24 godziny do Golgoty

Transkrypt

24 godziny do Golgoty
Włodzimierz Gąsiewski
24 GODZINY DO GOLGOTY
„(...) A kiedy upłynie owych tysiąc lat, szatan zostanie
uwolniony ze swego więzienia. Wówczas wyruszy by zwodzić narody
na czterech krańcach świata, Goga i Magoga, i aby zebrać je do
walki. A liczba ich jak piasek morski. Idą poprzez świat szeroki i
okrążają obóz świętych i miasto umiłowane.”
Apokaplipsa św. Jana, XX, 7
Czwartek godzina piąta wieczorem - Jezus żegna swoją Matkę i udaje się do
Wieczernika...
Wiktor, a właściwie Witek - młody chłopak w swoim pokoju ze słuchawkami na
uszach czyta jakąś książkę i kiwa się w takt niesłyszalnej muzyki. Wchodzi jego matka,
głaszcze go po głowie i mówi:
- Telefon do ciebie.
Chłopiec odkłada na bok słuchawki, idzie do przedpokoju. Stamtąd docierają do matki
tylko jego słowa:
- Tak. Dobrze. Będę za jakieś piętnaście minut, czekajcie na mnie.
- Gdzie idziesz? - pyta zaniepokojona matka.
- Nie martw się mamo. No wiesz do tej kawiarenki. Posłuchamy trochę muzyki,
pogadamy. Wrócę na dziesiątą.
- Witku, tylko uważaj na siebie, tyle teraz tych...
- Co ty mamo, przecież my się trzymamy w swojej paczce. Nie ma się co martwić,
damy sobie radę...Chłopak wychodzi z domu. Przed blokiem spotyka swego najlepszego
kolegę Piotrka, a potem jeszcze Jurka. Do nich dołączają inni, także dziewczyny i tak całą
chmarą idą do miejscowej kawiarni...
1
Godzina szósta wieczorem - Jezus umywa nogi Apostołom...
W kawiarni ze stereofonicznych głośników dobiega głośna muzyka rockowa. Część
młodzieżowych gości kawiarenki siedzi przy stolikach, część na wysokich stołkach przy
niewielkim barku. Grono przyjaciół Witka głośno rozprawia między sobą. Witek jest ich
niekwestionowanym autorytetem. Wysportowany, modnie ubrany, niezły w nauce - zawsze
wie co jest grane i potrafi odpowiednio się zachować.
Tymczasem w kawiarence atmosfera rozluźnia się. Tanie wino i piwo leje się
strumieniami, w powietrzu kłębi się dym z papierosów, wszyscy czują się tu dobrze. Wino
rozbraja ich, tu i tam palone papierosy z ,,trawki'' rozluźniają. Po całotygodniowej ,,harówie''
w szkole lub w robocie wreszcie przychodzi odprężenie. Toasty mieszają się z pocałunkami
dziewczyn i chłopaków, którzy bez żenady przytulają się do siebie, okazując wszystkim swe
młodzieńcze uczucia.
Towarzystwo znajduje sobie stolik w rogu sali. Każdy sobie coś zamawia, głównie do
picia. Witek odmawia alkoholu, tłumaczy się grzecznie i stawia na swoim. Pozostali już sączą
złocisty trunek i po pierwszych szklaneczkach stają się jakby weselsi i bardziej bezpośredni.
- Co ty, Witek, jesteś taki markotny? – zagaduje Piotrek.
- Jakoś tak – ociąga się z odpowiedzią Witek.
- Eee, strzel sobie drinka, to odejdzie ci chandra. Zaraz ci coś przyniosę – deklaruje
swą usłużność Piotrek i szybko podąża w stronę baru, a stamtąd zaraz przynosi szklankę
pieniącego się piwa.
- Patrzcie – krzyczy głośno do siedzących przy stoliku.
- Wiktor się zdecydował z nami zbratać i napije się dziś piwa.
- No dobrze, już dobrze, ale tylko tę jedną szklaneczkę – przerywa mu śmiejąc się
Witek.
- Co tylko jedną – wykrzykuje dalej już podchmielony nieco Piotrek.
- Chcesz być
lepszy od nas – dodaje z lekką złością, ale zaraz się uśmiecha i poklepuje Witka po ramieniu.
- Pij, pij, z nami nie zginiesz – mówi dalej tonem protekcjonalnym i idzie do baru po
następną kolejkę.
