Dwa brzegi. Trochę jak sąsiedzi

Transkrypt

Dwa brzegi. Trochę jak sąsiedzi
Zeszyty Historyczne
ISBN 978-83-61177-23-4
1
Zeszyty Historyczne
Projekt okładki: Jolanta Leszczyńska
Korekta: Iwona Marczak
Wydawca:
Koło Historyczne
przy Publicznym Gimnazjum im. Polskiej Organizacji Zbrojnej
w Bodzanowie.
09-470 Bodzanów, ul. Wyszogrodzka 3.
tel. +48 24/ 2607824.
Regionalne Centrum Edukacji Ekologicznej w Płocku
09-400 Płock, ul. Stary Rynek 20
tel. +48 24/ 2683774
ISBN 978-83-61177-23-4
Wydane w ramach projektu
,,Dwa brzegi. Trochę jak sąsiedzi”
sfinansowanego ze środków ,,Lokalne partnerstwa PAFW”
Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności
realizowanego przez Akademię Rozwoju Filantropii
2
Zeszyty Historyczne
Spis treści
„Dwa brzegi. Trochę jak sąsiedzi” …………….. ……….5
Michał Rydlewski, Luisa Malinowska
„Wielokulturowość - bogactwo czy przekleństwo
ludzkiego zróżnicowania?”…………………………………..13
Magdalena Lica-Kaczan
Znaki pamięci o nadwiślańskiej kulturze …………………..19
Peter Stratenwerth, Mieliśmy tu raj…………………………24
Ewa Smuk Stratenwerth
Osadnictwo olenderskie w gminie Słubice ………………..28
„Głos Mazowiecki „ 1912 r.
Wypiek chleba na Mazowszu………………………………..34
Zdzisław Leszczyński
Bohater z Leksyna. Z dziejów ziemiaństwa
polskiego ziemi bodzanowskiej…………………………….37
Agata Radecka
Ruch naturalny ludności wyznania mojżeszowego
w gminie Bodzanów w latach 1826-1892 ………………...41
Przemysław Szelągowski
Motylek, Nowelka komiksowa ……………………………..51
3
Zeszyty Historyczne
4
Zeszyty Historyczne
„Dwa brzegi. Trochę jak sąsiedzi”
Regionalne Centrum Edukacji Ekologicznej w Płocku w partnerstwie ze stowarzyszeniami i szkołami z terenu gmin Bodzanów i
Słubice realizowało program pn.: „Dwa brzegi. Trochę jak sąsiedzi”. Poprzez realizację projektu pragnęliśmy przypomnieć
bogatą, wielokulturową przeszłość naszego regionu,
a przez to zadbać o dziedzictwo historyczne Ziemi Płockiej, budować postawy tolerancji wśród społeczeństwa.
Pomysł projektu narodził się w trakcie analizowania przeprowadzonej wśród dzieci, młodzieży i dorosłych mieszkańców gminy
Bodzanów i Słubice diagnozy społecznej. Przeprowadzono analizę
430 ankiet i 37 rozmów indywidualnych. Większość młodzieżowych respondentów nie wskazała mocnej strony bogatej historii i
tradycji regionu swojej miejscowości. Świadczy to o nieznajomości
przez młodych mieszkańców Gminy Bodzanów i Słubice historii
swojej miejscowości, bo obie te gminy charakteryzują się niezwykłą historią. Dokonując analizy przeprowadzonej diagnozy, jako
główne problemy społeczności lokalnej wskazano: brak poczucia
przynależności do środowiska lokalnego, regionu, a w konsekwencji brak więzi międzypokoleniowej, nieznajomość bogatej historii i
tradycji regionu, małą aktywność społeczną, która występuje w niektórych obszarach obu gmin. Chcąc wyjść naprzeciw zdiagnozowanym problemom Centrum w Płocku wspólnie ze szkołami i stowarzyszeniami z terenu gmin: Bodzanów i Słubice przygotowało projekt i otrzymało dofinansowanie na jego realizację w ramach programu „Lokalne Partnerstwa PAFW” Polsko - Amerykańskiej Fundacji Wolności realizowanego przez Akademię Rozwoju Filantropii
w Polsce. Koordynatorem projektu jest Regionalne Centrum Edukacji Ekologicznej w Płocku, a partnerami: Publiczne Gimnazjum
w Bodzanowie, Stowarzyszenie Społeczno - Kulturalne „Gniazdo”,
5
Zeszyty Historyczne
Stowarzyszenie Lokalna Grupa Działania „Razem dla Rozwoju”,
Publiczne Gimnazjum w Nowym Miszewie, Stowarzyszenie Twoja
Gmina w Bodzanowie, Urząd Gminy w Bodzanowie, Publiczna
Szkoła Podstawowa w Cieślach, Publiczna Szkoła Podstawowa w
Nowym Miszewie, Publiczna Szkoła Podstawowa w Łętowie, Bank
Spółdzielczy w Ciechanowie oddział Bodzanów, Stowarzyszenie
Ekologiczno - Kulturalne ZIARNO w Grzybowie, Szkoła Podstawowa w Świniarach, Szkoła Podstawowa w Słubicach, Gimnazjum
w Słubicach, Szkoła Podstawowa w Piotrkówku, Fundacja Fundusz
Lokalny Ziemi Płockiej „Młodzi Razem”.
Działania:
Akcja Powódź. Stając w obliczu tragedii, jaką była powódź, która
spotkała Partnerów z terenu gminy Słubice, postanowiliśmy zorganizować działania pomocowe. Uczniowie wraz z nauczycielami i
Dyrekcją Gimnazjum w Bodzanowie przeprowadzili zbiórkę artykułów pierwszej pomocy: bielizny, środków czystości, pościeli,
kocy, kołder, poduszek, ręczników, ściereczek kuchennych, środków dezynfekcyjnych, wiader do sprzątania, rękawic ochronnych
itp. Zgromadzone dary zostały przekazane do punktu zaopatrzeniowego, który znajdował się w szkole w Słubicach. Wolontariusze
Regionalnego Centrum Edukacji Ekologicznej w Płocku i Fundacji
Fundusz Lokalny Ziemi Płockiej „Młodzi Razem” zorganizowali
zbiórkę darów i czynnie uczestniczyli w przeładunku darów dostarczanych przez różnych darczyńców.
Partner Akcji - Fundacja Fundusz Lokalny Ziemi Płockiej „Młodzi
Razem”, który współpracuje z m.in. z Fabryką Levi’s w Płocku,
uczestniczył w przekazaniu przez przedstawicieli Fabryki Levi’s
spodni, koszulek oraz butów na rzecz osób poszkodowanych w powodzi. Fundacja była odpowiedzialna za to, żeby dary przekazane
przez Levi’s trafiły do osób najbardziej poszkodowanych. W sierpniu 2010 r. Fundacja „Młodzi Razem” wspólnie z Maltańską Służbą
Medyczną zorganizowała kolonie dla dzieci i młodzieży z terenu
gmin: Słubice i Gąbin, które dotknęła powódź. Uczestnicy odpoczywali w miejscowości Bad Kissingen, w Niemczech, w ośrodku
6
Zeszyty Historyczne
młodzieżowym Heiligenhof. Zwiedzili Wildpark Klaushof w Bad
Kissingen, gdzie można było karmić różne dzikie zwierzęta, pogłaskać owieczkę bądź sarenkę. Kolejną bardzo ciekawą atrakcją był
ogromny kukurydziany labirynt Bety Corn, gdzie zadaniem błądzących w polu kukurydzy było zebranie specjalnych znaczków ukrytych wewnątrz labiryntu. Zwiedzali jedną z najstarszych Ochotniczych Straży Pożarnych w Bad Kissingen. Znalazło się również coś
dla amatorów sportów ekstremalnych - warsztaty alpinistyczne
zgromadziły wielu zwolenników i umożliwiły odkrycie kilku talentów sportowych zarówno wśród chłopców jak i wśród dziewczynek. Przez dwa tygodnie pobytu w ośrodku odbyły się: kalambury,
podchody, kurs pierwszej pomocy przedmedycznej, ale to tylko
niektóre z atrakcji, jakie zaproponował Heiligenhof i wychowawcy.
Wyjazd dzieci został dofinansowany ze środków międzynarodowej
organizacji pn.: Polsko - Niemiecka Współpraca Młodzieży w ramach programu „POMOC POWODZIANOM”.
Przekazaliśmy również dary rzeczowe dla mieszkańców gmin Słubice od Europejskiej Fundacji na rzecz Osób Potrzebujących w Gorzowie Wielkopolskim oraz EJF - Ewangelisches Jugend Und Fursorgwerk w Niemczech. Środki czystości (proszki do prania, płyny
do mycia, środki dezynfekcyjne), rękawice ochronne, buty, odzież
zostały przekazane do Urzędu Gminy Słubice. Staraliśmy się także
pomóc uprzątnąć odpady naniesione przez wody powodziowe. 17
września 2010r. odbyło się sprzątanie obszarów nadwiślańskich,
popowodziowych na terenie gminy Słubice w miejscowości Świniary i Wiączemin Polski. Udział w akcji wzięło 220 osób: dzieci i
młodzież ze Szkoły Podstawowej w Świniarach, Szkoły Podstawowej w Piotrkówku, Szkoły Podstawowej i Gimnazjum w Słubicach.
W akcję włączyli się także wolontariusze Regionalnego Centrum i
Fundacji „Młodzi Razem”, gimnazjaliści z Gimnazjum Nr 6 w
Płocku. Pragnęliśmy w ten sposób pomóc swoim kolegom i koleżankom, pomóc im uprzątnąć zalane tereny - powiedziała jedna z wolontariuszek z Gimnazjum. Taka akcja nie tylko integruje, ale przynosi konkretne efekty - dodała inna wolontariuszka. W sprzątaniu
7
Zeszyty Historyczne
wzięli udział także strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej w Wiączeminie Polskim. Druhowie wyznaczyli tereny, na których młodzież sprzątała, dbali o to aby dzieci i młodzież sami nie przenosili
worków z zebranymi odpadami. Zebrane odpady transportowała
bezpłatnie firma Eko - Maz Sp. z o.o. w Płocku i dostarczyła do
Zakładu Utylizacji Odpadów Komunalnych w Kobiernikach. Nad
bezpieczeństwem dzieci i młodzieży czuwały służby porządkowe informacja o akcji została przekazana Komendzie Policji, która zobowiązała się do włączenia w akcję. Firma Eko - Maz Sp. z o.o. w
Płocku zadbała także o zorganizowanie drwa na ognisko, a organizatorzy o kiełbaskę. Braliśmy również udział w Akcji „Powódź.
Pomagamy!” - wsparcie dla lokalnych organizacji społecznych i
społeczeństwa gmin Słubice i Gąbin.
Polsko - Amerykańska Fundacja Wolności wraz z Akademią Rozwoju Filantropii w Polsce uruchomiła akcję pomocy dla lokalnych
organizacji społecznych dotkniętych powodzią z terenów objętych
programem „Działaj Lokalnie”. Na pomoc przeznaczona została
kwota ok. pół miliona złotych ze środków Polsko - Amerykańskiej
Fundacji Wolności.
RCEE w Płocku otrzymało na realizację akcji pomocy dla lokalnych organizacji społecznych dotkniętych powodzią kwotę 7 000
pln. z przeznaczeniem dla Ochotniczej Straży Pożarnej w Wiączeminie Polskim, gmina Słubice (powiat płocki, woj. mazowieckie).
Aby organizacja mogła sprawnie funkcjonować konieczny był remont pomieszczeń, zakup drzwi oraz ubrań dla ochotników. W ramach projektu odbyły się warsztaty plenerowe pn.: „Młodzi na wielokulturowym szlaku” skierowane do młodzieży z terenu gminy
Słubice i Bodzanów. Celem warsztatów było zapoznanie się z zawodami, które istniały na terenie ich gminy w przeszłości. Młodzież uczestniczyła w zajęciach artystycznych, fotograficznych,
pieczenia chleba, wikliniarstwa, zwiedzała gospodarstwo ekologiczne, poznała tajniki pieczenia chleba i tradycje ludowe. Na terenie gminy Bodzanów młodzież wzięła udział w warsztatach kulinarnych, ceramicznych, wikliniarskich i tańca. W trakcie warszta8
Zeszyty Historyczne
tów odbyło się przygotowanie potraw charakterystycznych dla naszej części Mazowsza, nauka przepisów, które młodzież prezentowała podczas Festiwalu Kultur i Smaków, a w pracowni ceramicznej i wikliniarskiej w Domu Pomocy Społecznej w Miszewie poznała tajniki ginących zawodów. Odbyły się także warsztaty fotograficzne na wielokulturowym szlaku. Na zakończenie warsztatów
odbyło się spotkanie integracyjne dla obydwu młodzieżowych grup
uczestniczących w warsztatach „Młodzi na wielokulturowym szlaku”.
W dniach 10 - 12 września 2010r. uczestnicy projektu wzięli udział
w wyjeździe studyjnym do Włodawy na Festiwal Trzech Kultur.
Włodawa to wyjątkowe miejsce. Znajduje się na granicy trzech odmiennych przestrzeni, na rozdrożu trzech „różnych światów”. Jest
punktem styku trzech religii: katolickiej, prawosławnej, żydowskiej. Zjawisku przenikania kultur zawdzięcza swoją niezwykłość.
