Czy warto być Werterem i Kordianem w XXI wieku?
Transkrypt
Czy warto być Werterem i Kordianem w XXI wieku?
Liceum Garczyńskiego w Zbąszyniu Czy warto być Werterem i Kordianem w XXI wieku? Autor: Nauczyciel Zmieniony 26.11.2012. Eliza Owczarek, kl. II a: Wieki XVII i XIX dla współczesnych ludzi wydają się bardzo odległe. Są przecież opisywane nawet w książkach od historii. Czasy, w których społeczeństwo poznało Kordiana, wykreowanego przez Słowackiego i Wertera Goethe'go zupełnie odbiegały od obecnych - inna sytuacja polityczna w krajach, inne priorytety, inne wartości. Właściwie, nie możemy sobie nawet wyobrazić, co tak naprawdę myślał ówczesny człowiek, jak funkcjonowała jego psychika i jak bardzo zmienili ją fikcyjni bohaterowie literaccy. XXI wiek jest natomiast wprost supernową technologiczną; wydaje się, że wszystko, co miało zostać wynalezione, zostało odkryte już dawno. Żyjemy w społeczeństwie informacyjnym, żywiąc się plotkami i pocieszając porażkami innych. Zabić się z miłości, która była jedynym życiowym celem? Ale chwileczkę, czy my mamy w ogóle jakieś cele? Teraz dowodem oddania i poświęcenia się drugiej osobie jest co najwyżej dodanie postu na osi czasu ukochanej na facebooku, a społecznym samobójstwem brak zdjęcia profilowego. Nie wiem, w jaki sposób ustosunkować się do tego, czy warto być Werterem i Kordianem XXI wieku. No bo jak to, przecież samobójstwo nigdy nie jest warte niczego! Rozważając temat wezmę pod uwagę uczuciowość i wrażliwość bohaterów oraz ich psychikę i sposób interpretowania przez nich miłości, pomijając problem odebrania sobie życia. Bo raczej kwestionowanie czy warto się zastrzelić nie jest w żadnym wypadku na miejscu. Zastanawiam się czasem, jak poznać takiego Wertera. Albo Kordiana. Co prawda, jest wiele cech łączących odbydwóch panów, jednak zachowanie Kordiana może jest odrobinę bardziej uwarunkowane jego piętnastoletnim spojrzeniem na świat? Przechodził okres dojrzewania, czyli czas buntu, zmian, pierwszych miłości i złamanego serca. Werter natomiast był w pełni świadomy tego, co robi i co czuje - choć w rzeczywistości oszalał. Summa summarum, jak taki współczesny werteryczny "chłopaczyna" wygląda? Wyróżnia się czymś, oprócz melancholii wiszącej w powietrzu, udzielającej się wszystkim wkoło, kiedy ów delikwent jest obok? Śledząc w myślach moich znajomych nie widzę w żadnym z nich wariata oszalałego z miłości. Filmów o miłości mamy już wszyscy dość. Więc może teraz coś innego, niż podryw obiektu westchnień i podanego na srebrnej tacy "i żyli długo i szczęśliwie"? "500 dni miłości" Marca Webba nie jest miłosną historią. Jest historią o miłości. Film opowiada o młodym, przystojnym mężczyźnie, Tomie, oraz pięknej Summer, która nie wierzy w amory - do czasu poznania Toma. Chłopak jest gotowy na wszystko, by zdobyć jej serce. Zakochany Tom ma okazję spędzić z kobietą swoich marzeń półtora roku, czyli tytułowe 500 dni, ale tylko po to, żeby za chwilę zostać przez nią porzuconym. No ale jak to?! Przecież to ta JEDYNA, nie może tak być. Trzeba coś z tym zrobić. Odzyskać ją. I to szybko, bo przecież każdy samotny dzień to usychanie z tęsknoty. Lecz jedynym rozwiązaniem jest pogodzenie się z jej odejściem. Tom przechodzi ciężkie chwile, gubiąc się w swoich myślach, w słabszych momentach biorąc pod uwagę nawet śmierć. A przecież współczesny świat jest pełen zabawy i uciech, kolokwialnie mówiąc, na każdym kroku może spotkać drugą Summer. Nie radzi sobie w pracy, nie radzi sobie w życiu - nie ma celów, bo wszystko podporządkował tylko jej. Bycie Werterem w XXI wieku to nic innego, jak skazanie siebie na wyniszczenie, już od samego początku, więc czy będąc racjonalnym, poważnym człowiekem, warto nim być? Skoro kinowe romansidła już dawno nam zbrzydły, pewnie podobnie jest z utworami. Co trzecia piosenka opowiada o tęsknocie, okrutnym cierpieniu i niespełnionej miłości, bo jest to na czasie i takiej szarej przykładowej mnie miło jest wiedzieć, że ktoś może jest w podobnej sytuacji i możemy posmucić się z tego powodu razem. Moim ulubionym wykonawcą z tej półki jest James Blunt. Szczególnie wartymi uwagi są tutaj dwa utwory: "Goodbye my lover" oraz "You're beautiful". W pierwszym mężczyzna opowiada o tym, że jest w stanie oddać kobiecie wszystko, mimo iż zdaje sobie sprawę, że ją stracił. Przedstawia swoją sytuację po jej utracie, w której to wszystko straciło sens. "Jestem taki pusty, kochanie...", śpiewa. Sytuację pogarsza fakt, że była ona jedyna, a skoro była jedyna, to nie będzie już innej. Nigdy. Natomiast w kawałku "You're