Po tej tyradzie Piotrka, Witek chcąc nie chcąc poddaje się jego woli i już wkrótce
powraca mu humor i za chwilę staje się prawdziwą duszą towarzystwa. Opowiada dowcipy,
gestykuluje i przytula dziewczyny, które patrzą się nań pełne uwielbienia.
2
- Swój chłop z tego Wiktora – mówi dobrze już podchmielony Piotrek.
Zawsze możemy na niego liczyć - dopowiadają inni. Zabawa dopiero się rozkręca.
Godzina siódma wieczorem - Jezus ustanawia Najświętszy Sakrament..
Wśród kawiarnianych gości się jest także Jurek, jeden z przyjaciół Witka. Ten chłopiec
niechętnie patrzy na swego popularnego kolegę. Sam chciałby zająć jego miejsce...
- Co jest Jurek - zagaduje go nagle roześmiany i rozbawiony Witek. Jesteś dobry
kumpel czy nie? Chyba nie wydałbyś mnie tym gangsterom z naszego osiedla?
- Sie ma - odpowiada protekcjonalnie Jurek. - Ciebie nigdy, Witeczku - i całuje go
mocno w policzek.
Tymczasem w kawiarence pojawiła się Ewka, jedna z najładniejszych dziewczyn w
okolicy, tyle tylko, że zadająca się z gangiem z Osiedla. Cała w skórach, obcisła, czarnowłosa
i czarnooka piękność. Ewka ignorowała całe to towarzystwo i odtrącała z pogardą
zagadujących ją chłopaków. Witek wcale się do niej nie spieszył, ale Ewka sama dosiadła się
do jego stolika i zaczęła zagadywać. Od słowa do słowa, od jednej lampki wina do drugiej, od
jednego do następnego papierosa, nie minęło zbyt wiele czasu, a Ewka i Witek siedzieli już
blisko siebie i zaczęli ostentacyjnie się przytulać.
Jurek nie mógł znieść tego widoku. Chyłkiem wycofał się do szatni. Znał telefon do jednego
chłopaka z gangu, a im na pewno nie spodobałaby się nowa znajomość Ewki. Podniósł
słuchawkę automatu...
- Halo, Henek, wasza Ewka baluje z Witoldem - wyrzucił z siebie jednym głosem.
- Wpadniecie? Dobra, a co za to...? Co, tylko 3 złociaki na piwo...?
Jurek ze złością powiesił słuchawkę, niezadowolony z tak niewdzięcznych kumpli i znów
poszedł na salę...
Godzina ósma wieczorem - Jezus modli się w Ogrójcu...
Gdy wrócił, zaczął wzrokiem szukać Witka, ale ten wybył gdzieś z Ewką i nikt go nie
widział. Właściwie to nie wyszli z kawiarni, tylko zamelinowali się na zapleczu aby chwilę
porozmawiać w spokoju. Sam na sam z Witkiem Ewka stawała się zwykłą Ewą, nikł jej
buńczuczny wyraz oczu, miękły ostre rysy twarzy, łagodniały ruchy rąk i całego ciała.
3
Właściwie była zwykła dziewczyną, która tylko dostała się w złe towarzystwo. Trochę paliła,
trochę piła - szukała szczęścia i przejściowo odnajdowała je w gangu.
- Rzuć to wszystko - mówił jej łagodnie Witek.
- Jak chcesz, możemy być razem, może się polubimy, może zostaniemy dłużej ciągnął swój wywód dalej.
- Nie wiem - odpowiedziała z wyrzutem. - Mam dość szkoły, rodziców i w ogóle
wszystkiego.
- To jest nudne - mówiła patrząc mu w oczy.
- Ciągłe wkuwanie, cacy, cacy, przed starymi i innymi wapniakami. Ja i moi kumple
jesteśmy wolni, a z tobą musiałabym być grzeczną panienką, a to mi się wcale nie uśmiecha.
Witek nie zrażony jej odpowiedzią, przytulił ją do siebie.
- To nic, może kiedyś zrozumiesz, a ja jeszcze spróbuję parę razy. Na siłę cię nie
uszczęśliwię ani też nie zbawię, ale szkoda takiej ładnej dziewczyny żeby się zmarnowała
łażąc bez sensu w powycieranych skórach.
To powiedziawszy chłopak przyciągnął ją do siebie, przytulił twarz do jej twarzy i poczuł na
policzkach płynące łzy z jej oczu. Wyjął białą płócienną chusteczkę, którą przygotowała mu
matka.