Wizyta obfitowała w koncerty i przedstawienia z udziałem gwiazd
największego formatu oraz liczne wystawy. Dzieci i młodzież uczyły się tańca żydowskiego pod okiem Michała Piróga, obejrzały
przedstawienie teatralne pt.: „Baśń o przyjaźni” w wykonaniu Teatr
GONG z Warszawy, wysłuchały koncertu muzyki cerkiewnej w
wykonaniu Męskiego Zespołu Wokalnego „Ensemble Błagowiest”
z Białorusi, uczestniczyły w spotkaniach z gwiazdami m.in. Magdą
Anioł, wzięły udział w recitalu z Haliną Kunicką i Czesławem Majewskim pt.: „Świat nie jest taki zły”. Największe wrażenie na
uczestnikach wizyty studyjnej wywarła „Pascha muzyczna” - koncert piosenek żydowskich w wykonaniu Katarzyny Zielińskiej i
Katarzyny Jamróz oraz „Teatr ognia” w wykonaniu Teatru Gry
Wstępnej. W czasie tych trzech dni zatarły się różnice, trwał dialog
kultur, który łączy, fascynuje, inspiruje.
Dla nas uczestników wyjazd był niezwykłą inspiracją w przygotowaniach do Festiwalu Kultur i Smaków, który odbył się 24 września w Bodzanowie, a 25 września w Słubicach. Lokalna społeczność z terenu gmin Bodzanów i Słubice przybyła 24 września
9
Zeszyty Historyczne
2010 r. na plac przed Gimnazjum w Bodzanowie. Mogła dowiedzieć się, co łączy rozdzielone przez Wisłę gminy Bodzanów oraz
Słubice, poznać wielokulturową tradycję regionu. Młodzież z terenu gminy Bodzanów zaprezentowała na specjalnie przygotowanych
stoiskach potrawy kuchni regionalnej. Można było posmakować
m.in.: „uszy Hamana”, czyli pyszne purimowe ciasteczka z makiem, które wypiekano na jedno z najbardziej radosnych żydowskich świąt. Wolontariusze Fundacji Fundusz Lokalny Ziemi Płockiej „Młodzi Razem” przygotowali m.in.: „mace” - chleb przaśny,
spożywany przez Żydów podczas święta Pesach i „kozy”, które
podawane były z powidłami śliwkowymi.
Z okazji festiwalu szkoły z terenu dwóch gmin zaprezentowały program nawiązujący do wspólnej wielokulturowej przeszłości, elementy folkloru polskiego. Natomiast uczniowie Gimnazjum w Bodzanowie przygotowali i zaprezentowali elementy folkloru żydowskiego. Festiwalowi towarzyszyły warsztaty, podczas których można było nauczyć się wyplatać koszyki, toczyć gliniane garnki czy
poznać sztukę kowalstwa artystycznego. Całodniowe spotkanie zakończył występ gościa specjalnego - Żydowskiego Kabaretu Teatru
Żydowskiego w Warszawie: Kompania Teatralna Mońka Przepiórko. Festiwalowi towarzyszyło otwarcie wystawy fotograficznej
przygotowanej przez płocką grupę „Pralnia”.
25 września odbył się drugi dzień festiwalu, tym razem na terenie
gminy Słubice. Rozpoczęto go w Grzybowie warsztatami wypieku
chleba i wystawą fotografii dziecięcej i zupą pachnącą ziołami. Potem przejechano do Zycka Polskiego, gdzie odbył się koncert Antoniny Krzysztoń. Festiwal zakończono integracyjnym spotkaniem
przy muzyce ludowej. Podczas warsztatów „Łączymy pokolenia”
uczniowie wraz z dorosłymi mieszkańcami z terenu Gminy Bodzanów poznali tańce izraelskie, a następnie uczyli się jednego z
nich. Dowiedzieli się, że tereny położone na obszarze Gminy Bodzanów zamieszkiwali Holendrzy, Niemcy i Żydzi. Omawiano nastroje wśród ludności polskiej i żydowskiej w gminie wywołane
sukcesami faszystowskich Niemiec a także niemieckiej, opowieść o
10
Zeszyty Historyczne
tych, którzy w nieludzkich czasach pozostali ludźmi (tragiczne losy
Niemców, którzy nie współpracowali z faszystami). Każdy uczestnik otrzymał Zeszyty historyczne, przedstawiające opowieści z
Izraela o tych, którzy przeżyli Holokaust, m.in. wspomnienia o
przedwojennym Bodzanowie jednego z obywateli pochodzenia żydowskiego mieszkającego w Bodzanowie (obecnie żyjący w Buenos
Aires). Uczniowie obejrzeli fragment filmu "Kołysanka" dotyczącego zagłady Żydów, który nagrywany był w Bodzanowie.
Podczas warsztatów „Łączymy pokolenia” organizowanymi na terenie Gminy Słubice odbywały się spotkania z historykiem i etnografem w szkołach w Piotrkówku, Świniarach i Słubicach.
Uczestnicy zajęć brali również udział w warsztatach rzemieślniczych: wikliniarstwo, ceramika, sztuka i tradycje ludowe. W ramach projektu wykonano i zainstalowano 6 tablic informacyjnych,
m.in.; na rynku w Bodzanowie - o dawnym wyglądzie i znaczeniu
bodzanowskiego rynku, w miejscowości Chodkowo nt. szlaku
osadnictwa olenderskiego, trzecia dot. historii dawnych mieszkańców gminy – Żydów zamieszkujących tereny gminy na terenie
dawnego cmentarza żydowskiego. Kolejne trzy tablice wielojęzyczne dotyczące zachowania oraz odtworzenia wiedzy o wielokulturowej przeszłości gminy oraz zawodach, które istniały na tym terenie
umiejscowiono na terenie Gminy Słubice; przy Urzędzie Gminy, w
Grzybowie i Wiączeminie. Zeszyty Historyczne nt. wielokulturowości Gmin: Bodzanów i Słubice to kolejne działanie będące żywą
lekcją historii.
Ze względu na obszerne materiały, jakie udało nam się zebrać w
wyniku prowadzonych działań partnerskich podzieliliśmy na dwie
części. Pierwsza to Zeszyty historyczne pn. „Bodzanów, moje rodzinne miasteczko”, które zawierają opis kultury i obyczajów ludności żydowskiej - rękopisy jidysz (tłumaczenia) oraz historię bodzanowskich Żydów. Dzięki tej publikacji pamięć po rodzinach
żydowskich w powiecie płockim nie zaginie zupełnie, a historia
stała się znowu żywa dla kolejnych pokoleń i przede wszystkim
uczczono pamięć ludzi, którzy pozostawili na Ziemi Płockiej swe
domy.
11
Zeszyty Historyczne
Druga część zeszytów, to ta publikacja, która przedstawia efekty
projektu i prace konkursowe pn. „By czas nie zaćmił”. W niniejszej
publikacji znajdują się prace, każda z nich jest jedyną perełką w
swoim rodzaju, wartą wyróżnienia. Są to materiały zabrane i opracowane przez młodzież – uczestników projektu. Dzięki temu młodzież miała bezpośrednią okazję do odkrywania własnego dziedzictwa, kreowania obrazu i wizerunku swojego miejsca zamieszkania.
To dobry sposób na budowanie przez dzieci i młodzież swojej
świadomości regionalnej. Wszystkie prace złożone w konkursie
znajdują się na wirtualnej mapie promującej wielokulturowość regionu. Mapa znaj duj e się na stronie proj ektu
www.partnerstwodwabrzegi.eu.
Efekty projektu zaprezentowaliśmy podczas Powiatowego Dnia
Ziemi w Słubicach 2011. Wszystkie informacje o realizacji zadań,
znajduje się na stronie internetowej www.partnerstwodwabrzegi.eu.
Zapraszamy do jej odwiedzenia. Realizacja projektu pozwoliła na
osiągnięcie zamierzonych celów, przyczyniając się do pogłębianie
wiedzy o kulturze i historii regionu, jego wyjątkowych mieszkańcach, obyczajach, tradycjach, zabytkach, wzmocnienia więzi młodego pokolenia z ich „Małą Ojczyzną”, integracji międzypokoleniowej, uratowania od zapomnienia cennych informacji, dokumentów będących w posiadaniu starszych pokoleń naszego regionu.
Zespół RCEE w Płocku
12
Zeszyty Historyczne
Michał Rydlewski, Luisa Malinowska
Wielokulturowość - bogactwo czy przekleństwo
ludzkiego zróżnicowania?
(W odniesieniu do pracy Koła Historycznego przy Gimnazjum w Bodzanowie)
Kwestią, która fascynuje etnologów, jest kulturowe zróżnicowania ludzkiego świata. Dlaczego ludzie są różni i co wynika z ich
wspólnych relacji? Antropologia kultury jest myślowym projektem
opowiadania o ludziach żyjących w różnym czasie i przestrzeni,
którzy dysponują inna niż my mentalnością. Staramy się zrozumieć
zachowania ludzi w ich własnych kategoriach, spojrzeć na świat
poprzez ich kulturowe okulary. Naszym zdaniem, warto prezentować antropologiczną wrażliwość na drugiego Człowieka, przejawiającą się w próbie zrozumienia jego sposobu widzenia świata
oraz stać na straży przekonania, że wielość ludzkich światów jest
bogactwem, a nie przekleństwem. Aby jednak twórczo korzystać z
różnic pomiędzy nami, potrzebna jest otwartość na dialog. Nie każda kultura była zdolna zanegować sama siebie i ukonstytuować naukę, która będzie traktowała Innych nie jako gorszych od siebie, ale
sobie równych. Tylko kultura europejska potrafiła dokonać takiego
myślowego zabiegu – w tym sensie antropologia kultury jest
„sumieniem białego Człowieka”, który nie zawsze traktował Innych
z należnym szacunkiem, czego dowodem losy plemion indiańskich
w czasie kolonizacji obu Ameryk. Uwrażliwianie na Inność jest
podstawowym zadaniem etnologa, który przeciwstawia się skrajnemu etnocentryzmowi, czyli „mierzenia cudzego pola własną miarą”. Warto spojrzeć na problemy wielokulturowości poprzez lokalny pryzmat miejsca, w którym się mieszka. Teren Mazowsza jest
do tego szczególnie predestynowany. Historia losów żyjących tu
ludzi różnego pochodzenia etnicznego (Żydów, Holendrów, Niemców, Polaków) jest użyteczna i pomocna w określeniu swojego stosunku wobec „obcych”. W tym kontekście przyglądając się zróżnicowaniu etnicznemu polskich ziem, warto docenić koegzystencję
wielu narodów i religii, oraz podkreślić tragiczne skutki, jakie może
13
Zeszyty Historyczne
przynieść niezrozumienie innych sposobów życia. Chcielibyśmy
zaznaczyć, że często nie zauważa się pozytywnego przenikania kulturowych wartości – bardziej poruszające są konflikty. Te ostatnie
niestety istnieją, ale niekiedy tracimy z pola widzenia ogrom wzajemnego, twórczego korzystania z wiedzy Innych - słowem relacji
kulturowych, nastawionych na czerpanie i korzystanie z dorobku
sąsiadów, czego dobrym przykładem polskie kresy.
Losy waszego regionu i miejscowości są Wam dobrze znane.
Mamy nadzieje zaproponować Wam jak można skorzystać z tej
wiedzy w szerszym kontekście wspólnoty wartości europejskich i
globalizacji. Oboje jesteśmy pod dużym wrażeniem prężnie działającego Koła Historycznego przy Publicznym Gimnazjum w Bodzanowie, które potrafi docenić wartość wielokulturowego dziedzictwa. Wasze zaangażowanie w udokumentowanie lokalnej historii,
dziejów bodzanowskich Żydów, wystawy („Żydzi – swoi czy obcy”), ochrona pozostałości materialnych, budzi nasze największe
uznanie. Wykazujecie zrozumienie dla Innych i nie ulegacie stereotypom, które są dzisiaj podsycane. W dzisiejszym świecie, w którym obok siebie mieszkają różne grupy etniczne, rodzą się nowe
pytania o znaczenie bycia obywatelem społeczeństwa liberalnodemokratycznego oraz wypracowanie zasobu wartości zdolnych
integrować rozmaite narody i kultury. Jesteśmy głęboko przekonani, że akceptacja wielokulturowości jest podstawowym wyznacznikiem wspólnoty europejskiej, a jej jednym z ograniczeń jest brak
akceptacji tych, którzy jej nie akceptują. Zdecydowanie łatwiej jest
tolerować egzotyczne (z naszej perspektywy) zachowania, kiedy
usytuowane są daleko od nas, łatwiej wtedy o dystans. Co jednak
jeśli pojawią się blisko? Na to pytanie, w czasach w których przyszło nam żyć, odpowiedź jest konieczna, choćby dlatego, ze globalizujący się świat po prostu nas do tego zmusza. Globalizacja to
suma procesów kulturowych, ekonomicznych oraz demograficznych, z którymi mamy do czynienia w obrębie narodów, a które w
coraz większym stopniu przekracza tradycyjnie rozumiane granice
narodowe i państwowe, identyfikowane dodatkowo z granicami
odrębnych kultur. Mamy wiec do czynienia z intensyfikacją relacji
kulturowych na skalę światową, dzięki której zjawiska regionalne,
pozostające wprawdzie w realnym oddaleniu geograficznym, wiążą
14
Zeszyty Historyczne
się ze sobą, mają swoje każdorazowe odpowiedniki w innej części
globu [ Wojciech J. Burszta, 1998, str. 158].
