Dwa brzegi. Trochę jak sąsiedzi
Transkrypt
Dwa brzegi. Trochę jak sąsiedzi
Zeszyty Historyczne ISBN 978-83-61177-23-4 1 Zeszyty Historyczne Projekt okładki: Jolanta Leszczyńska Korekta: Iwona Marczak Wydawca: Koło Historyczne przy Publicznym Gimnazjum im. Polskiej Organizacji Zbrojnej w Bodzanowie. 09-470 Bodzanów, ul. Wyszogrodzka 3. tel. +48 24/ 2607824. Regionalne Centrum Edukacji Ekologicznej w Płocku 09-400 Płock, ul. Stary Rynek 20 tel. +48 24/ 2683774 ISBN 978-83-61177-23-4 Wydane w ramach projektu ,,Dwa brzegi. Trochę jak sąsiedzi” sfinansowanego ze środków ,,Lokalne partnerstwa PAFW” Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności realizowanego przez Akademię Rozwoju Filantropii 2 Zeszyty Historyczne Spis treści „Dwa brzegi. Trochę jak sąsiedzi” …………….. ……….5 Michał Rydlewski, Luisa Malinowska „Wielokulturowość - bogactwo czy przekleństwo ludzkiego zróżnicowania?”…………………………………..13 Magdalena Lica-Kaczan Znaki pamięci o nadwiślańskiej kulturze …………………..19 Peter Stratenwerth, Mieliśmy tu raj…………………………24 Ewa Smuk Stratenwerth Osadnictwo olenderskie w gminie Słubice ………………..28 „Głos Mazowiecki „ 1912 r. Wypiek chleba na Mazowszu………………………………..34 Zdzisław Leszczyński Bohater z Leksyna. Z dziejów ziemiaństwa polskiego ziemi bodzanowskiej…………………………….37 Agata Radecka Ruch naturalny ludności wyznania mojżeszowego w gminie Bodzanów w latach 1826-1892 ………………...41 Przemysław Szelągowski Motylek, Nowelka komiksowa ……………………………..51 3 Zeszyty Historyczne 4 Zeszyty Historyczne „Dwa brzegi. Trochę jak sąsiedzi” Regionalne Centrum Edukacji Ekologicznej w Płocku w partnerstwie ze stowarzyszeniami i szkołami z terenu gmin Bodzanów i Słubice realizowało program pn.: „Dwa brzegi. Trochę jak sąsiedzi”. Poprzez realizację projektu pragnęliśmy przypomnieć bogatą, wielokulturową przeszłość naszego regionu, a przez to zadbać o dziedzictwo historyczne Ziemi Płockiej, budować postawy tolerancji wśród społeczeństwa. Pomysł projektu narodził się w trakcie analizowania przeprowadzonej wśród dzieci, młodzieży i dorosłych mieszkańców gminy Bodzanów i Słubice diagnozy społecznej. Przeprowadzono analizę 430 ankiet i 37 rozmów indywidualnych. Większość młodzieżowych respondentów nie wskazała mocnej strony bogatej historii i tradycji regionu swojej miejscowości. Świadczy to o nieznajomości przez młodych mieszkańców Gminy Bodzanów i Słubice historii swojej miejscowości, bo obie te gminy charakteryzują się niezwykłą historią. Dokonując analizy przeprowadzonej diagnozy, jako główne problemy społeczności lokalnej wskazano: brak poczucia przynależności do środowiska lokalnego, regionu, a w konsekwencji brak więzi międzypokoleniowej, nieznajomość bogatej historii i tradycji regionu, małą aktywność społeczną, która występuje w niektórych obszarach obu gmin. Chcąc wyjść naprzeciw zdiagnozowanym problemom Centrum w Płocku wspólnie ze szkołami i stowarzyszeniami z terenu gmin: Bodzanów i Słubice przygotowało projekt i otrzymało dofinansowanie na jego realizację w ramach programu „Lokalne Partnerstwa PAFW” Polsko - Amerykańskiej Fundacji Wolności realizowanego przez Akademię Rozwoju Filantropii w Polsce. Koordynatorem projektu jest Regionalne Centrum Edukacji Ekologicznej w Płocku, a partnerami: Publiczne Gimnazjum w Bodzanowie, Stowarzyszenie Społeczno - Kulturalne „Gniazdo”, 5 Zeszyty Historyczne Stowarzyszenie Lokalna Grupa Działania „Razem dla Rozwoju”, Publiczne Gimnazjum w Nowym Miszewie, Stowarzyszenie Twoja Gmina w Bodzanowie, Urząd Gminy w Bodzanowie, Publiczna Szkoła Podstawowa w Cieślach, Publiczna Szkoła Podstawowa w Nowym Miszewie, Publiczna Szkoła Podstawowa w Łętowie, Bank Spółdzielczy w Ciechanowie oddział Bodzanów, Stowarzyszenie Ekologiczno - Kulturalne ZIARNO w Grzybowie, Szkoła Podstawowa w Świniarach, Szkoła Podstawowa w Słubicach, Gimnazjum w Słubicach, Szkoła Podstawowa w Piotrkówku, Fundacja Fundusz Lokalny Ziemi Płockiej „Młodzi Razem”. Działania: Akcja Powódź. Stając w obliczu tragedii, jaką była powódź, która spotkała Partnerów z terenu gminy Słubice, postanowiliśmy zorganizować działania pomocowe. Uczniowie wraz z nauczycielami i Dyrekcją Gimnazjum w Bodzanowie przeprowadzili zbiórkę artykułów pierwszej pomocy: bielizny, środków czystości, pościeli, kocy, kołder, poduszek, ręczników, ściereczek kuchennych, środków dezynfekcyjnych, wiader do sprzątania, rękawic ochronnych itp. Zgromadzone dary zostały przekazane do punktu zaopatrzeniowego, który znajdował się w szkole w Słubicach. Wolontariusze Regionalnego Centrum Edukacji Ekologicznej w Płocku i Fundacji Fundusz Lokalny Ziemi Płockiej „Młodzi Razem” zorganizowali zbiórkę darów i czynnie uczestniczyli w przeładunku darów dostarczanych przez różnych darczyńców. Partner Akcji - Fundacja Fundusz Lokalny Ziemi Płockiej „Młodzi Razem”, który współpracuje z m.in. z Fabryką Levi’s w Płocku, uczestniczył w przekazaniu przez przedstawicieli Fabryki Levi’s spodni, koszulek oraz butów na rzecz osób poszkodowanych w powodzi. Fundacja była odpowiedzialna za to, żeby dary przekazane przez Levi’s trafiły do osób najbardziej poszkodowanych. W sierpniu 2010 r. Fundacja „Młodzi Razem” wspólnie z Maltańską Służbą Medyczną zorganizowała kolonie dla dzieci i młodzieży z terenu gmin: Słubice i Gąbin, które dotknęła powódź. Uczestnicy odpoczywali w miejscowości Bad Kissingen, w Niemczech, w ośrodku 6 Zeszyty Historyczne młodzieżowym Heiligenhof. Zwiedzili Wildpark Klaushof w Bad Kissingen, gdzie można było karmić różne dzikie zwierzęta, pogłaskać owieczkę bądź sarenkę. Kolejną bardzo ciekawą atrakcją był ogromny kukurydziany labirynt Bety Corn, gdzie zadaniem błądzących w polu kukurydzy było zebranie specjalnych znaczków ukrytych wewnątrz labiryntu. Zwiedzali jedną z najstarszych Ochotniczych Straży Pożarnych w Bad Kissingen. Znalazło się również coś dla amatorów sportów ekstremalnych - warsztaty alpinistyczne zgromadziły wielu zwolenników i umożliwiły odkrycie kilku talentów sportowych zarówno wśród chłopców jak i wśród dziewczynek. Przez dwa tygodnie pobytu w ośrodku odbyły się: kalambury, podchody, kurs pierwszej pomocy przedmedycznej, ale to tylko niektóre z atrakcji, jakie zaproponował Heiligenhof i wychowawcy. Wyjazd dzieci został dofinansowany ze środków międzynarodowej organizacji pn.: Polsko - Niemiecka Współpraca Młodzieży w ramach programu „POMOC POWODZIANOM”. Przekazaliśmy również dary rzeczowe dla mieszkańców gmin Słubice od Europejskiej Fundacji na rzecz Osób Potrzebujących w Gorzowie Wielkopolskim oraz EJF - Ewangelisches Jugend Und Fursorgwerk w Niemczech. Środki czystości (proszki do prania, płyny do mycia, środki dezynfekcyjne), rękawice ochronne, buty, odzież zostały przekazane do Urzędu Gminy Słubice. Staraliśmy się także pomóc uprzątnąć odpady naniesione przez wody powodziowe. 17 września 2010r. odbyło się sprzątanie obszarów nadwiślańskich, popowodziowych na terenie gminy Słubice w miejscowości Świniary i Wiączemin Polski. Udział w akcji wzięło 220 osób: dzieci i młodzież ze Szkoły Podstawowej w Świniarach, Szkoły Podstawowej w Piotrkówku, Szkoły Podstawowej i Gimnazjum w Słubicach. W akcję włączyli się także wolontariusze Regionalnego Centrum i Fundacji „Młodzi Razem”, gimnazjaliści z Gimnazjum Nr 6 w Płocku. Pragnęliśmy w ten sposób pomóc swoim kolegom i koleżankom, pomóc im uprzątnąć zalane tereny - powiedziała jedna z wolontariuszek z Gimnazjum. Taka akcja nie tylko integruje, ale przynosi konkretne efekty - dodała inna wolontariuszka. W sprzątaniu 7 Zeszyty Historyczne wzięli udział także strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej w Wiączeminie Polskim. Druhowie wyznaczyli tereny, na których młodzież sprzątała, dbali o to aby dzieci i młodzież sami nie przenosili worków z zebranymi odpadami. Zebrane odpady transportowała bezpłatnie firma Eko - Maz Sp. z o.o. w Płocku i dostarczyła do Zakładu Utylizacji Odpadów Komunalnych w Kobiernikach. Nad bezpieczeństwem dzieci i młodzieży czuwały służby porządkowe informacja o akcji została przekazana Komendzie Policji, która zobowiązała się do włączenia w akcję. Firma Eko - Maz Sp. z o.o. w Płocku zadbała także o zorganizowanie drwa na ognisko, a organizatorzy o kiełbaskę. Braliśmy również udział w Akcji „Powódź. Pomagamy!” - wsparcie dla lokalnych organizacji społecznych i społeczeństwa gmin Słubice i Gąbin. Polsko - Amerykańska Fundacja Wolności wraz z Akademią Rozwoju Filantropii w Polsce uruchomiła akcję pomocy dla lokalnych organizacji społecznych dotkniętych powodzią z terenów objętych programem „Działaj Lokalnie”. Na pomoc przeznaczona została kwota ok. pół miliona złotych ze środków Polsko - Amerykańskiej Fundacji Wolności. RCEE w Płocku otrzymało na realizację akcji pomocy dla lokalnych organizacji społecznych dotkniętych powodzią kwotę 7 000 pln. z przeznaczeniem dla Ochotniczej Straży Pożarnej w Wiączeminie Polskim, gmina Słubice (powiat płocki, woj. mazowieckie). Aby organizacja mogła sprawnie funkcjonować konieczny był remont pomieszczeń, zakup drzwi oraz ubrań dla ochotników. W ramach projektu odbyły się warsztaty plenerowe pn.: „Młodzi na wielokulturowym szlaku” skierowane do młodzieży z terenu gminy Słubice i Bodzanów. Celem warsztatów było zapoznanie się z zawodami, które istniały na terenie ich gminy w przeszłości. Młodzież uczestniczyła w zajęciach artystycznych, fotograficznych, pieczenia chleba, wikliniarstwa, zwiedzała gospodarstwo ekologiczne, poznała tajniki pieczenia chleba i tradycje ludowe. Na terenie gminy Bodzanów młodzież wzięła udział w warsztatach kulinarnych, ceramicznych, wikliniarskich i tańca. W trakcie warszta8 Zeszyty Historyczne tów odbyło się przygotowanie potraw charakterystycznych dla naszej części Mazowsza, nauka przepisów, które młodzież prezentowała podczas Festiwalu Kultur i Smaków, a w pracowni ceramicznej i wikliniarskiej w Domu Pomocy Społecznej w Miszewie poznała tajniki ginących zawodów. Odbyły się także warsztaty fotograficzne na wielokulturowym szlaku. Na zakończenie warsztatów odbyło się spotkanie integracyjne dla obydwu młodzieżowych grup uczestniczących w warsztatach „Młodzi na wielokulturowym szlaku”. W dniach 10 - 12 września 2010r. uczestnicy projektu wzięli udział w wyjeździe studyjnym do Włodawy na Festiwal Trzech Kultur. Włodawa to wyjątkowe miejsce. Znajduje się na granicy trzech odmiennych przestrzeni, na rozdrożu trzech „różnych światów”. Jest punktem styku trzech religii: katolickiej, prawosławnej, żydowskiej. Zjawisku przenikania kultur zawdzięcza swoją niezwykłość. Wizyta obfitowała w koncerty i przedstawienia z udziałem gwiazd największego formatu oraz liczne wystawy. Dzieci i młodzież uczyły się tańca żydowskiego pod okiem Michała Piróga, obejrzały przedstawienie teatralne pt.: „Baśń o przyjaźni” w wykonaniu Teatr GONG z Warszawy, wysłuchały koncertu muzyki