Relacje-Interpretacje Nr 4 (20) grudzień 2010

Transkrypt

Relacje-Interpretacje Nr 4 (20) grudzień 2010
Relacje n­ter­pre­ta­cje
ISSN 1895–8834
Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej
50-lecie Galerii Bielskiej BWA
Jan Picheta i jego wiersze
Nr 4 (20) grudzień 2010
100-lecie teatru w Cieszynie
Biblioteki na pograniczu
Pożegnanie z Andrzejem Łabińcem i Andrzejem Jakubiczką
50 lat
Galerii Bielskiej
BWA
50 obrazów – wystawa kuratorska Agaty Smalcerz, 18 listopada – 30 grudnia 2010
Wystawa jesienna – koncepcja i realizacja Roberta Kuśmirowskiego, 18 listopada – 30 grudnia 2010
Krzysztof Morcinek
Relacje n­ter­pre­ta­cje
Okładka/Wkładka
50 lat Galerii Bielskiej BWA
Na okładce: Małgorzata Markiewicz, z cyklu Kwiaty,
z wystawy Piękno, czyli efekty malarskie,
Galeria Bielska BWA, listopad–grudzień 2004
Z oka zji jubileuszu
1
Moje BWA
Ryszard Kaczmarek, Helena
­D obranowicz, Zbigniew ­Michniowski,
Agata Smalcerz oraz Małgorzata
­Korzonkiewicz, Michał Kliś, Julian
Jacek Leszczyński
Kwartalnik Regionalnego
Ośrodka Kultury
w Bielsku-Białej
Rok V nr 4 (20) grudzień 2010
„Projekt Arting” 2010
Katarina Bajo:
fotelik bujany „Play”
(Grand Prix)
©Jacek Rojkowski
Literatura
21
Nie jestem perłą
Z Janem Pichetą
rozmawiała Maria Trzeciak
24
Wiersze
Jan Picheta
Bielsko-Biała. Ludzie i budowle
26 Eduard Zipser i jego następcy
Piotr Kenig
Wspomnienia
30 Moje spotkania
z Andrzejem Łabińcem
Maria Schejbal
Stasys Eidrigevicius w bielskim BWA, 1994
13
100 lat teatru w Cieszynie
Mirosława Pindór
33
35
Nieobojętność
O Andrzeju Jakubiczce
Janusz Legoń
Rozmaitości
Galeria
Wkładka
Aleksander Andrzej Łabiniec
– Scenografia. Malarstwo
Medaliony balkonu II piętra
w cieszyńskim teatrze: S. Moniuszko,
H. Modrzejewska, W. Bogusławski
Janusz Szczotka
Recenzja
17
Uszyta w sam raz
Magdalena Legendź
Biblioteki
19
Biblioteki na pograniczu
Katarzyna Dąbek
Cesarskie słowiki, Teatr Lalek Banialuka, 2004
Adres redakcji
ul. 1 Maja 8
43-300 Bielsko-Biała
telefony
33-822-05-93 (centrala)
33-822-16-96 (redakcja)
[email protected]
www.rok.bielsko.pl
Redaktor naczelna
Małgorzata Słonka
Opracowanie graficzne, DTP
Mirosław Baca
Wydawca
Regionalny ­Ośrodek Kultury
w Bielsku-Białej
dyrektor Leszek Miłoszewski
Rada redakcyjna
Ewa Bątkiewicz
Lucyna Kozień
Magdalena Legendź
Janusz Legoń
Leszek Miłoszewski
Artur Pałyga
Jan Picheta
Maria Schejbal
Agata Smalcerz
Maria Trzeciak
Urszula Witkowska
Druk
Times, Bielsko-Biała
Nakład 1000 egz.
(dofinansowany przez
Urząd Miejski w Bielsku-Białej)
Czasopismo bezpłatne
ISSN 1895–8834
Moje
BWA
Galeria Bielska BWA w 2010 roku świętuje okrągłą, pięćdziesiątą rocznicę istnienia. 11 lutego 1960
roku w nowo powstałym Pawilonie Plastyków odbyło się otwarcie pierwszej wystawy, nazwanej
po prostu Wystawą malarstwa i grafiki, w której wzięło udział 53 twórców z całego województwa
katowickiego. Zbudowany staraniem miejscowego, prężnego środowiska plastycznego Pawilon służył przede wszystkim jako przestrzeń wystawiennicza, ale działała tu również kawiarnia. Szybko stał
się ulubionym miejscem spotkań nie tylko bohemy artystycznej, ale też odbiorców szeroko pojętej
współczesnej kultury.
Plastycy – czyli formalnie Związek Polskich Arty‑
stów Plastyków – prowadzili galerię społecznie przez
dziesięć lat, w czasie których zorganizowano 272 ekspo‑
zycje. W 1970 roku podjęto decyzję o utworzeniu tu fi‑
lii katowickiego Biura Wystaw Artystycznych, gdyż or‑
ganizacja ekspozycji wymagała już sił profesjonalnych,
zapewnienia funduszy na działalność, pracowników ob‑
sługi. Kierowniczką galerii została Hanna Leska.
Po pięciu latach nastąpił kolejny awans: po utworze‑
niu województwa bielskiego galeria uzyskała status sa‑
R e l a c j e
modzielnego Biura Wystaw Artystycznych. Jego pierw‑
szym dyrektorem został Aleksander Andrzej Łabiniec,
plastyk i scenograf, związany z sąsiadującym z BWA Te‑
atrem Banialuka, główny inicjator uniezależnienia się
instytucji. Sprawował tę funkcję do 1980 roku. W cza‑
sie jego kadencji organizowano nawet około 20 ekspo‑
zycji rocznie, odbywały się prelekcje i spotkania autor‑
skie; obsługiwano także 30 świetlic i placówek kultury
w mieście i okolicy, wychodząc z kształceniem w dzie‑
dzinie plastyki w teren. W tym czasie w galerii ­pracowała
Pawilon Plastyków
(Wystawowy),
ul. Lenina 3, 1963
Archiwum Andrzeja
Poraniewskiego
I n t e r p r e t a c j e
już ­Helena ­Dobranowicz, odpowiadała za program edu‑
kacyjny. Po około roku jej dyrektorowania (1981–1982)
szefem BWA na dziewięć lat został Ryszard Kaczmarek.
To on doprowadził do rozbudowy placówki, powięk‑
szył parterowy budynek o dwa piętra, z wielką salą wy‑
stawową, kawiarnią, biurami i magazynami. W latach
1991–1993 dyrektorem ponownie została Helena Dobra‑
nowicz, w latach 1993–1994 funkcję tę sprawował Zbi‑
gniew Michniowski, a po jego wyborze na prezydenta
Bielska‑Białej obowiązki dyrektora przez pewien czas
pełniła Agata Smalcerz. Jeszcze w 1994 roku szefową zo‑
stała Małgorzata Kubica‑Bilska i sprawowała tę funkcję
do 2003 roku. W czasie jej kadencji Galeria Bielska BWA
(nazwa nadana w 1994 roku), w tym czasie już instytu‑
cja samorządu miejskiego, finansowana przez Gminę
Bielsko-Biała, znalazła się w czołówce najlepszych ga‑
lerii w Polsce w rankingu „Polityki”. Od 2003 roku in‑
stytucją kieruje Agata Smalcerz.
O refleksję na temat własnej wizji tego miejsca popro‑
siliśmy kolejnych dyrektorów samodzielnego BWA, a po‑
tem Galerii Bielskiej. Niestety, brak wypowiedzi Alek‑
sandra Andrzeja Łabińca, który zmarł we wrześniu 2010
roku. Nie udało nam się także namówić na wspomnie‑
nia Małgorzaty Kubicy-Bilskiej. Dlatego o czasach tych
dwóch dyrektorów mówią inni. Zebrany materiał skła‑
da się na mozaikę pokazującą, jak zmieniał się wizeru‑
nek bielskiej instytucji, która jednak wciąż, niezmiennie,
w tym samym miejscu animuje sferę sztuk wizualnych
i promuje nowoczesność.
Agata Smalcerz
Aleksander Andrzej Łabiniec
dyrektor Biura Wystaw Artystycznych w Bielsku-Białej
w latach 1976–1980
Wystawa malarstwa
Anny Güntner (z prawej),
wrzesień 1981, w środku
Aleksander A. Łabiniec
Archiwum
Galerii Bielskiej BWA
Spisały
Barbara Swadźba,
Małgorzata Słonka
Kobieta o kobiecie,
marzec 2007
R e l a c j e
W Bielsku-Białej było dość prężne środowisko plasty‑
ków skupione wokół galerii. To był ich Pawilon, ich włas­
ność. Artyści nadawali mu ton, ukierunkowywali dzia‑
łalność. Kiedy powstało samodzielne województwo
bielskie, trzeba było coś postanowić w kwestii admi‑
nistrowania galerią, która uzyskała wtedy samodziel‑
ność jako Biuro Wystaw Artystycznych w Bielsku-Białej.
Po konsultacjach z bielskimi plastykami, powołaliśmy
na pierwszego dyrektora BWA Andrzeja Łabińca, dobre‑
go, znanego artystę. Środowisko go zaakceptowało.
Był dyrektorem wymagającym i odpowiedzialnym.
Organizował wystawy indywidualne bielskich twórców,
ale też ze środowiska krakowskiego, z którym miał bar‑
dzo dobre kontakty. Za jego kadencji w galerii pojawiła
się również fotografia, były np. wystawy Andrzeja Ba‑
tury, Kazimierza Gargula, Ireneusza Kulika i Ryszarda
Tabaki, no i słynna Venus.
Małgorzata Korzonkiewicz
zastępca dyrektora Wydziału Kultury i Sztuki
Urzędu Wojewódzkiego w Bielsku-Białej
(1975–1990)
I n t e r p r e t a c j e
Z pewnością ważne jest to, że spojrzenie Andrzeja
Łabińca na działalność BWA łączyło w sobie dwa ob‑
szary, nie tylko plastyki, ale również teatru. Przecież
gdyby nie on jako scenograf, to byśmy wystaw sceno‑
grafii nie widzieli w Bielsku-Białej. To, że był reżyse‑
rem, nie było bez znaczenia dla treści, które prefero‑
wał, czy autorów.
Wyszukiwał propozycje, które coś znaczyły, otwiera‑
ły środowisko trochę zamknięte do tej pory wokół, po‑
wiedzmy, malarstwa pojmowanego tradycyjnie. Na pew‑
no nie było łatwo przekonać ówczesnych rządzących,
czy to w sferze administracyjnej czy politycznej, do pew‑
nych działań artystycznych. Miasto nie było wtedy tak
nasycone instytucjami kultury jak dzisiaj. Twórcy za‑
czynali tu dopiero się pojawiać, wracali po studiach ar‑
tystycznych, co nie było wcale takie częste.
Pamiętam, że w 1977 roku odbył się plener młodych
w Makowie, w którym również uczestniczyłem, i An‑
drzej Łabiniec przyjmował w galerii jego pokłosie. Aby
wstąpić do związku plastyków, trzeba było bowiem wy‑
stawiać, a dla młodych ludzi nie było to łatwe. Andrzej
wspierał nas i takie wystawy organizował.
Był też dbały o gesty życzliwości wobec współpra‑
cowników, którzy coś wnosili do tego dziania się w BWA.
Jak sądzę, wyniósł to z teatru, gdzie jednak praca jest ze‑
społowa. Realizacja wizji teatralnej wymaga współpra‑
cy z wieloma ludźmi, w tym również z całym zespołem
technicznym.
Za jego dyrekcji pojawiły się druki identyfikujące
BWA. Wprowadził to, co dzisiaj nazywamy tożsamo‑
ścią firmy – logo, papier firmowy itp. Ten dawniejszy pa‑
wilon i to, co się działo w związku z nowym podziałem
administracyjnym, to było pewne upominanie się o au‑
tonomię miejsca, a nie bycia ciągle delegaturą czy Ka‑
towic, czy Centralnego Biura Wystaw Artystycznych
w Warszawie.
Nie ustępował z pola łączenia funkcji administracyj‑
nych ze swoim powołaniem jako artysty, człowieka twór‑
czego. To jest ten przypadek szczególny osoby usiłującej
godzić dość odległe światy – nie jest prosto być zrządza‑
jącym, administrującym i jeszcze mieć swój światopo‑
gląd artystyczny. A on nie był przecież artystą pokor‑
nym. Myślę, że miał swój sposób widzenia tego, czym
my, ludzie tu mieszkający, możemy zostać obdarowani
poprzez miejsce takie jak galeria sztuki.
prof. Michał Kliś
artysta plastyk
Teresa Sztwiertnia
i Michał Kliś w trakcie
przygotowywania
Wystawy młodych, 1977
Archiwum
Galerii Bielskiej BWA
Andrzej Łabiniec jako dyrektor galerii miał śmiałe
pomysły, czego dowodem może być na przykład piękna,
choć kontrowersyjna wystawa aktów i portretów foto‑
graficznych Venus, którą w bielskim BWA pokazał w la‑
tach 70. Jeśli do czegoś przyłożył rękę, zawsze to było
wydarzenie artystyczne. Pamiętam wystawę rysunków
Tadeusza Kulisiewicza (1978). Była wprost rewelacyj‑
na. Niektóre ekspozycje oczywiście musiał robić, Lenin
na znaczkach i temu podobne, ale takie to były czasy.
Andrzeja Łabińca zawsze porównywałem do Toulo‑
use-Lautreca, choć wcale ułomny nie był, ale jego twarz,
bródka, czarne włosy, okrągłe okularki – wypisz, wyma‑
luj francuski twórca.
Julian Jacek Leszczyński
artysta malarz
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Helena Dobranowicz
dyrektor Biura Wystaw Artystycznych w Bielsku-Białej
w latach 1981–1982 oraz 1991–1993
Wspomina
Helena Dobranowicz
Helena Dobranowicz
podczas wernisażu wystawy
Tadeusza Kantora,
kwiecień 1992
Bogdan Ziarko
Wystawa Witkacy, fragment
ekspozycji z aktorami
Teatru Witkacego
z Zakopanego,
listopad-grudzień 1992
Archiwum
Galerii Bielskiej BWA
i Heleny Dobranowicz
R e l a c j e
Moja fascynująca przygoda z BWA rozpoczęła się
po studiach. Czekałam pół roku na zatrudnienie w wy‑
marzonym miejscu.
Wcześniej, jeszcze zanim zaczęłam studiować histo‑
rię sztuki, pracowałam w Pawilonie Plastyków, filii ka‑
towickiego BWA, jako wolontariuszka. Pociągała mnie
magia sztuki. Byłam szczęśliwa, że mogłam dotykać
prawdziwych obrazów. Był akurat gorący okres przygo‑
towań do VII Ogólnopolskiej Wystawy Malarstwa „Biel‑
ska Jesień”. Przewijało się mnóstwo plastyków. Pawilon
funkcjonował wówczas jako sala wystawowa i kawiarnia
artystyczna. Ostre dyskusje i przyjacielskie rozmowy to‑
czone przy kawie i alkoholu, wielkie temperamenty lu‑
dzi, których podziwiałam z bliska: Władysław Szostak,
Jerzy Leski, Ignacy Bieniek i wielu, wielu innych.
Do pracy przyjął mnie Andrzej Łabiniec, pierwszy
dyrektor BWA w Bielsku-Białej. Zawdzięczam mu wiele.
Właśnie on otworzył mi oczy na sztukę wystawienniczą.
Był znakomitym scenografem teatralnym i telewizyj‑
nym. Nauczył mnie budowania dramaturgii ekspozy‑
cji, konstruowania przestrzeni dla pojedynczego dzieła
oraz kreatywnej aranżacji całości. Rezygnacja z pre‑
zentowania obrazów na płaskich ścianach owocuje no‑
wymi zdarzeniami artystycznymi w przestrzeni, spra‑
wia, że dzieła dopełniają się właśnie dzięki scenografii.
Aranżacja wciąga widza w pułapkę, którą musi rozwią‑
zać. To trochę tak jak w poezji. Dobry wiersz zaskakuje
nieoczekiwaną puentą.
Po trzech latach działania pod okiem Andrzeja Ła‑
bińca zajęłam jego miejsce, niestety na krótko, bo nie‑
spełna rok. Zmiana odbyła się na fali solidarnościo‑
wych przemian.
Z chwilą powiewu wolności zerwałam z planem dzia‑
łalności i z zapałem urządzałam wernisaże. Miejsce wy‑
staw propagandowych PRL-u z okazji 1 Maja i rewolucji
październikowej zajęły inne, kompromitujące reżim ko‑
munistyczny. Były to archiwalne zdjęcia z demonstracji
robotników w Poznaniu, Gdańsku, Radomiu i Ursusie,
krwawo stłumionych, oraz strajku na Podbeskidziu.
Jakie to miało znaczenie, skoro nie była to sztuka?
Czułam, że obnażanie systemu totalitarnego to moja
powinność, moralny obowiązek. Cenzura ciążyła, sku‑
tecznie krępowała artystów, a przecież duch nie zno‑
si zniewolenia. Wystawy te były demonstracją wolno‑
ści w myśleniu i działaniu. Ludzie tłumnie przychodzili
i rośli w siłę.
Byłam całkowicie oddana pracy w galerii. Szukałam
rasowego malarstwa oraz sięgnęłam po sztukę koncep‑
tualną. Zaprosiłam Marka Koniecznego z Warszawy,
I n t e r p r e t a c j e
twórcę idei thing-crazy z jego niubigeną. Wówczas gen.
Jaruzelski zafundował nam stan wojenny i wszystko się
zawaliło. Marek przychodził do BWA codziennie mocno
poruszony. Planowaliśmy po godzinie policyjnej zdobyć
na mieście dużą ilość afiszy o stanie wojennym i użyć
ich do performance’u. Działania miały być dedykowa‑
ne górnikom z kopalni Wujek. Oddałam konceptuali‑
ście długą ścianę galerii i wiadro czerwonej farby. Aż
palił się do pracy. Ale posypały się wyroki na twórców
aluzyjnych szopek bożonarodzeniowych. W tym mo‑
mencie mieliśmy pewność, że nie ujdzie nam to na su‑
cho. Po długim wahaniu Marek powiedział: „Strzelają,
więc układamy worki z piaskiem, żeby się schować”. Po‑
wstała wystawa Nieczułe skały.
W stanie wojennym twórcy ogłosili bojkot oficjal‑
nych placówek kultury w całej Polsce. W tej sytuacji
ratowałam program BWA prezentowaniem plakatów,
obrazów muzealnych, projektów architektonicznych.
Nie trwało to długo. Funkcjonariusze SB areszto­wali
mnie, potem trafiłam do obozu internowania. Pracę
i wolność diabli wzięli.
Wróciłam do animowania galerii dopiero w 1991
roku, kiedy ogłoszono konkurs na dyrektora BWA.
Do tego czasu działałam w niezależnym ruchu arty‑
stycznym, organizując wystawy po kościołach i domach
prywatnych. Powrót wyzwolił we mnie ogromny zapał
i energię. Chciałam nadrobić lata stracone dla kultu‑
ry wysokich lotów. Zależało mi na pokazywaniu arty‑
stów, którzy już weszli do kanonu sztuki. Dobra sztuka
gwarantuje oddziaływanie na zwiedzających, nawet jeśli
nie są przygotowani do jej odbioru. Przychodzą na wy‑
stawy ze względów prestiżowych i towarzyskich, oglą‑
dać dobre nazwiska. Jest to haczyk, który pomaga przy‑
ciągnąć ich do sztuki.
Przeszkody były ogromne. Nie mogłam wypoży‑
czyć prac ze zbiorów muzealnych. Było to obwarowa‑
ne przepisami o ochronie dóbr kultury, a nie złą wolą
muzealników. Dlatego nawiązałam kontakt z prywat‑
nymi kolekcjonerami w kraju i za granicą. Pozosta‑
wał problem zabezpieczenia zbiorów podczas ekspozy‑
cji i transportu. Do tego udało mi się nakłonić policję
i wojsko. Profesjonalnych służb ochroniarskich jeszcze
wtedy nie było. Nie znalazłam również ubezpieczyciela.
Skupiałam się także na wystawach indywidualnych ar‑
tystów, którzy potrzebowali promocji. To przecież waż‑
ne zadanie galerii.
Miałam jeszcze inną misję do spełnienia. Chciałam
zbudować swoistą aurę wokół BWA, wykreować miej‑
R e l a c j e
sce, w którym realizują się artyści i odbiorcy sztuki.
