nu m er - i.pewu
Transkrypt
nu m er - i.pewu
28 ISSN 1732-9302 20.11.2006 Zrób to sam / Targi Stypendiów Zagranicznych 2006 / Poeta na Politechnice / Fenomen kiczu / Otoczeni przez ściany i słupy / Moda jak z lumpeksu / Gospel / „I.pewu” poleca / Powrót trupa, kosmos i totalna katastrofa / Je m’appelle Emmanuelle / Układ politechniczny otwarty numer Zrób to sam 3 Spis Treści Wstępniak Lato przyszło dość późno, gwałtownie i niespodziewanie, bijąc na łeb ilością Celsjuszy jakiekolwiek inne odnotowane w kraju lato, wypalając ziemię i lasy, rozpalając ciała i zmysły. Długo też nie chciało się poddać, a wyprowadzone w błąd kasztany zakwitły raz jeszcze. Amnestia? Po najcieplejszym lecie w historii zostało już jedynie kilka wspomnień, 867 zdjęć zrobionych nową cyfrówką, mapa znaleziona na szlaku, smak morza w ustach i piasek w kąpielówkach. Przyszła jesień. Liście spadły z drzew. Zdjęcia powędrowały do albumów. Kartki z wakacji wylądowały w szufladzie. Nieopalone części ciał coraz mniej kontrastują z opaloną resztą. To chyba znak, że pora wrócić do codzienności. My również wracamy- po wielu przygodach- z numerem o kiczu, campie i innych „złych” wytworach naszej kultury. Życzymy przyjemnej lektury. Chętnych zaś, którym nie wystarczy tylko czytanie, zapraszamy do współtworzenia pisma- szczegóły z tyłu. W Studenckim Kole Przewodników Beskidzkich nauczysz się, jak dobrze zorganizować każdy wyjazd. O kursie przewodnickim. Targi Stypendiów Zagranicznych 2006 4 Gdzie wyjechać, jak załatwić formalności, jakie trzeba spełnić wymagania- wszystkiego dowiesz się 28 i 29 listopada podczas tegorocznych TSZ Poeta na Politechnice 6 Krzysiek Fornalski przyznaje, że zapowiadał się na dobrego humanistę. Wybrał jednak studia na Politechnice. To jednak nie przeszkadza mu w byciu poetą. Fenomen kiczu 8 Dlaczego kicz tak drażni? Bo jest lichy, tandetny, spłyca najważniejsze treści, służy tylko rozrywce i pozornemu poczuciu szczęścia. Ale problem tkwi w tym, że potrzebujemy go. Otoczeni przez ściany i słupy 10 Billboardy, reklamy, neony, bannery- wszechobecne świadectwo naszego coraz bardziej konsumpcyjnego stylu życia. Moda jak z lumpeksu 11 Refleksja nad współczesnymi trendami w modzie. ADRES KORESPONDENCYJNY: CRS, ul. Waryńskiego12, 00-631 Warszawa, z dopiskiem [i.pewu] Gospel 12 Czyli dobra nowina. tel./faks: (022) 234 91 05 e-mail: [email protected] www.ipewu.pw.edu.pl REDAKCJA: „I.pewu” poleca 13 Recenzje książkowe, filmowe i teatralne Redaktor Naczelny: Agata Burczyńska PR: Maciek Falkowski Sekretarz Redakcji: Karolina Zarębska Dział Graficzny: Adam Jeziorski Fotografia: Jacek Jermakowicz, Bartek Michalski Korekta: Weronika Abramczuk, Marzena Cieślik Marketing: Małgorzata Janikowska Redakcja: Asia Andrysiak, Monika Goszczyńska, Małgorzata Janikowska, Marcin Jeżo, Andrzej Curkowski, Darek Giska, Maciek Falkowski, Weronika Abramczuk, Ada Łoniewska, Natalia Gierymska, Piotr Proczek, Adam Surmacz, Wiktor Powrót trupa, kosmos i totalna katastrofa 16 Umarłą żonę nad jej trumną żegna mąż i grupa przyjaciół. W parę chwil później również mąż jest martwy – zrozpaczony rzucił się pod koła samochodu. Potem giną jeszcze dwaj grabarze oraz inspektor policji, który przybył na cmentarz, by tajemniczą śmierć dwóch poprzednich wyjaśnić. Sułkowski PRODUKCJA: Wydawca: Samorząd Studentów Politechniki Warszawskiej Druk: Instytut Poligrafii Politechniki Warszawskiej Naświetlarnia: Studio Beta Papier: Amber Graphic 100g/m² - Arctic Paper S.A. Je m’appelle Emmanuelle 17 Sztuka, której dziełem był ten obraz, zwykle zaliczana jest do kultury „złej” lub z potępieniem nazywana kiczowatą. Jeśli artysta kiczem epatuje świadomie, wtedy jego dzieła określa się jako campowe. Układ politechniczny otwarty 19 O współpracy Plusa i PW słów kilka intensywny. Można powiedzieć, że to drugi fakultet.” Rzeczywiście, nauki jest sporo, a kilka weekendów i dwie przerwy w nauce zajęte przez kurs są obciążeniem. Wycieczki nie należą do najlżejszych. Wędruje się dużo, aby maksymalnie wykorzystać czas spędzony w górach i sprawdzić się w niecodziennych warunkach – ot, uroki kursu górskiego. W takim razie, po co się w to pakować? Kurs oznacza zdobycie wspomnianych umiejętności, ale nie tylko. „Poza tym, a może przede wszystkim, ten rok to świetna zabawa, a także okazja do poznania nowych ZRÓB TO SAM W Studenckim Kole Przewodników Beskidzkich nauczysz się, jak dobrze zorganizować każdy wyjazd. Czy to wyprawa górska, wypad na rowery czy podróż w nieznane. Początek kursu już w październiku! radzenia sobie z niebezpieczeństwami w górach, organizacji i planowania, komunikacji z grupą, pierwszej pomocy. Okazją do tego są wyjazdy tematyczne – około dziesięciu podczas całego kursu. Zwykle są to wycieczki weekendowe, ale mają miejsce także trzy dłuższe: obóz zimowy (w czasie ferii akademickich), wiosenny (podczas długiego weekendu majowego) i tzw. przejście letnie, dwutygodniowy intensywny obóz-egzamin w czasie wakacji. W czasie roku akademickiego, w niemal każdy piątek wieczorem na Dworcu Wschodnim można zobaczyć grupkę młodych ludzi z plecakami. Wsiadają do pociągu jadącego na południe, w sobotę rano wysiadają gdzieś w Beskidach i wyruszą w góry – jest to kurs przewodników górskich. Instruktorami są przewodnicy SKPB posiadający uprawnienia państwowe do prowadzenia grup w Beskidach. Posiadają oni doświadczenie przewodnickie z wyjazdów w Karpaty (m. in. Ukraina i Rumunia) jak i w góry świata. Wszyscy członkowie Koła pracują społecznie – SKPB nie zarabia na prowadzeniu kursu. Wydatki, które ponoszą kursanci, to głównie materiały szkoleniowe i wyjazdy. Trochę faktów W październiku rozpoczyna się kolejny kurs przewodnicki warszawskiego SKPB, klubu górskiego o pięćdziesięcioletniej tradycji. Członkowie Koła organizują rajdy i wyprawy zarówno w polskich Beskidach, jak i w całych Karpatach oraz innych pasmach górskich. Zanim jednak do tego dojdzie, trzeba skończyć kurs. Przez rok kursanci (głównie studenci warszawskich uczelni, w większości Uniwersytetu Warszawskiego i Politechniki Warszawskiej) uczą się szeregu umiejętności praktycznych związanych z przewodnictwem: orientacji w terenie, Raz w tygodniu kursanci spotykają się na wieczornych zajęciach, gdzie poznają teorię dotyczącą radzenia sobie w górach oraz prowadzenia grupy, historię, etnografię i geografię Karpat, a szczególnie Beskidów Wschodnich (Beskidu Niskiego i Bieszczadów). Znajdzie się też miejsce na wiadomości o wyznaniach i narodach występujących na tym terenie, o sztuce ikony i innych, pokrewnych tematach. „Rok, a tak naprawdę dziesięć miesięcy, to krótki czas na naukę przewodnictwa” – mówi Tomek Smykowski, świeżo upieczony przewodnik. „Dlatego kurs musi być ludzi. To często przeradza się w długoletnie przyjaźnie” – mówi Wojtek Makarewicz, kursant SKPB. Zamiłowanie do gór silnie przyciągają ludzi do siebie nawzajem. Motywacje do rozpoczęcia kursu są różne. Niektórzy zaczynają tylko po to, by mieć okazję do wyrwania się w góry. Inni szukają ciekawych przygód lub ludzi. A potem ich wciąga i kończą jako przewodnicy, zaangażowani w życie Koła. Są oczywiście ludzie, dla których wyraźnym celem jest od początku prowadzenie innych i zarażanie ich pasją do gór. Trzeba pamiętać, że kurs jest także solidnym przygotowaniem do egzaminu państwowego na przewodnika beskidzkiego III klasy. Może to być pierwszy krok do poważnego zajęcia się turystyką. Wielu ludzi orientuje się w pewnym momencie, że kurs nie jest dla nich. Mimo to, często zostają w kręgu kursowych przyjaciół i ludzi z SKPB, jeżdżą na rajdy i inne imprezy. Są też tacy, którzy potrzebują przerwy. Zaletą kursu jest elastyczność – przerwaną naukę można podjąć mniej więcej w tym samym miejscu, na którym się zatrzymało. No to na co jeszcze czekać? Właśnie! Wejdź na stronę SKPB : www.skpb.waw.pl . Tam znajdziesz więcej informacji o tegorocznym kursie 2006/7, a także relacje i zdjęcia z poprzednich oraz zaproszenie na wiele imprez organizowanych przez Koło. Marek Cichy Wśród wielu studentów wciąż panuje przekonanie, ze wyjazd w ramach stypendiów zagranicznych jest możliwy tylko dla tych bogatszych i trzeba przejść długą drogę zanim zostanie się zakwalifikowanym. Targi Stypendiów Zagranicznych pozwalają zmienić tą opinię i przybliżyć studentom szczegóły dotyczące aplikowania na stypendia, niezbędne do załatwienia formalności, spełnić wymagania językowe. Program obejmował zarówno