Tomasz Meliński O miłości Podejmujemy jeden z najtrudniejszych

Transkrypt

Tomasz Meliński O miłości Podejmujemy jeden z najtrudniejszych
Tomasz Meliński
O miłości
Podejmujemy jeden z najtrudniejszych problemów ludzkości – problem miłości.
Istotnie, z miłością mamy szereg problemów, zarówno teoretycznych, jak i
praktycznych. Niby wiemy, czym jest miłość, a po niepowodzeniach miłosnych
stwierdzamy, że jeszcze nasza wiedza na ten temat jest zbyt mała. Od czego zatem zależy
powodzenie w miłości: od wiedzy o niej, od umiejętności kochania czy od czegoś jeszcze
innego? W tym szkicu chcemy przynajmniej spróbować dotknąć istoty problemu, aby
nie tylko zrozumieć miłość, ale także umieć nią żyć.
Wokół miłości krąży wiele nieporozumień, zarówno teoretycznych, jak i
praktycznych. Dają się one zauważyć nie tylko w mediach, ale także w codziennych relacjach
z ludźmi. Twierdzi się często, że miłość to iluzja, że nie warto kochać, bo zwykle miłość
rodzi cierpienie; że jeśli już się zjawia, to tylko na krótki czas. Takiemu myśleniu sprzyja
zakochanie, które zwykle utożsamiane jest właśnie z miłością. Chyba największym
nieporozumieniem jest sprowadzanie miłości wyłącznie do rozkoszy seksualnej. Tymczasem
miłość objawia człowiekowi zupełnie inne oblicze. Choć czasem łączy się z cierpieniem, to
jednak nie miłość jest tego przyczyną. Choć zwykle jest ona naturalną konsekwencją
zakochania, to jednak nie jest czymś przemijającym. Choć może wyrażać się w seksie, to
jednak seks nie jest warunkiem koniecznym miłości. Czym zatem jest miłość? Aby
odpowiedzieć na to pytanie, przeanalizujemy jedną z kategorii miłości, chyba najbardziej
typową, a mianowicie miłość oblubieńczą, czyli tę, która zachodzi między kobietą a
mężczyzną. W tej kategorii miłości obecne są wszystkie elementy występujące w pozostałych
kategoriach, np. zachwyt, uwielbienie, pragnienie dobra, szczęście. Miłość oblubieńcza, a w
sensie ścisłym: narzeczeńska i małżeńska, mają jeszcze jeden ważny element –
spolaryzowanie płciowe.
Ta kategoria miłości nie zaczyna się w momencie tzw. „chodzenia ze sobą”, które
zwykle jest krótkotrwałe, gdyż opiera się na zauroczeniu lub/i pożądaniu. Chociaż zakochanie
może być wstępem do miłości narzeczeńskiej, to jednak miłością jeszcze nie jest. To właśnie
w tym okresie dochodzi do zbyt pochopnych deklaracji miłości, z których szybko się
wycofujemy. Czasami też w okresie zakochania popełniamy mnóstwo błędów, których
później bardzo żałujemy. To wszystko dowodzi o tym, że zakochanie i miłość różnią się
diametralnie. W miłości narzeczeńskiej natomiast wyróżnić trzeba dwa bardzo istotne
elementy, którymi są wyłączność i przyszłość. Wyłączność oznacza, że uczucie skierowane
może być tylko do jednej osoby, a przyszłość jest specyficznym odniesieniem istnienia
dwojga osób, którzy chcą i postanawiają być razem. Ponadto chcą oni całkowicie do siebie
należeć. To jest decydujący moment, który obecnie bywa zupełnie pomijany. Narzeczeni chcą
oświadczać nie tylko sobie, ale też światu o swojej miłości. Chcą być zaakceptowani przez
świat jako wspólnota miłości. Bez względu na ich wyznanie religijne chcą być małżeństwem.
Oczywiście dla osób religijnych małżeństwo chrześcijańskie posiada dodatkowy wymiar –
sakramentalny, ale o tym za chwilę.
W miłości oblubieńczej w okresie narzeczeństwa do głosu dochodzi także przekonanie
o nieodwołalności miłości. Skoro para raz oświadczyła sobie i światu miłość, uczyni
wszystko, żeby nie sprzeniewierzyć się miłości. Specyficznym usankcjonowaniem tego jest
właśnie małżeństwo jako oficjalna miłosna umowa dwojga, poparta przysięgą i potwierdzona
prawnie. Dla narzeczonych chrześcijan ma to znaczenie także dla ich życia wiecznego,
ponieważ traktują oni sakrament jako środek umożliwiający zbawienie, a małżeństwo jest
właśnie takim środkiem. Poprzez wzajemne udzielenie sobie sakramentu małżeństwa (to
