Relacje-Interpretacje Nr 4 (20) grudzień 2010
Transkrypt
Relacje-Interpretacje Nr 4 (20) grudzień 2010
Relacje nterpretacje ISSN 1895–8834 Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej 50-lecie Galerii Bielskiej BWA Jan Picheta i jego wiersze Nr 4 (20) grudzień 2010 100-lecie teatru w Cieszynie Biblioteki na pograniczu Pożegnanie z Andrzejem Łabińcem i Andrzejem Jakubiczką 50 lat Galerii Bielskiej BWA 50 obrazów – wystawa kuratorska Agaty Smalcerz, 18 listopada – 30 grudnia 2010 Wystawa jesienna – koncepcja i realizacja Roberta Kuśmirowskiego, 18 listopada – 30 grudnia 2010 Krzysztof Morcinek Relacje nterpretacje Okładka/Wkładka 50 lat Galerii Bielskiej BWA Na okładce: Małgorzata Markiewicz, z cyklu Kwiaty, z wystawy Piękno, czyli efekty malarskie, Galeria Bielska BWA, listopad–grudzień 2004 Z oka zji jubileuszu 1 Moje BWA Ryszard Kaczmarek, Helena D obranowicz, Zbigniew Michniowski, Agata Smalcerz oraz Małgorzata Korzonkiewicz, Michał Kliś, Julian Jacek Leszczyński Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Rok V nr 4 (20) grudzień 2010 „Projekt Arting” 2010 Katarina Bajo: fotelik bujany „Play” (Grand Prix) ©Jacek Rojkowski Literatura 21 Nie jestem perłą Z Janem Pichetą rozmawiała Maria Trzeciak 24 Wiersze Jan Picheta Bielsko-Biała. Ludzie i budowle 26 Eduard Zipser i jego następcy Piotr Kenig Wspomnienia 30 Moje spotkania z Andrzejem Łabińcem Maria Schejbal Stasys Eidrigevicius w bielskim BWA, 1994 13 100 lat teatru w Cieszynie Mirosława Pindór 33 35 Nieobojętność O Andrzeju Jakubiczce Janusz Legoń Rozmaitości Galeria Wkładka Aleksander Andrzej Łabiniec – Scenografia. Malarstwo Medaliony balkonu II piętra w cieszyńskim teatrze: S. Moniuszko, H. Modrzejewska, W. Bogusławski Janusz Szczotka Recenzja 17 Uszyta w sam raz Magdalena Legendź Biblioteki 19 Biblioteki na pograniczu Katarzyna Dąbek Cesarskie słowiki, Teatr Lalek Banialuka, 2004 Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 33-822-05-93 (centrala) 33-822-16-96 (redakcja) [email protected] www.rok.bielsko.pl Redaktor naczelna Małgorzata Słonka Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca Wydawca Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska Druk Times, Bielsko-Biała Nakład 1000 egz. (dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834 Moje BWA Galeria Bielska BWA w 2010 roku świętuje okrągłą, pięćdziesiątą rocznicę istnienia. 11 lutego 1960 roku w nowo powstałym Pawilonie Plastyków odbyło się otwarcie pierwszej wystawy, nazwanej po prostu Wystawą malarstwa i grafiki, w której wzięło udział 53 twórców z całego województwa katowickiego. Zbudowany staraniem miejscowego, prężnego środowiska plastycznego Pawilon służył przede wszystkim jako przestrzeń wystawiennicza, ale działała tu również kawiarnia. Szybko stał się ulubionym miejscem spotkań nie tylko bohemy artystycznej, ale też odbiorców szeroko pojętej współczesnej kultury. Plastycy – czyli formalnie Związek Polskich Arty‑ stów Plastyków – prowadzili galerię społecznie przez dziesięć lat, w czasie których zorganizowano 272 ekspo‑ zycje. W 1970 roku podjęto decyzję o utworzeniu tu fi‑ lii katowickiego Biura Wystaw Artystycznych, gdyż or‑ ganizacja ekspozycji wymagała już sił profesjonalnych, zapewnienia funduszy na działalność, pracowników ob‑ sługi. Kierowniczką galerii została Hanna Leska. Po pięciu latach nastąpił kolejny awans: po utworze‑ niu województwa bielskiego galeria uzyskała status sa‑ R e l a c j e modzielnego Biura Wystaw Artystycznych. Jego pierw‑ szym dyrektorem został Aleksander Andrzej Łabiniec, plastyk i scenograf, związany z sąsiadującym z BWA Te‑ atrem Banialuka, główny inicjator uniezależnienia się instytucji. Sprawował tę funkcję do 1980 roku. W cza‑ sie jego kadencji organizowano nawet około 20 ekspo‑ zycji rocznie, odbywały się prelekcje i spotkania autor‑ skie; obsługiwano także 30 świetlic i placówek kultury w mieście i okolicy, wychodząc z kształceniem w dzie‑ dzinie plastyki w teren. W tym czasie w galerii pracowała Pawilon Plastyków (Wystawowy), ul. Lenina 3, 1963 Archiwum Andrzeja Poraniewskiego I n t e r p r e t a c j e już Helena Dobranowicz, odpowiadała za program edu‑ kacyjny. Po około roku jej dyrektorowania (1981–1982) szefem BWA na dziewięć lat został Ryszard Kaczmarek. To on doprowadził do rozbudowy placówki, powięk‑ szył parterowy budynek o dwa piętra, z wielką salą wy‑ stawową, kawiarnią, biurami i magazynami. W latach 1991–1993 dyrektorem ponownie została Helena Dobra‑ nowicz, w latach 1993–1994 funkcję tę sprawował Zbi‑ gniew Michniowski, a po jego wyborze na prezydenta Bielska‑Białej obowiązki dyrektora przez pewien czas pełniła Agata Smalcerz. Jeszcze w 1994 roku szefową zo‑ stała Małgorzata Kubica‑Bilska i sprawowała tę funkcję do 2003 roku. W czasie jej kadencji Galeria Bielska BWA (nazwa nadana w 1994 roku), w tym czasie już instytu‑ cja samorządu miejskiego, finansowana przez Gminę Bielsko-Biała, znalazła się w czołówce najlepszych ga‑ lerii w Polsce w rankingu „Polityki”. Od 2003 roku in‑ stytucją kieruje Agata Smalcerz. O refleksję na temat własnej wizji tego miejsca popro‑ siliśmy kolejnych dyrektorów samodzielnego BWA, a po‑ tem Galerii Bielskiej. Niestety, brak wypowiedzi Alek‑ sandra Andrzeja Łabińca, który zmarł we wrześniu 2010 roku. Nie udało nam się także namówić na wspomnie‑ nia Małgorzaty Kubicy-Bilskiej. Dlatego o czasach tych dwóch dyrektorów mówią inni. Zebrany materiał skła‑ da się na mozaikę pokazującą, jak zmieniał się wizeru‑ nek bielskiej instytucji, która jednak wciąż, niezmiennie, w tym samym miejscu animuje sferę sztuk wizualnych i promuje nowoczesność. Agata Smalcerz Aleksander Andrzej Łabiniec dyrektor Biura Wystaw Artystycznych w Bielsku-Białej w latach 1976–1980 Wystawa malarstwa Anny Güntner (z prawej), wrzesień 1981, w środku Aleksander A. Łabiniec Archiwum Galerii Bielskiej BWA Spisały Barbara Swadźba, Małgorzata Słonka Kobieta o kobiecie, marzec 2007 R e l a c j e W Bielsku-Białej było dość prężne środowisko plasty‑ ków skupione wokół galerii. To był ich Pawilon, ich włas ność. Artyści nadawali mu ton, ukierunkowywali dzia‑ łalność. Kiedy powstało samodzielne województwo bielskie, trzeba było coś postanowić w kwestii admi‑ nistrowania galerią, która uzyskała wtedy samodziel‑ ność jako Biuro Wystaw Artystycznych w Bielsku-Białej. Po konsultacjach z bielskimi plastykami, powołaliśmy na pierwszego dyrektora BWA Andrzeja Łabińca, dobre‑ go, znanego artystę. Środowisko go zaakceptowało. Był dyrektorem wymagającym i odpowiedzialnym. Organizował wystawy indywidualne bielskich twórców, ale też ze środowiska krakowskiego, z którym miał bar‑ dzo dobre kontakty. Za jego kadencji w galerii pojawiła się również fotografia, były np. wystawy Andrzeja Ba‑ tury, Kazimierza Gargula, Ireneusza Kulika i Ryszarda Tabaki, no i słynna Venus. Małgorzata Korzonkiewicz zastępca dyrektora Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Bielsku-Białej (1975–1990) I n t e r p r e t a c j e Z pewnością ważne jest to, że spojrzenie Andrzeja Łabińca na działalność BWA łączyło w sobie dwa ob‑ szary, nie tylko plastyki, ale również teatru. Przecież gdyby nie on jako scenograf, to byśmy wystaw sceno‑ grafii nie widzieli w Bielsku-Białej. To, że był reżyse‑ rem, nie było bez znaczenia dla treści, które prefero‑ wał, czy autorów. Wyszukiwał propozycje, które coś znaczyły, otwiera‑ ły środowisko trochę zamknięte do tej pory wokół, po‑ wiedzmy, malarstwa pojmowanego tradycyjnie. Na pew‑ no nie było łatwo przekonać ówczesnych rządzących, czy to w sferze administracyjnej czy politycznej, do pew‑ nych działań artystycznych. Miasto nie było wtedy tak nasycone instytucjami kultury jak dzisiaj. Twórcy za‑ czynali tu dopiero się pojawiać, wracali po studiach ar‑ tystycznych, co nie było wcale takie częste. Pamiętam, że w 1977 roku odbył się plener młodych w Makowie, w którym również uczestniczyłem, i An‑ drzej Łabiniec przyjmował w galerii jego pokłosie. Aby wstąpić do związku plastyków, trzeba było bowiem wy‑ stawiać, a dla młodych ludzi nie było to łatwe. Andrzej wspierał nas i takie wystawy organizował. Był też dbały o gesty życzliwości wobec współpra‑ cowników, którzy coś wnosili do tego dziania się w BWA. Jak sądzę, wyniósł to z teatru, gdzie jednak praca jest ze‑ społowa. Realizacja wizji teatralnej wymaga współpra‑ cy z wieloma ludźmi, w tym również z całym zespołem technicznym. Za jego dyrekcji pojawiły się druki identyfikujące BWA. Wprowadził to, co dzisiaj nazywamy tożsamo‑ ścią firmy – logo, papier firmowy itp. Ten dawniejszy pa‑ wilon i to, co się działo w związku z nowym podziałem administracyjnym, to było pewne upominanie się o au‑ tonomię miejsca, a nie bycia ciągle delegaturą czy Ka‑ towic, czy Centralnego Biura Wystaw Artystycznych w Warszawie. Nie ustępował z pola łączenia funkcji administracyj‑ nych ze swoim powołaniem jako artysty, człowieka twór‑ czego. To jest ten przypadek szczególny osoby usiłującej godzić dość odległe światy – nie jest prosto być zrządza‑ jącym, administrującym i jeszcze mieć swój światopo‑ gląd artystyczny. A on nie był przecież artystą pokor‑ nym. Myślę, że miał swój sposób widzenia tego, czym my, ludzie tu mieszkający, możemy zostać obdarowani poprzez miejsce takie jak galeria sztuki. prof. Michał Kliś artysta plastyk Teresa Sztwiertnia i Michał Kliś w trakcie przygotowywania Wystawy młodych, 1977 Archiwum Galerii Bielskiej BWA Andrzej Łabiniec jako dyrektor galerii miał śmiałe pomysły, czego dowodem może być na przykład piękna, choć kontrowersyjna wystawa aktów i portretów foto‑ graficznych Venus, którą w bielskim BWA pokazał w la‑ tach 70. Jeśli do czegoś przyłożył rękę, zawsze to było wydarzenie artystyczne. Pamiętam wystawę rysunków Tadeusza Kulisiewicza (1978). Była wprost rewelacyj‑ na. Niektóre ekspozycje oczywiście musiał robić, Lenin na znaczkach i temu podobne, ale takie to były czasy. Andrzeja Łabińca zawsze porównywałem do Toulo‑ use-Lautreca, choć wcale ułomny nie był, ale jego twarz, bródka, czarne włosy, okrągłe okularki – wypisz, wyma‑ luj francuski twórca. Julian Jacek Leszczyński artysta malarz R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Helena Dobranowicz dyrektor Biura Wystaw Artystycznych w Bielsku-Białej w latach 1981–1982 oraz 1991–1993 Wspomina Helena Dobranowicz Helena Dobranowicz podczas wernisażu wystawy Tadeusza Kantora, kwiecień 1992 Bogdan Ziarko Wystawa Witkacy, fragment ekspozycji z aktorami Teatru Witkacego z Zakopanego, listopad-grudzień 1992 Archiwum Galerii Bielskiej BWA i Heleny Dobranowicz R e l a c j e Moja fascynująca przygoda z BWA rozpoczęła się po studiach. Czekałam pół roku na zatrudnienie w wy‑ marzonym miejscu. Wcześniej, jeszcze zanim zaczęłam studiować histo‑ rię sztuki, pracowałam w Pawilonie Plastyków, filii ka‑ towickiego BWA, jako wolontariuszka. Pociągała mnie magia sztuki. Byłam szczęśliwa, że mogłam dotykać prawdziwych obrazów. Był akurat gorący okres przygo‑ towań do VII Ogólnopolskiej Wystawy Malarstwa „Biel‑ ska Jesień”. Przewijało się mnóstwo plastyków. Pawilon funkcjonował wówczas jako sala wystawowa i kawiarnia artystyczna. Ostre dyskusje i przyjacielskie rozmowy to‑ czone przy kawie i alkoholu, wielkie temperamenty lu‑ dzi, których podziwiałam z bliska: Władysław Szostak, Jerzy Leski, Ignacy Bieniek i wielu, wielu innych. Do pracy przyjął mnie Andrzej Łabiniec, pierwszy dyrektor BWA w Bielsku-Białej. Zawdzięczam mu wiele. Właśnie on otworzył mi oczy na sztukę wystawienniczą. Był znakomitym scenografem teatralnym i telewizyj‑ nym. Nauczył mnie budowania dramaturgii ekspozy‑ cji, konstruowania przestrzeni dla pojedynczego dzieła oraz kreatywnej aranżacji całości. Rezygnacja z pre‑ zentowania obrazów na płaskich ścianach owocuje no‑ wymi zdarzeniami artystycznymi w przestrzeni, spra‑ wia, że dzieła dopełniają się właśnie dzięki scenografii. Aranżacja wciąga widza w pułapkę, którą musi rozwią‑ zać. To trochę tak jak w poezji. Dobry wiersz zaskakuje nieoczekiwaną puentą. Po trzech latach działania pod okiem Andrzeja Ła‑ bińca zajęłam jego miejsce, niestety na krótko, bo nie‑ spełna rok. Zmiana odbyła się na fali solidarnościo‑ wych przemian. Z chwilą powiewu wolności zerwałam z planem dzia‑ łalności i z zapałem urządzałam wernisaże. Miejsce wy‑ staw propagandowych PRL-u z okazji 1 Maja i rewolucji październikowej zajęły inne, kompromitujące reżim ko‑ munistyczny. Były to archiwalne zdjęcia z demonstracji robotników w Poznaniu, Gdańsku, Radomiu i Ursusie, krwawo stłumionych, oraz strajku na Podbeskidziu. Jakie to miało znaczenie, skoro nie była to sztuka? Czułam, że obnażanie systemu totalitarnego to moja powinność, moralny obowiązek. Cenzura ciążyła, sku‑ tecznie krępowała artystów, a przecież duch nie zno‑ si zniewolenia. Wystawy te były demonstracją wolno‑ ści w myśleniu i działaniu. Ludzie tłumnie przychodzili i rośli w siłę. Byłam całkowicie oddana pracy w galerii. Szukałam rasowego malarstwa oraz sięgnęłam po sztukę koncep‑ tualną. Zaprosiłam Marka Koniecznego z Warszawy, I n t e r p r e t a c j e twórcę idei thing-crazy z jego niubigeną. Wówczas gen. Jaruzelski zafundował nam stan wojenny i wszystko się zawaliło. Marek przychodził do BWA codziennie mocno poruszony. Planowaliśmy po godzinie policyjnej zdobyć na mieście dużą ilość afiszy o stanie wojennym i użyć ich do performance’u. Działania miały być dedykowa‑ ne górnikom z kopalni Wujek. Oddałam konceptuali‑ ście długą ścianę galerii i wiadro czerwonej farby. Aż palił się do pracy. Ale posypały się wyroki na twórców aluzyjnych szopek bożonarodzeniowych. W tym mo‑ mencie mieliśmy pewność, że nie ujdzie nam to na su‑ cho. Po długim wahaniu Marek powiedział: „Strzelają, więc układamy worki z piaskiem, żeby się schować”. Po‑ wstała wystawa Nieczułe skały. W stanie wojennym twórcy ogłosili bojkot oficjal‑ nych placówek kultury w całej Polsce. W tej sytuacji ratowałam program BWA prezentowaniem plakatów, obrazów muzealnych, projektów architektonicznych. Nie trwało to długo. Funkcjonariusze SB aresztowali mnie, potem trafiłam do obozu internowania. Pracę i wolność diabli wzięli. Wróciłam do animowania galerii dopiero w 1991 roku, kiedy ogłoszono konkurs na dyrektora BWA. Do tego czasu działałam w niezależnym ruchu arty‑ stycznym, organizując wystawy po kościołach i domach prywatnych. Powrót wyzwolił we mnie ogromny zapał i energię. Chciałam nadrobić lata stracone dla kultu‑ ry wysokich lotów. Zależało mi na pokazywaniu arty‑ stów, którzy już weszli do kanonu sztuki. Dobra sztuka gwarantuje oddziaływanie na zwiedzających, nawet jeśli nie są przygotowani do jej odbioru. Przychodzą na wy‑ stawy ze względów prestiżowych i towarzyskich, oglą‑ dać dobre nazwiska. Jest to haczyk, który pomaga przy‑ ciągnąć ich do sztuki. Przeszkody były ogromne. Nie mogłam wypoży‑ czyć prac ze zbiorów muzealnych. Było to obwarowa‑ ne przepisami o ochronie dóbr kultury, a nie złą wolą muzealników. Dlatego nawiązałam kontakt z prywat‑ nymi kolekcjonerami w kraju i za granicą. Pozosta‑ wał problem zabezpieczenia zbiorów podczas ekspozy‑ cji i transportu. Do tego udało mi się nakłonić policję i wojsko. Profesjonalnych służb ochroniarskich jeszcze wtedy nie było. Nie znalazłam również ubezpieczyciela. Skupiałam się także na wystawach indywidualnych ar‑ tystów, którzy potrzebowali promocji. To przecież waż‑ ne zadanie galerii. Miałam jeszcze inną misję do spełnienia. Chciałam zbudować swoistą aurę wokół BWA, wykreować miej‑ R e l a c j e sce, w którym realizują się artyści i odbiorcy sztuki. Na mapie naszego miasta jest to przestrzeń naznaczona sacrum. W tym miejscu stała synagoga i jej fundamen‑ ty nadal tkwią pod ziemią. Przez 60 lat było to miejsce modlitwy. Szanowałam to genius loci, prezentując sztu‑ kę żydowską, kompletnie nieznane judaika. Chciałam koniecznie zintegrować lokalne środowi‑ sko plastyków. Zdelegalizowanie Związku Polskich Ar‑ tystów Plastyków w stanie wojennym, powołanie re‑ żimowych związków branżowych rozbiło je bowiem. Zorganizowanie dużej wystawy okręgowej służyło