- Otrzyj łzy i nie płacz, jakoś to będzie. - Przycisnął biały skrawek płótna do jej
twarzy, a gdy go oderwał od płaczących oczu, uśmiechnął się na odbite zarysy malowanych
oczu i czerwonych od szminki ust, które pozostały na chustce.
- Zostawię to na pamiątkę.
Schował chusteczkę do kieszeni i obydwoje wrócili do pełnej dymu i hałasu salki.
Godzina dziewiąta wieczorem - Jezus poci się krwawym potem...
Tymczasem do kawiarni przybyli nowi goście. O wiele bardziej hałaśliwi niż cała
reszta towarzystwa. Ubrani w skóry, w ciężkich butach na traktorach, krótkowłosi o hardych,
wyzywających oczach. Ten i ów miał na rękach kastet, inny bawił się nahajką, a jeszcze inny
miał wielki komandoski nóż lub pałkę za pasem.
Od razu było widać, że nie przyszli tańczyć. Ukradkiem do jednego z nich, właśnie do
Henka, podbiegł Jurek, coś powiedział mu do ucha, a potem skinieniem oczu wskazał na róg
sali, gdzie siedział Witek z Ewką.
4
- Dobra robota - zaśmiał się szyderczo Henek, wyciągnął z kieszeni garść drobniaków
i rzucił je pod nogi osłupiałemu Jurkowi.
- Masz, kup sobie piwo i wypij moje zdrowie, a potem nigdy nie wchodź mi w drogę,
bo ci gnaty połamię, albo jeszcze coś innego.
Jurek czerwony jak burak ze wstydu i złości na klęczkach zaczął zbierać porozrzucane
grosiaki, a potem tyłem, aby tylko nie zobaczyć wzroku Witka wycofał się na bok, stanął
gdzieś w samym kącie baru i rzeczywiście zamówił sobie wino, które potem zaczął pić
samotnie...
Godzina dziesiąta wieczorem - Jezus zostaje pojmany i związany...
- Stop muzyka - wrzasnął nagle Henek. Jego kolesie podskoczyli do di-dżeja i
wyłączyli magnetofon. Inny bandzior przystawił nóż do gardła barmanowi, jeszcze inny
bezceremonialnie urwał przewód słuchawki telefonu, zaś kilku rosłych drabów po krótkiej
szamotaninie obezwładniło dwóch bramkarzy. W kawiarni zaległa cisza.
- No, teraz się zabawimy po swojemu - wrzasnął jeszcze raz Henek, a cała reszta jego
kompanów zawtórowała mu z jazgotem.
- Ewka do mnie - rzucił władczym głosem w kąt sali, gdzie był Witek i jego
towarzystwo.
- Nie chodź - szepnął je cicho do ucha Witek.
- Pójdę, bo cię zabije - odpowiedziała mu także cicho.
- No, co się ociągasz - krzyknął z drugiego kąta sali Henek.
- Mam ci dać na przyśpieszenie?
Henek oraz kilku jego koleżków powoli zbliżali się do stolika Witka. Ten zaś nie
należał do ułomków. Znał trochę chwytów, a przede wszystkim był odważny. Wstał, zasłonił
sobą Ewę.
- Zostawcie ją - odpowiedział stanowczo. - Ona ma was dość - dorzucił gapiącym się
nań zbirom.
- Cooo? - syknął ze złości Henek i zamachnął się ręką na Witka.
Ten odskoczył na bok i wprawnym ruchem powalił Henka na ziemię. Niestety, nikt nie
pośpieszył mu z pomocą i mimo dość pomyślnego dla Witka początku, grad ciosów posypał
się na jego ciało, tak że wkrótce obrońca Ewki leżał rozkrzyżowany na podłodze, a z jego ust
sączyła się stróżka krwi.
5
- Kto jeszcze? - krzyknął tryumfalnie Henek
- Może ty - zagadnął do struchlałego ze strachu Piotrka, który jeszcze przed chwilą
dawał wzrokiem Witkowi znaki, że mu pomoże.
- Nie ja... - głos ugrzązł w gardle Piotrka.
- A może wy? - ogarnął wściekłym wzrokiem pozostałych drżących ze strachu
kolegów Witka. Nikt się nie odezwał.
- Zostaw go - zastąpiła mu drogę Ewa.