cerkiewnej w wykonaniu Męskiego Zespołu Wokalnego „Ensemble Błagowiest” z Białorusi, uczestniczyły w spotkaniach z gwiazdami m.in. Magdą Anioł, wzięły udział w recitalu z Haliną Kunicką i Czesławem Majewskim pt.: „Świat nie jest taki zły”. Największe wrażenie na uczestnikach wizyty studyjnej wywarła „Pascha muzyczna” - koncert piosenek żydowskich w wykonaniu Katarzyny Zielińskiej i Katarzyny Jamróz oraz „Teatr ognia” w wykonaniu Teatru Gry Wstępnej. W czasie tych trzech dni zatarły się różnice, trwał dialog kultur, który łączy, fascynuje, inspiruje. Dla nas uczestników wyjazd był niezwykłą inspiracją w przygotowaniach do Festiwalu Kultur i Smaków, który odbył się 24 września w Bodzanowie, a 25 września w Słubicach. Lokalna społeczność z terenu gmin Bodzanów i Słubice przybyła 24 września 9 Zeszyty Historyczne 2010 r. na plac przed Gimnazjum w Bodzanowie. Mogła dowiedzieć się, co łączy rozdzielone przez Wisłę gminy Bodzanów oraz Słubice, poznać wielokulturową tradycję regionu. Młodzież z terenu gminy Bodzanów zaprezentowała na specjalnie przygotowanych stoiskach potrawy kuchni regionalnej. Można było posmakować m.in.: „uszy Hamana”, czyli pyszne purimowe ciasteczka z makiem, które wypiekano na jedno z najbardziej radosnych żydowskich świąt. Wolontariusze Fundacji Fundusz Lokalny Ziemi Płockiej „Młodzi Razem” przygotowali m.in.: „mace” - chleb przaśny, spożywany przez Żydów podczas święta Pesach i „kozy”, które podawane były z powidłami śliwkowymi. Z okazji festiwalu szkoły z terenu dwóch gmin zaprezentowały program nawiązujący do wspólnej wielokulturowej przeszłości, elementy folkloru polskiego. Natomiast uczniowie Gimnazjum w Bodzanowie przygotowali i zaprezentowali elementy folkloru żydowskiego. Festiwalowi towarzyszyły warsztaty, podczas których można było nauczyć się wyplatać koszyki, toczyć gliniane garnki czy poznać sztukę kowalstwa artystycznego. Całodniowe spotkanie zakończył występ gościa specjalnego - Żydowskiego Kabaretu Teatru Żydowskiego w Warszawie: Kompania Teatralna Mońka Przepiórko. Festiwalowi towarzyszyło otwarcie wystawy fotograficznej przygotowanej przez płocką grupę „Pralnia”. 25 września odbył się drugi dzień festiwalu, tym razem na terenie gminy Słubice. Rozpoczęto go w Grzybowie warsztatami wypieku chleba i wystawą fotografii dziecięcej i zupą pachnącą ziołami. Potem przejechano do Zycka Polskiego, gdzie odbył się koncert Antoniny Krzysztoń. Festiwal zakończono integracyjnym spotkaniem przy muzyce ludowej. Podczas warsztatów „Łączymy pokolenia” uczniowie wraz z dorosłymi mieszkańcami z terenu Gminy Bodzanów poznali tańce izraelskie, a następnie uczyli się jednego z nich. Dowiedzieli się, że tereny położone na obszarze Gminy Bodzanów zamieszkiwali Holendrzy, Niemcy i Żydzi. Omawiano nastroje wśród ludności polskiej i żydowskiej w gminie wywołane sukcesami faszystowskich Niemiec a także niemieckiej, opowieść o 10 Zeszyty Historyczne tych, którzy w nieludzkich czasach pozostali ludźmi (tragiczne losy Niemców, którzy nie współpracowali z faszystami). Każdy uczestnik otrzymał Zeszyty historyczne, przedstawiające opowieści z Izraela o tych, którzy przeżyli Holokaust, m.in. wspomnienia o przedwojennym Bodzanowie jednego z obywateli pochodzenia żydowskiego mieszkającego w Bodzanowie (obecnie żyjący w Buenos Aires). Uczniowie obejrzeli fragment filmu "Kołysanka" dotyczącego zagłady Żydów, który nagrywany był w Bodzanowie. Podczas warsztatów „Łączymy pokolenia” organizowanymi na terenie Gminy Słubice odbywały się spotkania z historykiem i etnografem w szkołach w Piotrkówku, Świniarach i Słubicach. Uczestnicy zajęć brali również udział w warsztatach rzemieślniczych: wikliniarstwo, ceramika, sztuka i tradycje ludowe. W ramach projektu wykonano i zainstalowano 6 tablic informacyjnych, m.in.; na rynku w Bodzanowie - o dawnym wyglądzie i znaczeniu bodzanowskiego rynku, w miejscowości Chodkowo nt. szlaku osadnictwa olenderskiego, trzecia dot. historii dawnych mieszkańców gminy – Żydów zamieszkujących tereny gminy na terenie dawnego cmentarza żydowskiego. Kolejne trzy tablice wielojęzyczne dotyczące zachowania oraz odtworzenia wiedzy o wielokulturowej przeszłości gminy oraz zawodach, które istniały na tym terenie umiejscowiono na terenie Gminy Słubice; przy Urzędzie Gminy, w Grzybowie i Wiączeminie. Zeszyty Historyczne nt. wielokulturowości Gmin: Bodzanów i Słubice to kolejne działanie będące żywą lekcją historii. Ze względu na obszerne materiały, jakie udało nam się zebrać w wyniku prowadzonych działań partnerskich podzieliliśmy na dwie części. Pierwsza to Zeszyty historyczne pn. „Bodzanów, moje rodzinne miasteczko”, które zawierają opis kultury i obyczajów ludności żydowskiej - rękopisy jidysz (tłumaczenia) oraz historię bodzanowskich Żydów. Dzięki tej publikacji pamięć po rodzinach żydowskich w powiecie płockim nie zaginie zupełnie, a historia stała się znowu żywa dla kolejnych pokoleń i przede wszystkim uczczono pamięć ludzi, którzy pozostawili na Ziemi Płockiej swe domy. 11 Zeszyty Historyczne Druga część zeszytów, to ta publikacja, która przedstawia efekty projektu i prace konkursowe pn. „By czas nie zaćmił”. W niniejszej publikacji znajdują się prace, każda z nich jest jedyną perełką w swoim rodzaju, wartą wyróżnienia. Są to materiały zabrane i opracowane przez młodzież – uczestników projektu. Dzięki temu młodzież miała bezpośrednią okazję do odkrywania własnego dziedzictwa, kreowania obrazu i wizerunku swojego miejsca zamieszkania. To dobry sposób na budowanie przez dzieci i młodzież swojej świadomości regionalnej. Wszystkie prace złożone w konkursie znajdują się na wirtualnej mapie promującej wielokulturowość regionu. Mapa znaj duj e się na stronie proj ektu www.partnerstwodwabrzegi.eu. Efekty projektu zaprezentowaliśmy podczas Powiatowego Dnia Ziemi w Słubicach 2011. Wszystkie informacje o realizacji zadań, znajduje się na stronie internetowej www.partnerstwodwabrzegi.eu. Zapraszamy do jej odwiedzenia. Realizacja projektu pozwoliła na osiągnięcie zamierzonych celów, przyczyniając się do pogłębianie wiedzy o kulturze i historii regionu, jego wyjątkowych mieszkańcach, obyczajach, tradycjach, zabytkach, wzmocnienia więzi młodego pokolenia z ich „Małą Ojczyzną”, integracji międzypokoleniowej, uratowania od zapomnienia cennych informacji, dokumentów będących w posiadaniu starszych pokoleń naszego regionu. Zespół RCEE w Płocku 12 Zeszyty Historyczne Michał Rydlewski, Luisa Malinowska Wielokulturowość - bogactwo czy przekleństwo ludzkiego zróżnicowania? (W odniesieniu do pracy Koła Historycznego przy Gimnazjum w Bodzanowie) Kwestią, która fascynuje etnologów, jest kulturowe zróżnicowania ludzkiego świata. Dlaczego ludzie są różni i co wynika z ich wspólnych relacji? Antropologia kultury jest myślowym projektem opowiadania o ludziach żyjących w różnym czasie i przestrzeni, którzy dysponują inna niż my mentalnością. Staramy się zrozumieć zachowania ludzi w ich własnych kategoriach, spojrzeć na świat poprzez ich kulturowe okulary. Naszym zdaniem, warto prezentować antropologiczną wrażliwość na drugiego Człowieka, przejawiającą się w próbie zrozumienia jego sposobu widzenia świata oraz stać na straży przekonania, że wielość ludzkich światów jest bogactwem, a nie przekleństwem. Aby jednak twórczo korzystać z różnic pomiędzy nami, potrzebna jest otwartość na dialog. Nie każda kultura była zdolna zanegować sama siebie i ukonstytuować naukę, która będzie traktowała Innych nie jako gorszych od siebie, ale sobie równych. Tylko kultura europejska potrafiła dokonać takiego myślowego zabiegu – w tym sensie antropologia kultury jest „sumieniem białego Człowieka”, który nie zawsze traktował Innych z należnym szacunkiem, czego dowodem losy plemion indiańskich w czasie kolonizacji obu Ameryk. Uwrażliwianie na Inność jest podstawowym zadaniem etnologa, który przeciwstawia się skrajnemu etnocentryzmowi, czyli „mierzenia cudzego pola własną miarą”. Warto spojrzeć na problemy wielokulturowości poprzez lokalny pryzmat miejsca, w którym się mieszka. Teren Mazowsza jest do tego szczególnie predestynowany. Historia losów żyjących tu ludzi różnego pochodzenia etnicznego (Żydów, Holendrów, Niemców, Polaków) jest użyteczna i pomocna w określeniu swojego stosunku wobec „obcych”. W tym kontekście przyglądając się zróżnicowaniu etnicznemu polskich ziem, warto docenić koegzystencję wielu narodów i religii, oraz podkreślić tragiczne skutki, jakie może 13 Zeszyty Historyczne przynieść niezrozumienie innych sposobów życia. Chcielibyśmy zaznaczyć, że często nie zauważa się pozytywnego przenikania kulturowych wartości – bardziej poruszające są konflikty. Te ostatnie niestety istnieją, ale niekiedy tracimy z pola widzenia ogrom wzajemnego, twórczego korzystania z wiedzy Innych - słowem relacji kulturowych, nastawionych na czerpanie i korzystanie z dorobku sąsiadów, czego dobrym przykładem polskie kresy. Losy waszego regionu i miejscowości są Wam dobrze znane. Mamy nadzieje zaproponować Wam jak można skorzystać z tej wiedzy w szerszym kontekście wspólnoty wartości europejskich i globalizacji. Oboje jesteśmy pod dużym wrażeniem prężnie działającego Koła Historycznego przy Publicznym Gimnazjum w Bodzanowie, które potrafi docenić wartość wielokulturowego dziedzictwa. Wasze zaangażowanie w udokumentowanie lokalnej historii, dziejów bodzanowskich Żydów, wystawy („Żydzi – swoi czy obcy”), ochrona pozostałości materialnych, budzi nasze największe uznanie. Wykazujecie zrozumienie dla Innych i nie ulegacie stereotypom, które są dzisiaj podsycane. W dzisiejszym świecie, w którym obok siebie mieszkają różne grupy etniczne, rodzą się nowe pytania o znaczenie bycia obywatelem społeczeństwa liberalnodemokratycznego oraz wypracowanie zasobu wartości zdolnych integrować rozmaite narody i kultury. Jesteśmy głęboko przekonani, że akceptacja wielokulturowości jest podstawowym wyznacznikiem wspólnoty europejskiej, a jej jednym z ograniczeń jest brak akceptacji tych, którzy jej nie akceptują. Zdecydowanie łatwiej jest tolerować egzotyczne (z naszej perspektywy) zachowania, kiedy usytuowane są daleko od nas, łatwiej wtedy o dystans. Co jednak jeśli pojawią się blisko? Na to pytanie, w czasach w których przyszło nam żyć, odpowiedź jest konieczna, choćby dlatego, ze globalizujący się świat po prostu nas do tego zmusza. Globalizacja to suma procesów kulturowych, ekonomicznych oraz demograficznych, z którymi mamy do czynienia w obrębie narodów, a które w coraz większym stopniu przekracza tradycyjnie rozumiane granice narodowe i państwowe, identyfikowane dodatkowo z granicami odrębnych kultur. Mamy wiec do czynienia z intensyfikacją relacji kulturowych na skalę światową, dzięki której zjawiska regionalne, pozostające wprawdzie w realnym oddaleniu geograficznym, wiążą 14 Zeszyty