Beniamin i czterolistna koniczyna

Transkrypt

Beniamin i czterolistna koniczyna
<Beniamin
i czteroCistna ^pniczyna
Wspolne opowiadanie fantasy pisane przez uzytkownikow portalu
portal ^V spotecznosciowy
i uczestnikow Maratonu Artystycznego Centrum Spotkah Europejskich SWIATOWID
W Elblcjgu
swiarowio
AUTORZY (wg alfabetu):
Edyta Jasiukiewicz, IreneAdler, Jeeves, kolor, lew
salonowy, Misteriosa, Pestka, Sebek, Yandere, zuzix
Benjamin siedzial w ostatniej lawce niecierpliwie zerkaja^c na zegarek. Czytanie
bylo najwie_ksz$_ kara^ jaka^ tylko mozna mu zadac, z nieche.ci3. wie_c otworzyl ksiazkQ
na stronie podyktowanej przez nauczycielkQ.
- Och, gdybym tak mogl przeniesc si$ do innego miejsca, znikna^c z tej nudnej lekcji...
- mruknaj pod nosem wpatrujqc sie. w tekst lektury.
Po chwili litery zacze,ly mu si$ rozmazywac przed oczami. Zamknaj je, a kiedy
ponownie otworzyl, ku swojemu zdziwieniu znalazl si§ w calkiem innym swiecie.
Byl sie, na srodku drogi, a wokol niego zamarl ruch. Nagle zdat sobie spraw^, ze na
drodze nie ma zadnych samochodow, za to wszyscy ludzie podrozuja^ wozami i na
koniach. StaJ tak coraz bardziej zdumiony, gdy obok, roztra^caja^c tlum, przegalopowaJ
jezdziec na czarnym koniu. To wyrwalo go z zadumy - postanowil dzialac. Rzucil SJQ
w poscig za nim, probuja^c przebic si^ przez tlum, ktory nie zdawal sobie sprawy z
obecnosci jezdzca. Nagle poczul ci^zka, dloh zacisniej:^ na swoim ramieniu. Odwrocil
si^, maja^c przed oczyma roslego me_zczyzn$.
- To on, scigalem go we wszystkich Swiatach - szepnaj wysoki nieznajomy z
podziwem. Wsunaj dloh w swoja^ kieszeh, wyjmuja^c cos, co dla Beniamina bylo
zupelna^ czarnq magia,. A wlasciwie zielono - niebiesko - czerwono - zolta^ magia^. Na
dloni me,zczyzny lezala czterolistna koniczyna, kazdy jej lisc byl innego koloru.
- Kazdy lisc oznacza cos innego, kazdy ma swoja^ tajemnic^ - odezwal si^ m^zczyzna.
- Musisz je rozwia^zac, a wtedy dowiesz sie., jak odnalezc jezdzca - dodal i zniknaj
zostawiaja^c Beniamina wpatruja^cego SJQ w kolorowa, roslink^.
Odruchowo zacisnaj dtori z dziwnym podarunkiem. Beniamin zdqzyl rozejrzec si§
dookola i odnotowac obecnosc mniejszych i wie.kszych straganow, rycza^cego bydla i
kur biegaja^cych luzem wsrod tlumu. Gdy z przerazeniem zaczaj- dociekac sposobu, w
jaki SJQ tu znalazl, nagle ujrzal na tie poludniowego slonca wielka, czarna, plamQ
ulozona^ w ksztalt jezdzca. Ksztalt suna^l w kierunku ttumu, a im byt blizej, tym
glosniej piszczal i poskrzekiwal.
- Nietoperze...- szepna^l do siebie chlopak.
Z przerazenia zamknaj oczy i intensywnie zaczaj myslec o lodach truskawkowych.
Czul paniczny strach przed nietoperzami od kiedy dziadek opowiadat mu o
wampirach. OtworzyJ oczy i... jakis typ z blizna, na pol twarzy mierzyl do niego z
kuszy. Zwieracze popuscily. Z bezsilnie opadlej dloni chlopaka wysuneja si^
koniczynka. W momencie, gdy jej zielony listek dotknaj ziemi, mie/Jzy Beniaminem a
drabem wyrosl rycerz w zielonej zbroi. Nawet jego twarz miala trawiasty odcieh.
- Uciekaj! - krzyknaj przybysz.