- Ma już dość, daj spokój i zrywajmy się, bo mogą wpaść tu gliny.
- Dobra, ale weźmiemy go ze sobą i jeszcze się z nim zabawimy na Osiedlu...
Godzina jedenasta w nocy - Jezus zaprowadzony do Annasza...
Zanim banda Henka wyszła z kawiarni, zgarnęła z baru kilkanaście butelek alkoholu,
które w jednym wielkim worku zarzucili na plecy oszołomionego od ciosów Witka.
- Nieś to! - krzyknął któryś z pomagierów.
- A jak upuścisz, to popamiętasz.
Tak oto ten dziwny korowód ruszył przez wyludnione wieczorem ulice miasta, którego
mieszkańcy w obawie przed bandami wyrostków już dawno zapomnieli o wieczornych
spacerach. Czasem tylko przemknął jakiś spóźniony przechodzień, bacznie rozglądając się
dookoła. Czasem jezdnią przejechał wolno policyjny radiowóz, z którego policjanci - stróże
porządku bacznie obserwowali grupki podchmielonych młokosów, interweniując tylko w
razie wyraźnej zadymy. Tymczasem banda Henka doszła do betonowych bloków osiedla, a
potem do zabudowań upadłej fabryczki, po halach której świstał wiatr, a w piwnicach i
kotłowni uwiła sobie ciepłe gniazdko osiedlowa zgraja. Tam też byli i inni przywódcy
opryszków, i tam miała trwać libacja zwycięzców.
Koledzy Witka jeszcze jakiś czas szli za bandą Henka, ale zabrakło im odwagi, by
odbić swego kolegę. Później rozpierzchli się po domach, tylko Piotrek pobiegł na policję.
Tam opowiedział o całym zdarzeniu, lecz zapytany, czy ma coś z tym wspólnego, skłamał, że
nie zna Witka, ani też nie wie, gdzie może być w tej chwili.
6
Piątek - godzina pierwsza w nocy - Jezus przed Kajfaszem...
W tym czasie w opuszczonej kotłowni trwała libacja dzięki zdobycznemu alkoholowi.
W mrocznej, ciepłej i wilgotnej hali pojawiają się kolejni przywódcy osiedlowego gangu.
Jeden z nich - Antek, poinformowany o całym zajściu w dyskotece podszedł do skrępowanego
kablem Witka.
- Dajcie się mu napić - zawołał do podchmielonych uczestników pijatyki.
- Odczep się - niemal warcząc odpowiedział mu Witek.
- Co, nie wypijesz ze mną drinka? Nalejcie mu, niech nie mówi, że mu ktoś żałuje.
Witek szamotał się bezsilny, gdy podeszło do niego dwóch wyrostków i zaczęli siłą
wlewać mu do gardła alkohol.
- No, wiwat, na zdrowie... - bełkocą Henek i Antek, zaś Witek stara się wyrzygać
wlane do żołądka wino.
- Co, nie smakuje ci nasz poczęstunek? - Krzyczy któryś z podpitych chłopaków,
podbiega i kopie leżącego Witka.
- A masz, myślałeś, że jesteś ważny, że pozjadałeś wszystkie rozumy, tutaj tylko my
się liczymy - wrzeszczą, biją i kopią go nieprzytomni od nienawiści i alkoholu osiedlowe
zabijaki. Witek powoli osuwa się na ziemię i traci przytomność.
Godzina druga w nocy - Jezus związany bity i naigrywany...
Gdy tylko Piotrek wybiegł z komendy policji, zaczął na swoją rękę poszukiwać Witka.
Znał dobrze Osiedle i wiedział mniej więcej, gdzie mogą przebywać Henek i jego banda.
Wkrótce znalazł się przed starą kotłownią, wszedł przez uchylone drzwi i ukrył się w głównej
hali. Szybko jednak został odkryty, dostał parę kuksańców i zaprowadzono go do
drzemiącego, prawie już pijanego Henka.
- A to kto? Roześmiał się zjadliwie do przestraszonego Piotrka.
- Koleżka z dyskoteki, przyszedłeś może obronić kolesia - zapytał zbliżając się z
pięściami do niego.
- Nie, ja, ja - jąkał się Piotrek - ja go wcale nie znam.