Historyczne się ze sobą, mają swoje każdorazowe odpowiedniki w innej części globu [ Wojciech J. Burszta, 1998, str. 158]. Jedną z cech globalizacji jest tak zwana deterytorializacja kultur, peryferyzacja centrum, czyli mówiąc najprościej rozmycie opozycji „My- tu, Wy- tam”. Między Tam a Tu zaczyna nie być różnicy. Turcy mieszkają w Niemczech, Asyryjczycy w Szwecji, Somalijczycy we Włoszech, Hindusi w Anglii a ludzie każdej narodowości zamieszkują – legalnie bądź nie – Stany Zjednoczone, Kanadę, czy Francję. W jednym mieście możemy spotkać wiele nacji, bowiem żyjemy obok siebie - w „jednym miejscu”. Świat zaczyna przypominać globalny supermarket, w którym każda narodowość, każdy sposób na życie, religia przechodzi obok siebie. Jakie są tego konsekwencje? Po pierwsze, spotkanie Innych niż My. Spotkanie z ludźmi z poza naszego kręgu kulturowego zmusi nas do rewizji stereotypów innych narodowości, będziemy musieli nauczyć się żyć w społeczeństwie wielokulturowym, czyli pamiętać o tolerancji dla innych sposobów na życie. Spotkamy także wiele problemów wynikających z bliskiego sąsiedztwa Innych, ale antropologia kultury stoi na stanowisku, że wzajemne stykanie się ludzi partycypujących w różnych tradycjach kulturowych pozwala, korzystając z innych doświadczeń i myślenia spojrzeć na świat w nowy sposób, co z kolei warunkuje pełniejsze rozumienie siebie. Naszym zdaniem, powinniśmy uczyć się wzajemności dla Innych i uczyć jej Innych – najlepiej swoim przykładem. Zdajemy sobie sprawę z trudności takiego podejścia, ale uważamy, że dialog obu stron może przynieść dobre efekty. Czy sobie z tym poradzimy? To będzie zależało od Nas i naszego stanowiska wobec przybyszów z innych części świata. Mam nadzieję, że nasz artykuł w jakiś sposób zachęci do refleksji nad tymi problemami i że razem „uzbrojeni” w antropologiczną wrażliwość będziemy mediatorami w sporach i konfliktach, że razem będziemy potrafili stworzyć świat (choćby lokalny), w którym nie trzeba sobie schodzić z drogi, ale tę drogę razem przemierzać. Zachęcamy do definiowania siebie i swojej tożsamości, bowiem tylko jej siła stanowi o sukcesie w wielokulturowym świecie i dzięki niej możliwe staje się ciągłe „przesuwanie” granicy tolerancji dla Innych, która nie będzie zagrożeniem, ale bogactwem dla nas sa15 Zeszyty Historyczne mych. Historia myśli antropologicznej jest dowodem na poparcie tezy, że wiedza o swojej kulturze, tożsamości warunkuje większą tolerancję dla innych kultur umożliwiającą jej poznanie i zrozumienie a nie traktowanie ich „inności” jako czegoś gorszego. Gdy widzimy Innych, jako nam Równych, wtedy jesteśmy gotowi do pokojowego wymieniania doświadczeń. W tym sensie, działacze Koła Historycznego przy Publicznym Gimnazjum w Bodzanowie, wykazali się niezwykłym zmysłem antropologicznym, nadając jednemu z realizowanych przez siebie projektów w 2004 roku tytuł „Wiem więcej jestem bardziej tolerancyjny”. Po drugie, w zderzeniu z innymi wartości będziemy musieli dokonać przeglądu naszych własnych. Ich wartości będą lustrem dla naszych. Zgadzam się, ze globalizacja może jest i może być doskonałą pożywką dla zdefiniowania siebie samego [Wojciech J. Bursza, 2004, str. 114]. Gdy globalizujący się świat wymaga od nas bycia „jednym miejscem”, wyznawania tych samych wartości, można w zachowaniach ludzi zauważyć tendencję przeciwną: szukania stabilizacji i poczucia sensu w swoich korzeniach, tradycjach, pochodzeniu i podkreślania swojej odrębności. Uważamy, podobnie jak Wy, że warto uczyć się historii, bowiem ona pokazuje jak istotna jest pokojowa egzystencja pomiędzy grupami etnicznymi i narodowymi na wspólnym terenie. Spoglądając przez okno historii warto być dumnym z rodzimych tradycji uczących pokojowego postępowania wobec innych sposobów na życie. Przykładem są wydarzenia z dziejów Mennonitow na polskich ziemiach. Ich losy, począwszy od przybycia w 1549 roku do exodusu w 1945 roku, pokazują, jak bardzo mylą się Ci, którzy uważają za mniej „cywilizowanych” ludzi wcześniejszych epok. Jest coś paradoksalnego w fakcie, ze sprowadzeni do Polski Mennonici (wygnani z Fryzji) cieszyli się swobodą religijną w XVI wieku, a trzysta lat później zostają przymusowo wysiedleni przez władzę komunistyczną. Fundamenty wiary nie pozwalały holenderskim przybyszom odbywać służby wojskowej, bowiem założenia doktryny mówiły o kierowaniu się zasadą miłości i pokojowych relacjach. Było to powodem migracji części grupy mennonickiej z Rosji do Polski po wydaniu w 1873 roku ukazu cara Aleksandra powołujących ich do 16 Zeszyty Historyczne wojska. Znacznie lepszym rozwiązaniem wykazało się polskie Ministerstwo Spraw Wojskowych, które w 1925 roku zwolniło żołnierzy wyznania mennonickiego od składania zwykłej przysięgi, zastępując słowo „przysięgam” słowem „tak”, tak aby nie kolidowało to z przyjętymi założeniami religijnymi. W sześć lat później wydano specjalną instrukcję, na mocy której, Mennonici mogli służyć w batalionach sanitarnych [Jerzy Szałygin, 2004, str. 20- 21]. Na przykładzie tych dwóch sytuacji widać, że rację mieli przedstawiciele „nurtu humanistycznego” polskich nauk o kulturze (m. in. Znaniecki, Obrębski, Wasilewski) w okresie międzywojennym, twierdząc, że warunkiem twórczego i pokojowego współistnienia narodów i grup etnicznych jest silne, niezagrożone poczucie własnej tożsamości kulturowej [Janusz Mucha, Wojciech Olszewski, 1997, str. 143]. Poglądy te, oczywiste dla ówczesnych socjologów i etnologów, nie były takimi w oczach polityków. Niestety nie są respektowane także dzisiaj, o czym świadczy ilość konfliktów narodowo - wyzwoleńczych w obronie swojej kulturowej niezależności (na przykład wojna rosyjsko- czeczeńska). Warto snuć namysł nad tym, kim jesteśmy i kim będziemy jako Europejczycy, Polacy, mieszkańcy Mazowsza i czy w ogóle będzie to miało w przyszłości dla nas jakiekolwiek znaczenie? Namawiamy do krytycznego przyglądania się samym sobie, jako istotach podległych globalnej kulturze i ciągłego mnożenia pytań o sens wyznawanych wartości. Antropologia kultury stara się patrzeć z pewnego oddalenia i pozwala lepiej zrozumieć siebie jako jednostkę uwikłaną w kulturowe sieci. Co przyniesie nam globalizacja, zależy tylko od nas, od naszej wiedzy i naszego poziomu kulturowej świadomości. Zglobalizowana kultura wcale nie musi być zagrożeniem, bowiem pozwala odnaleźć furtki dla poszukiwania rzeczy ciekawych, które mogą wiele nauczyć i wiele uświadomić. LITERATURA : 1. Wojciech J. Bursza, Antropologia kultury. Tematy, teorie, interpretacje, Wydawnictwo Zysk i Sk- a, Poznań, 1998. 2. Wojciech J. Bursza, Różnorodność i tożsamość. Antropologia jako kulturowa refleksyjność, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań, 2004. 17 Zeszyty Historyczne 3. Janusz Mucha, Wojciech Olszewski (pod. red), Dylematy tożsamości europejskich pod koniec drugiego tysiąclecia, Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń, 1997. Jerzy Szałygin, Katalog zabytków osadnictwa holenderskiego na Mazowszu, Wydawnictwo DiG, Warszawa, 2004. · Autor jest studentem pierwszego roku studiów magisterskich w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego. · Autorka jest uczennicą pierwszej klasy Akademickiego Liceum Ogólnokształcącego w Legnicy 18 Zeszyty Historyczne Magdalena Lica-Kaczan Znaki pamięci o nadwiślańskiej kulturze olenderskiej Kiedy w maju tego roku wał w Świniarachnie wytrzymał naporu wody, stacje telewizyjne relacjonowały o rozmiarach ludzkiej tragedii, rozgrywającym się dramacie wynikającym z utraty niejednokrotnie całego mienia. Na zdjęciach nakręconych ze śmigłowca TVN 24 widzieliśmy domy zalane po dachy, ale i „wyspy”, na których toczyło się jeszcze życie, podczas gdy tuż obok wszystko było już pod wodą. To domy posadowione na terpach, sztucznie usypanych wzgórzach, usypanych świadomie by chronić gospodarstwo przed powodzią. Terpy, trytwy, łozinowe (plecione z gałęzi wierzbowych) płoty, sztuczne nasadzenia wierzbami i topolami, zbiorniki retencyjne, długie domy (tzw. Langhoffy) z częścią mieszkalną i gospodarczą pod jednym wysokim dachem i jeszcze wiele innych rozwiązań, stanowiły kiedyś cały system zabezpieczeń przed powodzią i usprawnień w wypadku jej wystąpienia. Z czasem jednak zapomniano lub nie chciano pamiętać ich przeznaczenia, zaprzestano konserwowania zbiorników retencyjnych, rowów melioracyjnych, zaczęto wycinać wierzby, z dumą równać podwórza niszcząc tym samym terpy. Nie spodziewano się, że dzisiejsza Wisła przecież już nie tak dzika jak kiedyś, wysoko obwałowana i inna będzie stanowiła zagrożenie. A gdyby nawet można było przewidzieć nadchodzące tragedie, przecież tego, co zostało po Niemcach, należało się pozbyć, zniszczyć, zapomnieć, wymazać z pamięci. Pierwsi koloniści, osadnicy holenderscy przybyli nad Wisłę w XVI wieku z terenów dzisiejszej Holandii, znajdując na polskiej ziemi schronienie przed kontrreformacją. Byli wyznawcami nauk Menno Simonsa (1496-1561).Od nazwiska założyciela ruchu zaczęto nazywać ich menonitami lub mennonistami. Wyróżniał ich m.in. zwyczaj chrzczenia osób dorosłych, świadomych wiary, a także pacyfizm przejawiający się odmową pełnienia służby wojskowej, składania przysiąg, stawania przed sądem i sprawowania urzędów. Z czasem pierwszych osadników z Fryzji zdominowali niemieccy luteranie. Pojęcie olender (holender) zaczęło też, szczególnie w 19 Zeszyty Historyczne XVIII-XIX wieku (kiedy niemieckojęzyczni koloniści pojawili się nad mazowieckim odcinkiem Wisły) funkcjonować już nie tylko w odniesieniu do narodowości, ale do określonego typu gospodarowania, lokowania na prawie holenderskim. Olendrami byli więc zarówno Holendrzy, Niemcy, a nawet Polacy, którzy przejęli metody karczowania i osuszania podmokłych gruntów, a następnie uprawiali pozyskaną w ten sposób ziemię. Po II wojnie światowej niemieckojęzyczni mieszkańcy nadwiślańskich wsi opuścili Polskę wyjeżdżając do Niemiec, USA i Kanady. Zostali nieliczni na nieprzyjaznej wówczas dla nich ziemi. Zostali z różnych względów, również patriotycznych. Dzisiaj zachowanymi w pamięci obrazami zaświadczają o nieistniejącej już nadwiślańskiej kulturze olenderskiej. Posługujący się językiem plattdeutsch osadnicy,melioracyjne umiejętności przywieźli ze swojej dawnej ojczyzny. Karczowali i osuszali otrzymane w dzierżawę ziemie.Budowali sprawny system odwadniająco-nawadniający z wykorzystaniem rowów oraz sztucznych i naturalnych zbiorników retencyjnych, regularnie konserwując wszystkie jego elementy. W celu zabezpieczenia domostw przed powodzią wznoszono je na terpach, czyli sztucznie usypanych wzgórzach, do których nierzadko prowadziły drogi usytuowane na podwyższeniach ziemnych zwanych trytwami. Drogi lokalizowano często od strony rzeki, za niewielkim wałem, by wygospodarować więcej uprawnej ziemi. Na