Braciszkowie 104 2006 color.cdr
Transkrypt
Braciszkowie 104 2006 color.cdr
raciszkowie B świętego ranciszka Rok XVII, nr 104 lipiec - sierpień, A.D. 2006 Duszpasterstwo Powołań & Misje kapucyńskie Warszawskiej Prowincji Braci Mniejszych Kapucynów wszystkim pozwala nam iektórzy ji ac ak w as Wspaniały cz n codziennych zajęć. N inni oczynku, a ć trochę pla zmienić cho spędzić czas na wyp y ten e ażne jest, ab mogą dobrz ieś dodatkowe prace. W je to czas dany ac jak podejmując ać twórczo i owocnie: wak e miesiące dla jn st y y ac rz o ak k W y . w u czas tego dar y jm u n yzji: na jakie ar ec d m od Boga, nie też czasem życiowych szkole są ukończonej o p ić b ro wielu osób co ażne dokumenty, to bardzo w i e studia złożyć o zakonu wstąpić? Są n e z reg e powod go, albo do któ s i m y p a m i ę t a ć , ż te d o stopniu u s p r a w y . M decyzji zależy w dużym cie zaczniemy ych fundamen podejmowan y. Na jakim niezawodną skałą jest em rz p o je dyną i na czym my trosce poleca sne życie? Je ch budować wła Jezusa Chrystusa . Jego zy as emy do w o zawsze osob a z naszej stronny oddaj i w sk az ó w k ą ry, o m o cą wasze wybo ąc e b y ć p ch decyzji. g o m ły u k rą k ar ty ych i trafny aniu odważn w podejmow Piotr weł i Bracia Pa Spis treści Budować na skale - Benedykt XVI 3 Świadectwo Asi - Joanna Tasak Historia mojego powołania - br. Marcin Mikusiewicz 9 Misje kapucyńskie - br. Jerzy Pikuliński Brat Franciszek siostra Toyota - J.P. Antidotum na szwedzkie frustracje - J.P. 17 2 7 11 14 lipiec - sierpień 2006 Drodzy Młodzi Przyjaciele! Witam was serdecznie! Cieszy mnie wasza obecność. Dziękuję Bogu za to, że spotykam się z waszą nadzwyczajną serdecznością. Wiemy, że „gdzie dwaj albo trzej zgromadzeni są w imię Jezusa, tam On jest pośród nich” (por. Mt 18, 20). A was jest tutaj więcej. Dziękuję za to każdemu i każdej z was. A zatem Jezus jest tutaj. Staje dzisiaj wśród młodzieży polskiej ziemi, by mówić o domu, który nigdy nie runie, bo na skale jest utwierdzony. Tak mówi Ewangelia, której słów wysłuchaliśmy przed chwilą (por. Mt 7, 24-27). W sercu każdego człowieka, moi przyjaciele, jest pragnienie domu. Tym bardziej młode serce przepełnia przeogromna tęsknota za takim domem, który będzie własny, który będzie trwały, do którego będzie się nie tylko wracać z radością, ale i z radością przyjmować każdego przechodzącego gościa. To tęsknota za domem, w którym miłość będzie chlebem powszednim, przebaczenie koniecznością zrozumienia, a prawda źródłem, z którego wypływa pokój serca. To tęsknota za domem, który napełnia dumą, którego nie trzeba będzie się wstydzić i którego zgliszczy nigdy nie trzeba będzie opłakiwać. To pragnienie jest niczym innym jak tęsknotą za życiem pełnym, szczęśliwym, udanym. Nie lękajcie się tej tęsknoty! Nie uciekajcie od niej! Niech was nie zniechęca widok domów, które runęły, pragnień, które obumarły. Bóg Stwórca, dając młodemu sercu ogromną tęsknotę za szczęściem, nie opuszcza go w mozolnym budowaniu domu, któremu na imię życie. Drodzy Przyjaciele, nasuwa się pytanie: „Jak budować ten dom?” Zapewne to pytanie niejeden raz kołatało do waszych serc i jeszcze niejeden raz się pojawi. To jest pytanie, które nie raz trzeba sobie stawiać. Każdego dnia musi odzywać się w sercu: jak budować ten dom, któremu na imię życie? Jezus, którego słowa zapisane w Ewangelii według św. Mateusza usłyszeliśmy dzisiaj, wzywa nas do budowania na skale. Bo tylko wtedy dom nie może runąć. Co to znaczy budować na skale? Budować na skale to przede wszystkim budować na Chrystusie i z Chrystusem. Jezus mówi: „Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale” (Mt 7, 24). Nie chodzi tu o puste słowa, wypowiedziane przez kogokolwiek, ale o słowa Jezusa. Nie chodzi o słuchanie kogokolwiek, ale o słuchanie Jezusa. Nie chodzi o wypełnianie czegokolwiek, ale o 3 Braciszkowie św. Franciszka wypełnianie słów Jezusa. Budować na Chrystusie i z Chrystusem znaczy budować na fundamencie, któremu na imię miłość ukrzyżowana. To budować z Kimś, kto znając nas lepiej niż my sami siebie, mówi do nas: „Drogi jesteś drogi w moich oczach, nabrałeś wartości i ja cię miłuję” (Iz 43,4). To budować z Kimś, kto zawsze jest wierny, nawet jeśli my odmawiamy wierności, bo nie może zaprzeć się samego siebie (por. 2 Tm 2, 13). To budować z Kimś, kto stale pochyla się nad zranionym ludzkim sercem i mówi: „Ja ciebie nie potępiam. Idź i odtąd już nie grzesz” (J 8, 11). To budować z Kimś, kto z wysokości krzyża wyciąga ramiona i powtarza przez całą wieczność: „Życie moje oddaję za ciebie, bo cię kocham, człowieku”. Budować na Chrystusie to wreszcie znaczy oprzeć wszystkie swoje p r a g n i e n i a , t ę s k n o t y, marzenia, ambicje i plany na Jego woli. To powiedzieć sobie, swojej rodzinie, przyjaciołom i całemu światu, a nade wszystko samemu Chrystusowi: „Panie, nie chcę w życiu robić nic przeciw Tobie, bo Ty wiesz, co jest najlepsze dla mnie. Tylko Ty masz słowa życia wiecznego” (por. J 6, 68). Moi Przyjaciele, nie lękajcie się postawić na Chrystusa! Tęsknijcie za Chrystusem, jako fundamentem życia! Rozpalajcie w sobie pragnienie tworze-nia waszego życia z Nim i dla Niego! Bo nie przegra ten, kto wszystko postawi na miłość ukrzyżowaną wcielonego Słowa. Budować na skale, to budować na Chrystusie i z Chrystusem, który jest skałą. Święty Paweł mówiąc w Liście do 4 Koryntian o wędrówce narodu wybranego przez pustynię, tłumaczy, że wszyscy „pili z towarzyszącej im duchowej skały, a ta skała to był Chrystus” (1 Kor 10, 4). Zapewne nie wiedzieli ojcowie narodu wybranego, że tą skałą był Chrystus. Nie byli świadomi, że towarzyszy im Ten, który stanie się Ciałem, kiedy nadejdzie pełnia czasów. Nie musieli pojmować, że ich pragnienie zaspokajało samo Źródło życia, zdolne żywą wodą zaspokoić pragnienie każdego serca. Pili jednak z tej duchowej skały, którą jest Chrystus, bo tęsknili za wodą życia, bo