Jedną z cech globalizacji jest tak zwana deterytorializacja kultur,
peryferyzacja centrum, czyli mówiąc najprościej rozmycie opozycji
„My- tu, Wy- tam”. Między Tam a Tu zaczyna nie być różnicy.
Turcy mieszkają w Niemczech, Asyryjczycy w Szwecji, Somalijczycy we Włoszech, Hindusi w Anglii a ludzie każdej narodowości
zamieszkują – legalnie bądź nie – Stany Zjednoczone, Kanadę, czy
Francję. W jednym mieście możemy spotkać wiele nacji, bowiem
żyjemy obok siebie - w „jednym miejscu”. Świat zaczyna przypominać globalny supermarket, w którym każda narodowość, każdy
sposób na życie, religia przechodzi obok siebie.
Jakie są tego konsekwencje? Po pierwsze, spotkanie Innych niż
My. Spotkanie z ludźmi z poza naszego kręgu kulturowego zmusi
nas do rewizji stereotypów innych narodowości, będziemy musieli
nauczyć się żyć w społeczeństwie wielokulturowym, czyli pamiętać
o tolerancji dla innych sposobów na życie. Spotkamy także wiele
problemów wynikających z bliskiego sąsiedztwa Innych, ale antropologia kultury stoi na stanowisku, że wzajemne stykanie się ludzi
partycypujących w różnych tradycjach kulturowych pozwala, korzystając z innych doświadczeń i myślenia spojrzeć na świat w nowy sposób, co z kolei warunkuje pełniejsze rozumienie siebie. Naszym zdaniem, powinniśmy uczyć się wzajemności dla Innych i
uczyć jej Innych – najlepiej swoim przykładem. Zdajemy sobie
sprawę z trudności takiego podejścia, ale uważamy, że dialog obu
stron może przynieść dobre efekty. Czy sobie z tym poradzimy? To
będzie zależało od Nas i naszego stanowiska wobec przybyszów z
innych części świata. Mam nadzieję, że nasz artykuł w jakiś sposób
zachęci do refleksji nad tymi problemami i że razem „uzbrojeni” w
antropologiczną wrażliwość będziemy mediatorami w sporach i
konfliktach, że razem będziemy potrafili stworzyć świat (choćby
lokalny), w którym nie trzeba sobie schodzić z drogi, ale tę drogę
razem przemierzać.
Zachęcamy do definiowania siebie i swojej tożsamości, bowiem
tylko jej siła stanowi o sukcesie w wielokulturowym świecie i dzięki niej możliwe staje się ciągłe „przesuwanie” granicy tolerancji dla
Innych, która nie będzie zagrożeniem, ale bogactwem dla nas sa15
Zeszyty Historyczne
mych. Historia myśli antropologicznej jest dowodem na poparcie
tezy, że wiedza o swojej kulturze, tożsamości warunkuje większą
tolerancję dla innych kultur umożliwiającą jej poznanie i zrozumienie a nie traktowanie ich „inności” jako czegoś gorszego. Gdy widzimy Innych, jako nam Równych, wtedy jesteśmy gotowi do pokojowego wymieniania doświadczeń. W tym sensie, działacze Koła
Historycznego przy Publicznym Gimnazjum w Bodzanowie, wykazali się niezwykłym zmysłem antropologicznym, nadając jednemu
z realizowanych przez siebie projektów w 2004 roku tytuł „Wiem
więcej jestem bardziej tolerancyjny”. Po drugie, w zderzeniu z innymi wartości będziemy musieli dokonać przeglądu naszych własnych. Ich wartości będą lustrem dla naszych. Zgadzam się, ze globalizacja może jest i może być doskonałą pożywką dla zdefiniowania siebie samego [Wojciech J. Bursza, 2004, str. 114]. Gdy globalizujący się świat wymaga od nas bycia „jednym miejscem”, wyznawania tych samych wartości, można w zachowaniach ludzi zauważyć tendencję przeciwną: szukania stabilizacji i poczucia sensu
w swoich korzeniach, tradycjach, pochodzeniu i podkreślania swojej odrębności.
Uważamy, podobnie jak Wy, że warto uczyć się historii, bowiem
ona pokazuje jak istotna jest pokojowa egzystencja pomiędzy grupami etnicznymi i narodowymi na wspólnym terenie. Spoglądając
przez okno historii warto być dumnym z rodzimych tradycji uczących pokojowego postępowania wobec innych sposobów na życie.
Przykładem są wydarzenia z dziejów Mennonitow na polskich ziemiach. Ich losy, począwszy od przybycia w 1549 roku do exodusu
w 1945 roku, pokazują, jak bardzo mylą się Ci, którzy uważają za
mniej „cywilizowanych” ludzi wcześniejszych epok. Jest coś paradoksalnego w fakcie, ze sprowadzeni do Polski Mennonici
(wygnani z Fryzji) cieszyli się swobodą religijną w XVI wieku, a
trzysta lat później zostają przymusowo wysiedleni przez władzę
komunistyczną.
Fundamenty wiary nie pozwalały holenderskim przybyszom odbywać służby wojskowej, bowiem założenia doktryny mówiły o
kierowaniu się zasadą miłości i pokojowych relacjach. Było to powodem migracji części grupy mennonickiej z Rosji do Polski po
wydaniu w 1873 roku ukazu cara Aleksandra powołujących ich do
16
Zeszyty Historyczne
wojska. Znacznie lepszym rozwiązaniem wykazało się polskie Ministerstwo Spraw Wojskowych, które w 1925 roku zwolniło żołnierzy wyznania mennonickiego od składania zwykłej przysięgi, zastępując słowo „przysięgam” słowem „tak”, tak aby nie kolidowało to
z przyjętymi założeniami religijnymi. W sześć lat później wydano
specjalną instrukcję, na mocy której, Mennonici mogli służyć w
batalionach sanitarnych [Jerzy Szałygin, 2004, str. 20- 21]. Na
przykładzie tych dwóch sytuacji widać, że rację mieli przedstawiciele „nurtu humanistycznego” polskich nauk o kulturze (m. in.
Znaniecki, Obrębski, Wasilewski) w okresie międzywojennym,
twierdząc, że warunkiem twórczego i pokojowego współistnienia
narodów i grup etnicznych jest silne, niezagrożone poczucie własnej tożsamości kulturowej [Janusz Mucha, Wojciech Olszewski,
1997, str. 143]. Poglądy te, oczywiste dla ówczesnych socjologów i
etnologów, nie były takimi w oczach polityków. Niestety nie są
respektowane także dzisiaj, o czym świadczy ilość konfliktów narodowo - wyzwoleńczych w obronie swojej kulturowej niezależności
(na przykład wojna rosyjsko- czeczeńska).
Warto snuć namysł nad tym, kim jesteśmy i kim będziemy jako
Europejczycy, Polacy, mieszkańcy Mazowsza i czy w ogóle będzie
to miało w przyszłości dla nas jakiekolwiek znaczenie? Namawiamy do krytycznego przyglądania się samym sobie, jako istotach
podległych globalnej kulturze i ciągłego mnożenia pytań o sens
wyznawanych wartości. Antropologia kultury stara się patrzeć z
pewnego oddalenia i pozwala lepiej zrozumieć siebie jako jednostkę uwikłaną w kulturowe sieci. Co przyniesie nam globalizacja,
zależy tylko od nas, od naszej wiedzy i naszego poziomu kulturowej świadomości. Zglobalizowana kultura wcale nie musi być zagrożeniem, bowiem pozwala odnaleźć furtki dla poszukiwania rzeczy ciekawych, które mogą wiele nauczyć i wiele uświadomić.
LITERATURA :
1. Wojciech J. Bursza, Antropologia kultury. Tematy, teorie, interpretacje, Wydawnictwo Zysk i Sk- a, Poznań, 1998.
2. Wojciech J. Bursza, Różnorodność i tożsamość. Antropologia
jako kulturowa refleksyjność, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań,
2004.
17
Zeszyty Historyczne
3. Janusz Mucha, Wojciech Olszewski (pod. red), Dylematy tożsamości europejskich pod koniec drugiego tysiąclecia, Wydawnictwo
Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń, 1997.
Jerzy Szałygin, Katalog zabytków osadnictwa holenderskiego na
Mazowszu, Wydawnictwo DiG, Warszawa, 2004.
·
Autor jest studentem pierwszego roku studiów magisterskich w
Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego.
·
Autorka jest uczennicą pierwszej klasy Akademickiego Liceum
Ogólnokształcącego w Legnicy
18
Zeszyty Historyczne
Magdalena Lica-Kaczan
Znaki pamięci o nadwiślańskiej kulturze olenderskiej
Kiedy w maju tego roku wał w Świniarachnie wytrzymał naporu
wody, stacje telewizyjne relacjonowały o rozmiarach ludzkiej tragedii, rozgrywającym się dramacie wynikającym z utraty niejednokrotnie całego mienia. Na zdjęciach nakręconych ze śmigłowca
TVN 24 widzieliśmy domy zalane po dachy, ale i „wyspy”, na których toczyło się jeszcze życie, podczas gdy tuż obok wszystko było
już pod wodą. To domy posadowione na terpach, sztucznie usypanych wzgórzach, usypanych świadomie by chronić gospodarstwo
przed powodzią. Terpy, trytwy, łozinowe (plecione z gałęzi wierzbowych) płoty, sztuczne nasadzenia wierzbami i topolami, zbiorniki retencyjne, długie domy (tzw. Langhoffy) z częścią mieszkalną i
gospodarczą pod jednym wysokim dachem i jeszcze wiele innych
rozwiązań, stanowiły kiedyś cały system zabezpieczeń przed powodzią i usprawnień w wypadku jej wystąpienia. Z czasem jednak
zapomniano lub nie chciano pamiętać ich przeznaczenia, zaprzestano konserwowania zbiorników retencyjnych, rowów melioracyjnych, zaczęto wycinać wierzby, z dumą równać podwórza niszcząc
tym samym terpy. Nie spodziewano się, że dzisiejsza Wisła przecież już nie tak dzika jak kiedyś, wysoko obwałowana i inna będzie
stanowiła zagrożenie. A gdyby nawet można było przewidzieć nadchodzące tragedie, przecież tego, co zostało po Niemcach, należało
się pozbyć, zniszczyć, zapomnieć, wymazać z pamięci.
Pierwsi koloniści, osadnicy holenderscy przybyli nad Wisłę w
XVI wieku z terenów dzisiejszej Holandii, znajdując na polskiej
ziemi schronienie przed kontrreformacją. Byli wyznawcami nauk
Menno Simonsa (1496-1561).Od nazwiska założyciela ruchu zaczęto nazywać ich menonitami lub mennonistami. Wyróżniał ich m.in.
zwyczaj chrzczenia osób dorosłych, świadomych wiary, a także
pacyfizm przejawiający się odmową pełnienia służby wojskowej,
składania przysiąg, stawania przed sądem i sprawowania urzędów.
Z czasem pierwszych osadników z Fryzji zdominowali niemieccy
luteranie. Pojęcie olender (holender) zaczęło też, szczególnie w
19
Zeszyty Historyczne
XVIII-XIX wieku (kiedy niemieckojęzyczni koloniści pojawili się
nad mazowieckim odcinkiem Wisły) funkcjonować już nie tylko w
odniesieniu do narodowości, ale do określonego typu gospodarowania, lokowania na prawie holenderskim. Olendrami byli więc zarówno Holendrzy, Niemcy, a nawet Polacy, którzy przejęli metody
karczowania i osuszania podmokłych gruntów, a następnie uprawiali pozyskaną w ten sposób ziemię.
Po II wojnie światowej niemieckojęzyczni mieszkańcy nadwiślańskich wsi opuścili Polskę wyjeżdżając do Niemiec, USA i Kanady. Zostali nieliczni na nieprzyjaznej wówczas dla nich ziemi.
Zostali z różnych względów, również patriotycznych. Dzisiaj zachowanymi w pamięci obrazami zaświadczają o nieistniejącej już
nadwiślańskiej kulturze olenderskiej.
Posługujący się językiem plattdeutsch osadnicy,melioracyjne
umiejętności przywieźli ze swojej dawnej ojczyzny. Karczowali i
osuszali otrzymane w dzierżawę ziemie.Budowali sprawny system
odwadniająco-nawadniający z wykorzystaniem rowów oraz sztucznych i naturalnych zbiorników retencyjnych, regularnie konserwując wszystkie jego elementy. W celu zabezpieczenia domostw przed
powodzią wznoszono je na terpach, czyli sztucznie usypanych
wzgórzach, do których nierzadko prowadziły drogi usytuowane na
podwyższeniach ziemnych zwanych trytwami. Drogi lokalizowano
często od strony rzeki, za niewielkim wałem, by wygospodarować
więcej uprawnej ziemi. Na miedzach, między polami sadzono w
równych rzędach wierzby. Z uzyskanych po ich ogłowieniu gałęzi
pleciono łozinowe płoty, którymi grodzono pastwiska, pola i obejścia. Stare płoty wykorzystywano na opał, nowe wmontowane często między drzewami miały spowolnić ruch wody i zatrzymać żyzny muł rzeczny tzw. madę. Sztuczne nasadzenia miały też wzmacniać brzegi i chronić przed krą. Kiedy powódź była większai zalana
została już terpa, Olendrzy nie szukali daleko schronienia. Na taką
okoliczność przystosowane były górne piętra, które mogły pomieścić rodzinę wraz z całym inwentarzem. Nieprzypadkowo też budowano domy zwrócone częścią mieszkalną w stronę górnego biegi
rzeki. Woda wówczas przelewała się przez pokoje i wpływała do
części gospodarczej, skąd wymywała nieczystości użyźniając pola.