- Dobrze gada, dać mu wódki - ocknął się pijany Antek. I tak jak i Witka, chwycono go
za ręce i z odkorkowanej butelki na siłę wlano alkohol do gardła. Po czym Piotrek dostał
7
jeszcze kilka razów i kopniaków, i zbity, i pijany mimo woli ocknął się w błocie przed
kotłownią.
Godzina trzecia rano - Piotr trzy razy zapiera się Chrystusa...
Po tym całym zdarzeniu w kotłowni zaczęła się narada. Co zrobić z nieprzytomnym od
wlanego siłą alkoholu i od ciosów Witkiem, jak też czy nadal pozostać w tym samym miejscu,
jako że wyrzucony niedawno Piotrek mógł powiadomić policję.
- Zmieniamy metę - zadecydował Henek.
- Tego tu bierzemy ze sobą, żeby nas też nie zdradził.
- Dziewczyny także idą z nami.
W kotłowni rzeczywiście było kilka dziewczyn, które dawno już miały dość nocnej
pijatyki i bijatyki, zwłaszcza po tym, jak Ewa opowiedziała im o Witku. Było im żal tego
chłopaka i próbowały się za nim wstawić.
- Zostaw go Henek tutaj, co ci po nim - powiedziała jedna.
- Cicho bądź, dziwko - ofuknął ją brutalnie.
- Jak nas zdradzicie, to wam porżniemy gęby. Wy też idziecie z nami - zawyrokował
ostatecznie.
- Resztę flaszek niech niesie ten Witek - rzucił któryś z pijanych chłopaków i tak oto
ocucono Witka, zarzucono mu wór z butelkami z winem na plecy i wypchnięto na świtający
już i mglisty miejski poranek.
Godzina piąta rano - Jezus fałszywie przed Piłatem oskarżony...
Następna meta osiedlowego gangu znajdowała się w najdalszym kącie zakrzaczonych
pustek miejskich, które nazywano niekiedy ,,Małpim gajem'' i gdzie bardzo często odbywały
się huczne libacje, jak też i inne jeszcze bardziej zdrożne rzeczy, o których mieszkańcy
okolicznych bloków mówili tylko szeptem. Tam też na niewielką polankę z jakimiś resztkami
starych zabudowań zaciągnięto półprzytomnego Witka.
- Przywiążcie go do tego słupa - krzyknął władczo Antek do służalczo wpatrzonych
weń niższych rangą gangowych wyrostków.
Słupek był chyba resztką jakiejś konstrukcji, z kawałkiem poprzecznie przybitej deski.
Witkowi wykręcono ręce do tyłu i przywiązano je kawałkiem miedzianego drutu. W tym
8
czasie w ,,Małpim gaju'' pojawił się inny bandycki przywódca, którego zaprowadzono do
związanego Witka.
- Coś przeskrobał koleś, że cię tak urządzili? - spytał ironicznie słaniającego się na
nogach Witka.
Jednak Witek spojrzał tylko na niego z wyrzutem i nic mu nie odpowiedział.
Godzina szósta rano - Jezus staje przed Herodem...
- No i co chłopaki, mieliśmy dzisiaj ukarać naszego kumpla Bańkę za to, że nas kiedyś
sypnął przed policją, a tu mamy nowego winowajcę - zagadnął nowoprzybyły herszt gangu do
uczestników libacji.
- Możemy dzisiaj sprać tylko jednego, albo kumpla, co nas kiedyś wydał, albo też tego
chłopaczka, co się wam wczoraj postawił, kogo wybieracie?
- Daruj naszemu kumplowi, on się jeszcze poprawi - krzyczeli rozochoceni
opryszkowie.
- Spuśćmy manto temu lalusiowi, żeby popamiętał i żeby się nas bali inni - krzyczeli
dalej pijani winem i nienawiścią bandyci.
Godzina siódma rano - Barabasz zbójca zamiast Jezusa uwolniony...
- Dobra, jak chcecie, ale ja się tylko popatrzę. Wasza krzywda, wasza zemsta. Jest
wasz - zdecydował przywódca bandziorów, którzy kolejno podchodzili do przywiązanego
Witka i bili go pięścią w twarz, w brzuch, pluli na niego i złorzeczyli.
Wtedy, gdzieś w krzakach, niedaleko tego miejsca ocknął się z pijackiego snu Jurek,
który sprowadził gang z osiedla do kawiarenki. Kiedy usłyszał wrzaski dobiegające z polany,
doczołgał się tam i zobaczył swych dawnych kolegów bijących Witka. Nie mógł na to patrzeć.