prezentacje na Małej Auli Politechniki Warszawskiej, jak i odczyty w salach wykładowych. W Auli odwiedzający studenci mieli okazję zebrać wiele materiałów informacyjnych i ulotek prezentujących się organizacji. Wtedy też swoją premierę miał „Informator o wymianach zagranicznych” wydany przez Samorząd Studentów PW, który zawiera najważniejsze informacje na temat wyjazdów w ramach programu Sokrates Erasmus oraz wzmianki o innych programach edukacyjnych: programie Leonardo da Vinci, Programie Młodzież, Erasmus Mundus czy JRC (Joint Research Centre). Podczas odczytów można było poznać szczegóły dotyczące ofert konkretnych fundacji czy uczelni. Targi Stypendiów Zagranicznych mają także na celu ukazać studentom szerokie możliwości, jakie oferują im zagraniczne uczelnie oraz organizacje przyznające stypendia. Najbardziej interesującymi ofertami dla studentów Politechniki Warszawskiej mogą pochwalić się: Narodowa Agencja Programu Socrates – Erasmus, British Council, Niemiecka Centrala Wymiany Akademickiej (DAAD), EduFrance, Polsko – Amerykańska Komisja Fulbrighta, Przedstawicielstwo Szkół Zagranicznych PERFECT, GFPS Polska – Stowarzyszenie Naukowo – Kulturalne w Europie mickiej (DAAD) jest wspólną organizacją niemieckich szkół wyższych. Jej zadaniem jest wspieranie współpracy z uczelniami zagranicznymi przede wszystkim poprzez wymianę studentów i naukowców. - EduFrance stworzono w celu promowania francuskiego szkolnictwa wyższego na całym świecie i ułatwienia studentom wszystkich narodowości zorganizowanie pobytu we Francji - Polsko – Amerykańska Komisja Fulbrighta oferuje m. in. stypendia badawcze przed doktoratem (Junior Fulbright Advanced Research Grants), stypendia studenckie (Graduale Student Awards), letnie programy (Study of the U.S. Institutes), stypendia na wykłady (Fulbright – University of Washington Lectureship Award) i wiele innych - Przedstawicielstwo Szkół Zagranicznych PERFECT jest polsko – australijską spółką organizującą głównie wyjazdy edukacyjne do Australii, zapewniającą kompleksowe przygotowanie wyjazdu oraz obsługę w Polsce i Australii - GFPS Polska – Stowarzyszenie Naukowo – Kulturalne w Europie Środkowej i Wschodniej przyznaje polskim studentom stypendia naukowe w wybranych ośrodkach uniwersyteckich Niemiec - Vilnus Gemidas Technical University Środkowej i Wschodniej, Vilnus Gemidas Technical University. Poniżej znajdują się krótkie opisy tychże organizacji: - Narodowa Agencja Programu Socrates – Erasmus, to obecnie najbardziej znana międzynarodowa organizacja oferująca wymiany zagraniczne. Umożliwia studentom z Europy odbycie części studiów na uczelni w innym europejskim kraju oraz zaliczenie wyjazdu do okresu studiów na uczelni macierzystej. - British Council, to brytyjska instytucja działająca na rzecz współpracy kulturalnej i oświatowej. Obejmuje ona informowanie o możliwościach studiowania i uczenia się języka angielskiego w Wielkiej Brytanii, organizowanie brytyjskich egzaminów językowych oraz nauczanie języka angielskiego. - Niemiecka Centrala Wymiany Akade- jest uczelnią, która oferuje wiele programów studiów w języku angielskim dla studentów zagranicznych. Spore zainteresowanie ze strony studentów skłoniło organizatorów do kontynuowania przedsięwzięcia w roku 2005 oraz 2006. Tegoroczne Targi odbędą się w dniach 28 – 29 listopada i mają być projektem o większym zasięgu. Fundacje oraz zagraniczne uczelnie zaprezentują na Dużej Auli swe oferty dla studentów kierunków technicznych. W programie przewidziany jest cykl seminariów, których ogólna tematyka będzie bezpośrednio wiązała się z wyjazdami na studia za granicę. Ponadto organizatorzy przewidzieli liczne nagrody, które mają zachęcić do aktywniejszego udziału studentów w Targach. STYPENDIUM DLA KAŻDEGO W listopadzie 2004 roku po raz pierwszy odbyły się na Politechnice Warszawskiej Targi Stypendiów Zagranicznych zorganizowane przez Samorząd Studentów PW. Głównym celem przyświecającym organizatorom było zwiększenie zainteresowania studentów zdobywaniem wiedzy poza granicami kraju i rozpropagowanie idei mobilności – swobodnego wybierania miejsca studiowania. Odbycie choć jednego semestru na uczelni zagranicznej to okazja nie tylko do poznania ciekawych osób lecz także niepowtarzalna możliwość efektywnej nauki języka obcego, poznania odmiennej kultury oraz porównania standardów nauczania w danym kraju z polskim systemem edukacyjnym. Wyjazd na studia to bardzo dobry kapitał przy poszukiwaniu zatrudnienia, już po ukończeniu nauki. Sam przyznaje, że zapowiadał się na dobrego humanistę. Ostatecznie wybrał jednak zgłębianie nauk ścisłych. Krzysztof Fornalski jest studentem IV roku studiów na Wydziale Fizyki PW. Nie byłoby w tym niczego niezwykłego, gdyby nie to, że od kilku lat zajmuje się również poezją. Za swoje wiersze otrzymał nagrodę publiczności na Grudniowym Artystycznym Przeglądzie Akademickim GAPA 2005. Czekając na kolejne wyróżnienia, rozmawiamy z Krzyśkiem na temat jego twórczości i tego, co go inspiruje w studenckim życiu. dodał, że jeszcze lubię poezję... Na szczęście najbliżsi znajomi wiedzą, że jestem zwariowany! Kiedy zacząłeś pisać wiersze? Mój pierwszy wiersz powstał w 1996 roku, był to sonet „Samotne drzewo”. Pamiętam, że polonistka była zachwycona i dostałem szóstkę. Na początku traktowałem pisanie jak zabawę. Chowałem rymowanki do szuflady. W podstawówce startowałem w konkursach recytatorskich, a w IV klasie liceum otrzymałem dyplom w pierwszym „poważnym” konkursie. Zostałem jednym z laureatów Ogólnopolskiego Przeglądu Twórczości Poetyckiej „Rzeźba Słów” zorganizowanym pod patronatem Michała Bajora. W zeszłym roku odniosłem sukces na GAPA. Tak jak inni uczestnicy wygłosiłem kilka moich wierszy na wieczorku poetyckim w Kawiarence Rektorskiej na PW. Mimo tremy, chyba fajnie się zaprezentowałem, bo zdobyłem nagrodę publiczności. W GAPA wzięli udział głównie studenci PW. Czy to znaczy, że na uczelni jest tylu poetów? Rzeczywiście najwięcej osób było z naszej uczelni. Nagrodę główną, przyznawaną przez jury, otrzymała osoba z MeiLu, Magda Duro. Oczywiście można powiedzieć, że są inni poeci na Polibudzie, choć to trochę górnolotnie brzmi. materiałem, żeby móc go używać. Kiedyś fascynowałem się romantykami, teraz inspirują mnie W. Szymborska, L. Staff oraz inni twórcy. O czym najchętniej piszesz? Na początku mojej przygody z poezją pisałem staroświeckie teksty, czego dowodem są sonety. Potem przeszedłem do krótkich liryków i obecnie skupiam się przede wszystkim na wierszu współczesnym. Podejmuję tematykę egzystencjalną, piszę o człowieku i jego problemach. Często pojawiają się w moich utworach motywy nieskończonej drogi i lustra. Ten pierwszy jest symbolem cykliczności życia, drugi to odzwierciedlenie dwóch światów, ziemskiego i tego nad nami. Przyznaję, że mam tendencję do pisania smutnych tekstów, przepełnionych mrokiem, w których nieomal krew się leje. Po przeczytaniu mojego utworu „Armia wybawienia” koleżanka nazwała mnie nawet „Władcą ciemności”. Z myślą o moich odbiorcach staram się być bardziej optymistyczny. Zwykle ludzie mają tyle zmartwień, że nie potrzebują jeszcze o nich czytać. Szukałam w twojej twórczości motywów typowo studenckich. I znalazłam, w wierszu „Pustka” pojawiają się puszki po piwie... POETA NA POLITECHNICE Tak, w końcu o wszystkim trzeba pisać (śmiech). Jak powstają twoje teksty? Wiersz zawsze rodzi się z jakichś emocji. Piszę nagle, pod wpływem chwili. Po prostu mnie nachodzi...Pewnego razu obudziłem Co robi poeta na Wydziale Fizyki? Wbrew pozorom nie jest to takie dziwne. Jeśli poczytasz biografie wielu fizyków, to zobaczysz, że jeden z nich zajmował się malarstwem, inny pisaniem lub muzyką. Zamykając się w jednej dziedzinie, przestajemy się rozwijać w innych. Nie chcę mieć klapek na oczach, więc interesuję się różnymi sprawami. Dla wielu ludzi uprawianie poezji to zajęcie anachroniczne. Czy spotykasz się z taką opinią? Niestety dość często tak bywa, dlatego nie mówię wszystkim, czym się zajmuję. Chętnie rozmawiam o poezji z osobami, które wykazują nią zainteresowanie. Nie stanę na piedestale i nie będę ogłaszał, kim jestem. Wystarczy, że wywołuję zdziwienie, kiedy na pytanie, jaki kierunek studiuję, odpowiadam, że fizykę. Często słyszę: „Jak można studiować coś takiego?” Gdybym A ty jak siebie nazywasz? Gdy ktoś nazywa mnie poetą, nie protestuję. Jednak sam o sobie tak nie myślę. Według