Braciszkowie 104 2006 color.cdr

Transkrypt

Braciszkowie 104 2006 color.cdr
raciszkowie
B
świętego
ranciszka
Rok XVII, nr 104
lipiec - sierpień, A.D. 2006
Duszpasterstwo Powołań & Misje
kapucyńskie
Warszawskiej Prowincji Braci Mniejszych Kapucynów
wszystkim
pozwala nam iektórzy
ji
ac
ak
w
as
Wspaniały cz n codziennych zajęć. N
inni
oczynku, a
ć trochę pla
zmienić cho spędzić czas na wyp
y ten
e
ażne jest, ab
mogą dobrz ieś dodatkowe prace. W je to czas dany
ac
jak
podejmując ać twórczo i owocnie: wak e miesiące dla
jn
st
y
y
ac
rz
o
ak
k
W
y
.
w
u
czas
tego dar
y
jm
u
n
yzji: na jakie
ar
ec
d
m
od Boga, nie też czasem życiowych
szkole
są
ukończonej
o
p
ić
b
ro
wielu osób
co
ażne
dokumenty,
to bardzo w i e
studia złożyć o zakonu wstąpić? Są
n
e
z
reg
e powod
go,
albo do któ s i m y p a m i ę t a ć , ż
te
d
o
stopniu
u
s p r a w y . M decyzji zależy w dużym cie zaczniemy
ych
fundamen
podejmowan
y. Na jakim niezawodną skałą jest
em
rz
p
o
je
dyną i
na czym
my
trosce poleca
sne życie? Je
ch
budować wła Jezusa Chrystusa . Jego
zy
as
emy do w
o
zawsze osob a z naszej stronny oddaj i w sk az ó w k ą
ry,
o m o cą
wasze wybo
ąc e b y ć p ch decyzji.
g
o
m
ły
u
k
rą k ar ty
ych i trafny
aniu odważn
w podejmow
Piotr
weł i
Bracia Pa
Spis treści
Budować na skale - Benedykt XVI
3
Świadectwo Asi - Joanna Tasak
Historia mojego powołania - br. Marcin Mikusiewicz
9
Misje kapucyńskie - br. Jerzy Pikuliński
Brat Franciszek siostra Toyota - J.P.
Antidotum na szwedzkie frustracje
- J.P.
17
2
7
11
14
lipiec - sierpień 2006
Drodzy Młodzi
Przyjaciele!
Witam was serdecznie! Cieszy mnie
wasza obecność. Dziękuję Bogu za to, że
spotykam się z waszą nadzwyczajną serdecznością. Wiemy, że „gdzie dwaj albo
trzej zgromadzeni są w imię Jezusa, tam
On jest pośród nich” (por. Mt 18, 20).
A was jest tutaj więcej. Dziękuję za to każdemu i każdej z was. A zatem Jezus jest
tutaj. Staje dzisiaj wśród młodzieży
polskiej ziemi, by mówić o domu, który
nigdy nie runie, bo na skale jest
utwierdzony. Tak mówi Ewangelia, której
słów wysłuchaliśmy przed chwilą (por.
Mt 7, 24-27).
W sercu każdego człowieka, moi
przyjaciele, jest pragnienie domu. Tym
bardziej młode serce przepełnia
przeogromna tęsknota za takim domem,
który będzie własny, który będzie trwały,
do którego będzie się nie tylko wracać
z radością, ale i z radością przyjmować
każdego przechodzącego gościa. To
tęsknota za domem, w którym miłość
będzie chlebem powszednim, przebaczenie koniecznością zrozumienia, a
prawda źródłem, z którego wypływa
pokój serca. To tęsknota za domem, który
napełnia dumą, którego nie trzeba będzie
się wstydzić i którego zgliszczy nigdy nie
trzeba będzie opłakiwać. To pragnienie
jest niczym
innym jak tęsknotą za życiem
pełnym, szczęśliwym, udanym. Nie
lękajcie się tej tęsknoty! Nie uciekajcie od
niej! Niech was nie zniechęca widok
domów, które runęły, pragnień, które
obumarły. Bóg Stwórca, dając młodemu
sercu ogromną tęsknotę za szczęściem,
nie opuszcza go w mozolnym budowaniu
domu, któremu na imię życie.
Drodzy Przyjaciele, nasuwa się
pytanie: „Jak budować ten dom?”
Zapewne to pytanie niejeden raz kołatało
do waszych serc i jeszcze niejeden raz się
pojawi. To jest pytanie, które nie raz
trzeba sobie stawiać. Każdego dnia musi
odzywać się w sercu: jak budować ten
dom, któremu na imię życie? Jezus,
którego słowa zapisane w Ewangelii
według
św. Mateusza
usłyszeliśmy dzisiaj, wzywa nas do
budowania na skale. Bo tylko wtedy dom
nie może runąć. Co to znaczy budować na
skale? Budować na skale to przede
wszystkim budować na Chrystusie i z
Chrystusem. Jezus mówi: „Każdego więc,
kto tych słów moich słucha i wypełnia je,
można porównać
z człowiekiem
roztropnym, który dom swój zbudował na
skale” (Mt 7, 24). Nie chodzi tu o puste
słowa, wypowiedziane przez
kogokolwiek, ale o słowa Jezusa. Nie
chodzi o słuchanie kogokolwiek, ale o
słuchanie Jezusa. Nie chodzi
o
wypełnianie czegokolwiek, ale o
3
Braciszkowie św. Franciszka
wypełnianie słów Jezusa.
Budować na Chrystusie
i z Chrystusem znaczy budować na
fundamencie, któremu na imię miłość
ukrzyżowana. To budować z Kimś, kto
znając nas lepiej niż my sami siebie,
mówi do nas: „Drogi jesteś drogi
w moich oczach, nabrałeś wartości i ja
cię miłuję” (Iz 43,4). To budować
z Kimś, kto zawsze jest wierny, nawet
jeśli my odmawiamy wierności, bo nie
może zaprzeć się samego siebie (por. 2
Tm 2, 13). To budować z Kimś, kto stale
pochyla się nad zranionym ludzkim
sercem i mówi: „Ja ciebie nie
potępiam. Idź i odtąd już nie
grzesz” (J 8, 11). To budować z
Kimś, kto z wysokości
krzyża wyciąga ramiona i
powtarza przez całą
wieczność: „Życie moje
oddaję za ciebie, bo cię
kocham, człowieku”.
Budować na Chrystusie
to wreszcie znaczy
oprzeć wszystkie swoje
p r a g n i e n i a , t ę s k n o t y,
marzenia, ambicje i plany na
Jego woli. To
powiedzieć
sobie, swojej rodzinie,
przyjaciołom i całemu światu, a nade
wszystko samemu Chrystusowi: „Panie,
nie chcę w życiu robić nic przeciw Tobie,
bo Ty wiesz, co jest najlepsze dla mnie.
Tylko Ty masz słowa życia wiecznego”
(por. J 6, 68). Moi Przyjaciele, nie
lękajcie się postawić na Chrystusa!
Tęsknijcie za Chrystusem, jako
fundamentem życia! Rozpalajcie w
sobie pragnienie tworze-nia waszego
życia z Nim i dla Niego! Bo nie przegra
ten, kto wszystko postawi na miłość
ukrzyżowaną wcielonego Słowa.
Budować na skale, to budować na
Chrystusie i z Chrystusem, który jest
skałą. Święty Paweł mówiąc w Liście do
4
Koryntian o wędrówce narodu
wybranego przez pustynię, tłumaczy, że
wszyscy „pili z towarzyszącej im
duchowej skały, a ta skała to był
Chrystus” (1 Kor 10, 4). Zapewne nie
wiedzieli ojcowie narodu wybranego, że
tą skałą był Chrystus. Nie byli świadomi,
że towarzyszy im Ten, który stanie się
Ciałem, kiedy nadejdzie pełnia czasów.
