Nr 4 (10) - 21 sierpnia 2016
Transkrypt
Nr 4 (10) - 21 sierpnia 2016
nr 4 (10) | 21 sierpnia 2016 LITERACKA Nasze życie nie jest kryminałem Gdyby Dror A. Mishani miał w polskiej literaturze jakiegoś wspólnika, byłby nim Marek Hłasko. Bohaterom ich książek chamsin sypie piasek w oczy, a w duszach sieje spustoszenie. I nie chce przestać wiać. Nie jest genialny, a więc nie może być Adrianem Monkiem. Pali papierosy, ale nie wpada w ciągi alkoholowe i nie wyniszcza się narkotykami, a zatem ma niewiele wspólnego z Rustem Cohlem. Był abnegatem, dopóki nie spotkał kobiety, z którą zamieszkał, ale jest dość młody – nie do końca przypomina więc Kurta Wallandera. Nie cierpi na epilepsję i nie jest wybitnym filologiem – nie mógłby być drugim Edwardem Popielskim. Gdyby był kobietą, być może wołaliby go Marge Gunderson, ale ani w jego wyglądzie, ani w zachowaniu nie ma nic komicznego, więc chyba nie pasowałby do filmu braci Coen. Tak naprawdę nazywa się Awraham Awraham i jest głównym bohaterem trzech powieści izraelskiego pisarza Drora Mishaniego. Mieszka w Cholonie pod Tel Awiwem i pracuje w wydziale śledczym lokalnej policji. W Chłopcu, który zaginął poznajemy go jako inspektora badającego sprawę tajemniczego zniknięcia nastolatka. Śledztwo się wlecze, a właściwie stoi w miejscu, a Awi Awraham z minuty na minutę jest coraz bardziej bezradny. Kiedy dochodzenie rusza, cała historia ma się już ku końcowi. Duszne powietrze, które sprawia, że niełatwo formułować logiczne wnioski, nie opuści Tel Awiwu w żadnej części cyklu Mishaniego. Możliwość przemocy to rozbiegająca się w różne wątki opowieść o bombie podłożonej pod przedszkolem, rodzinnej traumie i zaginięciu, którego nikt, włącznie z Awrahamem, przez długi czas nie potrafi racjonalnie wyjaśnić. Tak samo jak przedziwnego morderstwa kobiety w podeszłym wieku, które będzie pierwszą sprawą prowadzoną przez inspektora na stanowisku dowódcy grupy dochodzeniowej i zawiąże akcję trzeciej powieści Mishaniego Człowiek, który chciał wszystko wiedzieć. Dror Mishani jako wytrawny znawca konwencji i reguł, które organizują fabułę kryminału, dobrze wie, jak nimi grać i jak je przekraczać. Zaplatając powieściową intrygę, opuszcza przestrzeń akademickiego metajęzyka (jest wykładowcą historii literatury kryminalnej na Uniwersytecie w Tel Awiwie) i wygłasza twórczy komentarz do okrzepłej gramatyki powieści detektywistycznej. Chłopiec, który zaginął rozpoczyna się rozmową inspektora Awrahama z matką, która przyszła na komisariat, by zgłosić zaginięcie dziecka. Zapytana przez głównego bohatera, dlaczego w Izraelu nikt nie publikuje kryminałów w stylu Agathy Christie czy Stiega Larssona, nie zna odpowiedzi. Awraham tłumaczy jej: „Bo u nas nie ma takich przestępstw. Nie mamy seryjnych morderców, porwań, prawie nie ma gwałcicieli atakujących kobiety na ulicy. Tutaj jeśli ktoś popełni przestępstwo, to jest to na ogół sąsiad, wujek albo dziadek i nie potrzebujemy skomplikowanego śledztwa, żeby ustalić, kto je popełnił, i zamknąć sprawę. U nas po prostu nie ma wielkich tajemnic”. W ten sposób uspokaja matkę, że jej synowi prawdopodobnie nie przydarzyło się nic złego, ale w szerszym, pozafabularnym planie ustawia spojrzenie na projekt samego Mishaniego. Na początku wygłoszona zza policyjnego biurka mowa Awrahama wydaje się śmiałym, trochę butnym manifestem zapowiadającym nową epokę wartkiej powieści w stylu Larssona, która sprawi, że Izrael wreszcie spłynie krwią. Awraham prawdopodobnie ma się mylić, a śledztwo, które niebawem rozpocznie, powinno sprawić, że