jej potrzebowali. Wędrując przez życie, może niejednokrotnie nie jesteśmy świadomi obecności Jezusa. Ale właśnie ta obecność, ż y w a i wierna, obecność w dziele stworzenia, o b e c n o ś ć w Słowie Bożym i Eucharystii, we wspólnocie ludzi wierzących i w każdym człowieku odkupionym drogocenną Krwią Chrystusa, ta obecność jest niegasnącym ź r ó d ł e m l u d z k i e j s i ł y. J e z u s z Nazaretu, Bóg, który stał się Człowiekiem, stoi przy nas na dobre i na złe, i pragnie tej więzi, która będzie fundamentem prawdziwego człowieczeństwa. Czytamy w Apokalipsie te znamienne słowa: „Oto stoję u drzwi i kołaczę, jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną.” (Ap 3,20). Drodzy Przyjaciele, co to znaczy budować na skale? Budować na skale, to znaczy również budować na Kimś, kto jest odrzucony. Św. Piotr mówi do swoich wiernych o Jezusie jako „żywym lipiec - sierpień 2006 kamieniu, odrzuconym przez ludzi, ale u Boga drogocennym i wybranym” (1P 2, 4). Niezaprzeczalny fakt, że Bóg wybrał Jezusa, nie ukrywa tajemnicy zła, które sprawia, że człowiek jest w stanie odrzucić Tego, który go do końca umiłował. To odrzucenie Jezusa przez ludzi, o którym mówi św. Piotr, powtarza się w historii ludzkości i sięga również naszych czasów. Nie trzeba wielkiej bystrości umysłu, by dostrzec wielorakie objawy odrzucania Jezusa, również tam, gdzie Bóg dał nam wzrastać. Jezus niejednokrotnie jest ignorowany, jest wyśmiewany, jest ogłaszany królem przeszłości, ale nie teraźniejszości, a tym bardziej nie jutra, jest spychany do lamusa spraw i osób, o których nie powinno się mówić na głos i w obecności innych. Jeśli w budowaniu domu waszego życia napotykacie na tych, którzy pogardzają fundamentem, na którym budujecie, nie zniechęcajcie się! Wiara mocna musi przejść przez próby. Wiara żywa musi ciągle wzrastać. Nasza wiara w Jezusa musi często się konfrontować z niewiarą innych, by pozostać naszą wiarą na zawsze. Drodzy Przyjaciele, co to znaczy budować na skale? Budować na skale, to znaczy mieć świadomość, że mogą pojawić się przeciwności. Chrystus mówi: „Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom...” (Mt 7, 25). Te naturalne zjawiska nie tylko są obrazem różnorakich przeciwności ludzkiego losu, ale także wskazują na ich normalną przewidywalność. Chrystus nie obiecuje, że na budowany dom nie spadnie ulewny deszcz, nie obiecuje, że wzburzona fala ominie to, co nam najdroższe, nie obiecuje, że gwałtowne wichry oszczędzą to, co budowaliśmy nieraz kosztem wielkich wyrzeczeń. Chrystus rozumie nie tylko tęsknotę człowieka za trwałym domem, ale jest w pełni świadomy wszystkiego, co może zburzyć trwałe szczęście człowieka. Nie dziwcie się więc przeciwnościom, jakiekolwiek są! Nie zrażajcie się nimi! Budowa na skale to nie ucieczka przed żywiołami, które są wpisane w tajemnicę człowieka. Budować na skale znaczy liczyć na świadomość, że w trudnych chwilach można zaufać pewnej mocy. Drodzy Przyjaciele, pozwólcie, że powtórzę jeszcze raz: Co to znaczy budować na skale? To znaczy budować mądrze. Jezus nie bez powodu przyrównuje tych, co słuchają Jego słów i stosują je w praktyce do człowieka mądrego, który zbudował dom na skale. Głupotą jest bowiem budować na piasku, kiedy można na skale, dzięki której dom będzie mógł się oprzeć każdej zawierusze. Głupotą jest budować dom na takim gruncie, który nie daje pewności przetrwania w najtrudniejszych chwilach. Kto wie, może i łatwiej postawić swoje życie na ruchomych piaskach własnej wizji świata, może łatwiej budować bez Jezusowego słowa, a c z a s e m 5 Braciszkowie św. Franciszka i wbrew temu słowu. Ale kto tak buduje nie jest roztropny, bo wmawia sobie i innym, że żadna burza nie rozpęta się w jego życiu i w jego dom nie uderzą żadne fale. Być mądrym, to wiedzieć, że trwałość domu, zależy od wyboru fundamentu. Nie lękajcie się być mądrzy, to znaczy nie lękajcie się budować na skale! Drodzy Przyjaciele, i jeszcze jeden raz: Co to znaczy budować na skale? Budować na skale to także budować na Piotrze i z Piotrem. Przecież to do niego Pan powiedział: „Ty jesteś Piotr, skała i na tej skale zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16, 16). Jeśli Chrystus, Skała, kamień żywy i drogocenny nazywa swojego Apostoła skałą, to znaczy, że chce, żeby Piotr, a razem z nim Kościół cały, był widzialnym znakiem jedynego Zbawcy i Pana. Tu w Krakowie, umiłowanym mieście mojego Poprzednika Jana Pawła II, słowa o budowaniu na Piotrze i z Piotrem oczywiście nikogo nie dziwią. Dlatego mówię wam: nie lękajcie się budować waszego życia w Kościele i z Kościołem! Bądźcie dumni z miłości d o P i o t r a i do Kościoła, który został mu powierzony! Nie dajcie się zwieść tym, którzy chcą przeciwstawić Chrystusa Kościołowi! Jedna jest skała, na której warto budować dom. Tą skałą jest Chrystus. Jedna jest skała, na której warto oprzeć wszystko. Tą skałą jest ten, do którego Chrystus rzekł: „Ty jesteś Piotr czyli Skała, i na tej Skale zbuduję Kościół mój” (Mt 16, 18). Wy młodzi poznaliście dobrze Piotra naszych 6 czasów. Dlatego nie zapomnijcie, że ani ten Piotr, który przygląda się naszemu spotkaniu z okna Boga Ojca, ani ten, który teraz stoi przed wami, ani żaden następny nigdy nie wystąpi przeciwko wam ani przeciw budowaniu trwałego domu na skale. Co więcej, sercem i obiema rękami będzie wam pomagał budować życie na Chrystusie i z Chrystusem. Drodzy Przyjaciele, rozważając słowa Chrystusa o skale jako odpowiednim fundamencie dla domu, nie możemy nie dostrzec, że ostatnie słowo, to słowo nadziei. Jezus mówi, że choć rozszalały się żywioły „dom nie runął, bo na skale był utwierdzony”. Jest w tym Jego słowie jakaś niesamowita ufność w moc fundamentu, wiara, która nie lęka się próby, gdyż jest potwierdzona przez śmierć i zmartwychwstanie C h r y s t u s a . To wiara, którą po latach w y z n a św. Piotr w swoim liście: „Oto kładę na Syjonie kamień w ę g i e l n y, w y b r a n y, drogocenny, a kto w niego wierzy, na pewno nie zostanie z a w i e d z i o n y. ” ( 1 P 2 , 6 ) . Drodzy, młodzi Przyjaciele, lęk przed porażką może czasami zniweczyć nawet najpiękniejsze marzenia. Może s p a r a l i ż o w a ć w o l ę i odebrać wiarę, że istnieje dom zbudowany na skale. Może skłonić do uwierzenia, że tęsknota za domem to tylko młodzieńcze pragnienie, a nie projekt na życie. Odpowiedzcie na ten lęk razem z Jezusem: „Nie runie dom, gdy na skale będzie utwierdzony!” Odpowiedzcie na wątpliwości razem ze św. Piotrem: „Kto wierzy w Chrystusa, na pewno nie dozna zawodu!”