Czytaj - Kryminalni

Transkrypt

Czytaj - Kryminalni
PO DRUGIEJ STRONIE
LUSTRA
Bliźniaczki
Cz. 1
Wrześniowy dzień. Jedno z mieszkań na warszawskim Mokotowie. Nowoczesne
budownictwo. Już od wczesnych godzin rannych niziutka blondynka o dużych, brązowych
oczach rozpakowywała olbrzymie kartony i układa przedmioty na półkach. Dopiero co
przeprowadziła się wraz z siostrą do Warszawy z prowincjonalnego miasteczka na południu
Polski – Przemyśla. To tutaj miały zacząć nowe życie. Basia to absolwentka Szkoły
Oficerskiej w Szczytnie z wyróżnieniem. Marzyła od zawsze, żeby zostać policjantką i
oczyszczać ten kraj z przestępczości. Była idealistką i perfekcjonistką do bólu. Wierzyła, że
świat można naprawić. Gosia, młodsza, była zupełnie inna – roztrzepana i zapominalska. Po
wielu próbach znalezienia pasji, skończyła wydział dziennikarstwa i pragnęła wielkiej kariery
telewizyjnej, a przede wszystkim by przeprowadzić wywiad z Bradem Pittem – jej
największym idolem. Ta dziewczyna pomimo marzeń, twardo stąpała po ziemi, prawdziwa
realistka. Często naśmiewała się z siostry, że ma zbyt wielkie ambicje.
Dzień był wyjątkowo ciepły jak na wczesną jesień. Nawet wyszło słońce, a zwiewne
kurtki nie były potrzebne. Basia ubrana w niebieskie ogrodniczki, żółte, gumowe rękawiczki i
przewiązana hustą na głowie, wspinała się na palce, chcąc położyć na półce porcelanową
figurkę, kiedy usłyszany trzask drzwi wejściowych ją przestraszył. Upuściła figurkę,
roztrzaskując ją w drobny mak.
– Gośka! Wrrrr! – krzyknęła, z ogromną złością, wiedząc, że tylko ona może tak
„wparować” do pokoju jak wicher.
– Basiek! Znalazłam pra…– urwała w pół zdaniu i przystanęła w progu, widząc, jak
siostra uzbrojona w zmiotkę i szufelkę, zbiera szkło. Skrzywiła się, orientując się, że to była
figurka od Agaty – ich młodszej siostry. Basia uniosła głowę i zgromiła ją spojrzeniem. Gosia
podeszła bliżej i przykucnęła, chcąc jej pomóc, ale Basia kategorycznie zaprzeczyła.
– Nie! Zostaw! – podniosła ton, ukazując swoją złość, aż Gosia uniosła dwie ręce w
górę ze strachu. Basia zawsze miała sentyment do pamiątek, może dlatego tak wybuchła. Dla
rozluźnienia dorzuciła już łagodniej – Mów lepiej co to za praca! – sprzątała, nawet na nią nie
patrząc.
– W „Gali”! Rozumiesz?! „G A L I” – przeliterowała! Siostra momentalnie spojrzała w
jej kierunku, mile zaskoczona.
– Żartujesz? – uśmiechnęła się delikatnie. – Ahaa…– przeciągnęła, zagryzając wargę –
To TOOO plotkarskie pisemko o gwiazdach, tak? No no… Prawie jak Brad Pitt, nie? –
zaśmiała się.
– Nie nabijaj się ze mnie! – spojrzała na nią spod byka – Ty lepiej powiedź od kiedy
zaczynasz w tej swojej psiarni!
– Policji! – poprawiła ją, podnosząc palec w górę – Sekcja ochrony życia i zdrowia!
…Kryminalni, tak? – Gośka zaśmiała się w głos widząc jej obrażoną minę. Za to Basia
próbowała na wszelkie możliwe sposoby nauczyć ją szacunku do swojego zawodu. Lubiła ją
poprawiać.
– …To jak mu tam… Zawada? Widziałam go raz w telewizji na TVNie! – usiadła na
fotelu, zagryzając jabłko.
– No…Podobno mam dołączyć do tego całego Zawady i jakiegoś młodego wilka, ale
nazwiska nie znam… – próbowała ukryć zdenerwowanie przed jutrem, ale wychodziło jej to
średnio. Bardzo się bała, by nie nawalić. To praca jej marzeń.
– Młodego mówisz? – Basia przewróciła oczami, zauważając jak na jej ustach maluje
się dziwny uśmieszek. – A przyyyystojny? – zagryzła dolną wargę.
– A skąąąd maaam wieedzieć?! Rozmawiałam tylko z inspektorem Grodzkim! Ich
szefem! – dorzuciła precyzując.
– Oj nie złość się! – przesłała jej buziaka na odległość – Mam coś dla ciebie! –
zachichotała, biegnąc po torbę z zakupami. – Tadam! – pokazała wyjmując przed sobą kusą
mini spódniczkę. Baśka skrzywiła się lekko.
– To dla mnie? – zaśmiała się, dziwiąc kolejnym szalonym pomysłom jej siostry.
– Oj Baśka! Ty to zawsze bojówki, topy, topy, bojówki, a każda laska musi mieć w
szafie coś seksownego! – uśmiechnęła się, podnosząc brwi w górę.
– Dzięki bardzo! – pokiwała głową na „nie” – Ale ty wiesz, że ja lubię moje topy i
MOJE bojówki! – wskazała na siebie palcem.
– To jak chcesz poderwać faceta, jak w nich twój tyłek wygląda jak szafa
trzydrzwiowa? Z resztą faceci boją się twardych lasek! – deklarowała swoje poglądy na temat
płci przeciwnej.
– Nie szukam faceta! – wstała i poszła do kuchni wyrzucić zebrane szkło do kosza. W
progu napatoczyła się na Gosię.
– A udowodnij! Nie wierz, że nie masz dosyć bycia singlem! – korzystając z tego, że
Gosia zrobiła jej miejsce, wyszła z kuchni. Gosia poszła za nią.
– Baśka, zastanów się! Właściwie to ty nikogo nie miałaś! – Basie przystanęła i chcąc
opanować zdenerwowanie, zacisnęła pięści, licząc do dziesięciu. Siostra nie odstępowała jej
na krok. Chodziła za nią, jak cień.
– Nie licząc Kamila, ale on tylko cię przeleciał… – zagryzła ponownie owoc, dokonując
rozrachunku jej facetów.
– Przestań za mną łazić! – odwróciła się do niej twarzą i krzyknęła oburzona. Nie
chciała, żeby przypominała jej o tym przykrym dla niej wydarzeniu w taki sposób.
– Jedyny, który zwrócił ostatnio na ciebie uwagę, to pięcioletni Bartuś spod piątki! Tak
nie można! – Baśka usiadła na kanapie i zakryła ręką uszy.
– Możżżna!! – krzyknęła, aby wreszcie zamilkła. Siostra usiadła obok. Zamilkła.
Dziewczyna myśląc, że powiedziała już wszystko, co chciała, odkryła uszy. Nie spodziewała
się, ze to pytanie, jakie teraz jej zada, całkowicie ją sparaliżuje.
– A kiedy ty ostatnio uprawiałaś seks, co? – zadała z pozoru niewinne dla niej pytanie.
– Yyyyy!!!! – wstała zezłoszczona i trzasnęła drzwiami od łazienki.
– Tylko zapytałam! – krzyknęła, nie mając zamiaru jej zdenerwować.
– Zamknij się! – usłyszała w odwecie. Zawsze miała ostry język i tego nie kryła.
Usiadła na sedesie, głęboko wzdychając. Pokręciła głową smutno.
Następnego dnia obie już wyszykowane pakowały się do pracy. Gosia zagryzała na
szybko jakieś kanapki, w czasie, kiedy Basia nie potrafiła nic przełknąć. Siedziała nerwowo
spoglądając na zegarek na ścianie. Denerwowała się pierwszym dniem w pracy.
– A ty co? Nie jesz?! – zapytała, spoglądając dziwnie na siostrę.
– Nie jestem głodna! Nie spałam od czwartej! Ręce mi się trzęsą! A kolana mam jak z
waty…Nie dam rady! Nie idę! – spuściła głowę, kładąc ja na blacie.
– Po moim trupie! – położyła ręce na biodrach – Pójdziesz i pokażesz wszystkim na co
stać Barbarę Storosz! – najlepszą glinę na roku! – dodawała jej odwagi i podnosiła na duchu.
– …A…aa…a jak mnie nie polubią? – lekko się zająknęła, spoglądając na siostrę jak
zbity pies. Była strasznie niepewna siebie i swoich zdobytych umiejętności.
– Ciebie? – zapytała, zdziwiona – Ciebie nie da się nie lubić, coś o tym wiem! –
uśmiechnęła się jeszcze szerzej i pokrzepiająco.
– To lecę! – wstała, bojąc się, że się spóźni, a tego by sobie nie wybaczyła – Trzymaj
kciuki! Pa! – ucałowała siostrę w policzek i wybiegła z mieszkania.
– A śniadanie? – jej już nie było – przynajmniej jest więcej dla mnie! – zachichotała i
porwała kanapkę. Spojrzała na zegarek. – O cholera! Jestem spóźniona! – równie i ona
wybiegła z mieszkania jak strzała.
Stała na parkingu, przed wejściem do Komendy Stołecznej, wahając się, czy wejść.
Przymknęła na moment oczy, zaczynając mówić do siebie, chcąc dodać sobie otuchy.
– Dasz radę! To nic takiego! Wejdziesz, przedstawisz się i po sprawie! – wzięła jeszcze
głębszy oddech i weszła do środka. Sekundę później na parking podjechała srebrna toyota z
młodym chłopakiem w ciemnych okularach na nosie. Wysiadł z auta i pognał pewnym
krokiem do środka. Tymczasem Basia rozglądała się, w poszukiwaniu toalety. Wolała się
upewnić jak wygląda, zanim przekroczy gabinet szefa tutejszej policji. Przy automacie z
kawą, zaczepiła wąsistego mężczyznę.
– Przepraszam! Gdzie jest toaleta? – mundurowy odwrócił głowę, ale na swojej
wysokości prawie dwóch metrów nikogo nie zauważył. A tym bardziej dziewczyny
filigranowej postury. Dostrzegł ją, kiedy spuścił głowę. Uśmiechała się promiennie, na co na
jego twarzy pojawił się uśmiech.
– Gdzie jest toaleta? – powtórzyła.
– Tutaj, na lewo! – wskazał palcem.
– Dziękuję! – ostatni raz spojrzała w kierunku dziewczyny. Tak zastał go chłopak z
parkingu.
– Hej Szczepan! – nie zareagował. – Szczepan! – podniósł ton. – Na co się tak gapisz? –
uśmiechnął się pod nosem.
– A taka…dziewczyna szła, to…to…
– Dziewczyna? Dobra Szczepan, o nic nie pytam! – zaśmiał się, kręcąc głową i zostawił
go samego.
Basia przyglądała się odbiciu w lustrze, nie wiedząc co zrobić z włosami. Uważała, że
coś jest nie tak. Wyglądała zbyt poważnie w garsonce, którą ledwo na siebie nałożyła, po
namowach Gosi. Wyjęła z torebki grzebień i uniosła w ręku jeden kosmyk włosów. Kiedy
uznała, że efekt jest zadowalający, uśmiechnęła się triumfalnie i udała się w wyznaczone
miejsce – gabinetu Grodzkiego. Stojąc przed drzwiami, spojrzała na zegarek. Miała 5 minut
spóźnienia. Uśmiechnęła się, podnosząc dumnie głowę i pewnie nacisnęła klamkę.
Cz. 2
– Przedstawiam ci, Barbara Storosz, nasza nowa siła w wydziale! – komisarz widząc
„dziewczyneczkę w kucykach” najpierw zrobił wielkie oczy, a potem spuścił głowę,
zastanawiając się co ona tutaj robi. Ten rasowy glina nie spodziewał się bowiem, że pod
swoje skrzydła dostanie „wystraszonego kurczaka” do niańczenia. Natomiast Basia
zdezorientowana, spuściła głowę, a jej uśmiech lekko zgasł.
– Adam, oprowadź proszę Basię po komendzie! – dodał dla rozluźnienia, również ze
spuszczonym nosem na kwintę. On też zdaje się nie był do końca przekonany co do swojej
decyzji. Adam wreszcie spojrzał na dziewczynę i ociężale wstał z kanapy. Otworzył drzwi i
puścił ją przodem.
Po chwili znaleźli się już w kanciapie, gdzie Zawada wraz ze współpracownikami
rozwiązują kryminalne zagadki. Przystanęła i rozejrzała się po pomieszczeniu. Domyśliła się,
że któreś biurko będzie należeć do niej. Nie wiedziała tylko które i jak wygląda osoba, która
będzie zasiadać naprzeciwko niej. Dobrze się tu czuła. Zawada stał, zakłopotany, nie wiedząc,
jak ma zacząć rozmowę. Nie wiele o niej wiedział.
– … Podobno byłaś najlepsza na roku! – rzucił groźnym, trochę oschłym tonem.
– Tak, proszę pana! – przytaknęła. – Znaczy, komisarzu! – poprawiła się. Zawada wolał
ją ostrzec, że ta praca nie należy do łatwych i przyjemnych, zwłaszcza dla takiego
„chucherka”.
– Praca w policji to nie ganianie ze spluwą dla zabawy! Pamiętaj o tym! – przymrużyła
oczy nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi – Na początek…zajmij się spisem treści do akt!
Leżą na biurku! – przydzielił jej pierwsze zadanie i schował się w swoim kantorku. Basia
jedynie westchnęła i usiadła na krześle. Nie mogąc się powstrzymać, okręciła się wokół
własnej osi. Uśmiechnęła się w kierunku Adama, ale ten tylko dziwnie zmierzył ja wzrokiem.
Spoważniała i odwróciła się do niego plecami, biorąc do ręki pierwszą z brzegu teczkę.
Otworzyła i nie bardzo wiedziała, co ma z tym zrobić. Tego w szkole jej nie uczyli. Nie
chciała wyjść na idiotkę.
– Panie komisarzu? – zapytała cicho, ze spuszczoną głową, odwracając się w jego
kierunku.
– Tak? – zapytał, tym razem on nie wiedząc, o co chce go zapytać.
– Bo… bo…– zaczęła się jąkać, na co na twarzy Adama wreszcie pojawił się szczery
uśmiech. – …chciałam tylko zapytać…Bo ja właściwie nie wiem, jak… – Adam wstał i
podszedł do dziewczyny. Położył jej rękę na ramieniu.
– Nie denerwuj się tak… – zaraził uśmiechem i ją. Z tym, że ten Adama był lekko
kpiący, a Basi niepewny. Zawadę coraz bardziej ta dziewczyna śmieszyła niż drażniła. Już na
wstępie nie dawał jej dużych szans na przetrwanie. Nie ukrywał jednak, ze od początku
wydała mu się bardzo sympatyczna. Postanowił jej pomóc. Wyjaśnił dokładnie, co ma zrobić
i wyszedł, zająć się innymi, ważniejszymi sprawami.
Basia przesiedziała już nad aktami ponad godzinę. Z niemałą stertą pokierowała się w
stronę półki z segregatorami. Przez przypadek jednak stawiając teczki, strąciła leżące mazaki,
ułożone w kolorach tęczy na biurku naprzeciwko. Kucnęła, by po nie sięgnąć, kiedy usłyszała
czyjś krzyk.
– Adam, do cholery! – dziewczyna wstała, bojąc się odwrócić w kierunku tego głosu.
Trzymała w ręku żółty maziczek. Tym, który ja tak przestraszył, był kolega mundurowego
Szczepana, a zarazem najlepszy przyjaciel komisarza Zawady. Zmierzył dziewczynę
wzrokiem, nie bardzo rozumiejąc co ona tu robi. Słysząc, że ten ktoś przystanął, z
rozbieganymi oczami, zastanawiała się, czy się odwrócić. Westchnęła, nie chcąc robić z
siebie idiotki po raz kolejny i powoli się odwróciła, z uniesionymi rękoma w górze. Chłopak,
tym razem bez okularów słonecznych, nieco się skrzywił, próbując ukryć tłumiony śmiech.
– Co…pani tu robi? – zadał najprostsze pytanie jakie mógł. Przy okazji zmierzył
dziewczynę wzrokiem. Wyglądała przynajmniej dziwnie, żeby nie powiedzieć komicznie.
Basia natomiast oniemiała. Nie tylko z tego, że czuła się, jak na przesłuchaniu, ale z wrażenia.
Ten ktoś kogoś jej przypominał, ale teraz nie potrafiła sobie przypomnieć nazwiska. Wreszcie
po dłuższej chwili odpowiedziała niepewnie…
– Ja… tu… pracuję! – spoglądała na niego przewracając oczami. Wreszcie podszedł do
niej bliżej, nie za bardzo mogąc w to uwierzyć.
– Pracujesz?...Dobrze zrozumiałem? – niespodziewanie przeszedł na „ty”. Kiwnęła
głową. – Od kiedy? – skrzywił się.
– Od godziny… – odpowiedziała, patrząc mu w oczy. Jego były niezwykle błękitne,
niespotykane. A ten błysk…Na jej twarzy mimowolnie namalował się delikatny uśmiech.
Chłopak, zakłopotany, spuścił wzrok.
– Aaa…Ale na pewno z nami? – dla niego było to tak naciągana teoria, że wręcz
niemożliwa.
– Eche! – kiwnęła głową po raz kolejny. Nastała chwila krępującej ciszy, którą
przerwało wkroczenie Zawady.
– O… widzę, że już zdążyłeś poznać nową koleżankę! – uśmiechnął się w kierunku
chłopaka insynuująco.
– Tsaaa… – odwrócił się w kierunku przyjaciela. Zawada spojrzał dziwnie na
dziewczynę, która dalej trzymała ręce uniesione w górę.
– Spocznij! – rzucił, ledwo powstrzymując śmiech. Basia, spuściła głowę, widząc jak
się z niej nabijają.
– Co to za jedna? – szepnął do Adama na ucho.
– Nasza obiecana pomoc! – odpowiedział bez jakiegokolwiek entuzjazmu. Dla niego
ten fakt był równie niewygodny.
– CO?! POMOC? – krzyknął, ale trochę za głośno. Basia domyśliła się, że panowie
rozmawiają o niej. Podeszła bliżej, wyciągając rękę w stronę chłopaka.
– Podkomisarz Basia Storosz! – spojrzał na nią srogo.
– Brodecki! – rzucił z przyklejonym uśmiechem i prawie siłą zaciągnął Adama do jego
kantorka. – Co to ma być?! – zapytał, kiedy zatrzasnął drzwi z hukiem. Jego podniesionego
tonu nie dało się nie słyszeć. Basi zrobiło się strasznie przykro. Usiadła za biurkiem,
spuszczając głowę.
– Jak to kto – Basia! – rzucił z uśmieszkiem.
– Basia, Kasia, Jasia! Wszystko jedno! …Baba? Ty chyba żartujesz?! Miał nas ktoś
odciążyć, a teraz ja będę robił za dwóch! Jak zawsze! – nie był zadowolony. Spodziewał się
kogoś bardziej kompetentnego. Nie krył swojej niechęci do kobiet w tym zawodzie.
– Nie przesadzasz? Młoda jest, ładna! – chłopak wybuchł śmiechem.
– …To, że młoda, to nie znaczy, że ładna! – dodał trochę ciszej, na co Zawada spojrzał
na niego spod byka. – Z resztą…Jak chcesz! Ale zobaczysz, że pomoc to będzie z niej żadna!
– powiedział co wiedział i wyszedł. Nie wiedział tylko, że dziewczyna słyszała dokładnie
wszystko. Spojrzał na nią ostatni raz „w przelocie” i opuścił pomieszczenie.
– Palant! – westchnęła.
Około 18.00 siedziała na kanapie w mieszkaniu, zajadając jakieś ciastka. Na chandrę
były najlepszym sposobem poprawy humoru, by nie myśleć o przykrościach. Nawet nie
usłyszał jak otwierają się drzwi i wpada jej siostra. Gosia rzucając szybkie „Cześć”,
pomaszerowała do łazienki zmyć makijaż. Po chwili wróciła i usiadła obok Basi. Od razy
zaczęła swój monolog nadając jak najęta.
– Baśka, nie wyobrażasz sobie, jak tam jest super! Zespół zgrany, od razu mnie
zaakceptowali! W ogóle nie traktowali mnie jak podlotka, a wiesz co zrobił naczelny!
Powiedział, że mój pierwszy tekst ukarze się w najbliższym numerze! Na 10 stronie!
Powiedział, że mam potencjał i musze tylko rozwinąć skrzydła! Czy to nie cudowne? –
zapytała, cała radosna pierwszymi sukcesami w pracy.
– Super! – odpowiedziała smętnie, wymuszając na sobie uśmiech.
– Basia…Ja wiem, ze 10, a pierwsza, to różnica, ale ja dopiero zaczynam! – lekko
posmutniała, przybliżając się do Basi na kolanach.
– Naprawdę się cieszę! – uśmiechnęła się tym razem szczerze.
– A tobie jak poszło?! No mów no! Nie jadłam śniadania, myśląc co za przystojniak ci
się trafił! – aż podskoczyła na kanapie.
– W porządku… – wzruszyła ramionami – …Mam fajne biurko! – nie była zbyt
przekonująca, co wyczuła Gosia.
– Ej, ej! Coś się stało tak?! No mów no, a skopie im tyłki!
– Ten…Zawada nawet miły, tylko chyba nie chce kogoś takiego jak ja…A ten
przystojniak, jak go nazwałaś, to dupek! Gorszy od jego kumpla! ..O wiele gorszy… – dodała
ciszej, przymykając po kryjomu oczy. – Musiałabyś widzieć ich miny, jak mnie zobaczyli,
zwłaszcza ten…Brodecki! Nawet nie wiem jak ma koleś na imię! – dodała z nutką pretensji w
głosie.
– Tajemniczy! – rzuciła, chcąc ja rozweselić. – A ładny?!
– Jak ten twój…Bardzo podobny… – na moment się uśmiechnęła.
– CO? Nie, Baśka, żartujesz??! Jaja ze mnie robisz?! – wstała, nie mogąc w to
uwierzyć. – Masz jego telefon! Powiedź, że masz, błagam cię!! – klęknęła przed nią, a Basia
oparła się o kanapę.
– Nie mam i nie chce mieć z nim nic wspólnego! – wzięła do ręki poduszkę.
– Ale ja chcę! – odparła desperacko, patrząc jej w oczy.
– E eee! Chcesz, to sama się dowiedź! Mnie on nic nie obchodzi! … „To, że młoda, to
nie znaczy, że ładna!” – pomyślała – Idiota! – dodała już głośniej.
Tej nocy nie mogła zmrużyć oka. Cały czas myślała nad tym, co niechcący posłyszała.
Nigdy nie uważała się za super piękność, rodem z świerszczyka, ale te słowa, z ust faceta,
brzmiały gorzej, niż te od znienawidzonej dziewczyny. Leżała na plecach, gapiąc się w sufit.
To prawda – była inna od siostry, Miała różny styl. Ona zawsze preferowała ten bardziej
męski w przeciwieństwie do tego iście kobiecego. Może dlatego to Gosia była bardziej
rozchwytywana przez facetów. Jej na tym nigdy nie zależało, a tym bardziej stroić się dla
jakiegoś gogusia, by tylko ten raczył na nią spojrzeć. Przewróciła się na bok. Zauważyła, że
Gosia na łóżku obok, już dawno śpi. I ona starała się odpłynąć w krainę snów, ale co chwila
myślała o tym Brodeckim palancie…
Następnego dnia, wstała wcześniej niż zwykle. Stała teraz przed szafą, w piżamce,
szukając czegoś odpowiedniego. Nie spodziewała się, że narobiła sporego bałaganu. Niestety,
żaden ciuch z jej szafy jej nie odpowiadał. Zezłoszczona usiadła na kartonie. Niestety, pod jej
ciężarem zapadł się do środka, a ona sama upadła z hukiem na podłogę. Słysząc hałas, Gosia
przebudzona, wleciała do salonu.
– Boshe…Baśka! Myślałam, że coś się stało! Wiesz, która jest godzina?! Wpół do
siódmej! To jeszcze N O C! – podkreśliła ostatni wyraz bardzo wyraźnie.
– Przepraszam… – rzuciła zbierając z nerwami rzeczy.
– Ej ej! A ty czego tak szukasz, co? – ciekawska musiała zapytać.
– Szczęścia! – odpowiedziała sarkastycznie z głupim uśmieszkiem pod nosem.
– Już rozumiem! Chcesz się spodobać temu… – zapomniała nazwiska. Zaczęła
gestykulować, chcąc sobie przypomnieć.
– Brodecki, ale mam go gdzieś! Nie obchodzi mnie nic z nim związane! – podniosła
palec wskazujący w górę. Gosia uśmiechnęła się pod nosem.
– Poczekaj! – wróciła się do sypialni, w czasie kiedy Basia przymierzała czarną
bokserkę… – skrzywiła się. Gośka wróciła ze śliczną, zieloną bluzeczką z lekkim dekoltem.
– Masz, przymierz! Będzie ci do twarzy w tym kolorze! – Basia spojrzała na nią
niepewnie. – No załóż! Przecież mamy ten sam rozmiar! – uśmiechnęła się w jej kierunku.
Basia spojrzała na siostrę i wzięła wieszak do ręki.
– Dzięki! – odpowiedziała, po czym pobiegła do łazienki.
– Wiesz co! Jak im dzisiaj pokażesz na co się stać, to zabieram się po pracy do kina! Co
ty na to?
– A jak nie pokaże? – zapytała retorycznie.
– Pokażesz, już to ja wiem! – krzyknęła i poszła do kuchni.
Słowa Gosi okazały się prorocze. Już przy pierwszej sprawie, w którą z łaski panowie
wtajemniczyli Storosz, wykazał się instynktem detektywistycznym, a przy okazji udowodniła
czym jest kobieca intuicja. Nie obyło się oczywiście od nabijania, kiedy to na widok trupa
Basia zwymiotowała. Zwłaszcza Brodecki, z tym swoim uśmieszkiem, którego nie znosiła.
Teraz siedziała w kanciapie, czekając na wyniki laboratoryjne. Ostatnią osoba, którą chciała
teraz oglądać był Brodecki. Wszedł, ale kiedy zauważył, że siedzi za biurkiem, lekko się
wycofał. Przystanął, patrząc, jak cos pisze i myśląc, że czas najwyższy przełamać pierwsze
lody, podszedł, zagadując.
– Dobrze się bawisz? – nawet nie podniosła głowy. Wykrzywił się w grymasie. Coś
było nie tak…Postanowił się upewnić. Skoro mają razem pracować, chciał być z nią na
zasadzie koleżeńskich stosunków. To usprawnia pracę w zespole. Nie może być tak, że na siłę
próbują sobie coś udowodnić, jakie sytuacje miały miejsce dzisiaj. Przekomarzali się jeden
przez drugiego, kiedy Basia poczuła, ze ma tu cos do powiedzenia. Postanowił zacząć jeszcze
raz. Podszedł do jej biurka.
– Może zaczniemy jeszcze raz? Marek! – wyciągnął ku niej rękę na zgodę. „Pan
podkomisarz” na każdym kroku, zaczynało go drażnić. Wyciągnęła rękę.
– Baśka! – ale w dalszym ciągu na niego nie patrzyła. Dalej coś pisała. Lekko się
śmiejąc, uścisnął jej dłoń, a Basia jak oparzona szybko zabrała rękę. – Coś jeszcze? – dodała
sarkastycznie. – Zasłaniasz mi światło! – odsunął się, zapalając jej lampkę.
– Bo popsujesz sobie oczy! – dodał, wracając na miejsce. Postanowił pociągnąć jakoś
rozmowę. – Długo mieszkasz w Warszawie?
– Niedługo! – odpowiedziała szybko, jak z karabinka.
– A ty co taka niesympatyczna jesteś? Zrobiłem ci coś? No powiedz! – zaczynała go
trochę denerwować swoim „fochem”. Uniosła głowę, patrząc w jego kierunku ze złością.
Skrzyżował ręce, a dziewczyna wreszcie odłożyła długopis. Wypowiedziała prosto z mostu.
– Czekaj, jak to szło…”To, że młoda, to nie znaczy, że ładna!” – uśmiechnęła się
cynicznie, a Markowi zrzedła mina. Poczuł się głupio. – Przykro mi, że cię rozczarowałam!
Ale tak to jest z babami, nie? – podniosła brwi do góry i wyszła.
– Basia! – chciał ja zatrzymać, ale to nie miało sensu. Przypadkowo, kiedy wychodziła,
natknęła się na Adama. Wszedł do kanciapy bezszelestnie.
– Brawo stary! – Marek od razu podniósł głowę. Oboje dziwnie zamilkli.
– Mam ją teraz przeprosić? Adam, ale…
– Rób co chcesz! Ale ja chcę ją widzieć jutro o 8.00! – puścił mu oczko. Przewrócił
oczami.
Cz. 3
Około 18.00, zanim wyjdzie z pracy, postanowił, że z nią porozmawia. Może faktycznie
przesadził, ale nic na to nie może poradzić, że nie jest w jego typie. Przyznał się przed sobą,
że powie coś, zanim pomyśli, a potem wychodzą z tego takie nieprzyjemności. Niestety,
plany mją to do siebie, że często ulegają zmianie. Został wezwany na zdarzenie. Miał jednak
nadzieję, ze jak wróci, zastanie ja jeszcze na komendzie.
Tymczasem Basia kończyła porządki w archiwum. Przechadzała się miedzy szufladami,
chowając wszystkie dokumenty. Nie miała pojęcia, że właśnie w tej chwili, kiedy ona powoli
kończy pracę, Gosia postanowiła odwiedzić ją na komendzie i zabrać do obiecanego kina, na
jaki kryminał. Choć sama wolała komedie romantyczne, wolała się poświęcić dla dobra
siostry. Stała przy biurku Basi, poprawiając akta. Dobiegała 18.00. Brodecki niesamowicie
ucieszył się, że zdążył. Szedł korytarzem, śpiesząc się, by zdążyć zanim wyjdzie. Nawet miał
plan. Chciał ją zabrać na piwo, lepiej poznać i jakoś wytłumaczyć się ze swojego
niestosownego zachowania. Podniósł wzrok, dopiero kiedy znalazł się w kanciapie. Oniemiał.
Myślał, ze ma zwidy, a to wszystko jest tylko wytworem jego wyobraźni. Zobaczył Basię, w
zwiewnej sukience przed kolana, opalonymi, zgrabnymi nogami i lekko zakręconymi
włosami. Uśmiechnął się naprawdę mile zaskoczony! Tylko kiedy ona się przebrała?
Nieważne! Uznał, że kobiety czasem są zaskakujące. Od razu zmienił o niej swoje zdanie.
Byłoby hipokrytą, gdyby teraz podtrzymał o niej swoje zdanie wypowiedziane w złości.
Wreszcie przemówił.
– Basia? – odwróciła się gwałtownie, przestraszona. Jej oczy rozszerzyły się do granic,
a usta lekko otworzyły…
– „Te oczy…” – pomyślała. Nie ukrywała, że Marek bardzo jej się podoba.
Uśmiechnęła się drapieżnie, przygryzając dolna wargę.
– Cześć! – rzuciła zalotnie, z przystawionym palcem do ust. Marek nie potrafił oderwać
od niej swojego spojrzenia. Ta metamorfoza była imponująca. Brodecki uśmiechnął się
pięknie.
– Czyli nie jesteś już na mnie zła… Bo właśnie… miałem cię zaprosić na kolację! Co ty
na to?
– Ja chętnie, a wy? Jestem strasznie głodna! – nagle usłyszeli za sobą czyjś głos. Marek
odwrócił głowę i ponownie nie mógł uwierzyć własnym oczom.
– Ba–sia? – przetarł oczy – Jak to…Ty tu…i tu…– patrzył to na jedna, to na drugą, nic
z tego nie rozumiejąc. Były identyczne! Chociaż miały znaczące różnice w ubiorze. Gosia jak
zawsze kobieta kobieca miała falowane włosy, na sobie sukienki, spódniczki. Basia –
kompletne przeciwieństwo. Typ chłopczycy. Włosy proste, bez żadnych zabiegów. Czuł się,
jakby miał rozdwojenie jaźni, a przeciez nic nie pił, a to na sen też raczej nie wygląda.
Wreszcie kiedy Basia podeszła bliżej siostry i zadała pytanie, coś do niego dotarło.
– Co ty tu robisz, co? Dzwoniłam, że nie wiem, kiedy skończę!
– Miałam wyłączone dźwięki i nie przeczytałam SMS’a, przepraszam! – rzuciła, w
dalszym ciągu utrzymując kontakt wzrokowy z Markiem.
– Może wybierzemy się do tego kina innym razem! – zaczęła się tłumaczyć, ale Gosia
jakby jej nie słuchała. Zdawać by się mogło, że oboje (Marek i Gosia) zatracili się w swoich
spojrzeniach.
– Ychyyym!! – odchrząknęła, chcąc ich wybudzić z letargu. Było to dość irytujące.
Dopiero wtedy Marek zwrócił uwagę na Basię, tak samo jak jej siostra. Wykorzystując
okazję, podkomisarz zadała kolejne pytanie.
– Panie podkomisarzu Marku, mogę wyjść wcześniej? – uśmiechnęła się cynicznie.
– Tak, jasne! …Chciałem… – urwał, patrząc na Basię przez moment.
– No? – już miała nadzieję, że może ją przeprosi. To na pewno poprawiłoby jej humor.
– Już nieważne… Baw… Bawcie się dobrze! – rzucił szybko i kierując jeszcze uśmiech
w stronę Gosi, wyszedł. Kiedy tylko zniknął, Gosia, nie mogąc się powstrzymać, zaczęła
krzyczeć.
– Baśka, przecież to ideał! Ciacho jakich mało! Gdzie ty masz oczy! – wyrzucała z
siebie falą zachwytu. – Mmmmm…Te oczy, ten uśmiech, te mięśnie! Aaaaaa…Nie wiem jak
to zrobisz, ale musisz mnie z nim poznać! – podkomisarz przewróciła oczami.
– Na MNIE – podkreśliła – nie licz! Nie pomogę ci! To idiota, a ostatnią rzeczą, którą
bym zrobiła to wepchnęła ciebie w jego ramiona! Pewnie i tak by cię przeleciał i zdradził! –
była bardzo krytyczna w stosunku do facetów.
– To, że był na świcie taki jeden palant, nie oznacza, że wszyscy tacy są, Baśka! Jeśli ty
go nie chcesz to…– przerwała jej wypowiedź.
– Rób sobie z nim co chcesz, ale mnie do tego nie mieszaj! Ja cię z nim nie umówię!
Prędzej zjem własne kapcie! Idziemy! – ponagliła ją, lekko popychając.
– Gdzie? – z tego wszystkiego zdawać by się mogło, że najzwyczajniej w świecie
zapomniała o swojej propozycji spędzenia wieczoru.
– Do kina! No już! Jazda! – nie przyjęła żadnych wykrętów.
Następnego dnia. Marek stał przy oknie, wypatrując Basi. Miał nadzieję, ze za moment
się pojawi, inaczej, sam po nią pojedzie. Musiał od niej wyciągnąć numer telefonu do siostry.
Wiedział, że to nie będzie łatwe, bo ona najwyraźniej za nim nie przepada, co było w
większej części jego winą. Miał wyrzuty sumienia, ale od wczoraj jego myśli zaprzątała
dziewczyna identyczna do Basi, a przy tym taka różna. Kiedy tylko wstał, cały w
skowronkach wsiadł w samochód skierował się na komendę. Był już po 9.00, a jej jak nie
było, tak nie ma.
– Zabiję tą Gośkę! – szła prawie biegiem, potykając się o własne nogi, omijając kałuże,
po nocnej burzy. Wczoraj po wieczornym seansie w kinie urządziły sobie babski wieczorek i
niechcący za dużo wypiły, zasypiając tym samym do pracy. Bała się, że komisarz Zawada da
jej porządną lekcję punktualności. Z resztą – sama uważała, że jej się to przyda. Od czasu,
kiedy jest w Warszawie traci poczucie czasu. Jak to mówią: „Warszawiacy czasu nie liczą”.
Nowa warszawianka jak widać musi się jeszcze sporo nauczyć. Kiedy znalazła się na
parkingu, ciesząc w duchu, że ma tylko mały poślizg, zobaczyła, jak samochód również
„poślizgnął” się na kałuży, mocząc jej nowe spodnie.
– Ty gnomie! – krzyknęła, a facet tylko podniósł ręce w geście poddania. Marek
widząc, że po raz kolejny los nie szczędzi jej przygód, zaśmiał się pod nosem, jednak tym
razem całkiem szczerze. Ucieszył się, że wreszcie przyszła. Basi intuicyjnie podniosła głowę,
patrząc w stronę okna, ale zobaczyła tylko lekko poruszoną firankę. Pokręciła głową i weszła
do środka. Marek odskoczył od okna i szybko usiadł za swoim biurkiem, biorą do ręki
pierwsze z brzegu akta. Już po chwili usłyszał jej kroki. Poczekał aż usiądzie za biurkiem, po
czym wypalił z sympatycznym…
– Cześć! …Jak było w kinie? – dodał, chcąc jakoś zacząć rozmowę. Basia tylko na
niego spojrzała i przysuwając się bliżej z podpartą brodą na łokciu odparła mrukliwie.
– Normalnie! Jak w kinie! – spoglądała na niego z przymrużonymi od złości oczyma.
– Aha…No tak…Myślałem, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy! – po raz kolejny
próbował załagodzić konflikt.
– Ty tak uważasz! – odpowiedziała nawet na niego nie spoglądając. Brodecki uznał, że
dystans jaki ich dzieli jest za duży, by móc się dogadać. Wstała zatem i podszedł do niej
bliżej, siadając na jej biurku.
– Dalej się boczysz za tamto? Przeprosiłem cię! – był naprawdę pewien, że ja
przeprosił.
– Nie mnie, tylko moją siostrę! – wyrzuciła szybko, piszą coś na kartce.
– Ano… – skrzywił się. Przyglądał jej się przez chwilę, po czym zabrał jej długopis. Od
razu zareagowała.
– Ej! Możesz mi nie przeszkadzać?! I zabierz swój tyłek z mojego biurka, z łaski
swojej! – wybuchł śmiechem i wstał.
– Dziękuję! – rzuciła, na moment patrząc w jego kierunku ukradkiem, po czym znowu
zaczęła pisać.
– A pogadasz ze mną, czy nie? – podniosła głowę.
– Słucham, coś jeszcze? – przewrócił oczami. Jej upartość zaczynała go denerwować.
Postanowił nie zważać na jej grę.
– Przepraszam cię! Jest mi przykro, za swoje zachowanie! Nie chciałem tego
powiedzieć…– zrobił skruszona minę.
– Ale tak myślisz… Z resztą nie obchodzi mnie, co myślisz! – uśmiechnęła się.
– Ale ja tak nie myślę! Byłem zły, to wszystko! – spuścił wzrok, gestykulując.
– I po co mi to wszystko mówisz? – spojrzała na niego, podnosząc jedną brew w górę.
– Bo wydajesz mi się fajna na koleżankę? – zapytał retorycznie na co ona spuściła
głowę. – To jak? – zapytał po chwili. – Zgoda? – uśmiechnęła się przekornie.
– Zastanowię się! – odwracając głowę w stronę okna.
– A teraz nie wiesz? – zaśmiał się.
– No…nie wiem… Katuj, tratuj, a wybaczę ci wszystko, jak bratu, tak? – dorzuciła
przymrużając oczy.
– Tak, jakby… – dodał, nie za bardzo o tym przekonany. On by tego tak nie ujął.
Zamilkli na moment, dając Basi chwilę na zastanowienie, po czym Basia spojrzała na niego z
ukosa.
– No dobra! – pokręciła głową we wszystkie strony z uśmiechem. Spojrzał na nią
również się śmiejąc. Sama nie zdawała sobie sprawy, ze patrzy tak na niego przez dłuższą
chwilę. Marek, wstał, chcąc zmienić temat. Ten jej wzrok był dla niego jakiś dziwny. Wolał
się zmyć.
– Może kawy? – rzucił, podchodząc do ekspresu.
– Poproszę! – uśmiechnęła się, odwracając się na krześle w jego kierunku, ale po
chwili, z powrotem przestraszona swoim zachowaniem, odwróciła się do niego plecami.
Przewracała oczami. Marek postawił jej na biurku żółty kubeczek.
– Proszę! – udał się za swoje.
– Dzięki! – odparła nieco chłodniej, znowu na niego nie patrząc.
Marek od półtorej godziny nie wiedział, jak ma z nią pogadać, by jakimś cudem
wyciągnąć od niej numer do siostry. Nie chciał, by źle to odebrała, że przeprosił ją tylko po
to, by umówić się z Gosią. Wiedział jednak, że jak tego nie zrobi, kolejną nockę ma z głowy.
Przymilał się, ale nie przesadnie, co Basi nawet nie wydało się podejrzane.
– „Może źle go oceniłam?” – pomyślała. – „Jest nawet fajny!” – na jej ustach pojawił
się lekki uśmiech – „…Jak na kolegę!” – dodała, poważniejąc. Brodecki po wielu próbach,
wreszcie się zdecydował. Postanowił najpierw co nieco podpytać.
– Nie wiedziałem, że masz siostrę bliźniaczkę! – podniosła głowę. Rozmowa czasem
jest przyjemna, jak w około sterta niewypełnionych papierzysk.
– Bo nie pytałeś? – zaśmiała się – Wyobraź sobie, że od ponad 24 lat! – ugryzła się w
język, podając, jakby nie patrzeć, swój dokładny wiek.
– Myślałem, że jesteś…, że jesteście młodsze! – spuścił głowę.
– Aha… – spojrzała na niego dziwnie. Marek postanowił ciągnąc dalej…
– Jak ma na imię? – zapytał niepewnie. Podniosła głowę – No twoja siostra…
– Aaa… Gosia! – ponownie spojrzała w papiery.
– Czym się zajmuje? – odłożyła długopis, poważniejąc.
– A co to, przesłuchanie? – lekko się oburzyła. Myślała, że jak rozmawiać to o sobie, by
się lepiej poznać, zakumulować, a nie jej zdaniem przeprowadza wywiad środowiskowy o jej
siostrze.
– Nie no… Tak tylko, z ciekawości… Nie chcesz, nie mów! – wstał, biorąc do ręki
segregator.
– Jest dziennikarką, pracuje w … – zawahała się przez moment – „Gali”! – podniósł
brwi w górę.
– No nieźle… A teraz najważniejsze pytanie…– podniosła głowę i wyczekiwała. –
Czym się różnicie?
– A nie widać? – zapytała od razu, nie chcąc, by robił z niej idiotkę.
– No widać, ale zewnętrznie! Np. z charakteru? – przeciągał, nie wiedząc, czy aby
dobrze robi, wypytując o Gosię.
– Aha…Chcesz widzieć, czy jest tak samo banalna? Nie jest! – spuściła głowę.
– Zawsze musisz łapać mnie za słówka? – im dłużej z nią rozmawiał, tym bardziej jej
nie rozumiał.
– Nie no… – uśmiechnęła się lekko cynicznie, przekręcając śmiesznie głowę – Tak
tylko, z ciekawości… – przewrócił oczami po raz kolejny. Tracił przy niej cierpliwość.
– To jaka jest? – spojrzała mu głęboko w oczy. On nie spuszczał z niej wyczekując tego
co powie. Domyśliła się do czego zmierza i nie zamierzała tego ciągnąć. Teraz wiedziała do
czego tak naprawdę jest mu potrzebna. Wzięła kawałek kartki, coś pisząc, a przy okazji
dopowiedziała.
– Inna! Ja lubię dżem, ona powidła, ja lubię sensacje, ona komedie romantyczne, ja
lubię noc, ona dzień, ja nie znoszę windy, ona kocha wysokość! Ja mam klaustrofobię, ona
arachnofobię! – uśmiechnęła się cynicznie – Widzisz? Jak niebo i ziemia! – podeszła do jego
biurka, z wyciągniętym świstkiem papieru. Chciał już zabrać, kiedy, dodała.
– Ona lubi tępych kłamców, a ja nienawidzę! – rzuciła mu karteczkę na blat i wyszła.
Spojrzał na nią dziwnie. Wzruszył ramionami i wbił numer do swojego telefonu.
Cz. 4
Następnego dnia, późnym wieczorem. Basi już w piżamie siedziała na kanapie i
wyczekiwała powrotu siostry. Było już po 2 w nocy. Nie ukrywała, że trochę się martwiła.