miedzach, między polami sadzono w równych rzędach wierzby. Z uzyskanych po ich ogłowieniu gałęzi pleciono łozinowe płoty, którymi grodzono pastwiska, pola i obejścia. Stare płoty wykorzystywano na opał, nowe wmontowane często między drzewami miały spowolnić ruch wody i zatrzymać żyzny muł rzeczny tzw. madę. Sztuczne nasadzenia miały też wzmacniać brzegi i chronić przed krą. Kiedy powódź była większai zalana została już terpa, Olendrzy nie szukali daleko schronienia. Na taką okoliczność przystosowane były górne piętra, które mogły pomieścić rodzinę wraz z całym inwentarzem. Nieprzypadkowo też budowano domy zwrócone częścią mieszkalną w stronę górnego biegi rzeki. Woda wówczas przelewała się przez pokoje i wpływała do części gospodarczej, skąd wymywała nieczystości użyźniając pola. Olendrzy byli również sadownikami, uprawiali szerzej nieznane 20 Zeszyty Historyczne odmiany jabłoni, gruszy i śliwy. Owoce suszono na półkach wyplecionych z wikliny, nierzadko w specjalnych suszarnio – powidlarniach.Przykład takiego budynku gospodarczego (z czerwonej cegły, dwupomieszczeniowego) możemy spotkać w Kępie Karolińskiej. W jednym z pomieszczeń gotowano buraczane powidła. Przy ich pracochłonnym wyrobie po dziś dzień wykorzystywana jest olenderska prasa do odciskania soku z buraków cukrowych, miedziane kotły do gotowania i specjalne mieszadła. Do dzisiaj zachowało się też sześć obiektów związanych z wyznaniem mennonickim i ewangelicko-augsburskim osadników olenderskich, ale tylko dwa z nich utrzymały po dzień dzisiejszy swój sakralnych charakter, pozostałe zmieniły przeznaczenie tuż po wojnie. Najstarszym i najbardziej cennym zabytkiem z 1806 roku jest drewniany zbór mennonicki w Sadach. Po wojnie jego wyposażenie zostało przeniesione do zboru w Wiączeminie. Pierwotnie mieściła się tu sala modlitw, szkoła i mieszkanie nauczyciela. Do czasu tegorocznej powodzi był budynkiem mieszkalnym, a w jednopomieszczeniowej sali modlitw została ulokowana obora. Drewniany zbór w Nowym Kazuniu z 1892 roku to kolejny przykład mennonickiego domu modlitw przypominający bardziej spichlerz niż świątynię, z okresu kiedy nie pozwalano jeszcze menonitom wznosić budynków ze znamionami kościoła. Podobnie, jak w Sadach i tu mieściła się pierwotnie szkoła, sala modlitw i mieszkanie nauczyciela. Po II wojnie światowej ulokowano tu urząd gminy, posterunek milicji i szkołę. Dzisiaj funkcjonuje jako budynek 21 Zeszyty Historyczne mieszkalny. Wygląd mennonickiego zboru w Nowym Wymyślu z zatkniętym w szczycie krzyżem nie odwiódł od pomysłu uczynienia zeń w latach 60-tych Klubu „Ruchu” z salą kinową, a od początku lat 90tych magazynu „Herbapolu”. Dzisiaj nieużytkowany, bardzo zaniedbany, w świadomości okolicznych mieszkańców funkcjonujący nie jako przestrzeń sakralna, ale świecka, w której odbywały się dyskoteki i zabawy. Nierzadko czyniono też zakłady o to, kto odważy się na zdjęcie krzyża, który najwyraźniej nie korespondował z nowym przeznaczeniem tego miejsca. Pojawiając się dzisiaj w okolicach zboru, możemy usłyszeć pytanie: „Pani/Panie co będzie z tą świetlicą?” Ewangelickie zbory w Nowym Secyminie (z 1923 roku) i w Wiączeminie Polskim (z 1935 roku) po 1945 roku zaczęły pełnić funkcję kościołów katolickich. Obydwa związane są z ekumenizmem. W tym pierwszym przed wojną miał miejsce ślub Polki katoliczki z luteranem Niemcem. Ślubu udzielił pastor i wyszukany przez miejscowego proboszcza kapłan władający językiem niemieckim, „by pan młody rozumiał udzielane mu błogosławieństwo” – tak wspomina m.in. mieszkaniec Secymina (stary wiślany przewoźnik, mieszkający do 1945 roku wśród Olendrów) dobrosąsiedzkie stosunki między Polakami a Niemcami. Przed wojną zdarzało się też, że ludność polska mając daleko do swojego kościoła, uczestniczyła w odprawianych tu ewangelickich nabożeństwach. Usytuowanie zboru w Wiączeminie Polskim na 3,5 metrowym nasypie uchroniło go przed zalaniem w czasie tegorocznej powodzi. Odbywają się tu plenery ekumeniczne organizowane przez Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalne „Ziarno”. Zbór ewangelicki w Nowym Troszynie zbudowany został tuż przed wojną w 1939 roku. Odbyła się w nim tylko jedna msza i na uwagę zasługuje jej ekumeniczny charakter z udziałem sąsiadujących z Olendrami Polaków. Zazwyczaj w pobliżu zborów znajdują się cmentarze z grobami w różnym stanie zachowania, często z nagrobkami opatrzonymi ciekawymi sentencjami odnoszącymi się do pamięci, zbawienia czy życia po śmierci. Na jednym z fragmentów takiego nagrobka,gdzieś w zaroślach na cmentarzu w Ładach, znajdziemy jeszcze udający się odczytać napis: „Martwymi nie są ci, którzy umarli. Martwymi 22 Zeszyty Historyczne są ci, o których zapomniano”. O Olendrach długo nie chciano pamiętać, zbyt bolesne były przeżycia wojenne.Z nienawiści jeszcze do niemieckiego okupanta w latach powojennych dochodziło do największych dewastacji również miejsc należących do sfery sacrum. Dopiero w dobie poszukiwań własnych tożsamości chętnie odwołujemy się do wielokulturowości regionu jako wartości, historii naszych małych ojczyzn. A przez jej poznanie pragniemy oswoić obcość, odmienność, uczyć się tolerancji, szacunku do drugiego człowieka, reprezentanta innych kultur. W tym procesie poznawczym niezwykle cenne będą relacje starszych osób, pamiętających jeszcze świat nad Wisłą za czasów Olendrów. 23 Zeszyty Historyczne Peter Stratenwerth Mieliśmy tu raj Daniel Rinas przyjechał ze swoją żoną kilka dni temu, jeszcze raz zobaczyć Wisłę i miejsce w Wiączeminie, gdzie się urodził. Pierwsze lata dzieciństwa pamięta jako bardzo szczęśliwe. Miał trzech starszych braci. Rodzice prowadzili 17-hektarowe gospodarstwo zaraz przy Wiśle. Mama miała duży ogród z kwiatami. A do gospodarstwa należał tez sad z śliwkami. Przed domem rosła piękna morwa, ulubione drzewo wszystkich dzieci. Owoce morwowe zmieniały kolor od początkowo zielonych na żółte, potem na pomarańczowe, a na końcu przechodziły w kolor fioletowy i czarny i wtedy były najsłodsze. Daniel dobrze pamięta początek wojny, 1.września 1939, bo odwołano długo przygotowaną uroczystość z okazji jego siódmych urodzin, która wypadała właśnie tego dnia. Dzieci zaproszone z rodzin polskich, jak i żydowskich i niemieckich musiały pozostać w domu. Zapraszam pana Daniela na herbatę. Jest 13 czerwca 2009 i pada deszcz, więc jest czas posłuchać go dalej. Tata Daniela (który też miał na imię Daniel) był w Wiączeminie bardzo szanowanym człowiekiem. Wygrał sprawę sądową z urzędnikami, którzy mu chcieli naliczyć za duży podatek na ziemię, którą stracił w czasie ostatniej powodzi. Był przewodniczącym rady parafialnej kościoła ewangelickiego. Miał duży udział w przygotowaniu i budowie nowego kościoła, który zaprojektował także członek rodziny Rinas. Tata Daniela bardzo przeżywał, że wcześniej, wiosną 1924, nie potrafił zapobiec przerwaniu wału. Tam gdzie pilnował, Wisła przerwała wał i powódź uszkodziła stary murowany kościół tak znacznie, że trzeba było go rozebrać. O miejscu, gdzie w 1924 roku Wisła przerwała wał, jeszcze dziś świadczy duży staw. Kiedy ojciec Daniela został wybrany na prezesa rady kościelnej, częstym gościem w domu był pastor Gutknecht. Pastor Gutknecht przyjechał z Gąbina do Wiączemina samochodem i raz zabrał Daniela na przejażdżkę! Jedynym i pierwszym samochodem w Wiączeminie! Początek wojny do koniec raju i szczęśliwego dzieciństwa nad Wisłą. Pierwszym znakiem, że wojna naprawdę się zaczęła, było to, ze wszyscy musieli oddać swoje konie polskiemu wojsku. Władze 24 Zeszyty Historyczne kazały im także zmienić wyglądu domu, żeby nie było widać, że oni to Niemcy. Tata obciął wystające i wyrzeźbione krokwie na szczycie dachu. Daniel zobaczył pierwsze samoloty i spadające bomby. Pierwszym celem był ewangelicki kościół w Gąbinie, bo tam kwaterował oddział polskiej armii. Początek wojny, rodzice strasznie się bali. Polacy zaczęli się mścić na niemieckich osadnikach za atak Niemiec nad Polskę i z niemieckich wiosek wyprowadzono wielu mężczyzn. Pan Daniel nie wygląda na swoje 77 lat. Z pełną pasją opowiada o przedwojennym życiu w Wiączeminie. Pamięta jeszcze nazwy statków (Fryderyk i Bałtyk), które przed wojną napędzane parą pływały z Płocka do Warszawy i powrotem (kurs w jedna stronę trwał 4 godziny) i zabierały stąd do stolicy warzywa, owoce, kwiaty, kosze wiklinowe i wszystko co na wsi produkowano. Często przepływali tez flisacy na barkach. Pamięta ich okrzyki: hoberbybro! Opowiada z zachwytem o pięknej plaży w Wiączeminie i czystej przezroczystej wiślanej wodzie. Zimą na Wiśle pływały wielkie bryły lodu, które często uderzały w siebie z dużym hukiem Opowiada o małej mleczarni, prowadzonej przez polską rodziną, państwa Pawłowskich, zaraz obok stawu, gdzie rodzice i sąsiedzi codziennie zanosili mleko i w zamian odbierali osełki masła i biały ser. Opowiada o drzewach owocowych, których rosło tak wiele i wszędzie było słychać śpiew najróżniejszych ptaków. Potem już nigdy w życiu takich nie słyszał. Opowiada, jak przyjemnie się uczyło w szkolnym pokoju , gdzie na trzech ścian mieściły się duże okna, tak że było bardzo widno. Opowiada, że w jednej klasie uczyły się dzieci różnego wyznania i pochodzenia. Językiem obowiązującym na lekcjach był polski, ale na przerwach wszyscy gadali po swojemu; jidysz, polski, plattdeutsch (gwara, która z niemieckim niewiele ma wspólnego). Pan Daniel odpowiada nam też o starszym bracie, który ciągle coś wymyślał i majsterkował, aż mu babcia kupiła dobry aparat fotograficzny, tyle wart jak jedna cała krowa… Na zdjęciach wykonanych przez brata podziwiamy rodziną zagrodę za plecionym wierzbowym płotem, drugiego brata na rowerze przed kościołem, plażę przy Wiśle, gospodarstwo dziadków i wielki ogród wujka pełen kwitnących dalii. Jedno z ostatnich zdjęć, który brat prawdopodob25 Zeszyty Historyczne nie w Wiączeminie jeszcze zdążył zrobić, to zdjęcia wielkiego drewnianego mostu, który Niemcy z jeńcami budowali w 1944 roku, aby móc wycofać wojsko i uciec przed czerwoną armią. „Nasza Mama najpierw była przekonana, że nam nic nie grozi, bo przecież krzywdy nikomu nie zrobiliśmy.” Lekko uśmiecha się pan Daniel pamiętając dobroć i prostotę swojej mamy. Kiedy w opowiadaniu pana Daniela pojawia się wojna i okupacja, a na końcu utrata rodzinnego domu i ziemi, mówi głośniej i z dużym napięciem. Kiedy Daniel w wieku 13 lat z mamą, dziadkami i 14 letnią kuzynką wyjeżdżają w styczniu 1946 z Polski w pociągu z Kutna, ma już za sobą wiele traum. Ale dziś nikogo nie obwinia, za to co on musiał przeżyć. Jest świadomy, że wystarczyło kilku wariatów na tym kontynencie , aby rozpętać piekło na ziemi. Dziś żyje z przekonaniem, że nowoczesna Europa jest tak rozwinięta i wolna, że straszliwa historia się nigdy w Europie nie powtórzy. Później powie, że jest bardzo wdzięczny, że mógł przeżyć i że pozwolono mu żyć jako wolny człowiek. Daniel jako dziecko uświadomił sobie szybko, jak Niemcy do Polski przynieśli terror strach i śmierć. Wcieleniem zła był rządzący w Gąbinie nazista - Hake. Początkowo Mama odwiedzała jeszcze swoją szewczynę w żydowskim getcie w Gąbinie, mimo że było to surowo zabronione. Hake kazał rozbierać piękną synagogę i kościół ewangelicki uszkodzony podczas bombardowania. Potem sam Hake pozwolił sobie na „szatański dowcip” i zmusił żydów przed wyjazdem do obozów zagłady do rozbiórki katolickiego kościoła w mieście kilofami i gołymi rękami. Kiedy w styczniu 1945 stało się oczywiste, że wojna dla Niemców jest przegrana, Hake szybko zniknął. Wcześniej jeszcze niemiecka władza wydała komunikat, że niemieckim osadnikom znad Wisły surowo zabrania się jest ucieczki. Kiedy rosyjskie wojsko przekroczyło Wisłę, wszystkich niemieckich chłopaków i mężczyzn w wieku od 16 do 65 lat zabrano do Rosji . Daniel miał szczęście, że mógł zostać w Polsce i nie musiał jak starsi bracia jechać do Rosji. Ale został rozdzielony od Mamy, która stała się teraz pracownikiem bez żadnych praw na własnym gospodarstwie. Jako dwunastoletni chłopak został przydzielony do Szczawinu jako pracownik na gospodarstwie. Trafił do dobrych ludzi. 