Nie musieli pojmować, że ich pragnienie
zaspokajało samo Źródło życia, zdolne
żywą wodą zaspokoić pragnienie
każdego serca. Pili jednak z tej duchowej
skały, którą jest Chrystus, bo tęsknili
za wodą życia, bo jej potrzebowali.
Wędrując przez życie, może
niejednokrotnie nie jesteśmy
świadomi obecności Jezusa.
Ale właśnie ta obecność,
ż
y
w
a
i wierna, obecność w
dziele stworzenia,
o b e c n o ś ć
w Słowie Bożym
i Eucharystii, we
wspólnocie ludzi
wierzących i w każdym
człowieku odkupionym
drogocenną Krwią Chrystusa,
ta obecność jest niegasnącym
ź r ó d ł e m l u d z k i e j s i ł y. J e z u s
z Nazaretu, Bóg, który stał się
Człowiekiem, stoi przy nas na dobre i na
złe, i pragnie tej więzi, która będzie
fundamentem prawdziwego
człowieczeństwa. Czytamy
w Apokalipsie te znamienne słowa: „Oto
stoję u drzwi i kołaczę, jeśli kto posłyszy
mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego
i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną.”
(Ap 3,20).
Drodzy Przyjaciele, co to znaczy
budować na skale? Budować na skale, to
znaczy również budować na Kimś, kto
jest odrzucony. Św. Piotr mówi do
swoich wiernych o Jezusie jako „żywym
lipiec - sierpień 2006
kamieniu, odrzuconym przez ludzi, ale
u Boga drogocennym i wybranym” (1P
2, 4). Niezaprzeczalny fakt, że Bóg
wybrał Jezusa, nie ukrywa tajemnicy zła,
które sprawia, że człowiek jest w stanie
odrzucić Tego, który go do końca
umiłował. To odrzucenie Jezusa przez
ludzi, o którym mówi św. Piotr, powtarza
się w historii ludzkości i sięga również
naszych czasów. Nie trzeba wielkiej
bystrości umysłu, by dostrzec wielorakie
objawy odrzucania Jezusa, również tam,
gdzie Bóg dał nam wzrastać. Jezus
niejednokrotnie jest ignorowany, jest
wyśmiewany, jest ogłaszany królem
przeszłości, ale nie teraźniejszości, a tym
bardziej nie jutra, jest spychany do
lamusa spraw i osób, o których nie
powinno się mówić na głos i w obecności
innych. Jeśli w budowaniu domu
waszego życia napotykacie na tych,
którzy pogardzają fundamentem, na
którym budujecie, nie zniechęcajcie się!
Wiara mocna musi przejść przez próby.
Wiara żywa musi ciągle wzrastać. Nasza
wiara w Jezusa musi często się
konfrontować z niewiarą innych, by
pozostać naszą wiarą na zawsze.
Drodzy Przyjaciele, co to znaczy
budować na skale? Budować na skale, to
znaczy mieć świadomość, że mogą
pojawić się przeciwności. Chrystus
mówi: „Spadł deszcz, wezbrały potoki,
zerwały się wichry i uderzyły w ten
dom...” (Mt 7, 25). Te naturalne zjawiska
nie tylko są obrazem różnorakich
przeciwności ludzkiego losu, ale także
wskazują na ich normalną
przewidywalność. Chrystus nie
obiecuje, że na budowany dom nie
spadnie ulewny deszcz, nie obiecuje, że
wzburzona fala ominie to, co nam
najdroższe, nie obiecuje, że gwałtowne
wichry oszczędzą to, co budowaliśmy
nieraz kosztem wielkich wyrzeczeń.
Chrystus rozumie nie tylko tęsknotę
człowieka za trwałym domem, ale jest
w pełni świadomy wszystkiego, co może
zburzyć trwałe szczęście człowieka. Nie
dziwcie się więc przeciwnościom,
jakiekolwiek są! Nie zrażajcie się nimi!
Budowa na skale to nie ucieczka przed
żywiołami, które są wpisane w tajemnicę
człowieka. Budować na skale znaczy
liczyć na świadomość, że w trudnych
chwilach można zaufać pewnej mocy.
Drodzy Przyjaciele, pozwólcie, że
powtórzę jeszcze raz: Co to znaczy
budować na skale? To znaczy budować
mądrze. Jezus nie bez powodu
przyrównuje tych, co słuchają Jego słów
i stosują je w praktyce do człowieka
mądrego, który zbudował dom na skale.
Głupotą jest bowiem budować na piasku,
kiedy można na skale, dzięki której dom
będzie mógł się oprzeć każdej
zawierusze. Głupotą jest budować dom
na takim gruncie, który nie daje pewności przetrwania w najtrudniejszych
chwilach. Kto wie, może i łatwiej
postawić swoje życie na ruchomych
piaskach własnej wizji świata, może
łatwiej budować bez Jezusowego słowa,
a
c z a s e m
5
Braciszkowie św. Franciszka
i wbrew temu słowu. Ale kto tak buduje
nie jest roztropny, bo wmawia sobie
i innym, że żadna burza nie rozpęta się
w jego życiu i w jego dom nie uderzą
żadne fale. Być mądrym, to wiedzieć, że
trwałość domu, zależy od wyboru
fundamentu. Nie lękajcie się być
mądrzy, to znaczy nie lękajcie się
budować na skale!
Drodzy Przyjaciele, i jeszcze jeden
raz: Co to znaczy budować na skale?
Budować na skale to także budować na
Piotrze i z Piotrem. Przecież to do niego
Pan powiedział: „Ty jesteś Piotr, skała
i na tej skale zbuduję mój Kościół,
a bramy piekielne go nie przemogą”
(Mt 16, 16). Jeśli Chrystus, Skała, kamień żywy i drogocenny nazywa
swojego Apostoła skałą, to znaczy, że
chce, żeby Piotr, a razem z
nim Kościół cały, był
widzialnym znakiem
jedynego Zbawcy i Pana.
Tu w Krakowie,
umiłowanym mieście
mojego Poprzednika
Jana Pawła II, słowa
o budowaniu na Piotrze
i z Piotrem oczywiście
nikogo nie dziwią. Dlatego
mówię wam: nie lękajcie się budować
waszego życia w Kościele
i z Kościołem! Bądźcie dumni z miłości
d o
P i o t r a
i do Kościoła, który został mu
powierzony! Nie dajcie się zwieść tym,
którzy chcą przeciwstawić Chrystusa
Kościołowi! Jedna jest skała, na której
warto budować dom. Tą skałą jest
Chrystus. Jedna jest skała, na której
warto oprzeć wszystko. Tą skałą jest ten,
do którego Chrystus rzekł: „Ty jesteś
Piotr czyli Skała, i na tej Skale zbuduję
Kościół mój” (Mt 16, 18). Wy młodzi
poznaliście dobrze Piotra naszych
6
czasów. Dlatego nie zapomnijcie, że ani
ten Piotr, który przygląda się naszemu
spotkaniu z okna Boga Ojca, ani ten,
który teraz stoi przed wami, ani żaden
następny nigdy nie wystąpi przeciwko
wam ani przeciw budowaniu trwałego
domu na skale. Co więcej, sercem
i obiema rękami będzie wam pomagał
budować życie na Chrystusie
i z Chrystusem.
Drodzy Przyjaciele, rozważając
słowa Chrystusa o skale jako
odpowiednim fundamencie dla domu,
nie możemy nie dostrzec, że ostatnie
słowo, to słowo nadziei. Jezus mówi, że
choć rozszalały się żywioły „dom nie
runął, bo na skale był utwierdzony”. Jest
w tym Jego słowie jakaś niesamowita
ufność w moc fundamentu, wiara, która
nie lęka się próby, gdyż jest
potwierdzona przez śmierć
i zmartwychwstanie
C h r y s t u s a .