zmieni zdanie. Tyle że nic takiego się nie wydarzy. Apofatyczne wyliczenie, którym rozpoczyna się niniejszy tekst, nie jest przypadkowe. Dror Mishani nie chce być Agatą Christie, tak samo jak nie chce, by jego bohater był drugim Herculesem Poirot. Izraelski pisarz rzadko myli tropy i zaciera ślady, nieczęsto wprowadza fałszywych sprawców, którzy mają odciągnąć uwagę czytelnika od prawdziwych przestępców, zazwyczaj nie zostawia na miejscu zbrodni dowodów, które niesprawiedliwie oskarżałyby niewinnych ludzi w oczach czytelnika. Zdarza się, że czytelnik wie, kto zabił, wcześniej niż inspektor Awraham, by później wiernie towarzyszyć mu w mozolnym śledztwie i czekać cierpliwie, aż dopali kolejnego papierosa, który ani trochę nie przybliży go do rozwiązania kryminalnej zagadki. Tego pytania po prostu nie da się uniknąć: dlaczego powieści Mishaniego nie respektują podstawowych założeń gatunku? Wydaje się, że chodzi tu nie tylko o wysmakowaną i uprawianą z wyczuciem grę z konwencją kryminału. Mishani ukradkiem, bo pod znakiem prozy gatunkowej, pisze przypowieści, w których rozgrywają się prawdziwe dramaty ludzkiej egzystencji. Awraham pomylił się i nie pomylił jednocześnie: w Izraelu zdarzają się trudne śledztwa, ale to nie seryjni mordercy, lecz najbliżsi zadają rany, które latami nie chcą się zabliźnić. Zło rodzi się zaś nie w zwyrodniałych umysłach bandytów, ale wynika z zawikłanych relacji rodzinnych albo z ironicznego wypadku, który czyni życie zbyt bolesnym, by mogło toczyć się dalej. Gdyby Mishani miał w polskiej literaturze jakiegoś wspólnika, byłby nim Marek Hłasko. Wcale nie dlatego, że spędził w Izraelu kilka lat i osadził w nim akcję czterech swoich utworów; i wcale nie z powodu leżącego w kałuży wymiocin, konającego czworonoga, który w najnowszym tomie serii Mishaniego jest niemym świadkiem moralnych dylematów bohaterów, a w Drugim zabiciu psa Hłaski odgrywa rolę mimowolnego powiernika tych, którzy przegrali życie. Chodzi o chamsin, który w oczy bohaterów Hłaski i Mishaniego sypie piasek, a w ich duszach sieje spustoszenie. www.literackisopot.pl Dror A. Mishani fot. Sophie Bassoul „Nasze życie nie jest kryminałem, Awi” – tłumaczy inspektorowi Marianka, z którą niedawno zamieszkał, kiedy ten mówi, że chciałby spędzić z nią resztę życia. Życie nie jest kryminałem – dopowiada – bo nie wiadomo, jak się skończy. Nie jest kryminałem także dlatego, że w rzeczywistości nie zawsze niewinni żyją dalej, a winni trafiają do więzienia. Tradycyjny kryminał, od którego poetyki dystansuje się izraelski pisarz, choćby mistrzowsko pomyślany, może być jedynie eskapistyczną rozrywką. Może to dlatego bohater jednej z jego powieści cytuje Franza Kafkę: „Książka musi być siekierą na zamarznięte morze w naszym wnętrzu”? Pisać – zdaje się mówić Mishani – można tylko o samym życiu: smutnym i zaplamionym czarną żółcią. Tak naprawdę Dror Mishani nigdy nie napisał żadnego kryminału. »Spotkanie z Drorem Mishanim odbędzie się w niedzielę, 21 sierpnia o godz. 19.00 w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. Filip Fierek 1 W głowie mordercy Jesienią tego roku powraca Sasza Załuska w trzeciej części tetralogii Cztery żywioły. Zanim jednak nowa powieść Bondy trafi do księgarń i na listy bestsellerów, przypomnijmy, że autorka ma w dorobku prócz znakomitych kryminałów, także ważne książki dokumentalne. Katarzyna Bonda już niebawem rusza na podbój zagranicznych rynków. Brytyjskie wydawnictwo Hodder & Stoughton wykupiło prawa do bestsellerowej tetralogii Cztery Żywioły. Pierwszy