Czerwiec 2014

Transkrypt

Czerwiec 2014
Z Bëtowa s. 10–15
25-lecie wyborów
czerwcowych s. 3–9
Numer wydano dzięki dotacji Ministra Administracji i Cyfryzacji
oraz Samorządu Województwa Pomorskiego.
W NUMERZE:
35 Płomiennowłosi
Jacek Borkowicz
3 Ćwierćwiecze ZKP w wolnej Polsce
Michał Kargul
4 Wolność przyszła jak sen
Z Janem Wyrowińskim rozmawia Stanisław Janke
36 Stôri wanożnik
rd
37 Z drugiej ręki
7 Na każde pytanie
Stanisław Janke
38 Roczëzna sëna kaszëbsczi Nordë
rd
10 Za nama pierszi krok
Z Riszardã Sylką gôdô Dariusz Majkòwsczi
38 Alojzy Bùdzysz. Roztrãbôcz
13 Stara, krzywa i kruszeje
W.R.
42 „Zrzesz Kaszëbskô” wedle pòzdrzatkù cenzurë
Słôwk Fòrmella
14 Malowóné òpòwiôstczi
P.D.
44 Mòja Mëma
Tómk Fópka
16 Reaktywacja kolei bytowskiej
Sławomir Lewandowski
46 Karowa Baszta
Jerzy Samp
17 MOF, czyli w jedności siła
Sławomir Lewandowski
48 Majówka kòl Tuszkòwsczi Matczi
Maya Gielniak, tłóm. DM
18 O Kaszubach na odległość
Stanisław Janke
20 W stulecie urodzin Józefa Milewskiego (cz. 2)
Józef Borzyszkowski
22 Kartki z życiorysu nauczyciela (cz. 2)
Kazimierz Ostrowski
25 Burza wokół Komitetu Obrony Kaszubów
Bogusław Breza
28 Mój Bieszk
Kazimierz Ostrowski
28 Mój Bieszk
Tłóm. Hana Makùrôt
30 Pomorze ich uchroniło...
Stanisław Salmonowicz
32 Ùczba 34. Krowi Ògón
Róman Drzéżdżón, Danuta Pioch
40 „Zapomniany diabeł” we Wielu
Jón Wôłdoch
49 Listy
50 Ùcecha i bùsznota
Matéùsz Bùllmann
50 O Bożym Ptaszniku
Zyta Wejer
51 Sztefón Bieszk. Wiérztë
53 Lektury
56 Chcemë sã dzelëc tim, co dobré
Adrian Watkowski, tłóm. Tomôsz Ùrbańsczi
58 Hitë na Gôchach
Red.
59 Co Kaszëbi w Słëpskù wëstwôrzelë
kk, tłóm. sj
61 Klëka
34 Świętego Ducha
Marta Szagżdowicz
67 Bez brodë spiéwanié
Tómk Fópka
I–VIII NAJÔ ÙCZBA
68 Pëlckòwsczé eùrowelónczi, to je rozmëslënczi
nad mùchą
Rómk Drzéżdżónk
POMERANIA CZERWIŃC 2014
Od redaktora
To było jak sen. Wciąż miałem wrażenie, że nagle się obudzę, a za oknem szara, socrealistyczna rzeczywistość – tak
rozpoczyna swoją rozmowę z „Pomeranią” o wyborach
z czerwca 1989 r. wicemarszałek Senatu RP Jan Wyrowiński. Dzisiaj wielu uczestników tych wydarzeń nie pamięta
już o tym, co oznaczało dla Polski i dla nich bezdyskusyjne
zwycięstwo „Solidarności”, która zdobyła 160 na 161 możliwych miejsc w Sejmie. Nie mówiąc o tym, że całe pokolenie dorosłych już ludzi urodziło się później, i PRL oraz jego upadek zna tylko
z opowiadań. Wszystkim zapewne przyda się przypomnienie atmosfery tego
czasu, dlatego proponujemy w tym numerze naszego miesięcznika reportaż
Stanisława Jankego – związanego z „Pomeranią” wówczas i obecnie – opublikowany dokładnie 25 lat temu.
Czas przełomu wymagał wielkiej roztropności i mądrego przewidywania
możliwych scenariuszy również od władz Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego.
Dzisiaj, z perspektywy czasu, wydaje się, że zdały ten trudny egzamin. O tym,
czego udało się dokonać naszemu środowisku w ostatnim ćwierćwieczu właśnie
m.in. dzięki ich decyzjom i pracy, pisze obecny wiceprezes Zrzeszenia Michał Kargul. Przypomina on, że środowisko ZKP sprawdziło się zwłaszcza w samorządach
i właśnie w nich potrafiło i potrafi dbać o urzeczywistnianie kaszubsko-pomorskich idei. Przykładem może być Bytów, któremu w tej „Pomeranii” dość uważnie
się przyglądamy.
Dariusz Majkowski
ADRES REDAKCJI
80-837 Gdańsk
ul. Straganiarska 20–23
tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31
e-mail: [email protected]
REDAKTOR NACZELNY
Dariusz Majkowski
ZASTĘPCZYNI RED. NACZ.
Bogumiła Cirocka
ZESPÓŁ REDAKCYJNY
(WSPÓŁPRACOWNICY)
Danuta Pioch (Najô Ùczba)
KOLEGIUM REDAKCYJNE
Edmund Szczesiak
(przewodniczący kolegium)
Andrzej Busler
Roman Drzeżdżon
Piotr Dziekanowski
Aleksander Gosk
Stanisław Janke
Wiktor Pepliński
Bogdan Wiśniewski
Tomasz Żuroch-Piechowski
TŁUMACZENIA
NA JĘZYK KASZUBSKI
Stanisław Janke
Dariusz Majkowski
Hanna Makurat
Karolina Serkowska
Tomasz Urbański
FOT. NA OKŁADCE
Kazimierz Rolbiecki
PRENUMERATA
Pomerania z dostawą do domu!
2
WYDAWCA
Zarząd Główny
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego
80-837 Gdańsk
ul. Straganiarska 20–23
DRUK
Koszt prenumeraty rocznej krajowej z bezpłatną dostawą do domu: 55 zł. W przypadku prenumeraty
zagranicznej: 150 zł. Podane ceny są cenami brutto i uwzględniają 5% VAT.
DRUKARNIA WL
Aby zamówić roczną prenumeratę, należy
• dokonać wpłaty na konto: PKO BP S.A. 28 1020 1811 0000 0302 0129 35 13, ZG ZKP, ul. Straganiarska
20–23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę jednostki zamawiającej) oraz dokładny
adres
• zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31, e-mail: [email protected]
• Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na
adres e-mail: [email protected] lub kontaktując się z Infolinią Prenumeraty pod numerem:
22 693 70 00 – czynna w dni robocze w godzinach 7–17. Koszt połączenia wg taryfy operatora.
Redakcja zastrzega sobie prawo
skracania i redagowania artykułów
oraz zmiany tytułów.
Za pisownię w tekstach w języku kaszubskim,
zgodną z obowiązującymi zasadami,
odpowiadają autorzy i tłumacze.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności
za treść ogłoszeń i reklam.
Wszystkie materiały objęte są
prawem autorskim.
POMERANIA CZERWIEC 2014
W 25-LECIE WYBORÓW CZERWCOWYCH
Ćwierćwiecze ZKP
w wolnej Polsce
Mija właśnie 25 lat od jednego z najważniejszych wydarzeń współczesnej
historii Polski. W 1989 roku w Polsce
upadł komunizm. Niezależnie od rozbieżności w ocenie tamtych zdarzeń,
nie ulega wątpliwości, że 4 czerwca
1989 roku Polacy w zdecydowany sposób dali wyraz swojemu brakowi akceptacji dla dalszych rządów PZPR. Jest też
pewne, że choć wówczas jednoczyła ich
chęć zakończenia komunistycznej dyktatury, to dla większości dość mgławicowo rysowała się demokratyczna przyszłość. Tym bardziej należy docenić to,
że środowisko Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego już wiosną 1989 roku jasno precyzowało swoje cele i działania
oraz że apelowało o udział w wyborach
i oddanie głosu na najlepszych kandydatów.
Z zaciekawieniem czyta się dziś
„Pomeranię” z czerwca tamtego roku,
w której znalazło się kilka tekstów
prezentujących dyskusje w gronie ówczesnego Zarządu Głównego. Jakże proroczo brzmi bowiem głos prof. Marka
Latoszka, który w kwietniu 1989 roku
na zebraniu Zarządu przestrzegał członków ZKP, że wraz z demokratyzacją
stosunków w Polsce powstawać będą
nowe organizacje i stowarzyszenia,
które mogą przedstawiać ofertę o wiele
atrakcyjniejszą od zrzeszeniowej. Zwracał też uwagę, że zamykanie się organizacji w postawie izolacjonistycznej
może ją odciąć od ważnych dla Kaszub
i Pomorza spraw.
Wielu ówczesnych działaczy ZKP
zastanawiało się, czy wybory do sejmu
kontraktowego powinny być priorytetem dla naszej organizacji. Bano się jej
upolitycznienia, niepewnie rysowały
się też skutki tych pierwszych, częściowo wolnych wyborów. Droga od wyborów kontraktowych do pełnej demokracji wydawała się jeszcze bardzo długa.
POMERANIA CZERWIŃC 2014
Czytając te głosy, można się zadumać
nad tym, że wydarzenia następnych
miesięcy były dla większości Polaków
całkowitym zaskoczeniem.
Dziś wiosną 2014 roku możemy
podsumować ówczesne wybory zrzeszeniowych decydentów. Bez wątpienia dobrze się stało, że wzięto sobie do
serca słowa prof. Latoszka i umiejętnie uniknięto marginalizacji Zrzeszenia, tak ideowej, jak i organizacyjnej.
Wystarczy spojrzeć na dzisiejszą listę
członków Rady Naczelnej czy Zarządu
Głównego, by z satysfakcją odnotować,
że w przeciwieństwie do większości
aktywnych przed ćwierćwieczem organizacji Zrzeszenie potrafiło dotrzeć
do młodych ludzi, którzy twórczo kontynuują urzeczywistnianie statutowych
celów naszej organizacji. Mimo wielu
pokus potrafiliśmy nie wpaść w pułapkę kaszubskiego egoizmu. Wyjątkowy
plan, wymyślony w czasach PRL-u przez
ówczesnych działaczy ZKP, by działania
stricte kaszubskie, skoncentrowane na
języku, połączyć z szerszym kontekstem
pomorskim, odwołującym się do wspólnego dziedzictwa i kultury, w wolnej
Polsce przyniósł Kaszubom spektakularny sukces. Nie Ślązacy, nie Górale, ale
właśnie Kaszubi zagwarantowali sobie
ustawową opiekę Rzeczpospolitej nad
swoim największym skarbem – mową.
Nie byłoby to możliwe bez długoletniej
merytorycznej pracy u podstaw, która
spowodowała, że Kaszubi wypracowali sobie i pozycję wyrazistej grupy
etnicznej, i naturalnych liderów całej
społeczności pomorskiej. Mimo głębokich podziałów ideowych działacze
ruchu kaszubsko-pomorskiego potrafili
w wolnej Polsce dalej jednoczyć się wokół wspólnych celów.
Rzecz jasna przez ten czas powstało
wiele różnorodnych kaszubskich i pomorskich organizacji. Niektóre z nich
wprost kontestowały i kontestują pozycję i działania Zrzeszenia. Jednak charakterystyczne jest to, że tak na Kaszubach, jak i bliskim mi Kociewiu nawet
najzagorzalsi krytycy naszej organizacji
doceniają jej merytoryczne działania
i nierzadko sami proponują podejmowanie wspólnych inicjatyw. Na pewno
ułatwia to wielonurtowość naszej organizacji. Aktywnie działają w niej Kaszubi-Polacy, Kaszubi narodowości kaszubskiej, Kaszubi rodem z Wileńszczyzny,
Kociewiacy, Krajniacy czy Pomorzacy.
Nierzadko poszczególne grupy spierają
się czy dyskutują z sobą, ale duch organizacji utrzymuje je ciągle w ryzach
merytorycznej debaty.
Środowisko Zrzeszenia było do wejścia w demokrację gotowe. Jego liderzy
stali się naturalnymi przywódcami
swoich małych społeczności, co wyraziście dało się odczuć w pierwszych wyborach samorządowych w 1990 roku.
Program ZKP, choć pisany w czasach
komunistycznej dyktatury, w warunkach demokracji był w końcu możliwy
do zrealizowania. Demokracja pozwoliła nam na wywalczenie nauki kaszubskiego w szkole i uznanie go za język
regionalny. Demokracja umożliwiła zaangażowanym w sprawy regionu Kaszubom czy Kociewiakom chwycenie
w ręce steru władzy w swoich lokalnych ojczyznach. Demokracja w końcu
pozwala nam także na skuteczne monitorowanie, czy dzierżący ową władzę
faktycznie wcielają w życie kaszubsko-pomorskie idee. Obyśmy potrafili wyciągnąć z tych minionych 25 lat naukę
na przyszłość. Aby wykorzystać dar
demokracji, trzeba umieć ciężko pracować. Nasi poprzednicy tę pracę podjęli.
Wierzymy, że potrafimy im dorównać.
Michał Kargul
wiceprezes ZKP
3
W 25-LECIE WYBORÓW CZERWCOWYCH
Wolność przyszła jak sen
Z Janem Wyrowińskim, wicemarszałkiem Senatu Rzeczypospolitej Polskiej, prezesem Zrzeszenia
Kaszubsko-Pomorskiego w latach 1994–1998, rozmawia Stanisław Janke.
W pierwszej połowie 1989 roku odbyły się obrady Okrągłego Stołu, a 4
czerwca tego samego roku zwycięskie
wybory Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” do Sejmu kontraktowego.
„Solidarność” pod patronatem Lecha
Wałęsy zdobyła w pierwszej turze 160
miejsc na 161 możliwych mandatów
poselskich, a także 92 mandaty na 100
miejsc w Senacie. Jakie refleksje towarzyszyły panu w tym zrywie wolności?
To było jak sen. Wciąż miałem wrażenie,
że nagle się obudzę, a za oknem szara,
socrealistyczna rzeczywistość. Przecież
po krótkim karnawale „Solidarności”
zakończonym traumą stanu wojennego
wszystko miało wrócić w stare, dobrze
znane koleiny. Nigdy nie przypuszczałem, że doczekam niepodległości Polski, ba, że będę czynnie zaangażowany
w proces jej przywracania. Jeszcze siedząc w ławie poselskiej, szczypałem się,
aby sprawdzić, czy to jawa czy sen!
Od lat siedemdziesiątych był pan marszałek związany z Klubem Inteligencji
Katolickiej (KIK) w Toruniu, stowarzyszeniem kontestującym władzę PRL-u,
stanowiącym azyl niezależnego myślenia w duchu II Soboru Watykańskiego.
W jakich okolicznościach wstąpił pan
do tego klubu?
Studia ukończyłem na Politechnice Gdańskiej (PG) w 1971 roku. To była bardzo dobra uczelnia. Tak się złożyło, że w Gdańsku przeżyłem studencki bunt w Marcu
1968. Jak wiadomo, wokół PG koncentrowały się najważniejsze wydarzenia
z owego czasu. Przeżyłem również dramatyczny protest robotników Gdańska
4
i Gdyni w pamiętnym Grudniu 1970
z bagażem pokoleniowych doświadczeń
i całkowitego rozczarowania. W Marcu
1968 byłem dosyć aktywnie zaangażowany w to, co działo się na politechnice
i wokół niej. Moją uczelnię opuszczałem
nie tylko z dobrym dyplomem, ale także
mając w pamięci fatalną rolę panującego w Polsce systemu politycznego. Podjęta w Toruniu praca inżyniera dawała
mi spory margines niezależności. Jednocześnie szukałem miejsc, w których
mógłbym z myślącymi jak ja podejmować działania autentyczne i niezależne
od oficjalnej polityki. Takim miejscem
był bliski mi ideowo toruński Klub Inteligencji Katolickiej z Andrzejem Tycem i Jerzym Matyjkiem. Tam również poznałem
młodszych kolegów, także absolwentów
Politechniki Gdańskiej zaangażowanych
w działalność opozycji demokratycznej
i powiązanych bezpośrednio z KSS KOR
(Komitet Samoobrony Społecznej Komitetu Obrony Robotników). Myślę przede
wszystkim o Staszku Śmiglu i Antonim
Mężydle, współpracownikach Bogdana
Borusewicza.
Od września 1980 roku działał pan marszałek w toruńskiej „Solidarności”, był
członkiem jej Komitetu Założycielskiego, a następnie Komitetu Zakładowego
Chemoautomatyki, gdzie pracował pan
jako adiunkt. Jak dziś postrzega pan
klimat tamtych wydarzeń?
Oczywiście angażowałem się w organizowanie „Solidarności” w ośrodku badawczo-rozwojowym, w którym pracowałem.
Była to jednak niewielka firma skupiająca
głównie inżynierów, których większość
była entuzjastami „Solidarności”. Z racji
moich powiązań opozycyjnych angażowałem się głównie w działania okołozwiązkowe poprzez tworzenie sieci
doradczo-eksperckiej, struktury bibliotek
związkowych, tworzenie niezależnych
wydawnictw oraz publicystykę. Pomagałem w powstawaniu „Solidarności”
Rolników Indywidualnych, niezależnego
harcerstwa oraz współzakładałem Toruński Komitet Obrony Więzionych za
Przekonania. Jednym słowem uczciwie
pracowałem na to, aby 13 grudnia 1981
zostać internowanym (śmiech).
W 1981 roku związał się pan z Zrzeszeniem Kaszubsko-Pomorskim. Jakich ludzi pan szczególnie zapamiętał z tego
okresu?
Tak, to niezwykle ciekawe, że w okresie
solidarnościowego przebudzenia odkryłem w sobie moją dotychczas uśpioną kaszubską odrębność. Te w końcu najgłębsze, najpierwotniejsze zakorzenienia nie
dawały o sobie znać ani w czasach licealnych w Chojnicach, ani w czasie studiów,
ani w pierwszym okresie pracy. Mogę
chyba powiedzieć, że w moim przypadku
solidarnościowy wiatr od morza odsłonił
kaszubską część mojej natury. I w zasadzie nigdy potem polskość nie walczyła
u mnie z kaszubskością. Uważałem bowiem z niejaką dumą, że jestem bogatszy
od innych Polaków o moją kaszubską odrębność. Cóż, zaangażowanie w Zrzeszenie, którego uporczywą walkę o jak największą autonomię niezwykle ceniłem
i starałem się wnosić w nią swój wkład, to
również przyjemność współpracy z Tadeuszem Bolduanem, Lechem Bądkowskim,
Jerzym i Wojciechem Kiedrowskimi, Izabellą Trojanowską, Bronkiem Synakiem,
POMERANIA CZERWIEC 2014
W 25-LECIE WYBORÓW CZERWCOWYCH
Józkiem Borzyszkowskim i z pochodzącym z moich rodzinnych Zaborów Stanisławem Pestką [marszałek Wyrowiński
urodził się w Brusach]. Ich i wielu innych
można by wspominać długo. Niestety
coraz więcej z nich przenosi się na drugą
stronę. Zresztą w sejmie kontraktowym
byłem chyba jedynym działaczem ZKP
i nieco samozwańczo uważałem się za
reprezentanta społeczności zrzeszonej.
Wyrazem tego było moje aktywne członkostwo w kierowanej przez Jacka Kuronia
Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych. To z mojej inicjatywy tematyka kaszubska stała się ważnym tematem prac
tej Komisji. Z mojej inicjatywy odbyło się
pierwsze historyczne posiedzenie wyjazdowe Komisji na Kaszubach.
Wspomniał pan o Lechu Bądkowskim,
podobnie jak pan, torunianinie. Jakim
go pan zapamiętał?
Na moje zaproszenie wygłosił 6 listopada
1980 roku w Klubie Inteligencji Katolickiej odczyt o bieżącej sytuacji politycznej.
To było wtedy w Toruniu wydarzenie!
Mówił o swoich związkach z rodzinnym miastem, o Pomorzu i regionalnej
samorządności. Towarzyszyła mu sława
sygnatariusza Porozumień Gdańskich
i pierwszego rzecznika prasowego „Solidarności”. Pamiętam, że lokal KIK-u pękał
w szwach. Było ponad 200 osób. Przyszło
wielu, którzy pamiętali go z lat szkolnych.
Bądkowski był Pomorzaninem z krwi
i kości. Myślę, że miał wiele wspólnego
z też urodzoną w Toruniu i zdeklarowaną
Pomorzanką Elżbietą Zawacką. Ceniłem
w nim umiejętność dalekowzrocznego
myślenia, polityczną dojrzałość, akcentowanie konieczności pracy u podstaw,
upatrywanie w idei samorządności lokalnej i regionalnej sposobu na rozwój cywilizacyjny Pomorza i Polski, niechęć do
tromtadracji i niezwykłą przenikliwość
w ocenianiu ludzi. Niestety, gdy w czasie
rządów AWS – Unia Wolności rozstrzygał
się nowy kształt podziału terytorialnego
kraju, nie udało się powołać województwa
pomorskiego w jego historycznym kształcie również z Toruniem, Grudziądzem,
Chełmnem i Brodnicą. Byłem wówczas
przekonany, że Bądkowski też byłby zwolennikiem takiego województwa. Walcząc
o taki jego kształt, uważałem, że w jakiś
POMERANIA CZERWIŃC 2014
5
W 25-LECIE WYBORÓW CZERWCOWYCH
sposób zabiegam o realizację jego politycznego testamentu. Mówiłem o tym z trybuny sejmowej. Niestety stało się inaczej.
W Toruniu, w gmachu I Liceum, którego
jest absolwentem, ufundowaliśmy poświęconą mu tablicę. Jego imię nosić winna jedna z ulic rodzinnego miasta. Mam
nadzieję, że już niebawem tak się stanie. Po wprowadzeniu stanu wojennego odmówił pan podpisania tzw. lojalki i został internowany najpierw w Ośrodku
Odosobnienia w Potulicach, a potem
w Strzebielinku. Co było dla pana szczególnie ważne w tamtym czasie?