To wiara, którą po latach
w
y
z
n
a
św. Piotr w swoim liście:
„Oto kładę na Syjonie kamień
w ę g i e l n y, w y b r a n y,
drogocenny, a kto w niego
wierzy, na pewno nie zostanie
z a w i e d z i o n y. ” ( 1 P 2 , 6 ) .
Drodzy, młodzi Przyjaciele, lęk przed
porażką może czasami zniweczyć nawet
najpiękniejsze marzenia. Może
s p a r a l i ż o w a ć
w o l ę
i odebrać wiarę, że istnieje dom
zbudowany na skale. Może
skłonić do uwierzenia, że tęsknota za
domem to tylko młodzieńcze pragnienie,
a nie projekt na życie. Odpowiedzcie na
ten lęk razem z Jezusem: „Nie runie dom,
gdy na skale będzie utwierdzony!”
Odpowiedzcie na wątpliwości razem ze
św. Piotrem: „Kto wierzy w Chrystusa,
na pewno nie dozna zawodu!”. Bądźcie
lipiec - sierpień 2006
J o a n n a Ta s a k j e s t p o l o n i s t k ą ,
pracuje w technikum. Podczas pielgrzymki
Benedykta XVI do Polski pojechała na spotkanie
z Ojcem Świętym do Krakowa. Podzieliła się
z nami swoim doświadczeniem.
Pamiętam, że bardzo przeżyłam śmierć
Jana Pawła II. Nie wyobrażałam sobie, że
mogę zobaczyć kogoś innego w białej sutannie, bo przez całe życie widziałam tylko
jednego papieża… Pojechałam na Jego
pogrzeb, bo musiałam tam być przy „moim
Tacie”… Jednocześnie bałam się tego, że
ktoś zajmie Jego miejsce…
Po konklawe ucieszyłam się, że miejsce
to zajął to właśnie kardynał Ratzinger, bo
był to ktoś bardzo bliski Naszemu
Papieżowi… Przypominałam sobie słowa
Tryptyku rzymskiego, kiedy to Jan Paweł II
błogosławił temu, komu zostaną przekazane
klucze. Dzięki temu Kościół trwa. Śmierć
i narodziny są nieuchronnością, ale wiara
w ich sens dodawała mi wtedy sił.
Nie byłam jednak pewna, czy chcę
jechać na krakowskie Błonia. Wyjazd
przerażał mnie z prozaicznych powodów:
miałam dużo obowiązków w pracy, bałam
się, że zachoruję, bo prognozy pogody nie
nastrajały optymistycznie no i… nie jestem
już taka młoda .
Podjęłam jednak tę decyzję, chyba
dlatego, że ten wyjazd mógł być też ważny
dla nas jako dla wspólnoty DA. Pojechałam
z nastawieniem, że Ojciec Święty będzie
tam również dla mnie i właśnie mi chce
przekazać coś bardzo ważnego. Zresztą,
znacząca była tam sama obecność,
wiedziałam, że raczej zobaczę Papieża tylko
na telebimie.
Patrząc na ten wyjazd z zewnątrz,
niewiele się pomyliłam. Denerwowała mnie
organizacja, to że nawet osoby
odpowiedzialne za informowanie innych
niewiele wiedziały, gigantyczne kolejki do
toalet, deszcze nocą i brak miejsca, gdzie
można by napić się odrobiny ciepłej herbaty… Ta lista mogłaby się ciągnąć
w nieskończoność…
Jednak w tym wszystkim był obecny
Chrystus. Przyjechałam tam również dla
Niego. Szczególnie poruszyły mnie słowa
Benedykta XVI wypowiedziane na
sobotnim spotkaniu. O budowaniu domu na
skale. Kilka miesięcy temu ktoś bardzo mi
bliski zaproponował, bym została jego żoną.
Przeraziło mnie to, bo większość małżeństw
która znam, nie jest szczęśliwa. Nie
chciałam dzielić ich losu. Zastanawiałam się
wiele dni, zanim podjęłam decyzję, a oto
właśnie teraz Ojciec Święty przyszedł mi
z pomocą, mówiąc „Niech was nie
zniechęca widok domów, które runęły,
pragnień, które obumarły. Bóg Stwórca,
7
Braciszkowie św. Franciszka
dając młodemu sercu ogromną tęsknotę za
szczęściem, nie opuszcza go w mozolnym
budowaniu domu”. Te słowa utwierdziły
mnie w podjętej już decyzji. Trzeba zaufać
Bogu i pozwolić się Mu prowadzić.
Innym wydarzeniem z tej
pielgrzymki, które długo zapamiętam, było
doświadczenie Zacheusza. Siedząc na
Błoniach zdawałam sobie sprawę, że
Papieża zobaczę albo dość wyraźnie na
telebimie, albo jako białą plamkę gdzieś na
horyzoncie… W całkiem prozaicznych
poszukiwaniach zawędrowałam w nieznane
mi rejony. Ujrzałam tam ludzi gromadzących się wzdłuż ulicy. Domyśliłam się, że
chyba będzie tędy przejeżdżał Papież. Nie
było szans go zobaczyć ustawiając się
w tym tłumie. Okazało się, że nawet drzewa
są obstawione… Oprócz jednego… Byłam
akurat z koleżanką z duszpasterstwa i od
razu wiedziałyśmy, że to dla nas szansa, by
zobaczyć „Papę”. Pewnie wyglądałyśmy
komicznie, ale czy Zacheusz się tym przejmował, gdy chciał ujrzeć Jezusa?
Najtrudniejszym doświadczeniem
(pewnie nie tylko dla mnie) było nocne
czuwanie. Zwłaszcza, kiedy zaczął padać
deszcz. Przemokło mi wszystko: ubrania
8
(łącznie z kurtką
przeciwdeszczową),
śpiwór, karimata; nawet to,
co było w plecaku… Było
nam tak zimno, że
spakowaliśmy swoje
rzeczy i chodziliśmy w
środku nocy po Błoniach,
żeby nie za-marznąć.
K o m u n i k a t y
o ogrzewanych namiotach
i ciepłej herbacie okazały
się zwykłą kaczką
dziennikarską, nawet nie
mieliśmy gdzie się
schronić. Po kilku
godzinach takiego spaceru
znaleźliśmy drzewo…
P o s t a n o w i l i ś m y
z kolegą się pod nim położyć. Marcin wyjął
d w u o s o b o w ą i z o m a t ę
i przykryliśmy się aluminiową folią. Miało
nam być za chwilę ciepło… Oszukiwaliśmy
sami siebie, że już czujemy to ciepło.
Wyglądaliśmy komicznie. Pod złotą folią
i parasolem… O 4 zaczęli przechodzić obok
nas pielgrzymi przybywający już na
niedzielną Mszę. Zatrzymywali się i głośno
komentowali ten widok… Niektórzy nawet
bez ogródek zaglądali do nas pod parasol…
A my trzęśliśmy się z zimna… Miałam
wszystkiego dość i modliłam się, żeby już
była godzina 14, bo o tej porze
prawdopodobnie bylibyśmy w autokarze…
Pan Bóg przyszedł nam z pomocą
i w jednym z akademików o wdzięcznej
nazwie Olimp znaleźliśmy schronienie.