tom, czyli Pochłaniacz pojawi się w Wielkiej Brytanii na początku 2017 roku, pod tytułem Girl at Midnight. Warto pamiętać, że w 2015 roku to właśnie Bonda była najlepiej sprzedającą się polską autorką w kraju, a dzięki pierwszej książce o profilerce Saszy Załuskiej, pisarka została okrzyknięta przez Zygmunta Miłoszewskiego królową polskiego kryminału. Tymczasem już jesienią czeka nas premiera trzeciego tomu serii, Lampiony. Książce patronuje żywioł ognia, a akcja powieści rozgrywać się będzie w Łodzi, gdzie szaleje groźny podpalacz. Blisko rzeczywistości Bonda nie tylko doskonale sprawdziła się w prozie kryminalnej. Jest również autorką świetnych książek dokumentalnych – Polskie morderczynie i Zbrodnia niedoskonała. W końcu swoją karierę zaczynała od dziennikarstwa. Pisała między innymi sprawozdania sądowe, więc korzenie jej twórczości tkwią w historiach prawdziwych, gdzie fakty są najważniejsze i to na nich budowany jest tekst. W swojej prozie Bonda często nawiązuje do autentycznych wydarzeń czy postaci historycznych. W Okularniku podejmuje temat żołnierzy wyklętych, z kolei we Florystce inspiruje się listem kobiety, której syna zamordowano, do psychiatry. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” przyznaje: „Nikt nigdy nie wymyśli nic lepszego niż to, co się wydarzyło. Im bliżej jesteś rzeczywistości, tym bardziej możesz sobie pozwolić na fantazję”. Informacje są dla niej jedynie tworzywem za pomocą, którego realizuje temat uniwersalny. Po profilu go poznacie Jak ważna dla Bondy jest psychologia? Sama autorka w wywiadzie dla magazynu „Sens” zauważa, że powieść kryminalna jest powieścią psychologiczną. We wszystkich swoich książkach udowadnia jak duże znaczenie w kryminalistyce czy kryminologii ma ta dziedzina nauki. Najważniejszy jest motyw sprawcy – dlaczego pozbawił życia ofiarę, co nim wówczas kierowało, co wtedy czuł. O tym, że wiedza na ten temat może stać się kluczem do rozwiązywania kryminalnych zagadek pisze wspólnie z Bogdanem Lachem w Zbrodni niedoskonałej. Przybliżona w książce metoda profilowania dowodzi, że niemal każdego sprawcę można „rozgryźć”. W Zbrodni niedoskonałej poznajemy tajniki pracy psychologa policyjnego i sposób, w jaki tworzy profil przestępcy. Na podstawie przykładów prawdziwych zbrodni możemy poznać technikę profilowania w praktyce. Dowiadujemy się więc, jakie są przyczyny poszczególnych działań zabójcy, zostawianych przezeń śladów lub ich braku. Zagłębiamy się w jego przeszłość, problemy, relacje z bliskimi. Bonda nie ukrywa, że to właśnie Bogdan Lach, współautor Zbrodni niedoskonałej, a przede wszystkim czołowy polski profiler, był pierwowzorem postaci Huberta Meyera. Również we wspomnianej już tetralogii Cztery żywioły główna bohaterka specjalizuje się w profilowaniu. Spojrzeć jej w twarz W Polskich morderczyniach z kolei pisarka wydobywa i ujawnia pewne cechy charakterystyczne dla zbrodni kobiecej. Poniekąd łamie też temat tabu, opisując zbrodnie kobiet – statystycznie dopuszczają się one ich dużo rzadziej niż mężczyźni, a kobieca agresja wciąż jest uważana za marginalną. Sprawy, w których są oskarżane, media nagłaśniają, czasem do granic absurdu, a one same są portretowane jako piękne bestie. Autorka wykracza poza sztucznie wykreowane wizerunki morderczyń, przedstawia je prywatnie, wręcz intymnie. Jej bohaterki różni wiele, ale łączy na pewno jedno: skazane zostały na podstawie sto czterdziestego ósmego artykułu kodeksu karnego. Bonda pokazuje najpierw kobiety, a dopiero później morderczynie. Początkowo pozwala poczuć