Cóż, na początku nie wiedzieliśmy, jak
to się skończy i co nas czeka. Dramat
przeżywały nasze rodziny. Moja dzielna
żona Anna pozostała w tę grudniową
noc z dwiema córkami. Młodsza Maria
miała niecały rok, starsza Agnieszka lat
siedem. Doświadczenia historyczne nie
były najlepsze. Krążyło wiele niesprawdzonych informacji. Gdy sytuacja powoli
się wyjaśniała, napięcie opadało, rodziła
się solidarnościowa samopomoc dla rodzin represjonowanych. Doświadczała
społecznym katolików świeckich w PRL-u,
historii ruchu ZNAK i środowiska Klubów Inteligencji Katolickiej; mówiłem
również o niesłychanie wówczas modnej nauce społecznej Kościoła. Przy okazji warto zaznaczyć, że w czasie II wojny
światowej w Potulicach Niemcy więzili
część mojej rodziny ze strony ojca. Czyli
w grudniu 1981 roku historia zatoczyła
zaskakujące koło.
Po wyjściu na wolność, jeśli można tak
powiedzieć, między innymi udostępnił
pan swoje mieszkanie na próby toruńskiego Radia „Solidarność” oraz redagował i organizował produkcję w podziemnym wydawnictwie Kwadrat. Nie
bał się pan wtedy ponownego aresztowania? Co na to żona?
Jak wspomniałem, moja nieżyjąca już
niestety żona, która była cenionym
i lubianym lekarzem pediatrą, wręcz nie
cierpiała panującego w Polsce systemu.
Akceptowała moje zaangażowanie i była
świadoma ryzyka, jakie wspólnie ponosimy. Zresztą o wszystkim jej nie mówiłem, starając się przestrzegać elemen-
(...) pokolenie niezwykle dramatycznie doświadczone przez
historię, pokolenie, które przeżyło traumę zdrady przez
zachodnich koalicjantów i umacniania się wszechwładzy
całkowicie uzależnionych od Moskwy polskich komunistów.
jej moja rodzina. Natomiast czas internowania dla mnie, to czas nabywania nowych doświadczeń i umacniania więzi,
które trwają do dziś. W „Encyklopedii Solidarności” wyczytałem, że w okresie internowania prowadził pan wykłady dla internowanych.
Kiedy zakończył się okres traktowania
nas jak więźniów kryminalnych i zelżał
regulamin, pozwolono nam (pod koniec
stycznia 1982) w więzieniu w Potulicach,
w którego pawilonie VII mieścił się ośrodek internowania dla regionu toruńskiego i bydgoskiego „Solidarności”, na
otwarcie cel i prowadzenie m.in. działalności samokształceniowej. W ramach tej
ostatniej wygłosiłem w więziennej świetlicy kilka wykładów o zaangażowaniu
6
tarnych zasad konspiracji. Na przykład
o próbach z podziemnym radiem w ogóle nie wiedziała, gdyż przeprowadzaliśmy je w naszym mieszkaniu na dziesiątym piętrze w tym czasie, gdy wraz
z córkami udawała się na weekend do
swoich rodziców mieszkających w Ostródzie. Oczywiście obawa o aresztowanie
stale istniała, ryzyko represji było wpisane w nasze opozycyjne działania, w naszą walkę z tamtym systemem.
W latach osiemdziesiątych był pan inwigilowany przez służbę bezpieczeństwa, m.in. pod kryptonimem Turysta
i Kaszuby…
Niestety, a może szczęśliwie, nie dane mi
było przeczytać tego, co na mój temat
produkowali funkcjonariusze Służby
Bezpieczeństwa i co donosili tajni współpracownicy. Moje akta zostały zniszczone. Wiadomo jedynie, że byłem inwigilowany od początku 1980 roku do listopada
1989 roku, a więc również przez pół roku
sprawowania mandatu poselskiego! Jest
wiele informacji w niezniszczonych aktach innych osób z to­ruńskiego środowiska opozycyjnego. Kryptonim Kaszuby
był prawdopodobnie związany z moją
aktywnością w Toruniu w ramach lokalnego oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Toruński oddział Zrzeszenia,
chyba jako jedyny spośród oddziałów
ZKP, ma swoje hasło w prestiżowej Encyklopedii Solidarności.
Od 1990 roku pełnił pan funkcję przewodniczącego Rady Fundacji Archiwum i Muzeum Pomorskie Armii Krajowej oraz Wojskowej Służby Polek. Miał
pan więc bezpośredni kontakt z legendarną generał Zo.
Elżbieta Zawacka pełniła niezwykle ważną rolę w środowiskach opozycyjnych
Torunia. Dla mnie osobiście stanowiła
niedościgły wzór nowoczesnego patriotyzmu i wierności zasadom. Reprezentowała pokolenie niezwykle dramatycznie
doświadczone przez historię, pokolenie,
które przeżyło traumę zdrady przez zachodnich koalicjantów i umacniania się
wszechwładzy całkowicie uzależnionych
od Moskwy polskich komunistów. PRL
nie był ich państwem, ale musieli w nim
żyć, najczęściej jako obywatele gorszej
kategorii. Była dla nas, pokolenia urodzonych po wojnie, łącznikiem z tymi,
którzy walczyli podczas okupacji i bezpośrednio po zakończeniu wojny. Uważaliśmy – może trochę na wyrost – że z rąk
takich, jak ona przejmujemy zobowiązanie walki o demokratyczną Polskę, zobowiązanie realizacji testamentu Polskiego
Państwa Podziemnego.
„Pod rozkazami” pani Elżbiety znalazłem się pod koniec stanu wojennego.
Zaproponowałem jej, by wstąpiła do
Zrzeszenia, na co z ochotą przystała.
Czuła się bowiem pochodzącą z Torunia Pomorzanką. Zawsze to z mocą
podkreślała. Szczególnie wiele energii
poświęcała przywracaniu pamięci o ludziach zaangażowanych w działalność
konspiracyjną na Pomorzu w czasie II
wojny światowej. Mówiła, że nikt nie
POMERANIA CZERWIEC 2014
W 25-LECIE WYBORÓW CZERWCOWYCH
może być zapomniany. To za jej sprawą
powstał fundamentalny Słownik biograficzny konspiracji pomorskiej (Toruń 2004),
najwspanialszy pomnik, jaki można było
wznieść tym wszystkim, którzy w specyficznych warunkach włączonego do
Rzeszy Pomorza Gdańskiego odważyli
się przeciwstawić okupantowi. W połowie lat osiemdziesiątych zaproponowałem, aby tam, gdzie to możliwe, wykorzystywać do akcji organizowanych
przez generał Zo struktury działającego
z kłopotami, ale legalnie Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Efektem tego było
między innymi odsłonięcie w listopadzie
1986 roku, mimo rozlicznych przeszkód
stwarzanych przez władze, pierwszej
tablicy upamiętniającej Pomorski Okręg
Armii Krajowej. Również powstały przy
toruńskim oddziale ZKP Klub Historyczny rozwijał do 1989 roku niezwykle
prężną działalność przywracającą pamięć o wszystkich organizacjach podziemnych działających na okupowanym
przez Niemców Pomorzu. To z tego klubu już w wolnej Polsce powstała słynna,
wspomniana przez pana Fundacja, która od roku 2009, czyli od śmierci swojej
inicjatorki, działa jako Fundacja Generał
Elżbiety Zawackiej Archiwum i Muzeum
Pomorskie Armii Krajowej oraz Wojskowej Służby Polek. Staramy się – myślę,
że z niezłym skutkiem – kontynuować
dzieło Założycielki.
Na początku rozmowy wspomniał pan,
że dopiero w wieku dojrzałym odkrył
pan w sobie uśpioną kaszubską odrębność. Wiadomo, że kształtowanie się
systemu wartości zaczyna się w każdym
człowieku już w dzieciństwie. Kto pana
zdaniem miał największy wpływ na narodziny cech pańskiej osobowości?
To byli przede wszystkim moi nieżyjący
już rodzice. Stworzyli nam, myślę również o bracie i siostrze, właściwe środowisko wychowawcze. To była, tak jak na
to patrzę z perspektywy nieubłaganie
biegnącego czasu, solidna kaszubska
rodzina, w której przekaz wartości, sposobów postępowania, tradycyjnych kodów kulturowych następował w sposób
naturalny zgodnie z zasadą verba docent
exempla trahunt (słowa uczą, przykłady
pociągają [Seneka] – przyp. red.). Niewątpliwie, rodzina była najważniejsza!
POMERANIA CZERWIŃC 2014
Na każde pytanie
Wtedy wszystko było jasne i oczywiste. Po dobrej stronie
byliśmy my, a po drugiej oni. My – „Solidarność”, oni – nomenklatura komunistyczna. To, co zdarzyło się przed 25 laty,
kojarzyło się z klimatem Sierpnia 1980 roku. Przypomniał mi
się wtedy reportaż mistrza Ryszarda Kapuścińskiego „Notatki
z Wybrzeża”, w którym tamte wydarzenia nazwał nową lekcją polskiego, batalią o język. W roku 1989 to się powtórzyło:
my chcieliśmy języka prostego, nazywania rzeczy po imieniu,
oni preferowali nowomowę i owijanie w bawełnę. I taki język
dosadny, potoczny w dobrym tego słowa znaczeniu panował
na ulicach, wiecach wyborczych. O tym jest mój reportaż opublikowany w 6. numerze „Pomeranii” z 1989 roku. Proponując
redakcji jego przedruk, pomyślałem, że warto przypomnieć
tę atmosferę i pomimo pozornego chaosu – jedność myślenia
i pragmatyzm działania. Trudno sobie to dziś wyobrazić, ale
też w samym środowisku „Solidarności” panowała jednomyślność i zgoda. To, co zapisałem w Wejherowie, można odnieść
do tamtego klimatu w całej Polsce. Kaszubi i mieszkańcy
Pomorza też w tym uczestniczyli i, parafrazując słowa Jana
Pawła II z jego pierwszej wizyty w kraju, zmieniali oblicze
tej ziemi.
S TA N I S Ł AW JA N K E
W „Tygodniku Powszechnym” wydrukowano dużymi literami: ,,»Solidarność«
znów legalna”. W Wejherowie natomiast rozwieszono ogłoszenia, że 3 maja
w Miejskim Domu Kultury odbędzie się
spotkanie z kandydatem do Sejmu Antonim Furtakiem oraz kandydatami do
Senatu Lechem Kaczyńskim i Bogdanem
Lisem z ramienia Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”.
Przy budynku MDK-u stoi kilka samochodów. Młody człowiek rozdaje ulotki
z apelem Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” w sprawie kampanii wyborczej. W szatni rozbrzmiewają głosy podenerwowanych ludzi. Sala klubowa już
całkowicie zapełniona, nie można wejść.
– Dlaczego to spotkanie zrobiono
w tej małej sali, a nie w dużej?! Co to ma
znaczyć?! – słychać.
Ktoś odkrzykuje:
– Duża sala się rozsypuje! Dach grozi
zawaleniem!
Szczupły młodzieniec rozpoczyna
spotkanie.
– Tak ogromna frekwencja przeszła
nasze oczekiwania. Przepraszamy za te
uciążliwości. Jest to pierwsze spotkanie
wyborcze w naszym okręgu. Jeszcze raz
przepraszamy i przyrzekamy poprawę.
Prosi o głos pierwszego z kandydatów – Lecha Kaczyńskiego. Kandydat
na senatora bierze do ręki mikrofon
i przedstawia się. Jest prawnikiem, pracuje w Uniwersytecie Gdańskim, był
uczestnikiem rozmów „okrągłego stołu”,
7
W 25-LECIE WYBORÓW CZERWCOWYCH
w opozycji działa od połowy lat siedemdziesiątych, działacz regionalnych władz
„Solidarności”, parokrotnie więziony.
Z sali dochodzą głosy:
– Słabo słychać!
Lech Kaczyński przerywa swą wypowiedź. Jest zakłopotany. Po chwili
konsternacji ktoś ogłasza, że dyrektorka
domu kultury dostarczy sprawny sprzęt
nagłaśniający. Ludzie czekają, natomiast
młodzi organizatorzy gorączkowo kręcą
się wokół aparatury, a potem montują
nowy sprzęt.
– Nic z tego – rozlega się rozpaczliwy
głos.
Młody mężczyzna w granatowej
kurtce energicznie wyciąga rękę i mówi:
– Proponuję, byśmy przeszli na rynek, przed kościół Świętej Trójcy. Tam
jest dobre nagłośnienie i dużo miejsca,
a tu jest duszno, parno i nic nie słychać.
Propozycja zostaje przyjęta gromkimi brawami.
Z MDK-u na rynek rusza pochód na
czele z transparentami „Solidarności”.
8
Ludzie idą ulicą 12 Marca (dzień wyzwolenia Wejherowa). W oknach kamieniczek zaciekawione twarze. W niektórych
nie widać mieszkańców, tylko poruszające się firanki. Pochód zatrzymuje się
przed drzwiami kościoła i zajmuje część
Placu Armii Czerwonej. Ktoś woła:
– Poczekajmy, aż skończy się msza,
niech ludzie spokojnie wyjdą z kościoła.
Grupa oczekujących powiększa się.
Dochodzą zaciekawieni przechodnie.
Nad głowami ludzi rozwinięte transparenty z napisami: „NSZZ »Solidarność«
Rolników Indywidualnych – gmina Wejherowo”, NSZZ »Solidarność« RI – koło
Gowino”, „Nie rzucim ziemi skąd nasz
ród”. Przy tych dwóch ostatnich słychać
głośne rozmowy w języku kaszubskim.
Do stojących na schodach przed drzwiami kościoła kandydatów na senatorów
i posła podchodzi starszy mężczyzna
o kulach.
– Bracia, trzymajcie się! – mówi i wyciąga drżącą rękę. Kandydaci podchodzą
do niego i witają się.
Ludzie wychodzący z kościoła otrzymują ulotki wyborcze. Większość zatrzymuje się przy zebranych. Kilkudziesięcioosobowa grupa rozrasta się w pokaźny
tłum. Lech Kaczyński przedstawia się
raz jeszcze. Mówi, że poza poparciem
programu „Solidarności” będzie dążył
przede wszystkim do tego, by za cztery
lata odbyły się w pełni demokratyczne
wybory do Sejmu i Senatu. Omawia swój
punkt widzenia na zagadnienia socjalne,
prawo pracy, działalność legislacyjną.
Specjalizuje się w tych sprawach i będzie zajmował się nimi w Senacie. Mówi
pięknym językiem. Zebrani słuchają go
z uwagą i nagradzają jego wystąpienie
długimi brawami.
Następny kandydat, Bogdan Lis,
jest z zawodu mechanikiem urządzeń
okrętowych. Brał udział w wydarzeniach Grudnia 1970 roku. Od 1978 roku
działał w Wolnych Związkach Zawodowych. W 1980 roku był jednym ze
współorganizatorów strajku w „Elmorze”, w którym pracował od 1972 roku.
POMERANIA CZERWIEC 2014
W 25-LECIE WYBORÓW CZERWCOWYCH
Od 13 grudnia 1981 roku ukrywał się
i uczestniczył w zakładaniu regionalnych i centralnych struktur „Solidarności”. Aresztowany i więziony w roku
1984, 1985 i 1988. Jego osobisty program: dążenie do załatwienia spraw,
które zostały ujęte w „protokole rozbieżności” „okrągłego stołu”, oraz demokratyczne zmiany konstytucji.
Antoni Furtak swoje wystąpienie
rozpoczyna słowami:
– Widzę przed sobą twarze moich sąsiadów. Przez szesnaście lat mieszkałem
w Wejherowie i pracowałem w Stoczni
im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Tutaj
ciągnie mnie serce i dlatego postanowiłem kandydować w tym okręgu,
a nie w miejscu zamieszkania, w okręgu
tczewskim.
Od 1985 roku mieszka we wsi Mierzeszyn w gminie Trąbki Wielkie i pracuje na własnym sześciohektarowym
gospodarstwie. W „Solidarności” od
Sierpnia 1980 roku. Ze sprawami rolniczymi związał się w 1981 roku, gdy
został oddelegowany do pracy w „Solidarności” Rolników Indywidualnych.
13 grudnia 1981 roku był w szpitalu
i dlatego uniknął internowania. Mówi,
że w Sejmie będzie rzecznikiem regionu
kaszubskiego, wsi kaszubskiej. Uważa,
że ta nieurodzajna ziemia powinna być
otoczona specjalną troską. Niepokoi go
młodzież opuszczająca wieś, coraz więcej pól leżących odłogiem, zanieczyszczone środowisko. Chwali Zrzeszenie
Kaszubsko-Pomorskie, że robi wszystko, by społeczeństwo czuło się gospodarzem tej ziemi. Zapewnia, że będzie
czynić wszelkie starania, by przerwano
budowę elektrowni jądrowej w Żarnowcu i po tych słowach jako pierwszy
otrzymuje oklaski jeszcze w trakcie wystąpienia.
– Gdyby w Żarnowcu nastąpiła taka
awaria jak w Czarnobylu, gdzie byśmy
wyemigrowali?! Na Syberię?!
Czas na pytania. Brodaty młodzieniec pyta, co kandydaci sądzą o polityce
pełnego zatrudnienia. Prosi też o komentarz do następującego wydarzenia:
w pewnym mieście po wprowadzeniu
stanu wojennego internowano przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej...
Rozlegają się gwizdy i głosy oburzenia:
– Niech się pan przedstawi! Kto pan
jest?!
Młodzieniec podaje nazwisko i informację, że działa w Franciszkańskim
Ruchu Ekologicznym. Tłum uspokaja się.
Kandydaci na senatorów i posła odpowiadają spokojnie i rzeczowo. Korpulentna kobieta pyta, w jaki sposób „Solidarność” zamierza zwalczać alkoholizm,
bo, dodaje:
– W Wejherowie piją jak szewcy.
Ludzie śmieją się. Po próbie odpowiedzi Lisa do mikrofonu podchodzi młody
człowiek i proponuje:
– Zaśpiewamy naszym kandydatom
„Sto lat”!
Głosy z tłumu:
– Jeszcze nie teraz. Na koniec im zaśpiewamy.
Młody człowiek nie daje za wygraną.
Zaczyna śpiewać. Po chwili zamieszania
wszyscy dołączają do niego.
Niektórzy z przodu szepczą, że w tłumie jest jakiś człowiek z petardą. „To
może być prowokacja”. Paru młodzień-
ców wyprowadza z tłumu jakiegoś mężczyznę. Jest pijany.
Następne pytania dotyczą przyszłej
struktury samorządu na wsi, demonopolizacji przemysłu, wolnego rynku.
Młodzieniec długo czyta z kartki pytania
o indeksację płac, rozwój budownictwa
mieszkaniowego, renty i emerytury.
Wśród zgromadzonych pojawia się zniecierpliwienie. Kandydaci odpowiadają
cierpliwie. Po każdej wypowiedzi otrzymują oklaski. Kolejne pytania dotyczą
Andrzeja Gwiazdy i Anny Walentynowicz. Ktoś domaga się odpowiedzi, czy
w najbliższym czasie będą podwyżki cen.
Słychać wesoły pomruk.
Mężczyzna o ogorzałej twarzy mówi
do mikrofonu:
– Tu się mówi, żeby nie budować
jądrówki w Żarnowcu. Ja dwa lata tam
pracowałem i mam pytanie: jak nie będzie tej elektrowni, to skąd weźmiemy
prąd?
Z tłumu krzyczą:
– A skąd uran?
Młodzieniec w rozpiętej koszuli i z tatuażem na piersiach wykrzykuje:
– Czy „Solidarność” będzie bronić
tych, co za darmo w kryminale siedzą?!
Ja dziś wyszedł z więzienia w Wejherowie, mogę pokazać zaświadczenie.
Rozlegają się gwizdy i śmiechy. Kandydaci odpowiadają na każde pytanie
i nie tracą spokoju. Gdy zapada zmrok,
ktoś proponuje, by zakończyć spotkanie,
bo kandydaci są już od rana w terenie
i należy im się odpoczynek. Propozycja
zostaje przyjęta oklaskami. Ludzie powoli się rozchodzą. Plac Armii Czerwonej
pustoszeje.
Przed 25 laty Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego powołał Komisję Wyborczą. Tematem jej posiedzeń było rozeznanie sytuacji przedwyborczej w okręgach województw: gdańskiego, słupskiego, bydgoskiego,
koszalińskiego i toruńskiego, gdzie działały ogniwa ZKP. Po trzech spotkaniach komisja opracowała stanowisko
Zrzeszenia wobec czerwcowych wyborów do Sejmu i Senatu, które prezentujemy na s. 8; stanowisko to zostało
przyjęte jednogłośnie przez Zarząd Główny. Zrzeszenie rekomendowało wówczas do Sejmu jako członka ZKP Jana
Wyrowińskiego. W ulotce wyborczej ZKP zapisano hasło: „Idziemy do wyborów głosować na demokrację, suwerenność, samorządność, gospodarność, rzetelność, oszczędność, otwartość, praworządność, odpowiedzialność”.
Red.
POMERANIA CZERWIŃC 2014
9
Z BËTOWA
Za nama pierszi krok
Z bùrméstrã Bëtowa Riszardã Sylką gôdómë ò ùczbie kaszëbsczégò, wespółdzejanim, kòłowëch
stegnach i sztrëce.
Òb czas łżëkwiatowégò zéńdzeniô Òglo­
wi Radzëznë Kaszëbskò-Pòmòrsczégò
Zrzeszeniô w Lã­bò­r gù pòmòrsczi
samòrządôrze kôrbilë ò swòjich dobëcach i stracënkach w robòce dlô kaszëbiznë. Wajô lësta zwënégów zrobiła
wiôldżé wrażenié na słëchińcach. Ùczba
kaszëbsczégò, dëbeltné tôfle, rozmajité
wëdôwiznë…
Mëszlã, że to nie bãdze z mòji stronë jakôs
falszëwô skromnosc, bò jem dalek òd te,
ale tak pò prôwdze to, co sã dzeje, to nie
je wiele. Dëbeltné tôfle – dobrze, że stoją,
zadanie je zrobioné, ale to mało. Żebë te
tôblëce òbezdrzec, lëdze mùszą przejachac
przez Bëtowò, tej nôprzódka mùszimë jich
zachãcëc, żebë nas òdwiedzëlë. To, że dzecë chòdzą na kaszëbsczi, to fëjn, ale téż ni
ma sã jesz czim chwôlëc. To nie bëło jaż
taczé cãżczé zadanié. Terô mùszimë zrobic cos, żebë ten kaszëbsczi stôwôł sã jak
nôlepszi, żebë to nie béł blós dodôwkòwi
przedmiot na swiôdectwie. Mómë za sobą
dopiérze pierszi krok. Mùszimë bùdowac
dali.
Żebë jic dali, wezmë na to, z edukacją,
brëkùjeta dobrëch szkólnëch. Jesce rôd
ze swòjich?