Olendrzy byli również sadownikami, uprawiali szerzej nieznane
20
Zeszyty Historyczne
odmiany jabłoni, gruszy i
śliwy. Owoce suszono na
półkach wyplecionych z wikliny, nierzadko w specjalnych suszarnio – powidlarniach.Przykład takiego budynku gospodarczego (z
czerwonej cegły, dwupomieszczeniowego) możemy
spotkać w Kępie Karolińskiej. W jednym z pomieszczeń gotowano buraczane
powidła. Przy ich pracochłonnym wyrobie po dziś
dzień wykorzystywana jest
olenderska prasa do odciskania soku z buraków cukrowych, miedziane kotły do
gotowania i specjalne mieszadła.
Do dzisiaj zachowało się też sześć obiektów związanych z wyznaniem mennonickim i ewangelicko-augsburskim osadników olenderskich, ale tylko dwa z nich utrzymały po dzień dzisiejszy swój
sakralnych charakter, pozostałe zmieniły przeznaczenie tuż po wojnie. Najstarszym i najbardziej cennym zabytkiem z 1806 roku jest
drewniany zbór mennonicki w Sadach. Po wojnie jego wyposażenie
zostało przeniesione do zboru w Wiączeminie. Pierwotnie mieściła
się tu sala modlitw, szkoła i mieszkanie nauczyciela. Do czasu tegorocznej powodzi był budynkiem mieszkalnym, a w jednopomieszczeniowej sali modlitw została ulokowana obora.
Drewniany zbór w Nowym Kazuniu z 1892 roku to kolejny
przykład mennonickiego domu modlitw przypominający bardziej
spichlerz niż świątynię, z okresu kiedy nie pozwalano jeszcze menonitom wznosić budynków ze znamionami kościoła. Podobnie, jak
w Sadach i tu mieściła się pierwotnie szkoła, sala modlitw i mieszkanie nauczyciela. Po II wojnie światowej ulokowano tu urząd gminy, posterunek milicji i szkołę. Dzisiaj funkcjonuje jako budynek
21
Zeszyty Historyczne
mieszkalny.
Wygląd mennonickiego zboru w Nowym Wymyślu z zatkniętym w szczycie krzyżem nie odwiódł od pomysłu uczynienia zeń w
latach 60-tych Klubu „Ruchu” z salą kinową, a od początku lat 90tych magazynu „Herbapolu”. Dzisiaj nieużytkowany, bardzo zaniedbany, w świadomości okolicznych mieszkańców funkcjonujący
nie jako przestrzeń sakralna, ale świecka, w której odbywały się
dyskoteki i zabawy. Nierzadko czyniono też zakłady o to, kto odważy się na zdjęcie krzyża, który najwyraźniej nie korespondował z
nowym przeznaczeniem tego miejsca. Pojawiając się dzisiaj w okolicach zboru, możemy usłyszeć pytanie: „Pani/Panie co będzie z tą
świetlicą?”
Ewangelickie zbory w Nowym Secyminie (z 1923 roku) i w
Wiączeminie Polskim (z 1935 roku) po 1945 roku zaczęły pełnić
funkcję kościołów katolickich. Obydwa związane są z ekumenizmem. W tym pierwszym przed wojną miał miejsce ślub Polki katoliczki z luteranem Niemcem. Ślubu udzielił pastor i wyszukany
przez miejscowego proboszcza kapłan władający językiem niemieckim, „by pan młody rozumiał udzielane mu błogosławieństwo”
– tak wspomina m.in. mieszkaniec Secymina (stary wiślany przewoźnik, mieszkający do 1945 roku wśród Olendrów) dobrosąsiedzkie stosunki między Polakami a Niemcami. Przed wojną zdarzało
się też, że ludność polska mając daleko do swojego kościoła,
uczestniczyła w odprawianych tu ewangelickich nabożeństwach.
Usytuowanie zboru w Wiączeminie Polskim na 3,5 metrowym nasypie uchroniło go przed zalaniem w czasie tegorocznej powodzi.
Odbywają się tu plenery ekumeniczne organizowane przez Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalne „Ziarno”. Zbór ewangelicki w
Nowym Troszynie zbudowany został tuż przed wojną w 1939 roku.
Odbyła się w nim tylko jedna msza i na uwagę zasługuje jej ekumeniczny charakter z udziałem sąsiadujących z Olendrami Polaków.
Zazwyczaj w pobliżu zborów znajdują się cmentarze z grobami
w różnym stanie zachowania, często z nagrobkami opatrzonymi
ciekawymi sentencjami odnoszącymi się do pamięci, zbawienia czy
życia po śmierci. Na jednym z fragmentów takiego nagrobka,gdzieś
w zaroślach na cmentarzu w Ładach, znajdziemy jeszcze udający
się odczytać napis: „Martwymi nie są ci, którzy umarli. Martwymi
22
Zeszyty Historyczne
są ci, o których zapomniano”. O Olendrach długo nie chciano pamiętać, zbyt bolesne były przeżycia wojenne.Z nienawiści jeszcze
do niemieckiego okupanta w latach powojennych dochodziło do
największych dewastacji również miejsc należących do sfery sacrum. Dopiero w dobie poszukiwań własnych tożsamości chętnie
odwołujemy się do wielokulturowości regionu jako wartości, historii naszych małych ojczyzn. A przez jej poznanie pragniemy oswoić
obcość, odmienność, uczyć się tolerancji, szacunku do drugiego
człowieka, reprezentanta innych kultur. W tym procesie poznawczym niezwykle cenne będą relacje starszych osób, pamiętających
jeszcze świat nad Wisłą za czasów Olendrów.
23
Zeszyty Historyczne
Peter Stratenwerth
Mieliśmy tu raj
Daniel Rinas przyjechał ze swoją żoną kilka dni temu, jeszcze
raz zobaczyć Wisłę i miejsce w Wiączeminie, gdzie się urodził.
Pierwsze lata dzieciństwa pamięta jako bardzo szczęśliwe. Miał
trzech starszych braci. Rodzice prowadzili 17-hektarowe gospodarstwo zaraz przy Wiśle. Mama miała duży ogród z kwiatami. A
do gospodarstwa należał tez sad z śliwkami. Przed domem rosła
piękna morwa, ulubione drzewo wszystkich dzieci. Owoce morwowe zmieniały kolor od początkowo zielonych na żółte, potem na
pomarańczowe, a na końcu przechodziły w kolor fioletowy i czarny i wtedy były najsłodsze. Daniel dobrze pamięta początek wojny,
1.września 1939, bo odwołano długo przygotowaną uroczystość z
okazji jego siódmych urodzin, która wypadała właśnie tego dnia.
Dzieci zaproszone z rodzin polskich, jak i żydowskich i niemieckich musiały pozostać w domu. Zapraszam pana Daniela na herbatę. Jest 13 czerwca 2009 i pada deszcz, więc jest czas posłuchać go
dalej. Tata Daniela (który też miał na imię Daniel) był w Wiączeminie bardzo szanowanym człowiekiem. Wygrał sprawę sądową z
urzędnikami, którzy mu chcieli naliczyć za duży podatek na ziemię,
którą stracił w czasie ostatniej powodzi. Był przewodniczącym
rady parafialnej kościoła ewangelickiego. Miał duży udział w przygotowaniu i budowie nowego kościoła, który zaprojektował także
członek rodziny Rinas. Tata Daniela bardzo przeżywał, że wcześniej, wiosną 1924, nie potrafił zapobiec przerwaniu wału. Tam
gdzie pilnował, Wisła przerwała wał i powódź uszkodziła stary murowany kościół tak znacznie, że trzeba było go rozebrać. O miejscu,
gdzie w 1924 roku Wisła przerwała wał, jeszcze dziś świadczy duży staw. Kiedy ojciec Daniela został wybrany na prezesa rady kościelnej, częstym gościem w domu był pastor Gutknecht. Pastor
Gutknecht przyjechał z Gąbina do Wiączemina samochodem i raz
zabrał Daniela na przejażdżkę! Jedynym i pierwszym samochodem
w Wiączeminie!
Początek wojny do koniec raju i szczęśliwego dzieciństwa nad Wisłą. Pierwszym znakiem, że wojna naprawdę się zaczęła, było to,
ze wszyscy musieli oddać swoje konie polskiemu wojsku. Władze
24
Zeszyty Historyczne
kazały im także zmienić wyglądu domu, żeby nie było widać, że
oni to Niemcy. Tata obciął wystające i wyrzeźbione krokwie na
szczycie dachu. Daniel zobaczył pierwsze samoloty i spadające
bomby. Pierwszym celem był ewangelicki kościół w Gąbinie, bo
tam kwaterował oddział polskiej armii. Początek wojny, rodzice
strasznie się bali. Polacy zaczęli się mścić na niemieckich osadnikach za atak Niemiec nad Polskę i z niemieckich wiosek wyprowadzono wielu mężczyzn.
Pan Daniel nie wygląda na swoje 77 lat. Z pełną pasją opowiada o
przedwojennym życiu w Wiączeminie. Pamięta jeszcze nazwy statków (Fryderyk i Bałtyk), które przed wojną napędzane parą pływały z Płocka do Warszawy i powrotem (kurs w jedna stronę trwał 4
godziny) i zabierały stąd do stolicy warzywa, owoce, kwiaty, kosze
wiklinowe i wszystko co na wsi produkowano. Często przepływali
tez flisacy na barkach. Pamięta ich okrzyki: hoberbybro! Opowiada
z zachwytem o pięknej plaży w Wiączeminie i czystej przezroczystej wiślanej wodzie. Zimą na Wiśle pływały wielkie bryły lodu,
które często uderzały w siebie z dużym hukiem Opowiada o małej
mleczarni, prowadzonej przez polską rodziną, państwa Pawłowskich, zaraz obok stawu, gdzie rodzice i sąsiedzi codziennie zanosili
mleko i w zamian odbierali osełki masła i biały ser. Opowiada o
drzewach owocowych, których rosło tak wiele i wszędzie było słychać śpiew najróżniejszych ptaków. Potem już nigdy w życiu takich
nie słyszał. Opowiada, jak przyjemnie się uczyło w szkolnym pokoju , gdzie na trzech ścian mieściły się duże okna, tak że było bardzo widno. Opowiada, że w jednej klasie uczyły się dzieci różnego
wyznania i pochodzenia. Językiem obowiązującym na lekcjach był
polski, ale na przerwach wszyscy gadali po swojemu; jidysz, polski,
plattdeutsch (gwara, która z niemieckim niewiele ma wspólnego).
Pan Daniel odpowiada nam też o starszym bracie, który ciągle coś
wymyślał i majsterkował, aż mu babcia kupiła dobry aparat fotograficzny, tyle wart jak jedna cała krowa… Na zdjęciach wykonanych przez brata podziwiamy rodziną zagrodę za plecionym wierzbowym płotem, drugiego brata na rowerze przed kościołem, plażę
przy Wiśle, gospodarstwo dziadków i wielki ogród wujka pełen
kwitnących dalii. Jedno z ostatnich zdjęć, który brat prawdopodob25
Zeszyty Historyczne
nie w Wiączeminie jeszcze zdążył zrobić, to zdjęcia wielkiego
drewnianego mostu, który Niemcy z jeńcami budowali w 1944 roku, aby móc wycofać wojsko i uciec przed czerwoną armią.
„Nasza Mama najpierw była przekonana, że nam nic nie grozi, bo
przecież krzywdy nikomu nie zrobiliśmy.” Lekko uśmiecha się pan
Daniel pamiętając dobroć i prostotę swojej mamy.
Kiedy w opowiadaniu pana Daniela pojawia się wojna i okupacja, a na końcu utrata rodzinnego domu i ziemi, mówi głośniej i z
dużym napięciem. Kiedy Daniel w wieku 13 lat z mamą, dziadkami
i 14 letnią kuzynką wyjeżdżają w styczniu 1946 z Polski w pociągu
z Kutna, ma już za sobą wiele traum. Ale dziś nikogo nie obwinia,
za to co on musiał przeżyć. Jest świadomy, że wystarczyło kilku
wariatów na tym kontynencie , aby rozpętać piekło na ziemi. Dziś
żyje z przekonaniem, że nowoczesna Europa jest tak rozwinięta i
wolna, że straszliwa historia się nigdy w Europie nie powtórzy.
Później powie, że jest bardzo wdzięczny, że mógł przeżyć i że pozwolono mu żyć jako wolny człowiek. Daniel jako dziecko uświadomił sobie szybko, jak Niemcy do Polski przynieśli terror strach i
śmierć. Wcieleniem zła był rządzący w Gąbinie nazista - Hake.