Beniamin ch^tnie by uciekl, ale nie miat poj^cia doka^d. Odskoczyl tylko na bok i
przeturlal si^ po piachu la^duja^c w ukryciu - stajni. Z wzgl^dnie bezpiecznej
odlegtosci, po uspokojeniu oddechu ze zdziwieniem zdolal zauwazyc, ze przelot stada
nietoperzy nie wywolal w mieszkahcach najmniejszego poruszenia...
- Krol Go wzywa - warkna^l nieznajomy z bliznaj mierza^c pelnym grozby wzrokiem
rycerza.
Obronca usmiechnaj sie. jedynie, wymierzaja^c w graba swoj miecz.
- Pokaz mi gdzie on jest, a Krol uczyni Ciebie bogatym, jednak jesli zdecydujesz sie.
sprzeciwisz wlasnie teraz...- przerwat, unosza^c znacza^co brew. - Staniesz sie.
ochtapem mie.sa...- ruchem glowy wskazat nietoperze taricza.ce na tie nieba.
Zielony rycerz cia^gle patrza^c przeciwnikowi w oczy uniosl re_k$ w kierunku stada
lataja^cych ssakow. W tej samej chwili nietoperze zamienity siQ w deszcz zielonych
lisci, wszystkie powoli zaczejy spadac na ziemi^. Jeden z nich niesiony przez wiatr
dotarl do stajni i wylajdowal u stop przerazonego Beniamina. Chlopak wycia^gnaj po
niego r^k^ i zdezorientowany odkryt, ze lisc znowu zmienil si^ w koniczyne.. Niestety
jeden z jej listkow - zielony, usechl...
- Uciekaj nad rzeke.. - Zielony Rycerz szarpnaj chlopaka - Znajdz brod. Tarn Cie.
znajdziemy.
- Ale o co tu chodzi?
- Tego nie wie nikt. Zapamiejaj, nie wierz kobiecie w szarej koszuli. I zrob cos z soba^
bo smierdzisz jak pizmak.
Beniamin odetchnaj' w ciszy wolnej od wrzasku nietoperzy i zrozumial, ze to zielony
lisc w kontakcie z ziemia^ przywolal tajemniczego obrohce.. Lapczywie pochwycil
koniczynkQ i schowat w kieszeni spodni, jednak caty czas dre^czyla go mysl - diaczego
nikt z mieszkahcow osady nie zwrocil uwagi na nietoperze? Czy po prostu nie bali si$
tej czarnej, rozkrzyczanej plamy na niebie, czy tez jej nie widzieli?
- Otoz to! - szepnaj do siebie.
Ludzie nie widzieli zblizaj^cego si^ zagrozenia. Diaczego jednak on, Beniamin je
widzial? Nie bylo czasu na dalsze rozwazania, pchnie_ty silna^ dlonia^ Rycerza - ruszyl w
kierunku rzeki.
- Przepraszam pana, jak dojde, do rzeki? - zapytal jakiegos wiesniaka.
Ten jednak nie zwrocil na Benjamina uwagi i poszedl dalej. Tak samo drugi,
naste_pny i nast^pny...
- Jest gorzej... Mnie tez nikt mnie nie widzi. - pomyslal. Na szcze_scie zauwazyl
gromade_ wyrostkow prowadza^cych stado kaczek.
Do rzeki, do rzeki... jak dojsc do tej przeklejej rzeki? I czy rzeczywiscie nikt mnie nie
widzi czy moze tylko udajaj? Przeciez ja tez widza^c takie dziwne rzeczy pomyslaJbym,
ze snie_. A moze to ta koniczyna? Trzeba to sprawdzic.
- Hej, gdzie jest rzeka? - zawolal do ida^cych chlopcow.
Ci otrz^sneji sie, jakby uslyszeli cos niepokoj^cego i dalej szli w swoja^ strong.
W takim razie sprawdzmy, co moze koniczyna - pomyslal Beniamin.
W pamiQci przywolal jednak obraz draba z blizna^ i to jak upada on na ziemiQ pod
silnym, mistrzowskim ciQciem miecza Zielonego Rycerza. Troche^ bat si^ zaryzykowac
utraty kolejnego listka koniczyny. UstyszaJ szum, w oddali miedzy gal^ziami ciemnej
sciany drzew, majaczyl poblyskuja^cy w sloncu nurt wody. Ruszyl w jego kierunku.
Dopiero na widok wody zdal sobie sprawe., jak bardzo jest spragniony. Podbiegl do
szemrza^cego strumienia, ostroznie odlozyl koniczyny i nachylil si^ by nabrac w dtonie
zyciodajnego plynu. Zanim to zrobit spojrzal w tafl^ wody i krzykna^t z przerazenia.