mnie za poetę możemy uznać jedynie osobę wykształconą w kierunku literackim. A ja przecież jestem fizykiem. Jak zareagowali wykładowcy na twoje wyróżnienie? Z tego co wiem, mówiono o mnie na Radzie Wydziału. Podobno wykładowcy ucieszyli się, że nagrodę otrzymał student wydziału. Potem na korytarzu jeden z profesorów przystanął i pogratulował mi, co było bardzo sympatyczne. Czy kiedykolwiek myślałeś o tym, żeby zmienić kierunek i rozpocząć studia polonistyczne? Nie. Jedyne co robię, aby rozwijać moje zainteresowanie literaturą piękną, to czytam utwory innych. Muszę obcować z się nad ranem po imprezie. Leżąc jeszcze w łóżku, napisałem na poduszce „Sufit”. Mam taką zasadę, że nigdy nie poprawiam swoich utworów. Jeśli nie mam pomysłu na ich zakończenie, to trudno, zostają urwane. Nie mogę dokończyć tekstu później, bo i emocje będą inne. Wszystko zależy od odpowiedniego momentu. Potrafię w jeden wieczór napisać kilka wierszy, a potem przez pół roku żadnego. Czy zdarzyło Ci się napisać wiersz dla kogoś? Napisałem kilka utworów dla pewnej dziewczyny, ale były zbyt intymne i nie odważyłem się ich nikomu pokazać, nawet adresatce. Na pewno nie chciałbym, żeby wszystko, co stworzyłem, ujrzało światło dzienne. Czy planujesz wydać tomik? Cóż, planować zawsze można. Na razie mam na swoim koncie jedynie dwa poważne wyróżnienia. Żeby znaleźć wydawcę, muszę postarać się o następne sukcesy. Wysłałem już swoje wiersze na kilka innych konkursów, zobaczymy, jak mi pójdzie. Rozmawiała: Natalia Gierymska Krzysztof Wojciech Fornalski- ur. w 1983 roku w Ostrowcu Świętokrzyskim. Obecnie jest na V roku studiów na Wydziale Fizyki PW. Swój pierwszy wiersz napisał już w 1996 roku, ale za datę rozpoczęcia poważnej przygody z poezją należy uznać rok 2000. Początkowa jego twórczość skupiała się wokół formy klasycznej, głównie sonetu, która dalej ewoluowała w krótkie liryki, by obecnie skupić się na wierszu współczesnym. Autor jest laureatem I Ogólnopolskiego Przeglądu Twórczości Poetyckiej „Rzeźby słów” zorganizowanego w 2002 roku pod honorowym patronatem Michała Bajora we Włocławku. Także zdobywcą poetyckiej nagrody publiczności na Grudniowym Akademickim Przeglądzie Artystycznym GAPA 2005. Występował także na 54. Nocy Poetów w PKiN w Warszawie. „Dom” Pośród kart dziecinnych W pamięci szufladach Stoi Z daleka zamglony Dumny piękny strojny Stoi I z bliska zamglony Razi wadzi płonie I boli /2004 r./ „Każą” Każą Być pięknym Każą Być mądrym Wpatrzeni w Wielki Biceps Kłaniają się Młodości Śpiewają Litanię Jędrnej Skóry Każą Być idealnym Gdyś ułomny Karzą... /2004 r./ „Przyśniłeś się” Przyśniłeś się, wytliłeś się Liściu gładki, ptaku rzadki, Diable czarny, strachu marny, Smutku wszelki, płaczu wielki, Mózgu trupi, wierszu głupi Przyśniłeś się, wytliłeś się. /2001 r./ „Kołysanka” Śpij I nie myśl więcej Śnij O dobrym świecie Idź Tą swoją drogą /październik 2005 r./ „Świat” Urodziłeś się I wychowałeś Patrzyłeś nań codziennie Bawiłeś się I radowałeś Na nim, z nim i przy nim Patrzysz i dziś Przez zdjęcia stare I okno twego domu Kreujesz go Myślami swymi Opowieściami przodków Dumasz i myślisz Marzysz codziennie Jak ulepszyć, upięknić By żyć beztrosko We własnym raju Wyśnionej arkadii Otwierasz oczy Widzisz go całym Od brzegu po krańce Patrzysz nań dzisiaj Przez telewizor Na krew, łzy, na szańce... Międzysłowia też ujrzałem Nawet własne cudzysłowy Wpadło słowo przez otwarte okno Wpadło szybko, nieostrożnie Zbiło moją ulubioną szklankę I ugrzęzło gdzieś w doniczce Nieproszone tu wyrosło Bez nawozu i bez wody W suchej jak donica klatce W sercu twardym niczym kamień Czuję, jak kiełkuje żywo Puszcza pędy, latorośle I przepełnia mnie nadzieją Na kolejne twoje słowo /2006 r./ „Złote lata” W zakamarkach mej pamięci Pomieszanej z wyobraźnią Kwiaty kolorami błyszczą, Chmury wiatr po niebie pędzi. Złota kropla na listeczku Rannej rosy nieskalanej Tańczy w słońcu, skacze, śmieje, Tworzy siłę, nowe dzieje, Nowe kwiaty, nowe chmury, Nowe łąki, nowe drzewa, Niezdobyte jeszcze góry, Nieodkryte jeszcze lądy. Czy jej blask mnie tak olśniewa? Czy jej piękno i prostota Daje siłę i nadzieję, Nowe plany, horyzonty? Czy to siła wyobraźni Tworzy przyszłość na przeszłości Pomieszana z mą pamięcią, Tak jak drzewa wśród zarośli? Czy ta siła, złota kropla Rannej rosy nieskalanej, Czy jest z deszczu? Może z gradu? Może to śmiech? A może łza? „Nie domknąłem okna” Złota kroplo na listeczku Rannej rosy nieskalanej! Byłaś zawsze, bądź w przyszłości! Zraszaj drogę mą codziennie! Wpadło słowo przez otwarte okno Z twoich ust rzucone szybko A ja z lękiem się ocknąłem Z monotonni codzienności Bo to moje złote lata Złotą kroplą nasycone W zakamarkach mej pamięci, W wyobraźni mego świata. I widziałem każdą z liter Każdą kropkę i przecinek /2006 r./ /3.IX.2004 r./ „Publiczność to masa, której należy się przypodobać, ponieważ ona żyjąc pozwala innym żyć. Najpewniejszym źródłem oddziaływania na masę jest dostarczanie jej masy różnego pokarmu, z którego każdy coś dla siebie wybierze. Publiczność ta nie przywykła do wyższych wartości; jej gusty zaspokajają kolorowe obrazki, źdźbło prawdy zmieszane z masą błędu i błazeństwo obok rozumu i namiętności; ale nade wszystko przyciąga ją zwykły obraz pospolitego ludzkiego życia, które każdy przeżywa, ale niewielu tylko przeżywa świadomie. Nie zdobyciu sławy u potomności, ale zabawie współczesnych służyć ma sztuka zgodnie z dyrektywami tej praktycznej filozofii kultury.” Powyższe słowa, choć napisane przez Goethe’go we wstępie do „Fausta” 200 lat temu, są aktualne także dzisiaj. Bo tłumaczą fenomen kiczu. Słów kilka o słowie kicz Kicz (z niem. kitsch - lichota, tandeta, bubel) to „dzieło” o miernej wartości, schlebiające popularnym gustom, które w opinii krytyków sztuki i innych artystów nie posiada wartości artystycznej. Kicz jest określeniem silnie pejoratywnym i często kontrowersyjnym. To, co dla jednych jest kiczem przez innych może być uznane za wartościową sztukę. Określenie to powstało ok. 1870 r. w monachijskich kołach malarskich i pierwotnie dotyczyło tylko obrazów. W 2004 roku angielskie słowo „kitsch” zostało uznane przez firmę Today użyteczność danego przedmiotu; dodać należy, że jest to użyteczność chwilowa, bo w przeciwieństwie do XIX-wiecznych produktów - trwałych i solidnych, w przedmiot z przełomu XX i XXI wieku wpisane jest na stałe zużycie. Z drugiej strony dochodzi do apologii gadżetu - elementu, którego wygląd ma większe znaczenie niż użyteczność. Wobec tego społeczeństwo konsumpcyjne będzie utrzymywać, że: „każdy bezużyteczny przedmiot, jaki powstaje, jest funkcjonalny”. Dochodzi również do sakralizacji kiczu - kicz zaczyna być uznawany za syndrom nowej epoki w sztuce, „nagromadzenie” zaś, tak dla niego charakterystyczne, staje się wartością samą w sobie. Najczęściej kicz kojarzy nam się ze złym smakiem, brakiem gustu. Kiczowate są krasnale ogrodowe i inne podobne FENOMEN KICZU Translations za jedno z najtrudniejszych do przetłumaczenia angielskich słów. Zostało ulokowane na 10. miejscu. Jako ciekawostkę dodam, że na liście najtrudniejszych do przetłumaczenia słów ze wszystkich języków świata na trzecim miejscu jest polskie słowo – radiostukacz, które obecnie już i tak nie funkcjonuje. Sztuka wysoka jest passe? Kicz bazuje na powielaniu stereotypów, posługuje się szablonem, który ktoś kiedyś już wykorzystał, i co ważne, odniósł sukces, czyli najprościej rzecz ujmując – kicz powiela na ogromną skalę sprawdzone schematy. Abraham Moles w książce „Kicz, czyli sztuka szczęścia” przedstawia sytuację społeczeństwa przełomu XIX i XX wieku: jednostka zmęczona jest już sztuką wysoką, potrzebuje odrobiny przyjemności, dobrego samopoczucia, dlatego zaczyna się otaczać przedmiotami, które najogólniej można by nazwać kiczowatymi. Chwilowe „rządy” ascetyzmu, który wiązał z przedmiotem tylko jedno znaczenie - jego funkcjonalność - zastąpiła już w drugiej połowie XX wieku etyka konsumpcyjna. Z jednej strony nadal kładzie się nacisk na im akcesoria o charakterze pseudozdobniczym, sztuczne kwiaty- piękne i zarazem praktycznie niezniszczalne. Obrazy przedstawiające zachód słońca czy jelenie na rykowisku. Muzyka disco-polo. Można by jeszcze długo wymieniać rzeczy, zjawiska, produkcje, które ewidentnie niemalże każdemu z nas kojarzą się z kiczem. Prawdopodobnie skupilibyśmy się na tym, co jednoznacznie utożsamiamy z kiczem, co nie może być niczym innym. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach wszystko właściwie może być uznane za kicz. Kicz jako bunt Kiczowatość bywa świadomie wykorzystywana przez wybitnych artystów jako forma przekornej wypowiedzi, tworzonej na przekór „akademickim standardom”, pokazująca, że często zaliczanie czegoś do kiczu jest raczej wyrazem arogancji kulturowej niż obiektywną oceną artystyczną. Jednym z pierwszych przejawów tego rodzaju podejścia do sztuki był dadaizm. Podejście to jest najbardziej widoczne w sztuce zwanej pop-artem, którego najwybitniejszym przedstawicielem był Andy Warhol. Podobny nieco charakter posiada też kierunek sztuki zwany hiperrealizmem. Współcześnie, elementy tego rodzaju podejścia są widoczne wśród ludzi związanych z muzyką techno. Kultura masowa, która nastawiona jest tylko i wyłącznie na zysk, nie dając nic odbiorcy otrzymuje od niego to, co dla niej najcenniejsze - pieniądze. Szukając coraz nowszych rynków zbytu, wytwarza coraz prymitywniejsze towary, opatrzone nadmierną ornamentyką, która ma zatuszować wszelkie niedostatki. Ciągle upraszczając i tak już nieskomplikowane formy, tworzy kolejne odmiany kiczu. Kicz ten rzadko bezpośrednio kole w oczy jak ludowe makatki czy grube na centymetr złote kolie na szyjach dzianych dorobkowiczów, jest czasem nawet tak zakonspirowany, iż ciężko go dostrzec. 4 zasady kiczu Moles wyróżnił 4 zasady, którymi kieruje się kicz: zasada niedostosowania, kumulacji, przeciętności i komfortu. Zasada niedostosowania istnieje w każdym przedmiocie, jest to pewna dewiacja, czyli stałe odchylenie w stosunku do funkcji jaką dany przedmiot winien pełnić. Zasada kumulacji to takie wypełnianie pustki za pomocą nadmiaru środków, nakładanie się religii i różnych kultur czyli znany nam doskonale eklektyzm. Zasada przeciętności polega na tym, że ze względu na nagromadzenie środków i przedmiotów „na pokaz” kicz znajduje się wpół drogi do wolności, przeciwstawiając się jednak awangardzie i pozostając sztuką masową. Proponuje on siebie jako system. Ze względu na swoją przeciętność wywołuje on wrażenie autentyczności, swojskości i powoduje uśmiech pobłażania. Odbiorca, próbujący ocenić kicz czuje się od niego wyższy. Zasada komfortu odnosi się do dobrego samopoczucia, małego dystansu i przeciętności wymagań, a prowadzi do łatwej akceptacji i zwiększa zatem zapotrzebowanie na komfort, które w dużym stopniu zaspokaja. Cechuje się ładnymi kolorami i percepcyjną spontanicznością. Święta bez Kevina? Kicz zawsze charakteryzuje się nagromadzeniem elementów powierzchniowych, pozbawionych charakteru funkcjonalnego. Jest obliczony na natychmiastowe dotarcie do odbiorcy, często wykorzystuje wątki silnie zabarwione sentymentalnie. Bo czy na przykład można sobie wyobrazić Boże Narodzenie bez „Kevina samego w domu” (albo w Nowym Jorku)? Denerwujemy się, że telewizja co roku powtarza te same filmy, a jednak miło nam się robi na duszy, gdy patrzymy jak mały Kevin sprytnie kpi sobie z dwóch głupkowatych złodziejaszków. W pewnym sensie kolejne obejrzenie tych samych przygód Kevina staje się dopełnieniem rytuału świątecznego. I tak, poprzez skojarzenia sentymentalnofamilijne, kicz zostaje nobilitowany do bycia elementem ceremonii. Kicz jest nam potrzebny Dlaczego kicz tak drażni? Bo jest lichy, tandetny, spłyca najważniejsze treści, służy tylko rozrywce i pozornemu poczuciu szczęścia. Ale problem tkwi w tym, że potrzebujemy kiczu, nie umiemy bez niego żyć, na stałe wpisał się w naszą rzeczywistość: „kicz jest bowiem zasadniczo estetycznym systemem komunikacji masowej.” Gatunki bezpośrednio związane z telewizją, która obok Internetu jest najważniejszym środkiem komunikacji masowej, takie jak telenowela, teleturniej, sitcom, serial sensacyjny, reality-show są powszechnie akceptowane przez masy, o czym świadczy ich wysoka oglądalność; równocześnie realizują zasadę przeciętności charakterystyczną dla kiczu: „osiągają autentyczną fałszywość oraz wywołują niekiedy pobłażliwy uśmiech odbiorcy, który w momencie, kiedy zaczyna je oceniać, czuje się od nich wyższy”. Oglądając serial telewizyjny widz zaspokaja potrzebę nowych podniet estetyczno-intelektualnych, może „przeżywać” tragedię bohaterów lub rozkoszować się doznaniami seksualnymi o jakich marzy (podczas oglądania filmów erotycznych). Pozostając w domu, może brać udział w teleturnieju, i podbudować swoje ego, gdy udaje mu się prawidłowo odpowiadać na zadawane pytania. Jednocześnie nie naraża się na publiczne wyśmianie w razie błędnej odpowiedzi. Może wreszcie zobaczyć niby-realny świat i niby-prawdziwych ludzi, którzy są tacy, jakich chciałby widzieć. To poczucie komfortu, jakie daje telewizja, powoduje, że staje się ona często „najlepszym przyjacielem człowieka” - pocieszy, poinformuje, dowartościuje, a może nawet nagrodzi (gdy nam się poszczęści w „Audiotele”). Studenci zafascynowani kiczem, zapytani o to, czemu go lubią odpowiadają: „kicz uwielbiam za jego ryzykowność, balansowanie na krawędzi dobrego smaku i tandety. Umiejętnie stosowany poprawia humor. Jest przyjemny dla oka.”, „kicz to różowe okulary dla szarej rzeczywistości”, „kicz jest wesoły, nie ma w nim codziennej nudy, jest w nim natomiast wiosenna wesołość”. A więc korzystajmy z wiosennej wesołości kiczu! Może warto sobie kupić jakiś kiczowaty gadżet, aby po prostu uprzyjemnić sobie prozę życia? Weronika Abramczuk 10 OTOCZENI PRZEZ... ŚCIANY I SŁUPY Znajdują się wszędzie. Jesteśmy przez nie otoczeni. Na każdym kroku polują na naszą uwagę. Atakują na osiedlach, wzdłuż dróg, na przystankach i w budynkach. A jednak nie dajemy się osaczyć. Mimo największych starań ich autorów, zwykle zbywamy je jednym spojrzeniem. Czasami przez przypadek zauważymy, że proponują coś ciekawego, po promocyjnych cenach. Billboardy, reklamy i banery, bo o nich tutaj mowa, są w pewien sposób portretem dzisiejszych czasów, zwierciadłem, w którym odbija się konsumpcyjne społeczeństwo. Niektórzy sądzą, że billboardy pojawiły się w Polsce razem z początkiem gospodarki rynkowej. Jednak starsi pamiętają namalowane na ścianach reklamy banku PKO, czy Totalizatora Sportowego. Ich pastelowe kolory i odrealnione slogany doskonale kontrastowały z szarą rzeczywistością, będąc swoistym panaceum na nieciekawy świat. Wtedy były czymś ciekawym, jednak obecnie nie można o nich powiedzieć nic innego, jak to, że były kiczowate. Dzisiajsze banery reklamowe, zajmujące każdą wolną powierzchnię, stały się naturalnym elementem miejskiego krajobrazu. Krzykliwe kolory, zróżnicowane kształty przekazujące zaskakujące treści i coraz dziwniejsze formy, wymyślone w pocie czoła przez copywritterów i skomponowane przez grafików w pracowniach firm reklamowych mają jeden cel – przekazać odpowiednio zakodowaną informację. Tysiące metrów kwadratowych ścian pokrytych odpustowymi obrazkami, setki słupów stojących w pobliżu dróg sugerują, namawiają, wręcz każą kupować pralki w kredycie 0%, kosmetyki reklamowane przez znanych ludzi, czy coraz bezpieczniejsze i szybsze samochody. Efekty pracy przemysłu reklamowego na nowo tworzy architekturę miast. Zależnie od lokalizacji, billboardy mogą niszczyć kunsztownie zaprojektowany przez urbanistów układ przestrzenny, odwracając uwagę od jego najważniejszych elementów. W innych warunkach, szybko i często zmieniające się, wnoszą choć nieco świeżości w bezgraniczne hektary blokowisk. Czasem zdarza MO DA się nawet, że dopiero po zasłonięciu jakiejś ściany, okolica wygląda lepiej, straszący zaniedbaną i obdrapaną z farby elewacją budynek w kilka chwil nagle się odmienił. Wszystko zależy od formy i rodzaju zamontowanej reklamy, czy jest odpowiednio dobrana do otoczenia, czy też nie. Czy się chce tego, czy nie, niemożliwym wydaje się zmiana dawno obranego kursu. Zajmująca wszelkie możliwe płaskie i pionowe miejsce, reklama stała się naturalnym elementem krajobrazu miasta. Czasem takie billboardy stają się charakterystycznymi punktami na mapie każdego mieszkańca poruszającego się po określonej okolicy, przywołując różne, czasami przecież także przyjemne, uczucia. Adam Surmacz Idę ulicą i się potykam, rozdzieram jeansy, ścieram kolano, załamana przychodzę na Polibudę, a znajomi krzyczą „Ale masz wypasione spodnie!”