Nie pòwiém, że są złi, ale czej sóm chòdzã
sã ùczëc kaszëbsczégò, czëjã z rozmajitëch
strón, że szkólny mają problemë z rozmajitima sprawama, m.jin. z jãzëkã. A skòrno
òni mają jaczés jiwrë, to mùszimë jima
pòmòc.
Dlôte pòwsta w wajim miesce pòdiplo­
mówka z kaszëbsczégò?
To czekawô historiô. Pôrã lat temù jesmë
sã pòtkelë przë kawie z prof. Cezarim
10
Òdj. K. Rolbiecczi
POMERANIA CZERWIEC 2014
Z BËTOWA
Òbracht-Prondzyńsczim, Piotrã Dzekanowsczim i wicebùrméstrã Adamã Leikã.
Më, samòrządôrze, jesmë ùczëlë, że za
mało robimë dlô kaszëbiznë. Tej jem rzekł,
że czekómë, żebë chto nama pòmógł.
Zarô pòjawiło sã pôrã czekawëch ùdbów,
m.jin. takô, żebë ùczëc szkólnëch. Cezari scwierdzył równak, że to nie je tak
letkò zrobic, bò ùniwersytet to wiôlgô
institucjô, wszelejaczé sprawë warają tam długò i nie dô sã tegò zrobic
„òd rãczi”. Jesmë pòjachelë do rektora
Pòmòrsczi Akademie w Słëpskù Rómana Drozda – wiôldżégò Ùkrajińca,
chtëren robi dlô swòji mniészëznë
w Pòlsce baro wiele. Nie skùńczëlë
më pic kawë, a ju bëło ùstaloné, że
za 2–3 miesące rëgnie w Bëtowie
pòdiplomówka. Wnenczas jesmë sã
jesz z wastą rektorã nie znelë, mógł
nama nie pòmòc, kò ni miôł z Kaszëbama nick pòspólnégò, ale ju wnenczas
łączëłë naju jistné problemë. I më,
i Ùkrajińcowie mómë jiwer z ùczenim
jãzëka, z òrganizacją kùlturalnëch dzejaniów. Pózni jesmë jesz pòtkelë wiele
dobrëch lëdzy, bez jaczich te sztudia
pòdiplomòwé z kaszëbsczégò wëzdrzałëbë jinaczi, jak chòcle Daniela i Adelã
Kalinowsczich, ale chcã pòdczorchnąc,
że na pòczątkù béł Ùkrajińc Róman Drozd.
Pòdiplomówka to bëlnô ùdba i kòrzistają
z ni téż szkólny z jinëch gminów. Wiele z nich narzékô, że jich wójtowie
i bùrméstrowie nie dôwają dëtka
na niżódné szkòlenia, ksążczi i jiné
pòmòce. Bëtowò je bògatszé òd jinëch
samòrządów, że tuwò dô sã nalezc
pieniãdze na kaszëbsczi?
Mëszlã, że wszãdze są…
Ale nie wszãdze chcą sã nima dzelëc.
Gwës nigdze nie je tak, że gminë ni
mają dëtków na pòmòc dlô szkólnëch òd
kaszëbsczégò. Mòże nie widzą pòtrzebë,
żebë je jima òddac. Mie sã zdôwô, że
taczégò czasu dlô rozwiju kaszëbiznë, jak
mómë terô, ju wiãcy nie bãdze. Dlôte jem
baro rôd, że w Bëtowie tak fëjn sã dzeje,
że szkólny chcą sã ùczëc, że wëchòdzą ù
nas taczé ksążczi, jak ùczbòwnik Bëtowskô Zemia, jak kòmiksë, ksążczi Piotra
Dzekanowsczégò, profesora Cezarégò
Òbracht-Prondzyńsczégò.
POMERANIA CZERWIŃC 2014
Wierã je to mòżlëwé dzãka temù,
że môta w bùdżece gminë m.jin. 10
tës. zł na kùpianié ùczbòwników do
kaszëbsczégò, 5 tës. na kùpianié rozmajitëch pòmòrsczich ksążków i cządników, 10 tës. na pòtkania z lëdowima
ùtwórcama, łoni na kaszëbsczé ruchna
dlô szkòłów, gdze sã ùczi tegò przedmiotu, nalazło sã wiãcy jak 32 tës. zł. Nie
gôdającë ju ò strzódkach na szkòlenia,
pòdiplomòwé sztudia…
Wasta gôdô tuwò ò dëtkach tpzw.
òswiatowëch. Są równak téż pieniãdze
promòcyjné, jaczé są blós do mòji
dispòzycji. Z nich prawie je kùpiwónëch
np. wiele ksążków. Mést z 20 tës.
mùszôłbë jesz doliczëc. Ale mëszlã, że
nié to je nôwôżniészé. Wszëtkò dobré,
co sã dzeje wkół kaszëbiznë w Bëtowie,
je mòżlëwé dzãka lëdzóm. To są ti, ò jaczich jem ju wspòmnął, to téż Jaromir
Schroeder, to całé karno sparłãczoné
z Kaszëbskò-Pòmòrsczim Zrzeszenim,
a òsoblëwie przédniczczi tegò karna.
Lilianna Grosz czë Kasza Kòzłowskô,
chtërne dërch szukają sobie robòtã, piszą
projektë, są òdemkłé na rozmajité ùdbë
i chcą cos zrobic dlô kaszëbiznë. Gmina
blós dôwô jima zelony wid: wëdôjta fëjn
ksążkã – më jã kùpimë, bò brëkùjemë tak
czegòs.
A mieszkańcë chcą czëtac?
To napiselë lëdze, co mieszkają midzë
nama. Më jich znajemë, gôdómë z nima
na codzéń, tej rôd kùpimë jich dokazë.
Tim barżi, jeżlë piszą ò najich stronach.
Òsoblëwim przikładã je ùczbòwnik Bëtowskô Zemia. Jem bùszny, że ùdało sã nama
gò przërëchtowac, wëdac i rozdac do
szkòłów. Taczi ksążczi ni ma nigdze w regionie: ani pò kaszëbskù, ani tak pò prôwdze nawetka pò pòlskù. Ale mùszã rzeknąc, że to jesz nie je to, czegò bëm chcôł.
Móm nôdzejã, że pòwstónie jesz jedna
ksążka, kąsk jinô. To, co mómë, je dobré
do tornystra, a jô mëszlã ò ksążce wëdóny
na fëjn papiorze, z cwiardą òbkłôdką, namieniony dlô wszëtczich: ùczniów, szkólnëch, lëdzy dozdrzeniałëch, emeritów. Ò
ksążce, jakô mô leżec na pòlëcach, wiedno
przëszëkòwónô do czëtaniô.
Czãsto sã czëje ò wielekùlturowòscë
Bëtowa. Na codzéń Kaszëbi rozmieją
wespółdzejac z jinyma grëpama, jaczé
żëją w miesce i òkòlim?
Tą nają wielekùlturowòscą chwôlimë
sã, gdze le sã dô – mòże jaż za wiele,
ale to je piãkno najégò miasta i gminë.
Mùszimë pamiãtac, że nie jesmë sami.
Më tu przëszlë pò wiele latach, czedë
w Bëtowie Kaszëbów nie bëło. W òkòlim
jo, ale nié w samim miesce. Wkół nas żëją
lëdze rozmajitégò pòchòdzeniô: Ùkrajińcë,
Niemcë, Pòlôsze… Dzejô Towarzystwo
Przyjaciół Wilna i Grodna. To pchô nas,
Kaszëbów, wprzódk. Czej widzymë, jak
Ùkrajińcë przërëchtëją piãkną Watrã, tej
më téż mùszimë cos pòkazac. Czasã, czej
jadã do mòji familie ze Serakòjc i Stãżëcë,
to mie sã zdôwô, że na westrzédnëch
Kaszëbach téż takô kònkùrencjô bë sã
przëdała. Człowiek przestôwô mëslec, że
je nôlepszi i dostôwô chãcë do robòtë.
Je to równak nié leno kònkùrencjô, ale
téż wespółrobòta.
To prôwda. Takô wespółrobòta je w najich
stronach normalnô. Je wiedzec, że są kòl
nas jaczés pòliticzné sztridë, ale ni ma tak,
że gminë ni mògą sã dogadac z pòwiatã
abò ze sobą. Nicht nie próbùje pòkazac, że
je nôwôżniészi. To sã przekłôdô na relacje
midzë lëdzama. A żlë jidze ò òdniesenia
Kaszëbów do jinëch mieszkańców, to czedë cos robimë, wiedno pamiãtómë ò np.
Ùkrajińcach, żebë jich rôczëc, ùgòscëc.
Òni téż pamiãtają ò nas. Òsoblëwie zgòda
je wôżnô przë dzelenim pùblicznëch dëtków. Żlë mómë na Kaszëbów, tej mùszimë
nalezc téż dlô jinëch.
Òb czas zéńdzeniô Radzëznë Zrzeszeniô w Lãbòrgù jesce gôdelë ò wiãkszi
wespółrobòce midzë sąsadnyma
samòrządama. Na czim bë to miało zanôlégac i czim mòże brzadowac?
Takô wespółrobòta mùszi bëc mòcniészô.
Bëtowò nie je centrum swiata, nie je
nôwôżniészim môlã w Eùropie. Nie są
nim téż Kartuzë czë Lãbórg. Jeżlë mómë
przëcygac do se lëdzy, chòcbë pò to, żebë
pòkazac jima kaszëbską kùlturã, jãzëk,
dëbeltné tôfle, mùszimë dzejac razã. Na
swiece wnetka wszëtczé gminë promùją
sã wespół. Wôrt je sã chòcle dogadac
i wëdac pòspólné pòrządné promòcyjné
materiałë, bò rozmajitëch lecónków,
11
Z BËTOWA
fòlderów człowiek mô doma fùl. Gdzes
sobie leżą i nicht ò nich nie pamiãtô.
Czej jadã np. do Dalmacji, to kùpiwóm so
ksążkã: Dalmacjô Nordowô czë Pôłniowô, gdze móm wszëtkò zebróné. Czedë
gdzes rézëjã, to nié blós w jeden plac. Jak
chtos jedze w naje stronë, to nié leno pò
to, żebë òbôczëc bëtowsczi zómk. Atrakcji
w samim Bëtowie na dwie – trzë niedzele
nie je letkò nalezc. Lëdze szukają za cos
wiãcy. Mùszimë jich rôczëc na zómk, basen, pôrã jinëch atrakcji – to sygnie na 2–3
dni, ale wôrt téż pòkazac, co je w òkòlim,
co w Kòscérznie, Kartuzach itd.
Przikładã taczégò wespółdzejaniô je
„kaszëbskô kòłowô stegna”, jaką mdzemë robic razã òd Gduńska do Bëtowa,
przez m.jin. Żukòwò, Kartuzë, Sëlëczëno,
Stãżëcã. Pùdze téż przez Czôrną
Dąbrówkã czë Serakòjce. Lëdze na kòłach
bãdą mòglë pòznawac wnetka całi nasz
región i ò to prawie jidze.
Samòrządôrze, jaczi dzejają w KPZ, mògą
sã stac spòdlim do taczégò òglowégò
wespółdzejaniô?
Mëszlã, że nié. Sztridów nie felëje téż midzë zrzeszeńcama. Do samòrządôrzów
mùszi gadac jinaczi, mùszimë szukac
jinégò jãzëka. Nie sygnie kaszëbskô deja,
pòtrzébnô je mòwa biznesowô: „Jeżlë to
a to zrobimë, bãdze z tegò taczi a taczi
zwësk”.
zakòdowóné, że nawetka jeżlë nie mdze
zapisu w strategii ò promòcji kaszëbiznë
i wielekùlturowòscë, to i tak mdze sã cos
dzejac w tim czerënkù.
Chcemë wrócëc do Bëtowa. Pòwstôwô
strategiô gminë na lata 2015–2025. Je
tam plac dlô kaszëbiznë?
I na zakùńczenié pëtanié ò metro­
pòlitalną banã. Dojedze do Bëtowa?
Jo. Jednym z célów bãdze promòcjô
kùlturë i tradicji kaszëbsczi. Tak lëdze
z bùtna, jak i naszi mieszkańcë mają
wiedzec, że Bëtowò to – jak czëtómë na
najim logò – gard na Kaszëbach. Czasã
widzã pò sobie, że to je letkò zabëc. Mést,
czejbë mój tatk wstôł dzysô z grobù,
tej ni miôłbëm òdwôdżi gadac z nim
pò kaszëbskù, bò bë bëło mie wstid,
że tak wiele móm zabôczoné. Wszëtcë
mùszimë kąsk wiãcy zrobic dlô nôùczi
jãzëka, sami sã pòdszkòlëc i pilowac
ti sprawë w swòjim òkòlim. Drëdżim
wôżnym pónktã w ti strategie bãdze
wielekùlturowòsc. To, co bãdzemë
w nôblëższich latach bùdowelë: np.
nowé centrum kùlturë czë biblotekã – to
z mëslą, żebë to bëło dlô wszëtczich karnów, jaczi mieszkają w gminie.
Mëszlã, że równo chto mdze dali
w Bëtowie rządzył, to mómë tak to
To cãżczé pëtanié. Mómë zrobioné analizã, jak wiele lëdzy z Bëtowa
chcałobë jezdzëc baną. Wëchôdô, że
w 2025 bëłobë to kòl 500 mieszkańców.
To taczé minimùm, żebë to lónowało. Ni
ma dzysô ù nas tradicji jeżdżeniô baną,
ale mëszlã, że jak bësmë mòglë chùtkò
dojachac do lotniska, na Pòlitechnikã,
do kòmùnikacyjnëch sparłãczeniów, do
centrów handlowëch, w jaczés 90–100
minut, to tradicjô sã òdrodzy. Ta analiza,
ò jaczi jem rzekł, pòzwòlëła nama zlecëc
projekt, ale mùszimë jesz nalezc kògòs,
chto zbùdëje sztrëkã. Miasto je na to za
môłé. Mòże marszôłk wòjewództwa?
Mòże PLK? Bãdzemë próbòwelë…
Zrobimë wszëtkò, co mòżemë, żebë bëc
przërëchtowóny, ale wcyg nie wiémë,
chto bãdze bùdowôł. Gôdôł Dariusz Majkòwsczi
Rôczimë na XVI Zjôzd Kaszëbów
Latos pòtkómë sã 5 lëpińca w Pruszczu Gduńsczim.
Ò 9.30 reno do miasta dojedze Transcassubia, ò 10.00 zacznie sã farwny marsz szaséjama gardu.
Ò 11.00 òstónie òdprôwionô Mszô Swiãtô w kòscele pw. Pòdwëższeniô Swiãtégò Krziża. Ùroczësté
òtemkniãcé Zjazdu je zaplanowóné na pierszą pò pôłnim w pruszczańsczi Faktorie.
Pózni na binie pòjawią sã karna z całëch Kaszub i nié leno. Na zôczątk gòspòdôrze, to je karno
Jagódki. Pò nich ùzdrzimë i ùczëjemë m.jin. karna spiéwu i tuńca: Sierakowice i Frantówka, Czarodzieje z Kaszub, Fucus, i téż Pawła Ruszkòwsczégò.
Gwiôzdą wieczoru mdze kabaret Limo.
Chcemë bëc tam razã i pòstãpny rôz ùtczëc sparłãczenié Kaszëbów w jednym wòjewództwie.
12
POMERANIA CZERWIEC 2014
Z BYTOWA
Stara, krzywa i kruszeje
Czy najstarszej budowli w Bytowie grozi zawalenie? Dziś ta trochę zapomniana starsza siostra
kwitnącego bytowskiego zamku podupada. Jest jednak szansa, że to się zmieni. Wojewódzki konserwator zabytków ma wskazać samorządowi, jak ratować liczącą ponad 700 lat wieżę kościoła
św. Katarzyny w Bytowie.
O fatalnym stanie ceglanej wieży wypalonego w 1945 r. kościoła św. Katarzyny
mówi się od co najmniej kilkunastu lat.
Nawet przypadkowych obserwatorów
niepokoją liczne spękania ścian i kamiennych fundamentów przypór starych ceglanych murów. Co bystrzejsze
oko dostrzeże nawet niewielki przechył
20-metrowej wieży.
Jej budowę datuje się na pierwszą
połowę XIV w. Prawdopodobnie dwunawowa świątynia powstała blisko 100 lat
przed bytowskim zamkiem, który większość mieszkańców miasta niesłusznie
uważa za starszy. Pierwszy zapis o bytowskiej parafii pochodzi z 1329 r. Najpierw
patronką ceglano-kamiennego gotyckiego kościoła była św. Małgorzata. Prawdopodobnie po lokacji miasta w 1346 r.
patronką została św. Katarzyna. Na przełomie XIV i XV w. świątynię rozbudowano
o nawę południową. Po pożarach w 1629
i 1656 r. doczekała się kolejnej modernizacji. Zmierzch przyniosło jej zakończenie II
wojny światowej. Pożar w marcu 1945 r.
strawił całe wnętrze. Większość murów
rozebrano na początku lat 60. XX w. Wydawało się, że to koniec wielowiekowego
górowania wieży kościoła nad śródmieściem. Budowla jednak przetrwała, choć
teren, na którym stał kościół, na dziesięciolecia przykryły betonowe płyty parkingu. Kilka lata temu po przeprowadzonych
pracach archeologicznych odsłonięto zarysy fundamentów świątyni. Ich ekspozycja miała sprawić, że jedno z najważniejszych miejsc w historii Bytowa odzyska
godną funkcję. Niestety, tak się nie stało.
Wieża, wraz z odsłoniętymi kilkanaście
lat temu zarysami fundamentów kościoła, w efekcie stała się schronieniem dla
amatorów mocnych trunków. Mury byłej
POMERANIA CZERWIŃC 2014
świątyni znajdujące się na zapleczu kamienic przy jednej z głównych ulic miasta
stały się dla nich miejscem pikników pod
chmurką, a dla niektórych – latryną.
Na kwietniowej sesji Rady Miejskiej
w Bytowie zwrócono uwagę na pogarszający się stan wieży. Na kamiennych przyporach świątyni widać liczne spękania. To
jeden z najcenniejszych zabytków w mieście,
dlatego powinnyśmy coś z tym zrobić – mówił podczas obrad (30.04) radny Stanisław
Borzyszkowski. Konsultacje w tej sprawie
z wojewódzkim konserwatorem zabytków zapowiedział wiceburmistrz Bytowa
Andrzej Kraweczyński. Właścicielem wieży
jest gmina. Obiekt widnieje w rejestrze zabytków, więc wystąpimy do wojewódzkiego konserwatora zabytków o wskazanie sposobu
naprawy – zapowiedział wiceburmistrz
Bytowa. Pracownicy ratusza zapewniają,
że na bieżąco monitorują stan techniczny
zabytkowej budowli. Spękania obserwujemy od jakiegoś czasu. Dotyczy to jednak
głównie kamiennych fundamentów przypór
podpierających ściany. Nie obserwujemy tego
na ceglanych murach samej budowli. Postępujący proces zauważono już podczas prac
na Placu Garncarskim w 2005 r. Fundamenty
wieży i przypór różnią się od siebie, dlatego
pod wpływem wód opadowych pracują nierównomiernie. Prawdopodobnie to powoduje
spękania – mówi Leszek Neubauer, miejski
konserwator zabytków w bytowskim ratuszu. Wpływu na stan techniczny zabytkowego obiektu raczej nie ma niewielkie
odchylenie od pionu. O przechyle wieży
świadczy m.in. woda ściekająca z dachu na
ścianę. Stwierdziliśmy jednak, że proces odchylenia nie postępuje – dodaje L. Neubauer. Ostatni remont wieża przeszła ponad
20 lat temu. Wykonano go przy okazji
prac adaptacyjnych na potrzeby pracowni architektonicznej, która przez kilka lat
Fot. W.R.
swoją siedzibę miała na poddaszu. Obiekt
zyskał wtedy nowy dach i stropy. Uzupełniono m.in. ubytki w ścianach zewnętrznych i zabezpieczono okapami przypory
ścian oraz wzmocniono fundamenty.
Obecnie obiekt oddano w użyczenie
Muzeum Zachodniokaszubskiemu, które
urządziło w nim ekspozycję poświęconą
historii Bytowa. Koszty kolejnego remontu będzie musiało ponieść miasto. Obiekt
jest w rejestrze zabytków i sposób naprawy musimy skonsultować z wojewódzkim
konserwatorem. Prawdopodobnie zrobimy
to przy okazji spotkania w sprawie ekspozycji zarysu murów świątyni. Musimy podjąć
decyzję, czy podnieść w tym miejscu poziom
gruntu i ukryć część fundamentów w ziemi,
aby nie były narażone na działanie warunków atmosferycznych. Jeżeli uda nam się
zebrać pieniądze, to prace remontowe przy
wieży spróbujemy przeprowadzić jeszcze
w tym roku – zapowiada L. Neubauer.
W.R.
13
Z BËTOWA
Malowóné òpòwiôstczi
Nawielony robòtą bierze łãk, strzałë a jidze w las, co rosce za ùlëcą. Ten łãk szlachùje za tima
dôwnyma ze strzédnëch stalatów. Z taczim pierszi rôz miôł do ùczinkù kòle malowaniô kòmiksu
Szczeniã Swiãców. Zazérómë do plastika Rómana Kùcharsczégò.
Ùrodzył sã w Słëpskù. Kò òd 6 lat mieszkô w Bëtowie. Piérwi równak, pò sztudiach na mòdłowanim na Kòszalënsczi
Pòlitechnice, wëjachôł za robòtą do Anglie. Krojenié cëbùlë dosc chùtkò mu sã
nabledło. Temù pò półtora rokù na kòle
bez Szkòcjã, Hòlandiã a Niemcë wrócył
dodóm. Pózni wiãcy jak rok malowôł
mòrsczé òbrazë. Bôłt doch miôł krótkò,
a lëdze wiedno rôd kùpiwają malënczi
z jegò szarima wałama, biôłim sztrądowim piôskã a chòjnama na dunach.
Jem jich zradzył wnet 200. To bëła dlô mie
dobrô ùczba, co je pãzlã kłasc òlejowé farbë
– wdarziwô nen cząd. Kò jedną razą
drëch ze sztudérsczich czasów, Przemek Fòrnal, dôł wiadło, że chãtno dô mù
biórkò a kòmpùtr w swòji bëtowsczi dizajnersczi firmie Todesign.
Wcyg trôpi gò na cos nowégò
Róman nie wëstwôrzôł wiele. Doch
z Przemkã parłãcził gò nié leno Kòszalën.