. Bądźcie lipiec - sierpień 2006 J o a n n a Ta s a k j e s t p o l o n i s t k ą , pracuje w technikum. Podczas pielgrzymki Benedykta XVI do Polski pojechała na spotkanie z Ojcem Świętym do Krakowa. Podzieliła się z nami swoim doświadczeniem. Pamiętam, że bardzo przeżyłam śmierć Jana Pawła II. Nie wyobrażałam sobie, że mogę zobaczyć kogoś innego w białej sutannie, bo przez całe życie widziałam tylko jednego papieża… Pojechałam na Jego pogrzeb, bo musiałam tam być przy „moim Tacie”… Jednocześnie bałam się tego, że ktoś zajmie Jego miejsce… Po konklawe ucieszyłam się, że miejsce to zajął to właśnie kardynał Ratzinger, bo był to ktoś bardzo bliski Naszemu Papieżowi… Przypominałam sobie słowa Tryptyku rzymskiego, kiedy to Jan Paweł II błogosławił temu, komu zostaną przekazane klucze. Dzięki temu Kościół trwa. Śmierć i narodziny są nieuchronnością, ale wiara w ich sens dodawała mi wtedy sił. Nie byłam jednak pewna, czy chcę jechać na krakowskie Błonia. Wyjazd przerażał mnie z prozaicznych powodów: miałam dużo obowiązków w pracy, bałam się, że zachoruję, bo prognozy pogody nie nastrajały optymistycznie no i… nie jestem już taka młoda . Podjęłam jednak tę decyzję, chyba dlatego, że ten wyjazd mógł być też ważny dla nas jako dla wspólnoty DA. Pojechałam z nastawieniem, że Ojciec Święty będzie tam również dla mnie i właśnie mi chce przekazać coś bardzo ważnego. Zresztą, znacząca była tam sama obecność, wiedziałam, że raczej zobaczę Papieża tylko na telebimie. Patrząc na ten wyjazd z zewnątrz, niewiele się pomyliłam. Denerwowała mnie organizacja, to że nawet osoby odpowiedzialne za informowanie innych niewiele wiedziały, gigantyczne kolejki do toalet, deszcze nocą i brak miejsca, gdzie można by napić się odrobiny ciepłej herbaty… Ta lista mogłaby się ciągnąć w nieskończoność… Jednak w tym wszystkim był obecny Chrystus. Przyjechałam tam również dla Niego. Szczególnie poruszyły mnie słowa Benedykta XVI wypowiedziane na sobotnim spotkaniu. O budowaniu domu na skale. Kilka miesięcy temu ktoś bardzo mi bliski zaproponował, bym została jego żoną. Przeraziło mnie to, bo większość małżeństw która znam, nie jest szczęśliwa. Nie chciałam dzielić ich losu. Zastanawiałam się wiele dni, zanim podjęłam decyzję, a oto właśnie teraz Ojciec Święty przyszedł mi z pomocą, mówiąc „Niech was nie zniechęca widok domów, które runęły, pragnień, które obumarły. Bóg Stwórca, 7 Braciszkowie św. Franciszka dając młodemu sercu ogromną tęsknotę za szczęściem, nie opuszcza go w mozolnym budowaniu domu”. Te słowa utwierdziły mnie w podjętej już decyzji. Trzeba zaufać Bogu i pozwolić się Mu prowadzić. Innym wydarzeniem z tej pielgrzymki, które długo zapamiętam, było doświadczenie Zacheusza. Siedząc na Błoniach zdawałam sobie sprawę, że Papieża zobaczę albo dość wyraźnie na telebimie, albo jako białą plamkę gdzieś na horyzoncie… W całkiem prozaicznych poszukiwaniach zawędrowałam w nieznane mi rejony. Ujrzałam tam ludzi gromadzących się wzdłuż ulicy. Domyśliłam się, że chyba będzie tędy przejeżdżał Papież. Nie było szans go zobaczyć ustawiając się w tym tłumie. Okazało się, że nawet drzewa są obstawione… Oprócz jednego… Byłam akurat z koleżanką z duszpasterstwa i od razu wiedziałyśmy, że to dla nas szansa, by zobaczyć „Papę”. Pewnie wyglądałyśmy komicznie, ale czy Zacheusz się tym przejmował, gdy chciał ujrzeć Jezusa? Najtrudniejszym doświadczeniem (pewnie nie tylko dla mnie) było nocne czuwanie. Zwłaszcza, kiedy zaczął padać deszcz. Przemokło mi wszystko: ubrania 8 (łącznie z kurtką przeciwdeszczową), śpiwór, karimata; nawet to, co było w plecaku… Było nam tak zimno, że spakowaliśmy swoje rzeczy i chodziliśmy w środku nocy po Błoniach, żeby nie za-marznąć. K o m u n i k a t y o ogrzewanych namiotach i ciepłej herbacie okazały się zwykłą kaczką dziennikarską, nawet nie mieliśmy gdzie się schronić. Po kilku godzinach takiego spaceru znaleźliśmy drzewo… P o s t a n o w i l i ś m y z kolegą się pod nim położyć. Marcin wyjął d w u o s o b o w ą i z o m a t ę i przykryliśmy się aluminiową folią. Miało nam być za chwilę ciepło… Oszukiwaliśmy sami siebie, że już czujemy to ciepło. Wyglądaliśmy komicznie. Pod złotą folią i parasolem… O 4 zaczęli przechodzić obok nas pielgrzymi przybywający już na niedzielną Mszę. Zatrzymywali się i głośno komentowali ten widok… Niektórzy nawet bez ogródek zaglądali do nas pod parasol… A my trzęśliśmy się z zimna… Miałam wszystkiego dość i modliłam się, żeby już była godzina 14, bo o tej porze prawdopodobnie bylibyśmy w autokarze… Pan Bóg przyszedł nam z pomocą i w jednym z akademików o wdzięcznej nazwie Olimp znaleźliśmy schronienie. Chociaż siedziałam na betonie na mokrym złożonym śpiworze, błogosławiłam to miejsce, bo nie wiało i nie padało nam na głowę. W łazience mogliśmy umyć zęby i twarz… To dało nam siłę, by wrócić na B ł o n i a i uczestniczyć w Mszy świętej. „Duch ochoczy, ale ciało słabe”… - przespałam kazanie, ale wiedziałam, że przecież te Słowa gdzieś we mnie zakiełkują. I lipiec - sierpień 2006 Br. Marcin Mikusiewicz urodził się w 1982 r. u podnóży Gór Świętokrzyskich w Kielcach. Przedziwnie prowadzony drogami Bożej Opatrzności zamieszkał w kraju królowej angielskiej, gdzie Pan Jezus powołał go do kapucyńskiej wspólnoty. Dzisiaj jest polskim kapucynem