Mk 1,6b-11 Jan Chrzciciel tak głosił: Idzie za mną mocniejszy ode
Transkrypt
Mk 1,6b-11 Jan Chrzciciel tak głosił: Idzie za mną mocniejszy ode
Mk 1,6b-11 Jan Chrzciciel tak głosił: Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym. W owym czasie przyszedł Jezus z Nazaretu w Galilei i przyjął od Jana chrzest w Jordanie. W chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na siebie. A z nieba odezwał się głos: Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie. Oczywiście wybór fragmentu Ewangelii na dzisiejszy dzień jest podyktowany świętem, jakie dziś obchodzimy: święto Chrztu Pańskiego. Wspominamy dziś wydarzenie, jakie rozegrało się nad Jordanem, gdy Jezus przyszedł do Jana Chrzciciela, aby przyjąć od niego chrzest. To wydarzenie niezwykłe i Ewangeliści włożyli dużo wysiłku w to, żeby uświadomić nam sens tego wydarzenia. Czytając zatem dzisiejszą Ewangelię w kontekście dzisiejszego święta warto uświadomić sobie, że wszyscy jesteśmy ochrzczeni i warto także pomyśleć, co to tak naprawdę oznacza i jakie to ma dla nas konsekwencje – fakt przyjęcia chrztu. I tu może Was zadziwię, bowiem jeśli uważamy, że chrzest uwalnia nas od grzechu (w szczególności grzechu pierworodnego) to jeszcze nie dotarliśmy do chrześcijaństwa – gdyż tak naprawdę tak pojęty chrzest niczym nie różni się od chrztu Jana Chrzciciela. A przecież sam Jan twierdził, że nie jest godny odwiązać choćby rzemyka u sandała Temu, który idzie po nim – po Ten, który idzie po Janie w odróżnieniu od Jana, który chrzci wodą, będzie chrzcił Duchem Świętym. Proszę sobie przypomnieć, że chrzest Jana Ewangelie nazywają „chrztem pokuty na odpuszczenie grzechów” – czyli obrzęd, jakiego dokonywał Jan, sam w sobie prawdopodobnie miał coś wspólnego z oczyszczeniem człowieka z grzechu. Gdy przeanalizujemy dane biblijne, możemy z grubsza powiedzieć, jak ów chrzest Jana wyglądał: człowiek wchodził do rzeki, zanurzał się, potem stojąc w wodzie głośno wyznawał swoje grzechy (być może nawet według ustalonej formuły – takie zanurzenia i formuły im towarzyszące są znane na przykład ze znalezisk w Qumran). Jan Chrzciciel wzywał do żalu za grzechy, do oczyszczenia się z nich i do nawrócenia – to dokonywało się symbolicznie w obrzędzie zanurzenia (chrztu) w Jordanie. W ten sposób ten, który żałował za swoje grzechy, wyznawał je i z nich się nawracał, był z nich oczyszczany. Ale na tym koniec. Chrzest Jana, nawet jeśli rzeczywiście uwalniał z grzechów, nie dawał niczego w zamian – dlatego Jan uważał swój chrzest za nieskończenie gorszy od tego, który przyniesie mający nadejść Mesjasz. Zatem, proszę Państwa, należy sobie uświadomić, że to, co nas spotkało – Chrzest Święty w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – nie jest tożsame z chrztem, jakiego udzielał Jan Chrzciciel. To tylko nazwa jest podobna, natomiast rzeczywistość za nią stojąca jest różna. Jezus Chrystus poddając się obrzędowi Jana Chrzciciela tchnął w ten obrzęd zupełnie nową jakość, zupełnie nową rzeczywistość – która dla Jana Chrzciciela była niedostępna. Dzisiejsza Ewangelia opisująca wydarzenia towarzyszące chrztowi Jezusa pokazuje właśnie, jak Jezus przemienił obrzęd Jana i na czym właściwie polega nowość, którą przyniósł. Otóż po pierwsze proszę zauważyć, że Jezus nie miał żadnego powodu, aby dać się ochrzcić. Chrzest Jana był chrztem pokuty i nawrócenia, chrztem na odpuszczenie grzechów – za co miał pokutować Jezus? z czego miał się nawracać Syn Boży? jakie grzechy miałby wyznać, aby były Mu odpuszczone? Proszę dobrze uchwycić ten moment: Ewangeliści zaznaczają, że ludzie przyjmujący chrzest, głośno wyznawali swoje winy. Jezus zaś niczego nie wyznaje – On po zanurzeniu natychmiast wychodzi z wody (greckie słowo „eÎtèws”, przetłumaczone w Biblii Tysiąclecia jako „zaraz” znaczy dosłownie „natychmiast”). To „natychmiast” nie pojawia się tu przypadkowo – jest dokładnie po to, żebyśmy nie mieli wątpliwości, że Jezus był bezgrzeszny i nie przyszedł się nawracać czy szukać oczyszczenia z grzechów. Z drugiej strony proszę zauważyć, że ludzie, którzy wchodzili do wód Jordanu przed Jezusem (i po) w jakiś symboliczny sposób powierzali tym wodom swoje grzechy, słabości i upadki. Bezgrzeszny Jezus zatem wchodząc do tych wód wziął na siebie te wszystkie słabości, niedo1 skonałości, upadki i grzechy, jakie ludzie w tych wodach zostawili. Jezus zanurzył się do końca w ludzki los – przyjął na siebie nie tylko ludzką naturę, Syn Boży nie tylko stał się człowiekiem w Betlejem, ale zanurzył się także w naszą grzeszność, słabość i niedoskonałość. Wszedł do końca w ludzki los i do końca wziął na siebie los człowieka dotkniętego grzechem – choć sam był bezgrzeszny. Jezus do końca solidaryzuje się z nami, ludźmi – staje w kolejce grzeszników, razem z nami grzesznikami, choć sam jest bezgrzeszny. Bierze na siebie nasz los. A jaki jest los człowieka dotkniętego grzechem? To los niewolnika śmierci. Podstawowa konsekwencja grzechu jest taka, że człowiek traci życie. Stary Testament (o czym już kiedyś wspominałem) w zasadzie nie zna czegoś takiego, jak życie po śmierci – właśnie dlatego, że człowiek na skutek grzechu stał się niewolnikiem śmierci. Śmierć więc jest definitywnym końcem – los człowieka dotkniętego grzechem jest losem beznadziejnym i bezsensownym. Egzystencja takiego człowieka nie sięga poza śmierć – życie takiego człowieka jest po prostu nieuchronnym zmierzaniem ku śmierci, która jest końcem wszystkiego. Jaki więc jest sens czegokolwiek? Jaka jest nadzieja dla skazanych niewolników śmierci? Prochem jesteś i w proch się obrócisz... Nie ma ratunku, nie ma nadziei... I właśnie taki beznadziejny los bierze na siebie Jezus – po to, żeby dać nam w zamian swój los, los umiłowanego Syna Bożego. I to jest właśnie coś, czego nie był w stanie dokonać Jan Chrzciciel. Coś, czym Chrzest Jezusa przerasta chrzest Jana: nie tylko zdejmuje z nas grzech – zdejmuje z nas również konsekwencje grzechu i czyni nas uczestnikami losu umiłowanego Syna Bożego. A więc czyni nas dziećmi Boga – to jest właśnie ta niezwykła i niewyobrażalna konsekwencja Chrztu Jezusa. To jest ta nowość, jaką Jezus włożył w obrzęd Jana: stworzenie na nowo. Proszę tutaj zwrócić uwagę na wzmiankę, że na Jezusa w chwili chrztu zstąpił Duch Święty w postaci jakby gołębicy. Otóż Duch Boży unosił się nad wodami na początku Stworzenia. Proszę też przypomnieć sobie Noego: po potopie wypuszczał różne ptaki, aby przekonać się, czy wróciło życie na ziemię – i dopiero gołębica wróciła niosąc zieloną gałązkę oliwną. Po tym Noe poznał, że gniew Boga minął i nastał pokój. Dlatego, nawiasem mówiąc, gołąb w naszej kulturze jest symbolem pokoju. Zatem w chwili Chrztu Świętego Bóg wyciąga do nas rękę z ofertą pojednania, przebaczenia i pokoju. Bóg w tym momencie leczy pęknięcie, jakie grzech dokonał między nami a Nim. Duch Boży, Duch Święty dokonuje w nas Nowego Stworzenia – na nowo stajemy się dziećmi Bożymi. A skoro stajemy się dziećmi Boga, to otrzymujemy udział we wszystkim, co Bóg ma i czym jest – dokładnie tak jak Syn. W szczególności dostajemy udział w życiu Boga – życiu, któremu nic nie zagraża, którego nic nie jest w stanie zniszczyć ani pokonać, które nigdy się nie kończy. To właśnie dostajemy w momencie Chrztu Świętego. Nasz los niewolnika śmierci zostaje zamieniony na los dziecka Bożego. Nad każdym z nas w chwili Chrztu Bóg wypowiedział słowa „ty jesteś moim dzieckiem umiłowanym”. Proszę też zauważyć, że Jezus