Wstał i słaniając się na nogach poszedł w stronę niedalekich torów kolejowych. Tam położył
się na szynach i wpatrzony w wiosenne niebo czekał.
Wkrótce dał się słyszeć stukot nadjeżdżającej lokomotywy. Jurek nawet nie drgnął,
zamknął tylko oczy i czekał na wykonanie wyroku, który sam na siebie wydał.
9
Godzina 8 rano - Jezus okrutnie biczowany...
Tej nocy matka Witka nie spała spokojnie. Chłopiec nigdy bez zapowiedzi nie
zostawał na noc poza domem i kiedy nie wrócił także rano, udała się na policję.
- Nazwisko, imię, miejsce urodzenia - pytał ją po raz kolejny zaspany funkcjonariusz.
- Ależ proszę pana, już panu mówiłam, to nie chodzi o mnie, tylko o mojego syna.
Szukajcie go proszę...
- Wiemy, wiemy, ale przepisy, przepisami... Nazwisko, imię. A zresztą, to pewnie się
gdzieś chłopak zabawił i po co ta cała awantura. Niech pani idzie do domu i spokojnie czeka
na syna - wyjaśniał policjant zrozpaczonej matce.
Kobieta wyszła z komisariatu i sama zaczęła szukać chłopca, który zmaltretowany,
pokrwawiony zwisał przy drewnianym słupku, do którego jeden z młodocianych oprawców
przyczepił kilka wierzbowych gałązek.
- Wicha! - krzyknął.
- Trzeba to oblać.
I tak libacja w ,,Małpim gaju trwała dalej.
Godzina dziewiąta rano - Jezus cierniem ukoronowany i ludowi ukazany
Teraz do skrwawionego chłopca podbiegła Ewa z innymi dziewczynami i zaczęła
ocierać krew z jego twarzy.
- Puśćcie go bandyci, on ledwie żyje - krzyknęła.
- Nie drzyj się Ewka, niech tak sobie powisi, nic mu nie będzie - roześmiali się prawie
już nieprzytomnie pijani uczestnicy libacji.
- Możesz go trochę pocieszyć, jak tak ci się spodobał - wrzeszczeli dalej, nie reagując
na prośby dziewczyny.
Matka Witka zatrzymywała w tym czasie przechodniów i pytała:
- Nie widziała pani chłopca, 18 lat, jasne włosy, to mój syn...
Miała coraz bardziej obłąkany ze strachu wyraz twarzy, a ludzie spoglądali na nią ze
zdziwieniem i dalej szli nie zwracając uwagi na zrozpaczoną kobietę...
10
Godzina dziesiąta rano - Jezus na śmierć skazany...
Ewa jednak nie dawała za wygraną. Udając, że ociera Witka twarz z krwi, szamotała
się z deską, do której był przywiązany.
- Odejdź - mówił jej słabym głosem Witek. - Oni zrobią ci to samo co mnie. Idź, ratuj
się, uciekaj. Idź do mojej mamy i powiedz jej...
Zmaltretowany chłopak nie miał już siły mówić, a Ewa w tym czasie oderwała jakimś
cudem deskę.
- To ty uciekaj, ja odwrócę ich uwagę - szepnęła mu do ucha. I Witek, słaniając się na
nogach, zaczął powoli się oddalać z przywiązaną do rąk deską, ale nie odszedł daleko.
- Ej, dokąd to koleżko - krzyknął któryś z bandziorów. Bez trudu dogonił
półprzytomnego Witka. Uderzył go jeszcze parę razy i z powrotem zaciągnął na poprzednie
miejsce.
Godzina jedenasta rano - Jezus dźwiga krzyż na Górę Kalwarię...
- Patrzcie go - zaczął jeden z opryszków.
- Źle mu z nami, elegancik kopany, jaką to kurteczkę ma fajną, może byś nam ją
pożyczył - naśmiewał się inny bandzior, który podszedł do Witka i zaczął zdzierać z niego i
tak już pokrwawioną kurtkę...
- Fajna skóra, nie? - bełkotał bandyta oglądając kurtkę Witka.
- Dawaj, jest moja - wrzasnął drugi oprych i wyrwał kurtkę z rąk kolesiowi.
- No, dobra, rzućmy o ni ą monetę. Jak będzie reszka, to kurtka jest moja? - jeszcze raz
bełkotliwie zaproponował oprawca Witka.
