Przeczytaj tekst

Transkrypt

Przeczytaj tekst
strona 26
www.gazetagazeta.com
Gazeta 1, 3 - 9 stycznia 2014
DWUJĘZYCZNOŚĆ
Nasze dwujęzyczne dzieci
Diabeł łasy na telewizor czyli o tworzeniu
polskiej przestrzeni językowej w domu
- Pewnie diabeł ogonem przykrył - mówię i wracam do swoich
zajęć.
Młodsza córka stoi chwilę niezdecydowana co z tą odpowiedzią zrobić, ale wola walki jest
silniejsza i po chwili przez szuflady w jej biurku znów przechodzi
tajfun. Poszukiwania się nie skończyły.
Zaginął naparstek krawiecki.
Ostatni raz widziano delikwenta
właśnie w biureczku. Bez niego
ani rusz z bucikami dla ukochanego pluszaka, a jak tu iść na
karnawałowy bal zabawek bez
butów? Można by je, naturalnie,
uszyć ze zwykłej szmatki, ale
skoro dostało się od sąsiadki kawałek prawdziwej skórki, i skoro
się uważa, że jest wprost stworzona do szewskiej roboty? Tylko bez naparstka ani rusz, bo
skórka swoją grubość ma i stawia igle zaciekły opór.
- Z czego się śmiejesz? - dobiega mnie już po chwili.
Przez odgłos rozsypującej się
po dywanie zawartości szuflad
(elementy dzwoniące i gruchające stanowią większość) przebija
się rechocik starszej siostry, która, jak mam się za moment przekonać, z zachwytem wymieniła
pracę domową na dołączenie do
ekspedycji poszukiwawczej.
- Bo u nas w domu to diabeł
ciągle coś ogonem przykrywa. A
jaki duży musi być ten ogon. Kiedyś nawet przykrył cały telewizor!
Starsza, mimo swych czternastu lat z okładem turla się rozbawiona po pokoju jak bączek
i… jak własna wersja siebie
sprzed dekady. Z czasów, gdy,
hm, diabeł faktycznie schował
przed nami telewizor, a dokładnie - kabelki odpowiedzialne w
aparacie za wizję, fonię i odbiór
kanałów.
Nie jestem ślepą przeciwniczką telewizji. W czasach, gdy dzieci były ledwie wyobrażeniem w
mojej głowie wcale nie myślałam, że nie będę ich planowo sadzać przed telewizorem. Nie
uważam, że telewizja odpowiedzialna jest wyłączenie za wypalanie nam w mózgach dziur i
zmienianie w kanapowe warzywa. Ale mówię dziś szczerze i
otwarcie: eksmisja telewizora pod
diabelski ogon była jedną z najlepszych rzeczy, jakie zrobiłam
w historii mojego rodzicielstwa i,
kto wie, czy nie najlepszą, jeśli
chodzi o dwujęzyczność córek.
Zaczęło się od - o prozo życia!
- łamania głowy nad odwiecznym problemem pracującej matki czyli jak pracować z dzieckiem
na stanie? Przez pierwszy rok
życia starszej córki radziłam sobie niezgorzej. Pracodawca w
Warszawie wymagał ode mnie na skutek różnicy czasu - dyspozycyjności od wcześniejszych
godzin porannych, ale co najwyżej do południa. Wystarczyło
więc, by mąż nieco później wychodził do swego biura, a córka
zasypiała na dwie godziny przed
południem, i życie było cudowne. Idylla trwała do pierwszych
urodzin i wakacji w Polsce. Po
powrocie do domu nie było mowy
o przedpołudniowej drzemce
(przez chwilę w ogóle nie było
mowy o jakimkolwiek spaniu) i
jeśli miałam pracować dalej, potrzebna była opiekunka. Poszukiwania osoby polskojęzycznej
spaliło na panewce, bo mieszkam z dala od centrów polonijnych, a wszystkie znajome rodaczki w liczbie trzech zajmowały się w kluczowych dla mnie
godzinach własną pracą zawodową. Po anonsie w lokalnej prasie znalazłyśmy miłą, starszą
Amerykankę. Serce mi się stopiło, gdy córka już pierwszego dnia
nazwała ją z polska "baba". Wystarczył tydzień, by mała, zakochana w nowej towarzyszce zabaw, przestała używać kilkunastu polskich słów, którymi do tej
pory władała wymieniając je na
angielskie odpowiedniki. Serce
znów mi się stopiło, tym razem ze
strachu. Dotarła do mnie surowa
prawda: o polski trzeba będzie
walczyć. Jeśli chcę wygrać, a
przynajmniej zremisować, muszę
stworzyć warunki, w których
kontakt dziecka z polskim będzie możliwie największy. Po
angielskojęzycznych przedpołudniach, wieczorach i weekendach
(mąż jest Amerykaninem i mówimy w domu po angielsku) zostawały mi popołudnia. Kilka
krótkich popołudni w tygodniu.