w Anglii Bóg nas prowadzi tajemniczymi drogami, czasami nie wiadomo jak i dokąd. Tak też mogę powiedzieć stało się to w moim wypadku. Urodziłem się w Kielcach 24 lata temu, a historia mojego powołania (patrząc na to wszystko teraz), zaczęła się, kiedy poważnie zachorowałem jak miałem czternaście lat. Moje nerwy zostały uszkodzone, tak że przestałem biegać i miałem coraz większe trudności z chodzeniem. W Polsce lekarze nie dali mi żadnej diagnozy. Ponieważ moja mama była wcześniej w Londynie, rodzina postanowiła, że tam spróbujemy leczenia. Ukończyłem S z k o ł ę Podstawową w Kielcach i mając czternaście lat przyjechałem do Londynu z mamą. Lekarstwa nie poma- gały i lekarze nie mogli dużo zrobić dla mnie. Moja mama miała książkę o Ojcu Pio, więc napisała do niego list, a drugi do Papieża Jana Pawła II. Muszę powiedzieć, że poczta szybciej dochodziła do Ojca Pio niż do Ojca Ś w i ę t e g o , b o o n n a m wcześniej odpowiedział na list! Po jego odpowiedzi wszystko się zmieniło. Jednego ranka po Mszy Świętej pamiętam jak wróciłem do domu, położyłem się na łóżku i nagle poczułem, że moje stopy się poruszyły (czego nie robiły przez trzy lata). Już nie myślałem więcej o pieniądzach, które będę zarabiał, czy jakim samochodem będę j e ź d z i ł (chciałem mieć Jaguara). W zamian za to w moich myślach pojawiło się wyobrażenie o zakonnikach niosących krzyże przed sobą i modlących się nieustannie, czyniących pokutę, wielbiących i wysławiających Boga, chodzących zawsze w Jego obecności. Czułem, że ja też bym tak chciał. Pierwszym krokiem w odnalezieniu tego, do czego Pan Bóg mnie powołał, było wstąpienie do Franciszkańskiego Zakonu Świeckich. Miałem wtedy 17 lat 9 Braciszkowie św. Franciszka i już na pierwszym spotkaniu odczułem potrzebę należenia do tej r o d z i n y. P ó ź n i e j w p a r a f i i z o b a c z y ł e m ogłoszenie zapraszające na spotkanie wszystkich zainteresowanych zostaniem księżmi w diecezji. Pojechałem, ale od razu czułem, że to nie dla mnie. Będąc już w rodzinie Franciszkańskiej, przy klasztorze Braci Mniejszych, podjąłem decyzję, aby ich się spytać na temat mojego możliwego wstąpienia. W trakcie rozmowy wiedziałem, że to też nie dla mnie. W czasie rozmowy opowiadałem o mojej historii z Ojcem Pio i brat wtedy dał mi adres do Kapucynów w Londynie. W momencie kiedy s p o t k a ł e m pierwszego kapucyna wiedziałem, że trafiłem do swojego domu i to do nich muszę dołączyć. Pod tym względem Pan Bóg mi ułatwił wybór mojego powołania, nie musiałem się głowić bardzo, do którego Zakonu miałem wstępować. Tak więc po paru latach czekania, w końcu zostałem przyjęty do Zakonu w prowincji Wielkiej Brytanii. Pierwszy rok s p ę d z i ł e m w Erith, blisko Londynu. Dwa lata temu mój nowicjat spędziłem w Dublinie, w Irlandii. We wrześniu 2005 złożyłem moje śluby czasowe na trzy lata. O b e c n i e j e s t e m z n o w u w Erith, a od września powinienem zacząć studia teologii w Oxford. Jeżeli ktoś by to przewidział dla mnie 10 lat temu, zacząłbym się śmiać. Widocznie Bóg ma dobre poczucie humoru! Jak się tutaj w Anglii znalazłem, to tylko On w pełni wie. Ja tylko dziêkujê, a to, ¿e mnie poprowadzi³ i postawi³ w tej wielkiej rodzinie braci. Jak jeden z braci mi niedawno powiedzia³, nie wa¿ne gdzie siê jest, jak daleko od domu czy rodziny, je¿eli siê jest z Jezusem. To jest najwa¿niejsze. Ja czujê siê miêdzy braæmi jak u siebie 10 w domu, czy to w Anglii, Irlandii czy w Polsce. Moja przygoda trwa. Niech Bóg tak lipiec - sierpień 2006 Br. Jerzy Pikuliński - sekretarz misyjny, dusza franciszkańska, osobowość wrażliwa i otarta na dialog ze światem stworzeń nieożywionych. W poniższych artykułach poprowadzi nas przez misyjne placówki Prowincji Warszawskiej i zabierze siostrą Toyotą na górską wyprawę. Kapucyni na misjach i w krajach nowej ewangelizacji, czy są potrzebni? Czy Pan Bóg ich tam potrzebuje? Czy w Polsce nie ma dość pracy dla wszystkich kapłanów i zakonników? Trudne pytanie, ale zważywszy na słowa papieża Benedykta XVI do duchowieństwa w Archikatedrze Warszawskiej nie sposób tkwić tutaj w Polsce, w „bezpiecznym świecie”, podczas gdy w różnych częściach „niebezpiecznego, trzeciego świata” jest tylu ludzi, którym trzeba zanieść Ciało, Słowo, Miłosierdzie. Przybliżamy Wam dzisiaj nasze miejsca obecności misyjnej i ewangelizacyjnej poza Polską. Białoruś Białoruś Na Białorusi są cztery wspólnoty kapucyńskie, a trzech Braci mieszka i obsługuje powierzone im parafie samotnie. Jesteśmy obecni w okręgu grodzieńskim, mińskim i witebskim na terenach historycznie zamieszkałych także przez ludność polską. W Dokszycach (okręg witebski, północna Białoruś), czterotysięcznym miasteczku, jest nasz główny klasztor. Mieszka tam obecnie pięciu Braci i sześciu postulantów. Tam też jest siedziba Wiceprowincjała przełożonego utworzonej w 1997 roku Wiceprowincji Białoruskiej pw. Błogosławionego Honorata. Bracia postulanci z Białorusi poznają tam podstawy języka polskiego, by móc potem dołączyć do polskich postulantów, pójść do nowicjatu, a wreszcie do junioratu bądź seminarium. Bracia z Dokszyc obsługują miejscową parafię oraz kilka kaplic dojazdowych. Do wspólnoty w Dokszycach należy też Brat, który pracuje w Wierchniedwińsku (dawniej to miasteczko nazywało się Drysa). W Lipniszkach (Białoruś zachodnia, okręg grodzieński) przez długie lata mieszkał i pracował śp. o. Karol Szczepanek, jeden z dwóch Kapucynów, którzy w czasach ZSRR przechowali obecność naszego Zakonu jeszcze sprzed wojny (od 1939 r.). W Lipniszkach mieszka trzech Braci, obsługują parafię i kilka kaplic dojazdowych. W Mołodecznie, 100-tysięcznym mieście leżącym ok. 60 km. na zachód od Mińska, czterej bracia zmagają się z trudami budowy nowego kościoła i klasztoru. Tymczasem obsługują swoją parafię obejmującą ok. połowę miasta oraz kaplice dojazdowe. Do wspólnoty należy też Brat pracujący w Mińsku i Smolewiczach. W Słonimiu jest czterech braci, obsługują kilka parafii i kaplic dojazdowych. Mieszkają w dawnej szkole. Do ich wspólnoty należy brat z Międzyrzecza koło Zelwy. 