pokazał swoim życiem i swoją śmiercią, na czym polega los Syna Bożego – udowodnił, że Syn ma rzeczywiście udział w nieskończonym i niezniszczalnym życiu Ojca. Mimo że próbowano Jezusa zniszczyć – biczowano Go, przybito do krzyża, zabito i złożono do grobu – okazało się, że to wszystko nie jest w stanie Go zatrzymać ani odebrać tego, co On posiada jako Syn. Życie Syna jest niezniszczalne – krzyż, śmierć, grób nie są w stanie tego życia zniszczyć. I to życie staje się naszym udziałem w chwili Chrztu Świętego. Zatem od momentu Chrztu mamy wybór: możemy żyć jak dzieci Boże i strzec tego, co na Chrzcie otrzymaliśmy, a możemy to odrzucić. Proszę zauważyć: stajemy się na nowo wolni. Już nie jesteśmy niewolnikami zła i śmierci – możemy na nowo wybierać dobro. Zostaje nam przywrócony wybór z raju: możemy być posłuszni Bogu i zachować pokój z Nim ofiarowany nam na Chrzcie, a wraz z owym pokojem zachować godność dziecka Bożego, a możemy też wybrać nieposłuszeństwo, zerwać pokój z Bogiem i odrzucić godność dziecka Bożego. Proszę zauważyć, że faktycznie Jezus Chrystus przywrócił nam utracony raj: raj, który polegał przede wszystkim na możliwości wyboru między wiernością a niewiernością Bogu. I my, ludzie, każdego 2 dnia decydujemy się na nowo: żeby być niewolnikami śmierci, albo wolnymi dziećmi Boga. To zależy tylko od nas. Tutaj należy zrozumieć, że nawet gdy grzeszymy, gdy odwracamy się od Boga, odrzucamy Go – nawet wtedy On nie przestaje nas kochać. Bo Bóg nie cofa nigdy, przenigdy raz wypowiedzianego słowa. Skoro raz wyrzekł nade mną „tyś jest moje umiłowane dziecko” to nigdy, przenigdy tego nie odwołuje. Prawda jest taka, że to ja – grzesząc niewiernością i nieposłuszeństwem – odpycham od siebie miłość Boga. A odpychając tę miłość automatycznie przestaję doświadczać tego wszystkiego, co ta miłość ze sobą niesie – przestaję doświadczać dobra. Zaczynam doświadczać braku miłości, braku dobra (czyli zła)... W końcu zaczynam mieć żal do Boga, że mnie karze. On nie karze – to ja odpycham Jego miłość. A Jezus przyszedł na ziemię i stał się człowiekiem właśnie po to, żeby nam pokazać, jak żyć, jak iść przez życie i przez ten świat, żeby nie utracić godności dziecka Bożego. Jezus pokazał nam, jak żyje i postępuje Syn Boga. Tylko upodabniając się do Jezusa, stając się jak On, postępując jak On i biorąc z Niego przykład w każdej chwili naszego życia będziemy żyli jak prawdziwe dzieci Boga. I to jest podstawowe zadanie nas, ochrzczonych: za wszelką cenę strzec godności dzieci Bożych. Za wszelką cenę nie dać się oderwać od miłości Boga – bo tracąc godność dziecka Bożego, odrywając się od miłości Boga, tracimy absolutnie wszystko. Tak jak przyjmując zaofiarowane nam dziecięctwo Boże zyskujemy wszystko – dosłownie wszystko to, co ma Bóg, tak tracąc owe dziecięctwo, tracimy absolutnie wszystko. Dlatego to jest takie ważne, żeby nigdy, przenigdy nie dać sobie owego dziecięctwa wyrwać. Nie ma bowiem nic ważniejszego: jeśli nieważne jest życie, PRAWDZIE życie, to nic nie jest ważne. Bo tracąc życie stajemy się na nowo niewolnikami śmierci i nieuchronnie zmierzamy do kresu naszej egzystencji, śmierć staje się murem nie do przebycia i końcem naszego istnienia. Tylko jako dzieci Boże możemy przejść przez wrota śmierci, prowadzeni za rękę przez Jezusa. Mam nadzieję, że zrozumieliście, co chcę tu powiedzieć. Jezus, przez Chrzest, zaproponował nam zupełnie nowy, niesłychany, nieskończony wymiar egzystencji. Wystarczy przyjąć i realizować to, co On pokazał – żyć tak, jak Jezus nas uczy, bo On uczy nas, jak żyją dzieci Boga. Inaczej staniemy się niewolnikami śmierci. Wybór jest dość jasny: albo jesteśmy dziećmi Boga albo jesteśmy niewolnikami śmierci. Pozdrawiam, x. Wojciech 3