Początkowo Mama odwiedzała jeszcze swoją szewczynę w żydowskim getcie w Gąbinie, mimo że było to surowo zabronione. Hake
kazał rozbierać piękną synagogę i kościół ewangelicki uszkodzony
podczas bombardowania. Potem sam Hake pozwolił sobie na
„szatański dowcip” i zmusił żydów przed wyjazdem do obozów
zagłady do rozbiórki katolickiego kościoła w mieście kilofami i
gołymi rękami. Kiedy w styczniu 1945 stało się oczywiste, że wojna dla Niemców jest przegrana, Hake szybko zniknął. Wcześniej
jeszcze niemiecka władza wydała komunikat, że niemieckim osadnikom znad Wisły surowo zabrania się jest ucieczki.
Kiedy rosyjskie wojsko przekroczyło Wisłę, wszystkich niemieckich chłopaków i mężczyzn w wieku od 16 do 65 lat zabrano do
Rosji . Daniel miał szczęście, że mógł zostać w Polsce i nie musiał
jak starsi bracia jechać do Rosji. Ale został rozdzielony od Mamy,
która stała się teraz pracownikiem bez żadnych praw na własnym
gospodarstwie. Jako dwunastoletni chłopak został przydzielony do
Szczawinu jako pracownik na gospodarstwie. Trafił do dobrych
ludzi.
26
Zeszyty Historyczne
Jednak Mamie udało się przygotować ucieczkę z Polski. Przed zakończeniem wojny zakopała w pewnym miejscu złote ruble, z którymi teraz wykupiła siebie, syna, dziadków, dzieci siostry i braci.
W styczniu 1946 wsiedli na dworcu w Kutnie do pociągu. W
Szczecinie mieli przesiadkę w inny pociąg z wagonami, w których
wypadły wszystkie szyby. Daniel, jego Mama i 5 kuzynów przeżyli tę podróż na zachód, ale babcia, dziadek i 14 letnia kuzynka Hedrich Zittlau nie. Zmarli po drodze.
(Daniel O. Rinas mieszka z żoną w Kolonii. Pracował jako nauczyciel historii, polityki i gospodarki w technikum. Teraz jest od 12 lat
na emeryturze. Państwo Rinas mają dwóch synów i jedną córkę)
Ewa Smuk Stratenwerth
Ewa Smuk Stratenwerth
27
Zeszyty Historyczne
Ewa Smuk Stratenwerth
Osadnictwo olenderskie w gminie Słubice
Olędrzy – osadnicy z Fryzji i północnych Niderlandów osuszający
tereny podmokłe okresowo zalewane przez rzeki, pojawili się na
terenach Polski już w XIII wieku, zaś na teren Mazowsza dotarli
dopiero w XVII wieku.
Początkowo byli to głównie menonici, przedstawiciele mennonityzmu, odłamu chrześcijańskiego, zainicjowanego w XVI wieku
przez Menno Simmonsa we Fryzji. Menonici nie uznają chrztu
dzieci (chrzest co najmniej po ukończeniu 14 roku życia), praktykują braterstwo i wspólnotę, odrzucają walkę z bronią w ręku. Odmowa służby wojskowej była – oprócz prześladowań religijnych główną przyczyną ich emigracji do Polski.
W późniejszym okresie w większym stopniu byli to niemieccy
osadnicy wyznania ewangelicko-augsburskiego. A zatem określenie
„olędrzy” (lub olendrzy, holendrzy) nie odnosi się do narodowości
czy wyznania, ale do systemu społeczno-gospodarczego, na które
składają się powiązane ze sobą elementy takie jak; organizacja terytorialna, sieć osadnicza, budownictwo, technologie wykonywania
prac melioracyjnych, gospodarka.
Na podmokłe tereny pasa zalewowego Wisły w obrębie dzisiejszej
gminy Słubice osadnicy olenderscy zostali sprowadzeni pod koniec
XVIII wieku. Zajęli tereny, na których nikt nie chciał i nie umiał
tam gospodarzyć. Najstarszym dokumentem akcji osadniczej na
naszym terenie jest wilkierz wydany w 1763 roku dla osady olenderskiej w Troszynie przez króla Augusta Poniatowskiego. W latach 1752-1792 właściciele oraz dzierżawcy wsi leżących nad Wisła: Ignacy Cichocki, Adam Lasocki, Stanisław Zabłocki, Kajetan
Dębowski osiedlili 75 kolonistów na 77 włókach (w 1785r. S. Zabłocki osadza 2 kolonistów w Sadach, zaś w 1789 r. A. Lasocki
osadza 7 kolonistów na 4 włókach na Kępie Antonińskiej, a S. Zabłocki 6 kolonistów na 4 włókach na Kępie Karolińskiej, jedna włóka to 30 morg, czyli 17,955ha). Z analizy akt stanu cywilnego parafii w Troszynie, Zycku i Czermnie wynika, że większość osadników pochodziła z okolic Torunia i z dolnych Niemiec.
Druga fala kolonistów przybyła na Mazowsze w latach 1800-1806.
28
Zeszyty Historyczne
Akcją osadniczą, której celem było przemieszczanie rolników z
przeludnionych terenów Niemiec na nie zasiedlone tereny Polski,
kierowali urzędnicy Kamery Pruskiej.
Historię osadników olęderskich na Mazowszu zakończyła II wojna
światowa. W 1945 roku koloniści opuścili swoje domy, uciekając
przed nadciągającymi oddziałami armii radzieckiej.
Wsie z terenu gminy Słubice, zasiedlone przed wojną przez osadników olęderskich:
Juliszew (inna nazwa z początku XIX w. - Białebłoto), wieś zasiedlona przez osadników olęderskich na początku XIX wieku. W 1882 roku liczyła 8 domów i 138 mieszkańców, powierzchnia 231,5
morgów. Na jej terenie znajdowały się pokłady torfu, głębokie na
trzy łokcie. Krajobraz kulturowy typowy dla osadnictwa olęderskiego; widoczne sztuczne nasadzenia wierzb i topoli, szczególnie na
miedzach i w pobliżu zagród. Zachowanych jest kilka obiektów
tradycyjnej architektury: drewnianej nr 26 i 27 oraz murowanej
nr 42.
Nowosiadło, wieś stanowiła pierwotnie część wsi Sady, leżącej w
Dominium Świniary. Koloniści niemieccy osadzeni w niej w końcu
XVIII. Jako oddzielna osada występuje dopiero po 1830 roku. Krajobraz kulturowy w bardzo dobrym stanie; pośród rozłogów pól
obsadzonych wierzbami i topolami widoczne sztucznie usypane
wzgórki, na których są tradycyjne zagrody. Wzdłuż drogi widoczne
rowy melioracyjne. Zachowanych kilka obiektów architektury np.
nr 4, dom drewniany z roku 1920.
Nowy Wiączemin, wieś Wiączemin wzmiankowana pierwszy raz
w XVI wieku. Olędrów sprowadził w 1759 roku właściciel okolicznych gruntów, Szymański. Wówczas nastąpił podział na Wiączemin Polski i Niemiecki (obecnie Nowy). W 1827 roku w Wiączeminie Niemieckim mieszkało 221 mieszkańców w 22 domach, w
1893 r. – 263 mieszkańców w 19 domach. Był tam też ewangelicki
dom modlitwy (spalony w 1945r.) oraz szkoła. Mieszkańcy uprawiali 521 morgów ziemi (głównie, pszenicę, buraki). Oprócz uprawy ziemi, hodowano bydło mleczne i wyrabiano sery olęderskie.
29
Zeszyty Historyczne
Wykorzystywano gałęzie wierzby np. do wyplatania koszyków.
Dobrze zachowany krajobraz kulturowy: rozłogi pól, sztuczne nasadzenia, pasy wierzb wzdłuż miedz, rowy melioracyjne, plecione
płoty, pomiędzy drogą a Wisła stawy gromadzące nadmiar wody.
Zachowane przykłady tradycyjnej architektury olęderskiej.
Nowy Życk (obecnie Zyck Nowy), to część starej wsi Życko,
wzmiankowanej po raz pierwszy w 1341 roku, zasiedlonej przez
osadników olęderskich prawdopodobnie pod koniec XVIII w. W
1895 r. w Zycku Niemieckim(o powierzchni 563 morgów) mieszkało 350 osób. W 1925 roku pracował tam drewniany młyn, mieląc
mąkę na razówkę. Krajobraz kulturowy zachowany w dobrym stanie, choć w ostatnich latach stopniowo przekształcany. Zachowane
przykłady tradycyjnej architektury olęderskiej i cmentarz. Cmentarz
zdewastowany, zachowała się brama zamknięta łukiem, zwieńczonym metalowym krzyżem.
Piotrkówek, wieś pierwszy raz wzmiankowana w 1427 r. Zasiedlona przez kolonistów olęderskich w drugiej połowie XVIII wieku. W
1827 r. należała do parafii Życz, liczyła 42 domy i 432 mieszkańców. Miała powierzchnię 1246 morgów ziemi włościańskiej i 18
morgów ziemi dworskiej. Znajdowała się tam szkoła początkowa
ogólna. Dobrze zachowany krajobraz kulturowy oraz przykłady
tradycyjnej architektury olęderskiej.
Rękawki, obecnie część wsi Zyck Polski. Wieś wzmiankowana po
raz pierwszy w XIV wieku. Osadnicy olęderscy osadzeni w końcu
XVIII wieku. W 1827 roku liczyła 9 domów i 94 mieszkańców, a
w 1888 roku 119 mieszkańców i 224 morgi gruntów. Wszystkie
elementy tradycyjnego olęderskiego krajobrazu kulturowe
(siedliska na sztucznie usypanych wzgórkach, rozłogi pól, rowy
melioracyjne, drogi dojazdowe, obsadzone wierzbami miedze) zachowane w bardzo dobrym stanie.
Rybaki, wieś rzędowa założona przez osadników olęderskich na
początku XIX wieku. W 1827 roku liczyła 2 domy i 17 mieszkańców, zaś w 1889 – już 93 mieszkańców. Miała wówczas po30
Zeszyty Historyczne
wierzchnię 119 morgów. Krajobraz kulturowy dobrze zachowany,
ale ostatnie domy po-olędrskie rozebrano w w latach 70-tych XXw.
Sady, wieś założona przez osadników olęderskich w 1787 r., których osadził na 30 morgach gruntu Adam Lasocki. Kolonistom nadany został wilkierz, złożony z 41 paragrafów, który precyzuje
m.in. kwestię samorządności społeczności: "Sąsiedzi pozwalaią
Sołtysa - wspoł dwu Ławników obrać, którzy Prawo Wieyskie i
Sprawiedliwość zachować i zażywać maią, kłotnie i poszwary różne tak sąsiedzkie, iako ludzkie osądzać, osądzać i prawem dobrym
przyłożyć wyiąwszy Kryminalne, a Gardłowe Sądy państwu się
należą". I dalej: "Żaden Sąsiad, albo cudzy z drugim Sąsiadem w do
czynienia ma, do Zwierzchności Wysokiey nie ma prędzey swaiey
rzeczy podawać, niż wprzód wszystko przed Sołtysem i Ławnikami
swoie rzeczy prawem zprobował, i rzeczo swoią do sądzenia podał i
tam swoy Dekret od wszystkich dostał. Kto przeciw temu czyni w
pięćMarki Sztrafu zapadnie przez wszystkiego w praszania". W
1798 r. powstała w niej niemiecko-ewangelicka szkoła początkowa,
do której uczęszczało 22 uczniów. W 1889 r. były w niej 32 domy
zamieszkane przez 292 mieszkańców. Miała powierzchnię 778
morgów ziemi pszennej. Mieszkańcy trudnili się uprawą buraków
cukrowych, plantacją wierzb i wyrobem sera olęderskiego, a przede
wszystkim sadownictwem (sady przynosiły wówczas przeciętnie
300 rubli rocznego dochodu na jedną osadę).Wieś rzędowa i kolonijna położona na południe od Wiączemina Polskiego i Nowego, na
zachód od szosy Wymyśle Polskie-Świniary. Oddzielona od niej
głębokim rowem melioracyjnym. Zachowana w bardzo dobrym
stanie. Widoczne sztuczne nasadzenia drzew, zarówno wokół siedlisk, jak i rozłogów pól, rowy melioracyjne, plecione wierzbowe
płoty, a przede wszystkim posadowione na sztucznie usypanych
wzgórkach tradycyjne osady. Zagrody położone w oddaleniu od
siebie (ok. 200-500 m), rozrzucone pośród pól. We wsi znajduje się
najstarszy zachowany na Mazowszu budynek związany z osadnictwem holenderskim - dawny zbór mennonicki, następnie ewangelicki, powstały w 1806 r., wzmiankowany w dokumencie z 1809 r.
Świniary, wieś pierwszy raz wzmiankowana w XIV wieku. Pierw31
Zeszyty Historyczne
sze zagrody olęderskie zostały założone w 1788. Wyrumowania"
zarośli podjął się Marcin Datzlaw - "Obywatel niemiecki wsi Sady". W 1827 r. w osadzie znajdowało się 11 domów i 108 mieszkańców. W 1890 r. - 23 domy i 183 mieszkańców gospodarujących
na 209 morgach gruntu. Na terenie wsi było również zarybione 6morgowe jezioro. Mieszkańcy trudnili się uprawą buraków cukrowych, plantacją wierzby, sadownictwem oraz wyrobem sera olęderskiego. Krajobraz kulturowy wsi zachowany w bardzo dobrym stanie, liczne przykłady tradycyjnej zabudowy związanej z osadnictwem olęderskim.