Nie wiedzial czyjemu odbiciu si^ przyglajdat, ale ten ktos to nie byl on. Chociaz...,
czemu nie?, ten, ktorego widzial byt caJkiem przystojny. Napil SJQ wody i tak bardzo
zachciato mu SJQ spac, ze byl w stanie tylko potozyc si^ pod krzakiem.
r
Snilo mu sie., ze siedzi w szkole i opowiada o ukladzie pokarmowym zolwi z
Galapagos. ObudziJ sie., przecia.gna.1, doprowadzit sie, do jako takiego
stanu
uzywalnosci i wtedy zdat sobie sprawe., ze nadal nie wie, gdzie jest rzeka. Stal
przeciez nad jakims strumieniem, ktory oczywiscie szemrai bardzo tadnie, ale to
pewnie nie o nim myslaJ Zielony Rycerz. Napil si<= wody i... znowu zachciato siQ mu
spac.
- Cos nie tak jest z ta. woda. - pomyslaJ - Dlaczego wywoluje u mnie uczucie
sennosci? - zastanawial sie. klepiac sie. po twarzy, by przywrocic jasnosc umyslu.
Rozejrzal si$ dookola w poszukiwaniu rzeki, moze ptynaca w niej woda nie b^dzie
srodkiem nasennym, jak ta ze strumienia. Wdrapal SJQ na najblizszy pagorek, by miec
lepszy widok. ZdziwiJ sie_, ze rzeka byte tak blisko. Ruszyl na jej brzeg, z ktorego
usmiechala si^ do niego kobieta w szarej koszuli... A moze nie byla szara, moze
szaroniebieska, pod zachodza.ce stance nie bylo dobrze widac. A jednak... byla
brudna, szarobrazowa z tego brudu. Kobieta cos za bardzo przypominate te. glupia.
EwkQ, co w szkole siedziala dwie lawki przed nim. Pomny ostrzezeh odwrocil si^ i
zaczaj biec ile s\ nogach wzdluz brzegu rzeki.
- Ja chcQ do mamy! - jego krzyk rozpaczy musieli styszec nawet w innych swiatach.
W szalonym biegu potkna.1 si^ i sturlal z gory la^duja^c na brzegu rzeki. Usmiechni^ta
twarz kobiety pochylala si^ nad nim.
- Czekalam na ciebie Panie. Ruszajmy, szybko! - rzekla.
Beniamin powoli podnosil si^ z ziemi. Gtos kobiety byl zanadto sycza^cy, za bardzo
przypominaJ ostry dzwi^k skrzydlore.kich. Lepiej si^ pospiesz - dodala wskazuja^c r^ka.
na horyzont, gdzie w oddali majaczyly sylwety jezdzcow.
- Wiem, ze Ci powiedzieli, zebys mi nie ufat. Ale ja wiem, jak masz wrocic do mamy.
Zielony Rycerz chce zabic krola.
W spisku jest jeszcze ZoJta Wiedzma, Niebieski Mag i Czerwone Niewiadomoco.
Musisz udaremnic zamach. Kiedy zwie.dnie kolorowy listek - postac umiera. Podobno
Zielony juz wykitowat.
Benjamin zaczaj sie. zastanawiac.
- Sam wybierz czy staniesz po stronie dobra?
- Po stronie dobra? Wszystko tutaj jest dla mnie jak wielka czarna magia!- krzykna^,
czujaj: nasilaja^ si$ zlosc i przestrach.
PowtarzaJ w myslach "to tylko sen, to tylko sen". Poczul dziwna, wibracjQ w kieszeni
spodni. Zdezorientowany wsunaj tarn r^ke,, czuja^c jak podluzny metal zadaje mu bol.
Sykn^J, wycia^gaja,c machinalnie re,k$. Kobieta spojrzata na chlopca, unosza^c
nieznacznie brew.
- Cos sie, stato?- Niezauwazalnie przekrzywila gtowe., jak maty piesek, ktorego widzial
dzisiaj w kreskowce.
Ostre, drgaja^ce listki koniczyny najwyrazniej staraty si^ ostrzec chlopaka, tylko przed
kim? Zaufac kobiecie, ktora przedstawiala SJQ jako Chiroptera, czy tez szukac pomocy
u zblizaja^cych siQ nieznajomych?