Nie znała Marka i nie miała zamiaru słuchać myśli, jakie teraz kołaczą jej się w głowie. W
końcu jest policjantem i to całkiem niezłym! W przeciwnym razie odstrzeliłaby mu… Z tego
wyczekiwania, co było nie w jej stylu, zajadała chrupki, popijane colą. Bardzo zdrową II
kolację. Co chwila spoglądała to na zegarek, to na drzwi wejściowe. Była strasznie
senna…Wstała, biorąc telefon do ręki. Miała już dzwonić, kiedy drzwi nagle się otworzyły.
Usłyszała stukot szpilek i :
– Cholera! – Gosia chodząc w ciemnościach uderzyła się w stopę o basiowe trampki.
Podkomisarz zaśmiała się i czekała, aż łaskawie zapali światło. Kiedy tego nie uczyniła, sama
nacisnęła na włącznik światła.
– Gdzie panienka tak długo była? – przywitała ją pytaniem.
– Baśka! Ty jeszcze nie śpisz! – była nieco zmieszana, czuła jakby przyłapał ją ojciec.
– Za to ty śpisz! – rzuciła, krzyżując ręce na piersi – Całowałaś się! – dobrze znała ten
jej charakterystyczny uśmiech. – Nie powiem z kim, bo pewnie jesteś nim zafascynowana i
nic sensownego mi nie powiesz! – zmierzyła ją wzrokiem.
– Nie spałam z Markiem! – rzuciła, przestraszona. Zawsze się jej tak tłumaczyła, nie
chcąc, by Baśka pomyślała za dużo. Nie puszcza się na pierwszej randce. – Ale umówiliśmy
się na jutro! Nawet nie wiesz jak on… – rozpływała się z zachwytu.
– Nie chcę wiedzieć! – odwróciła się do niej plecami i weszła do salonu.
– Nic?! Jak było na randce też nie? Daj mi się wygadać, proszę cię! – usiadła obok niej
na kanapie, łapiąc za rękę.
– No dobra, ale bez szczegółów! – Gosia dziwnie na nią spojrzała. – Żartowałam! –
zachichotała. Nie można powiedzieć, że nie cieszyła się razem z nią. Nawet jeśli wie już z
góry, że będzie przez niego cierpieć. Zawsze jej się wydawało, że ma rentgen w oczach, jeśli
chodzi o facetów i zawsze umawia się z nieodpowiednimi.
– No mów no! – zaśmiała się.
– Boski! Jezu… – rozmarzyła się. – …Najpierw poszliśmy na kebaba… Dużo
rozmawialiśmy, spacerowaliśmy…A potem… Zabrał mnie nad Wisłę! I było cudownie!
Pocałował mnie o północy, wyobrażasz to sobie! I powiedział, że bardzo by chciał byśmy dali
sobie szansę, bo nie wie dlaczego, ale tego chce!
– Szybki! – rzuciła, tak, żeby nie usłyszała.
– Co prawda na początku nie byłam zadowolona, że zabiera mnie na Fast–fooda, ale tu
nie o jedzenie chodziło!
– Domyślam się! – rzuciła sarkastycznie.
– A najgorsze jest to, że…że ja też nie wiem dlaczego, ale chce… – dodała szeptem.
Obie dziwnie zamilkły. Basia musiała ja ostrzec.
– Nie uważasz, że jemu chodzi tylko o jedno? Nie boisz się? Nie chcę by tak się stało! –
westchnęła głęboko. – Ale trzeba przyznać, że randka była oryginalna! – uśmiechnęła się,
wyobrażając.
– No, ale tylko na raz! Mam nadzieję, że jutro będzie to chociaż pizzeria!
– Dlaczego? – dziwnie na nią spojrzała, pytając z wyrzutem. – Chyba o to w tym
chodzi…Nie liczy się miejsce, ale atmosfera… To, że jest się z kimś, na kim ci zależy…Ktoś,
kogo chciałabyś obdarzyć zaufaniem, przy którym czujesz się bezpiecznie… i który…
znaczyłyby dla ciebie o wiele więcej… Chyba to jest najważniejsze…
– Jasne! Może dla ciebie! Ja muszę mieć poczucie, że facet się stara i wyda na mnie
więcej niż dwie dychy! Nie dla szpanu, ale dla klimatu! Stolik dla dwojga, wino, świece! –
deklarowała swoją wizję idealnej randki.
– Nie za dużo wymagasz? – przymrużyła oczy – To tylko facet…– oparła się o kanapę,
popijając kawę.
– Ale jaki facet, Baśka… – rozmarzyła się. – Lepszego modelu nie ma! N I E M A !! –
podkreśliła bardzo wyraźnie, kipiąc szczęściem.
– A co z Pittem? – zaśmiała się. – Rozwód? – wypowiedziała przez śmiech.
– Tak! Mam swojego, nowego, lepszego! Uwierz, że kopie jest lepsza od oryginału! –
Baśka nie mogła już tłumić śmiechu. Obie roześmiały się radośnie. Po chwili Basia jednak
przestała, a jej uśmiech zgasł.
– Cieszę się…I życzę wam szczęścia… – spuściła głowę, lekko posmutniała.
– Wiesz co… Chyba się zakochałam… – zachichotała. – I on… on chyba też! –
uśmiechnęła się, a jej oczy rozjaśniały niesamowitym blaskiem. Basia spojrzała na siostrę…
– No…To ty…myśl o swoim księciu, a ja idę się położyć…Dobranoc! – ucałowała ją w
czoło i udała się do sypialni. Zamknęła drzwi i rzuciła się na łóżko. Przykryła się kołdrą po
całą szyję.
– …”Znowu to samo…” – pokręciła głową z niedowierzaniem. – Dlaczego ja? –
zapytała szeptem, czując jak do oczu napływają łzy. Przymknęła oczy, chcąc zamknąć.
Komenda Stołeczna. Basia od rana była jakaś roztargniona. Nie mogła się na niczym
skupić. Sen tez przyszedł późno. W pracy wszystko wylatywało jej z rąk. Tak było i teraz.
Popijając kawę, którą położyła na biurku, podczas wypełniania akt, w którymś momencie
potrąciła kubek i rozlała na dokumenty, a przy okazji sama lekko poparzyła sobie dłoń.
– Cholera! – krzyknęła rozpaczliwie, ratując co się da. Niespodziewanie wszedł Marek.
Widząc co się dzieje, pomógł jej z dokumentami.
– Pójdę po chusteczki! – krzyknęła i pobiegła do toalety, a Brodecki w tym czasie
uniósł w palcach mokrą, aż czarną teczkę. Po chwili przybiegła Basia. Zaczęła wycierać blat.
Była przerażona.
– Adam mnie zabije! – rzuciła do siebie. Przynajmniej w pracy wszystko ułożyło się po
jej myśli, a sama czuła się już nieodłączna częścią zespołu.
– Nie będzie tak źle! – rzucił, by ją jakoś rozweselić – Najwyżej wyrzuci nas obu! –
uśmiechnął się w jej kierunku pokrzepiająco, a ona przez chwile czuła, jak staje się
skamielina, której nie można poruszyć. Spojrzała mu w oczy, ale po chwili się speszyła i
wróciła do wykonywanego zajęcia.
– Może je wysuszymy? – zaproponował na żarty.
– I od razu mnie powiesicie na sznurku! – dodała poważnie, ale kiedy wybuchł
śmiechem, sama się roześmiała. – No co?! – zapytała z uśmiechem. Wzięła do ręki teczkę,
którą on trzymał.
– No nic! – kręcił głową. – Ej ej! Co ci się stało w rękę?! – chciał zobaczyć, ale dostał
po łapach.
– No nic! – ukryła czerwony ślad na dłoni, spowodowany przez wrzątek.
– No właśnie widzę, że nic! Pokaż to! – wysunęła dłoń w jego stronę, przewracając
oczami, by dał w końcu spokój. Obejrzał i dotknął, chcąc sprawdzić, czy nie ściemnia.
Spoglądała na niego ukradkowo, czując się dziwnie, jak stał tak blisko. Fala mrowienia w
żołądku. Nie wiedziała, czym się tak denerwuje.
– Ał!! – syknęła i odsunęła rękę. – Nie boli mnie! – dodała, dla niepoznaki. Spuściła
głowę i odwróciła się do niego plecami.
– Powinien to zobaczyć lekarz, ale jak chcesz! Szkoda, bo masz delikatne dłonie! –
chciał ja podejść, by nie udawała takiej twardej. A dla niej to był tani komplement.
– Zimna woda wystarczy! Obejdzie się! – skończyła temat. Pokręcił głową,
utwierdzając się w przekonaniu, że jej chyba nigdy nie zrozumie. Zamyślił się przez chwilę,
przypominając sobie wczorajszy wieczór. Obudziwszy się z letargu, przeszedł wreszcie do
sprawy. Stała do niego tyłem i chciał ją zawołać.
– Gosia?! – nie trafił z imieniem. Odwróciła się, ale spojrzała zdezorientowana z lekko
otwartymi ustami z niedowierzania, że może się jeszcze pomylić… – Yyyy…Sorry! – złapał
się za głowę – Basia! – poprawił się szybko.
– …Nic się nie stało… – odpowiedziała bardzo nieśmiało, spuszczając głowę ze
smutkiem…
– Masz już te wyniki? – spojrzała na niego cynicznie.
– Właśnie TE wyniki zalałam! – odwróciła się na pięcie i wyszła.
Tego samego dnia. Również późny wieczór. Tak samo jak poprzedniego dnia, czekała
na powrót siostry. Z tym, że teraz nie mogła jeść, nie mogła spać. Teraz z letargu myśli,
wybudził ją dźwięk komórki. Odebrała.
– Gosia! – prawie krzyknęła do słuchawki.
– Yyyyy, przepraszam, pomyłka! – abonent od razu się rozłączył. Basia rzuciła telefon
na kanapę ze złości. Dobiegała 4 nad ranem, a ona nawet nie zadzwoniła. Zawsze miała ją za
mało odpowiedzialną.
– Gówniarz! – nie mając innego wyjścia, poszła spać, a przynajmniej spróbować…W
końcu jutro musi wstać do pracy.
Basia spała jak zabita. Sama nawet nie wiedziała, kiedy tak naprawdę udało jej się
zasnąć. Zasłonięte żaluzje nie pozwalały przedostać się światłu. Za to, obudziło ją gilgoczenie
po szyi. Zerwała się do pozycji siedzącej, przestraszona nie na żarty. Ujrzała siostrę, całą w
skowronkach. Nie mogła się powstrzymać, by na nią nie nakrzyczeć. Martwiła się…
– Zwariowałaś?! Wiesz, jak się martwiłam?! Nie odbierałaś komórki!! – krzyknęła
mając w nosie, czy jej popsuje nastrój od rana, czy nie. – Nie nocowałaś w … – stwierdziła,
widząc szeroki uśmiech na twarzy Gosi i jej strój. – Spałaś z nim?! – krzyknęła jeszcze
głośniej, wściekle. Prychnęła, nie potrafiąc uwierzyć w głupotę siostry! To było dla niej
niepojęte! Ledwo się znają, a ta już wskoczyła mu do łóżka. Nigdy tak nie robiła…
– Oj tam! Nie przesadzaj! Nie jesteś ojcem! To była najpiękniejsza noc w moim życiu!
– opadła na swoje łóżko, rozmarzona, wspominając upojne chwile. Baśka pokręciła głową z
dezaprobatą.
– Nie wierzę! – wstała. – Siadaj! – Gosia spojrzała na nią dziwnie, nie rozumiejąc o co
jej chodzi – No siadaj!! – krzyknęła żołnierskim tonem. Posłuchała. Na chwile zamilkła, by
zebrać myśli. Wreszcie przemówiła.
– Jak mogłaś to zrobić? – zapytała z zażenowaniem. – Czy ty nie rozumiesz, że sama
ułatwiłaś mu zadanie? Teraz cię zostawi! Bo już nie będziesz mu do niczego potrzebna!
Dostał czego chciał, bo ty złamałaś nasze zasady! – Gosia przewracała oczami, patrząc z
przerażeniem na Basię. Zachowywała się jak stara przyzwoitka, a nigdy nie robiła jej
reprymendy z tego powodu. Zawsze ją broniła przed rodzicami, a teraz wybuchła, a ona nie
wiedziała dlaczego.
– Basia, ale…– chciała coś powiedzieć, ale starsza o trzy minuty Storosz, jej na to nie
pozwoliła.
– Puściłaś się z facetem, którego znasz dwa dni! Zachowałaś się jak…– mina Gosi od
razu zrzedła, a pojawiła się złość.
– No jak?! Jak dziwka, to chciałaś powiedzieć?! – i ona się uniosła. Nie wiedziała, że
pod zachowaniem Basi kryje się instynktowna podświadomość, której nie potrafiła zwalczyć.
– … – zamilkła, nie potrafiąc tego wypowiedzieć. Spojrzały sobie zabójczo w oczy, jak
nigdy wcześniej. Zawsze były zgodne. Nigdy się nie kłóciły, co dla ich rodziców już było
dziwne. A teraz zachowują się jakby ze sobą walczyły. Basia dodała.
– Mam by się za ciebie wstydziła… Tato też!
– Bo co? Bo znalazłam faceta, z którym chce spędzić resztę życia?! Którego
pokochałam od pierwszego wejrzenia?! Który czuje to samo do mnie?! Powiedział mi to!
Powiedział mi, że mnie kocha! A ja mu wierzę!... – Basia nagle poczuła jakiś dziwny ucisk w
sercu. – No przyznaj się wreszcie! Jesteś po prostu zazdrosna, ze to ja mam faceta, a nie ty!
Że to na mnie zwrócił uwagę! – Basia kręciła głową z niedowierzaniem. Jej słowa bolały i
były wyssane z palca! – Od zawsze mi zazdrościłaś, tylko udawałaś, że wszystko jest w
porządku! Zajmij się swoim życiem, a od mojego się odczep! Poszukaj sobie kogoś, kto by z
tobą wytrzymał! – w jej oczach stanęły łzy. Nie mogła tego słuchać. Wyszła, trzaskając
drzwi. Zabrała kurtkę, ubrała buty i wyszła z mieszkania.
Cz. 5
Swoje kroki pokierowała na najbliższy postój taksówek. Kierowcy nakazała jechać pod
samą Komendę Stołeczną. Musiał a się oderwać od tego wszystkiego, by nie myśleć. Zająć
pracą. To była najlepsza ucieczka. Niestety nie dało jej się ukryć zdenerwowania. Nim tylko
weszła do kanciapy, Adam zauważył, ze coś jest nie tak. Jej ton głosu nie brzmiał naturalnie,
przy słowie „Cześć!”. Może nie znają się aż tak, by się już zwierzać, ale nie lubił, kiedy jakaś
kobieta w jego towarzystwie jest smutna. Postanowił podpytać delikatnie.
– Wszystko w porządku? – rzucił ze swojego kantorka.
– Tak, szefie! – odparła zezłoszczonym tonem. Cały dzień chodziła zła i obrażona na
cały świat. Struta i przygnębiona. Marek odebrał to, że ma po prostu zły dzień, a Adam nie
chciał dopytywać, skoro ona nie chce mu powiedzieć wprost. Mają jeszcze czas, by zyskać
swoje zaufanie. Nawet zasugerował Markowi, może jemu powie, ale to nie było w jego stylu.
Nie znał jej, by wypytywać o takie sprawy. Miał co innego na głowie. Od rana uśmiech nie
schodził z jego twarzy. Wydawało się, jakby cały czas latał w chmurach. Zawada domyślił
się, że podkomisarz musiał złowić jakąś rybkę, ale o to podpyta dzisiaj, przy porządnym
piwku. Dla Basi jak na złość dzień w pracy tez nie należał do najłatwiejszych. Trafiła im się
grubsza sprawa. To nie lada łamigłówka, którą musza rozwiązać w imię sprawiedliwości. Pod
koniec dnia miała już naprawdę dość. Gasiła właśnie lampkę na biurku i założyła kurtkę.
Marek szedł właśnie korytarzem, z karteczką, na której wypisana była nazwa przemiłej,
włoskiej knajpki. Próbował wbić do głowy nazwę, bo Gosia telefonicznie zapyta, gdzie się
spotkają i kiedy po nią przyjedzie. Również niechcący, będąc w dalszym ciągu w swoim
świecie, gdzie królową jest Gosia, zwrócił się do Basi, nieświadomie nie kontrolując słów z
myślami.
– Gosia? – tego było dla Basi za wiele. Odwróciła się gwałtownie.
– Baśka! Jestem B A Ś K A!! – krzyknęła, dając mu wyraźnie do zrozumienia. Nie
zamierzała nawet w pracy być cieniem własnej siostry! Marek był zszokowany jej
impulsywna reakcją. Spoglądał na nią jak na wariatkę.
– Przepraszam! – rzucił, zdając sobie sprawę, ze może faktycznie mogła poczuć się
urażona tym, co powiedział. W końcu zdarzyło się to już 2 raz. – Nie denerwuj się tak! –
zmarszczył czoło. Wstała i podeszła do niego bliżej, wbijając w jego oczy swoje wrogie
spojrzenie.
– Posłuchaj co ci powiem… Nie obchodzi mnie co robisz z moją siostrą po pracy, ale
przynajmniej tutaj postaraj się skupić! Bo do tego, że nie myślisz o robocie w czasie pracy
zdążyłam się już przyzwyczaić! – popchnęła go lekko, by mogła przejść.
– Ale… – rozłożył bezradnie ręce, nie kryjąc, że cała ta sytuacja wyglądała trochę
komicznie. Uśmiechnął się.
Cz. 6
– Jesteś z siostrą blisko? – to pytanie wyraźnie Gosię zaskoczyło. Siedziała mocno do
niego wtulona na kanapie w jego mieszkaniu. Była strasznie smutna, ale nigdy wcześniej nie
poruszał tematu Basi. Musiała się zapytać, dlaczego tak nagle.
– Tak! To moja siostra! Co w tym dziwnego! – odpowiedział zgodnie z prawdą. Baśka
była również jej najlepszą przyjaciółką.
– Rozumiem, tylko…Zawsze mówicie sobie tak o wszystkim? – nie wątpliwie czuł się
skrępowany tym, że ewidentnie pani podkomisarz wie, co między nimi zaszło, a on nie lubił
plotek i niektóre rzeczy chciał by pozostały słodką tajemnicą, tylko jego i Gosi. Poza tym
insynuacje drugiej Storosz były dla niego irytujące. Uniosła głowę, patrząc na Marka.
– Tak! …Tym bardziej mi przykro, że na nią nakrzyczałam dzisiaj… Tak bez powodu!
– Spokojnie, pewnie już jej przeszło! Wyżyła się na mnie! – zaśmiał się, chcąc ja
rozweselić. Jednak jej to się nie spodobało.
– Możesz się z niej nie nabijać? – spojrzał na nią zaskoczony jej reakcja.
– A… rozumiem, solidarność jajników! Przejdzie jej! – spojrzał na nią czule. – Bo nikt
nie umie się na ciebie długo gniewać! – uśmiechnął się i cmoknął w usta.
– Na pewno? – dodała jeszcze, chcąc usłyszeć takie zapewnienie. W odwecie
potraktował ją serią łaskotek, by wreszcie się uśmiechnęła…
Stała nad brzegiem Wisły, przyglądając się zasypiającej Warszawie. Widok był
naprawdę śliczny. Lubiła tu przychodzić odkąd przybyła do stolicy. Był to jej sposób na
odreagowanie. Wpatrywanie się w spokojny nurt rzeki i ją uspokajał. Nie przeszkadzał jej
nawet lekki deszcz. Dzisiaj nie chciała wracać do domu, ani do pracy. Wizja kolejnej kłótni z
Gosią nie była jej na rękę, a Marka już nie chciała oglądać do końca życia. Byłoby
bezpieczniej dla niej. Westchnęła przymykając oczy. Co chwila do jej świadomości wracał
On. Za wszelką cenę chciała odgonić od siebie te myśli, wmawiając sobie, ze go nie cierpi, a
jednak tak nie było. Argument, że on widzi w niej tylko potencjalnego „kumpla” też jej nie
przekonywał. Wzięła do ręki wielki kamyk i rzuciła do wody. Odwróciła się na pięcie i
pomaszerowała Wałem Wiślanym. Spojrzawszy jednak na zegarek, postanowiła wrócić do
domu. Było już późno.
Gosia siedziała po ciemku, czekając na powrót Basi. Bała się, że tej nocy przenocuje
gdzie indziej, niż w domu. Zawsze tak robiła. Zaszywała się gdzieś, a ona nie mogła jej
znaleźć, kiedy chciała być sama. Odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała szczęk kluczy w zamku.
Po chwili zapaliło się światło, a w korytarzu pojawiła się starsza Storosz.
– Basia! – odwróciła głowę w jej kierunku, kiedy zawieszała kurtkę na wieszaku. Była
trochę przemoczona. Wymieniła z nią szybkie spojrzenie i bez słowa udała się do salonu. Nie
zauważyła, że Gosia na policzkach miała ślady po łzach. Z ich dwóch ona była tą słabszą
psychicznie. A teraz, kiedy się pokłóciły i kiedy przypomni sobie, jak na nią nakrzyczała,
miała straszne wyrzuty sumienia. Basia weszła do salonu, bez słowa.
– Przepraszam! – usłyszała za plecami. Przystanęła i odwróciła się twarzą do siostry.
– Wybaczam! – spojrzała na nią i weszła do kuchni. Tak naprawdę dalej miała do niej
żal. Poszła za nią, widząc, że to było tylko połowiczne przyjęcie przeprosin. Basia właśnie
parzyła sobie kawy, ale słysząc jej kroki, oparła się dłońmi o blat.
– Nie musisz się tłumaczyć! W tym, co wygadywałaś jest trochę racji! To ja nie
powinnam wtrącać się do TWOJEGO – podkreśliła – życia! – była strasznie oschła.
– To nie tak! Ja tak nie… – przerwała jej.
– Co nie tak? – przymrużyła oczy – Wreszcie powiedziałaś głośno to, co o mnie
myślisz! Szkoda tylko, że w taki sposób! Nie spodziewałam się, że usłyszę od rodzonej
siostry coś takiego…– pokręca głową. – Nigdy ci nie zazdrościłam i nie zamierzam! …A co
do Marka to… cieszę się, że wreszcie myślisz o kimś na poważnie! Już nie będę mówić, kto
do ciebie pasuje, a kto nie! Teraz radź sobie sama! Sama zobaczysz co z tego wyjdzie, jak
najwyżej mogę się cieszyć z tobą lub współczuć! – po policzku Gosi toczyło się parę łez – I
już nie rycz! – uśmiechnęła się. Nigdy nie mogła patrzeć, jak ktoś płacze w jej obecności –
Nie gniewam się już! – puściła jej oczko i chciała iść do sypialni, ale ja zatrzymała.
– Ale nie rozumiesz! Ja bardzo chcę, żebyś pomagała mi kierować życiem! Sama wiesz,
że nie daję sobie rady bez twoich rad! … Jesteś moją siostra i bardzo cię kocham! – Basia
uśmiechnęła się szeroko.
– Chodź do mnie! – przytuliła ją mocno do siebie.
– Przepraszam! Ja tak nie myślę!
– Wiem! Ja też przepraszam! – poczochrała ją po głowie. Kiedy się od siebie oderwały,
myśląc, że wszystko wróciło do normy, zaczęła temat Marka. W końcu to, co dotyczyło jej
samej, było i częścią jej siostry. Ich życie od początku było ze sobą bardzo mocno powiązane
i jeśli ktoś nie potrafił tego zrozumieć, po prostu wchodził na straconą pozycję. Ich przyszli
mężowie musieli się z tym liczyć, ze będą ze sobą spędzać dużo czasu. Tak po prostu już jest
z bliźniakami.
– Marek pytał o ciebie! – spojrzała na nią dziwnie.
– O mnie? Pchy! Powiedziałaś mu, że się pokłóciłyśmy, tak? Gośka! Wrrr! – pokręciła
głową.
– Było mi smutno i… tak jakoś…musiałam się wygadać! Tylko nie mów, że znowu
jesteś na mnie zła! – powiedziała to z takim przerażeniem w głosie, że podkomisarz aż się
zaśmiała.
– Nie, nie jestem! Co nie oznacza, że słowo „Marek” nie działa mi na nerwy! –
uśmiechnęła się sztucznie.
– Nie lubisz go! – przyglądała jej się podejrzliwie.
– No…Nie bardzo! … A co takiego powiedział? – zapytała ciekawsko po chwili.
– Że się na nim wyżyłaś czy coś! – pochyliła się, zaglądając do lodówki – A i pytał się ,
czy jesteśmy ze sobą zżyte! Cos mi się wydaje, że boi się, że wygadałam ci, że ja i on… –
westchnęła.
– To mnie akurat nie interesuje, możesz mu przekazać!
– To o co mu chodziło? Ty znasz lepiej ten typ! W końcu też jesteś policjantką! Macie
te swoje skróty myślowe, których kompletnie nie rozumiem! – walczyła ze słoikiem z
zakręconym słoikiem ogórków ich taty.
– Wiesz co… Nie chcę wiedzieć jakie on ma skróty myślowe! Pewnie kipiałoby od
seksu!
– Jesteś okropna! – zarumieniła się.
– Wiem! – uśmiechnęła się – Daj mi to, bo połamiesz te pazury! – Yyyyyyy! – niestety,
nic nie pomagało. Nawet przez szmatę.
– Może zaniesiesz to do sąsiada Arka, tego…ładnego? – zasugerowała. Jak na złość
słoik się otworzył.
– Tak! Stanęłabym przed nim w progu i zapytała słodkim głosikiem: „Może pan mi to
otworzyć?! – zatrzepotała rzęsami, po czym wybuchła śmiechem. – Proszę! – wzięła jednak
najpierw dla siebie.
– Ej, co ci się stało w rękę? – dotknęła jej dłoń, a na niej zauważyła czerwony ślad.
– Nic! Oparzyłam się! – odpowiedziała bez zainteresowania.
– Będzie blizna… – skrzywiła się.
– Będę mieć pamiątkę!
– Poczekaj! – pobiegła do łazienki po specjalną maść.
– Trzymaj, to powinno pomóc! Po bliźnie nie zostanie śladu! Pamiętasz jak mama się
oparzyła olejem! Teraz nawet nie pamięta gdzie! – uśmiechnęła się.
Następnego dnia, już weselsza zjawiła się w pracy punktualnie. Posłuchała tez rad
siostry i zabandażowała dłoń. Stała teraz przy ekspresie z kawą, kiedy do kanciapy wszedł
Marek. Gdy tylko ja zobaczył, przewrócił oczami i rzucił chłodno.
– Cześć! – usiadł za swoim biurkiem, nawet na nią nie patrząc.
– Foch? – zapytała, spoglądając na niego.
– Słucham? – spojrzał na nią dziwnie.
– Mówiłam „Cześć!”! – skłamała.
– Nie! To ja mówiłem „cześć”, a ty nawet nie odpowiedziałaś, to kto tu się focha? –
myślał, że zagiął ja bezpośrednim pytaniem, ale się pomylił.
– Nie, nie! – zaśmiała się ironicznie – Ja nie musze się na ciebie „fochać”, bo cię nie
lubię i nie zamierzam tego ukrywać! – jak zawsze musiała mu się odgryźć.
– Aha! – odpowiedział oschle. Wstał i podszedł do jej biurka. – A za co ty nie tak nie
lubisz, co? Zrobiłem ci coś?
– Mógłbyś zejść, bo… – przerwał jej wchodząc w zdanie
– Tak, wiem! Zasłaniam ci światło, ale to już słyszałem!... Nie odpowiedziałaś! – dodał.
– Nie muszę ci odpowiadać! – odparła. Chciał się wreszcie dowiedzieć, co ją w nim tak
denerwuje, że nie mogą ze sobą normalnie rozmawiać. Nachylił się nad nią, patrząc jej w
oczy.
– … Nie odpuścisz? – miała już odpowiadać, kiedy do kanciapy wszedł Zawada. Zrobił
krok w tył, widząc tą jakby nie patrzeć dwuznaczna sytuację. Uśmiechnął się pod nosem i
odchrząknął. Marek momentalnie od niej odskoczył.
– Przeszkadzam? – zapytał Adam, dalej się śmiejąc.
– Nie, właśnie tak z koleżanką…rozmawialiśmy! – rzucił jej wrogie spojrzenie i
wyszedł. Przewróciła oczami.
– Basia, mamy do przesłuchania jednego takiego…Zajmiesz się tym?
– Tak jest! – uśmiechnęła się i poszła do pokoju przesłuchań. Gdy tylko weszła
zobaczyła, że już jest tam Marek. Nadymała buzię i podeszła do stołu, przy którym siedział.
– Muszę cię spotykać w tym samym miejscu? – zapytała szeptem.
– Pracujemy razem, zapomniałaś? – dodał równie cicho. Bandzior był dość
zniecierpliwiony ich pogaduchami.
– Nie, akurat twoja obecność mi o tym przypomina! – uśmiechnęła się cynicznie i
wrócili do sprawy.
Kilka godzin później mieli już rozwiązaną sprawę na koncie. Nie była skomplikowana
jak dla Zawady i jego zespołu. Oczywiście, teraz gdy przyjemniejsza część ich pracy została
wykonana została im papierkowa robota, której najbardziej nie znosił Brodecki. Zawsze
sprytnie się wymigiwał. Udając, ze coś pisze, spoglądał to na Adama, to na Baśkę. Oboje byli
zajęci wypisywaniem długopisów. Spojrzał na zegarek. Kiedy zdał sobie sprawę, że jest już
po 18.00, wstał, biorąc w ręce segregatory i ułożył obok na półce. Przy okazji podpytała
Adama.
– Mógłbym się zerwać wcześniej? Mam coś do załatwienia na mieście? – Adam
podniósł głowę i zlustrował go wzrokiem. Basia również przestała pisać, podsłuchując ich
rozmowę.
– Na mieście? – zapytał dziwnie.
– No, to mogę? – dopytał jeszcze dla pewności.
– Leć! – machnął ręką i puścił go wolno.
– Dzięki! – uśmiechnął się. Zanim jeszcze wyszedł, wziął do ręki swoją niewypełnioną
kupkę i położył na biurku Baśki. Spojrzała na niego jak na idiotę. Miała już coś powiedzieć,
kiedy ją wyprzedził.
– Byłbym wdzięczny, gdyby pani podkomisarz to za mnie wypełniła! – prychnęła
śmiechem.
– Aha… – odparła sarkastycznie – Mam odwalać za ciebie robotę, w czasie kiedy ty
będziesz się migdalił z moją siostrą? – szeptem.
– Proszę cię o małą przysługę, bo naprawdę muszę wyjść! To pilne!… – spojrzał na nią
już bez złośliwości – …Proszę! – dodał jeszcze, by się zgodziła. Pomyślała chwilę i wreszcie
uległa.
– Dobrze! Ale pierwszy i ostatni raz! – spojrzała mu w oczy ostrzegawczo.
– Dzięki! – uśmiechnął się i zatrzymał na chwilę, zamyślony. Miał jeszcze coś
powiedzieć, ale zrezygnował i wyszedł. Kiedy znalazł się na parkingu, usłyszał dźwięk swojej
komórki. Na wyświetlaczu zobaczył: „Gosia dzwoni”. Uśmiechnął się i odebrał.
– Cześć kochanie… – uśmiech nie schodził z jego twarzy.
– Hejjjj… – odpowiedziała kocio przeciągając – Gdzie jesteś? – zapytała mając w
głowie ułożony plan.
– Właśnie skończyłem pracę! – pochwalił się dobrą nowiną.
– To baaaardzo dobrze się składa! Wyszłam wcześniej z redakcji! Za pięć minut widzę
cię pod moim domem!
– Dzisiaj? Teraz…Nie za bardzo mo…Muszę coś załatwić!
– Buu…– posmutniała. – Coś ważniejszego ode mnie… – odparła posępnie. Miała
nadzieję, że się dzisiaj spotkają.
– Mama! – rozszerzyła szeroko oczy i wybuchła śmiechem.
– No tak… Synek mamusi? – zapytała, nabijając się.
– No dobrze! – przerwał jej insynuację. – Załatwię co mam co załatwienia i jestem,
pasuje ci?
– Jak najbardziej! Adres znasz! Paaa! – rozłączyła się.
Było po 21.00, a Basia jak i Adama nadal koczowali na komendzie. Dziewczyna była
już zmęczona. Przecierała oczy i potrząsała obolałą ręką. Już prawie zasypiała na siedząco.
Nawet nie zauważyła, jak położyła głowę na aktach i zamknęła oczy. Przebudził ją Zawada.
– Ty jeszcze tutaj? Fajrant! – uśmiechnął się i zbierał się do wyjścia.
– Dobrze, już idę! – przetarła twarz otwartymi dłońmi. – Do jutra! – krzyknęła jeszcze
szybko, jak znalazł się na korytarzu. Podniósł jedynie rękę w górę. Zlustrowała wzrokiem
biurko. Okazało się, że wypełniła jedynie stertę Marka, kompletnie zapominając o swojej. No
cóż. Zgasiła światło i również wyszła.
Wdrapała się na 4 piętro. Otworzyła bezszelestnie drzwi i weszła do mieszkania. Była
padnięta i zmęczona. Teraz marzyła o gorącej, odświeżającej kąpieli i łóżku. Zdjęła apaszkę z
szyi, trampki, mówiąc coś pod nosem do Gosi.
– Jestem już! Mam dość! Jestem padnięta! Gosia? – zdziwiła się, że nikt nie odpowiada.
Zanim weszła do salonu, zapaliła światło, oświetlając egipskie ciemności w pomieszczeniu.
Stanęła jak wryta, rozszerzając szeroko oczy. To co zobaczyła było poniżej krytyki. Marek
leżał na jej siostrze, całując, na szczęście oboje byli ubrani. Gosia zauważając nadejście Basi,
od razu zwaliła Brodeckiego z siebie na podłogę.
– Basia!! – krzyknęła przestraszona. Za to Marek upadł twardo na plecy. On również
był speszony, że musiała to zobaczyć. Oboje czuli się, jakby przyłapał ich ojciec. Basia
chwilę stała, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Poczuła, jak do oczu napływają łzy. Nie
chcąc ich po sobie poznać, wykrzyczała szybko:
– Przepraszam!! – wybiegła, zatrzaskując drzwi.
– Boże! Jaki wstyd! – rzuciła spalając się ze wstydu. Dla niej takie tematy zawsze były
krępujące. Może nie same tematy, co sytuacje, które nie stawiały jej w dobrym świetle.
– Ja z nią pogadam! Poczekaj tu! – dał jej jeszcze szybkiego buziaka i wybiegł. Zanim
wyszedł, pozwał jeszcze z wieszaka swoją kurtkę. Gosia usiadła, kręcąc głową.
Natomiast Basia, szła szybkim krokiem, nie mając zamiaru wchodzić do domu. Dała im
wolną drogę na erotyczne igraszki, tym samym w wlanym mieszkaniu, czując się jak piąte
koło u wozu. Postanowiła wrócić na komendę i tam przekoczować do jutra. Nie wiedziała
tylko dlaczego po jej policzku spływa pojedyncza łza. Przetarła ją szybko, by nikt nie
zauważył. Uśmiechnęła się cynicznie, wspominając słowa Marka. Po prostu ją okłamał w
perfidny sposób. Czuła się wykorzystana. Nagle usłyszała za sobą swoje imię. Podbiegł do
niej bliżej.
– Baśka, poczekaj! – schylił się, chcąc złapać oddech. Nie zareagowała. Szła dalej,
mrucząc coś pod nosem.
– Nie przejmuj się, poradzę sobie! Wracaj do Gosi! Nie przeszkadzajcie sobie! – nagle
znalazł się przed nią.
– To nie tak, jak myślisz! Nie chciałem, żeby tak wyszło! – chciała już coś powiedzieć,
ale nie dał sobie przerwać. Nie chciał jej okłamać, a nieświadomie to zrobił. – Nie przerywaj!
Wiem, co sobie teraz pomyślałaś, a nie chcę, by były między …nami jakieś nieporozumienia!
– zaczął się tłumaczyć. Nie chciał kolejnego powodu do kłótni. Patrzyła na niego z
cynicznym uśmieszkiem.
– Nie musisz się tłumaczyć! Przecież mogę wynieść się pod most, albo przenocować
gdzieś indziej, szkoda tylko, że mnie nie uprzedziliście! No…i mnie okłamałeś! Ale to już nie
ma znaczenia!
– Posłuchaj, nie planowałem tego, …tak jakoś wyszło! Nie chciałem cię okłamać, ani
urazić! Jak to zrobiłem, to przepraszam! – odpowiedział skruszonym tonem. Było mu głupio.
– To ja was przepraszam, że wam przeszkodziłam! – była nieugięta i uparta jak osioł.
– Nie miałaś w czym! Nie wiem, po co ci to mówię, ale do niczego nie doszło, więc
możesz spokojnie wracać do domu!
– Nie, nie, proszę, ty wracaj! – westchnął, tracąc cierpliwość.
– Musisz ze mną walczyć na każdym kroku?! Chcę się dogadać! W końcu, jakby nie
patrzeć, jesteś mi bliska, bo jesteś moją koleżanką z pracy i siostrą mojej dziewczyny, czyli
powinniśmy żyć ze sobą w zgodzie, tak?! – próbował wreszcie zakopać ten topór wojenny, bo
miał tego powyżej uszu. Zamilkła, patrząc na niego dziwnie.
– Nie mam ochoty i dajcie wy mi wszyscy święty spokój!! – odwróciła się i jednak
wróciła do domu. Zezłościł się na nią. On się starał, ale jak widać „z nią” się nie da inaczej.
– Uważaj, bo mogłem zabrudzić CI – podkreślił – kanapę! – przystanęła, zaciskając
nerwowo zęby. Nie spoglądając w jego stronę, weszła do klatki schodowej. Gdy znalazła się
na górze, swoje kroki pokierowała od razu do sypialni. Zamknęła drzwi przed nosem Gosi.
Cz. 7
Następnego dnia Gosia o dziwo wstała wcześniej i do tego wyspana. Była to sobota,
więc nie musiała iść do redakcji. Mogła się cieszyć wolnym dniem. Czego nie mogła
powiedzieć Basia. Soboty zawsze miała pracujące, niekiedy niedziele, a nawet sam środek
nocy. Przyzwyczaiła się już do pełnej dyspozycyjności o każdej porze dnia i nocy. Policjantka
zawsze była na służbie. Tu nie ma odpoczynku. Gosia otworzyła drzwi w samej piżamie i
weszła do salonu, przeciągając się. Humor jej dopisywał, bo jeszcze wczoraj, wytłumaczyła
Basi, że nie między nią, a Brodeckim do niczego nie doszło i nie doszłoby, choć tak to
wyglądało. Przecież pierwszą zasadą wspólnego mieszkania była ta, by nie sprowadzać
facetów na noc. Tej się akurat trzymała. Na bosaka weszła do salonu i przetarła z
niedowierzaniem oczy, myśląc, że lunatykuje, co jej się od czasu do czasu zdarzało. Basia
kucała przy kanapie, ubrana w ogrodniczki, z żółtymi rękawiczkami na dłoniach i szorowała
kanapę, już cała w pianie.
– Baska, co ty robisz? – rozszerzyła szeroko oczy.
– Zacieram ślady biologiczne, a co? Nie widać? – odwróciła się w stronę siostry, cały
czas szorując tapicerkę.
– Ale, ale po co? – pytała dalej, kompletnie nie rozumiejąc zachowania siostry. Dla niej
było to coś kompletnie nielogicznego i czymś naprawdę idiotycznym. Basia doskonale
wiedziała dlaczego. Z czystej złości na Marka. Dla przekory, bo „on tak powiedział”, a on jej
zdaniem nie może z nią wygrać. Przy tym sama wiedziała, że słowa Marka były
nieprawdziwe, a wypowiedziane tylko dlatego, by jej się odgryźć. Po chwili wstała. Zaniosła
wiadro z wodą, jak i inne specyfiki do łazienki. Gosia poszła za nią.
– To musi wyschnąć! – dodała, pochylając się nad umywalką. Dobrze wiedziała, że
będzie teraz za nią chodzić, a ona nie chciała poruszać tematu Marka. Podeszła do niej bliżej.
– Idę do pracy, buźka! – pocałowała ją w policzek i weszła tylko do sypialni się
przebrać. Wyszła po pięciu minutach i zobaczyła, jak Gosia sięga po kaburę z jej bronią. Od
razu zareagowała.
– Co ty robisz, ile razy ci powtarzałam, że to nie zabawka! – naskoczyła na nią,
przypinając broń do paska.
– Sięgałam po szczotkę do włosów! Nie ruszę twojej spluwy! Przeraża mnie! –
spojrzała na siostrę z przerażeniem, a jednocześnie zrobiło jej się smutno, że na nią
nakrzyczała. Nigdy nie reagowała tak impulsywnie, no może nie z takiego powodu.
– Przepraszam! – zbyt pochopnie się uniosła, ale ostatnio chodziła jakaś
podenerwowana.
Na komandzie o dziwo była sama. Nic dziwnego. Trochę się spóźniła, więc pomyślała,
że panowie pojechali na zdarzenie, a jej nie zawiadomili i pozostaje tu na nich czekać. Po
półgodzinie jak na złość przychodzi Marek. Zdążyła się już to tego przyzwyczaić, że pojawia
się w najmniej oczekiwanym momencie. Zmierzył ją swoim wzrokiem i usiadł za swoim
biurkiem. Nie odezwał się słowem, bo dla niej głupie „Cześć” byłoby powodem do kłótni.
Spoglądała na niego tak jak chciałaby coś powiedział. On jednak nawet na nią nie spojrzał,
zajmując się przyniesionymi papierami. Teraz ona nie potrafiła znieść tej ciszy. Słyszała
nawet dźwięk włączonego komputera. Nie lubiła pracować w takiej atmosferze ciszy. Musiało
coś się dziać. Dlatego też odezwała się pierwsza.
–…Przepraszam! – jej głos był skruszony. Zdała sobie sprawę, że naprawdę to ona
zachowała się wobec niego nie w porządku. Było jej głupio. Uniósł głowę, patrząc na nią.
– … Sporo mnie nie lubisz i nie zamierzasz tego ukrywać, to za co mnie teraz
przepraszasz? – zapytał chłodnym tonem, dla niej jeszcze nieznanym. Aż przeszedł jej
dreszcz po plecach od jego oziębłości. Coś ścisnęło ją za serce, widząc jak tak na nią
spogląda. Spuściła wzrok.
– … Zapomnij co powiedziałam! – zajęła się przerzucaniem papierków z kupki a kupkę.
Nie chciała się mu tłumaczyć. Po prostu odczuła taka potrzebę, uświadamiając sobie, że
przeginała.
– Mogłabyś się zdecydować? Albo mnie przepraszasz, albo… – przerwała mu,
wchodząc w zdanie.
– Zapomnij o tym, co ci powiedziałam!– powtórzyła – …Nie tak bardzo cię nie lubię,
jak ci to pokazywałam wcześniej! – wytłumaczyła, co dla niego nie było zbyt proste do
zrozumienia. Przymrużył oczy, próbując przełożyć jej słowa na swoje, ale nie bardzo mu to
wychodziło. – I masz nawet trochę racji, jeśli chodzi o to, ze powinniśmy chociaż spróbować
ze sobą normalnie rozmawiać, chociażby dla Gosi!
– Nie poznaję cię, nie podmieniłaś się z siostrą? Wiesz, że was nie rozróżniam! – dla
niego było to tak nieprawdopodobne, że wolał się upewnić, czy go nie nabiera. Zaśmiała się.
– Nie! Może wolałbyś tu zobaczyć kogoś innego, ale to ja, Baśka! – spojrzała na niego
ale po chwili spuściła wzrok.
– Przeprosiny przyjęte! – uśmiechnął się szczerze. I chcąc, nie chcąc musiała przyznać,
że ten uśmiech był o wiele ładniejszy od tych wszystkich innych razem wziętych.
Po skończonej pracy panowie umówili się na piwko. Dawno nie mieli męskiego
wieczorka, by normalnie, bez pospiechu pogadać, przeważnie na temat spraw sercowych u
pana podkomisarza. Adam już dawno zauważył, że coś się kro miedzy nim, a Basią. Niemiał
jednak pojęcia, że to tylko pozory. A Marek może i z kimś jest, ale na pewno nie z Basią.
Marek powoli sączył piwo, więc ten zapytał po dłuższej chwili.
– Co tam u Basi? – zakrztusił się trunkiem. Adam poklepał go po plecach.
– Basi? – zdziwił się. Patrzył na niego przenikliwym wzrokiem.
– Stary, no nie udawaj! Wiem, że ty i ona… – Brodecki prychnął śmiechem.