Chociaż siedziałam na betonie na mokrym
złożonym śpiworze, błogosławiłam to
miejsce, bo nie wiało i nie padało nam na
głowę. W łazience mogliśmy umyć zęby i
twarz… To dało nam siłę, by wrócić na
B
ł
o
n
i
a
i uczestniczyć w Mszy świętej. „Duch
ochoczy, ale ciało słabe”… - przespałam
kazanie, ale wiedziałam, że przecież te
Słowa gdzieś we mnie zakiełkują. I
lipiec - sierpień 2006
Br. Marcin Mikusiewicz urodził się w 1982 r. u podnóży Gór Świętokrzyskich
w Kielcach. Przedziwnie prowadzony drogami Bożej Opatrzności zamieszkał
w kraju królowej angielskiej, gdzie Pan Jezus powołał go do kapucyńskiej
wspólnoty. Dzisiaj jest polskim kapucynem w Anglii
Bóg nas prowadzi tajemniczymi
drogami, czasami nie wiadomo jak
i dokąd. Tak też mogę powiedzieć stało
się to w moim wypadku. Urodziłem się
w Kielcach 24 lata temu, a historia
mojego powołania (patrząc na to
wszystko teraz), zaczęła się, kiedy
poważnie zachorowałem jak miałem
czternaście lat.
Moje nerwy zostały uszkodzone, tak
że przestałem biegać i miałem coraz
większe trudności z chodzeniem.
W Polsce lekarze nie dali mi żadnej
diagnozy. Ponieważ moja mama była
wcześniej w Londynie, rodzina
postanowiła, że tam spróbujemy
leczenia.
Ukończyłem
S z k o ł ę
Podstawową
w Kielcach
i mając
czternaście
lat przyjechałem do
Londynu
z mamą.
Lekarstwa
nie poma-
gały i lekarze nie mogli dużo zrobić dla
mnie. Moja mama miała książkę o Ojcu
Pio, więc napisała do niego list, a drugi
do Papieża Jana Pawła II. Muszę
powiedzieć, że poczta szybciej
dochodziła do Ojca Pio niż do Ojca
Ś w i ę t e g o , b o o n n a m
wcześniej odpowiedział na list! Po jego
odpowiedzi wszystko się zmieniło.
Jednego ranka po Mszy Świętej
pamiętam jak wróciłem do domu,
położyłem się na łóżku i nagle poczułem,
że moje stopy się poruszyły (czego nie
robiły przez trzy lata). Już nie myślałem
więcej o pieniądzach, które będę
zarabiał, czy jakim samochodem będę
j
e
ź
d
z
i
ł
(chciałem mieć Jaguara). W zamian za to
w moich myślach pojawiło się
wyobrażenie o zakonnikach niosących
krzyże przed sobą i modlących się
nieustannie, czyniących pokutę,
wielbiących i wysławiających Boga,
chodzących zawsze w Jego obecności.
Czułem, że ja też bym tak chciał.
Pierwszym krokiem w odnalezieniu
tego, do czego Pan Bóg mnie powołał,
było wstąpienie do Franciszkańskiego
Zakonu Świeckich. Miałem wtedy 17 lat
9
Braciszkowie św. Franciszka
i już na pierwszym spotkaniu
odczułem potrzebę należenia do tej
r o d z i n y. P ó ź n i e j w p a r a f i i
z o b a c z y ł e m
ogłoszenie zapraszające na spotkanie wszystkich zainteresowanych
zostaniem księżmi w diecezji.
Pojechałem, ale od razu czułem, że to
nie dla mnie. Będąc już w rodzinie
Franciszkańskiej, przy klasztorze
Braci Mniejszych, podjąłem decyzję,
aby ich się spytać na temat mojego
możliwego wstąpienia. W trakcie
rozmowy wiedziałem, że to też nie dla
mnie. W czasie rozmowy opowiadałem
o mojej historii z Ojcem Pio i brat wtedy
dał mi adres do Kapucynów w
Londynie. W momencie kiedy
s p o t k a ł e m
pierwszego kapucyna wiedziałem, że
trafiłem do swojego domu i to do nich
muszę dołączyć. Pod tym względem
Pan Bóg mi ułatwił wybór mojego
powołania, nie musiałem się głowić
bardzo, do którego Zakonu miałem
wstępować.
Tak więc po paru latach
czekania, w końcu zostałem
przyjęty do Zakonu w prowincji
Wielkiej Brytanii. Pierwszy rok
s p ę d z i ł e m
w Erith, blisko Londynu. Dwa lata temu
mój nowicjat spędziłem
w Dublinie, w Irlandii. We wrześniu 2005
złożyłem moje śluby czasowe na trzy lata.
O b e c n i e j e s t e m z n o w u
w Erith, a od września powinienem
zacząć studia teologii w Oxford. Jeżeli ktoś by to
przewidział dla mnie 10 lat temu,
zacząłbym się śmiać. Widocznie Bóg ma dobre poczucie
humoru! Jak się tutaj w Anglii znalazłem, to tylko On w pełni
wie. Ja tylko dziêkujê, a to, ¿e mnie poprowadzi³ i postawi³
w tej wielkiej rodzinie braci. Jak jeden z braci mi niedawno
powiedzia³, nie wa¿ne gdzie siê jest, jak daleko od domu czy
rodziny, je¿eli siê jest z Jezusem. To jest najwa¿niejsze. Ja
czujê siê miêdzy braæmi jak u siebie
10 w domu, czy to w Anglii, Irlandii czy w Polsce. Moja przygoda trwa. Niech Bóg tak
lipiec - sierpień 2006
Br. Jerzy Pikuliński - sekretarz misyjny, dusza franciszkańska, osobowość
wrażliwa i otarta na dialog ze światem stworzeń nieożywionych.
W poniższych artykułach poprowadzi nas przez misyjne placówki Prowincji
Warszawskiej i zabierze siostrą Toyotą na górską wyprawę.
Kapucyni na misjach i w krajach
nowej ewangelizacji, czy są potrzebni?
Czy Pan Bóg ich tam potrzebuje? Czy
w Polsce nie ma dość pracy dla wszystkich kapłanów i zakonników? Trudne
pytanie, ale zważywszy na słowa papieża
Benedykta XVI do duchowieństwa
w Archikatedrze Warszawskiej nie sposób tkwić tutaj w Polsce, w „bezpiecznym
świecie”, podczas gdy w różnych częściach „niebezpiecznego, trzeciego
świata” jest tylu ludzi, którym trzeba
zanieść Ciało, Słowo, Miłosierdzie.
Przybliżamy Wam dzisiaj nasze miejsca
obecności misyjnej i ewangelizacyjnej
poza Polską.
Białoruś
Białoruś
Na Białorusi są cztery wspólnoty
kapucyńskie, a trzech Braci mieszka
i obsługuje powierzone im parafie
samotnie. Jesteśmy obecni w okręgu
grodzieńskim, mińskim i witebskim na
terenach historycznie zamieszkałych
także przez ludność polską.
W Dokszycach (okręg witebski,
północna Białoruś), czterotysięcznym
miasteczku, jest nasz główny klasztor.
Mieszka tam obecnie pięciu Braci
i sześciu postulantów. Tam też jest
siedziba Wiceprowincjała przełożonego
utworzonej w 1997 roku Wiceprowincji
Białoruskiej pw. Błogosławionego
Honorata. Bracia postulanci z Białorusi
poznają tam podstawy języka polskiego,
by móc potem dołączyć do polskich postulantów, pójść do nowicjatu, a wreszcie
do junioratu bądź seminarium. Bracia
z Dokszyc obsługują miejscową parafię
oraz kilka kaplic dojazdowych. Do
wspólnoty w Dokszycach należy też Brat,
który pracuje w Wierchniedwińsku
(dawniej to miasteczko nazywało się
Drysa).
W Lipniszkach (Białoruś zachodnia,
okręg grodzieński) przez długie lata
mieszkał i pracował śp. o. Karol
Szczepanek, jeden z dwóch Kapucynów,
którzy w czasach ZSRR przechowali
obecność naszego Zakonu jeszcze sprzed
wojny (od 1939 r.). W Lipniszkach
mieszka trzech Braci, obsługują parafię
i kilka kaplic dojazdowych.
