czarna madonna z czestochowy

Transkrypt

czarna madonna z czestochowy
CO CZYNIMY – CZYŃMY DOBRZE!
O. Justyn Figas
25 listopada 1956 r.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
23 października przypada 53 rocznica śmierci Ojca Justyna Figasa, założyciela Godziny Różańcowej. Dlatego też przez kolejne kilka tygodni
pragniemy powrócić do archiwalnych audycji Ojca Justyna z 1956 roku. Dzisiaj pogadanka ma tytuł: „Co czynimy – czyńmy dobrze!”
Chyba każdy zdrowo myślący, który posiada normalny dar spostrzegawczości, widzi że żyje w wieku ogólnego rozprężenia religijnego; w
dodatku, przytaknąć musi twierdzeniu że ludzkość przechodzi liczne zmiany techniczne, zmiany gwałtowne, które zmieniają sposoby życia
przeciętnego człowieka! Roman Jasieńczyk, pisze tak: „Co dawniej było fantazją, dziś jest zwykłą sprawą! Gdzie dawniej było pole lub las, a
przyjazd poczty był wydarzeniem, dziś roi się od aut. Miejsce skowronka zajął samolot. Miejsce spokojnego wieśniaka zajął żyjący nerwami
Człowiek Nowoczesny! Świat nie stał się przez to ani na jotę bardziej zrozumiały, ale za to zaczął dostarczać tyle wrażeń, że nie wiele kto nad nim
ma ochotę i czas się zastanawiać! Każdy ma swój osobisty pogląd na problemy życiowe, i każdy próbuje jakoś te problemy rozplątać, bo przecież
wynikają one ze sprzeczności, jak słońce jasnej sprzeczności pomiędzy religią, a tym nowym porządkiem, który zamienia się w chaos i bałagan
światowy! Dwie katastrofy światowe, spowodowały wiele zniszczenia moralnego, wiele zaniedbania w wychowaniu, wiele i widocznych strat w
obyczajach. Stąd trudność w wykonywaniu przykazań Bożych, a wprost obojętność i drętwota, co do zastosowania się do przykazań kościelnych!
Przecież w czasach naszych coraz częściej słyszymy twierdzenie, że można być katolikiem, ale nie godzić się z niektórymi prawami kościelnymi.
Albo, czyż nie jest dziś rozpowszechniona dziwaczna teoria, ze póki się jest młodym, można sobie „pobroić”, na starość bowiem dość będzie czasu
na religię i moralność?! Błędne poglądy, kulawe zapatrywania, trzeba nam poprawiać, trzeba prostować! Jak? Prowadząc życie szlachetne,
stworzenia Bożego godne! Stąd do pogawędki zatytułowanej: „Co czynimy – czyńmy dobrze”!
Pewien rolnik, po naszemu farmer, szydził sobie ze sąsiada, że nie chciał tak jak on w niedzielę pracować w polu, lecz przeciwnie, starał się
święcić dzień niedzielny, udając się na Mszę świętą i kazanie do kościoła parafialnego. – Przypuśćmy, że mam siedem dolarów w kieszeni, – rzekł
razu pewnego ten dobry i sumienny chłopek do owego mędrka sąsiada – i dałbym człowiekowi spotkanemu na drodze, sześć dolarów. Co
powiedziałbyś na to? – Byłoby to szlachetnie z twojej strony, i dodaję, że szczęśliwy odbiorca daru twego, byłby obowiązany do wdzięczności! –
Ano, dobrze! Ale on, zamiast podziękowania i wdzięczności, napada na mnie, powala na ziemię, okrada mnie z ostatniego dolara, jaki mi pozostał,
– cośbyś na to powiedział? – Gałgana takiego kazałbym wrzucić do więzienia! – A czy sąsiedzie nie widzisz, to właśnie ty tak postępujesz? Bóg
daje ci sześć dni do pracy. Sobie zastrzegł ten jeden dzień, siódmy. Niedzielę. Nakazał nam go święcić. A ty, zamiast być wdzięczny za dary Jego,
wolę Jego szanować i spełniać, to ty kradniesz, rabujesz dzień siódmy, dzień niedzieli. Nie jest że to taka sama sprawa? – Na to pytanie nie było
odpowiedzi!