- No, dobra rzucamy- zgodził się koleżka i tak spór o kurtkę został zażegnany...
Godzina dwunasta w południe - Jezus z szat odarty i pomiędzy łotrami
powieszony...
- No i co, macie radochę, gdy znęcacie się nad bezbronnym - powiedział nagle Witek
patrząc się na swych prześladowców.
- Jesteście odważni w kupie, a pojedynczo czmychacie jak szczury.
11
Nie bójcie się, możecie mnie puścić, ani nie pójdę na policję, ani też nie będę się na was mścił
- ciągnął dalej zmęczonym głosem.
- Wybaczam wam, jeśli wy potraficie zrozumieć, co to znaczy wybaczać.
- Co on bredzi? - naśmiewali się otaczający go pijani członkowie gangu.
- My nie potrzebujemy twojego wybaczenia - krzyczeli rozzłoszczeni słowami Witka.
- Bądź cicho, bo jak ci jeszcze dołożymy, to zdechniesz tu przy tym paliku.
Witek krwawiący i obolały zamilkł, zamknął oczy i zemdlał.
Godzina pierwsza po południu - Jezus modli się za prześladowców...
Ewa przestraszona zaczęła go cucić.
- Coście zrobili - zawołała z przestrachem. - Zabiliście go bez powodu, odwiążcie go i
zawołajcie pogotowie.
Witek odzyskał na chwilę przytomność.
- Słuchaj Henek - skierował się do najpierwszego ze swych oprawców.
- Życzę ci, aby nigdy nie spotkało cię to, co mnie i abyś zawsze pamiętał jakim byłeś
s...synem.
Henek udał, że nie słyszy i tak cicho mówiącego Witka. Jednak w jego oczach dało
się zauważyć jakieś wahanie, jakąś niepewność, którą jednak wstydził się okazać swoim
koleżkom i zostawił tragiczny bieg spraw swojemu nieuchronnemu losowi.
Godzina druga po południu - Jezus obiecuje raj skruszonemu łotrowi...
- On naprawdę umiera - krzyczała Ewa.
- Łotry, wydam was wszystkich, zdechniecie w więzieniu. Odwiążcie go i szybko do
szpitala...
- Zostaw - wycedził spokojnie Antek.
- Nie widzisz, że udaje. Nic mu nie będzie. A ty jak będziesz się drzeć i wygrażać, to
cię poczęstujemy kosą...
To mówiąc, Antek spojrzał na nią nienawistnym wzrokiem i zza pasa wyciągnął długi
komandoski nóż. Zbliżył się do niej i przystawił ostrze do jej gardła. Skrwawiony Witek
jeszcze raz otworzył oczy.
12
- Chłopie, schowaj ten nóż, nawet nie wiesz, co czynisz - powiedział coraz słabszym
głosem. Po czym znów zamknął oczy, westchnął głęboko i głowa opadła mu bezwładnie.
Godzina trzecia po południu - Jezus umiera na krzyżu...
Antek nadal trzymał nóż w ręce gotów do ataku.
- Co zrobiłeś - jeszcze raz krzyknęła Ewa.
- Dajcie mi spokój, muszę sprowadzić lekarza - odwróciła się i chciała uciekać, ale w
tym samym czasie Antek zamachnął się nożem w jej kierunku. Ewa potknęła się na jakimś
kamieniu. Ręka z nożem świsnęła nad jej głową i śmiercionośne ostrze, zamiast ugodzić w
dziewczynę, trafiło Witka w pierś, z której natychmiast wytrysnęła krew.
- Bandyci, mordercy - szamotała się w rozpaczy Ewa.
Nagle polanka opustoszała. Wszyscy uciekli w popłochu. Tylko Ewa i dziewczyny
zostały osłupiałe i przerażone tym, co się stało przed chwilą...
Godzina czwarta po południu - Jezusowi włócznią bok przebito...
Za chwilę dał się słyszeć odgłos syreny policyjnego radiowozu. Nawoływania ludzi,
szczekanie policyjnych psów.
- Witek, synu, synku, gdzie jesteś - słychać było nawoływanie matki Witka.
W krótkim czasie polanka zapełniła się. Policyjne auta, karetka pogotowia, policjanci
w mundurach, strażacy i zwykli gapie. Bezwładnego chłopca odwiązano od drewnianego
słupa, położono na noszach i karetka na sygnale pognała przez miasto...
13

Podobne dokumenty