Czystka

Transkrypt

Czystka
Czystka
„Jeżeli w ogóle uda nam się dotrzeć na miejsce to i tak już się spóźniliśmy”
Ten dzień już od samego początku wydawał się niezwykle spokojny. Zbyt spokojny. To
wszystko brzmiało trochę jak cisza przed burzą. I chyba każdy kto tak podejrzewał stał się na swój sposób
jasnowidzem. Kiedy nastał wieczór i mgła ciemności okryła wiecznie żywe Coruscant w stolicy galaktyki
wybuch najgroźniejszy z pożarów. Właśnie płonęła jedyna nadzieja na pokój w całej Galaktyce; Świątynia
Jedi zamieniła się w prawdziwą pochodnię.
Nyra Tusa obserwowała to z daleka. Wszyscy Rycerze, z którymi miała dotychczas kontakt,
nakazywali uciekać z dala od planety, a najlepiej całego systemu. Nagrane na szybko komunikaty
ostrzegawcze wyraźnie zaznaczały by nie ufać żołnierzom. Z tego co udało jej się na razie zrozumieć –
doszło do buntu klonów; zaczęli strzelać w plecy swoich generałów i do tego z taką lekkością jakby od
zawsze byli zażartymi wrogami. A przecież jeszcze kilka godzin temu walczyli ramię w ramię, jedno gotowe
oddać swoje życie za drugie. Gdzieś tutaj logika traciła na wartości.
Nie potrafiła uciekać, ani zbliżyć się do swojego dawnego domu. Obserwowała to wszystko ukryta
na dachu niższego z wieżowców, mając idealny obraz tego, jak jej cały świat pomału się wali. Jedni
przyjaciele umierali, inni zabijali, a wszystko to działo się w ciągu ułamków sekund na jej oczach. Przez jej
myśli zgromadzone wokół milionów pytań wreszcie przedarła się kropla instynktu, który został jej po
dawnych, drapieżnych przodkach. Przecież powinna udać się w samo centrum walk, żeby ochronić
słabszych, albo przynajmniej uciec ratując własne życie. Ale czy siedemnastoletnia uczennica była w stanie
cokolwiek zdziałać? Inaczej! Czy jako Jedi miała szansę napisać nowy scenariusz niż ten, który już zdążył
nakreślić dla niej los?
Rób albo nierób. Nie ma prób.
Przypomniała sobie nauki swojej Mistrzyni – Shaak Ti. Swoją drogą bardzo interesowało ją czy
Togrutanka jeszcze żyje. Cóż, lata doświadczenia nawet w przypadku wybitnych Jedi okazały się dzisiaj
zgubne. Ale Nyra nie poczuła żadnych zakłóceń w Mocy. Było to wystarczający znak, żeby wiedzieć, że jej
nauczycielka uszła z tego cało, a przynajmniej dalej o swoje życie walczyła. Spokojna natura
i opanowanie Shaak Ti były tylko pozorem. Ta kobieta potrafiła w mgnieniu oka stać się naprawdę
groźnym przeciwnikiem i prawdopodobnie jej żołnierze nie zdecydowaliby się na podjęcie ataku. Nigdy nie
była bezbronna; nawet pozbawiona miecza świetlnego stanowiła śmiertelne zagrożenie. Ale nawet
w obliczu najgorszego z przeciwników potrafiła pozostać oazą spokoju i nie dopuszczała do siebie
strachu. Bo przecież to on prowadził na Ciemną Stronę.
A Tusa nie miała najmniejszego zamiaru się jej poddawać. Zdecydowanie wystarczyło jej mroku
dookoła. Nie miała zamiaru dopuszczać go jeszcze do własnego serca.