odbu‑ dowaniu więzi grupowej i motywacji do twórczości. Organizowałam również ekspozycje tematyczne, niezwiązane ze sztuką. Uznałam, że jest to dobry spo‑ sób na dotarcie do wybranych środowisk, na przykład miłośników lotnictwa. Stąd zrodził się pomysł wysta‑ wy poświęconej Żwirce i Wigurze pt. Zwycięzcy przestworzy. Wychodziłam także z wystawami na zewnątrz, poza mury galerii. Ekspozycja obrazów z „Bielskiej Je‑ sieni” w zrujnowanej hali fabrycznej robiła niesamowi‑ te wrażenie. Budowałam otoczkę wokół wystaw w postaci spo‑ tkań autorskich, przeglądów filmowych, recitali, koncer‑ tów muzycznych, imprez mikołajowych, balu sylwestro‑ wego, uruchomiłam kawiarnię, zorganizowałam także aukcję obrazów. Powiększało się grono bywalców BWA. Pracowałam z fantastycznym zespołem współpracow‑ ników. Wszyscy wierzyliśmy w sens naszej pracy i byli‑ śmy dumni z jej efektów. Fotomontaż Romana Kalarusa do plakatu w ystawy Witkacego, listopad 1992 Recital Macieja Zembatego, październik 1981 Janusz Mazurkiewicz I n t e r p r e t a c j e Ryszard Kaczmarek dyrektor Biura Wystaw Artystycznych w Bielsku-Białej w latach 1982–1991 Wspomina Ryszard Kaczmarek Spisała Barbara Swadźba Ryszard Kaczmarek Projekt fasady BWA (inż. arch. M. Szymuś i art. plastyk W. Szostak) Ze zbiorów Ryszarda Kaczmarka XX Ogólnopolska Wystawa Malarstwa „Bielska Jesień”, listopad 1983 Bogdan Ziarko R e l a c j e Gdy w 1982 roku zostałem szefem BWA, był to parte‑ rowy i strasznie zawilgocony pawilon. Plastycy nie chcieli wieszać tu swych prac, bo obrazy flaczały. Zaczęła się moja praca od elektroosmozy i wylania ponad 200 li‑ trów benzyny – taka była technologia osuszania, ale nie‑ wiele to dało. Wyżebrałem w Urzędzie Wojewódzkim pieniądze na remont, zrobiliśmy regały na obrazy, szatnie, prze‑ nieśliśmy biura w inne miejsce. Ale i to nie wystarczyło. Zacząłem myśleć o rozbudowie, przekonywałem do niej wicewojewodę Jana Wałacha i Małgorzatę Korzonkie‑ wicz z Wydziału Kultury. Udało mi się zaprosić wicewo‑ jewodę do galerii, pokazać mu stan pawilonu. Architekt Jan Copija rzucił w rozmowie, że na rozbudowę potrzeba będzie 35 mln zł, ale Wałach go wyśmiał i obiecał zała‑ twić nam 70 mln – przeciętnie zarabiało się wtedy mie‑ sięcznie 2 mln. Musiałem rozbudować galerię, bo powoli robiło się po prostu wstyd. Bielsko-Biała, prawie 200-tysięcz‑ ne miasto wojewódzkie, było wprawdzie miejscowo‑ ścią raczej tranzytową, ale ruch tu był olbrzymi. Co‑ dziennie na trzy zmiany przyjeżdżało z całego regionu do pracy w bielskich zakładach włókienniczych ponad 40 tys. ludzi. Zatrzymywali się tu turyści jadący w góry. Miasto uczestniczyło w wielkich wydarzeniach sporto‑ wych, międzynarodowych pucharach narciarskich, za‑ wodach o charakterze olimpijskim. No i w tym Biel‑ sku była galeria sztuki z zawilgoconymi salkami. Były to lata, kiedy dyrektorzy sieci Biur Wystaw Artystycz‑ nych przyjaźnili się, odwiedzali, wymieniali wystawami. Jeździłem po Polsce i prawie wszędzie widziałem galerie w lepszym stanie niż nasza, przede wszystkim większe. Chciałem, by Bielsko-Biała miało BWA z prawdziwe‑ go zdarzenia, bo ważne były także aspiracje bielskiego środowiska plastyków, które było dość mocne i stale się powiększało – co roku kilku studentów kończyło ASP i przyjeżdżało tu. Zanim zdecydowałem o sposobie rozbudowy, cho‑ dziłem, myślałem, mierzyłem. Na szerokość nie dało się nic zrobić, trzeba było iść w górę. Początkowo chciałem szybko coś zrobić w stylu ówczesnego empiku, ale na taki blaszak nie zgodził się Piotr Gierasiński, miejski archi‑ tekt. Miał rację. Wiedziałem, że piętro budynku musi być rzetelnie zrobione; potrzebowałem dużej sali wy‑ stawowej, zaplecza magazynowego, szatni, biura i ka‑ wiarni. Chciałem elewację ozdobić witrażem, podobnie jak był ozdobiony budynek banku na placu Bolesława Chrobrego, ale Rada Programowa nie zgodziła się. Byli w niej m.in. artyści Michał Kliś i Halina Gocyła-Kocyba, a z Urzędu Wojewódzkiego Małgorzata Korzonkiewicz. „Nie, bo nie” – tyle mi wytłumaczyli. W końcu budy‑ nek zaprojektował inż. architekt Tadeusz Wąsik, kon‑ strukcję inż. Jan Copija, a projekt wnętrz wykonał An‑ drzej Grabiwoda. Rozbudowę rozpoczęliśmy w 1986 roku. Następne trzy lata to był horror. Szalała inflacja, na rynku nie było materiałów. Te lata upływały mi na żebraninie: o pie‑ niądze, o materiały. Najbardziej w kość dały mi szkła – okna zaprojektowane na wysokim, półokrągłym I n t e r p r e t a c j e Wernisaż malarstwa Kazimierza Kopczyńskiego (pierwszy z lewej), listopad 1988 arożniku fasady. Za karton piwa załatwiliśmy, że w dwa n tygodnie nam te szyby w jakiejś dużej wytwórni szkła gdzieś w Polsce zrobili i nawet przywieźli. Na elewacji początkowo miał być czarny granit, ale baliśmy się, że nie utrzyma się i popęka, bo blisko była droga przeloto‑ wa i linia kolejowa. Poza tym, nie dało się w tych latach kupić takiego kamienia. Któryś z budowlańców podpo‑ wiedział: „Zróbcie to w drewnie. Tu są Beskidy”. To się spodobało, ponadto było tańsze i bezpieczniejsze. Tak powstała elewacja. Nie wszystkim też odpowiadał mój pomysł na ozdo‑ bienie kawiarni. Mnie natomiast podobały się realiza‑ cje Adama Wolskiego, który w Kielcach ozdabiał pła‑ skorzeźbami wiele ważnych budowli z teatrem na czele. I taka drewniana polichromowana płaskorzeźba powsta‑ ła na ścianie kawiarni. O ile wiem, galeria ją zdemonto‑ wała i odsprzedała artyście. W czasie rozbudowy, z małą przerwą, ale wystawy były prezentowane jednak cały czas. Łatwo nie było. Całą zimę nie mieliśmy ogrzewania. Wałach w płasz‑ czu otwierał którąś z nich. Rozbudowaną galerię otwarliśmy wraz z XXVI Ogólnopolskim Konkursem Malarstwa „Bielska Jesień” w 1989 roku. Dwie noce i jeden dzień wieszaliśmy wysta‑ wę, pracownicy zasnęli na podłodze i tylko ja z Micha‑ łem Klisiem pracowaliśmy do samego rana, żeby zdążyć na otwarcie. Wydarzenie było wielkie, przyjechali woje‑ wodowie z Katowic, Opola i wielu innych gości, plastycy stawili się w komplecie. Był tłum ludzi. Artyści bardzo czekali na otwarcie rozbudowanej galerii, jedni z rado‑ ścią, inni ze złością. „Po co filary w górnej sali”, pytali niektórzy. A one po prostu podtrzymują strop. Rozbudowa, choć absorbowała nas, nie mogła prze‑ słonić działalności wystawienniczej. Kierowałem i bu‑ dową, i galerią. Była Rada Programowa – obowiązkowa – z którą spotykaliśmy się dwa razy do roku. Przedkła‑ daliśmy propozycje wystaw na rok. Dyskusje były za‑ żarte. Katalog zgłaszało się do druku pół roku wcze‑ śniej. Wystaw było wiele. Bardzo utkwiła mi w pamięci R e l a c j e prezentacja malarstwa Ignacego Bieńka na 30-lecie jego pracy twórczej w 1983 roku. Zatytułował ją Strych, sam zaaranżował, ustawiając w sali belki stropowe. Ciekawa też była jedna z „Bielskich Jesieni”, bodajże w 1983 roku, do której projekt aranżacji robiła Teresa Sztwiertnia. Pół lasu wtedy wycięliśmy, nastawialiśmy drzew i worki li‑ ści nanieśliśmy na małą salę. W rozbudowanej galerii ciekawa była duża wystawa obrazów, rzeźb i gobelinów Piwowarscy. Powrót po latach. A na koniec? Miałem kontrolę za kontrolą; trzy z Urzędu Wojewódzkiego, jedną z NIK. I nic nie zna‑ leźli, choć byli tacy, którzy bardzo chcieli. No, ale takie czasy były, że ktoś mógł sobie powiedzieć: „Następnego komunistę wyrzucili”. Przez cztery lata nie miałem pra‑ cy. Założyłem małą pracownię sitodruku, ale nie miałem na tyle zleceń. Jestem już na emeryturze. Czy bywałem potem w galerii? Kupowałem bilet i byłem. Wernisaż malarstwa Zbigniewa Bielewicza, styczeń 1984; od lewej: Ewa Gawlas (WKiS UW), Ryszard Kaczmarek, Jan Wałach, Małgorzata Korzonkiewicz Bogdan Ziarko Ze zbiorów Małgorzaty Korzonkiewicz I n t e r p r e t a c j e Zbigniew Michniowski dyrektor Biura Wystaw Artystycznych w Bielsku-Białej w latach 1993–1994 Wernisaż XXX Ogólnopolskiej Wystawy Malarstwa „Bielska Jesień”, październik 1993; od lewej: Marek Zawierucha (Medal Brązowy), Wojciech Dołhun (Medal Złoty), Wiesława Ziarko, (BWA), Jerzy Truszkowski (wyróżnienie) oraz Zbigniew Michniowski Archiwum Galerii Bielskiej BWA Wspomina Zbigniew Michniowski R e l a c j e Kiedy 1 lipca 1993 r. dyrektor Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Bielsku-Białej Bogdan Kocurek przedstawiał mnie zespołowi BWA, nie zdawa‑ łem sobie sprawy, że sytuacja finansowa galerii jest tak zła. Perspektywa przekazania placówki za sześć miesięcy samorządowi miejskiemu dawała nadzieję na lepsze cza‑ sy, ale pół roku w tej niemal niczyjej przestrzeni, między wojewodą a prezydentem, trzeba było wypełnić! W tym „Bielską Jesienią”, sztandarową imprezą miejscowego środowiska plastycznego. Niewydany po raz pierwszy katalog z poprzedniej edycji pogłębiał poziom niepew‑ ności co do realności tych planów. Tymczasem w maga‑ zynach czekały już wyselekcjonowane przez jury dzieła następnej pokonkursowej wystawy „Jesieni” 1993. Zaczęło się gorączkowe szukanie tzw. źródeł finan‑ sowania. Na bieżąco trzeba też było dbać o realizację za‑ planowanych wcześniej wystaw, ponieważ ich dobry po‑ ziom dawał szanse przekonania potencjalnego mecenasa. Wreszcie znalazłem! Arturo Romero z Autotaku dał się przekonać do sponsorowania wystawy i katalogu. Nie za‑ wiedli też prezesi najbardziej znanych bielskich firm. Teraz aranżacja: musi to być coś niekonwencjonalnego, by zamaskować paskudne, wytarte gumoleum. Najbar‑ dziej przypadł mi do gustu pomysł Krystyny Pasterczyk. Zaprojektowane za dziękuję „obszycie” podłogi płótnem i ukształtowanie w trzech wymiarach z elementami gra‑ nitowych bloczków dało niekonwencjonalny wystrój. Nie mniejsze emocje wzbudzała wystawa towarzysząca „Jesieni”: Duda-Gracz, Maciejewski, Tatarczyk – to tyl‑ ko niektórzy z wielkich i znanych. W ostatnim dniu starego roku, kiedy kończyła się kuratela wojewody nad galerią, przekazałem dyrektoro‑ wi Kocurkowi kilka pierwszych egzemplarzy kalendarza na rok 1994 z reprodukcjami laureatów „Bielskiej Jesie‑ ni” 1993. Z katalogiem zdążyliśmy na wernisaż. Szefo‑ wie Autotaku dotrzymali słowa! Ja też. Od nowego roku zacząłem zajmować się głównie następnym, moim autorskim, projektem – konkursem wzornictwa przemysłowego „Arting”. Logo zaprojekto‑ wał Michał Kliś... wspólnie z galeryjnym faksem. To wca‑ le nie żart, zdezelowany faks odegrał bardzo ważną rolę, chociaż zdałem sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy zdziwiony Michał z rozbawieniem stwierdził, że brakuje górnego fragmentu jego projektu! Niemniej kształt przy‑ pominający przekrój brylantu był wystarczająco atrak‑ cyjny, byśmy nie poprawiali tego owocu niedoskonałej techniki telekomunikacyjnej. Konkursem finalizowanym wiosną 1994 r. zainte‑ resowała się Regionalna Izba Handlu i Przemysłu, biel‑ scy przedsiębiorcy, a przede wszystkim nieoceniona pani dyrektor BPH Renata Wiewióra. To ona, deklaru‑ jąc ufundowanie przez bank wysokiej pierwszej nagro‑ dy, spowodowała, że ta wspólna inicjatywa stała się re‑ alna i doszła do skutku. Do tej idei przekonała również wystawa prac studentów i kadry dydaktycznej Wydzia‑ łu Form Przemysłowych ASP w Krakowie. Konkurs stał się imprezą cykliczną i do chwili obecnej stara się mo‑ bilizować projektantów i przedsiębiorców do współpra‑ cy. Dzisiaj takie interdyscyplinarne współdziałanie na‑ zywane jest klastrem. W międzyczasie galeria zaczęła się zmieniać: dolną salę wyłożono płytkami, pozbyliśmy się starych telefo‑ nicznych rupieci. Pojawił się pierwszy komputer i przy‑ zwoity sprzęt radiowy z możliwością nagłośnienia sal. Nie mówiąc już o bieżących remontach, realizowanych własnymi siłami zespołu. To pozwoliło na znaczne po‑ szerzenie oferty. W galerii wśród dzieł plastycznych zagościł jazz. Ście‑ rański, Śmietana, Namysłowski, rozpoczynający wielką karierę Możdżer i wielu innych ściągało co miesiąc tłu‑ I n t e r p r e t a c j e my fanów, których nie sposób było pomieścić. To wie‑ czorami; do południa placówka zapełniała się uczniami, których w arkana sztuki wciągały dwie znakomite histo‑ ryczki sztuki: Luba Ristujczina i Agata Smalcerz. Gale‑ ria stała się celem wizyt nawet przedszkoli. Wiosną 1994 wyjechaliśmy z Józefem Hołardem i Wacławem Bachmanem na rekonesans do zaprzyjaź‑ nionego z Bielskiem-Białą holenderskiego Stadskanaal. Omawialiśmy zasady uczestnictwa bielskich artystów w plenerze rzeźbiarskim. Wzięła w nim udział czwórka twórców i był to znaczący etap w ich karierach. Poza tym rytm wyznaczały kolejne ekspozycje: Tade‑ usza Wiktora, fotografii Jarocin ’93, na której wernisaż ściągnęły szokujące niektórych tłumy fanów jarocińskie‑ go festiwalu, czy historyczna o Kościuszce i jego czasach, w której więcej było popularyzowania historii niż sztuki. Niemniej umysły całego zespołu galerii były coraz bar‑ dziej zaprzątnięte „Bielską Jesienią” 1994, w tym obra‑ dami jury, oraz trzema wiosenno-letnimi znaczącymi wystawami: Stasysa, Hasiora i Wilkonia. Już w marcu Stasys wyznaczył swego aranżera, An‑ drzeja Strokę, i pomimo zaskakująco wysokiego hono‑ rarium nawet nie próbowałem polemizować. Kontakty telefoniczne były coraz bardziej nerwowe, bo przywie‑ ziona czterema ciężarówkami ziemia oraz 188 desek cze‑ kały na środku górnej sali. Projekt aranżacji nadesłany faksem na jednej kartce byłby zapewne kpiną w oczach surowych członków komisji PSP, ale mnie mówił wszyst‑ ko. W końcu dwa dni przed wystawą zjawił się sam Wiel‑ ki Aranżer, rzeczywiście nie niski, a ponieważ przybył w porze obiadowej, zapowiedział, że bez zupy grzybo‑ wej pracy nie rozpocznie. Po wzmacniającym posiłku, przygotowanym osobiście przez niego, wszyscy złapali za łopaty, grabie, siekiery, piły i po paru godzinach, gdy zapachniało w galerii szczerym polem i tartakiem, pra‑ ca była zakończona. Na drugi dzień Stasysowi pozostało nadzorowanie powstawania ekspozycji obrazów, grafik i plakatów, prezentacja monodramu w Banialuce i ...cze‑ kanie na wernisaż, w którym uczestniczył minister kul‑ tury Kazimierz Dejmek. W niedzielne przedpołudnie, dzień po zakończeniu uroczystości, spotkałem się w galerii ze Stasyem. – To któ‑ ry obraz chcesz nam podarować? – zapytałem. – Jak to? – zdziwił się. – Noooo, taki mamy zwyczaj, że po indywi‑ dualnej wystawie oczekujemy gestu artysty. – Skrzywił się, mierzwiąc palcami swą bujną czuprynę. – A dosta‑ nę 50 plakatów więcej? – Dostaniesz! – Dobiliśmy targu, Stasys wskazał trzy obrazy, z których wybrałem jeden. R e l a c j e Z Władysławem Hasiorem sytuacja była bardziej skomplikowana. Ponieważ mistrz w zasadzie nie opusz‑ czał swego zakopiańskiego mieszkania, postanowiłem go odwiedzić. Kiedy z górnej galerii muzeum, w którym mieściło się jego lokum, spod lwiej grzywy włosów opa‑ dających na czoło spojrzał na mnie, przedzierającego się przez „chorrorągwie” i ponure instalacje, ciarki przeszły mi po grzbiecie. Tymczasem okazał się człowiekiem nie‑ słychanie przyjaznym, choć zgorzkniałym, wspominają‑ cym i wypominającym dawne czasy oraz własne słabości. Lawina wspomnień. Na koniec zapytałem, czy widziałby jakieś tło muzyczne swej wystawy. – Tak! Koniecznie – entuzjazm na chwilę ożywił jego twarz. – Trzecią sym‑ fonię Góreckiego! I jeszcze jedno, przyjadę na wernisaż pod warunkiem, że pokażecie dodatkowo dwie instala‑ cje, których nikt nie chce pokazać, bo wyrazić je można tylko słowami: czapkę niewidkę i buty siedmiomilowe! – Mistrzu, w Bielsku-Białej będą! – zadeklarowałem. Ale co z Góreckim? Wypadałoby zapytać, czy po‑ zwoli? Potraktowałem to jako pretekst i złapałem parę dni potem za telefon. – Niestety, ojciec jest telefonicz‑ nie w najbliższych dniach nieosiągalny – poinformował mnie syn Mistrza, też zresztą Henryk i wspaniały muzyk. – Ale na pewno nie miałby nic przeciwko takiemu ży‑ czeniu Władka Hasiora. Sprawę uznałem za załatwioną. Na wernisaż przybyły tłumy. Dramatyczne insta‑ lacje Hasiora były niewątpliwie wydarzeniem. Mistrz nie przybył, złożony kolejnym atakiem dolegliwości. Nie zobaczył więc czapki niewidki i butów siedmiomi‑ lowych. Widzowie też nie. Niektórzy ob‑ chodzili puste podesty z opisem i pla‑ kietką autora, znacząco dotykając czoła. Tło muzyczne było kompletną