26 Zeszyty Historyczne Jednak Mamie udało się przygotować ucieczkę z Polski. Przed zakończeniem wojny zakopała w pewnym miejscu złote ruble, z którymi teraz wykupiła siebie, syna, dziadków, dzieci siostry i braci. W styczniu 1946 wsiedli na dworcu w Kutnie do pociągu. W Szczecinie mieli przesiadkę w inny pociąg z wagonami, w których wypadły wszystkie szyby. Daniel, jego Mama i 5 kuzynów przeżyli tę podróż na zachód, ale babcia, dziadek i 14 letnia kuzynka Hedrich Zittlau nie. Zmarli po drodze. (Daniel O. Rinas mieszka z żoną w Kolonii. Pracował jako nauczyciel historii, polityki i gospodarki w technikum. Teraz jest od 12 lat na emeryturze. Państwo Rinas mają dwóch synów i jedną córkę) Ewa Smuk Stratenwerth Ewa Smuk Stratenwerth 27 Zeszyty Historyczne Ewa Smuk Stratenwerth Osadnictwo olenderskie w gminie Słubice Olędrzy – osadnicy z Fryzji i północnych Niderlandów osuszający tereny podmokłe okresowo zalewane przez rzeki, pojawili się na terenach Polski już w XIII wieku, zaś na teren Mazowsza dotarli dopiero w XVII wieku. Początkowo byli to głównie menonici, przedstawiciele mennonityzmu, odłamu chrześcijańskiego, zainicjowanego w XVI wieku przez Menno Simmonsa we Fryzji. Menonici nie uznają chrztu dzieci (chrzest co najmniej po ukończeniu 14 roku życia), praktykują braterstwo i wspólnotę, odrzucają walkę z bronią w ręku. Odmowa służby wojskowej była – oprócz prześladowań religijnych główną przyczyną ich emigracji do Polski. W późniejszym okresie w większym stopniu byli to niemieccy osadnicy wyznania ewangelicko-augsburskiego. A zatem określenie „olędrzy” (lub olendrzy, holendrzy) nie odnosi się do narodowości czy wyznania, ale do systemu społeczno-gospodarczego, na które składają się powiązane ze sobą elementy takie jak; organizacja terytorialna, sieć osadnicza, budownictwo, technologie wykonywania prac melioracyjnych, gospodarka. Na podmokłe tereny pasa zalewowego Wisły w obrębie dzisiejszej gminy Słubice osadnicy olenderscy zostali sprowadzeni pod koniec XVIII wieku. Zajęli tereny, na których nikt nie chciał i nie umiał tam gospodarzyć. Najstarszym dokumentem akcji osadniczej na naszym terenie jest wilkierz wydany w 1763 roku dla osady olenderskiej w Troszynie przez króla Augusta Poniatowskiego. W latach 1752-1792 właściciele oraz dzierżawcy wsi leżących nad Wisła: Ignacy Cichocki, Adam Lasocki, Stanisław Zabłocki, Kajetan Dębowski osiedlili 75 kolonistów na 77 włókach (w 1785r. S. Zabłocki osadza 2 kolonistów w Sadach, zaś w 1789 r. A. Lasocki osadza 7 kolonistów na 4 włókach na Kępie Antonińskiej, a S. Zabłocki 6 kolonistów na 4 włókach na Kępie Karolińskiej, jedna włóka to 30 morg, czyli 17,955ha). Z analizy akt stanu cywilnego parafii w Troszynie, Zycku i Czermnie wynika, że większość osadników pochodziła z okolic Torunia i z dolnych Niemiec. Druga fala kolonistów przybyła na Mazowsze w latach 1800-1806. 28 Zeszyty Historyczne Akcją osadniczą, której celem było przemieszczanie rolników z przeludnionych terenów Niemiec na nie zasiedlone tereny Polski, kierowali urzędnicy Kamery Pruskiej. Historię osadników olęderskich na Mazowszu zakończyła II wojna światowa. W 1945 roku koloniści opuścili swoje domy, uciekając przed nadciągającymi oddziałami armii radzieckiej. Wsie z terenu gminy Słubice, zasiedlone przed wojną przez osadników olęderskich: Juliszew (inna nazwa z początku XIX w. - Białebłoto), wieś zasiedlona przez osadników olęderskich na początku XIX wieku. W 1882 roku liczyła 8 domów i 138 mieszkańców, powierzchnia 231,5 morgów. Na jej terenie znajdowały się pokłady torfu, głębokie na trzy łokcie. Krajobraz kulturowy typowy dla osadnictwa olęderskiego; widoczne sztuczne nasadzenia wierzb i topoli, szczególnie na miedzach i w pobliżu zagród. Zachowanych jest kilka obiektów tradycyjnej architektury: drewnianej nr 26 i 27 oraz murowanej nr 42. Nowosiadło, wieś stanowiła pierwotnie część wsi Sady, leżącej w Dominium Świniary. Koloniści niemieccy osadzeni w niej w końcu XVIII. Jako oddzielna osada występuje dopiero po 1830 roku. Krajobraz kulturowy w bardzo dobrym stanie; pośród rozłogów pól obsadzonych wierzbami i topolami widoczne sztucznie usypane wzgórki, na których są tradycyjne zagrody. Wzdłuż drogi widoczne rowy melioracyjne. Zachowanych kilka obiektów architektury np. nr 4, dom drewniany z roku 1920. Nowy Wiączemin, wieś Wiączemin wzmiankowana pierwszy raz w XVI wieku. Olędrów sprowadził w 1759 roku właściciel okolicznych gruntów, Szymański. Wówczas nastąpił podział na Wiączemin Polski i Niemiecki (obecnie Nowy). W 1827 roku w Wiączeminie Niemieckim mieszkało 221 mieszkańców w 22 domach, w 1893 r. – 263 mieszkańców w 19 domach. Był tam też ewangelicki dom modlitwy (spalony w 1945r.) oraz szkoła. Mieszkańcy uprawiali 521 morgów ziemi (głównie, pszenicę, buraki). Oprócz uprawy ziemi, hodowano bydło mleczne i wyrabiano sery olęderskie. 29 Zeszyty Historyczne Wykorzystywano gałęzie wierzby np. do wyplatania koszyków. Dobrze zachowany krajobraz kulturowy: rozłogi pól, sztuczne nasadzenia, pasy wierzb wzdłuż miedz, rowy melioracyjne, plecione płoty, pomiędzy drogą a Wisła stawy gromadzące nadmiar wody. Zachowane przykłady tradycyjnej architektury olęderskiej. Nowy Życk (obecnie Zyck Nowy), to część starej wsi Życko, wzmiankowanej po raz pierwszy w 1341 roku, zasiedlonej przez osadników olęderskich prawdopodobnie pod koniec XVIII w. W 1895 r. w Zycku Niemieckim(o powierzchni 563 morgów) mieszkało 350 osób. W 1925 roku pracował tam drewniany młyn, mieląc mąkę na razówkę. Krajobraz kulturowy zachowany w dobrym stanie, choć w ostatnich latach stopniowo przekształcany. Zachowane przykłady tradycyjnej architektury olęderskiej i cmentarz. Cmentarz zdewastowany, zachowała się brama zamknięta łukiem, zwieńczonym metalowym krzyżem. Piotrkówek, wieś pierwszy raz wzmiankowana w 1427 r. Zasiedlona przez kolonistów olęderskich w drugiej połowie XVIII wieku. W 1827 r. należała do parafii Życz, liczyła 42 domy i 432 mieszkańców. Miała powierzchnię 1246 morgów ziemi włościańskiej i 18 morgów ziemi dworskiej. Znajdowała się tam szkoła początkowa ogólna. Dobrze zachowany krajobraz kulturowy oraz przykłady tradycyjnej architektury olęderskiej. Rękawki, obecnie część wsi Zyck Polski. Wieś wzmiankowana po raz pierwszy w XIV wieku. Osadnicy olęderscy osadzeni w końcu XVIII wieku. W 1827 roku liczyła 9 domów i 94 mieszkańców, a w 1888 roku 119 mieszkańców i 224 morgi gruntów. Wszystkie elementy tradycyjnego olęderskiego krajobrazu kulturowe (siedliska na sztucznie usypanych wzgórkach, rozłogi pól, rowy melioracyjne, drogi dojazdowe, obsadzone wierzbami miedze) zachowane w bardzo dobrym stanie. Rybaki, wieś rzędowa założona przez osadników olęderskich na początku XIX wieku. W 1827 roku liczyła 2 domy i 17 mieszkańców, zaś w 1889 – już 93 mieszkańców. Miała wówczas po30 Zeszyty Historyczne wierzchnię 119 morgów. Krajobraz kulturowy dobrze zachowany, ale ostatnie domy po-olędrskie rozebrano w w latach 70-tych XXw. Sady, wieś założona przez osadników olęderskich w 1787 r., których osadził na 30 morgach gruntu Adam Lasocki. Kolonistom nadany został wilkierz, złożony z 41 paragrafów, który precyzuje m.in. kwestię samorządności społeczności: "Sąsiedzi pozwalaią Sołtysa - wspoł dwu Ławników obrać, którzy Prawo Wieyskie i Sprawiedliwość zachować i zażywać maią, kłotnie i poszwary różne tak sąsiedzkie, iako ludzkie osądzać, osądzać i prawem dobrym przyłożyć wyiąwszy Kryminalne, a Gardłowe Sądy państwu się należą". I dalej: "Żaden Sąsiad, albo cudzy z drugim Sąsiadem w do czynienia ma, do Zwierzchności Wysokiey nie ma prędzey swaiey rzeczy podawać, niż wprzód wszystko przed Sołtysem i Ławnikami swoie rzeczy prawem zprobował, i rzeczo swoią do sądzenia podał i tam swoy Dekret od wszystkich dostał. Kto przeciw temu czyni w pięćMarki Sztrafu zapadnie przez wszystkiego w praszania". W 1798 r. powstała w niej niemiecko-ewangelicka szkoła początkowa, do której uczęszczało 22 uczniów. W 1889 r. były w niej 32 domy zamieszkane przez 292 mieszkańców. Miała powierzchnię 778 morgów ziemi pszennej. Mieszkańcy trudnili się uprawą buraków cukrowych, plantacją wierzb i wyrobem sera olęderskiego, a przede wszystkim sadownictwem (sady przynosiły wówczas przeciętnie 300 rubli rocznego dochodu na jedną osadę).Wieś rzędowa i kolonijna położona na południe od Wiączemina Polskiego i Nowego, na zachód od szosy Wymyśle Polskie-Świniary. Oddzielona od niej głębokim rowem melioracyjnym. Zachowana w bardzo dobrym stanie. Widoczne sztuczne nasadzenia drzew, zarówno wokół siedlisk, jak i rozłogów pól, rowy melioracyjne, plecione wierzbowe płoty, a przede wszystkim posadowione na sztucznie usypanych wzgórkach tradycyjne osady. Zagrody położone w oddaleniu od siebie (ok. 200-500 m), rozrzucone pośród pól. We wsi znajduje się najstarszy zachowany na Mazowszu budynek związany z osadnictwem holenderskim - dawny zbór mennonicki, następnie ewangelicki, powstały w 1806 r., wzmiankowany w dokumencie z 1809 r. Świniary, wieś pierwszy raz wzmiankowana w XIV wieku. Pierw31 Zeszyty Historyczne sze zagrody olęderskie zostały założone w 1788. Wyrumowania" zarośli podjął się Marcin Datzlaw - "Obywatel niemiecki wsi Sady". W 1827 r. w osadzie znajdowało się 11 domów i 108 mieszkańców. W 1890 r. - 23 domy i 183 mieszkańców gospodarujących na 209 morgach gruntu. Na terenie wsi było również zarybione 6morgowe jezioro. Mieszkańcy trudnili się uprawą buraków cukrowych, plantacją wierzby, sadownictwem oraz wyrobem sera olęderskiego. Krajobraz kulturowy