11 Braciszkowie św. Franciszka Łotwa Na Łotwie jest nas siedmiu. Mieszkamy i pracujemy w czterech miejscach. W Rydze obsługujemy dwie parafie: św. Alberta i św. Józefa. Kościół św. Alberta jest największy w Rydze. Przy tej parafii mieszka trzech braci. Posługują różnym wspólnotom, m.in. jedynej na Łotwie wspólnocie Neokatechumenatu. W położonym ok. 30 km na południe od Rygi miasteczku Olaine powstaje nowy dom kapucyński. Już wybudowano kościół i część klasztoru. Póki co mieszka tam dwóch braci. Jeden z nas mieszka w łatgalskiej miejscowości Vilaka, w pobliżu dawnego klasztoru kapucyńskiego. Szwecja W Szwecji jesteśmy od 1986 roku. Od niedawna istnieje tam Kustodia św. Franciszka, co świadczy o stopniowym ale konsekwentnym rozwoju tej dwudziestoletniej już obecności. Jest nas tam dziesięciu, jedenasty brat wyjedzie w te wakacje. Pierwszym naszym domem jest klasztor w Sztokholmie-Nacka. Obsługujemy tam dwie parafie: św. Konrada z Parzham i św. Rodziny. W Sztokholmie mieszka trzech Braci. Kolejny dom jest w Skovde, gdzie mieszka również trzech Braci i gdzie też obsługują parafię. Ostatni nasz dom mieści się niedaleko Goeteborga, w Angered, 12 miasteczku zamieszkałym prawie tylko p r z e z o b c o k r a j o w c ó w, g ł ó w n i e przybyszów z Afryki i dawnej Jugosławii. Ponadto obsługujemy Polską Misję Katolicką w Goeteborgu. Ameryka Pd. W tej części świata jesteśmy od 1972 roku. Pracujemy tam wspólnie z Braćmi z USA, Hiszpanii, Gwatemali, Hondurasu i Salwadoru. Nasza praca polega tam głównie na obsłudze parafii i bardzo licznych kaplic na wioskach w górach. W Gwatemali mieszkamy w dwóch wspólnotach. Jest tam nas czterech. Jeden z nas pracuje w Chiquimula, mieście zwanym „perłą wschodu Gwatemali”. To miasto jest niezwykle gościnne dla Kapucynów z Polski są tam praktycznie nieprzerwanie od lat 70-tych. Dom w Chiquimula jest jednocześnie siedzibą Kurii Wiceprowincjalnej. Pięciu braci różnych narodowości obsługuje kilkadziesiąt kaplic w wioskach. Do wspólnoty w Quezaltepeque należy trzech braci z naszej Prowincji. Obsługują trzy parafie i łącznie 84 kościoły, kaplice i oratoria. W Salwadorze jesteśmy w domu w Santa Ana. Na tej ziemi do niedawna nękanej wojną domową trzech braci Polaków pełni posługę i daje świadectwo życia franciszkańskiego. Gabon Od 2000 roku jesteśmy w Gabonie, w Afryce Równikowej. Mieszkamy w trzech wspólnotach. Jest nas tam ośmiu. lipiec - sierpień 2006 na rozległych rozlewiskach). Pierwszy dom bracia założyli w małej wiosce Essaza. Obecnie mieszka ich tam czterech. Jeden z nich obsługuje maryjne sanktuarium narodowe w Melen. Pozostali uwijają się w pracy na rzecz miejscowej parafii i licznych wspólnot na wioskach. Drugi dom jest w N'toum. To całkiem spore jak na gabońskie warunki miasteczko jest też siedzibą parafii św. Tomasza Apostoła. Pracuje tam dwóch braci. Ostatnio dwaj bracia zamieszkali też w Cocobeach miasteczku nad Atlantykiem tuż przy granicy z Gwineą Równikową. Posługują ludziom różnych narodowości, regularnie też odwiedzają ludzi na tzw. barkaderach (bardzo dziewicze tereny bez dostępu cywilizacji Oceania Jeden z naszych Braci dołączył do misji prowadzonej przez Kapucynów z USA. Do niedawna pracował w Tari, w szkole św. Franciszka. Jeszcze nie odkryliśmy wszystkich zaproszeń, jakie kieruje do nas Pan Jezus. Póki co pomożemy Braciom w Anglii i Turcji, aby obecność kapucyńska tam właśnie przetrwała pomimo braku lokalnych powołań. Oczekujemy, że Pan Jezus, Mistrz Apostołów, odkryje przed nami nowe horyzonty i nowe wezwania, do jakich 13 Braciszkowie św. Franciszka Kolejny dojrzały owoc mango z hukiem spadł z drzewa na ziemię. Właśnie ten niepokojący odgłos, a nie terkoczące i wyjące za oknem motocykle i samochody obudziły mnie nad ranem. Chiquimula budziła się ochoczo do nowego dnia. Dnia, który dla mnie oznaczał jedno: wyjazd z Bratem Franciszkiem Pietruchem w góry, do najwyższych wiosek Sauce i Puente. Kawa, czarna fasolka i tortilla poranne menu urozmaicone tylko wyjątkowo ostrą papryczką chili wprawiło mnie w dobry nastrój. Na podwórku odezwał się rozbudzony leniwie z błogiego snu silnik klasztornej Toyoty Hi-Lux. Jeszcze ostatnie zawołanie na korytarzu: „Andrzej, wziąłeś wszystko?” Potem pogodne spojrzenie i pytanie: „Najadłeś się? Bo następny posiłek nie wiem, o której będzie…” Wsiedliśmy. Krótka rozmowa z jakimś dobrodziejem w bramie klasztoru. Toyota po chwili ruszyła. Pamiętała wczorajszą wyprawę bardzo podobną do dzisiejszej i do setek im podobnych. Ruszyliśmy w stronę najwyższych wulkanów. A Toyota swoje: „Ej, no… Przecież nie mam turbosprężarki!” A zapytany o kwestię turbo Brat Franciszek odparł: „Bez turbo tutaj są 14 lepsze dłużej silniki pracują! Nie musimy tak często remontować, ani kupować samochodów”. Najpierw przysłowiowa „bułka z masłem” łagodne podjazdy wśród drzewek nieznanych mi gatunków. Wyschnięte koryto rzeki wróżyło: „tylko patrzeć, jak przyjdzie pora wilgotna i wszędzie się zazieleni i radośnie popłynie rzeka”. W porze suchej wielu Indian Chorti', do których jedziemy, nie dożywa pory deszczowej. Susza zabija wiele dzieciaków, które i tak na co dzień cierpią w wyniku niedożywienia. Kolejne mijane wioski coraz bardziej przywodzą na myśl, jak bardzo obecność kapucynów zmieniła okolice Chiquimuli. W każdej niemal napotkanej osadzie można dostrzec kościół. Budowali je nie tylko katolicy dla siebie, ale i innowiercy dla katolików. Brat Franciszek zbudował ich wiele trudno powiedzieć, ile. Ale nie tylko kaplice także drogi, szkoły, mosty często miejscowa ludność była zainspirowana właśnie delikatnymi, acz stanow-czymi sugestiami naszych braci. Wreszcie droga zaczęła bardziej przypominać wijący się wśród gór i przepaści wyjazd z podziemnego