Wiączemin Polski, powstała po podziale wsi Wiączemin na Polski
i Niemiecki (patrz opis – Nowy Wiączemin). W Wiączeminie Polskim w 1827 r. mieszkało 117 mieszkańców w 17 domach, w 1893
r. w 35 domach mieszkało 263 mieszkańców. Wieś miała powierzchnię 250 morgów żyznej ziemi (w połowie łąk z pokładem
torfu grubym na 6-8 stóp).
Krajobraz kulturowy wsi zachowany w dobrym stanie, choć przekształcony, liczne przykłady tradycyjnej zabudowy związanej z
osadnictwem olęderskim. W Wiączeminie Polskim zbór ewangelicki, murowany, zbudowany w 1935 r., usytuowany w południowo
-zachodniej części wsi, na wysokim (ok. 3,5 m) sztucznie usypanym wzniesieniu, w dwubudynkowym obejściu: zbór oraz dom
mieszkalny (dawna szkoła i mieszkanie nauczyciela). Murowany z
cegły, nietynkowany, spojony zaprawą cementowo-wapienną, z
wysokimi ścianami nakrytymi wysokim dachem dwuspadowym,
krokwiowo-jętkowym, opartym na koronie muru, pokrytym blachą.
Wnętrze jednoprzestrzenne, ze schodami w narożniku północnozachodnim, prowadzącymi na drewniany chór muzyczny. Sufit płaski, oszalowany deskami malowanymi na biało farbą olejną. Budynek nieużytkowany, zachowany w dobrym stanie. Cmentarz - usytuowany na południowy wschód od zboru, ok. 100 m od niego, po
obu stronach polnej drogi odchodzącej w stronę południową. Na
planie prostokąta - część po północnej stronie drogi starsza, z zachowanym jednym przewróconym i częściowo zniszczonym piaskowcowym nagrobkiem w formie stelli, część południowa nowsza,
z nagrobkami z granitu lub lastryko z okresu międzywojennego
32
Zeszyty Historyczne
(zachowanych 11 nagrobków). Całość całkowicie porośnięta krzakami i drzewami.
Wymyśle Polskie, Wieś zasiedlona przez osadników olęderskich
ok. 1786 r. Mieszkało w niej wówczas pięciu gospodarzy, z których
żaden nie płacił jeszcze czynszu dzierżawnego - trzech odrabiało
dzień pieszy w tydzień, czwarty pracował na potrzeby dworskie,
piąty zaś na mocy kontraktu zawartego 24 października 1786 r.
zwolniony był z czynszu na sześć lat. W 1827 r. wieś miała już 8
domów i 92 mieszkańców, w 1895 r. 15 domów i 154 mieszkańców. Krajobraz kulturowy przekształcony, zurbanizowany, nieczytelny. Brak zachowanych obiektów związanych z osadnictwem
holenderskim.
Życk Polski (obecnie Zyck Polski)
Wieś Życko (jak wspomniano przy Nowym Zycku) wzmiankowana
pierwszy raz w 1341 roku. Prawdopodobnie pod koniec XVIII wieku zasiedlona częściowo przez osadników olęderskich. W 1865
roku w Zycku Polskim mieszkało 195 osób na 339 morgach ziemi.
Korzystałam z publikacji Jerzego Szałygina „Katalog zabytków osadnictwa holenderskiego na Mazowszu” oraz artykułu Wojciecha Marchlewskiego „Przyczynek do dziejów osadnictwa olęderskiego w środkowym
biegu Wisły w XIX i XX w.” z Kwartalnika Historii Kultury Materialnej nr
3/88
33
Zeszyty Historyczne
W swoich wspomnieniach z dzieciństwa, bodzanowski Żyd Arie Akst, opisując sobotnie wycieczki do Osmolinka, wspomina smak wiejskiego chleba
kupowanego tam od okolicznych chłopów. Oto przepis jak należało go
wypiekać zamieszczony w „Głosie Mazowieckim „ z 1912 r.
„Któraż z gospodyń wiejskich nie umie piec chleba? Zdawałoby
się, że zbyteczne są wskazówki do tego. A jednak wiadomo, że jeden chleb jest smaczniejszy, inny mniej smaczny, a jeszcze inny,
choć to dar Boży, przez gardło jakoś przejść nie chce. Sądzimy, że
niejedna niedoświadczona gosposia przyjmie z wdzięcznością te
rady, jakie zamieszczamy podług przepisów dra Kaczkowskiego.
Pierwszym ważnym warunkiem jest, aby izba, w której się
chleb piecze, miała 15 do 18 stopni ciepła; do tej samej ciepłoty
należy doprowadzić mąkę, zakwas i naczynia, co zwłaszcza w zimie wielkiej wymaga uwagi.
Robotę właściwą zaczyna się od zarobenia w wodze drożdży (do
chleba pytlowego), lub zakwasu ( do chleba razowego ). Woda ma
mieć 24 do 26 stopni; trzeba jej wziąć tyle, aby otrzymać mieszaninę zupełnie płynną, a skutkiem starannego wyrobienia zupełnie pozbawioną grudek.
Zaraz potem ciasto się rozczynia z zakwasem ( lub drożdżami ).
W tym celu bierze się trzecią część całej mąki, przeznaczonej na
wypiek i odpowiednią ilość wody. Wody bierze się tyle, ażeby ciasto było uginające się, ale nie lepkie, nie przylegające do palców i
naczyń; zazwyczaj na 100 funtów mąki bierze się
75 ft. (30
kwart polskich) wody w trzech partiach. Jeżeli np. piecze się chleb
z puda mąki, to na rozczyn trzeba wziąć 10 f; (4 kwarty) wody, dolać ją do zakwasu, apotem dosypać 13 ft. mąki, ale nie od razu, lecz
w 3 partiach, starając się każdą z nich jak najlepiej wygnieść i wyrobić.
Rozczyn posypuje się mąką i pozostawia w spokoju na 6 do 8
godzin (zwykle na całą noc) w dzieży, nakrytej grubym, czystym
płótnem. Wtedy ciasto , jeżeli mąka była w dobrym stanie i odpowiednia temperatura była zachowana, wyrasta do podwójnej objętości; dlatego dzieżę trzeba mieć najmniej dwa razy tak wielką, jak
zajmuje objętość mąki i wody, przeznaczonej na jeden wypiek. Ciasto powinno rosnąć powoli i po wyrośnięciu utrzymać się w mierze;
34
Zeszyty Historyczne
jeżeli przez noc po kilka razy wyrasta i spada, to albo rozczyn był
źle wyrobiony, albo w izbie było za ciepło.
Zanim przystąpimy do wyrobienia reszty ciasta, naszykujemy
sól, którą potem stopniowo do ciasta dosypywać będziemy, albo- co
lepiej- rozpuścimy w letniej wodzie i dolewać będziemy częściowo.
Na 100 ft. mąki bierze się zwykle 1 funt soli , gdy mąka jest zdrowa, zaś do 2 funtów, gdy jest cokolwiek podejrzana.
Gdy rozczyn przestał rosnąć, należy stopniowo dosypać resztę
mąki i dolać resztę wody, zagniatając i wyrabiając ciasto bardzo
starannie. Im na więcej części wygniatanie ciasta podzielimy, tym
dokładniej robotę wykonamy: mniej niż na 3 części roboty dzielić
nie można, a dobrze będzie, jeżeli ją na 5 części podzielimy. Części
nie trzeba odmierzać dokładnie, ale na oko. Każdą część mąki, z
odpowiednią ilością wody, wygniata się z rozczynem na ciasto, jak
można najbardziej równo. Po dokonaniu tej roboty, bardzo dobrze
jest za każdym razem pozostawić ciasto chociaż na pół godziny w
spokoju, aby zaczęło trochę rosnąć. Przedłuża to wprawdzie robotę.
Gdy bochenki zaczynają wydawać zapach spirytusu, albo, gdy
razowe, jakby się rozlewać zdają, wtedy trzeba je kłaść do pieca,
nie zapominając o zwilżeniu powierzchni wodą. Bardzo ważne
jest , aby piec był odpowiednio ogrzany.
Wypiek chleba potrzebuje bardzo wiele ciepła, bo aż 240 stopni.
Zwyczajny ciepłomierz (termometr) tego nie wytrzyma, to też poznaje się inaczej, czy piec jest dostatecznie wygrzany, ale chleb
będzie o wiele smaczniejszy i lepszy, a co zatem idzie i pożywniejszey.
Wyrobienie ostatniej części mąki z całym ciastem, dokąd już gotowym trwa zawsze najdłużej i wymaga wielkiej siły oraz wprawy.
Tej roboty nie można robić bezmyślnie, trzeba bowiem obejmować
ciasto warstwami i powracać z rękoma tam, gdzie się wyczuwa gruzły i w ogóle ciasto, twardsze, niejednolite.
Gotowe, wrobione już ciasto, pozostawia się znów w spokoju,
ale tym razem tylko na 4 do 5 godzin, poczem przystąpić można do
urabiania bochenków. Jeżeli chcemy mieć bochenki np. 6 funtowe,
odważamy po 8 funtów ciasta, bo po 2 funty wody każdy bochenek
straci w piecu. Bochenki urabia się w ręku z branego z dzieży ciasta, posypanego mąką; następnie układa się je na heblowanej desce
35
Zeszyty Historyczne
(również mąką posypanej), gdzie pozostaje przez pół godziny, jeszcze rosnąć troszeczkę.
Gdy bochenki zaczynają wydawać zapach spirytusu, albo, gdy
razowe jakby się rozlewać długa drzazga, prowadzona końcem po
dnie pieca powinna na śladzie swoim wydobywać iskry, a garstka
mąki rzucona do pieca, powinna brunatnieć, ale nie spalać się na
czarno. Jeżeli piec nie jest dość gorący, to chleb będzie z zakalcem,
a skórka będzie spalona, gruba i popękana.
Trudno ściśle oznaczyć, jak długo chleb ma w piecu pozostać;
pytlowy zwykle piecze się godzinę, razowy 1 do 2 godzin a nawet
dłużej, jeżeli jest w dużych bochenkach. Że chleb jest dosyć upieczony, to się poznaje po kolorze skórki, a najlepiej przy pomocy
długiej igły metalowej, którą się w chleb zapuszcza; gdy się je wyciąga zupełnie czystą, bez przylegających cząsteczek ciasta, to znaczy, że chleb z pieca czas wyjmować.
Po wyjęciu chleba dobrze jest zaraz, na gorącą pociągnąć go z
lekka wodą, bo jej parowanie z bochenka jeszcze się odbywa.
Wypiek małych ilości chleba- jak zwykle kobiety po wsiach pieką
- nie opłaca się, bo opał za wiele kosztuje. Aby piec rozgrzać, trzeba do najmniejszej ilości zużyć tyle opału ile go wystarcza na
100 ft. Zagranicą, w niektórych wsiach (np. w Czechach, we wsi
Sany), rolnicy tworzą sobie piekarnie spółkowe, które, oczywiście,
znacznie taniej i znacznie lepszy chleb wypiekają.
36
Zeszyty Historyczne
Zdzisław Leszczyński
Bohater z Leksyna. Z dziejów ziemiaństwa polskiego
ziemi bodzanowskiej.
Właściwie już wszystko było gotowe - mój paszport z wizą był w
Kancelarii Prezydenta RP, miałem zarezerwowany hotel, a rano
miał po mnie przyjechać samochód. Ale dzień przed wyjazdem poczułem się gorzej i musiałem odwołać sobotni lot.
Tak swoje ocalenie, ze smoleńskiej katastrofy prezydenckiego
TU 154, wspomina Jerzy Woźniak, wrocławianin, lekarz, żołnierz
AK, w 1947 r. kurier WiN z Londynu do Kraju, w latach 20012002 kierownik Urzędu ds. Kombatantów i Ofiar Represji w rządzie Jerzego Buzka. Uznał, że ta decyzja to były jego trzecie narodziny. Za drugim razem miało to miejsce 62 lata temu. W 1947 roku został skazany przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego
na karę śmierci za walkę w Armii Krajowej. Rok później kara została zamieniona na dożywotnie więzienie, po 10 latach wyszedł z
na wolność na mocy amnestii. Pobyt w celi śmierci mokotowskiego
więzienia a zwłaszcza pewien epizod zapamiętał na zawsze.
Cela śmierci miała dwa oblicza: do godziny czternastej staraliśmy
się funkcjonować, o ile to możliwe, w miarę normalnie. Po czternastej wszyscy spoglądali na drzwi. Kiedy się otwierały, zaciskały się
gardła – czy to już czas, czy to mój czas, każdy ze skazańców kolejny raz przeżywał własną śmierć. Pamiętam pewną partię szachów.
Zrobiliśmy sobie w celi takie małe figurki z chleba, graliśmy z przyjacielem, otworzyły się drzwi: Tadeusz Bejt – padło nazwisko. On:
wolno wstał, odłożył pionka na szachownicę i powiedział: widzisz,
Jurek, przez tę cholerną śmierć nawet partyjki szachów nie można
rozegrać do końca. To były ostatnie jego słowa, do dziś dźwięczą mi
w uszach.