[W roku 1953, ksiądz Wilk odbył pielgrzymkę do Padwy. Wrażenia osobiste opisał w artykule: „Św. Antoni w Sercach Ludzkich!” – Święty
Antoni zajmuje w sercach wiernych szczególne miejsce. Dość przypatrywać się wiernym klęczącym u Jego grobu. „Do tego grobu” jak pisze Kornel
Makuszyński w swych „Listach” nie można zbliżyć się bez szczerego wzruszenia. Do Jego trumny przychodzą tłumy ludzi, z krwawiącymi sercami
i duszami, pełnymi płaczu. Przychodzi nędza i płacze; przychodzi rozpacz i milczy; przywlokło się nieszczęście i patrzy w tę dobroć nieskończoną
rozszerzonymi oczyma; przywlokła się zgryzota człowieka, i u drugiego człowieka, to jest, u świętego Antoniego rady ostatecznej szuka.
Zdumiewająca, jakaś bolesna i targająca prostota jest w tych praktykach. Nędzarze nie piszą do siebie wymownych próśb, ani nie gadają ze sobą
kwieciście; brat bratu, nie skarży się wierszami, a ten Święty, – którego imienia się nawet nie wymienia, ani wymawia, tylko się mówi „Il Santo” –
Święty – każdy wie, że to o Świętym Antonim mowa – on jest dla wszystkich pokrzywdzonych i nieszczęśliwych, jak ten brat właśnie, brat o
siedemset lat starszy, a o sto tysięcy lat cierpienia mędrszy! Przemawia się do niego po prostu, albo nie mówi się wcale; jedna łza wystarczy za
godzinne modlitwy; jedno spojrzenie wyjawia mu najgłębsze tajemnice serca. Nie może bez rzewności w duszy patrzeć na te posłuchania u
dobrotliwej trumny Świętego! Przychodzą do niej ludzie nieszczęśliwi, poczym, każdy prawą rękę kładzie na, lub dotyka się delikatnie i miękko i
miłościwie trumny, jak gdyby chciał łagodnie obudzić śpiącego! Zastyga tak w bezruchu, i wtedy, coś tam pewnie milczeniem z nim gada, a inny,
głowę do kamieni przyłoży i czarne w niej zgryzoty zostawi; inny, grzesznik może zbyt wielki, nieśmiało w oddaleniu przystanie i tylko oczyma
pełnymi prośby gorącej, zmiłowania pokorniutko błaga! Najrzewniejszą jest w tym kościele zwyczajność i nie wymyślność dziwnego tego
nabożeństwa, taka prostota, uczciwa, chłopska ceremonia wymiany serc i miłości! Do żadnego Świętego, poza Świętym Franciszkiem z Asyżu, nie
przychodzi biedny człowiek z taką ufnością, jak do świętego Antoniego, z którym się gada o wszystkim, po prostu, byle z wiarą w dobroć
nieskończoną, jak z lekarzem, co ma słodkie spojrzenie i mowę pełną słodyczy. Jest to taki „swój” święty, wtajemniczony nie tam tylko w wielkie
sprawy, lecz wiedzący o troskach najdrobniejszych i kłopotach materialnych, na przykład o rzeczach zgubionych! – Koło grobu Świętego sterczą
szczudła i kule już nie potrzebne tym, co się tutaj przywlekli chromi, a odeszli uzdrowieni. Rzewne są te upominki, ale najrzewniejsze byłyby te,
których nie widać, a które tylko wyobrazić sobie można; gdyby każdy, co przy tym grobie doznał pociechy, pozostawił przy nim to, co mu za
cudowną zostało odjęte sprawą, spłynąłby ten kościół łzami, a ponad jego wyniosłą kopułę sterczałaby ogromna góra trosk i zgryzot, biedy i
nieszczęścia. Gdyby wizerunki serc uleczonych wieszano tu jak wota, zabrakłoby ścian w tej dostojnej świątyni. Miliony ludzi powierzyło Jego
dobroci spokój umarłych i niepokoje żywych, a On, Samarytanin niestrudzony, goreje wieczyście miłosierdziem nadludzkim. Wieki całe, klęczą
osiwiałe u tej trumny tego, co rozumie mowę łez, i przez wieki niesie ulgę tym, co cierpią. Stąd Ojciec Święty nazwał Go Świętym całego świata.