garażu, bądź parkingu. Wreszcie się zaczęło. Diesel Toyoty wzdychał rozpaczliwie do Brata Franciszka: „Włącz jedynkę! Nie daję lipiec - sierpień 2006 rady!” Miłosierdzie Brata Franciszka chyba nie zna granic włączył upragnioną jedynkę. Jest ok. Dojechaliśmy do Sauce. Zegarek pokazuje południe. Ile przejechaliśmy? Parę kilometrów. Może kilkanaście. Ile zostało? Szkoda pytać… Droga szaleńczo uciekała z wioski w góry. Nawet nie chcałem myśleć o dalszej jeździe nad prze-paściami. Andrzej, Brat z Hondurasu, został w Sauce. Miał odprawić Mszę Świętą dla bardzo licznej wspólnoty wiernych. A my z Bratem Franciszkiem ruszyliśmy w góry… W góry? To jeszcze można wyżej jechać? Można. Droga zbudowana w ramach programu „żywność za pracę”. Zbudowana rękami Indian Chorti'. Droga dostosowana do ich mentalności. Niebezpieczna, ale przecież oni tu żyją. Po tej drodze chodzą zwykle pieszo. Niebezpieczna ale tylko dla nas przybyszów z nizin. Moja dusza wielokrotnie w czasie tej jazdy siadała mi na ramieniu chcąc odlecieć. Wysokość? Przecież mam lęk wysokości! Zapomniałem. Było wysoko, ale zachwyt nad widokami był wspanialszy od lęku. Wreszcie La Puente. Jest wczesne popołudnie. Spowiedź trwała chyba z półtorej godziny. Wreszcie stanęliśmy przy Ołtarzu. Msza Święta w górach wśród Indian. Wrażeń nie da się opisać, ani porównać z czymkolwiek. Prawdziwe święto. Kapłan przyjeżdża tu raz na miesiąc. Przychodzą chyba wszyscy. Wielu nie rozumie kapłana, bo mówią w swoim narzeczu Chorti'. Nieważne grunt, że dzieciaki garną się do Ołtarza, że chcą słuchać i przyjmować do serc Pana Jezusa. Po niemal trzech godzinach od przyjazdu kończymy Mszę świętą. Teraz musimy wrócić po Andrzeja. Jedziemy „drogą” do Sauce. Brat Franciszek mówi: „Kiedyś te drogi pokonywaliśmy pieszo, bądź na mule. Dzisiaj jest łatwiej. Nie trzeba 15 Braciszkowie św. Franciszka wyjeżdżać na całe tygodnie w góry do kaplic.” Po godzinie już w komplecie dojeżdżamy do przełęczy. Tu coś zjemy. Istotnie, wysoko, na niemal 2500 metrów otwieramy burtę pick-upa. Rozstawiamy kubki, bo pić się chce. Zauważam, że opaliłem sobie prawą rękę. Trzymałem nią uchwyt nad głową przez cały Boży dzień. Właściwie tropikalne słońce „spaliło” mi ramię. Skóra przestała mi schodzić po tygodniu. Jemy konserwę rybną, tortille, paprykę. Skromnie, ale dziwnie sycąco. 16 Ruszamy w dół. Podczas pogawędki nagle Brat Franciszek skręca w lewo na skały. Gdy stanęliśmy wyjaśnił: „Hamulce przestały działać. Chyba się płyn h a m u l c o w y zagotował”. Po dziesięciu minutach znowu ruszyliśmy w dół. Teraz ostrożniej, na „jedynce z redukto-rem”, bardzo powoli. Dotarliśmy do Chiquimuli, gdy już było ciemno. Co tego dnia się wydarzyło? Nic. Dwóch kapła-nów udało się odprawić dwie Msze święte w dwóch wioskach. Nic nadzwy-czajnego. Jutro pojadą tak samo, ale do innych wiosek. Pojutrze też. I tak dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc, rok… Gdy po starcie z lotniska w Gwatemala City spoglądałem na przemykające pod samolotem góry i wulkany pomyślałem: tu wszędzie są ludzie, tu pewnie są gdzieś misjonarze, Franciszek, Andrzej, drugi Franciszek, lipiec - sierpień 2006 Gazeta Goeteborgs-Posten wydrukowała zdjęcie załamanego kibica po przegranym meczu decydującym o przejściu do dalszych rozgrywek i dała podpis: „Dzięki i Adieu!” Do załamującej letniej, a właściwie jesiennej pogody dołączyła jeszcze ta przykra okoliczność. Nie pomógł ani Ljungberk, Larsson ani Mehlberg. Co zawiodło? Przed meczem: "Nastroje w Szwecji są bardzo optymistyczne. Mamy reprezentację, która składa się z wielu młodych zawodników i rozwija się przez cały czas". - Lasse Sandlin, dziennikarz gazety "Aftonbladet". Br. Robert Po meczu: Już po pierwszej bramce dziennik Expressen napisał w wydaniu internetowym - "witajcie w piekle". Po następnej bramce stwierdził - "koniec imprezy i marzeń". Aftonbladet prosił do końca - "sprawcie nam cud", a Dagens Nyheter opisał mecz jako "koszmar w Monachium". Szwecja znalazła się w nastroju żałoby po przegranym meczu z Niemcami, a media oceniają spotkanie jako "koszmar", "koniec zabawy i marzeń" i "brutalną prawdę" (za Wirtualną Polską). Czego potrzeba Szwecji? Brat Robert urodził się w Polsce, ale od siódmej klasy mieszkał z rodzicami w Szwecji. Wychowywał się w tym społeczeństwie, dobrze poznał niezwykle trudny język szwedzki, interesuje się szwedzką kulturą. Wstąpił do Kapucynów, bo zachwycił go Ojciec Pio. Proste. Robert opowiada o Kościele w Szwecji z wypiekami na twarzy. „Żebyś ty wiedział, jak się 17 Braciszkowie św. Franciszka Ich wiara rodzi się w dojrzały sposób. ten Kościół rozwija! Oczywiście, dzięki imigrantom. A najciekawsze, że zmienia się opornie mentalność samych Szwedów i ich nastawienie do ogólnie rzecz biorąc transcendencji. A Kościół im większy, im bardziej liczebny tym bardziej przyciąga!” I zaraz zaczyna wyliczać owoce rozwoju Kościoła. Ludzie się zmieniają, już nie wołają na nas, że jesteśmy „zarazą katolicką”. Już jest spokojnie. Akceptują nas. Od czterech lat jesteśmy legalni jako Kościół Katolicki, bo dotąd demokratyczna Szwecja była krajem wyznaniowym. Dajemy ludziom wiele radości. Jesteśmy z nimi, przyzwyczaili się do nas. Przychodzą do nas i staje się to normalne. Ludzie należący do Kościoła to najczęściej neofici bądź konwertyci. Przychodzą tu po długim namyśle. 