Tadeusz Bejt urodził się 20 maja 1923 r. w rodzinie ziemiańskiej w
oddalonym o 4 km. Od Bodzanowa majątku Leksynie. Matka Anna
z Homolków, ojciec Czesław Bejt kupił właśnie folwark w Leksynie od Władysława Bagińskiego tworząc wraz z majątkiem w Mąkolinie dobrze prosperującą posiadłość o pow. 680 ha. Tu stanął też
okazały murowany dwór wyposażony w elektryczność i kanalizację
37
Zeszyty Historyczne
co w tym czasie nawet w ziemiańskich dworach było pewnym luksusem. Tadeusz spędzał szczęśliwe dzieciństwo na zabawach z ró-
Dwór w Leksynie, zdjęcie z 1941 r.
wieśnikami z pobliskich dworów oraz nauce. Często bywał w
Dzierżanowie u Mieczkowskich. Dużo uwagi rodzice przywiązywali do wykształcenia syna, początkowo jego nauczycielem był
Niemiec, to ten fakt zaważył być może na jego późniejszym losie.
W 1935 r. po ukończeniu 12 lat w celu kontynuowania dalszej nauki wyjechał do Warszawy i wstąpił do Męskiego Gimnazjum im.
Towarzystwa Jana Zamoyskiego przy ul. Smolnej 30. Było to popularne gimnazjum wśród ziemian z okolic Bodzanowa. W tym czasie
uczyło się tam wielu ziemiańskich synów było też kilku kolegów z
sąsiedztwa min. Zbigniew Mieczkowski z sąsiadującego z dobrami
mąkolińskimi majątku w Dzierżanowie. W Warszawie zastała go
wojna, nie wrócił na wieś bo po ogłoszeniu dekretu władz niemieckich o nowym podziale ziem polskich, właściciele dworów z terenów wcielonych do rzeszy, masowo uciekali przed aresztowaniem
38
Zeszyty Historyczne
do Warszawy. Także w stolicy, wraz z rodziną, schronił się Antoni
Czaplicki właściciel sąsiednich Krubic i Osieka. Zarobkował prowadząc niewielkie przedsiębiorstwo riksz rowerowych. Tadeusz
Bejt znalazł zatrudnienie u niedawnego sąsiada, wraz z jego jedynym synem Januszem uczęszczał na zajęcia konspiracyjnej
SGGW, razem też rozpoczęli pracę w konspiracji. Tadeusz został
1937 r. Zjazd Koła Ziemian powiatu u Dziewanowskich w Grodkowie.
W drugim rzędzie, trzeci od prawej Czesław Bejt, ojciec Tadeusza
kurierem Komendy Głównej AK. W styczniu 1944 przeszedł szkolenie służb do zadań specjalnych i w kwietniu został wysłany jako
kurier na Wołyń. 30 kwietnia dotarł do dowódcy 27. Wołyńskiej
DP AK mjr. Tadeusza Sztumberk-Rychtera. Gdy w lipcu 1944 dywizja została zmuszona przez Sowietów do złożenia broni w Lasach Parczewskich, wrócił do Warszawy i walczył w powstaniu
warszawskim. Jego kolega Janusz Czaplicki zginął jako podchorąży
w ataku na siedzibę gestapo w al. Szucha. W czerwcu 1945 po raz
pierwszy został aresztowany przez UBP za działalność w AK, ale
39
Zeszyty Historyczne
wkrótce zwolniono go. Niespełna dwa miesiące później nielegalnie
opuścił kraj przez Kudowę–Pragę–Pilzno docierając do Monachium
i Murnau. Osiadł w Ankonie (Włochy) i tam zdecydował się pełnić
rolę kuriera. Organizował drogi kurierskie i punkty przerzutowe na
granicy polsko-niemieckiej, a także przerzuty z kraju na Zachód
osób ściganych przez służby bezpieczeństwa i rodzin pozostających
za granicą oficerów II Korpusu gen. Władysława Andersa. Był parokrotnie w Polsce. Potem zamieszkał w strefie angielskiej Berlina,
posiadał dokumenty na nazwisko Johana Vogla, studenta z Berlina.
Według relacji siostry Hanny Świętorzeckiej, 9 października 1948
został porwany ze swego mieszkania w Berlinie w piżamie przewieziony do Warszawy i osadzony w więzieniu mokotowskim. 18
listopada 1948 WSR w Warszawie pod przewodnictwem mjr. Józefa Badeckiego skazał go w procesie R.Warszawa SR.1356 nr sprawy S.3508/48 na podstawie art. 7 Dekr. z 13.06.1946 w tzw. Sprawie Pileckiego za to że był kurierem gen Andersa i rezydentem drogi kurierskiej między krajem i zachodem, na karę śmierci. Ostatnie
dni życia przebywał w celi śmierci wraz z Jerzym Woźniakiem.
Prezydent Bolesław Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Tadeusz
Bejt został stracony 11 lutego 1949 r. miejsca pochówku nie znamy. Po wojnie rodzinny majątek został rozparcelowany na mocy
dekretu o reformie rolnej, dwór rozebrano. Dziś w tym miejscu ocalało tylko jedno stare drzewo z dawnego parku.
1. Ksiega Adresowa Polski (Wraz z w.m. Gdanskiem) dla Handlu, Przemysłu, Rzemiosł i Rolnictwa, 1926/27 s. 1617
2. Ziemianie Polscy w XX w. T. 3.
3. Zbigniew Mieczkowski, Horyzonty wspomnień, Warszawa-Londyn
2001.
4. Wiesław Wysocki, Rotmistrz Pilecki, Gryf 1994 r.
5. Nasze Termopile: dokumenty terroru 1944-56, Wyd. Archidiecezji Warszawskiej, 1993
6.
http://wroclaw.gazeta.p/wroclaw/1,35771,7764677,Jerzy_Woźniak_
Miałem_byc_na_pokladzie_tego_samolotu.html#ixzzlJEoXLR3R
40
Zeszyty Historyczne
41
Zeszyty Historyczne
Ruch naturalny ludności wyznania mojżeszowego w gminie Bodzanów w latach 1826-1892
Historia ludności żydowskiej w Bodzanowie, a tym bardziej jej ruchu naturalnego, nie była nigdy przedmiotem żadnych
opracowań. Być może miała na to wpływ specyfika miasta, bardzo
ubogiego, źle rozbudowanego, o charakterze rolniczym, bez żadnego przemysłu i mało znaczącego w historii. Przywilej z 1436 roku
wydany przez Bolesława Mazowieckiego nadawał mu prawa miejskie, jednak w 1869 roku został mu odebrany, co już zupełnie pogrążyło tę miejscowość. Bodzanów nie był więc wdzięcznym
obiektem badań.
Okres, któremu poświęciłam poniższy artykuł jest czasem
wielkiego rozwoju ludności wyznania mojżeszowego w Królestwie
Polskim. To właśnie wówczas wyrósł na ziemiach polskich chasydyzm, to właśnie wówczas przybrały tempa procesy asymilacyjne i
emancypacyjne tej społeczności. Był to jednak okres wzmożonych
represji władz wobec Żydów i jednocześnie bardzo ważnych wydarzeń w kraju – powstanie listopadowe, styczniowe, wiosna ludów.
Teren objęty badaniami obejmuje gminy: Bodzanów, Mała
Wieś, Bulkowo, Staroźreby, Radzanowo i Borowiczki, a więc lwią
część powiatu płockiego. Liczba ludności objęta tą ewidencją jest
jednak zaskakująco mała.
Moim celem jest przedstawienie ruchu naturalnego ludności żydowskiej w gminie Bodzanów w latach 1826-1892. Materiałem źródłowym są akta stanu cywilnego wyznania mojżeszowego
gminy wyznaniowej Bodzanów.
Stan rejestracji aktów ślubu w gminie Bodzanów z lat 1826
-1892 nie jest kompletny. Irena Gieysztorowa we „Wstępie do badań demografii staropolskiej” zwraca uwagę na duże zaległości w
rejestracji żydowskiej w województwach centralnych na przełomie
XIX i XX wieku. Zaległości te przybierają tym większe rozmiary
im bardziej cofamy się w przeszłość. Wynika to najprawdopodobniej z małych wymogów statystyki rosyjskiej pozwalającej na duże
nieścisłości, zwłaszcza danych dotyczących wyznań niechrześcijań42
Zeszyty Historyczne
skich. Luki w zapisach mogą wynikać również z faktu, że sam obrzęd ślubu żydowskiego nie miał charakteru ściśle urzędowego.
Aby był prawomocny musiał się odbyć publicznie. Ketuba była
jedynie moralnym i materialnym zabezpieczeniem żony. Ślub aby
był ważny nie musiał dokonać się przed obliczem rabina. Mogła to
uczynić inna pobożna osoba. To zapewne sprzyjało braku rejestracji
nowozaślubionych.
Wydaje się mało prawdopodobne aby przez 10 lat (tj. 18301840) w całej gminie Bodzanów zawarto tylko jeden związek małżeński. Tymczasem liczba urodzeń w tym samym okresie utrzymywała się na poziomie 6-10 dzieci rocznie. Dwa lata zupełnie są pominięte w tej statystyce. Częste są też przypadki urodzeń dzieci
młodych rodziców, których aktu małżeństwa wcześniej nie zanotowano. Jedyne wytłumaczenie tego faktu to takie, że osiedlili się oni
w Bodzanowie będąc już małżeństwem.
Stan zachowania ksiąg ślubów wyżej wspomnianej gminy
jest dobry. Mają one format arkusza A-4. Rejestracja prowadzona
była w układzie chronologicznym. Treść aktów rozpoczynano od
nazwy miejscowości. Dalej następowała datacja (od 1842 podwójna
– według kalendarza aktualnie obowiązującego w Królestwie i według kalendarza juliańskiego), imiona i nazwiska nowożeńców, często podawano zawód małżonka lub wzmiankę, że mieszka z rodzicami oraz stan cywilny i miejsce zamieszkania. Na końcu zaś
umieszczano imiona i nazwiska świadków ceremonii i samego celebranta. Na ogół pojawiała się wzmianka o umowie przedślubnej.
Punktem wyjścia analizy demograficznej jest wykres obrazujący roczne liczby ślubów w gminie Bodzanów w latach 18261892. Wynika z niego, iż najwięcej małżeństw zawarto w 1877,
1881 i 1890. Podejrzewam, iż nic innego nie miało na to wpływu
jak tylko próba odrobienia zaległości w zapisach z poprzednich lat.
Co prawda nie pojawiają się daty wsteczne jak to miało miejsce w
przypadku zapisów urodzeń i zgonów. Myślę jednak, że podobny
proceder miał też miejsce w tym przypadku.
43
Zeszyty Historyczne
Były lata kiedy w ogóle nie zanotowano małżeństw. Przyczyny takiego stanu rzeczy mogły być różne. Najbardziej prawdopodobną wydaje się brak rejestracji związków zawartych w tych
latach. Bardzo możliwe, że miały też na to wpływ działania wojenne na Mazowszu, nieurodzaj w 1830 roku i epidemia cholery w 1831 roku. Epidemia jest jednakże najmniej prawdopodobną przyczyną spadku liczby ślubów, bowiem w aktach zgonów nie zanotowano zwiększonej umieralności. Być może przed epidemią uchroniła
Żydów wielka dbałość o higienę osobistą, choć wadliwa rozbudowa
osady na pierwszy rzut oka nasuwa ujemny sąd o stanie higieniczno
-sanitarnym.
Najwięcej związków zawarto między kawalerami i pannami. Liczba ta stanowi 87 % ogółu. Nie cieszyły się popularnością
związki między wdowcem i wdową. W badanym okresie nie zanotowano takich. Podobnie było w przypadku kawalera i wdowy. Dla
młodych mężczyzn nie była zbyt dobrą partią kobieta posiadająca
już własne dzieci. Natomiast wdowcy chętnie żenili się z pannami.
Związki takie stanowiły 10% ogółu. Wdowcy mając już własne
potomstwo nie chcieli się dodatkowo obciążać wychowaniem dzieci żony.
Powtórne małżeństwa w społeczności żydowskiej nie były
częste. Wynikało to najprawdopodobniej z faktu, że umieralność
osób w dojrzałym wieku stanowiła mały odsetek ogółu. Kobiety
rzadziej umierały.
44
Zeszyty Historyczne
Małżeństwa w społeczności żydowskiej zawierano zazwyczaj w młodym wieku. Żydzi uważali, iż „mężczyzna jest pełnoletni
gdy ma 13 lat i 1 dzień ma już znaki dojrzałości. Jeżeli zaś nie ma
albo tego wieku albo tych znaków, uważany jest za dziecię, a to aż
do 35 lat i 1 dnia, jeżeli przed tym czasem nie okażą się znamiona
niepłodności”. To samo dotyczy kobiet. Jedynie dolna granica wiekowa jest przesunięta o 1 rok i wynosi 12 lat i 1 dzień.
Małoletni mężczyzna i nieletnia kobieta nie mogli zawierać
związków małżeńskich.
W gminie Bodzanów Żydzi pobierali się najczęściej mając
15-24 lata. Norma ta odnosi się zarówno do kobiet jak i do mężczyzn. Niemile widziana była duża różnica wiekowa u nowożeńców. Natomiast nie miało znaczenia czy mężczyzna jest starszy czy
młodszy od kobiety.
Za to, żeby para była dobrana był odpowiedzialny swat.