Jednym susem zeskoczyła z dachu i używając Mocy złagodziła upadek na dolne poziomy
Coruscant. Takie nagłe pojawienie się poruszyło kilku przechodniów; na większości jednak ta akrobacja
nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Czasem żałowała, że nikt nie zwracał uwagi na grację i lekkość z jaką
to robiła. Może i miała to zapisane w zygerriańskiej krwi, ale zwykle wykładała bardzo dużo wysiłku, żeby
każdy jej skok wyglądał równie spektakularnie co te na międzyplanetarnych zawodach pokazywanych
przez sportowe kanały HoloNetu. Najwidoczniej fantazja o oklaskach i uznaniu dalej pozostały tylko
w kręgu marzeń.
Cholera, dziewczyno – skarciła się w myśli. Jak możesz myśleć o tym w takiej chwili?
Ruszyła w stronę Świątyni, biegiem, w pewnej chwili potykając się o własne nogi. Z każdym krokiem
wpadała w jeszcze większą panikę. Przez pewną chwilę była pewna, że im bliżej celu tym bardziej żar
ognia pali ją w twarz. Istoty przez których tłumy się przeciskała przeklinały ją. Wyglądało to tak, jakby nikt
oprócz niej nie zdawał sobie sprawy, że całkiem niedaleko dzieje się tragedia. Ale dlaczego ją to dziwiło?
Galaktyka już dawno chorowała na nieuleczalną znieczulicę. I bakcyl ten najwyraźniej dopadł też ostatni
bastion, w którym uchowała się bezinteresowność i poczucie obowiązku. Wyżerał go, wypalał, zabijał
każdą komórkę. O nie, ona właśnie biegła uratować resztki dobra tego organizmu.
Nagle coś szarpnęło ją pociągając w ciemny zaułek dzielnicy. Nie wydała przy tym żadnego
dźwięku. Posłusznie podążyła za, trzymającym ją za kołnierz szaty, oprychem, szykując w locie pięść, żeby
go zaatakować. Kiedy zwrócono jej równowagę wycelowała prosto w ukrytą pod kapturem twarz, jednak
ten w ostatniej chwili zasłonił się otwartą dłonią.
- Tak dziękujesz za uratowanie życia? - postać zadała pytanie. Zaraz potem zdjęła nakrycie z głowy
ukazując rząd unoszących się ku górze, typowych dla rasy Mikkian, macek.
Znała tę twarz. Nie myślała, że jeszcze kiedykolwiek zobaczy swojego najlepszego przyjaciela,
a już na pewno nie w takiej chwili. Abo Dar najwyraźniej ucieszył się na jej widok, bo posłał jej jeden ze
swoich uśmiechów. Już dawno nie widziała, żeby zrobił to w tak smutny sposób.
- Abo? - odpowiedziała słysząc znajomy głos. - Co ty tutaj robisz? Miałeś być na Cato Neimodii!
- Plo Koon nie żyje – wyjaśnił krótko, od razu poważniejąc. - Uciekłem przed klonami, teraz
zabieram stąd ciebie – dodał ciągnąc ją za rękę głębiej w ciemność zaułka.
- Żartujesz sobie Abo? Inni Jedi na nas liczą! - wołała wyrywając się w stronę ulicy. - Nie możemy ich
tak zostawić!
- Nyra! - krzyknął, chwytając ją za ramiona i zmuszając do patrzenia w oczy.
Poczekał, aż Zygerrianka się uspokoi. Pozwolił by przestała drżeć z wrażenia, a jej oddech wreszcie zyska
normalne tempo. Wydawała mu się teraz taka drobna. Zwykle odważna i pewna siebie padawanka
Shaak Ti właśnie walczyła z własnymi słabościami, próbując zrozumieć całą tę sytuację. Zapewne i jego
widok był dla niej nie lada szokiem; nie mógł jej się dziwić. Była młodsza i zupełnie na to nieprzygotowana.
On sam nie był. Dlatego też kolejne słowa przeszły mu przez gardło z takim trudem.
- Nyra, uważnie posłuchaj to co teraz powiem – zaczął. - Nie ma komu pomagać… - zrobił długą
pauzę.
Nie ma już innych Jedi.