18 Tak sobie pomyślałem Szwecja, kraj św. Brygidy, św. Henryka. Kraj, w którym przed reformacją były dwie kustodie franciszkańskie i kilkadziesiąt klasztorów Braci Mniejszych ta sama Szwecja dzisiaj jest sfrustrowana sama sobą, wytworami własnej kultury, zwłaszcza, gdy przeżywała boom lat siedemdziesiątych. Dzisiaj widzi, że to nie wystarczy, aby hołubić dorobek materialny i kulturalny. Dzisiaj widzi potrzebę głębokiej wiary i to właśnie może dać Szwecji Kościół i Jego posługa. I po to właśnie m.in. dziesięciu Braci Kapucynów w Sztokholmie, Skovde i Angered czeka dzień i noc na udręczonych poszukiwaniem Boga Szwedów. Po to coraz bardziej starają się ogłosić społeczeństwu, że są gotowi odpowiedzieć na każdą potrzebę duszpasterską. Po to jeżdżą po kilkadziesiąt, kilkaset kilometrów do mikroskopijnych wspólnot katolickich ż y j ą c y c h w niewyobrażalnej dla nas diasporze, aby zawieźć im Eucharystię i Słowo Jezusa, prawdziwe Słońce nie znające zachodu. Jezusa, który jako jedyny może być Lekarzem i Lekarstwem dla(J.P.) lipiec - sierpień 2006 Br. Krzysztof Kościelecki - przez 15 lat był dyrektorem Ośrodka Apostolstwa Trzeźwości w Zakroczymiu. W tej pracy kontynuował dzieło zapoczątkowane przez ojca Benignusa, którego charyzmatyczną postać i działalność przybliża nam w niniejszym artykule. Br. Krzysztof jest obecnie przełożonym klasztoru w Rywałdzie Królewskim i jednocześnie kustoszem miejscowego sanktuarium maryjnego. Wa r s z a w s k a P r o w i n c j a B r a c i Mniejszych Kapucynów wydala wielu wspaniałych braci. Jedni zostali przez Kościół oficjalnie uznani świętymi, inni też byli, takimi byli chociaż być może oficjalnie nigdy o nich tego nie usłyszymy. Do chwały świętości, czy tej oficjalnej, czy tej "cichej" dochodzili żyjąc w naszej braterskiej wspólnocie. Pracując i wypełniając swoje obowiązki tam, gdzie ich Bóg postawił. Jedną z postaci, która na życiu prowincji odcisnęła ogromne piętno, był ojciec Benignus Jan Sosnowski. Kim był ten zakonnik? Urodził się w 1916 r. w Białymstoku. Już jako mały chłopiec widział pijącego sąsiada, który swoim piciem wyrządzał wiele krzywdy najbliższym. Zapewne ten obraz wycisnął głębokie i niezatarte piętno na całym życiu przyszłego Ojca. Jak sam wspominał, na studiach seminaryjnych spotkał pochodzącego z Łodzi współbrata Fidelisa Chojnackiego, który "zaraził" go ideą trzeźwości. Nie tylko obruszał się na pijących, ale starał s i ę t e m u uzależnieniu jakoś zaradzić. Dziś Fidelis cieszy się już chwałą nieba. Został zaliczony w poczet błogosławionych męczenników drugiej wojny światowej w 1999 r. Idea trzeźwości przekazana przez Fidelisa tak głęboko zapadła w umysł młodego Benignusa, że nawet w ciemnych dniach pobytu w obozach koncentracyjnych myślał, jak będzie pomagać ludziom potrzebującym pomocy, gdy uzyska wolność. Upragniona wolność przyszła i o. Benignus wrócił do Polski. W Zakroczymiu, gdzie został skierowany, podjął dzieło odbudowy kościoła i klasztoru ze zniszczeń wojennych. Ale starał się również dostrzec problem zniewolenia alkoholowego wśród miejscowej ludności. Przychodził im często z konkretną materialną pomocą. Gdy po kilku latach został wybrany prowincjałem, tę ideę otrzeźwienia przekazywał braciom klerykom. Dziś w naszej prowincji można spotkać starszych ojców, którzy w różnych placówkach prowadzą pracę trzeźwościową. Są to właśnie wychowankowie o. Benignusa. Nie poprzestawał tylko na etapie głoszenia trzeźwości, ale szukał sposobów, by stworzyć miejsce, w którym przekazywana byłaby fachowa wiedza z tego zakresu. Tak zaczęła powoli dojrzewać i w praktyce urzeczywistniać się idea stworzenia 19 Braciszkowie św. Franciszka miejsca zajmującego się skoordynowaną pracą trzeźwościową. W Zakroczymiu, który Ojciec najlepiej znał, powstał pomysł powołania do życia takiego miejsca. Na terenie klasztornych zabudowań gospodarczych zaczęto wznosić placówkę. Najpierw miał być to dom rekolekcyjny, po kilku latach przemianowano na Ośrodek Apostolstwa Trzeźwości. Oficjalnie powołano OAT w roku 1968. Niedługo, będziemy obchodzić jego czterdziestolecie. Dziś jest to placówka znana w Polsce i świecie, która pomaga ludziom uzależnionym, ale także motywuje do abstynencji tych, którzy nie są uzależnieni. Patrząc z perspektywy lat widać, jak wielkim charyzmatykiem był o. Benignus, choć czasami niezrozumiany, prowadził swoje dzieło do końca. W ostatnich latach życia, gdy ponownie wrócił do Zakroczymia był już osobą schorowaną w podeszłym wieku. Obserwowałem, jak nie poddawał się chorobie i interesował się tym, co dzieje się w jego ukochanym Ośrodku. Przyjeżdżającym alkoholikom służył spowiedzią i rozmową. Był to szczęśliwy czas i dla o. Beniugnusa, bo był blisko ludzi i dla nich, bo mogli dotknąć się "świętego", jak sami mówili o Ojcu. Codziennie rano był w chórze. Nie opuszczał wspólnych modlitw, chociaż mógł to czynić i nikt nie brałby mu tego za złe. W chórze zakonnym był wcześniej od innych. To chyba stąd płynęła jego siła i moc. Interesował się także życiem i dalszymi losami swoich wychowanków, tych, którzy śpiewali w chórze. Często przychodzili do niego do klasztoru, by opowiedzieć, co się u nich dzieje, jak funkcjonują ich rodziny, podzielić się codziennymi troskami. 20 Zawsze wychodzili umocnieni i podniesieni na duchu. Interesował się i tymi, którzy jeszcze cierpią na skutek choroby alkoholowej. Był wielkim miłośnikiem śpiewu gregoriańskiego. Dlatego założył chór i sprowadzał najlepszych znawców tego śpiewu by uczyli chórzystów. Do dziś w naszym kościele w Zakroczymiu w każdą niedzielę o godz. 10.00 jest odprawiana Msza św. tzw. gregoriańska. Uczestniczą w niej alkoholicy przyjeżdżający do naszego Ośrodka, ale także mieszkańcy sąsiednich miejscowości. Nie stronił od pracy fizycznej. Byli nowicjusze, którzy tu w Zakroczymiu odbywali nowicjat, widzieli ojca z grabiami i łopatą jak kopał grządki lub porządkował alejki. W naszym ogrodzie rosło wiele kwiatów i drzew. O to wszystko o. Benignus miał staranie. Warto także podkreślić jeszcze jedną cechę osobowości o. Benignusa jego ciągłe dokształcanie się. Na stoliku w jego celi widziałem rozłożone czasopisma trzeźwosciowe. Czytał. Był na bieżąco z najnowszymi osiągnięciami w tej dziedzinie. Także nas, młodych zachęcał, byśmy podnosili swoje kwalifikacje w tej dziedzinie. Odszedł do Pana - jak niektórzy mówią "na wieczny mityng" - 9 listopada 1997 r.. Na pogrzeb przybyli przyjaciele i znajomi tych, którym w życiu wyprostował