Na mapie naszego miasta jest to przestrzeń naznaczona
sacrum. W tym miejscu stała synagoga i jej fundamen‑
ty nadal tkwią pod ziemią. Przez 60 lat było to miejsce
modlitwy. Szanowałam to genius loci, prezentując sztu‑
kę żydowską, kompletnie nieznane judaika.
Chciałam koniecznie zintegrować lokalne środowi‑
sko plastyków. Zdelegalizowanie Związku Polskich Ar‑
tystów Plastyków w stanie wojennym, powołanie re‑
żimowych związków branżowych rozbiło je bowiem.
Zorganizowanie dużej wystawy okręgowej służyło odbu‑
dowaniu więzi grupowej i motywacji do twórczości.
Organizowałam również ekspozycje tematyczne,
niezwiązane ze sztuką. Uznałam, że jest to dobry spo‑
sób na dotarcie do wybranych środowisk, na przykład
miłośników lotnictwa. Stąd zrodził się pomysł wysta‑
wy poświęconej Żwirce i Wigurze pt. Zwycięzcy przestworzy. Wychodziłam także z wystawami na zewnątrz,
poza mury galerii. Ekspozycja obrazów z „Bielskiej Je‑
sieni” w zrujnowanej hali fabrycznej robiła niesamowi‑
te wrażenie.
Budowałam otoczkę wokół wystaw w postaci spo‑
tkań autorskich, przeglądów filmowych, recitali, koncer‑
tów muzycznych, imprez mikołajowych, balu sylwestro‑
wego, uruchomiłam kawiarnię, zorganizowałam także
aukcję obrazów. Powiększało się grono bywalców BWA.
Pracowałam z fantastycznym zespołem współpracow‑
ników. Wszyscy wierzyliśmy w sens naszej pracy i byli‑
śmy dumni z jej efektów.
Fotomontaż Romana
­Kalarusa do plakatu
­w ystawy Witkacego,
­listopad 1992
Recital Macieja Zembatego,
październik 1981
Janusz Mazurkiewicz
I n t e r p r e t a c j e
Ryszard Kaczmarek
dyrektor Biura Wystaw Artystycznych w Bielsku-Białej
w latach 1982–1991
Wspomina
Ryszard Kaczmarek
Spisała
Barbara Swadźba
Ryszard Kaczmarek
Projekt fasady BWA
(inż. arch. M. Szymuś
i art. plastyk W. Szostak)
Ze zbiorów
Ryszarda Kaczmarka
XX Ogólnopolska ­Wystawa
Malarstwa „Bielska Jesień”,
listopad 1983
Bogdan Ziarko
R e l a c j e
Gdy w 1982 roku zostałem szefem BWA, był to parte‑
rowy i strasznie zawilgocony pawilon. Plastycy nie ­chcieli
wieszać tu swych prac, bo obrazy flaczały. Zaczęła się
moja praca od elektroosmozy i wylania ponad 200 li‑
trów benzyny – taka była technologia osuszania, ale nie‑
wiele to dało.
Wyżebrałem w Urzędzie Wojewódzkim pieniądze
na remont, zrobiliśmy regały na obrazy, szatnie, prze‑
nieśliśmy biura w inne miejsce. Ale i to nie wystarczyło.
Zacząłem myśleć o rozbudowie, przekonywałem do niej
wicewojewodę Jana Wałacha i Małgorzatę Korzonkie‑
wicz z Wydziału Kultury. Udało mi się zaprosić wicewo‑
jewodę do galerii, pokazać mu stan pawilonu. Architekt
Jan Copija rzucił w rozmowie, że na rozbudowę potrzeba
będzie 35 mln zł, ale Wałach go wyśmiał i obiecał zała‑
twić nam 70 mln – przeciętnie zarabiało się wtedy mie‑
sięcznie 2 mln.
Musiałem rozbudować galerię, bo powoli robiło się
po prostu wstyd. Bielsko-Biała, prawie 200-tysięcz‑
ne miasto wojewódzkie, było wprawdzie miejscowo‑
ścią raczej tranzytową, ale ruch tu był olbrzymi. Co‑
dziennie na trzy zmiany przyjeżdżało z całego regionu
do pracy w bielskich zakładach włókienniczych ponad
40 tys. ludzi. Zatrzymywali się tu turyści jadący w góry.
Miasto uczestniczyło w wielkich wydarzeniach sporto‑
wych, międzynarodowych pucharach narciarskich, za‑
wodach o charakterze olimpijskim. No i w tym Biel‑
sku była galeria sztuki z zawilgoconymi salkami. Były
to lata, kiedy dyrektorzy sieci Biur Wystaw Artystycz‑
nych przyjaźnili się, odwiedzali, wymieniali wystawami.
Jeździłem po Polsce i prawie wszędzie widziałem galerie
w lepszym stanie niż nasza, przede wszystkim większe.
Chciałem, by Bielsko-Biała miało BWA z prawdziwe‑
go zdarzenia, bo ważne były także aspiracje bielskiego
środowiska plastyków, które było dość mocne i stale się
powiększało – co roku kilku studentów kończyło ASP
i przyjeżdżało tu.
Zanim zdecydowałem o sposobie rozbudowy, cho‑
dziłem, myślałem, mierzyłem. Na szerokość nie dało się
nic zrobić, trzeba było iść w górę. Początkowo chciałem
szybko coś zrobić w stylu ówczesnego empiku, ale na taki
blaszak nie zgodził się Piotr Gierasiński, miejski archi‑
tekt. Miał rację. Wiedziałem, że piętro budynku musi
być rzetelnie zrobione; potrzebowałem dużej sali wy‑
stawowej, zaplecza magazynowego, szatni, biura i ka‑
wiarni. Chciałem elewację ozdobić witrażem, podobnie
jak był ozdobiony budynek banku na placu Bolesława
Chrobrego, ale Rada Programowa nie zgodziła się. Byli
w niej m.in. artyści Michał Kliś i Halina Gocyła-­Kocyba,
a z Urzędu Wojewódzkiego Małgorzata Korzonkiewicz.
„Nie, bo nie” – tyle mi wytłumaczyli. W końcu budy‑
nek zaprojektował inż. architekt Tadeusz Wąsik, kon‑
strukcję inż. Jan Copija, a projekt wnętrz wykonał An‑
drzej Grabiwoda.
Rozbudowę rozpoczęliśmy w 1986 roku. Następne
trzy lata to był horror. Szalała inflacja, na rynku nie było
materiałów. Te lata upływały mi na żebraninie: o pie‑
niądze, o materiały. Najbardziej w kość dały mi szkła
– okna zaprojektowane na wysokim, półokrągłym
I n t e r p r e t a c j e
Wernisaż malarstwa
Kazimierza Kopczyńskiego
(pierwszy z lewej),
listopad 1988
­ arożniku fasady. Za karton piwa załatwiliśmy, że w dwa
n
tygodnie nam te szyby w jakiejś dużej wytwórni szkła
gdzieś w Polsce zrobili i nawet przywieźli. Na elewacji
początkowo miał być czarny granit, ale baliśmy się, że
nie utrzyma się i popęka, bo blisko była droga przeloto‑
wa i linia kolejowa. Poza tym, nie dało się w tych latach
kupić takiego kamienia. Któryś z budowlańców podpo‑
wiedział: „Zróbcie to w drewnie. Tu są Beskidy”. To się
spodobało, ponadto było tańsze i bezpieczniejsze. Tak
powstała elewacja.
Nie wszystkim też odpowiadał mój pomysł na ozdo‑
bienie kawiarni. Mnie natomiast podobały się realiza‑
cje Adama Wolskiego, który w Kielcach ozdabiał pła‑
skorzeźbami wiele ważnych budowli z teatrem na czele.
I taka drewniana polichromowana płaskorzeźba powsta‑
ła na ścianie kawiarni. O ile wiem, galeria ją zdemonto‑
wała i odsprzedała artyście.
W czasie rozbudowy, z małą przerwą, ale wystawy
były prezentowane jednak cały czas. Łatwo nie było.
Całą zimę nie mieliśmy ogrzewania. Wałach w płasz‑
czu otwierał którąś z nich.
Rozbudowaną galerię otwarliśmy wraz z XXVI
Ogólnopolskim Konkursem Malarstwa „Bielska Jesień”
w 1989 roku. Dwie noce i jeden dzień wieszaliśmy wysta‑
wę, pracownicy zasnęli na podłodze i tylko ja z Micha‑
łem Klisiem pracowaliśmy do samego rana, żeby zdążyć
na otwarcie. Wydarzenie było wielkie, przyjechali woje‑
wodowie z Katowic, Opola i wielu innych gości, plastycy
stawili się w komplecie. Był tłum ludzi. Artyści bardzo
czekali na otwarcie rozbudowanej galerii, jedni z rado‑
ścią, inni ze złością. „Po co filary w górnej sali”, pytali
niektórzy. A one po prostu podtrzymują strop.
Rozbudowa, choć absorbowała nas, nie mogła prze‑
słonić działalności wystawienniczej. Kierowałem i bu‑
dową, i galerią. Była Rada Programowa – obowiązkowa
– z którą spotykaliśmy się dwa razy do roku. Przedkła‑
daliśmy propozycje wystaw na rok. Dyskusje były za‑
żarte. Katalog zgłaszało się do druku pół roku wcze‑
śniej. Wystaw było wiele. Bardzo utkwiła mi w pamięci
R e l a c j e
prezentacja malarstwa Ignacego Bieńka na 30-lecie jego
pracy twórczej w 1983 roku. Zatytułował ją Strych, sam
zaaranżował, ustawiając w sali belki stropowe. Ciekawa
też była jedna z „Bielskich Jesieni”, bodajże w 1983 roku,
do której projekt aranżacji robiła Teresa Sztwiertnia. Pół
lasu wtedy wycięliśmy, nastawialiśmy drzew i worki li‑
ści nanieśliśmy na małą salę. W rozbudowanej galerii
ciekawa była duża wystawa obrazów, rzeźb i gobelinów
Piwowarscy. Powrót po latach.
A na koniec? Miałem kontrolę za kontrolą; trzy
z Urzędu Wojewódzkiego, jedną z NIK. I nic nie zna‑
leźli, choć byli tacy, którzy bardzo chcieli. No, ale takie
czasy były, że ktoś mógł sobie powiedzieć: „Następnego
komunistę wyrzucili”. Przez cztery lata nie miałem pra‑
cy. Założyłem małą pracownię sitodruku, ale nie miałem
na tyle zleceń. Jestem już na emeryturze. Czy bywałem
potem w galerii? Kupowałem bilet i byłem.
Wernisaż malarstwa
­Zbigniewa Bielewicza,
­styczeń 1984; od lewej:
Ewa Gawlas (WKiS UW),
Ryszard Kaczmarek, Jan
Wałach, Małgorzata
­Korzonkiewicz
Bogdan Ziarko
Ze zbiorów
Małgorzaty Korzonkiewicz
I n t e r p r e t a c j e
Zbigniew Michniowski
dyrektor Biura Wystaw Artystycznych w Bielsku-Białej
w latach 1993–1994
Wernisaż XXX Ogólnopolskiej Wystawy Malarstwa
„Bielska Jesień”, październik
1993; od lewej: Marek
­Zawierucha (Medal Brązowy), Wojciech Dołhun (Medal Złoty), Wiesława Ziarko,
(BWA), Jerzy Truszkowski
(wyróżnienie)
oraz Zbigniew Michniowski
Archiwum
Galerii Bielskiej BWA
Wspomina
Zbigniew Michniowski
R e l a c j e
Kiedy 1 lipca 1993 r. dyrektor Wydziału Kultury
i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Bielsku-Białej Bogdan
Kocurek przedstawiał mnie zespołowi BWA, nie zdawa‑
łem sobie sprawy, że sytuacja finansowa galerii jest tak
zła. Perspektywa przekazania placówki za sześć miesięcy
samorządowi miejskiemu dawała nadzieję na lepsze cza‑
sy, ale pół roku w tej niemal niczyjej przestrzeni, między
wojewodą a prezydentem, trzeba było wypełnić! W tym
„Bielską Jesienią”, sztandarową imprezą miejscowego
środowiska plastycznego. Niewydany po raz pierwszy
katalog z poprzedniej edycji pogłębiał poziom niepew‑
ności co do realności tych planów. Tymczasem w maga‑
zynach czekały już wyselekcjonowane przez jury dzieła
następnej pokonkursowej wystawy „Jesieni” 1993.
Zaczęło się gorączkowe szukanie tzw. źródeł finan‑
sowania. Na bieżąco trzeba też było dbać o realizację za‑
planowanych wcześniej wystaw, ponieważ ich dobry po‑
ziom dawał szanse przekonania potencjalnego mecenasa.
Wreszcie znalazłem! Arturo Romero z Autotaku dał się
przekonać do sponsorowania wystawy i katalogu. Nie za‑
wiedli też prezesi najbardziej znanych bielskich firm.
Teraz aranżacja: musi to być coś niekonwencjonalnego,
by zamaskować paskudne, wytarte gumoleum. Najbar‑
dziej przypadł mi do gustu pomysł Krystyny Pasterczyk.
Zaprojektowane za dziękuję „obszycie” podłogi płótnem
i ukształtowanie w trzech wymiarach z elementami gra‑
nitowych bloczków dało niekonwencjonalny wystrój.
Nie mniejsze emocje wzbudzała wystawa towarzysząca
„Jesieni”: Duda-Gracz, Maciejewski, Tatarczyk – to tyl‑
ko niektórzy z wielkich i znanych.
W ostatnim dniu starego roku, kiedy kończyła się
kuratela wojewody nad galerią, przekazałem dyrektoro‑
wi Kocurkowi kilka pierwszych egzemplarzy kalendarza
na rok 1994 z reprodukcjami laureatów „Bielskiej Jesie‑
ni” 1993. Z katalogiem zdążyliśmy na wernisaż. Szefo‑
wie Autotaku dotrzymali słowa! Ja też.
Od nowego roku zacząłem zajmować się głównie
następnym, moim autorskim, projektem – konkursem
wzornictwa przemysłowego „Arting”. Logo zaprojekto‑
wał Michał Kliś... wspólnie z galeryjnym faksem. To wca‑
le nie żart, zdezelowany faks odegrał bardzo ważną rolę,
chociaż zdałem sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy
zdziwiony Michał z rozbawieniem stwierdził, że brakuje
górnego fragmentu jego projektu! Niemniej kształt przy‑
pominający przekrój brylantu był wystarczająco atrak‑
cyjny, byśmy nie poprawiali tego owocu niedoskonałej
techniki telekomunikacyjnej.
Konkursem finalizowanym wiosną 1994 r. zainte‑
resowała się Regionalna Izba Handlu i Przemysłu, biel‑
scy przedsiębiorcy, a przede wszystkim nieoceniona
pani dyrektor BPH Renata Wiewióra. To ona, deklaru‑
jąc ufundowanie przez bank wysokiej pierwszej nagro‑
dy, spowodowała, że ta wspólna inicjatywa stała się re‑
alna i doszła do skutku. Do tej idei przekonała również
wystawa prac studentów i kadry dydaktycznej Wydzia‑
łu Form Przemysłowych ASP w Krakowie. Konkurs stał
się imprezą cykliczną i do chwili obecnej stara się mo‑
bilizować projektantów i przedsiębiorców do współpra‑
cy. Dzisiaj takie interdyscyplinarne współdziałanie na‑
zywane jest klastrem.
W międzyczasie galeria zaczęła się zmieniać: dolną
salę wyłożono płytkami, pozbyliśmy się starych telefo‑
nicznych rupieci. Pojawił się pierwszy komputer i przy‑
zwoity sprzęt radiowy z możliwością nagłośnienia sal.
Nie mówiąc już o bieżących remontach, realizowanych
własnymi siłami zespołu. To pozwoliło na znaczne po‑
szerzenie oferty.
W galerii wśród dzieł plastycznych zagościł jazz. Ście‑
rański, Śmietana, Namysłowski, rozpoczynający wielką
karierę Możdżer i wielu innych ściągało co miesiąc tłu‑
I n t e r p r e t a c j e
my fanów, których nie sposób było pomieścić. To wie‑
czorami; do południa placówka zapełniała się uczniami,
których w arkana sztuki wciągały dwie znakomite histo‑
ryczki sztuki: Luba Ristujczina i Agata Smalcerz. Gale‑
ria stała się celem wizyt nawet przedszkoli.
Wiosną 1994 wyjechaliśmy z Józefem Hołardem
i Wacławem Bachmanem na rekonesans do zaprzyjaź‑
nionego z Bielskiem-Białą holenderskiego Stadskanaal.
Omawialiśmy zasady uczestnictwa bielskich artystów
w plenerze rzeźbiarskim. Wzięła w nim udział czwórka
twórców i był to znaczący etap w ich karierach.
Poza tym rytm wyznaczały kolejne ekspozycje: Tade‑
usza Wiktora, fotografii Jarocin ’93, na której wernisaż
ściągnęły szokujące niektórych tłumy fanów jarocińskie‑
go festiwalu, czy historyczna o Kościuszce i jego czasach,
w której więcej było popularyzowania historii niż sztuki.
Niemniej umysły całego zespołu galerii były coraz bar‑
dziej zaprzątnięte „Bielską Jesienią” 1994, w tym obra‑
dami jury, oraz trzema wiosenno-letnimi znaczącymi
wystawami: Stasysa, Hasiora i Wilkonia.
Już w marcu Stasys wyznaczył swego aranżera, An‑
drzeja Strokę, i pomimo zaskakująco wysokiego hono‑
rarium nawet nie próbowałem polemizować. Kontakty
telefoniczne były coraz bardziej nerwowe, bo przywie‑
ziona czterema ciężarówkami ziemia oraz 188 desek cze‑
kały na środku górnej sali. Projekt aranżacji nadesłany
faksem na jednej kartce byłby zapewne kpiną w oczach
surowych członków komisji PSP, ale mnie mówił wszyst‑
ko. W końcu dwa dni przed wystawą zjawił się sam Wiel‑
ki Aranżer, rzeczywiście nie niski, a ponieważ przybył
w porze obiadowej, zapowiedział, że bez zupy grzybo‑
wej pracy nie rozpocznie. Po wzmacniającym posiłku,
przygotowanym osobiście przez niego, wszyscy złapali
za łopaty, grabie, siekiery, piły i po paru godzinach, gdy
zapachniało w galerii szczerym polem i tartakiem, pra‑
ca była zakończona. Na drugi dzień Stasysowi pozostało
nadzorowanie powstawania ekspozycji obrazów, grafik
i plakatów, prezentacja monodramu w Banialuce i ...cze‑
kanie na wernisaż, w którym uczestniczył minister kul‑
tury Kazimierz Dejmek.
W niedzielne przedpołudnie, dzień po zakończeniu
uroczystości, spotkałem się w galerii ze Stasyem. – To któ‑
ry obraz chcesz nam podarować? – zapytałem. – Jak to? –
zdziwił się. – Noooo, taki mamy zwyczaj, że po indywi‑
dualnej wystawie oczekujemy gestu artysty. – Skrzywił
się, mierzwiąc palcami swą bujną czuprynę. – A dosta‑
nę 50 plakatów więcej? – Dostaniesz! – Dobiliśmy targu,
Stasys wskazał trzy obrazy, z których wybrałem jeden.
R e l a c j e
Z Władysławem Hasiorem sytuacja była bardziej
skomplikowana. Ponieważ mistrz w zasadzie nie opusz‑
czał swego zakopiańskiego mieszkania, postanowiłem
go odwiedzić. Kiedy z górnej galerii muzeum, w którym
mieściło się jego lokum, spod lwiej grzywy włosów opa‑
dających na czoło spojrzał na mnie, przedzierającego się
przez „chorrorągwie” i ponure instalacje, ciarki przeszły
mi po grzbiecie. Tymczasem okazał się człowiekiem nie‑
słychanie przyjaznym, choć zgorzkniałym, wspominają‑
cym i wypominającym dawne czasy oraz własne słabości.
Lawina wspomnień. Na koniec zapytałem, czy widziałby
jakieś tło muzyczne swej wystawy. – Tak! Koniecznie –
entuzjazm na chwilę ożywił jego twarz. – Trzecią sym‑
fonię Góreckiego! I jeszcze jedno, przyjadę na wernisaż
pod warunkiem, że pokażecie dodatkowo dwie instala‑
cje, których nikt nie chce pokazać, bo wyrazić je można
tylko słowami: czapkę niewidkę i buty siedmiomilowe!
– Mistrzu, w Bielsku-Białej będą! – zadeklarowałem.