Na czoto jezdzcow wysforowal si^ m^zczyzna w niebieskiej pelerynie. Poruszal
r^koma, krzyknaj cos w niezrozumiatym j^zyku. Chiroptera w odpowiedzi krzykneja
cos swojego. Benjamin poj^, ze jest swiadkiem pojedynku magow. ChwilQ pozniej
rriQzczyzna znikna^l. Jednoczesnie z kieszeni chlopaka wylecial zwi^dty niebieski listek
koniczynki.
- Chodzmy gdzies, gdzie b^dzie cieplej - powiedziala starucha i wycia^gneja r^kQ w
kierunku ramienia Beniamina - wyczul sekundy, gdy jej dloh jakby si^ zawahala. Ona
nie widzi...- pomyslal. I ruszyl za wydaja^ca^ dziwne dzwi^ki kobieta^. Coz mial do
stracenia, w tym obcym swiecie i tak kazda inna osoba mogJa bye dla niego
zagrozeniem. U tej przynajmniej poznal jej stabosc.
Fiks, miks i znalezli sie. na jakies krze.
- A niech to dunder, znowu pomylilam kierunki. - rozesmiala sie, Chiroptera.
Fiks, miks i spadali z jakies deszczowej chmury.
- Znowu skucha. - wisielczy humor nie opuszczal staruchy.
Bylo w tym miejscu cos niesamowitego. Ciemne skaly uformowane byly w
gtowy trzech me,zczyzn. Na czole jednego z nich, zostalo wygrawerowane slowo
"BODLDIS." Kobieta szepne.la cos pod nosem, a kiedy swist wiatru w uszach ustat,
spostrzegl, ze i tym razem zaWajdzili. ZmruzyJ oczy, aby przyzwyczaic sie, do
panuja^cej tutaj ciemnosci. Pod nogami wyczut wode,, jednak na jej dnie gruchotaty
szcz^tki innych podroznikow.
- Moze Zielony Rycerz mial racj^? Moze nie powinienem ufac kobiecie w szarej
koszuli - zastanawial sie.?
Gala sytuacja zacz^la juz go przerastac. Nie mial innego wyjscia, musial zaryzykowac
- wycia^gnql z kieszeni koniczyn^ i zlapal za jej zotty listek. Wtem na miotle
przyleciata Zolta Wiedzma. Wyczul strach u jego dotychczasowej towarzyszki
podrozy.
- Prosz^, prosz^, kogo my tutaj mamy. Widz^, ze Krol zmienil o Tobie zdanie.
Kochana, obydwie wiemy, ze to miejsce jest za male dla dwoch czarownic powiedziala przybyla.
Starsza kobieta wzruszyla niewinnie ramionami, wycia^gajaj: dloh w kierunku Zoltej
Wiedzmy. MioWa zawisla nad glowa^ Beniamina.
- Naprawd^ sa^dzisz, ze ja, Wielka Wiedzma Wschodnich Granic Turedo obawiatabym
i^ siostry Wielkiego Draba z blizna,?
Pojedynek byl widowiskowy, ale szybko skoriczyJ sie_ zwycie_stwem Zottej Wiedzmy.
- Czy to prawda, ze zaraz znikniesz? Mozesz mi wyjasnic co tu SJQ dzieje, co ja tutaj
robi$? Co to wszystko znaczy? I gdzie ja jestem? - wyrzucil z siebie zdesperowany
Beniamin.
- Nie za duzo pytah naraz? - odpowiedziala ze zlosliwym usmiechem ZoJta wiedzma.
- Odpowiem tylko na jedno. Ktore?
- Co ja tutaj robie,? - zapytaJ, sajdza^c, ze odpowiedz na to wyjasni tez pozostale
kwestie.
- Z tego co widze_, to stoisz - odparta z usmiechem Zolta Wiedzma, a Beniamin o
mato siQ nie rozpfakal.
- Dobra, zartowalam, powiem ci - jej gtos przybrat powazny ton. - Jezdziec ma cos,
co nalezy do naszej Pani - musisz, to zdobyc, my bQdziemy ci pomagac, ale oni sludzy Krola, zrobia, wszystko, by ci SJQ nie udalo - odpowiedziala i odleciala na
miotle, a zolty listek koniczyny rozkruszyl mu si^ w dloniach.