klapą, w ogólnym harmidrze nie było słychać „symfonicznych lamentów”. Ale wysta‑ wa Hasiora miała jeszcze niezwykły ak‑ cent. Odwiedziła ją grupa znakomitych polskich plastyków z pleneru w Mikoło‑ wie, z Jerzym Dudą‑Graczem i Francisz‑ kiem Starowieyskim na czele. Pamiątką po ich pobycie było niezwykłe dzieło, wykonane przez Starowieyskiego fla‑ mastrami na szybie w gabinecie dyrek‑ tora. To było również moje pożegnanie z BWA – rok pięknej, inspirującej przy‑ gody ze Sztuką! P rzesłuchanie, z wystawy Władysława Hasiora, lipiec 1994 Stasys, maj 1994, wernisaż wystawy; od lewej: Stasys Eidrigevicius, Zbigniew Michniowski, Kazimierz Dejmek I n t e r p r e t a c j e Małgorzata Kubica-Bilska dyrektor Galerii Bielskiej BWA w latach 1994–2003 Galeria Bielska BWA w okresie dyrektorowania Mał‑ gorzaty Kubicy-Bilskiej nabrała rozmachu. Dla niej nie było rzeczy niemożliwych. Jeśli wystawa miała ambicje zaistnienia na forum ogólnopolskim – potrzebne były większe środki finansowe niż zagwarantowane w budże‑ cie. Dyrektor Kubica-Bilska potrafiła je znaleźć. Dbała o to, żeby wszystkie elementy wystawy: aranżacja, dru‑ ki, oprawa plastyczna, wernisaż – były na najwyższym poziomie. Zatrudniła w zespole merytorycznym osoby, które dobrze znały się na pracy w galerii. Zależało jej na dobrych wystawach i ciekawych wydarzeniach artystycz‑ nych. Z najwyższym szacunkiem traktowała artystów, którzy zawsze byli głównymi bohaterami zdarzeń. Za‑ częła budować kolekcję galerii, kupując dzieła tak wy‑ bitnych twórców, jak Andrzej Szewczyk, Zdzisław Nitka, Teresa Murak. Uzyskała – jako dary – dwa potężne zbio‑ ry grafik: z Ameryki Południowej i od Getulia Alvianie‑ go, włoskiego abstrakcjonisty i kolekcjonera. Jej pomy‑ słem było zorganizowanie wystawy tylko kobiet artystek, niejako w proteście przeciw informacjom, że jedynie ni‑ kły ich procent wystawia w galeriach, zdominowanych przez wystawy artystów mężczyzn. Zdobyła się też na wysiłek zrewolucjonizowania „Bielskiej Jesieni”, która po trzydziestu latach już mocno skostniała. Ten ambitny program znalazł swoje odbicie w ran‑ kingu najlepszych galerii prowadzonym przez tygodnik „Polityka”: w 1997 roku Galeria Bielska BWA znalazła się na pierwszym miejscu (ex aequo z białostockim Arsena‑ łem) wśród tego typu instytucji samorządowych w Pol‑ sce, i odtąd już stale zajmuje czołowe miejsca. Małgorzata Kubica-Bilska Jerzy Nowosielski na wernisażu swojego malarstwa, grudzień 1996; na drugim planie Małgorzata Kubica-Bilska Fasada Galerii Bielskiej BWA w trakcie wystawy Andy Warhol, styczeń-luty 1997 Jacek Rojkowski Archiwum Galerii Bielskiej BWA Napisała Agata Smalcerz 10 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Agata Smalcerz p.o. dyrektora Biura Wystaw Artystycznych w 1994 roku dyrektor Galerii Bielskiej BWA od 2003 roku Praca w BWA w Bielsku-Białej, którą zaczęłam w 1992 roku, za kadencji dyrektor Heleny Dobranowicz, łączyła się dla mnie z przejęciem dziedzictwa kulturowe‑ go tego miejsca. Świadomość i wiedzę o tym, jak bogata była historia galerii, uzyskiwałam stopniowo, penetru‑ jąc archiwum, stare katalogi, kroniki ZPAP. Jako historyka sztuki z preferencjami w dziedzinie sztuki najnowszej szczególnie pociągała mnie praca z ar‑ tystami, którzy tworzyli dopiero nowe trendy w sztuce, często byli burzycielami ustalonych porządków. Zetknę‑ łam się z nimi podczas studiów, w Warszawie, Lublinie, Krakowie. Zwłaszcza pobyt na KUL był okresem szcze‑ gólnym. W czasie stanu wojennego twórcy bojkotowali ówczesną sieć Biur Wystaw Artystycznych, a jedynym wyjątkiem było BWA w Lublinie. Nieżyjący już dyrek‑ tor Andrzej Mroczek stworzył tam enklawę, zaprasza‑ jąc najwybitniejszych artystów polskich i zagranicznych, którzy darzyli go zaufaniem. Uczęszczając na pierwszym roku na wykłady na przy‑ kład ze sztuki wczesnochrześcijańskiej, mogłam równo‑ R e l a c j e cześnie wieczorami brać udział w wernisażach, na któ‑ rych performance wykonywał Jerzy Bereś czy Zbigniew Warpechowski lub dyskutować w kawiarni Domu Na‑ uczyciela na temat tego, czy sztuka może być zaangażo‑ wana we współczesną rzeczywistość, czy też powinna ostentacyjnie od niej się odżegnywać. Te doświadczenia wpłynęły zasadniczo na moje ro‑ zumienie roli galerii sztuki współczesnej. Przekona‑ łam się naocznie, że nie jest ważne, w jak dużym mie‑ ście znajduje się galeria, ważne jest, aby miała własną wizję prezentowania naprawdę dobrej sztuki. Artyści są w stanie zaakceptować najbardziej odległe miejsce na świecie i przyjąć zaproszenie do wystawy czy wy‑ stąpienia, jeśli tylko program instytucji utrzymywany jest na dobrym poziomie. Z takim podejściem realizowałam autorski program w Galerii Uniwersyteckiej w Cieszynie – filii bielskiego BWA – którą kierowałam przez dwa lata, po półrocznym stażu w Bielsku-Białej. Zgodnie z tą koncepcją zaczęłam też wdrażać własne propozycje programowe już z po‑ wrotem w BWA, najpierw w czasie kadencji Zbigniewa Michniowskiego, a potem przez kilka miesięcy pełnie‑ nia obowiązków dyrektora. Przykładem może być wy‑ stawa Andy’ego Warhola, którego prace udało się spro‑ wadzić do Galerii Bielskiej BWA (taką nazwę przyjęło Biuro Wystaw Artystycznych w 1994 roku, po przeję‑ ciu przez władze samorządowe), dzięki pomocy artysty Jerzego Ziombera. Wystawa ta, z wielkim rozmachem i w pięknej oprawie ekspozycyjnej Krzysztofa Morcin‑ ka, zrealizowana została za kadencji dyrektor Małgo‑ rzaty Kubicy-Bilskiej. Odwaga sięgania po wielkie nazwiska sztuki nie tyl‑ ko polskiej, ale i światowej w czasie jej kadencji stała się faktem. Wymagało to po pierwsze większych pieniędzy na realizację wystaw, a po drugie przychylności decyden‑ tów, czyli władz samorządowych. Dyrektor Małgorza‑ cie Kubicy-Bilskiej udało się jedno i drugie. Stworzyła też zespół merytoryczny, który autorsko realizował ten ambitny program. Dzięki współpracy z doświadczonymi Wspomina Agata Smalcerz Dyrektor Agata Smalcerz Pamiątka z Wrocławia, czerwiec 2004 Archiwum Galerii Bielskiej BWA I n t e r p r e t a c j e 11 Wernisaż wystawy Bardzo dobre obrazy, listopad 2010 (prezentacja projektu M. Łuczyny i J. Złoczowskiego) Archiwum Galerii Bielskiej BWA „galernikami”: wymienionym już Krzysztofem Morcin‑ kiem (artystą i kuratorem, twórcą galerii Miejsce w Cie‑ szynie, autorem znakomitych ekspozycji) i Grażyną Cy‑ bulską (wcześniej kustoszem muzeum w Chełmie) oraz doświadczoną dziennikarką Barbarą Swadźbą (wzor‑ cowo prowadzącą promocję) zespół, w którym byłam kuratorem, nabrał profesjonalizmu. Jeśli dodać do tego wieloletnie doświadczenie zespołu technicznego w orga‑ nizacji wystaw – było to mocne zaplecze ludzkie dające podstawy do realizacji ambitnych planów rozwoju gale‑ rii. Inne fundamenty możliwości rozwoju to przestrzeń dwóch pięknych sal ekspozycyjnych i salki w kawiarni, a także historia miejsca, na którym w latach 1879–1939 stała synagoga. Tę spuściznę – już jako dyrektor – przejęłam w 2003 roku. Każdy okres rozwoju Galerii Bielskiej BWA (naj‑ pierw Pawilonu Plastyki, później Biura Wystaw Ar‑ tystycznych) charakteryzował się odmiennością uwa‑ runkowaną sytuacją polityczną i społeczną. W każdym działały inne mechanizmy, które napędzały takie a nie inne rozwiązania. Obecnie możliwa jest szeroka współpraca z zagranicą, tworzone są fundusze wspierają‑ ce rozwój ambitnych, wielkich przedsięwzięć. Nie braku‑ je pomysłów, ale praktyczne realizowanie tak skompliko‑ wanych projektów, o dużych budżetach i specyficznych procedurach, jest bardzo trudne. Jednak to właśnie wy‑ daje się być przyszłością, drogą galerii, którą należy wziąć pod uwagę przy planowaniu działań. Projekty te zwykle uwzględniają wyjście w przestrzeń publiczną, współpra‑ cę z widzami, funkcję edukacyjną, tworzenie społeczno‑ ści artystów i odbiorców sztuki. Efektem tych działań są np. murale na ścianach kilku obiektów w Bielsku-Bia‑ łej: Joanny Stańko, Karoliny Zdunek, grupy Twożywo, Leona Tarasewicza (sfinansowany przez Gemini Park). Czy też rzeźby w przestrzeni miasta: Anny Daniell, Sła‑ womira Brzoski i Dariusza Fodczuka – powstałe podczas projektu „Lokomotywa”. Galeria zorganizowała też Targi Sztuki „Sfera Sztuki” w pasażu Galerii Sfera, promując współczesne malarstwo w nietypowym miejscu. Galeria w Bielsku-Białej zawsze była przyjazna wi‑ dzom, choć od początku istnienia, od 1960 roku, miała zawsze charakter elitarny. Świątynią sztuki w pewnym sensie pozostaje nadal, niejako nawiązując do sakral‑ nego charakteru tego skrawka ziemi w nie tak daw‑ nych czasach. Choć jednocześnie nie wzywa do pada‑ nia na kolana, ale nawiązuje dialog z widzem, pragnie mówić o jego problemach, jego czasach, zadając często trudne pytania. Mam nadzieję, że Galeria Bielska BWA będzie się rozwijać, przyciągając coraz więcej widzów swoimi pro‑ pozycjami oraz mając możliwość prezentacji ciekawych artystów, w różnych obszarach aktywności. Wystawa grafiki Ad Extra Teodora Durskiego, wrzesień 2009 12 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 100 lat teatru w Cieszynie Mirosława Pindór Geneza gmachu teatralnego w Cieszynie związana jest z aktywnością społeczno-kulturalną środowiska niemieckiego w mieście nad Olzą na przełomie stuleci oraz w pierwszej dekadzie XX wieku. Starania o wybudowanie teatru podjęło Niemieckie Cieszyńskie Towarzystwo Teatralne, założone w 1898 r. Pomysłodawcą budowy był rajca gminny Franz Bar‑ tha. W marcu 1902 r. zwołał on w Domu Niemieckim w Cieszynie zebranie w tej sprawie. Na zebraniu powo‑ łano Cieszyńskie Towarzystwo Budowy Teatru. Jego przewodniczącym został Bartha, a funkcję skarbnika powierzono rajcy miejskiemu Johannowi Struhalowi. Najpilniejszą sprawą stało się pozyskanie odpowiednich funduszy na budowę obiektu. Dlatego już w maju 1902 r. wystosowano do mieszkańców Cieszyna odezwę, w któ‑ rej zawarto takie między innymi słowa: pragniemy wybudowania teatru, który będzie nowoczesny, który będzie odpowiadał wymaganiom obecnym i przyszłym. Pragniemy, aby teatr stał się magnesem przyciągającym ludzi z Cieszyna i okolic. Pragniemy teatru, który będzie nośnikiem stylu życia i kultury niemieckiej. W tym celu apelujemy do Was: o ofiarność, o wsparcie i współdziałanie, o narodowe poczuwanie się do wspierania sztuki w naszym mieście. Szczególną aktywnością w pozyskiwaniu funduszy wykazał się skarbnik Towarzystwa. Rzutkość Struhala, a także dochód z licznych imprez kulturalnych dopro‑ R e l a c j e wadziły do zakończenia działalności z dużym finanso‑ wym sukcesem. Wiosną 1909 r. po zebraniu potrzebnej kwoty (a całkowity koszt budowy obliczono na 450 tys. koron) wszczęto budowę. Towarzystwo zadecydowało o postawieniu wol‑ no stojącego gmachu teatralnego na terenie najstarsze‑ go centrum Cieszyna, w miejscu, gdzie znajdował się – sięgający początków XIV stulecia – kościół parafialny. Spłonął on w wielkim pożarze miasta w 1789 r. Na po‑ gorzelisku wybudowano koszary cieszyńskiego garnizo‑ nu piechoty, systematycznie wyburzane od 1905 r. Budo‑ wę teatru powierzono cieszącemu się międzynarodową sławą wiedeńskiemu atelier architektonicznemu Fellner & Helmer*. 6 lipca 1909 r. o g. 6.00, w piękny pogodny poranek, dokonano symbolicznego pierwszego wyko‑ pu. Głównym wykonawcą robót budowlanych była cie‑ szyńska firma Eugena Fuldy, a przebiegały one niezwy‑ kle sprawnie – jesienią ukończono budynek w stanie surowym, zimą przeprowadzono prace wykończenio‑ we wewnątrz. Budowę wspierali ochotnie prywatni dar‑ czyńcy, a z nich najznamienitszymi byli cesarz Franci‑ szek Józef I i arcyksiążę Fryderyk. Urzędowa kolaudacja Budynek Teatru Niemieckiego przy placu Koszarowym (pocztówka, 1912, z archiwum Muzeum Śląska Cieszyńskiego) i Teatr im. Adama Mickiewicza współcześnie Janusz Szczotka Dr Mirosława Pindór – teatrolog, absolwentka UJ, adiunkt Wydziału Etnologii i Nauk o Edukacji UŚ. Autorka artykułów naukowych, a także książek. I n t e r p r e t a c j e 13 Rzut parteru, ze zbiorów Archiwum Państwowego w Katowicach Oddziału w Cieszynie Janusz Raczyński Teatr w budowie, z archiwum Muzeum Śląska Cieszyńskiego 14 R e l a c j e obiektu odbyła się 19 września 1910 r. Budynek o kuba‑ turze 16 944 m3, wzniesiony w stylu zmodernizowanego późnego wiedeńskiego baroku, okazał się harmonijnie skomponowany, z wyczuciem piękna, umiaru i smaku, z poprawną widocznością ze wszystkich miejsc. Jego pięć kondygnacji (dwie podziemne i trzy naziemne) da‑ wało wrażenie przestrzennego rozbudowania. Wnętrze gmachu rozwiązano niezwykle funkcjonalnie, z zacho‑ waniem przejrzystości układu komunikacyjnego. Teatr dysponował łącznie 770 miejscami siedzącymi i stoją‑ cymi**. Pomysłodawców przedsięwzięcia – Franza Bar‑ tha i Johanna Struhala – uhonorowano specjalną tabli‑ cą w holu teatru. Uroczyste otwarcie Teatru Niemieckiego w Cieszy‑ nie (Deutsches Theater in Teschen) nastąpiło w sobotę 24 września 1910 r. Sama uroczystość podzielona została na trzy części. Przed południem miało miejsce przeka‑ zanie kluczy przez Hermanna Helmera Franzowi Barcie. Wygłoszono okolicznościowe przemówienia. Oficjalnie proklamowano, że będzie to „Teatr Niemiecki w Cieszy‑ nie” i że nigdy z tej sceny nie padnie żadne polskie sło‑ wo. Drugim etapem uroczystości była, dana w godzinach popołudniowych, inscenizacja tragedii Fale morza i miłości Franza Grillparzera. Spektakl poprzedziło odegra‑ nie przez orkiestrę teatralną uwertury Poświęcenie domu Ludwiga van Beethovena. Następnie odczytano specjal‑ nie napisany na otwarcie teatru Prolog, autorstwa pro‑ fesora miejscowego gimnazjum. Uroczystość zamykało wystawienie, w godzinach wieczornych, operetki Johan‑ na Straussa Baron cygański. Honorowymi gośćmi byli: prezydent Śląska Austriackiego, posłowie do Sejmu Ślą‑ skiego i burmistrzowie sąsiednich miast. Dyrektorem i zarazem dzierżawcą nowo powstałej sceny został w drodze konkursu Oskar Gaertner z Mo‑ raw. Dysponował on stałym trzydziestoosobowym ze‑ społem aktorskim, nadto dwudziestodwuosobowym chórem. Byli to amatorzy. Aktorów profesjonalnych z Wiednia, tudzież z innych miast Europy, angażowa‑ no do poszczególnych przedstawień okazjonalnie. Wiel‑ kim wydarzeniem dla Teatru była wizyta młodego arcy‑ księcia Karola Franciszka Józefa i jego żony, księżniczki Zyty, od 1916 r. ostatniego cesarza i ostatniej cesarzowej Austrii. Przybyli do Cieszyna 16 marca 1912 r. Na spe‑ cjalne życzenie pary arcyksiążęcej wystawiono wieczo‑ rem w teatrze operetkę Lehara Ewa; dyrektor O. Gaert‑ ner wręczył dostojnym gościom program wydrukowany złotymi literami na białym jedwabiu. Od listopada 1914 r. widownię Teatru Niemieckie‑ go tworzyli w dużej mierze oficerowie naczelnego szta‑ bu armii austriackiej. Wieczorami chętnie spędzali czas na spektaklach. To z myślą o nich zapraszano do miasta artystów głównych scen wiedeńskich, co sprawiło, że pa‑ radoksalnie najlepszy okres cieszyński teatr przeżywał w latach I wojny światowej. Po listopadzie 1918 r. Niemcy – ze względów finansowych – wyrazili zgodę na odstą‑ pienie sali teatralnej polskim zespołom. I tak, 14 grud‑ nia 1920 r. wystąpił w Cieszynie zespół krakowskiego Teatru im. J. Słowackiego z Zemstą A. Fredry, a 6 stycz‑ nia 1923 po raz pierwszy obejrzano w Cieszynie Halkę S. Moniuszki w wykonaniu śpiewaków, chóru, baletu i orkiestry przy Teatrze Polskim w Katowicach. Trudno‑ ści finansowe w okresie międzywojennym spowodowa‑ ły konieczność rozwiązania stałego zespołu. Od 1936 r. scenę cieszyńską zaczął obsługiwać w pełni Teatr Miej‑ ski z Bielska (przedtem czynił to okazjonalnie). Teatr Niemiecki prowadził również działalność podczas oku‑ pacji (do sierpnia 1944 r.), jako placówka profesjonal‑ na (aktorów przysyłano z głębi Rzeszy), zwana Miejską Sceną w Cieszynie. Budynek wyszedł z wojennej zawieruchy w stanie do‑ brym, co pozwoliło na utworzenie w Cieszynie we wrześ niu 1945 r. profesjonalnego zespołu teatralnego, pod dy‑ rekcją Stanisława Kwaskowskiego. Oficjalna inauguracja I n t e r p r e t a c j e działalności Teatru Polskiego w Cieszynie (bo taką no‑ sił nazwę) nastąpiła 18 października. Wystawiono Pana Jowialskiego