Jeden a drëdżi ju za dzecnëch lat założëlë
kòchbã z kòmiksã.
Todesign to nie bëło normalné
bëtowsczé bióro. Z jednégò òkna widzelë
stôri krzëżacczi zómk, z drëdżégò jesz
starszą wieżã, zaòstałosc pò kòscelë
sw. Katarzënë z zôczątkù XIV w. Równak we strzódkù ju czësto móderno
– dzywné lampë, co jakbë wëtopiałë
sã z pòwałë, prostô pseùdobetonowô
pòdłoga, specjalno zrëchtowóné biórka, në i jesz nen stół do ping-pònga
na strzódkù... Projektowelë internetowé starnë, kòmpùtrowé grë, mapë,
logòtipë, plakatë i co jesz chto chcôł.
Równak Przemka wcyg trôpiało na
cos nowégò. Na kùńc padło na kòmiks,
a w Bëtowie nôlżi doch jidzë cos ùdbac
ze strzédnëch wieków. Pierszé taczé jesz
grëbé malënczi do „Szczeniãca Swiãców”
14
Róman Kùcharsczi. Òdj. ze zbiérów R.K.
POMERANIA CZERWIEC 2014
Z BËTOWA
wzãłë mie dobri miesąc. Pózni brôł jem sã
za drobnotë historëji ò Chòtkù. Mielë më
pôrã wëzgódków, np. jak wëzdrzałë Bëtowò
abò gard w Chmielnie w nëch czasach, jak
tedë chòwelë ùmarłëch, jak sã òblôkelë lëdze,
i wiele jinëch. Jem chòdzył na bëtowsczi
zómk, chòc je òn jedno stalato młodszi
òd naszi òpòwiescë. Wiele jem czëtôł
historicznëch ksążków. Czasã nôlégało co
zmienic. Do grëpë nen kòmiks jem malowôł bez 4 miesące – wspòminô Róman,
sedzącë w swòjim nowim mieszkanim.
Tùwò, to je do niewiôldżégò blokù, co
gò pòstawilë na kraju miasta, je ju wnet
3 lata, jak przëcygnął. Jesz wszëtczégò
ni mô skùńczoné. Jakno pierszą jizbã
zrëchtowôł swòje studio – biórkò,
na nim kòmpùtr, tablet, papiorë do
céchòwaniô. Prawie tu, co mù sã w głowie wëlãgnie, pòzmieniwô w cyfrowé
malënczi. Historëjã ò Chòtkù jem malowôł
prawie na tablece. To dlô miã ani lepszé, ani
gòrszé nôrzãdło do robòtë. Jô pò prôwdze bë
mógł wëstwôrzac wedle tradicyjnégò mòdła
na papiorze – pôcha òd farwë, pãzle, tusz,
òłówk... jo, czëstô magiô malënków. Równak na kòmpùtrze jidze chùdzy, a téż letkò
co przeprawic, dodac – klarëje.
Robi strzałë i kòmiksë
Nijak nie tacy, że Bëtowò mù sã baro
ùwidzało. W Słëpskù wiedno jem miôł jiwer
z alergią. W Bëtowie, nijak nie znóm dlôcz,
mòże òd kąsk zëmniészégò klimatu abò
wedle felowaniô jaczis roscënë, gò ni móm
– dolmaczi kąsk pòwôżno, kąsk smiészno. W Bëtowie nie żëje leno robòtą. Jął
strzélac ze strzédniowiecznégò łãkù.
Sóm też rëchtëje so strzałë. Chòdzã z łãkã
do lasu colemało dzéń w dzéń. Renata
i Hana, mòje cëdné sąsôdczi, pòdkôrbiają
sã, że chcã ùbic jaczégò dzëka! Prôwdac
jem zdebło òbarchłi, robiã nié le strzałë, ale
téż kòłczanë i karwasze. Tak so mëszlã, że
w strzédnëch stalatach jô bë robił za płatnerza – gôdô Róman.
Tec dlô niegò Kaszëbë to nié leno
Bëtowò. Pòstãpny kòmiks Wakacje
w raju sprawił, że pòznôł òkòlé miasta,
òsoblëwie rum wkół jezora Jaséń. Zôs
ùdbã miôł Przemek. Terô równak do malowaniô czekała romanticznô kòmediô.
Z piersza miôł jem wãtplëwòtë. Dac sã
na cos tak? Kò czej jem przëczëtôł scenar,
jaczi napisa Basza Kòsmòwskô, jem zroz­
miôł, że sã dô... Basza to prôwdzëwi méster,
chòc za kòmiks wza sã pierszi rôz. Chùtkò
POMERANIA CZERWIŃC 2014
Róman Kùcharsczi i P. Fòrnal. Òdj. ze zbiérów R.K.
ùwidzała mie sã Éwa – bòhaterka ti naszi
pòwiôstczi – òpòwiôdô. Nié wszëtkò szło
prosto. Béł stëcznik, a całô historëjô dzeje
sã doch òb lato... Róman, nie zdrzącë na
wiodro, jezdzył kòłã nad Jaséń i òdjimôł,
co brëkòwôł. Na jezorze béł lód. Kò jô na
wszëtkò jem zdrzôł latowima òczama, jem
so wëòbrôżôł, jak to wëzdrzi z zelonyma
drzewama, trôwą i ze słuńcã, co wësok
stoji. Òstrów z kòmiksù je prôwdzëwi, jistno jak przeklãtô spinka do włosów – gôdô
Róman. Tec nowô òpòwiésc mùsza miec
swòje òsoblëwé malarsczé mòdło, swòjã
kreskã. Jakno że tema bëła wakacyjnô, ùdbelë z Przemkã dac wiele farwë,
a pãzel ekspresyjny. Równak nie chcelë,
żebë malënczi jawiłe sã mòcniészé jak
sóm scenar, fabùła. Tak ùsztëlowelë baro
pasowny szëk. Hëft w kaszëbsczi wersje
na ksãgarsczé pòlëcë wszedł na zymkù.
Bãdze trzecy kòmiks w rodny mòwie?
Równo w tim czasu bëtowsczi artista zôs
mógł sã pòchwôlëc nowim kòmiksã. Në
tą razą dlô nômłodszich, a na dodôwk jaż
dlô Pòlesczégò Nôrodnégò Parkù, jaczi
ùmëslił tim szëkã ùczëc ekòlogie dzecë,
co do niegò zazérają. Òpòwiésc ò karnie
môłëch żółwiów napisa Maja Nowòtnik
pòchòdzącô z pòdbëtowsczégò Pòmëska.
Je farwni, kò z grëbim sztrichã, taczim, co
sã stosejë do młodégò czëtińca – òpòwiôdô.
Szkòda, że dokôzkù nie jidze dostac
na Pòmòrzim. Równak nie je rzekłé,
że długò bãdzemë za nim żdelë i jesz
w kaszëbsczim jãzëkù. Temù, że taczich
farwnëch òpòwiôstków wcyg mómë
mało, a bëtowsczi part KPZ bëlno to
rozmieje. Dlô bëtowsczich zrzeszeńców to bë béł ju trzecy kòmiks w rodny
mòwie. Róman nie przékùje téż, czej
pitómë ò pòstãpny dzél ò Chòtkù.
A dlôcze ò Chòtkù, a nié ò Chòcmierzu?
Przecã òd pierszégò hëftu z knôpa na gwës
ju sa pòzmienił w bëńla, a chto wié, mòże
je ju żeniałi i mô ricersczi pas ù bòkù?
– òdpòwiôdô pitanim artista, równak
chùtkò doszmërgô, że na pòstãpnégò
Swiãca przińdze nama jesz dosc
pòczekac.
P.D.
15
Z BYTOWA
Reaktywacja kolei bytowskiej
Budowa Pomorskiej Kolei Metropolitalnej oraz rewitalizacja kościerskiego i helskiego korytarza
kolejowego (linia 201 i 213) powodują, że transport kolejowy staje się realną opcją alternatywną
dla transportu drogowego. Szybkie i wygodne połączenie kolejowe z Trójmiastem od dawna
planują władze Bytowa. Pierwszy krok już zrobiły, teraz szykują się do kolejnego. Czas ku temu
jest dobry, gdyż Unia Europejska chętnie finansuje projekty związane z koleją. Poparcie płynie
także ze strony władz województwa.
SŁAWOMIR LEWANDOWSKI
Zawieszone połączenia, rozebrane torowiska
Ostatni planowy pociąg pasażerski odjechał z Bytowa 23 maja 1993 roku. Od tego
czasu kursowanie składów osobowych
na linii nr 212 Lipusz – Bytów, którą
można było dojechać również do Kościerzyny i dalej do Gdyni, jest zawieszone.
W tym czasie z torów korzystały jedynie
sporadycznie składy towarowe, choć ze
względu na stan torowiska ich prędkości były minimalne. Co roku do Bytowa
przyjeżdża także specjalny pociąg wożący Kaszubów na coroczne zjazdy. I to
tyle, jeśli chodzi o połączenia kolejowe
z Bytowa, który przed II wojną światową był węzłem kolejowym doskonale
skomunikowanym nie tylko z Lipuszem,
ale również z Miastkiem, Lęborkiem
i Słupskiem. Po wojnie tory w kierunku
Miastka i te w kierunku Lęborka rozebrała Armia Czerwona, a w 1991 roku
zlikwidowano kursy pasażerskie do Korzybia, umożliwiające dojazd do Słupska.
Z kolei linię do Lipusza PKP Polskie Linie
Kolejowe wzorem czerwonoarmistów
także planowały rozebrać, na szczęście
wolę przejęcia zarządu nad nią wyraził
bytowski samorząd.
Projekt modernizacji linii nr 212
We wrześniu 2012 roku w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego
dla Województwa Pomorskiego na lata
2007–2013 gmina Bytów oraz powiat
bytowski pozyskały środki finansowe
w wysokości 2 mln zł (dofinansowanie
16
Fot. Kazimierz Rolbiecki
wyniosło 1,5 mln zł) na opracowanie dokumentacji projektowej rewitalizacji linii
kolejowej nr 212 na odcinku Bytów – Lipusz. Firma WYG International z Warszawy, która zajęła się opracowaniem
analizy technicznej i ekonomicznej,
27 marca br. na spotkaniu w siedzibie Pomorskiej Kolei Metropolitalnej
SA w Gdańsku przedstawiła trzy warianty modernizacji linii, rekomendując
jednocześnie wariant drugi. Zakłada on
odtworzenie infrastruktury kolejowej
po istniejącym śladzie oraz odbudowę
łącznicy pomiędzy liniami kolejowymi
nr 212 i 211 (linia kolejowa łącząca Chojnice z Kościerzyną przez Brusy i Lipusz).
Zaproponowane rozwiązanie przewiduje ominięcie obecnego dworca kolejowego w Lipuszu. W zamian zbudowany
zostanie w tej miejscowości przystanek
osobowy dla tej linii. Bez nowego przystanku w Lipuszu byłby przymusowy,
min. 10-minutowy postój, w związku
ze zmianą kierunku jazdy i koniecznym
w tej sytuacji przestawieniem składów.
Na trasie Lipusz – Bytów zlokalizowane
będą przystanki osobowe: Róg, Osława
Dąbrowa, Studzienice, Ugoszcz oraz
nowy przystanek Lipusz i bocznice:
Ugoszcz (Naftobaza), Osława Dąbrowa
(Prefabet) i Bytów. Na odcinku Lipusz
– Bytów nie przewiduje się lokalizacji
dodatkowych stacji lub mijanek.
Koszt modernizacji 25-kilometrowego
odcinka szacuje się na 65 mln zł. Opracowanie pełnej dokumentacji umożliwi
przygotowanie inwestycji do ubiegania się o dofinansowanie w aktualnej
perspektywie finansowej UE w latach
2014–2020. Dofinansowanie może sięgać niemal 80 proc. Pozostaje pytanie,
kto wyłoży pozostałą kwotę. Władze
Bytowa liczą, że budową i późniejszym
utrzymaniem linii zajmie się Pomorska
Kolej Metropolitalna lub Polskie Linie
Kolejowe.
POMERANIA CZERWIEC 2014
Z BYTOWA
MOF, czyli w jedności siła
Przestajemy traktować miasto jako obszar zamknięty granicami administracyjnymi. Planując rozwój,
bierzemy pod uwagę także jego obszar funkcjonalny – mówi wicepremier Elżbieta Bieńkowska. Zdaniem wicepremier odpowiedzialnej za unijne fundusze polskie miasta mają być przyjaznym
miejscem do życia, z dostępem do wysokiej jakości usług publicznych. Jednak nie można tego
zrobić, zamykając się na swoich sąsiadów.
SŁAWOMIR LEWANDOWSKI
Remont do granicy gminy?
Podróżując choćby po naszym województwie, trudno nie przyznać racji
wicepremier Bieńkowskiej. Najlepszym
tego dowodem są drogi, których modernizacje bądź remonty zazwyczaj prowadzi się do granic administracyjnych
miasta, gminy bądź powiatu. Mijając tablicę wskazującą koniec danego obszaru
administracyjnego, nierzadko kończymy
jazdę równą i bezpieczną drogą, dalej jadąc niewyremontowaną przez lata trasą.
Taki stan rzeczy wynika zazwyczaj zarówno z różnych priorytetów ich zarządców, jak i z zasobności lokalnego skarbca. Przytoczony wyżej drogowy przykład
często dotyczy sąsiadujących ze sobą
gmin, co więcej często powiązanych ze
sobą np. poprzez migrację ludności, dojazd mieszkańców do pracy czy do szkół.
W Miejskich Obszarach Funkcjonalnych (MOF), w których skład z założenia wchodzić mają sąsiadujące ze sobą
jednostki administracyjne, będzie się
patrzeć na problem szerzej, nie ograniczając się do jednej gminy, lecz do kilku
sąsiadujących ze sobą ośrodków administracyjnych skupionych w MOF. W ten
sposób zrównoważony rozwój regionalny rozciągnie się na szerszy obszar,
obejmując większą liczbę mieszkańców.
Obszary funkcjonalne (czyt. MOF)
z definicji powinny się odznaczać
wspólnymi cechami geograficznymi,
POMERANIA CZERWIŃC 2014
na które nakładają się wspomniane zależności społeczno-gospodarcze i przestrzenne. Bytowski przykład
MOF Bytów składa się z gminy miejsko-wiejskiej Bytów, gminy Borzytuchom
i gminy Studzienice i jest jednym z dziewięciu pomorskich obszarów funkcjonalnych.
W jego przypadku w wyniku kilkumiesięcznych negocjacji wstępnie wybrano osiem projektów. Wśród zaprezentowanych przedsięwzięć znalazły
się: zrównoważone, edukacyjne i turystyczne udostępnienie unikatowych
w skali kraju jezior lobeliowych w gminie Bytów, wyrównanie dostępu do
usług medycznych oraz poprawa bezpieczeństwa pacjentów i efektywności
świadczeń w Szpitalu Powiatu Bytowskiego, budowa węzła transportu zbiorowego w Bytowie, budowa połączenia
drogi powiatowej nr 1796G (ul. Prosta)
z drogą wojewódzką nr 209, poprawa
efektywności energetycznej na obszarze MOF, retencjonowanie wód opadowych w gminie Bytów, a także poprawa
infrastruktury do odzysku odpadów na
terenie gminy Bytów.
Inwestycją najdroższą i jedną
z najważniejszych dla mieszkańców
Bytowa i okolicznych gmin tworzących
MOF jest poprawa efektywności energetycznej. Koszt inwestycji wynosi 27
mln zł. Oczekiwana wartość dofinansowania to ponad 23 mln zł. Kolejną
inwestycją, szacowaną na ponad 17
mln zł, jest budowa węzła transportu
zbiorowego. Oczekiwana przez MOF
wartość dofinansowania to ponad 14,5
mln zł. Węzeł, który planuje się zbudować na terenie obecnego dworca autobusowo-kolejowego, pozwoli na lepszą
organizację transportu w tym rejonie,
co w perspektywie innych inwestycji,
w tym planu modernizacji linii kolejowej Bytów – Lipusz i budowy Pomorskiej Kolei Metropolitalnej, spowoduje
przyspieszenie powrotu połączenia kolejowego z Trójmiastem.
Innym dużym pod względem finansowym projektem jest rozwój i modernizacja infrastruktury przeznaczonej
do odzysku i recyklingu odpadów wraz
z odzyskiem energii na terenie gminy
Bytów. Koszt tej inwestycji szacuje się
na 13 mln zł. Zarządzający MOF liczą
na dofinansowanie w kwocie ponad 11
mln zł. Koszt realizacji pozostałych projektów wynosi w sumie ok. 25 mln zł. Wspomniane wyżej projekty należy
póki co traktować jako wstępne propozycje, gdyż nie uzyskały jeszcze aprobaty ze strony władz województwa. Ostateczna decyzja zapadnie na początku
czerwca [po oddaniu „Pomeranii” do
druku – przyp. red.]. Wówczas marszałek wraz z Zarządem Województwa
Pomorskiego przedstawi bowiem swoje
stanowisko. Jedno jest pewne, projekty
zrealizowane przez MOF Bytów wpłyną na rozwój całego subregionu bytowskiego.
17
REPORTAŻ
O Kaszubach na odległość
Zawsze mnie to frapowało. Jeszcze w erze przedinternetowej w spisie miejscowości Polski znalazłem informację, że istnieje wieś Kaszuby na Zamojszczyźnie. Kupiłem sobie wojskową mapę
tamtych okolic, ale jako młody dziennikarz nie miałem śmiałości spytać ówczesnego redaktora
naczelnego „Pomeranii” Wojciecha Kiedrowskiego, czy da mi delegację do tych południowo-wschodnich Kaszub.
S TA N I S Ł AW JA N K E
Przez wiele lat o tym nie myślałem, ale
ostatnio, surfując w internecie, z głupia
frant wpisałem w wyszukiwarce Google:
„Kaszuby lubelskie”. Jako pierwsza „wyskoczyła” Wikipedia, a w niej następująca informacja: „Kaszuby – wieś w Polsce
położona w województwie lubelskim,
w powiecie krasnostawskim, w gminie
Rudnik. W latach 1975–1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa zamojskiego”.
Jedna z najbiedniejszych wsi
Dzwonię do urzędu gminy w Rudniku
i pytam sekretarkę, czy mają lokalną,
gminną gazetę. Odpowiada, że nie, jest
tylko „Nowy Tydzień” z siedzibą w Chełmie. Zatelefonowałem zatem do redaktora
tego pisma. Odpowiada mi, że Kaszubami
zajmuje się jeden z reporterów w terenie,
że da mu do mnie namiary i ta osoba się
odezwie. Nic takiego się jednak nie stało.
Również z internetu dowiaduję się,
że Kaszuby należą do parafii pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi
Panny w Płonce. Znajduję stronę internetową parafii i kontakt do proboszcza, ks.
kanonika Ryszarda Marka Jabłońskiego.
Ksiądz pytany o pochodzenie nazwy tej
miejscowości, nie jest mi w stanie odpowiedzieć. Przypomina sobie, że o historii
parafii pracę magisterską na Katolickim
Uniwersytecie Lubelskim obroniła Monika Antończak vel Kinkiela, córka organisty z Rudnika, która teraz robi doktorat
18
na KUL-u. Na podstawie tej pracy ksiądz
proboszcz opracował zarys dziejów
parafii, w tym miejscowości Kaszuby.
Każe trochę poczekać, a potem mówi,
że pierwsza wzmianka o wsi pochodzi
z roku 1484 i że jej nazwa wywodzi się
prawdopodobnie od Jana Kubacza, ówczesnego właściciela osady; nic jednak
nie ma w swoim zarysie o genezie tej
nazwy.
Według rejestru poborowego z 1564
roku – czyta – Piotr Wierzbicki posiadał tu
półtora łanu użytków i dwóch zagrodników
bez ziemi, Jan sędzia grodzki jeden łan, Albert i Andrzej Dzaniscy jeden łan i Mikołaj
Niezabitowski pół łanu. W XVII wieku wieś
weszła w skład dóbr Wierzbica, w posiadanie
Wierzbickich. W 1832 roku dobra te należały
do Seweryna Głogowskiego, następnie do Karola Singera i Aleksandra i Rozalii Lisenbartów. W 1843 roku wieś odziedziczył Henryk
Umieniecki. W XIX wieku wieś jako włościańska liczyła 17 domów i 388 mórg ziemi.
Ksiądz nie wie, ile dusz liczy wieś
obecnie; podpowiada, by o to spytać w gminie. Informuje, że Kaszuby
i Równianki mają wspólną kaplicę pod
wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej w Wierzbicy. Organistą w tej kaplicy jest Stanisław Popielicki z Kaszub.
Pytam księdza, jak się żyje w Kaszubach,
odpowiada: To jedna z najbiedniejszych
wsi w gminie i parafii, ludzie tu głównie
i przede wszystkim utrzymują się z rolnictwa, pojedyncze osoby pracują w okolicznych firmach. Spora grupa mieszkańców
wyjechała do pracy w Norwegii i we Włoszech.
Nie ma na czym zawiesić oka
Dzwonię ponownie do gminy i proszę
o połączenie z referatem spraw obywatelskich. Urzędniczka z tego referatu
podaje, że wieś liczy 414 mieszkańców.
Z kolei w wydziale nieruchomości Starostwa Powiatowego w Krasnymstawie
dowiaduję się, że osada ma niespełna
327 hektarów.
Sołtysem jest Paweł Kucharczyk. Tę
funkcję pełnię już czwarty rok, sam mam
29 lat – mówi.
– Największy problem w Kaszubach?
– pytam.
Brak porządnej infrastruktury, mamy
drogę asfaltową, ale bardzo zniszczoną.
Właściwie nie mamy tutaj budynku użyteczności publicznej.
– A gdzie się odbywają zebrania wiejskie? – próbuję się dowiedzieć.
W remizie Ochotniczej Straży Pożarnej,
ale tam jest bardzo mało miejsca i nie ma
środków na remont strażnicy.
– Macie wóz strażacki?
Nie, właśnie, że nie mamy, bo właściwie
nie ma takiej potrzeby.
– To czym dojeżdżacie do pożarów?
Pożaru u nas nie było od lat, a jak będzie trzeba, to podłączymy się do gminnego
wodociągu.
– Czy może mi pan podać namiary
do naczelnika OSP? – proszę.
Nie muszę, bo właśnie pan z nim rozmawia. Mogę się panu pochwalić, że my
strażacy z Kaszub jesteśmy najlepszym zespołem pożarniczym w okolicy.