wsi zachowany w bardzo dobrym stanie, liczne przykłady tradycyjnej zabudowy związanej z osadnictwem olęderskim. Wiączemin Polski, powstała po podziale wsi Wiączemin na Polski i Niemiecki (patrz opis – Nowy Wiączemin). W Wiączeminie Polskim w 1827 r. mieszkało 117 mieszkańców w 17 domach, w 1893 r. w 35 domach mieszkało 263 mieszkańców. Wieś miała powierzchnię 250 morgów żyznej ziemi (w połowie łąk z pokładem torfu grubym na 6-8 stóp). Krajobraz kulturowy wsi zachowany w dobrym stanie, choć przekształcony, liczne przykłady tradycyjnej zabudowy związanej z osadnictwem olęderskim. W Wiączeminie Polskim zbór ewangelicki, murowany, zbudowany w 1935 r., usytuowany w południowo -zachodniej części wsi, na wysokim (ok. 3,5 m) sztucznie usypanym wzniesieniu, w dwubudynkowym obejściu: zbór oraz dom mieszkalny (dawna szkoła i mieszkanie nauczyciela). Murowany z cegły, nietynkowany, spojony zaprawą cementowo-wapienną, z wysokimi ścianami nakrytymi wysokim dachem dwuspadowym, krokwiowo-jętkowym, opartym na koronie muru, pokrytym blachą. Wnętrze jednoprzestrzenne, ze schodami w narożniku północnozachodnim, prowadzącymi na drewniany chór muzyczny. Sufit płaski, oszalowany deskami malowanymi na biało farbą olejną. Budynek nieużytkowany, zachowany w dobrym stanie. Cmentarz - usytuowany na południowy wschód od zboru, ok. 100 m od niego, po obu stronach polnej drogi odchodzącej w stronę południową. Na planie prostokąta - część po północnej stronie drogi starsza, z zachowanym jednym przewróconym i częściowo zniszczonym piaskowcowym nagrobkiem w formie stelli, część południowa nowsza, z nagrobkami z granitu lub lastryko z okresu międzywojennego 32 Zeszyty Historyczne (zachowanych 11 nagrobków). Całość całkowicie porośnięta krzakami i drzewami. Wymyśle Polskie, Wieś zasiedlona przez osadników olęderskich ok. 1786 r. Mieszkało w niej wówczas pięciu gospodarzy, z których żaden nie płacił jeszcze czynszu dzierżawnego - trzech odrabiało dzień pieszy w tydzień, czwarty pracował na potrzeby dworskie, piąty zaś na mocy kontraktu zawartego 24 października 1786 r. zwolniony był z czynszu na sześć lat. W 1827 r. wieś miała już 8 domów i 92 mieszkańców, w 1895 r. 15 domów i 154 mieszkańców. Krajobraz kulturowy przekształcony, zurbanizowany, nieczytelny. Brak zachowanych obiektów związanych z osadnictwem holenderskim. Życk Polski (obecnie Zyck Polski) Wieś Życko (jak wspomniano przy Nowym Zycku) wzmiankowana pierwszy raz w 1341 roku. Prawdopodobnie pod koniec XVIII wieku zasiedlona częściowo przez osadników olęderskich. W 1865 roku w Zycku Polskim mieszkało 195 osób na 339 morgach ziemi. Korzystałam z publikacji Jerzego Szałygina „Katalog zabytków osadnictwa holenderskiego na Mazowszu” oraz artykułu Wojciecha Marchlewskiego „Przyczynek do dziejów osadnictwa olęderskiego w środkowym biegu Wisły w XIX i XX w.” z Kwartalnika Historii Kultury Materialnej nr 3/88 33 Zeszyty Historyczne W swoich wspomnieniach z dzieciństwa, bodzanowski Żyd Arie Akst, opisując sobotnie wycieczki do Osmolinka, wspomina smak wiejskiego chleba kupowanego tam od okolicznych chłopów. Oto przepis jak należało go wypiekać zamieszczony w „Głosie Mazowieckim „ z 1912 r. „Któraż z gospodyń wiejskich nie umie piec chleba? Zdawałoby się, że zbyteczne są wskazówki do tego. A jednak wiadomo, że jeden chleb jest smaczniejszy, inny mniej smaczny, a jeszcze inny, choć to dar Boży, przez gardło jakoś przejść nie chce. Sądzimy, że niejedna niedoświadczona gosposia przyjmie z wdzięcznością te rady, jakie zamieszczamy podług przepisów dra Kaczkowskiego. Pierwszym ważnym warunkiem jest, aby izba, w której się chleb piecze, miała 15 do 18 stopni ciepła; do tej samej ciepłoty należy doprowadzić mąkę, zakwas i naczynia, co zwłaszcza w zimie wielkiej wymaga uwagi. Robotę właściwą zaczyna się od zarobenia w wodze drożdży (do chleba pytlowego), lub zakwasu ( do chleba razowego ). Woda ma mieć 24 do 26 stopni; trzeba jej wziąć tyle, aby otrzymać mieszaninę zupełnie płynną, a skutkiem starannego wyrobienia zupełnie pozbawioną grudek. Zaraz potem ciasto się rozczynia z zakwasem ( lub drożdżami ). W tym celu bierze się trzecią część całej mąki, przeznaczonej na wypiek i odpowiednią ilość wody. Wody bierze się tyle, ażeby ciasto było uginające się, ale nie lepkie, nie przylegające do palców i naczyń; zazwyczaj na 100 funtów mąki bierze się 75 ft. (30 kwart polskich) wody w trzech partiach. Jeżeli np. piecze się chleb z puda mąki, to na rozczyn trzeba wziąć 10 f; (4 kwarty) wody, dolać ją do zakwasu, apotem dosypać 13 ft. mąki, ale nie od razu, lecz w 3 partiach, starając się każdą z nich jak najlepiej wygnieść i wyrobić. Rozczyn posypuje się mąką i pozostawia w spokoju na 6 do 8 godzin (zwykle na całą noc) w dzieży, nakrytej grubym, czystym płótnem. Wtedy ciasto , jeżeli mąka była w dobrym stanie i odpowiednia temperatura była zachowana, wyrasta do podwójnej objętości; dlatego dzieżę trzeba mieć najmniej dwa razy tak wielką, jak zajmuje objętość mąki i wody, przeznaczonej na jeden wypiek. Ciasto powinno rosnąć powoli i po wyrośnięciu utrzymać się w mierze; 34 Zeszyty Historyczne jeżeli przez noc po kilka razy wyrasta i spada, to albo rozczyn był źle wyrobiony, albo w izbie było za ciepło. Zanim przystąpimy do wyrobienia reszty ciasta, naszykujemy sól, którą potem stopniowo do ciasta dosypywać będziemy, albo- co lepiej- rozpuścimy w letniej wodzie i dolewać będziemy częściowo. Na 100 ft. mąki bierze się zwykle 1 funt soli , gdy mąka jest zdrowa, zaś do 2 funtów, gdy jest cokolwiek podejrzana. Gdy rozczyn przestał rosnąć, należy stopniowo dosypać resztę mąki i dolać resztę wody, zagniatając i wyrabiając ciasto bardzo starannie. Im na więcej części wygniatanie ciasta podzielimy, tym dokładniej robotę wykonamy: mniej niż na 3 części roboty dzielić nie można, a dobrze będzie, jeżeli ją na 5 części podzielimy. Części nie trzeba odmierzać dokładnie, ale na oko. Każdą część mąki, z odpowiednią ilością wody, wygniata się z rozczynem na ciasto, jak można najbardziej równo. Po dokonaniu tej roboty, bardzo dobrze jest za każdym razem pozostawić ciasto chociaż na pół godziny w spokoju, aby zaczęło trochę rosnąć. Przedłuża to wprawdzie robotę. Gdy bochenki zaczynają wydawać zapach spirytusu, albo, gdy razowe, jakby się rozlewać zdają, wtedy trzeba je kłaść do pieca, nie zapominając o zwilżeniu powierzchni wodą. Bardzo ważne jest , aby piec był odpowiednio ogrzany. Wypiek chleba potrzebuje bardzo wiele ciepła, bo aż 240 stopni. Zwyczajny ciepłomierz (termometr) tego nie wytrzyma, to też poznaje się inaczej, czy piec jest dostatecznie wygrzany, ale chleb będzie o wiele smaczniejszy i lepszy, a co zatem idzie i pożywniejszey. Wyrobienie ostatniej części mąki z całym ciastem, dokąd już gotowym trwa zawsze najdłużej i wymaga wielkiej siły oraz wprawy. Tej roboty nie można robić bezmyślnie, trzeba bowiem obejmować ciasto warstwami i powracać z rękoma tam, gdzie się wyczuwa gruzły i w ogóle ciasto, twardsze, niejednolite. Gotowe, wrobione już ciasto, pozostawia się znów w spokoju, ale tym razem tylko na 4 do 5 godzin, poczem przystąpić można do urabiania bochenków. Jeżeli chcemy mieć bochenki np. 6 funtowe, odważamy po 8 funtów ciasta, bo po 2 funty wody każdy bochenek straci w piecu. Bochenki urabia się w ręku z branego z dzieży ciasta, posypanego mąką; następnie układa się je na heblowanej desce 35 Zeszyty Historyczne (również mąką posypanej), gdzie pozostaje przez pół godziny, jeszcze rosnąć troszeczkę. Gdy bochenki zaczynają wydawać zapach spirytusu, albo, gdy razowe jakby się rozlewać długa drzazga, prowadzona końcem po dnie pieca powinna na śladzie swoim wydobywać iskry, a garstka mąki rzucona do pieca, powinna brunatnieć, ale nie spalać się na czarno. Jeżeli piec nie jest dość gorący, to chleb będzie z zakalcem, a skórka będzie spalona, gruba i popękana. Trudno ściśle oznaczyć, jak długo chleb ma w piecu pozostać; pytlowy zwykle piecze się godzinę, razowy 1 do 2 godzin a nawet dłużej, jeżeli jest w dużych bochenkach. Że chleb jest dosyć upieczony, to się poznaje po kolorze skórki, a najlepiej przy pomocy długiej igły metalowej, którą się w chleb zapuszcza; gdy się je wyciąga zupełnie czystą, bez przylegających cząsteczek ciasta, to znaczy, że chleb z pieca czas wyjmować. Po wyjęciu chleba dobrze jest zaraz, na gorącą pociągnąć go z lekka wodą, bo jej parowanie z bochenka jeszcze się odbywa. Wypiek małych ilości chleba- jak zwykle kobiety po wsiach pieką - nie opłaca się, bo opał za wiele kosztuje. Aby piec rozgrzać, trzeba do najmniejszej ilości zużyć tyle opału ile go wystarcza na 100 ft. Zagranicą, w niektórych wsiach (np. w Czechach, we wsi Sany), rolnicy tworzą sobie piekarnie spółkowe, które, oczywiście, znacznie taniej i znacznie lepszy chleb wypiekają. 36 Zeszyty Historyczne Zdzisław Leszczyński Bohater z Leksyna. Z dziejów ziemiaństwa polskiego ziemi bodzanowskiej. Właściwie już wszystko było gotowe - mój paszport z wizą był w Kancelarii Prezydenta RP, miałem zarezerwowany hotel, a rano miał po mnie przyjechać samochód. Ale dzień przed wyjazdem poczułem się gorzej i musiałem odwołać sobotni lot. Tak swoje ocalenie, ze smoleńskiej katastrofy prezydenckiego TU 154, wspomina Jerzy Woźniak, wrocławianin, lekarz, żołnierz AK, w 1947 r. kurier WiN z Londynu do Kraju, w latach 20012002 kierownik Urzędu ds. Kombatantów i Ofiar Represji w rządzie Jerzego Buzka. Uznał, że ta decyzja to były jego trzecie narodziny. Za drugim razem miało to miejsce 62 lata temu. W 1947 roku został skazany przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego na karę śmierci za walkę w Armii Krajowej. Rok później kara została zamieniona na dożywotnie więzienie, po 10 latach wyszedł z na wolność na mocy amnestii. Pobyt w celi śmierci mokotowskiego więzienia a zwłaszcza pewien epizod zapamiętał na zawsze. Cela śmierci miała dwa oblicza: do godziny czternastej staraliśmy się funkcjonować, o ile to możliwe, w miarę normalnie. Po czternastej wszyscy spoglądali na drzwi. Kiedy się otwierały, zaciskały się gardła – czy to już czas, czy to mój czas, każdy ze skazańców kolejny raz przeżywał własną śmierć. Pamiętam pewną partię szachów. Zrobiliśmy sobie w celi takie małe figurki z chleba, graliśmy z przyjacielem, otworzyły się drzwi: Tadeusz Bejt – padło nazwisko. On: wolno wstał, odłożył pionka na szachownicę i powiedział: widzisz, Jurek, przez tę cholerną śmierć nawet partyjki szachów nie można rozegrać do końca. To były ostatnie jego słowa, do dziś dźwięczą mi w uszach. Tadeusz Bejt urodził się 20 maja 1923 r. w rodzinie ziemiańskiej w oddalonym o 4 km. Od Bodzanowa majątku Leksynie. Matka Anna z Homolków, ojciec Czesław Bejt kupił właśnie folwark w Leksynie od Władysława Bagińskiego tworząc wraz z majątkiem w Mąkolinie dobrze prosperującą posiadłość o