– Ja… i ONA? Nie! – śmiał się dalej. Adam już nic z tego nie rozumiał. Kiedy
podkomisarz się uspokoił, rzucił już poważniej…
– Nie rozumiem tych kobiet! – popił łyk złocistego napoju alkoholowego.
– To co to za dziewczyna? – ciągnął dalej, chcąc wreszcie się dowiedzieć czegoś
konkretnego.
– Gosia, siostra Basi!.... Jej bliźniaczka!
– Bliźniaczka? – zdziwił się i to bardzo. Nie miał pojęcia, ze ma jakiekolwiek
rodzeństwo.
– Tez nie wiedziałeś? – zaczął się z niego nabijać. – Mają jeszcze siostrę Agatę i trzech
braci! – wyliczał ich dość pokaźną rodzinę – A ich starzy chcą jeszcze wziąć jeszcze dwójkę z
domu dziecka na odchowanie!...Rodzinni ludzie! – zaśmiał się.
– To co w niej nie rozumiesz?
– W ich… Adam… ja…Gosia jest zupełnie inna od Baśki…Z nią potrafię się dogadać,
a z Baśką nie!
– Bo macie podobne charaktery! – stwierdził i się dużo nie pomylił. – Kosa trafiła na
kamień! – dodał, spoglądając ukradkiem na Marka.
– Za to z Gosią potrafię rozmawiać o wszystkim, tylko mamy zupełnie przeciwne
poglądy! – Zawada zmarszczył czoło. – Np ona lubi góry, ja morze! Ona potrafi gotować
tylko spagetii którego nienawidzę, a ja kurczaka, a ona jest wegetarianką!
– Wiesz… – popił piwem – Miłość to sztuka kompromisów! A w łóżku jak? – dodał.
– Dobrze! – spojrzał krzywo na Adama.
– No to dobrze będzie! A z Baśką postaraj pogadać na inny temat, to może znajdziecie
wspólny język! – poradził, jak zawsze.
– No, ale…Jest jakaś dziwna, nie? – spojrzał na Adama, a ten kompletnie się z nim nie
zgadzał.
– Nie! Bardzo sympatyczna dziewczyna! Ale ty masz chyba swoja Gosię, nie? –
odpowiedział.
– No wiem! – uśmiechnął się – … A myślisz, ze Basia, że…coś do mnie? – podparł
łokciem głowę.
– Basia? Chyba nie, a co? – przyglądał się Markowi przenikliwie. Coś jego zdaniem
kręcił.
– Nie nic! Myślałem, że…Nieważne! – przez myśl mu przeszło, że może jest zazdrosna
o siostrę, kiedyś coś takiego słyszał, ale postanowił to sam sprawdzić, a teraz przemilczeć.
Adamowi natomiast zebrało się na żarty.
– Wiesz co… Jak masz problem, to jedna do kochania, a druga do gadania! – zaczął się
z niego nabijać.
– Bardzo śmieszne! – nagle oboje usłyszeli dźwięk komórki Zawady. Odebrał. Okazało
się, ze natychmiastowo muszą ubierać kamizelki kuloodporne. Szykuje się gruba akcja. Już na
komendzie czekała na nich Basia. Kiedy tylko się zjawili, wytłumaczyła im dokładniej o co
chodzi. Po niedługim czasie znaleźli się w kamienicy bandziora, którego mieli schwytać.
Teren był obstawiony. Zostały tylko ostatnie instrukcje.
– Dobra, Baśka, ty trzymasz się blisko Marka i bez dyskusji! – kiwnęła głową. Tak
naprawdę bała się tego całego zamieszania. To jest jej pierwsza akcja, więc słuchała uważnie
wszystkich wskazówek komisarza. Nawet zdanie „trzymaj się blisko Marka” jej nie
przeszkadzało. Po rozdzieleniu zadań, zajęciu pozycji rozległa się prawdziwa jatka. Kurz,
kłęby dymu, huki, wybuchy, wystrzały, jak na dobrym, amerykańskim filmie, z tą różnicą, że
walka na śmierć i życie toczyła się naprawdę. Krew tez była prawdziwa. Baśka biegła za
Markiem, kiedy ten gonił jednego z współpracowników podejrzanego o kilka przestępstw
złego złoczyńcy.
– Stać, policja! – strzelił mu w nogi, kiedy nie zareagował. Odsunął się. Brodecki
podbiegł do niego i odkopał bron daleko za siebie. Już miał go skuwać, kiedy usłyszał
damskie krzyki.
– Puszczaj mnie, ty przybłędo!! – zostawił go i pobiegł w stronę krzyków. Opuścił broń,
kiedy dobiegł do Baśki. Stała, mocując się ze szczeniakiem, który przestraszony, uporczywe
ciągnął ją za nogawkę spodni i za nic w świecie nie chciał puścić. Markowi zrzedła mina.
Szybko pobiegł z powrotem, ale nie spodziewał się, że jeszcze kogokolwiek tam zastanie i
miał rację. Uciekł.
– Ja pierd…– złapał się za głowę. Zdenerwowany stał tak przez chwilę, kiedy do niego
podeszła Basia.
– Uciekł? Czemu go nie goniłeś?! – zagryzł nerwowo zęby. – Mogliśmy go mieć!! To
co tak stoisz!! Zrób coś, nie wiem! Goń, zawiadom AT, cokoooolwiek!! Czy ty mnie w ogóle
słu…– krzyknęła, kiedy dalej stał, jak kołek. Odwrócił się do niej twarzą i chcą by się
wreszcie zamknęła, przyssał do jej ust. Nawet nie drgnęła. Puścił ją po chwili, patrząc w oczy
ze złością.
– Zamknij się! – dodał, nie panując nad nerwami. Ten jej początkowy szok, szybko
zamienił się we wściekłość, a do oczu napłynęły łzy. Nie czekając na to, co jej jeszcze powie,
zamachnęła się i spoliczkowała. Popychając go, poszła przodem.
Cz. 8
Próbował ją zatrzymać, zapytać czy wszystko w porządku, ale na nic to się zdało. Szła
dynamicznym, pewnym krokiem, nie tłumacząc dlaczego jest taka zdenerwowana. Natknęła
się na Adama i przypadkowo lekko poszturchnęła. Zdziwił się, że nawet nie powiedziała
„Przepraszam!”. Musiało zatem coś się stać. Odprowadził ją wzrokiem, kiedy szła tyłem i
pokierował się w stronę Marka. Kiedy do niego doszedł, zdziwił się, że jest sam. Przymrużył
oczy i rzucił wściekle:
– Gdzie on jest?! – Marek spuścił głowę, odwracając ją w przeciwną stronę.
– Uciekł nam! – odpowiedział pod nosem, by nie denerwować Zawady jeszcze bardziej.
Samemu i tak wystarczająco Storosz podwyższyła ciśnienie. Nie miał ochoty jeszcze teraz
wysłuchiwać pretensji Adama. Machnął ręką, odwracając na moment głowę, po czym zwrócił
się do niego ponownie.
– A Baśce co znowu zrobiłeś? – przyglądał mu się podejrzliwie. Marek to zauważył i
odpowiedział.
– Nic! – by uniknąć kolejnych pytań przyjaciela poszedł przodem. – Strzeliła focha! –
burknął pod nosem. Adam pokręcił głową niezadowolony i wrócił do bandy ATowców.
Tymczasem Baśka tłoczyła się właśnie w tramwaju, jadąc do domu. Z przystawionym
nosem do szyby obserwowała Warszawę. Nie miała ochoty wracać na komendę. Na nic nie
miała ochoty. Czuła się okropnie. Pocałował ją, ale dlaczego?! Bo był wściekły! Nie dlatego,
że tego chciał, tylko po to by rozładować emocje. Tym samym ona odebrała to jako
upokorzenie. Jednak obiecała sobie, że nie będzie płakać! Jest na to za silna i zbyt twarda, by
wylewać łzy z takiego powodu, a tym bardziej przez faceta. Teraz bardziej czuła wściekłość,
żal, niż ból zranionych uczuć. Gdy weszła do mieszkania, zatrzasnęła drzwi z hukiem. Od
razu było widać, że coś się stało. Gosia od razu wyszła z łazienki. Musiała się dowiedzieć co
ją tak zdenerwowało. Zawsze mówiły sobie o wszystkim.
– Basiu…Coś się stało? – zapytała bardzo delikatnie. Może dlatego wzburzona,
wybuchła. A nie miała zamiaru jej o niczym mówić. Wtedy to i ona nie panowałaby nad sobą.
W tym akurat są do siebie podobne – jak każda Storosz.
– Pocałował mnie!! – krzyknęła, odgarniając włosy z czoła.
– Kto? – nie bardzo wiedziała o kim mówi. Musiała dopytać.
– Jak to kto!! – cały czas miała podniesiony ton. Nie potrafiła się opanować, musiała
wykrzyczeć to wszystko co teraz kłębi się w niej od środka. – …Marek!! – oczy Gosi
rozszerzyły się do granic możliwości. Aż usiadła z wrażenia.
– Gosia, zaczekaj!! – krzyknął, kiedy wychodziła dynamicznym krokiem z komendy.
Zrobiła mu taką awanturę, że nawet Adamowi szczęka opadła. Na szczęście dla Marka nie
powiedziała głośno co takiego zrobił, bo jej zdaniem nawet wstyd o tym mówić. Za to
podkomisarzowi było naprawdę głupio i sam dobrze wiedział, że to było nie na miejscu. To
był impuls. Nie chciał tego, przecież nigdy się tak nie zachowywał względem innej
dziewczyny. Nie wiedział co go napadło. Po prostu, musiał się na kimś wyżyć i trafiło na
Basię. Zwłaszcza, że to ona była sprawczynią tego wulkanu emocji, jaki w sobie w tym czasie
nosił. Miał nadzieję, że sam to jakoś załatwi z Basią, a tu… Rzeczywiście mówią sobie o
wszystkim i tym gorzej dla niego. Zatrzymał ją dopiero na parkingu.
– Gosia, jak ci to wszystko wytłumaczę! – mówił szybko, podniesionym nieco tonem,
by go zrozumiała i dała dojść do słowa. Takiego monologu jeszcze nie słyszał, jak przed
chwilą.
– Co?! Co wytłumaczysz! Mam gdzieś twoje tłumaczenia! Koniec z nami! – spoglądała
mu zabójczo w oczy, powstrzymując się, by nie użyć swojej torebki, którą przytrzymywała
pod pachą.
– To nie jest tak, jak myślisz! Byłem zły i…tak jakoś wyszło! Nie chciałem! Zrozum
mnie! – poprosił, tłumaczył się, przepraszał. A i tak wszystko zdało się na nic.
– Mam przeliterować? – zapytała cynicznie, uważając go za idiotę – T–o k–o–n–i–e–c!
Nie będę z facetem, który zdradza mnie z własną siostrą!! – wykrzyczała na wydechu.
– Cooo?!! – teraz to on nie wierzył w to, co słyszy. Od kiedy jeden pocałunek to
zdrada? Myślał, że chociaż jedną kobietę rozumie, ale teraz, widocznie się pomylił. A może
to Baśka nieco wyolbrzymiła i nagadała na niego jakiś brednie? – pomyślał. – …Aha! Ok.!
…Jeśli nie masz do mnie zaufania, to faktycznie lepiej to zakończyć! – rzucił wściekle.
Przecież powiedział jej wszystko na komendzie. Jak to wyglądało, a ona mu po prostu nie
wierzy. Posłuchała siostry, a nie jego. Powoli miał dość tego trójkącika.
– A żebyś wiedział! …Oszust i kłamca! – rzuciła jeszcze na odchodne i pokierowała się
w stronę postoju taksówek. Miała nadzieję, że ten facet, który ją przywiózł, jeszcze tam jest.
Miała szczęście. Marek słysząc to ostatnie jeszcze bardziej nie miał ochoty wszystkiego
wyjaśniać jeszcze raz. Zagryzł tylko zęby i pozwolił jej odejść. Wrócił wściekły na komendę.
Basia z samego rana zadzwoniła, że nie pojawi się dzisiaj w pracy z powodu
udawanego przeziębienia. Zatem została w domu. Nic w tym dziwnego – nie chciała widzieć
na oczy Marka. Kiedy wszystko między nimi zaczynało się układać, on zrobił coś takiego.
Usiadła na kanapie. Samo wspomnienie tego pocałunku sprawiało, że czuła przeszywający
gniew, a z drugiej dziwne uczucie w podbrzuszu. Te ostatnie jednak też odebrała jako efekt
złości, choć i tak kiedy się z tym przespała, nie była już aż tak zła, jak wczoraj. Może nawet
miał rację? – pomyślała. Włączyła jakiś kanał w telewizorze, zajadając się jogurtem. Nagle
drzwi się otworzyły i wchodzi Gosia. Rzuciła torebką na kanapę. Baśka cudem uniknęła
zderzenia czołowego.
– Cześć! – usiadła obok, zakładając ręce na piersi.
– No hej… Co taka zła?– zapytała, biorąc kolejną łyżeczkę do buzi.
– Zerwałam z tym palantem! – odpowiedziała przez gniew, ale w rezultacie była bardzo
smutna. Powstrzymywała się by się nie rozpłakać.
– Jak to zerwałaś? – od razu się ożywiła. – Dlaczego? Głupia jesteś! – krzyknęła na nią.
Wiedziała, że sobie na niego pokrzyczy, ale żeby z takiego powodu coś kończyć? To było dla
niej nie do pomyślenia.
– Zdradził mnie! Z resztą…Może z każdą koleżanką tak… – już nie wytrzymała.
Rozpłakała się na dobre.
– Ejjj…Gosia – przytuliła ją. – Może to było nie na miejscu i byłam wczoraj zła,
ale…To był tylko pocałunek! Krzyczałam na niego, a to była moja wina, że nam uciekł, a
on…mnie… uciszył! To wszystko! Może z początku rzeczywiście go nie lubiłam, ale jednego
jestem pewna! …Kocha tylko ciebie… – odchrząknęła. Wcale tak łatwo nie przeszło jej to
przez gardło, ale taka była prawda.
– Naprawdę nie chciał cię pocałować? – nie zdawała sobie sprawy, ze to pytanie ukłuje
jej siostrę w serce, ale… – To nic nie znaczyło?
– …Tak! – rzuciła spuszczając głowę – Kompletnie nic… – dodała ciszej. Dziwnie
zamilkły, po czym Gosia złapała się za głowę.
– Idiotka! A ja mu powiedziałam, że jest oszustem i kłamcą! I… że mnie z tobą
zdradza! Głupia jestem! Teraz to on do mnie nie wróci! – rozpłakała się ponownie. Basia nie
mogła pozwolić na to, by z jej winy się rozstali.
– Idź do pracy, nie myśl o tym, a ja… ja coś wymyślę… – ostatnie rzuciła bardziej do
siebie.
– Z czym? – na jej nieszczęście to usłyszała.
– Na obiad wymyślę! – skłamała, uśmiechając się sztucznie i niepewnie. Gosia
pokiwała smutnie głową, zabrała torebkę i wyszła.
Gosia widać uciekła w pracę, by nie myśleć o Marku. Zadzwoniła, że wróci później.
Basia przesiedziała tak cały dzień, zastanawiając się jak to wszystko naprawić. W sumie to
nie była jej wina, ale czuła się za nich odpowiedzialna. Około 18.00, teoretycznie kończą już
pracę, ale praktycznie ktoś powinien być jeszcze na komendzie. Wzięła taksówkę i pojechała
do Stołecznej. Marka na szczęście już nie było. Zauważyła Adama, jak przegląda papierki w
swoim kantorku. Podeszła do niego nieśmiało.
– Cześć Adam… – od razu podniósł głowę.
– Basia? Co ty tu robisz? Już zdrowa? – zakaszlnęła pokazowo.
– Tak, tak… Potrzebowałam jednego dnia, żeby się wykurować…Ale ja tu w innej
sprawie…delikatnej! – dodała. Zawada zmarszczył czoło i słuchał uważnie.
– Słucham! – odparł i wyczekiwał, co ma mu do powiedzenia. Ona jednak nachyliła się
nad uchem Zawady i wyszeptała po cichu.
– Co? Adres? A po co? – zdziwił się.
– Sprawy osobiste! – dodała formalnie. Już o nic więcej nie pytał, tylko napisał na
karteczce to, czego potrzebowała.
Stała przed drzwiami, bojąc się nacisnąć na dzwonek. Miała wątpliwości, czy dobrze
robi, przychodząc do Marka. Ale nie widziała innej alternatywy, by doprowadzić do ich
pogodzenia. Wreszcie zdobyła się na odwagę io nacisnęła przycisk. Długo nikt nie otwierał,
więc nacisnęła ponownie. Odsunęła się i już miała wracać, kiedy drzwi się uchyliły.
Zobaczyła…no właśnie! Zobaczyła swoją siostrę. Nie było w tym nic dziwnego, gdyby nie to,
że miała na sobie tylko koszulę Marka, ledwo zakrywające połowę jej ud. Obie rozszerzyły
oczy do granic możliwości.
– Gośka!/Basia! – rzuciły równocześnie. – Co ty tu robisz? – dodały tak samo, chórem.
– Poczekaj, poczekaj! – rzuciła starsza Storosz, by nikt ich nie usłyszał, zwłaszcza
Marek. – Co to ma być? – zapytała zła, szeptem. – Mówiłaś, że zerwaliście!
– Bo tak, ale…przyjechał pod redakcję z bukietem róż, więc nie mogłam się
powstrzymać! – odpowiedziała również szeptem.
– To po co ja tu przychodzę z zamiarem przekonania go, by się na ciebie nie wściekał?
– zapytała.
– Co? Zrobiłabyś to dla mnie? – uśmiechnęła się szeroko i kwicząc, przytuliła.
– Dobra, dobra! Wracaj tam! – uśmiechnęła się na chwilę, ale po chwili jej uśmiech
zgasł. – Ale mam prośbę! Nie mów mu, że tu byłam! Niech myśli, że…wiesz…Baw się
dobrze! Pa! – pocałowała ja w policzek i zaczęła zbiegać ze schodów. Gosia zamknęła drzwi.
Zobaczyła jak podchodzi do niej Marek w samych bokserkach, drapiąc się po włosach. Od
razu objął ją w pasie i zapytał.
– Kto to był? – zgodnie z prośbą siostry, odpowiedziała.
– Yyy…Akwizytorka! – uśmiechnęła się i zawiesiła ręce na jego szyi. – …Jeszcze raz!
– wymruczała, pchając go w kierunku sypialni.
Następnego dnia Marek był cały w skowronkach. Szedł korytarzem z błogim
uśmieszkiem na twarzy, dziwiąc tym samym kolegów. Ci, którzy go znali, domyślili się, że
już „po burzy” i uśmiechali się pod nosem. Wszedł do kanciapy i zobaczył jak Basia robi
porządek z teczkami na swoim biurku. Skrzywił się nieco. Gosia nie wyjaśniła mu wczoraj, że
to nie wina Basi, ze tak to odebrała. Nie było czasu na wyjaśnienia. Może dlatego poczuł
złość na sam jej widok, uświadamiając sobie, że przez jej wymysły, mógł ją stracić. Teraz to
wyglądało tak, jakby to wszystko działo się z jej winy, a to przecież od jego impulsywnej
reakcji wszystko się zaczęło. Usiadł bez słowa. Basia natomiast, chcąc pokazać, że już się nie
gniewa, rzuciła pierwsza.
– Cześć! – on jednak nic nie odpowiedział. Nawet na nią nie spojrzał. Westchnęła i
dodała niepewnie, kładąc łokcie na biurku i przebierała palcami. – Zaparzyłam kawy, chcesz?
– zawiesił się na chwilę, intensywnie nad czymś myśląc, po czym mając już gdzieś, czy się
obrazi czy nie, powiedział to, co w tej chwili myśli.
– Pani… PODkomisarz na wyrzuty sumienia? Może pani PODkomisarz nauczyłaby się
trzymać język za zębami a nie kłapałaby dziobem na lewo i prawo! – spojrzała na niego
zaskoczona. Przewracała oczyma, patrząc, jak spogląda na nią z nienawiścią, bo tak to
odebrała. Jednak po chwili, czując jak coś rozpala ja od środka, rzuciła podobnym tonem.
– A pan PODkomisarz może trzymałby łapy przy sobie, a nie całował wszystkiego jego
zdaniem chętne! – wykrzyczała, tylko dlaczego jej głos zadrżał i brzmiał tak strasznie
nienaturalnie. Wybiegła, musiała!
Cz. 9
Siedział za biurkiem, udając, że jest zajęty. W rzeczywistości, co chwila spoglądał, czy
Baśka nie wraca. Minęło już trochę czasu, a jej jak było tak nie ma. Nie chciał myśleć, czy
dobrze zrobił tak się unosząc. Pewnie sumienie od razu powiedziałoby, że nie. Krzątał się, to
układał segregatory, tu coś pisał. Przez myśl mu przeszło, że wyszła i nie zamiesza wracać.
To by było już „przegięcie”. Mieszanie spraw prywatnych z zawodowymi. Wczoraj pracował
za dwóch, więc dzisiaj nie zamierzał. Miał już jej poszukać, ale jak na zbawienie się zjawiła.
Szła szybko, nawet nie spoglądając w jego kierunku. Była jakaś dziwna. Odwracała się do
niego tyłem, jakby próbując coś ukryć. Niestety, nie może ciągle stać odwrócona do niego
placami, nawet wtedy, gdy szuka coś na biurku Adama. Przechodząc do prowadzonej sprawy,
zapytał.
– Przesłuchałaś już tego Lepczyńskiego? – spoglądał na nią już normalnie, chcąc się
tego dowiedzieć. W pracy muszą przecież zachowywać się normalnie i być może dlatego
postanowił odłożyć na bok złość. Zrobiła tak samo. Tworzą zespół, jakby nie patrzeć dobry i
muszą ze sobą rozmawiać pomimo spięć. Nie mając innego wyjścia, musiała odpowiedzieć.
–…Ta–…ak! – odpowiedziała cicho i niepewnie. Westchnęła głęboko, przy okazji
podciągając nosem. Była jakaś przygaszona, spłoszona, niepewna siebie.
– I co powiedział? – nie sądził, że kiedykolwiek będzie musiał coś od niej wyciągać.
Zawsze była pierwsza do przekazywania informacji, własnych wniosków, a teraz siedzi
odwrócona bokiem ze spuszczoną głową i milczy, co było do niej niepodobne. Coś mu nie
pasowało. Podszedł do niej bliżej, ale ta tylko odwróciła głowę, by na nią nie patrzył.
Niestety, nie oszukała go. Zobaczył jak wygląda. Nie ukrywał, że był zaskoczony i trochę go
zatkało, ale po chwili musiał zapytać, już cieplejszym tonem.
– Płakałaś? – spojrzała na niego ze złością i odpowiedziała chłodno, zaciskając zęby.
– Nie! – wstała, gdy był jej zdaniem za blisko. Nie dał się przekonać, wiedział lepiej.
– Przecież widzę! – nic nie odpowiedziała. Zapadła grobowa cisza. Chciała już wyjść,
najlepiej uciec i już nigdy więcej na niego nie patrzeć, ale ją zatrzymał, delikatnie chwytając
za łokieć. Domyślił się, że to z jego winy tak się zachowuje. Była miła, kiedy miała prawo się
dąsać, a on tak… Jednak był idiotą – jak sam o sobie pomyślał. Wszystko spieprzył i może
mieć o to pretensje jedynie do siebie. Popłakała się i to przez niego, i nie mógł tego tak
zostawić.
– Basiu ja…Przepraszam! …Za wszystko! – dodał, kiedy już otwierała usta, by coś
powiedzieć.
– Pchy! – prychnęła śmiechem. – Co mi po twoim „Przepraszam”?! No co! – podniosła
ton.
– Nic, wiem! Ale uwierz mi! Nie chciałem! …Myślałem, że to przez ciebie my z Gosią
prawie…Teraz wiem, że nie! Przepraszam! – pomimo tego, że na początku zachował się nie
fair, teraz można było powiedzieć, że mówi bardzo szczerze i jest mu przykro. Czasem powie
coś, wcześniej nie myśląc nad konsekwencjami swoich czynów i niechcący rani.
– Przeze mnie…– powtórzyła ironicznie. Spoglądała na niego z żalem, jak jeszcze
nigdy wcześniej. To nie było zwykłe droczenie, docieranie się. Złapała go za słówka, ale tym
razem miała rację.
– Przeze mnie… – poprawił się. – …Jest mi przykro, że tak się stało, naprawdę!
– Przykro…– ponownie powtórzyła ironicznie. Pokręcił głową zrezygnowany. To tak
jakby powiedział: „Przepraszam, że cię dotknąłem, naprawdę nigdy bym tego nie zrobił,
gdybym nie był wściekły!”– pomyślała. – …Wiesz co… Już mi wszystko jedno! Przyjmuję te
twoje „Przepraszam”… Bo mam już dość tych kłótni!
– Tylko dlatego… – rzucił smutno.
– A czego się spodziewasz, co? – w jej głosie dało się wyczuć zmęczenie tą sytuacją.
– Nie wiem…Nie chcę mieć w tobie wroga, bo jesteś moją koleżanką, tak? – spojrzał
jej w oczy z nadzieją, ze jednak wybaczy mu z serca, niż tak od niechcenia.
– Koleżanką! – uśmiechnęła się, choć starała się cynicznie, jakoś jej to nie wyszło.
– …którą w ramach przeprosin zapraszam na piwo! – dokończył – Stoi? – miał jakiś
dziwny dar przekonywania i ten urok w sobie, kiedy patrzyła w jego niebieskie oczy, bo złość
nagle jej przeszła. Zastanowiła się chwilę, po czym się zgodziła.
– Dobra!
Po skończonej pracy zgodnie z tym, jak powiedział Brodecki udali się do pobliskiej
knajpki, gdzie za barem stała przyjaciółka Adama. Często tu przebywali po pracy, zanim do
ich zespołu dołączyła Storosz. Zasiedli przy stoliku przy oknie i jak teraz na to patrzy –
spędzili miły wieczór. Rozmawiali przeważnie o pracy, śmiali się. Marek nawet jeszcze raz ja
przeprosił. Po dwóch godzinach odwiózł ją do domu. Pożegnali się szybkim „Cześć! Do
jutra”, a Marek odjechał. Weszła do domu, kładąc klucze na szafce z butami.
– Jestem już! – weszła do salonu. Zobaczyła, jak Gosia wychodzi z kuchni z ogórkiem
w ręku.
– Pogodziliście się? – zapytał od razu, zagryzając warzywo.
– No tak, a skąd o tym wiesz? – zapytała mrużąc oczy.
– Tak zapytałam, bo nie wiem, czy mam z nim pogadać, czy nie! W końcu ty chciałaś
dla mnie… – przerwała jej.
– To inna sprawa, ale już nie musisz! – uśmiechnęła się. Była już w znacznie lepszym
humorze.
– Cieszę się, bo Marek… może wkrótce będziecie rodziną… – rozmarzyła się. Pokręciła
głową i udała się w kuchni. Sama miała ochotę na ogórki taty.
Minął miesiąc. Od czasu, kiedy Marek zaprosił Basię na piwo ich relacje z każdym
dniem się poprawiały. Zaczęli tworzyć zgrany zespół w pracy, jak i razem z Adamem grupkę
przyjaciół po. Coraz częściej gdzieś we trójkę wychodzili. No…Przeważnie jednak we
dwójkę, bo Marek był umówiony z kimś innym, ale starał się znajdować czas dla przyjaciela i
nowej koleżanki, z którą udało mu się zawiązać porozumienia. Może na początku im to nie
wychodziło, ale teraz wzajemnie zyskali swoją sympatię. Pewnego dnia Marek wraz z
Adamem odbyli jakąś poważną rozmowę z inspektorem, bez Basi, co tez było dziwne. Nie
miała pojęcia o co chodzi, ale nie dopytywała. Jednak zauważyła, że Marek wyszedł jakiś
dziwny, zdenerwowany. Chciała nawet zapytać o co chodzi, ale Adam ją uspokoił, mówiąc,
że Marek musi się nad czymś zastanowić. Nie chciał jednak powiedzieć nad czym, a ona nie
chciała pytać.
Basia jednak im dłużej przebywała z chłopakami w pracy, tym bardziej przekonywała
się, że to ciężka robota. Przychodziła po pracy zmęczona, marząc tylko o kąpieli. Nie miała
siły na nic, zwłaszcza, kiedy od rana była na nogach. A czasem Adam wybudzał ją w środku
nocy. Jednak pokochała ten zawód, który przeszedł wszelkie jej wyobrażenia. Tego dnia, gdy
skończyli rozwiązywać koleją sprawę, wróciła do domu. Po relaksie w wannie, włączyła
cichą muzykę i zajęła się czytaniem książki. Około godziny 22.00 usłyszała szczęk
przekręcanego zamka w drzwiach. „Coś szybko wróciła…” – pomyślała. Poczekała aż Gosia
usiądzie i zacznie opowiadać. Tym razem była jednak jakaś przybita.
– Gosia co jest? – przestraszyła się. Aż wstała, widząc siostrę całą rozmazaną. Jej
idealny makijaż szlak trafił.
– Wy–je–żdża! Marek… wyjeżdża! – Basia z wrażenia aż usiadła, otwierając usta ze
zdziwienia.
– C…cooo? Jak? Gdzie wyjeżdża? Dlaczego?! – nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
Była zdenerwowana. Serce chciało jej wyskoczyć.
– Dlaczego mi nic nie powiedziałaś! – rzuciła z pretensją!
– Bo nie wiedziałam! … Gosia, uspokój się i powiedzieć wszystko! – obie usiadły, a
Gosia po chwili zaczęła spowiedź.
– Bo…bo on mi…Bo on mi kie–dyś powie–dział, że kiedyś, jak ciebie jeszcze nie by–
ło, to prowadzili śledztwo z policją nie–mie–cką!
– No to wiem, Adam coś wspominał… – wtrąciła, ale dała jej mówić dalej.
– …No i…– powstrzymywała się, żeby się nie rozbeczeć – …I jakieś dwa tygodnie
temu oni…przysłali propozycję projektu do…do jakiegoś Grodzkiego, z resztą nieważne! Ale
z tego wynika, że… chcą zrobić wymianę policjantów, by podzielić się doświadczeniami i
takie tam i…wybrali Marka…– ostatnie dodała niedosłyszalnie. Basia poczuła, jak coś mocno
ściska ją za serce. Za wszelką cenę nie chciała by pojawiły się łzy.
– …Na…na… ile? – zapytała łamiącym się głosem.
– Rok, a jak im się spodoba, to dwa lata… Nie wiem! – Starsza Storosz przymknęła na
moment oczy. – Bo ten Zawada ma tam swoich kumpli i go polecił, a ja…Nie chcę, żeby
wyjeżdżał…
– To pewne? – zapytała, ale wolałaby usłyszeć przeczącą odpowiedź.
– …Marek jeszcze nie podjął decyzji…mówi, że beze mnie nigdzie nie jedzie! …Ale to
dla niego szansa!
– I co? Po–jedziesz z nim?
– Miałam ci nie mówić, ale… kiedy powiedziałam, że nie pojadę, bo mam tu wszystko i
po prostu nie mogę tego zostawić tak z dnia na dzień, to on… on klęknął i… dał mi to… –
pokazała na swoją prawą dłoń na którym widniał pierścionek. Dla Basi było to już za wiele.
Szybko przetarła płynącą po policzku łzę, rękawem od bluzy. – …Po…powiedział, że
chce…spędzić ze mną resztę życia…Nieważne gdzie! I…, że wie, że… to za szybko,
ale…nie śpieszyłby się tak, gdyby od mojej decyzji nie zależało moje i jego dalsze
życie…I…., że jest tego pewny!
– No to dlaczego ryczysz?! – rzuciła z pretensją w głosie i dziwnym napadem zazdrości.
Zawsze starała się wyrzucać takie myśli, ale teraz te dwie informacje sprawiły, że świat wali
jej się na głowę. Wyładowała się na siostrze, podobnie jak kiedyś Marek na niej.
– Facet się kocha, chcę cię zabrać ze sobą, a ty się jeszcze zastanawiasz?! Jedź, zostaw
to wszystko w cholerę i jedź za nim, skoro tego chce! Oświa…oświadczyć ci się, to chyba coś
znaczy, tak!! – krzyknęła – Gdybyś go naprawdę kochała, nie zastanawiałabyś się nad
niczym, tylko rzuciła wszystko dla niego i pojechała za nim nawet na koniec świata!! –
uniosła się z desperacji, ale nie myślała, ze w ten sposób pomoże Gosi w podjęciu decyzji.
– Masz rację! Jezu! Basiek! Dziękuję! – podbiegła do niej i mocno wyściskała. Gdy się
oderwała, otarła łzy z policzka. – Zaraz do niego dzwonię i powiem, że zgadzam się na ten
ślub w najbliższą sobotę! – uśmiechnęła się i pobiegła do sypialni. Zszokowała ją… Stała jak
wryta nie mając siły nawet płakać.
Następnego dnia na komendzie, w czasie, kiedy Gosia wzięła dzień wolnego, by
obdzwonić rodziców i poinformować o terminie ślubu, Basia siedziała już w pracy od 6.00
rano. Nie mogła spać, płakać, nie chciało jej się jeść. Za dużo informacji jak na jeden dzień.
Marek przyszedł około godzinę później. Zaskoczył się widząc ją już siedzącą przy biurku.
Myślał, że będzie pierwszy.
– Cześć Baśka! – kiedy usłyszała jego głos, długopis momentalnie wypadł jej z ręki.
– Cześć! – odpowiedziała. Marek spoglądał na nią dziwnie.
– Co tu robisz tak wcześnie? Jest Adam?
– Nie ma… – wzięła do ręki teczkę, ale i papiery w środku rozsypały się po podłodze.
Zaczęła jej zbierać.
– Poczekaj! Pomogę ci! – zaoferował i razem zaczęli zbierać dokumenty. Basia
korzystając z okazji, musiała zapytać.
– Dlaczego nic nie powiedziałeś?! – zapytała z pretensją, patrząc mu w oczy. Od razu
zrozumiał o co jej chodzi.
– Nie chciałem, póki nie znałem decyzji Gosi, ale widzę, że już wiesz… – było mu
trochę głupio, ale myślał, że plany się nie zrealizują, że się nie zgodzi, więc po co miał o tym
jej mówić. Wiedział, jak dobrze im się razem pracuje i że się przejmie. Przez ten miesiąc
zbliżyli się do siebie. A nawet mógł powiedzieć, ze się zaprzyjaźnili. Z dnia na dzień
pokazywali, że wiele ich łączy.
– Wiem… O ślubie też! – odparła złośliwym tonem. Sama nie wiedziała dlaczego. Po
chwili dodała już cieplej. – Gratuluję!
– Dzięki! – uśmiechnął się w jej kierunku. – Basia…Ja wiem, że może ci się to wydać
głupie, a nawet szczeniackie, ale…Naprawdę mi na niej zależy…Może dlatego byłem na
początku taki…
– Nie wracajmy do tego! – poprosiła.
– Nie przerywaj mi…– westchnął – …Wiem, że zabieram ci kogoś ważnego, że obie
jesteście z sobą bardzo zżyte i może to też mi na początku przeszkadzało, ale… teraz wiem,
że wiele bym dał mając takie rodzeństwo, taką więź, a jestem jedynakiem… Nie miej do mnie
o to żalu…Naprawdę jesteś świetną policjantką i równie świetną dziewczyna i…bardzo bym
cię cieszył, jakbyś… nie traktowała mnie jak zwykłego kolegi, ale jak przyjaciela… – w jej
oczach stanęły łzy – A ja… bardzo chciałbym mieć taką siostrę! – nie wytrzymała. Wybuchła
płaczem.
– Ej…Basia, Basia… – nie mógł tak stać. Po prostu ją przytulił. Płakała cicho, mocno
przymykając powieki, nie mogąc przestać. Słysząc to Marka coś ścisnęło za serce, a
jednocześnie sam poczuł dziwne ciepło. Cos dziwnego. Pomyślał jednak, że to efekt
wcześniejszych słów, a nie chciał widzieć tam nic więcej, nie teraz.
Cz. 10
– Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście
oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Małgorzatą Anną Storosz i przyrzekam, że
uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne… szczęśliwe i… trwałe! – spoglądał
na nią obłędnie, jak zahipnotyzowany. W oczy kobiecie, którą kochał i która teraz w
obecności urzędnika stanu cywilnego stoi przed nim, radośnie uśmiechnięta. I na jego twarzy
gościł delikatny uśmiech, a zarazem pewny siebie, lekko zawadiacki. W jego spojrzeniu tliły
się małe iskierki, płomyczki, które wesoło skakały w rozbieganych źrenicach. Serce biło mu
jak oszalałe, gdy na nią tak patrzył. Na szczęście zdołał ukryć lekkie zdenerwowanie, a
jednocześnie podekscytowanie ta jedną, jedyną chwilą w życiu, kiedy włożył na siebie
idealnie skrojony czarny garnitur przystrojony kremowym kwiatkiem w kieszeni, na tle
koszuli w tym samym odcieniu. Tworzyło idealną harmonie z suknią ślubną Gosi. Była to
komplet ecru z gorsetem na cieniutkich ramiączkach, w koronkowych wzorach i spódnicą
zakończoną zygzakiem, zakrywająca zaledwie połowę ud. Dolna część stroju gustownie
przewiązana atłasem, a jako dodatek służył duży marszczony kwiat z lewej strony kreacji,
spod którego puszczono tak materiał, że targał się sporym kawałkiem po podłodze. Do tego
delikatne buty na wysokim obcasie składające się z dwóch cieniutkich pasków na stopie.
Całość dopełniały fikuśne loczki na głowie dziewczyny i perfekcyjnie dopracowany makijaż.
I to wszystko w zaledwie tydzień. Sama się dziwiła, że zdążyła zorganizować tak
błyskawiczny ślub. To zasługa Basi, która pomimo niezbyt dobrego humoru wykazała się
niezwykłym wyczuciem smaku i pomogła siostrze wybrać sukienkę w błyskawicznym
tempie, choć sama nigdy by takiej nie włożyła. Znała jednak swoją siostrę, wiedziała, co jej
się podoba, a każdy jej strój musiał odzwierciedlać jej charakter, ją samą. Tak też i było w
tym przypadku. Gosia było podekscytowana już od samego rana. Nerwówka przedślubna
bardzo dawała jej w kość. Była strasznie rozdrażniona, nerwowa i przejęta. Ale teraz
wyglądała jakby była w siódmym niebie. Z jej twarzy nie schodził uśmiech na myśl, że może
być żoną tak wspaniałego faceta. Była ogromnie usatysfakcjonowana i szczęśliwa. Jej serce
przepełniała radość, co właśnie Marek dostrzegł w jej oczach. To wszystko działo się tak
szybko, ale jednego czego mogli być pewni to tego, że chcą być razem. I chcą to powiedzieć
całemu światu. Tu, w Pałacu Ślubów, w przepięknie wystrojonej sali, przypominającą sale
balową. Stali naprzeciwko, widząc tylko siebie. Nie dostrzegli 20 gości stojących za nimi,
którzy przyglądali się im z
uśmiechami. Sama pani recepcjonistka na opowiastki o
romantycznej miłości „wcisnęła” ich ślub w kalendarzu, co było sporym sukcesem. Rodzice
państwa młodych też po dwóch dniach zgodzili się na przybycie i nawet pomogli w
przygotowaniach, by wszystko poszło sprawie, bez zgrzytów. Może na początku zgodnie tego
nie pochwalali, jednak kiedy Marek się przyznał, a Gosia wygadała, że wyjeżdżają dwa dni
po ceremonii, nie widzieli innego wyjścia. Kiedy przyjechali do Warszawy byli sceptyczni, co
do ukochanych swoich dzieci, ale gdy zobaczyli ich razem, uświadomili sobie, że ten impuls
to nie przelotna przygoda, a prawdziwe uczucie. Z radością patrzyli, jak na siebie patrzą. Na
kilometr było widać, że są zakochani. Choć dwa dni przed ślubem odbyli poważniejszą
kłótnią, spowodowaną podenerwowaniem, pogodzili się tak, jak zwykle – idąc do łóżka. Z
całego zamieszania nawet nie zauważyli, że Basia jest jakaś inna. Stała gdzieś z boku, unikała
rozmów o ślubie, tłumacząc się bólem głowy, izolowała się od Marka. Praktycznie w ogóle ze
sobą nie rozmawiali, bo nie było chwili czasu, a gdy już takowa się znalazła, nie chciała
rozmawiać. Nawet jeśli chodziło o sprawy zawodowe była milcząca. W domu było jeszcze
gorzej – przygaszona, spłoszona, jak niewinne zwierzę, dziwnie smutna i przygnębiona. Nie
mogła nocami spać, zatem najlepszym sposobem na zaśnięcie były tabletki, którymi się
faszerowała, ale tylko tak mogła zamknąć zmęczone powieki i przespać całą noc. Tylko tak
wyłączała na moment świadomość. Jednak dzisiaj, już od samego rana była świadoma tego,
co się stanie. Przysięgała sobie, że nie uroni ani jednej łzy. W końcu nie ma powodu! – jak
sobie powtarzała – To ślub, a nie pogrzeb! – jednak na nic się to zdało. Przykleiła do siebie
uśmiech, nie chcąc dać niczego po sobie poznać i robić przykrości. Dobra mina do złej gry.
Inaczej nie potrafiła. Najgorsze było jednak co innego, kiedy Gosia poprosiła ją na
świadkową i się zgodziła, poczuła się jakby zdradzała sama siebie. Mimo całego bólu, jaki
teraz przepełniał jej krwawiące serce, postanowiła sprawiać pozory uradowanej szwagierki i
siostry. Postanowiła chociaż dzisiaj wyglądać olśniewająco. Nie wiedziała, czy podświadomie
chciała komuś pokazać jak wiele stracił, czy nie chciała być gorszą od siostry. Z tej okazji
wcisnęła na siebie spódniczkę do kolan, w kolorze brązowym. Do tego czerwony płaszczyk,
czerwone szpilki i wyprostowane włosy. Wyglądała zupełnie inaczej niż w pracy, czy na co
dzień. Zjawiskowo. Gdy usłyszała z ust Marka znaną formułkę, mocno przymknęła oczy,
spuszczając głowę. Nie chciała na to patrzeć.
– Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście
oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Markiem Krzysztofem Brodeckim i
przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe! –
odparła bez zająknięcia, dumna z siebie. Roześmiała się, cały czas patrząc Markowi w oczy.
– Na znak zawartego małżeństwa przyjmijcie państwo obrączki! – już po chwili na ich
palcach widniały obrączki. Po chwili urzędnik poprosił oboje o złożenie podpisów. Zanim
jednak podpisał, posłał w jej kierunku jeszcze szczerze uśmiech i złożył szybki podpis. Podał
po chwili długopis do jej ręki i również podpisała. Urzędnik poprosił świadka, którym był
oczywiście Adam, stający na równi z Basią. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, ale gdy
został wyczytany, podszedł do księgi i złożył szybki podpis. Basia mocno westchnęła, a
pochwali trzymała już długopis w dłoni. Nie wiedziała dlaczego, ale…ręka odmawiała jej
posłuszeństwa i nawet siłą woli nie mogła jej do tego zmusić. Spojrzała na parę młodą, a
Marek pokazał jej gestem, by podpisała. Ona jednak przez dłuższą chwilę gapiła się na
skrawek papieru. Kiedy wreszcie bez zawahania chciała złożyć swój podpis, jak na złość
długopis przestał pisać. Nie miała gdzie go rozpisać, z przecież nie będzie próbowała na
dłoni. Cała ta sytuacja wydała się wszystkim komiczna i zebrani goście podśmiechiwali się
pod nosem. Wreszcie wręczono jej drugi długopis i błyskawicznie, przez co z pośpiechu
trochę niedbale złożyła swój podpis, a ręka jej nie zadrżała. Wróciła do Adama, który objął ją
w pasie jedną ręką, domyślając się co nieco. Na koniec ceremonii bezsprzeczne było to, że
Gosia przyjmuje nazwisko dwuczłonowe. Już zdążyła rozwinąć się dziennikarsko i nie
chciała robić zamieszania. Marek nie był zbyt ku temu przychylny, ale w końcu to jej decyzja
a on nie ma prawa w to ingerować.
– …Wszystkiego najlepszego! – podeszła do niego, prawie na końcu, ze spuszczoną
głową. Z resztą większej możliwości nie miał, ponieważ tłum otoczył ich niemal natychmiast.