Tysia^ce pytah kl^bilo mu sie^ w glowie, a mianowicie pierwsze z nich i z pewnoscia,
najwazniejsze brzmialo: Kim jest Pani i co posiada Jezdziec. RozejrzaJ sie. za postacia^
starszej kobiety, jednakze nigdzie nie mogt jej dojrzec. Byl tak zaabsorbowany
pojedynkiem, iz nawet nie zauwazyl jej znikni^cia. Cos, albo ktos szepna^l mu do ucha
- Witam pi^knisiu, nazywam si^ Lorelai i od teraz be^Je. Twoim przewodnikiem - maly
jaszczur siedzial wygodnie na r^ku chlopaka i usmiechnaj siQ oboj^tnie.
Chlopak spojrzal na zwierzaka ze zdziwiona mina^.
- Moim przewodnikiem? - Spytat nie dowierzaja^c.
- Owszem. Nikt nie zna tego miejsca lepiej ode mnie. - odpowiedzial dumnie
jaszczur, ukazuja^c Beniaminowi rowny, bialy szereg z^bow.
- Jednakze musisz wiedziec czego chcesz, bym mogl Ci pomoc - dodal po chwili
zwierzak, przechodza^c z przedramienia na prawe ramie, chlopaka.
- Chc$ odnalezc Jezdzca - odparl chlopak pewnie, zerkaja^c na zwierze..
8
Jaszczur usmiechnaj si$ Jobuzersko, po czym zeskoczyl zgrabnie na ziemi^.
- Dtuga droga przed nami, Beniaminie - rzucH bez wi^kszego entuzjazmu,
spogla^daja^c w gor§ na twarz swojego towarzysza. Obaj ruszyli krej:a sciezka^
prowadza£3. do wyjscia z miasteczka.
- Jest kilka rzeczy, o ktorych musisz pami^tac - rzekl jaszczur, kiedy weszli na polna^
drozkQ prowadza£3_ do lasu - Po pierwsze sludzy Krola, a sa, nimi zarowno ludzie,
zwierzej:a jak i blizej nieokreslone gatunkowo istoty, maja^ jedna^ ceche,, dzie,ki ktorej
mozesz ich rozpoznac - blyszcza^ce znami^ przypominaja^ce rybia^ tusk^, moze bye
ukryta na kazdej cz^sci ciala, ale jesli zauwazysz migocza^cy punkt na ich skorze
b^dziesz wiedzial, ze nie mozesz im ufac - ttumaczyJ. - Po drugie, jak zapewne
zauwazyles ten swiat jest inny niz twoj, rza^dza^ nim inne zasady - nie opowiem ci o
nich, sam musisz je poznac obserwuja^c - tak wie_cej siQ nauczysz. Po trzecie twoja
misja nie dzieje si^ tu i teraz ona b^dzie miata wplyw rowniez na twoj swiat. Musisz
wiedziec, ze to nie zabawa. Jesli ta misja sie, nie powiedzie moze to miec bardzo
negatywne konsekwencje w twoim swiecie. A teraz chodzmy, najlepiej mysli si$ w
drodze, a ty musisz przemyslec wiele rzeczy, A najlepiej mysli sie, z pelnym
zol^dkiem.
Mlodzieniec poprawil istote_, wcia^z czuja^c t^sknot^ za cieptym domem, jak i swoim
psem "Gustawem." Chociaz, w momentach kiedy jego wzrok spoczywal na malym
gadopodobnym stworzeniem, odczuwal znajome uczucie ciepla.
- Widzisz to? Drzewa nie powinny sie. ruszac, mam racje_?
Beniamin uniosl nieznacznie brew, zatrzymuja^c si^ w polowie kroku.
- Te drzewa s^ po naszej stronie, s^ dobre...
- Lorku - przerwal Beniamin.
- LORKU?! - prychneja jaszczurka.
- Tak b^dzie prosciej - kontynuowal Beniamin
- No wie.c Lorku, najpierw powiedz mi, dlaczego mialbym ufac wlasnie Tobie, co tak
zlego uczynil Krol, ze wszyscy tak bardzo go nienawidzicie?
- Najpierw napelnijmy nasz zola^dki - syknql Lorek biegna^c w kierunku spaceruja^cych
drzew.
-Jak to? Mamy je jesc? - Beniamin zapytal lekko zszokowany, ruszaja^c za Lorkiem.
Z kazdym krokiem, drzewa oddalaly SJQ, a wraz z tym oddalal si$ las i jedzenie.
- Nie, glupcze. Nie drzewa, a ich owoce i moze jakas mala zwierzyna... moze
be,dziemy mieli szcze_scie i skosztujemy tutejszych glizd - gadopodobny stwor
pomasowal si^ po brzuchu, imitujaj: blogosc na pysku.