pow. 680 ha. Tu stanął też okazały murowany dwór wyposażony w elektryczność i kanalizację 37 Zeszyty Historyczne co w tym czasie nawet w ziemiańskich dworach było pewnym luksusem. Tadeusz spędzał szczęśliwe dzieciństwo na zabawach z ró- Dwór w Leksynie, zdjęcie z 1941 r. wieśnikami z pobliskich dworów oraz nauce. Często bywał w Dzierżanowie u Mieczkowskich. Dużo uwagi rodzice przywiązywali do wykształcenia syna, początkowo jego nauczycielem był Niemiec, to ten fakt zaważył być może na jego późniejszym losie. W 1935 r. po ukończeniu 12 lat w celu kontynuowania dalszej nauki wyjechał do Warszawy i wstąpił do Męskiego Gimnazjum im. Towarzystwa Jana Zamoyskiego przy ul. Smolnej 30. Było to popularne gimnazjum wśród ziemian z okolic Bodzanowa. W tym czasie uczyło się tam wielu ziemiańskich synów było też kilku kolegów z sąsiedztwa min. Zbigniew Mieczkowski z sąsiadującego z dobrami mąkolińskimi majątku w Dzierżanowie. W Warszawie zastała go wojna, nie wrócił na wieś bo po ogłoszeniu dekretu władz niemieckich o nowym podziale ziem polskich, właściciele dworów z terenów wcielonych do rzeszy, masowo uciekali przed aresztowaniem 38 Zeszyty Historyczne do Warszawy. Także w stolicy, wraz z rodziną, schronił się Antoni Czaplicki właściciel sąsiednich Krubic i Osieka. Zarobkował prowadząc niewielkie przedsiębiorstwo riksz rowerowych. Tadeusz Bejt znalazł zatrudnienie u niedawnego sąsiada, wraz z jego jedynym synem Januszem uczęszczał na zajęcia konspiracyjnej SGGW, razem też rozpoczęli pracę w konspiracji. Tadeusz został 1937 r. Zjazd Koła Ziemian powiatu u Dziewanowskich w Grodkowie. W drugim rzędzie, trzeci od prawej Czesław Bejt, ojciec Tadeusza kurierem Komendy Głównej AK. W styczniu 1944 przeszedł szkolenie służb do zadań specjalnych i w kwietniu został wysłany jako kurier na Wołyń. 30 kwietnia dotarł do dowódcy 27. Wołyńskiej DP AK mjr. Tadeusza Sztumberk-Rychtera. Gdy w lipcu 1944 dywizja została zmuszona przez Sowietów do złożenia broni w Lasach Parczewskich, wrócił do Warszawy i walczył w powstaniu warszawskim. Jego kolega Janusz Czaplicki zginął jako podchorąży w ataku na siedzibę gestapo w al. Szucha. W czerwcu 1945 po raz pierwszy został aresztowany przez UBP za działalność w AK, ale 39 Zeszyty Historyczne wkrótce zwolniono go. Niespełna dwa miesiące później nielegalnie opuścił kraj przez Kudowę–Pragę–Pilzno docierając do Monachium i Murnau. Osiadł w Ankonie (Włochy) i tam zdecydował się pełnić rolę kuriera. Organizował drogi kurierskie i punkty przerzutowe na granicy polsko-niemieckiej, a także przerzuty z kraju na Zachód osób ściganych przez służby bezpieczeństwa i rodzin pozostających za granicą oficerów II Korpusu gen. Władysława Andersa. Był parokrotnie w Polsce. Potem zamieszkał w strefie angielskiej Berlina, posiadał dokumenty na nazwisko Johana Vogla, studenta z Berlina. Według relacji siostry Hanny Świętorzeckiej, 9 października 1948 został porwany ze swego mieszkania w Berlinie w piżamie przewieziony do Warszawy i osadzony w więzieniu mokotowskim. 18 listopada 1948 WSR w Warszawie pod przewodnictwem mjr. Józefa Badeckiego skazał go w procesie R.Warszawa SR.1356 nr sprawy S.3508/48 na podstawie art. 7 Dekr. z 13.06.1946 w tzw. Sprawie Pileckiego za to że był kurierem gen Andersa i rezydentem drogi kurierskiej między krajem i zachodem, na karę śmierci. Ostatnie dni życia przebywał w celi śmierci wraz z Jerzym Woźniakiem. Prezydent Bolesław Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Tadeusz Bejt został stracony 11 lutego 1949 r. miejsca pochówku nie znamy. Po wojnie rodzinny majątek został rozparcelowany na mocy dekretu o reformie rolnej, dwór rozebrano. Dziś w tym miejscu ocalało tylko jedno stare drzewo z dawnego parku. 1. Ksiega Adresowa Polski (Wraz z w.m. Gdanskiem) dla Handlu, Przemysłu, Rzemiosł i Rolnictwa, 1926/27 s. 1617 2. Ziemianie Polscy w XX w. T. 3. 3. Zbigniew Mieczkowski, Horyzonty wspomnień, Warszawa-Londyn 2001. 4. Wiesław Wysocki, Rotmistrz Pilecki, Gryf 1994 r. 5. Nasze Termopile: dokumenty terroru 1944-56, Wyd. Archidiecezji Warszawskiej, 1993 6. http://wroclaw.gazeta.p/wroclaw/1,35771,7764677,Jerzy_Woźniak_ Miałem_byc_na_pokladzie_tego_samolotu.html#ixzzlJEoXLR3R 40 Zeszyty Historyczne 41 Zeszyty Historyczne Ruch naturalny ludności wyznania mojżeszowego w gminie Bodzanów w latach 1826-1892 Historia ludności żydowskiej w Bodzanowie, a tym bardziej jej ruchu naturalnego, nie była nigdy przedmiotem żadnych opracowań. Być może miała na to wpływ specyfika miasta, bardzo ubogiego, źle rozbudowanego, o charakterze rolniczym, bez żadnego przemysłu i mało znaczącego w historii. Przywilej z 1436 roku wydany przez Bolesława Mazowieckiego nadawał mu prawa miejskie, jednak w 1869 roku został mu odebrany, co już zupełnie pogrążyło tę miejscowość. Bodzanów nie był więc wdzięcznym obiektem badań. Okres, któremu poświęciłam poniższy artykuł jest czasem wielkiego rozwoju ludności wyznania mojżeszowego w Królestwie Polskim. To właśnie wówczas wyrósł na ziemiach polskich chasydyzm, to właśnie wówczas przybrały tempa procesy asymilacyjne i emancypacyjne tej społeczności. Był to jednak okres wzmożonych represji władz wobec Żydów i jednocześnie bardzo ważnych wydarzeń w kraju – powstanie listopadowe, styczniowe, wiosna ludów. Teren objęty badaniami obejmuje gminy: Bodzanów, Mała Wieś, Bulkowo, Staroźreby, Radzanowo i Borowiczki, a więc lwią część powiatu płockiego. Liczba ludności objęta tą ewidencją jest jednak zaskakująco mała. Moim celem jest przedstawienie ruchu naturalnego ludności żydowskiej w gminie Bodzanów w latach 1826-1892. Materiałem źródłowym są akta stanu cywilnego wyznania mojżeszowego gminy wyznaniowej Bodzanów. Stan rejestracji aktów ślubu w gminie Bodzanów z lat 1826 -1892 nie jest kompletny. Irena Gieysztorowa we „Wstępie do badań demografii staropolskiej” zwraca uwagę na duże zaległości w rejestracji żydowskiej w województwach centralnych na przełomie XIX i XX wieku. Zaległości te przybierają tym większe rozmiary im bardziej cofamy się w przeszłość. Wynika to najprawdopodobniej z małych wymogów statystyki rosyjskiej pozwalającej na duże nieścisłości, zwłaszcza danych dotyczących wyznań niechrześcijań42 Zeszyty Historyczne skich. Luki w zapisach mogą wynikać również z faktu, że sam obrzęd ślubu żydowskiego nie miał charakteru ściśle urzędowego. Aby był prawomocny musiał się odbyć publicznie. Ketuba była jedynie moralnym i materialnym zabezpieczeniem żony. Ślub aby był ważny nie musiał dokonać się przed obliczem rabina. Mogła to uczynić inna pobożna osoba. To zapewne sprzyjało braku rejestracji nowozaślubionych. Wydaje się mało prawdopodobne aby przez 10 lat (tj. 18301840) w całej gminie Bodzanów zawarto tylko jeden związek małżeński. Tymczasem liczba urodzeń w tym samym okresie utrzymywała się na poziomie 6-10 dzieci rocznie. Dwa lata zupełnie są pominięte w tej statystyce. Częste są też przypadki urodzeń dzieci młodych rodziców, których aktu małżeństwa wcześniej nie zanotowano. Jedyne wytłumaczenie tego faktu to takie, że osiedlili się oni w Bodzanowie będąc już małżeństwem. Stan zachowania ksiąg ślubów wyżej wspomnianej gminy jest dobry. Mają one format arkusza A-4. Rejestracja prowadzona była w układzie chronologicznym. Treść aktów rozpoczynano od nazwy miejscowości. Dalej następowała datacja (od 1842 podwójna – według kalendarza aktualnie obowiązującego w Królestwie i według kalendarza juliańskiego), imiona i nazwiska nowożeńców, często podawano zawód małżonka lub wzmiankę, że mieszka z rodzicami oraz stan cywilny i miejsce zamieszkania. Na końcu zaś umieszczano imiona i nazwiska świadków ceremonii i samego celebranta. Na ogół pojawiała się wzmianka o umowie przedślubnej. Punktem wyjścia analizy demograficznej jest wykres obrazujący roczne liczby ślubów w gminie Bodzanów w latach 18261892. Wynika z niego, iż najwięcej małżeństw zawarto w 1877, 1881 i 1890. Podejrzewam, iż nic innego nie miało na to wpływu jak tylko próba odrobienia zaległości w zapisach z poprzednich lat. Co prawda nie pojawiają się daty wsteczne jak to miało miejsce w przypadku zapisów urodzeń i zgonów. Myślę jednak, że podobny proceder miał też miejsce w tym przypadku. 43 Zeszyty Historyczne Były lata kiedy w ogóle nie zanotowano małżeństw. Przyczyny takiego stanu rzeczy mogły być różne. Najbardziej prawdopodobną wydaje się brak rejestracji związków zawartych w tych latach. Bardzo możliwe, że miały też na to wpływ działania wojenne na Mazowszu, nieurodzaj w 1830 roku i epidemia cholery w 1831 roku. Epidemia jest jednakże najmniej prawdopodobną przyczyną spadku liczby ślubów, bowiem w aktach zgonów nie zanotowano zwiększonej umieralności. Być może przed epidemią uchroniła Żydów wielka dbałość o higienę osobistą, choć wadliwa rozbudowa osady na pierwszy rzut oka nasuwa ujemny sąd o stanie higieniczno -sanitarnym. Najwięcej związków zawarto między kawalerami i pannami. Liczba ta stanowi 87 % ogółu. Nie cieszyły się popularnością związki między wdowcem i wdową. W badanym okresie nie zanotowano takich. Podobnie było w przypadku kawalera i wdowy. Dla młodych mężczyzn nie była zbyt dobrą partią kobieta posiadająca już własne dzieci. Natomiast wdowcy chętnie żenili się z pannami. Związki takie stanowiły 10% ogółu. Wdowcy mając już własne potomstwo nie chcieli się dodatkowo obciążać wychowaniem dzieci żony. Powtórne małżeństwa w społeczności żydowskiej nie były częste. Wynikało to najprawdopodobniej z faktu, że umieralność osób w dojrzałym wieku stanowiła mały odsetek ogółu. Kobiety rzadziej umierały. 