czynią narzeczeni, a nie ksiądz), zapraszają do swojego związku samego Boga, który jest
źródłem i dawcą miłości. Tym samym jest to wyraz ich wdzięczności za umożliwienie
spotkania i pokochania się. Wiedzą też, że życie nie zawsze będzie układało się pomyślnie,
toteż w sakramencie małżeństwa liczą oni na specjalną pomoc Boga, nie tylko w
kryzysowych sytuacjach.
W naturalny sposób przeszliśmy do miłości małżeńskiej. W niej pojawia się nowy
charakterystyczny rys, który odczuwany bywa już znacznie wcześniej. Jest to płciowość, czyli
całokształt wyrażania miłości oblubieńczej z perspektywy kobiecości i męskości. Płciowość
wiąże się z płodnością rozumianą jako ukierunkowanie na potomstwo, co nazywamy
prokreacją. Płciowość lub inaczej: seksualność (łac. sexus – płeć) jest dziś, niestety,
redukowana głównie do przeżyć erotycznych, co tym samym niszczy miłość oblubieńczą, a
małżeńską szczególnie. W intymnych aktach seksualnych małżonkowie najbardziej
ofiarowują siebie, stając się darem. Tymczasem obecnie panuje tendencja, aby darem była
jedynie rozkosz seksualna. Jest to nastawienie niebezpieczne, ponieważ skrycie skupia się
uwagę na czymś, co jest tylko dodatkiem, a nie celem współżycia. Istotą bowiem seksualnego
współżycia małżeńskiego jest absolutna wspólnota dwojga; jest ona możliwa tylko wówczas,
gdy motywem współżycia jest miłość, a nie przyjemność. Niby jest to oczywiste, a jednak
niezmiernie trudne w realizacji. Dzieje się tak dlatego, że najczęściej akt seksualny oddziela
się od prokreacji. Trzeba to jednak dobrze zrozumieć. Nie chodzi wcale o to, by każde
współżycie małżonków kończyło się poczęciem dziecka, co jest, rzecz jasna, nawet
niemożliwe. Chodzi raczej o motywację prokreacyjną, tzn. taką, w której małżonkowie nie
uciekają od ewentualnego poczęcia dziecka. Jest to możliwe tylko wówczas, gdy
małżonkowie są świadomi wartości współżycia i w pełni odpowiedzialni za siebie nawzajem.
Nawet jeśli dziecko pojawi się w niestosownym czasie, jest skarbem dla rodziców, powodem
do radości i szczęścia; po prostu jest chciane, a nie tylko z konieczności zaakceptowane. Oto
prawdziwa miłość małżeńska.
Zdaję sobie sprawę z tego, że powyższy pogląd jest dziś dla wielu ludzi niepopularny,
a może nawet śmieszny. Zresztą obecnie nawet miłość jest bardzo często traktowana jako
przeżytek i z tego powodu wyśmiewana. Trudno jednak o rzetelną polemikę z kimś, kto nie
zadaje sobie trudu dostrzeżenia obiektywnego stanu rzeczy. Żeby mówić o miłości sensownie,
trzeba najpierw samemu jej doświadczyć. Naturalną szkołą miłości jest rodzina. Jeśli więc
małżonkowie nie obdarowują się sobą, jakże mają nauczyć kochać swoje dzieci?
W tym miejscu doszliśmy do miłości rodzicielskiej, jakże ważnej kategorii miłości.
Pora więc na wnioski. To, co nasuwa się jako najważniejsze, to określenie miłości. Z
powyższych analiz wynika, że miłość to szczególny dar. Wydawać by się mogło, że tym
darem jest uczucie, ale nic bardziej mylnego, wszak uczucie jest ulotne, a miłość ulotną być
nie może. Co zatem ofiarowujemy w miłości? Oczywiście siebie samych, a więc w miłości
nie tyle chodzi o co, ile o kto. Jeśli więc ja mam być darem dla osoby ukochanej, mam ją
obdarować sobą, to konieczne jest, aby starać się być kimś. Jak to osiągnąć? Po prostu trzeba
być dobrym. Miłość bez dobra nie istnieje. Dobro z kolei skłania nas do traktowania
ukochanej osoby jako najważniejszej. Dobro jest wieczne, a zatem miłość musi być wieczna.
Jeśli oświadczam komuś miłość, to nie na jakiś czas. Jeśli kocham, to na zawsze, w
przeciwnym wypadku deklaracja miłości nie będzie szczera. Trzeba więc dobrze rozeznać,
czy to, co czujemy do drugiej osoby, jest rzeczywiście miłością. Wszelkie pomyłki w tej
kwestii mogą skutecznie uniemożliwić pojawienie się miłości.

Podobne dokumenty