Uśmiechnęła się, choć patrząc na Marka takiego szczęśliwego, cisnęły się do oczu łzy. Nawet
patrząc na nią tak głęboko, wesołe iskierki w jego oczach przeznaczone były dla kogoś
innego. To bolało. Zdawać się mogło, że słucha jej życzeń, ale myślami, cały czas jest
przy…żonie. Może inaczej. Podobieństwo, którego już nie pozbędzie się do końca życia i tym
razem sprawiało, ze widzi w niej kogoś innego, choć za wszelką cen chciała dzisiaj być
zupełnie inna niż Gosia. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążyła się oswoić z
myślą, że z przyjaciela, kolegi z pracy, stał się dla niej szwagrem, nie wspominając już o
rychłym wyjeździe za granicę. Gdy wreszcie skończyła życzyć im powodzenia na nowej
drodze życia, mogła poczuć jak obejmuje ją w uścisku. Przymknęła mocno powieki, ciesząc
się tą krótką chwilą, kiedy może być tak blisko, a jednocześnie rozpaczając, że dzisiaj musi
położyć kres wszystkiemu. Musi zabić w sobie to uczucie, to mrowienie w żołądku, to
szybsze bicie serca. Zagryzła zęby, mówiąc do siebie, by uspokoić swoje trzęsące się jak
galaretka wnętrze. Oderwała się od niego i mruknęła coś o przeniesieniu kwiatów do Sali,
gdzie ma się odbyć przyjęcie. Jako świadkowa miała też trochę obowiązków. Ten dom
weselny cieszył się wytwornym, dużym wnętrzem, w sam raz do urządzenia weselnego
przyjęcia. W dość szybkim czasie znaleźli termin, a fakt, że wszystko dzieje się w jednym
miejscu był im stanowczo na rękę.
Po toaście, pierwszym tańcu, rozpoczęła regularna zabawa. Marek już w objęciach żony
szalał na parkiecie. Oboje patrzyli sobie w oczy niemal bez przerwy, a od czasu do czasu
skradali sobie szybkie buziaki. Nie widzieli poza sobą świata. Byli w sobie zakochani po
uszy. Basia natomiast przechadzała się między stolikami. Były ułożone co sześć osób.
Przeważał stół szwedzki, a zamiast jednej osoby odpowiedzialnej za donoszenie trunków, jak
wedle przekazów tradycji, zajmowali się tym kelnerzy. Brakowało typowego polskiego
akcentu, co nie znaczy, że wesele nie przypadło gościom do gustu. Cała otoczka weselna była
imponująca. Wszystko harmonijnie ze sobą współgrało. Wszystko było skrupulatnie
zaplanowane, bez możliwości żadnego poślizgu w czasie. Tylko Basia spoglądała na to
sceptycznie. Miała zupełnie inne wyobrażenia wesela. Nie chciała podążać za modą, w stylu
amerykańskich filmów, czy wesel sprawiających wrażenie tych opisywanych w tabloidach o
gwiazdach kina. Na swoim weselu chciała po prostu się wyszaleć, wytańczyć w rytmie disco
polo z rodziną, ukochanym. Upić polska, czystą wódką i porządnie zjeść. Marzył jej się ślub
taki, o jakim opowiadała jej najpierw babcia, a potem mama. Sielankowe i swojskie – tego
pragnęła. Był tylko jeden problem. Źle ulokowała swoje uczucia i „jej” pan młody tańczy na
weselu ze „swoją” panną młodą, dla której na wszystko się zgadzał. Zaakceptował jej
pomysły – nowatorskie, oryginalne, tak nietypowe. Może dlatego, że po prostu chciał, by tego
dnia było tak, jak to sobie wymarzyła w dzieciństwie, zdając sobie sprawę, że dla dziewczyny
to najwspanialszy dzień w życiu. Uśmiechał się, widząc jej radość na twarzy. Basia
obserwowała ich z boku, popijając już któryś z kolei kieliszek wina. Dopiła ostatni łyk i
poprosiła kelnera.
– Daj mi coś mocniejszego, ok.? Jak pić, to tak, by się upić! – uśmiechnęła się,
podnosząc kieliszek w górę. Poklepała chłopaka po ramieniu. A ten odszedł. Po chwili
kolejny utwór się skończył. Gosia szepnęła coś Markowi na ucho. Ten kiwnął głową, skradł
jej całusa i podszedł powoli do Basi.
– Zatańczymy…szwagierko? – nie zareagowała na to, co powiedział. Mimo, że nie było
głośno, coś zagłuszało jej fale. Była nieobecna. – Basia? – dotknął jej ramienia. Dopiero
wtedy, czując ciepło jego ręki, odwróciła głowę, zdając sobie sprawę co się dzieje i kto stoi
przed nią.
– Mówiłeś coś? – zapytała, robiąc gwałtownie krok w tył, co nieco go zdziwiło.
– Pytałem, czy zatańczymy! – podniósł ton, by tym razem usłyszała go za pierwszym
razem.
– Gosia cię tu przysłała? – zapytała złośliwie.
– Nie musiała! Stoisz tak sama, to pomyślałem… Gosia mówiła, że miałaś z kimś
przyjść, ale widzę, że gościu się nie stawił!
– Nie martw się! Jestem już przyzwyczajona, że faceci ode mnie uciekają! – przymrużył
oczy. Nie wyglądało to ani na feministyczną aluzję, ani na żart. Powiedziała to strasznie
poważnie. Nie wiedział, co ma powiedzieć.
– No… Jak widzisz ja jeszcze tu jestem i nie odpuszczę!
– Tak…Ty jeszcze – podkreśliła – …tu jesteś…
– To jak! Proszę! – uśmiechnął się, chcą jakoś poprawić jej nastrój, myśląc, że
naprawdę smuci się z powodu, że facet wystawił ją do wiatru. Tak naprawdę nie było żadnego
faceta. Baśka okłamała nie tylko siostrę, ale i samą siebie, wmawiając sobie, że tak jest. Że
jest na tyle atrakcyjna, by znaleźć faceta na wesele przez tak krótki okres czasu.
– Jeśli o ma być ostatnia rzecz o jaką mnie prosisz, to… no dobrze! – zadowolony
złapał ją za rękę i pociągnął na parkiet. Jak na złość z głośników puścili wolną melodię. Basia
spojrzała na niego dziwnie, a gdy objął ją w tali, prawie podskoczyła. Na szczęście nie dała
tego po sobie poznać. Taniec, jak taniec…Nic więcej! – pomyślała. A jednak nie. Czuła się
zupełnie inaczej. Na początku starała się unikać jego wzroku, ale gdy zaczął coś do nie
mówić, uległa. Marek zaczął żartować, a zrobił to tak umiejętnie, że na jej twarzy wreszcie
zagościł szczery uśmiech. Tak różny od tego, jaki darowała mu jego żona. Tu zobaczył
dołeczki. Uśmiechnął się do siebie w duchu. Jak zwykle dobrze im się ze sobą rozmawiało.
Za to Basia podczas tańca na moment zapomniała, że tańczy z mężem siostry. Jednak
rzeczywistość wróciła za szybko. Niespodziewana się, że aż tak szybko. Po skończonym
utworze, podziękował jej patrząc w oczy, aż ugięły się pod nią kolana. Pokierował się do
stolika, a Basia na ustach wciąż miała ten uśmiech. Odprowadziła go wzrokiem. Przez
moment wydawało jej się, że odwrócił się w jej kierunku. Jej mina zrzedła kiedy usłyszała
głośne „Gorzko!”, a potem zobaczyła całujących się nowożeńców. Czując, że już dłużej nie
może, niepostrzeżenie wyszła z sali, zbiegając po cichu po schodach. Wyszła się
przewietrzyć, musiała pobyć sama. Jedynie Adam zauważył, jak znika. Chciał za nią iść,
ale… zrezygnował. Domyślił się, że teraz potrzebuje samotności. Wiedział, domyślił się. Gdy
tylko odeszła dość spory kawałek, przechadzała się w parku nieopodal Pałacu Ślubów.
Usiadła na ławce i zakryła usta ręką. Wybuchła szlochem, przy tym nie pozwalając by łzy
dość mocno zniszczyły jej make–up. Kiedy wróciła, poprosiła tego samego kelnera o super
mocnego drinka.
– Super mocnego! – poprosiła, wciskając mu do kieszeni napiwek. Co dalej było, nie
pamiętała. Widziała tylko kieliszek. Jeden, drugi, trzeci…Ostatecznie obudziła się w swoim
mieszkaniu, a przy łóżku siedział Adam.
– A–daaaaammmm… – przeciągnęła, łapiąc się za głowę. Ból był nie do zniesienia. Tak
właśnie powitała kolejny dzień w czasie, kiedy młoda para spędziła upojną noc w hotelu.
Wyszli około 2.00 i już nie wrócili. Komisarz, jako miłosierny samarytanin, podał jej wodę
mineralna, z grobową miną.
– Może ci jeszcze nalać? – zapytał z sarkazmem.
– Proszę cię…– poprosiła. Każdy dźwięk odbijał się o jej uszy ze zdwojoną siłą. Z
trudem podniosła się i usiadła na łóżku, popijając wodę. – Która godzina?
– 8.00! – odpowiedział już nie tak karcąco.
– Jak się tu znalazłam? Nic nie pamiętam!
– Przywiozłem cię, a klucze miałaś w torebce! A Marek podał mi adres… – Zawada
dziwnie przewrócił oczami. Widocznie zadzwonił nie w porę. A słowo „Marek” sprawiło, że
momentalnie odwróciła głowę. Popiła jeszcze jednego łyka, kiedy pobladła. Źle się poczuła.
Zakrywając usta ręką, pobiegła do łazienki. Adam pokiwał przecząco głową.
– Gośka, pośpiesz się! – Marek stał już na parkingu i krzyczał, kiedy ta się cofnęła,
zapominając jakiś rzeczy. Został sam z Basią. Ona chodziła z dala od samochodu, z rękoma w
kieszeniach. Od samego rana unikała rozmów z Markiem, który już od 6.00 pomagał Gosi w
przygotowaniach do wyjazdu. Marek usiadł na masce, ale po chwili spojrzał na Basię. Od
dwóch dni prawie z nią nie rozmawiał, a ma za chwilę wyjeżdżać na tak długo. Nie miał w
planach zostania tam na zawsze, ale może po prostu jest na niego zła, że zabiera jej Gosię.
Podszedł do niej.
– … Może jednak pojedziesz z nami na lotnisko, co? – uniosła głowę.
– …Po co? – spojrzała na niego zrezygnowana –
…Przecież…przecież możemy
pożegnać się tutaj… Co to za różnica? – spojrzała na niego wygaszonym spojrzeniem.
Odwzajemnił spojrzenie. Nawet się nieco zmartwił. Mówiła straszni cicho, ochrypniętym
głosem. Nikomu się nie przyznała, ale od 2 dni nie może zmrużyć oka, a poduszki już nie
trzeba upierać. Nosiła nawet ręce w kieszeni, by nie było widać, ze w środku cała się trzęsie, a
ręce jej drżą. Chodziła jak cień.
– …Pewnie Gosia wolałaby, żebyś była…Ja też…
– Gosia mów różne rzeczy, ale sama wie, że to nienajlepszy pomysł… – udała, że nie
słyszy jego „ja też”. Nie chciała obie robić złudnych nadziei. Na nic już nie liczyła. – Poza
tym ja nie przepadam za pożegnaniami! To zbyt …
– Zbyt jakie? – dopytał, patrząc na nią przenikliwie.
–…Zbyt mdłe! – skłamała, patrząc mu prosto w oczy. Emanowała z nich jakaś dziwna
emocja. Złość. Dzikość. Jakby chciała się do niego zniechęcić i wymusić na nim to samo.
Chciała postawić się w złym świetle… Specjalnie prowokowała, by kiedy tego dokona, mogła
się do niego zniechęcić tak samo. Jeszcze niedawno byli prawie przyjaciółmi a teraz, kiedy
stali się rodziną, traktuje go jak obcego. Nie rozumiał tego.
– Gosia i tak źle znosi rozstania… – dodała. – Ale ty powinieneś o tym wiedzieć lepiej.
W końcu jest twoją żoną, gotową pojechać za tobą na kraniec świata… – nie mogła się
powstrzymać. Spuściła głowę, dłubiąc butem w ziemi. Tym razem musiał zapytać, skąd taka
oschłość.
– … Masz do mnie o to żal? …No powiedź! – nalegał, patrząc jej w oczy.
– Nie…Nie mam do ciebie żalu, Marku! – odpowiedziała, ale nie miała zamiaru go
przekonywać o tym, czy mówi szczerze. Pokiwała przecząco głową, ale dalej była smutna i
przygaszona. Spoglądali sobie w oczy. Marek chciał z nich wyczytać, czy kłamie, ale ich
rozmowę przerwało nadejście Gosi.
– Już jestem, możemy jechać! – spoglądała to na siostrę, to na męża. – Przeszkodziłam
w czymś?
– Nie! – pierwsza wyrwała się do odpowiedzi Baśka. – Spóźnicie się… Wsiadać! –
wskazała ruchem głowy. – Zadzwońcie, jak dolecicie.
– Ale Baśka… – Gosia posmutniała – Przecież ty jedziesz z nami! Odprowadzisz nas na
lotnisko! I nawet nie masz prawa odmówić! Nie wyobrażam sobie, by ciebie tam nie było i
bardzo cię proszę!
– Znam was i świetnie sobie poradzicie beze mnie! Nie jestem wam do niczego
potrzebna! Jeszcze się…– urwała w odpowiednim momencie –
Tak będzie lepiej… –
dorzuciła przewrotnie. Gosia z desperacją spojrzała na Marka, by ten coś zrobił. Bez niej się
nie ruszy i mogą się nawet spóźnić!
–… A zrobisz to, jeśli…cię o to poproszę?...W imieniu Gosi?
– Basiek, zgódź się! – Basia w obliczu owej dwójki, nie miała szans, by postawić
twardo na swoim…
Godzina odlotu zbliżała się nieuchronnie. Cała trójka usłyszała numer lotu i bramki.
Powoli musieli się zbierać. Marek wiedział, ze to będzie trudne dla obu. W oczach Gosi już
zbierały łzy. Podeszła bliżej siostry.
– Będę za tobą tęsknić…Bardzo, bardzo…
– To tylko rok! …Szybko zleci… – sama nie wiedziała, skąd wzięła siły, by ją jeszcze
pocieszać. Sama czuła się fatalnie i tylko modliła, by nie puściły jej nerwy. Choć jej głos się
lekko załamał, próbowała być silna. Gosia jednak wybuchła płaczem, wtulając się do Basi.
– Nie rycz…– szepnęła, czochrając ja po włosach. W oczach Basi również stanęły łzy,
ale zdołała je pohamować. Oderwały się od siebie, po dłuższej chwili. Marek na chwilę
odszedł, by mogły w spokoju porozmawiać. Gosia wytarła mokre policzki. Marek po chwili
dołączył do żony. Basia czuła, jak wzrasta w niej napięcie, a nerwy są coraz większe. Zbliżała
się minuta rozstania. Serce zaczynało jej pękać. Spojrzała na Marka. Ten podszedł do niej,
patrząc niepewnie. Nie wiedział, jak ma się zachować. Basia jednak wymusiła na strunach
głosowych jakiś dźwięk, choć oczy miała już niebezpiecznie zaszklone.
–…Op… Opie–kuj się nią… – kiwnął głową, patrząc jej w oczy. Marek chciał ją
przytulić, w końcu wyjeżdża na tak długo, a naprawdę traktuje ją jak przyjaciółkę. Gdzieś w
środku była dla niego ważna i będzie mu jej brakować. Poza tym zauważył, że jest jej ciężko.
Że próbuje być twarda, ale… jej to nie wychodzi. Ona jednak zrobiła krok w tył i wyciągnęła
rękę na pożegnanie. Spojrzał najpierw na jej rękę, a potem na wyraz twarzy. Nie wyrażał
żadnych emocji, poza oczami. Niepewnie uścisnął jej dłoń. Puściła jego rękę jak oparzona,
zdając sobie sprawę, że przytrzymuje ją odrobinę za długo. Marek zrobił krok w tył,
podchodząc do Gosi. Podniósł bagaże.
– … Na nas już… Musimy już iść… – Basia kiwnęła głową, czując jak powoli nie radzi
sobie z napływającymi do oczu łzami.
– T–ak…Idź–cie…– ledwo wydukała. Oboje spojrzeli jeszcze raz na Basię. Gosia
czując, że jeśli zaraz nie pójdzie, nigdzie nie wyleci, poszła przodem. Marek miał już
odchodzić, tak samo, jak dziewczyna, kiedy Basia podbiegła do niego i mocno się do niego
przytuliła. Z początku zszokowany stał jak kołek, ale po chwili i on ja przytulił. Przymknęła
powieki, spod których pociekło parę łez. Bez słowa, oderwała się od niego i wybiegła w
przeciwnym kierunku. Marek powiódł za nią wzrokiem, ale po chwili dołączył do Gosi. Ta
rozklejając się na dobre, mocno się do niego wtuliła i oboje, objęci udali się w wyznaczonym
kierunku…
Cz. 11
Widok samolotu wzbijającego się w powietrze zapamięta na zawsze. Stała na tarasie
widokowym usiłując powstrzymać spływające łzy, ale na próżno. Nawet przechodnie, patrzyli
na nią z politowaniem. Cała rozmazana ze zbolałą miną. Znaleźli chwilę na zastanowienie się
jak wielkie musi być cierpienie tej dziewczyny. Sami żegnali swoich bliskich, ale…Basia
zachowywała się tak, jakby odeszli na zawsze, bo po prostu tak się czuła. Dzisiaj skończył się
pewien etap w jej życiu. Coś się skończyło i już nie wróci. Tylko ona nie chciała niczego
kończyć, skoro na dobrą sprawę, nic nie zdążyło się zacząć. Naprawdę nie chciała o niczym
zapominać. Nawet gdyby zmobilizowała wszystkie siły nie potrafiłaby wymazać niczego z
pamięci. Pragnęła, by cały jej dotychczasowy świat pozostał niezmienny, ale teraz jest tak
bezradna, że kto wie, może nawet sam Pan Bóg nie jest w stanie jej pomóc. Ni z tego ni z
owego zaczął padać deszcz. Niebo gwałtownie pokryło się ciemnymi, burzowymi chmurami.
Tak pociemniało, że teraz z trudem szło odróżnić dzień, od nocy. Zimne krople deszczu
spadały na jej twarz. Ona jednak była niewzruszona. W ogóle nie przejmowała się złą aurą.
Wystawiła dłonie przed siebie, zbierając w złożonych dłoniach siarczyste krople deszczu.
Trzymała je tak długo, aż napełniły się po brzegi, a potem wylewały się, poprzez jej palce, jak
rzeka, która wystąpiła z koryta. Uniosła głowę i teraz nie szło dostrzec, czy te spływające
kropelki to łzy, czy deszcz. Dla Basi może nawet lepiej. Tylko dlaczego nie może przestać
płakać?! Bardzo chce, ale wszystko sprzysięgło się przeciwko niej, że nawet nad sobą nie
panuje. Zakryła ręką usta, by stłumić szloch. Jedna z starszych pań, przechadzających się po
tarasie widokowym, nie pozostała obojętna na rozpacz dziewczyny. Współczuła jej bardzo,
widząc w jakim jest stanie.
– Dziecko, on wróci! – uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco, pocierając ramię, chcąc
na chwilę jej ulżyć w cierpieniu, podnieść na duchu. Spojrzała na kobietę, po czym zawiesiła
wzrok. Nawet nie wiedziała jak dotarła do tego pustego domu. Szła intuicyjnie i przespała
około 12 godzin. Potem żyła machinalnie, aż w końcu rana się zagoiła, choć blizna pozostanie
jej na całe życie…
Półtora roku później…
Siedziała na obrotowym krześle przy biurku, które zakupiła jakieś trzy miesiące po
wyjeździe Gosi i wkrótce potem wstawiła do nowego mieszkania, które wynajęła. Było
mniejsze, z wysokimi kosztami wynajmu, które teraz musiała pokrywać sama, ale bardzo
przytulne i dobrze się w nim czuła. Kiedy podniosła się z dołka emocjonalnego, postanowiła
zmienić środowisko i zacząć żyć samej, na własny rachunek, jakby od zawsze była
indywidualistką. Nie w cieniu siostry. Od teraz żyła sama i nawet nie zauważyła, jak z tej
nieco przestraszonej, wycofanej dziewczynki, unikającej kontaktów z płcią przeciwną, stała
się bardzo twardą, odważną kobietą. Może zmieniła ją też po czyści praca. Nie raz stała na
krawędzi życia i śmierci. Musiała stwardnieć, bo by przegrała, a nie mogła! Już raz poniosła
klęskę, więc w życiu zawodowym postanowiła być outsaiderką i mów wykrzyczeć:
„Victoria”. Całe życie miała przy sobie siostrę, były niemal nierozłączne, pomimo dzielących
Icg różnic, a teraz była zdana wyłącznie na siebie i ona też ma prawo ułożyć sobie z kimś
życie i być po prostu szczęśliwą. Wreszcie szczęśliwą. Już szczegóły z życia Gosi i Marka nie
sprawiały jej bólu, praktycznie zachowywała się jak typowa szwagierka. Wysłuchiwała
lamentów, narzekań, ale także tych bardziej przyjemnych aspektów ich związku. Niestety ich
było coraz rzadziej. Od nieco ponad pół roku Gosia notorycznie opowiadała jej wyłącznie o
ich problemach i ciągłych kłótniach. Przeważnie o nic. Mało znaczące błahostki. Wyczuła też,
że był i poważniejszy problem, ale Gośka nie chciała jej powiedzieć jaki. Dlatego też
pomyślała, że to musi mieć związek z jej siostrą, bo to Marek miał do Goi o coś żal. Raz
nawet słyszała przez skarpa, którego Gosia zapomniała rozłączyć, jak na siebie krzyczeli.
Skończyło się to jednak na wybuchu płaczu Brodeckiej i podniesionym głosie Marka. Kamera
umieszczona była tak, że widziała jak wzburzony wychodził. To był ich największy problem.
Na mieszkanie i byt nie mogli narzekać. Mieli wspaniałe mieszkanie, pensja Brodeckiego
płacona w euro czterokrotnie przewyższała wynagrodzenie, które otrzymywałby w Polsce.
Jednakże wiele by dał, by móc jak najszybciej wrócić do kraju. Czuł się jak emigrant, a i tak
pomimo wszystko kasa nie była najważniejsza! Lepiej mu się pracowało u Zawady –
przyjaciela. Tutaj jest wyraźny podział na podwładnych i szefa. Sztywne trzymanie się
regulaminu, za którego złamanie nie raz dostawał p głowie, pomimo rozwiązanej sprawy. Za
to niemiecki policjant niejaki Frank Becker po półmroku skapitulował. Nie mógł się
przyzwyczaić do warunków w jakich pracują Polacy, a do tego czuł się dyskryminowany z
uwagi na orientację seksualną. Pomimo, że Niemiec wrócił do kraju, Marka postanowili
zatrzymać do końca kontraktu, a nawet już powstają sugestie by go przedłużyć, nawet
kosztem wyższej stawki na godzinę. Już i tak jego pobyt się przedłużył, nasi unijni przyjaciele
nie mieli nic przeciwko. Tylko początkowo byli sceptyczni, wystarczyło, by tylko się
wykazał. Zawada śledząc jego losy na obczyźnie był z niego dumny. Nie pożałował, że go
poręczył kumplom z niemieckiej policji. Spisał się brawurowo. Mniej brawurowo było w
domu. Wracał zmęczony, a przeważnie potem sprzeczał się z żoną. Nie wszystko idzie
wytłumaczyć napięciem przedmiesiączkowym. Gosia była bardzo humorzasta i niekiedy
nieco irytująca. A też ciągle ugody, kompromisy zaczęły nudzić ich oboje. Stąd spięcia, kiedy
któraś ze stron chciała postawić na swoim. Mieli zupełnie różne zdania, nawet w sprawach
elementarnych. Dla Marka coś było czarne, a dla Gosi białe. Nic pomiędzy.
Była do sobota, późny wieczór. Jak zawsze umówiona najpierw telefonicznie. Siedziała
przy komputerze, przy biurku w salonie. Rozmawiała z Gosią pod nieobecność marka, zatem
mogły pozwolić sobie na pełen luz i mieć pewność, że nie podsłuchuje, domyślając się w tym
plotki i słusznie. Roześmiała się, kiedy Gosia dziecinnie skrzywiła usta w grymasie.
– Czy ty aby czasem nie przesadzasz? Jest policjantem! Sama wiem co to za praca!
– Wiesz, nie wiesz! Ale ja się o niego boję! Wczoraj przyszedł pobity! – podkomisarz
poczuła nagły skok ciśnienia.
– Pobi–ty? – zapytała po chwili, a jej głos lekko zadrżał.
– No! Jakiś gówniarz z prywatnej szkoły rozwalił mu nos! Wiesz, te punki i inne! Myślał
szczeniak, że da sobie z nim radę, nie dał, ale sam fakt! – odetchnęła z ulgą.
– Wiesz…w naszym zawodzie takie wpadki są nieuchronne, spotykamy różnych ludzi.
– Tsaaa…– odburknęła, przewracając oczami. – Tylko ta praca i praca… Ech…
– Ale nocą nadrabiacie! – postarała się to wypowiedzieć jak najradośniej i jej się to
udało, chcąc jakoś ją rozweselić. Dziwnie jednak zamilkła i to nie było to, że nie chce
odpowiedzieć. Coś ją gryzło.
– … Mogę ci coś powiedzieć? – Basia zmarszczyła brwi, kiwnęła głową, dając
przyzwolenie. Gosia westchnęła i kontynuowała. – … Praktycznie od dwóch miesięcy ze
sobą…nie sypiamy ze sobą! … On przychodzi, kiedy ja już śpię, albo widzimy się tylko rano,
przelotnie przy śniadaniu, ale też nie zawsze… Kiedy dostaje głupi telefon, rzuca wszystko i
biegnie do tej swojej pracy… A ja zostaję sama…Nie mamy nawet czasu szczerze
porozmawiać…Jak już to siłą coś od niego wyciągam, albo się kłócimy… – spuściła głowę. –
I myśli, że to, co się między nami dzieję, to moja wina! Raz mi to wykrzyczał! – na twarzy Basi
pojawiło się zaskoczenie. Rozbieganym wzrokiem przyglądała się siostrze.
– Dlaczego twoja? – Gosia przewróciła oczami.
– Jeden powód: Bo nie chcę zajść w ciążę! – Basia wybałuszyła oczy. – Nie! Znaczy
chcę! Ale jeszcze nie teraz! … Ale on tego nie rozumie! Mam pracę, jestem tam już ceniona
dziennikarką i mam iść na macierzyńskie? W życiu nie! Nie chcę wstawać w nocy i babrać się
w pieluchach!
– Gośka! – Basia skarciła ją z niezadowoloną miną.
– Jeszcze nie! Nie jestem na to gotowa! Nie prędzej niż…– dała sobie chwilkę czasu na
zastanowienie, po czym wypaliła – …po 30!
– Żartujesz chyba! Żadna dziewczyna nie jest przygotowana do zostania matką, tego
trzeba się nauczyć, ale ok.! Twoja sprawa, nie wtrącam się.
– Mogłabyś się chociaż raz wtrącić i mu coś powiedzieć! – odparła ze złością,
przygryzając zęby. – …Czasem zachowuje się jak furiat!
– Nieprawda! – zaprzeczyła, podnosząc nieco ton, co zdziwiło siostrę Basi. – Znaczy…
Może czasem powie coś, czego nie przemyśli, w złości, ale potem żałuje…Jest jak dynamit,
który łatwo wybucha, przez co trochę impulsywny, narwany… Ale nigdy nie był furiatem… –
zaczęła go bronić, czego nawet nie zauważyła.
– Nie wiem, jak ty to robisz, że aż tak znasz się na ludziach… Ja go chyba nigdy nie
zrozumiem…
– A opowiedziałaś mu o tym, dlaczego nie chcesz?
– Tak, powiedziałam! Przytaknął, coś odburknął pod nosem, a potem się do mnie nie
odzywał przez tydzień… I od tego czasu…Unika mnie… To gorsze niż nasze ciche dni…
– Sama powiedziałaś, że się nie widujecie przez pracę, więc to pewnie przez to! Gdyby
mógł spędzałby z tobą godziny! Widziała, jaki był w tobie zakochany!
– Właśnie…Był… – w jej oczach wzbierały łzy. Wybuchła po chwili płaczem. – …Teraz
jest taki obojętny! … Jakbym nic dla niego nie znaczyła!
– Nie mów tak! – Basia na widok siostry również posmutniała.
– Ale tak czuję! Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz powiedział mi, że mnie kocha… –
nie zdawała sobie sprawy, że ktoś przysłuchuje się ich rozmowie. Nie zauważyła, ale Marek
stał pod drzwiami, podsłuchując ich rozmowę. Posmutniał, słysząc to wszystko. Teraz
zrozumiał co też ona czuła. Musiał naprawić swój błąd. Szef puścił go wcześniej do domu,
zauważając, ze od pewnego czasu jest jakiś przygaszony, wręcz smutny. Pierwszy raz
pozwolił sobie na prywatę i ze względów rodzinnych dał mu dwa tygodnie wolnego, licząc od
tego poniedziałku, po weekendzie.
– Ychymn…Marek nie wygląda na wylewnego, ale to nie znaczy, że tak nie jest…Poza
tym, to, że kocha ciebie, a nie m…– na szczęście urwała w odpowiednim momencie. – …a
nie mądralińskiej, pyskatej chłopczycy mówi jednoznacznie, że to ty jesteś dla niego
idealna… – na twarzy Gosi pojawił się delikatny uśmiech – Jestem tego pewna…– dodała
nieco ochrypłym głosem.
– Dobra, bo ja cię tu zamęczam swoimi problemami, a co tam u ciebie?
– …yyymmm….W porzo! – obie się zaśmiały.
– A co z tym Jackiem? – Marek na słowo Jacek nieco się zaciekawił.
– Jakim Jackiem?
– No tym, z którym byłaś na kolacji… – zasugerowała, zagryzając dolną wargę.
– A z tym Jackiem… chym…Normalnie, jak na kolacji! – odpowiedziała przewrotnie,
ale też nie miało zbytnio czego opowiadać. Jak na razie nie wyczuła między nimi żadnej
chemii. W ogóle nic nie czuła, prócz sympatii.
– No, ale jaki jest?! – cała aż podskoczyła z podekscytowania.
– Jak Jacek… Fajny z niego kumpel, to wszystko!
– Całowaliście się?! – wypaliła z nagła.
– Nie! – zaprzeczyła kategorycznie. – I nie ciągnij mnie za język, bo i tak nie podam ci
żadnych pikantnych szczegółów, bo ich po prostu nie było, ok.? – Gosia posłusznie pokiwała
głową – No! – zaśmiała się.
– Ale nie zamierzasz być do końca życia singlem, co? – to pytanie nie było dla niej zbyt
sympatyczne.
– …Nie! – jej mina spoważniała, a w głosie dało się wyczuć nutkę złości. – Muszę już
kończyć, bo Kojak miałczy mi pod nogą!
– Nie wiem, dlaczego trzymasz tego myszołapa w domu! Brrrrr! – wzdrygnęła się.
– Bo Kojak jest kochany! Bardziej od niektórych ludzi! – Marek słysząc to zaśmiał się.
Nie pomyślał jednak nad konsekwencjami. Gosia odwróciła się na moment w stronę drzwi i
ujrzała go stojącego w progu.
– No to pa! Zadzwonię jutro! Buziaki!... A! Pozdrów Marka, bardzo cię proszę! –
Do…dobrze! – spoglądała cały czas na Marka, czego Basia nie zauważyła. Rozłączyła się. –
Co tu robisz tak wcześnie? – zwróciła się do męża, a ten podszedł bliżej.
– …Tak ci to przeszkadza? To mogę wracać? – ugryzł się w język. Nie chciał tego
powiedzieć. Gosia spojrzała na niego wrogo, po czym gwałtownie wstała z krzesła. Zatrzymał
ja ręką. – Przepraszam! – spotulniał, żałując za swoje słowa. – Nie chciałem być
taki…szorstki! – dodał, ze skruchą, mając nadzieję, że uda im się wreszcie szczerze
porozmawiać.
– Tak jak ostatnio, kiedy ci powiedziałam, że nie chcę dziecka? – zironizowała. Nagle
spoważniał i zagryzł nerwowo zęby. – Ja próbowałam przynajmniej być miła…
– Dlatego teraz wyżywasz się na mnie? Dobra, nie mówmy o tym! Idę pod prysznic! –
burknął niezadowolony.
– Aha! – przypomniał sobie. – Od poniedziałku mam dwa tygodnie wolnego! Jak
zechcesz, możemy polecieć do Polski! – beznamiętnie, a wręcz obojętnie przez drzwi.
– Dobrze! – odparła podobnie, choć w głębi serca ucieszyła się, że wreszcie zobaczy się
z Basią. Pewnie w innych okolicznościach oboje cieszyliby się na głos z tego wyjazdu.
Tymczasem Basia zamknęła laptopa i wzięła swojego czworonożnego przyjaciela na
ręce.
– My nie mamy takich problemów, prawda? Żadnych facetów, żadnych rozczarowań,
żadnej miłości! Tak? – kotek zamiauczał, a ona wybuchła śmiechem. – Szkoda, że jest już za
późno… – westchnęła.
Cz. 12
Czekała przed bramką, nerwowo chodząc z tą i z powrotem. Nagły telefon od Gosi, że
przylatują, niesamowicie ją ucieszył. Cieszyła się też, że wreszcie ich zobaczy. Przez ten czas
większy kontakt utrzymywała z siostrą. Z Markiem praktycznie nie rozmawiała. Bynajmniej
nie na osobności. Starała się ograniczyć z nim kontakt, jak tylko się da. Dlatego też oddalili
się od siebie i teraz już nawet nie wiedziała, czy myśli o niej w kategoriach przyjaciela, czy
tylko zwykłej szwagierki. A on też sama nie wiedziała, co tak naprawdę do niego czuje. Już
serce nie biło jej szybciej na jego widok, czy dźwięk jego imienia. Nie wzdychała po kątach,
czy do zdjęć, jakie Gosia przysyłała. Może to było tylko chwilowe zauroczenie? Zwykła
choroba, z której się wyleczyła? Przynajmniej tak się jej wydawało. Z podniesionym czołem
czekała na moment, kiedy przed nią staną, tacy realni, prawdziwi. Choć widywała ich
codziennie przez skypa, komputer jak wiadomo nie oddaje wszystkiego. Była ciekawa czy się
zmienił, jak teraz wygląda, czy jest tak samo przystojny. Ale chyba dopiero teraz zdała sobie
sprawę, że najbardziej tęskniła, za tymi błękitnymi oczami. Czasami jej się wydawało, ze
widzi w nich tunele, gdzie na końcu znajduje się światełko życia. Miała też wrażenie, że
niekiedy na nią patrzył, świat na chwilę się zatrzymywał. Często widywała go w snach,
zawsze jednak niewyraźnie. Najmilej jednak wspominała jego uśmiech. Gdy zamykała oczy,
sobie go wyobrażała, kiedy było jej ciężko, poczuła się jakoś szczęśliwsza.
Aż tak bardzo się zamyśliła, że ocknęła się, słysząc swoje imię.
– BASIA!! – była to Gosia, biegnąca w jej kierunku. Nawet nie zauważyła, kiedy się
znalazła tak blisko niej. Od razu się przytuliły w długim uścisku.
– Basiek, jak ja tęskniłam! – starsza Storosz zachichotała. – Jak się cieszę, że cię widzę!
– Ja też, młoda, ja też! – przymknęła oczy, z uśmiechem.
Był czerwiec, więc Gosia miała na sobie letnią sukienkę, w kolorze morskim i białe
balerinki, dobrane do torebki, oprawek od okularów „na muchę”, chroniących przed
promieniami słońca i paska, który przewiązywał jej talię. Wszystko bardzo modne w ostatnim
czasie. Kiedy nacieszyły się powitaniem, dopiero kiedy się od siebie oderwały, zauważyła
Marka. Stał z boku, co było bardzo dziwne. Od zawsze pamiętała, że trzymali się za ręce, a
teraz? Strasznie zastanawiające. Uznała jednak, że nie jej to oceniać. Ile par, tyle związków.
Wymienili z Markiem niepewne spojrzenia. Zdawali mierzyć się wzrokiem. Bluzka na
szerokim naradkach uwydatniała jego umięśnione ramiona. Wyglądał jakby wrócił z długich
wakacji, ale nic a nic się nie zmienił. No może w jej oczach wydał się jeszcze przystojniejszy,
o ile to możliwe, zwłaszcza w tych przeciwsłonecznych okularach. Serce o dziwo zabiło jej
mocniej na ten uroczy widok, a uczucie gorąca rozpalało od środka. Basia też wydała mu się
taka sama, a jednak inna. Przyglądała na niego pewna siebie. To już nie ta sama nieśmiała
dziewczyna, którą poznał. Jak zawsze w bojówkach i bokserce, odsłaniającą małą część
płaskiego brzuszka oraz z bronią przy grubym, skórzanym, czarnym pasku. Na pierwszy rzut
oka widać, że policjanci są zawsze na służbie. Jej styl się nie zmienił. Wciąż był chłopięcy z
nutką ukrytej kobiecości, którą dostrzegą tylko ci, którzy chcą ją zobaczyć. Po chwili,
speszona, choć nie dała tego po sobie poznać, spuściła wzrok i wyciągnęła do niego rękę,
jakby w ogóle się nie znali, albo dopiero co poznali.
– Cześć! – na jej ustach nie było cienia uśmiechu. Sprytnie go chowała pod sobą. Dla
niego w tych włosach potarganych od wiatru i przez wpięte w nie okulary, wyglądała tak
dziecinnie, młodo. Tak jakby czas, zamiast do przodu, posunął ją o parę lat wstecz.
Odwzajemnił uścisk, uśmiechając się i ściągając lewą ręką okulary, a prawą przyciągnął ją do
siebie, by móc pocałować w policzek. Gdy poczuła jego wargi na jego policzku, poczuła się
strasznie zmieszana, a przy tym wrażenie było całkiem przyjemne. Jednak to drugie wolała
natychmiast wykluczyć. Gdy się wyprostował odwróciła głowę, by na niego nie patrzeć.
Założyła okulary na nos. Na szczęście Gosia sama rozpoczęła rozmowę.
– Dobrze wyglądasz! – rzucił z uśmiechem, a ona momentalnie odwróciła głowę w jego
kierunku, kładąc okulary na włosach.
– …Wy …też! – uśmiechnęła się delikatnie w jego kierunku, po czym ponownie
założyła okulary na nos. Zaśmiał się dyskretnie.
– Mówię ci, jak się bałam wsiąść do tego samolotu! Wiesz jaki mam lęk wysokości! Ale
dobrze, że jesteśmy już na ziemi…To co? Najpierw pojedziemy do hotelu, a potem gdzieś
razem wyskoczymy, co? – zaproponowała podekscytowana.
– Chcecie mieszkać w hotelu? – zdziwiła się, patrząc to na Gosię, to na Marka.
Zauważyła po minie Marka czyj był to pomysł, którego on jak widać nie podzielał.
– …A dlaczego nie? My co prawda mamy wolne, ale ty pracujesz! Nie będziemy ci się
zwalać na głowę. Będziesz zmęczona i jeszcze my! Nie ma mowy! – pokręciła głową.
– Nie ma mowy, żebyście mieszkali w hotelu! Może moje mieszkanie nie jak to wasze
berlińskie, ale się pomieścimy! – nie wiedziała co ją podkusiło, by to zaoferować. Może z
czystej uprzejmości?
– No nie wiem… – spojrzała na Marka, jednak ten udał, że tego nie widzi. To jej siostra
i niech sama podejmuje decyzję.
– Bez gadania! Bo się obrażę! – zagroziła.
– W takim razie chyba nie mamy wyjścia! – nie myślała, że Marek przystanie na tą
propozycję, pomimo, że jak zdążyła zauważyć nie przepada za hotelami. To nie to samo co
domowa atmosfera.
– No to idziemy! Jestem samochodem!
– A dasz poprowadzić? – zapytał ze śmiechem.
– …Yyyy…Może! – uśmiechnęła się do siebie, wychodząc przodem z budynku. Zaraz
po tym, jak Marek wrzucił walizki do bagażnika samochodu, jechali przez ulice Warszawy do
mieszkania Storosz. Obie panie siedziały z tyłu, by mogły w spokoju porozmawiać. Marek za
to w milczeniu prowadził auto, które teraz, mimo, ze jest własnością komendy, należy do niej.
Basia korzystają z okazji, musiała zapytać, jak stoją sprawy z Markiem.
– Dalej się kłócicie? – szepnęła, ale Marek, który przez dłuższy czas ich obserwował,
spoglądając w lusterko, domyślił się, ze rozmawiają o nim. Wspólnie z Markiem ustalili, ze
przez te dwa tygodnie będą udawać, że wszystko jest w porządku, zatem odpowiedziała na jej
pytanie wymijająco, nie patrząc w oczy.
– Jak zawsze – zaśmiała się – …Ale te upojne noce… – Basia uśmiechnęła się na
przymus, połykając haczyk. Za to Gosia szybko zmieniła temat. Droga upłynęła im w miłej
atmosferze. Gdy znaleźli się w mieszkaniu Storosz, Basia oddała im pokój gościnny,
specjalnie przygotowany na ich przybycie, choć nie wiedziała jeszcze, czy się zgodzą. Miała
jednak świetną intuicję i się jej trzymała. Po pysznej kolacji, jaką zaserwowała schab
nadziewany ziołami i filet z soli w sosie cytrynowym (jej popisowe dania, których nauczyła
się z książki kucharskiej o włoskiej kuchni. Wstała, zabierając brudne talerze.
– Przepraszam was na moment! – spojrzała znacząco na brudne naczynia i czym prędzej
pognała do kuchni pozmywać. Marek i Gosia przez chwilę zostali sami. Kiedy ta chciała już
coś powiedzieć, Marek wstał, nie dając dojść jej do słowa i rzucił wymijająco.
– Poczekaj, pomogę ci! – wstał i poszedł za nią. Basia zauważając, że stoi w progu,
przypadkowo upuściła wycierany talerz. Gosia odwróciła głowę w stronę kuchni, od której
salon nie był zbytnio odgrodzony.
– Cholera! – zaklęła, od razu kucając i zbierając kawałki szkła. Marek momentalnie
znalazł się obok.
– Pomogę ci! – zaoferował.
– Nie trzeba! Poradzę sobie sama! – odparła, nawet na niego nie patrząc. Pozbierała
szybko odłamki na szufelkę i wrzuciła do kosza. – Wracaj do Gosi! Nie lubię, jak mi się tu
ktoś kręci, ok.? – zachowywała się jakoś inaczej. Jakby wszystko spoczywało na jej barkach,
a kiedyś taka nie była. Teraz nawet nie daje sobie pomóc.
– Chciałem tylko pomóc, ale jak tak bardzo ci to przeszkadza, to... – urwał i chciał już
wyjść kiedy go zatrzymała.
– Marek! – odwrócił się. – No dobrze, skoro już mi przeszkadzasz, to przynajmniej się
na coś przydasz! – rzuciła mu do rąk ściereczkę. Ona myła naczynia, które on wycierał,
odkładając na suszarkę. Przez dłuższa chwilę milczeli, ale Marek, nie mogąc się
powstrzymać, zapytał.
– Co tam w fabryce? – spojrzała na niego.
– Po staremu… – odparła od niechcenia nie patrząc mu w oczy, a on dziwnie
posmutniał. Po chwili jednak nie chcąc dłużej udawać, poprawiła się. – Nie! – zakręciła
wodę, wycierając czoło. – Dużo się zmieniło! – westchnęła. Nie chcąc jednak by zauważył jej
mimikę twarzy odwróciła się do niego plecami.
– No…Adam ciągle szuka kogoś godnego na twoje miejsce! Bo jak sam dobrze wiesz,
Szwab skapitulował! – uśmiechnął się do siebie, widząc ile jest jadu do Niemców w jej głosie,
ale jej po prostu nie było do śmiechu i to nie ze względu na antypatię do narodu
niemieckiego.
– To jak sobie radzicie beze mnie? – zadał kolejne pytanie. Długo milczała, nie
wiedząc, co ma mu odpowiedzieć i też nie wiedziała, jakiej odpowiedzi się spodziewa.
Odpowiedziała więc przewrotnie.
– Dzielę twoją pensję na pół z Adamem! Twoje biurko dostawiłam do mojego i teraz
jest o wiele więcej miejsca! A mazaki sobie pożyczyłam, tylko żółty już dawno się wypisał! –
w swych słowach była bardzo ironiczna, może dlatego nie potrafiła patrzeć mu w oczy, kiedy
do niego to mówiła.
– Czyli radzicie sobie? – odpowiedział z nutką żalu i tęsknoty.