Ale co z Góreckim? Wypadałoby zapytać, czy po‑
zwoli? Potraktowałem to jako pretekst i złapałem parę
dni potem za telefon. – Niestety, ojciec jest telefonicz‑
nie w najbliższych dniach nieosiągalny – poinformował
mnie syn Mistrza, też zresztą Henryk i wspaniały muzyk.
– Ale na pewno nie miałby nic przeciwko takiemu ży‑
czeniu Władka Hasiora. Sprawę uznałem za załatwioną.
Na wernisaż przybyły tłumy. Dramatyczne insta‑
lacje Hasiora były niewątpliwie wydarzeniem. Mistrz
nie przybył, złożony kolejnym atakiem dolegliwości.
Nie zobaczył więc czapki niewidki i butów siedmiomi‑
lowych. Widzowie też nie. Niektórzy ob‑
chodzili puste podesty z opisem i pla‑
kietką autora, znacząco dotykając czoła.
Tło muzyczne było kompletną klapą,
w ogólnym harmidrze nie było słychać
„symfonicznych lamentów”. Ale wysta‑
wa Hasiora miała jeszcze niezwykły ak‑
cent. Odwiedziła ją grupa znakomitych
polskich plastyków z pleneru w Mikoło‑
wie, z Jerzym Dudą‑Graczem i Francisz‑
kiem Starowieyskim na czele. Pamiątką
po ich pobycie było niezwykłe dzieło,
wykonane przez Starowieyskiego fla‑
mastrami na szybie w gabinecie dyrek‑
tora. To było również moje pożegnanie
z BWA – rok pięknej, inspirującej przy‑
gody ze Sztuką!
P­ rzesłuchanie, z wystawy
Władysława Hasiora,
lipiec 1994
Stasys, maj 1994, wernisaż
wystawy; od lewej:
Stasys Eidrigevicius,
Zbigniew Michniowski,
Kazimierz Dejmek
I n t e r p r e t a c j e
Małgorzata Kubica-Bilska
dyrektor Galerii Bielskiej BWA w latach 1994–2003
Galeria Bielska BWA w okresie dyrektorowania Mał‑
gorzaty Kubicy-Bilskiej nabrała rozmachu. Dla niej nie
było rzeczy niemożliwych. Jeśli wystawa miała ambicje
zaistnienia na forum ogólnopolskim – potrzebne były
większe środki finansowe niż zagwarantowane w budże‑
cie. Dyrektor Kubica-Bilska potrafiła je znaleźć. Dbała
o to, żeby wszystkie elementy wystawy: aranżacja, dru‑
ki, oprawa plastyczna, wernisaż – były na najwyższym
poziomie. Zatrudniła w zespole merytorycznym osoby,
które dobrze znały się na pracy w galerii. Zależało jej na
dobrych wystawach i ciekawych wydarzeniach artystycz‑
nych. Z najwyższym szacunkiem traktowała artystów,
którzy zawsze byli głównymi bohaterami zdarzeń. Za‑
częła budować kolekcję galerii, kupując dzieła tak wy‑
bitnych twórców, jak Andrzej Szewczyk, Zdzisław Nitka,
Teresa Murak. Uzyskała – jako dary – dwa potężne zbio‑
ry grafik: z Ameryki Południowej i od Getulia Alvianie‑
go, włoskiego abstrakcjonisty i kolekcjonera. Jej pomy‑
słem było zorganizowanie wystawy tylko kobiet artystek,
niejako w proteście przeciw informacjom, że jedynie ni‑
kły ich procent wystawia w galeriach, zdominowanych
przez wystawy artystów mężczyzn. Zdobyła się też na
wysiłek zrewolucjonizowania „Bielskiej Jesieni”, która
po trzydziestu latach już mocno skostniała.
Ten ambitny program znalazł swoje odbicie w ran‑
kingu najlepszych galerii prowadzonym przez tygodnik
„Polityka”: w 1997 roku Galeria Bielska BWA znalazła się
na pierwszym miejscu (ex aequo z białostockim Arsena‑
łem) wśród tego typu instytucji samorządowych w Pol‑
sce, i odtąd już stale zajmuje czołowe miejsca.
Małgorzata Kubica-Bilska
Jerzy Nowosielski
na wernisażu swojego
­malarstwa, grudzień
1996; na drugim planie
­Małgorzata Kubica-Bilska
Fasada Galerii Bielskiej BWA
w trakcie wystawy Andy
Warhol, styczeń-luty 1997
Jacek Rojkowski
Archiwum
Galerii Bielskiej BWA
Napisała
Agata Smalcerz
10
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Agata Smalcerz
p.o. dyrektora Biura Wystaw Artystycznych w 1994 roku
dyrektor Galerii Bielskiej BWA od 2003 roku
Praca w BWA w Bielsku-Białej, którą zaczęłam
w 1992 roku, za kadencji dyrektor Heleny Dobranowicz,
łączyła się dla mnie z przejęciem dziedzictwa kulturowe‑
go tego miejsca. Świadomość i wiedzę o tym, jak bogata
była historia galerii, uzyskiwałam stopniowo, penetru‑
jąc archiwum, stare katalogi, kroniki ZPAP.
Jako historyka sztuki z preferencjami w dziedzinie
sztuki najnowszej szczególnie pociągała mnie praca z ar‑
tystami, którzy tworzyli dopiero nowe trendy w sztuce,
często byli burzycielami ustalonych porządków. Zetknę‑
łam się z nimi podczas studiów, w Warszawie, Lublinie,
Krakowie. Zwłaszcza pobyt na KUL był okresem szcze‑
gólnym. W czasie stanu wojennego twórcy bojkotowali
ówczesną sieć Biur Wystaw Artystycznych, a jedynym
wyjątkiem było BWA w Lublinie. Nieżyjący już dyrek‑
tor Andrzej Mroczek stworzył tam enklawę, zaprasza‑
jąc najwybitniejszych artystów polskich i zagranicznych,
którzy darzyli go zaufaniem.
Uczęszczając na pierwszym roku na wykłady na przy‑
kład ze sztuki wczesnochrześcijańskiej, mogłam równo‑
R e l a c j e
cześnie wieczorami brać udział w wernisażach, na któ‑
rych performance wykonywał Jerzy Bereś czy Zbigniew
Warpechowski lub dyskutować w kawiarni Domu Na‑
uczyciela na temat tego, czy sztuka może być zaangażo‑
wana we współczesną rzeczywistość, czy też powinna
ostentacyjnie od niej się odżegnywać.
Te doświadczenia wpłynęły zasadniczo na moje ro‑
zumienie roli galerii sztuki współczesnej. Przekona‑
łam się naocznie, że nie jest ważne, w jak dużym mie‑
ście znajduje się galeria, ważne jest, aby miała własną
wizję prezentowania naprawdę dobrej sztuki. Artyści
są w stanie zaakceptować najbardziej odległe miejsce
na świecie i przyjąć zaproszenie do wystawy czy wy‑
stąpienia, jeśli tylko program instytucji utrzymywany
jest na dobrym poziomie.
Z takim podejściem realizowałam autorski program
w Galerii Uniwersyteckiej w Cieszynie – filii bielskiego
BWA – którą kierowałam przez dwa lata, po półrocznym
stażu w Bielsku-Białej. Zgodnie z tą koncepcją zaczęłam
też wdrażać własne propozycje programowe już z po‑
wrotem w BWA, najpierw w czasie kadencji Zbigniewa
Michniowskiego, a potem przez kilka miesięcy pełnie‑
nia obowiązków dyrektora. Przykładem może być wy‑
stawa Andy’ego Warhola, którego prace udało się spro‑
wadzić do Galerii Bielskiej BWA (taką nazwę przyjęło
Biuro Wystaw Artystycznych w 1994 roku, po przeję‑
ciu przez władze samorządowe), dzięki pomocy artysty
Jerzego Ziombera. Wystawa ta, z wielkim rozmachem
i w pięknej oprawie ekspozycyjnej Krzysztofa Morcin‑
ka, zrealizowana została za kadencji dyrektor Małgo‑
rzaty Kubicy-Bilskiej.
Odwaga sięgania po wielkie nazwiska sztuki nie tyl‑
ko polskiej, ale i światowej w czasie jej kadencji stała się
faktem. Wymagało to po pierwsze większych pieniędzy
na realizację wystaw, a po drugie przychylności decyden‑
tów, czyli władz samorządowych. Dyrektor Małgorza‑
cie Kubicy-Bilskiej udało się jedno i drugie. Stworzyła
też zespół merytoryczny, który autorsko realizował ten
ambitny program. Dzięki współpracy z ­doświadczonymi
Wspomina
Agata Smalcerz
Dyrektor Agata Smalcerz
Pamiątka z Wrocławia,
czerwiec 2004
Archiwum
Galerii Bielskiej BWA
I n t e r p r e t a c j e
11
Wernisaż wystawy
Bardzo dobre obrazy,
listopad 2010 (prezentacja
projektu M. Łuczyny
i J. Złoczowskiego)
Archiwum
Galerii Bielskiej BWA
„­galernikami”: wymienionym już Krzysztofem Morcin‑
kiem (artystą i kuratorem, twórcą galerii Miejsce w Cie‑
szynie, autorem znakomitych ekspozycji) i Grażyną Cy‑
bulską (wcześniej kustoszem muzeum w Chełmie) oraz
doświadczoną dziennikarką Barbarą Swadźbą (wzor‑
cowo prowadzącą promocję) zespół, w którym byłam
kuratorem, nabrał profesjonalizmu. Jeśli dodać do tego
wieloletnie doświadczenie zespołu technicznego w orga‑
nizacji wystaw – było to mocne zaplecze ludzkie dające
podstawy do realizacji ambitnych planów rozwoju gale‑
rii. Inne fundamenty możliwości rozwoju to przestrzeń
dwóch pięknych sal ekspozycyjnych i salki w kawiarni,
a także historia miejsca, na którym w latach 1879–1939
stała synagoga.
Tę spuściznę – już jako dyrektor – przejęłam w 2003
roku. Każdy okres rozwoju Galerii Bielskiej BWA (naj‑
pierw Pawilonu Plastyki, później Biura Wystaw Ar‑
tystycznych) charakteryzował się odmiennością uwa‑
runkowaną sytuacją polityczną i społeczną. W każdym
działały inne mechanizmy, które napędzały takie
a nie inne rozwiązania. Obecnie możliwa jest szeroka
współpraca z zagranicą, tworzone są fundusze wspierają‑
ce rozwój ambitnych, wielkich przedsięwzięć. Nie braku‑
je pomysłów, ale praktyczne realizowanie tak skompliko‑
wanych projektów, o dużych budżetach i specyficznych
procedurach, jest bardzo trudne. Jednak to właśnie wy‑
daje się być przyszłością, drogą galerii, którą należy wziąć
pod uwagę przy planowaniu działań. Projekty te zwykle
uwzględniają wyjście w przestrzeń publiczną, współpra‑
cę z widzami, funkcję edukacyjną, tworzenie społeczno‑
ści artystów i odbiorców sztuki. Efektem tych działań są
np. murale na ścianach kilku obiektów w Bielsku-Bia‑
łej: Joanny Stańko, Karoliny Zdunek, grupy Twożywo,
Leona Tarasewicza (sfinansowany przez Gemini Park).
Czy też rzeźby w przestrzeni miasta: Anny Daniell, Sła‑
womira Brzoski i Dariusza Fodczuka – powstałe podczas
projektu „Lokomotywa”. Galeria zorganizowała też Targi
Sztuki „Sfera Sztuki” w pasażu Galerii Sfera, promując
współczesne malarstwo w nietypowym miejscu.
Galeria w Bielsku-Białej zawsze była przyjazna wi‑
dzom, choć od początku istnienia, od 1960 roku, miała
zawsze charakter elitarny. Świątynią sztuki w pewnym
sensie pozostaje nadal, niejako nawiązując do sakral‑
nego charakteru tego skrawka ziemi w nie tak daw‑
nych czasach. Choć jednocześnie nie wzywa do pada‑
nia na kolana, ale nawiązuje dialog z widzem, pragnie
mówić o jego problemach, jego czasach, zadając często
trudne pytania.
Mam nadzieję, że Galeria Bielska BWA będzie się
rozwijać, przyciągając coraz więcej widzów swoimi pro‑
pozycjami oraz mając możliwość prezentacji ciekawych
artystów, w różnych obszarach aktywności.
Wystawa grafiki
Ad Extra Teodora Durskiego,
­wrzesień 2009
12
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
100 lat teatru
w Cieszynie
Mirosława Pindór
Geneza gmachu teatralnego w Cieszynie związana jest z aktywnością społeczno-kulturalną środowiska niemieckiego w mieście nad Olzą na przełomie stuleci oraz w pierwszej dekadzie XX wieku.
Starania o wybudowanie teatru podjęło Niemieckie
Cieszyńskie Towarzystwo Teatralne, założone w 1898 r.
Pomysłodawcą budowy był rajca gminny Franz Bar‑
tha. W marcu 1902 r. zwołał on w Domu Niemieckim
w Cieszynie zebranie w tej sprawie. Na zebraniu powo‑
łano Cieszyńskie Towarzystwo Budowy Teatru. Jego
przewodniczącym został Bartha, a funkcję skarbnika
powierzono rajcy miejskiemu Johannowi Struhalowi.
Najpilniejszą sprawą stało się pozyskanie odpowiednich
funduszy na budowę obiektu. Dlatego już w maju 1902 r.
wystosowano do mieszkańców Cieszyna odezwę, w któ‑
rej zawarto takie między innymi słowa: pragniemy wybudowania teatru, który będzie nowoczesny, który będzie odpowiadał wymaganiom obecnym i przyszłym. Pragniemy,
aby teatr stał się magnesem przyciągającym ludzi z Cieszyna i okolic. Pragniemy teatru, który będzie nośnikiem
stylu życia i kultury niemieckiej. W tym celu apelujemy
do Was: o ofiarność, o wsparcie i współdziałanie, o narodowe poczuwanie się do wspierania sztuki w naszym mieście. Szczególną aktywnością w pozyskiwaniu funduszy
wykazał się skarbnik Towarzystwa. Rzutkość Struhala,
a także dochód z licznych imprez kulturalnych dopro‑
R e l a c j e
wadziły do zakończenia działalności z dużym finanso‑
wym sukcesem. Wiosną 1909 r. po zebraniu potrzebnej
kwoty (a całkowity koszt budowy obliczono na 450 tys.
koron) wszczęto budowę.
Towarzystwo zadecydowało o postawieniu wol‑
no stojącego gmachu teatralnego na terenie najstarsze‑
go centrum Cieszyna, w miejscu, gdzie znajdował się –
sięgający początków XIV stulecia – kościół parafialny.
Spłonął on w wielkim pożarze miasta w 1789 r. Na po‑
gorzelisku wybudowano koszary cieszyńskiego garnizo‑
nu piechoty, systematycznie wyburzane od 1905 r. Budo‑
wę teatru powierzono cieszącemu się międzynarodową
sławą wiedeńskiemu atelier architektonicznemu Fellner
& Helmer*. 6 lipca 1909 r. o g. 6.00, w piękny pogodny
poranek, dokonano symbolicznego pierwszego wyko‑
pu. Głównym wykonawcą robót budowlanych była cie‑
szyńska firma Eugena Fuldy, a przebiegały one niezwy‑
kle sprawnie – jesienią ukończono budynek w stanie
surowym, zimą przeprowadzono prace wykończenio‑
we wewnątrz. Budowę wspierali ochotnie prywatni dar‑
czyńcy, a z nich najznamienitszymi byli cesarz Franci‑
szek Józef I i arcyksiążę Fryderyk. Urzędowa kolaudacja
Budynek Teatru
­Niemieckiego przy placu
­Koszarowym (­pocztówka,
1912, z archiwum
Muzeum Śląska
­Cieszyńskiego)
i Teatr im. Adama
­Mickiewicza współcześnie
Janusz Szczotka
Dr Mirosława Pindór
– teatrolog, absolwentka UJ,
adiunkt Wydziału Etnologii
i Nauk o Edukacji UŚ.
Autorka artykułów
naukowych, a także książek.
I n t e r p r e t a c j e
13
Rzut parteru,
ze zbiorów Archiwum Państwowego w Katowicach
Oddziału w Cieszynie
Janusz Raczyński
Teatr w budowie,
z archiwum Muzeum
Śląska Cieszyńskiego
14
R e l a c j e
obiektu odbyła się 19 września 1910 r. Budynek o kuba‑
turze 16 944 m3, wzniesiony w stylu zmodernizowanego
późnego wiedeńskiego baroku, okazał się harmonijnie
skomponowany, z wyczuciem piękna, umiaru i smaku,
z poprawną widocznością ze wszystkich miejsc. Jego
pięć kondygnacji (dwie podziemne i trzy naziemne) da‑
wało wrażenie przestrzennego rozbudowania. Wnętrze
gmachu rozwiązano niezwykle funkcjonalnie, z zacho‑
waniem przejrzystości układu komunikacyjnego. Teatr
dysponował łącznie 770 miejscami siedzącymi i stoją‑
cymi**. Pomysłodawców przedsięwzięcia – Franza Bar‑
tha i Johanna Struhala – uhonorowano specjalną tabli‑
cą w holu teatru.
Uroczyste otwarcie Teatru Niemieckiego w Cieszy‑
nie (Deutsches Theater in Teschen) nastąpiło w sobotę
24 września 1910 r. Sama uroczystość podzielona została
na trzy części. Przed południem miało miejsce przeka‑
zanie kluczy przez Hermanna Helmera Franzowi Barcie.
Wygłoszono okolicznościowe przemówienia. Oficjalnie
proklamowano, że będzie to „Teatr Niemiecki w Cieszy‑
nie” i że nigdy z tej sceny nie padnie żadne polskie sło‑
wo. Drugim etapem uroczystości była, dana w godzinach
popołudniowych, inscenizacja tragedii Fale morza i miłości Franza Grillparzera. Spektakl poprzedziło odegra‑
nie przez orkiestrę teatralną uwertury Poświęcenie domu
Ludwiga van Beethovena. Następnie odczytano specjal‑
nie napisany na otwarcie teatru Prolog, autorstwa pro‑
fesora miejscowego gimnazjum. Uroczystość zamykało
wystawienie, w godzinach wieczornych, operetki Johan‑
na Straussa Baron cygański. Honorowymi gośćmi byli:
prezydent Śląska Austriackiego, posłowie do Sejmu Ślą‑
skiego i burmistrzowie sąsiednich miast.
Dyrektorem i zarazem dzierżawcą nowo powstałej
sceny został w drodze konkursu Oskar Gaertner z Mo‑
raw. Dysponował on stałym trzydziestoosobowym ze‑
społem aktorskim, nadto dwudziestodwuosobowym
chórem. Byli to amatorzy. Aktorów profesjonalnych
z Wiednia, tudzież z innych miast Europy, angażowa‑
no do poszczególnych przedstawień okazjonalnie. Wiel‑
kim wydarzeniem dla Teatru była wizyta młodego arcy‑
księcia Karola Franciszka Józefa i jego żony, księżniczki
Zyty, od 1916 r. ostatniego cesarza i ostatniej cesarzowej
Austrii. Przybyli do Cieszyna 16 marca 1912 r. Na spe‑
cjalne życzenie pary arcyksiążęcej wystawiono wieczo‑
rem w teatrze operetkę Lehara Ewa; dyrektor O. Gaert‑
ner wręczył dostojnym gościom program wydrukowany
złotymi literami na białym jedwabiu.
Od listopada 1914 r. widownię Teatru Niemieckie‑
go tworzyli w dużej mierze oficerowie naczelnego szta‑
bu armii austriackiej. Wieczorami chętnie spędzali czas
na spektaklach. To z myślą o nich zapraszano do miasta
artystów głównych scen wiedeńskich, co sprawiło, że pa‑
radoksalnie najlepszy okres cieszyński teatr przeżywał
w latach I wojny światowej. Po listopadzie 1918 r. Niemcy
– ze względów finansowych – wyrazili zgodę na odstą‑
pienie sali teatralnej polskim zespołom. I tak, 14 grud‑
nia 1920 r. wystąpił w Cieszynie zespół krakowskiego
Teatru im. J. Słowackiego z Zemstą A. Fredry, a 6 stycz‑
nia 1923 po raz pierwszy obejrzano w Cieszynie Halkę
S. Moniuszki w wykonaniu śpiewaków, chóru, baletu
i orkiestry przy Teatrze Polskim w Katowicach. Trudno‑
ści finansowe w okresie międzywojennym spowodowa‑
ły konieczność rozwiązania stałego zespołu. Od 1936 r.
scenę cieszyńską zaczął obsługiwać w pełni Teatr Miej‑
ski z Bielska (przedtem czynił to okazjonalnie). Teatr
Niemiecki prowadził również działalność podczas oku‑
pacji (do sierpnia 1944 r.), jako placówka profesjonal‑
na (aktorów przysyłano z głębi Rzeszy), zwana Miejską
Sceną w Cieszynie.