Nade wszystko uderza Go nędza prostego ludu. „Żal mi tego ludu” – tak myśli i mówi. Antoni jest ojcem ubogich. Miłuje najbiedniejszych i oddaje
tej biedocie swoją miłość i swoje siły. Najsilniejszym motywem Jego działalności jest Jego gorąca miłość Boga i bliźniego!”]
Ubiegłego września, prasa wychodząca w Monachium, ogłosiła wywiad z przemysłowcem francuskim, który spędził kilka tygodni podróżując
po ziemi polskiej! Oto, co ten francuski przemysłowiec opowiadał o niedożywionych, wygłodniałych dzieciach polskich: „W Poznaniu zwróciły
naszą uwagę bardzo grzeczne i ładne dzieciaki! Wszędzie gdziekolwiek zatrzymał się samochód zbierał się tłum ludzi, szczególnie liczne dzieci
prosząc o autografy! Wszędzie na całym świecie istnieje zwyczaj zbierania autografów, ale autografów sławnych ludzi. Wydaje mi się, że każdy
cudzoziemiec przybywający do Polski, jest dziś w oczach Polaków takim sławnym człowiekiem! Możliwie, że Polacy w ten sposób chcą pokazać,
że nawet „żelazna kurtyna” nie oddzieliła ich od demokratycznego Zachodu i duchem łączą się oni z tym Wolnym Zachodem. Trudno jest nam
cudzoziemcom odgadnąć drogi ludzkiej myśli, szczególnie tam, pod reżymem komunistycznym, ale było coś osobliwego w tych jakby błagalnych
spojrzeniach dzieci Poznania, które tłoczyły się przy naszych samochodach. Autografy rozdawał nawet szofer, prawdopodobnie po raz pierwszy w
życiu. Dużo podróżujemy po różnych krajach, – co jednak uderzyło nas w wyglądzie tych dzieci, – to ich ubóstwo! Nie wiem, czy dzieci te są stale
głodne, ale wygląd ich twarzyczek wymizerowanych mówi o słabym niedożywieniu! Nigdy nie zapomnę tych cieniutkich rączek, które nigdy nie
bawią się lalkami, bo lalka dziś w Polsce, jest prawie – luksusem! Oczęta tych dziecin z jakiemś dziwnem zawzięciem oglądały każdy szczegół,
każdą drobnostkę naszych ubrań. Nie mogę zapomnieć tej dziatwy… Myślę jednak, że jest to jednak głód! Jedna Polka powiedziała mi w trakcie
rozmowy, że dla niej, w jej życiu obecnym, jest tylko jeden moment szczęścia, a mianowicie, kiedy usta jej córeczki szepczą: „Mamusiu, ja już nie
jestem głodna!” – Ale takie chwile szczęścia zdarzają się rzadko!” Przemysłowiec po chwili namysłu dodał: „Dopiero po demonstracjach w
Poznaniu, zrozumiałem oburzenie Polaków z powodu wyglądu ich własnego pawilonu na wystawie! Był on wspaniały. Artykuły spożywcze
wszelkich możliwych i niemożliwych gatunków! Cóż z tego, bo ceny są tak wygórowane, że nie stać na ich zakupno! Przepiękne wyroby tekstylne
przykuwały uwagę widzów! Oczywiście wywołały one oburzenie zwiedzających Polaków, którzy dopiero na targach w Poznaniu dowiedzieli się o
tym, jakie to przepiękne rzeczy są wyrabiane w ich kraju.”