Strasznie, strasznie mało. Czy to
w ogóle nie jest wyprawa z przysłowiową motyką na Księżyc?
Zadecydowałam: popołudnia
muszą być polskie … żeby nie
wiem co! Na bok angielskie książeczki, płyty, a zwłaszcza telewizja.
- Włącz PBS, leci świetna bajeczka o Cliffordzie (Ulica Sezamkowa, Teletubisie, inne kultowe ramówki angielskie dla najmłodszych) - donosiły mi życzliwe znajome, a ja dziękowałam i
… tym dalej odsuwałam córeczkę
od telewizora.
Mniej więcej w tym czasie koleżanka z Polski przysłała nam
płytę "Miś i Margolcia", ze świetnymi nagraniami dla dzieci, misz
masz piosenek, wierszy i serwowanych z wielkim humorem opowiastek. Prócz spacerów - jeśli
pozwalała na to pogoda - polskie
lektury i zabawy na dywanie przy
włączonej polskiej płycie, stały
się znakiem firmowym naszych
"polskich popołudni". Jeśli wy-
bierałam się z córką do amerykańskich przyjaciół prosiłam, by
wyłączali telewizor, bo nie był
potrzebny ani naszym dzieciom
do zabawy, ani nam do rozmowy.
Szybko odkryłam, że świetnie się bez telewizji obywamy, a
dla córki sytuacja ta była tak samo
naturalna jak jedzenie zupy łyżką
i zakładanie butów przed wyjściem na dwór. Wyjątkiem w tej
bezekranowej egzystencji były
polskie kreskówki puszczane od
święta lub w czasie choroby, i
niekiedy rodzinne wypady do
kina. Podzielę się przy okazji sekretem, że ponieważ obcowanie
z odbiornikiem było tak rzadkie,
urosło w naszym domu do rangi
największej atrakcji. Bywało (dla
młodszej córki wciąż bywa) marchewką, dzięki której wygrywałam negocjacje lub po prostu osiągałam jakiś rodzicielski cel. Obecnie jesteśmy na etapie, że telewizor wraca pomalutku do łask, bo
język polski u dzieci jest już stabilny, a programy edukacyjne,
np. ulubiona NOVA, przydają się
w nauce.
Diabeł "z wielkim ogonem",
którego tak świetnie, okazuje się
(!) zapamiętała starsza córka, nie
przykrył telewizora od razu. Przybył wtedy, gdy córka zaczęła chodzić do przedszkola i wracać do
domu z pytaniem, czy na naszym
odbiorniku też mogłaby pooglądać bajeczki puszczane przez
panią w placówce. A tu co zbieg
okoliczności! Do tego z diabłem,
panie, nie wygrasz. Byli tacy, co
próbowali, lecz źle na tym wyszli.
Wiem, że wychowywanie bez
telewizora jest dzisiaj modne, nawet w rozkochanej w telewizorze
Polsce liczba gospodarstw domowych bez odbiorników wynosi
już podobno 700 tysięcy (dane z
2010 r.) W momencie gdy rezygnowałam z telewizora psycholodzy właśnie szykowali się do
wielkiego skoku na renomowane pisma i publikacje o tym, że
przed drugim rokiem życia lepiej
w ogóle nie sadzać malucha przed
ekranem, miały się lada chwila
stać sensacją stulecia i odkryciem
na wagę czarnej dziury. Całkiem
śmiało mogłabym więc dorobić
do mojej osobistej historii chwytliwą ideologię: telewizor ogłupia, a lepienie z plasteliny wzbogaca. Telewizor ogranicza, a zabawa z klockami pobudza wyobraźnię itd. Nie zrobię tego, bo
miałam inne motywy. W efekcie
otrzymałam wszystko, co postulowali psycholodzy i dużo, dużo
więcej. Robi się z tego poniekąd
streszczenie tego tekstu:
1.Powstała w naszym domu przestrzeń, która w pewnych przewidywalnych dla dziecka sytuacjach
(np. w czasie, gdy przebywa tylko ze mną) była zawsze i konsekwentnie wyłącznie polska.
2. Dziecko przyzwyczaiło się do
pewnych postaw językowych w
tej przestrzeni, a ja miałam pewność, że obowiązujące w niej "reguły gry" nie będą łamane.