Budynek wyszedł z wojennej zawieruchy w stanie do‑
brym, co pozwoliło na utworzenie w Cieszynie we wrześ­
niu 1945 r. profesjonalnego zespołu teatralnego, pod dy‑
rekcją Stanisława Kwaskowskiego. Oficjalna inauguracja
I n t e r p r e t a c j e
działalności Teatru Polskiego w Cieszynie (bo taką no‑
sił nazwę) nastąpiła 18 października. Wystawiono Pana
Jowialskiego A. Fredry. „Dziennik Zachodni” uznał ten
dzień za zapisujący się złotymi głoskami w życiu kulturalnym Cieszyna: (...) miasto zdobyło swój stały teatr.
Zaś „Rzeczpospolita” (1945, nr 300) opatrzyła cieszyń‑
ską premierę następującą adnotacją: Gmach teatru cieszyńskiego, który jest naprawdę wyjątkowo piękny, ślicznie utrzymany, zapełniony był tego wieczoru po brzegi
publicznością, przedstawicielami władz, organizacji, duchowieństwa. Uderza gong – otwiera się kurtyna, na tle
kotary i emblematów narodowych widnieje w górze Orzeł
Biały, a poniżej zgrupowany cały zespół artystów (...). Płoną wszystkie światła – nastrój podniosły.
Trudności lokalowe i transportowe sprawiły, że
w grudniu 1945 r. kierownictwo podjęło decyzję o prze‑
niesieniu centrum scenicznego zawiadywania z Cieszy‑
na do Bielska i odtąd datuje się sym­bioza (nawracająca)
obu scen: cieszyńskiego Teatru im. A. Mickiewicza (na‑
zwa od 1948 r.) i bielskiego Teatru Polskiego. Miała ona
miejsce w latach 1946–1961 oraz 1980–1992. Czas usa‑
modzielnienia się cieszyńskiego teatru przypadł na lata
1961–1979, gdy – mocą decyzji Prezydium Miejskiej
Rady Narodowej w Cieszynie – jego agendy włączone
zostały w działalność Miejskiego Domu Kultury. Po po‑
nownym, dwunastoletnim zespoleniu z teatrem w Biel‑
sku‑Białej, 1 stycznia 1993 r. powstała miejska instytucja
kultury o nazwie: Teatr im. Adama Mickiewicza z sie‑
dzibą w Cieszynie.
Z wydarzeń artystycznych minionego sześćdziesię‑
ciolecia przywołania wymaga przede wszystkim inau‑
guracja 24 kwietnia 1947 r. ogólnopolskiego Festiwalu
Szekspirowskiego. Prezydent Cieszyna Jan Smotrycki
R e l a c j e
powiedział wówczas przed kurtyną: Szczęśliwe i dumne
może być to miasto z tego, że otworzyło Konkurs Szekspirowski i to wbrew uchwale dawniej tu grającego teatru niemieckiego, że nigdy i pod żadnym warunkiem nie miało
tu zabrzmieć słowo polskie. A „otworzyło Konkurs” Poskromieniem złośnicy Teatru Polskiego Bielsko–Cieszyn
w reżyserii dyrektora. Przedstawienie zyskało cenne na‑
grody, wyróżniono Stanisława Kwaskowskiego za kre‑
ację aktorską i Feliksa Krassowskiego za scenografię.
Po latach Kwaskowski wspominał: Śmialiśmy się wszyscy i radowali, że zdobyta przez nas sława stała się również sławą Bielska i Cieszyna.
Wydarzeniem bezprecedensowym dla życia społecz‑
no-kulturalnego miasta były występy na cieszyńskiej
scenie arcymistrza Ludwika Solskiego. Z jego udziałem
wystawiono Pana Jowialskiego Fredry. Uroczysta pre‑
miera odbyła się 25 września 1949 r. Sam mistrz – pod‑
ówczas już 94-letni – wcielił się w rolę tytułową. Zagrał
nadto w styczniu 1950 r. w Kościuszce w Berville J. T. Dy‑
bowskiego oraz w grudniu tego samego roku w Grubych rybach M. Bałuckiego, wcielając się w rolę Onu‑
frego Ciaputkiewicza.
Z wielości przedsięwzięć artystycznych lat sześćdzie‑
siątych (a odbyły się wówczas w kierowanym przez Jana
Foltyna teatrze aż 1533 im‑
prezy) przywołania wy‑
maga prapremiera opery
ludowej Sałasznicy Jana
Sztwiertni; wydarzenie
nader ważne w kontekście
jubileuszowego wieczoru,
który przypadł w cieszyń‑
skim teatrze na dzień 24
września 2010 r., a na któ‑
ry złożyła się m.in. pre‑
miera Sałaszników w wy‑
konaniu Zespołu Pieśni
i Tańca Śląsk. W powsta‑
łym z inspiracji Jerzego
Drozda (dyrektora cie‑
szyńskiej Szkoły Muzycz‑
nej) widowisku, wysta‑
wionym w marcu 1966 r.,
wystąpiło 120 wykonaw‑
ców: członkowie Zespołu
Pieśni i Tańca Ziemi Cie‑
szyńskiej, chórzyści To‑
warzystwa Śpiewaczego
Dyrektor Andrzej Łyżbicki
Mirosława Pindór, autorka
książki Teatr w Cieszynie
i jego stuletnie dzieje
1910–2010
Janusz Szczotka
I n t e r p r e t a c j e
15
Zaproszenie na otwarcie
budynku teatru, ze zbiorów
Książnicy Cieszyńskiej
Anna Fedrizzi-Szostok
Para arcyksiążęca Zyta
de Bourbon-Parma i Karol
Franciszek Józef,
z archiwum Muzeum
Śląska Cieszyńskiego
Program drukowany
na jedwabiu złotymi literami
do Ewy F. Lehara, ze zbiorów
Książnicy Cieszyńskiej
Anna Fedrizzi-Szostok
16
R e l a c j e
Lutnia, uczniowie Państwowej Szkoły Muzycznej w Cie‑
szynie. Reżyserował Franciszek Michalik ze Sceny Pol‑
skiej w Czeskim Cieszynie. W latach osiemdziesiątych,
w ramach prowadzonej przez Teatr im. A. Mickiewicza
własnej działalności upowszechnieniowo-artystycznej,
realizowano dwa cykle repertuarowe: Cieszyńskie Dni
z Muzyką i Cieszyńskie Teatralia. W zakresie pierwsze‑
go z nich zaprezentowano w maju 1982 r. nową wersję
Sałaszników w reżyserii Marka Mokrowieckiego i w wy‑
konaniu Zespołu Pieśni i Tańca Ziemi Cieszyńskiej,
w ramach drugiego przedstawiano polską dramaturgię
w realizacji między innymi scen stołecznych.
Od stycznia 1993 r., czyli z chwilą usamodzielnie‑
nia się Teatru w Cieszynie i powołania na stanowisko
dyrektora Andrzeja Łyżbickiego (związanego z nim
od września 1977 r.), placówka prowadzi wielostronną
działalność impresaryjną i edukacyjną, udziela pomo‑
cy organizacyjnej i merytorycznej społecznemu rucho‑
wi kulturalnemu. Jest także miejscem międzynarodo‑
wych festiwali, w tym teatralnego „Na granicy” (od 1990;
od 2004 pn. „Bez granic”), muzycznego „Viva il canto”
(od 1992). Nadto okazjonalnych przeglądów i kongre‑
sów, m.in. Kongresu Międzynarodowej Wspólnoty Eku‑
menicznej, którego gościem honorowym był prezydent
Lech Wałęsa (1995). Wizytówkę instytucji stanowią do‑
roczne Dni Teatru ... w Teatrze Cieszyńskim (wg pomy‑
słu dyrektora Łyżbickiego). W latach 1997–2010 gościły
nad Olzą teatry czerpiące swą siłę ze świetnych aktor‑
skich zespołów, m.in. Powszechny, Ateneum i Polonia
z Warszawy, Narodowy Stary Teatr z Krakowa. W ra‑
mach dotychczasowych 14 edycji pokazano 51 spekta‑
kli w 67 wystawieniach przygotowanych przez 9 scen.
Przed cieszyńską publicznością wystąpili najznamie‑
nitsi artyści sceny polskiej.
W ramach działalności edukacyjnej prowadzono cy‑
kle: „Bliżej teatru”, „Profesjonalne pokazy charaktery‑
zacji teatralnej i filmowej” (prowadzone były przez Ry‑
szarda Palucha z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej) oraz
I n t e r p r e t a c j e
„Warsztaty teatralne z Mistrzem”, będące rodzajem ar‑
tystycznych konsultacji udzielanych uczniom cieszyń‑
skich szkół przez wybitnych aktorów, m.in. Annę Seniuk,
Zbigniewa Zapasiewicza, Jerzego Stuhra, Artura Barci‑
sia. Te działania Andrzeja Łyżbickiego zostały uhono‑
rowane w 1998 r. Złotą Maską – prestiżową nagrodą te‑
atralną, przyznawaną w tamtych latach pod patronatem
wojewodów z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru.
Teatr w Cieszynie odwiedza co roku ok. 70 tys. wi‑
dzów, a obiekt udostępniany jest, rzecz ujmując sta‑
tystycznie, co trzeci dzień. Wspomnieć należy także,
że cieszyński gmach zaistniał w realizacjach filmowych
– w Teatrze im. A. Mickiewicza kręcono zdjęcia do Ziemi obiecanej Andrzeja Wajdy i serialu Modrzejewska
Jana Łomnickiego.
Dziś w cieszyńskim przybytku Melpomeny, mimo
zmienności proponowanych publiczności form teatral‑
nych, niezmiennie wyczuwa się niezatartą – stuletnią –
przeszłość. Mogliśmy jej zakosztować również podczas
wspomnianego jubileuszowego wieczoru. Złożyły się
na niego oprócz premiery Sałaszników także wystąpie‑
nie dyrektora A. Łyżbickiego, prezentacja multimedial‑
na Teatr w Cieszynie i jego stuletnie dzieje M. Pindór oraz
wystawa fotograficzna Teatr w Cieszynie wczoraj i dziś
J. Szczotki.
?
* Warto wspomnieć, że w 1905 r. budynek bielskiego Teatru
Miejskiego uległ częściowej przebudowie ­według projektu tej‑
że wiedeńskiej spółki.
** Kompleksowe remonty teatralnego obiektu miały miejsce
w latach: 1939–1940 (wzbogacenie o scenę obrotową i maszyne‑
rię do wywoływania efektów specjalnych); 1964–1965 (mody‑
fikacja urządzeń przeciwpożarowych, pięciotonowej żelaznej
kurtyny, instalacja zbiorników wodnych o pojemności 22 tys.
litrów, stanowiących rezerwę na wypadek pożaru); 1977– 1979
(m.in. zmiana wystroju widowni, wzbogacenie balkonu II pię‑
tra o trzy medaliony: Wojciecha Bogusławskiego, Heleny Mo‑
drzejewskiej i Stanisława Moniuszki, bogata sztukateria).
Kochałem Panią – wieczór
poezji i muzyki w wykonaniu
Krzysztofa Kolbergera
i Ewy Jaślar (28.11.2003)
oraz wnętrze teatru
Janusz Szczotka
R e l a c j e
Uszyta w sam raz
Magdalena Legendź
Konfekcja... można było usłyszeć po listopadowej premierze na Małej Scenie Teatru Polskiego. Może i konfekcja, ale precyzyjnie skrojona i z polotem
uszyta – bliżej jej do haute couture niż ubrań popularnych sieciówek. No,
może niewielkie zastrzeżenia można by mieć do wykończeniówki, ale niech­
by w takiej konfekcji chodzili wszyscy rodacy, a polska ulica wyglądałaby jak
wybiegi domów mody Mediolanu, Paryża i Nowego Jorku.
Na scenie pokój umeblowany w stylu IKE-i – łóżko
z żółtą pościelą, dwa fotele, wiszące tkaninowe półki,
przeciętny, współczesny dom, w który pewien infanty‑
lizm wnoszą walające się po podłodze pluszowe zabaw‑
ki. Ten infantylizm wzmacnia piżamka jednej z posta‑
ci – różowa w drobne paseczki. Nie nosi jej jednak mała
dziewczynka. Brzmi nudno?
Dla zachęty zacznijmy od tego, że wszystko dzie‑ Anna Guzik
je się na łóżku, w łóżku i ewentualnie wokół łóżka, ­ i Artur Pierściński
I n t e r p r e t a c j e
17
a bohaterkami najnowszego dramatu Ingmara Villqi‑
sta są dwie kobiety. Nie, nie, aż tak pikantnie nie będzie
– nie mamy do czynienia z kochankami, ale z siostra‑
mi. Dodajmy – w trudnej sytuacji życiowej. Jedna, za‑
radna, „radzi sobie dupą”, jak powiedziałby Momo z po‑
wieści Emile’a Ajara Życie przed sobą. Druga, jak dopiero
po pewnej chwili widz się dowiaduje – co oczywiście za‑
pisać należy na plus spektaklu – jest opóźniona umysło‑
wo. Nie na tyle jednak, żeby nie mogła sama wychodzić
do biblioteki czy galerii na czas, gdy Matti przyjmuje
klientów. Ta zresztą chroni siostrę przed wiedzą o swej
profesji. Na tym właśnie autor-reżyser buduje napięcie
dramaturgiczne. I na ciągłym balansowaniu między dy‑
stansem a brakiem dystansu, siostrzanym ciepłem, które
objawia się głównie w przytulaniu – przede wszystkim
pluszaków, z którymi rozmawia Hanni – ale też w prze‑
łomowych momentach we wzajemnej czułości sióstr. Tej
czułości potrzebują obie na równi.
Nie bez powodu przywołano tu powieść Ajara, a war‑
to dodać jeszcze, że niektóre dialogi brzmią podobnie –
co do klimatu i wymowy, nie dosłownie – jak w Szklanej menażerii czy Motyle są wolne. Wydaje się bowiem,
że zamiarem autora była nie tyle „wiwisekcja psychiki”,
jak napisano w teatralnym programie (choć na bardziej
zewnętrznym poziomie można i to zauważyć), ale po‑
kazanie bezbronności współczesnego człowieka, jego
nieprzystosowania i trudności przy wpasowywaniu się
w społeczne konwenanse i schematy.
Marta Gzowska-Sawicka (Matti) i Anna Guzik (Han‑
ni) do stworzenia swych postaci użyły zróżnicowanych
i skontrastowanych środków wyrazu. Szorstka, obceso‑
wa Matti jest jednak w głębi wrażliwą, delikatną dziew‑
czyną, co widać nie tylko w scenach telefonicznych roz‑
mów z alfonsem, ale też w momentach, gdy musi zadać
ból siostrze. Hanni, pragnąca czułości, miłości i księcia
z bajki, być może zagrana nieco nadekspresyjnie, zbyt
emocjonalnie – co potwierdzić może ten, kto zetknął
się z osobami lekko upośledzonymi – okazuje się twar‑
da i bezwzględna. Jak to się dzieje – tego niestety zdra‑
dzić nie można, jeśli się nie chce pozbawić przyszłego
widza prawdziwego zaskoczenia i dreszczu przerażenia.
Zanim jednak finał nastąpi, reżyser dodatkowo osła‑
bia naszą czujność prawdziwie zabawną sceną, w której
prym wiedzie Artur Pierściński (Knut).
Szybkie tempo akcji (choć sama ekspozycja proble‑
mu mogłaby być nieco bardziej skondensowana), znako‑
mita muzyka podkreślająca dramatyzm poszczególnych
scen i ciekawe operowanie światłem – to wszystko spra‑
wia, że spektakl ogląda się z przyjemnością. Można po‑
wiedzieć: premiera w sam raz z okazji roku jubileuszo‑
wego, 120. w historii Teatru Polskiego sezonu. W sam
raz ambitna i w sam raz popularna.
Teatr Polski w Bielsku-Białej: Ingmar Villqist, Taka fajna
dziewczyna jak ty, reżyseria i scenografia Ingmar Villqist; mu‑
zyka Olo Walicki; obsada: Anna Guzik, Marta Gzowska-Sa‑
wicka, Artur Pierściński; premiera 5 listopada 2010.
18
R e l a c j e
Marta Gzowska-Sawicka
i Anna Guzik
Tomasz Wójcik
Magdalena Legendź
– teatrolog, publicystka
­kulturalna, ­redaktorka
­k siążek i czasopism,
­recenzentka, która dzieli się
z czytelnikami różnych pism
teatralnymi refleksjami.
I n t e r p r e t a c j e
Katarzyna Dąbek
Polsko-słowacka konferencja pod nazwą „Biblioteki na terenach pogranicza i ich rola w kształtowaniu społeczeństw wielokulturowych” odbyła
się w dniach 20–22 września 2010 roku. Zorganizowały to przedsięwzięcie Książnica Beskidzka
w Bielsku-Białej oraz Krajská knižnica w Żylinie.
Podczas dwóch pierwszych dni w Szczyrku wygło‑
szono czternaście referatów. Poruszano zagadnienia do‑
tyczące szeroko rozumianej kultury obu państw, eduka‑
cji i historii. Prezentowano unijne programy promujące
współpracę transgraniczną. Pojawiły się też analizy pol‑
skiej i słowackiej literatury pogranicza, a nawet wyniki
badań socjologicznych. W trzecim dniu uczestnicy od‑
wiedzili wybrane biblioteki w Słowacji.
Sympozjum adresowane było przede wszystkim
do bibliotekarzy z powiatów bielskiego, żywieckiego,
cieszyńskiego oraz z województwa żylińskiego. Wzięli
w nim udział przedstawiciele środowisk akademickich
i lokalnych władz. Podczas otwarcia Książnica Beskidz‑
ka została uhonorowana prestiżową odznaką Zasłużo‑
ny dla Kultury Polskiej, przyznaną przez Ministra Kul‑
tury i Dziedzictwa Narodowego. Był to wyraz uznania
dla wszechstronnej działalności tej instytucji. Szczegól‑
nie doceniono udział Książnicy w projekcie Śląskiej Bi‑
blioteki Cyfrowej. Od czterech lat starodruki, regionalia
i roczniki tygodnika „Kronika Beskidzka” poddawane
są digitalizacji. Mogą z nich korzystać internauci z Pol‑
ski i zagranicy pod adresem: www.sbc.org.pl.
Prelegenci w swoich wystąpieniach zgodnie podkre‑
ślali, że biblioteki obecnie rozszerzają swoją ofertę. Pod‑
stawowe ich zadanie polega na gromadzeniu i udostęp‑
nianiu zbiorów oraz promocji czytelnictwa. Prowadzą
R e l a c j e
Biblioteki
na pograniczu
jednak dodatkowo szeroką działalność informacyjną,
edukacyjną i kulturalną – organizują spotkania, wysta‑
wy, pokazy filmów, a nawet koncerty.
Biblioteki regionu pogranicza są również aktywne
ponadlokalnie – odgrywają istotną rolę w budowaniu
społeczeństwa wielokulturowego, czyli takiego, w któ‑
rym w jednej przestrzeni społecznej współistnieją obok
siebie różne tradycje. Mają na celu pomóc nam zrozu‑
mieć własną tożsamość, a jednocześnie przygotować nas
na spotkanie i dialog z inną kulturą.
Bogdan Kocurek, dyrektor Książnicy Beskidzkiej,
wspominał ten moment po przemianach politycznych
1989 roku, kiedy to w końcu można było likwidować
bariery między Polską a Słowacją. Jednak w latach 90.
istniały jeszcze ogromne problemy ze współpracą mię‑
dzynarodową, chociażby z powodu niewystarczającej
liczby przejść granicznych. Nikt wtedy nie potrafił so‑
bie wyobrazić, że nastaną czasy, kiedy nawet paszporty
nie będą potrzebne. Już wówczas prowadzono rozmo‑
wy na temat integracji i wspólnych inicjatyw w zakre‑
sie książki i czytelnictwa, a także wymiany kulturalnej.
Wkrótce Książnica przyłączyła się do realizacji projek‑
tu polsko-czesko-słowackiej współpracy transgranicz‑
nej „Beskidy bez granic”. Udało się nawiązać współpracę
z Krajską knižnicą w Żylinie. 18 stycznia 2000 roku pod‑
pisano umowę. Biblioteki zobowiązały się do ­wzajemnej
Uczestnicy ­konferencji
­zwiedzali słowackie
­biblioteki. Na zdjęciach:
Krajská knižnica w Żylinie,
Turčianska knižnica ­
w Martinie, Kysucká
­knižnica w Czadcy
Katarzyna Dąbek
– absolwentka kulturoznawstwa i filozofii na UŚ.