O wsi chciałem jeszcze porozmawiać z dzielnicowym, który opiekuje się
POMERANIA CZERWIEC 2014
REPORTAŻ
Fot. ze strony parafii Narodzenia NMP w Płonce
Kaszubami. Ze strony internetowej policji w Krasnymstawie dowiaduję się,
że jest nim młodszy aspirant Jerzy Luboradzki. Proszę dyżurnego policjanta
o połączenie z nim.
Niestety – odpowiada – zmarł rok
temu, a nowego dzielnicowego jeszcze nie
wybrano.
W gminie dokumentacją fotograficzną zajmuje się Mariusz Krakowiak.
Pytam go, czy może ma zdjęcie Kaszub.
Nie, akurat nie mam.
– Dlaczego? Dlatego, że wieś jest taka
biedna i mała? – pytam.
Nie, nie o to chodzi. Po prostu nie ma
tam na czym zawiesić oka.
Głównie żyjem z rolnictwa
Radnym gminnym z Kaszub jest Piotr
Majkut. Dzwonię do niego w południe
i zastaję go przy pracy w polu, nie bardzo ma czas rozmawiać, ojciec goni do
roboty.
Panie, co tam mówić o naszej wsi – zasta­
nawia się. – My głównie żyjemy z rolnictwa, ja mam 30 hektarów ziemi, tylko paru
innych ma podobnie, reszta to posiada po
kilka hektarów. No co, wodociąg mamy,
kanalizacje tylko przydomowe, telefony
stacjonarne są, a komórki teraz ma sporo
ludzi. Żyje się jak żyje. Niech pan zadzwoni
później, jak już zejdę z pola. Może wtedy
jeszcze coś dopowiem…
Dzwonię jeszcze raz do radnego Piotra Majkuta, o ósmej wieczorem.
Ma pan szczęście, bo ja właśnie wrócił
z pola. U nas już pod koniec marca są zasiewy, dlatego dużo pracy na roli. Głównie
z upraw żyjemy, ale za pszenicę teraz słabo
płacą. Tylko trzech gospodarzy ma po jednej
krowie, dwóch ma konie, ale tylko do celów
rekreacyjnych, po prostu by mieć, jak to na
wsi. Ja mam tylko kury i prosiaki, a pole
obrabiam ciągnikiem. Tu jest trochę rencistów, więc z nich rodziny się utrzymują, no
i z tej zagranicy. Mój sąsiad się właśnie tam
wybiera, Norwedzy go zatrudnili do obsługi
ciągnika. My by mogli żyć też z wiatraków
elektrycznych, ale zainstalowanie ich drogo
kosztuje. Poza tym już w elektrowni w Żółkiewkach nam mówili, że od nas tego prądu
i tak nie kupią.
– A propos zakupów. Gdzie mieszkańcy Kaszub robią zakupy? – jestem
ciekaw.
Do nas przyjeżdża sklep obwoźny, rano
przywozi chleb, a po południu inne rzeczy.
Najbliższy stały sklep jest w oddalonych
o kilometr od nas Równiankach.
– Jaki pan, jako radny, ma najważniejszy problem?
To oczywiście drogi. Od ośmiu lat,
i na pewno po raz ostatni, jestem radnym i nic mi się nie udało zrobić w sprawie naprawy naszej szosy. Drogi gruntowe też nie są w najlepszym stanie. Na
rok mamy w budżecie sołeckim tylko 8
tys. złotych. Co my za taką sumę możemy zrobić?
Pytam Piotra Majkuta, czy mieszkańcy Kaszub zdają sobie sprawę z tego, że
na Pomorzu leży kraina, która jest imienniczką ich wsi.
O tak, wiemy i pamiętamy o tym. Czasami, gdy mówię, że jestem z Kaszub, przygodni znajomi pytają mnie, czy z tamtych,
a ja wtedy odpowiadam: „nie, z tych tu”
– radny się śmieje.
A MOŻE PRENUMERATA?
POMERANIA CZERWIŃC 2014
s. 2
19
ROCZNICE
W stulecie urodzin
Józefa Milewskiego
J Ó Z E F B O R Z Y S Z KO W S K I
Działalność społeczna,
regionalna, badawcza
Od 1959 r. Józef Milewski był mieszkańcem Starogardu, aktywnym w wielu organizacjach społecznych. Współpracował z licznymi gazetami i czasopismami.
Jako działacz Zrzeszenia Kociewskiego
współtworzył Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie, w jakie przekształciło się Zrzeszenie Kaszubskie w 1964 r., i przez wiele
lat był członkiem jego władz. Wówczas
to, w roku akademickim 1964/65, jako
student WSP w Gdańsku, zostawszy
członkiem Klubu Młodej Inteligencji
„Pomorania” i ZKP, poznałem Józefa Milewskiego (najstarszego brata mojego
karsińskiego nauczyciela Ksawerego, ale
tego w tym czasie nie wiedziałem).
Mogę powiedzieć, że wtedy przed
półwieczem byłem dość blisko bohatera
tego tekstu. Wówczas to narodziła się
jego może najważniejsza publikacja pt.
Dzieje wsi powiatu starogardzkiego, wydana w 1968 r. przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie w Gdańsku. Można też powiedzieć, że mieliśmy wspólnego nauczyciela
akademickiego. Był nim prof. Witold Łukaszewicz, rektor Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, wykładowca
WSP w Gdańsku, na którego seminarium
doktorskim w latach 1971–1974 Józef Milewski przygotował rozprawę doktorską
pt. Kociewie w latach okupacji hitlerowskiej 1939–1945, wydaną przez Ludową
Spółdzielnię Wydawniczą w Warszawie
w 1977 roku. Nad tymi dwiema książkami warto się pochylić z szacunkiem dla
Autora nieco dłużej. Przygotował je bowiem, nie mając za sobą uniwersyteckich
studiów wyższych, a o dopuszczeniu do
doktoratu zadecydowała wcześniejsza
jego działalność badawcza i publikacje.
Niemniej te dwie książki zasługują na
20
szczególną uwagę. O ich wyjątkowości
w owym czasie świadczą opinie ówczesnych recenzentów. O pierwszej w roczniku PTTK „Ziemia” napisano m.in.: „Jest
ona pierwszą (bodajże) w Polsce próbą
przedstawienia dziejów i innych elementów krajoznawczych wszystkich wsi wybranego obszaru”. O drugiej na łamach
„Pomeranii” czytamy: „Żaden chyba region Pomorza Gdańskiego nie doczekał
się jeszcze tak szczegółowego opracowania o latach drugiej wojny światowej. (…).
Książka Milewskiego w wielu przypadkach ma charakter pionierski (…)”. Pamiętając, że żadne dzieło nie jest doskonałe,
co dostrzegli wtedy i dziś widzą tak recenzenci jak i czytelnicy, zwracam uwagę
na dwa określenia dotyczące charakteru
tych książek Józefa Milewskiego: pierwsza i pionierska! Podobny nieco charakter
ma debiutancka książka J. Milewskiego
pt. Dzieje Starogardu Gdańskiego (Miasto
i powiat) (Wydawnictwo Morskie, Gdynia
1959). Była to pierwsza monografia stolicy
Kociewia wydana po II wojnie światowej.
Moje ostatnie chyba spotkania z Józefem Milewskim miały miejsce podczas
I Kongresu Kociewskiego, kiedy to był on
jednym z głównych referentów plenarnych konferencji, co zostało udokumentowane na fotografiach i w druku. Ten
Kongres miał również pionierski charakter, a jego uchwała nadal pozostaje
aktualna.
Pionierskich dokonań w życiu J. Milewskiego jako badacza regionalisty,
a jeszcze bardziej jako popularyzatora
wiedzy o Kociewiu, autora swego czasu nieraz jedynych publikacji o dziejach
miast i wsi, zakonów, kościołów i cmentarzy, organizacji i instytucji, zakładów
przemysłowych (m.in. Polmosu) jest więcej. Sądzę, że wykaz jego publikacji znajdzie się na stronie internetowej Miejskiej
Biblioteki Publicznej im. Ks. Bernarda
(część 2)
Sychty w Starogardzie. Pionierski charakter mają także jego opracowania
krajoznawcze, a zwłaszcza przewodniki, w tym Pojezierze Kociewskie i okolice
(Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1983).
Pionierskie były też jego referaty, wygłoszone przed laty na wielu konferencjach,
choćby o regionalizmie kociewskim
w Gdyni w 1968 roku.
Upamiętnianie ważnych postaci
Nie mniej istotne i cenne są jego liczne
publikacje poświęcone wybitnym Kociewiakom. Chodzi o samodzielne publikacje lub artykuły dotyczące postaci z historii lub znanych osobiście autorowi, jak
np. dr Jan Kazimierz Szalewski, działacz
pomorskiego ruchu oporu, łączący Kociewie i Kaszuby nie tylko wśród kombatantów. Są wśród nich także ks. B. Sychta,
ks. Franciszek Wołoszyk czy ks. Henryk
Szuman – kiedyś wikary w Wielu, potem zasłużony proboszcz i budowniczy
kościoła św. Wojciecha w Starogardzie,
zamordowany przez hitlerowców, kandydat na ołtarze. W dorobku J. Milewskiego jest też Mały słownik duchownych
Kociewia ofiar represji 1939–1956 wydany
w Starogardzie w roku 1994. W tymże
roku ukazała się książeczka Patroni ulic
Starogardu Gdańskiego. To także cenny
dokument jego twórczej pracy i naszej
pamięci o poprzednikach. Gdy wspominam tę dziedzinę twórczej działalności
J. Milewskiego, mam w pamięci jego
ogromne zaangażowanie na rzecz upamiętniania także w postaci tablic i pomników – ludzi i wydarzeń z dziejów
Kociewia i Pomorza, np. Floriana Ceynowę jako mieszkańca Kociewia i przywódcę wyprawy na Starogard czy męczenników naszych z lat wojny, zwłaszcza
ofiar hitlerowskiego barbarzyństwa,
których prochy kryje Las Szpęgawski.
W tym kontekście na szczególne uznanie
POMERANIA CZERWIEC 2014
ROCZNICE
zasługuje opracowana w 1981 r. i wydana dwa lata później w Starogardzie
Księga imienna strat ludzkich II wojny światowej (Kociewie). Obejmuje ona niemal siedem i pół tysiąca osób. Znowu mamy do
czynienia z aspektem pionierskości. Jak
wiemy, mimo dziesiątków lat istnienia
Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskich
i IPN, do dziś w skali Pomorza nie znamy
dokładniejszej liczby pomordowanych
Polaków i obywateli Rzeczypospolitej, nie
mówiąc już o imiennej liście ofiar II wojny
światowej poniesionych przez Pomorzan
nad Wisłą. Wśród uwzględnionych przez
J. Milewskiego pomordowanych na Kociewiu jest Bronisław Knitter (1900–1939),
nauczyciel ze Skórcza (rodem z Dąbrowy,
parafia Wiele i gmina Karsin), którego
syn Roman, honorowy prezes Związku
Przyjaciół Pomorza, od lat zabiega o ufundowanie w Gdańsku – stolicy także wojennego Gau Danzig – Westpreussen
– pomnika pamięci Polaków tej ziemi
zamordowanych w latach wojny, w miejscach nieznanych w innych regionach
kraju. (Jest lokalizacja i pokonkursowy
projekt; jest patronat…; brak realizacji!?).
Myśląc o życiu ludzi minionych pokoleń, do których dziś należy już Józef
Milewski, z szczególną wdzięcznością
wspominam to jego zaangażowanie na
rzecz poznania historii i upamiętniania!
W mojej domowej biblioteczce kociewskiej
do cenniejszych druków należą „Materiały
historyczno-ekonomiczne Kociewia”, wydane przez Zarząd Wojewódzki Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich, w którym
działało wielu bliskich mi społeczników ze
świata kaszubsko-pomorskiego. Owe Materiały są owocem Sesji TRZZ – Konferencji popularnonaukowej zorganizowanej
9 maja 1963 r. w Tczewie z okazji VI Tygodnia Ziem Zachodnich w ramach obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego. Ostatni z pięciu zamieszczonych tam artykułów,
to: „Sylwetki działaczy kociewskich – Józef
Milewski”. To najobszerniejszy, bo liczący
ponad 60 stron tekst, stanowiący swoistą,
arcyciekawą koncepcję – zarys słownika
biograficznego Kociewia. Obok konspektu
jest to już minisłownik, obejmujący ponad
150 biogramów lub notatek biograficznych. Wiele z uwzględnionych w tym zestawie postaci to bohaterowie wspólnych
kaszubsko-kociewskich dziejów. I znowu
można by powiedzieć, że to pierwszy, pionierski słownik biograficzny Kociewia. Dziś
POMERANIA CZERWIŃC 2014
Autor tekstu na uroczystości upamiętniającej Józefa Milewskiego, która odbyła się 15 marca br. w starogardzkim II
LO. Fot. z archiwum J. Borzyszkowskiego
łatwo by było wskazać jego słabości i braki,
zapominając o ówczesnym stanie biografistyki kociewskiej i pomorskiej. Łatwo nam
nieraz przychodzi nie tylko krytykowanie,
ale także pomijanie dorobku poprzedników, zapominamy nie tylko o warunkach,
w jakich powstawały tamte dzieła, ale także o przywołaniu ich choćby w przypisach,
gdy z nich korzystamy.
„My z niego wszyscy!”
Narzekając dziś – często i słusznie – na
różne rzeczy, np. na niechęć samorządów i ludzi biznesu do sponsorowania
wydawnictw i wydarzeń kulturalnych
(J. Milewski zawsze pamiętał o dawnym
Polmosie), nie doceniamy może właśnie
pionierskiego charakteru dokonań takich
ludzi, jak Józef Milewski. W jego dorobku jest m.in. publikacja pt. Mickiewiczowi Starogard (Starogard Gdański 1995).
Myślę, że również o Milewskim, który
niejednokrotnie stał pod pomnikiem
Mickiewicza, można by w gronie autorów książek o Starogardzie i Kociewiu
(opublikowanych nie tylko w III RP) oraz
w licznym gronie kociewskich regionalistów usłyszeć, i trzeba to powiedzieć:
„My z niego wszyscy!”. Nikt bowiem bardziej niż Józef Milewski nie przyczynił się
do przebudzenia regionalnego Kociewia,
wzbogacenia wiedzy o jego przeszłości,
ukształtowania współczesnej kociewskiej tożsamości. Jednocześnie był on
jednym z tych, którzy kształtowali zarazem naszą kaszubsko-pomorską i polską
tożsamość; którzy widzieli zawsze dobro
wspólne i zachowali niezbędny umiar
w naszej regionalnej ofensywności. Dlatego też cieszę się, że w półwieczu mego życia w Gdańsku dane mi było poznać nie
tylko Józefa Milewskiego, ale i innych ludzi – jemu i mnie bliskich; że dokonania
niejednego z nich, jak np. ks. B. Sychty,
mogliśmy po kociewsku i po kaszubsku
ładnie i oryginalnie docenić i uhonorować, choć na co dzień nie zawsze i nie
we wszystkim byliśmy jednomyślni. My
wszyscy z ich życia i dorobku nieustannie możemy i winniśmy korzystać, uczyć
się, a w miarę możliwości także ów dorobek wzbogacać. A jeśli różnić się, to tylko
pięknie!
Powtarzam nieraz… Oby tacy obywatele, jak Józef Milewski i przywołane tu
postacie, rodzili się nie tylko na Kociewiu
na przysłowiowym kamieniu! Postać i dorobek J. Milewskiego, to kamień milowy
na przestrzeni wielowiekowych dziejów
Starogardu i nadwiślańskiej ziemi kociewskiej nad Wierzycą, łączącą Kaszuby i Kociewie z Wisłą, morzem i Pomorzem…
Józef Milewski, żonaty ze Stefanią
Rudzińską, miał dwóch synów – Stefana i Piotra – oraz gromadkę wnuków.
Za życia wyróżniony licznymi orderami
i medalami, m.in. Medalem Rodła i Nagrodą turystyczną im. A. Majkowskiego. Zmarł podczas penetracji terenowej
w rodzinnej Zelgoszczy 26 lutego 1998 r.
Pochowany został na Cmentarzu Łapiszewskim w Starogardzie. Jedną ze
starogardzkich ulic nazwano jego imieniem, a Towarzystwo Miłośników Ziemi
Kociewskiej w Zelgoszczy ufundowało
upamiętniający go obelisk.
21
HISTORIA
Kartki
z życiorysu nauczyciela
(część 2)
Adam Kołodziej, nauczyciel szkoły polskiej w Brąswałdzie koło Olsztyna, w 1936 r. został zmuszony do opuszczenia Niemiec. Do 1 września 1939 r. pracował w Wielkopolsce, w Drzewcach koło
Międzychodu. W latach 1939–1945 przeżywał gehennę hitlerowskich obozów koncentracyjnych.
K A Z I M I E R Z O ST RO W S K I
Kołodziej po wyjściu z więzienia zmuszony był opuścić teren Prus Wschodnich
i Rzeszy. Powrócił do Wielkopolski i w latach 1936–1939 ponownie pracował jako
nauczyciel w miejscowości Drzewce,
niedaleko granicy polsko-niemieckiej.
Przykładał się do pracy najsumienniej
jak potrafił, toteż w pamięci tamtejszych mieszkańców zapisał się dobrze.
W 1945 r., kiedy po wyjściu z obozu
koncentracyjnego na nowo podejmował
pracę nauczycielską, od Gminnej Rady
Narodowej w Międzychodzie otrzymał
Świadectwo moralności, gdzie napisano, że w latach 1926 do 1929 oraz 1936–
–1939 „prowadził się beznagannie i był
gorliwym Polakiem”. Dodano jeszcze, że
podczas okupacji był przez władze hitlerowskie poszukiwany; tymczasem był
już wówczas w rękach gestapo.
Numer 21045
Kilka dni przed niemiecką agresją na
Polskę opuścił wieś i, tak jak miliony
mieszkańców zachodniej Polski, w obawie przed nadejściem frontu uciekał
„za Wisłę”. Wracając z tej bezsensownej wyprawy, zatrzymał się na krótko
w Toruniu u swego szwagra Antoniego
Błażaka przy ul. Sienkiewicza. 10 października wieczorem został tam aresztowany przez gestapo i Selbstschutz, wraz
z innymi osobami, które znajdowały się
w mieszkaniu.
Po trzech dniach przesłuchań w toruńskim „okrąglaku” został przewieziony do
22
Fortu VII na Bydgoskim Przedmieściu.
Spotkał tam m.in. swego nauczyciela
muzyki z seminarium w Tucholi Alfonsa
Warczaka, zapamiętał także nauczyciela
o nazwisku Kazimierz Frąckowski, który po wojnie został lekarzem i mieszkał
w Słupsku. Znęcanie się nad więźniami
na różne sposoby dało im przedsmak tortur i zbrodni, jakich mieli w przyszłości
doświadczyć w hitlerowskich lagrach.
W Forcie VII Adam Kołodziej przebywał do grudnia 1939 r., po czym
z grupą innych więźniów przetransportowany został pociągiem do Gdańska.
Stamtąd po kilku dniach ciężarówkami
przewieziono ich do Stutthofu. Był to
pierwszy transport więźniów z terenu
okupowanej Polski, dotychczas bowiem
w obozie osadzano tylko mieszkańców
byłego Wolnego Miasta Gdańska i Prus
Wschodnich. Byli tam już inni nauczyciele ze szkół polskich w Niemczech. Już
pierwszy dzień w obozie napełnił Adama
przerażeniem, gdy na oczach wszystkich
więźniów w wymyślny sposób bito pałkami Żydów z tego transportu. Podobne,
okrutne operacje esesmani przeprowadzali nie raz, np. 12 lutego 1940 r. Nie
sposób zapamiętać i opisać wszystkich
form bestialstwa oraz egzekucji przed
szeregami więźniów, jakich dopuszczali
się strażnicy obozowi i kapo. W kwietniu 1940 r. Adam Kołodziej
został przetransportowany do KL Sachsenhausen. Odtąd nie miał już nazwiska,
tylko numer obozowy 21045. W zbiorze
dokumentów i pamiątek przechowywanych przez syna Jerzego znajduje się
kilkanaście brulionowych kartek, zawierających opisy wielu zdarzeń z obozów, bez zachowania chronologii, które
nie układają się w potoczystą narrację,
ale tchną niekłamanym autentyzmem.
Fragmentaryczne notatki, poczynione po
ok. 30 latach, pełne są relacji o przerażających zbrodniach – aktach bestialstwa
i morderstwach. Najstraszniejszy był
dziesięciotygodniowy okres kwarantanny. Był wówczas świadkiem męczeńskiej
śmierci inspektora szkolnego Edwarda
Rochonia z Sępólna oraz urzędnika z Torunia, działacza kaszubskiego Edmunda
Jonasa, który na polecenie władz obozu uczył języka niemieckiego nowych
więźniów. Po odbyciu tzw. kwarantanny
wewnątrz obozu został przydzielony do
robót poza obozem. Przez długie 5 lat
katorżniczo pracował w cegielni, na różnych budowach jako pomocnik murarza,
betoniarz, na placu drewna budowlanego
lub dorywczo w innych komandach, np.
na lotnisku.
Raz, niekiedy dwa razy w miesiącu wysyłał kartkę pocztową lub list do
żony i córeczek w Wiśniewce, która teraz nazywała się Lugental; później zaś
do Mathildenhof w powiecie sępoleńskim. Herzgeliebte Frau, Kinder und Eltern!
– rozpoczynały się cenzurowane listy, po
czym dziękował za otrzymaną korespondencję, czasem za paczkę, za przysłane
10 marek. Donosił, że czuje się dobrze,
pytał o zdrowie, o wiadomości z domu.
Nigdy nie pisał o życiu i wydarzeniach
w obozie. Na koniec: Grüsse Euch Alle
– Adam.
POMERANIA CZERWIEC 2014
HISTORIA
Zimą 1941/42 podczas budowy krematorium obserwował z ukrycia, jak
z terenu Strafkommando codziennie
rano wynoszono 10–12 trupów. Widział
ludobójstwo dokonane na tysiącach więźniów Rosjan, których zamorzono głodem;
stosy trupów przez całą zimę zwożono
do krematorium. 15 marca każdego roku,
w rocznicę zamachu na Hitlera w pociągu pod Monachium w 1932 r., z szeregów stojących na placu obozowym
esesmani wybierali ok. 200 Polaków na
rozstrzelanie. Tak jak wszyscy współwięźniowie, Kołodziej z drżeniem serca
czekał, czy nie zostanie wyczytany jego
numer. Podczas pracy w cegielni został
przez kapo „przyłapany” na chwili odpoczynku; pobitego i pokopanego koledzy
przywlekli go do odległego 3 km obozu.