A. Fredry. „Dziennik Zachodni” uznał ten dzień za zapisujący się złotymi głoskami w życiu kulturalnym Cieszyna: (...) miasto zdobyło swój stały teatr. Zaś „Rzeczpospolita” (1945, nr 300) opatrzyła cieszyń‑ ską premierę następującą adnotacją: Gmach teatru cieszyńskiego, który jest naprawdę wyjątkowo piękny, ślicznie utrzymany, zapełniony był tego wieczoru po brzegi publicznością, przedstawicielami władz, organizacji, duchowieństwa. Uderza gong – otwiera się kurtyna, na tle kotary i emblematów narodowych widnieje w górze Orzeł Biały, a poniżej zgrupowany cały zespół artystów (...). Płoną wszystkie światła – nastrój podniosły. Trudności lokalowe i transportowe sprawiły, że w grudniu 1945 r. kierownictwo podjęło decyzję o prze‑ niesieniu centrum scenicznego zawiadywania z Cieszy‑ na do Bielska i odtąd datuje się symbioza (nawracająca) obu scen: cieszyńskiego Teatru im. A. Mickiewicza (na‑ zwa od 1948 r.) i bielskiego Teatru Polskiego. Miała ona miejsce w latach 1946–1961 oraz 1980–1992. Czas usa‑ modzielnienia się cieszyńskiego teatru przypadł na lata 1961–1979, gdy – mocą decyzji Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Cieszynie – jego agendy włączone zostały w działalność Miejskiego Domu Kultury. Po po‑ nownym, dwunastoletnim zespoleniu z teatrem w Biel‑ sku‑Białej, 1 stycznia 1993 r. powstała miejska instytucja kultury o nazwie: Teatr im. Adama Mickiewicza z sie‑ dzibą w Cieszynie. Z wydarzeń artystycznych minionego sześćdziesię‑ ciolecia przywołania wymaga przede wszystkim inau‑ guracja 24 kwietnia 1947 r. ogólnopolskiego Festiwalu Szekspirowskiego. Prezydent Cieszyna Jan Smotrycki R e l a c j e powiedział wówczas przed kurtyną: Szczęśliwe i dumne może być to miasto z tego, że otworzyło Konkurs Szekspirowski i to wbrew uchwale dawniej tu grającego teatru niemieckiego, że nigdy i pod żadnym warunkiem nie miało tu zabrzmieć słowo polskie. A „otworzyło Konkurs” Poskromieniem złośnicy Teatru Polskiego Bielsko–Cieszyn w reżyserii dyrektora. Przedstawienie zyskało cenne na‑ grody, wyróżniono Stanisława Kwaskowskiego za kre‑ ację aktorską i Feliksa Krassowskiego za scenografię. Po latach Kwaskowski wspominał: Śmialiśmy się wszyscy i radowali, że zdobyta przez nas sława stała się również sławą Bielska i Cieszyna. Wydarzeniem bezprecedensowym dla życia społecz‑ no-kulturalnego miasta były występy na cieszyńskiej scenie arcymistrza Ludwika Solskiego. Z jego udziałem wystawiono Pana Jowialskiego Fredry. Uroczysta pre‑ miera odbyła się 25 września 1949 r. Sam mistrz – pod‑ ówczas już 94-letni – wcielił się w rolę tytułową. Zagrał nadto w styczniu 1950 r. w Kościuszce w Berville J. T. Dy‑ bowskiego oraz w grudniu tego samego roku w Grubych rybach M. Bałuckiego, wcielając się w rolę Onu‑ frego Ciaputkiewicza. Z wielości przedsięwzięć artystycznych lat sześćdzie‑ siątych (a odbyły się wówczas w kierowanym przez Jana Foltyna teatrze aż 1533 im‑ prezy) przywołania wy‑ maga prapremiera opery ludowej Sałasznicy Jana Sztwiertni; wydarzenie nader ważne w kontekście jubileuszowego wieczoru, który przypadł w cieszyń‑ skim teatrze na dzień 24 września 2010 r., a na któ‑ ry złożyła się m.in. pre‑ miera Sałaszników w wy‑ konaniu Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk. W powsta‑ łym z inspiracji Jerzego Drozda (dyrektora cie‑ szyńskiej Szkoły Muzycz‑ nej) widowisku, wysta‑ wionym w marcu 1966 r., wystąpiło 120 wykonaw‑ ców: członkowie Zespołu Pieśni i Tańca Ziemi Cie‑ szyńskiej, chórzyści To‑ warzystwa Śpiewaczego Dyrektor Andrzej Łyżbicki Mirosława Pindór, autorka książki Teatr w Cieszynie i jego stuletnie dzieje 1910–2010 Janusz Szczotka I n t e r p r e t a c j e 15 Zaproszenie na otwarcie budynku teatru, ze zbiorów Książnicy Cieszyńskiej Anna Fedrizzi-Szostok Para arcyksiążęca Zyta de Bourbon-Parma i Karol Franciszek Józef, z archiwum Muzeum Śląska Cieszyńskiego Program drukowany na jedwabiu złotymi literami do Ewy F. Lehara, ze zbiorów Książnicy Cieszyńskiej Anna Fedrizzi-Szostok 16 R e l a c j e Lutnia, uczniowie Państwowej Szkoły Muzycznej w Cie‑ szynie. Reżyserował Franciszek Michalik ze Sceny Pol‑ skiej w Czeskim Cieszynie. W latach osiemdziesiątych, w ramach prowadzonej przez Teatr im. A. Mickiewicza własnej działalności upowszechnieniowo-artystycznej, realizowano dwa cykle repertuarowe: Cieszyńskie Dni z Muzyką i Cieszyńskie Teatralia. W zakresie pierwsze‑ go z nich zaprezentowano w maju 1982 r. nową wersję Sałaszników w reżyserii Marka Mokrowieckiego i w wy‑ konaniu Zespołu Pieśni i Tańca Ziemi Cieszyńskiej, w ramach drugiego przedstawiano polską dramaturgię w realizacji między innymi scen stołecznych. Od stycznia 1993 r., czyli z chwilą usamodzielnie‑ nia się Teatru w Cieszynie i powołania na stanowisko dyrektora Andrzeja Łyżbickiego (związanego z nim od września 1977 r.), placówka prowadzi wielostronną działalność impresaryjną i edukacyjną, udziela pomo‑ cy organizacyjnej i merytorycznej społecznemu rucho‑ wi kulturalnemu. Jest także miejscem międzynarodo‑ wych festiwali, w tym teatralnego „Na granicy” (od 1990; od 2004 pn. „Bez granic”), muzycznego „Viva il canto” (od 1992). Nadto okazjonalnych przeglądów i kongre‑ sów, m.in. Kongresu Międzynarodowej Wspólnoty Eku‑ menicznej, którego gościem honorowym był prezydent Lech Wałęsa (1995). Wizytówkę instytucji stanowią do‑ roczne Dni Teatru ... w Teatrze Cieszyńskim (wg pomy‑ słu dyrektora Łyżbickiego). W latach 1997–2010 gościły nad Olzą teatry czerpiące swą siłę ze świetnych aktor‑ skich zespołów, m.in. Powszechny, Ateneum i Polonia z Warszawy, Narodowy Stary Teatr z Krakowa. W ra‑ mach dotychczasowych 14 edycji pokazano 51 spekta‑ kli w 67 wystawieniach przygotowanych przez 9 scen. Przed cieszyńską publicznością wystąpili najznamie‑ nitsi artyści sceny polskiej. W ramach działalności edukacyjnej prowadzono cy‑ kle: „Bliżej teatru”, „Profesjonalne pokazy charaktery‑ zacji teatralnej i filmowej” (prowadzone były przez Ry‑ szarda Palucha z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej) oraz I n t e r p r e t a c j e „Warsztaty teatralne z Mistrzem”, będące rodzajem ar‑ tystycznych konsultacji udzielanych uczniom cieszyń‑ skich szkół przez wybitnych aktorów, m.in. Annę Seniuk, Zbigniewa Zapasiewicza, Jerzego Stuhra, Artura Barci‑ sia. Te działania Andrzeja Łyżbickiego zostały uhono‑ rowane w 1998 r. Złotą Maską – prestiżową nagrodą te‑ atralną, przyznawaną w tamtych latach pod patronatem wojewodów z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru. Teatr w Cieszynie odwiedza co roku ok. 70 tys. wi‑ dzów, a obiekt udostępniany jest, rzecz ujmując sta‑ tystycznie, co trzeci dzień. Wspomnieć należy także, że cieszyński gmach zaistniał w realizacjach filmowych – w Teatrze im. A. Mickiewicza kręcono zdjęcia do Ziemi obiecanej Andrzeja Wajdy i serialu Modrzejewska Jana Łomnickiego. Dziś w cieszyńskim przybytku Melpomeny, mimo zmienności proponowanych publiczności form teatral‑ nych, niezmiennie wyczuwa się niezatartą – stuletnią – przeszłość. Mogliśmy jej zakosztować również podczas wspomnianego jubileuszowego wieczoru. Złożyły się na niego oprócz premiery Sałaszników także wystąpie‑ nie dyrektora A. Łyżbickiego, prezentacja multimedial‑ na Teatr w Cieszynie i jego stuletnie dzieje M. Pindór oraz wystawa fotograficzna Teatr w Cieszynie wczoraj i dziś J. Szczotki. ? * Warto wspomnieć, że w 1905 r. budynek bielskiego Teatru Miejskiego uległ częściowej przebudowie według projektu tej‑ że wiedeńskiej spółki. ** Kompleksowe remonty teatralnego obiektu miały miejsce w latach: 1939–1940 (wzbogacenie o scenę obrotową i maszyne‑ rię do wywoływania efektów specjalnych); 1964–1965 (mody‑ fikacja urządzeń przeciwpożarowych, pięciotonowej żelaznej kurtyny, instalacja zbiorników wodnych o pojemności 22 tys. litrów, stanowiących rezerwę na wypadek pożaru); 1977– 1979 (m.in. zmiana wystroju widowni, wzbogacenie balkonu II pię‑ tra o trzy medaliony: Wojciecha Bogusławskiego, Heleny Mo‑ drzejewskiej i Stanisława Moniuszki, bogata sztukateria). Kochałem Panią – wieczór poezji i muzyki w wykonaniu Krzysztofa Kolbergera i Ewy Jaślar (28.11.2003) oraz wnętrze teatru Janusz Szczotka R e l a c j e Uszyta w sam raz Magdalena Legendź Konfekcja... można było usłyszeć po listopadowej premierze na Małej Scenie Teatru Polskiego. Może i konfekcja, ale precyzyjnie skrojona i z polotem uszyta – bliżej jej do haute couture niż ubrań popularnych sieciówek. No, może niewielkie zastrzeżenia można by mieć do wykończeniówki, ale niech by w takiej konfekcji chodzili wszyscy rodacy, a polska ulica wyglądałaby jak wybiegi domów mody Mediolanu, Paryża i Nowego Jorku. Na scenie pokój umeblowany w stylu IKE-i – łóżko z żółtą pościelą, dwa fotele, wiszące tkaninowe półki, przeciętny, współczesny dom, w który pewien infanty‑ lizm wnoszą walające się po podłodze pluszowe zabaw‑ ki. Ten infantylizm wzmacnia piżamka jednej z posta‑ ci – różowa w drobne paseczki. Nie nosi jej jednak mała dziewczynka. Brzmi nudno? Dla zachęty zacznijmy od tego, że wszystko dzie‑ Anna Guzik je się na łóżku, w łóżku i ewentualnie wokół łóżka, i Artur Pierściński I n t e r p r e t a c j e 17 a bohaterkami najnowszego dramatu Ingmara Villqi‑ sta są dwie kobiety. Nie, nie, aż tak pikantnie nie będzie – nie mamy do czynienia z kochankami, ale z siostra‑ mi. Dodajmy – w trudnej sytuacji życiowej. Jedna, za‑ radna, „radzi sobie dupą”, jak powiedziałby Momo z po‑ wieści Emile’a Ajara Życie przed sobą. Druga, jak dopiero po pewnej chwili widz się dowiaduje – co oczywiście za‑ pisać należy na plus spektaklu – jest opóźniona umysło‑ wo. Nie na tyle jednak, żeby nie mogła sama wychodzić do biblioteki czy galerii na czas, gdy Matti przyjmuje klientów. Ta zresztą chroni siostrę przed wiedzą o swej profesji. Na tym właśnie autor-reżyser buduje napięcie dramaturgiczne. I na ciągłym balansowaniu między dy‑ stansem a brakiem dystansu, siostrzanym ciepłem, które objawia się głównie w przytulaniu – przede wszystkim pluszaków, z którymi rozmawia Hanni – ale też w prze‑ łomowych momentach we wzajemnej czułości sióstr. Tej czułości potrzebują obie na równi. Nie bez powodu przywołano tu powieść Ajara, a war‑ to dodać jeszcze, że niektóre dialogi brzmią podobnie – co do klimatu i wymowy, nie dosłownie – jak w Szklanej menażerii czy Motyle są wolne. Wydaje się bowiem, że zamiarem autora była nie tyle „wiwisekcja psychiki”, jak napisano w teatralnym programie (choć na bardziej zewnętrznym poziomie można i to zauważyć), ale po‑ kazanie bezbronności współczesnego człowieka, jego nieprzystosowania i trudności przy wpasowywaniu się w społeczne konwenanse i schematy. Marta Gzowska-Sawicka (Matti) i Anna Guzik (Han‑ ni) do stworzenia swych postaci użyły zróżnicowanych i skontrastowanych środków wyrazu. Szorstka, obceso‑ wa Matti jest jednak w głębi wrażliwą, delikatną dziew‑ czyną, co widać nie tylko w scenach telefonicznych roz‑ mów z alfonsem, ale też w momentach, gdy musi zadać ból siostrze. Hanni, pragnąca czułości, miłości i księcia z bajki, być może zagrana nieco nadekspresyjnie, zbyt emocjonalnie – co potwierdzić może ten, kto zetknął się z osobami lekko upośledzonymi – okazuje się twar‑ da i bezwzględna. Jak to się dzieje – tego niestety zdra‑ dzić nie można, jeśli się nie chce pozbawić przyszłego widza prawdziwego zaskoczenia i dreszczu przerażenia. Zanim jednak finał nastąpi, reżyser dodatkowo osła‑ bia naszą czujność prawdziwie zabawną sceną, w której prym wiedzie Artur Pierściński (Knut). Szybkie tempo akcji (choć sama ekspozycja proble‑ mu mogłaby być nieco bardziej skondensowana), znako‑ mita muzyka podkreślająca dramatyzm poszczególnych scen i ciekawe operowanie światłem – to wszystko spra‑ wia, że spektakl ogląda się z przyjemnością. Można po‑ wiedzieć: premiera w sam raz z okazji roku jubileuszo‑ wego, 120. w historii Teatru Polskiego sezonu. W sam raz ambitna i w sam raz popularna. Teatr Polski w Bielsku-Białej: Ingmar Villqist, Taka fajna dziewczyna jak ty, reżyseria i scenografia Ingmar Villqist; mu‑ zyka Olo Walicki; obsada: Anna Guzik, Marta Gzowska-Sa‑ wicka, Artur Pierściński; premiera 5 listopada 2010. 18 R e l a c j e Marta Gzowska-Sawicka i Anna Guzik Tomasz Wójcik Magdalena Legendź – teatrolog, publicystka kulturalna, redaktorka k siążek i czasopism, recenzentka, która dzieli się z czytelnikami różnych pism teatralnymi refleksjami. I n t e r p r e t a c j e Katarzyna Dąbek Polsko-słowacka konferencja pod nazwą „Biblioteki na terenach pogranicza i ich rola w kształtowaniu społeczeństw wielokulturowych” odbyła się w dniach 20–22 września 2010 roku. Zorganizowały to przedsięwzięcie Książnica Beskidzka w Bielsku-Białej oraz Krajská knižnica w Żylinie. Podczas dwóch pierwszych dni w Szczyrku wygło‑ szono czternaście referatów. Poruszano zagadnienia do‑ tyczące szeroko rozumianej kultury obu państw, eduka‑ cji i historii. Prezentowano unijne programy promujące współpracę transgraniczną. Pojawiły się też analizy pol‑ skiej i słowackiej literatury pogranicza, a nawet wyniki badań socjologicznych. W trzecim dniu uczestnicy od‑ wiedzili wybrane biblioteki w Słowacji. Sympozjum adresowane było przede wszystkim do bibliotekarzy z powiatów bielskiego, żywieckiego, cieszyńskiego oraz z województwa żylińskiego. Wzięli w nim udział przedstawiciele środowisk akademickich i lokalnych władz. Podczas otwarcia Książnica Beskidz‑ ka została uhonorowana prestiżową odznaką Zasłużo‑ ny dla Kultury Polskiej, przyznaną przez Ministra Kul‑ tury i Dziedzictwa Narodowego. Był to wyraz uznania dla wszechstronnej działalności tej instytucji. Szczegól‑ nie doceniono udział Książnicy w projekcie Śląskiej Bi‑ blioteki Cyfrowej. Od czterech lat starodruki, regionalia i roczniki tygodnika „Kronika Beskidzka” poddawane są digitalizacji. Mogą z nich korzystać internauci z Pol‑ ski i zagranicy pod adresem: www.sbc.org.pl. Prelegenci w swoich wystąpieniach zgodnie podkre‑ ślali, że biblioteki obecnie rozszerzają swoją ofertę. Pod‑ stawowe ich zadanie polega na gromadzeniu i udostęp‑ nianiu zbiorów oraz promocji czytelnictwa. Prowadzą R e l a c j e Biblioteki na pograniczu jednak dodatkowo szeroką działalność informacyjną, edukacyjną i kulturalną – organizują spotkania, wysta‑ wy, pokazy filmów, a nawet koncerty. Biblioteki regionu pogranicza są również aktywne ponadlokalnie – odgrywają istotną rolę w budowaniu społeczeństwa wielokulturowego, czyli takiego, w któ‑ rym w jednej przestrzeni społecznej współistnieją obok siebie różne tradycje. Mają na celu pomóc nam zrozu‑ mieć własną tożsamość, a jednocześnie przygotować nas na spotkanie i dialog z inną kulturą. Bogdan Kocurek, dyrektor Książnicy Beskidzkiej, wspominał ten moment po przemianach politycznych 1989 roku, kiedy to w końcu można było likwidować bariery między Polską a Słowacją. Jednak w latach 90. istniały jeszcze ogromne problemy ze współpracą mię‑ dzynarodową, chociażby z powodu niewystarczającej liczby przejść granicznych. Nikt wtedy nie potrafił so‑ bie wyobrazić, że nastaną czasy, kiedy nawet paszporty nie będą potrzebne. Już wówczas prowadzono rozmo‑ wy na temat integracji i wspólnych inicjatyw w zakre‑ sie książki i czytelnictwa, a także wymiany kulturalnej. Wkrótce Książnica przyłączyła się do realizacji projek‑ tu polsko-czesko-słowackiej współpracy transgranicz‑ nej „Beskidy bez granic”. Udało się nawiązać współpracę z Krajską knižnicą w Żylinie. 