do nich empatię, po czym konfrontuje ich słowa z aktami sądowymi. Informacje z akt szokują, prezentują zupełnie inny obraz bohaterki, nieraz podważają jej narrację. Każe to tym samym zastanowić się czytelnikowi raz jeszcze, nie pozwala mu na łatwy osąd ani proste moralizatorstwo. Przeprowadzając wywiady, Bonda poszukiwała „genu” mordercy. Bezskutecznie. Odpowiedzi na pytania: dlaczego człowiek przekracza granicę, co go odróżnia od innych – „niemorderców”, autorka nie znalazła. Bo jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Są za to konkretne sytuacje, złe wybory, ludzkie dramaty. Zobaczyć siebie Bonda doświadczyła na własnej skórze, jak to jest zasiąść na ławie oskarżonych, gdy w spowodowanym przez nią wypadku samochodowym zginął mężczyzna. W wywiadzie dla „Dużego Formatu” wyznaje, że zadawała sobie trudne pytania: „Te kobiety zabiły – społeczeństwo widzi w nich bestie. Ja też zabiłam – czy jestem bestią? Kim one są? Kim jestem ja?”. W listach czytelnicy piszą do niej, że w bohaterkach dostrzegają dużo z samych siebie, a przecież mordercami nie są. Ważnym elementem książki są również fotografie jej bohaterek. Czytelnik może spojrzeć im w twarz, zobaczyć w nich człowieka. Siebie? 2 Między bestią a aniołem Katarzyna Bonda słusznie zauważa, że kryminał stał się dziś nową powieścią obyczajową. Tłumaczy więc świat, wyjaśnia, a raczej rozjaśnia mroki ludzkiej psychiki. Kryminał pozwala nam wyjrzeć poza czyste okrucieństwo, by zobaczyć wieloznaczność człowieczeństwa. Ma nam umożliwić katharsis. Zrozumienie psychiki i emocji jest tu fundamentem. W końcu między innymi poprzez literaturę uczymy się siebie i drugiego człowieka. Powieść kryminalna doskonale pokazuje, że w świecie nie ma jednoznacznego podziału na czerń lub biel. Sprawca nie jest usprawiedliwiany, raczej analizowany. Bonda stwierdziła: „Jeśli chcesz pokazać dobro i zło, to musisz sięgnąć po to drugie”. Linia, która dzieli człowieka od stania się oprawcą, jest cienka, dlatego niebezpiecznie łatwa do przekroczenia. Jak powiedziała autorka: „Nie ma bestii. Nie ma aniołów”. Jesteśmy my, ludzie. » Spotkanie z Katarzyną Bondą odbędzie się w niedzielę 21 sierpnia o 14.30 na Kulturalnej Plaży Trójki. Izabela Seliga Katarzyna Bonda fot. z archiwum autorki Literacki Sopot 2017 – zaproszenie bardzo osobiste Nie prowadzę bloga ani fanpage’a. Nie lubię pisać o sobie zbyt wiele. Tym razem zrobię wyjątek – będzie trąciło lekkim ekshibicjonizmem, ale powód jest ważny. Hanoch Levin – człowiek teatru Trudno mi sobie dziś wyobrazić współczesny teatr bez dramatów Hanocha Levina. Jako autor jest absolutnym fenomenem. Popularność » Okazją do spotkania z twórczością Hanocha Levina będzie program kabaretowy Z Królestwa Wszechwanny w reż. Piotra Kosewskiego. Po nim odbędzie się debata z udziałem Agnieszki Olek, Elżbiety Manthey, Daniego Tracza i Lilian Baretto, wdowy po izraelskim artyście. Zapraszamy dziś o godz. 15.00 na Scenę Kameralną Teatru Wybrzeże w Sopocie i żywotność jego tekstów można porównywać do żywotności fars m.in. Raya Cooneya czy Charlesa Ludlama. Jednak Levin nie pisał dramatów służących wyłącznie rozrywce. Gdy wczytamy się w nie głębiej, wypełnia je smutek i podteksty historyczne oraz społeczne. Szturm na polskie sceny Pierwszy raz realizację tekstu Hanocha Levina widziałem ponad sześć lat temu. Był to Krum w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, jednego z najważniejszych europejskich reżyserów średniego już pokolenia, wychowanka krakowskiej szkoły teatralnej, asystenta Krystiana Lupy i Petera