- Mowisz powaznie?- zapytal nastolatek, zwalniaja^c bieg.
- Oczywiscie, to jest rarytas - prychn^l, mruza^c wielkie trojwymiarowe galki oczne.
W tym samym czasie, w przyleglej galaktyce, Numer ACY2837 przygotowywal SJQ do
dezercji - nieuniknionego rezultatu niefortunnej dysertacji na temat trytonow.
Ostatnia generacja trytonow miala, wedlug wszechobecnej literatury, wygina^c
wskutek Wielkiej Wojny, ale Numer ACY2837 dotarl do informacji, ktora przeczyla nie
tylko temu, czego kazdy Numer uczy sie, od zera, ale rowniez rozsajJkowi. Publikacja
jego badan mogla calkowicie zmienic bieg wydarzeh. Mogla - ale tego nie zrobi.
Chyba ze trzeci swiat odbierze wladze Krolowi. Jednakze Beniamin nie mial o tym
zielonego poj^cia. Jeszcze nie. Numer ACY2837 mial dopiero skontaktowac SJQ z
mlodym chlopcem, chlopcem, ktory w jego oczach byl mistrzem Razarusemmistrzem czarnej magii i wykladowca, na temat nauk wsrod swietlnych. Mial juz
la^cznosc z chlopcem, jednak jaszczur sprytnie oderwal jego mysli o dziwnym robocie
w jego glowie.
- Jedz - Lorek wysunaj dloh z soczysta^ glizda,.
Beniamin, wpatrzony w gadziego przewodnika, ktory rozkoszowal sie. tlustym
kqskiem, przypomnial sobie, ze nie tego dnia nie jadl... A moze od juz od dwu dni?
Lorelai, przelkna^wszy glizde., spojrzal na chlopca z zaciekawieniem.
- Dziwny jestes. Jak ta glizda, ten dziwnie znajomy smak...
10
Najpierw wywolujaca sennosc woda ze strumienia, teraz glizda, po zjedzeniu ktorej
cos dziwnego dzialo sie, z jego oczami. Chyba mial jakies zwidy - przed jego oczami
ukazal sie, ubrany w blyszczajzy, srebrny kombinezon mJody m^zczyzna. Na piersi
mial wyszytajakis numer, kod czy cos - ACY2837.
- Witaj czcigodny Mistrzu Razarusie - przybysz zwrociJ sie. do Beniamina. - To
zaszczyt dla mnie stac obok ciebie i rozmawiac z toba^ teraz juz wiem, ze uda nam
sie. uratowac swiat. Wszystkie swiaty.
- Widzisz mnie? - zapytal Beniamin pomny wydarzeh na targu, gdy ludzie nie widzieli,
ani jego, ani nietoperzy. - Tak - ci, ktorzy maja, czyste, dobre serca, albo tez czarne
od zla widza^ Magi^, ty jestes cz^scia^tej Magii. Ludzie oboj^tni, letni, neutralni nie
widza^ nas.
- Ska^d ty to wiesz? - spytal Beniamin.
- Badam ten swiat od dawna - odpowiedzial nieznajomy. - Wiem wszystko o twoim
przeznaczeniu.
- Wie.c wytfumacz mi co ja tu robie. i co musze. zrobic.
- Musisz udac si^ do jaskini, ktora znajduje SJQ za senna^ rze...
W tym momencie jaszczur Lorelai nerwowo zasyczal.
- NIE! Dosyc juz powiedziales... - zmierzyl przybysza zlowrogim spojrzeniem.
Jaszczur wydat przedziwny pisk, ktory spowodowal, iz kazdy tutaj z zebranych, zatkal
uszy z bolu. Beniamin zepchn^l jaszczura z ramienia, odsuwaja^c si^ od istoty
machinalnie.
- Czemu ma milczec?! - krzyknaj z zapytaniem nastolatek, marszczaj: czolo.
Jaszczur wysun^l swoj jQzyk, przestQpuja^c z nogi na noge..
- A czemu chcesz to wiedziec? Chcesz to skonczyc, cata^ ta^ niesamowita^ podroz?
- Nie chce_ jej skonczyc, ale chcialbym poznac jej sens - odpart juz nieco tym
wszystkim zme.czony.
11
- Dlatego wybacz Lorku, ale pojd^ do jaskini, o ktorej mowi ACY2837. Moze tarn
znajdQ Jezdzca i postaram SJQ zdobyc to, czego potrzebuje Pani.