. Myślę „Ale o co chodzi?” robiąc przy tym niewyraźną minę i dziwiąc się ich zachwytem co do mojego „idealnego rozdarcia”. Wszystko staje się jasne, gdy kilka dni później wybieram się na zakupy. . . Boże, chyba samoobrona wraz z ligą opanowały też modę – myślę. Wielość sklepów jakie nas otaczają narzuca wielość i różnorodność rzeczy, które moglibyśmy w nich zakupić, niestety jedynie w marzeniach, bo rzeczywistość jest bardziej szara. W oddali, za mgłą przebija się klasyka, jednak nad wszystkim górują teraz brak gustu w parze z lumpeksiarstwem. Gdzie czystość formy i prostota, gdzie szyk i elegancja? O zgrozo, na wszystkich wieszakach to samo, podarte i pościerane spodnie, pogniecione i powyciągane bluzki, postrzępione i nie wykończone ubrania, niczym odwirowane i wyjęte wprost z pralki. Wszędzie spódnice do kolan z wielkimi haftami, kwiatami, koronkami, wiszące kolczyki na pół twarzy, torebki i koszulki jak z szafy mojej babci. A moda męska to już totalna katastrofa. Jeśli masz ochotę być chłopakiem niczym z „filipinki” to gratulacje jesteś szczęściażem, bo 99% sklepów oferuje właśnie taką odzież. Człowiek ma ochotę kupić coś fajnego, przeznacza na to niemałą sumę pieniędzy, a tu towaru brak, tylko „ocet” został na półkach jak za czasów PRLu. Chodząc po centrach handlowych, czuję się jak w ciucholandzie z napisem „nowa dostawa używanych ubrań z USA” – porażka. Ciekawa jest specyfika całości zjawiska, gdyż kicz spowszedniał i zrobił się wszechobecny, tracąc tym samym swą bezcenną indywidualność. Już nie jest fajny i oryginalny, już nie zachwyca i ciekawi, robi się tendencyjny i szpanerski. Niczym blond pasemka i baleiage. Nie dziw, że wszystkie kobiety wyglądają tak samo, skoro idąc do sklepu, ma się duży wybór-szkoda, że wciąż w tym samym. Nie dziw, że mężczyźni zazwyczaj nie mają stylu skoro sklepy oferują jedynie badziew i tandetę. Gohus 11 12 GOSPEL EURO Gospel – angielskie słowo oznaczające dobrą nowinę, czyli Ewangeilię. Pochodzi od staroangielskiego „God’s spell’ czyli Boże słowo, Jego nowina. Ten radosny i pełen nadziei gatunek pieśni wiary wywodzi się od chrześcijan , którzy mało mieli powodów do świętowania tkwiąc w niewoli u swych białych braci w Chrystusie. Niewolnictwo w Afryce istniało jeszcze przed przybyciem białych, ale podobnie jak w czasach biblijnych nadawało niewolnikowi często status członka rodziny. Biali natomiast porywali Afrykańczyków z kontynentu i skazywali ich na nieludzkie warunki transportu. Niektórzy usprawiedliwiali to twierdząc, że nawet największy ucisk jest lepszy od okrucieństwa pozostawiania ich w stanie pogaństwa i pozbawienia ich możliwości zbawienia. Właściciele niewolników w Ameryce uważali za swój obowiązek chrystianizowanie swych ludzi. Niewolnicy w Ameryce słuchali głównie kazań opartych na wersecie „słudzy bądźcie posłuszni swoim panom” (Kol 3:22). Biblia cała jest jednak księgą przesiąkniętą wolnością lub krzykiem o wyzwolenie. Pełna jest historii wyjścia z Egiptu, Mojżesza, Daniela i niewoli babilońskiej, Chrystusa – wykupiciela ludzi!” Nietrudno było zidentyfikować swoje tak trudne położenie z opowieściami biblijnymi. Oderwani od ziemi, domów i wolności w swych pieśniach wyrażali pokrewieństwo dusz z Izraelitami. Śpiew dawał wolność. W wielu pieśniach wyrażali przekonanie, że Bóg zrobi to samo dla nich, co dla uprowadzonego Izraela. Niemożliwość mówienia wprost sprzyja poezji, aby zamaskować przesłanie, lecz też odkryć nieoczekiwane symboliczne możliwości znaczeń. Także wiele z pieśni spirituals oprócz dosłownego znaczenia religijnego mogło opowiadać całkiem inną historię. Przez lud Boży, czyli Izrael rozumiano niewolników. Mojżesz to wyzwoliciel, czasem Nat Turner przywódca powstania niewolników. Egipt lub Babilon reprezentował Południe, a piekło oznaczało głębokie Południe. Faraon symbolizował właściciela niewolników. Rzeka Jordan była rozumiana jako rzeka Ohio lub inna pomiędzy stanami północnymi a południowymi. Morze Czerwone było skojarzone z Oceanem Atlantyckim. Dom, Kanaan, czy Ziemia Obiecana oznaczać mogły: Afrykę, wolne stany lub Kanadę. Kapitanowie statków niewolniczych nie zdawali sobie sprawy, że Afrykańczycy porozumiewali się przez pieśni jak i przez rytmy. Konkretny rytm mógł być sygnałem do buntu. Wiedziano, że w Afryce posługiwano się bębnami do komunikacji, stąd wszelkie instrumenty perkusyjne zostały w pewnym momencie zakazane. Zamiast tego rytmy były wykonywane stopami, na podłogach swoich chat lub w tańcu. W ten sposób posyłano wiadomości na sąsiednie plantacje. Niektóre pieśni używano by przekazać konkretny komunikat. Te o wolności mogły oznaczać pragnienie i plan ucieczki na północ, do Stanów, w których nie było niewolnictwa. Pieśni spirituals i gospel opowiadają historię ludu Bożego, uniwersalną dla wszystkich ludzi przez swoje przesłanie biblijne. Zawiera też historię swego ludu „my people”, ich przeszłości oraz dążenia do wolności i sprawiedliwego traktowania. Jest to doświadczenie tej żywej grupy i jest to ich „historia święta”. My, śpiewający te pieśni dziś nie powinniśmy pomijać kontekstu historycznego ludzi, od których ta muzyka wyszła. Pamiętając zaś i rozumiejąc o wiele głębiej uczestniczymy. Alina Krajewska. Opracownie Roman Bator EUROCITY Komedia Alek(Z Przemyśla do Przeszowy) sandra Fredry, Aleksander Fredro wyreżyserowana Reżyseria: Andrzej Łapicki przez Andrzeja Scenografia: Łucja Kossakowska Łapnickiego, Teatr Polski powstała na podCzas: 1 h 20 min stawie zachwytu wprowadzonym ówcześnie, nowym środkiem lokomocji, jakim była kolej. Niespełna półtoragodzinna „podróż”, jaką odbywamy w Teatrze Polskim KSIĘŻY PARK Coś skłoniło mnie, by przed rozpoczęciem lektury “Księżycowego parku” przeczytać krótką notkę na skrzydle obwoluty. Wymienia ona książki Ellisa i kończy się zdaniem: “Nieżonaty, nie ma dzieci ani zwierząt”. Zwróciłem na nie uwagę, bo wydało mi się zupełnie zbędne. Myliłem się bardzo. Koncepcja powieści jest ciekawa. Oto czytamy historię o... Brecie Eastonie Ellisie! Historię z początku całkiem prawdopodobną: sukces pisarski, sława, nowobogackie życie, uzależnienie od narkotyków. W końcu kłopoty ze zdrowiem zarówno fizycznym jak i psychicznym. A później szansa na nowe życie - żona, dzieci, dom na przedmieściach. I pies. W perspektywie notki z obwoluty łapiemy wreszcie, że to nie pamiętnik Ellisa, lecz fikcyjne opowiadanie. I w samą porę... Akcja zawiązuje się w momencie przeprowadzki głównego bohatera. Nagle ktoś zaczyna dokonywać morderstw w ten sam sposób, w jaki Ellis (który wciąż pozostaje na wpół realną postacią) opisał w jego najgłośniejszej książce “American Psycho”. Później zachodzą pewne absurdalne wydarzenia, które przypominają opowiadania pisane przez Breta w wieku dziecięcym. Z drugiej strony jego nieżyjący ojciec wysyła mu “puste” e-maile a dom zaczyna coraz bardziej przypominać posiadłość rodziny Ellisa. To wszystko tworzy niesamowity świat “Księżycowego parku”. OCITY pokazuje, jak społeczeństwo przyjęło możliwość zamiany potocznej bryczki na ogromną, szybką i „parującą” maszynę. Podróż, jak i sposób jej odbywania zmieniły się diametralnie. Znaczne odległości pokonuje się w zdecydowanie krótszym czasie, najczęściej wśród obcych, poznanych dopiero w trakcie jazdy – osób, których obecność nierzadko powoduje różnorakie, mniej lub bardziej śmieszne sytuacje. W naszym przedstawieniu okoliczności takich wydarzeń pozna- 13 jemy na poszczególnych stacjach podróży, kiedy w kawiarenkowych dworcowych poczekalniach, bohaterowie „dzielą” się z nami relacjami, jakie ich natenczas łączą. I dodać należy, relacjami na każdej kolejnej stacji drastycznie odmiennymi. Należy też dostrzec jeszcze nieco inne podłoże tej komedii, które stara się nam również chyba zasugerować nasz najwybitniejszy komediopisarz. Otóż pokazuje społeczeństwo, którego życie mknie i mknie wespół z tą „nowoczesną” lokomotywą w chaosie, kłótniach, zgodach. Ta nowoczesność, za którą często gonimy, postępuje nadal, ale może w tej naszej życiowej podróży, warto sobie również czasem zrobić mały przystanek. Może czasem przydałoby się „wysiąść”, jak zrobili to niektórzy nasi boha- terowie, może należałoby na chwile się zatrzymać, by nie ominęło nas coś ciekawego, a może po prostu całkiem zmienić kierunek swojej wędrówki.. Podsumowując, jest to lekki i przyjemny spektakl dla nieco może nudzących się. Z pewnością jednak starannie wyreżyserowany i z dobrą grą aktorską, ale czy w dzisiejszych czasach właśnie takiego czegoś oczekujemy? Ja nie podejmę się ocenić. Niemniej ani nie odradzam, ani tez specjalnie zachęcam do obejrzenia.. :) W