Bajka o Hani i utopkowej kompanii B. Kaczorowska

Transkrypt

Bajka o Hani i utopkowej kompanii B. Kaczorowska
B. Kaczorowska - Mucha
Bajka o Hani i utopkowej kompanii
Dawno, dawno temu, a może całkiem niedawno, za siedmioma lasami i siedmioma rzekami, a może
całkiem niedaleko, żyła sobie mała dziewczynka. Wołano na nią Haneczka. Bystra była i wielce
rezolutna. I dobra jak nikt inny. Pomagała, tak ludziom, jak i zwierzętom. Obok żadnego
nieszczęścia nie przechodziła obojętnie. Mieszkała ze swoimi rodzicami w ubogiej chatce na skraju
lasu, nieopodal niewielkiej rzeki.
Razu pewnego, gdy jak co rano poszła na łąkę paść krowę Krasulę, ujrzała w trawie wielką
ropuchę, a raczej coś, co ją bardzo przypominało. Tak wielką, jak ukochana kotka Hani - Łatka.
Najpierw przestraszona ukryła się za Krasulą i zza jej łba spoglądała podejrzliwie na dziwadło. Gdy
odzyskała odwagę i próbowała się zbliżyć do dziwadła, niby-ropucha na jej widok zarechotała
hałaśliwie i umknęła w kierunku rzeki.
Słońce wspinało się po horyzoncie coraz wyżej. Upał lał się z nieba, pozbawiając tchu ludzi i
zwierzęta. Biedna Krasula, choć próbowała trochę rosy /chłodu wziąć od trawy, to jednak żar był
tak dotkliwy, że i trawa parzyć ją w brzuch zaczynała. Nie było rady, trzeba było iść do rzeki
ochłodzić się i pragnienie ugasić. Obawiała się Haneczka nieco nad wodę iść, bo pamiętała o swej
porannej przygodzie i lękała się dziwaczną ropuchę znowu spotkać. Prowadząc Krasulę, rozglądała
się czujnie na boki. Nagle w zaroślach nad brzegiem rzeki usłyszała ciche pojękiwanie i choć wciąż
ze strachu kołatało .. jej małe serduszko, to jednak przemogła się i ostrożnie rozchyliła źdźbła
wysokiej trawy. W wodzie zabulgotało coś, zakręciło, po czym dziewczynka ujrzała jakieś cienie,
które czmychnęły na boki. Chciała odskoczyć zdjęta trwogą, ale jedna noga zaplątała się w korzenie
zarośli i nijak nie mogąc się oswobodzić, upadła Haneczka w przybrzeżne błocko. Wtem z zarośli
wychynęły gęby zielone. Wybałuszonymi ślepiami uporczywie wpatrywały się dziewczynkę. Jęzory
różowo-czerwone zwisały im jak u zziajanego psa i znać było, że te stwory przedziwne ledwie
dychają, prawie ugotowane w nadbrzeżnej wodzie. Gdy ujrzała Haneczka te oczyska umęczone,
strach ją opuścił, a jej serduszko do pomocy zawsze gotowe, znieść nie mogło, że oto stworzenia
jakieś w biedzie wielkiej się znalazły. Uwolniwszy nogę z roślinnej plataniny, podeszła powoli do
ściany zarośli, gdzie siedziały dziwadła. Tym razem zielone stwory nie uciekły płochliwie, ale łapy
zielone z wysiłkiem unosząc, coś w zaroślach wskazywały i niemo o pomoc prosiły. Rozchyliła raz
jeszcze Haneczka wysokie źdźbła i żal wielki jej serduszko ścisnął, gdy ujrzała, że jedno z dziwadeł
zostało uwięzione w gmatwaninie korzeni, kłączy i glonów. Weszła do rzeki. Woda gorąca jej nogi
otuliła, ulgi nijakiej od upału nie przynosząc, a nawet dręczące uczucie ciepła jeszcze wzmagając.
Wielkie ślepia przymknięte nieco były. Znać było, że jeśli pomoc szybko nie nadejdzie, stwór z
życiem się wnet pożegna. Nie zwlekając, schyliła się szybko dziewczynka, rączki małe do wody
włożyła i próbowała jak najszybciej nogi stworzenia z plątaniny roślin i glonów wyciągnąć.
Niełatwe to było zadanie. Zapewne w pierwszej chwili, gdy dziwadło wpadło w roślinną pułapkę i
starało się uwolnić, poruszając się gwałtownie nieopatrznie jeszcze bardziej w kłębowisku się
usidliło. Zręczne paluszki Haneczki pracowały jednak cierpliwie, starając się szkody żadnej
stworzeniu nie wyrządzić. Wreszcie, gdy ostatnie nitki glonów rozplątała, pozostałe dziwadła
schwyciły szybko pobratymca swojego i do wody głębszej wciągnęły.