W Regionalnym ­Ośrodku
Kultury zajmuje się
­redagowaniem portalu
silesiakultura.pl.
I n t e r p r e t a c j e
19
Uczestnicy obrad
w Szczyrku
Archiwum
Książnicy Beskidzkiej
20
R e l a c j e
­ opularyzacji literatury naszych narodów, udostępnia‑
p
nia publikacji o regionie oraz informacji na temat dzia‑
łalności kulturalnej obu miast i państw. Szybko okaza‑
ło się, że kultura nas jednoczy i że od lat przejmujemy
pewne elementy tradycji od naszych sąsiadów. Na przy‑
kład ikoną kultury słowackiej w Polsce jest Janosik, któ‑
remu nawet przypisywano polski rodowód. Z kolei kul‑
towym przedstawieniem teatralnym w Słowacji, jak
mówiła podczas konferencji Helena Jacošová, dyrektor‑
ka Instytutu Słowackiego w Warszawie, był spektakl zre‑
alizowany na podstawie śpiewogry Ernesta Brylla i Ka‑
tarzyny Gaertner Na szkle malowane.
Bielska biblioteka ma sporo osiągnięć w dziedzinie
współpracy ze Słowacją. Od ponad dziesięciu lat wspól‑
nie ze swoją odpowiedniczką z Żyliny (a także we Frýd‑
ku-Místku w Czechach) organizuje konkurs dla dzieci
i młodzieży „Tworzymy własne wydawnictwo”. Od pię‑
ciu lat organizuje Bielski Festiwal Kultury Słowackiej.
Regularnie promuje książki o Słowacji. Realizuje też
projekt „Transgraniczna edukacja literacka”, który po‑
pularyzuje polską, słowacką, czeską i węgierską litera‑
turę współczesną.
Podobną działalność prowadzi Żywiecka Biblioteka
Samorządowa. Od 2007 roku ma swoją siedzibę w klasy‑
cystycznym budynku z końca XVIII wieku, zwanym Siej‑
bą. To tutaj powstał punkt informacji o Słowacji. Dostęp‑
ne są w nim książki, czasopisma, przewodniki związane
tematycznie z krajem naszych sąsiadów. Można też uzy‑
skać informacje o wydarzeniach kulturalnych na terenie
pogranicza. Projekt został zrealizowany dzięki współ‑
pracy z Kysucką kniž­nicą
w Czadcy. Kontakty mię‑
dzy placówkami zaczęły
rozwijać się już w latach
90. Wspólnie zrealizowano
wiele przedsięwzięć jedno‑
czących społeczności lo‑
kalne wokół idei ochrony
dziedzictwa kulturowe‑
go i edukacji regionalnej.
W 1993 roku żywiecka in‑
stytucja otrzymała w darze
z Czadcy książki – pięknie
ilustrowane wydawnictwa
dla dzieci, encyklopedie
oraz publikacje regional‑
ne. W tym samym roku
obie biblioteki wzięły też
udział w harcerskiej i skautowej akcji przekazania Be‑
tlejemskiego Światła Pokoju. Na przejściu granicznym
Zwardoń-Skalité Helena Kupczak, dyrektorka żywiec‑
kiej placówki odebrała ogień od Miroslava Golisa, dyrek‑
tora z Czadcy. W 1996 roku zorganizowano z kolei wy‑
stawę polskiej książki w Słowacji w ramach Dni Kultury
Polskiej. Wspólnie (program „Granice nie są przeszko‑
dą”) zrealizowano również międzynarodowy konkurs
literacko-plastyczny „Szukamy najpiękniejszej bajki
i baśni”. W 2008 roku zainicjowano konkurs „Polskie
i słowackie Beskidy w fotografii”, a podczas obchodów
Jurinovej Jesieni (Jurinova jeseň) zorganizowano wy‑
stawę twórców nieprofesjonalnych z Żywca pt. Igłą malowane. Od stycznia 2010 roku instytucje współpracują
przy realizacji projektu „Poznajemy się poprzez warto‑
ści kulturalne i naturalne”.
Spotkanie w Szczyrku było też okazją do podsu‑
mowania dotychczasowej współpracy. Ľubomír Fa‑
lťan, dyrektor Instytutu Socjologii Słowackiej Akade‑
mii Nauk, podczas swego wystąpienia porównał granice
państw do blizn historii. Dodał, że nadszedł sprzyjający
czas na dialog. Natomiast Peter Cabadaj ze Slovenskiej
národnej kniž­nicy w Martinie zwrócił uwagę na potrze‑
bę pogłębienia wzajemnej wiedzy o naszych kulturach.
Zachęcał do inicjowania współpracy w wielu różnych
dziedzinach sztuki i nauki, np. w działalności teatral‑
nej czy filmowej, w etnografii czy filozofii. Prelegenci
zwracali również uwagę na to, że nadal brakuje tłuma‑
czeń wielu książek – i to zarówno z polskiego na słowac‑
ki, jak i odwrotnie. Wielokrotnie wymieniana była wy‑
dana w 2005 roku publikacja autorstwa Michała Jagiełły
pt. Słowacja w polskich oczach. Obraz Słowaków w piśmiennictwie polskim. Książka została już przetłumaczo‑
na na język słowacki i ma się ukazać niebawem.
– Konferencja pokazuje, że biblioteki publiczne słu‑
żą integracji ludzi zamieszkujących tereny przygranicz‑
ne obu krajów, że trzeba i można szukać wszystkiego,
co wzbogaca naszą codzienność, tego, co służy przy‑
jaźni, uczy wzajemnej tolerancji dla odmienności ludzi
i kultur. Na tych podstawowych wartościach budować
można wspólną Europę bez granic – podsumował wy‑
darzenie Bogdan Kocurek.
Konferencja była współfinansowana przez Unię Eu‑
ropejską oraz budżet państwa za pośrednictwem Eu‑
roregionu Beskidy. Wszystkie referaty zostaną wydane
w języku polskim i słowackim w specjalnej publikacji,
która będzie dostępna w Książnicy Beskidzkiej.
I n t e r p r e t a c j e
Jan Picheta kilka miesięcy temu wydał swój drugi
poetycki tomik pt. przybrzeżny ocean. Druga książka, jak utrzymuje John Irving w Świecie według Garpa, jest najtrudniejsza. To ona ma być potwierdzeniem literackiej dojrzałości i prognostykiem
na przyszłość. Z wierszami pewnie jest inaczej niż
z powieściami, ale kwestia dojrzałości, jak wynika
z poniższej rozmowy, pozostaje otwarta.
Maria Trzeciak: Powiedz, byłeś kiedyś zachęcany do pisania wierszy?
Jan Picheta: Zachęcany? Za młodu byłem zachęca‑
ny do uprawiania sportu. W czasach dziennikarskich
w redakcji „Rębacza” byłem zachęcany do picia wódki.
W wojsku byłem zachęcany, żeby kraść wszystko, co się
dało i kopać doły na prywatnej działce pułkownika.
Do pisania jednak nikt mnie nie zachęcał.
Jesteś już dojrzałym twórcą?
Jak może... niedojrzały człowiek być dojrzałym twórcą?
Z drugiej strony to chyba dobrze – ponieważ zachowuję
dziecko w sobie, wciąż mogę postrzegać świat znienacka.
Świat jest dla mnie ciągle zaskakujący, nadal go odkry‑
wam i wciąż się rozwijam. Nie jestem zakrzepły i doj‑
rzały. Nie jestem jak perła w muszli.
Nie chcesz być perłą?
Nie
jestem
perłą
I jak to się ma
do dojrzałości?
Dobrze jest nie osiągać dojrzałości, lecz ciągle się roz‑
wijać. Mam na myśli oczywiście dojrzałość poetycką,
nie życiową, gdyż życie właściwie zależy od nas tylko
w niewielkim stopniu. Rozwój życiowy zależy od innych
czynników niż poetycki. Ale są miejsca wspólne – po‑
trzeba duchowości jako najistotniejsza cecha człowieka,
jego sens istnienia. W moim przypadku jest ona potrze‑
bą pisania. Oczywiście rozwój duchowy nie przebiega li‑
nearnie. Jest jak korona drzewa o rozwidlających się ko‑
narach. Taka lipa Emila Zegadłowicza, od której wiedzie
droga dookoła świata. Początek i koniec wszechrzeczy.
Moją dojrzałością jest Italia.
Cóż, żyję codzienną maka‑
breską, a marzę o Toskanii.
Żeby tam pojechać na tydzień
czy dwa i czerpać z ciągle ży‑
wych soków kultury basenu
Morza Śródziemnego. Inspi‑
rować się dziełami sztuki, któ‑
rych nasycenie na metr kwa‑
dratowy jest tam największe
na świecie.
Od tej chwili. Zastanawiam się nad tym – nad sensem ży‑
cia i sensem pisania – teraz, ad hoc, bo mnie o to pytasz.
Na co dzień człowiek jest przytłoczony rozpaczą czy ma‑
kabrą życia. Nie głowi się nad problemami pisarskimi.
Myśli, gdzie by zarobić, wziąć jakąś fuchę, zredagować
komuś książkę, zorganizować warsztaty literackie, wie‑
czór autorski... żeby przeżyć, bo akurat jestem w takiej
sytuacji, że zarabiam grosze, pracując na pół etatu jako
trener piłki nożnej. Trudno, tak w życiu wybrałem.
Byłem z dziesięć razy. A planów do zrealizowania mam
tysiące, bo każda z tych miejscowości – zaczynając
od przebogatej Florencji, przez cudowną, niezwykłą Sie‑
nę, kończąc na San Gimignano (Zbigniew Herbert pisał,
że można je unieść na dłoni olbrzyma) – ma dla mnie
ogromny potencjał energetyczny. Energia, którą uzy‑
skuję podczas pobytu w Toskanii, wystarcza mi później
na długie tygodnie i pomaga przeżyć zły czas w ubogim
Od kiedy to wiesz?
R e l a c j e
Rozmowa z poetą Janem Pichetą
Przecież już tam byłeś i to nie raz. Po co chcesz jechać
znowu?
Maria
Tr z e c i a k
I n t e r p r e t a c j e
21
w zabytki Bielsku-Białej. My zresztą, jeśli nawet mamy
jakieś wspaniałe dzieła sztuki, to zupełnie nie potrafimy
ich pokazać – przykładem jest zamknięty przez cały czas
kościół św. Stanisława w Starym Bielsku czy niszczony
przez nową zabudowę willowy Cygański Las.
Naprawdę tak tęsknisz za Toskanią?
Przed rzeźbą Igora Mitoraja
we florenckich
ogrodach Boboli
Nieustannie. Można powiedzieć, że jeśli ktoś jest głu‑
pi, to tęskni. To nie jest przyjemne. Tęsknota wiąże się
z czekaniem – a najgorszym przekleństwem żydowskim
jest „obyś czekał”. Ja się jeszcze niepotrzebnie dodatko‑
wo podniecam albumami, które przywiozłem z Włoch
i cierpię, że tych widoków nie mam za oknem. Nie po‑
trafię rzeźbić czy malować, ale staram się przeżywać,
kontemplować dzieła kultury i cieszyć się nimi. Wydo‑
bywać z nich radość istnienia i refleksje nad marnością
świata przy pomocy pisanego słowa. Bo poezja jest jak
życie – między euforią i rozpaczą. Człowiek jest „psy‑
cholem” maniakalno-depresyjnym. Niektórzy myślą,
że to choroba, ale życie każdego człowieka rozpościera
się między tymi biegunami manii i depresji, urojenia,
euforii i melancholii czy rozpaczy. Różnimy się między
sobą tylko proporcjami.
Wiedziałeś to wcześniej?
Wiedziałem, gdyż jedyną książką, którą wielokrotnie
przeczytałem w czasie studiów, był Mały słownik psychiatrii. Ponieważ jednak nie zmuszam się do częstych
refleksji, nie zawsze o tym pamiętałem. Teraz ponownie
to sobie uświadomiłem – dzięki tobie.
Kiedy piszesz toskańskie wiersze? Na miejscu czy
już po powrocie?
Na miejscu. Dlatego jeżdżę z reguły sam, żeby móc prze‑
żywać dzieła sztuki i zapisywać doznania na pniu.
Idziesz w konkretne miejsca z kajetem, piszesz i wychodzi gotowy wiersz?
Maria Trzeciak – z dużą
wnikliwością przygląda się
życiu kulturalnemu
Bielska‑Białej, w tym
poczynaniom w dziedzinie
literatury, a pisze o tym
m.in. w „Magazynie
Samorządowym”.
22
R e l a c j e
Tak, piszę z otwartą gębą, niemal na kolanach, choć
czasami poirytowany – że to wszystko takie piękne,
a nie można temu sprostać intelektualnie. Po powrocie
cyzeluję wiersze. Mam kilka kajetów z takimi tekstami.
Wiersze, które już napisałem, były zapisem mniej skom‑
plikowanych doznań. Rzeczy bardziej skomplikowane –
filozoficzne, erudycyjne – wymagają sprawdzenia, aluzji,
analogii, które by korespondowały z gorącymi notatka‑
mi. Muszę mieć czas na obróbkę intelektualną i emocjo‑
nalną. Dlatego sporo jeszcze wierszy czeka na moje „od‑
krycie” w zeszytach.
A zdarza ci się tak, że przychodzisz gdzieś z kajetem
i okazuje się, że nie da rady nic napisać?
Na ogół takie jest pierwsze wrażenie. Na przykład o fasa‑
dzie katedry w Orvieto nic nie napisałem. Bo ona jest tak
frapująco piękna... Trudno jest napisać swoją katedrę
orvietańską. Jak tu mierzyć się z cudem?
Może łatwiej byłoby prozą?...
Wszystko jest trudne, jeśli trzeba sprostać intelektualnie
niezwykłemu nasyceniu piękna. Zresztą najpierw plano‑
wałem, że będę pisał eseje. Ale jak już zacząłem pisać,
to obierałem tekst ze słów jak cebulę. Lubię bowiem, kie‑
dy tekst jest napisany tak, że nie można mu nic zarzucić
(nec plus ultra – nic ponad to). A najcięższym zarzutem
jest nadmiar słów. Nie chciałem być posądzany o grafo‑
manię – i tak z eseju robił się wiersz.
Skracałeś, jak Maryśka w Postrzyżynach. W ogóle
lubisz, żeby było krótko…
Miałem taki okres w swojej twórczości, że chciałem dą‑
żyć do maksymalnego skrótu. Inspirowałem się maksy‑
mą Juliana Przybosia: „minimum słów, maksimum efek‑
tu poetyckiego” i posługując się tą formułą, osiągnąłem
efekt karykaturalny – wystarczył mi tytuł i jedno sło‑
wo. Na krótką metę mogło to być ciekawe, ale zmierza‑
ło do milczenia.
Mogłeś się tak obrać ze wszystkiego.
Ładnie to powiedziałaś. Dlatego pomyślałem, że trzeba
będzie zmienić formułę pisania – i wiersze toskańskie
są już nieco inne (oczywiście, posługiwanie się skrótem
jest zawsze fundamentalne dla poety, inaczej nie ma liry‑
ki). Starałem się szukać innych wartości, wokół których
można budować poezję – takich jak miłość, delikatność,
łagodność, uprzejmość – i propagować taką formę, któ‑
rej nam w życiu brak. Formę, która jest niszczona w me‑
diach, grach komputerowych. Bo człowiek nie jest tak
zły, jak to widzimy na ekranach telewizyjnych i kompu‑
terowych. W swojej poezji staram się temu przeciwsta‑
wić. Oczywiście, cóż znaczy tysiąc egzemplarzy wier‑
sza wobec miliardów brutalnych filmów, programów
czy gier. Wiem, że to, co robię, jest niszowe, ale jeśli po‑
maga trochę złagodzić okrucieństwo tego świata, który
jest dany – m.in. moim czytelnikom – to będę to robić,
bo piszę nie tylko dla siebie.
Jak czytelnicy przyjmują twe wiersze?
Na wieczorze autorskim w Cieszynie podeszła do mnie
grupa studentów, którzy powiedzieli: „To jest zajebiste”.
Chodziło im o erotyki. Dla osób, które mnie nie znały
z poezji i po raz pierwszy podczas autorskiego spotka‑
nia stykają się z moimi wierszami, zaskakujące bywa
to, że pisuję erotyki. Widzą bowiem we mnie... zramo‑
lałego starca.
I n t e r p r e t a c j e
I co, wstydzą się?
Ja się wstydzę. Erotyki to duża część mojego dorobku,
bo miłość dostarcza przeżyć „od uwielbienia do wzgar‑
dy”, jak mawiał Cyprian Norwid. Nawet zacząłem czy‑
tać niektóre teksty o miłości od nowa, czy wręcz wraca‑
łem do autorów, którzy o niej pisali, np. Rafała Wojaczka
i Anny Świrszczyńskiej. Stanowią one dla mnie źródło
inspiracji – co widać w ostatnim tomiku, bo jako zbyt
„wątły” praktyk nie zdawałem sobie sprawy ze stopnia
skomplikowania tej materii i pisałem na podstawie wła‑
snych przeżyć.
Uważasz, że niewystarczających?
Uważam, że każdy może pisać erotyki, bo niemal każ‑
dy do erotyki ma dostęp. Oczywiście minimum wiedzy
trzeba mieć, ale najważniejsze są chęci. Szekspir pisał
wielkie rzeczy o naturze ludzkiej i choć byli ludzie, któ‑
rzy „uczonej wody” wypili o wiele więcej, to jednak on
został geniuszem. Poza tym, samo pisanie czyni czło‑
wieka mądrzejszym.
Jak to?
Rozmawiałem kiedyś z Ernestem Bryllem i spytałem go:
– Czemu w listopadzie 1980 roku, w czasach solidarno‑
ściowej euforii, pisał pan takie ponure wiersze? Czy zda‑
wał pan sobie wtedy sprawę, że to długo nie potrwa?
– Nie – mówi Bryll – ja też się cieszyłem. Ale jak siadam
do pisania, to staję się mądrzejszy. – I rzeczywiście tak
jest. Kiedy piszę, nie jestem tym ponurym Pichetą, któ‑
ry siedzi w czterech ścianach w Bielsku-Białej i marzy
o Toskanii. Wydaje mi się, że wtedy postrzegam świat
ostrzej, bardziej wnikliwie – choć uczonej też nie pi‑
łem wody. Człowiek pisząc, wie więcej. Dlatego wszyst‑
kim mówię: siadajcie i piszcie! Będziecie wiedzieć wię‑
cej o świecie i sobie.
A co z publikacją?
Jeśli tekst się nada... Ja zaczynałem od pisania tekstów
krytycznych. Ten wewnętrzny krytyk we mnie wciąż
siedzi i bardzo ostro ocenia. Napisałem wiele wierszy,
ale do publikacji przeznaczam tylko te, które mogą się
podobać.
Po czym je poznajesz?
Wypróbowuję – wiele razy – na sobie, na żonie, na przy‑
jaciołach. Najważniejszą konfrontacją są wieczory autor‑
skie. Takie wieczory to dla mnie wielka przyjemność.
Przekonują mnie, że jest grono słuchaczy, dla których
warto pisać. Ludzie odnajdują powinowactwo psychicz‑
ne z autorem. A i mnie to pomaga pisać. Wewnętrzny
krytyk długo nie pozwalał mi publikować, ale w końcu
się zdecydowałem. Coś trzeba po sobie zostawić. Trudno,
R e l a c j e
żyje się raz, mądrzejszy niż w wier‑
szach nie będę.
Musisz być mądrzejszy. Uczysz
pisania.