Brooka. Krum to opowieść o powrocie do rodzinnego, prowincjonalnego miasta, w którym tytułowy bohater konfrontuje się z demonami młodości. A te przybierają postać znanych mu osób: matki, znajomych, dawnej miłości. Artyści potraktowali tekst Levina przewrotnie. Atmosfera była gęsta, aktorzy precyzyjni, obrazy i działania – perwersyjne, ale przy tym przejmujące. Świat Kruma przesiąknięty jest marazmem, wpisany w rytuały dnia codziennego: śluby, narodziny, pogrzeby. Wszystkie gesty wydają się w nim sztuczne i nic nieznaczące. Bohaterowie Levina, w interpretacji Warlikowskiego, mają puste spojrzenia, wykonują takie same mechaniczne ruchy przy skrajnie odmiennych czynnościach – obojętnie czy chodzi o jedzenie, czy o seks. Z twórczością Levina w teatrze spotykałem się jeszcze kilka raz. Widziałem m.in. Sprzedawców gumek w reżyserii Artura Tyszkiewicza z warszawskiego teatru IMKA, Jakobi i Leidental w dwóch wersjach: Marcina Hycnara w Teatrze Powszechnym w Warszawie i Małgorzaty Warsickiej w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie oraz Udrękę życia z Teatru Narodowego w Warszawie z bardzo dobrą kreacją Janusza Gajosa. W tych inscenizacjach dominował komizm, ale dało się w nich wyczuć bezradność bohaterów, którą ktoś (autor? reżyser?) postanowił przekuć w widowisko ku uciesze ludu, demonstrując, że przecież ktoś ma gorzej od nas, widzów. Dla mnie to jednak Krum i interpretacja Warlikowskiego do dzisiaj jest jednym z najważniejszych spektakli, jakie kiedykolwiek widziałem, dlatego że był on najbardziej ludzki. Pośród galerii bezwolnych marionetek, z których łatwo się śmiać, śmiech i kpina okazywały się niewłaściwe. U Warlikowskiego bohaterowie zasługiwali przede wszystkim na współczucie. Ponadto krakowsko-warszawski spektakl okazał się w Polsce głosem pokolenia, które w dorosłe życie weszło w latach 90. Wówczas wyznacznikiem stylu życia był wyścig szczurów, pierwszy powiew wolności i marzenia o byciu częścią większego społeczeństwa europejskiego połączona z potrzebą odcięcia się od resentymentów starszych pokoleń. Spektakl do dzisiaj jest grany na warszawskiej scenie. W 2014 roku, jako studentka i młoda dziennikarka, pragnęłam jednego – pisania. Do Sopotu jechałam z marzeniami o rozwoju umiejętności reporterskich podczas tworzenia gazety festiwalowej, którą dziś trzymasz w ręku, Drogi Czytelniku. Rzeczywistość okazała się zdecydowanie lepsza. Wyjechałam bogatsza o wiedzę na temat Rosji, która była bohaterką tamtego festiwalu, ale i o wspomnienia atmosfery i osób tworzących Literacki Sopot. Od tamtego momentu miałam przyjemność wzięcia udziału w trzech edycjach i każda z nich sprawia, że patrzę na rzeczywistość z większą ciekawością, a także z pewną oczekującą niecierpliwością na to, czego nauczy mnie kolejna napotkana w życiu osoba. Nie jestem pewna, czy za rok będę mogła współtworzyć „Literacką”, bowiem życie pisze własne scenariusze. Jedno mogę stwierdzić z całą pewnością – sierpień każdego kolejnego roku rezerwuję na przyjazd do Sopotu. Na 2017 rok mam już zabukowany hotel. W końcu nie mogę przegapić spotkania z kulturą i literaturą hiszpańską. Zakorzeniony Z czego wynika uniwersalność twórczości Levina? Hanoch Levin w swoich dramatach mierzy się z demonami przeszłości Izraela, ale też z problemami społeczeństw dobrobytu i tych dążących do niego. Ta przystawalność do naszej rzeczywistości jest zapewne jednym z powodów ogromnej popularności jego twórczości w polskich teatrach. Bohaterowie jego utworów są najczęściej zwykłymi „szarymi obywatelami” – „everymanami”, którzy