Wyszła Haneczka z rzeki, plecy umęczone rozprostowała i za Krasulą zaczęła się rozglądać.
Usłyszawszy chlupot za sobą, odwróciła się, źródła hałasu szukając. Jakież było jej zdziwienie, gdy
ujrzała niby-ropuchę, a właściwie niby-ropucha, bo przyjrzawszy się z bliska, odzienie na nim
ujrzała. Portki miał zielone, kapelusz , ze złotym kwiatkiem wetkniętym za otok, zawadiacko na
bok przekrzywiony również był zielony. Stworek, okrycie z głowy zdejmując, skłonił się nisko
przed Haneczką i rzekł: - Jam jest król utopców, Matyjaszek Zielonka Trzeci. Uratowałaś mnie od
niechybnej śmierci, dobra dzieweczko. Serce twe wielkie i szczere /dobre. Odwdzięczyć się pragnę
w imieniu swoim i swoich poddanych. Proś, o co chcesz dla siebie lub dla swojej rodziny. Haneczka oczy otworzyła ze zdziwienia, słysząc słowa płynące z ust króla. Skłoniła się przed nim,
szacunek królewskiej mości okazał i rzekła: - Rada jestem wielce królu Matyjaszku, żem pomóc
mogła. Nijakiej nagrody dla siebie nie chcę, a jeżeli taka Twa wola, przyjaciółką Twoją być pragnę.
Nie mam ni brata, ni siostry i gdy nad rzekę przychodzę, towarzystwa jedynie potrzebuję.Uśmiechnął się król i odrzekł: - Z radością odpowiadam, że masz we mnie przyjaciela po wsze
czasy. – Wtedy za jego plecami ukazały się zielone postaci pozostałych utopców. Skłoniły się nisko
dziewczynce, wskoczyły w głębinę za swoim królem i zniknęły.
Rozejrzała się wokoło Haneczka, Krasuli szukając. Zauważyła ją nieopodal, przy brzegu, jak trawę
soczystą skubała i kopytka w wodzie taplała. Tak dziewczynkę ta przygoda utopkowa wciągnęła, że
ani się spostrzegła, jak słońce do horyzontu się zbliżało. Czas wielki było do domu wracać. A że
droga do domu daleka lękała się, czy przed zmrokiem do chatki dojdzie. Popędzała Krasulę, by zbyt
leniwie nie szła i na niebezpieczeństwo jakie zbyt późnym powrotem je nie naraziła. Jednak krowa ,
zmęczona upałem, ani myślała iść szybko. Nogę za nogą stawiając, szła ociężale, obrażona, że ją
dziewczynka pogania. Zmrok szybko zapadał, jakby i słońce się obraziło na tę nagłą niecierpliwość
Haneczki. Gdy przechodziła skrajem lasu, nagle ujrzała błyszczące ślepia wyglądające zza krzaków
i usłyszała przeciągłe i przejmujące wycie. Krasula uszami zastrzygła i kroku przyspieszyła, czując,
że coś złego się zbliża. Haneczka zdrowaśki odmawiała, by do domu bez szwanku nijakiego dojść.
Gdy przechodziły obok potoku wypływającego z lasu, wyskoczyła na nie dzika horda wilków.
Szczerzyły zębiska, warcząc bestialsko. Otoczyły zatrwożoną Haneczkę i muczącą ze strachu
Krasulę. Kłapały szczękami i podchodziły coraz bliżej, czując, że tej nocy nie pójdą głodne spać.
Haneczka skuliła się przerażona i zamknęła oczy, gotując się na rychły koniec. Wtedy
przypomniały jej się inne ślepia, które wpatrywały się w nią tego dnia i zawołała głośno: - Królu
Matyjaszku!!! - Woda w potoku zabulgotała gwałtownie i wyskoczyła z niej cała kompania
utopców. Wilki podkuliły ogony i uciekły do lasu, ujadając, rozgniewane, że taki łatwy łup im
umknął sprzed nosa. Król Matyjaszek odezwał się w te słowa: - Wybacz Haneczko, że mnie
ratując, sama się w kłopoty wpędziłaś. Pozwól, że moja kompania będzie ci towarzyszyć, aż do
domu, byś nijakiego szwanku już w drodze nie doznała.
I tak oto dobra i rezolutna Haneczka szła ze swoja Krasulą i królem Matyjaszkiem na
przedzie przedziwnego pochodu z kompaniją utopców za sobą, która na koniec tego przedziwnego
dnia jej bezpieczeństwa strzegły. Wierzyła Haneczka, że mając takich przyjaciół, niczego złego nie
spotka i z każdej opresji wyjdzie cało.

Podobne dokumenty