W Mołodecznie, 100-tysięcznym
mieście leżącym ok. 60 km. na zachód od
Mińska, czterej bracia zmagają się
z trudami budowy nowego kościoła
i klasztoru. Tymczasem obsługują swoją
parafię obejmującą ok. połowę miasta
oraz kaplice dojazdowe. Do wspólnoty
należy też Brat pracujący w Mińsku
i Smolewiczach.
W Słonimiu jest czterech braci,
obsługują kilka parafii i kaplic
dojazdowych. Mieszkają w dawnej
szkole. Do ich wspólnoty należy brat
z Międzyrzecza koło Zelwy.
11
Braciszkowie św. Franciszka
Łotwa
Na Łotwie jest nas siedmiu.
Mieszkamy i pracujemy w czterech
miejscach.
W Rydze obsługujemy dwie parafie:
św. Alberta i św. Józefa. Kościół
św. Alberta jest największy w Rydze.
Przy tej parafii mieszka trzech braci.
Posługują różnym wspólnotom, m.in.
jedynej na Łotwie wspólnocie
Neokatechumenatu.
W położonym ok. 30 km na południe
od Rygi miasteczku Olaine powstaje
nowy dom kapucyński. Już
wybudowano kościół i część klasztoru.
Póki co mieszka tam dwóch braci.
Jeden z nas mieszka w łatgalskiej
miejscowości Vilaka, w pobliżu
dawnego klasztoru kapucyńskiego.
Szwecja
W Szwecji jesteśmy od 1986 roku.
Od niedawna istnieje tam Kustodia św.
Franciszka, co świadczy o stopniowym
ale konsekwentnym rozwoju tej
dwudziestoletniej już obecności. Jest nas
tam dziesięciu, jedenasty brat wyjedzie
w te wakacje.
Pierwszym naszym domem jest
klasztor w Sztokholmie-Nacka.
Obsługujemy tam dwie parafie:
św. Konrada z Parzham i św. Rodziny.
W Sztokholmie mieszka trzech Braci.
Kolejny dom jest w Skovde, gdzie
mieszka również trzech Braci i gdzie też
obsługują parafię.
Ostatni nasz dom mieści się
niedaleko Goeteborga, w Angered,
12
miasteczku zamieszkałym prawie tylko
p r z e z o b c o k r a j o w c ó w, g ł ó w n i e
przybyszów z Afryki i dawnej
Jugosławii. Ponadto obsługujemy
Polską Misję Katolicką w Goeteborgu.
Ameryka Pd.
W tej części świata jesteśmy od 1972
roku. Pracujemy tam wspólnie z Braćmi
z USA, Hiszpanii, Gwatemali,
Hondurasu i Salwadoru. Nasza praca
polega tam głównie na obsłudze parafii
i bardzo licznych kaplic na wioskach
w górach. W Gwatemali mieszkamy
w dwóch wspólnotach. Jest tam nas
czterech. Jeden z nas pracuje
w Chiquimula, mieście zwanym „perłą
wschodu Gwatemali”. To miasto jest
niezwykle gościnne dla Kapucynów
z Polski są tam praktycznie
nieprzerwanie od lat 70-tych. Dom
w Chiquimula jest jednocześnie siedzibą
Kurii Wiceprowincjalnej. Pięciu braci
różnych narodowości obsługuje
kilkadziesiąt kaplic w wioskach.
Do wspólnoty w Quezaltepeque
należy trzech braci z naszej Prowincji.
Obsługują trzy parafie i łącznie
84 kościoły, kaplice i oratoria.
W Salwadorze jesteśmy w domu
w Santa Ana. Na tej ziemi do niedawna
nękanej wojną domową trzech braci
Polaków pełni posługę i daje świadectwo życia franciszkańskiego.
Gabon
Od 2000 roku jesteśmy w Gabonie,
w Afryce Równikowej. Mieszkamy
w trzech wspólnotach. Jest nas tam
ośmiu.
lipiec - sierpień 2006
na rozległych rozlewiskach).
Pierwszy dom bracia założyli
w małej wiosce Essaza. Obecnie
mieszka ich tam czterech. Jeden z nich
obsługuje maryjne sanktuarium
narodowe w Melen. Pozostali uwijają się
w pracy na rzecz miejscowej parafii
i licznych wspólnot na wioskach.
Drugi dom jest w N'toum. To
całkiem spore jak na gabońskie warunki
miasteczko jest też siedzibą parafii
św. Tomasza Apostoła. Pracuje tam
dwóch braci.
Ostatnio dwaj bracia zamieszkali też
w Cocobeach miasteczku nad
Atlantykiem tuż przy granicy z Gwineą
Równikową. Posługują ludziom różnych
narodowości, regularnie też odwiedzają
ludzi na tzw. barkaderach (bardzo
dziewicze tereny bez dostępu cywilizacji
Oceania
Jeden z naszych Braci dołączył do
misji prowadzonej przez Kapucynów
z USA. Do niedawna pracował w Tari,
w szkole św. Franciszka.
Jeszcze nie odkryliśmy wszystkich
zaproszeń, jakie kieruje do nas Pan
Jezus. Póki co pomożemy Braciom
w Anglii i Turcji, aby obecność
kapucyńska tam właśnie przetrwała
pomimo braku lokalnych powołań.
Oczekujemy, że Pan Jezus, Mistrz
Apostołów, odkryje przed nami nowe
horyzonty i nowe wezwania, do jakich
13
Braciszkowie św. Franciszka
Kolejny dojrzały owoc mango
z hukiem spadł z drzewa na ziemię.
Właśnie ten niepokojący odgłos, a nie
terkoczące i wyjące za oknem motocykle
i samochody obudziły mnie nad ranem.
Chiquimula budziła się ochoczo do
nowego dnia. Dnia, który dla mnie
oznaczał jedno: wyjazd z Bratem
Franciszkiem Pietruchem w góry, do
najwyższych wiosek Sauce i Puente.
Kawa, czarna fasolka i tortilla
poranne menu urozmaicone tylko
wyjątkowo ostrą papryczką chili
wprawiło mnie w dobry nastrój. Na
podwórku odezwał się rozbudzony
leniwie z błogiego snu silnik klasztornej
Toyoty Hi-Lux. Jeszcze ostatnie
zawołanie na korytarzu: „Andrzej,
wziąłeś wszystko?” Potem pogodne
spojrzenie i pytanie: „Najadłeś się? Bo
następny posiłek nie wiem,
o której będzie…”
Wsiedliśmy. Krótka rozmowa
z jakimś dobrodziejem w bramie
klasztoru. Toyota po chwili ruszyła.
Pamiętała wczorajszą wyprawę bardzo
podobną do dzisiejszej i do setek im
podobnych. Ruszyliśmy w stronę najwyższych wulkanów. A Toyota swoje:
„Ej, no… Przecież nie mam turbosprężarki!” A zapytany o kwestię turbo
Brat Franciszek odparł: „Bez turbo tutaj są
14
lepsze dłużej silniki pracują! Nie musimy
tak często remontować, ani kupować
samochodów”.
Najpierw przysłowiowa „bułka
z masłem” łagodne podjazdy wśród
drzewek nieznanych mi gatunków.
Wyschnięte koryto rzeki wróżyło: „tylko
patrzeć, jak przyjdzie pora wilgotna
i wszędzie się zazieleni i radośnie popłynie rzeka”. W porze suchej wielu
Indian Chorti', do których jedziemy, nie
dożywa pory deszczowej. Susza zabija
wiele dzieciaków, które i tak na co dzień
cierpią w wyniku niedożywienia.
Kolejne mijane wioski coraz bardziej
przywodzą na myśl, jak bardzo obecność
kapucynów zmieniła okolice Chiquimuli.
W każdej niemal napotkanej osadzie
można dostrzec kościół. Budowali je nie
tylko katolicy dla siebie, ale i innowiercy
dla katolików. Brat Franciszek zbudował
ich wiele trudno powiedzieć, ile. Ale nie
tylko kaplice także drogi, szkoły, mosty
często miejscowa ludność była
zainspirowana właśnie delikatnymi, acz
stanow-czymi sugestiami naszych braci.