Mogę uczyć innych właśnie dlatego,
że mam w sobie wewnętrznego kry‑
tyka. Uczyłem od początku lat 80.
na łamach różnych pism mniej lub
bardziej ulotnych. Była „Formacja”
w Chybiu, „Informator Kulturalny Województwa Biel‑
skiego”, było Radio Bielsko, szkółka literacka (którą pro‑
wadziłem na Złotych Łanach przez dziesięć lat), war­
sztaty „lipowe”... Nieskromnie przyznam, że na temat
tego, co robiłem na łamach ogólnopolskiego miesięcz‑
nika młodoliterackiego „Formacja” – a pisałem recen‑
zje wierszy niemal wszystkich z około pięciuset uczest‑
ników konkursu poetyckiego – komplementy prawił
mi sam prof. Stefan Treugutt. Recenzje zamieszczałem
w rubryce pt. „Łaskawym okiem”. Jako „Łaskawca” by‑
łem dla młodych poetów życzliwy, ale też nieco ironicz‑
ny – na tyle, by nie dotknąć zbyt mocno wrażliwców, sta‑
wiających pierwsze kroki w literaturze. Moimi wzorami
gustu i życzliwości byli – oprócz prof. Treugutta – Jerzy
Krzysztoń czy Aleksander Bardini. Kiedy więc słucham
wymądrzających się w telewizji półgłówków, którzy nisz‑
czą ludzi bez względu na ich wiek, talent, pochodzenie,
to popadam we frustrację. Dlatego też postanowiłem
wrócić do „Łaskawcy” – będę prowadził warsztaty li‑
terackie czy dziennikarskie, żeby udowodnić, że świat
można pokazać w sposób bardziej życzliwy, niż robią
to telewizyjni bezmózgowcy za wielkie pieniądze.
A plany poetyckie?
Wydałem tomik i jestem na rozdrożu. Gdzie pójść? Mam
pewne wizje... ale nie chcę zapeszyć. Rodzaj życiorysu
poetyckiego, lirycznego reportażu. Jaki będzie kolejny
tomik? Nie wiem. Przyszłość jest nieokreślona, zwłaszcza
w szczegółach. Co prawda, można było się spodziewać,
że PRL upadnie, ale kto mógł przypuścić, że do gmachu
Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach przenie‑
sie się kiedyś śląska polonistyka?
Na zakończenie powiedz, o czym był twój pierwszy
wiersz?
O miłości.
Zakochałeś się?
Tak, nieszczęśliwie. W zasadzie niemal każda miłość
jest nieszczęśliwa – prędzej czy później. Oprócz miło‑
ści do Toskanii.
Siena
Archiwum autora
Jan Picheta urodził się 21
czerwca 1953 r. w Zawierciu.
Młodość spędził w Katowicach, dorosłe życie w Bielsku‑Białej. W 1981 r. ukończył
filologię polską na Uniwersytecie Śląskim. Opublikował
bardzo uprzejme wiersze
(Bytom 2006) i przybrzeżny
ocean (Bielsko-Biała 2010).
Jego utwory znalazły się
w antologii Miejsca wspólne
(Katowice 1998) i dwujęzycznym almanachu Bez hranic / Bez granic (Żylina 2010),
w którym dzielą łamy z teks­
tami ośmiu literatów polskich i jedenastu słowackich.
Jest dziennikarzem, specjalistą ds. kształcenia uzdolnień
literackich i instruktorem piłki nożnej.
I n t e r p r e t a c j e
23
***
łaskawa masochistka
wypływasz jak transatlantyk w środku nocy
wszystkimi światłami domowego statku
albo jak sowiecki lodołamacz
trzeszcząc naczyniami ze zmywarki
żebyś jeszcze znalazła jakiś powód
aby się do mnie zbliżyć
dotknąć niebacznie wargą spłoszonego sutka
a tak budzisz dzień dzyń
żeby znów zwodować mnie na dno
dnia
może do tego nie trzeba wcale wielkiej siły
mógłbyś mnie związać albo przytrzymać
delikatnie nawet
za ręce
to byłoby niemiłe dla mnie
gdybyś się do czegoś zmuszał
choć lubię czuć gdy facet rządzi
w łóżku
Pokora Amora
miss galapagos
kiedy się pochylasz nad moimi bliznami
twe piersi rozbiegają się jak nienasycone
zwierzęta które trzeba napoić
jak wtedy nie pamiętać że upiłaś
wszystkie żółwie w okolicy
i biegały zygzakiem
dwa kroki w lewo na tydzień
dwa w prawo na rok
moje jedyne zajęcie
pisać o tobie tak milcząco
zapiąć wiersz na ostatni guzik
szczelnie pod szyją słowa jak pętlę
żeby wszystko zatrzymać
i nie wyszło nic co nieludzkie
ze mnie
i tak cię lubię
mimo że nie zjadłaś chałwy
którą ci kupiłem
w tajemnicy przed żoną
w biedronce
i musiałem sam przytyć
(bo przecież nie wyrzucę)
i mimo że nie chciałaś drugi raz
(bo przecież nie dałem po pysku)
***
w ogrodach boboli
nauczyłaś mnie chodzić
z podniesioną głową
co dzień
stwarzać kobietę
przypierdolić
i pieścić
klasyczny profil pięknego toskańczyka
ma w sobie coś z samego igora mitoraja
spękane oblicze z brązu
z oczywistych względów zwrócone jest
w kierunku porta romana
oto co pozostaje z kultury
rudy odcień zieleni rozcięte cienie pęknięć
i opuszczone oczodoły
na szczęście wszyscy mamy szansę dotknąć dzieła sztuki
nie tylko mężczyźni o rzymskim profilu
z tyłu głowy rzeźbki do dotykania
dłońmi bubków wyślizgane półdupki
czyli jednak łudzi nas nadzieja
zobacz
jestem już
mężczyzną
tylko czemu
przed tobą
drżę
24
Na obrazie Jana Mannozziego Wenera czesze chłopca o obrzydliwych skrzydłach
nietoperza. Skupienie na twarzy, grzebień z kości słoniowej i jej czułe palce
we włosach nie pozostawiają złudzeń: poszukuje gnid. Aby chłopak nie wydobył
się spod przymusowych pieszczot, trzyma go na kolanach. Amor wytrzymuje
to z trudną pokorą. Odwrócony od higienistki spogląda na nas wyzywająco. Jakby
zaczynał rozumieć, że nie zawsze mył się przed strzelaniem. Tylko strzały obok są
rozrzucone, a łuk pod stopami Wenery nadal napięty.
R e l a c j e
Agata Tomiczek-Wołonciej
I n t e r p r e t a c j e
donatello I
luca signorelli
po co stworzyłeś magdę
próżne usta ustąpiły
próżni
słowa
zderzone z resztą zębów
powiedzieć niezbyt ładna to wielki komplement
cuchnące jaszczurki włosów
rozeszły się po włoszech
gdyby wyszła na ulicę zawieźliby ją do izby wytrzeźwień
gdzie czekałby noe jej brat w pięknie nędzy
tylko dłonie gładkie
w nich można się ogrzać
jakby chciała chronić chociaż jedno życie
tylko stopy gotowe do marszu jakby chciała wyjść
a szkoda że nie pójdą nawet o pół stopy
za daleko
już zaszła
diabeł
rzucony w diabły
R e l a c j e
Jan Picheta
jeszcze przed gagarinem
a nawet łajką
odkrył nieważkość
wymyślił nowy rodzaj okrucieństwa
czekanie w kolejce po ciało
wiedział jak ważne jest to
czego się na co dzień nie spostrzega
(własne oczy)
nie słyszy
(własne uszy)
nie rozumie
(sumienie)
I n t e r p r e t a c j e
25
Piotr Kenig
Zipserowie
nie tylko
z Mikuszowic...
Część 3
Budynek fabryczny
na Dolnym Przedmieściu
nr 129, gdzie działała
farbiarnia Eduarda Zipsera
Aleksander Dyl
26
R e l a c j e
Eduard Zipser
i jego następcy
Założyciel c.k. uprzywilejowanej fabryki sukna
Eduard Zipser & Sohn w Mikuszowicach Krakowskich rozpoczynał swoją karierę w Bielsku
jako mistrz sukienniczy i farbiarz. Tutaj zdobył
doświadczenie oraz majątek, które umożliwiły
mu stopniowe przejście do działalności wielkoprzemysłowej. Ten wybitny przedsiębiorca stał
się postacią na wpół legendarną, na początku
XX w. przypisywano mu nawet węgierskie pochodzenie.
Eduard Zipser (1802–1871) był czwartym dzieckiem
bogatego sukiennika i kupca Johanna Andreasa Zipsera
oraz jego żony Friederiki Karoliny Strenger. Przyszedł
na świat w Bielsku, w kamieniczce przy dzisiejszej ul.
Wzgórze 2 (róg ul. Schodowej). Zawodu sukiennika wy‑
uczył się zapewne w warsztacie ojca, a w 1826 r., po uzy‑
skaniu praw mistrzowskich w bielskim cechu, rozpoczął
samodzielną działalność. W tymże roku poślubił Ma‑
rię Rosinę Geyer (1807–1890), córkę sukiennika. Miesz‑
kał wówczas w budynku na Dolnym Przedmieściu 141
(obecnie ul. Wzgórze 20), należącym do J.G. Scholza,
być może właśnie tutaj uruchomił sześć ręcznych kro‑
sien wspomnianych w historii firmy.
W lutym 1829 r. Eduard Zipser kupił od spadkobier‑
ców Karla Antona Mänhardta fabrykę sukna i kaszmiru
na Dolnym Przedmieściu 129, przy dzisiejszym pl. Fa‑
brycznym. Była to najstarsza manufaktura w bielskim
przemyśle wełnianym (tzw. fabryka raszu Johanna Geo‑
rga Mänhardta, 1760). W kwietniu 1829 r. do magistratu
wpłynął wniosek Zipsera o wydanie zgody na otwarcie
w nowo pozyskanej nieruchomości farbiarni sukna, bo‑
wiem, jak motywował, z samego sukiennictwa nie mógł
się utrzymać. Przedstawił dokumenty poświadczające,
iż posiada odpowiednie umiejętności. Można przypusz‑
czać, że sztuki farbiarskiej wyuczył się w zakładzie star‑
szego brata, Karla Friedricha, który działał w tej branży
od 1825 r. Jednogłośny sprzeciw zgłosili bielscy farbia‑
rze, obawiający się konkurencji zdolnego i energiczne‑
go przedsiębiorcy. Wystosowali rekurs przeciwko po‑
zytywnej decyzji magistratu do władz gubernialnych
w Brnie, które nakazały wstrzymanie rozpoczętej bu‑
dowy. Niezrażony Zipser odwołał się do najwyższych
instancji w Wiedniu, które w sierpniu 1830 r. uchyli‑
ły decyzję władz gubernialnych. Walka z zawistną kon‑
I n t e r p r e t a c j e
kurencją uwieńczona została sukcesem, a Bielsku przy‑
była kolejna, szósta już farbiarnia. W następnych latach
Eduard mieszkał wraz z żoną w swojej posesji fabrycz‑
nej na Dolnym Przedmieściu, nadzorując pracę przed‑
siębiorstwa. W aktach chrztu dwóch synów (1835 i 1837)
odnotowany został jako farbiarz, choć niewątpliwie pro‑
wadził wówczas także tkalnię.
Pod koniec lat 20. XIX w. przezwyciężono już w Biel‑
sku skutki wielkiego kryzysu, jaki dotknął sukiennic‑
two austriackie po zakończeniu wojen napoleońskich.
W następnej dekadzie postępowała mechanizacja pro‑
dukcji, wzrastała także liczba przedsiębiorstw prowa‑
dzonych na sposób przemysłowy, w których do napędu
maszyn i urządzeń wykorzystywano siłę mięśni ludz‑
kich, kieraty konne bądź koła wodne. Do początku lat
40. XIX w. nie było jednak w mieście i okolicy ani jed‑
nego zakładu, w którym prowadzone byłyby wszystkie
procesy technologiczne konieczne przy fabrykacji suk‑
na. Z powodu braku własnej przędzalni, folusza, far‑
biarni bądź wykończalni nie tylko mistrzowie zrzesze‑
ni w cechu, ale również uprzywilejowani „fabrykanci”
zmuszeni byli do korzystania z usług wyspecjalizowa‑
nych zakładów pomocniczych, co spowalniało produkcję
i podnosiło jej koszty. Myśl o uniezależnieniu się i uru‑
chomieniu fabryki wyposażonej w niezbędne maszy‑
ny i urządzenia, w której właściciel miałby możliwość
osobistego nadzoru nad wszystkimi etapami produk‑
cji, musiała nurtować od dawna wielu z nich – oglądali
przecież takie przedsiębiorstwa w stolicy prowincji mo‑
rawsko-śląskiej, Brnie.
Pierwszym bielskim przemysłowcem, który podjął
decyzję o budowie nowoczesnej, pełnowydziałowej fa‑
bryki sukna, był Eduard Zipser. Na jego decyzji zaważyła
stale wzrastająca ilość zamówień, niemożliwych do zre‑
R e l a c j e
alizowania przez jego firmę przy dotychczasowym, tra‑
dycyjnym systemie produkcji. W tym celu w 1841 r. ku‑
pił od księcia pszczyńskiego Ludwika Anhalt-Köthena
część folwarku w Mikuszowicach (Krakowskich), poło‑
żoną w pobliżu ujścia do Białej tzw. średniej młynówki,
a następnie wystawił tam dwupiętrowy budynek fabrycz‑
ny, ukończony w 1843 r. Koło wodne o mocy 15 KM do‑
starczało energii niezbędnej do napędu maszyn, a czy‑
sta górska woda doskonale nadawała się do farbowania
tkanin. Fabryka otrzymała numer porządkowy Miku‑
szowice 44. Nadal działały też obiekty fabryczne na Dol‑
nym Przedmieściu 129, w 1846 r. tamtejsza farbiarnia
zatrudniała od 8 do 15 robotników, obsługujących 7 ko‑
tłów, w których zabarwiono 300 sztuk sukna.
Na początku 1850 r. całość produkcji odbywała się
już w Mikuszowicach, a fabryka w Bielsku zaprzestała
działalności. W latach 1850–1854 dwupiętrowy budynek
został wydzierżawiony przez miasto i doraźnie zaadapto‑
wany na kwaterę plutonu żandarmerii (austriackiej po‑
licji państwowej), a w latach 1854–1856, podczas wojny
krymskiej, służył jako prowizoryczne koszary dla woj‑
ska. W listopadzie 1856 r. Eduard Zipser sprzedał pose‑
sję Adolfowi Friedrichowi Zipserowi (zbieżność nazwisk
przypadkowa), który uruchomił tu fabrykę sukna.
Z Eduardem współpracował jego młodszy brat
Theodor (1811–1888). Sukiennik z zawodu, był żonaty
od 1836 r. z Johanną Karoliną, córką fabrykanta suk‑
na Friedricha Wilhelma Bathelta (firma Bracia Bathelt
w Bielsku i Skoczowie). Theodor mieszkał w odziedzi‑
czonej po ojcu kamienicy w Rynku 6, a na początku lat
50. XIX w. przeniósł się wraz z rodziną do Wiednia,
gdzie działał jako przedstawiciel handlowy firmy bra‑
ta. Mieszkał i zmarł w budynku przy Fleischmarkt 14,
a jego potomstwo, dwie córki i dwóch synów, pozosta‑
ło w Wiedniu.
Fabryka w Mikuszowicach wraz ze wzrostem pro‑
dukcji była stopniowo powiększana, ok. 1850 r. zatrud‑
nionych było w niej już blisko 200 pracowników, tym sa‑
mym był to największy zakład przemysłowy w ośrodku
bielsko-bialskim. W tymże roku zbudowano drugą fa‑
brykę – w Łodygowicach, gdzie ulokowano folusz, dra‑
palnię oraz część tkalni, energii dostarczało koło wod‑
ne o mocy 20 KM. W latach 50. i 60. XIX w. macierzysta
fabryka w Mikuszowicach została znacząco rozbudowa‑
na, przyjmując formę czworoboku z wewnętrznym dzie‑
dzińcem. Równolegle do tego kompleksu, od strony pół‑
nocnej, wzniesiono wolno stojący magazyn ­ wyrobów
gotowych. Większość budynków była wielopiętrowa.
Portret Eduarda ­Zipsera,
malarz ­nieznany,
około 1850
Alexander Zipser
Piotr Kenig – bielszczanin,
historyk, zainteresowany
szczególnie dziejami
­Bielska‑Białej w XVIII-XIX
wieku. Kustosz i kierownik
Muzeum Techniki
i Włókiennictwa.
I n t e r p r e t a c j e
27
Fabryka Eduarda Zipsera
w Mikuszowicach, w głębi
po prawej fabryka
Roberta Zipsera, litografia
C. Bollmanna, około 1873
Fabryka firmy Eduard Zipser
& Sohn w Mikuszowicach,
w narożniku zakład filialny
w Łodygowicach, litografia
Jana Varonnego, 1898
28
R e l a c j e
W 1864 r. wprowadzono napęd parowy, a w 1867 r. me‑
chaniczne krosna i przędzarki, rozpoczynając produk‑
cję na skalę wielkoprzemysłową.
Pod koniec lat 50. XIX w. w firmie działali już syno‑
wie Eduarda, Alexander Johann (1835–1896) i Robert
Andreas (1837–1865). Doskonały stan interesów skłonił
szefa seniora do kolejnej inwestycji: zakupił nieodległy
folusz Samuela Schüppelta w Mikuszowicach 1 (Krakow‑
skich), który przekształcił w kolejną, trzecią już fabry‑
kę sukna. Zapisano ją na młodszego z braci, żonatego
z Christine Rosine Weich (1841–1861), córką bielskie‑
go sukiennika Samuela Weicha. Robert Andreas zmarł
jednak z powodu wady serca już w 1865 r., w związku
z czym nieruchomość przeszła formalnie na jego ma‑
łoletnie córki, Emmę Rosinę (1859–1878) i Annę Au‑
gustę (1860–?). W praktyce fabryką zarządzał Eduard,
a po jego śmierci Alexander.
Od 1864 r. Eduard i Alexander Zipserowie byli rów‑
nież właścicielami budynków fabrycznych w Bielsku
na Dolnym Przedmieściu 72 & 73 (ul. Wzgórze 19), któ‑
re należały wcześniej do starszego brata Eduarda, Karla
Friedricha. Nie wiadomo, w jakim charakterze obiekty te
wykorzystywano, być może uruchomiono w nich przę‑
dzalnię. W pięć lat później fabrykę tę sprzedano Morit‑
zowi Gustavowi Scholzowi.
W grudniu 1870 r. firma przekształcona została
w spółkę Eduard Zipser & Sohn, a w kwietniu następne‑
go roku zmarł jej założyciel. Pochowany został na ufun‑
dowanym przez siebie cmentarzu ewangelickim przy
dzisiejszej ul. Bystrzańskiej. Kierownictwo firmy objął
Alexander, który w 1873 r. zakupił dawne dobra czecho‑
wickie, stając się właścicielem ziemskim. W 1883 r. fa‑
bryka w Mikuszowicach 1, będąca wówczas własnością
Anny Hönel (córki Roberta Andreasa) została sprzeda‑
na spółce Plutzar & Brüll. W latach 1885–1887 i 1890
Alexander Zipser dokonał kolejnej rozbudowy macie‑
rzystego zakładu w Mikuszowicach 44 i zmodernizo‑
wał jego park maszynowy. W 1886 r. założył fabryczną
kasę chorych, a w 1887 r. konsum dla urzędników i ro‑
botników przedsiębiorstwa. W 1893 r. odznaczony zo‑
stał Krzyżem Kawalerskim Orderu Franciszka Józefa.
Zmarł w 1896 r.
Alexander od 1860 r. był żonaty z Marią Johanną För‑
ster (1842–1901), córką fabrykanta sukna Karla Trau‑
gotta Förstera (fabryka przy dzisiejszej ul. J. Lompy).
Małżonkowie doczekali się dziesięciorga potomstwa.
Richard Eduard (1863–1883) i Victor Hugo (1868–1887)
zmarli w wieku młodzieńczym, a Mathilde Hermine
(1870) jako dwumiesięczne dziecko; Erwin Alfred (1864–
1943) z Eduardem Alexandrem (1871–1941) przejęli
i prowadzili fabrykę w Mikuszowicach 44; Marie Rosine
(1866–1942), która poślubiła Wenzela Heinricha Haini‑
scha (1852–1911), dzierżawcę majątku ziemskiego w Cze‑
chowicach, odziedziczyła po ojcu część dóbr czechowic‑
kich; Guido Adolf (1873–1942) uzyskał tytuł doktorski,
zmarł jako kawaler we włoskim kurorcie Grado nad Ad‑
riatykiem; Leo Theodor (1874–1933), kawaler, był wła‑
ścicielem odziedziczonego po ojcu majątku ziemskiego
w Czechowicach; Arthur Hans (1876–1926), inżynier, żo‑
naty z Kathariną Funke, był fabrykantem w Grazu i pro‑
kurystą firmy Eduard Zipser & Sohn, pozostawił dwóch
synów; najmłodszy z rodzeństwa Alfred Ernst (1878–?)
został zawodowym oficerem.