– … Można tak powiedzieć! – wreszcie na niego spojrzała. Kiedy zauważyła jego
niewyraźną minę, dodała. – I wiesz co! Ja dalej nie wiem dlaczego Adam ciągle na ciebie
czeka! – wreszcie na jej ustach namalował się delikatny uśmiech. Te słowa obudziły w nim
nową nadzieję, ze jeszcze kiedyś tu wróci. Może kontrakt miał przedłużony na kolejne dwa
lata, ale już sam nie wiedział, gdzie jest jego dom…A może już wiedział? Uśmiechnął się.
Ona jednak szybko odwróciła głowę.
– A co tam słychać w Berlinie? Ładnie tam? Jakoś nie było okazji zapytać…
– Tak…– pokazał gestem ręki „średnio”. – Wole Warszawę! Tam…ciągle nie mogę
opanować języka! Przydatny jest angielski, ale niekiedy nie wystarcza!
– Zdziwiłabym się, gdybyś znał, poligloto! Ale od czegoś masz kolegów! – spoglądał
na nią cały czas i dziwił się, dlaczego wytworzyła między nimi jakąś przepaść, dziwny
dystans. A nawet miejscami oschłość. Przecież przed jego wyjazdem zachowywali się jak
najlepsi kumple…
– Zmieniłaś się! – odparł po chwili. Na te słowa Gosia podniosła głowę, przysłuchując
się ich rozmowie.
– Mylisz się! – odparła pewnie, patrząc mu w oczy.
– Nie wydaje mi się! – odpowiedział tak samo pewnie. – Jesteś… – niepewnie
odwróciła głowę w jego stronę. Już otwierał usta, by wyrazić to, co teraz przyszło mu na
myśl, ale ich rozmowę przerwało wtargnięcie Gosi.
– Skończyliście już? – uśmiechała się pod nosem.
– Tak! – odpowiedziała szybko, po czym zmieniła temat – Jest już późno, więc…Nie
wiem, jak wy, ale ja kładę się spać! – przekręciła głową – Muszę jutro wcześnie wstać, ale
może uda mi się zabrać Gosię na porządne śniadanie, a Marek pewnie będzie chciał
pozwiedzać stare śmieci! – miała już wychodzić, kiedy dodała – Czujcie się, jak u siebie! W
końcu jesteśmy rodzina, nie? – uśmiechnęła się. – Dobranoc!
– Dobranoc! – odpowiedział podkomisarz, choć jego głos nie brzmiał już tak
przyjemnie jak przed chwilą. Został sam na sam z Gosią. Chwilę się zawahał, po czym odparł,
zakładając ręce na biodra.
– … Będę spał tutaj, a ty w pokoju! Jakby co powiesz, ze chrapałem! Nie cchę, żeby
Baśka wiedziała o naszych problemach! – cały czas mówił szeptem, by nie usłyszała. Spuściła
głowę.
– Nie chcesz już nawet ze mną spać, tak? Brzydzisz się mną! – jej głos momentalnie się
załamał. Tak przeważnie się to kończyło. Albo histerią, albo płaczem. Przymknął oczy. Nie
potrafił być obojętny na jej reakcje, ale tym razem to on chciał postawić na swoim. I tak, jak
uważał, dość jej ulegał w ostatnim czasie. Właśnie przez swój brak konsekwencji, miejscami
był pod jej pantoflem. Może dlatego, że naprawdę ją kochał i chciał by była z nim szczęśliwa.
A teraz? Jeśli mają coś zmieniać, muszą zacząć od siebie, a przede wszystkim od siebie
odpocząć. Przemyśleć wszystko na spokojnie.
– …Nie chcę, żeby kolejna nasza kłótnia kończyła się w łóżku! Już nie! Zrozum to
proszę…
– O–k…– przetarła policzek, patrząc na niego jakby był jakimś katem, a ona ofiarą.
– I nie zachowuj się tak! Chcesz wzbudzić we mnie poczucie winy? – zapytał
bezradnie.
– Nie! Chcę Marka, w którym się zakochałam! – odparła pewnie.
– Zawsze dostawałaś to, czego chcesz… prawda? – zamilkła. Podniósł brwi do góry z
żalem, jak i złością, i bez słowa udał się do łazienki. Ten cynizm doprowadził ją do szewskiej
pasji.
Marek zgodnie z tym co powiedział, położył się na kanapie w salonie. Nie była zbyt
wygodna, zatem co chwila wiercił się, przekładając z boku na bok, to poprawiał poduszkę,
ugniatał, nadmuchiwał… Nic nie pomagało. Ścierpnął mu kark. Zdążył przymknąć oczy,
kiedy obudziło go miauczenie kota. Wskoczył na kanapę, a Marek wybałuszył oczy. Kotek
zamiauczał przyjaźnie, podnosząc łepek w górę, prosząc o łaskotanie. Uśmiechnął się i
podrapał kota pod brodą.
– Co ty tu robisz co? – rzucił szeptem.
– Kojak…– usłyszał po chwili znajomy głos. – Kici kici kici… Chodź, nalałam ci
mleczka! – do salonu weszła Basia, pochylając się z miseczką mleka w ręku. W ciemnościach
nie zauważyła Marka. Zaintrygował ją jednak jakiś duży, rzucony cień, który zbliżał się w jej
stronę. Nie zauważyła, kiedy głową uderzyła w coś wielkiego. Upuściła mleko. Cofała się
powolutku w stronę kuchni, kiedy napotkała na blat. Nie podnosząc wzroku, ręką szukała
czegoś, czym mogłaby zrobić krzywdę. Pomyślała, że to włamywacz. Na tym punkcie miała
manię prześladowczą, bo już jeden obudził ją, zakrywając ręka usta. Groził w trakcie jednej
ze spraw. Co prawda już dawno siedzi, ale strach pozostał. Teraz bała się czasem ciemności.
Ale tylko, kiedy wyczuwała zagrożenie. Cień się do niej zbliżał. Miała już uderzyć, z
zamkniętymi oczami, kiedy poczuła, jak ktoś wyrywa jej świecznik z ręki.
– Baśka, oszalałaś! – momentalnie otworzyła oczy. Marek zapalił światło.
– Ma–rek?! – jej oczy rozszerzyły się do granic. – Wiesz jak mnie przestraszyłeś!
– Przepraszam! – dodał szeptem, pokazując palcem, by również mówiła ciszej.
– Ty tez chciałeś mleka? – zaśmiał się.
– Nie! I tak jestem już duży! – teraz i ona się zaśmiała, ukazując śliczne dołeczki.
– To co ty tu robisz? – szybko spojrzała na kanapę. Zamilkł na moment.
– Chrapałem i Gośka mnie …powiedziała, że mam wrócić, jak zaśnie!
– Chrapałeś… – podniosła brwi do góry. Zamilkł. Nie lubił kłamać i dobrze wiedział, ze
mu to nie wychodziło – …Znowu się pokłóciliście, tak? – nie odpowiedział. Nachylił się po
miseczkę i wszedł do kuchni, nalewając jeszcze raz. Postawił na podłodze, a kotem najpierw
kilka razy oplótł go między nogami, po czym upił łyczek.
– Dziwię się, że jeszcze cię nie podrapał! Nie lubi obcych! – rzuciła, stając w progu.
Odwrócił głowę w jej stronę.
– Tak, jak ty? – zamilkła. Spuściła wzrok. To nie było zbyt miłe. Zmieniła temat,
poruszając znów ten o nim i Gosi.
– Lepiej idź i ją przeproś! Inaczej będzie się boczyć przez tydzień, dopóki nie zapomni
o co poszło!
– Ty tez myślisz, ze to moja wina?! – podniósł ton. Spojrzała na niego zaskoczona.
– Jezu, przepraszam! Nie będę się wtrącać! I nie podnoś na mnie głosu, jasne?! –
dodała, z palcem wyciągniętym w górę. Wręcz teraz pomyślała, że Gośka z tym ”furiatem”
mogła mieć rację.
– Nie… To ja przepraszam! – złapał się za głowę, podchodząc do okna. Zaczerpnął
mocno tchu. – Ostatnio nie umiemy się ze sobą dogadać… Ja swoje, ona swoje… – sam nie
wiedział, po co jej to wszystko mówi. Poczuł, że musi się komuś wygadać. Basia zapewne
zna tylko jedną wersję.
– W każdym małżeństwie zdarzają się kryzysy… Nasi rodzice też wiele ze sobą
przeszli, ale jak widać, nadal są razem… – usiadł na parapecie, a Basia w tym czasie nalała
mu do szklanki piwa. Podała i usiadła na blacie kuchennym. Sama trzymała w ręku puszkę i
dopijała to, co zostało.
– Dzięki! – uśmiechnął się na moment. Zrobił mocnego łyka. Basia dokończyła myśl.
– Są ze sobą, nie dlatego, że już się do siebie przyzwyczaili i w tym wieku nie wypada
się im rozwodzić, ale dlatego, że nadal się kochają… na swój sposób, choć pewnie inaczej niż
przedtem, tak myślę! – postawiła puszkę na blacie i zaczęła nią obracać na różne strony.
– Pozdrów teściów! – zaśmiała się.
– …Pozdrowię! – spuściła głowę, dalej delikatnie się śmiejąc – Marek? – zapytała po
chwili.
– Tak? – nie wiedziała, czy może o to zapytać, ale czuła, że musi.
– Kochasz ją jeszcze? – nie patrzyła na niego.
– A co to za pytanie? – zdziwił się, a jednocześnie oburzył. To są jego sprawy. – Jest
moją żoną! – miała nadzieję, że to uczucie przeminęło, ale kiedy powiedział tak dobitnie,
zdała sobie sprawę, ze jednak nie.
– Ale czy ją kochasz? – powtórzyła. On jednak milczał i sam spuścił głowę. Pokiwał ją
prawie niezauważalnie. – …Nie zmarnuj tego, bo prawdziwa miłość zdarza się tylko raz! –
zeskoczyła z blatu, wrzuciła puszkę do kosza i wróciła do sypialni, zostawiając go samego,
bijącego się z myślami.
Cz. 13
Obie nawet nie zauważyły, kiedy Marek wyszedł. Musiało być bardzo wcześnie.
Właśnie to było jedna z cech jego charakteru, która Gośkę irytowała najbardziej, że nie
informował gdzie idzie, kiedy wróci, a jej pozostawało tylko na niego czekać. A nie chciała
kolejny raz się o martwić, jak bywało to już w Berlinie. A Marek po prostu był ciągle pod
telefonem i do tego strasznie zapracowany i potrzebny. Sam nie wiedział, czy wróci, ale taka
już była jego praca i takie ryzyko podejmował każdego dnia, bo kochał to robić. Jego żona nie
potrafiła tego zrozumieć, sama będąc ambitną dziennikarką. Basia też nie zdążyła zjeść
śniadania. Pędziła na komendę. Umówiła się z siostrą, że wyskoczą na miasto na porządne
śniadanie, czy jak to teraz w zwyczaju mówić „lunch”. Wysłała jej esemesa, by zjawiła się
punktualnie o 12.00 w małej knajpce niedaleko komendy. Często przychodzili tam razem z
Markiem, za czasów, kiedy jeszcze z nimi pracował. Restauracja ta połączona z barem nosiła
nazwę „Coala Cafe” i była jednym z niewielu przyjaznych jej miejsc w Warszawie. Starsza
Storosz zjawiła się spóźniona piętnaście minut. Wbiegła z okularami na nosie, zauważając, że
siostra siedzi już przy stoliku pod oknem, popijając kawę i spogląda na zegarek. Podeszła do
niej, zwracając się przepraszającym tonem.
– No przepraszam no! Nie mogłam się wyrwać! Ale już jestem! – usiadła. – Wzięłaś już
coś?
– Nie, czekałam na ciebie! Nieważne! – nie była zła, raczej przyzwyczajona, że Marek
pomimo, że się starał, nigdy nie dotrzymywał obietnic. Jednak jej wyrozumiałość już dawno
się skończyła. Już chciała zacząć, kiedy jej przerwała.
– To co? Może croissanty z nadzieniem czekoladowym i soczek? – zaproponowała, a
Gosia tylko kiwnęła głową. Jej było wszystko jedno. Bardziej niż na jedzeniu, zależało jej na
rozmowie, a ta z góry zapowiadała się na dłuższą. Basia gestem ręki poprosiła Tereskę,
wspólniczkę właścicielki – Lucynki.
– Dwa croissanty z czekoladą, kawa i dwa razy sok! – złożyła zamówienie. Kelnerka
zapisała wszystko na karteczce, uśmiechnęła się i wróciła za ladę. Przez chwilę obie milczały.
Kiedy Gosia wreszcie odważyła się coś powiedzieć, zadzwonił telefon Baśki.
– Przepraszam! – rzuciła zła i odebrała, nie patrząc na wyświetlacz. – Tak Adam?! –
przywitała go niezbyt przyjaźnie. Nie spodziewała się jednak, że zamiast głosu przyjaciela,
usłyszy inny, który rozpoznała od razu.
– Cześć…
– Cześć, Marku! – odpowiedziała chłodno. Gosia na słowo „Marek” momentalnie
odwróciła głowę. Chłopak chciał coś powiedzieć, ale wyrwała się pierwsza. – Gosia jest ze
mną, jeśli o to pytasz…
– To dobrze, ale jak na teraz nie za bardzo mnie to interesuje…Dzwoniłem do ciebie! –
zmarszczyła czoło, nie bardzo rozumiejąc o co mu w tym momencie chodzi. Złagodniała.
– A to dlaczego? – zapytała nieśmiała, marszcząc badawczo brwi.
– Bo stoję pod drzwiami i zastanawiam się gdzie jesteś! – zaśmiał się.
– Jezu… – zmieszała się, a właściwie było jej bardziej za siebie wstyd, że zapomniała,
ze w każdej chwili może wrócić. Widać, że rzadko przyjmowała gości.
– Nic się nie stało! Mogę wpaść na komendę? …Jak się nagadacie! – wyprzedził ją,
kiedy chciała coś powiedzieć.
– A ty co będziesz robił do tego czasu? – było jej strasznie głupio. Czuła się
zakłopotana.
– O mnie się nie martw! Poradzę sobie! …No to na razie! – rozłączył się. Schowała
telefon z powrotem do kieszeni.
– To Marek? – zapytała dla pewności.
– Tak, zapomniałam, że to ty masz zapasowe klucze! Stoi biedak pod drzwiami... –
machnęła ręką.
– Bo …właściwie chciałabym z tobą porozmawiać… – zamilkła, kiedy do stolika
podeszła Tereska z przyniesionym zamówieniem.
– Dzięki! – uśmiechnęła się i od razu upiła łyk kawy. Właśnie tego w tej chwili
potrzebowała najbardziej. – No mów! – rzuciła, zagryzając rogalika.
– Bo chodzi o ciebie i o Marka! – wreszcie wydusiła z siebie, a Basia o mało co się nie
zakrztusiła. Wybałuszyła oczy ze zdziwienia.
– O mnie i o Marka? – zapytała z niedowierzaniem. – A co ja mam wspólnego z
Markiem?
– No właśnie nic… – przymrużyła oczy. Już nic z tego nie rozumiała. – Jezu! Zacznę
inaczej! …Pewnie już zdążyłaś zauważyć, że ostatnio nam się nie układa…Właściwie to z
dnia na dzień jest coraz gorzej, ale wczoraj… – urwała. Już na samo wspomnienie zacisnęła
pięści ze złości – Myślałam, że mu coś zrobię! – rzuciła wściekła.
– Może trzeba było wypić herbatkę na uspokojenie? – zironizowała, karcąc ja
wzrokiem.
– Baśka, Marek wyraźnie dał mi do zrozumienia, że daje nam góra miesiąc! Bo albo on,
albo ja wniosę pozew o rozwód! Powiedział, że to nie ma sensu i ma rację!
– Nie mógł tak powiedzieć!… Rozmawiałam z nim wczoraj, był smutny, jeśli cię to
jeszcze interesuje… – nie wiedziała skąd w niej taki negatywny stosunek do jej postępowania.
A może wczorajsza rozmowa z Markiem dała jej do myślenia?
– Nie…Basiek, nie zrozum mnie źle… Ja… nie chcę się z nim rozstawać! Ale dalej tak
być nie może! …Mam dość tej sytuacji, tych ciągłych kłótni!…Musimy od siebie odpocząć,
poukładać wszystko…
– A niby jak chcesz to zrobić, co? Gośka, czy wy nie możecie z sobą porozmawiać, jak
dorośli ludzie? – zaproponowała drogę pokojowego pojednania.
– Z Markiem się nie da! Jest uparty jak osioł! …Nie znoszę tego jego cynicznego tonu!
– pokręciła głową, popijając sok. Basia odchrząknęła.
– … Ale kochasz go? – zadała konkretne pytanie. Ona jednak spuściła wzrok. – …Bo
mi się wydaje, że Marek ciebie tak! I chce by było między wami lepiej! Doceń to! – Gosia
spojrzała Basi w oczy.
– Ale ja… Ja nie wiem… Czasami wydaje mi się, że go nienawidzę, potem, że jest mi
obojętny, a innym razem, że nie wyobrażam sobie bez niego życia! …Ja już nic nie wiem! –
odparła na skraju płaczu. Jej oczy się zaszkliły.
– Jeśli oboje się postaracie na pewno wszystko się ułoży! – uśmiechnęła się do niej
pokrzepiająco i ścisnęła jej dłoń.
– Nie, dopóki czegoś dla mnie nie zrobisz… – Basia zmarszczyła czoło, patrząc na nią
ze zdziwieniem. Gosia otarła rękawem mokre oczy. Widać, że tę noc spędziła na rozmyślaniu
i coś kombinuje.
– Niby w czym mam ci pomóc? – zapytała zdezorientowana. Nie wiedziała jaka
miałaby być jej rola w tym wszystkim.
– Ale posłuchaj mnie uważnie ok.? I nie przerywaj! – kiwnęła posłusznie głową. –
Wiem, że uznasz mnie za wariatkę, ale jak na teraz nie mam wyjścia, a tez to jedyny sposób,
żebym mogła uratować swoje małżeństwo… – zaczęła tajemniczo. – Zrozumiem jeśli się nie
zgodzisz, ale też Marek na pewno nie dałby mi spokojnie pomyśleć, a teraz tylko tego
potrzebuję! Muszę od niego odpocząć! Być gdzieś daleko, nie oglądać go, nie słuchać!
Odizolować! – Basia przewracała oczami, patrząc dziwnie na siostrę. – I pewnie, gdybym
teraz spakowała walizki i gdzieś wyjechała, Marek potraktowałby to jak koniec, a tego nie
chcę!
– Ale o czym ty mówisz? Chcesz wyjechać? – nie usłyszała odpowiedzi. Ciągnęła
wątek.
– …Nie! – zaprzeczyła i mocno westchnęła – Chcę tu zostać! Góra dwa…miesiąc!
Wystarczy mi na podjęcie decyzji co dalej! – dalej nie rozumiała, co jej insynuuje i do czego
zmierza.
– Ale…– urwała.
– Baśka!… – podniosła się na krześle, patrząc jej w oczy z nadzieją – Przecież my
jesteśmy identyczne! Niczego się nie domyśli! Nigdy nie potrafił nas rozróżnić!
– Co?! – pokręciła głową z niedowierzaniem. Aż ją zatkało. – Gośka, ale co ty mi
proponujesz?! Mam wejść w twoje życie?! Zwariowałaś?! – podniosła ton. To było dla niej
śmieszne, niż absurdalne.
– Nie! Mówię serio! Proszę cię, pomóż mi! Nie raz zamieniałyśmy się na
sprawdzianach z biologii w liceum! Do dzisiaj to jest naszą słodką tajemnicą! Więc teraz
proszę cię o mała przysługę! Nic więcej! – mówiła błagalnym tonem. Widać było, że
naprawdę zależy jej na tej „podmiance”.
– Nie, słyszysz?! Nie! Nie ma mowy! To twój mąż, a mój szwagier!! Nie zrobię mu
takiego świństwa! – zaznaczyła wyraźnie. – …Co ci strzeliło do głowy? – zapytała z
politowaniem. Może ta sytuacja odbiła się na jej psychice i teraz wygaduje takie bzdury.
Naprawdę musiała być zdesperowana, by powściągnąć takie środki dla ratowania związku.
– Już od dawna nie zachowujemy się jak małżeństwo!…Nie przytulamy, nie całujemy,
nie sypiamy… Więc jeśli chodzi o to, to możesz być spokojna!
– Gośka…– zaśmiała się cynicznie – Ale ja się na to nie zgadzam, słyszysz! …Jak
możesz… Traktujesz Marka, jak zabawkę! Znudził cię, to odkładasz na półeczkę! …Rodzice
by się za ciebie wstydzili! – rzuciła szeptem, patrząc na nią ze złością.
– Basia, proszę cię, zrób to dla mnie!
– Nie! Już postanowiłam! A teraz przepraszam, ale… musze wracać do pracy, na razie!
– wyszła czym prędzej, płacąc za śniadanie, które zdążyła tylko nadgryźć.
Otwierała drzwi wejściowe. Skończyła pracę około 21.00. Nie zauważyła i omal nie
zderzyłaby się z Markiem. Był strasznie wzburzony! Pewnie nawet jej nie zauważył, kiedy za
nim zawołała, ale nie zareagował. Zbiegał już po schodach. Zamknęła drzwi, położyła broń na
szafce z butami i poszła korytarzem w stronę salonu. Zobaczyła, jak Gosia siedzi skulona na
kanapie. Płaczę. Od razu do niej dobiegła, usiadła obok i ją przytuliła.
– Ej…Co jest? – zapytała łagodnie, głaszcząc ja po włosach. Długo jednak nie
otrzymała odpowiedzi. Dopiero, kiedy Gośka się troszkę uspokoiła zaczęła mówić. Spojrzała
na nią z dołu.
– Już prawie byśmy się ze sobą przespali…, ale nagle on…– jej głos zadrżał – …on
wypalił, że rezygnuje z pracy w Niemczech i wraca do Polski! – rzuciła płaczliwym tonem. –
…Że daje mi wybór i nie będzie mnie do niczego zmuszać! – Basia wybałuszyła oczy. W
pierwszym momencie pomyślała, ze może Gosia źle zrozumiała jego intencje. – Wtedy
zaczęłam tłumaczyć, że ja tam mam pracę i nie mogę tego zostawić, żeby jednak nie
rezygnował, ale Marek powiedział… powiedział, że podjął już decyzję!– przetarła mokre
policzki – …A ja mu wtedy wykrzyczałam, że jest skończonym egoistą i pewnie od dawna
ma panienki na boku… Wściekł się i wy–szedł! – ponownie się rozkleiła. – Już mu na mnie
nie zależy! – Basia mocno ją do siebie tuliła.
– Może źle go zrozumiałaś! Może to nie tak! – starała się ją jakoś pocieszyć, wesprzeć
w trudnej chwili, ale sama nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Gosia po chwili już
spokojniejsza usiadła po turecku obok Basi na kanapie.
– Powiedział, że wróci tam tylko na miesiąc, by uporządkować swoje sprawy, a oni by
do tego czasu mogli znaleźć kogoś na jego miejsce! Podciągnęła nosem, po czym sięgnęła po
pudełko chusteczek i zaczęła wycierać twarz.
– Przecież i tak mieliście wrócić! To w czym problem? Zaczniecie nowe życie, ale tu, w
domu! –
– Baśka! To nic nie zmieni, a ja nie chcę zostawiać tam pracy! Już się przyzwyczaiłam i
mam znowu zmieniać swoje życie? Nie widzisz, że Marek chce mi zrobić na złość, chce
postawić na swoim! Bo raz udało mi się powiedzieć „nie!”, kiedy chciał wepchnąć we mnie
swoje plemniki! …Kiedyś wszystko uzgadnialiśmy wspólnie, kiedy się nie zgadzaliśmy,
wybieraliśmy inne wyjścia z sytuacji! A teraz chce sobie mnie podporządkować! …Basia! –
spojrzała jej w oczy – Ja nie poznaję swojego faceta! – Starszej Storosz zrobiło się jej
strasznie żal. Patrzyła na siostrę z troską, jak i przerażeniem. Może faktycznie źle oceniła
Marka? Już sama nie wiedziała komu wierzyć. Czuła się jak negocjator miedzy porywaczem
a policją. Cokolwiek by zrobiła, ktoś będzie niezadowolony.
– … Ja…ja nie wiem, co mam ci powiedzieć! – czuła się taka skołowana i bezradna.
Miała w tym trochę racji i jej argumenty brzmiały całkiem logicznie. Już raz pojechała za nim
do obcego kraju, a teraz zmusza ją do powrotu. To tak, jakby chciała, by tańczyła, tak, jak jej
zagra. Jakby to Marek pociągał za sznurki, sterując jej życiem, jak marionetką. Basia wstała
bijąc się z myślami. Wydawało jej się, że zna Marka, ale teraz już niczego nie była pewna.
To, co opowiadała Gosia brzmiało tak prawdziwie. Ale jak w takim razie ma postrzegać
Marka? Zaledwie wczoraj z nim rozmawiała, wyglądał, jakby naprawdę przejmował się tą
sytuacją, a dzisiaj stawia jej ultimatum. Uwierzyła mu. Pewnie uwierzyłaby w każde jego
słowo. Nie podejrzewała, że ich konflikt jest aż tak skomplikowany. Początkowo myślała, że
to zwykły małżeński kryzys, jaki zdarza się każdej parze, a jednak wszystko wskazuje na to,
że nie. W środku była jak zagubiona owca. Obwiniała się nawet, że uważała ja za histeryczkę,
że uwierzyła obcemu facetowi, a nie jej. Pomimo całego uczucia, jakim go darzy. Stała tak w
milczeniu, odwrócona plecami do Gosi, kiedy ta przerwała tą głuchą ciszę.
– Basiu…Proszę cię, pomóż mi… Może ty go przekonasz, by nie zmieniał nam życia,
skoro ja tego nie chcę…Jeśli potrafisz przekonać mordercę, by się przyznał do winy, tym
bardziej przekonasz Marka! Sama jesteś policjantką… Proszę cię… – dodała cicho. Basia
przymknęła oczy. Czuła się przyparta do muru. Chwilę się zastanowiła nie słuchając już
dalszych słów siostry, po czym gwałtownie się odwróciła i odparła pewna siebie.
– No dobrze, ale robię to dla ciebie! Nie wiem, od kiedy tak ulegam, ale… – gdzieś w
środku odezwała się w niej natura policjantki. Chciała poznać kim tak naprawdę jest Marek
Brodecki. Może wówczas wybije sobie to głupie uczucie do niego z głowy. Może po
niespełna dwóch latach wyrzuci go z serca, uznając, że nie był wart jej miłości, ani
małżeństwa z jej siostrą i wreszcie będzie mogła spojrzeć na innego mężczyznę, poczuje się
wolna. Przestanie o nim myśleć, by móc być szczęśliwa z innym. Przynajmniej taką miała
nadzieję. A może było to coś zupełnie przeciwnego? Świadomość, że może spędzić więcej
czasu z osobą, która jest dla niej ważna, chęć zobaczenia, jak wygląda jego zwykły dzień, po
prostu szansa by przy nim być, chociaż przez chwilę…
– Naprawdę? – zapytała z niedowierzaniem. Szybko wstała i przytuliła się do Basi. –
Dziękuję, nie wiem, jak ci się odwdzięczę! Jesteś kochana! – nie potrafiła się cieszyć jak ona.
Sama zdawała sobie sprawę, że postąpiła niekonsekwentnie, że teraz będzie walczyła sama z
sobą, gdy zamiast imienia „Basia”, słyszy „Gosia”. Czuła się strasznie źle z tą decyzją, W
końcu będzie oszukiwać Marka…Nawet jeśli jest tak, jak mówi jej siostra, bądź, co bądź,
będzie oszustką, uzurpatorką,
ale płacz Gosi sprawił, że zmiękło jej serce. Nawet jeśli nie
będzie mogła spojrzeć na siebie w lustrze, zrobi wszystko, by pomóc jej odzyskać miłość,
przynajmniej jedna z nich będzie się nią cieszyć. A może, jeśli zda sobie sprawę, jaki jest
Marek, może sama poczuje za niedługo co to prawdziwa, a nie platoniczna miłość…
Planowany pobyt w Polsce trwał nie dwa, a zaledwie tydzień. Marek musiał wracać.
Przeważnie tak kończyły się każde wakacje. Wsiąść w pierwszy lepszy samolot do Berlina,
po jednym nagłym telefonie. Jednak nie żałował. Nauczył się cieszyć każdą chwilą. Nie żądał
zbyt wiele. Tak więc na przeddzień wyjazdu Basia i Gosia miały ustalać ostatnie szczegóły
swojego planu. Marek, jak zawsze z rana wychodził zajrzeć do Adama na komendę, a potem
jechał do mamy. Zawada oczywiście nic a nic nie wiedział o jego problemach, choć nie był
idiotą i widział co się dzieje. Marek pewnie się wstydził. Był świadomy, że Adam go
ostrzegał przed szybkim ślubem, a też niełatwo byłoby mu mówić, że przez ponad rok nie
widział poza Gosią świata, a tak nagle coś się urwało, coś wygasło, choć miał jeszcze
nadzieję, że zapłonie jeszcze raz. Dziecko miało mu w tym pomóc, dlatego tak na nie nalegał.
Zawsze mała istotka scala związek, bo oboje mieliby dla kogo się starać, dla kogo żyć i kogo
kochać, razem. Pomimo, że przez ten tydzień prawie wcale się nie kłócili, bo też prawie wcale
nie rozmawiali, a Marek czasem więcej czasu spędzał ze szwagierką, niż z żoną, to zauważył,
że obie coś przed nim ukrywają. Teraz zamknęły się w pokoju Baśki i za nic w świecie nie
kazały sobie przeszkadzać. Marek pomyślał, ze pewnie Gosia szykuje się do rozwodu i razem
z Basią obmyślają plan działania. Nie mógł na to pozwolić! Nie chciał żadnego rozwodu!
Złożył pewne postanowienie, by uratować swoje małżeństwo. Choćby miałaby być to ostatnia
rzecz jaką zrobi, to postanowił dać im jeszcze jedną szansę, bo ją kochał. A prawda jest taka,
że Gosia dawała siostrze ostatnie wskazówki przed wyjazdem. Zgodnie z tym, co ustaliły,
Basia, już jako Gosia ma być gotowa o 6 nad ranem. Poprzebierają się w swoje ciuchy i
zaczną ten teatrzyk. Może Basi się tylko wydawało, ale Gośka była dziwnie rozbawiona całą
tą sytuacją. Basia właśnie stała przed lustrem, w letniej sukience Gosi, na szpilkach, w
zakręconych włosach. Dopiero teraz wyglądały identycznie. Starsza Storosz sama się nie
poznała. Patrzyła na swoje odbicie w lustrze i widziała inną osobę, jakby przeszła na jego
drugą stronę…
– Jak Alicja z krainy czarów! … Podaj mi prostownicę! – poprosiła. Sama musiała się
pozbyć swoich fali.
– Nie Gosia… nie mogę, nie chcę! – zaprotestowała – To się nie uda, ja nigdy nie będę
tobą!
– Poradzisz sobie! Marek nie gryzie! …No, może czasami – uśmiechnęła się – Ale teraz
to nie ważne! Jest na mnie wściekły i pewnie przeniesie się na kanapę jak zawsze! Zachowuj
się normalnie, znaczy jak ja…Chodź jak ja, mów…
– Nie musisz mi mówić, jaka jesteś… Znam cię lepiej od siebie! – spuściła wzrok. Była
jakaś dziwna, smutna, podenerwowana.
– I właśnie za to cię kocham! Że mi pomagasz! – przymknęła oczy. Czuła się tak
nienaturalnie jak jeszcze nigdy, jakby ubrała się w skórę węża. Była jej z tym strasznie
nieswojo i źle. – Aha! Pamiętaj, że w każdą sobotę chodzimy do kina! Ja gotuje tylko w
niedzielę, bo tak robi to za mnie gosposia, albo ze względu na pracę jadamy na
mieście…Marek nigdy nie sprząta po sobie skarpetek, których ja nie wrzucę do pralki za
niego! Sam musi to zrobić! Z resztą jak narobi bałaganu tez po nim nie sprzątam! Nie jest
dzieckiem… Za to ja nie mam wstępu do kuchni, kiedy on gotuje! Inaczej będzie marudzić,
że patrzę mu na ręce! I nigdy nie karm za niego rybek! Mówi potem, że nawalę zbyt wiele
pokarmu i musi czyścić wodę! A naczynia zmywamy na zmianę! W ogóle obowiązki
domowe dzielimy przeważnie po połowie, jak nie ma gosposi oczywiście! …Ona przychodzi
tylko w poniedziałki i piątki! Aha! W środy przychodzi ogrodnik, Frank… A we wtorki mam
jogę, w klubie fitness, w moim notatniku z resztą w szafce nocnej w sypialni mam wypisane
terminy na miesiąc przed! Zawsze z resztą możesz zadzwonić i się zapytać co i jak! –
uśmiechnęła się.
– Dobra, dobra! Będę improwizować! – niewiele zrozumiała z tego, co mówiła.
– Aha…– uśmiechnęła się niepewnie. – …Jakby…jakby wiesz, chciał…Albo…to mów,
że boli cię głowa, albo masz najazd Indian! To zawsze działa! …Chociaż teraz…. To raczej
mało prawdopodobne…
– Może się nie pogubię… – rzuciła do siebie, wzdychając.
– A teraz zrobimy próbę generalną przy kolacji…
– Co?! – zapytała przerażona.
– No na wypadek, gdyby coś było nie tak, poprawimy…Chodźmy! – Gosia wstała. W
ciuchach Basi i prostych włosach była nie do poznania. Basia wzięła głębszy oddech i zrobiła
pierwszy krok. Niestety, zachwiała się na szpilce i o mało co nie wylądowała z hukiem na
podłodze. Młodsza siostra się skrzywiła.
– Yyy… wiesz co… Załóż kapcie, a na co dzień noś klapki, albo japonki!
– Dzięki, poradzę sobie… – przy drugiej próbie poszło jej już znacznie lepiej, choć
dalej się chwiała, szła już bardziej normalnie. Otworzyła drzwi, przymknęła oczy, odliczyła
do pięcie i wyszła. Zdziwiła się, że Marek siedział na kanapie. Stała by tak pewnie z dłuższą
chwilę, gdyby nie poczuła, jak Gosia pcha ja do przodu. Obejrzała się za siebie.
– Idę, już idę! – poruszając tylko ustami i podeszła do Marka. Podniósł wzrok, mierząc
ją od stóp do głów. Bała się, że coś zauważy, że ją rozpozna. Jej serce zaczęło bić szybciej.
Jednak nic z tych rzeczy. Ten wyciągnął za kanapy bukiet krwistoczerwonych róż i wstał.
Wybałuszyła oczy, nie mając pojęcia jak ma się zachować. Takiego sprawdzianu się nie
spodziewała. Milczała, przewracając oczami, kiedy ten patrzył jej prosto w oczy. Wreszcie
odparł.
– Przepraszam…– jego głos brzmiał inaczej niż zwykle. Przygaszony, czymś stłumiony,
pełen skruchy. W czasie kiedy one szykowały się do podmianki, Marek wyskoczył do
najbliższej kwiaciarni, choć trochę poprawić ich relacje. Po raz kolejny wyciąga pierwszy
rękę.
– Yyy… to…ja pójdę, o tu…pójdę.. – Gosia sama czując się nieswojo, ze nie może
zobaczyć własnych przeprosin, udała się do pokoju Basi, choć co chwila spoglądała w ich
kierunku, póki nie zamknęła za sobą drzwi.
– …Za co chcesz mnie przepraszać? Znaczy wiem za co – poprawiła się – …ale…
myślisz, że jedno „przepraszam” cos załatwi? – zapytała spokojnie, patrząc mu w oczy, że
Marek aż sam się zdziwił. Nigdy tak ze sobą nie rozmawiali. Nigdy nie mówiła do niego z
takim spokojem w głosie.
– Wiem, wiem, że nie, ale to co mówiłem wtedy…To nieprawda! Po prostu nie
chciałem, by znowu nasza kłótnia skończyła się tak samo… – dalej patrzył jej w oczy.
– Nie mówmy już o tym… wstawię do wody! – uśmiechnęła się delikatnie i odwróciła,
chcąc włożyć kwiaty do wazonu. Marek przyglądał się jej z tyłu. Zauważyła to i czuła się
skrępowana, zawstydzona, ale nie mogła tego po sobie pokazać. Zapomniała też, że
wypadałoby podziękować za kwiaty. Ponownie na niego spojrzała.
– …Dziękuję za kwiaty! – nie wiedząc jak się zachować, podeszła do niego i sama
pocałowała go w policzek… z oporami co prawda i przymkniętymi oczami, ale tak musiała, a
może po prostu tak czuła? Marek uśmiechnął się. Ten buziak wydał mu się taki nieśmiały,
przy tym taki…uroczy. W Marka wstąpiła nowa nadzieja, że może być lepiej.
– Zaraz wracam…– i zniknęła za drzwiami swojego pokoju.
Cz. 14
– Masakra! – to były jej pierwsze słowa jak weszła do swojej sypialni. Patrzyła na
siostrę zdezorientowana. – I co? Nic nie powiesz? Nie interesuje cię co powiedział Marek?
…nie jesteś zazdrosna? – zasypywała ją serią pytań, a ta odpowiedziała tylko jednym
zdaniem.
– Ufam ci po prostu! Byłaś świetna! – pogratulowała jej szczerze. – Nie stałaś jak
kołek, potrafiła się wczuć w moją sytuację i to jest najważniejsze! – uśmiechnęła się do niej.
– Taaa…To o której macie ten samolot? – zmieniła szybko temat.
– O 10.00, a o 8.00 musimy już być na lotnisku! – poinformowała ją żując gumę. Była
bardzo zrelaksowana w przeciwieństwie do podkomisarz. Już z góry wiedziała, że tej nocy nie
prześpi.
Po pożegnaniu z Gosią, Basia i Marek wsiedli do taksówki. Starsza Storosz próbowała
się zachowywać normalnie, a przy tym jak Gosia, ale nie bardzo jej to wychodziło. Chodziła
zdenerwowana, a szpilki dalej sprawiały jej trudność przy chodzeniu. Już czuła te bąble po
obtarciach. Marek uważnie się jej przyglądał. Zwłaszcza na dłonie. Przebierała niby
nerwowo, jakby się czegoś bała. Domyślał, że to lęk przed lotem, jaki zawsze czuła.
Panicznie bała się wysokości, a tym bardziej podróżowania samolotem. Basia jednak w
przeciwieństwie do Gosi starała się nie pokazywać po sobie uczuć… W tej chwili była
mieszaniną różnych emocji. Marek tym bardziej bacznie przyglądał się jej twarzy, czego nie
była świadoma, obserwując chmury. Nie wiedział, co go podkusiło, ale chwycił jej dłoń. Ona
jednak szybko wysunęła rękę, patrząc na niego z przerażeniem. Na szczęście samochód w
tym momencie się zatrzymał. Marek wyjął bagaże i weszli do środka. Po odprawie, czekali na
samolot, przeważnie w milczeniu, przerywanym przez telefony do marka. Chciał też jakoś
zacząć rozmowę, ale nie dała mu ku temu okazji. Przeszli przez bramki i już chwilę później
oboje siedzieli na miejscach, uprzednio kładąc bagaż podręczny i zapinając pasy przy starcie.
Wreszcie odważył się do niej przemówić.
– Gosia? – jego głos brzmiał niepewnie. Jeszcze nieprzyzwyczajona nie zareagowała.
Uważając, że zamyślona po prostu nie usłyszała, powtórzył. – Gosia? – dopiero teraz
odwróciła głowę w jego stronę.
– Tak? – przyglądał się jej z uwagą.
– … Nie chcę się kłócić… – spuściła wzrok, odwracając głowę tak, że patrzyła teraz na
wprost. Nic nie odpowiedziała. Zastanawiała się, co by zrobiła Gosia. Mimo, że miała
największą ochotę powiedzieć „ja też”, odpowiedziała…
– Ale ciągle to robisz i nic się nie zmienia…– ułożyła się wygodnie na fotelu –
…Obudź mnie, jak będziemy na miejscu… – odwróciła się do niego plecami, zastanawiając,
jak wygląda jego zawiedzona mina. Wolała jednak zasnąć, na chwile zapomnieć, że weszła w
życie siostry. Sen był najlepszym lekarstwem na nerwy.
Taksówka zatrzymała się koło dużego domu na przedmieściach Berlina. W około roiło
się od innych zabudowań. Okolica wydawała się spokojna. Jak myślała było to osiedle
młodych małżeństw. Mimo, że Marek deklarował słabą znajomość niemieckiego, ona nie
zrozumiała nic a nic z tego co powiedział do taksówkarza. Gosia znała ten język biegle. Nie
pozostawało jej nic innego jak udawać. Może się nie zorientuje…Marek wyłożył bagaże i
zastanawiał się dlaczego nie wchodzi. Klucze przecież spoczywały w jej torebce.
– No otwórz! – ponaglił ją. Walizki były dość ciężkie.
– Już…– nerwowo szukała kluczy, a gdy je znalazła, nie wiedziała, który jest do
którego zamka. Włożyła najpierw jeden klucz, potem drugi, ale żaden z tego pęku nie
pasował. Zmarszczyła brwi, denerwując się, jak podczas sprawdzianu. Marek widząc jak
nieporadnie sobie radzi położył bagaż na chodniku i wyrwał jej klucze z ręki. Wniósł walizki
do środka, odburkując coś pod nosem. Nie usłyszała co. Powoli weszła zaraz za nim.
Rozglądała się wokoło. Dom naprawdę był przestrzenny i bardzo nowocześnie urządzony.
Modne kanapy, szafki, nawet duże akwarium i wielki ekran od kina domowego. Rozchyliła
zaskoczona usta. Nie myślała, ze ten dom jest aż taki duży. Miał jeszcze piętro. Marek
zmierzył „żonę” wzrokiem.
– Na co tak patrzysz? – zapytał ciekawsko.
– A co? Przeszkadza ci, że oglądam nasze mieszkanie? A może raczej…yyy byłe nasze
mieszkanie…– ugryzła się w język. Po jakie licho to mówi. Nie chce jeszcze bardziej ich
skłócać, a sama prowokuje. Chociaż…sprytnie, a raczej przy odrobinie szczęścia zaczęła
temat odnośnie powrotu do Polski, o co ją poprosiła Gosia. Marek za to pokręcił głową.
– Usiądź… – poprosił, by zajęła białą kanapę.
– Co? – była strasznie rozkojarzona, nieobecna. – No dobrze… – zrozumiała, kiedy
wskazał ręką, by usiadła. Usiadł obok, tak, by patrzyli sobie w oczy. Czuła się dziwnie, kiedy
tak na nią patrzył. Wiedziała, że ten wzrok nie był przeznaczony dla niej.
– Wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe, mi też jest tu dobrze, ale to nie to
samo…Widzisz, to nie jest mój dom! Dom, to nie tylko ściany! Nie czuje się tu dobrze…
– Masz na myśli mnie, tak? Nie chcesz, żebym mieszkała z tobą! „Co ja mówię” –
pomyślała.
– To nie chodzi o ciebie! – zaprzeczył kategorycznie – Po prostu…może i żyje nam się
tu lepiej, ale…Polska to mój dom…
– Nasz dom jest tutaj! – musiała to powiedzieć. W końcu to samo odparła by Gosia –
tak pomyślała.
– Nie zmienię zdania i proszę cię…Nie miej do mnie o to żalu…Jak nie będziesz
chciała wracać to…
– To co? – zapytała niepewnie. Naprawdę się bała co teraz odpowie. Nie chciałaby by
zostawił jej siostrę, mimo, że zacząłby na powrót pracować z nią i Adamem. Dokończyła za
niego. – …Rozwód, tak? – uśmiechnął się. Z tymi zmarszczonymi brwiami ze złości
wyglądała uroczo.
– Będę… będę musiał zabrać cię siłą, bo… bez ciebie nie wrócę! – otworzyła usta ze
zdziwienia, przewracając oczami. Podkomisarz miał nadzieję, że w najbliższym czasie
wszystko się między nimi ułoży. Dał sobie miesiąc. Ostatnia reakcja „Gosi” go w tym
utwierdziła. Zawsze to on musiał się starać by ją zdobyć. Teraz chciał zacząć wszystko od
nowa, cofnąć się do pierwszych spotkań i odbudować ich relacje. Basia patrzyła na Marka z
niedowierzaniem, po czym chcąc się pozbyć swoich naturalnych reakcji, a przypominać
Gosię, podniosła dumnie brodę i odpowiedziała pewna siebie.