O bankiecie wydanym przez reżym na cześć około tysiąc pięćset zaproszonych gości, przeważnie z pośród uczestników zagranicznych w
Targach Poznańskich przemysłowiec mówił: „Bywam często na różnych przyjęciach w ambasadach, poselstwach i innych placówkach, ale takiego
iście królewskiego bankietu jak ten szesnastego czerwca w Poznaniu dotychczas jeszcze nie widziałem. W dwudziestu wielkich salach, każda na
około siedemdziesiąt pięć osób, oraz w szeregu mniejszych pokojów, ledwie mogli się zmieścić goście. A na stołach: kury, gęsi, kaczki, mięsiwa
różnych gatunków, przyprawione na różne sposoby. Ryby ze wszystkich rzek i mórz całego świata!... A wina? Mój panie: węgierskie, bułgarskie,
niemieckie, jakich tylko dusza zapragnie i ile pan chciał… Likiery wszystkich kolorów i smaków, no, i oczywiście morze wódki! A jednak prawie
nikt z nas cudzoziemców, nie mógł prawie jeść. To wspaniałe, królewskie, iście średniowieczne przyjęcie w gmachu w stylu średnich wieków,
uderzał straszliwym kontrastem i raziło wobec tego, co działo się w Polsce poza murami gmachu. Przecież widzieliśmy nędzę Polaków i te
wygłodzone dzieci. I to wszystko w tym samym czasie, kiedy tutaj przed nami piętrzyły się góry najlepszych smakołyków. Trudno nam było coś z
tych wspaniałości po prostu przełknąć!”
Pewien kaznodzieja anglikański, przekroczył próg kościoła katolickiego w Londynie. Miał przy sobie swą pięcioletnią córeczkę! Mała
rozglądała się ciekawie po świątyni, aż zatrzymała wzrok na wiecznej lampie, płonącej przed tabernakulum. Zaciekawiona, zapytała szeptem: „Tato,
a po co się pali to czerwone światełko?” – „Ono ma ludziom przypominać, że tam w tej izdebce, za tymi małymi pozłacanymi drzwiami mieszka
ukryty Pan Jezus!” tłumaczy minister! – „Tatusiu” szczebiotała mała „ja tak chętnie chciałabym widzieć tego Pana Jezusa!” – „Ależ dziecko
kochane, drzwiczki są zamknięte i Pan Jezus jest zakryty welonem!” tłumaczył cierpliwie! Chwycił mała za rączkę i wyszli z kościoła. Po niedługiej
chwili, przyszli do zboru anglikańskiego. Znów weszli! Dziewczynka, poszła het do frontu. Zaczęła oglądać się na wszystkie strony, jak by szukała
czegoś! No tak! Szukała czerwonej lampki, wiecznego światła! Zadziwiona, znów szepcze do Ojca: „Tato! A dlaczego tu nie ma żadnej lampki?” –
Na to minister daje odpowiedź szczerą: „Bo tutaj nie ma Pana Jezusa!” – Na chwilę, dziewuszka zamilkła. Po chwili jednak podniosła główkę, i
mówiła głosem błagalnym: „Tato! Wróćmy do kościoła, gdzie jest Pan Jezus!” – Pastor nic nie odpowiedział, ale słowa córeczki zrobiły swoje. Nie
dały ojcu spokoju! Po niedługim czasie z całą rodziną wstąpił do kościoła katolickiego, i z radosnym uśmiechem na ustach opowiadał tę scenę
rzewliwą, która spowodowała jego nawrócenie!