Swatanie było dochodowym zajęciem, przynosiło 1,5-2% sumy
stanowiącej posag panny młodej. W rodzinach bardzo religijnych
młodzi często w ogóle się nie znali. To swat przeprowadzał decydujące rozmowy z rodzinami. Dopiero po nich młodzi mogli, często
po raz pierwszy się obejrzeć. W Talmudzie – świętej księdze żydów
jest powiedziane, że dobrze dobrana para równa się cudowi przejścia Żydów przez Morze Czerwone. Dlatego też wybór żony uważano za rzecz bardzo trudną. Mówiono „śpiesz się przy kupowaniu
ziemi, żonę wybieraj powoli”, co według Talmudu znaczyło, że
należy zwracać uwagę na rodzinę wybranki, a szczególnie na charakter jej braci. Nade wszystko cenione były córki uczonych. Duże
znaczenie miała też uroda dziewcząt.
Za najlepszą porę do zawierania ślubów uważano początek
lub koniec sezonu rolniczego, jako, że wesela trwały często kilka
dni. Za odpowiednie dni na urządzanie tej uroczystości uważano
wtorek lub piątek. Wtorek dlatego, że przy tworzeniu świata Bóg
trzeciego dnia wypowiedział dwukrotnie „jest dobrze”. Piątek zaś
dlatego, że tego dnia Bóg stworzył człowieka. Istotny był też fakt,
że piątek to początek szabatu, więc biedni mogli jednocześnie świętować dwie uroczystości na raz. Nie należało brać ślubu podczas
trwania żałoby i postów: trzydzieści dwa omery, trzy tygodnie tamuz do 9 aw, 10 dni Jamim Noraim. To samo odnosiło się do 30
45
Zeszyty Historyczne
dni po śmierci krewnych. Nadto wdowiec powinien był poczekać
trzy święta, chyba, że po śmierci żony pozostał z małymi dziećmi.
Analiza aktów urodzeń gminy żydowskiej w Bodzanowie w
latach 1826-1892 ujawniła w sposób najbardziej widoczny niekompletność rejestracji ludności wyznania mojżeszowego. Na ten fakt
zwraca uwagę Irena Gieysztorowa dowodząc, iż badania statystyczne w województwach centralnych są niepełne a ich analiza prowadzi do wniosków wręcz urojonych. Podobnego zdania jest S. Szulc
zajmujący się demografią byłego Królestwa Polskiego. Według
jego badań luki w rejestracji urodzeń żydowskich w początkach XX
wieku można określić na 65 %. Przyczyna braków było dokonywanie rejestracji dzieci żydowskich dopiero w okolicznościach wymagających przedstawienia świadectwa urodzenia, zazwyczaj w wieku
rozpoczynania nauki. Dlatego dzieci wcześniej zmarłe wypadały z
ewidencji.
Stan zachowania ksiąg wyżej wspomnianej gminy jest dobry. Mają one format arkusza A-4. Rejestracja prowadzona była w
układzie chronologicznym. Treść aktów rozpoczynano od nazwy
miejscowości. Dalej następowała datacja (od 1824 roku podwójna –
według kalendarza aktualnie obowiązującego i według kalendarza
juliańskiego), imiona i nazwiska świadków (często jednym z nich
był ojciec nowonarodzonego) ich wiek i zawody. Tuz po nich następowała data urodzenia dziecka, imię i nazwisko panieńskie jego
matki. Akt urodzenia kończyło imię nowonarodzonego.
Punktem wyjścia analizy demograficznej jest wykres obrazujący liczbę urodzeń w gminie Bodzanów w latach 1826-1892.
Duże wahania roczne mogą skłaniać do wniosku, iż zaledwie kilkanaście procent zapisów odnosiło się do urodzeń z roku bieżącego,
natomiast reszta dotyczyła urodzeń z lat wcześniejszych. W części
aktów jest odnotowywana data urodzenia i data dokonania wpisu.
Przypuszczać jednak należy, że dane co do roku urodzenia, wieku
rodziców nie są wiarygodne. Częste są sytuacje gdzie matka rodząca dzieci w odstępie kilku lat ma niezmiennie ten sam wiek. To samo dotyczy ojców, a przede wszystkim świadków.
Najwięcej zapisów z lat poprzednich pojawia się na przełomie lat
80-tych i 90-tych.
Najprawdopodobniej wówczas próbowano
uzupełnić zaległe informacje o urodzeniach. Zdarzają się przypadki
46
Zeszyty Historyczne
zgłaszania urodzeń dzieci już kilkuletnich. Trudno więc uwierzyć w
dokładność daty dziennej a nawet rocznej zgłaszanego urodzenia.
Spóźnienia kilkuletnie można tez uznać za pośredni dowód, iż nie
wszystkie urodzenia były wówczas zgłaszane. Lata 30-te jak również lata 70-te XIX wieku charakteryzuje spadek liczby urodzeń.
Lata 1830-1832 można by tłumaczyć: w okresie przewrotów politycznych i społecznych statystyczna stagnacja ludnościowa była
często przejawem rozprężenia w prowadzeniu ksiąg.
Można poddać krytyce nawet podział ludności w tych latach według: płci, wieku, stanu cywilnego i rodzaju wykonywanej
pracy.
Analizując tabelę obrazującą wielkość współczynnika maskulinizacji w gminie Bodzanów można zauważyć duże nadwyżki urodzeń
chłopców w stosunku do dziewcząt. Jest to charakterystyczne dla
ludności żydowskiej i wynika ze staranniejszej rejestracji urodzeń
chłopców i „z gruntu wadliwej” urodzeń dziewcząt. Jest to widoczne zwłaszcza w latach 1846-1950. Takie nadwyżki tłumaczy się
faktem, iż zawsze więcej rodzi się chłopców od dziewczynek – na
105 – 107 chłopców rodzi się 100 dziewczynek. W wyżej wymienionych latach współczynnik maskulinizacji jest jednak znacznie
zawyżony. Jedno dziesięciolecie charakteryzuje jednak wręcz zaniżony współczynnik. Są to lata 1866-1875. Tylko zaniedbania w
rejestracji mogą tłumaczyć ten fakt. Charakterystyczny jest również
47
Zeszyty Historyczne
fakt nieodnotowywania urodzeń martwych. W okresie przeze mnie
omawianym nie spotkałam się z takim przypadkiem. W świadomości zwyczajowej było to zbędne. Wiązało się z ograniczonymi możliwościami płatniczymi zarówno za posługę religijną jak i spisanie
aktu. Rozpowszechnione wśród Żydów były praktyki chowania
zwłok potajemnie, zwłaszcza martwych noworodków po zmroku
lub o świcie. Często na jedną gminę żydowską przypadało kilka
lokalnych cmentarzy nawet nieogrodzonych.
Również urodzenia nieślubne stanowią bardzo nikły odsetek,
a od 1863 roku nie pojawiają się w ogóle. Jest to również charakterystyczne dla ludności żydowskiej gdzie urodzenia nieślubne okazywały się gorzej rejestrowane od ślubnych.
Zaskakujący jest współczynnik U/M w gminie Bodzanów
w latach 1826-1892 w skali dziesięcioletniej. Irena Gieysztorowa
podaje, iż w czasie względnie normalnego dziesięciolecia stosunek
urodzeń do małżeństw powinien kształtować się na poziomie 5,8.
W omawianym przeze mnie okresie ten współczynnik waha się od
1,7 do 12,8, średnio 6,2. Na podwyższenie U/M może wpływać
wczesny wiek zawierających małżeństwa. Dzięki temu zwiększa się
okres rozrodczy kobiet.
Zazwyczaj na sezonowość urodzeń rzutuje sezonowość
zwieranych małżeństw. Kierując się tą opinią należałoby oczekiwać
najwięcej urodzeń w październiku i listopadzie. Tymczasem największa liczba urodzeń przypada na miesiące zimowe: grudzień,
styczeń, luty, marzec. Często dzieci urodzone pod koniec roku były
ewidencjonowane na początku roku następnego. Tym można tłumaczyć dużą liczbę urodzeń w styczniu. Inne przypadki potwierdzają
tezę o niestaranności w dokonywaniu zapisów.
Badania demograficzne ludności wyznania mojżeszowego
w gminie Bodzanów w latach 1826-1892 pod względem umieralności potwierdzają twierdzenie Ireny Gieysztorowej we „Wstępie do
demografii staropolskiej” o niekompletności rejestracji, zwłaszcza
wyznań niechrześcijańskich. Związane to było najprawdopodobniej
z małymi wymogami administracji rosyjskiej, ale również z trudnościami natury obiektywnej. Często miejscowości, w których miał
miejsce zgon znajdowały się w dużej odległości od najbliższego
Urzędu Stanu Cywilnego. Fakt ten dotyczył najczęściej urodzeń
48
Zeszyty Historyczne
martwych. Nie były one w ogóle objęte rejestracją. Wydawać by się
mogło, że takie nie istniały. Jest to jednak błędne twierdzenie. Po
prostu ojcowie takich urodzeń nie zgłaszali.
Przypuszczać należy, że nie zawsze też zgłaszano zgony
osób dorosłych. Potwierdzają to próby odrobienia zaległości w ewidencji w latach 60-tych. Wtedy wskaźnik umieralności ludności
znacznie wzrasta. Nie wynika to bynajmniej ze zwiększonej umieralności, ale z faktu zgłaszania zaległych informacji o zgonach.
Co do kompletności rejestracji to występują także luki w
księgach metrykalnych. Dotyczy to lat 1833-1834, 1837, 1886
Stan zachowania ksiąg wyżej wspomnianej gminy jest dobry. Mają one format arkusza A-4. Rejestracja prowadzona była w
układzie chronologicznym. Treść aktu rozpoczyna się od nazwy
miejscowości, dalej następuje datacja, imię i nazwisko osoby zgłaszającej, jej zawód i wiek, dalej imiona i nazwiska dwóch świadków, ich wiek i zawody, dokładna data zgonu osoby zmarłej, jej
imię i nazwisko, wiek, ód, często pojawia się adnotacja o rodzicach
i rodzinie zmarłej. Akt zgonu kończą podpisy świadków (jeżeli byli
piśmienni) i rabina.
Analizę liczby zgonów w parafii Bodzanów rozpoczyna
wykres obrazujący ich liczbę w poszczególnych latach. Najwyższy
wskaźnik umieralności przypada na 1868, 1879, 1891 rok. Wszelkiego rodzaju epidemie w tych latach należy wykluczyć. Powodem
49
Zeszyty Historyczne
tak wysokiej liczby zgonów może być spis ludności, który nakazywał odrobić wszelkie zaległości w rejestracji.
Z kolei w latach 1833-1834, 1837, 1886 wskaźnik umieralności utrzymuje się na poziomie 0. Wiąże się to z przerwą w rejestracji metrykalnej, bądź też z zagubieniem ksiąg dotyczących tych
lat. Analizując zgony według płci i wieku osób zmarłych daje się
zauważyć pewną prawidłowość: w wieku niemowlęcym i wczesnym dzieciństwie znacznie więcej umiera chłopców od dziewczynek. Podobnie jest w przedziale wieku od 45 lat wzwyż. Naturalna
selekcja sprawia, że chłopcy we wczesnym wieku umierają częściej. Drugi przedział tez jest uzasadniony. W XIX wieku mężczyźni pełnili wiodącą rolę w życiu społeczności żydowskiej. Wiązało
się to z dużym wysiłkiem, którego konsekwencją był przedwczesny
zgon. Natomiast przedział wieku 5 do 44 lat charakteryzuje odwrotna prawidłowość – mężczyźni umierają rzadziej. Prawdopodobnie
ma na to wpływ większa śmiertelność kobiet w wieku rozrodczym.
Największa śmiertelność jest w miesiącach zimowych (styczeń,
grudzień) i typowo letnich (sierpień). Dla miesięcy zimowych charakterystyczne są choroby gardła, które nie leczone prowadzą do
różnych powikłań i w konsekwencji do śmierci. W XIX wieku w
spauperyzowanym środowisku żydowskim łatwo było o choroby,
które zbierały swe żniwo.
Podobnie jest w miesiącu sierpniu. Upały i niezbyt korzystne warunki sanitarnohigieniczne powodowały infekcje, a czasem
były też przyczyną epidemii.
Wykorzystany w niniejszej pracy materiał źródłowy potwierdził wynik badań o niekompletności w rejestracji ludności wyznania mojżeszowego w województwach, zwłaszcza centralnych.
Wahania są ogromne, nie można na ich podstawie odczytać lat
klęsk elementarnych i epidemii. Wpływ kataklizmów na ruch naturalny jest mało widoczny. Analizując powyższe odnosi się wrażenie
o przypadkowości danych z tej gminy. Spauperyzowana społeczność żydowska nie była w stanie podołać wymogom administracyjnym. Często był to skutek panującego analfabetyzmu i nieznajomości przepisów administracyjnych. Często jednak brak środków finansowych, z którymi wiązała się procedura administracyjna.
50
Zeszyty Historyczne
Opracowała: mgr Agata Radecka
Archiwum Państwowe w Płocku
51
Zeszyty Historyczne
52
Zeszyty Historyczne
53
Zeszyty Historyczne
54
Zeszyty Historyczne
55
Zeszyty Historyczne
56
Zeszyty Historyczne
57
Zeszyty Historyczne
58
Zeszyty Historyczne
59
Zeszyty Historyczne
60
Zeszyty Historyczne
61

Podobne dokumenty