- Rozumiem, nie mog^ ci tego zabronic Mistrzu Razarusie.
- Jak to? 0 ty tez uwazasz, ze jestem jakims Razarusem?
- Bo nim jestes. I nie jakims, tylko Mistrzem, idz wi^c, ale ja nie mogQ ci juz
towarzyszyc.
Gdzie jest senna rze... prawdopodobnie rzeka, ale gdzie? Przeciez ja nie znam
tego swiata, a jaszczur mnie opuscrt. Moze zjem jeszcze jedna^ glizdQ i ponownie
ukaze mi sie_ ACY2837? PoszedJ w gtajD lasu poszukac kolejnego robaka, drzewa
przygladaly mu SJQ tajemniczo. Nagle Beniamin znalazl siq w zupelnie innym miejscu.
Przede wszystkim to swiatlo, ktore sprawiato, ze Beniamin byl pewien, ze widzi
powietrze, g^ste, rozswietlone smugami przyprawilo go o zawrot glowy... A na tej
magicznej la^ce stala ona, taka jasna, rude fale wlosow rozwiewane wiatrem tworzyly
ogieh wokol jej glowy. Zapachnialo wanilia, i truskawkami.
- Moj drogi, czy na prawd^ myslates, ze jedzenie dzdzownic przywola ACY2837? spytala z lekka^ pogarda, w glosie.
- Tak wlasnie myslalem, jak mam bye szczery.
- No to myslenie nie jest twoja, mocna, strong. Ale podobno mozesz nam pomoc.
Chodz za mna^.
- Dlaczego?
- Bo ja tak powiedzialam.
Jej oczy byly "hypnotizing" - przeszto mu na mysl okreslenie uslyszane w telewizji.
Wlascicielowi takich oczu S'IQ nie odmawia, a zwlaszcza wlascicielce.
- Nazywam SJQ Kesa, a oto twoja koniczyna - podala mu roslink^ - musisz jej bardziej
pilnowac - dodata rozdrazniona.
Ruszyl za nia^ zastanawiaja^c SJQ nad jej wr^cz zlodziejska, szybkoscia, i sprytem. Gdy
znalezli siQ w smudze swiatta musiaJ zmruzyc oczy, poczul SJQ jak w windzie i
opanowat go le>, co zobaczy, gdy otworzy oczy.
12
Gdy otworzyJ oczy, znow siedzial w szkole. Ale durny sen miaJem - pomyslat.
- Moze bys sie. tak nie guzdrat, Mistrzuniu. - slowa Kesy sprowadzity go do
rzeczywistosci. - Tarn na gorze czeka przeznaczenie.
- Czyli jednak nie jestem w szkole? - calkiem juz sie. pogubit.
- Jakiej szkole, o czym ty mowisz - burkneja Kesa. - Masz koniczynke.? A raczej to, co
z niej zostalo?
- Mam - westchnaj.
- Zostal ci tylko czerwony listek; czerwone Niewiadomoco ma wielka, moc i pomoze
ci, ale zwroc sie. do niego, kiedy naprawde. nie be.dzie wyjscia - ttumaczyJa. - A teraz
choc, idziemy do jezdzca. Musimy zabrac mu Ksie.ge. Odpowiedzi i oddac ja. Pani.
- Latwo Ci mowic, nie znam drogi do Jezdzca - burknaj pod nosem, mruza^c powieki
pod wplywem gniewu.
- Maty mistrz jest uznawany za Najwie.kszego Mistrza, a nie zna najtetwiejszej drogi?
Rzeczywiscie, wielki mi z Ciebie cztek - wywrocita oczyma, pstrykaja.c palcami.
Znalezli sie. przed domkiem z de.bowymi drzwiami. Kolatka usmiechala sie. do niego
figlarnie.
- Zapukaj, Ksia^e. czeka, a wraz z nim czeka Ksie_ga Odpowiedzi.
Podszedl do niego, lekko muskaja^c jego ramie..
- Kim jestes?
Cisza. Lecz jakby narastaj^ca z kazda, powolnie mijaja^ca^ sekwencja^. Uderzaja^co
glosna i dobitna
- Widzisz, moj drogi, kiedy stysze. to pytanie, wzdrygam sie. mimowolnie. Zaczynam
kwestionowac sama, istote. swojej marnej egzystencji, zamiast spokojnie opisywac jej
realia. Jednakze wracaja^c do Twego pytania... Kim, czym jestem? Szczerze mowia^c
tatwiej byloby odpowiedziec na pytanie brzmia.ce "Czym nie jestem?". Z cala.
pewnoscia, nie jestem porza.dkiem, moj drogi, nie, nie, nie. Nie jestem tadem,
zgrabnie uporza^dkowana^ materia,.