Wreszcie droga zaczęła bardziej
przypominać wijący się wśród gór i przepaści wyjazd z podziemnego garażu, bądź
parkingu. Wreszcie się zaczęło. Diesel
Toyoty wzdychał rozpaczliwie do Brata
Franciszka: „Włącz jedynkę! Nie daję
lipiec - sierpień 2006
rady!” Miłosierdzie Brata Franciszka
chyba nie zna granic włączył upragnioną
jedynkę. Jest ok.
Dojechaliśmy do Sauce. Zegarek
pokazuje południe. Ile przejechaliśmy?
Parę kilometrów. Może kilkanaście. Ile
zostało? Szkoda pytać… Droga szaleńczo
uciekała z wioski w góry. Nawet nie
chcałem myśleć o dalszej jeździe nad
prze-paściami.
Andrzej, Brat z Hondurasu, został
w Sauce. Miał odprawić Mszę Świętą dla
bardzo licznej wspólnoty wiernych. A my
z Bratem Franciszkiem ruszyliśmy
w góry… W góry? To jeszcze można
wyżej jechać? Można. Droga zbudowana
w ramach programu „żywność za pracę”.
Zbudowana rękami Indian Chorti'. Droga
dostosowana do ich mentalności.
Niebezpieczna, ale przecież oni tu żyją. Po
tej drodze chodzą zwykle pieszo.
Niebezpieczna ale tylko dla nas przybyszów z nizin. Moja dusza wielokrotnie
w czasie tej jazdy siadała mi na ramieniu
chcąc odlecieć. Wysokość? Przecież mam
lęk wysokości! Zapomniałem. Było
wysoko, ale zachwyt nad widokami był
wspanialszy od lęku.
Wreszcie La Puente. Jest wczesne
popołudnie. Spowiedź trwała chyba
z półtorej godziny. Wreszcie stanęliśmy
przy Ołtarzu. Msza Święta w górach
wśród Indian. Wrażeń nie da się opisać,
ani porównać z czymkolwiek. Prawdziwe
święto. Kapłan przyjeżdża tu raz na miesiąc. Przychodzą chyba wszyscy. Wielu
nie rozumie kapłana, bo mówią w swoim
narzeczu Chorti'. Nieważne grunt, że
dzieciaki garną się do Ołtarza, że chcą
słuchać i przyjmować do serc Pana Jezusa.
Po niemal trzech godzinach od przyjazdu
kończymy Mszę świętą. Teraz musimy
wrócić po Andrzeja. Jedziemy „drogą” do
Sauce. Brat Franciszek mówi: „Kiedyś te
drogi pokonywaliśmy pieszo, bądź na
mule. Dzisiaj jest łatwiej. Nie trzeba
15
Braciszkowie św. Franciszka
wyjeżdżać na całe tygodnie w góry do
kaplic.”
Po godzinie już w komplecie dojeżdżamy do przełęczy. Tu coś zjemy.
Istotnie, wysoko, na niemal 2500 metrów
otwieramy burtę pick-upa. Rozstawiamy
kubki, bo pić się chce. Zauważam, że
opaliłem sobie prawą rękę. Trzymałem
nią uchwyt nad głową przez cały Boży
dzień. Właściwie tropikalne słońce
„spaliło” mi ramię. Skóra przestała mi
schodzić po tygodniu. Jemy konserwę
rybną, tortille, paprykę. Skromnie, ale
dziwnie sycąco.
16
Ruszamy w dół.
Podczas pogawędki
nagle Brat Franciszek
skręca w lewo na
skały. Gdy stanęliśmy
wyjaśnił: „Hamulce
przestały działać.
Chyba się płyn
h a m u l c o w y
zagotował”. Po
dziesięciu minutach
znowu ruszyliśmy w
dół. Teraz ostrożniej,
na „jedynce z
redukto-rem”, bardzo
powoli.
Dotarliśmy do
Chiquimuli, gdy już
było ciemno. Co tego dnia się wydarzyło?
Nic. Dwóch kapła-nów udało się odprawić dwie Msze święte w dwóch
wioskach. Nic nadzwy-czajnego. Jutro
pojadą tak samo, ale do innych wiosek.
Pojutrze też. I tak dzień za dniem, tydzień
za tygodniem, miesiąc, rok…
Gdy po starcie z lotniska
w Gwatemala City spoglądałem na
przemykające pod samolotem góry
i wulkany pomyślałem: tu wszędzie są
ludzie, tu pewnie są gdzieś misjonarze,
Franciszek, Andrzej, drugi Franciszek,
lipiec - sierpień 2006
Gazeta Goeteborgs-Posten wydrukowała zdjęcie załamanego kibica po
przegranym meczu decydującym
o przejściu do dalszych rozgrywek i dała
podpis: „Dzięki i Adieu!” Do załamującej letniej, a właściwie jesiennej pogody
dołączyła jeszcze ta przykra okoliczność. Nie pomógł ani Ljungberk,
Larsson ani Mehlberg. Co zawiodło?
Przed meczem: "Nastroje w Szwecji
są bardzo optymistyczne. Mamy
reprezentację, która składa się z wielu
młodych zawodników i rozwija się przez
cały czas". - Lasse Sandlin, dziennikarz
gazety "Aftonbladet".
Br. Robert
Po meczu: Już po pierwszej bramce
dziennik Expressen napisał w wydaniu
internetowym - "witajcie w piekle". Po
następnej bramce stwierdził - "koniec
imprezy i marzeń". Aftonbladet prosił do
końca - "sprawcie nam cud", a Dagens
Nyheter opisał mecz jako "koszmar
w Monachium". Szwecja znalazła się
w nastroju żałoby po przegranym meczu
z Niemcami, a media oceniają spotkanie
jako "koszmar", "koniec zabawy
i marzeń" i "brutalną prawdę"
(za Wirtualną Polską).
Czego potrzeba Szwecji?
Brat Robert urodził się w Polsce, ale
od siódmej klasy mieszkał
z rodzicami w Szwecji.
Wychowywał się w tym
społeczeństwie, dobrze
poznał niezwykle trudny
język szwedzki, interesuje
się szwedzką kulturą.
Wstąpił do Kapucynów, bo
zachwycił go Ojciec Pio.
Proste.
Robert opowiada
o Kościele w Szwecji
z wypiekami na twarzy.
„Żebyś ty wiedział, jak się
17
Braciszkowie św. Franciszka
Ich wiara rodzi się w dojrzały sposób.
ten Kościół rozwija! Oczywiście, dzięki
imigrantom. A najciekawsze, że zmienia
się opornie mentalność samych
Szwedów i ich nastawienie do ogólnie
rzecz biorąc transcendencji. A Kościół
im większy, im bardziej liczebny tym
bardziej przyciąga!” I zaraz zaczyna
wyliczać owoce rozwoju Kościoła.
Ludzie się zmieniają, już nie wołają na
nas, że jesteśmy „zarazą katolicką”. Już
jest spokojnie. Akceptują nas. Od
czterech lat jesteśmy legalni jako
Kościół Katolicki, bo dotąd
demokratyczna Szwecja była krajem
wyznaniowym. Dajemy ludziom wiele
radości. Jesteśmy z nimi, przyzwyczaili
się do nas. Przychodzą do nas i staje się
to normalne. Ludzie należący do
Kościoła to najczęściej neofici bądź
konwertyci.
Przychodzą tu po długim namyśle.