ścieżki. Dopiero tu zobaczyliśmy, jakiego gigantycznego dzieła dokonał ten pokorny zakonnik. Wierzę głęboko, że z wysokości niebios opiekuje się swoim dziełem i wspiera swoich następców. lipiec - sierpień 2006 Sucha Struga i n p r e i 1-25 s - Beskid Sądecki 2 Rekolekcje w górach, czyli dla tych, którzy nie boją się wędrówek po pięknych szlakach Beskidu Żywieckiego. Sucha Struga jest położona ok. 20 km od Nowego Sącza (stacja Rytro). Nasza kwatera będzie się znajdowała w jednym z najwyżej położonych domów, czyli w miejscu, gdzie zaczynają się beskidzkie szlaki. W górach z natury rzeczy jest się bliżej Boga, dlatego zachęcamy odważnych do modlitwy, wędrówki i wspólnego poznawania św. Franciszka w klimacie górskiej przyrody późnego sierpnia. Rekolekcje dla chłopaków przynajmniej po gimnazjum. Ustrzki Górne - Bieszczady 4-9 ia n ś e wrz Bieszczadzka jesień ze św. Franciszkiem w Ustrzykach Górnych. Jest to górska wioska, w której zagościmy na kilka dni. To spotkanie jest przygotowane szczególnie dla młodzieży studiującej, która już pozdawała wszystkie egzaminy i ma wolny czas na wypoczynek i spotkanie z Bogiem w naszej tymczasowej franciszkańskiej wspólnocie. Organizatorami tych rekolekcji jesteśmy my, czyli bracia Kapucyni oraz siostry Honoratki. Zakwaterowanie będzie w schronisku, które nie jest zwykłym domem, a czymś w rodzaju luksusowej stodoły, dostosowanej do potrzeb turystów; warunki dość proste (strumieni z czystą i orzeźwiającą wodą w górach nie brakuje). Zapraszamy odważną młodzież (Po szkole średniej) do przeżycia tej franciszkańskiej przygody. 21 Na początek... Święty nasz Ojciec Franciszek, Seraficki Patriarcha, nie miał w zamyśle zakładania jakiejkolwiek wspólnoty zakonnej. Lecz już od początku, gdy zaczął prowadzić życie pokutne - dołączyli do niego jego przyjaciele. Pragnął on, aby brali w swoim życiu wzór przede wszystkim z samego Pana Jezusa, który był niedoścignionym wzorem oddania się Bogu. Po dzień dzisiejszy, zgodnie z zaleceniem Br. Sławomir Siczek św. Franciszka zawartym w Regule - bracia mogą w Minister Prowincjalny swoje szeregi przyjmować kandydatów pragnących podjąć ten sposób życia. Dlatego też każdy, kto spełnia określone warunki (jest ochrzczonym mężczyzną, katolikiem wyznającym wiarę i pragnącym poświęcić swe życie Chrystusowi) oraz cechuje się odpowiednimi przymiotami (umiłowaniem modlitwy, pragnieniem służby i zdolnością życia we wspólnocie braterskiej) - może zgłosić się do braci. Każdy z kandydatów, zgodnie z kolejnym zaleceniem św. Franciszka - jest odsyłany do ministra prowincjalnego (przełożonego wyższego), któremu jedynie przysługuje prawo przyjmowania Braci. Minister prowincjalny powinien w rozmowie oraz korzystając z innych uprawnień w tej materii - zbadać autentyczność powołania kandydata do Zakonu i tylko minister prowincjalny może kandydata dopuścić do rozpoczęcia życia zakonnego. Kandydat po otrzymaniu zgody zostaje najpierw skierowany do odbycia rocznej próby w postulacie. Nie jest wówczas jeszcze zakonnikiem, ale zamieszkując pod jednym dachem z braćmi ma możność z jednej strony przyjrzeć się życiu zakonnemu z bliska oraz, z drugiej strony, ma szanse uzyskać formację chrześcijańską. Po upływie formacji w postulacie kandydat może być dopuszczony do nowicjatu - czyli roku próby zakonnej. Wówczas pierwszego dnia otrzymuje habit zakonny z atrybutami nowicjusza ( tzw. kaparon zakładany na ramiona i sięgający z przodu i tyłu do pasa). Nowicjusz podejmuje już wszystkie zewnętrzne obowiązki - modlitwę, rozmyślanie, praktyki pokutne, wspólne rekreacje, prace na rzecz wspólnoty zakonnej, ale wciąż nie jest zakonnikiem. Dopiero po upływie pełnego roku, za zgodą Przełożonych - nowicjusz składa profesję zakonną (pierwsze śluby zakonne). Od tego momentu staje się formalnie przyjęty do wspólnoty prowincjalnej Braci Mniejszych Kapucynów. Ślubuje Bogu i Kościołowi, że będzie żył w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie oraz ślubuje, że będzie żył w ewangelicznej wspólnocie braterskiej Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów. W ten właśnie sposób można zostać Bratem Mniejszym Kapucynem. Jeśli więc jesteś w stanie podjąć tę wyjątkową drogę życia, możesz zgłosić się do jednego z naszych klasztorów lub wprost napisać do naszej Kurii Prowincjalnej. Możesz też poprzez uczestnictwo w rekolekcjach powołaniowych zweryfikować swoje oczekiwania odnośnie życia zakonnego, jego wizję i wyobrażenia. Możesz też zaprenumerować nasze pisemko powołaniowe: „Braciszkowie św. Franciszka”. Rekolekcje franciszkańskie* Wakacje letnie 21.08 - 25.08 Sucha Struga (Beskid Sądecki) 04.09 - 09.09 Ustrzyki Górne** (Bieszczady) *Rekolekcje rozpoczynają się w Poniedziałek. godz. 17:00, a kończą się w piątek po śniadaniu **Rekolekcje dla chłopców i dziewcząt Dni skupienia w klasztorze*** Lublin 15 - 17.09 Lubartów 20 - 22.10 Nowe Miasto n/Pilicą 17 - 19.11 Olsztyn 08 - 11.12 ***Spotkania rozpoczynają się w piątek o godz. 17:00, a kończą się w niedzielę po śniadaniu. Weź ze sobą: Pismo św., coś do pisania, śpiwór, instrument muzyczny na którym grasz. Zgłoszenie prześlij pod adres redakc 22 raciszkowie B świętego Świętego ranciszka ranciszka Pan jest moim pasterzem Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach Psalm 23 Rok XVII, nr 104 lipiec - sierpień, A.D. 2006 Rok XVII, nr 104 lipiec - sierpień, A.D. 2006 D Dwumiesięcznik dla kandydatów do kapucyńskiej wspólnoty zakonnej i osób zainteresowanych postacią św. Franciszka Redakcja: Br. Piotr Wardawy, Br. Paweł Szymala nakład: 2000 egzemplarzy Zainteresowanych regularnym otrzymywaniem biuletynu prosimy o przesłanie swojego adresu do redakcji. Koszt prenumeraty - dobrowolna ofiara Na pierwsej str. br. Michał Na ostatniej str. br. Szczepan Duszpasterstwo Powołań Braci Mniejszych Kapucynów ul. Kapucyńska 4, 00-245 Warszawa tel: 022.831.31.09 lub 0600.407.346 [email protected]