Nie był to jedyny przypadek pobicia do
nieprzytomności. Latem 1942 r. przydzielono go, opuchniętego z głodu, do
robót betoniarskich przy budowie kanału do fabryki Panzerfaust. Padł wówczas
z wyczerpania i dzięki kolegom dostał się
do szpitala; był świadkiem, jak esesmani
chorych więźniów ładowali w koszulach
na ciężarówki i wywozili na rozstrzelanie.
Chcąc uniknąć śmierci, przed następną
„branką” uciekł ze szpitala. W kwietniu 1945 r., gdy zbliżał się
radziecki front, zarządzono ewakuację
obozu. Na końcu kolumny marszowej
zawsze szli esesmani i zabijali więźniów, którzy osłabli i nie mogli dalej iść.
W pewnej wsi hitlerowcy spalili dużą
grupę więźniów w stodole, w innym
miejscu ciężarówka z grupą ludzi w pasiakach wjechała do lasu, po pewnym
czasie wyjechała stamtąd pusta. Po dojściu do Schwerina ci sami hitlerowcy,
lecz już po cywilnemu, rozstrzelali grupę przyprowadzonych więźniów, nakazując niemieckim mieszkańcom miasta
uprzątnąć ciała.
9 maja tego roku Der Oberbürger­
meister der Stadt Schwerin wystawił (po
niemiecku i angielsku) zaświadczenie,
że Adam Kołodziej, ur. 25 lutego 1904 r.
w Flatow (Złotów), aresztowany (befand)
10 października 1939 r., do 2 maja 1945 r.
był więźniem politycznym – politische
Håftling im Konzentrationslager.
Znów na Krajnie – Piaseczno
Przebywał najpierw w polskich obozach
w Schwerinie i w Lubece, na początku
POMERANIA CZERWIŃC 2014
Adam Kołodziej, 1970 r.
listopada wrócił na Krajnę. Po ponad
sześciu latach rozłąki nareszcie mógł
uściskać najukochańsze istoty – żonę
i córeczki Krysię i Urszulkę; cztery lata
później urodził się jeszcze syn Jerzy.
Otrzymał posadę kierownika szkoły
w Piasecznie, wiosce odległej o 2 km od
Sępólna Krajeńskiego, objął stanowisko 1
grudnia 1945 r. Zaangażował cały zasób
swej wiedzy i uczuć do wychowywania
kolejnych roczników dzieci wiejskich,
potem doznawał niekłamanej satysfakcji,
spotykając swoich uczniów pracujących
na różnych stanowiskach i pełniących
ważne funkcje społeczne. Polubił Piaseczno, Sępólno i okolicę, głęboko interesował
się społecznością, w której żył i pracował
– przeszłością, środowiskiem geograficzno-przyrodniczym, życiem współczesnym. Owoce swoich zainteresowań
przelał równym, kaligraficznym pismem
na papier; popularno-naukowe opracowanie pt. „Gromada Piaseczno” pozostało
w rękopisie jako pamiątka w rodzinnym
archiwum. W 1968 r. po poważnej operacji gardła utracił mowę, rozstał się wówczas ze szkołą, odchodząc na emeryturę.
Przeżycia obozowe nie tylko zniszczyły
mu zdrowie. Tkwiły w nim głęboko, odcisnęły się niezatartym śladem na psychice.
Ale nigdy też nie zapomniał zmagań z niemiecką przemocą w walce o dusze polskich
dzieci na Krajnie i Warmii. Do końca życia
czuł się członkiem społeczności nauczycieli szkół polskich w Niemczech, utrzymywał kontakty z dawnymi kolegami.
W 1959 r. uczestniczył w uroczystych
obchodach 30-lecia Szkoły Polskiej na Ziemi Złotowskiej oraz na Warmii. Z okazji
40-lecia otrzymał w Olsztynie złotą odznakę honorową Zasłużonym dla Warmii
i Mazur. W 1970 r. na prośbę Ośrodka Badań Naukowych im. Wojciecha Kętrzyńskiego w Olsztynie napisał wspomnienia
„pracy walki nauczyciela polskiego o szkołę polską w Niemczech”.
Byli jak jedna rodzina, łączyły ich
wspomnienia polskich wysepek w morzu niemczyzny, heroicznej pracy i dramatycznych losów. Mogli nawzajem
świadczyć o sobie, o zwycięstwach i bolesnych porażkach. Oto fragment jednego ze świadectw, piórem znanej pisarki
i nauczycielki Marii Zientary-Malewskiej:
Nauczyciela Adama Kołodzieja, zamieszkałego obecnie w Piasecznie pow. Sępólno Kr.,
znam od roku 1929. Pracował on wtenczas
jako nauczyciel szkół polskich (...) na Ziemi
Złotowskiej. Ja wówczas pracowałam jako
nauczycielka szkoły polskiej w Wielkim
23
HISTORIA / WAŻNE DATY
DZIAŁO SIĘ
w czerwcu
Odsłonięcie tablicy pamiątkowej V Dzielnicy Związku Polaków i szkoły polskiej w Złotowie,
z okazji 40-lecia, 22 listopada 1969 r.
Nauczycielki szkół polskich, od lewej: Otylia Grot – organizatorka i wychowawczyni przedszkoli na Warmii; pisarka Maria Zientara- Malewska; Władysława Knosała (z d. Styp-Rekowska z Płotowa na Bytowszczyźnie), działaczka kaszubska,
autorka książek m.in. „Była nas gromadka spora” i „Utrwalić pamięć”, żona zamordowanego w obozie Ryszarda.
Buczku. Specjalnie miałam możność obserwowania pracy nauczycielskiej i pozaszkolnej Adama Kołodzieja, gdyż pracował
w Brąswałdzie, mojej wsi rodzinnej na
Warmii. Był on tam nauczycielem od 1
kwietnia 1934 do 31 grudnia 1935 r. Adam
Kołodziej z całym zapałem i poświęceniem
wszystkich sił pracował nie tylko w szkole,
ale w działalności pozaszkolnej wykazał
dużo entuzjazmu i gorliwości jako Polak
i patriota. Organizował on w pierwszym
rzędzie i utrzymywał świetlice wiejskie
w Brąswałdzie, Kajnach, Dywitach i Gutkowie, wpływając w duchu polskim na młodzież wychowaną w szkole niemieckiej. (...)
24
Ta twarda postawa w obronie polskości była
pretekstem do skazania go na karę więzienną. Zmuszony był opuścić Warmię, ale stale
utrzymywał kontakt z rodzinami polskimi
i ze swoimi wychowankami. (...)
Po zakończeniu czynnej służby nauczycielskiej, w ostatnich latach życia
Adam Kołodziej doczekał się dowodów
uznania. W 1971 r. został uhonorowany
Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia
Polski, a w 1972 r. przyznano mu rentę
specjalną dla zasłużonych. Zmarł 1 lutego 1978 roku.
Zdjęcia z archiwum rodzinnego Jerzego i Urszuli Kołodziejów
• 1 VI 1984 – zmarł Stanisław Rekowski, rolnik,
rzeźbiarz, jeden z wybitnych twórców ludowych regionu Kociewia i Kaszub. Jego prace
znajdują się w wielu muzeach Polski. Urodził się
14 czerwca 1899 w Więckowach k. Skarszew.
• 6 VI 1994 – w Szczecinie powstał oddział
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego.
• 10 VI 1874 – w Świecinie k. Pucka urodził
się Alojzy Bogumił Budzisz, nauczyciel,
pisarz kaszubski, autor humoresek, anegdot, opowiadań, opisów rodzinnej ziemi.
Swe utwory drukował przede wszystkim
w „Przyjacielu Ludu Kaszubskiego”, ale także w „Gryfie” i „Gryfie Kaszubskim”. Od 1923
aż do śmierci mieszkał u sióstr elżbietanek
w Pucku. Zmarł 23 grudnia 1934 w Pucku
i tam został pochowany.
• 15 VI 1784 – w Oliwie zmarł Marcin Alanus,
snycerz, brat zakonny w klasztorze cysterskim, m.in. twórca prospektu organów oliwskich, wykonanych w latach 1763–1788.
Urodził się 10 listopada 1707 w Dobrym Mieście na Warmii, pochowany został w Oliwie.
• 20 VI 1654 – na Kalwarii Wejherowskiej odprawiono pierwsze nabożeństwo. Kalwaria
jest najstarszym Sanktuarium kultu Drogi
Męki Pańskiej na Kaszubach i trzecią chronologicznie kalwarią na ziemiach polskich.
• 22 VI 2004 – w Gdańsku-Jasieniu w Gimnazjum nr 48 odbyła się uroczystość nadania
szkole imienia Lecha Bądkowskiego. Poświęcenia sztandaru ze słowami: „Nauka – Praca
– Ojczyzna” dokonał metropolita gdański
arcybiskup Tadeusz Gocłowski.
• 24 VI 1734 – na Westerplatte wojska francuskie skapitulowały przed wojskami rosyjskimi. Dowódca francuski zginął, a jego
żołnierze nie chcieli umierać za Gdańsk. Postawa żołnierzy francuskich przeszła do historii i często była wykorzystywana w przyszłości w stosunkach międzynarodowych.
• 26 VI 1974 – w Chojnicach zmarł Maksymilian Ichnowski, nauczyciel, kolejarz, działacz
kaszubski, autor niepublikowanych esejów,
opowiadań i wierszy – także w języku kaszubskim. Fragmenty jego spuścizny literackiej trafiły do MPiMKP w Wejherowie oraz
Biblioteki Gdańskiej PAN.
Źródło: Feliks Sikora,
Kalendarium kaszubsko-pomorskie
POMERANIA CZERWIEC 2014
KASZUBY W MIĘDZYWOJNIU
Burza wokół
Komitetu Obrony Kaszubów
W 1922 r. Prezes Rady Ministrów polecił ministrowi spraw wewnętrznych, żeby „zwrócił (…)
szczególną uwagę” na pewną międzywojenną kaszubską organizację. Tą organizacją, która
wzbudziła zainteresowanie wszystkich szczebli władzy ówczesnej Rzeczpospolitej, był wejherowski Komitet Obrony Kaszubów. W konsekwencji w rozpoznanie jego działalności zaangażowano co najmniej kilkunastu policjantów i ich nieoficjalnych informatorów. Co najciekawsze,
Komitet Obrony Kaszubów najprawdopodobniej w Wejherowie nigdy nie powstał, a powód do
jego administracyjnego zaistnienia dało kilka prozaicznych, z pozoru błahych, wydarzeń.
B O G U S Ł AW B R E Z A
Arogancki sędzia
W przejrzanych przeze mnie źródłach
na pierwszy plan w tym kontekście wysuwa się rozmowa o Kaszubach z lata
1921 r. Prowadziła ją w pociągu z kilkoma niezidentyfikowanymi przeze mnie
paniami podróżująca do Gdyni Maria
Paschul, żona wejherowskiego kupca.
Przerwał ją siedzący z nimi pasażer, jak
się później okazało, wejherowski sędzia
niedawno przybyły na Kaszuby z Małopolski, który autorytarnie i bezdyskusyjnie stwierdził, że „Kaszubi to chamy”
i postępują po „chamsku”. Wywołało to
oburzenie wejherowskiej kupcowej, która po powrocie do domu ustaliła z mężem nazwisko współpasażera. Wkrótce
po Wejherowie zaczęła krążyć informacja o kolejnym urzędniku przybyłym
z zewnątrz, nie tylko odbierającym
miejscowym pracę, ale zachowującym
się wobec nich arogancko i lekceważąco.
Trzeba pamiętać, że miesiąc wcześniej
doszło w Wejherowie do burzliwych
demonstracji przeciwko napływowym
urzędnikom, grożono im nawet, że jeżeli nie opuszczą miasta dobrowolnie, to
„zostaną usunięci siłą”.
POMERANIA CZERWIŃC 2014
Przesłuchiwany w październiku
1921 r. wejherowski sędzia przyznał się
do tego, że tak negatywnie wypowiedział się o Kaszubach. Wyjaśniając swoje
zachowanie, powołał się właśnie na tę
demonstrację oraz przypomniał konkretne przypadki, w których miejscowi
robotnicy grozili przyjezdnym siłowym
usunięciem z Wejherowa, w tym Michałowi Urbankowi, przyszłemu wybitnemu
nauczycielowi wejherowskiego gimnazjum i polskiego gimnazjum w Wolnym
Mieście Gdańsku. Co nieco zaskakuje, ów
sędzia nie krył też osobistych powodów
negatywnego stosunku do Kaszubów,
utrzymywał, że wejherowski starosta
Wojciech Lemańczyk i członek Wydziału
Powiatowego Augustyn Dybowski „wyłącznie dlatego, że jestem Małopolaninem
sprowadzili to [winno być: doprowadzili
do tego – BB], iż dotąd nie mogłem uzyskać odpowiedniego dla mojej rodziny
i mojego stanowiska urzędowego mieszkania”. Zauważmy, że według tego sędziego, jak można wnioskować, Kaszubi
opanowali wejherowskie władze (za Kaszubów bez wątpienia uznał zarówno
W. Lemańczyka, jak i A. Dybowskiego)
i celowo, bezpardonowo dyskryminują
przybyszów z innych regionów. Można
więc przyjąć, że w tamtym czasie władze
w Wejherowie przez niektóre środowiska były odbierane jako antykaszubskie,
przez inne zaś jako prokaszubskie.
„Bracia wyzywają”
W tym miejscu, pomijając rozważania,
które z tych środowisk było bliższe
prawdzie, warto powiedzieć, że według ustaleń współczesnych historyków
ówczesne ostre konflikty międzydzielnicowe miały obiektywne przyczyny,
w znacznej części oderwane od osobistych postaw, przekonań i pochodzenia
przedstawicieli władz i innych obywateli. Były to przede wszystkim skutki
I wojny światowej, występującej wtedy
drożyzny, inflacji, niedoborów towarów
spożywczych i przemysłowych, nowego
ukształtowania granic państwowych
itd. Wszystkie one w stosunkowo krótkim czasie ustąpiły, ale dla żyjących
wówczas ludzi były powodem wielu
trudnych do pokonania trosk życia codziennego i licznych negatywnych emocji, niepokojów. Skądinąd też wiadomo,
że na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku nie było w Wejherowie wystarczającej liczby mieszkań dla wszystkich
formalnie uprawnionych i czekało na nie
spore grono osób z różnych stron Polski
oraz reemigrantów z Niemiec i Francji.
25
KASZUBY W MIĘDZYWOJNIU
Dla wejherowian z dłuższym stażem wypowiedź ich nowego sędziego
była przysłowiową kroplą goryczy, która przechyliła czarę. Miejscowe, powiatowe elity 11 września 1921 r. zwołały
zebranie (miało charakter zamknięty,
zapraszano na nie wyłącznie imiennie),
na którym omówiono ukazujące się
w prasie, zdaniem zebranych krzywdzące opinie, że Kaszubi są Niemcami,
zaprotestowano przeciwko wydawaniu
zgody na przewłaszczenie nieruchomości osobom innej narodowości niż polska
(także Żydom, w szczególności dotyczyło to nabycia dóbr w Małym Kacku, do
których – zdaniem policji – rościł pretensje także jeden z zebranych). Sformułowano wniosek, żeby urzędników,
26
którzy negatywnie wypowiadają się
o Kaszubach, przesiedlić. Ponieważ jednak zebrani nie mieli bezpośrednich
dowodów świadczących o wypowiedzi
wejherowskiego sędziego, dłużej nie
zajmowano się tą sprawą. Z wszystkich
głosów przebijało rozgoryczenie, że Kaszubi, podobnie jak za czasów zaboru, są
poniżani. Tak ujął to między innymi robotnik z Gościcina Gniech (w źródle nie
podano jego imienia): „Dawniej Niemcy
mawiali »Dummer Kaschub« [Głupi Kaszuba – BB], teraz nawet bracia wyzywają – chociaż, jak dalej mówił Gniech,
gdy przyszło polskie wojsko, to – starzy
ludzie wprost ziemię z radości całowali,
a polski pułkownik, który wkroczył do
Wejherowa, powiedział: »dziękuję wam
Kaszuby za serdeczne przywitanie«, to
najlepszy dowód, że lud tut. lgnie do
Polski”. Za ciekawostkę można uznać
fakt, że na zebraniu byli obecni wyłącznie mieszkańcy ówczesnego powiatu
wejherowskiego, z wyłączeniem „Gulgowskiego z Kościerzyny”, najprawdopodobniej współtwórcy kaszubskiego
skansenu we Wdzydzach Kiszewskich.
Na pewno pojawił się na nim wspólnie
z bliskim swoim powinowatym, Witoldem Kukowskim z Kolibek, który należał
do głównych organizatorów tego zebrania. Protokół z jego przebiegu sporządził
z kolei ks. Edmund Roszczynialski, przyszły długoletni proboszcz wejherowskiej
fary, podobnie jak W. Kukowski, wielorako powiązany z młodokaszubami.
POMERANIA CZERWIEC 2014
KASZUBY W MIĘDZYWOJNIU / WYDARZENIA
Śledztwo w sprawie
nieistniejącego Komitetu
Jak z powyższego wynika, na tym
spotkaniu nie podejmowano żadnych
kwestii czy uchwał stwarzających zagrożenie dla bezpieczeństwa polskiego
państwa. Za takie jednak to zebranie
zostało uznane przez co najmniej część
nowych, przyjezdnych wejherowian,
najbardziej przez sędziego, który określił Kaszubów jako chamów. Rzeczywiście zebranie to mogło wywołać
w ówcześnie panującej w Wejherowie
atmosferze zaniepokojenie postronnych.
Karol Biliński – zdradźmy, jak nazywał
się ten sędzia – doprowadził do wszczę­
cia specjalnego policyjnego śledztwa
w tej sprawie, przyjmując, że na zebranie
przybyły osoby powiązane z Niemcami
bądź będące Niemcami, przeciwnicy państwa polskiego. Według niego założono
na nim tajny Komitet Obrony Kaszubów,
mający na celu między innymi usunięcie z Kaszub urzędników pochodzących
z innych regionów Polski. Później w niektórych pismach cele te rozszerzono do
granic absurdu: „utworzony związek
»Obrony Kaszubów«, do którego prócz
polaków [tak w oryginale – BB] wątpliwej wartości należą rdzenni niemcy [tak
w oryginale – BB], podszywający się pod
miano Kaszubów – dąży jawnie do separatyzmu, uprawiając antypolską agitację,
obniżając powagę władz i instytucji”.
Policyjne śledztwo nie potwierdziło
tych zarzutów, chociaż policjanci najwyraźniej mieli kłopot z ustaleniem, czy rzeczywiście doszło do powołania Komitetu
Obrony Kaszubów. W niektórych raportach podawali skład jego rzekomego zarządu, liczbę członków itp. Ostatecznie
jednak komenda wojewódzka policji
w Toruniu przesądziła, że była to jedynie
pogłoska, wywołana przez K. Bilińskiego,
„który jest w Wejherowie nielubiany ze
względu na swe nietaktowne zachowanie
się w stosunku do miejscowej ludności”.
Jednak w większości dokumentów dotyczących tej sprawy, niezależnie od tego,
czy uznawano w nich Komitet Obrony
Kaszubów za byt realny czy wydumany,
nazywano polskich patriotów z Pomorza
Niemcami, przeciwnikami polskiego państwa. Niezbyt dobrze to świadczy o rozeznaniu ówczesnych funkcjonariuszy. Na
pewno przyczyniło się to do omawiania
tych kwestii na coraz wyższym szczeblu.
Natomiast u wejherowskich zwolenników tezy o przestępczej działalności Komitetu Obrony Kaszubów wywoływało
przekonanie, że sprawa może być „zamieciona pod dywan”, stąd ich jak wolno
przypuszczać, interwencje na szczeblu
centralnym.
Najprawdopodobniej sprawa została
definitywnie zamknięta po stanowczej,
mocnej wypowiedzi starosty wejherowskiego, następcy W. Lemańczyka. Przytaczam ją w większym fragmencie, bo jak
się wydaje, takich stwierdzeń międzywojennych urzędników, które podważały sens oskarżania Kaszubów o separatyzm, było niewiele: „Związek Obrony
Kaszubów nie istnieje w Wejherowie (…)
śledztwo wykazało zupełną bezwartościowość doniesień denuncjatora, które
wywołały zarazem wśród tutejszego
obywatelstwa – zasłużonej dla polskości inteligencji kaszubskiej – wielkie
zaniepokojenie i rozgoryczenie. Przypuszczalnie usłyszał informator o zebraniu obywateli wejherowskich, które się
dnia 11.9. odbyło, i w jego wybujałej wyobraźni zrodziło się w związek antypolski agitatorów i spiskowców. Starostwo
postarało się o odpis protokołu ze wspomnianego zebrania, który w załączeniu
przesyłam. Wynika z tego protokołu, że
zebrani przejęci byli duchem patriotyzmu i poczucia godności obywatelskiej.
Jeżeli natomiast jest ktoś innego zdania,
to musi to być jakiejś indywiduom, którego ucho gwara kaszubska razi, który
uważa Kaszubów za obce plemię, które
stwarza separatyzm i wreszcie przez
to obniża i ośmiesza polskość w oczach
niemców [tak w oryginale, wytłuszczenie moje; uwspółcześniono styl, interpunkcję i ortografię cytatu – BB]”.
Jaki był epilog tej historii? Moim zdaniem nastąpił on jesienią 1939 r. Wtedy
głównych jej bohaterów, którzy dożyli
tego czasu, spotkał identyczny los. Zostali
zamordowani przez hitlerowskich siepaczy: Pomorzanin W. Kukowski i Małopolanin K. Biliński w Lesie Piaśnickim, Kaszuba ks. E. Roszczynialski w Cewicach koło
Lęborka. Obecnie wszyscy są uznawani
za postacie znaczące w lokalnej historii,
o czym świadczą ich biogramy w regionalnych słownikach oraz liczne wzmianki
na stronach internetowych.
Śródtytuły pochodzą od redakcji
Święto książki
Burmistrz i Rada Miasta Kościerzyna
oraz tamtejsza Biblioteka Miejska im.