w swojej codzienności – pełnej obowiązków, uwikłania w relacje rodzinne i poglądy społeczne – dążą do szczęścia, czy to poprzez znalezienie miłości, satysfakcjonującą pracę, czy przez podróże. Pragną wchłaniać w siebie świat i podporządkowywać sobie lub dawać się podporządkować innym ludziom. Kolejną przyczyną jego popularności u nas mogą być jego polskie korzenie. Urodził się w 1943 roku w Tel Awiwie, jako syn ortodoksyjnych Żydów, którzy w 1935 roku uciekli z polskiej Łodzi, co okaże się istotnym wątkiem w jego dramatach – jednym z typów bohaterów w jego twórczości będzie młodzieniec sprzeniewierzający się konserwatywnej rodzinie. Jednak twórczość Levina zakorzeniona jest przede wszystkim w Izraelu, w skrajnych żydowskich społecznościach, żyjących obok siebie, w państwie kontrastów. Sam dramatopisarz miał często do niego krytyczny lub ambiwalentny stosunek, czemu dawał wyraz w swoich tekstach. Zadebiutował sztuką Ty, ja i następna wojna w 1968 roku, a więc w bardzo napiętym okresie – rok po zwycięskich działaniach Izraela w wojnie sześciodniowej. Była to cięta satyra i otwarta krytyka imperialistycznej polityki wobec krajów i społeczności arabskich na Bliskim Wschodzie. Każdy kolejny jego tekst odbijał się szerokim echem głównie ze względu na bezkompromisowość w sądach społecznych i politycznych oraz ze względu na epatowanie wulgarnością (w języku i zapisanych w tekście sytuacjach), operowanie kontrastami (powagą i komizmem, czy wręcz kabaretowością). Jego teksty wielokrotnie przechodziły przez „nożyce” cenzury, jak na przykład dramat z 1982 roku Patriota. Do swojej śmierci w 1999 roku napisał ponad pięćdziesiąt sześć tekstów przeznaczonych na sceny teatralne, z czego po większość wciąż sięgają instytucje kultury na całym świecie: od Sao Paolo w Brazylii, przez Sztokholm, Barcelonę, Kraków, po Taszkent w Uzbekistanie. Ita Głowacka Tomasz Kaczorowski W oczekiwaniu na rok trzech kaktusów Jak Barbara Krafftówna pamięta Zbyszka Cybulskiego, Irenę Kwiatkowską i Kalinę Jędrusik? Te i inne wspomnienia spisał Remigiusz Grzela. Efektem rozmowy-rzeki aktorki i pisarza jest książka Krafftówna w krainie czarów. Warto na wstępie uściślić, że Krafftówna w krainie czarów to owoc wielu wywiadów, które Remigiusz Grzela przeprowadził z bohaterką książki. Wyłania się z nich portret artystki, która nie boi się wyzwań – tych aktorskich, i tych życiowych. Opowieść o nich ujęta jest w kontekście zmieniających się czasów (pojawiają się m.in. wspomnienia z czasów II wojny światowej i PRL). Krafftówna powraca również do studiów aktorskich u Iwo Galla – ten, jako wymagający pedagog, chciał, żeby studenci poznali pracę w teatrze od każdej strony, nie tylko z perspektywy sceny. W tekście pojawiają się i inne znane nazwiska (niepewny siebie Zbyszek Cybulski czy Irena Kwiatkowska – tytan pracy). Świetne są anegdoty z udziałem Kaliny Jędrusik, jak ta z podróży pociągiem, kiedy zamknięte w przedziale nie miały jak dostać się do toalety, więc Kalina rozwiązała problem we własnym, ekscentrycznym stylu. Wypowiedzi aktorki przeplatają się z fragmentami recenzji jej spektakli oraz wspomnieniami znajomych. Dużą wartość stanowią archiwalne fotografie z wczesnych przedstawień i filmów, w których grała Barbara Krafftówna (wszak jej debiut filmowy przypada na rok 1935). Jednak największą zaletą tej książki jest bijące z niej, a raczej od jej głównej bohaterki, ciepło i optymizm. Pani Barbarze życzymy dotrwania w nim do upragnionego roku „trzech kaktusów”, a wszystkich starszych i młodszych