Lingwiści i psycholodzy nie
od dzisiaj powtarzają, że dziecko
uczy się języka - każdego języka
do pewnego wieku - na zasadzie
asocjacji i powtórzeń. Klocek jest
klockiem, bo takie słowo obowiązuje jako nazwa dla takiego,
a nie innego przedmiotu. Powtórzone ileś tam razy - zostaje w
głowie. Gdybyśmy jednak położyli klocek na trawniku i nazywali go konsekwentnie "bączek",
dziecko też nauczy się go tak w
takiej scenerii nazywać, mimo, iż
wszędzie indziej klocek pozostanie klockiem. Podobnie sprawa
ma się z językiem. Polska przestrzeń w domu to taki trawnik,
gdzie mamy okazję nadać rzeczom i sprawom inne nazwy, i
jeśli sami będziemy w tej przestrzeni konsekwentnie mówić i
bawić się z dzieckiem tylko po
polsku, jest szansa, że "klocek"
nigdy nie zmieni się w tej przestrzeni w "block".
Najcenniejsze kupony od naszego "życia bez telewizora" zaczęłam jednak odcinać po narodzinach drugiej córki. W polskiej
przestrzeni starsza mówiła do
młodszej siostry wyłącznie po
polsku. Puszczała jej polskie słuchowiska i piosenki. Dzieliła się
misiami o polskich imionach.
Polski jako język komunikacji z
siostrą wszedł jej w krew - to
dzisiaj jej własne słowa. Młodsza
- z rozpędu - zaakceptowała językowy regulamin, bo, jak to bywa
z młodszymi w rodzinie, uważa
starszą za chodzący ideał i najchętniej zamieniłaby się z nią na
życie.
Zdaję sobie sprawę, że wielu
z Państwa pewnie chętnie zadałoby mi teraz pytanie: a co z samopoczuciem dziecka, które nie
ogląda telewizji? W dzisiejszym
świecie - jak to w ogóle jest możliwe? Co takie dziecko powie w
szkole lub na podwórku, jeśli rówieśnicy będą rozmawiać o ulubionych telewizyjnych programach? Nie dość, że i tak rozmawia w domu w jakimś obcym,
dziwnie brzmiącym języku to na
dodatek nie ogląda TV?
Wspominałam już kiedyś na
tych stronach, że czuję się "językową szczęściarą". Moją pracę
wychowawczą wspierały konkretne sytuacje (np. wyjazdy na
wakacje w Polsce), ale w dużej
mierze sprzyja mi ( i wszystkim
nam!) historyczny czas. Bez telewizji da się dziś przecież spokojnie żyć również dlatego, że nie
pełni ona już roli, jaką spełniała
w naszym własnym dzieciństwie.
Ulubione filmy i programy nadawały nam onegdaj pokoleniową
tożsamość, dlatego, że było ich
niewiele. Idąca dzisiaj w setki liczba dostępnych stacji i kanałów
sprawia, że oglądamy inne dzienniki, inne seriale i nawet inne
reklamy - jeśli np. zainstalowaliśmy sobie TV internetowe i "Wielki Brat" także reklamy wybiera
dla nas pod kątem zainteresowań i zakupów online. Do tej
pory - a prowadzę czujne obserwacje - nie zauważyłam, by córki
miały z powodu telewizji jakiekolwiek problemy społeczne.
Telewizja, z przyczyn, które opisałam, funkcjonuje w ich towarzyskich konwersacji na marginesie, o wiele częściej pojawiają
się tam książki, które w poszczególnych grupach wiekowych akurat "się czyta".
Dziękuję telewizorowi za to,
że go w naszym życiu wciąż generalnie nie ma. Z telewizorem
jednak czy bez - zachęcam Państwa do świadomego tworzenia
w domu "polskich przestrzeni"
nie zakłócanych "obcym szumem".
Eliza Sarnacka-Mahoney
Artykuły Elizy Sarnackiej-Mahoney i
wywiady z nią o tej tematyce ukazują się
co dwa tygodnie. Osoby chętne do zgłoszenia swoich pytań lub uwag prosimy o
kontakt: [email protected] lub
416-262-0610.
ZWIĄZEK HARCERSTWA
RZECZYPOSPOLITEJ W KANADZIE
HARCERSKA WYPRAWA NA NARTY
12- 9-16 Marzec 2014r.
(8 dniowy obóz narciarski - 6 dni nart)
Ośrodek - "THE ROUND HEARTH at STOWE",
Vermont - USA
Zapraszamy również rodziców oraz młodzież
niezrzeszoną w naszych szeregach
$650 młodzież: $700 dorośli (zakwaterowanie,
zjazdy, wyżywienie, transport)
Wszelkich dodatkowych informacji udzieli
dhna Elżbieta Łyszkiewicz
Tel: 416-282-0761, lub:
[email protected]

Podobne dokumenty