Konstantego Damrota zapraszają do
wzięcia udziału w piętnastej edycji Kościerskich Targów Książki Kaszubskiej
i Pomorskiej „Costerina 2014”. Tegoroczne Kościerskie Targi Książki
odbędą się w sobotę 12 lipca. Wystawcy mogą się zgłaszać do 18 czerwca.
W trakcie trwania targów autorzy opowiedzą na scenie o swoich dziełach, a na
POMERANIA CZERWIŃC 2014
stoiskach będzie możliwość pozyskania
ich autografów. Tradycyjnie najlepszym
książkom, ich twórcom i wydawcom zostaną przyznane nagrody i wyróżnienia.
Nie zabraknie też w Kościerzynie ciekawych publikacji, jakie będzie można
nabyć w promocyjnej cenie. Zapraszamy
na targi „Costerina 2014” wszystkich miłośników literatury, a w imieniu organizatorów prosimy wydawców i autorów
chętnych do zaprezentowania się podczas
tej imprezy o kontakt z dyrektorką kościerskiej Biblioteki Miejskiej Gabrielą Bielecką-Hommel (tel. 58 686 21 48).
Red.
27
Z POŁUDNIA
Mój Bieszk
KAZIMIERZ OSTROWSKI
Nie miałem szczęścia być uczniem Stefana Bieszka jak moi wzruszający gest! Mam w pamięci ten moment – wzruszeni
starsi o jedno pokolenie przyjaciele, absolwenci chojnickie- byli wszyscy, a najbardziej zapewne sam Bieszk, obdarowany
tak szczególnymi wyrazami
go gimnazjum klasycznego,
hołdu. Następnego dnia, po
a jednak chcę się uważać za
powrocie do Chełmna, pisał
człowieka z Bieszkowego krędo Józefa Osowickiego o „zagu. To niespotykane i zadziwiające zjawisko, że miasto,
(…) „Dh prof. Bieszk, nasz dowoleniu ze zjazdu chojnicwróżył oddziałowi
które opuścił był (po 14-letnim
opiekun, nauczyciel i wódz kiego”,
ZK pomyślną przyszłość, a na
pobycie) 80 lat temu, wciąż
harcerski – twórca tylu pięk- końcu dodawał „Bóg zapłać za
kultywuje i na różny sposób
ożywia pamięć o profesorze.
nych piosenek harcerskich”. gościnne przyjęcie i całą serdeczność”.
Bo, zaiste, postacią był nietuSerdeczne uczucia przezinkową.
bijały także ze wszystkich
W styczniu 1957 r., na zawspomnień, jakich nasłuchałożycielskim zebraniu Zrzełem się zwłaszcza w gronie
szenia Kaszubskiego w Chojnicach, czterej byli wychowankowie wręczyli Stefanowi autorów wspomnianego listu dziękczynnego. Snuli opowieBieszkowi adres dziękczynny. Niespodziewane wydarzenie, ści o turystycznych wędrówkach i harcerskich przygodach,
Mój Bieszk
Jem ni miôł szczescô bëc ùczniã Sztefana Bieszka jak mòji
starszi ò jedno pòkòlenié drëchòwie, absolwencë chònicczégò
klasycznégò gimnazjum, a równak chcã bëc trzimóny za człowieka z Bieszkòwégò krãgù. To niepòtikóné i zadzëwiającé
zjawiszcze, że gard, chtëren òn béł òpùscył (pò 14-latnym pòbëcym) 80 lat temù, wcyg dozérô i na rozmajiti ôrt
pòdskôcô pamiãc ò profesorze. Bò, pò prôwdze, béł òn pòstacą
niezwëkòwą.
W stëcznikù 1957 r., na założeniowim zéńdzenim Ka­
szëbsczégò Zrzeszeniô w Chònicach, sztërzeji bëti
wëchòwańcowie delë Sztefanowi Bieszkòwi dzãkòwny adres.
Niespòdzajné wëdarzenié, skrëszający gest! Wdarzã sobie nen
sztót – zmitczony bëlë wszëtcë, a nôbarżi gwësno sóm Bieszk,
òbdarowóny tak òsoblëwima przejawama ùczestnieniô.
Pòstãpnégò dnia, pò przëjachanim nazôd do Chełmna, pisôł òn
do Józefa Òsowicczégò ò „zadowòlenim z chònicczégò zjazdu”,
wróżił òn partowi KZ ùdałą przińdnotã, a na kùńc dodôwôł
„Bóg zapłac za gòscynné przëjimniãcé i całą serdecznosc”.
Serdeczné wseczëca przezérałë téż ze wszëtczich
wspòminków, jaczich jô sã nasłëchôł òsoblëwò w karnie
aùtorów nadczidłégò dzãkòwnégò lëstu. Pòwiôdelë òni
òpòwiescë ò turistnëch wanogach i harcersczich przigòdach,
28
ò niezabôczonym kajakòwim spłëwie Brdą i Wisłą do mòrza
i ò żeglowanim na zbùdowónym gwôsnyma rãkama jachce „Hùlajdësza”. Ale téż ò dozérny starze, erudicji profesora,
ò òbëczajowëch i mòralnëch prawidłach, chtërne zaszczépiôł
òn młodzëznie... Céchòwelë òni przede mną òbrôz człowieka,
chtërnégò sã ùwôżô i pòdzywiô.
Ò charizmaticznëch znankach Sztefana Bieszka jem sã
doznôł òb czas niewielnëch (niesteti) òsobistëch pòtkaniów.
Më gòrąco witelë gò w karnie chònicczich delegatów na Zjezdze Kaszëbsczégò Zrzeszeniô w łżëkwiace 1958 r. Leżnoscą do
pòtkaniów bëłë kòżdoroczné ferie profesora w Charzëkòwach,
a òb czas nich pózné pòpôłnia i wieczorë na priwatnym
pòmòsce Bellevue. Biwało, że wkół dwùch drëchów – Bieszka
i prekùrsora jachtingù Òttona Weilanda – zgrëpiało sã karno
młodzëznë; pòjużnym kôrbiónkóm i spiéwóm nie bëło kùńca
jaż do nocë. Më spiéwelë „Na Pomorzu my mieszkamy / Wolnością oddychamy (...)” abò „Kochamy stary gród Chojnice
(....). Gród ten kaszëbstwa jest strażnicą (...)”. Jô znôł te harcersczé piesniczczi i jem spiéwôł òd dzecka, nie wiedzącë chùdzy,
chto je jich ùtwórcą. Nie zabôczã téż jednégò z pòtkaniów
z profesorã, w chëczë Maksymiliana Ichnowsczégò (w młodoscë
harcersczégò dzejarza pòd skrzidłama Bieszka), gdze jem sã
POMERANIA CZERWIEC 2014
Z PÔŁNIA
o niezapomnianym spływie kajakowym Brdą i Wisłą do morza i o żeglowaniu na zbudowanym własnymi rękami jachcie
„Hulajdusza”. Ale także o opiekuńczej trosce, erudycji profesora, o obyczajowych i moralnych zasadach, które zaszczepiał
młodzieży.... Kreślili przede mną obraz człowieka, którego się
szanuje i podziwia.
O charyzmatycznych cechach Stefana Bieszka przekonałem się podczas niewielu (niestety) osobistych spotkań.
Gorąco witaliśmy go w grupie chojnickich delegatów na
Zjeździe Zrzeszenia Kaszubskiego w kwietniu 1958 r. Okazję
do spotkań stwarzały coroczne wakacje profesora w Charzykowach, a podczas nich późne popołudnia i wieczory na
prywatnym pomoście Bellevue. Bywało, że wokół dwóch
przyjaciół – Bieszka i prekursora jachtingu Ottona Weilanda – skupiała się grupka młodzieży; swobodnym rozmowom i śpiewom nie było końca aż do nocy. Śpiewaliśmy „Na
Pomorzu my mieszkamy / Wolnością oddychamy (...)” albo
„Kochamy stary gród Chojnice (....). Gród ten kaszëbstwa jest
strażnicą (...)”. Znałem te harcerskie piosenki i śpiewałem od
dziecka, nie wiedząc przedtem, kto jest ich twórcą. Nie zapomnę też jednego ze spotkań z profesorem, w domu Maksymiliana Ichnowskiego (w młodości działacza harcerskiego pod
skrzydłami Bieszka), gdzie przysłuchiwałem się – najmłodszy
w tym wąskim gronie – dyskusji na temat perspektyw ruchu
kaszubskiego, któremu po obiecującym początku Zrzeszenia,
groził wówczas uwiąd.
Wśród domowych pamiątek przechowuję kilka fotografii dokumentujących konspiracyjną działalność harcerską
podczas okupacji niemieckiej, w tym zdjęcia ze zlotu tajnych
drużyn z Chojnic i Chełmna w Kruszynie k. Leśna w powiecie
chojnickim (w 1942 r.) – był wśród nich patron obu drużyn
Stefan Bieszk. Pod osobnym zdjęciem podpis: „Dh prof. Bieszk,
nasz opiekun, nauczyciel i wódz harcerski – twórca tylu pięknych piosenek harcerskich”. Autorem zaś hymnu chojnickich
Mglistych Postaci, zaczynającego się od słów „W młodości siła
orla”, był mój 16-letni wtenczas brat, członek tajnej drużyny
ćwik Zygmunt, który końca wojny nie doczekał.
Mija 50 lat od śmierci Stefana Bieszka – pedagoga, filologa klasycznego, poety i dramaturga, działacza kaszubskiego
z otoczenia zrzeszyńców. Zmarł nagle 18 lipca 1964 r. w Charzykowach, gdzie tamtego lata zamierzał kontynuować pracę
nad słownikiem kaszubskim. Pochowany został w Chełmnie.
8 września tego roku w przystrojonej kirem sali posiedzeń
w chojnickim ratuszu członkowie Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego żegnali i wspominali wybitnego człowieka, a zarazem najwierniejszego przyjaciela: „Żimkò je ùbiżkac smùtk
wedle smiercë sp. prof. Sztefana Apòlinarégò Bieszka. Më tu,
chóniczanie, dëbeltno to przeżiwómë. (...)”
przësłëchiwôł – nômłodszi w nym wąsczim karnie – diskùsji
na témã perspektiwów kaszëbsczi rësznotë, jaczi pò òbiecnym
zôczątkù Zrzeszeniô zagrôżôł wnenczas barżi drãdżi cząd.
Midzë domôcyma pamiątkama trzimóm czile òdjimków,
jaczé są dokazama kònspiracyjny harcersczi dzejnotë òb czas
miemiecczi òkùpacji, w nym òdjimczi ze zéńdzeniô krëjamnëch zdrëszënów z Chòniców i Chełmna w Krëszënie kòl Lesna
w chònicczim krézu (w 1942 r.) – béł westrzód nich patrón òbù
zdrëszënów Sztefón Bieszk. Pòd òsóbnym òdjimkã pòdpisënk:
„Dh prof. Bieszk, naji òpiekùn, szkólny i harcersczi prowôdnik
– ùtwórca tëlé snôżich harcersczich piesniczków”. Aùtorã zôs
himnu chònicczich Dôcznëch Pòstaców, zaczinającégò sã òd
słowów „W młodości siła orla”, béł mój 16-latny wnenczas bracyna, nôleżnik krëjamny zdrëszënë cwik Zygmùnd, chtëren
kùńca wòjnë nie dożdôł.
Mijô 50 lat òd smiercë Sztefana Bieszka – pedagódżi,
klasycznégò filologa, pòétë i dramaturga, kaszëbsczégò
dzejarza z karna zrzeszińców. Ùmarł narôz 18 lëpińca
1964 r. w Charzëkòwach, gdze negò lata miôł òn so ùdbóné
kòntinuòwac robòtã nad kaszëbsczim słowarzã. Pòchòwóny
òstôł òn w Chełmnie. 8 séwnika negò rokù w przësnôżony
kirã zalë zéńdzeniów w chònicczim rôtëszu nôleżnikòwie
Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô żegnelë i wdôrzelë so
bëlnégò człowieka, a razã nôwiérniészégò drëcha: „Żimkò je
ùbiżkac smùtk wedle smiercë sp. prof. Sztefana Apòlinarégò
Bieszka. Më tu, chòniczanie, dëbeltno to przeżiwómë. (...)”
Tłómaczëła Hana Makùrôt
POMERANIA CZERWIŃC 2014
29
GAWĘDY O LUDZIACH I KSIĄŻKACH
Pomorze ich uchroniło...
STANISŁAW SALMONOWICZ
Działo się to w XVII wieku. W krajach
niemieckich, także na Dolnym Śląsku,
ówcześnie generalnie pod władzą Habsburgów, szalała z przerwami od 1618 do
1648 roku wojna quasi-religijna, którą
potomni nazwali wojną trzydziestoletnią, najdłuższą wojną w dziejach Niemiec. Protestanckie kraje niemieckie
uzyskiwały wsparcie Danii, Szwecji
i Francji przeciw katolickim Habsburgom wspomaganym potęgą hiszpańską. Grabieże i zbrodnie wojsk obu stron
były na porządku dziennym, a ofiarą
ich padali nie tylko zwolennicy danego
obozu, ale i cała nieraz ludność regionu,
który był widownią zmiennych kolei
wojny.
Na Dolnym Śląsku okresami dochodziło do prześladowań protestantów
licznych w wielu śląskich miastach.
Rzeczpospolita polsko-litewska, która
nie brała udziału w wojnie, stała się
ostoją dla wielu uciekinierów, głównie
właśnie ze Śląska. Protestanci schronienia szukali zwłaszcza na Pomorzu
Gdańskim (ówczesne tak zwane Prusy
Królewskie), w dużych miastach rządziły tam bowiem elity protestanckie często pochodzenia niemieckiego.
Stąd określono Pomorze terminem
„refugium Germaniae”, schronieniem
dla uciekinierów z krajów niemieckich. W dwóch miastach – w Gdańsku
30
i w Toruniu – znaleźli możliwości nauki, kariery i sukcesów poeci i pisarze
ze Śląska, którzy dokonali w XVII wieku
swego rodzaju przewrotu w literaturze
niemieckiej; można go porównać z przełomem w literaturze polskiej wcześniejszym, zapoczątkowanym w połowie
XVI wieku przez Jana Kochanowskiego.
Mistrzem nowej niemieckiej poezji, dramaturgiem, ale i teoretykiem
literatury był Martin Opitz (1597–l639).
Pozostawał pod wpływem wzorów
antycznych, francuskich, ale i znał
poezję polską. Określił aż po epokę
Goethego, Herdera i Schillera główny
nurt poezji niemieckiej. Opitz urodził
się w Bolesławcu n. Bobrem w rodzinie
luterańskich mieszczan, jednakże już
w czasie swych studiów i podróży po
Europie i krajach niemieckich zbliżył
się do kalwinistów. W późniejszych latach wypowiadał się za tolerancją religijną, zbliżeniem między wyznaniami
chrześcijańskimi, a nawet utrzymywał
bliskie kontakty z polskimi arianami.
W początkach wojny trzydziestoletniej
wiązał się z obozem kalwińskim, brał
udział w różnych dyplomatycznych
misjach. Już jednak w młodym wieku
zdobył sobie uznanie jako poeta i teoretyk literatury niemieckiej i praw języka
niemieckiego – nazwano go „ojcem niemieckiej poezji” (Vater der Deutschen
Dichtung). Cesarz Ferdynand II nadał
mu nie tylko wawrzyn poetycki, ale
i tytuł szlachecki (1627 r.). Bieg wojny
trzydziestoletniej spowodował, iż Opitz
ze swoimi ówczesnymi protektorami
– Piastami śląskimi – szukał ostatecznie
schronienia w Polsce. Po raz pierwszy
odwiedził Toruń w 1634 r., a od jesieni 1635 aż do jesieni 1636 r. mieszkał
w Toruniu i dzięki magnatowi pomorskiemu, Gerardowi Denhoffowi, uzyskał protekcję króla Władysława IV.
Władysław IV korzystał z usług Opitza
w swej tajnej dyplomacji wobec Szwecji i na jego polecenie Opitz przeniósł
się do Gdańska, w którym pozostał do
swej przedwczesnej śmierci. Padł ofiarą
zarazy 20 sierpnia l639 r. i został pochowany w kościele Mariackim w Gdańsku. Tak więc najgłośniejszy niemiecki
pisarz XVII wieku przebywał łącznie
w Toruniu i Gdańsku ostatnie cztery
lata swego życia nie tylko w służbie
króla polskiego, ale i wypełniając je
niezwykle obfitą działalnością pisarską
i żywym udziałem w życiu intelektualnym ówczesnej Europy. Wśród jego
bliskich korespondentów byli słynny
prawnik i filozof holenderski Hugo Grotius, przebywający wówczas w Polsce
także jako wygnaniec, wielki filozof
i pedagog czeski Jan Amos Komenský
czy wśród jego przyjaciół w Gdańsku
Bartłomiej Strobel – malarz ówczesnego Pomorza. Komenský był tym, który
nazwał Opitza „niemieckim Wergiliuszem”. W Gdańsku Opitz mieszkał
w domu swego przyjaciela, pastora
kalwińskiego Bartłomieja Nigrinusa.
POMERANIA CZERWIEC 2014
GAWĘDY O LUDZIACH I KSIĄŻKACH
Ów pastor później brał udział w przygotowywaniu zainicjowanego przez
króla Władysława IV tak zwanego Colloquium (1645 r.), które było daremną
próbą pogodzenia wyznań chrześcijańskich.
Bogata twórczość Martina Opitza
z lat toruńsko-gdańskich może być tu
tylko wspomniana. Łączył kunsztowną
rolę poety dworskiego z postawą religijną protestanta w swych wierszach
lirycznych. Był autorem wspaniałego
panegiryku po niemiecku na cześć
Władysława IV, za co uzyskał bogaty
podarek tysiąca talarów oraz nominację
oficjalną na historiografa królewskiego.
W Toruniu także ogłosił po łacinie panegiryk na pogrzeb księżniczki Anny Wazówny, wyprawiony uroczyście przez
króla Władysława IV w l636 r. Próbował
także swych sił jako historyk w dziele
o Sarmacji starożytnej, dedykowanym
magnatowi Tomaszowi Zamoyskiemu.
Ukazało się ono w Gdańsku w l637 r.
W sumie twórczość Opitza zdominowała dzieje niemieckiej literatury barokowej. Jego wpływy literackie określiły
powstanie tak zwanej śląskiej szkoły
w dziejach poezji niemieckiej, której
wybitni przedstawiciele także szukali
możliwości nauki, pracy czy schronienia przed wojną w Gdańsku i Toruniu.
Byli pisarzami języka niemieckiego,
jednakże rodem ze Śląska, mieli różne
związki z ówczesną Polską, często też
znali język polski, doceniali polską literaturę piękną, której wielkie nazwisko
Jana Kochanowskiego było im dobrze
znane, niektórzy tłumaczyli polską poezję na niemiecki.
Najwybitniejszy z nich po Opitzu
– Andreas Gryphius (1616–1664) – urodził się w Głogowie. Wydarzenia wojenne zagnały go do Gdańska, gdzie przez
dwa lata (1634–1636) studiował w miejscowym Gymnasium Academicum. Po
podróżach europejskich wrócił jednak
do rodzinnego Głogowa. Ulegał wpływom Opitza, ale najoryginalniejszy był
w swych utworach o treści religijnej.
Swą postawę pełną melancholii i myśli o śmierci chrześcijanina – świadka
krwawej wojny trzydziestoletniej wyraził w ogłoszonych dopiero w l667 r.
Dissertationes Funebres. Oder Leich-Abdanckungen. Gryphius interesował się
także sprawami polskimi, napisał nawet
POMERANIA CZERWIŃC 2014
tragedię o Piaście, nieraz posługiwał się
śląskim dialektem (pełnym śladów polszczyzny). Wielką rolę odegrał w dziejach
twórczości teatralnej w języku niemieckim: pisywał tragedie, satyryczne komedie, niekiedy w dialekcie dolnośląskim
jako tak zwane komedie wiejskie („Die
geliebte Dornrose”, l660 r.).
Andreas Tscherning (1611–1659),
rodem z Bolesławca na Śląsku, był
może najbliższy twórczości lirycznej
Opitza. Przyjaźnił się w kręgu śląskich
twórców, głównie studiujących czy
przebywających w Gdańsku, jednakże po definitywnym opuszczeniu Śląska przez długie lata był profesorem
poezji na pomorskim uniwersytecie
w Rostocku. W l642 r. nosił się z planem przeniesienia się do Torunia na
profesurę w tamtejszym gimnazjum
akademickim i odbył w tym celu podróż do Gdańska i Torunia. W Gdańsku był owacyjnie witany przez grono
przyjaciół Opitza, po którym w pewnej mierze przejął przywództwo śląskiej szkoły poetów. Warto dodać, iż
Tscherning przerobił libretto pierwszej
zachowanej opery niemieckiej („Judith”,1635), początkowo pióra Opitza,
z muzyką także Ślązaka, Matthäusa A.
von Loewensterna.
Inny uczeń Opitza w rzemiośle poetyckim Christian Hoffmann von Hoff­
mannswaldau (l6l6–l679) wywodził
się z patrycjatu wrocławskiego, ale
w latach 1636–1638 także przebywał
w Gdańsku i bliskie nawiązał kontakty z Opitzem już jako uczeń gimnazjum akademickiego. Podróże po Europie, a zwłaszcza dłuższy pobyt we
Włoszech, uczyniły go także bliskim
włoskiej poezji barokowej. Tłumaczył
na niemiecki utwory głośnego w całej
Europie Giambattisto Marino, który
narzucał w poezji styl efektowny, pełen wyszukanych form poetyckich, co
nazwano marinizmem. Hoffmann von
Hoffmannswaldau wrócił po latach
do Wrocławia i pędził życie światowe,
krzewiąc zamiłowanie do dworskiej
poezji baroku. Lata jednakże krwawej
wojny w dobie jego młodości znalazły
wyraz w postawie filozoficznej bliskiej
stoicyzmowi: spokojne znoszenie cierpień i przeciwności losu, co wyraził
w utworach zebranych w tomie pt.
Grab-Schriften z 1662 r.
Gdańszczaninem niemal w pełni
został natomiast inny wielbiciel poezji
Opitza, sam twórca zgoła wprawdzie
mniejszego lotu, jakim był Jan Piotr Titius (1619–1689), rodem z Legnicy, który w roku 1636 uciekając przed wojną,
dotarł na studia do Gdańska. Studiował
później w Rostocku i Królewcu, wracał
jednak z podróży do Gdańska, w którym
definitywnie osiadł, piastował różne
stanowiska, a w roku 1653 został profesorem w gdańskim gimnazjum akademickim. Był nie tylko poetą, ale i mistrzem retoryki, autorem różnych pism
okolicznościowych na chwałę Gdańska,
cenionych mów, w tym i panegiryku
łacińskiego ku czci króla Jana III Sobieskiego: „Palmae... Joannis Tertii… cum
Vindobona felicissime liberata”, którą
z okazji zwycięstwa wiedeńskiego ogłosił w 1684 r. Warto też przypomnieć, iż
przez wiele lat interesował się historią
Polski, krytykował dzieje Zakonu Krzyżackiego, studentów szkoły wprowadzał
w cykle dysput z historii Polski.