18 stycznia 2000 roku pod‑ pisano umowę. Biblioteki zobowiązały się do wzajemnej Uczestnicy konferencji zwiedzali słowackie biblioteki. Na zdjęciach: Krajská knižnica w Żylinie, Turčianska knižnica w Martinie, Kysucká knižnica w Czadcy Katarzyna Dąbek – absolwentka kulturoznawstwa i filozofii na UŚ. W Regionalnym Ośrodku Kultury zajmuje się redagowaniem portalu silesiakultura.pl. I n t e r p r e t a c j e 19 Uczestnicy obrad w Szczyrku Archiwum Książnicy Beskidzkiej 20 R e l a c j e opularyzacji literatury naszych narodów, udostępnia‑ p nia publikacji o regionie oraz informacji na temat dzia‑ łalności kulturalnej obu miast i państw. Szybko okaza‑ ło się, że kultura nas jednoczy i że od lat przejmujemy pewne elementy tradycji od naszych sąsiadów. Na przy‑ kład ikoną kultury słowackiej w Polsce jest Janosik, któ‑ remu nawet przypisywano polski rodowód. Z kolei kul‑ towym przedstawieniem teatralnym w Słowacji, jak mówiła podczas konferencji Helena Jacošová, dyrektor‑ ka Instytutu Słowackiego w Warszawie, był spektakl zre‑ alizowany na podstawie śpiewogry Ernesta Brylla i Ka‑ tarzyny Gaertner Na szkle malowane. Bielska biblioteka ma sporo osiągnięć w dziedzinie współpracy ze Słowacją. Od ponad dziesięciu lat wspól‑ nie ze swoją odpowiedniczką z Żyliny (a także we Frýd‑ ku-Místku w Czechach) organizuje konkurs dla dzieci i młodzieży „Tworzymy własne wydawnictwo”. Od pię‑ ciu lat organizuje Bielski Festiwal Kultury Słowackiej. Regularnie promuje książki o Słowacji. Realizuje też projekt „Transgraniczna edukacja literacka”, który po‑ pularyzuje polską, słowacką, czeską i węgierską litera‑ turę współczesną. Podobną działalność prowadzi Żywiecka Biblioteka Samorządowa. Od 2007 roku ma swoją siedzibę w klasy‑ cystycznym budynku z końca XVIII wieku, zwanym Siej‑ bą. To tutaj powstał punkt informacji o Słowacji. Dostęp‑ ne są w nim książki, czasopisma, przewodniki związane tematycznie z krajem naszych sąsiadów. Można też uzy‑ skać informacje o wydarzeniach kulturalnych na terenie pogranicza. Projekt został zrealizowany dzięki współ‑ pracy z Kysucką knižnicą w Czadcy. Kontakty mię‑ dzy placówkami zaczęły rozwijać się już w latach 90. Wspólnie zrealizowano wiele przedsięwzięć jedno‑ czących społeczności lo‑ kalne wokół idei ochrony dziedzictwa kulturowe‑ go i edukacji regionalnej. W 1993 roku żywiecka in‑ stytucja otrzymała w darze z Czadcy książki – pięknie ilustrowane wydawnictwa dla dzieci, encyklopedie oraz publikacje regional‑ ne. W tym samym roku obie biblioteki wzięły też udział w harcerskiej i skautowej akcji przekazania Be‑ tlejemskiego Światła Pokoju. Na przejściu granicznym Zwardoń-Skalité Helena Kupczak, dyrektorka żywiec‑ kiej placówki odebrała ogień od Miroslava Golisa, dyrek‑ tora z Czadcy. W 1996 roku zorganizowano z kolei wy‑ stawę polskiej książki w Słowacji w ramach Dni Kultury Polskiej. Wspólnie (program „Granice nie są przeszko‑ dą”) zrealizowano również międzynarodowy konkurs literacko-plastyczny „Szukamy najpiękniejszej bajki i baśni”. W 2008 roku zainicjowano konkurs „Polskie i słowackie Beskidy w fotografii”, a podczas obchodów Jurinovej Jesieni (Jurinova jeseň) zorganizowano wy‑ stawę twórców nieprofesjonalnych z Żywca pt. Igłą malowane. Od stycznia 2010 roku instytucje współpracują przy realizacji projektu „Poznajemy się poprzez warto‑ ści kulturalne i naturalne”. Spotkanie w Szczyrku było też okazją do podsu‑ mowania dotychczasowej współpracy. Ľubomír Fa‑ lťan, dyrektor Instytutu Socjologii Słowackiej Akade‑ mii Nauk, podczas swego wystąpienia porównał granice państw do blizn historii. Dodał, że nadszedł sprzyjający czas na dialog. Natomiast Peter Cabadaj ze Slovenskiej národnej knižnicy w Martinie zwrócił uwagę na potrze‑ bę pogłębienia wzajemnej wiedzy o naszych kulturach. Zachęcał do inicjowania współpracy w wielu różnych dziedzinach sztuki i nauki, np. w działalności teatral‑ nej czy filmowej, w etnografii czy filozofii. Prelegenci zwracali również uwagę na to, że nadal brakuje tłuma‑ czeń wielu książek – i to zarówno z polskiego na słowac‑ ki, jak i odwrotnie. Wielokrotnie wymieniana była wy‑ dana w 2005 roku publikacja autorstwa Michała Jagiełły pt. Słowacja w polskich oczach. Obraz Słowaków w piśmiennictwie polskim. Książka została już przetłumaczo‑ na na język słowacki i ma się ukazać niebawem. – Konferencja pokazuje, że biblioteki publiczne słu‑ żą integracji ludzi zamieszkujących tereny przygranicz‑ ne obu krajów, że trzeba i można szukać wszystkiego, co wzbogaca naszą codzienność, tego, co służy przy‑ jaźni, uczy wzajemnej tolerancji dla odmienności ludzi i kultur. Na tych podstawowych wartościach budować można wspólną Europę bez granic – podsumował wy‑ darzenie Bogdan Kocurek. Konferencja była współfinansowana przez Unię Eu‑ ropejską oraz budżet państwa za pośrednictwem Eu‑ roregionu Beskidy. Wszystkie referaty zostaną wydane w języku polskim i słowackim w specjalnej publikacji, która będzie dostępna w Książnicy Beskidzkiej. I n t e r p r e t a c j e Jan Picheta kilka miesięcy temu wydał swój drugi poetycki tomik pt. przybrzeżny ocean. Druga książka, jak utrzymuje John Irving w Świecie według Garpa, jest najtrudniejsza. To ona ma być potwierdzeniem literackiej dojrzałości i prognostykiem na przyszłość. Z wierszami pewnie jest inaczej niż z powieściami, ale kwestia dojrzałości, jak wynika z poniższej rozmowy, pozostaje otwarta. Maria Trzeciak: Powiedz, byłeś kiedyś zachęcany do pisania wierszy? Jan Picheta: Zachęcany? Za młodu byłem zachęca‑ ny do uprawiania sportu. W czasach dziennikarskich w redakcji „Rębacza” byłem zachęcany do picia wódki. W wojsku byłem zachęcany, żeby kraść wszystko, co się dało i kopać doły na prywatnej działce pułkownika. Do pisania jednak nikt mnie nie zachęcał. Jesteś już dojrzałym twórcą? Jak może... niedojrzały człowiek być dojrzałym twórcą? Z drugiej strony to chyba dobrze – ponieważ zachowuję dziecko w sobie, wciąż mogę postrzegać świat znienacka. Świat jest dla mnie ciągle zaskakujący, nadal go odkry‑ wam i wciąż się rozwijam. Nie jestem zakrzepły i doj‑ rzały. Nie jestem jak perła w muszli. Nie chcesz być perłą? Nie jestem perłą I jak to się ma do dojrzałości? Dobrze jest nie osiągać dojrzałości, lecz ciągle się roz‑ wijać. Mam na myśli oczywiście dojrzałość poetycką, nie życiową, gdyż życie właściwie zależy od nas tylko w niewielkim stopniu. Rozwój życiowy zależy od innych czynników niż poetycki. Ale są miejsca wspólne – po‑ trzeba duchowości jako najistotniejsza cecha człowieka, jego sens istnienia. W moim przypadku jest ona potrze‑ bą pisania. Oczywiście rozwój duchowy nie przebiega li‑ nearnie. Jest jak korona drzewa o rozwidlających się ko‑ narach. Taka lipa Emila Zegadłowicza, od której wiedzie droga dookoła świata. Początek i koniec wszechrzeczy. Moją dojrzałością jest Italia. Cóż, żyję codzienną maka‑ breską, a marzę o Toskanii. Żeby tam pojechać na tydzień czy dwa i czerpać z ciągle ży‑ wych soków kultury basenu Morza Śródziemnego. Inspi‑ rować się dziełami sztuki, któ‑ rych nasycenie na metr kwa‑ dratowy jest tam największe na świecie. Od tej chwili. Zastanawiam się nad tym – nad sensem ży‑ cia i sensem pisania – teraz, ad hoc, bo mnie o to pytasz. Na co dzień człowiek jest przytłoczony rozpaczą czy ma‑ kabrą życia. Nie głowi się nad problemami pisarskimi. Myśli, gdzie by zarobić, wziąć jakąś fuchę, zredagować komuś książkę, zorganizować warsztaty literackie, wie‑ czór autorski... żeby przeżyć, bo akurat jestem w takiej sytuacji, że zarabiam grosze, pracując na pół etatu jako trener piłki nożnej. Trudno, tak w życiu wybrałem. Byłem z dziesięć razy. A planów do zrealizowania mam tysiące, bo każda z tych miejscowości – zaczynając od przebogatej Florencji, przez cudowną, niezwykłą Sie‑ nę, kończąc na San Gimignano (Zbigniew Herbert pisał, że można je unieść na dłoni olbrzyma) – ma dla mnie ogromny potencjał energetyczny. Energia, którą uzy‑ skuję podczas pobytu w Toskanii, wystarcza mi później na długie tygodnie i pomaga przeżyć zły czas w ubogim Od kiedy to wiesz? R e l a c j e Rozmowa z poetą Janem Pichetą Przecież już tam byłeś i to nie raz. Po co chcesz jechać znowu? Maria Tr z e c i a k I n t e r p r e t a c j e 21 w zabytki Bielsku-Białej. My zresztą, jeśli nawet mamy jakieś wspaniałe dzieła sztuki, to zupełnie nie potrafimy ich pokazać – przykładem jest zamknięty przez cały czas kościół św. Stanisława w Starym Bielsku czy niszczony przez nową zabudowę willowy Cygański Las. Naprawdę tak tęsknisz za Toskanią? Przed rzeźbą Igora Mitoraja we florenckich ogrodach Boboli Nieustannie. Można powiedzieć, że jeśli ktoś jest głu‑ pi, to tęskni. To nie jest przyjemne. Tęsknota wiąże się z czekaniem – a najgorszym przekleństwem żydowskim jest „obyś czekał”. Ja się jeszcze niepotrzebnie dodatko‑ wo podniecam albumami, które przywiozłem z Włoch i cierpię, że tych widoków nie mam za oknem. Nie po‑ trafię rzeźbić czy malować, ale staram się przeżywać, kontemplować dzieła kultury i cieszyć się nimi. Wydo‑ bywać z nich radość istnienia i refleksje nad marnością świata przy pomocy pisanego słowa. Bo poezja jest jak życie – między euforią i rozpaczą. Człowiek jest „psy‑ cholem” maniakalno-depresyjnym. Niektórzy myślą, że to choroba, ale życie każdego człowieka rozpościera się między tymi biegunami manii i depresji, urojenia, euforii i melancholii czy rozpaczy. Różnimy się między sobą tylko proporcjami. Wiedziałeś to wcześniej? Wiedziałem, gdyż jedyną książką, którą wielokrotnie przeczytałem w czasie studiów, był Mały słownik psychiatrii. Ponieważ jednak nie zmuszam się do częstych refleksji, nie zawsze o tym pamiętałem. Teraz ponownie to sobie uświadomiłem – dzięki tobie. Kiedy piszesz toskańskie wiersze? Na miejscu czy już po powrocie? Na miejscu. Dlatego jeżdżę z reguły sam, żeby móc prze‑ żywać dzieła sztuki i zapisywać doznania na pniu. Idziesz w konkretne miejsca z kajetem, piszesz i wychodzi gotowy wiersz? Maria Trzeciak – z dużą wnikliwością przygląda się życiu kulturalnemu Bielska‑Białej, w tym poczynaniom w dziedzinie literatury, a pisze o tym m.in. w „Magazynie Samorządowym”. 22 R e l a c j e Tak, piszę z otwartą gębą, niemal na kolanach, choć czasami poirytowany – że to wszystko takie piękne, a nie można temu sprostać intelektualnie. Po powrocie cyzeluję wiersze. Mam kilka kajetów z takimi tekstami. Wiersze, które już napisałem, były zapisem mniej skom‑ plikowanych doznań. Rzeczy bardziej skomplikowane – filozoficzne, erudycyjne – wymagają sprawdzenia, aluzji, analogii, które by korespondowały z gorącymi notatka‑ mi. Muszę mieć czas na obróbkę intelektualną i emocjo‑ nalną. Dlatego sporo jeszcze wierszy czeka na moje „od‑ krycie” w zeszytach. A zdarza ci się tak, że przychodzisz gdzieś z kajetem i okazuje się, że nie da rady nic napisać? Na ogół takie jest pierwsze wrażenie. Na przykład o fasa‑ dzie katedry w Orvieto nic nie napisałem. Bo ona jest tak frapująco piękna... Trudno jest napisać swoją katedrę orvietańską. Jak tu mierzyć się z cudem? Może łatwiej byłoby prozą?... Wszystko jest trudne, jeśli trzeba sprostać intelektualnie niezwykłemu nasyceniu piękna. Zresztą najpierw plano‑ wałem, że będę pisał eseje. Ale jak już zacząłem pisać, to obierałem tekst ze słów jak cebulę. Lubię bowiem, kie‑ dy tekst jest napisany tak, że nie można mu nic zarzucić (nec plus ultra – nic ponad to). A najcięższym zarzutem jest nadmiar słów. Nie chciałem być posądzany o grafo‑ manię – i tak z eseju robił się wiersz. Skracałeś, jak Maryśka w Postrzyżynach. W ogóle lubisz, żeby było krótko… Miałem taki okres w swojej twórczości, że chciałem dą‑ żyć do maksymalnego skrótu. Inspirowałem się maksy‑ mą Juliana Przybosia: „minimum słów, maksimum efek‑ tu poetyckiego” i posługując się tą formułą, osiągnąłem efekt karykaturalny – wystarczył mi tytuł i jedno sło‑ wo. Na krótką metę mogło to być ciekawe, ale zmierza‑ ło do milczenia. Mogłeś się tak obrać ze wszystkiego. Ładnie to powiedziałaś. Dlatego pomyślałem, że trzeba będzie zmienić formułę pisania – i wiersze toskańskie są już nieco inne (oczywiście, posługiwanie się skrótem jest zawsze fundamentalne dla poety, inaczej nie ma liry‑ ki). Starałem się szukać innych wartości, wokół których można budować poezję – takich jak miłość, delikatność, łagodność, uprzejmość – i propagować taką formę, któ‑ rej nam w życiu brak. Formę, która jest niszczona w me‑ diach, grach komputerowych. Bo człowiek nie jest tak zły, jak to widzimy na ekranach telewizyjnych i kompu‑ terowych. W swojej poezji staram się temu przeciwsta‑ wić. Oczywiście, cóż znaczy tysiąc egzemplarzy wier‑ sza wobec miliardów brutalnych filmów, programów czy gier. Wiem, że to, co robię, jest niszowe, ale jeśli po‑ maga trochę złagodzić okrucieństwo tego świata, który jest dany – m.in. moim czytelnikom – to będę to robić, bo piszę nie tylko dla siebie. Jak czytelnicy przyjmują twe wiersze? Na wieczorze autorskim w Cieszynie podeszła do mnie grupa studentów, którzy powiedzieli: „To jest zajebiste”. Chodziło im o erotyki. Dla osób, które mnie nie znały z poezji i po raz pierwszy podczas autorskiego spotka‑ nia stykają się z moimi wierszami, zaskakujące bywa to, że pisuję erotyki. Widzą bowiem we mnie... zramo‑ lałego starca. I n t e r p r e t a c j e I co, wstydzą się? Ja się wstydzę. Erotyki to duża część mojego dorobku, bo miłość dostarcza przeżyć „od uwielbienia do wzgar‑ dy”, jak mawiał Cyprian Norwid. Nawet zacząłem czy‑ tać niektóre teksty o miłości od nowa, czy wręcz wraca‑ łem do autorów, którzy o niej pisali, np. Rafała Wojaczka i Anny Świrszczyńskiej. Stanowią one dla mnie źródło inspiracji – co widać w ostatnim tomiku, bo jako zbyt „wątły” praktyk nie zdawałem sobie sprawy ze stopnia skomplikowania tej materii i pisałem na podstawie wła‑ snych przeżyć. Uważasz, że niewystarczających? Uważam, że każdy może pisać erotyki, bo niemal każ‑ dy do erotyki ma dostęp. Oczywiście minimum wiedzy trzeba mieć, ale najważniejsze są chęci. Szekspir pisał wielkie rzeczy o naturze ludzkiej i choć byli ludzie, któ‑ rzy „uczonej wody” wypili o wiele więcej, to jednak on został geniuszem. Poza tym, samo pisanie czyni czło‑ wieka mądrzejszym. Jak to? Rozmawiałem kiedyś z Ernestem Bryllem i spytałem go: – Czemu w listopadzie 1980 roku, w czasach solidarno‑ ściowej euforii, pisał pan takie ponure wiersze? Czy zda‑ wał pan sobie wtedy sprawę, że to długo nie potrwa? – Nie – mówi Bryll – ja też się cieszyłem. Ale jak siadam do pisania, to staję się mądrzejszy. – I rzeczywiście tak jest. Kiedy piszę, nie jestem tym ponurym Pichetą, któ‑ ry siedzi w czterech ścianach w Bielsku-Białej i marzy o Toskanii. Wydaje mi się, że wtedy postrzegam świat ostrzej, bardziej wnikliwie – choć uczonej też nie pi‑ łem wody. Człowiek pisząc, wie więcej. Dlatego wszyst‑ kim mówię: siadajcie i piszcie! Będziecie wiedzieć wię‑ cej o świecie i sobie. A co z publikacją? Jeśli tekst się nada... Ja zaczynałem od pisania tekstów krytycznych. Ten wewnętrzny krytyk we mnie wciąż siedzi i bardzo ostro ocenia. Napisałem wiele wierszy, ale do publikacji przeznaczam tylko te, które mogą się podobać. Po czym je poznajesz? Wypróbowuję – wiele razy – na sobie, na żonie, na przy‑ jaciołach. Najważniejszą konfrontacją są wieczory autor‑ skie. Takie wieczory to dla mnie wielka przyjemność. Przekonują mnie, że jest grono słuchaczy, dla których warto pisać. Ludzie odnajdują powinowactwo psychicz‑ ne z autorem. A i mnie to pomaga pisać. Wewnętrzny krytyk długo nie pozwalał mi publikować, ale w końcu się zdecydowałem. Coś trzeba po sobie zostawić. Trudno, R e l a c j e żyje się raz, mądrzejszy niż w wier‑ szach nie będę. Musisz być mądrzejszy. Uczysz pisania. Mogę uczyć innych właśnie dlatego, że mam w sobie wewnętrznego kry‑ tyka. Uczyłem od początku lat 80. na łamach różnych pism mniej lub bardziej ulotnych. Była „Formacja” w Chybiu, „Informator Kulturalny Województwa Biel‑ skiego”, było Radio Bielsko, szkółka literacka (którą pro‑ wadziłem na Złotych Łanach przez dziesięć lat), war sztaty „lipowe”... Nieskromnie przyznam, że na temat tego, co robiłem na łamach ogólnopolskiego miesięcz‑ nika młodoliterackiego „Formacja” – a pisałem recen‑ zje wierszy niemal wszystkich z około pięciuset uczest‑ ników konkursu poetyckiego – komplementy prawił mi sam prof. Stefan Treugutt. Recenzje zamieszczałem w rubryce pt. „Łaskawym okiem”. Jako „Łaskawca” by‑ łem dla młodych poetów życzliwy, ale też nieco ironicz‑ ny – na tyle, by nie dotknąć zbyt mocno wrażliwców, sta‑ wiających pierwsze kroki w literaturze. Moimi wzorami gustu i życzliwości byli – oprócz prof. Treugutta – Jerzy Krzysztoń czy Aleksander Bardini. Kiedy więc słucham wymądrzających się w telewizji półgłówków, którzy nisz‑ czą ludzi