W pewnym więzieniu amerykańskim przesiadywał długoletnia karę osławiony przestępca, nazwiskiem Mason. Po kilku miesięcznych
zabiegach uknuł plan brutalny. Otóż wraz z gromadką twardych współwięźniów postanowił najpierw, aby wymordować strażników, potem uzbroić
się, napaść na miasteczko pobliskie, splądrować je i spalić. W dniu poprzedzającym wykonanie planu, zwiedziło więzienie parę niewiast jakiegoś
stowarzyszenia dobroczynnego. Jednej z nich, towarzyszyła dziesięcioletnia córeczka. Kiedy przechodziły przez podwórze więzienne, mała
przysnęła, dziwnym trafem, akurat przed Masonem, i zapytała: „czy wy też macie małą dziewczynkę?” Brutal przestępca zdumiał! Bo w
rzeczywistości w domu miał córeczkę w podobnym wieku! Nie zdając sobie sprawy z tego, co czynił, skinął głową potakująco. Wtedy, mała oddała
mu swą laleczkę, mówiąc: „Zabierz ją, i zanieś swej dziewczynce do domu!” Nocą, współwięźniowie czekali na umówiony znak swego „lidera”
Masona do wszczęcia krwawych rozruchów. Ale przestępca leżał na pryczy. Płacząc, tulił lalkę! Z przysypanego źródła, gwałtownie wybuchła
miłość do żony i córeczki, i rozwiała dalsze zamiary przestępcze!
Francuski generał Salignac Fenelon, komendant miasta Taluzy, regularnie, co wieczór z prawdziwą żołnierską punktualnością odmawiał na
klęczkach pacierz. Pewnego jednak razu nadmiernie zmęczony pracą całodzienną położył się na spoczynek, nie zmówiwszy przed tym swej
modlitwy wieczornej. Zasypiając już, nagle przypomniał sobie o tym. Zerwał się i zadzwonił natychmiast na ordynansa. A kiedy nadbiegał żołnierz,
generał zawołał: – Przynieś no mi mój mundur, bo zapomniałem dziś odmówić pacierza! Ubrał się, i klęknął do modlitwy! – Stary wojak musiał być
w pełnym uniformie, gdy rozmawiał ze swym Wodzem w niebiosach. Tak mu widocznie nakazywał regulamin żołnierski.
Rozmaici ludzie mają rozmaite wymówki, aby zwolnić się od rozmaitych obowiązków religijnych! Od postów, od Spowiedzi świętej, od
pacierzy, od uczęszczania na Mszę świętą w niedzielę i święta nakazane! Niektóre z tych usprawiedliwień, na pierwszy rzut oka, maja pozory
pewnej wagi i wartości, ale po trzeźwym rozważaniu, okazują się próżne i fałszywe. Ogromna większość to błahe, dziecinne i śmieszne! Znałem
pewną damę z towarzystwa, która mimo że była wychowana w rodzinie polskiej i katolickiej, zaprzestała chodzić na Msze święte. Można
powiedzieć, że czuła pewien wstręt do kościoła! I wcale się z tym uczuciem nie ukrywała! Jej argument brzmiał mniej więcej tak: „Nie chodzę do
kościoła na Mszę, bo w czasie Mszy czy śpiewanej czy cichej nie mogę się modlić. Lepiej się modlę w domu!” Niech tu stwierdzę fakt, że nikt tej
damy nie widział w kościele w godzinach popołudniowych, kiedy w kościele panuje cisza grobowa i nikt, nigdy nie zauważył, aby ona modliła się
prywatnie w domu!” Wierzący nie przychodzi na Msze świętą, aby modlić się tylko i wyłącznie modlitwą osobistą, indywidualną, albo myślną.
Msza święta jest modlitwą wspólną; każdy akt, każda ceremonia jest wyrazem uczuć religijnych obecnych. Najlepiej określił to Wojtek Góral,
którego Biskup pytał się jak on się modli w czasie Mszy, odpowiedział bez wahania: „Jo se patrze na Pana Jezuska, a łon Se patrzą na mnie!” – Co
czynimy, czyńmy dobrze!