18
Tak sobie pomyślałem Szwecja, kraj
św. Brygidy, św. Henryka. Kraj,
w którym przed reformacją były dwie
kustodie franciszkańskie i kilkadziesiąt
klasztorów Braci Mniejszych ta sama
Szwecja dzisiaj jest sfrustrowana sama
sobą, wytworami własnej kultury,
zwłaszcza, gdy przeżywała boom lat
siedemdziesiątych. Dzisiaj widzi, że to
nie wystarczy, aby hołubić dorobek
materialny i kulturalny. Dzisiaj widzi
potrzebę głębokiej wiary i to właśnie
może dać Szwecji Kościół i Jego
posługa.
I po to właśnie m.in. dziesięciu Braci
Kapucynów w Sztokholmie, Skovde
i Angered czeka dzień i noc na udręczonych poszukiwaniem Boga
Szwedów. Po to coraz bardziej starają się
ogłosić społeczeństwu, że są gotowi
odpowiedzieć na każdą potrzebę
duszpasterską. Po to jeżdżą po
kilkadziesiąt, kilkaset kilometrów do
mikroskopijnych wspólnot katolickich
ż
y
j
ą
c
y
c
h
w niewyobrażalnej dla nas diasporze,
aby zawieźć im Eucharystię i Słowo
Jezusa, prawdziwe Słońce nie znające
zachodu. Jezusa, który jako jedyny może
być Lekarzem i Lekarstwem dla(J.P.)
lipiec - sierpień 2006
Br. Krzysztof Kościelecki - przez 15 lat był dyrektorem Ośrodka
Apostolstwa Trzeźwości w Zakroczymiu. W tej pracy kontynuował
dzieło zapoczątkowane przez ojca Benignusa, którego
charyzmatyczną postać i działalność przybliża nam w niniejszym
artykule. Br. Krzysztof jest obecnie przełożonym klasztoru
w Rywałdzie Królewskim i jednocześnie kustoszem miejscowego
sanktuarium maryjnego.
Wa r s z a w s k a P r o w i n c j a B r a c i
Mniejszych Kapucynów wydala wielu
wspaniałych braci. Jedni zostali przez Kościół
oficjalnie uznani świętymi, inni też byli, takimi
byli chociaż być może oficjalnie nigdy o nich
tego nie usłyszymy. Do chwały świętości, czy tej
oficjalnej, czy tej "cichej" dochodzili żyjąc
w naszej braterskiej wspólnocie. Pracując
i wypełniając swoje obowiązki tam, gdzie ich
Bóg postawił.
Jedną z postaci, która na życiu
prowincji odcisnęła ogromne piętno, był ojciec
Benignus Jan Sosnowski. Kim był ten zakonnik?
Urodził się w 1916 r. w Białymstoku. Już jako
mały chłopiec widział pijącego sąsiada, który
swoim piciem wyrządzał wiele
krzywdy najbliższym.
Zapewne ten obraz wycisnął
głębokie i niezatarte piętno na
całym życiu przyszłego Ojca.
Jak sam wspominał, na
studiach seminaryjnych
spotkał pochodzącego
z Łodzi współbrata Fidelisa
Chojnackiego, który
"zaraził" go ideą
trzeźwości. Nie tylko
obruszał się na
pijących, ale starał
s i ę
t e m u
uzależnieniu jakoś
zaradzić. Dziś
Fidelis
cieszy się już chwałą
nieba. Został zaliczony
w poczet błogosławionych
męczenników drugiej wojny światowej
w 1999 r. Idea trzeźwości przekazana przez
Fidelisa tak głęboko zapadła w umysł
młodego Benignusa, że nawet w ciemnych
dniach pobytu w obozach koncentracyjnych
myślał, jak będzie pomagać ludziom
potrzebującym pomocy, gdy uzyska wolność.
Upragniona wolność przyszła i o. Benignus
wrócił do Polski.
W Zakroczymiu, gdzie został
skierowany, podjął dzieło odbudowy kościoła
i klasztoru ze zniszczeń wojennych. Ale starał
się również dostrzec problem zniewolenia
alkoholowego wśród miejscowej ludności.
Przychodził im często z konkretną materialną
pomocą. Gdy po kilku latach został wybrany
prowincjałem, tę ideę otrzeźwienia przekazywał
braciom klerykom.
Dziś w naszej prowincji można
spotkać starszych ojców, którzy w różnych
placówkach prowadzą pracę trzeźwościową. Są
to właśnie wychowankowie o. Benignusa. Nie
poprzestawał tylko na etapie głoszenia
trzeźwości, ale szukał sposobów, by stworzyć
miejsce, w którym przekazywana byłaby
fachowa wiedza z tego zakresu.
Tak zaczęła powoli dojrzewać
i w praktyce urzeczywistniać się idea stworzenia
19
Braciszkowie św. Franciszka
miejsca zajmującego się skoordynowaną pracą
trzeźwościową. W Zakroczymiu, który Ojciec
najlepiej znał, powstał pomysł powołania do
życia takiego miejsca. Na terenie klasztornych
zabudowań gospodarczych zaczęto wznosić
placówkę. Najpierw miał być to dom
rekolekcyjny, po kilku latach przemianowano na
Ośrodek Apostolstwa Trzeźwości. Oficjalnie
powołano OAT w roku 1968. Niedługo, będziemy
obchodzić jego czterdziestolecie. Dziś jest to
placówka znana w Polsce i świecie, która pomaga
ludziom uzależnionym, ale także motywuje do
abstynencji tych, którzy nie są uzależnieni.
Patrząc z perspektywy lat widać, jak
wielkim charyzmatykiem był o. Benignus, choć
czasami niezrozumiany, prowadził swoje dzieło
do końca. W ostatnich latach życia, gdy ponownie
wrócił do Zakroczymia był już osobą schorowaną
w podeszłym wieku. Obserwowałem, jak nie
poddawał się chorobie i interesował się tym, co
dzieje się w jego ukochanym Ośrodku.
Przyjeżdżającym alkoholikom służył spowiedzią
i rozmową. Był to szczęśliwy czas i dla
o. Beniugnusa, bo był blisko ludzi i dla nich, bo
mogli dotknąć się "świętego", jak sami mówili
o Ojcu. Codziennie rano był w chórze. Nie
opuszczał wspólnych modlitw, chociaż mógł to
czynić i nikt nie brałby mu tego za złe. W chórze
zakonnym był wcześniej od innych. To chyba stąd
płynęła jego siła i moc. Interesował się także
życiem i dalszymi losami swoich wychowanków,
tych, którzy śpiewali w chórze. Często
przychodzili do niego do klasztoru, by
opowiedzieć, co się u nich dzieje, jak funkcjonują
ich rodziny, podzielić się codziennymi troskami.
20
Zawsze wychodzili umocnieni i podniesieni na
duchu. Interesował się i tymi, którzy jeszcze
cierpią na skutek choroby alkoholowej.
Był wielkim miłośnikiem śpiewu
gregoriańskiego. Dlatego założył chór
i sprowadzał najlepszych znawców tego śpiewu
by uczyli chórzystów. Do dziś w naszym kościele
w Zakroczymiu w każdą niedzielę o godz. 10.00
jest odprawiana Msza św. tzw. gregoriańska.
Uczestniczą w niej alkoholicy przyjeżdżający do
naszego Ośrodka, ale także mieszkańcy
sąsiednich miejscowości.
Nie stronił od pracy fizycznej. Byli
nowicjusze, którzy tu w Zakroczymiu odbywali
nowicjat, widzieli ojca z grabiami i łopatą jak
kopał grządki lub porządkował alejki. W naszym
ogrodzie rosło wiele kwiatów i drzew. O to
wszystko o. Benignus miał staranie. Warto także
podkreślić jeszcze jedną cechę osobowości
o. Benignusa jego ciągłe dokształcanie się. Na
stoliku w jego celi widziałem rozłożone
czasopisma trzeźwosciowe. Czytał. Był na
bieżąco z najnowszymi osiągnięciami w tej
dziedzinie. Także nas, młodych zachęcał, byśmy
podnosili swoje kwalifikacje w tej dziedzinie.