zapraszamy na spotkanie. » Spotkanie z Barbarą Krafftówną i Remigiuszem Grzelą odbędzie się 21 sierpnia o godz.17.00, w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. Agnieszka Domańska Barbara Krafftówna fot. z archiwum autorki 3 Dziennikarz, który chodzi pod prąd „Kiedy moja koleżanka, która pisała o biznesie, dostawała podziękowania, ja odbierałem pogróżki i pozwy sądowe” – opowiadał Cezary Łazarewicz. Czy to cena, jaką płaci dziennikarz za sięganie po trudne tematy? Cezary Łazarewicz, dziennikarz prasowy, reporter i publicysta, który współpracował między innymi z „Gazetą Wyborczą”, „Newsweekiem” i „Polityką”, nigdy nie stronił od tematów niewygodnych. Do tych kontrowersyjnych należy bez wątpienia artykuł o księżach-homoseksualistach. Tekst, rzecz jasna, mimo bogatego materiału dowodowego, nie wszystkim przypadł do gustu. Znacznie więcej nieprzyjemności przysporzył jednak dziennikarzowi artykuł poświęcony Rajmundowi Kaczyńskiemu, przybliżający sylwetkę ojca dwóch kluczowych polityków polskich. Pomimo sprawdzonych źródeł i starań, by pokazać opisywaną postać z różnych perspektyw, Łazarewicz otrzymał od Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich nominację do „Hieny” roku. By poznać bliżej pióro Cezarego Łazarewicza – warto sięgnąć po książki tego autora. Jedną z najchętniej jest wydana w 2013 roku książka Sześć pięter luksusu: Przerwana historia Domu Braci Jabłkowskich. Niesamowitemu powodzeniu tej rodzinnej inicjatywy przeciwstawione są dramatyczne losy sklepu po wojnie – bezprawne odebranie kamienicy przez komunistów, a następnie trwająca po dziś dzień batalia o odzyskanie majątku. Łazarewicz po raz kolejny stawia pytanie o sprawiedliwość i prowokuje czytelnika do smutnej refleksji na temat naszych realiów. Nieco inny charakter ma Elegancki morderca – wydana przez W.A.B. w 2015 roku historia sprawy jednego z pierwszych w PRL-u seryjnych morderców, Władysława Mazurkiewicza. Wizerunek filmowego amanta i nienaganne maniery sprawiły, że Mazurkiewicz długo był nieuchwytny. Łazarewicz z właściwą sobie szczegółowością odtwarza proces Mazurkiewicza w kontekście stalinowskich czasów. Na pytanie, dlaczego seryjny morderca tak długo pozostawał bezkarny, zdaje się odpowiadać: ludowa władza była zbyt zajęta walką z wrogami politycznymi, żeby zaprzątać sobie tym głowę. Najnowsza książka Cezarego Łazarewicza, której premiera miała miejsce w lutym 2016 roku, Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka, to kolejna próba obnażenia niesprawiedliwości i brutalności minionego systemu. Sprawa Grzegorza Przemyka, maturzysty pobitego śmiertelnie przez milicję, była jedną z najgłośniejszych zbrodni lat osiemdziesiątych w PRL. Relacjonując kolejne etapy śledztwa i rozprawy, Łazarewicz rozprawia się z hipokryzją i bezwzględnością władz PRL, które za wszelką cenę usiłowały zatrzeć ślady morderstwa. Teksty Cezarego Łazarewicza prowokują do refleksji nie tylko swoją treścią, ale również pytaniami o funkcję dziennikarstwa w Polsce. Ta funkcja nie zawsze musi oznaczać pisanie o tym, co ładne i bezpieczne. Czasem właśnie potrzeba tego jednego niepokornego dziennikarza, który będzie szedł pod prąd. » Spotkanie z Cezarym Łazarewiczem odbędzie się w niedzielę, 21 sierpnia o godz. 15.00 w PGS. Aleksandra Chmielewska 4 Kierunek: Wschód Michał Książek to reporter drogi. Fascynują go Wschód i Pogranicze. Ten pierwszy genialnie pokazał w książce Jakuck. To drugie stało się bohaterem Drogi 816, książki, która znalazła się w finale Nagrody im. R. Kapuścińskiego. Dziś będzie