beautiful" artysta przeżywa nieprawdopodobny wzlot i euforię po spotkaniu "Anioła" (nawet Werter nazywał tak swoją Lottę!), której doświadczył bohater wykreowany przez Goethe'go po ujrzeniu swojej wybranki serca. Jej postawa olśniła Jamesa, mimo że była ona z innym mężczyzną. Blunt na początku nie przejmuje się tym, bo ma już w głowie plan, co zrobić, aby kobieta była jego. Jednak jest dla niego sacrum, dokładnie tak, jak Lotta dla Wertera - a sacrum się nie dotyka. Podziwia ją i kocha, bez potrzeby jakiejkolwiek fizyczności. Piosenka niestety kończy się utratą zapału do działania i zagubieniem http://www.lozbaszyn.oswiata.org.pl/joomla Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 14:03 Liceum Garczyńskiego w Zbąszyniu nadziei - nasz współczesny Werter wreszcie staje twarzą w twarz z prawdą i dociera do niego, że jego wyznaczona ambicja w postaci miłości kobiety z metra nigdy nie zostanie osiągnięta. W teledysku do utworu Blunt skacze z przepaści do wody, co można utożsamić z samobójstwem Wertera. W miarę wgłębiania się w temat coraz bardziej wydaje mi się, że jednak w moim niewielkim światku istnieje ktoś taki, taki mój Werter. Bill kaulitz, dwudziestotrzyletni wokalista z kilkoma milionami na koncie, obiekt westchnień tysięcy nastolatek, pisarz. Rozmawiając z nim, zawsze wydawało mi się, że miał wszystko. Wszystko? Wszysto, co chciał, ale nie to, czego potrzebował. Śmiał mi się w twarz, kiedy pytałam go, czy jest szczęśliwy. Był taki spokojny i opanowany, a jednak w jego oczach można było dostrzec dziki niepokój. Spoglądał smutno zza czarnej czupryny, przesłaniającą czekoladowe oczy, krzyczące: "zabierzcie mnie z tego świata". Weltschmerz, którego doświadczał Bill, i z którym po prostu nauczył się żyć. Kaulitz jest typowym przedstawicielem człowieka romantyzmu - mężczyzną-masochistą, któremu pełną satysfakcję daje cierpienie, czyli nieosiągalna miłość, widoczna tak przejrzyście w tekstach, które pisze. Ze względu na to, że jest osobą publiczną i jego uczucia to nic innego jak słowa piosenek, chłopak jest narażony na ciągłą krytykę i drwiny ze strony społeczeństwa. Niebezpiecznym faktem stają się ciągłe depresje, brak sensu życia, który stracił, bo była tym celem kobieta. A kiedy traci się jedyny życiowy priorytet, to co więcej pozostaje? Zupełnie nic. Mój XXI-wieczny Wertej jest zagubiony w tym świecie, a ja, będąca Lottą w tej sytuacji, skazuję go bezzwłocznie na śmierć i to moje ręce zostaną splamione krwią - krwią, za którą będę Bogu ducha winna. Patrząc na temat z perspektywy kobiety marzącej o idealnym mężczyźnie, który oszaleje dla nej i będzie w stanie dla swojej wybranki nawet gruszki z wierzby zerwać, nie byłby to perfekcyjny facet? Taki trochę książe na białym koniu? Przecież jest w stanie oddać jej wszystko, nawet to, co najważniejsza - własne życie. Będzie o nią walczył, będzie ją adorował i podziwiał; dopóki ta łaskawie nie poprosi go, żeby odszedł. Jednak stawia to pytanie: czy współczesna, niezależna kobieta, dążąca do równouprawnienia, chce posiąść takiego słabeuszka, niepotrafiącego radzić sobie nawet z samym sobą, a co dopiero ze zbudowaniem domu, zasadzeniem dębu i spłodzeniem syna? Osobiście jednak sądzę, że obecnie w społeczeństwie dominuje obraz kobiety femme fatale. Wiele kobiet po prostu chce czerpać z życia przyjemność, jak robi to większość mężczyzn - seks nie znaczy "miłość", pocałunek nie znaczy "zostań", dotyk nie znaczy "kocham", po prostu życie bez zobowiązań. Więc taka oto delikwentka nie ma najmniejszej ochoty trafić w swoim rozrywkowym życiu na faceta, który jeszcze przypadkiem "coś sobie pomyśli" po tej jednej nocy i nie daj Boże się zakocha. Podsumowując, uważam, że kobieta zasługuje na to, by być kochaną tak wielkim uczuciem, jak kochał Werter i Kordian, lecz istnieje pewna granica między prawdziwą miłością, a niebezpiecznym uzależnieniem i niestety, zarówno Kordian, jak i jego kolega po fachu, odrobinę ją przekroczyli. Ja - kobieta pragnąca miłości rodem z tych nudnych filmów kończących się happy-endem, których tak bardzo nie lubię, pragnąca romantycznego kochanka, pragnąca mężczyzny, który rzuci dla mnie wszystko. Ja - Lotta? Ja - Laura? Ja, chcąca kochać, czasem może nawet na siłę. Ja, za dobra. Czasem boję się, że kochałabym i Kordiana, i Wertera z litości. Więc może lepiej stać się femme fatale i utrudnić życie współczesnym charakterom werterycznym? A może nie. Przecież mają już wystarczająco trudne życie. http://www.lozbaszyn.oswiata.org.pl/joomla Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 14:03