Odszedł do Pana - jak niektórzy mówią "na
wieczny mityng" - 9 listopada 1997 r.. Na pogrzeb
przybyli przyjaciele i znajomi tych, którym
w życiu wyprostował ścieżki. Dopiero tu
zobaczyliśmy, jakiego gigantycznego dzieła
dokonał ten pokorny zakonnik. Wierzę głęboko,
że z wysokości niebios opiekuje się swoim
dziełem i wspiera swoich następców.
lipiec - sierpień 2006
Sucha Struga
i
n
p
r
e
i
1-25 s
- Beskid Sądecki
2
Rekolekcje w górach, czyli dla tych, którzy nie boją się wędrówek po
pięknych szlakach Beskidu Żywieckiego. Sucha Struga jest położona ok. 20 km od
Nowego Sącza (stacja Rytro). Nasza kwatera będzie się znajdowała w jednym
z najwyżej położonych domów, czyli w miejscu, gdzie zaczynają się beskidzkie
szlaki. W górach z natury rzeczy jest się bliżej Boga, dlatego zachęcamy odważnych
do modlitwy, wędrówki i wspólnego poznawania św. Franciszka w klimacie
górskiej przyrody późnego sierpnia. Rekolekcje dla chłopaków przynajmniej
po gimnazjum.
Ustrzki Górne - Bieszczady
4-9
ia
n
ś
e
wrz
Bieszczadzka jesień ze św. Franciszkiem w Ustrzykach Górnych. Jest to górska
wioska, w której zagościmy na kilka dni. To spotkanie jest przygotowane szczególnie dla
młodzieży studiującej, która już pozdawała wszystkie egzaminy i ma wolny czas na
wypoczynek i spotkanie z Bogiem w naszej tymczasowej franciszkańskiej wspólnocie.
Organizatorami tych rekolekcji jesteśmy my, czyli bracia Kapucyni oraz siostry Honoratki.
Zakwaterowanie będzie w schronisku, które nie jest zwykłym domem, a czymś w rodzaju
luksusowej stodoły, dostosowanej do potrzeb turystów; warunki dość proste (strumieni
z czystą i orzeźwiającą wodą w górach nie brakuje). Zapraszamy odważną młodzież
(Po szkole średniej) do przeżycia tej franciszkańskiej przygody.
21
Na początek...
Święty nasz Ojciec Franciszek, Seraficki
Patriarcha, nie miał w zamyśle zakładania jakiejkolwiek
wspólnoty zakonnej. Lecz już od początku, gdy zaczął
prowadzić życie pokutne - dołączyli do niego jego
przyjaciele. Pragnął on, aby brali w swoim życiu wzór
przede wszystkim z samego Pana Jezusa, który był
niedoścignionym wzorem oddania się Bogu.
Po dzień dzisiejszy, zgodnie z zaleceniem
Br. Sławomir Siczek
św. Franciszka zawartym w Regule - bracia mogą w
Minister Prowincjalny
swoje szeregi przyjmować kandydatów
pragnących podjąć ten sposób życia. Dlatego też
każdy, kto spełnia określone warunki (jest ochrzczonym mężczyzną, katolikiem
wyznającym wiarę i pragnącym poświęcić swe życie Chrystusowi) oraz cechuje się
odpowiednimi przymiotami (umiłowaniem modlitwy, pragnieniem służby i zdolnością
życia we wspólnocie braterskiej) - może zgłosić się do braci. Każdy z kandydatów,
zgodnie z kolejnym zaleceniem św. Franciszka - jest odsyłany do ministra
prowincjalnego (przełożonego wyższego), któremu jedynie przysługuje prawo
przyjmowania Braci. Minister prowincjalny powinien w rozmowie oraz korzystając
z innych uprawnień w tej materii - zbadać autentyczność powołania kandydata do Zakonu
i tylko minister prowincjalny może kandydata dopuścić do rozpoczęcia życia zakonnego.
Kandydat po otrzymaniu zgody zostaje najpierw skierowany do odbycia
rocznej próby w postulacie. Nie jest wówczas jeszcze zakonnikiem, ale zamieszkując
pod jednym dachem z braćmi ma możność z jednej strony przyjrzeć się życiu zakonnemu
z bliska oraz, z drugiej strony, ma szanse uzyskać formację chrześcijańską.
Po upływie formacji w postulacie kandydat może być dopuszczony do nowicjatu
- czyli roku próby zakonnej. Wówczas pierwszego dnia otrzymuje habit zakonny
z atrybutami nowicjusza ( tzw. kaparon zakładany na ramiona i sięgający z przodu i tyłu do
pasa). Nowicjusz podejmuje już wszystkie zewnętrzne obowiązki - modlitwę,
rozmyślanie, praktyki pokutne, wspólne rekreacje, prace na rzecz wspólnoty zakonnej,
ale wciąż nie jest zakonnikiem. Dopiero po upływie pełnego roku, za zgodą
Przełożonych - nowicjusz składa profesję zakonną (pierwsze śluby zakonne). Od tego
momentu staje się formalnie przyjęty do wspólnoty prowincjalnej Braci Mniejszych
Kapucynów. Ślubuje Bogu i Kościołowi, że będzie żył w czystości, ubóstwie
i posłuszeństwie oraz ślubuje, że będzie żył w ewangelicznej wspólnocie braterskiej
Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów.
W ten właśnie sposób można zostać Bratem Mniejszym Kapucynem. Jeśli
więc jesteś w stanie podjąć tę wyjątkową drogę życia, możesz zgłosić się do jednego
z naszych klasztorów lub wprost napisać do naszej Kurii Prowincjalnej. Możesz też
poprzez uczestnictwo w rekolekcjach powołaniowych zweryfikować swoje oczekiwania
odnośnie życia zakonnego, jego wizję i wyobrażenia. Możesz też zaprenumerować nasze
pisemko powołaniowe: „Braciszkowie św. Franciszka”.
Rekolekcje
franciszkańskie*
Wakacje letnie
21.08 - 25.08 Sucha Struga (Beskid Sądecki)
04.09 - 09.09 Ustrzyki Górne** (Bieszczady)
*Rekolekcje rozpoczynają się w Poniedziałek.
godz. 17:00, a kończą się w piątek po śniadaniu
**Rekolekcje dla chłopców i dziewcząt
Dni skupienia w klasztorze***
Lublin 15 - 17.09
Lubartów 20 - 22.10
Nowe Miasto n/Pilicą 17 - 19.11
Olsztyn 08 - 11.12
***Spotkania rozpoczynają się w piątek
o godz. 17:00,
a kończą się w niedzielę po śniadaniu.
Weź ze sobą: Pismo św.,
coś do pisania, śpiwór,
instrument muzyczny
na którym grasz.
Zgłoszenie prześlij pod adres
redakc
22
raciszkowie
B
świętego
Świętego
ranciszka
ranciszka
Pan jest moim pasterzem
Pozwala mi leżeć na
zielonych pastwiskach
Psalm 23
Rok XVII, nr 104
lipiec - sierpień, A.D. 2006
Rok XVII, nr 104
lipiec - sierpień, A.D. 2006
D
Dwumiesięcznik dla kandydatów do
kapucyńskiej wspólnoty zakonnej
i osób zainteresowanych
postacią św. Franciszka
Redakcja: Br. Piotr Wardawy,
Br. Paweł Szymala
nakład: 2000 egzemplarzy
Zainteresowanych regularnym
otrzymywaniem biuletynu prosimy
o przesłanie swojego adresu
do redakcji. Koszt prenumeraty
- dobrowolna ofiara
Na pierwsej str. br. Michał
Na ostatniej str. br. Szczepan
Duszpasterstwo Powołań Braci Mniejszych Kapucynów
ul. Kapucyńska 4, 00-245 Warszawa
tel: 022.831.31.09 lub 0600.407.346 [email protected]

Podobne dokumenty