bez względu na ich wiek, talent, pochodzenie, to popadam we frustrację. Dlatego też postanowiłem wrócić do „Łaskawcy” – będę prowadził warsztaty li‑ terackie czy dziennikarskie, żeby udowodnić, że świat można pokazać w sposób bardziej życzliwy, niż robią to telewizyjni bezmózgowcy za wielkie pieniądze. A plany poetyckie? Wydałem tomik i jestem na rozdrożu. Gdzie pójść? Mam pewne wizje... ale nie chcę zapeszyć. Rodzaj życiorysu poetyckiego, lirycznego reportażu. Jaki będzie kolejny tomik? Nie wiem. Przyszłość jest nieokreślona, zwłaszcza w szczegółach. Co prawda, można było się spodziewać, że PRL upadnie, ale kto mógł przypuścić, że do gmachu Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach przenie‑ sie się kiedyś śląska polonistyka? Na zakończenie powiedz, o czym był twój pierwszy wiersz? O miłości. Zakochałeś się? Tak, nieszczęśliwie. W zasadzie niemal każda miłość jest nieszczęśliwa – prędzej czy później. Oprócz miło‑ ści do Toskanii. Siena Archiwum autora Jan Picheta urodził się 21 czerwca 1953 r. w Zawierciu. Młodość spędził w Katowicach, dorosłe życie w Bielsku‑Białej. W 1981 r. ukończył filologię polską na Uniwersytecie Śląskim. Opublikował bardzo uprzejme wiersze (Bytom 2006) i przybrzeżny ocean (Bielsko-Biała 2010). Jego utwory znalazły się w antologii Miejsca wspólne (Katowice 1998) i dwujęzycznym almanachu Bez hranic / Bez granic (Żylina 2010), w którym dzielą łamy z teks tami ośmiu literatów polskich i jedenastu słowackich. Jest dziennikarzem, specjalistą ds. kształcenia uzdolnień literackich i instruktorem piłki nożnej. I n t e r p r e t a c j e 23 *** łaskawa masochistka wypływasz jak transatlantyk w środku nocy wszystkimi światłami domowego statku albo jak sowiecki lodołamacz trzeszcząc naczyniami ze zmywarki żebyś jeszcze znalazła jakiś powód aby się do mnie zbliżyć dotknąć niebacznie wargą spłoszonego sutka a tak budzisz dzień dzyń żeby znów zwodować mnie na dno dnia może do tego nie trzeba wcale wielkiej siły mógłbyś mnie związać albo przytrzymać delikatnie nawet za ręce to byłoby niemiłe dla mnie gdybyś się do czegoś zmuszał choć lubię czuć gdy facet rządzi w łóżku Pokora Amora miss galapagos kiedy się pochylasz nad moimi bliznami twe piersi rozbiegają się jak nienasycone zwierzęta które trzeba napoić jak wtedy nie pamiętać że upiłaś wszystkie żółwie w okolicy i biegały zygzakiem dwa kroki w lewo na tydzień dwa w prawo na rok moje jedyne zajęcie pisać o tobie tak milcząco zapiąć wiersz na ostatni guzik szczelnie pod szyją słowa jak pętlę żeby wszystko zatrzymać i nie wyszło nic co nieludzkie ze mnie i tak cię lubię mimo że nie zjadłaś chałwy którą ci kupiłem w tajemnicy przed żoną w biedronce i musiałem sam przytyć (bo przecież nie wyrzucę) i mimo że nie chciałaś drugi raz (bo przecież nie dałem po pysku) *** w ogrodach boboli nauczyłaś mnie chodzić z podniesioną głową co dzień stwarzać kobietę przypierdolić i pieścić klasyczny profil pięknego toskańczyka ma w sobie coś z samego igora mitoraja spękane oblicze z brązu z oczywistych względów zwrócone jest w kierunku porta romana oto co pozostaje z kultury rudy odcień zieleni rozcięte cienie pęknięć i opuszczone oczodoły na szczęście wszyscy mamy szansę dotknąć dzieła sztuki nie tylko mężczyźni o rzymskim profilu z tyłu głowy rzeźbki do dotykania dłońmi bubków wyślizgane półdupki czyli jednak łudzi nas nadzieja zobacz jestem już mężczyzną tylko czemu przed tobą drżę 24 Na obrazie Jana Mannozziego Wenera czesze chłopca o obrzydliwych skrzydłach nietoperza. Skupienie na twarzy, grzebień z kości słoniowej i jej czułe palce we włosach nie pozostawiają złudzeń: poszukuje gnid. Aby chłopak nie wydobył się spod przymusowych pieszczot, trzyma go na kolanach. Amor wytrzymuje to z trudną pokorą. Odwrócony od higienistki spogląda na nas wyzywająco. Jakby zaczynał rozumieć, że nie zawsze mył się przed strzelaniem. Tylko strzały obok są rozrzucone, a łuk pod stopami Wenery nadal napięty. R e l a c j e Agata Tomiczek-Wołonciej I n t e r p r e t a c j e donatello I luca signorelli po co stworzyłeś magdę próżne usta ustąpiły próżni słowa zderzone z resztą zębów powiedzieć niezbyt ładna to wielki komplement cuchnące jaszczurki włosów rozeszły się po włoszech gdyby wyszła na ulicę zawieźliby ją do izby wytrzeźwień gdzie czekałby noe jej brat w pięknie nędzy tylko dłonie gładkie w nich można się ogrzać jakby chciała chronić chociaż jedno życie tylko stopy gotowe do marszu jakby chciała wyjść a szkoda że nie pójdą nawet o pół stopy za daleko już zaszła diabeł rzucony w diabły R e l a c j e Jan Picheta jeszcze przed gagarinem a nawet łajką odkrył nieważkość wymyślił nowy rodzaj okrucieństwa czekanie w kolejce po ciało wiedział jak ważne jest to czego się na co dzień nie spostrzega (własne oczy) nie słyszy (własne uszy) nie rozumie (sumienie) I n t e r p r e t a c j e 25 Piotr Kenig Zipserowie nie tylko z Mikuszowic... Część 3 Budynek fabryczny na Dolnym Przedmieściu nr 129, gdzie działała farbiarnia Eduarda Zipsera Aleksander Dyl 26 R e l a c j e Eduard Zipser i jego następcy Założyciel c.k. uprzywilejowanej fabryki sukna Eduard Zipser & Sohn w Mikuszowicach Krakowskich rozpoczynał swoją karierę w Bielsku jako mistrz sukienniczy i farbiarz. Tutaj zdobył doświadczenie oraz majątek, które umożliwiły mu stopniowe przejście do działalności wielkoprzemysłowej. Ten wybitny przedsiębiorca stał się postacią na wpół legendarną, na początku XX w. przypisywano mu nawet węgierskie pochodzenie. Eduard Zipser (1802–1871) był czwartym dzieckiem bogatego sukiennika i kupca Johanna Andreasa Zipsera oraz jego żony Friederiki Karoliny Strenger. Przyszedł na świat w Bielsku, w kamieniczce przy dzisiejszej ul. Wzgórze 2 (róg ul. Schodowej). Zawodu sukiennika wy‑ uczył się zapewne w warsztacie ojca, a w 1826 r., po uzy‑ skaniu praw mistrzowskich w bielskim cechu, rozpoczął samodzielną działalność. W tymże roku poślubił Ma‑ rię Rosinę Geyer (1807–1890), córkę sukiennika. Miesz‑ kał wówczas w budynku na Dolnym Przedmieściu 141 (obecnie ul. Wzgórze 20), należącym do J.G. Scholza, być może właśnie tutaj uruchomił sześć ręcznych kro‑ sien wspomnianych w historii firmy. W lutym 1829 r. Eduard Zipser kupił od spadkobier‑ ców Karla Antona Mänhardta fabrykę sukna i kaszmiru na Dolnym Przedmieściu 129, przy dzisiejszym pl. Fa‑ brycznym. Była to najstarsza manufaktura w bielskim przemyśle wełnianym (tzw. fabryka raszu Johanna Geo‑ rga Mänhardta, 1760). W kwietniu 1829 r. do magistratu wpłynął wniosek Zipsera o wydanie zgody na otwarcie w nowo pozyskanej nieruchomości farbiarni sukna, bo‑ wiem, jak motywował, z samego sukiennictwa nie mógł się utrzymać. Przedstawił dokumenty poświadczające, iż posiada odpowiednie umiejętności. Można przypusz‑ czać, że sztuki farbiarskiej wyuczył się w zakładzie star‑ szego brata, Karla Friedricha, który działał w tej branży od 1825 r. Jednogłośny sprzeciw zgłosili bielscy farbia‑ rze, obawiający się konkurencji zdolnego i energiczne‑ go przedsiębiorcy. Wystosowali rekurs przeciwko po‑ zytywnej decyzji magistratu do władz gubernialnych w Brnie, które nakazały wstrzymanie rozpoczętej bu‑ dowy. Niezrażony Zipser odwołał się do najwyższych instancji w Wiedniu, które w sierpniu 1830 r. uchyli‑ ły decyzję władz gubernialnych. Walka z zawistną kon‑ I n t e r p r e t a c j e kurencją uwieńczona została sukcesem, a Bielsku przy‑ była kolejna, szósta już farbiarnia. W następnych latach Eduard mieszkał wraz z żoną w swojej posesji fabrycz‑ nej na Dolnym Przedmieściu, nadzorując pracę przed‑ siębiorstwa. W aktach chrztu dwóch synów (1835 i 1837) odnotowany został jako farbiarz, choć niewątpliwie pro‑ wadził wówczas także tkalnię. Pod koniec lat 20. XIX w. przezwyciężono już w Biel‑ sku skutki wielkiego kryzysu, jaki dotknął sukiennic‑ two austriackie po zakończeniu wojen napoleońskich. W następnej dekadzie postępowała mechanizacja pro‑ dukcji, wzrastała także liczba przedsiębiorstw prowa‑ dzonych na sposób przemysłowy, w których do napędu maszyn i urządzeń wykorzystywano siłę mięśni ludz‑ kich, kieraty konne bądź koła wodne. Do początku lat 40. XIX w. nie było jednak w mieście i okolicy ani jed‑ nego zakładu, w którym prowadzone byłyby wszystkie procesy technologiczne konieczne przy fabrykacji suk‑ na. Z powodu braku własnej przędzalni, folusza, far‑ biarni bądź wykończalni nie tylko mistrzowie zrzesze‑ ni w cechu, ale również uprzywilejowani „fabrykanci” zmuszeni byli do korzystania z usług wyspecjalizowa‑ nych zakładów pomocniczych, co spowalniało produkcję i podnosiło jej koszty. Myśl o uniezależnieniu się i uru‑ chomieniu fabryki wyposażonej w niezbędne maszy‑ ny i urządzenia, w której właściciel miałby możliwość osobistego nadzoru nad wszystkimi etapami produk‑ cji, musiała nurtować od dawna wielu z nich – oglądali przecież takie przedsiębiorstwa w stolicy prowincji mo‑ rawsko-śląskiej, Brnie. Pierwszym bielskim przemysłowcem, który podjął decyzję o budowie nowoczesnej, pełnowydziałowej fa‑ bryki sukna, był Eduard Zipser. Na jego decyzji zaważyła stale wzrastająca ilość zamówień, niemożliwych do zre‑ R e l a c j e alizowania przez jego firmę przy dotychczasowym, tra‑ dycyjnym systemie produkcji. W tym celu w 1841 r. ku‑ pił od księcia pszczyńskiego Ludwika Anhalt-Köthena część folwarku w Mikuszowicach (Krakowskich), poło‑ żoną w pobliżu ujścia do Białej tzw. średniej młynówki, a następnie wystawił tam dwupiętrowy budynek fabrycz‑ ny, ukończony w 1843 r. Koło wodne o mocy 15 KM do‑ starczało energii niezbędnej do napędu maszyn, a czy‑ sta górska woda doskonale nadawała się do farbowania tkanin. Fabryka otrzymała numer porządkowy Miku‑ szowice 44. Nadal działały też obiekty fabryczne na Dol‑ nym Przedmieściu 129, w 1846 r. tamtejsza farbiarnia zatrudniała od 8 do 15 robotników, obsługujących 7 ko‑ tłów, w których zabarwiono 300 sztuk sukna. Na początku 1850 r. całość produkcji odbywała się już w Mikuszowicach, a fabryka w Bielsku zaprzestała działalności. W latach 1850–1854 dwupiętrowy budynek został wydzierżawiony przez miasto i doraźnie zaadapto‑ wany na kwaterę plutonu żandarmerii (austriackiej po‑ licji państwowej), a w latach 1854–1856, podczas wojny krymskiej, służył jako prowizoryczne koszary dla woj‑ ska. W listopadzie 1856 r. Eduard Zipser sprzedał pose‑ sję Adolfowi Friedrichowi Zipserowi (zbieżność nazwisk przypadkowa), który uruchomił tu fabrykę sukna. Z Eduardem współpracował jego młodszy brat Theodor (1811–1888). Sukiennik z zawodu, był żonaty od 1836 r. z Johanną Karoliną, córką fabrykanta suk‑ na Friedricha Wilhelma Bathelta (firma Bracia Bathelt w Bielsku i Skoczowie). Theodor mieszkał w odziedzi‑ czonej po ojcu kamienicy w Rynku 6, a na początku lat 50. XIX w. przeniósł się wraz z rodziną do Wiednia, gdzie działał jako przedstawiciel handlowy firmy bra‑ ta. Mieszkał i zmarł w budynku przy Fleischmarkt 14, a jego potomstwo, dwie córki i dwóch synów, pozosta‑ ło w Wiedniu. Fabryka w Mikuszowicach wraz ze wzrostem pro‑ dukcji była stopniowo powiększana, ok. 1850 r. zatrud‑ nionych było w niej już blisko 200 pracowników, tym sa‑ mym był to największy zakład przemysłowy w ośrodku bielsko-bialskim. W tymże roku zbudowano drugą fa‑ brykę – w Łodygowicach, gdzie ulokowano folusz, dra‑ palnię oraz część tkalni, energii dostarczało koło wod‑ ne o mocy 20 KM. W latach 50. i 60. XIX w. macierzysta fabryka w Mikuszowicach została znacząco rozbudowa‑ na, przyjmując formę czworoboku z wewnętrznym dzie‑ dzińcem. Równolegle do tego kompleksu, od strony pół‑ nocnej, wzniesiono wolno stojący magazyn wyrobów gotowych. Większość budynków była wielopiętrowa. Portret Eduarda Zipsera, malarz nieznany, około 1850 Alexander Zipser Piotr Kenig – bielszczanin, historyk, zainteresowany szczególnie dziejami Bielska‑Białej w XVIII-XIX wieku. Kustosz i kierownik Muzeum Techniki i Włókiennictwa. I n t e r p r e t a c j e 27 Fabryka Eduarda Zipsera w Mikuszowicach, w głębi po prawej fabryka Roberta Zipsera, litografia C. Bollmanna, około 1873 Fabryka firmy Eduard Zipser & Sohn w Mikuszowicach, w narożniku zakład filialny w Łodygowicach, litografia Jana Varonnego, 1898 28 R e l a c j e W 1864 r. wprowadzono napęd parowy, a w 1867 r. me‑ chaniczne krosna i przędzarki, rozpoczynając produk‑ cję na skalę wielkoprzemysłową. Pod koniec lat 50. XIX w. w firmie działali już syno‑ wie Eduarda, Alexander Johann (1835–1896) i Robert Andreas (1837–1865). Doskonały stan interesów skłonił szefa seniora do kolejnej inwestycji: zakupił nieodległy folusz Samuela Schüppelta w Mikuszowicach 1 (Krakow‑ skich), który przekształcił w kolejną, trzecią już fabry‑ kę sukna. Zapisano ją na młodszego z braci, żonatego z Christine Rosine Weich (1841–1861), córką bielskie‑ go sukiennika Samuela Weicha. Robert Andreas zmarł jednak z powodu wady serca już w 1865 r., w związku z czym nieruchomość przeszła formalnie na jego ma‑ łoletnie córki, Emmę Rosinę (1859–1878) i Annę Au‑ gustę (1860–?). W praktyce fabryką zarządzał Eduard, a po jego śmierci Alexander. Od 1864 r. Eduard i Alexander Zipserowie byli rów‑ nież właścicielami budynków fabrycznych w Bielsku na Dolnym Przedmieściu 72 & 73 (ul. Wzgórze 19), któ‑ re należały wcześniej do starszego brata Eduarda, Karla Friedricha. Nie wiadomo, w jakim charakterze obiekty te wykorzystywano, być może uruchomiono w nich przę‑ dzalnię. W pięć lat później fabrykę tę sprzedano Morit‑ zowi Gustavowi Scholzowi. W grudniu 1870 r. firma przekształcona została w spółkę Eduard Zipser & Sohn, a w kwietniu następne‑ go roku zmarł jej założyciel. Pochowany został na ufun‑ dowanym przez siebie cmentarzu ewangelickim przy dzisiejszej ul. Bystrzańskiej. Kierownictwo firmy objął Alexander, który w 1873 r. zakupił dawne dobra czecho‑ wickie, stając się właścicielem ziemskim. W 1883 r. fa‑ bryka w Mikuszowicach 1, będąca wówczas własnością Anny Hönel (córki Roberta Andreasa) została sprzeda‑ na spółce Plutzar & Brüll. W latach 1885–1887 i 1890 Alexander Zipser dokonał kolejnej rozbudowy macie‑ rzystego zakładu w Mikuszowicach 44 i zmodernizo‑ wał jego park maszynowy. W 1886 r. założył fabryczną kasę chorych, a w 1887 r. konsum dla urzędników i ro‑ botników przedsiębiorstwa. W 1893 r. odznaczony zo‑ stał Krzyżem Kawalerskim Orderu Franciszka Józefa. Zmarł w 1896 r. Alexander od 1860 r. był żonaty z Marią Johanną För‑ ster (1842–1901), córką fabrykanta sukna Karla Trau‑ gotta Förstera (fabryka przy dzisiejszej ul. J. Lompy). Małżonkowie doczekali się dziesięciorga potomstwa. Richard Eduard (1863–1883) i Victor Hugo (1868–1887) zmarli w wieku młodzieńczym, a Mathilde Hermine (1870) jako dwumiesięczne dziecko; Erwin Alfred (1864– 1943) z Eduardem Alexandrem (1871–1941) przejęli i prowadzili fabrykę w Mikuszowicach 44; Marie Rosine (1866–1942), która poślubiła Wenzela Heinricha Haini‑ scha (1852–1911), dzierżawcę majątku ziemskiego w Cze‑ chowicach, odziedziczyła po ojcu część dóbr czechowic‑ kich; Guido Adolf (1873–1942) uzyskał tytuł doktorski, zmarł jako kawaler we włoskim kurorcie Grado nad Ad‑ riatykiem; Leo Theodor (1874–1933), kawaler, był wła‑ ścicielem odziedziczonego po ojcu majątku ziemskiego w Czechowicach; Arthur Hans (1876–1926), inżynier, żo‑ naty z Kathariną Funke, był fabrykantem w Grazu i pro‑ kurystą firmy Eduard Zipser & Sohn, pozostawił dwóch synów; najmłodszy z rodzeństwa Alfred Ernst (1878–?) został zawodowym oficerem. Pod kierownictwem Erwina i Eduarda Zipserów zakład wszedł w XX stulecie jako największa fabryka sukna i towarów wełnianych bielsko-bialskiego ośrod‑ ka przemysłowego. Rocznie przerabiano w niej wów‑ czas około 300 tys. kg wełny i wytwarzano 10 tys. sztuk sukna. W obu zakładach, w Mikuszowicach i Łodygo‑ I n t e r p r e t a c j e Grobowiec rodzinny Zipserów na cmentarzu ewangelickim w Mikuszowicach Śląskich Willa Zipserów w Mikuszowicach Śląskich Aleksander Dyl wicach, zatrudnionych było w sumie ok. 600 pracowni‑ ków. Przetwarzano wełnę ze wszystkich zakątków świa‑ ta. Produkowano delikatne towary sukienne i wełniane, specjalizowano się w tkaninach ubraniowych i