44 Zeszyty Historyczne Małżeństwa w społeczności żydowskiej zawierano zazwyczaj w młodym wieku. Żydzi uważali, iż „mężczyzna jest pełnoletni gdy ma 13 lat i 1 dzień ma już znaki dojrzałości. Jeżeli zaś nie ma albo tego wieku albo tych znaków, uważany jest za dziecię, a to aż do 35 lat i 1 dnia, jeżeli przed tym czasem nie okażą się znamiona niepłodności”. To samo dotyczy kobiet. Jedynie dolna granica wiekowa jest przesunięta o 1 rok i wynosi 12 lat i 1 dzień. Małoletni mężczyzna i nieletnia kobieta nie mogli zawierać związków małżeńskich. W gminie Bodzanów Żydzi pobierali się najczęściej mając 15-24 lata. Norma ta odnosi się zarówno do kobiet jak i do mężczyzn. Niemile widziana była duża różnica wiekowa u nowożeńców. Natomiast nie miało znaczenia czy mężczyzna jest starszy czy młodszy od kobiety. Za to, żeby para była dobrana był odpowiedzialny swat. Swatanie było dochodowym zajęciem, przynosiło 1,5-2% sumy stanowiącej posag panny młodej. W rodzinach bardzo religijnych młodzi często w ogóle się nie znali. To swat przeprowadzał decydujące rozmowy z rodzinami. Dopiero po nich młodzi mogli, często po raz pierwszy się obejrzeć. W Talmudzie – świętej księdze żydów jest powiedziane, że dobrze dobrana para równa się cudowi przejścia Żydów przez Morze Czerwone. Dlatego też wybór żony uważano za rzecz bardzo trudną. Mówiono „śpiesz się przy kupowaniu ziemi, żonę wybieraj powoli”, co według Talmudu znaczyło, że należy zwracać uwagę na rodzinę wybranki, a szczególnie na charakter jej braci. Nade wszystko cenione były córki uczonych. Duże znaczenie miała też uroda dziewcząt. Za najlepszą porę do zawierania ślubów uważano początek lub koniec sezonu rolniczego, jako, że wesela trwały często kilka dni. Za odpowiednie dni na urządzanie tej uroczystości uważano wtorek lub piątek. Wtorek dlatego, że przy tworzeniu świata Bóg trzeciego dnia wypowiedział dwukrotnie „jest dobrze”. Piątek zaś dlatego, że tego dnia Bóg stworzył człowieka. Istotny był też fakt, że piątek to początek szabatu, więc biedni mogli jednocześnie świętować dwie uroczystości na raz. Nie należało brać ślubu podczas trwania żałoby i postów: trzydzieści dwa omery, trzy tygodnie tamuz do 9 aw, 10 dni Jamim Noraim. To samo odnosiło się do 30 45 Zeszyty Historyczne dni po śmierci krewnych. Nadto wdowiec powinien był poczekać trzy święta, chyba, że po śmierci żony pozostał z małymi dziećmi. Analiza aktów urodzeń gminy żydowskiej w Bodzanowie w latach 1826-1892 ujawniła w sposób najbardziej widoczny niekompletność rejestracji ludności wyznania mojżeszowego. Na ten fakt zwraca uwagę Irena Gieysztorowa dowodząc, iż badania statystyczne w województwach centralnych są niepełne a ich analiza prowadzi do wniosków wręcz urojonych. Podobnego zdania jest S. Szulc zajmujący się demografią byłego Królestwa Polskiego. Według jego badań luki w rejestracji urodzeń żydowskich w początkach XX wieku można określić na 65 %. Przyczyna braków było dokonywanie rejestracji dzieci żydowskich dopiero w okolicznościach wymagających przedstawienia świadectwa urodzenia, zazwyczaj w wieku rozpoczynania nauki. Dlatego dzieci wcześniej zmarłe wypadały z ewidencji. Stan zachowania ksiąg wyżej wspomnianej gminy jest dobry. Mają one format arkusza A-4. Rejestracja prowadzona była w układzie chronologicznym. Treść aktów rozpoczynano od nazwy miejscowości. Dalej następowała datacja (od 1824 roku podwójna – według kalendarza aktualnie obowiązującego i według kalendarza juliańskiego), imiona i nazwiska świadków (często jednym z nich był ojciec nowonarodzonego) ich wiek i zawody. Tuz po nich następowała data urodzenia dziecka, imię i nazwisko panieńskie jego matki. Akt urodzenia kończyło imię nowonarodzonego. Punktem wyjścia analizy demograficznej jest wykres obrazujący liczbę urodzeń w gminie Bodzanów w latach 1826-1892. Duże wahania roczne mogą skłaniać do wniosku, iż zaledwie kilkanaście procent zapisów odnosiło się do urodzeń z roku bieżącego, natomiast reszta dotyczyła urodzeń z lat wcześniejszych. W części aktów jest odnotowywana data urodzenia i data dokonania wpisu. Przypuszczać jednak należy, że dane co do roku urodzenia, wieku rodziców nie są wiarygodne. Częste są sytuacje gdzie matka rodząca dzieci w odstępie kilku lat ma niezmiennie ten sam wiek. To samo dotyczy ojców, a przede wszystkim świadków. Najwięcej zapisów z lat poprzednich pojawia się na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Najprawdopodobniej wówczas próbowano uzupełnić zaległe informacje o urodzeniach. Zdarzają się przypadki 46 Zeszyty Historyczne zgłaszania urodzeń dzieci już kilkuletnich. Trudno więc uwierzyć w dokładność daty dziennej a nawet rocznej zgłaszanego urodzenia. Spóźnienia kilkuletnie można tez uznać za pośredni dowód, iż nie wszystkie urodzenia były wówczas zgłaszane. Lata 30-te jak również lata 70-te XIX wieku charakteryzuje spadek liczby urodzeń. Lata 1830-1832 można by tłumaczyć: w okresie przewrotów politycznych i społecznych statystyczna stagnacja ludnościowa była często przejawem rozprężenia w prowadzeniu ksiąg. Można poddać krytyce nawet podział ludności w tych latach według: płci, wieku, stanu cywilnego i rodzaju wykonywanej pracy. Analizując tabelę obrazującą wielkość współczynnika maskulinizacji w gminie Bodzanów można zauważyć duże nadwyżki urodzeń chłopców w stosunku do dziewcząt. Jest to charakterystyczne dla ludności żydowskiej i wynika ze staranniejszej rejestracji urodzeń chłopców i „z gruntu wadliwej” urodzeń dziewcząt. Jest to widoczne zwłaszcza w latach 1846-1950. Takie nadwyżki tłumaczy się faktem, iż zawsze więcej rodzi się chłopców od dziewczynek – na 105 – 107 chłopców rodzi się 100 dziewczynek. W wyżej wymienionych latach współczynnik maskulinizacji jest jednak znacznie zawyżony. Jedno dziesięciolecie charakteryzuje jednak wręcz zaniżony współczynnik. Są to lata 1866-1875. Tylko zaniedbania w rejestracji mogą tłumaczyć ten fakt. Charakterystyczny jest również 47 Zeszyty Historyczne fakt nieodnotowywania urodzeń martwych. W okresie przeze mnie omawianym nie spotkałam się z takim przypadkiem. W świadomości zwyczajowej było to zbędne. Wiązało się z ograniczonymi możliwościami płatniczymi zarówno za posługę religijną jak i spisanie aktu. Rozpowszechnione wśród Żydów były praktyki chowania zwłok potajemnie, zwłaszcza martwych noworodków po zmroku lub o świcie. Często na jedną gminę żydowską przypadało kilka lokalnych cmentarzy nawet nieogrodzonych. Również urodzenia nieślubne stanowią bardzo nikły odsetek, a od 1863 roku nie pojawiają się w ogóle. Jest to również charakterystyczne dla ludności żydowskiej gdzie urodzenia nieślubne okazywały się gorzej rejestrowane od ślubnych. Zaskakujący jest współczynnik U/M w gminie Bodzanów w latach 1826-1892 w skali dziesięcioletniej. Irena Gieysztorowa podaje, iż w czasie względnie normalnego dziesięciolecia stosunek urodzeń do małżeństw powinien kształtować się na poziomie 5,8. W omawianym przeze mnie okresie ten współczynnik waha się od 1,7 do 12,8, średnio 6,2. Na podwyższenie U/M może wpływać wczesny wiek zawierających małżeństwa. Dzięki temu zwiększa się okres rozrodczy kobiet. Zazwyczaj na sezonowość urodzeń rzutuje sezonowość zwieranych małżeństw. Kierując się tą opinią należałoby oczekiwać najwięcej urodzeń w październiku i listopadzie. Tymczasem największa liczba urodzeń przypada na miesiące zimowe: grudzień, styczeń, luty, marzec. Często dzieci urodzone pod koniec roku były ewidencjonowane na początku roku następnego. Tym można tłumaczyć dużą liczbę urodzeń w styczniu. Inne przypadki potwierdzają tezę o niestaranności w dokonywaniu zapisów. Badania demograficzne ludności wyznania mojżeszowego w gminie Bodzanów w latach 1826-1892 pod względem umieralności potwierdzają twierdzenie Ireny Gieysztorowej we „Wstępie do demografii staropolskiej” o niekompletności rejestracji, zwłaszcza wyznań niechrześcijańskich. Związane to było najprawdopodobniej z małymi wymogami administracji rosyjskiej, ale również z trudnościami natury obiektywnej. Często miejscowości, w których miał miejsce zgon znajdowały się w dużej odległości od najbliższego Urzędu Stanu Cywilnego. Fakt ten dotyczył najczęściej urodzeń 48 Zeszyty Historyczne martwych. Nie były one w ogóle objęte rejestracją. Wydawać by się mogło, że takie nie istniały. Jest to jednak błędne twierdzenie. Po prostu ojcowie takich urodzeń nie zgłaszali. Przypuszczać należy, że nie zawsze też zgłaszano zgony osób dorosłych. Potwierdzają to próby odrobienia zaległości w ewidencji w latach 60-tych. Wtedy wskaźnik umieralności ludności znacznie wzrasta. Nie wynika to bynajmniej ze zwiększonej umieralności, ale z faktu zgłaszania zaległych informacji o zgonach. Co do kompletności rejestracji to występują także luki w księgach metrykalnych. Dotyczy to lat 1833-1834, 1837, 1886 Stan zachowania ksiąg wyżej wspomnianej gminy jest dobry. Mają one format arkusza A-4. Rejestracja prowadzona była w układzie chronologicznym. Treść aktu rozpoczyna się od nazwy miejscowości, dalej następuje datacja, imię i nazwisko osoby zgłaszającej, jej zawód i wiek, dalej imiona i nazwiska dwóch świadków, ich wiek i zawody, dokładna data zgonu osoby zmarłej, jej imię i nazwisko, wiek, ód, często pojawia się adnotacja o rodzicach i rodzinie zmarłej. Akt zgonu kończą podpisy świadków (jeżeli byli piśmienni) i rabina. Analizę liczby zgonów w parafii Bodzanów rozpoczyna wykres obrazujący ich liczbę w poszczególnych latach. Najwyższy wskaźnik umieralności przypada na 1868, 1879, 1891 rok. Wszelkiego rodzaju epidemie w tych latach należy wykluczyć. Powodem 49 Zeszyty Historyczne tak wysokiej liczby zgonów może być spis ludności, który nakazywał odrobić wszelkie zaległości w rejestracji. Z kolei w latach 1833-1834, 1837, 1886 wskaźnik umieralności utrzymuje się na poziomie 0. Wiąże się to z przerwą w rejestracji metrykalnej, bądź też z zagubieniem ksiąg dotyczących tych lat. Analizując zgony według płci i wieku osób zmarłych daje się zauważyć pewną prawidłowość: w wieku niemowlęcym i wczesnym dzieciństwie znacznie więcej umiera chłopców od dziewczynek. Podobnie jest w przedziale wieku od 45 lat wzwyż. Naturalna selekcja sprawia, że chłopcy we wczesnym wieku umierają częściej. Drugi przedział tez jest uzasadniony. W XIX wieku mężczyźni pełnili wiodącą rolę w życiu społeczności żydowskiej. Wiązało się to z dużym wysiłkiem, którego konsekwencją był przedwczesny zgon. Natomiast przedział wieku 5 do 44 lat charakteryzuje odwrotna prawidłowość – mężczyźni umierają rzadziej. Prawdopodobnie ma na to wpływ większa śmiertelność kobiet w wieku rozrodczym. Największa śmiertelność jest w miesiącach zimowych (styczeń, grudzień) i typowo letnich (sierpień). Dla miesięcy zimowych charakterystyczne są choroby gardła, które nie leczone prowadzą do różnych powikłań i w konsekwencji do śmierci. W XIX wieku w spauperyzowanym środowisku żydowskim łatwo było o choroby, które zbierały swe żniwo. Podobnie jest w miesiącu sierpniu. Upały i niezbyt korzystne warunki sanitarnohigieniczne powodowały infekcje, a czasem były też przyczyną epidemii. Wykorzystany w niniejszej pracy materiał źródłowy potwierdził wynik badań o niekompletności w rejestracji ludności wyznania mojżeszowego w województwach, zwłaszcza centralnych. Wahania są ogromne, nie można na ich podstawie odczytać lat klęsk elementarnych i epidemii. Wpływ kataklizmów na ruch naturalny jest mało widoczny. Analizując powyższe odnosi się wrażenie o przypadkowości danych z tej gminy. Spauperyzowana społeczność żydowska nie była w stanie podołać wymogom administracyjnym. Często był to skutek panującego analfabetyzmu i nieznajomości przepisów administracyjnych. Często jednak brak środków finansowych, z którymi wiązała się procedura administracyjna. 50 Zeszyty Historyczne Opracowała: mgr Agata Radecka Archiwum Państwowe w Płocku 51 Zeszyty Historyczne 52 Zeszyty Historyczne 53 Zeszyty Historyczne 54 Zeszyty Historyczne 55 Zeszyty Historyczne 56 Zeszyty Historyczne 57 Zeszyty Historyczne 58 Zeszyty Historyczne 59 Zeszyty Historyczne 60 Zeszyty Historyczne 61