Pod kierownictwem Erwina i Eduarda Zipserów
zakład wszedł w XX stulecie jako największa fabryka
sukna i towarów wełnianych bielsko-bialskiego ośrod‑
ka przemysłowego. Rocznie przerabiano w niej wów‑
czas około 300 tys. kg wełny i wytwarzano 10 tys. sztuk
sukna. W obu zakładach, w Mikuszowicach i Łodygo‑
I n t e r p r e t a c j e
Grobowiec rodzinny
Zipserów na cmentarzu
ewangelickim
w Mikuszowicach Śląskich
Willa Zipserów
w Mikuszowicach Śląskich
Aleksander Dyl
wicach, zatrudnionych było w sumie ok. 600 pracowni‑
ków. Przetwarzano wełnę ze wszystkich zakątków świa‑
ta. Produkowano delikatne towary sukienne i wełniane,
specjalizowano się w tkaninach ubraniowych i mundu‑
rowych, a także w suknie bilardowym. Rynkami zbytu
były Austro-Węgry, kraje Bliskiego Wschodu, Amery‑
ka Północna i Południowa, Afryka Północna i Australia.
Po 1918 r. fabryka Edward Zipser i Syn należała
do najważniejszych w branży wełnianej w Polsce. Prze‑
trwała trudne czasy kryzysu 1929–1933, choć jej właści‑
ciele rozważali nawet możliwość sprzedaży przedsiębior‑
stwa. W latach II wojny światowej produkowano głównie
tkaniny ubraniowe dla sił zbrojnych III Rzeszy, wykorzy‑
stywano zaledwie połowę mocy produkcyjnej, zatrud‑
niając ok. 250 robotników i 24 urzędników. W 1945 r.
ostatni Zipserowie opuścili Mikuszowice, a ich fabrykę
znacjonalizowano.
Erwin Alfred Zipser był żonaty z Marią Elisabeth
Weineck (1876–1943), córką właściciela młyna z Oldi‑
sleben (Sachsen-Weimar). Mieli dwóch synów: Alexan‑
dra Maxa (1895–?), architekta, oraz Kurta Erwina (1898–
1945), fabrykanta w Mikuszowicach (poległ na froncie
wschodnim jako oficer niemiecki). Rodzina zajmowała
mieszkanie na terenie fabryki w Mikuszowicach Kra‑
kowskich.
Eduard Alexander Zipser, który piastował przez
dłuższy czas urząd burmistrza Mikuszowic (Śląskich),
poślubił Metę Hoepke (ok. 1877–po 1964), córkę nie‑
mieckiego kupca z Destem w Brazylii. Ich potomkowie
to Eduard Karl (1899–?), fabrykant sukna w Mikuszo‑
wicach (po 1945 r. wyemigrował do Brazylii) oraz Mary
Anna (1900–1964), od 1926 r. żona Herberta Molendy,
bielszczanina, kupca w Wiedniu, wówczas konsula au‑
striackiego w Brazylii. Rodzina mieszkała w Mikuszowi‑
cach Śląskich, w okazałej neobarokowej willi, otoczonej
rozległym ogrodem, wzniesionej dla Eduarda Zipsera
w ostatnich latach XIX w.
Fabryka Edward Zipser i Syn pod zarządem pań‑
stwowym w 1947 r. weszła w skład wielozakładowego
przedsiębiorstwa pod nazwą Państwowe Zakłady Prze‑
mysłu Wełnianego nr 14 w Bielsku-Białej, a w 1950 r.
ponownie usamodzielniła się jako Państwowe Zakłady
Przemysłu Wełnianego im. M. Fornalskiej. Od 1965 r.,
po połączeniu z ZPW im. L. Laska, weszła w skład ZPW
Bewelana. W latach 1972–1977 stare zabudowania fa‑
bryki wyburzono, wznosząc w ich miejscu nowe. Bewe‑
lana przestała istnieć w 1994 r., a jej obiekty sprzedano,
m.in. w biurowcu znalazł siedzibę Drugi Urząd Skarbo‑
wy w Bielsku-Białej. W dawnej willi ulokowano po 1945
r. ośrodek wychowawczy, później stała przez lata opusz‑
czona – nowy właściciel, który nabył ją w ubiegłym roku,
zamierza przywrócić jej dawny blask. Fabryka w Łodygo‑
wicach, przekształcona w garbarnię podległą zakładom
obuwniczym w Chełmku, stoi opuszczona, a zapomnia‑
ny grobowiec rodzinny Zipserów na cmentarzu przy ul.
Bystrzańskiej popada w coraz większą ruinę...
Archiwum
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
29
Moje
spotkania z
Andrzej Łabiniec był jedną z pierwszych osób,
które poznałam po przyjeździe do Bielska-Białej
przed siedemnastu laty. To było oczywiście spotkanie w teatrze – w Teatrze Polskim, gdzie właśnie zaczynałam pracę. A potem spotykaliśmy się
w różnych miejscach i przy różnych okazjach, najczęściej artystycznych. Lub po prostu na ulicy –
zazwyczaj w pobliżu Banialuki.
Aleksander Andrzej Łabiniec urodził się 14.11.1930 w Goraju, zmarł 23.09.2010. Absolwent
Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie w pracowniach prof. prof. Karola Frycza, Andrzeja Stopki i Zbigniewa Pronaszki (studia uzupełniające w Paryżu). Dyplom reżysera teatralnego uzyskał po złożeniu egzaminu przed komisją MKiS.
Od 1954 r. związany z Teatrem Lalek Banialuka jako scenograf i reżyser (zrealizował tu około
150 widowisk) oraz dyrektor artystyczny (1958–1962). Współpracował z Teatrem Polskim
w Bielsku-Białej, scenami lalkowymi i dramatycznymi w całej Polsce, operą, operetką, teatrem
telewizji. Teatr był dla A. Łabińca najważniejszym obszarem artystycznej działalności.
Jednakże był również malarzem, a malarstwo było punktem wyjścia całej jego twórczości.
W obrazach ważne są nade wszystko kolor, nastrój i poetycka atmosfera, czasem także dowcip i zaskakująca gra skojarzeń. Proporcja barw i linii, ruch i przestrzeń oraz osobiste doznania
w trakcie procesu twórczego. Pierwszą ważną wystawę zorganizował mu Tadeusz Kantor
w galerii teatru Cricot 2, w latach 60. XX wieku. Potem brał udział w wielu ekspozycjach
okręgowych, ogólnopolskich, zagranicznych (m.in. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Hiszpania, Francja). Jego indywidualną i retrospektywną wystawę m.in. prezentowała Galeria
Bielska BWA (1997, 2004). Uczestniczył w wystawach scenograficznych (m.in. Polscy scenografowie i scenografia – zorganizowana przez POLUNIMA, ekspozycje w Rzymie, Budapeszcie
i Bukareszcie). W latach 1976–1980 był dyrektorem bielskiego BWA.
Prowadził wykłady teatralne w cieszyńskiej Filii Uniwersytetu Śląskiego (1975–1990), a w 2010
zajęcia ze scenografii teatru lalek w krakowskiej ASP. Miał wykłady m.in. na Wydziale Sztuki
Lalkarskiej w Białymstoku i Akademii Teatralnej w Bratysławie. Był autorem plakatów, ilustracji i opracowań graficznych, aranżował wystawy. Wydał tomik wierszy (2009).
Jego twórczość uhonorowano wieloma nagrodami artystycznymi, krajowymi i zagranicznymi
(m.in. Złota Maska za całokształt pracy twórczej oraz spektakl Pory roku, 1993; „Ikar” – Nagroda Prezydenta Miasta Bielska-Białej, 1993; Srebrny Medal „Gloria Artis”, 2007; Nagrody
Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego). Został odznaczony m.in. Krzyżem Oficerskim
Orderu Odrodzenia Polski.
30
R e l a c j e
Pamiętam charakterystyczną, drobną sylwetkę An‑
drzeja (a właściwie Olka, bo tak się do Niego zwraca‑
łam), zawsze ubranego na czarno, w teatralnych salach
w Bielsku-Białej, Kielcach, Opolu, Katowicach, Wro‑
cławiu, Rzeszowie. Słyszę Jego celne, żartobliwe i kpią‑
ce uwagi, w których zamykał stanowcze, ostre sądy. Był
znany ze swoistego poczucia humoru i przekornej posta‑
wy prowokującej do odpowiedzi, do reakcji. Szorstkość
łączył z ciepłem, a bezkompromisowość ze specyficzną
autoironią. Zachowywał dystans, ale poprzez swoją twór‑
czość pozwalał się poznać bliżej. Językiem teatru, obrazu
i poezji opowiadał o świecie, który nas na co dzień otacza
i który wciąż odsłania wiele ukrytych znaczeń.
Zwykle rozmawialiśmy o sztuce. Andrzej mówił
pięknie, barwnie i ciekawie. Był gawędziarzem, mistrzem
anegdoty. Jego opowieści wypełniały dygresje, aluzje,
odniesienia do osobistych doświadczeń. Niektóre tema‑
ty powracały w naszych rozmowach stale: sens teatralnej
pracy dla dziecięcego widza, uroda przedmiotu i materii,
las i polowania, artystyczny Kraków i Akademia Sztuk
Pięknych, doświadczenia dydaktyczne, malarskie pasje,
podróże po Europie i studia w Paryżu.
Myślę ciągle o odbiorcy. Odbiorcą jest dziecko. Związałem się z tym teatrem. Wybrałem dziecko. Dlaczego? Bo jest najbardziej prawdziwe, autentyczne,
reaguje spontanicznie. Poza tym my dziecko kształI n t e r p r e t a c j e
Maria Schejbal
Andrzejem Łabińcem
tujemy. Dziecko jest jak plastelina. Trochę nauczyciela
we mnie zostało. Jest przyjemnie dać komuś po raz
pierwszy różę, prawda?
Chcę jak najwięcej powiedzieć o życiu, ciągle uciekając do poetyckiego wyrażania. Uciekam od realizmu. To tak jak kangur leci przez pustynię. Tak
ja lecę po ziemi, dotykam jej i z tym, co znajduję,
uciekam do mojego nieba. Mam jakieś piętno młodości chmurnej i durnej w Krakowie – wtedy modny
był Gałczyński i Tuwim.
Dla mnie niesłychanie ważne jest doświadczenie
ludzkie. W bardzo dużym stopniu korzystam z wydarzeń, które mnie spotykają w życiu codziennym,
gdzieś na dworcu, na przystanku. To są jakieś sygnały egzystencji. Często uciekam też do lasu. Obserwuję. Jak wiatr zawieje, jak się drzewo schyla.
Coś się dzieje*.
Andrzej był artystą wielu twórczych dyscyplin. Miał
ostrą świadomość własnej inności jako malarz, sceno‑
graf, reżyser teatralny, autor scenariuszy teatralnych
i filmowych, poeta. W jego spektaklach, w malarstwie
i w wierszach zaznacza się kilka charakterystycznych
cech, rozpoznawalnych znaków. Fascynowała go brzy‑
dota, mroczna strona rzeczy. Mówił: „co gorzkie, to ja lu‑
bię. Nie jestem dzisiejszy”. Ten turpistyczny wymiar Jego
twórczości ma różne oblicza i odsłony. Czasem jest ka‑
rykaturalnym autoportretem z diabelskimi rogami (jak
na okładce autorskiego tomiku wierszy), to znów dosad‑
ną poetycką frazą, a czasem koślawą figurą lalki, która
w swojej brzydocie jest na scenie niepowtarzalna i pięk‑
na. Andrzej Łabiniec nie bał się drążenia i eksponowa‑
nia tego, co ułomne, wykrzywione, niedoskonałe. Ucie‑
kał od dosłowności i realistycznego sposobu kreowania
świata na scenie i na płótnie. A równocześnie – poprzez
skrót, umowność, aluzję – budował poetyckie, ulotne kli‑
maty. Głęboko interesował się materią – jej tajemniczą
żywotnością i nieobliczalnością. Podkreślał, że ­bardzo
R e l a c j e
ważny jest dla Niego nieustanny rozwój, twórcza ak‑
tywność przezwyciężająca stagnację, przeciwstawiają‑
ca się upływowi czasu.
Działanie – animacja. Mnie się wydaje, że każdy
przedmiot ma swoje właściwości fizyczne. Trzeba je umieć wydobyć, pokazać przedmiot w ruchu.
Z kija można bardzo wiele wykrzesać, jak się okazuje.
Czy ze szmaty. Szmata jest przepiękna, ma tak dużo
poezji. Od razu widzi się pustynię, i wiatr, i śnieg,
i wszystko. Ma miękkość, a równocześnie jest syntetyczna, nie jest dosłowna. Tak – syntetycznie, ogólnie – staram się pokazywać postacie. Żeby spełniały pierwszą tylko warstwę funkcji, żeby miały nos,
oczy, nie zawsze usta. To, co niezbędne. I, nie żeby
były piękne. Żeby były symbolem, znakiem. Zaczynam być skąpy, jeśli chodzi o plastykę. Lubię konstrukcje jasne w swoim wyrazie i zamierzeniu.
Maria Schejbal
– absolwentka teatrologii
na UJ. Współtwórczyni misji
i programu Teatru
Grodzkiego, autorka
i koordynatorka jego
projektów, instruktorka
teatralna, autorka
i redaktorka publikacji.
Pory roku, Teatr Lalek
Banialuka, 1992
(reż. i scenogr. A. Łabiniec)
Archiwum Banialuki
I n t e r p r e t a c j e
31
Lalki A. Łabińca
do przedstawień Teatru
Lalek Banialuka
Harnasie, Teatr Lalek
Banialuka, 1982
(reż. J. Dorman,
scenogr. A. Łabiniec)
Archiwum Banialuki
Zdjęcie A. Łabińca na s. 30
Grażyna Cybulska
(Galeria Bielska BWA)
?
* Fragmenty wywiadu prze‑
prowadzonego w 1994 roku
i opublikowanego w „Te‑
atrze” (nr 6/1994) pod tytu‑
łem Szmatki i patyki Andrzeja
Łabińca. Pomiędzy recenzją
a rozmową.
32
R e l a c j e
W czerwcu spotkaliśmy się po raz ostatni. Z okazji 55.
rocznicy rozpoczęcia przez Andrzeja pracy artystycznej
przeprowadziłam z Nim jubileuszowy wywiad. Rozma‑
wialiśmy o minionych latach i o planach na przyszłość.
Tekst ukazał się w „Teatrze Lalek” tuż przed Jego śmier‑
cią. Byliśmy umówieni na kolejną rozmowę we wrześniu,
dla „Relacji–Interpretacji”. Zaproponował, by tym razem
skupić się na analizie Jego malarstwa: „Potrafię uzasad‑
nić każdy etap powstawania obrazu. Gdyby ktoś miał
cierpliwość tego słuchać, to mogę wyjaśnić, jakie były
założenia, motywy, moje oczekiwania”. Tak więc, mia‑
ła to być nasza wspólna podróż śladami twórczych in‑
spiracji, emocji i zmagań z plastyczną materią. Tej roz‑
mowy nie udało nam się już przeprowadzić.
Nie zdążyło też powstać jubileuszowe przedstawie‑
nie Andrzeja, o którym tak mi opowiadał: „To, co two‑
rzę, musi być w jakiś sposób pobrudzone rzeczywisto‑
ścią. To musi być konfrontacja z czymś, co się dzieje
aktualnie. W najbliższym czasie zamierzam zrealizo‑
wać w bielskiej Banialuce sztukę dla dzieci. To będzie
Wilk, koza i koźlęta. W okolicach Bielska są dwie miej‑
scowości – Kozy i Wilkowice, które chcę wprowadzić
do przedstawienia. Wilk z Wilkowic przyjedzie do Kóz.
A koźląt będzie ze trzydzieści – taka wielodzietna ro‑
dzina. To jest mój stosunek do rzeczywistości. W for‑
mie będzie pomieszanie – maski, lalki, melanż. Wilk
musi być śmieszny. I straszny. Chętnie sięgam do klasy‑
ki, muszę się przecież czymś podpierać. A kiedyś jeszcze
chciałbym zrobić Pamiętnik wariata. O tym marzę. To
jest piękna opowieść. Z wyobraźnią donikąd. Śmieszna
i smutna. Tragiczna. Widzę w niej człowieka zabłąka‑
nego wśród ludzi”.
Andrzej Łabiniec jest wtopiony w pejzaż Bielska‑Białej. Pozostaje w nim obecny przede wszystkim po‑
przez wieloletnie, twórcze zaangażowanie w działal‑
ność artystyczną Teatru Lalek Banialuka, z którym był
związany jako scenograf i reżyser przez 55 lat, i którym
kierował w latach 1958–1962 jako dyrektor artystyczny.
W tym teatrze współtworzył 150 widowisk, tu powstały
Jego najwybitniejsze teatralne dzieła: Baśniowy las Jana
Ośnicy, Ojczyzna Krystyny Miłobędzkiej, Nos Mikołaja
Gogola, Harnasie Karola Szymanowskiego i Pory roku
wg Hansa Ch. Andersena z muzyką Antonia ­Vivaldiego.
Artystyczne relacje łączyły Go także z bielskim Te‑
atrem Polskim i z Biurem Wystaw Artystycznych. Wy‑
bór Bielska-Białej jako miejsca codziennej pracy i życia
był świadomą decyzją Andrzeja. Czasem nawet określał
swój wyjazd z Krakowa jako misję – „niesienie kagan‑
ka oświaty” do miejsc leżących poza dużymi ośrodka‑
mi kultury i sztuki. Wraz z Banialuką miał możliwość
wędrowania po śląskim regionie i te wędrówki, spotka‑
nia z ludźmi były dla Niego ważne. Czuł się obywate‑
lem Bielska-Białej, choć Kraków i Paryż pozostawały
dla Niego najważniejszymi punktami odniesień na ma‑
pie życiowych i artystycznych doświadczeń.
Żegnając Andrzeja Łabińca, chcę jeszcze raz przywo‑
łać Jego słowa, które brzmią dziś jak credo Artysty:
Nie ma rzeczy jednoznacznych. Ironia pomaga pokazywać świat bardziej prawdziwie, bez czarno-białych pojęć. Cieniowanie, wielopłaszczyznowość. Boję
się ludzi, którzy wszystko wiedzą.
I n t e r p r e t a c j e
Janusz Legoń
Nieobojętność
O Andrzeju Jakubiczce
28 października zmarł Andrzej Jakubiczka. Postać barwna, wielowymiarowa, prawdziwa. Będzie nam brakowało tego zastrzyku adrenaliny, jaki fundował swoimi tekstami, telefonami, wpisami na blogach. Będzie brakowało jego nieobojętności.
Poznałem go chyba jeszcze w liceum, kiedy kilka osób z „Czwórki” zostało odde‑
legowanych do pomocy przy Konkursie Recytatorskim Niewidomych. Jestem pewien,
że startował w tej rywalizacji znakomity Antoni Szczuciński, z którym Pan Andrzej
przez wiele lat współpracował.
Kiedy po studiach zacząłem pracę w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, Andrzej
­Jakubiczka (alias Prowincjusz, alias Jakub Andrzejewski) nieustannie absorbował
moją uwagę złośliwymi tekstami o teatrze. Jednocześnie spotykaliśmy się na łamach
„Gazety Prowincjonalnej” jako felietoniści, mijaliśmy się na Browarnej w siedzibie
Radia Delta, które w owym czasie miało charakter obywatelskiego radia lokalnego
i mieliśmy tam (osobno!) cotygodniowe audycje. Pisaliśmy też obaj w „Informatorze
Kulturalnym Województwa Bielskiego”...
Niby razem, ale osobno. Prawie nigdy się nie zgadzaliśmy, prawie zawsze byliśmy
w sporze. Najczęściej oczywiście szło o teatr.
Po jakiejś jego felietonowej napaści namówiłem dyrekcję, żeby dać w „Prowincjo‑
nalnej” ogłoszenie ramkowe mniej więcej takiej treści: „Dyrekcja Teatru uprzejmie in‑
formuje, że nie będzie odpowiadała na zarzuty red. Prowincjusza, dopóki ten nie zro‑
zumie, że są niedorzeczne...” Jakoś tak to szło. Dla żartu podpisałem się jako rzecznik
prasowy TP. Za tydzień Pan Andrzej odparował inseratem w dziale ogłoszeń drob‑
nych (były bezpłatne), w którym wyrażał zadowolenie z faktu, iż opłata za ogłoszenie
zasili budżet gazety przeznaczony na jego honoraria... Tak żeśmy się boksowali.