przedstawieniu występują m.in. Olgierd Łukaszewicz, Zuzanna Lipiec, Arkadiusz Głogowski, Małgorzata Lipmann, Michał Maciejewski el proczo “SKANDALISTA YCOWY WOJACZEK” BRET EASTON ELLIS Obok tego istnieje świat zupełnie realny: kłopoty Breta w relacjach z synem, ciągoty w stronę narkotyków, romans z jedną ze studentek, praca nad kolejną powieścią. I życie na bogatych przedmieściach, które przytłacza i jednocześnie przeraża głównego bohatera - z powodu wszystkich uprzejmości koniecznych względem sąsiadów, naszpikowywania dzieci lekami psychotropowymi, i wizytami u psychoanalityków. W pewnym momencie granica między tymi stronami zaciera się, a świat staje na głowie. Język powieści jest bardzo przystępny i współczesny. Myślę, że za 20 czy 30 lat część motywów stanie się niezrozumiała dla czytelników (bo kim dla nich będzie Harry Potter? albo David Duchovny pojawiający się na jednym z przyjęć?), jednak obecnie ugruntowuje to mocno świat przedstawiony wśród tego, co spotykamy na ulicy czy w mediach. Powieść ciągnie się przez 400 stron i można śmiało uznać, że zmieściłaby się w połowie tej objętości. Mimo tego, wstawki czynione przez Ellisa, zbędne względem fabuły, tak pochłaniają uwagę czytelnika, że objętość ulega zapomnieniu a książkę kończy się w 2-3 dni. I choć ciężko doszukiwać się w niej głębszych treści, to na deszczowe dni nadaje się idealnie. Wydawnictwo: Rebis Krzysztof Grudnik STANISŁAWA SROKOWSKIEGO W połowie lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku pojawił się we Wrocławiu nikomu nieznany młody poeta z Mikołowa, który swoim debiutem wstrząsnął polską sceną literacką. Spowodował wiele skandali i naraził się wielu czynnikom. Wyskakiwał przez okna, pisał wiersze na plecach swoich kobiet, ciął sobie żyły, nacinał twarz i nieustannie prowokował otoczenie. A przede wszystkim gorszył tradycyjnych czytelników nową, odważną, wręcz heretycką metaforyką i obscenicznością. Wyrąbywał nową ścieżkę w polskiej Literaturze. Srokowski znalazł motywy jego gorszących zachowań. Dał oryginalną i zaskakującą wykładnię etyczną jego drogi życiowej, a także obnażył kulisy śmierci. Znalazł nowe dokumenty i nowych świadków. Książka Srokowskiego może okazać się książką wręcz sensacyjną. Po raz pierwszy ujawnia bunt poety w więzieniu, a także zachowania konfidentów wobec Wojaczka i środowiska literackiego. Poznajemy też, co poeta czytał i o czym z przyjaciółmi rozmawiał, czego się bał i jak reagował na strach. Jaki był dla swoich kobiet i jaką rolę odegrała w jego życiu miłość. A także jak dziewczyny Wojaczka były o niego zazdrosne. Dowiemy się też, jak Wojaczek po śmierci stypendia dostawał. I dlaczego pewien znany poeta boi się o Wojaczku mówić. A przede wszystkim dowiemy się, jaką szkołę interpretacji wierszy zastosował autor wobec poezji Wojaczka. Stanisław Srokowski - “Skandalista Wojaczek”, “Światowit” Izba Wydawnicza, 2006 14 PECUNIA NON OLET? Bardzo współczesna sztuka Cezarego Harasimowicza jednego z najlepszych PECUNIA NON OLET? (Pieniądze nie śmierdzą?) Cezary Harasimowicz Reżyseria: Wojciech Malajkat Scenografia i kostiumy: Ewa i Andrzej Przybyłowie Teatr Syrena Czas: 1 h 50 min, 1 przerwa Teatr Tańca Zawirowania jest jedynym stałym teatrem tańca w Warszawie. Zespół składa się z solistów Teatru Wielkiego oraz tancerzy tańca współczesnego polskich scenarzystów, i ściśle współpracuje z wyreżyserowana przez Polskim Teatrem Tańca Wojciecha Malajkata. W Ewy Wycichowskiej w sposób sarkastyczny i Poznaniu. Wyjeżdża na komediowy porusza kilka występy do Berlina, Pragi aktualnych problemów, i na Kretę. W budynku Starej Prochoffni powstają autorskie spektakle, których zadaniem jest opowiadanie o m.in. bezrobocia „DLA KONE wśród humanistycznej inteligencji, która by jakoś przetrwać, utrzymać siebie, rodzinę i nie polec Żadna praca nie hań- w obecnej rzeczywistości, bi- każda męczy zawsze. ima się coraz to ciekawszych zajęć. Ciekawszych, a zarazem niespodziewanie i kusząco intratnych. Szybkie pieniądze, jak to bywa przeważnie, niosą za sobą różne niespodzianki i co ważniejsze konsekwencje. I tak nasz główny bohater - Adam (Piotr Polk), wplątuje się w dobrze znane na naszym „podwórku” afery polityczno-biznesowe. O ile jednak te realne kombinacje ludzi „władzy” powodują u nas bardziej poczucie frustracji, o tyle na sztuce Harasimowicza będziemy się tylko dobrze bawić, a pojawienie się killer-a (Jacek Pluta) zza wschodniej granicy, jeszcze tylko to wzmocni. Oczywiście nie należy się spodziewać poważnej odpowiedzi na przecież całkiem słuszne i ponadczasowe pytanie, ale.. wszakże nie o to tu nawet chodzi. Doborowa obsada! Występują: Wojciech Malajkat/Jan Jankowski, Gizela Bortel, Zwłaszcza ta nielubiana. Grażyna Wolszczak/ Małgorzata Pieczyńska, Hanna Śleszyńska. Co kryje się pod „śmierdzącym” niejako tytułem i komu „prawo i sprawiedliwość nie przepuści”, przekonajcie się sami, bo warto. Jasne, że niekiedy można by pokusić się o inteligentniejszy i celniejszy dowcip, ale i tak będziecie zadowoleni. Ogólnie świetna okazja do zapewnienia sobie bardzo przyjemnego wieczoru. Radzę się jednak spieszyć, bo bilety podobno nie zalegają w kasach.. el proczo Szczęśliwym człowiekiem zwany jest ten, kto realizuje się w interesującym go zawodzie. W pewnym momencie życia trzeba zadać sobie „to” bardzo ważne pytanie: „Co lubię w życiu robić?”. Tak przynajmniej radzi kultowy, polskojęzyczny bohater z filmu o chłopakach, co podobno nie płaczą. Idąc jego tropem... Co lubi robić Kevin Smith? Otóż kontrowersyjne, niekomercyjne filmy. I wychodzi mu to wyśmienicie. „Clerks – Sprzedawcy” został nakręcony już ponad dziesięć lat temu, a kolejne klatki filmu coraz mocniej przybliżały nam skomplikowane postacie dwóch cynicznych pracowników sklepu Mini-mart. Dante i Randal- bo 15 emocjach przy pomocy ruchu. Liderką zespołu jest Elwira Piorun, solistka Teatru Wielkiego, która przez kilka lat występowała w teatrach baletowych w Niemczech. Tańczyła wiele solowych ról, zajmuje się choreografią. Teatr prowadzi działalność edukacyjną – od tego roku odbywają się całoroczne warsztaty, których spodziewanym efektem będzie spektakl wieńczący pracę młodych tancerzy. Teatr jest organizatorem Festiwalu Teatrów Tańca Europy Środkowej Zawirowania, odbywającego się co roku w czerwcu – tegoroczna edycja odbyła się od 22 do 30 czerwca w Starej Prochowni. Wydarzenie to gromadzi w czasie tygodniowego przeglądu teatry tańca z Polski, Czech, Słowacji, Węgier, Białorusi dając im rzadką możliwość spotkania i konfrontacji dokonań artystycznych. Teatry porównują swoje doświadczenia, nawiązują znajomości, które mogą zaowocować ciekawymi projektami artystycznymi. Festiwal ma także na celu popularyzację współczesnego teatru tańca, dziedziny nieznanej w naszym kraju szerszej publiczności. Kilkudniowe warsztaty prowadzone przez instruktorów wielu rodzajów tańca współczesnego, zażarte dyskusje, całodniowe próby. Świat wirujący TEATR TAŃCA ZAWIROWANIA od tańca. „W stronę światła... z zawiązanymi oczami”, trzeci spektakl Teatru Tańca Zawirowania przy Starej Prochowni, po „Przytul mnie” i „Jeśli kochasz zabij” jest jak poprzednie, próbą opowiadania za pomocą ruchu o emocjach. Przedstawia historię współczesnej tancerki, która mdlejąc przenosi się w czas pomiędzy jawą a snem, gdzieś na pograniczu XIX i XX wieku. Lęki, skrywane emocje personifikują się w postaciach kobiety i mężczyzny, którzy stają się jej przewodnikami, otwierają drzwi do innego świata. Świata zbudowanego z marzeń, tęsknot, przeczucia śmierci ludzi, którzy już kiedyś, gdzieś w odległej epoce przeżywali podobne problemy. Nagromadzone emocje związane z codziennym stresem wykonywania zawodu tancerki nie dają się już powstrzymać. Nie wiadomo, czy po tak głębokim wejściu w swoje uczucia będzie możliwy jeszcze powrót do codzienności. Ale pobyt w tym nierealnym świecie zbyt dużo kosztuje. Jedynym wejściem jest dążyć w stronę światła, mimo że z zawiązanymi oczami. Klasyczna muzyka w połączeniu z żywiołowym tańcem współczesnym sprawiają, że opowieść głównej bohaterki trafia bezpośrednio do widza nie potrzebując przy tym pośrednictwa słów. Spektakl został zaprezentowany na tegorocznej edycji poznańskiego festiwalu Malta oraz na Festiwalu Teatru Niezależnego na Krecie. „W stronę światła... z zamkniętymi oczami” Premiera: 23 kwietnia 2006 o nich mowa- sarkastyczni dwudziestolatkowie z minimalistyczną wizją swojego miejsca w hierarchii społecznej, zdawali się być po kres swych dni niereformowalnymi, zblazowanymi prześmiewcami. Sequel owej czarno-białej, tak wulgarnej jak intrygującej komedii, odpowiada na wiele pytań tych, którzy zastanawiali się nad przyszłością owych uroczych na swój sposób obiboków (a czy byli tacy w ogóle?). Przy pomyślnych wiatrach każdy z nas będzie kiedyś o dziesięć lat starszy. Jak dobrze pójdzie, to nawet nie raz. Druga część komedii Smitha przedstawia dylematy człowieka po trzydziestce, który najbardziej wydajne chwile swej młodości wykorzystał na irracjonalne spory z najlepszym przyjacielem, udowadniając mu wyższość „Gwiezdnych Wojen” nad „Władcą Pierścieni” czy „Transformersami”. Ich poprzednie miejsce pracy, „Mini Mart” strawiły płomienie, a Dante i Randal znaleźli wygodne posadki w jednej z sieci restauracji fast- foodowej. Losy ich przyjaźni stają przed trudnym wyzwaniem. Obydwaj muszą się zmierzyć z czającym się na nich od dłuższego czasu demonem– dojrzałością. Dante zamierza poślubić Emmę, przyjaźń z menadżerką restauracji Becky nabiera intrygujących rumieńców, a Randal w perspektywie wyjazdu kumpla, z którym spędził najpiękniejsze chwile młodości, czuje, że traci grunt pod nogami. Robi się zabawnie(?)