– Nie pojadę! – wstała i wymyśliła na poczekaniu wymówkę – Idę do łazienki! – choć
nie wiedziała które drzwi to łazienka. Postanowiła zdać się na intuicje i chwiejnym krokiem
poszła przed siebie. Otworzyła drzwi od szafy…Marek się zaśmiał.
– Pomyliły ci się kierunki świata, kochanie! – nabijał się.
– Nie! Właśnie chciałam wejść do szafy i …zmienić te cholerne byty! – dodała bardziej
do siebie, ściągając obuwie. Rzuciła je gdzieś w kąt i tym razem poszła do drzwi na lewo. I
znów dylemat…Były dwie pary drzwi…
– Pierwsze na lewo! – usłyszała za sobą. Posłała mu wściekłe spojrzenie. Podniósł ręce
w geście poddania. Weszła, szybkim ruchem zamykając je od środka, jakby bojąc się, że
wejdzie zaraz za nią.
– Wow! – takie było jej pierwsze wrażenie, kiedy dostrzegła obok prysznica dużą
wannę z hydromasażem. Pisnęła. Nigdy nie widziała takiej wielkiej łazienki. Miała co
najmniej 20 metrów kwadratowych. Wnętrze utrzymujące się w odcieniach niebieskości i
bieli. Wszędzie płytki, w rogu kabina prysznicowa. U góry jednej ze ścian małe okrągłe
okienko. Podeszła od razu do przeszklonej szafki. Otworzyła i przejrzała całą zawartość.
Otworzyła szeroko oczy, zauważając drogie perfumy siostry. Oryginalne, nie jakieś polskie
zlewki. Nie mogąc się powstrzymać, wzięła i spróbowała. Rozpychała się, wąchając.
Dostrzegła obok podobną szafkę, ale wiedziała że ta musi należeć do Marka. Zboczenie
zawodowe, a może zwykła ciekawość skłoniła ja, by i tą otworzyć. Pierwsze co jej się rzuciło
w
oczy,
to
jego
perfum.
Musiała
powąchać.
Przymknęła
oczy.
Zapach
był
powalający…Niestety, szybko wróciła na ziemię. Schowała z powrotem…
Jak tylko wyszła z łazienki, zobaczyła Marka, jak siedzi na kanapie z telefonem w ręku.
Obracał go we wszystkie możliwe strony, ze spuszczoną głową. Domyśliła się, że praca dała
o sobie znać. Nie miała nic przeciwko temu. Sama nie raz musiała wybierać. Przyjemność, a
obowiązek. Policjant zawsze jest na służbie. Jednakże będąc Gośką musiała udać
niezadowolenia. Przecież nie raz skarżyła się jej, że Marek za dużo pracuje i ma tego dość.
Przekrzywiła śmiesznie głowę, krzyżując ręce na piersiach.
– Musisz jechać? – bardziej stwierdziła niż zapytała. Podniósł gwałtownie głowę.
Spojrzał na nią. Nie musiał nic mówić. To spojrzenie wyrażało wszystko. Jakby czuł się
winny, że musi wybierać, między pracą a rodziną. I jak mogła się na niego gniewać?
Przynajmniej ona nie umiałaby. Nieśmiało podeszła bliżej, postanawiając udać zawód na
twarzy jak najdelikatniej. Przecież to nie jego wina. Sama nie potrafiłaby zrezygnować z tego,
co kocha. Nawet jeśli kochałby pracę bardziej od niej. Czuła się głupio, że musi działać
niezgodnie z samą sobą. Usiadła obok niego, ale zachowując bezpieczną odległość.
– Jedź! – spojrzał na nią kątem oka. – No jedź! – uśmiechnęła się delikatnie, po
swojemu. Patrzył jej chwile w oczy, chcąc się upewnić, czy mówi to szczerze, po czym
kiwnął głową.
– Postaram się wrócić na kolację…– o ile będzie to możliwe. Chciał, żeby tak było.
– Ok.! – odwzajemniła niepewnie spojrzenie. Uśmiechnął się powoli.
– Paa! – wstał, nachylając się nad nią. Miał zamiar pocałować ją w usta, ale kiedy
odwróciła głowę, musnął tylko jej policzek, co odebrał jako znak dalszego kryzysu. Uznał, że
nadal ma do niego o coś żal i najwyraźniej będzie musiał się postarać, by na nowo zdobyć jej
serce. Zdążył jednak zauważyć, że od powrotu do domu zachowuje się nieco inaczej. Ich
relacje uległy poprawie, co wróżyło optymistycznie na przyszłość i z czego był zadowolony.
Pierwszy raz od dawna pojechał do pracy w wyśmienitym humorze i nie miał wyrzutów
sumienia, że zostawia ją znowu samą. Basia, kiedy tylko spostrzegła, że zamknął za sobą
drzwi, pobiegła szukać „ich” sypialni. Otwierała wszystkie drzwi, aż w końcu znalazła
właściwe. Rozszerzyła szeroko oczy… Klimat w tym pokoju był naprawdę romantyczny.
Wielkie okna, z brązowymi zasłonkami, przewiązane czerwoną kokardką po obu stronach. Po
środku duże, dwuosobowe łóżko ze śliczną aksamitną i idealnie naciągniętą pościelą, w
kolorystyce brązu, a poduszki w czerwieni, dopasowane do czerwono – brązowych ścian.
Jedynie sufit był biały, do czego dopasowano białą, narożnikową szafę, wysoką na całe
pomieszczenie. Na jednej z suwanych drzwiczek zamieszczono wielkie lustro. Niewątpliwie
sypialnia była bardzo przytulna i przestronna. Wystrój europejski, ale już nie polski. Może
dlatego zrobiła na niej wrażenie. Było tak nietypowo. Z uśmiechem na ustach usiadła
podeszła do łóżka. Obok stał stolik nocny z szufladami, z małą lampką i telefonem.
– „Pewnie nie raz musiał wstawać w nocy” – pomyślała, wiedząc po co telefon miał
przy sobie nawet w nocy. Pewnie z w razie, kiedy wyłączyłby komórkę, by nikt im nie
przeszkadzał. Odgoniła myśli o pożyciu małżeńskim szwagra z siostrą. Wreszcie usiadła na
łóżku. Zaczęła podskakiwać. Nie było twarde, ani za miękkie – idealne. Zaśmiała się,
domyślając się kto wybierał akurat ten mebel. Musiała przyznać, że miał dobry gust i znał się
na rzeczy. Nawet nie usłyszała jak ktoś otwiera drzwi wejściowe. Podeszła do małego radia,
znajdującego się na parapecie. Pewnie było nowe i nie zdążyli jeszcze wybrać miejsca, gdzie
je ulokować. Włączyła. Popłynęła energetyczna muzyka. Nie mogąc się powstrzymać weszła
na łóżko i zaczęła skakać jak małe dziecko, tyłem do drzwi, w jej rytm. Gosposia położyła
zakupy na blacie w kuchni i udała się do sypialni, zaniepokojona hałasem dobywających się
stamtąd dźwięków.
– …Go–sia! – podniosła lekko ton, gdyż ta nie usłyszała za pierwszym razem.
Momentalnie odwróciła głowę. Zmierzyła starszą panią wzrokiem. Zamilkła. Zapomniała, jak
ma się do niej zwracać, wszystko przez te nerwy. Zaskoczyło ją jej przybycie. Myślała, że ma
czas dla siebie. Na szczęście pani Schulz była Polka z pochodzenia, która wyszła za mąż za
Niemca. Dalej mówiła świetnie po polsku, choć jej akcent po długim przebywaniu za granicą
uległ germanizacji.
– Yy…Pani już przyszła? – zapytała, stając na podłodze i poprawiając zmiętą sukienkę.
– …Tydzień was nie było, a wy już zapominacie jak jest in Deutchland! Mówiłyśmy
sobie po imieniu, ja? Ile rrazy można powtarzać! Ich haise Bożena! – pokręciła głową.
– Yyy…Przepraszam, Bożenko! – zmarszczyła czoło, nie mogąc uwierzyć, jak Gosia
może mówić do starszej o dwa pokolenia od siebie kobiety, po imieniu. – Pamiętam… ale
dzisiaj czuję się jakoś nieswojo! – wybroniła się.
– Naturlisch! Rozumiem! Daheim ist's am besten… – podeszła do łóżka i zaczęła
poprawiać przykrycie. Basia nasłuchiwała się, próbując zrozumieć choć słowo. – A jak było u
siostry?
– Normalnie, jak w domu! Tylko u nas jest cieplej…– „u nas” miała na myśli Polskę.
Nie czuła się na tyle zaaklimatyzowana by mogła powiedzieć inaczej.
– Nein! Unwahrheit! Wczoraj 20 stopni było! – zaśmiała się, widząc, że nie zrozumiała,
co miała na myśli. Może lepiej nie wyprowadzać jej z błędu. Zmieniła temat, kiedy obie
znalazły się w kuchni.
– A co tam Bożenka kupiła, co? – uśmiechnęła się do niej szczerze. Dobrze jej z oczu
patrzyło.
– Das Brot, die Milch, das Mehl, der Wein, die Kartofeln und salat… – ciągnęłaby
dalej, ale Basia nic a nic nie rozumiała, no może poza mlekiem.
– Danke! – powiedziała, co wiedziała, przerywając jej gwałtownie. Uśmiechnęła się
niewyraźnie i zajrzała do torby z zakupami. Odetchnęła z ulgą. – A co będzie na obiad?
– Der Schnitzel! – odpowiedziała z odwzajemnionym uśmiechem. – Ale Marek wolałby
schabowy z kapuchą!
– Ja…– zaśmiała się – To może JA – pokreśliła – zrobię tego schabowego, co? –
podniosła znaczącą jedną brew.
– Mein Gott! – przeżegnała się – Pewna jesteś? Marek głodny do domu przyjdzie, a na
stole nic nie będzie! Zobaczysz! – ostrzegła ją.
– Jednak spróbuję! Chcę…chcę mu zrobić niespodziankę! – wymyśliła na poczekaniu.
– Nun Gut! Posprzątam w łazience! – powiedziała i poszła zając się swoimi
obowiązkami. Kiedy Basia została sama, postanowiła wyjść na ogród. Gosia chwaliła jej się,
że ma chyba najpiękniejszy w okolicy. Postanowiła to sprawdzić. Znała już mniej więcej
rozkład pomieszczeń, więc wyszła na zewnątrz. Faktycznie – ogród był okazały. Ale ona
zaprojektowałaby go inaczej. Brakowało jej tulipanów. Dużo tulipanów! Róże choć piękne,
raziły ją swymi kolcami. Przeszła się, po czym wróciła do domu. Zrobiło się chłodno.
– Gosia! Gosia! Wo ist es?! – zapytała sama siebie. Tak naprawdę Basia wyszła
rozejrzeć się po okolicy. Wszędzie domki jednorodzinne, żadnych bloków. Osiedle młodych
małżeństw. Wręcz roiło się od matek z wózkami. Basia posyłała uśmiechy każdemu malcowi.
Chciałaby mieć takiego małego szkraba. Ma już w końcu 26 lat! To najlepszy okres na
zostania matką. Nie rozumiała dlaczego Gosia chce z tym zaczekać. Dziecko w niczym nie
przeszkadza. Wróciła po około godzinie.
– Jestem już! Musiałam się przejść! – weszła do kuchni. Bożenka właśnie obierała
jarzyny.
– …Znowu masz problemy z mężem? – popatrzyła na nią zaskoczona, po czym usiadła
na krześle, unikając jej wzroku.
– Nie!… Znaczy tak! Znaczy nie aż tak bardzo, jak przedtem! – zaplątała się.
– …On się stara, jak może! Polizist to ciężki zawód! Ale cię kocha! – uśmiechnęła się.
– Wiem! – odparła pewnie, choć po chwili spuściła głowę.
– To dlaczego jesteś taka smutna? – przyglądała jej się z uwagą. Przez ten ponad rok
zdążyła poznać Gosię na wylot.
– Wydaje ci się…Zmęczona! Wiesz, że nie lubię latać samolotami!
– …Samolotów się boisz, a wysokość lubisz? – pokręciła głową ze śmiechem. Basia
również się zaśmiała. Wzdrygnęła ramionami. Cała Gosia.
– No! I tak masz się uśmiechać! Od razu ci ładniej! – zarumieniła się delikatnie.
– Dobra! Zabieram się za tego schabowego! – podeszła do lodówki i zaczęła wyciągać
odpowiednie składniki.
Było już ciemno, kiedy Marek wszedł do domu. Jak zwykle zatrzymali go w pracy.
Miał spore zaległości. Gdy przekroczył prób salonu, zobaczył na stole dwa nakrycia i różne
potrawy na stole. Skrzywił się. Znowu nawalił…Nawet nie wiedziała ile tak spała. Zmęczona
czekaniem, a właściwie nie czekaniem, co podróżą, wtuliła się w miękka poduszkę pod
głową. Nie zadzwonił, ale spodziewała się, że nie zdąży. To było wliczone w ten zawód. No
cóż…Sama też nie była głodna. Jakoś dzisiaj nic nie mogło przejść jej przez gardło. Cały czas
czuła lekkie zdenerwowania, groźbę zdemaskowania. Marek za to po cichutku wszedł do
sypialni. Spała w rzeczach. Miała się tylko chwilę zdrzemnąć, a wyszło, jak wyszło. Nie
zdawała sobie sprawy, że jest w pokoju. Patrzył na nią smutnym wzrokiem. Podszedł bliżej i
przykucnął.
– …Przepraszam… – szepnął… i westchnął. Słysząc jakiś pomruk, delikatnie otworzyła
oczy. Rozszerzyła oczy, widząc, jak jest tak blisko. Szybko się podniosła.
– Yyy…Już jesteś? – usiadła, patrząc na zegarek na ścianie. – Już ta
godzina…Zasnęłam i…– zaczęła się tłumaczyć, a przecież nie miała powodu.
– Nawaliłem… – wstał.
– Nie! – prawie krzyknęła – …nie nawaliłeś! – dodała już spokojniej. – Chciałeś
dobrze! – zrozumiał to jako ironię, więc zareagował impulsywnie.
– Przestań, ok.?! – wzdrygnęła się. – Miałem wrócić…ale nie mogłem!
– Rozumiem! – zapewniła, choć pewnie i to zrozumiał opatrzenie. – Naprawdę! –
zapewniła. Przecież nie chciała, by się kłócili. Pewnie teraz nie zachowywała się jak jej
siostra, ale czasem to było silniejsze od niej.
– Naprawdę? – zapytał zaskoczony, jak mały chłopiec, który cos przeskrobał, a ona
kiwnęła głową. – … Może… Może zjedlibyśmy razem? Odgrzeje, hym? – kiwnął głową,
patrząc na nią tak, że czuła się speszona.
– No ok.! Pomogę ci! – zaproponował z uśmiechem. Poszła do kuchni, a on zaraz za
nią. Oparł się o blat, obserwując każdy jej ruch.
– Możesz usiąść?! – odpowiedziała wreszcie lekko poirytowana. Włożyła talerz do
mikrofalówki.
– Chciałem ci pomóc! Żebyś nie mówiła, że siedzę przed telewizorem i popijam piwo!
– odparł z uśmieszkiem pod nosem.
– Dziękuję, ale poradzę sobie sama! Siadaj! – rozkazała.
– Za dużo przebywałaś z Baśką! – zaśmiał się i posłusznie usiadł.
– A co ma do tego …Baśka? – zapytała poirytowana, jakby właśnie dowiedziała się, że
ktoś obgaduje ją za plecami.
– Nic! Mówię tylko, że ładnie się wściekasz! – wyszczerzył ząbki.
– A–ha – odwróciła się, chcąc ukryć rumieńce na twarzy. „Ładnie?” – zapytała sama
siebie, poruszając tylko ustami. Uśmiechnęła się do siebie.
Cz. 15
Obudziły ją pierwsze promyki słońca. Spod kołdry wystawało jej nagie ramię i
poczochrana fryzura. Leżała na brzuchu, powoli unosząc powieki. Zamrugała powiekami.
Wreszcie otworzyła oczy. Uśmiechnęła się do siebie. Przeciągnęła się swobodnie, z
zamkniętymi oczami, kiedy zdała sobie sprawę, że…nie ma na sobie nawet nitki. Otworzyła
gwałtownie oczy, przerażona. Zdziwiła się jeszcze mocniej, gdy na dużym parapecie siedział
Marek, tylko w bokserkach i popijał kawę. Posłał jej uroczy uśmiech.
– Dzień dobry, kochanie! Jak się spało? – zapytał z charakterystycznym, zawadiackim
uśmiechem. Otworzyła szeroko oczy. Czyżby ich kolacja nieco się przedłużyła? Naprawdę
aż tak dużo wypiła, że tego nie pamięta.
– Nie!! – krzyknęła i zerwała się, siadając na łóżku. Cały pokój ogarniały ciemności.
Podkuliła nogi, starając się uregulować przyśpieszone bicie serca. Spuściła głowę,
przytrzymując przydługą grzywkę.
– To sen, tylko sen… – powtarzała, choć dalej była wstrząśnięta tym, co się jej
przyśniło. Wszystko było takie realne. Aż za bardzo, że dała się nabrać fikcji. Zapaliła
lampkę. Już była spokojniejsza. Przypomniała sobie o tym, że w jednej z szuflad znajduje się
notes z zapiskami Gosi. Znalazła go. Zaczęła czytać… Na szczęście pod jutrzejszą, a
właściwie już dzisiejszą datą, ponieważ było po północy, było pusto, oprócz jogi. Westchnęła
z ulgą i ponownie położyła głowę na poduszce. Bała się jednak zamknąć oczy. Ta noc była
dla niej niespokojna, nie dlatego, ze znajduje się w obcym kraju, domu, w łóżku swojej
siostry i jej męża. Dopiero leżąc tak przypomniała sobie, że zaraz po kolacji humor Marka
nieco się pogorszył. Bez słowa poszedł do ogrodu i przesiedział tam chyba do późna. Spuściła
wzrok. Było jej ciężko, kiedy widziała jak bardzo przeżywa kryzys w małżeństwie. Chciała
nawet do niego wejść, ale w takich chwilach wolałby na pewno być sam. Nie wiedziała, że
powodem jego rozmyślań była ona sama…
Lubił tu przychodzić. Lubił tu myśleć. Siedział na pniu drzewa tropikalnego, które
Gosia specjalnie sobie zażyczyła i milczał. Uważała, że w jej ogrodzie musi być akcent z
tropików. Był jakiś nieobecny, zamyślony. Nagle uśmiechnął się sam do siebie,
wspominając…
– Przepraszam was na moment!
– Poczekaj, pomogę ci!
– Cholera! – zaklęła, od razu kucając i zbierając kawałki szkła.
– Pomogę ci!
– Nie trzeba! Poradzę sobie sama! – odparła, nawet na niego nie patrząc – Wracaj do
Gosi! Nie lubię, jak mi się tu ktoś kręci, ok.?
– Chciałem tylko pomóc, ale jak tak bardzo ci to przeszkadza, to...
– Marek! – odwrócił się. – No dobrze, skoro już mi przeszkadzasz, to przynajmniej się
na coś przydasz!
– Co tam w fabryce? – spojrzała na niego.
– Po staremu… – odparła od niechcenia nie patrząc mu w oczy, a on dziwnie
posmutniał. – Nie! – zakręciła wodę, wycierając czoło. – Dużo się zmieniło! – westchnęła.
– No…Adam ciągle szuka kogoś godnego na twoje miejsce! Bo jak sam dobrze wiesz,
Szwab skapitulował!
– To jak sobie radzicie beze mnie?
– Dzielę twoją pensję na pół z Adamem! Twoje biurko dostawiłam do mojego i teraz jest
o wiele więcej miejsca! A mazaki sobie pożyczyłam, tylko żółty już dawno się wypisał
– Czyli radzicie sobie?
– … Można tak powiedzieć! – wreszcie na niego spojrzała.
– A co tam słychać w Berlinie? Ładnie tam? Jakoś nie było okazji zapytać…
– Tak…– pokazał gestem ręki „średnio”. – Wole Warszawę! Tam…ciągle nie mogę
opanować języka! Przydatny jest angielski, ale niekiedy nie wystarcza!
– Zdziwiłabym się, gdybyś znał, poligloto! Ale od czegoś masz kolegów!
– Zmieniłaś się!
– Mylisz się!
– Nie wydaje mi się! – odpowiedział tak samo pewnie. – Jesteś…
Potrząsnął głową, karcąc się za swoje zachowanie. Nie może przecież myśleć o osobie,
od której dzielą go setki kilometrów. Nie może myśleć o innej kobiecie! Powinien raczej się
zastanowić co dalej z nim a Gosią. A pomimo wszystko starsza Storosz bardzo go
zaintrygowała. Pamiętał ją jako nieśmiałą dziewczynę, której brak pewności siebie, ale
potrafiąca pokazać pazurki i nimi drapać. Sam się o tym przekonał. Zaśmiał się na
wspomnienie policzka, kiedy ją pocałował. Zamyślił się ponownie. Jego wyobraźnia zaszła
jednak za daleko. Nie wiedział skąd tak nagle wzięła się w nim ochota na powtórzenie tego
pocałunku. Najdziwniejsze jednak było to, że czuł jakby z nim była. Telepatycznie? Nie
wiedziała jak to wyjaśnić! Czasem wydawało mu się, jakby widział ja w Gosi, a to przecież
niemożliwe! Co prawda były identyczne, nie potrafiłby nawet teraz ich rozróżnić, ale to
zawsze Basię, mylił z żoną, nigdy nie odwrotnie! Pomyślał, że te dziwne urojenia są
spowodowana samotnością. Odbył jedną bardzo ciekawą rozmowę z Baśką, z której
wywnioskował, że dalej mogą się przyjaźnić. To pewnie to! Chęć rozmowy z nią! Tak sobie
to tłumaczył, ale jedno było bardzo zastanawiające. Dlaczego była dla niego taka oschła, a
teraz niemalże by przysiągł, że jest tu teraz z nim i obdarza ciepłem? Myślał, że zwariował.
Wszystko miesza mu się w głowie. Ucieczka w pracę będzie najlepszym rozwiązaniem, by
zapomnieć o niedorzecznościach. Miał nadzieję, że pogodzi się wkrótce z Gosią. I wszystko
będzie jak dawniej. Wystarczy tylko się do niej zbliżyć… Sam był zaskoczony, że
przyrządziła kolację, która na dodatek była przepyszna.
Wyszła z sypialni, przeciągając się. Według zegarka, było po 10.00. Już nie pamiętała,
kiedy mogła sobie pospać, a bezsenna noc dała o sobie znać. Weszła do kuchni i usiadła na
krześle. Zdziwiła się, ze nie było Bożenki. Klepnęła się w czoło.
– Wtorek! – zaśmiała się. Nagle przypomniała sobie o jodze – Joga? – wstała i poszła
po notes. Gdy wracała, przewracała karteczki. Faktycznie, była umówiona na jogę i to już za
pięć minut. Machnęła ręką i postanowiła, że już nie ma sensu tam iść. Nie wiedziała nawet
gdzie, a do Gosi nie będzie dzwonić w takiej sprawie. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi.
Pobiegła otworzyć. Rozszerzyła szeroko oczy, zauważając w progu jakiegoś przystojniaka.
Zamknęła szybko drzwi przed nosem.
– O Boże! – przymknęła oczy, kładąc się na drzwiach. Spojrzała przez wizjer. Już się
nie dziwiła czemu Marek się wykręcał na same słowo „joga”. – A to aparat! – zezłościła się.
– Gosia! Gosia! – słyszała przez drzwi. Nie wiedziała co zrobić. Nagle wpadła na
genialny pomysł. Poszła po apaszkę. Owinęła szyję. Policzyła do 10 i otworzyła. Mężczyzna
zacząć coś mówic po niemiecku, ale ona kompletnie nic nie rozumiała. Wskazała na gardło,
chąc mu powiedzieć, że straciła głos i jest chora.
– Was?
– „Kapusta i kwas” – zacytowała w myślach jednego z pancernych, patrząc na niego
zezłoszczonym wzrokiem. Zaczęła gestykulować, wskazując dłońmi na gardło, a potem
przystawiła dłonie do policzka, wyjaśniając, że idzie spać.
– Aara…– zaśmiał się. I ona odwzajemniła sztuczny uśmieszek. Wypchnęła go za
drzwi, machając na dowidzenia. Zatrzasnęła je z hukiem.
– Jesteś genialna! … Co za palant! – wyszeptała, nie wiedząc po co. I tak nikt by tego
nie usłyszał. Była sama. Nagle przypomniała sobie, że musi być w pracy. Pobiegła po telefon
i wybrała numer do siebie. Wymieniły się telefonami. Odebrała, zaspanym głosem.
– Ja? – zapytała po niemiecku.
– Sra! Gosia! To ja! – ponagliła ją, by wreszcie oprzytomniała. – Gdzie jesteś? –
zapytała po chwili.
– Skoro ty jesteś u mnie, to ja u ciebie! – odpowiedziała nieprzyjemnie.
– A praca? Dlaczego nie ma cię na komendzie?
– Spoko Basiek, powiedziałam, że jestem chora, a ten twój Adam dał mi dwa tygodnie
urlopu! I kazał jechać do rodziców, bym się wykurowała! O nic się nie martw!
– To dobrze… – na chwilę zamilkły – Nie zapytasz co u Marka? – zapytała ironicznie.
– Skoro dzwonisz, to musi być ok.! – przewróciła oczami.
– No… to cześć! – jakoś straciła ochotę na dalszą rozmowę. Przybrała srogo
wyglądającą minę.
Cz. 16
Stała na środku salonu, zastanawiając jak może zabić nudę. Nie była domowniczką.
Lubiła działać, ruszać się. A teraz? Tak nagle musi przyzwyczaić się do ciągłego przebywania
w domu. Nudziła się strasznie. Zauważając kurz na jednej z półek wzięła mopa i ścierki.
Wysprzątała cały dom, ale ciągle nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Było już po piętnastej.
Pewnie teraz z Adamem głowiliby się nad kolejną sprawą, a tak to pozostało jej tylko
czekanie na powrót Marka. Usiadła bezradnie na kanapie, opierając głowę o poduszkę.
Przymrużyła na moment oczy, po czym wstała i udała się do sypialni. O ile dobrze pamiętała,
znajdował się tam laptop Gosi. Usiadła na krześle i włączyła urządzenie. Z ciekawości
włączyła program pocztowy. To była wrodzona natura szperacza, poszukiwacza. Nie mogła
się oprzeć, a nie miała nic lepszego do roboty. Nie znała jednak hasła. Wiedziała jednak, że
Gosia nie ma pamięci do haseł. Wpisała więc…
– M a r e k … – uśmiechnęła się do siebie, kiedy włamała się na jej konto. Zauważyła,
że ma kilka nieodebranych wiadomości. Włączyła najstarszą. Jakaś wiadomość w języku
niemieckim. Włączyła więc Skypa. Musiała się dowiedzieć o co chodzi. Wcześniej jednak
wzięła telefon do ręki i napisała jej SMS`a: „Wejdź na skypa. Ważne!”. Poczekała chwilkę, a
jej siostra już podłączyła się do sieci. Nacisnęła „Odbierz”.
– No cześć… – przywitała się już łagodniej – Dostałaś jakąś wiadomość, chyba z
redakcji! – przymrużyła oczy, czy dobrze mówi.
– To przeczytaj! – miała na twarzy maseczkę z ogórków i wyglądała na bardzo
zrelaksowaną.
– Jak mam przeczytać! Nie znam niemieckiego! – zdenerwowała się – …Prześlę ci… –
dodała, patrząc na klawiaturę. Gosia jakby nie zwracała na nią uwagi. Odpłynęła gdzieś
daleko. Oparta o oparcie obrotowego krześle, siedziała z przymkniętymi oczami. Baśka
przewróciła oczami. Nie chciała być już niemiła, ale jej siostra nie wyglądała na przejętą z
powodu kryzysu w małżeństwie. Nie mogła się jednak powstrzymać od komentarza.
– Widzę, że świetnie się bawisz… – dodała z nieukrywaną ironią w głosie. Wreszcie na
nią spojrzała, a jeden z plasterków spadł. Basia wykrzywiła usta w grymasie.
– …Basiek, chyba muszę się jakoś odstresować, tak? Tutaj masz tak spokojnie, że nie
można inaczej! Wiesz, ile mnie kosztowała każda sprzeczka z Markiem?! Myślałam, że
dostanę nerwicy! – pokręciła głową, krzywiąc się na samo wspomnienie.
– Czy ty aby czasem nie przesadzasz? – założyła ręce na piersi, przyglądając jej się
badawczym wzrokiem. Ostatnio stała się podejrzliwa, czy zależy jej na Marku tak, jak to
przysięgała.
– Może…Ale daj mi odpocząć! Już czuję się o wiele lepiej! Taka wolna…
– Domyślam się! – zironizowała – Tylko czasem nie zapomnij, że masz męża jakieś
kilkaset kilometrów na zachód! – Gosia spiorunowała ja spojrzeniem.
– Mam! …Chym... Mam mu wysłać jutro artykuł nad którym teraz pracuje!
– I jak zamierzasz to zrobić?! – podniosła ton.
– Spoko Basia! Napisze go dzisiaj, a ty prześlesz go na meila redakcji! Do budynku
wpadam rzadko, więc nie masz się czym przejmować. A teraz muszę już kończyć! Pa! –
rozłączyła się, nim Basia zdarzyła coś powiedzieć. Przedrzeźniła ją tylko.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem, kiedy otrzymała potwierdzenie o wysłanej
wiadomości. Miała jeden kłopot z głowy, a mianowicie – Gośkę. Spojrzała instynktownie na
zegarek. Marek pewnie znowu wróci tylko na kolację. Obiad musiała zjeść sama, ale była do
tego przyzwyczajona. Wolne chwile spędzała przeważnie w samotności, na spacerze, czy po
prostu w znajomej knajpce z Adamem. Włączyła polskie radio przez sieć. Nie mogła słuchać
tego „szwabskiego jazgotu”. Zasłuchała się w „Radio Zet”. Nawet nie usłyszała dźwięku
otwieranych drzwi. Coś ją tknęło, żeby poszperać jeszcze na koncie Gosi. Sama się zdziwiła,
ale popchnęła ją intuicja, a ta nigdy jej nie zawodziła. Marek w tym czasie odłożył broń na
szafkę. Basia zdziwiła się, kiedy przeglądała jej pocztę. Kilka wiadomości było od tego
samego nadawcy. Zmrużyła oczy i włączyła jedną z nich. O dziwo treść była po polsku.
Przeczytała.
„Już nie mogę się doczekać, kiedy się zobaczymy…Michał. Czekam na odpowiedź
gdzie”
Rozszerzyła szeroko oczy. Nie to nie może być prawda. Gosia flirtuje z jakimś facetem
przez Internet? Przeczytała wszystkie wiadomości od tego Michała. Roiło się od słownych
podtekstów, co może tylko dla niej wyglądało na niewinną zabawę. Marek z pewnością nie
byłby zadowolony. Siedziała tak w osłupieniu. Odcięła się od świata zewnętrznego, nie
mogąc w to uwierzyć.
– …Ty suko! – rzuciła na głos, zła jak osa. Przecież to jej siostra i myślała, że zna ją
lepiej od siebie. Z letargu wybudził ją Marek, który w ułamku sekundy znalazł obok.
Zaskoczył się, kiedy Gosia zaczęła mówić do siebie, ale nie mógł ukryć uśmieszku pod
nosem. Przekleństwa w jej ustach? Pierwszy raz coś takiego usłyszał. Podszedł bezszelestnie i
położył podbródek na jej ramieniu. Jak widać był w znakomitym humorze i chciał przełożyć
go na relacje w domu. Od wczoraj podjął ważną decyzję. Bez względu na wszystko będzie się
do niej zbliżać, by odgonić od siebie myśli o jej bliźniaczce. W Gosi zaczynał dostrzegać
Basię, co było już paranoją.
– Co robisz? – zapytał od razu, przesłodzonym tonem. Basia zamknęła laptopa z
hukiem i momentalnie odskoczyła, przesuwając się na obrotowym krześle.
– Nic! – odpowiedziała przestraszonym tonem. Serce podchodziło jej do gardła. – Co ty
tu robisz tak wcześnie?! – dodała z pretensją, po czym zmrużyła brwi, dziwiąc się temu, co
mówi.
– …Nie cieszysz się? – przyglądał się jej dziwnie.
–…Yyy…cie–szę, jasne, że tak! Bardzo! Tylko nie skradaj się tak, bo…bo mnie
straszysz! – zaśmiał się.
– Straszę? – przyglądał się jej z rozbawieniem. Skrzyżował ręce.
– Tak, właśnie! …Zjesz obiad? – zmieniła temat, by go dalej nie ciągnął.
– Już jadłem! …Nie zapytasz dlaczego? – nie spuszczał z niej oka z czym czuła się
skrępowana.
– Dlaczego? – przedrzeźniła go.
– …Złożyłem wypowiedzenie! – odparł już poważniej. Spodziewał się karczemnej
awantury, ale dziewczyna dziwnie milczała, przewracając oczami. U kogoś już to widział.
Ocknęła się dopiero po chwili.
– Co?! – krzyknęła nienaturalnie. – …Znaczy jak to? Zwolniłeś się?! – wstała.
– Jeśli chcesz tak to ująć, to tak! Zwolniłem! … Wracamy do Warszawy! Teraz możesz
krzyczeć, płakać, ale mnie nic nie obchodzi twoja histeria! – odparł stanowczo. I jak miała się
teraz zachować, skoro serce radowało się z tej wiadomości? Pewnie gdyby była sobą,
uśmiechnęłaby się szeroko, ale …musiała postąpić inaczej, choć zgodnie ze swoim
sumieniem.
– …Chyba żartujesz? Chcesz to wszystko zostawić? Zastanowiłeś się, co stracisz?!
Pracę, w której zarabiasz trzy razy więcej, wspaniały dom z ogródkiem, wypasione służbowe
auto?! I …i chcesz wrócić do … – z trudem przeszło jej to przez gardło – …do …jakiejś tam
Stołecznej, do brudnej i zatłoczonej Warszawy, gdzie społeczeństwo cię nie docenia?!
– Tam mam przyjaciół! – podniósł ton. – Jedynych, jakich mam! To ich nie chcę
stracić! – dodał ciszej. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Jej oczy naszły łzami, ale
wzruszenia. Nie spodziewała się, że może zdobyć się na takie „poświęcenie” – jak to nazwała.
– Już postanowiłem! … – dodał – Zrób z tym, co chcesz! – zauważyła, że trudno było
mu udawać zobojętnienie. Widziała w tych oczach, że naprawdę tego chce, więc tak będzie.
Gosia nie może tylko myśleć o sobie. Poza tym, po tym, czego się dowiedziała, miała ochotę
ją rozszarpać. Ona nigdy nie potraktowałaby tak osoby, którą kocha. Co do uczucia Gosi
miała coraz większe wątpliwości.
– I …nic nie odwiedzie cię od tej decyzji? – spojrzała mu głęboko w oczy. Kiwnął
głową. Odwrócił się i wyszedł się przewietrzyć.
Zmartwiła się kiedy długo nie wracał. Czekała na niego na kanapie. Przykryła się
kocem i czytała książkę, którą przypadkiem znalazła między ubraniami w walizce. Musiała ją
wrzucić przez przypadek. Kryminał. Przynajmniej namiastka jej pracy. Już zaczynała tęsknić
za pracą, za Adamem, za Warszawą. Nie wyobrażała sobie, o musiał czuć Marek każdego
dnia z dala od wszystkiego, co kochał. Ona by tyle nie wytrzymała i pewnie zrezygnowałaby
z życiowej szansy. Warszawa to jej dom i tylko tam będzie szukać szczęścia, tam żyć. Marek
pewnie też nie raz żałował, że przyjął propozycję wyjazdu, ale cieszyła się, że wraca. Znowu
stworzą niezawodne trio. Tylko na to mogła liczyć. Przysypiała powoli, kiedy usłyszała, jak
wchodzi. Podniosła się i pobiegła na korytarz.
– Marek! – spojrzał na nią zaskoczony, że jeszcze nie śpi. Było już po 22.00. Zawsze
kładła się dość wcześnie spać, może dlatego, by go unikać. – Gdzie ty byłeś tak długo? –
zapytała z troska i strachem jednocześnie.
– …Nie udawaj, że cię to interesuje! – zmrużyła brwi, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
Kiedy zobaczył jej reakcję, dodał – Przepraszam! – wyminął ja i wszedł do salonu. Poszła za
nim. Usiadł na kanapie i w oczy od razu rzuciła mu się otwarta książka. Wziął ją do ręki i
przeczytał tytuł.
– Czytasz Cobena? – spojrzał na nią, kiedy stała obok kanapy. Usiadła nieśmiało.
– Tak … jakoś…Czasami… – odparła zupełnie szczerze. Jakby zapomniała kim ma
być.
– …Nie wiedziałem! – pokręcił głowa i odłożył książkę na stolik przed sobą.
– Marek? – spojrzał jej w oczy – Jesteś na mnie zły? – spytała ze smutkiem.
Zachowywała się po swojemu, kompletnie się nie kontrolując.
– Nie…chyba nie… – sprostował.
– Chyba? – zapytała ze śmiechem pod nosem. Zaśmiał się za nią.
– Ok., jestem! – odparł już poważniej. – Bo jeśli wtedy mi nie zrobiłaś awantury, to
pewnie zaraz to zrobisz! – spuścił głowę.
– Nie …nie zrobię! – spojrzał ponownie na nią. Uśmiechnęła się delikatnie. Chwilę
spoglądali sobie w oczy. Marek dawno nie czuł tych popularnych „motyli” w żołądku, tego
specyficznego mrowienia. Całkowicie zatracił się w jej oczach. Tak bardzo przyciągały jak
magnez, miały dziwną głębię, tajemnicę, której chyba wcześniej nie dostrzegł. Jeszcze nigdy
nie miał takiej ochoty pocałował własnej żony. Czuł, jakby miał to zrobić po raz pierwszy.
Tłumaczył sobie to tym, że już dawno nie doszło między nimi do zbliżenia. Odrodziła się
między nimi chemia. Powoli się przybliżał do jej ust, a Basia o dziwo nie protestowała. Czuła
dokładnie to samo, co Marek. Zagryzła dolną wargę. Jej źrenice były niespokojne.
Podniecone. Opamiętała się dopiero, kiedy ich wargi dzieliły dosłownie milimetry. Wstała
gwałtownie i poszła do siebie.
Cz. 17
Leżała na łóżku trzymając w ręku książkę, której czytanie przerwało jej wtargnięcie
Marka. Egipskie ciemności oświetlały tylko mała lampka. Zagryzała jabłko, mamrocząc coś
pod nosem, co można uznać za komentarz do czytanej treści. Podrygiwała głową z
niedowierzania. Widocznie źle obstawiła mordercę, dochodząc do kulminacyjnego momentu.
Nagle usłyszała tupot stóp po panelach pod drzwiami. Oderwała wzrok od książki, ale
wzdrygnęła ramionami. Zaczytała się tak, że nie zauważyła, jak klamka od drzwi
niebezpiecznie się poruszyła, a w progu staje Marek, ubrany jedynie w granatowe bokserki.
Początkowo nie zwróciła na niego uwagi, dopóki się nie odezwał.
– Jest już późno! – podniosła głowę. Jej usta nieco się rozchyliły, a oczy rozszerzyły do
wielkości pięciozłotówki. Na dodatek mało co nie udławiłaby się jabłkiem. Mimo szoku,
zdołała zmierzył „szwagra” wzrokiem. Wiedziała, że jest wysportowany, ale te mięśni?
„Boskie niczym u Apolla” – jak pomyślała. Trwała tak chyba z chwilę, bo Marek dziwnie
zmarszczył brwi. Jednocześnie zrobiło mu się miło, że tak na niego patrzy. Kiedy dotarło do
Basi, co on najwyraźniej zamierza, poruszała ustami, chcąc coś powiedzieć, ale nie mogła
wydusić z siebie słowa. Komisarz za to podszedł bliżej niej i rzucił się wygodnie na łóżko,
podpierając głowę na łokciu. Odsunęła się tak, że jeszcze chwila, a spadłaby na podłogę. Była
na samym krańcu. Marek skierował wzrok na nią. Ta starała się tylko nie patrzeć w jego
kierunku. Zakryła twarz książką. Przewrócił oczami.
– Na dzisiaj już ci chyba wystarczy! – wyciągnął ku niej rękę po jej lekturę. Już ją miał
w dłoni, kiedy odsunęła trzymany przedmiot tak, że nie dosięgał ręką. I tak z kilka razy
odsuwała, kiedy chciał ją złapać.
– Gośka! – podniósł głos, ale nic nie odpowiedziała. – Oddaj to! – nie zareagowała –
Chcę spać! Zgaś światło! – mówił jak grochem o ścianę. Nachylił się więc bardziej i wreszcie
chwycił książkę. Prawie leżał na niej. Przestraszyła się. Jedynym „odgrodzeniem” było
trzymane przez nią wysoko kolano, które wbiła w jego tors. Było swego rodzaju asekuracją.
– Gośka, co ty robisz?! – zdenerwował się. – Oddasz tą cholerną książkę, czy mam się z
tobą siłować? – pokiwała nieśmiało głową na „Nie” z uśmiechem. Nie odda mu. Z całej siły
zaciskała na niej palce. Niewzruszony chwycił książkę, ale trzymała ją kurczowo przy sobie.
– Nie dam!! – krzyknęła zła, grubym głosem, jakby chciała zaraz go zamordować.
Siłowali się tak chwilę, kiedy wreszcie wyrwał jej ją z ręki.
– Nie mam ochoty na głupie zabawy! – wystawił palec wskazujący w jej kierunku
zezłoszczony jej droczeniem.
– To wyjdź! – wreszcie wydusiła z siebie to, co miała powiedzieć od kiedy tu wszedł.
Powiedziała to z czystą satysfakcją i premedytacją.
– Co?
– Powiedziałam: Wyjdź! – powtórzyła głośniej.
– To chyba też MOJA – podkreślił – sypialnia! Mam dosyć spania na kanapie! Jest
niewygodna! – wbijali w siebie ostre spojrzenia.
– Dobrze! – wycedziła przez zęby – W takim razie ja pójdę! – wstała, chcąc już
wychodzić, ale chwycił ją za łokieć, przyciągnął ją do łóżka obok siebie.
– Poczekaj! – rzucił w międzyczasie – …Chyba możemy spać razem? – spuściła wzrok
– Chyba chcesz, żeby było między nami lepiej, tak? To się postaraj! – rzucił patrząc na nią,
ale ona utkwiła wzrok w martwym punkcie, byle nie patrzeć mu w oczy. –… Kładź się! –
rozkazał i sam opadł na poduszkę. – I zgaś to światło! – powtórzył jeszcze raz. Może wygrał
bitwę, ale nie wojnę. Ona sama nie lubiła jak jakiś facet nią dyrygował, nawet jeśli w dobrej
wierze. Zgasiła lampkę ze złością.
– Dobranoc! – zamknął oczy, ale zaśmiał się na samo wspomnienie jej wściekłej miny.
Basia chwilę posiedziała tak w ciemnościach, po czym przesunęła się na sam koniec. Nie
zamierzała zmrużyć oka. Nie wiedziała czego może się spodziewać po Marku. Musiała być
ciągle w gotowości. Być czujna. Wsunęła się pod kołdrę, zagarniając prawie całą na swoja
stronę. Markowi nie zostało prawie nic. Po chwili komisarz wyrównał przykrycie odbierając
to, co mu zabrała. Wkurzona pociągnęła kołdrę w górę i odkryła mu stopy. Odwrócił
gwałtownie głowę w jej stronę. Usiadł na moment i poprawił. Basia powtórzyła ten manewr z
dwa razy. Marek zaklął w duchu. Tracił cierpliwość.
– Przestaniesz?! – podniósł głos. Spojrzała na niego.
– Dobranoc! – rzuciła z satysfakcja i uroczym uśmiechem. Dalsza część nocy
przebiegła bez złośliwości, jednak Basia leżała sztywno na plecach, z rękoma przy biodrach.
Modliła się, by się nie przysunął, albo żeby ta noc wreszcie się skończyła. Spojrzała na
zegarek. Było już po drugiej. Niepewnie skierowała wzrok na Marka. Spał twardym snem.
Przynajmniej miała taka nadzieję. Odwróciła się na bok i sama postanowiła zasnąć. Zamknęła
oczy może na pięć sekundy, kiedy poczuła jak omsknęła mu się ręka, obejmując ją w pasie.
W śni nie kontrolował tego, co robi. Basia szybko zabrała jego rękę, ale znowu położył ją na
niej. Spojrzała na niego.
– Przestaniesz?! – zapytała ponownie jak on, a Marek otworzył jedno oko z uśmiechem.