mundu‑ rowych, a także w suknie bilardowym. Rynkami zbytu były Austro-Węgry, kraje Bliskiego Wschodu, Amery‑ ka Północna i Południowa, Afryka Północna i Australia. Po 1918 r. fabryka Edward Zipser i Syn należała do najważniejszych w branży wełnianej w Polsce. Prze‑ trwała trudne czasy kryzysu 1929–1933, choć jej właści‑ ciele rozważali nawet możliwość sprzedaży przedsiębior‑ stwa. W latach II wojny światowej produkowano głównie tkaniny ubraniowe dla sił zbrojnych III Rzeszy, wykorzy‑ stywano zaledwie połowę mocy produkcyjnej, zatrud‑ niając ok. 250 robotników i 24 urzędników. W 1945 r. ostatni Zipserowie opuścili Mikuszowice, a ich fabrykę znacjonalizowano. Erwin Alfred Zipser był żonaty z Marią Elisabeth Weineck (1876–1943), córką właściciela młyna z Oldi‑ sleben (Sachsen-Weimar). Mieli dwóch synów: Alexan‑ dra Maxa (1895–?), architekta, oraz Kurta Erwina (1898– 1945), fabrykanta w Mikuszowicach (poległ na froncie wschodnim jako oficer niemiecki). Rodzina zajmowała mieszkanie na terenie fabryki w Mikuszowicach Kra‑ kowskich. Eduard Alexander Zipser, który piastował przez dłuższy czas urząd burmistrza Mikuszowic (Śląskich), poślubił Metę Hoepke (ok. 1877–po 1964), córkę nie‑ mieckiego kupca z Destem w Brazylii. Ich potomkowie to Eduard Karl (1899–?), fabrykant sukna w Mikuszo‑ wicach (po 1945 r. wyemigrował do Brazylii) oraz Mary Anna (1900–1964), od 1926 r. żona Herberta Molendy, bielszczanina, kupca w Wiedniu, wówczas konsula au‑ striackiego w Brazylii. Rodzina mieszkała w Mikuszowi‑ cach Śląskich, w okazałej neobarokowej willi, otoczonej rozległym ogrodem, wzniesionej dla Eduarda Zipsera w ostatnich latach XIX w. Fabryka Edward Zipser i Syn pod zarządem pań‑ stwowym w 1947 r. weszła w skład wielozakładowego przedsiębiorstwa pod nazwą Państwowe Zakłady Prze‑ mysłu Wełnianego nr 14 w Bielsku-Białej, a w 1950 r. ponownie usamodzielniła się jako Państwowe Zakłady Przemysłu Wełnianego im. M. Fornalskiej. Od 1965 r., po połączeniu z ZPW im. L. Laska, weszła w skład ZPW Bewelana. W latach 1972–1977 stare zabudowania fa‑ bryki wyburzono, wznosząc w ich miejscu nowe. Bewe‑ lana przestała istnieć w 1994 r., a jej obiekty sprzedano, m.in. w biurowcu znalazł siedzibę Drugi Urząd Skarbo‑ wy w Bielsku-Białej. W dawnej willi ulokowano po 1945 r. ośrodek wychowawczy, później stała przez lata opusz‑ czona – nowy właściciel, który nabył ją w ubiegłym roku, zamierza przywrócić jej dawny blask. Fabryka w Łodygo‑ wicach, przekształcona w garbarnię podległą zakładom obuwniczym w Chełmku, stoi opuszczona, a zapomnia‑ ny grobowiec rodzinny Zipserów na cmentarzu przy ul. Bystrzańskiej popada w coraz większą ruinę... Archiwum R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 29 Moje spotkania z Andrzej Łabiniec był jedną z pierwszych osób, które poznałam po przyjeździe do Bielska-Białej przed siedemnastu laty. To było oczywiście spotkanie w teatrze – w Teatrze Polskim, gdzie właśnie zaczynałam pracę. A potem spotykaliśmy się w różnych miejscach i przy różnych okazjach, najczęściej artystycznych. Lub po prostu na ulicy – zazwyczaj w pobliżu Banialuki. Aleksander Andrzej Łabiniec urodził się 14.11.1930 w Goraju, zmarł 23.09.2010. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie w pracowniach prof. prof. Karola Frycza, Andrzeja Stopki i Zbigniewa Pronaszki (studia uzupełniające w Paryżu). Dyplom reżysera teatralnego uzyskał po złożeniu egzaminu przed komisją MKiS. Od 1954 r. związany z Teatrem Lalek Banialuka jako scenograf i reżyser (zrealizował tu około 150 widowisk) oraz dyrektor artystyczny (1958–1962). Współpracował z Teatrem Polskim w Bielsku-Białej, scenami lalkowymi i dramatycznymi w całej Polsce, operą, operetką, teatrem telewizji. Teatr był dla A. Łabińca najważniejszym obszarem artystycznej działalności. Jednakże był również malarzem, a malarstwo było punktem wyjścia całej jego twórczości. W obrazach ważne są nade wszystko kolor, nastrój i poetycka atmosfera, czasem także dowcip i zaskakująca gra skojarzeń. Proporcja barw i linii, ruch i przestrzeń oraz osobiste doznania w trakcie procesu twórczego. Pierwszą ważną wystawę zorganizował mu Tadeusz Kantor w galerii teatru Cricot 2, w latach 60. XX wieku. Potem brał udział w wielu ekspozycjach okręgowych, ogólnopolskich, zagranicznych (m.in. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Hiszpania, Francja). Jego indywidualną i retrospektywną wystawę m.in. prezentowała Galeria Bielska BWA (1997, 2004). Uczestniczył w wystawach scenograficznych (m.in. Polscy scenografowie i scenografia – zorganizowana przez POLUNIMA, ekspozycje w Rzymie, Budapeszcie i Bukareszcie). W latach 1976–1980 był dyrektorem bielskiego BWA. Prowadził wykłady teatralne w cieszyńskiej Filii Uniwersytetu Śląskiego (1975–1990), a w 2010 zajęcia ze scenografii teatru lalek w krakowskiej ASP. Miał wykłady m.in. na Wydziale Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku i Akademii Teatralnej w Bratysławie. Był autorem plakatów, ilustracji i opracowań graficznych, aranżował wystawy. Wydał tomik wierszy (2009). Jego twórczość uhonorowano wieloma nagrodami artystycznymi, krajowymi i zagranicznymi (m.in. Złota Maska za całokształt pracy twórczej oraz spektakl Pory roku, 1993; „Ikar” – Nagroda Prezydenta Miasta Bielska-Białej, 1993; Srebrny Medal „Gloria Artis”, 2007; Nagrody Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego). Został odznaczony m.in. Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. 30 R e l a c j e Pamiętam charakterystyczną, drobną sylwetkę An‑ drzeja (a właściwie Olka, bo tak się do Niego zwraca‑ łam), zawsze ubranego na czarno, w teatralnych salach w Bielsku-Białej, Kielcach, Opolu, Katowicach, Wro‑ cławiu, Rzeszowie. Słyszę Jego celne, żartobliwe i kpią‑ ce uwagi, w których zamykał stanowcze, ostre sądy. Był znany ze swoistego poczucia humoru i przekornej posta‑ wy prowokującej do odpowiedzi, do reakcji. Szorstkość łączył z ciepłem, a bezkompromisowość ze specyficzną autoironią. Zachowywał dystans, ale poprzez swoją twór‑ czość pozwalał się poznać bliżej. Językiem teatru, obrazu i poezji opowiadał o świecie, który nas na co dzień otacza i który wciąż odsłania wiele ukrytych znaczeń. Zwykle rozmawialiśmy o sztuce. Andrzej mówił pięknie, barwnie i ciekawie. Był gawędziarzem, mistrzem anegdoty. Jego opowieści wypełniały dygresje, aluzje, odniesienia do osobistych doświadczeń. Niektóre tema‑ ty powracały w naszych rozmowach stale: sens teatralnej pracy dla dziecięcego widza, uroda przedmiotu i materii, las i polowania, artystyczny Kraków i Akademia Sztuk Pięknych, doświadczenia dydaktyczne, malarskie pasje, podróże po Europie i studia w Paryżu. Myślę ciągle o odbiorcy. Odbiorcą jest dziecko. Związałem się z tym teatrem. Wybrałem dziecko. Dlaczego? Bo jest najbardziej prawdziwe, autentyczne, reaguje spontanicznie. Poza tym my dziecko kształI n t e r p r e t a c j e Maria Schejbal Andrzejem Łabińcem tujemy. Dziecko jest jak plastelina. Trochę nauczyciela we mnie zostało. Jest przyjemnie dać komuś po raz pierwszy różę, prawda? Chcę jak najwięcej powiedzieć o życiu, ciągle uciekając do poetyckiego wyrażania. Uciekam od realizmu. To tak jak kangur leci przez pustynię. Tak ja lecę po ziemi, dotykam jej i z tym, co znajduję, uciekam do mojego nieba. Mam jakieś piętno młodości chmurnej i durnej w Krakowie – wtedy modny był Gałczyński i Tuwim. Dla mnie niesłychanie ważne jest doświadczenie ludzkie. W bardzo dużym stopniu korzystam z wydarzeń, które mnie spotykają w życiu codziennym, gdzieś na dworcu, na przystanku. To są jakieś sygnały egzystencji. Często uciekam też do lasu. Obserwuję. Jak wiatr zawieje, jak się drzewo schyla. Coś się dzieje*. Andrzej był artystą wielu twórczych dyscyplin. Miał ostrą świadomość własnej inności jako malarz, sceno‑ graf, reżyser teatralny, autor scenariuszy teatralnych i filmowych, poeta. W jego spektaklach, w malarstwie i w wierszach zaznacza się kilka charakterystycznych cech, rozpoznawalnych znaków. Fascynowała go brzy‑ dota, mroczna strona rzeczy. Mówił: „co gorzkie, to ja lu‑ bię. Nie jestem dzisiejszy”. Ten turpistyczny wymiar Jego twórczości ma różne oblicza i odsłony. Czasem jest ka‑ rykaturalnym autoportretem z diabelskimi rogami (jak na okładce autorskiego tomiku wierszy), to znów dosad‑ ną poetycką frazą, a czasem koślawą figurą lalki, która w swojej brzydocie jest na scenie niepowtarzalna i pięk‑ na. Andrzej Łabiniec nie bał się drążenia i eksponowa‑ nia tego, co ułomne, wykrzywione, niedoskonałe. Ucie‑ kał od dosłowności i realistycznego sposobu kreowania świata na scenie i na płótnie. A równocześnie – poprzez skrót, umowność, aluzję – budował poetyckie, ulotne kli‑ maty. Głęboko interesował się materią – jej tajemniczą żywotnością i nieobliczalnością. Podkreślał, że bardzo R e l a c j e ważny jest dla Niego nieustanny rozwój, twórcza ak‑ tywność przezwyciężająca stagnację, przeciwstawiają‑ ca się upływowi czasu. Działanie – animacja. Mnie się wydaje, że każdy przedmiot ma swoje właściwości fizyczne. Trzeba je umieć wydobyć, pokazać przedmiot w ruchu. Z kija można bardzo wiele wykrzesać, jak się okazuje. Czy ze szmaty. Szmata jest przepiękna, ma tak dużo poezji. Od razu widzi się pustynię, i wiatr, i śnieg, i wszystko. Ma miękkość, a równocześnie jest syntetyczna, nie jest dosłowna. Tak – syntetycznie, ogólnie – staram się pokazywać postacie. Żeby spełniały pierwszą tylko warstwę funkcji, żeby miały nos, oczy, nie zawsze usta. To, co niezbędne. I, nie żeby były piękne. Żeby były symbolem, znakiem. Zaczynam być skąpy, jeśli chodzi o plastykę. Lubię konstrukcje jasne w swoim wyrazie i zamierzeniu. Maria Schejbal – absolwentka teatrologii na UJ. Współtwórczyni misji i programu Teatru Grodzkiego, autorka i koordynatorka jego projektów, instruktorka teatralna, autorka i redaktorka publikacji. Pory roku, Teatr Lalek Banialuka, 1992 (reż. i scenogr. A. Łabiniec) Archiwum Banialuki I n t e r p r e t a c j e 31 Lalki A. Łabińca do przedstawień Teatru Lalek Banialuka Harnasie, Teatr Lalek Banialuka, 1982 (reż. J. Dorman, scenogr. A. Łabiniec) Archiwum Banialuki Zdjęcie A. Łabińca na s. 30 Grażyna Cybulska (Galeria Bielska BWA) ? * Fragmenty wywiadu prze‑ prowadzonego w 1994 roku i opublikowanego w „Te‑ atrze” (nr 6/1994) pod tytu‑ łem Szmatki i patyki Andrzeja Łabińca. Pomiędzy recenzją a rozmową. 32 R e l a c j e W czerwcu spotkaliśmy się po raz ostatni. Z okazji 55. rocznicy rozpoczęcia przez Andrzeja pracy artystycznej przeprowadziłam z Nim jubileuszowy wywiad. Rozma‑ wialiśmy o minionych latach i o planach na przyszłość. Tekst ukazał się w „Teatrze Lalek” tuż przed Jego śmier‑ cią. Byliśmy umówieni na kolejną rozmowę we wrześniu, dla „Relacji–Interpretacji”. Zaproponował, by tym razem skupić się na analizie Jego malarstwa: „Potrafię uzasad‑ nić każdy etap powstawania obrazu. Gdyby ktoś miał cierpliwość tego słuchać, to mogę wyjaśnić, jakie były założenia, motywy, moje oczekiwania”. Tak więc, mia‑ ła to być nasza wspólna podróż śladami twórczych in‑ spiracji, emocji i zmagań z plastyczną materią. Tej roz‑ mowy nie udało nam się już przeprowadzić. Nie zdążyło też powstać jubileuszowe przedstawie‑ nie Andrzeja, o którym tak mi opowiadał: „To, co two‑ rzę, musi być w jakiś sposób pobrudzone rzeczywisto‑ ścią. To musi być konfrontacja z czymś, co się dzieje aktualnie. W najbliższym czasie zamierzam zrealizo‑ wać w bielskiej Banialuce sztukę dla dzieci. To będzie Wilk, koza i koźlęta. W okolicach Bielska są dwie miej‑ scowości – Kozy i Wilkowice, które chcę wprowadzić do przedstawienia. Wilk z Wilkowic przyjedzie do Kóz. A koźląt będzie ze trzydzieści – taka wielodzietna ro‑ dzina. To jest mój stosunek do rzeczywistości. W for‑ mie będzie pomieszanie – maski, lalki, melanż. Wilk musi być śmieszny. I straszny. Chętnie sięgam do klasy‑ ki, muszę się przecież czymś podpierać. A kiedyś jeszcze chciałbym zrobić Pamiętnik wariata. O tym marzę. To jest piękna opowieść. Z wyobraźnią donikąd. Śmieszna i smutna. Tragiczna. Widzę w niej człowieka zabłąka‑ nego wśród ludzi”. Andrzej Łabiniec jest wtopiony w pejzaż Bielska‑Białej. Pozostaje w nim obecny przede wszystkim po‑ przez wieloletnie, twórcze zaangażowanie w działal‑ ność artystyczną Teatru Lalek Banialuka, z którym był związany jako scenograf i reżyser przez 55 lat, i którym kierował w latach 1958–1962 jako dyrektor artystyczny. W tym teatrze współtworzył 150 widowisk, tu powstały Jego najwybitniejsze teatralne dzieła: Baśniowy las Jana Ośnicy, Ojczyzna Krystyny Miłobędzkiej, Nos Mikołaja Gogola, Harnasie Karola Szymanowskiego i Pory roku wg Hansa Ch. Andersena z muzyką Antonia Vivaldiego. Artystyczne relacje łączyły Go także z bielskim Te‑ atrem Polskim i z Biurem Wystaw Artystycznych. Wy‑ bór Bielska-Białej jako miejsca codziennej pracy i życia był świadomą decyzją Andrzeja. Czasem nawet określał swój wyjazd z Krakowa jako misję – „niesienie kagan‑ ka oświaty” do miejsc leżących poza dużymi ośrodka‑ mi kultury i sztuki. Wraz z Banialuką miał możliwość wędrowania po śląskim regionie i te wędrówki, spotka‑ nia z ludźmi były dla Niego ważne. Czuł się obywate‑ lem Bielska-Białej, choć Kraków i Paryż pozostawały dla Niego najważniejszymi punktami odniesień na ma‑ pie życiowych i artystycznych doświadczeń. Żegnając Andrzeja Łabińca, chcę jeszcze raz przywo‑ łać Jego słowa, które brzmią dziś jak credo Artysty: Nie ma rzeczy jednoznacznych. Ironia pomaga pokazywać świat bardziej prawdziwie, bez czarno-białych pojęć. Cieniowanie, wielopłaszczyznowość. Boję się ludzi, którzy wszystko wiedzą. I n t e r p r e t a c j e Janusz Legoń Nieobojętność O Andrzeju Jakubiczce 28 października zmarł Andrzej Jakubiczka. Postać barwna, wielowymiarowa, prawdziwa. Będzie nam brakowało tego zastrzyku adrenaliny, jaki fundował swoimi tekstami, telefonami, wpisami na blogach. Będzie brakowało jego nieobojętności. Poznałem go chyba jeszcze w liceum, kiedy kilka osób z „Czwórki” zostało odde‑ legowanych do pomocy przy Konkursie Recytatorskim Niewidomych. Jestem pewien, że startował w tej rywalizacji znakomity Antoni Szczuciński, z którym Pan Andrzej przez wiele lat współpracował. Kiedy po studiach zacząłem pracę w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, Andrzej Jakubiczka (alias Prowincjusz, alias Jakub Andrzejewski) nieustannie absorbował moją uwagę złośliwymi tekstami o teatrze. Jednocześnie spotykaliśmy się na łamach „Gazety Prowincjonalnej” jako felietoniści, mijaliśmy się na Browarnej w siedzibie Radia Delta, które w owym czasie miało charakter obywatelskiego radia lokalnego i mieliśmy tam (osobno!) cotygodniowe audycje. Pisaliśmy też obaj w „Informatorze Kulturalnym Województwa Bielskiego”... Niby razem, ale osobno. Prawie nigdy się nie zgadzaliśmy, prawie zawsze byliśmy w sporze. Najczęściej oczywiście szło o teatr. Po jakiejś jego felietonowej napaści namówiłem dyrekcję, żeby dać w „Prowincjo‑ nalnej” ogłoszenie ramkowe mniej więcej takiej treści: „Dyrekcja Teatru uprzejmie in‑ formuje, że nie będzie odpowiadała na zarzuty red. Prowincjusza, dopóki ten nie zro‑ zumie, że są niedorzeczne...” Jakoś tak to szło. Dla żartu podpisałem się jako rzecznik prasowy TP. Za tydzień Pan Andrzej odparował inseratem w dziale ogłoszeń drob‑ nych (były bezpłatne), w którym wyrażał zadowolenie z faktu, iż opłata za ogłoszenie zasili budżet gazety przeznaczony na jego honoraria... Tak żeśmy się boksowali. O śmierci Pana Andrzeja dowiedziałem się od dziennikarza „Kroniki Beskidzkiej”, który zadzwonił z prośbą o komentarz i z niespodziewanie profesjonalnym pytaniem, na czym polegała sztuka recenzencka Jakubiczki. I tu kłopot, bo przez lata utrzymy‑ wałem, że jego teksty o przedstawieniach recenzjami w żadnym wypadku nie są. Te profesjonalne polemiki nigdzie nie są zapisane, bo przecież nie wypada odpo‑ wiadać na recenzje. Ale podyskutować zawsze można, zwłaszcza że po opublikowa‑ niu kolejnego tekstu miał zwyczaj dzwonić z pytaniem, czy się podobało (w domyśle: R e l a c j e Andrzej Jakubiczka urodził się 16.09.1946, zmarł 28.10.2010. Absolwent Wydziału Pedagogiczno-Artystycznego UŚ, instruktor teatralny kategorii „S”, dziennikarz, publicysta, redaktor książek i czasopism, animator kultury. Między innymi założył i prowadził Teatr Poezji Niewidomych oraz Poradnię Niewidomego Recytatora, gdzie pracował z recytatorami odnoszącymi sukcesy w ogólnopolskich przeglądach, współpracował przy organizacji Tygodni Kultury Chrześcijańskiej i wielu imprez kulturalnych w kościołach, zwłaszcza w stanie wojennym. Pracował m.in. w Urzędzie Wojewódzkim w Bielsku-Białej, Polskim Związku Niewidomych, Regionalnym Ośrodku Kultury. Aktywny działacz opozycji. W latach 1990–1998 radny Rady Miejskiej, pełnił w drugiej kadencji funkcję przewodniczącego Komisji Kultury, Sztuki i Ochrony Zabytków. Należał do inicjatorów utworzenia stypendiów twórczych oraz Nagrody Prezydenta Miasta Bielska‑Białej w dziedzinie kultury i sztuki „Ikar”. Był nominowany do „Ikara” (1999). I n t e r p r e t a c j e 33 Janusz Legoń – teatrolog, specjalista DTP, aktywny uczestnik i uważny obserwator życia kulturalnego (i nie tylko) Bielska-Białej. 