... Powyższy znak zapytania odnosi się do specyficznego poczucia humoru, w którym rozsmakowuje się reżyser filmu. Otóż w jednym z wywiadów radośnie zakomunikował, iż udało mu się jeszcze dalej przesunąć granicę żartu. Problem w tym, że nie wiem, czy to dobrze. Ten, kto widział pierwszą część filmu, czy też „Dogmę”, rozumie moje zafrasowanie. Ale to nie wszystko. Nie dość, że niektóre z żartów są mocno żenujące, to i tak się z nich śmiejemy, co powoduje jeszcze większe zakłopotanie widza. Jeżeli jesteś w stanie wytrzymać taką oto huśtawkę nastrojów, to być może dotrwasz do końca seansu (a miejscami nie jest to łatwe). Chociaż biorąc pod uwagę scenę finałową, w której czynny udział bierze niewinny osioł, do kin na powyższy film zapraszam ludzi gotowych na wszystko. Fanów Jaya i Cichego Boba. Koneserów. ablalahala ESERÓW...” „Clerks – Sprzedawcy 2” Scenariusz i reżyseria: Kevin Smith W rolach głównych: Kevin Smith, Jason Mewes, Rosario Dawson, Brian O’Halloran, Jeff Anderson, Jason Lee USA 2006 Czas trwania: 97 minut 16 Kiedyś w telewizji widziałem czechosłowacki western dla dzieci. Pamiętam jedną scenę – do pełnego rozbawionych kowbojów saloonu wchodzi postawny szeryf. W środku dym, rozgardiasz i rozpusta. Nie oglądając się na nikogo, z kapeluszem zsuniętym na czoło, szeryf podchodzi do barowej lady, siada na POWRÓT TRUPA, KOSMOS I GLOBALNA KATASTROFA wysokim stołku i milczy. Po chwili zauważa go barman i wywiązuje się krótki dialog w języku czeskim: Co podać? – pyta barman, a postawny szeryf unosi głowę znad kontuaru. Szklankę mleka, proszę – odpowiada szeryf. W saloonie zapada cisza... Czechosłowacki film podsu- wa parę ważnych wątków – nieudolna powaga, powtarzany banał i ostentacyjna sztuczność. W „Notatkach o kampie” Susan Sontag – cytując „Vera, albo nihiliści” Wilde’a – mówi, że „życie jest zbyt poważną sprawą, aby o niej mówić poważnie”. Sontag przewrotnie jednak w artykule tym jako własną przedstawia postawę, która polega na umiłowaniu jednego z oblicz artystycznej powagi – powagi chybionej. Współczesny dandys – twierdzi Sontag – jest w pewnym sensie anty-dandysem. O ile bowiem dawniej estetyczne wyrafinowanie polegało na wynajdowaniu tego, co dla wielu niedostępne, o tyle dziś chodzi raczej o obcowanie z przedmiotami masowymi. Współczesnego masowego odbiorcę od anty-dandysa dzieli jednak przepaść – sam sposób przeżywania pospolitej kultury, dla większości niedostępny. Co więcej, chociaż mówi Sontag o pewnym umiłowaniu pospolitości, to jednak nie każda pospolitość może być w ten sposób umiłowana. Tylko niektóre filmy, powieści, meble, czy radiowe przeboje potrafią dostarczyć współczesnemu dandysowi estetycznej przyjemności. Chodzi tu o przedmioty „tak złe, że aż dobre” – przy czym „tak złe” nie oznacza tu wcale: najgorsze, najbrzydsze, czy najbardziej nieudane. Na odróżnienie tego, co po prostu złe, od tego, co „tak złe” pozwala tylko niepospolita wrażliwość anty-dandysa. Z dandysem dawnym łączy go więc to, że ma niezwyczajny smak. Nakręcony w 1959 roku Plan 9 from outer space uznawany jest za najgorszy film w historii. Reżyser, Ed Wood, początkowo obstawał przy innym tytule: Hieny cmentarne z kosmosu, który nieporównanie lepiej koresponduje z fabułą. Jednak pierwotny tytuł przepadł pod naciskiem ze strony producenta i sponsora. Faktem jest, że filmowi niewiele to pomogło – Plan 9 from outer space ostatecznie nie wszedł do kin. Fabuła nie jest prosta. Film rozpoczyna się od pogrzebu. Umarłą żonę nad jej trumną żegna mąż i grupa przyjaciół. W parę chwil później również mąż jest martwy – zrozpaczony rzucił się pod koła samochodu. Potem giną jeszcze dwaj grabarze oraz inspektor policji, który przybył na cmentarz, by tajemniczą śmierć dwóch poprzednich wyjaśnić. Wszyscy oni nie są jednak dla filmu straceni - martwi, z wyjątkiem dwóch grabarzy, powracają jako żywe trupy. Powracają jednak niesamodzielnie. Zadziwiająco ludzcy i biegle władający angielskim przybysze z kosmosu, za pomocą specjalnych pistoletów, wskrzeszają umarłych, by posłużyć się nimi w walce z Ziemianami. Ponieważ pokojowe negocjacje z amerykańskim rządem poniosły fiasko, kosmici użyć muszą siły. Przeciw ludziom wystawić chcą umarłych. Po co jednak kosmici atakują Ziemię? Nasza planeta nie jest im potrzebna - przylecieli jedynie ze strachu. Ludzkość zbliża się bowiem, jak twierdzą, do wynalezienia „solarnitu” – potężnej broni, przez samych kosmitów już odkrytej, która pozwala zniszczyć wszechświat. O ile w rękach kosmitów „solarnit” nie jest niebez- pieczny, o tyle zła natura ludzka nie pozwoli używać go pokojowo. Szef dwuosobowej załogi kosmitów – kapitan Eros – przedstawia katastroficzną wizję, zgodnie z którą niebawem po odkryciu „solarnitu” ludzkość wysadzi w powietrze Słońce i cały wszechświat przepadnie. W nagraniu podesłanym Ziemianom kapitan Eros zapytuje słuchaczy retorycznie: „How can any race be so stupid?”. Na samym początku oraz w finale na ekranie pojawia się ubrany w garnitur mężczyzna, który wprowadza w historię i komentuje, co zaszło. Ostatnie jego słowa brzmią tak: „Niegdyś śmialiśmy się z wozów bez konia, z samolotu, telefonu, elektrycznego światła, witamin, radia, a nawet telewizji! Teraz niejeden z nas śmieje się z kosmosu. Boże pomóż nam... w przyszłości!”. Już w tym fragmencie zarysowuje się krytyczna dwuznaczność, czyli rozdarcie między zamierzoną powagą a nieuniknioną porażką. Stare filmy wyzwolone są z treści – uwolnione od ważności moralnej, albo społecznego odniesienia. Gdy Maciek Chełmicki podpala kieliszki z wódką nie do końca wiadomo już, czy są to znicze na grobach dziadów i pradziadów – może być tak, że bohater „Popiołu i diamentu” w legendarnej scenie już tylko zachwyca. Na tym też polega czasowe zwycięstwo stylu nad treścią, zwycięstwo estetyki nad moralnością. Sontag 17 Pokój w postkomunistycznym słowackim pensjonacie, w którym zdarzyło mi się mieszkać podczas tegorocznych ferii zimowych, miał bardzo ciekawy wystrój. Oto na ścianie nad moim łóżkiem, wisiał obraz przedstawiający górską dolinę, oświetloną różową łuną zachodzącego słońca, nad którą górowały ostre, niedostępne szczyty, skryte w chmurach. Pośrodku niej zaś wił się błękitny, górski strumyk, ocieniany przez rozłożyste, soczyście zielone drzewo. Widok był wprost oszałamiający. Brakowało tylko dopełnienia, jakby dominanty kompozycyjnej, którą na tego rodzaju obrazach zwykle stanowi jelonek. W tym wypadku mówi, że „czas wydaje dzieło sztuki kampowej wrażliwości”, a chodzi jej po prostu o to, że z biegiem czasu rzeczy stają się mniej ważne. Powiedzmy inaczej: tracą ważność, dzięki czemu mniej się nimi przejmujemy i wreszcie zaczynamy zabawę. Sontag zauważa też, że nie tylko czas wyzwala z treści - podobnie nieudolna powaga. Gdy ma miejsce niezgodność poważnego zamiaru z jego wykonaniem, wtedy niekonieczne jest przeterminowanie, a i tak zachodzi utrata ważności. Zły styl – szczególnie niezamierzony - pozwala treść uczynić zabawną, nawet jeśli skądinąd wiadomo, że taka nie jest. Sontag mówi: to, co poważne obraca się we frywolne. Dlatego też współczesnemu dandysowi chodzi przede wszystkim o takie dzieła, których