– Bo co? – przyglądał się jej z rozbawieniem.
– Bo sobie stąd pójdę! – odpowiedziała ze złością.
– …– pokręcił głową – To będę cię musiał przytrzymywać oburącz! – z jego twarzy nie
schodził zawadiacki uśmieszek. Zauważył, że ostatnio może jej dokuczać bardziej niż zwykle.
Tak uroczo się wówczas złościła.
– To dostaniesz w zęby! – odpowiedziała tak niepewnie, że pewnie sama nie uwierzyła
w to, co mówi. Przysunął się bliżej, przytrzymując głowę na łokciu.
– Śmiało! – spojrzała na niego, po czym wstała i wyszła trzaskając drzwiami. Opadł
ciężko na poduszkę. Nie rozumiał dlaczego się tak opiera, skoro widzi w jej oczach miłość.
Co dziwne nie widział tego wcześniej. Nie w taki sposób. Coraz bardziej jej nie rozumiał, ale
też sam nie rozumiał siebie. Znał Gosię od tyle czasu, a teraz zdaje mu się jakby miał przed
sobą inną osobę, co przysparzało go o ciarki na plecach na samą o niej myśl. Miał ochotę być
przy niej blisko.
Obudziła się około 6 nad ranem. Kanapa rzeczywiście była okropna. Niewyspana, zła,
postanowiła wziąć relaksującą kąpiel w wannie. Zauważyła, ze ma hydromasaż. Teraz tylko o
tym marzyła. By na moment zamknąć oczy i nie myśleć o niczym. Poszła więc do łazienki.
Nalała wodę, płyn, z którego zrobiło się mnóstwo piany. Ściągnęła piżamkę i znużyła się w
pianie. Jej blond włosy od razu zrobiły się mokre. Uniosła nogę, podśpiewując coś pod
nosem. Przeleżała tak z dobre 10 minut. Przymknęła oczy, wsłuchała się w ciszę. Po raz
kolejny nie usłyszała, jak wchodził. Musiał być perfekcjonistą w skradaniu się z nienadzka.
Uśmiechnął się do siebie i oparł o kabinę prysznicową.
– Już wstałaś? – momentalnie odwróciła głowę w jego stronę i krzyknęła, nie mogąc
zapanować nad wydobywanymi z gardła dźwiękami.
– Wyjdź!! – krzyknęła dramatycznie. – Wynoś się! – powtórzyła, kiedy nie zareagował.
– Gosia…Ale ja naprawdę już wszystko widziałem! – zaśmiał się. Droczy się z nim
jakby…nawet nie umiał tego określić. Co nie oznacza, że mu się to nie podobało. Podszedł
bliżej i przykucnął przed nią. Miała rękę opartą o brzeg wanny, więc delikatnie przejechał
palcem po mokrej skórze. Podniosła wzrok, a kiedy on zrobił to samo, ochlapała go wodą w
oczy.
– Ała! Oszalałaś?! – podniósł się, przecierając oko. Lekko go szczypało.
– Zasłużyłeś! – odparła pewnie.
– Co się z tobą dzieje? Nie zapomnij, że jestem twoim…
– Wiem kim jesteś! – weszła mu brutalnie w zdanie. – A teraz proszę cię byś wyszedł,
zanim opadnie mi piana! Chcę się wykąpać!
– Nie! – odparł stanowczo i usiadł na sedesie. – Poczekam!
– Powiedziałam wyjdź! Moje zdanie liczy się w tym momencie bardzie, tak?! Więc
masz wyjść, bo nie życzę sobie twojej tu teraz obecności! …Bo zacznę krzyczeć! – zagroziła.
– Krzycz sobie, nie raz krzyczałaś, kiedy ja i ty… – nie dała mu dokończyć.
– Bla bla bla! – zakryła ręką uszy, by tego nie słyszeć. Nie miała ochoty wysłuchiwać
tego, co teraz wygaduje. To bolało. Ponownie podszedł bliżej niej.
– O co ci chodzi? – zapytał patrząc jej w oczy. – …Od naszego powrotu zachowujesz
się, jakby cię podmienili! Może nawet i lepiej…Ale… nie mogę cię dotknąć, spać z tobą w
jednym łóżku, a to przecież ty zawsze byłaś chętna, nawet jeśli byliśmy pokłóceni! … Chcesz
wiedzieć, czy mam ochotę na seks? Tak, mam cholerną ochotę na seks z tobą! …Bo czy to
takie dziwne, że… chcę się kochać z własną żoną?! – spojrzała na niego, mocno zaciągając
powietrze w płuca. – …A może ty kogoś masz?! – zapytał nagle. Jego złość wzbierała na sile.
Czuł jak gorąca fala przeszywa jego ciało.
– Nie krzycz! – poprosiła.
– To mi to wytłumacz do cholery!! – wzdrygnęła się od jego krzyku. Zakryła rękoma
twarz. Ściszył ton, zauważając, że trochę przegina. Zawsze starał się opanowywać gniew.
Postanowił jej zadać proste pytanie. – … Powiedź, ale szczerze… Czy ty mnie jeszcze
kochasz? Chcesz być ze mną, czy nie? – spuściła głowę. Nie chciała odpowiadać na jego
pytania. Były za trudne. – No powiedź! – ponaglił ją. Widząc, że nie ma innego wyjścia,
odparła cicho, bo to co teraz mówiła, ledwo przeszło jej przez gardło.
– …T–ak…– odpowiedziała nieśmiało, spoglądała mu w oczy. Nie potrafiła skłamać.
– Co? Nie słyszę… – był w tym momencie bezwzględny i konsekwentny.
– Tak! Kocham cię od momentu, kiedy cię zobaczyłam! I chciałabym z tobą być! –
odparła patrząc mu w oczy. Czując jednak, że serce pęka jej na milion kawałków, rzuciła ze
złością – …Starczy?! – podniosła ton. Do jej mokrych od wody oczu wzbierały łzy. Odwrócił
na moment głowę, a Basia szybko przetarła spływającą łzę. Trudno było ją w tym momencie
odróżnić. Wyznała mu to najpiękniejsze uczucie, jakie można darzyć człowieka, ale nie jako
Basia Storosz! Marek nadal myśli, że jest jej siostrą. I pewnie już nigdy się nie dowie.
Komisarz ponownie na nią spojrzał, tym razem o wiele łagodniej. I jak mógł w to nie
uwierzyć? Przecież w tym, co powiedziała biła taka szczerość. Czuł się głupio, że tak na nią
naskoczył zwłaszcza, kiedy zauważył, że jej oczy robią się czerwone. Tego niestety nie mogła
ukryć. Uśmiechnął się delikatnie.
– Zrobię kawy, chcesz? – kiwnęła głową. Jej gardło było tak ściśnięte przez połykane
łzy, że nie krzyknęłaby nawet, jeśli ujrzałaby ducha. Niespodziewanie ucałował ją w czoło.
Nawet gdyby chciała nie zdążyłaby zareagować. Ani drgnęła. Wstał i wyszedł, zamykając za
sobą drzwi. Dopiero wtedy wybuchła płaczem, zakrywając usta ręka, by nie usłyszał.
Wyszła po jakiś 10 minutach. Zdziwiła się, kiedy na stole zobaczyła świeże tosty. A
zapach aromatycznej kawy unosił się od samego wejścia do kuchni. Po środku stołu stałą
jeszcze róża z ich ogrodu. Zamrugała oczami, nie wierząc w to, co widzi.
– Siadaj! – posłał w jej kierunku uroczy uśmiech.
– … Ale… – westchnęła i klapnęła na krzesło. Marek podszedł i nałożył jej na talerz
jajecznicę z bekonem, chyba jego popisowe danie. Gosia ostrzegała ja, że jeśli komisarz
buszuje w kuchni, musi milczeć. Poza tym nie miała ochoty mu zwracać uwagi. Radził sobie
świetnie. Nie raz marzyła o takim poranku. Basia chyba zaczynała rozumieć dlaczego Gosia
aż tak bardzo denerwuje się, kiedy Marek gotuje. Miał większe umiejętności od niej, poza
tym był strasznie szybki.
– Upss…– skrzywił się. – Zapomniałem, że nie lubisz z bekonem!
– Nie, ja lubię bekon! – zmarszczył brwi. Odpowiedziała to z taka pewnością –
Yyy…Znaczy lubię, ale nie jem, bo to wysokotłuszczowe…? – zapytała samą siebie. Zaśmiał
się. – Dziękuję! – rzuciła z uśmiechem, kiedy dalej stał nad jej głową. Przeczesała włosy za
ucho. Marek, który przyglądał się jej z uwagą, zauważył nagle coś dziwnego. Dziurka po
kolczyku w chrząstce. Znał każdy element ciała Gosi i na pewno coś takiego by zauważył
wcześniej. Przeczesał resztę włosów z ucha zaskoczonej Storosz.
– Przebiłaś ucho? Kiedy? – spojrzał na nią z wyczekiwaniem na odpowiedź. Nabrała
głęboko powietrza. Poczuła jak fala gorąca spływ po jej ciele.
Cz. 18.
Zaskoczył ją tym, że jest aż taki spostrzegawczy. Z początku zamarła, ale nie od parady
ma policyjną odznakę. Nabrała głęboko powietrza w płuca, uśmiechnęła się niepewnie i
odpowiedziała bez zająknięcia. Przynajmniej jej się tak wydawało. Miała tylko nadzieję, że
jej uwierzy i nie zacznie ciągnąć tego tematu dalej. Na szczęście miała wybujałą wyobraźnie
zatem wymówka przyszłaby jej do głowy szybko.
– …Byłeś tak zapracowany, że nie zauważyłeś po prostu! – dodała nutkę żalu,
odwracając głowę w przeciwnym kierunku. Usiadł z powrotem.
– Możliwe, ale… zauważyłbym! – zwątpił, czy umknąłby jego uwadze taki szczegół,
skoro spostrzegawczość to jedna z najważniejszych cech dla policjanta.
– Widocznie nie zauważyłeś! – wzruszyła ramionami i przykryła ucho, by odciąć
kontakt wzrokowy. Dał spokój. Zamiast jego dociekliwych pytań, zamyślił się na moment,
przez co milczeli przez jakąś chwilę. Wreszcie rzucił, spuszczając głowę i udawał, że je bez
zainteresowania.
– …Przeczytałem w gazecie recenzję najnowszego filmu! Komedia romantyczna…– o
ile dobrze pamiętał był to ulubiony gatunek Gosi. Sam, wolałby jaką sensację, ale chciał się
poświęcić, by sprawić jej przyjemność. Z resztą w soboty zawsze chodzili do kina, nawet jak
Marek późno wrócił.
– Ale ja nie… – zaczęła kręcić głową, chcąc powiedzieć, ze nie przepada za komediami,
zwłaszcza o miłości, przyrównując je do nudnych romansideł, ale w porę się opamiętała. –
…Ale nie wiem…– spoglądała cały czas mu w oczy, ale widząc jego zawiedzenie,
natychmiast się zgodziła. Nie potrafiła mu odmówić – No dobrze! – uśmiechnęła się szczerze.
Ucieszył się jak dziecko z nowej zabawki. Ona też była zadowolona. Czeka ją pespektywa
spędzenia przemiłego wieczoru w towarzystwie…”w niebanalnym towarzystwie!” –
pomyślała, strofując swoje myśli. Myślał, że zgodziła się od tak sobie, ale ni z tego, ni z
owego wypaliła.
– Ale …musisz mi pomóc w zmywaniu! – podniosła brwi w górę. Otworzył zaskoczony
usta, ale uśmiechnął się w kącikach ust. Podawała Markowi talerze do wytarcia. Jak uważała
ona zmywa lepiej od niego. Przekonała się o tym w Polsce. Ale przynajmniej miała
wzorowego pomocnika.
– Uważaj, bo upuścisz! – pogroziła mu, kiedy bawił się talerzem, podkręcając go na
palcu.
– Spokojnie, grałem w kosza! Nie jedną piłkę tak obracałem! – spojrzała na niego
dziwnie spłoszona i zawstydzona, wyczuwając ten niewątpliwy podtekst, a Marek w odwecie
tylko puścił jej oczko. Za swoje zuchwalstwo opryskała go wodą z pianą od płynu do mycia
naczyń. Uśmiechnął się ocierając twarz ramieniem od bluzy. Jednak tak sprawy pozostawić
nie mógł. Stanął za nią.
– Więc tak?! Na starszego?! Tak? To masz! – przytrzymał jedną ręką jej dłonie w
zlewie, a sam zaczął chlapać jej twarz. Wybuchła śmiechem, prosząc by przestał.
– Marek!! …Nie…Dość!! Starczy! – kiedy dalej nie reagował, smarując jej twarz pianą,
nabrała w swoje dłonie, wyszarpnęła ręce, odwróciła się i sama wysmarowała mu twarz.
Kiedy piana wpadła mu do ust, odsunął się, plując w powietrzu. Skrzywił się od smaku. Basia
wybuchła śmiechem i wybiegła wycierając ręce, by jej nie dogonił. Przewrócił oczami z
szerokim uśmiechem.
Szli właśnie do samochodu. Nagle Basia vel Gosia przystanęła, usilnie się nad czymś
zastanawiając.
– Wszystko zakręciłeś? – stanął obok niej przyglądając się jej dziwnie. Zawsze to ona
wychodziła prędzej, nie myśląc, czy kurki w łazience mogą być niedokręcone, przecież nie
zaleją sąsiadów, bo jakich? Wolała jak najszybciej spędzić miło czas, niczym się nie
przejmując. Basia odwrotnie. Miała raz nauczkę, kiedy zalała kogoś pod sobą i od tego czasu
sprawdzała wszystko po sto razy. Stała się ostrożniejsza.
– A nic! – machnęła ręką i razem wsiedli do samochodu. Po niedługim czasie znaleźli
się przed kinem. Basia przez całą drogę przyglądała się widokom za szybą. Nie była nigdy w
Berlinie, a też nie zwiedziła miasta. Chciałaby się wszystkiemu bliżej przyjrzeć, zwłaszcza, ze
Berlin o zmroku, oświetlony tysiącami świateł trochę przypominał jej Warszawę. Film, jaki
wybrał Marek, może był ciekawy, ale oni nie mieli czasu go oglądać. Cały czas rozmawiali,
co chwila wybuchając śmiechem, kiedy Marek opowiadał jakaś zabawka historię lub od czasu
do czasu śmiesznie skomentował wydarzenia na ekranie. Wcześniej nie mógł sobie na to
pozwolić, by nie dostać bury od Gosi. Nie raz byli pukani w ramię, więc zaczęli szeptać sobie
na ucho. Spędzili wspaniale te trzy godziny. Byli w znakomitych humorach i wcale nie
żałowali straconego filmu. Wystarczyło im same swoje towarzystwo. Marek już otwierał
drzwi od swojego srebrnego mercedesa, kiedy Basia, po chwili namysłu, wypaliła z nagła.
– Marek? – spojrzał na nią, kładąc trzymane w ręku kluczyki na dachu. Podparł się
łokciem.
– …Masz ochotę na… – zmrużył oczy z zawadiackim uśmiechem –…na piwo! – dodała
ze śmiechem.
– Piwo? Przecież ty nie lubisz piwa! – zdziwił się, co nie znaczy, że nie ucieszył.
– Może nie lubię, bo wole wino, ale chyba mogę zrobić wyjątek? – zapytała śmiesznie
przekręcając głowę.
– Stoi! – odparł bez zastanowienia. Podbiegł w jej stronę i chwycił ją za rękę. Pod
wpływem jego dotyku, dziwny dreszcz przeszedł jej po plecach, ale nie dała tego po sobie
poznać. – Tu niedaleko, jest taka fajna knajpka! – zaszli tam za jakieś 10 minut. Chyba
najdłuższe dziesięć minut w jej życiu, jak pomyślała. Usiedli przy barze i zaczęli sączyć
narodowy trunek wszystkich Niemców. Rozmowa tak im się kleiła, że zamówili kolejne i
kolejne. Baśka po dwóch miała już dosyć. Te niemieckie były jak siekiera. Byli rozweseleni,
a Basia nawet lekko się potykała o własne nogi. Kiedy doszli do samochodu, przystanęli.
Storosz nie była aż tak pijana, by nie zaprotestować, kiedy chciał wsiadać.
– O nie, nie, nie! Jesteś pijany! Nie możesz prowadzić! – wybuchła śmiechem.
– Nie zamierzam! – otworzył drzwi i wyciągnął ze schowka komórkę. – Zadzwonimy
po taksówkę!
– A samochód? – zapytała, pokazując palcem na auto, ledwo powstrzymując się od
kolejnego napadu.
– Mogą go nawet ukraść! Nie mój! – objął ją ramieniem, a ona położyła głowę na jego
ramieniu, zaśmiewając się w głos. Kompletnie nad sobą nie panowała i zapewne jutro nie
będzie niczego pamiętać. Urywał jej się film. Po 15 minutach wsiedli do taksówki i pojechali
do domu.
– … Kręci mi się w głowie! – rzuciła i opadła na kanapę. Ledwo odnalazła ją w
ciemnościach. Zapalił światło i podszedł bliżej.
– Chodź! – rzucił ciepło, pomagając jej wstać. Zachwiała się i po raz kolejny wybuchła
śmiechem. Zaprowadził ją do sypialni.
Nawet się nie spodziewała, że tej nocy nie będzie mieć dla niej znaczenia jak blisko niej
śpi. Przysunęła się znacznie bliżej niż poprzedniej nocy, a Marek objął ja ramieniem. Nie
wzbraniała się. Spała twardo. Obudził się, kiedy ostry promień słońca padł na jego twarz.
Dłonią przejechał po pościeli, ale łóżko po drugiej stronie było puste. Zdziwiony wstał i udała
się do kuchni, czochrając swoje włosy. Uśmiechnął się kiedy zobaczył, że „Gosia” w
szlafroku, odwraca się do niego z kubkiem parującej kawy. Nie wyglądała za ciekawie.
Uśmiechnął się delikatnie. Stanął w progu, opierając się o futrynę.
– I co? Kacyk? – posłała mu sztuczny uśmieszek. Opadła ciężko na krzesło.
– … Kaca mam, ale wszystko pamiętam! Ha! – uniosła łyżeczkę w górę z triumfem.
Podszedł bliżej i zaczął się rozglądać.
– A gdzie moja? – skrzywił się.
– Zrób sobie! – podniosła brew w górę z uśmiechem. Przesłał jej sztuczny uśmiech.
Podszedł do ekspresu i po chwili usiadł z aromatyczną kawą. Chwile milczeli, po czym
Marek zapytał już poważniej.
– To dokąd chcesz dzisiaj iść? – zmrużyła oczy, nie rozumiała za bardzo. Zagryzła
wargę, po czym rzuciła.
– …Na miasto! …Spacer po Berlinie, ale nie taki zwykły…– rozmarzyła się,
wywracając oczy ku górze. – Wyobraź sobie, że…że jestem tu po raz pierwszy i masz mi
pokazać najładniejsze miejsca… – oblizała łyżeczkę.
– … Hym…– zmarszczył śmiesznie brwi – …czyli mam być twoim przewodnikiem? –
kiwnęła głową.
Na wycieczkę wyruszyli zaraz po pysznym obiedzie w wykonaniu panny Barbary S.
Marek był w siódmym niebie. Niewątpliwie Gosia polepszyła swoje kulinarne umiejętności i
nawet był z niej dumny. Później wsiedli w samochód, który wcześniej Marek musiał
„przyprowadzić”. Zaparkował gdzieś w centrum. Miasto jest rozległe, ale on już sobie
wszystko zaplanował. Zaczęli spacer, zwiedzając miasto od klasycznych budowli, zabytki,
fontanny, czy miejsca o wartości historycznej, po budynki o nowoczesnej architekturze, które
akurat Markowi bardzo się w tym mieście podobały. Basia była pod wrażeniem. Zachowywał
się jak rasowy przewodnik i nieźle ją wymęczył. Jego opowieści (często wymyślone na
poczekaniu lub przypomniane śmieszne anegdotki) bardzo ją bawiły. Było jej z nim świetnie.
Marek aż promieniał szczęściem, widząc jej uśmiech na twarzy. Tak ładnie się do niego
uśmiechała, że nie mógł się powstrzymać i nie odwzajemnić gestu. Czuł się dziwnie. Jakby na
nowo zakochiwał się we własnej żonie, albo jakby właśnie powtarzali swój miodowy miesiąc,
kiedy byli do szaleństwa w sobie zakochani. Zauważył jednak pewną różnicę. To uczucie jest
jakieś dojrzalsze. Nie ma nagłych skoków hormonów, kiedy jest blisko niego. Po prostu był z
nią i nie musiał czuć jej bliskości. Zwiedzali miasto, jakby byli już dobre kilkanaście lat po
ślubie. Chciał, żeby było już tak zawsze, bo teraz właściwie tak naprawdę poczuł, że chce z
nią spędzić resztę życia. Wrócili, kiedy było już późno. Nawet nie zauważyli, że czas tak
szybko zleciał.
– Pójdę do łazienki! – pobiegła z uśmiechem, zamykając drzwi.
– Zrobię herbaty? Chcesz? – zaproponował, stojąc przy drzwiach. Usłyszał tylko
szybkie „Ok.” i razem potem rozległ się dźwięk szumiącej wody obijającej się o kabinę
prysznicową. Wyszła dosłownie po pięciu minutach i usiadła na kanapie. Była już
wyćwiczona. Nie raz musiała się śpieszyć, a sama nie lubiła długo przesiadywać w łazience,
to nie w jej stylu. Oczywiście, kiedy nie wymaga tego okazja. Kiedy wyszła, pokierowała się
do salonu. Nagle poczuła, jak jej nogi stają się takie ciężkie. Położyła się, opierając głowę o
poduszkę. Czuła się taka zmęczona.
– Może włączymy jakiś film na DVD, co? – zapytał z kuchni, ale nie usłyszał
odpowiedzi. Zabrał więc dwa kubki i poszedł do salonu. Jego uśmiech rósł z każdym
kolejnym stawianym krokiem. Położył herbaty na stoliku i kucnął przysuwając się blisko jej
twarzy.
– …Z cukrem? – zapytał szeptem, jednak odpowiedziała mu tylko jakimś
niezrozumiałym pomrukiem. Tak słodko wyglądała uśpiona, a ten uśmiech rekompensował
mu fatygę. Nie mógł pozwolić, by skazywała się jeszcze raz na męczarnie śpiąc tutaj całą noc.
Wziął ją ręce i przeniósł na łóżko w sypialni. Spała jak dziecko, mała, niewinna dziewczynka,
wykończona wrażeniami minionego dnia. Ani nie drgnęła. Była taka wiotka a przy tym
leciutka jak piórko. Położył ją delikatnie na łóżku, zdjął jej buty i sam poszedł do łazienki.
Wrócił po piętnastu minutach i położył się obok, podpierając głowę na łokciu. Przyglądał się
jej długo. Jego oczy świeciły się blaskiem jak dwa ogniki. Nie mógł się powstrzymać, ale
miał na to ochotę już od 2 dni. Nachylił się i delikatnie musnął jej usta.
– Dobranoc! – szepnął. Nie obudziła się, spała oddychając miarowo, ale na jej ustach
namalował się uśmiech.
Cz. 19.
Spał spokojnie, jak dziecko – snem beztroskim i przyjemnym. Szkoda tylko, że ona,
zmęczona tym dniem, nie zdawała sobie sprawy, że jest tak blisko, że ona śpi, oddychając
miarowo, wtulona w jego silne ramiona. Jeszcze nigdy nie czuła się tak dobrze. Obudzili się
niemal równocześnie. Powoli otworzyła oczy, kiedy do sypialni wdarło się berlińskie słońce.
Początkowo nie wiedziała co się dzieje, ale ewidentnie odniosła wrażenie, jakby odczuwała
ciepło czyjejś ręki na swoim ramieniu. I z pewnością jej głowa nie spoczywała na poduszce.
Był to czyjś tors. Miała takie kolorowe, przyjemne sny i teraz wręcz pomyślała, że wcale się
jeszcze nie obudziła, śni dalej, a to jego kolejny obraz. Jednak to było prawdą. Jej oczy były
otwarte i naprawdę czuła tą nieosiągalną wcześniej bliskość drugiej osoby. Poruszyła głową,
patrząc w górę i napotkała na jego wzrok. Też już nie spał. Patrzył spokojnie jak się budzi.
Otworzyła szeroko oczy, poruszała ustami, by coś powiedzieć, ale zamarła. Odezwał się
pierwszy.
– …Dzień dobry, kochanie… – nachylił się, chcąc ją pocałować, ale zakryła usta ręką,
poruszając niespokojnie źrenicami. Zmarszczył brwi, a po chwili wyskoczyła z łóżka, jak
oparzona. – Gosia, gdzie ty… – urwał, zdając sobie sprawę, że jej już nie ma i pewnie go nie
słyszy.
Pobiegła do łazienki, zamykając się na klucz. Oddychała głęboko, próbując uspokoić
kołaczące serce. Oparła się głową o drzwi i przymknęła na moment oczy.
– Co ty robisz…– szepnęła do siebie, karcąc się za swoje zachowanie. Podeszła
ociężałym krokiem do umywalki. Nachyliła się i przemyła twarz. Podniosła wzrok i ujrzała w
odbiciu swoją postać. Ale nie ten, jaki powinna zobaczyć. Spojrzała w lustro i dopiero teraz
zdała sobie tak naprawdę sprawę z tego, że to nie jest Basia Storosz – „To nie ciebie kocha!”
– powtarzała w myślach. Przyglądała się „nie swojemu” odbiciu dość długo. Wreszcie
odparła ze smutkiem.
– I co? Jak się czujesz po drugiej stronie lustra? – zapytała samą siebie i nagle poczuła
niezwykłe obrzydzenie do samej siebie, wstręt. Weszła w nie swoje życie, korzysta z czegoś,
z czego nie ma prawa! … Nie mogła na siebie patrzeć! Czuła złość, nagły atak gniewu, pełen
bezradności, spalający ją od środka. Nawet rozpacz, że ten sen nie potrwa za długo, że już
zaraz wszystko się skończy i wróci do szarej rzeczywistości, tam, gdzie jej miejsce. Do siebie,
jako zwykła Basia S., kochająca miłością nieodwzajemnioną. Znowu ze złamanym sercem. W
jej oczach wzbierały łzy, a gardło chciało krzyczeć, błagać, by to na nią patrzył tymi
maślanymi oczami z tym mrzonkowym uczuciem. Miała nie tylko mętlik w głowie, ale teraz,
co działo się z jej sfera emocjonalną trudno opisać słowami. Gniew, złość, zazdrość, mieszana
z radością chwili, chwilą szczęścia, płaczem i rozpaczą. Wybuchła. Wzięła do ręki pierwszą
lepszą rzecz, jaka trafiła jej się w ręce i uderzyła w lustro. Z krzykiem rozbiła je na mnóstwo
malutkich kawałeczków. Marek, zaniepokojony, słysząc rozbicie szkła, pobiegł do łazienki.
– Gosia! – nacisnął na klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. – Gośka!! – zaczął walić do
drzwi. – Otwieraj, słyszysz! – zdenerwowany, ze coś się stało, bo nawet nie odpowiedziała,
odsunął się i wywarzył zamek nogą. Otworzył i pierwsze, co rzuciło mu się w oczy do
odłamki szkła i jak siedzi, oparta o wannę. Bóg jeden wie, co sobie w tej chwili pomyślał.
Podbiegł do niej, kucając przed nią.
– Co ty chciałaś zrobić?! – podniósł ton. Próba samobójcza to pierwsze, co przyszło mu
do głowy.
– Nic! – mruknęła pod nosem, uznając jego wizję za nonsens. Nigdy nie dopuściłaby się
takiego czynu, nawet z miłości. Chciało jej się śmiać, ale się opanowała. Zaczęła zbierać w
milczeniu kawałki szkła w ręce. Nawet na niego nie patrzyła.
– Gośka! – chciał, żeby zwróciła na niego uwagę.
– Marek, nic mi nie jest! …Daj mi spokój! Niepotrzebnie wywaliłeś ten zamek! –
wstała omijając go.
– Przestraszyłaś mnie! Rozumiesz? Nie rób tego więcej! – stanął zaraz za nią, ale ona
była odwrócona do niego plecami.
– … Spokojnie… Nie zrobię, już nigdy! – ostatnie słowo dodała ciszej. – No
przepraszam! – rzuciła wściekle. – To mnie czeka kolejne siedem lat nieszczęść, nie ciebie! –
po czym wyszła po szufelkę i zmiotkę do schowka. Marek stał tak chwilę w milczeniu, po
czym wyszedł. Zatrzymał ją.
– …Zaczekaj! – odwróciła się. – Co się dzieje? Martwię się o ciebie… – uśmiechnęła
się szczerze i delikatnie.
– Niepotrzebnie, naprawdę, mam gorszy dzień, to wszystko! – odpowiedziała. W sumie
można by to uznać za prawdę.
– Na pewno? – pokiwała głową. Nieco się uspokoił, ale już miał sposób jak poprawić
jej humor. Uśmiechnął się do siebie, wyraźnie coś knując.
– Na pewno! – zapewniła – Pójdę się położyć! – zanim jednak udała się do sypialni,
posprzątała i odbyła ranną toaletę.
Nawet nie wiedziała ile czasu tak przeleżała w kompletnej ciszy, patrząc w sufit.
Wreszcie odwróciła głowę i spojrzała na zegarek. Była już jedenasta, ale nie była głodna.
Poczeka z pierwszym posiłkiem do obiadu. Nagle rozdzwoniła się jej komórka. Wzięła do
reki telefon i odebrała. Nie miała jednak pojęcia, że Marek szykował się do wyjścia, ale
najpierw chciał do podpatrzeć jak się czuje. Nie chciał jednak wchodzić. To była część jego
planu na wieczór. Drzwi były uchylone, więc usłyszał też dźwięk jej komórki.
– Cześć Basiek… Nie odzywałaś się przez dwa dni to… – przerwała jej. Sam głos ją
drażnił.
– …Czego chcesz?! – zapytała ze złością, kiedy ujrzała na wyświetlaczu „Basia
dzwoni”. Na szczęście Marek nie rozumiał o czym rozmawiała i z kim.
– …Coś się stało, że jesteś taka …zła?
– Jeszcze się pytasz?! – mówiła cicho, by nikt przypadkiem nie usłyszał ich rozmowy.
Zwłaszcza Marek. Przyzwyczaiła się, że lubi się skradać. Nie chcąc jej jednak przeszkadzać,
wyszedł z mieszkania w znakomitym humorze, zamykając za sobą drzwi. – Jak możesz mu to
robić?! Myślisz, że się nie dowie, tak?! To, to jest ta twoja wielka miłość! Wymyśliłaś to
wszystko tylko po to, żebyś mogła się spotkać kochankiem?! A ja ci zaufałam! Wykorzystałaś
mnie, a ja…ja głupia naprawdę chciałam wam pomóc! …Biedny Marek!
– Basia, posłuchaj… – zaczęła się tłumaczyć, ale na próżno.
– A już zaczynałam wierzyć, że to Marek wszystko między wami zepsuł! A to wina
mojej kochanej siostrzyczki, bo znudził się jej mąż! …Stara się jak idiota, żeby spełnić twoje
zachcianki, a nie wie, że on sam był jedną z nich! Tylko, że teraz Gosia woli szukać drugiego
kretyna gdzie indziej! Marek to najwspanialszy człowiek, jakiego znam!…Boże…Mieć
takiego faceta i jeszcze go zdradzać z jakimś…Michałem?! Ty nie masz serca! – zakpiła z
niej.
– Basia, ja go nie…– przerwała jej natychmiast.
– Nie chce tego słuchać! – niemal krzyknęła. – ciesz się, że nie miałam odwagi
powiedzieć tego twojemu mężowi! Nie umiałabym! – nacisnęła czerwoną słuchawkę.
– Baś!! Pi pi – za późno. Rozłączyła się. Rzuciła telefon na łóżko. Udała się do kuchni.
Miała ochotę na coś, co podwyższa poziom serotoniny we krwi. Zauważyła jednak małą
karteczkę na stole, postawioną, jak namiot. Wzięła ją do ręki. Zmrużyła oczy, kiedy
przeczytała na niej „Do Gosi”. Pismo Marka, czerwonym mazakiem. Rozłożyła.
„Muszę coś załatwić w fabryce! Ubierz się ładnie! Zabieram cię w bardzo fajne
miejsce! Przyjadę po ciebie około osiemnastej wieczorem! Tylko się nie spóźnij, proszę!
Marek.”
Sama nie wiedziała dlaczego na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nie potrzebowała do
tego czekolady, czy lodów. Po prostu, od razu poczuła się szczęśliwsza, nawet jeśli ta chwila
miałaby być tylko ulotną godziną. Chciała się tym cieszyć, póki jeszcze może.
Nie wiedziała co miał na myśli pod słowami „Ubierz się ładnie”. Elegancko, ale na
luzie, czy szykownie, jak na bal. Przeszukała całą szafę Gosi. Znalazła skromną, czarną
sukienkę, w której jej siostra była chyba na jakimś pogrzebie. Nic innego nie znalazła. Ta
przynajmniej nie miała dużego dekoltu. Była skromna, ale bardzo ładna jej zdaniem. Gotowa
nawet i przed osiemnastą dopracowywała szczegóły uczesania. Wyprostowała głosy. Te loki
zaczynały ją denerwować, zwłaszcza, że nie miała podatnych włosów. Związała je z tyłu.
Spojrzała na zegarek. Było już po osiemnastej. Wyszła więc przed dom, kiedy oślepiło ją
światło od samochodu. Marek siedział oparty na masce samochodu. Za plecami trzymał
bukiet żółtych tulipanów. Niepewnie podeszła bliżej.
– Mogłeś dać sygnał, że… – urwała, kiedy speszyła się jego przenikliwym spojrzeniem.
Uśmiechał się od ucha do ucha, mierząc ją od stóp do głów. Wyglądała zjawiskowo.
– Pięk–nie wyglądasz! – wybełkotał. Zawsze wyglądała ładnie, ale teraz tak…inaczej…
I jeszcze bardziej mu się spodobała.
– Dziękuję! – odpowiedziała spuszczając wzrok. Marek był tak oszołomiony, ze
dopiero po chwili przypomniał sobie o kwiatach.
– Aaaa… to dla ciebie! – podał jej upominek. Podziękowała uśmiechem, po czym
weszli do samochodu. Brodecki zatrzymał się przed wejściem do drogiej, eleganckiej
restauracji, gdzieś w centrum. Otworzył jej drzwi z zawadiackim uśmieszkiem. Podał jej rękę.
Wyszła, a potem wsparta na jego ramieniu weszli do środka, choć śmiali się z siebie
nawzajem w ukryciu. Usiedli przy stoliku w rogu, przy oknie. Świece, nastrojowa,
romantyczna muzyka w tle. Na początku oboje czuli się skrępowani, ale już po chwili
pochłonięci byli rozmową, śmiali się. Bardzo dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Nie
obyło się bez ukradkowych spojrzeń i uśmiechów.
Wrócili do domu po dwudziestej drugiej. Nie, nie byli pijani. Byli w szampańskim
humorze, dlatego, że wieczór był dla nich wyjątkowy. Basia znowu czuła, że pada z nóg, ale
było warto. Był to najszczęśliwszy dzień jej życia.
– … Zaplanowałeś to! – zaśmiała się, kiedy zapaliła światło w salonie i zdjęła
niewygodne buty. – Ale dziękuję! Świetnie się bawiłam! – uśmiechnęła się – Ale teraz idę
prosto spać! Jestem zmęczona i idę wziąć prysznic… – chciała już iść w kierunku sypialni,
ale ją zatrzymał, obejmując w pasie. Chwilowo zastygła w bezruchu. A potem chciała jakoś
ukradkiem się wymknąć z uścisku. Nie pozwolił jej na to. Patrzyła na niego rozbieganym
wzrokiem.
– Nie, nie! – pogroził jej palcem na żarty, przyglądając się jej w taki sposób, że po jej
plecach przeszedł dreszcz. – Dzisiaj mi nie uciekniesz! …A prysznic… – zaczął jej szeptać do
ucha, drażniąc oddechem jej szyję – weźmiemy razem…rano! – podkreślił. Pocałował jej
szyję, przejeżdżając kciukiem po jej plecach.
– Marek…–
próbowała zaprotestować, ale jak skoro sprawiało jej to nieziemską
przyjemność. Miękły jej kolana, serce waliło, jak oszalałe. Nawet coś ścisnęło jej gardło.
Chciała coś dodać, ale Marek zbliżał się po jej ust. Spojrzeli sobie w roziskrzone „ogniem”
oczy, by potem je przymrużyć i złączyć usta w czułym, rozpoznawczym pocałunku. Nie
mogła się już dłużej opierać. Całkowicie się zapomniała. Wszystko przestało dla niej istnieć,
był tylko Marek. Odwzajemniła jego pieszczotę, a on każdy kolejny pocałunek pogłębiał,
czyniąc je coraz zachłanniejszymi, intymniejszymi, namiętniejszymi. Wreszcie ujął jej
podbródek w dłonie, a ona oplotła jego szyję. Wdarło się pożądanie, namiętność. Już dawno
nie miał tak wielkiej ochoty na seks. Ale nie jeden, szybki numerek. Chciał ją czuć duszą i
ciałem. Prowadził ją w stronę sypialni. Mierzwiła jego włosy także ledwo otworzył drzwi. Ich
ruchy stawały się coraz odważniejsze, coraz szybsze. Wdarło się napięcie, presja, w której jak
najszybciej chcieli się pozbyć swoich ubrań. Marek myśląc, że jest teraz z własną żoną, czuł
się jednak, jakby kochał się z nią po raz pierwszy. A ona inaczej zaznaczała kształt swoich ust
na jego wargach. Lepiej wiedziała, czego najbardziej mu potrzeba. Bo jej potrzeba tego
samego. Zdała się na swoja intuicje, która nigdy jej nie zawodziła. Nawet w łóżku. Na
moment przestał. Basia otworzyła oczy przestraszona, że zrobiła coś nie tak. Spojrzała na
Marka, a potem na pomieszczenie. Zatkało jej dech w piersiach jeszcze bardziej. Pochyliła
głowę. Stała na boso na płatkach róż, rozsypanych na dywanie i pościeli. Wszędzie malutkie
świece zapachowe, czerwona, satynowa pościel. Musiał mieć wspólnika, który urządził to
gniazdko, kiedy byli na kolacji. Efekt dla niej był oszałamiający. Marek uśmiechnął się
szeroko, widząc, że jej się podoba. Chciał ponownie ją pocałować, ale w tym momencie Basia
zdała sobie sprawę z tego, co robi, a co by lada moment zrobiła. To wszystko nie było
przeznaczone dla niej. Ten cały romantyzm, o jakim zawsze marzyła. Tylko dla jego żony, a
jej siostry. Nie dla Basi Storosz.
– Nie mogę!! – krzyknęła i odsunęła się od niego.
– Co się dzieje? Gosia! – podszedł do niej, chwytając za ramiona. Popchnęła go.
– Basia! – poprawiła go. Nie wytrzymała napięcia. Wypowiedziała to w przypływie
emocji.
– Co? – wybuchł śmiechem, myśląc, że droczy się z nim, jak zwykle. Albo
przypomniała sobie o siostrze w najmniej odpowiednim momencie.
– Basia! Jestem Basią! Nie Gosią! – zmarszczył brwi, nic nie rozumiejąc co mówi. Dla
niego to jakaś paranoja. Nie chciał rozumieć, co mu sugeruje. Jemu nawet do głowy by nie
przyszło, ze mogą się zamienić. – Nie jestem twoją żoną! Gosia jest w Warszawie! W moim
domu! – miała tego dość. Musiała zakończyć tą farsę. Tak, farsę, bo to dla niej była farsa.
– Co ty powiedziałaś?! – krzyknął – Przestań się ze mną bawić! Wiesz, że was nie
rozróżniam! Gośka, to nie jest śmieszne! – zdenerwował się.
– Nie jestem twoja Gośką, do cholery! – spojrzała mu zabójczo w oczy, żeby uwierzył.
– Jestem twoją szwagierką, Basią! Pracuję z Adamem, naszym przyjacielem, wiem co to jest
daktyloskopia, widziałam niejednego trupa i nie znam niemieckiego! A od dłuższego czasu
moim absztyfikantem jest Dumicz, którego ty nie znosiłeś! …Zamieniłyśmy się rolami,
rozumiesz? Nie jestem Gosią, jestem B–A–S–I–Ą! – przeliterowała – Tą samą, którą przez
ciebie stała się cieniem swojej siostry i do której prawie nigdy nie powiedziałeś po imieniu!
W której zawsze widziałeś Gosię!
–…Nie… Nie wierzę! To jakaś paranoja! …Chcecie ze mnie zrobić idiotę, który nie
rozpoznaje własnej żony?! – krzyknął. Czuł przeszywający niepokój i narastający gniew. Nie
umiał być spokojny.
– Marek… Zrozum…Gosia jest w Warszawie! Może mam zacząć do ciebie strzelać, by
ci udowodnić, że potrafię?! – odszedł parę kroków, łapiąc się za tył głowy. Wziął parę
głębszych oddechów. Basia chciała wyjść, zostawić go samego, by w spokoju przemyślał to,
co mu powiedziała, ale ja zatrzymał, łapiąc mocno za łokieć.
– Oszukałyście mnie?! Obie?! – wolał dopytać. Dowiedzieć się dlaczego. Czym sobie
na to zasłużył.
– Puszczaj mnie! Nie masz prawa! – wyszarpnęła się.
– Dobrze się bawiłaś?! Robiąc ze mnie kretyna… !! – nie umiała się zdobyć na jakieś
tłumaczenia, a co dopiero, by zaprzeczyć jego durnym osądom. Ten wzrok, pełen nienawiści,
ją sparaliżował. Jakby wbijał w nią tysiące igieł. A to bolało. – Ja pier… – urwał, odwracając
na moment głowę – I ja chciałem Z TOBĄ – podkreślił – pójść do łóżka?! – zakpił. To
zabolało bardziej niż jego wzrok. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. – Nie podmieniacie
się już na klasówkach, to teraz dzielicie się mną, tak?! – milczała, kręcąc głową – No tak, czy
nie!!
– Nie… – rzuciła szeptem, wzdrygając się od jego krzyku.
– To był twój pomysł… – stwierdził z pogardą, brzydząc się temu, co przed chwilą
powiedział – To ty to wymyśliłaś, tak!! Chciałaś wejść w jej życie, żebym wreszcie zwrócił
na ciebie uwagę. Byłaś zazdrosna, tak?! Na co ty liczyłaś?! Że się w tobie zakocham?! –
rozkleiła się już na dobre. Już chciał dodać „Udało się!”, ale nie chciał jej dać satysfakcji.
Czuła się taka malutka, jakby ktoś obrzucił ją błotem. Całą winę zrzucił na nią, a ona nawet
nie miała jak się obronić, przed atakiem. Bo też sama nie znajdywała nic na swoje
usprawiedliwienie, to był błąd. Wie, jak teraz się czuje. Szkoda tylko, że on nie pomyślał o
niej. Widocznie ona nic dla niego nie znaczy i pewnie teraz nawet nie będzie chciał jej znać.
– … Myślisz, że nie widziałem, jak na mnie patrzysz? – zaczął kłamać, byle tylko zadać
jej ból, taki sam, jak ona jemu. W jednej chwili stracił nie tylko zonę, ale i najlepszą
przyjaciółkę. Myślał, że ma przed sobą osobę, którą pokochał na nowo. Już nie widział sensu,
chciał zrezygnować, uznając ten związek za pomyłkę, a tu nagle Basia, vel Gosia, już sam nie
wiedział kim była tak naprawdę, rozpaliła w nim nadzieję. Może dlatego, że nie zakochał się
w Gosi, ale w niej. Zaczynał już wątpić we wszystko, co wierzył. Nie wiedział, co czuje, co
myśli. Nic nie wiedział.
– Te obiadki, te kolacyjki! – zakpił ze swojej naiwności. – Nie chciałem tego widzieć!
Ale od początku było zbyt dobrze, żeby to mogło być prawdą!
– Marek, przepraszam! – wydusiła wreszcie, dalej płacząc. – Chciałam wam pomóc!
– Pomóc?! – zaśmiał się cynicznie – …Tak?! …I to ma być ta twoja przyjaźń! …Ja ci
ufałem! Zwierzałem się z problemów, a ty masz mnie gdzieś! …Mam w dupie taką przyjaźń i
taką przyja…– urwał. – Myślałem, że chociaż ty jedna mnie rozumiesz, ale nie! … Jesteś
jeszcze gorsza, niż Gośka! …Nie chce widzieć żadnej z was! …Nienawidzę kłamstwa! Nigdy
ci tego nie wybaczę! – chciał już wyjść, ale się zatrzymał.