można się z nim spotkać w Teatrze BOTO. Michał Książek fot. z archiwum autora Słowa Czytając Jakuck, od samego początku wpadamy w narrację niczym koła ciężarówki w pustolód. Książek przedstawia panoramę Jakucka za pomocą dźwięków, zapachów, kolorów. Obraz wytworzony w głowie czytelnika nie jest dzięki temu pocztówkowy, przypomina raczej malarstwo impresjonistyczne; jest jak kleksy na bieli krajobrazu. Książek tworzy własny słownik języka jakuckiego. Słowa są dlań fundamentem w poznaniu tamtejszej kultury. To one dzięki swej etymologii i wieloznaczności informują o charakterze i historii obszaru. Dowiadujemy się o związkach i różnicach pomiędzy na pozór podobnymi wyrazami, a także o tym jak język jest warunkowany przez klimat i położenie geograficzne. Czytamy, ile słów używa się, by nazwać „dom” albo „drogę”. Tym sposobem możemy zrozumieć, w jaki sposób myślą i jak postrzegają rzeczywistość Jakuci, ale też jak relatywne jest spojrzenie chociażby na odległość czy przestrzeń. Mapa Drugim kluczowym elementem reportażu jest mapa. Położenie rzek przypomina koronę drzewa albo poroże renifera, więc w zależności od optyki konstytuuje lub implikuje ducha Jakucji. Z kolei plan miasta przywołuje na myśl rozchodzące się na wodzie kręgi lub słoje drzewa. W spojrzeniu autora wszystko jest spójne: ludzie przystają do ziemi, na której żyją, są tak samo hardzi i melancholijni jak ona. Jakuck jawi się jako miejsce, w którym czas jednoczy się z przestrzenią; jest swoistym centrum świata (przynajmniej tej części), tym czego się poszukuje, a co zarazem jest mitycznym początkiem i końcem. Mapa jest ważna także dlatego, że jest świadectwem trwałości. Mimo że stary świat znika, co dobitnie potwierdza metamorfoza architektury, to Książek zauważa: „(...) miejsca nigdzie zabrać nie można. Miejsce, póki ludzie je nazywają, nie przemija i pewnie się nie starzeje.” Pustka syberyjskiego krajobrazu i surowość przyrody jest niebezpieczna, obezwładniająca, budzi niepokój i niepewność; przenika chłodem, bezczasem. Paradoksalnie to mapa i nazwy (wręcz ich multiplikacje) kolonizują wszechobecną pustkę. Sprawiają, że natura i przestrzeń są trochę bardziej oswojone. Dom Autor poniekąd wraca do źródeł: wędruje przez ziemie, które pierwotnie upodobały sobie ludy koczownicze. Podróżnik idzie tropem Wacława Sieroszewskiego, zesłańca, a zarazem autorytetu w zakresie eksploracji i opisu Dalekiego Wschodu. Książek chce zlokalizować miejsce, gdzie stał jego dom. Znalezienie domu, czyli ciepła i azylu, jest tu kluczowe, stanowi ono właśnie antynomię dla owego zimna i bezmiaru przestrzeni. Michał Książek finalnie nakreślił swoją mapę Jakucji i stworzył swoisty własny „dom”. Kto wie, może w przyszłości posłuży ona jakiemuś wagabundzie za przewodnik po krańcu świata? Droga Michała Książka interesuje nie tylko cel, ale także droga. Jej właśnie poświęcił swój ostatni reportaż, Droga 816. Bohaterkę reportażu wybrał nieprzypadkowo – to odległa trasa, zwana „Nadbużanką”, położona najbardziej na wschodzie Polski arteria. Reportera zajmuje to, co znajduje się na peryferiach, pograniczu, w miejscu, gdzie stykają się ze sobą kultury, wyznania, światy. Pochyla się nad przestrzenią niedookreśloną, koncentrując się przy tym kolejny raz na naturze i przeszłości. Autor zaprasza nas na wyprawę wzdłuż granicy między Wschodem i Zachodem, a jednocześnie w głąb siebie. » Spotkanie z Michałem Książkiem odbędzie się w niedzielę o godz. 16.00 w Teatrze BOTO. Izabela Seliga Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Miasta Sopotu