zasadniczym elementem jest chybiona powaga, a dodatkowym atutem może być przeterminowanie. Sontag wspominając secesyjną lampę, dawną wersję King Konga, stare komiksy o Flash Gordonie i damskie ubiory z lat dwudziestych mówi: „Kamp widzi wszystko w cudzysłowie – nie lampa, ale <<lampa>>”. Widzenie świata jako fenomenu estetycznego - i to nie w kategoriach piękna, lecz sztuczności – właśnie dzięki uzyskaniu dystansu staje się możliwe. GL powinien on pić wodę ze wspomnianego strumyka, stojąc w cieniu wspomnianego drzewa. Kontemplując podobne obrazy w pokojach innych uczestników obozu, ze zdziwieniem stwierdziłam, że owego jelonka nie ma na żadnym z nich. Albo więc brakujące jelenie stadnie zasiedlały obrazy w pokojach dla „lepszych” gości, albo też płodny malarz postanowił stworzyć cykl, którego przedmiotem miało być poczucie braku. Poczucie braku bowiem rodziło się w umysłach odbiorców zawiedzionych nieobecnością tak naturalnego w tych okolicznościach przyrody zwierzęcia. Sztuka, której dziełem był ten obraz, zwykle zaliczana jest do kultury „złej” lub z potępieniem nazywana kiczowatą. Jeśli artysta kiczem epatuje świadomie, wtedy jego dzieła określa się jako campowe. Co jednak z twórcami nonszalanckimi, gwiżdżącymi na wszystkie kategorie estetyczne i tworzącymi dzieła, które mają się nam podobać – i to nie tylko po to, byśmy za nie zapłacili, ale też po to, żeby nas ucieszyć? Ostatnio dzięki uprzejmości kanału Hallmark, który nie rości sobie pretensji do wyświetlania wyłącznie arcydzieł pierwszej próby, udało mi się obejrzeć doskonały odcinek Sherlocka Holmesa. W błyskotliwej scenie wyjaśniającej rozwiązanie zagadki, następowało zbliżenie na przymrużone oczy, wąskie usta i skupioną twarz detektywa, na której nieodmiennie malował się triumf. Potem zwrócono uwagę na detal − przybrudzone buty przestępcy, stano- JE M’APPELLE EMMANUELLE wiące niezbity dowód, który jednak umknął uwadze wszystkich, poza niezawodnym detektywem. Reżyser spełnił wszystkie moje oczekiwania, a trzeba przyznać, że był tylko jednym z 220, którzy, ekranizując Sherlocka Holmesa, postanowili przysporzyć radości widzom. Gatunkiem filmowym niejako wyklętym, który z tej racji nie mógł być zaliczony do sztuki wysokiej, a należy do ulubionych przez widzów jest erotyk. Pierwsze filmy erotyczne – nieme – powstały w 1906 roku w austriackiej wytwórni Saturn, niespełna 10 lat po narodzinach sztuki filmowej. Zobaczyć w nich było można zmysłowe… ramiona, kolana i pantalony odważnych diw. Trzeba przyznać, że erotyk, jako gatunek, przeszedł sporą ewolucję do roku 1975, w którym powstał jego klasyk – Emanuelle w reżyserii Francisa Giacobettiego, z Sylvią Kristel w roli głównej. Była to ekranizacja powieści Emmanuelle Arsan, a stopień, w jakim własne przeżycia autorki przełożyły się na perypetie jej alter ego pozostaje nieznany. Tym razem możemy podziwiać imponująco doskonałe kobiece ciało w całej okazałości i być świadkami rozkoszy, jakiej przysparza ono swej właścicielce. Obraz jednak nie epatuje wulgarnością, nie zbliża się niebezpiecznie do granicy filmu pornograficznego. Przeciwnie, kobiety są tu naturalnie piękne, mężczyźni prawdziwie przystojni, stroje i wnętrza wysmakowane, a sceny aktów miłosnych nienarzucające się. Scenerię dla przygód tytułowej bohaterki stanowi tropikalna Tajlandia. Francuski dyplomata wiezie swoją przybyłą z Paryża żonę ekskluzywnym, jasnożółtym kabrioletem przez biedne dzielnice Bangkoku, ukazując widzowi cały ich koloryt. Gdy wyzwolona Emmanuelle wybiera się w egzotyczną podróż z fascynującą i niebezpieczną dziennikarką Bee, zachód słońca, na tle którego piękne kobiety jeżdżą na słoniach, pływają po tropikalnych rzekach, wspinają się na skały, nie pozostawia w nas miejsca na poczucie braku. To, co jednak cieszy najbardziej, to ideologia, którą kierują się bohaterowie. Żony dyplomatów w Tajlandii zabijają nudę 18 grą w tenisa, pływaniem, opalaniem i miłością cielesną bez ograniczeń jakościowych co do płci i pochodzenia partnerów. Groteskowe są sceny, w których, wstrzemięźliwa z początku, Emmanuelle jest kuszona przez leżące nad basenem nagie, piękne kobiety. W dodatku mąż zachęca ją by była wolna − wspaniałomyślnie nie odmawia jej prawa do miłości. Filozofia ta ucieleśnia się jednak najpełniej na końcu filmu, kiedy podstarzały włoski mistrz erotyzmu wprowadza Emmanuelle na ścieżkę ostatecznego wyzwolenia seksualnego, która wiedzie przez kolejne akty miłości z tubylcami, w zgoła nieoczekiwanej dla delikatnej Paryżanki scenerii. W ostatnim kadrze odmieniona bohaterka zmysłowo zamiera przed lustrem w oczekiwaniu nowych przygód – reżyser zmyślnie pozostawił sobie otwartą drogę, by móc cieszyć widzów kolejnymi częściami ulubionego przeboju. O wielkiej liczbie kontynuacji przeboju przekonałam się na rogu dwóch warszawskich arterii komunikacyjnych, gdzie za jedyne 5 złotych mogłam nabyć Emmanuelle-Sekret, Emmanuelle-Miłość bądź Emmanuelle 4. Właścicielka łóżka polowego i pokupnej kolekcji płyt DVD przekonywała mnie z dużą werwą, że ta ostatnia to rarytas, gdyż główną rolę gra w niej znowu boska Silvia Kristel. Przekonana o jej biegłości w temacie postanowiłam przekonać się sama. Reżyser – tym razem Francis Leroi – stanął przed nie lada zadaniem: musiał sprawić, by, starsza o niemal 10 lat, bogini wolnej miłości okazała się równie pociągająca. Uciekł się do fenomenalnego tricku – wysłał ją do brazylijskiej kliniki chirurgii plastycznej, gdzie otrzymała nową twarz i ciało, w realnym świecie należące do modelki Mii Nygren. Fabuła, która musiała sprostać usprawiedliwieniu tego zgoła nieoczekiwanego zwrotu akcji, stała się wprost fascynująca. Oto bohaterka porzuca Hollywood, zmienia kontynent i tożsamość, by uciec przed natarczywym kochankiem. Nie przestaje przy tym zadawać sobie poruszających w swej treści i formie pytań: czy kobieta może zapomnieć o swej wielkiej namiętności, czy prawdziwą miłość można porzucić? Myśli podążającego za nią mężczyzny układają się w zdania w stylu: Miłość jest jak ptak, który zaciska swe pazury wokół naszych serc. Nigdy nie puszcza raz schwytanej zdobyczy. Wielka namiętność potrafi rozwiać szare chmury codzienności… W Brazylii nowe ciało Emmanuelle musi przejść na nowo edukację seksualną. Trzeba przyznać, że reżyser czwartej części okazał się mniej powściągliwy, jeśli chodzi o ilość i długość aktów miłosnych. Jedyne, czego jednak nie można mu wybaczyć, to tego, że nie wszystkie one wynikają z fabuły. Bo całkiem naturalne jest w filmach tego rodzaju, że bohaterki, płynące razem łodzią po gorącej rzece, zaczynają się kochać, kiedy tylko z niej wysiądą. Zostaje to zasygnalizowane widzowi jedynie przez finezyjny splot ich długich nóg. Skąd jednak, chwilę później, biorą się nikomu nieznani kobieta i mężczyznana modernistycznym fotelu w dżungli, czy oplatający ich ciała wąż, którego krewny użyczył wcześniej swej skóry na pantofle − jedyne odzienie kobiety? Na to pytanie odpowiedzieć mogłaby chyba tylko obeznana w temacie właścicielka łóżka polowego w atrakcyjnym punkcie stolicy. Emmanuelle wynagradza nasze ewentualne niezadowolenie, podróżując w czwartej części jeszcze do Gwadelupy, Rio de Janeiro, Sao Paulo, Walencji, Barcelony i Paryża, w którym – niezdolna, jak się okazuje, do ucieczki przed miłością – w nowym ciele powraca w ramiona dawnego kochanka. Po drodze odbywa jeszcze duchowy i cielesny romans ze swoją panią psycholog, której ciało tuż przed pożegnaniem pokrywa złotym pyłem i pocałunkami. Cała historia tak płodnego cyklu filmów o Emmanuelle zaczyna się poetycką sceną w paryskim mieszkaniu bohaterki. Ten moment chyba najlepiej wyjaśnia, dlaczego film zaliczany jest do nurtu artystycznie wysmakowanego kina erotycznego. Miękkie, ciepłe światło wkrada się przez duże okna do przytulnego mieszkania, pełnego łososiowych kwiatów. Nagle pada na delikatną, krótkowłosą dziewczynę, która ubrana u jedwabny brązowy szlafrok ,wciąga na stopy absurdalne, czerwone skarpetki. Słowa i muzyka romantycznej piosenki przewodniej, obiecują wyjaśnić nam, co śpiewa serce, co śpiewa ciało Emmanuelle. Kto tego nie wie, niech czym prędzej podąży na ulicę Świętokrzyską, gdzie właściciel stolika kempingowego rozstawionego na wysokości hotelu Warszawa, powinien mieć jeszcze kilka rzadkich egzemplarzy Emmanuelle [1975]. Sprzeda je chętnie, bez zbędnych słów i z godnością. Wie, że do klasyki zachęcać nie trzeba. Asia.A 19