34 R e l a c j e czy bolało). Pisane wersje radiowych felietonów nosił przy sobie, więc kiedy spotkaliśmy się przypadkiem, trzeba było wyjęty przez autora zza pazuchy tekst prze‑ czytać i skomentować... Autorska próżność? Zapewne, któż od niej wolny. Ale przecież Jakubiczka najczęściej ukrywał swoje ego pod pseudonimem, przejrzystym dla wielu, ale jednak skrywającym osobę. Myślę, że istotna była tu jego potrze‑ ba sprawienia, żeby tekst działał, żeby jakoś tam zmieniał rzeczywistość, a przynajmniej żeby wywoływał debatę. Dlatego był tak aktywnym komentatorem najciekaw‑ szych bielskich blogów – mimo że z obsługą komputera nie było u niego najlepiej, w Internecie czuł się jak ryba w wodzie, a pod koniec życia sieć stała się głównym po‑ lem jego publicystycznej aktywności. Dowodzi tego także jedno z jego ostatnich publicz‑ nych wystąpień, jakiego byłem świadkiem. Po premie‑ rze Żyda Artura Pałygi organizowaliśmy w teatrze cykl spotkań dyskusyjnych po spektaklu, zatytułowany „Debata” (gośćmi specjalnymi byli m.in. prof. Ireneusz Krzemiński i prof. Jan Woleński). Emocjonalne oddzia‑ ływanie przedstawienia jest tak duże, że najczęściej wi‑ dzom trudno się odezwać, nawet gdy jego wymowa im nie odpowiada. W związku z tym, mimo kontrowersyj‑ nej tematyki, spotkania przebiegały na ogół spokojnie. Z wyjątkiem pierwszego, w którym wziął udział Pan An‑ drzej. Już rano, telefonując jak zwykle z pytaniem, jak długo potrwa impreza (poruszał się na wózku i musiał zapewnić sobie transport), zwrócił uwagę, że na tablicy upamiętniającej bielskich Żydów, którzy polegli w czasie II wojny światowej, widnieje nazwisko Leona Abramo‑ wicza, który zginął 17 września 1939 roku jako żołnierz Armii Czerwonej... Co oczywiście powtórzył na począt‑ ku debaty. I rozgrzał widownię do czerwoności. Czy był antysemitą? Nie sądzę. Raczej zależało mu na tym, żeby nie było zbyt łatwo, zbyt konwencjonalnie, zbyt „cieplut‑ ko”. Jak Mefistofeles w Fauście – może chciał utrudnić, ale bardzo pomógł. Dał sygnał, że można rozmawiać o wszystkim, że nie należy bać się wyrażania własnych poglądów. Dzięki niemu to przedstawienie o polskiej sa‑ moświadomości zyskało konieczne dopełnienie. Wła‑ śnie na tym nam zależało!* Dziennikarskie pytanie 28 października zmusiło mnie do przemyślenia, jak określić praktykę recenzenc‑ ką Jakubiczki. On sam chętnie powoływał się na Słonim‑ skiego, który w publikowanych na łamach „Wiadomości Literackich” recenzjach (w wydaniu książkowym zaty‑ tułowanych Gwałt na Melpomenie) dawał popisy złośli‑ wej retorycznej sprawności. A w sensie warsztatowym: komentował treść sztuki, zdawkowo pisząc o insceni‑ zacji i aktorach. Podobnie było z Jakubiczką: z jego tek‑ stów poznamy klimat ostatnich dwóch dekad bielskie‑ go życia teatralnego, rozbawią nas może złośliwościami, ale o przedstawieniach – jak były inscenizowane, jak gra‑ ne, co znaczyły – dowiemy się niewiele. Przyczyna tego jest głębsza niż tylko zapatrze‑ nie w Słonimskiego. Otóż Andrzej Jakubiczka należał do tych recenzentów, którzy przed przyjściem do teatru wiedzą, jak powinna być wystawiona dana sztuka. I je‑ śli artyści zrealizowali ją inaczej – byli miażdżeni pió‑ rem bez pardonu. To nie dotyczyło tylko produkcji te‑ atru przy ul. 1 Maja 1. Kilkakrotnie byłem świadkiem, jak pracował w jury konkursów recytatorskich. Ta sama zasada: wierzył, że w sztuce istnieją normy, które trzeba poznać i ich przestrzegać. Pomijanie ich uważał za ob‑ jaw ignorancji i barbarzyństwa. Był w tym bardzo staro‑ świecki, z pozycji klasycyzujących atakujący współcze‑ sną komercję i bezhołowie – chociaż jego recenzenckim wzorcem z Sèvres była dyrekcja Józefa Pary w bielskim teatrze (gdzie obok archaicznych Persów znalazła się ów‑ czesna nowość absolutna, również w zakresie formy te‑ atralnej, Kartoteka Różewicza). A że osobiście wolę najpierw rozpoznać logikę spek‑ taklu, a później się z nią zgodzić lub nie – spieraliśmy się gorąco. O sztukę! Takie spotkania (najczęściej w jego biurze w ROK-u) mogły trwać nawet kilka godzin. Zda‑ je się, że on też lubił te dysputy. Gorąco. Słowo klucz. Cechą najważniejszą, chwa‑ lebną Pana Andrzeja była właśnie nieobojętność, wy‑ sokotemperaturowa intensywność, z jaką angażował się w sprawy bielskiej kultury, w pracę na rzecz osób niepełnosprawnych i w sprawy miasta Bielska-Białej w ogólności. Andrzej Jakubiczka był radnym. Od tamtej pory w komisji kultury Rady Miejskiej nie pojawiła się po‑ dobna postać. Przez lata komisje te były tak bezbarwne, że z dużym trudem przyszłoby mi wymienić z pamię‑ ci ich członków... On nie był maszynką do głosowania, ale realnie czuł się współgospodarzem Bielska-Białej. Z mandatem radnego czy bez mandatu. ? * Skrócony zapis spotkania http://www.teatry.art.pl/!recen‑ zje/zyd_tal/nmnp.htm. I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI B ez hranic / Bez granic to tytuł antologii tekstów pisarzy słowackich i polskich pod redakcją Milana Lechana, którą wydała Krajská knižnica w Żylinie. Partnerem polskim była Książnica Beskidzka. Słowację reprezentują w almanachu m.in. Konštantín Horecký i Michal Horecký, Radislav Kendera, Peter Mišák czy Anton Straka – pisarze i poeci z Martina, Rużomberku i Żyliny. Polskę natomiast grono dziewięciu autorów z Bielska-Białej – Mirosławowie Bochenek i Dzień, Hildegarda Filas-Gutkowska, Stanisław Gola, Izabela Karasińska, Franciszek Nastulczyk, Renata Piątkowska, Jan Picheta i Juliusz Wątroba. Pierwsze kilkudniowe spotkanie promocyjne odbyło się w maju w Żylinie, gdzie polscy twórcy spotkali się z czytelnikami. Uczestniczyli też w konferencji poświęconej m.in. przyjaźni polsko-słowackiej i sytuacji książki w obu krajach. 7 września na Uniwersytecie Katolickim w Rużomberku odbyła się następna promocja. Prezes Oddziału Stowarzyszenia Słowackich Pisarzy Anton Straka stwierdził, że książka przyczyni się z pewnością do wzajemnego zrozumienia i poznania kultury obu krajów. Peter Mišák przedstawił w dowcipny sposób twórczość pisarzy słowackich. Jedynemu reprezentantowi naszego kraju, Janowi Pichecie, przypadła rola prezentacji poetów i pisarzy bielskich. (jp) (16.09–31.10) towarzyszyła wystawa fotografii pejzażowej z lotu ptaka Kacpra Kowalskiego oraz inspirowanych pejzażami przedmiotów użytkowych zaprojektowanych przez młodych polskich dizajnerów pt. Materia Prima. O d 24 września do 22 października Galeria Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej rozkwitła w sensie dosłownym. Wypełniły ją prace z 19. Konkursu Zdobnictwa Bibułkowego, który odbył się w Żywcu w czerwcu. W góralskich izbach bibułkowe girlandy lub bukieciki ozdabiały rzędy obrazów, w postaci kabłączka lub płaskiego drzewka otaczały stojącego na półeczce czy komodzie świątka. Pojawiały się z okazji różnych świąt, zwłaszcza Bożego Narodzenia, na zielonej połaźnicy oraz zawieszanym pod sufitem słomianym pająku. Kolorowymi kwiatami upiększano przydrożne kapliczki, zaś wieńcami groby. Z bibuły wykonywano bukieciki weselne, wianki, bukiet panny młodej, chochołki do dekoracji koni w orszaku weselnym. Wielobarwnymi bukietami czy koszami obdarowywano się z okazji imienin. Dzięki akcjom edukacyjnym udało się przekazać umiejętność wykonywania kwiatów dużej grupie osób, podtrzymać tradycję i zainspirować nowatorskie formy zdobnicze. Organizatorami konkursu są: Muzeum Miejskie w Żywcu, Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, Gminne Centrum Kultury, Promocji i Turystyki w Radziechowach-Wieprzu, Gminny Ośrodek Kultury w Jeleśni, Miejskie Centrum Kultury w Żywcu, Oddział Beskidzki Stowarzyszenia Twórców Ludowych. 3 października uroczyście rozpoczął się 120. sezon artystyczny Teatru niegdyś Miejskiego, a już od 65 lat Polskiego w Bielsku-Białej: „Przy dźwiękach cesarskiej orkiestry, pod czujnym okiem Najjaśniejszego Pana, Cesarza Austrii, Króla Węgier i Czech, Lombardii i Wenecji, Dalmacji etc. etc. (w tej roli Bernard Krawczyk) i prezydenta połączonych miast Bielska i Białej – Jacka Krywulta, w asyście dyrektora Teatru Roberta Talarczyka oraz licznych dostojników dworskich Jego Cesarskiej Mości tudzież cesarsko-królewskich żołnierzy”. Były okolicznościowe przemówienia, życzenia, kwiaty, nagrody, a obchody uświetniło przedstawienie Szwejk. Podsumowanie „Lipy” 2010 Archiwum SCK Best 16 września w Galerii Bielskiej BWA ogłoszono wyniki 6. Konkursu Wzornictwa Przemysłowego „Projekt Arting”. Grand Prix, ufundowane przez prezydenta Bielska-Białej, otrzymała Słowaczka Katarina Bajo za projekt fotelika bujanego „Play”, nawiązującego kształtem do logo miasta i wykorzystującego surowce wtórne. Nagrodę Aqua SA zdobyła grupa projektowa Nobo Design (Aleksandra Pięta i Piotr Wiśniewski) za projekt informatora Tygodnia Kultury Beskidzkiej z gadżetem w postaci klepoka. Nagrodę Starostwa Powiatowego w Bielsku-Białej przyznano Grupie Wzorowo (Agnieszka Bar, Agnieszka Kajper, Karina Marusińska) za elementy odblaskowe nazwane „Odbielski”, nawiązujące kształtem do elementów z herbu Bielska-Białej. Nagrodę Regionalnej Izby Handlu i Przemysłu zdobyła Grupa Wzorowo za misę z pokrywą „Kle”. Organizatorem konkursu jest Gmina Bielsko-Biała, realizatorami Galeria Bielska BWA oraz Wydział Promocji Miasta. Ekspozycji pokonkursowej R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 35 ROZMAITOŚCI Z okazji 15. rocznicy pobytu papieża Jana Pawła II w Diecezji Bielsko-Żywieckiej oraz 90. rocznicy jego urodzin Muzeum w Bielsku-Białej przygotowało wystawę Jan Paweł II – De Vita ad Vitam (17.10.2010–30.01.2011). Składają się na nią pamiątki osobiste i dotyczące pielgrzymek do ojczyzny, pisma Ojca Świętego, prezenty, które otrzymywał od władz czy osób prywatnych. Większość eksponatów pochodzi z Ośrodka Dokumentacji i Studium Pontyfikatu Jana Pawła II w Rzymie. Eksponaty udostępnił także bp Tadeusz Rakoczy, ordynariusz bielsko-żywiecki, który objął wystawę patronatem. Ekspozycji towarzyszą również inne działania, np. projekcje filmowe. Limitowany plakat na potrzeby tego wydarzenia wykonał prof. Michał Kliś, zaś rzeźbiarka Lidia Sztwiertnia zrealizowała pamiątkową plakietkę. W dawnej posiadłości Kossaków w Górkach Wielkich 22 października otwarte zostało nowoczesne Centrum Kultury i Sztuki – Dwór Kossaków. Przed wojną dworek, w którym mieszkała wielopokoleniowa rodzina Zofii Kossak-Szatkowskiej, wnuczki Juliusza Kossaka, tętnił życiem. Staropolska atmosfera ziemiańskiego domu, przepiękne okolice i rosnąca sława pisarki przyciągały tu znanych pisarzy i twórców. Przyjeżdżali m.in. Maria Dąbrowska, Jan Parandowski, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec. W 1945 roku dwór został doszczętnie spalony. A gdy w 1957 roku rodzina wróciła z przymusowej emigracji, zamieszkała w dawnym domku ogrodnika. Kilka lat temu do Górek Wielkich wróciła Anna Fenby‑Taylor, wnuczka pisarki. Jej marzeniem było przywrócenie dawnej świetności posiadłości. Założyła Fundację im. Zofii Kossak, której udało się zdobyć prawie 1,5 miliona złotych na przystosowanie ruin góreckiego dworku na potrzeby nowoczesnego Centrum Kultury i Sztuki. Głównym przesłaniem jego działalności jest przybliżenie dokonań Zofii Kossak oraz przeszłości dworu, a także stworzenie atmosfery sprzyjającej kulturalnym inicjatywom środowisk twórczych. A ż 1377 wierszy, opowiadań i prób drama‑ tycznych nadesłało 512 uczestników 14. Ogólnopolskiego i 28. Wojewódzkiego Przeglądu Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa”. Zorganizowali go animatorzy kultury z bielskiej SM Złote Łany na czele z Ireną Edelman. Plonem przeglądu, którego wyniki ogłoszono 22 października, jest antologia najcelniejszych tekstów 100 laureatów – uczniów szkół podstawowych, gimnazjalnych i średnich z niemal każdego zakątka Polski. W gronie nagrodzonych znalazło się wielu przedstawicieli województwa śląskiego. Uczestnicy „Lipy” w dużej mierze pochodzą z małych miejscowości, co szczególnie cieszyło jurorów przeglądu. Jak stwierdził przewodniczący Tomasz Jastrun, poezja to „dzieciństwo odnalezione”, wielu laureatów przeglądu nie musi jednak szukać dzieciństwa, gdyż krzewi się ono w nich. Rolą „Lipy” jest to, aby przynajmniej część z nich ocaliła swoje wrażliwe dziecko na zawsze. Dorośli zwykle gubią dzieciństwo i nie czują już poezji, choć kiedyś nawet pisali wiersze. Wrażliwość im jednak z wiekiem stwardniała jak kora drzewa... Atutem tegorocznego przeglądu była również bardzo dobra proza. Wielu młodych twórców potrafiło skonstruować zgrabne nowele, jakby wzorowali się na Giovannim Boccacciu i teorii sokoła. (jp) W rocławski Chór Kameralny Akademii Medycznej pod dyrekcją Agnieszki Franków-Żelazny został laureatem Grand Prix 6. Międzynarodowego Festiwalu Chórów „Gaude Cantem” (22–24 października, sala koncertowa Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej w Bielsku-Białej). W konkursie obok polskich wystąpiły chóry z Czech, Węgier, Słowenii, Ukrainy oraz Łotwy. Wrocławski zespół zdobył także dyplom złoty w kategorii chórów akademickich, puchar i nagrodę Piotra Beczały dla najlepszego chóru akademickiego, puchar i nagrodę ufundowaną przez ks. bpa Tadeusza Rakoczego za najciekawszą interpretację utworu o charakterze sakralnym, a pucharem rektora Akademii Muzycznej w Katowicach dla najlepszego dyrygenta festiwalu uhonorowano A. Franków‑Żelazny. Festiwal organizują: Polski Związek Chórów i Orkiestr Oddział w Bielsku-Białej, Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, Katedra Chóralistyki Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach. P oszukiwanie śladów wielokulturowego dziedzictwa Bielska-Białej i ratowanie ulegającego zapomnieniu cennego historycznie cmentarza ewangelickiego na Bielskim Syjonie – takie cele przyświecały Fundacji Centrum Fotografii oraz Towarzystwu Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia, organizatorom pleneru fotograficznego Ogrody pamięci. Jego uczestnicy spotykali się w październikowe soboty na nekropolii przy ul. A. F. Modrzewskiego. Przygotowywana jest wystawa. Powstała także etiuda filmowa Leszka Buzderewicza i Magdy Duszczyk. Na nieczynnym już cmentarzu pochowano wielu zacnych bielszczan, m.in.: burmistrza Karola Sennewaldta, Moritza Scholza, Henryka Hoffmanna, zasłużonych pastorów Józefa Schimkę i Karola Schneidera, przemysłowców, którzy budowali potęgę miasta, jest tu także odnowiony grobowiec Teodora Sixta. Wrocławski Chór Kameralny Akademii Medycznej, zwycięzca „Gaude Cantem” 2010 Aleksander Dyl 36 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e GALERIA Aleksander Andrzej Łabiniec Scenografia Malarstwo Projekt scenografii do Alkada z Zalamei wg Pedra Calderóna de la Barca Informel 7, akryl, olej, płótno, 2003 Transformacja, akryl, olej, płótno, 2001 Białe słońce, technika mieszana, karton Pejzaż II, technika mieszana, karton Bielsko-Biała Monografia miasta t. I–IV seria wydawnicza „Biblioteka Bielska‑Białej” poz. 24 Wydawca: Urząd Miejski w Bielsku-Białej Do nabycia w księgarniach na terenie miasta