– Marek! – wyłkała.
– …Aha! Pakuj się! Jeszcze dzisiaj wracamy do Warszawy! – musiał być sam. Musiał
pomyśleć, co tak naprawdę czuje. Nie wiedział, już nic nie wiedział. Kim dla niego jest
własna żona. Teraz miał wrażenie, że nic do niej nie czuje, a do Basi…To uczucie też nie
może być prawdziwe! Wszystko jest fałszem, więc musi ochłonąć, by spojrzeć na tą sprawę z
dystansem.
Dwie godziny później siedzieli już w samolocie. Choć zajmowali miejsca obok siebie,
czuła, że dzieli ich przepaść. Utkwił wzrok w szybie, ani razu na nią nie spojrzał. Odwróciła
się do niego placami, skuliła na siedzeniu, ukrywając załzawione oczy. Marek był jak
człowiek pozbawiony emocji. Nic go nie wzruszało. W jego głowie kołatało się tysiące myśli,
tak jakby miała za chwilę eksplodować. Już nawet nie czuł wściekłości. Pozostała cholerna
pustka, którą już nikt, nigdy nie zapełni. Nie chciał mieć nic wspólnego z żadnymi kobietami,
nie chciał kolejnego zawodu.
Cz. 20
Ostatnia.
Zaraz po przylocie do Polski, wsiedli w taksówkę i bez słowa udali się do mieszkania
Basi? Już sam nie wiedział jak ma na nią mówić. Czuł się skołowany. Zrobiły z niego idiotę.
On, wzorowy policjant prędzej rozszyfrowałby nawet największego zbrodniarza, a nie
rozpoznał dziecinnej sztuczki bliźniaczek. Co gorsza nie znajdywał dla nich żadnego
wytłumaczenia. Miał nadzieję, że po powrocie do kraju czegoś się dowie. Basia stanęła pod
drzwiami i zaczęła szukać swoich kluczy. Musiała je mieć przy sobie. Była to dodatkowa
para. Marek stał jak najdalej od niej. Bolało ją to, że przez cały czas nie odezwał się do niej
słowem. Ona z resztą też nie umiała zacząć jakoś rozmowy. Pewnie i tak zakończyłaby się
kłótnią, albo Marek, co bardziej prawdopodobne nie chciałby jej słuchać. Nie miała odwagi
mu spojrzeć w oczy. Miała takie okropne wyrzuty sumienia, że dała się w to wciągnąć.
Wiedziała, że to głupi pomysł, że to się źle skończy, a jednak. Zgodziła się, a teraz płaci za
swoje zachowanie. Obie zapłacą, tylko jeszcze nie wiedzą jaką cenę. Kiedy długo nie mogła
znaleźć kluczy, wkurzony i zniecierpliwiony, zapukał zdecydowanie. Długo nie musiał
poczekać, aż wreszcie usłyszy szczęk otwieranego zamka. W progu jednak zamiast sylwetki
swojej żony, zobaczył wysokiego, barczystego blondyna, o zielonych oczach. Marek nie
dowierzał temu co widzi. Zmierzył faceta pogardliwym wzrokiem. To, co w tej chwili poczuł
trudno opisać. To była złość, z pewnością, wściekłość, ale miał ochotę się śmiać. Poczuł
nawet ulgę, bo już zaczynał rozumieć, o co tu chodzi…Dopiero, kiedy zobaczył spłakaną
Gośkę, nie wytrzymał. Nie byłby Markiem Brodeckim, gdyby nie dała o sobie znać jego
impulsywność. Wzrastała w nim coraz większa wściekłość.
– Ej co jest?!
– To z TYM przyprawiasz mi rogi?!! Wynocha!...Wypieprzaj stąd! – szarpnął
zaskoczonego blondyna i wyrzucił za drzwi. Ten o mało co nie spadłby ze schodów. Basia
spoglądała oszołomiona. Weszła zaraz za Markiem. Zaczął krzyczeć.
– …Myślałaś, że w ten sposób ukryjesz, że się puszczasz?! – podszedł do niej bliżej.
Gosia patrzyła na niego z przerażeniem.
– Marek, to nie tak! – zaczęła się tłumaczyć.
– To do tego była ci potrzebna ta zamiana?! … – wybuchł cynicznym śmiechem –
…Mogłaś mieć na tyle godności, by mi powiedzieć prosto w twarz, że ci się znudziłem! Ale
nie! Ty wolałaś wyręczyć się…siostrzyczką!
– Marek, proszę cię, uspokój się! – Basia próbowała jakoś załagodzić tą awanturę.
– Nie wtrącaj się! – warknął, wyciągając palec w jej kierunku. –… Boże, jakim ja
byłem idiotą, że ci zaufałem! Obie jesteście siebie warte! – wymienił szybkie spojrzenia z
siostrami.
– Nie mów tak! Proszę cię porozmawiajmy, ale na spokojnie! – tym razem zwróciła się
do niego Gosia. – Nie zdradziłam cię! – płakała, ale widać, że nie tylko z tego powodu.
Musiało wydarzyć się wcześniej coś jeszcze.
– Już mnie to nie interesuje! To koniec! – zaznaczył. Chciał już wyjść, ale go
zatrzymała.
– Proszę cię…Tylko jednak rozmowa… – wyłkała przecierając ręką pomazane od tuszu
powieki. Zamilkł, spoglądając jej prosto w oczy. Wyrażały błaganie wyjaśnień. Nic więcej.
– Już ci nie wierzę! – odparł ściszonym tonem i wyszedł, potrącając niechcący Basię.
Gosia opadła ciężko na kanapę, podkuliła nogi i zakryła twarz dłońmi. Płakała.
– Kto to był ten facet?! Michał, tak?! – myślała, że przynajmniej ona da jej dzisiaj
spokój, ale kiedy uniosła głowę i spojrzała w jej oczy, pełne żalu i stanowczości, zrozumiała,
że będzie musiała o wszystkim opowiedzieć.
– Tak, Michał! – potwierdziła.
– Gosia…Jak mogłaś! – dodała z politowaniem.
– Basiek zrozum! Marka nie było całymi dniami w domu! Czułam się samotna! A jak
przychodził, ciągłe kłótnie, potem jakieś pozorne godzenie w łóżku…A kiedy było dobrze,
ciągle mówił o dziecku, ze to umocni nasz związek, a ja nie chciałam! …Nie jestem gotowa i
nie wiem, czy kiedykolwiek będę! …Marek… Ja wiem, że to zabrzmi okrutnie, ale…to niej
jest typ faceta dla mnie…jest zbyt odpowiedzialny, jeśli chodzi o związek! A ja chcę luzu…
– Co ty pieprzysz?! Nie, nie chce tego słuchać! – chodziła nerwowo po pokoju.
– Łatwo ci powiedzieć, bo ty go rozumiesz?! Zniosłabyś ten strach, że długo nie wraca
do domu, że biega z pistoletem! To mi imponowało, do czasu, kiedy raz przyszedł z raną
postrzałową! …Mówił, że to tylko draśnięcie… – Basia rozszerzyła szeroko oczy i usiadła
ciężko na krześle. Nie miała pojęcia, że groziło mu takie niebezpieczeństwo. – Nie kazał
nikomu mówić…Chyba dłużej bym tego nie zniosła…ja potrzebuję faceta, który przychodzi
na czas do domu, który spędzałby ze mną dużo czasu! Faceta, który ma zawsze szalone
pomysły i taki, który zaskakiwałby mnie cały czas!
– A Marek cię nie zaskakiwał? – zironizowała.
– Też, ale na początku! Po ślubie…Stał się jakiś inny! …Nie wiem… Chyba nie mógł
się przystosować do niemieckich warunków… Do naszego małżeństwa wdarła się rutyna… A
Michał…jest bankowcem, a po pracy uprawia sporty ekstremalne…
– I w tym jest lepszy?! – pokręciła głową. Wybuchła złością – …Gówno wiesz o
Marku! …Przyznaj! Nigdy ci na nim nie zależało! Traktowałaś go jak zabaweczkę!
…Gdybyś… Gdybyś go naprawdę kochała, szanowałabyś i jego i jego pracę, bo on to kocha!
– krzyknęła z bezradnością.
– Może ty! Bo tobie też w każdej chwili mogą odstrzelić głowę! To jest inny świat, a ja
go nie rozumiem! Bandytów znam tylko z filmów gangsterskich, a nie z prawdziwego życia!
Dla mnie oni nigdy nie istnieli tak naprawdę… – otarła łzy, cieknące po policzku.
– I to był powód, dla którego puściłaś się z Michałem?
– Nie zdradziłam go! …Nie spałam z nim! …Chciałam, ale… nie mogłam! On nic nie
wiedział! …Powiedziałam mu prawdę, dzisiaj…Tak jakoś wyszło, ze przegadaliśmy całą
noc! Zrozumiał mnie… I chce być ze mną, jak… – przerwała jej brutalnie wchodząc w
zdanie.
–… jak się rozwiedziesz, tak? To dlaczego udawałaś, że nie chcesz tego rozwodu?! No
dlaczego? Marek też czuł, że się wam nie układa, ale się starał! Nawet nie wiesz jak bardzo!
– Wtedy jeszcze myślałam inaczej! Byłam zła na Marka, a Michał był tylko niewinną
zabawą… Ale kiedy się spotkaliśmy w cztery oczy…Nie wiem… Dobrze się czuję w jego
towarzystwie…Ale do niczego nie doszło, naprawdę! Przysięgam! – zapewniła ją patrząc
prosto w oczy.
– Skrzywdziłaś go… A ja… – jej głos się załamał – …A ja straciłam przyjaciela! –
wybiegła, zamykając się w swoim pokoju.
– Basia! – poszła za nią, pukała, ale na nic to się zdało. Chciała być teraz sama.
Marek zapukał właśnie do drzwi Zawady, mimo, że było późno w nocy. Musiał
porozmawiać z Adamem. Choć domyśla się, że jego powrót będzie dla niego zaskoczeniem.
Otworzył, stojąc zaspany w drzwiach.
– Cześć… – rzucił ponuro, spuszczając wzrok.
– Marek? – zapytał z niedowierzaniem . Ucieszył się jednak na widok kumpla. Już
myślał, że osiądzie w Niemczech na stałe. Zmienił jednak wyraz twarzy, kiedy zobaczył jego
smutek w oczach. Musiało coś się stać, skoro do niego przyszedł z walizkami. Zaprosił go
więc do środka gestem reki. Rozmawiali do rana przy kielichu. Marek opowiedział mu o
wszystkim. Udawał twardziela, ale nie chciał się przyznać, że jego świat legł w gruzach.
– …A Baśka? – zaśmiał się kpiąco, dopił duszkiem drinka. Zakaszlał, po czym schował
twarz w dłoniach. Podniósł na moment głowę. Wstał bez słowa i podszedł do stolika na której
leżała paczka papierosów. Wyjął jednego z paczki i zapalił. Adam spoglądał na niego ze
smutkiem. Żal było na niego patrzeć. Ale czuł, że ukrywa coś jeszcze i to miało właśnie
związek z jego podopieczną. Marek zaciągnął się papierosem, po czym wypuścił dymek,
krztusząc się.
– Daj to, stary! – wyrwał mu papierosa z dłoni i zagasił – Trawką też nie umiałeś się
zaciągnąć, pamiętasz? – Brodecki zaśmiał się na moment. Zrobił dokładnie to samo, co parę
lat wcześniej.
– To co ze starszą? – ciągnął dalej.
– Co, co?! – oburzył się – Nic! – Adam wyczytał z jego twarzy, że kłamie. Znał go
lepiej niż on sam siebie. – Baśka zawiodła moje zaufanie…Zmieniła się… – stwierdził po
chwili.
– Marek…Coś widzę, że nie jedna Storosz zawróciła ci w głowie, a dwie…Tylko teraz
pytanie, z którą chciałeś być od początku…
– Żadną! To był mój błąd! Gdybym wiedział… Myślałem, że są inne, ale …Obu dałem
się oszukać…A Baśka? Nie uważasz, że byłaby świetną aktorką? Marnuje się w kryminalnej!
– jego słowa przepełniał żal i złość, i sam nie wiedział czego w nim było więcej. Do
Gosi…praktycznie przestał cokolwiek czuć! Wystarczyło, że przypomniał sobie ich ostatnie
miesiące i tego faceta…A do Basi? Tu nasuwał się w nim problem. Zawsze traktował ją jak
siostrę, przynajmniej tak mu się wydawało…Ale wspomnienie tego tygodnia…Dopiero teraz,
na spokojnie, zauważył, że zachowywała się zupełnie inaczej, niż Gosia. Nie wiedział jednak
ile w niej było z prawdziwej Basi, a ile udawanej Gosi. Miał mętlik w głowie. Co prawda
nigdy nie zdążył jej dokładnie poznać. Była swego rodzaju zagadką, która go intrygowała,
fascynowała już od początku. Zawsze cicha i skromna, a teraz taka wesoła i otwarta. Poza
tym lubił te jej wybuchy złości, kiedy ze sobą jeszcze pracowali. Specjalnie ją nie raz
denerwował.
– …Znam ją lepiej niż ty! …To wartościowa dziewczyna, wiele przeszła w ostatnich
miesiącach…Włamanie do mieszkania jako próbę zastraszenia…
– Nie tłumacz jej! Wiedziała, co robi! …Gdyby była w porządku, nie zgodziłaby się na
taki układ!
– Może chciała pomóc? – zaśmiał się.
– Pomogła mi podjąć decyzję! …Myślałem, że jest co ratować… – prychnął.
–…No to będziesz wolny i bez zobowiązań… Możesz związać się z kimś
odpowiednim! – uśmiechnął się insynuująco. Marek spiorunował go wzrokiem.
– … Nie będę z jedną, to z… – urwał – …tym bardziej! I skończ! – wstał i udał się do
toalety. Adam pokręcił głową. Doskonale zdawał sobie sprawę z uczuć Basi do jego
przyjaciela. Nie mógł się nadziwić, że wybrał Gosię. Jego zdaniem Basie i Marek są swoimi
odbiciami. Dla niego stanowiliby wspaniały duet zuchów także poza pracą.
Tydzień później, kiedy emocje nieco opadły, zapukał do drzwi mieszkania Storosz.
Miał nadzieje, że Gosia będzie sama. Poczekał chwilę na wycieraczce, po czym wszedł.
Zaskoczona jego przyjściem, stanęła, jak wryta, nie wiedząc jak ma się zachować. Jeszcze
niedawno tyle ich łączyło, a teraz nie chciał nawet z nią porozmawiać przez telefon.
– Cześć! – rzucił oschle. – Jesteś sama? Czy może zaprosiłaś tego…– przerwała mu.
– Tak, jestem! Baśka w pracy! …– nie mogąc się powstrzymać, dodała – A on ma na
imię Michał! – prychnął kpiąco.
– Taaaa… To mogę wejść, czy będziemy rozmawiać w progu? – jego ton głosu brzmiał
inaczej niż zwykle. Chyba po raz pierwszy był wobec niej taki zimny, obojętny. Było jej
przykro z tego powodu.
– Tak, proszę! – otworzyła szerzej drzwi i zaprosiła gestem ręki do środka. Wchodząc,
rozejrzał się po mieszkaniu, jakby nie był tu od wieków. – Siadaj! – dodała, kiedy stał po
środku salonu, jak kołek. Usiadł po chwili na końcu kanapy. Gosia zaraz za nim. Milczeli,
nawet nie patrząc w swoim kierunku. Gosia, wykorzystując fakt, że nie podnosi głosu, chciała
mu wreszcie powiedzieć to samo, co siostrze.
– Marek, nie zdradziłam cię! Przysięgam! – ten jednak wydawało się, że tego nie
słucha. Szukał czegoś w teczce, z którą przyszedł. Wyjął jakiś dokument i bez słowa podał
żonie.
– Co to jest? – zmarszczyła brwi.
– Podpisz!
– Ale… – chciała przejrzeć pismo, ale ją wyprzedził. Nie miał ochoty przedłużać tego
momentu. Wyglądał, jakby się śpieszył. Przynajmniej takie dawał wrażenie.
– To pozew rozwodowy! …Co? Chyba mi nie powiesz, że się nie spodziewałaś? – był
cyniczny. Nigdy nie lubiła, jak ktokolwiek tak do niej mówił.
– Przestań, proszę cię! – poprosiła łagodnie.
– To podpiszesz, czy chcesz to ciągnąć latami? Mam czas, poczekam! – powiedział to
bez żadnych emocji. – Idę ci na rękę… – dodał, opanowując wybuch gniewu. – Bez orzekania
o winie, ale nie robie tego dla ciebie, tylko nie chce się wstydzić za ciebie przed sądem!
– Podpiszę, ale najpierw mnie wysłuchasz!
– Gośka! – warknął – …Co ty chcesz mi powiedzieć co? Już mnie to nie interesuje! Ty
mnie nie interesujesz!
– …To był mój pomysł! …Nie win za to chociaż Basi! Nie chciała się zgodzić, ale
zrobiła to dla mnie, dla nas! Nie miej do niej o to żalu…Chciała dobrze…Nie wybaczę sobie,
jeśli przede mnie straci przyjaciela…Może nam nie wyszło, ale…
– Skończyłaś?! – nie chciał, by znowu ktoś robił mu wodę z mózgu. Był taki zagubiony.
Sam nie wiedział w co ma wierzyć. – Nie chcę tego słuchać! Dajcie mi święty spokój! –
spuściła wzrok. Wstała i wróciła z długopisem. Podpisała dokument. Wystawiła je przed
siebie, ale kiedy odwrócił się w jej stronę, chcąc go odebrać z jej reki, dodała, wykorzystując
fakt, że na nią patrzy.
– Nie zdradziłam cię! …Nie umiałam tego zrobić…mimo tego, że coś we mnie
zgasło… – ich spojrzenia na moment się spotkały, po czym spuściła wzrok, kontynuując. –
…Nie chce cię mieć za wroga… Chciałabym się z tobą rozstać w przyjaźni… – westchnęła.
Wiedziała, że teraz czeka ją ciężki moment wielkich zmian w życiorysie, ale dla niej może
było i lepiej. Dano im obu szansę na szczęśliwsze związki. Marek na moment spuścił wzrok,
wsłuchując się z pokora temu, co mówi…
– Nie wiem…Może potem….Ale teraz muszę już iść! – wstał, biorąc do ręki teczkę. –
Do zobaczenia w sadzie! – rzucił, po czym ruszył do wyjścia. Nacisnął na klamkę, ale zanim
opuścił mieszkanie, odwrócił się jeszcze w jej kierunku i dodał – Trzymaj się! – uśmiechnął
się delikatnie, co odwzajemniła.
– Ty też! …Ale pogadaj z Baśką! – udał, ze puszcza mimo uszu te słowa i wyszedł,
zamykając za sobą drzwi.
Minął kolejny . Marek po tygodniu przepracowanym z Basia, wziął tydzień urlopu. Nie
mógł z nią pracować. Nie mógł na nią patrzeć. Nie, to nie była złość. Chyba już mu przeszło.
To było coś zupełnie innego. Za każdym razem, kiedy siedziała naprzeciwko niego, albo
przebywali w jednym pomieszczeniu sam na sam, mimowolnie wspominał chwile spędzone z
nią w Berlinie. Wtedy myślał, że te wspaniałe dni spadły mu jak manna z nieba. Jednak sen
nie trwał wiecznie i sprowadzono go brutalnie na ziemię. Nie chciał z nią rozmawiać, mimo,
że nie raz próbowała. Nie chciał słuchać jej tłumaczeń. Był uparty, a jego urażona, męska
duma była silniejsza, niż rozsądek. Trzymał nawet dystans miedzy nimi. Sam tego nie
rozumiał, albo nie chciał rozumieć, ale gdy była blisko, czuł się dziwnie. Nie dopuszczał do
siebie myśli, czym to, co się z nim dzieje, może być spowodowane. Nie zasługiwała na to –
myślał. I pomyśleć, że to najgorsze zaczęło się jeszcze przed powrotem. Kiedy zobaczył ją po
raz pierwszy od roku. Coś nim wstrząsnęło. To samo uczucie, kiedy ją objął, jak płakała z
powodu ich wyjazdu. Ale wtedy było już za późno – zignorował to, miał już zaplanowane
życie na przyszłość. Był zaślepiony, zauroczony i nierozsądny. Im dłużej myślał, tym
przychodziły mu do głowy głupsze pomysły. Musiał wrócić do pracy. Zadzwonił wieczorem
do Adama, że wraca, bo nie może wytrzymać w czterech ścianach. Gdy zaszedł na komendę
kanciapa była pusta… Zdziwił się, a może nawet poczuł zawód, że nie było Basi, że jej nie
zobaczy…
– Adam? – rozglądał się wokoło, ale nikt się nie odezwał. Poczekał z pięć minut, aż
wreszcie podszedł do niego Zawada z teczkami pod pachą.
– Gdzie jest Baśka? – zaczepił go, kiedy tylko pojawił się obok niego. Patrzył na niego
z dziwnym strachem w oczach.
– Ty nic nie wiesz? – zapytał nie mniej zdziwiony, ale po chwili przypomniał sobie, że
Marek nie mógł wiedzieć wcześniej. Brodecki poczekał cierpliwie, aż sam się wygada. –
Wyjechała!
– Wyjechała? Gdzie wyjechała?! – podniósł ton.
– Do rodziców, do Przemyśla, z jakiś tydzień temu… A dlaczego cię to tak interesuje,
co? – spytał podejrzliwie.
– Bo mnie nie interesuje… – jego głos nie brzmiał już tak pewnie. – Jest jakaś sprawa?
– zmienił szybko temat.
– Może się coś znajdzie…A jak tam sprawa rozwodowa?
– W toku…Za tydzień pojednawcza, a za jakiś miesiąc może będę już wolny! A potem
gdzieś wyjadę! … A kiedy Baśka wraca? Oddzielam już – zaznaczył – sprawy prywatne od
zawodowych! Możesz jej to przekazać! – zamyślił się.
– Nie wraca! Zrezygnowała z pracy! – burknął, po czym wymijając przyjaciela, wszedł
do swojego kantorka. – Po tym tygodniu pyskówek wcale jej się nie dziwię! Sam miałem tego
dość! – spojrzał na niego wymownie. Nie był z tego zadowolony, a wręcz winił za to Marka.
Chciał wymusić na nim jakąś reakcje, ale jak grochem o ścianę.
– …Może to i lepiej… – rzucił ściszonym tonem, a Zawada zmarszczył brwi.
– Marek, nie uciekniesz od problemów! A twoim problemem jest Baśka! …Baśka ma
wyraźnie ten sam od prawie 2 lat, jakbyś nie zauważył! – zironizował – Przyznajcie się do
tego wreszcie! Ja idę do Rysia, ty sobie to przemyśl! Idź do domu! To rozkaz! – Brodecki
posłał mu wrogie spojrzenie. – Kiedy wrócę, ma cię tu nie być! – dodał, po czym poszedł
korytarzem.
Szedł chodnikiem. Sam nie wiedział ile tak spacerował. W każdym bądź razie wałęsał
się bez celu, pogrążony w rozmyślaniach. Przed oczami miał te urocze dołeczki, jakie
pojawiały się na twarzy Basi za każdym razem, kiedy ją rozśmieszył, jej przestraszone oczy,
kiedy chciał się do niej zbliżyć. Przypomniał sobie nawet jak ją pocałował po raz pierwszy.
Dotąd nie znał odpowiedzi na pytanie: dlaczego to zrobił. Po prostu miał na to ochotę.
Wspominał także jej oczy, pełne czułości, kiedy patrzyła na niego, leżąc w wannie i wyznała
mu miłość. Nie chciał się do tego przyznać, ale tęsknił za nią coraz bardziej. I teraz kiedy
dzieli ją od niej pół Polski i tęsknił już wiedział, że to nie było zwykłe: „Kocham cię”. Nie w
jej ustach. Nie mówiła tego z samozaparciem. Bo nie uwierzyłby! A właśnie te słowa
przepełniły go nadzieją, przekonały do starań. Widział tą szczerość. Ale czy ona naprawdę go
kocha? Miał wątpliwości i nie czuł się chyba na siłach, by na razie je rozwiać i wchodzić w
nowy związek. Musiał odpocząć. Wszystko poukładać. Dał sobie czas…Ale kto wie…Sam
nie wiedział, co zrobi jutro, pojutrze, za miesiąc. Czas pokaże…
Epilog
– Basia? – zapytał, choć doskonale wiedział do kogo dzwoni. Dalej szedł ulicami
Warszawy o zmroku. Nie mógł się powstrzymać. Musiał do niej zadzwonić. A jeden telefon
nie zepsuje jego planu uporania się z własnym życiem. Po prostu, czuł, że tak należy zrobić,
by mieć czyste sumienie. Nie spodziewał się jednak, że jej głos będzie brzmieć nieco
oficjalnie.
– Skoro wiesz, to po co się pytasz? – przywitała go niesympatycznie.
– …Podobno zrezygnowałaś z pracy w Stołecznej… Dlaczego? – musiał o to zapytać.
Podświadomie chciał usłyszeć to, co powiedział mu Adam na komendzie.
– Bo miałam taki kaprys? – nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Oboje na chwile
zamilkli. – Po co dzwonisz? Bo chyba nie po to, by spytać jak się mam? Bo nie uwierzę!
– A jednak…Właśnie po to…To jak się masz? – zapytał i bardzo by chciał usłyszeć
odpowiedź. Nie odpowiedziała jednak wprost. Odparła dopiero po chwili ciszy.
– …Na razie korzystam z zasiłku dla bezrobotnych, ale nie udawaj, że cię to obchodzi,
proszę cię! Wiem, co o mnie myślisz i wiem też, że za niedługo rozwodzisz się z Gośką, więc
oszczędź sobie takich rozmów! I tak za niedługo nie będziemy nawet rodziną! A teściami nie
musisz się przejmować! Znają prawdę!
– Nie! Nie o tym chciałem z tobą rozmawiać! Sprawa z Gośką, nie ma z nami nic
wspólnego…
– …O co ci cho–dzi? – wyjąkała. Słowo „nami” zbiło ją z tropu. Nie wiedziała co ma na
myśli.
– Nie chciałem rozmawiać przez telefon, ale nie mamy chyba wyjścia…
– Marek! – chciała mu przerwać. Nie miała sił, by słuchać tego, co mówi. Wszystko
było jeszcze zbyt świeże, a ona nie po to wyjechała, by znowu wylewać łzy.
– Nie przerywaj mi! …To, co ci powiedziałem wtedy…Chciałem cię przeprosić! –
wyp0owiedział wreszcie. – To nie był twój pomysł, a osądziłem cię niesprawiedliwie… –
zaśmiała się.
– Gośka cię poprosiła, tak? Czuje się winna…Ale to już nieważne! Chcę zamknąć ten
rozdział i nie chcę byś mi to wypominał, jasne? I tak czuję się wystarczająco głupio… –
dodała nieco ciszej.
– …Po tym, do czego by między nami zaszło…– przerwała mu w pół zdania.
– Na szczęście n i c – pokreśliła – nie zaszło! Nie wracaj do tego! To był tylko impuls, z
resztą ty wtedy myślałeś, że…– urwała –
Miałeś prawo się tak zachować! Ja nie…–
przerwała, nie widząc sensu się tłumaczyć. – Głupio mi o tym mówić…
– Jeśli to był tylko impuls, jak mówisz, to dlaczego czułem, że ty też tego chciałaś? –
podebrał ją. Tak naprawdę chciał usłyszeć co do niego czuje.
– Yyyy…Przepraszam cię, ale muszę już kończyć! Jeśli to miała być nasza ostatnia
rozmowa to…Życzę ci szczęś–cia, Mar–ku! Cześć! – rozłączyła się jak najszybciej mogła.
– Baśka! – było już za późno. Przerwała połączenie. Zaklął cicho i dorzucił – …Do
zobaczenia…– podrzucił komórkę i poszedł w stronę mieszkania przyjaciela.
(3 miesiące później…)
Wyszedł z sali rozpraw, rozwiązując krawat. Szedł przyśpieszonym krokiem w
kierunku wyjścia. Kiedy znalazł się już na schodach przed budynkiem, trzymał już krawat w
dłoni. Wyłączył przyciskiem alarm swojego samochodu, kiedy nagle usłyszał za sobą czyjś
głos. Dobiegła do niego Gosia. Wyglądała zupełnie inaczej. Przefarbowała włosy na
kasztanowy kolor, ale dalej falowała włosy. Jak zwykle elegancka, modna. Poza tym na
masce srebrnego BMW czekał na nią Michał. Przeprowadziła się do niego i jak na razie żyją
na tzw. „kocią łapę”. Próbując coś stwarzać. Mieszkanie Basi stoi puste, ale w każdej chwili
może do niego wrócić.
– Marek, zaczekaj! – odwrócił się, przystając – …Chyba nie chcesz tak zniknąć bez
słowa? – posmutniała lekko. – Usłyszeliśmy wyrok sądu, ale chyba to nie oznacza, że nie
możemy sobie powiedzieć czegoś miłego… – spojrzała mu głęboko w oczy z przekonaniem.
– Ja wiem, że masz do mnie żal…
– Nie, to nie żal! – odezwał się wreszcie – …Sam nie wiem… Czuje się po prostu
wolny! Ale wiem, że wina leży po obu stronach… Teraz to wiem! Chyba oboje mieliśmy inne
podejście do małżeństwa, do samego życia… Nie wyszło nam i tyle, ale nie żałuje tego czasu!
– uśmiechnął się, co odwzajemniła. Dała mu tym samym znak, ze uważa dokładnie tak samo.
– Co teraz zamierzasz? – zapytała z lekką obawą w głosie. Miała nadzieję, że się aż tak
bardzo nie sparzył, by nie próbować dalej szukać swojego szczęścia.
– … Nie wiem… – pokręcił głową.
– Marek? – musiała o to zapytać dla pewności. Wyczekiwał, co takiego powie. – …Czy
ty …czy to była prawda, to, co mówiłeś sędziemu, że już mnie nie ko…
– Tak! – potwierdził, ale nie chciał, aby dokończyła. – Ciebie chyba pytać nie muszę,
nie? – spuściła wzrok. Bądź, co bądź czuła się głupio, kiedy mówił o Michale w jej
obecności. Czuła się wtedy, jakby go zdradziła. – Ej, ej! – podniósł jej podbródek. – Bądź
szczęśliwa z Michałem! Będę trzymał kciuki by wam się udało! – po jej policzku spłynęła
pojedyncza łza, którą szybko przetarła.
– Też będę trzymała za ciebie kciuki! I cieszę się, że potrafimy rozmawiać ze sobą bez
emocji, normalnie. Przynajmniej mam pewność, że nie odwrócisz głowy, kiedy mnie spotkasz
na ulicy… – zaśmiał się. – Marek?
– Tak? – spojrzał na nią.
– Mogę cię… – przerwał jej doskonale zdając sobie sprawę, o co chce zapytać. Przytulił
ją, po przyjacielsku.
– Trzymaj się! – szepnął. Wypuścił ją z objęć i spojrzał w stronę blondyna. Michał
skinął głową w geście podziękowania, za wszystko, co dał Gosi. Zwłaszcza za to, ze rozstali
się bez zawiści. Chwilę spoglądali sobie w oczy, jak „facet z facetem”, po czym Brodecki
wsiadł w samochód i odjechał. Gosia podeszła do blondyna, witając się muśnięciem ust.
– …Jest w porządku… – rzucił, patrząc na wtuloną w niego Gosię. Kiwnęła głową.
– Jedziemy? – zapytała cicho. Uśmiechnął się, po czym oboje odjechali.
Podjechał pod swoje nowo urządzone mieszkanie. Zauważył znajomy samochód.
Wszedł do klatki i pobiegł na drugie piętro. Od razu zauważył siedzącego na schodach
przyjaciela.
– Co ty tu robisz? – zapytał na wstępie.
– Siedzę! I czekam na ciebie! … Jak było w sądzie? – zapytał po chwili ciszy.
– Jak: jak? Chyba normalnie…Nie wiem, pierwszy raz się rozwiodłem! – Zawada się
zaśmiał.
– I ostatni! – pogroził mu palcem na żarty. –…Co teraz zrobisz?
– Nie wiem! Wszyscy mnie o to pytają, jakbym wrócił z wojny! – oburzył się nieco –
Będę żyć dalej nie! Nie jestem pierwszym, ani ostatnim rozwodnikiem na świecie! –
westchnął.
– Wiesz, że nie o to pytam! Co z Baśką?! – sprecyzował pytanie, by uzyskać jasną
odpowiedź.
– Nie wiem! Nie widziałem jej od trzech miesięcy! I nie wiem, czy chcę ją widzieć! Nie
rozmawiajmy o niej, ok.?
– Przestań chrzanić do cholery! …Kochasz ją! I zrób coś, zanim będzie za późno!
– … Chyba tobie się coś popieprzyło! – dopiero po chwili dotarło do niego ostatnie
zdanie – …Jak zanim będzie za późno? Co masz na myśli? – w jego głosie nie trudno było
dostrzec strach.
– Dowiesz się, jak pojedziesz! …O ile ci na niej zależy! – podkreślił, ale zaczynał już
mieć wątpliwości.
– Ale Adam! Ja nigdzie nie pojadę! Jako kto! Jej były szwagier! Albo lepiej! Były mąż
jej siostry i eks przyjaciel?! – Adam udał, że tego nie słychy. Podniósł tylko rękę w górę na
znak pożegnania. Położył dłonie na ścianie i oparł o nią czoło.
Jechał, trzymając na kolanach mapę drogową Polski. Skrzywił się, kiedy przejechał
skręt i musiał nawrócić. Reszta drogi przebiegła mu bez problemów. Znał adres doskonale.
Podróż zajęła mu kilka godzin, ale późnym popołudniem zobaczył tablicę „Przemyśl wita”.
Zaparkował na peryferiach miasta. Ulica nie wyłożona była asfaltem. Wszędzie domki
wolnostojące, po jednej stronie, a po drugiej pola. Zaparkował kilka ulic przed jej domem.
Wysiadł z samochodu i poszedł prosto, w stronę bramy. Schował się za drzewem. Widział ją
z daleka. Bawiła się z jakąś dziewczynką i dużym psem, rasy owczarek niemiecki. Basia
rzucała mu patyk. Przyniósł go w pysku, a dziewczynka wybuchła dziecięcym śmiechem.
Uśmiechnął się na ten widok. Chyba podobnie wyobrażał sobie rodzinę: żona, dzieci, pies lub
kot, nawet rybki. Jego spokój jednak zakłóciło nadejście jakiegoś faceta. Starszy od Baśki,
nawet od niego. Grubo po trzydziestce. Marek zmarszczył brwi, widząc, ze idzie w stronę
Basi i trzyma kwiaty w rękach. Ta zaskoczona i nieco zmieszana, podniosła głowę i
przełknęła ciężko ślinę.
– Grzesiek? – była wyraźnie zaskoczona. Otworzyła bramę i wpuściła go do środka i
zasunęła zasuwkę. – Amelko, przyniesiesz mi kurtkę, zrobiło się zimno? – dziewczynka
kiwnęła głową i pobiegła.
– Proszę! – wręczył jej kwiaty z uśmiechem.
– Dzięki, ale… – Marek podszedł bliżej, chcą usłyszeć o czym rozmawiają. – Już ci
mówiłam…Nie wyjdę za ciebie…Nawet cię lubię, ale… Daj mi spokój! – nie miała pojęcia
jak ma mu powiedzieć, że nie lubi małych, krępych blondynów z brzuszkiem. Nie był w jej
typie, kompletnie. Może był swojski, ale aż za bardzo. Mieszkał w gospodarstwie, wsi
kilkanaście kilometrów dalej.
– Ja poczekam! …Wiem, że mnie pokochasz, tak jak ja ciebie! Ta Warszawka zamąciła
ci w głowie!
– Posłuchaj… – zaczesała włosy za ucho – Nie kocham cię i nigdy nie pokocham! …Bo
…bo…Kocham kogoś innego, jasne?! Przed wyjazdem do Warszawy powiedziałam ci to
samo! Nie zdołam nic do ciebie poczuć! Odpuść sobie, proszę cię! Jest tyle innych
dziewczyn, które mogą dać ci to, czego ja nie… Nic z tego nie będzie, zrozum!...Nie
przyjeżdżaj do mnie więcej! I nie wypytuj mojego rodzeństwa o mnie, bo sobie nie życzę!
…– odwróciła się i miała zamiar już iść, kiedy chwycił ją za łokieć i szarpnął.
– Co ty robisz?! Puść mnie! Bo oberwiesz! – zagroziła mu. Umiała się obronić, ale nie
chciała używać siły i zrobić mu krzywdy.
– To ty mnie posłuchaj! Ożenię się z tobą, nawet jeśli miałbym cię porwać na siłę! –
przytrzymał ją mocniej, ale zaczęła się wyrywać. Nadepnęła na stopę, ale to go jeszcze
bardziej zdenerwowało.
– Gośka miała rację! Ostrzegała mnie! Masz obsesję! …Świr! – wykrzyczała mu w
twarz. Nadymał policzki ze niezrównoważonej złości. Niespodziewanie dla niej, popchnął ją
tak, że upadła, o mało co nie uderzyłaby potylicą o kant chodnika, prowadzącego do domu.
Akurat wtedy, kiedy na zewnątrz wyszła dziewięciolatka, którą Basia się zajmowała.
Grzegorz stał tak, kipiąc ze wściekłości. Upuścił kwiaty, ale nie zdawał sobie sprawy, że
przez ogrodzenie na drugą stronę przeskoczył Marek. Popchnął go tak samo.
– No, co? Taki z ciebie kozak?! Pogadamy sobie, koleś! – postawił go na nogi i zaczął
wyprowadzać. Basia momentalnie wstała i podeszła do Marka.
– Marek! Daj spokój! – stał tak chwilę, po czym otworzył bramę jedną ręką i wypchnął
na ulicę.
– Nie pokazuj się tu więcej! – ostrzegł go. Grzegorz zaczął rzucać w jego kierunku
wyzwiska, ale kiedy zauważył, że nie robią na nim wrażenia, zaczął obrażać Basię.
– Dziwka! Suka pieprzona! Tobie też dała, co?! – Marek zacisnął zęby i już chciał
ponownie do niego dobiec, kiedy ponownie go zatrzymała.
– Marek! Przestań! Nie warto! – odwrócił się w jej stronę i kiwnął głową. Spoglądał na
nią, ale ona odsunęła się i spuściła wzrok. – Co ty tu robisz?
– Możemy porozmawiać? – zignorował jej wcześniejsze słowa.
– Nie mogę! – skinęła głową w stronę dziewczynki, nieco przestraszonej. Podeszła do
niej i zaczęła tłumaczyć całe wydarzenie. Wróciła, kiedy dziewczynka zaczęła się bawić z
psem.
– To twoja siostra? – uśmiechnął się do niej.
– Córka sąsiadki! Zajmuję się nią, kiedy jej rodzice są w pracy…Ale nie
odpowiedziałeś mi na moje pytanie…
– Przyjechałam! – uśmiechnął się zawadiacko. – Porozmawiać! – dodał już poważniej,
widząc jej minę.
– Ale…
– Proszę! – przerwał jej. – …Słyszałem, co powiedziałaś i teraz już jestem pewien! –
zmarszczyła brwi. Spuściła głowę.
– Czego? – udawała, ze nie rozumie.
– …Poczekaj, jak ty to powiedziałaś: „…Nie zmarnuj tego, bo prawdziwa miłość zdarza
się tylko raz!” To twoje słowa, Baśka!
– Ale o co ci chodzi?! – jej serce zaczynało bić szybciej ze zdenerwowania – Moje, nie
moje! Co za różnica?
– Baśka… – chwycił ja za rękę, na co podniosła gwałtownie wzrok. Znowu miała
przestraszone oczy. – Nie rozumiesz? Pomyliłem się! To ciebie chcę! – niemal wyszeptał.
– CO? – wyrwała swoją dłoń.
– …Ja wiem jak to wygląda!…Najpierw Gosia, a teraz ty… Ale naprawdę chcę
spróbować i na pewno teraz mi się uda! Nam się uda! Nie chcę cię stracić! Już raz
przeoczyłem szansę! Teraz nie chcę! Wróć ze mną do Warszawy…
– I tylko po to tu przyjechałeś? Żeby mnie sprowadzić na komendę, bo nie ma kto ci
parzyć kawy, tak?!
– Nie…Basia ja … – nie chciała tego słuchać. Przerwała mu, nie dając skończyć. Nie
chciała by robił jej złudne nadzieje, które okażą się potem fałszem.
– Kłamiesz! Nadal kochasz Gośkę i teraz chcesz znaleźć sobie we mnie pocieszenie!
Zawsze tak było! …Daj mi wreszcie spokój!! – krzyknęła. Jej oczy niebezpiecznie się
zaszkliły. To by było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Nie chce żyć w świadomości,
że jej ukochany mężczyzna, widzi w niej kogoś kim nie jest! A ona chciała być sobą! Odeszła
od niego i wzięła za rękę dziewczynkę.
– Baśka, kocham cię, rozumiesz?! – krzyknął. – Ciebie i nikogo innego!! – dodał, by
mu uwierzyła. Temu obrazkowi przyglądali się nie tylko sąsiedzi, jak i oszołomieni rodzice
Storosz, przez odsłoniętą firankę.
– Nie wierzę ci… Po prostu ci nie wierzę! – patrzyła mu prosto w oczy. Udawała, że nie
widzi w nich niezrozumienia i zawodu – Zostaw mnie! – ostatnie wyszeptała, ale dobitnie
dając mu do zrozumienia, żeby poszedł.
– …Na–prawde tego chcesz? – jego głos lekko zadrżał. Patrzyli sobie prosto w oczy.
– Tak! – skłamała, choć serce krzyczało, by powiedziała „Nie”. Spuścił wzrok i
odwrócił się do niej plecami. Ona szybko otarła spływającą po policzku łzę. Poczuła jak
dziewczynka szarpie ja za nogawkę spodni.
– Basia, ten pan sobie idzie! – słusznie wywnioskowała, żeby Storosz coś zrobiła. I
miała rację. Szedł powoli do samochodu. Już sam nie wiedział, jak ma się czuć. W jednym
dniu stał się wolnym, a jednocześnie zrozumiał, że należy już do kogoś innego. Tylko, że ona
go nie chce. Kiedy sąd orzekł, że nie jest już mężem, wcale się tym nie przejął. A teraz…czuł
przeszywający ból. W sercu. Basia spoglądała na niego, nie mając pojęcia, jak się zachować.
Coś jej mówiło „zrób coś, bo go stracisz”. Puściła dłoń dziewczynki i pobiegła.
– Marek! – krzyczała, ale z pewnością jej nie słyszał. Odjeżdżał…Pobiegła chwilę za
samochodem, ale na próżno. Jechał dalej. Przystanęła, a po jej policzkach już regularnie
spływały łzy…
Załamana, odwróciła się do niego plecami. Marek zaśmiał się w
samochodzie, zatrzymał samochód, wślizgiem odwracając auto i podjechał z powrotem.
Basia, słysząc, że trąbi, odwróciła głowę. Wiatr, który nagle się zerwał, rozwiewał jej włosy
we wszystkie strony. Zatrzymał się i wysiadł.
– Może byś się zdecydowała, bo przejadę całą benzynę? – zaśmiała się, ocierając
policzek. Powoli do niej podszedł i przytulił na środku drogi.
– Kocham cię… – wyszeptała, mocno wtulając się w jego ramiona. Kiedy delikatnie ją
od siebie odsunął, spojrzał jej jeszcze raz w oczy…
– Moja Basia… – dodał ledwo dosłyszalnie. Nie mógł dłużej wytrzymać. Musiał ją
pocałować. Początkowo delikatnie i badawczo, a następnie namiętnie i zachłannie. A przede
wszystkim z uczuciem i miłością.
„Nie daj się, Ludzie niech swoje myślą.
Nie daj się, Z diabłem do piekła wyślą.
Nie daj się, Warto być zawsze tylko sobą.
Nie daj się, Ludzie niech swoje myślą.
Nie daj się, Z diabłem do piekła wyślą.
Nie daj się, Warto być zawsze tylko sobą..."
Półtora roku później…
Srebrna toyota podjechała pod budynek komendy. Basia, jak i Marek wysiedli
równocześnie. Podkomisarz otworzył tylnie drzwi i wyjął niebieskie nosidełko. Leżał tam
kilkumiesięczny chłopiec. Basia pochyliła się nad nim, poprawiając kocyk. Uśmiechnęła się
szeroko i spojrzała na Marka. Dal jej szybkiego buziaka i razem, objęci weszli do budynku.
Koniec!

Podobne dokumenty