13
Jestem zbiorem samotnych, swobodnie rozrzuconych cza^steczek, przenikaj^cych siQ
czasem z innymi zywotami, by poddacje sobie lub zgladzic...
Bicie serca, powolna mechanika synaps, swiadomosc kazdego, Japczywie chwytanego
oddechu. Coz, wybor nalezy do Ciebie, czyz nie? Wie_c czy rozptyniemy sie, dzisiaj w
pomocnej czerwieni, czy zalejemy rzeka, hemoglobiny?
Benjamin byl co prawda zdezorientowany, ale nie ghipi. Nie da siQ podpuscic, nie
uzyje czerwonego listka.
- Zdobe/JQ ksie^ odpowiedzi, chocby nie wiadomo co - krzyknaj nieswiadomie
wzywaja^c pomoc.
Po chwili ujrzaJ u swego boku tajemnicza^ postac.
Peleryna zakrywala jej twarz. Jasne wlosy okalaly twarz o zwyczajnych rysach,
jednak ich widok wzbudzil zdezorientowanie, strach oraz mitosc w sercu Beniamina.
Jego matka obiecala, ze nigdy go nie opusci, nie rozerwie nici la^cza^cej ich na zawsze.
Dopiero teraz przypomniat sobie jej znamiQ w ksztalcie koniczyny, ktore znajdowalo
siQ po lewej stronie jej piersi. Lewa strona skrywala serce bija^ce tak mocno i tak
zarliwie jak na rodzicielkQ przystalo.
Po twarzy ksi^cia przemkna^l niepokoj, zauwazalny jedynie dla bacznego obserwatora.
Teraz Beniamin czul si^ pewnie, wiedzial juz, ze wygral. Spojrzal na czerwona^ postac
i
usmiechna.1
si$
pogodnie.
Byl
pewien,
ze
to
wlasnie
ONA.
- Prosz^ o Pani oto twoja zguba - powiedzial podaja^c jej ksi^g^. W chwili gdy dloh
Pani dotkn^la ksi^gi ksia^zQ rozplyn^ si^ w powietrzu.
Pozostawil po sobie ciemna^ mglQ. Beniamin tym razem nie zastanawial SJQ nad tym,
gdzie podzial si^ Jezdziec. Teraz jego wzrok utkwiony byl na kobiecie, na jego matce,
ktora trzymala ksi^g^ w jednej dloni, jakby wazyJa ona mniej niz piorko. Pani
otworzyla na tytulowej stronie, gdzie zlotymi literami wygrawerowano 'Beniamin'.
Chlopiec usmiechn^l si^, kr^ca^c potulnie glowa^.
Kobieta wycia^gn^la do niego re>$. Szepn^la cicho:
14
- Kocham Cie, Beniaminie.
Chlopiec podal jej dlori i poczul mocny uscisk. Po chwili uscisk jeszcze mocniej sie.
zacisnaj. Z bolu chlopiec zacisnaj powieki. Chwil^ pozniej bol ustal, chlopiec otworzyl
oczy. Nie stal juz w marmurowej komnacie , nie byl rowniez na lekcji polskiego, o
ktorej wlasnie w tym momencie sobie przypomnial. Stal w parku. Na zielonym
trawniku. Nie potrafil zrozumiec co si^ stab, spojrzal w dol by sprawdzic czy na
pewno nie sni. I wtedy spostrzegt, u swych stop mala^ czerwona^ koniczyn^.
Usmiechna^l si^ sam do siebie. KONIEC :D
EPILOG.
Dwa dni pozniej.
Zbyszek przewrocil oczami.
- Co SJQ stato z tym Beniaminem? Giggle tylko czyta.
Si^gna^l po lektur^ swojego kolegi z lawki. Czytac nie mial zamiaru, ale obrazki byty
calkiem ladne. Przyglajdal SJQ uwaznie jednemu z nich, bila od niego dziwna jasnosc,
az zakr^cilo mu si$ w glowie. Gdy doszedl do siebie nie poznal miejsca, w ktorym si$
znalazl;
zobaczyl
m^zczyzn^
w
srebrnym
kombinezonie.
- Witaj Zbyszku, jestem Numer ACY2837.
15

Podobne dokumenty