O śmierci Pana Andrzeja dowiedziałem się od dziennikarza „Kroniki Beskidzkiej”,
który zadzwonił z prośbą o komentarz i z niespodziewanie profesjonalnym pytaniem,
na czym polegała sztuka recenzencka Jakubiczki. I tu kłopot, bo przez lata utrzymy‑
wałem, że jego teksty o przedstawieniach recenzjami w żadnym wypadku nie są.
Te profesjonalne polemiki nigdzie nie są zapisane, bo przecież nie wypada odpo‑
wiadać na recenzje. Ale podyskutować zawsze można, zwłaszcza że po opublikowa‑
niu kolejnego tekstu miał zwyczaj dzwonić z pytaniem, czy się podobało (w domyśle:
R e l a c j e
Andrzej Jakubiczka urodził się 16.09.1946, zmarł 28.10.2010.
Absolwent Wydziału Pedagogiczno-Artystycznego UŚ, instruktor teatralny kategorii „S”, dziennikarz, publicysta, redaktor książek i czasopism, animator kultury. Między innymi
założył i prowadził Teatr Poezji Niewidomych oraz Poradnię
Niewidomego Recytatora, gdzie pracował z recytatorami
odnoszącymi sukcesy w ogólnopolskich przeglądach, współpracował przy organizacji Tygodni Kultury Chrześcijańskiej
i wielu imprez kulturalnych w kościołach, zwłaszcza w stanie
wojennym. Pracował m.in. w Urzędzie Wojewódzkim w Bielsku-Białej, Polskim Związku Niewidomych, Regionalnym
Ośrodku Kultury.
Aktywny działacz opozycji. W latach 1990–1998 radny Rady
Miejskiej, pełnił w drugiej kadencji funkcję przewodniczącego Komisji Kultury, Sztuki i Ochrony Zabytków. Należał
do inicjatorów utworzenia stypendiów twórczych oraz Nagrody Prezydenta Miasta Bielska‑Białej w dziedzinie kultury
i sztuki „Ikar”. Był nominowany do „Ikara” (1999).
I n t e r p r e t a c j e
33
Janusz Legoń – teatrolog,
specjalista DTP, aktywny
uczestnik i uważny obserwator życia kulturalnego
(i nie tylko) Bielska-Białej.
34
R e l a c j e
czy bolało). Pisane wersje radiowych felietonów nosił
przy sobie, więc kiedy spotkaliśmy się przypadkiem,
trzeba było wyjęty przez autora zza pazuchy tekst prze‑
czytać i skomentować...
Autorska próżność? Zapewne, któż od niej wolny.
Ale przecież Jakubiczka najczęściej ukrywał swoje ego
pod pseudonimem, przejrzystym dla wielu, ale jednak
skrywającym osobę. Myślę, że istotna była tu jego potrze‑
ba sprawienia, żeby tekst działał, żeby jakoś tam zmieniał
rzeczywistość, a przynajmniej żeby wywoływał debatę.
Dlatego był tak aktywnym komentatorem najciekaw‑
szych bielskich blogów – mimo że z obsługą komputera
nie było u niego najlepiej, w Internecie czuł się jak ryba
w wodzie, a pod koniec życia sieć stała się głównym po‑
lem jego publicystycznej aktywności.
Dowodzi tego także jedno z jego ostatnich publicz‑
nych wystąpień, jakiego byłem świadkiem. Po premie‑
rze Żyda Artura Pałygi organizowaliśmy w teatrze cykl
spotkań dyskusyjnych po spektaklu, zatytułowany
„Debata” (gośćmi specjalnymi byli m.in. prof. Ireneusz
Krzemiński i prof. Jan Woleński). Emocjonalne oddzia‑
ływanie przedstawienia jest tak duże, że najczęściej wi‑
dzom trudno się odezwać, nawet gdy jego wymowa im
nie odpowiada. W związku z tym, mimo kontrowersyj‑
nej tematyki, spotkania przebiegały na ogół spokojnie.
Z wyjątkiem pierwszego, w którym wziął udział Pan An‑
drzej. Już rano, telefonując jak zwykle z pytaniem, jak
długo potrwa impreza (poruszał się na wózku i musiał
zapewnić sobie transport), zwrócił uwagę, że na tablicy
upamiętniającej bielskich Żydów, którzy polegli w czasie
II wojny światowej, widnieje nazwisko Leona Abramo‑
wicza, który zginął 17 września 1939 roku jako żołnierz
Armii Czerwonej... Co oczywiście powtórzył na począt‑
ku debaty. I rozgrzał widownię do czerwoności. Czy był
antysemitą? Nie sądzę. Raczej zależało mu na tym, żeby
nie było zbyt łatwo, zbyt konwencjonalnie, zbyt „cieplut‑
ko”. Jak Mefistofeles w Fauście – może chciał utrudnić,
ale bardzo pomógł. Dał sygnał, że można rozmawiać
o wszystkim, że nie należy bać się wyrażania własnych
poglądów. Dzięki niemu to przedstawienie o polskiej sa‑
moświadomości zyskało konieczne dopełnienie. Wła‑
śnie na tym nam zależało!*
Dziennikarskie pytanie 28 października zmusiło
mnie do przemyślenia, jak określić praktykę recenzenc‑
ką Jakubiczki. On sam chętnie powoływał się na Słonim‑
skiego, który w publikowanych na łamach „Wiadomości
Literackich” recenzjach (w wydaniu książkowym zaty‑
tułowanych Gwałt na Melpomenie) dawał popisy złośli‑
wej retorycznej sprawności. A w sensie warsztatowym:
komentował treść sztuki, zdawkowo pisząc o insceni‑
zacji i aktorach. Podobnie było z Jakubiczką: z jego tek‑
stów poznamy klimat ostatnich dwóch dekad bielskie‑
go życia teatralnego, rozbawią nas może złośliwościami,
ale o przedstawieniach – jak były inscenizowane, jak gra‑
ne, co znaczyły – dowiemy się niewiele.
Przyczyna tego jest głębsza niż tylko zapatrze‑
nie w Słonimskiego. Otóż Andrzej Jakubiczka należał
do tych recenzentów, którzy przed przyjściem do teatru
wiedzą, jak powinna być wystawiona dana sztuka. I je‑
śli artyści zrealizowali ją inaczej – byli miażdżeni pió‑
rem bez pardonu. To nie dotyczyło tylko produkcji te‑
atru przy ul. 1 Maja 1. Kilkakrotnie byłem świadkiem,
jak pracował w jury konkursów recytatorskich. Ta sama
zasada: wierzył, że w sztuce istnieją normy, które trzeba
poznać i ich przestrzegać. Pomijanie ich uważał za ob‑
jaw ignorancji i barbarzyństwa. Był w tym bardzo staro‑
świecki, z pozycji klasycyzujących atakujący współcze‑
sną komercję i bezhołowie – chociaż jego recenzenckim
wzorcem z Sèvres była dyrekcja Józefa Pary w bielskim
teatrze (gdzie obok archaicznych Persów znalazła się ów‑
czesna nowość absolutna, również w zakresie formy te‑
atralnej, Kartoteka Różewicza).
A że osobiście wolę najpierw rozpoznać logikę spek‑
taklu, a później się z nią zgodzić lub nie – spieraliśmy
się gorąco. O sztukę! Takie spotkania (najczęściej w jego
biurze w ROK-u) mogły trwać nawet kilka godzin. Zda‑
je się, że on też lubił te dysputy.
Gorąco. Słowo klucz. Cechą najważniejszą, chwa‑
lebną Pana Andrzeja była właśnie nieobojętność, wy‑
sokotemperaturowa intensywność, z jaką angażował
się w sprawy bielskiej kultury, w pracę na rzecz osób
niepełnosprawnych i w sprawy miasta Bielska-Białej
w ogólności.
Andrzej Jakubiczka był radnym. Od tamtej pory
w komisji kultury Rady Miejskiej nie pojawiła się po‑
dobna postać. Przez lata komisje te były tak bezbarwne,
że z dużym trudem przyszłoby mi wymienić z pamię‑
ci ich członków... On nie był maszynką do głosowania,
ale realnie czuł się współgospodarzem Bielska-Białej.
Z mandatem radnego czy bez mandatu.
?
* Skrócony zapis spotkania http://www.teatry.art.pl/!recen‑
zje/zyd_tal/nmnp.htm.
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
B
ez hranic / Bez granic to tytuł antologii tekstów
pisarzy słowackich i polskich pod redakcją
Milana Lechana, którą wydała Krajská knižnica
w Żylinie. Partnerem polskim była Książnica Beskidzka. Słowację reprezentują w almanachu m.in.
Konštantín Horecký i Michal Horecký, Radislav
Kendera, Peter Mišák czy Anton Straka – pisarze
i poeci z Martina, Rużomberku i Żyliny. Polskę natomiast grono dziewięciu autorów z Bielska-Białej
– Mirosławowie Bochenek i Dzień, Hildegarda
Filas-Gutkowska, Stanisław Gola, Izabela Karasińska, Franciszek Nastulczyk, Renata Piątkowska, Jan
Picheta i Juliusz Wątroba. Pierwsze kilkudniowe
spotkanie promocyjne odbyło się w maju w Żylinie,
gdzie polscy twórcy spotkali się z czytelnikami.
Uczestniczyli też w konferencji poświęconej m.in.
przyjaźni polsko-słowackiej i sytuacji książki w obu
krajach. 7 września na Uniwersytecie Katolickim
w Rużomberku odbyła się następna promocja.
Prezes Oddziału Stowarzyszenia Słowackich Pisarzy
Anton Straka stwierdził, że książka przyczyni się
z pewnością do wzajemnego zrozumienia i poznania kultury obu krajów. Peter Mišák przedstawił
w dowcipny sposób twórczość pisarzy słowackich.
Jedynemu reprezentantowi naszego kraju, Janowi
Pichecie, przypadła rola prezentacji poetów i pisarzy
bielskich. (jp)
(16.09–31.10) towarzyszyła wystawa fotografii
pejzażowej z lotu ptaka Kacpra Kowalskiego oraz
inspirowanych pejzażami przedmiotów użytkowych
zaprojektowanych przez młodych polskich dizajnerów pt. Materia Prima.
O
d 24 września do 22 października Galeria
Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej rozkwitła w sensie dosłownym. Wypełniły
ją prace z 19. Konkursu Zdobnictwa Bibułkowego,
który odbył się w Żywcu w czerwcu. W góralskich
izbach bibułkowe girlandy lub bukieciki ozdabiały
rzędy obrazów, w postaci kabłączka lub płaskiego
drzewka otaczały stojącego na półeczce czy komodzie świątka. Pojawiały się z okazji różnych świąt,
zwłaszcza Bożego Narodzenia, na zielonej połaźnicy oraz zawieszanym pod sufitem słomianym
pająku. Kolorowymi kwiatami upiększano przydrożne kapliczki, zaś wieńcami groby. Z bibuły wykonywano bukieciki weselne, wianki, bukiet panny
młodej, chochołki do dekoracji koni w orszaku
weselnym. Wielobarwnymi bukietami czy koszami
obdarowywano się z okazji imienin. Dzięki akcjom
edukacyjnym udało się przekazać umiejętność
wykonywania kwiatów dużej grupie osób, podtrzymać tradycję i zainspirować nowatorskie formy
zdobnicze. Organizatorami konkursu są: Muzeum
Miejskie w Żywcu, Regionalny Ośrodek Kultury
w Bielsku-Białej, Gminne Centrum Kultury, Promocji
i Turystyki w Radziechowach-Wieprzu, Gminny
Ośrodek Kultury w Jeleśni, Miejskie Centrum Kultury w Żywcu, Oddział Beskidzki Stowarzyszenia
Twórców Ludowych.
3
października uroczyście rozpoczął się 120.
sezon artystyczny Teatru niegdyś Miejskiego,
a już od 65 lat Polskiego w Bielsku-Białej: „Przy
dźwiękach cesarskiej orkiestry, pod czujnym okiem
Najjaśniejszego Pana, Cesarza Austrii, Króla Węgier
i Czech, Lombardii i Wenecji, Dalmacji etc. etc. (w tej
roli Bernard Krawczyk) i prezydenta połączonych
miast Bielska i Białej – Jacka Krywulta, w asyście
dyrektora Teatru Roberta Talarczyka oraz licznych
dostojników dworskich Jego Cesarskiej Mości tudzież cesarsko-królewskich żołnierzy”. Były okolicznościowe przemówienia, życzenia, kwiaty, nagrody,
a obchody uświetniło przedstawienie Szwejk.
Podsumowanie „Lipy” 2010
Archiwum SCK Best
16
września w Galerii Bielskiej BWA ogłoszono
wyniki 6. Konkursu Wzornictwa Przemysłowego „Projekt Arting”. Grand Prix, ufundowane
przez prezydenta Bielska-Białej, otrzymała Słowaczka Katarina Bajo za projekt fotelika bujanego
„Play”, nawiązującego kształtem do logo miasta
i wykorzystującego surowce wtórne. Nagrodę
Aqua SA zdobyła grupa projektowa Nobo Design
(Aleksandra Pięta i Piotr Wiśniewski) za projekt informatora Tygodnia Kultury Beskidzkiej z gadżetem
w postaci klepoka. Nagrodę Starostwa Powiatowego w Bielsku-Białej przyznano Grupie Wzorowo
(Agnieszka Bar, Agnieszka Kajper, Karina Marusińska) za elementy odblaskowe nazwane „Odbielski”,
nawiązujące kształtem do elementów z herbu
Bielska-Białej. Nagrodę Regionalnej Izby Handlu
i Przemysłu zdobyła Grupa Wzorowo za misę z pokrywą „Kle”. Organizatorem konkursu jest Gmina
Bielsko-Biała, realizatorami Galeria Bielska BWA oraz
Wydział Promocji Miasta. Ekspozycji pokonkursowej
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
35
ROZMAITOŚCI
Z
okazji 15. rocznicy pobytu papieża Jana Pawła II w Diecezji Bielsko-Żywieckiej oraz 90.
rocznicy jego urodzin Muzeum w Bielsku-Białej
przygotowało wystawę Jan Paweł II – De Vita
ad Vitam (17.10.2010–30.01.2011). Składają się
na nią pamiątki osobiste i dotyczące pielgrzymek
do ojczyzny, pisma Ojca Świętego, prezenty, które
otrzymywał od władz czy osób prywatnych. Większość eksponatów pochodzi z Ośrodka Dokumentacji i Studium Pontyfikatu Jana Pawła II w Rzymie.
Eksponaty udostępnił także bp Tadeusz Rakoczy,
ordynariusz bielsko-żywiecki, który objął wystawę
patronatem. Ekspozycji towarzyszą również inne
działania, np. projekcje filmowe. Limitowany plakat
na potrzeby tego wydarzenia wykonał prof. Michał
Kliś, zaś rzeźbiarka Lidia Sztwiertnia zrealizowała
pamiątkową plakietkę.
W
dawnej posiadłości Kossaków w Górkach
Wielkich 22 października otwarte zostało
nowoczesne Centrum Kultury i Sztuki – Dwór
Kossaków. Przed wojną dworek, w którym mieszkała wielopokoleniowa rodzina Zofii Kossak-Szatkowskiej, wnuczki Juliusza Kossaka, tętnił życiem.
Staropolska atmosfera ziemiańskiego domu, przepiękne okolice i rosnąca sława pisarki przyciągały
tu znanych pisarzy i twórców. Przyjeżdżali m.in.
Maria Dąbrowska, Jan Parandowski, Stanisław
Ignacy Witkiewicz, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec. W 1945 roku
dwór został doszczętnie spalony. A gdy w 1957
roku rodzina wróciła z przymusowej emigracji,
zamieszkała w dawnym domku ogrodnika. Kilka lat
temu do Górek Wielkich wróciła Anna Fenby‑Taylor,
wnuczka pisarki. Jej marzeniem było przywrócenie
dawnej świetności posiadłości. Założyła Fundację
im. Zofii Kossak, której udało się zdobyć prawie
1,5 miliona złotych na przystosowanie ruin góreckiego dworku na potrzeby nowoczesnego
Centrum Kultury i Sztuki. Głównym przesłaniem
jego działalności jest przybliżenie dokonań Zofii
Kossak oraz przeszłości dworu, a także stworzenie
atmosfery sprzyjającej kulturalnym inicjatywom
środowisk twórczych.
A
ż 1377 wierszy, opowiadań i prób drama‑
tycznych nadesłało 512 uczestników 14.
Ogólnopolskiego i 28. Wojewódzkiego Przeglądu
Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa”. Zorganizowali go animatorzy kultury
z bielskiej SM Złote Łany na czele z Ireną Edelman.
Plonem przeglądu, którego wyniki ogłoszono 22
października, jest antologia najcelniejszych tekstów
100 laureatów – uczniów szkół podstawowych,
gimnazjalnych i średnich z niemal każdego zakątka
Polski. W gronie nagrodzonych znalazło się wielu
przedstawicieli województwa śląskiego. Uczestnicy „Lipy” w dużej mierze pochodzą z małych
miejscowości, co szczególnie cieszyło jurorów
przeglądu. Jak stwierdził przewodniczący Tomasz
Jastrun, poezja to „dzieciństwo odnalezione”, wielu
laureatów przeglądu nie musi jednak szukać dzieciństwa, gdyż krzewi się ono w nich. Rolą „Lipy”
jest to, aby przynajmniej część z nich ocaliła swoje
wrażliwe dziecko na zawsze. Dorośli zwykle gubią
dzieciństwo i nie czują już poezji, choć kiedyś nawet
pisali wiersze. Wrażliwość im jednak z wiekiem
stwardniała jak kora drzewa... Atutem tegorocznego przeglądu była również bardzo dobra proza.
Wielu młodych twórców potrafiło skonstruować
zgrabne nowele, jakby wzorowali się na Giovannim
Boccacciu i teorii sokoła. (jp)
W
rocławski Chór Kameralny Akademii Medycznej pod dyrekcją Agnieszki Franków-Żelazny
został laureatem Grand Prix 6. Międzynarodowego Festiwalu Chórów „Gaude Cantem” (22–24
października, sala koncertowa Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej w Bielsku-Białej).
W konkursie obok polskich wystąpiły chóry z Czech,
Węgier, Słowenii, Ukrainy oraz Łotwy. Wrocławski
zespół zdobył także dyplom złoty w kategorii
chórów akademickich, puchar i nagrodę Piotra
Beczały dla najlepszego chóru akademickiego, puchar i nagrodę ufundowaną przez ks. bpa Tadeusza
Rakoczego za najciekawszą interpretację utworu
o charakterze sakralnym, a pucharem rektora Akademii Muzycznej w Katowicach dla najlepszego
dyrygenta festiwalu uhonorowano A. Franków‑Żelazny. Festiwal organizują: Polski Związek Chórów
i Orkiestr Oddział w Bielsku-Białej, Regionalny
Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, Katedra Chóralistyki Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego
w Katowicach.
P
oszukiwanie śladów wielokulturowego dziedzictwa Bielska-Białej i ratowanie ulegającego
zapomnieniu cennego historycznie cmentarza
ewangelickiego na Bielskim Syjonie – takie cele
przyświecały Fundacji Centrum Fotografii oraz Towarzystwu Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia,
organizatorom pleneru fotograficznego Ogrody
pamięci. Jego uczestnicy spotykali się w październikowe soboty na nekropolii przy ul. A. F. Modrzewskiego. Przygotowywana jest wystawa. Powstała
także etiuda filmowa Leszka Buzderewicza i Magdy
Duszczyk. Na nieczynnym już cmentarzu pochowano wielu zacnych bielszczan, m.in.: burmistrza
Karola Sennewaldta, Moritza Scholza, Henryka
Hoffmanna, zasłużonych pastorów Józefa Schimkę i Karola Schneidera, przemysłowców, którzy
budowali potęgę miasta, jest tu także odnowiony
grobowiec Teodora Sixta.
Wrocławski Chór Kameralny Akademii Medycznej,
zwycięzca „Gaude Cantem” 2010
Aleksander Dyl
36
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
GALERIA
Aleksander Andrzej
Łabiniec
Scenografia
Malarstwo
Projekt scenografii do Alkada z Zalamei wg Pedra Calderóna de la Barca
Informel 7, akryl, olej, płótno, 2003
Transformacja, akryl, olej, płótno, 2001
Białe słońce, technika mieszana, karton
Pejzaż II, technika mieszana, karton
Bielsko-Biała
Monografia miasta
t. I–IV
seria wydawnicza „Biblioteka Bielska‑Białej” poz. 24
Wydawca:
Urząd Miejski w Bielsku-Białej
Do nabycia w księgarniach na terenie miasta

Podobne dokumenty