Benjamina Neukircha (1665–1729)
określić można jako epigona i chwalcę
oraz wydawcę dzieł poetów szkoły śląskiej Opitza. Reprezentował już pokolenie wychowane po wojnie trzydziestoletniej, jednakże związał się także
z Pomorzem przez studia w Toruniu
od 1682 r. W tej epoce wczesnych prób
poetyckich napisał panegiryk na cześć
Torunia, w którym (w przekładzie polskim) czytamy słowa o mieście „(…)
które klucze Prus w swoich rękach piastuje”. Po latach był Neukirch głównie
ceniony jako autor satyr w języku niemieckim, pisywanych już jednak pod
wpływem francuskiego mistrza satyry,
Boileau.
Rozważając ten epizod z dziejów
kultury Pomorza, pamiętać warto,
iż dawna Rzeczypospolita Polsko-Litewska, podobnie jak i inne wielkie
państwa ówczesnej Europy, była państwem wielonarodowym. Czas długi
ważniejsze nieraz były różnice społeczne czy wyznaniowe niż język domowy,
odmienny od języka danego kraju. Dziś
każdy historyk kultury czy antropolog
uważa, że różnorodne wątki etniczne,
rozmaite trendy kultury płynące z wielu krajów wzbogacają naszą narodową
kulturę, nie zagrażają jej zasadniczej,
wielowiekowej tożsamości.
31
KASZËBSCZI DLÔ WSZËTCZICH
ÙCZBA 34
Krowi ògón
RÓMAN DRZÉŻDŻÓN, DANUTA PIOCH
Półwësep abò półòstrów to pò pòlskù półwysep. Hôwinga to port. Bôt to łódź. Rëbôk to rybak, a rëbaczenié
to rybołówstwo.
Cwiczënk 1
Cwiczënk 2
Wëpiszë z gôdczi kaszëbsczé równoznaczënë
pòzwów (wypisz z dialogu kaszubskie synonimy
nazw):
Przeczëtôj gôdkã i przełożë jã na pòlsczi jãzëk.
Wëzwëskôj do te słowôrz kaszëbskò-pòlsczi.
– Cëż za tropa! Jak tak dali pùdze, to më mdzemë do ti Jastarnie
dwie gòdzënë jachelë.
– A nie gôdôł jem ce, żebë kòłã jachac. Kò na Hélsczim
Półòstrowie mają bëlną kòłową stegnã wërëchtowóné.
– Të wiész, że jô jem na to za zgniłi.
– Tej nót bëło baną jachac.
– Jo, jo, terôzka nie gniecë, a zdrzë, jakô pësznô roda je na ti
Hélsczi Kòse.
– Pò prôwdze, snôżi je nen nórcëk Kaszëbsczi. A nie zwią gò niechtërny Krowim Ògónã?
– Tak téż. Czej më ju mdzemë na placu, tej so òdpòczniemë. Ju
czëjã nen wiater na gãbie, czedë mdzemë bôtã płënãlë. A jô so
sedzã i jém wãdzoną ribkã.
– Leno żebë nen rëbôk Mùża chcôł jesz z nama na Pùcczi Wik
wëjachac. Kò òn so mòże za nama nie dożdac.
– Dôj pòkù. Czej jem sã z Mùżą ùgadiwôł, tej òn sóm rzekł, że
bãdze za nama żdôł tak długò, jaż më dojedzemë. Jesz sã smiôł,
że òb lato rëbôcë są nëch tropów zwëczajny.
– A dze òn bdze za nama czekôł?
– W hôwindze.
– Widzôł të nen bôt? Je òn do płiwaniô?
– Ale jo! Nie bój sã, to je bëlnô pòmòrénka.
– Pamiãtôj, czej wpadnã do wòdë, co të mie wëcygniesz, jo.
– Jo, jo… Le móm nôdzejã, że zelińtë nie mdą kòl ce pierszé.
– Të mie nie straszë, co!
– Jô blós szpòrtëjã.
– Alaże, to cë béł ale bëlny szpôs!
– Cëż të jes taczi strachòblëwi? Kò w ti Pùcczi Plëce je snôdkô
wòda.
– Wezkôj lepi wcësnij gaz, kò widzysz, że ne aùtołë są òd naju
òdjachóné.
– Môsz prôwdã, bez nã gôdkã jem sã przezdrzôł. Widzysz, nie
je tak lëchò. Jesz përznã, a ju wnetk mdzemë pò Môłim Mòrzu
bôtã jachelë.
32
Zatoka Pucka –
Półwysep Helski –
Rzeczë përznã ò tim, skądka wedle cebie taczé pòzwë mògłë
sã wząc.
(Powiedz, skąd twoim zdaniem wzięły się takie nazwy).
Cwiczënk 3
Zapiszë pò pòlskù pòzwë môlów, co są na Hélsczim
Półòstrowie.
(Zapisz polskie odpowiedniki nazw miejscowości położonych na Półwyspie Helskim).
Jastarniô –
Chałëpë –
Bór –
Hél (Él) –
Jurata –
Kùsfeld –
Zdrzącë na kartã, ùłożë te pòzwë za régą: òd pierszi pò wjachanim do Wiôldżi Wsë do slédny na samim kùnôszkù półòstrowù.
(Korzystając z mapy, ustaw miejscowości w kolejności następującej: od pierwszej po wjechaniu do Władysławowa do ostatniej
na samym końcu półwyspu).
POMERANIA CZERWIEC 2014
KASZËBSCZI DLÔ WSZËTCZICH
Cwiczënk 6
Dofùluj zdania (uzupełnij zdania):
Pierszim môlã Krowiégò Ògóna (za Wiôlgą Wsą) są ……………..
Na samim kùnôszkù Hélsczi Kòsë je gard ………………..
Jadącë z Chałëpów do Jastarni, mijómë pò drodze …………………
Przed samim Hélã mómë jesz ………………………
Chto jedze baną na Él, za Jastarnią stanie na stacji …………………..
Òkróm Kùsfeldu i Hélu mómë jesz na Hélsczim Półòstrowie
pòrt w [tu wpiszë tã pozwã, jakô jesz nie bëła dopisywónô]
…………………..
Cwiczënk 4
Czasnik bëc je barò pòtrzébny, czedë chcemë twòrzëc przińdny
złożony czas.
Przińdny złożony czas twòrzi sã òd niedokònónëch czasników z ùżëcym wëpòmòżnégò słowa bëc w pasowny òsobie
z dodôwkã 3. òsobë ùszłégò czasu w pasownym ôrce gramaticznym (abò w nieòznacznikù), np.: bãdã, bądã, mdã, bdã
czëtôł (czëtac).
(Czas przyszły złożony tworzy się od czasowników niedokonanych przy użyciu słowa posiłkowego bëc w odpowiedniej
osobie z dodatkiem 3. osoby czasu przeszłego w odpowiednim rodzaju gramatycznym [lub w bezokoliczniku]).
ëpiszë z tekstu pòdsztrëchniãté czasniczi. Òdmieni
W
je w ternym czasu przez wszëtczé òsobë w òbë­
dwùch lëczbach.
(Wypisz z tekstu podkreślone czasowniki. Odmień je
w czasie teraźniejszym przez wszystkie osoby w obu
liczbach).
(jô) (të) (òn, òna, òno) (më)
(wa)
(òni, òne)
…………..
jész
…………..
…………..
…………..
jedzą
wiém
…………..
…………..
…………..
…………..
wiedzą
ëpiszë z tekstu ùżëté tam fòrmë przińdnégò zło­
W
żo­négò czasu. Zapiszë je wedle drëdżégò spòsobù
(np. z nieòznacznikã).
(Wypisz z tekstu użyte w nim formy czasu przyszłego
złożonego. Zapisz je według drugiego sposobu [np.
z bezokolicznikiem]).
– Wëbierzë z tekstu jiné trzë czasniczi i ùtwòrzë òd nich przińdny
złożony czas.
(Wybierz z tekstu trzy inne czasowniki i utwórz od nich czas przyszły złożony).
Cwiczënk 7
Te czasniczi są òdmienioné wedle kòniugacji -ém, -ész. Wôrt
je pamiãtac, że w kaszëbsczim jãzëkù leno te dwa czasniczi
sã òdmieniwają w ti kòniugacji.
Napiszë czile zdaniów na temat: W latné ferie chcã
jachac na Hélsczi Półòstrów.
(Napisz kilka zdań na temat: W czasie wakacji chcę
pojechać na Półwysep Helski).
W teksce gôdczi pòjawił sã wiele razy czasnik bëc w rozmajitëch
fòrmach przińdnégò czasu. Zdrzë, jaczé fòrmë mòże òn przëbierac we wszëtczich òsobach.
(W dialogu wielokrotnie pojawił się czasownik bëc w różnych formach czasu przyszłego. Popatrz, jakie formy może on przybierać
we wszystkich osobach).
(jô) bãdã, bądã, mdã, bdã
(të) bãdzesz, bądzesz, mdzesz, bdzesz
(òn, òna, òno) bãdze, bądze, mdze, bdze
(më) bãdzemë, bądzemë, mdzemë, bdzemë (ma [dwaji])
bãdzema, bądzema, mdzema, bdzema
(wa) bãdzeta, bądzeta, mdzeta, bdzeta
(òni, òne) bãdą, bądą, mdą, bdą
Pòdsztrëchnij w pòdóny wëżi òdmianie ùżëté w teksce
gôdczi fòrmë słowa bëc.
(Podkreśl w podanej wyżej odmianie użyte w tekście
dialogu formy słowa bëc).
POMERANIA CZERWIŃC 2014
SŁOWÔRZK
Cwiczënk 5
tropa – tu: korek na drodze; kòłã jachac – jechać rowerem; kòłowô
stegna – ścieżka rowerowa; nie gniesc – nie marudzić; pësznô roda – piękna przyroda; bôt – łódź; dożdac – poczekać; bëc
zwëczajnym tropów – być przyzwyczajonym do korków; hôwinga
– port; zelińt – foka; szpôs – żart; snôdkô wòda – płytka woda;
przezdrzec sã – tu: zagapić się
UCZ SIĘ ONLINE
www.skarbnicakaszubska.pl
33
GDAŃSK MNIEJ ZNANY
Świętego Ducha
Zesłanie Ducha Świętego wypada w tym roku w czerwcu. Z tej okazji zapraszamy na gdańską
ulicę, której patronuje tak wyjątkowa – bo przecież Boska – Osoba.
M A R TA S Z A G Ż D O W I C Z
Na zakupy
Ulica Świętego Ducha po raz pierwszy
wzmiankowana była w 1336 roku. Biegnie od Targu Drzewnego w kierunku
Długiego Pobrzeża, i my dzisiaj również
obieramy taki kierunek. W średniowieczu
znajdował się tutaj szpital św. Ducha i choć
został przeniesiony – nazwa pozostała.
Niegdyś przy ulicy znajdował się Targ Poziomkowy, Targ Chlebowy, a także Ławy
Mięsne. Te ostatnie mieściły się na wysokości kościoła Mariackiego. Ławy, zwane
też jatkami, były specjalnie wydzielonym
miejscem do handlu mięsem. Znajdowało
się tu 80 kramów, gdzie gdańszczanie, co
dowodzą odkrycia archeologiczne, najczęściej kupowali wołowinę.
Zapomniany fundator
Wędrując ulicą Świętego Ducha, nie sposób nie dostrzec Kaplicy Królewskiej. Barokowa świątynia powstała z inicjatywy
Jana III Sobieskiego na potrzeby gdańskich
katolików. Kościół Mariacki był już wtedy
w rękach protestantów. Kaplica zbudowana została w XVII wieku według projektu
Tylmana van Gamerena – architekta m.in.
warszawskich pałaców. Budowniczym
był Barthel Ranish, a dekorację stworzył
Andreas Schlüter Młodszy – nadworny
rzeźbiarz Sobieskiego, który pracował też
na dworze pruskim i carskim. Twórcy z pokorą podchodzili do stworzenia świątyni
– na fasadzie zamieścili fragment Drugiej
Księgi Kronik: „Przecież niebo i najwyższe
niebiosa nie mogą Cię objąć, a tym mniej
ta świątynia, którą zbudowałem” (tłumaczenie za: Biblia Tysiąclecia, wydanie
czwarte, Poznań – Warszawa 1984). Nad
sentencją widzimy anioły trzymające kartusz herbowy. Podzielony na cztery części
przedstawia orły polskie i litewską Pogoń.
W centrum widnieje Janina, czyli herb
Jana III Sobieskiego. Władcę przypomina
34
Kaplica Królewska. Fot. MB
także tablica pamiątkowa z 1983 roku.
Choć nawet nazwa kaplicy nawiązuje do
postaci króla, jednak był on inicjatorem,
a nie fundatorem jej budowy. Główne
fundusze – 80 tysięcy złotych – uzyskano
dzięki testamentowi arcybiskupa gnieźnieńskiego Andrzeja Olszowskiego. Zmarł
on niespodziewanie w 1677 roku w Gdańsku. Kaplicę konsekrowano osiem lat później. W 2003 roku zakończyła się ostatnia
konserwacja. Kaplica należy dziś do parafii
kościoła Mariackiego.
Znani mieszkańcy
Gdy słyszymy nazwisko Schopenhauer, na
myśl przychodzi imię – Arthur. W XVIII
wieku większą sławą cieszyła się jednak
jego matka Johanna. Przyszła na świat
w tzw. Domu pod Żółwiem (dziś św. Ducha nr 111) w 1766 roku. W wieku 19 lat
poślubiła kupca Heinricha i przeprowadziła się kilka kamienic w górę ulicy, gdzie
w 1788 roku urodził się Arthur. Wraz
z przyłączeniem Gdańska do Prus rodzina opuściła Gdańsk. Johanna owdowiała
w 1806 roku i osiadła wtedy w Weimarze.
Prowadziła tam salon literacki, którego
stałym gościem bywał sam Goethe. To
on miał przepowiedzieć, że w przyszłości
tylko jedno z Schopenhauerów zostanie
zapamiętane przez świat. Jednak dzięki
pamiętnikowi Johanny Gdańskie wspomnienia młodości na pewno nie odejdzie
ona w zapomnienie. Opisała w nim dawny Gdańsk, który niestety podupadał, coraz bardziej nękany widmem zaborów.
Johanna wspomina także innego zacnego mieszkańca ulicy Świętego Ducha
– Daniela Chodowieckiego. Ten malarz
pozostawił po sobie spuściznę liczącą
około 4 tysiące rysunków. Wśród nich
Die Reise von Berlin nach Danzig (Dziennik podróży do Gdańska) z 1773 roku,
w którym uwiecznił scenki z życia codziennego gdańszczan. Chodowiecki
mieszkał w kamienicy nr 54, która nie
została odbudowana po II wojnie światowej – tak jak i cała pierzeja północna
rozciągająca się od Motławy aż do Kaplicy Królewskiej. Są plany, by to zmienić,
a nawet by utworzyć tu muzeum – Dom
Chodowieckiego.
POMERANIA CZERWIEC 2014
FENOMEN
POMORSKOŚCI
PAGINA
PRAWA
Płomiennowłosi
(część 17)
Z Walii skokiem przez morze docieramy do Irlandii. To wyspa prastarej kultury, której przejawy
niejeden raz przedziwnie wiążą się z wątkami naszej historii. Ale dziś nie będziemy robić wykładu. Opowiemy za to o rudzielcach.
J A C E K B O R KO W I C Z
Irlandia słynie z mnogości rudowłosych,
choć oczywiście nie jest to jedyny kraj,
gdzie rodzi się ich nadprzeciętna ilość.
Jednak w Europie rude włosy i takiegoż
koloru piegi na nosie stały się obowiązkowym elementem stereotypu „prawdziwego Irlandczyka” i „prawdziwej
Irlandki”. Rzeczywiście, osoby z czerwoną burzą falujących włosów nietrudno
spotkać na ulicach Dublina czy Cork.
Podobnie wielu rudych znaleźć można
u Szkotów.
Inny świat
Wśród obcych rude włosy zawsze budziły ciekawość, często zaprawioną
lękiem. Rudzielców kojarzono z demonami. Nie przypadkiem na wielu
średniowiecznych malowidłach wysłannik piekieł nosi ryżą czuprynę.
Procesy czarownic niestety nie notują koloru włosów podsądnych, ale
idę o zakład, że wśród spalonych na
POMERANIA nieszczęśnic
CZERWIŃC 2014 rudowłosych
stosach
kobiet było nadprzeciętnie wiele. Tak
czy owak, od niepamiętnych czasów
rudych po trosze uważano za osoby z
innego świata.
Ale gdzie jest ten „inny świat”? Pytam jak najbardziej dosłownie, bez cienia
metafizyki. Skąd przybyli do nas ci płomiennowłosi odmieńcy?
POMERANIA CZERWIŃC 2014
Suchumi, stolica Abchazji, europejskich antypodów Irlandii. Jestem gościem na abchaskim weselu. Abchazi,
kaukascy górale, są dziś mniejszością
we własnym kraju, ale to oni stanowią
elitę republiki. Są wykształceni. Pełno
wśród nich uczonych, artystów, jednym słowem – ludzi nadprzeciętnie
utalentowanych. W Suchumi zapełniają teatry, instytuty i wydawnictwa. Z wyglądu nie różnią się od nas,
wykształconych obywateli zachodniej części Europy. Ale to tylko pozory. Abchazi pozostają do szpiku kości
plemienni. Nawet ci mieszkający w
stolicy od dwóch pokoleń – dla nich
nadal w kontaktach międzyludzkich
najważniejsze jest pytanie: z jakiego jesteś rodu? Trzeba ich zobaczyć,
gdy jadą w góry, na wieś do rodziny!
Wtedy z każdym przebytym kilometrem opada z nich mieszczański nalot.
Na miejscu, gdy całują ze czcią staruszkę-matkę, są już prawdziwymi góralami. W mieście mogą przedstawiać się
jako chrześcijanie, muzułmanie lub
zgoła ateiści – na wsi opiekę nad nimi
sprawują już niepodzielnie domowe
bóstwa, których świątynki, ukryte
w cieniu drzew, od tysiącleci strzegą
pomyślności abchaskiego domu i zagrody.
Izba weselna to pokój w szarym suchumskim bloku. Siedzę przy długim
stole, spełniam toasty czaczą, wódką
z winogron. Po mojej prawej stronie
siedzi docent, naprzeciwko – kierownik
chóru narodowego teatru. Ale gdy śpiewamy abchaskie pieśni, wokół widzę
tylko wojowników z dwóch pradawnych
abchaskich klanów, łączących się dziś
więzami powinowactwa.
Grubo po północy otaczamy siostrzenicę pana młodego, by – jak każe
stary abchaski zwyczaj – wyśpiewać jej
przyszłego męża. Dziewczyna jest prześliczna! Ognistej barwy włosy spływają
falami na jej ramiona. Gdy słucha śpiewaków, jej twarz rumieni się pod delikatnym ornamentem piegów.
Pierworodni
Taką urodę, zupełnie niepasującą do
stereotypu „kaukaskiego wyglądu”,
trudno jest wypatrzeć w Suchumi. Za to
w górskich wioskach co chwila natykamy się na tak właśnie prezentujących się
chłopaków lub dziewczyny (w starszym
wieku, o dziwo, podobne cechy tracą
35
na ostrości). Im głębiej w doliny Kaukazu, tym widać ich częściej. Są zawsze
w mniejszości, ale rzucają się w oczy. Kiedyś naczelnik jednej z wiosek w najdzikszej, wschodniej części kaukaskich gór,
proponował mi zakup takiej ślicznotki.
Była nią jedna z jego pięciu córek. Jednak dowiedziawszy się, z którego jestem
rocznika, ostatecznie orzekł: za stary!
35
FENOMEN POMORSKOŚCI / ZACHË ZE STÔRI SZAFË
Legenda mówi, że owi rudzielce są
potomkami najdawniejszej ludności Kaukazu. Tę opowieść słyszałem wszędzie
– w Gruzji, Azerbejdżanie, w Armenii… Kolejna wyspa rudowłosych to góry
berberyjskie: Rif w Maroku i Dżurdżura w Algierii. Opisaliśmy już je na trasie naszej wędrówki. Na najbardziej
niedostępnych, otoczonych przepaściami
skrawkach płaskiej ziemi do dziś przetrwały tam osady, w których rude włosy
i piegi ma prawie co drugi mieszkaniec.
W przypadku Berberów antropolodzy są tego samego zdania, co kaukaska legenda: czerwonowłosi górale są
potomkami pierwotnych mieszkańców,
przybyłych tu przed kilkoma tysiącami
lat.
Gdzie Kaukaz, gdzie Maroko a gdzie
Irlandia? A jednak jest pewna wspólna
nić, łącząca te odległe lądy: to morze. Najstarszy szlak dalekich wypraw, którym
ongiś przybyli na północ Europy śmiali
żeglarze o płomiennych włosach.
Stôri wanożnik
Zdrzącë na niegò, człowiek rozmëszliwô,
dzeż òn ze swòjim miéwcą w swiece biwôł, a cëż w se tacył. Widzec je, że je dosc
stôri – gwës pamiãtô midzëwòjnowi
cząd. Mòże służił jaczémù żôłniérzowi,
co szedł na wòjnã? Bënë jakô mëma czë
białka mia mù włożoné drëdżé bùksë,
kòszlã, pewno téż co do zjedzeniô, pôleniô a zażëcô.
Kùfer, bò ò nim gôdka, je całi drzewiany, czedës mógł jegò zasztëkac
kluczã. Nen je ju dôwno zgùbiony, jistno
jak pamiãc ò jegò pierszim gwôscëcelu.
Czilenôsce lat temù dostôł òn nowé
żëcé. Jedna białka z Pùcka da mie jegò
w darënkù. A że je pakòwny, tej jeżdżã
z nim na aùtołowé rézë. Chòwiã téż do
niegò kaszëbsczé ksążczi, jaczé òbczas
rozmajitëch zéńdzeniów wëcygóm a
pòkazëjã czëtińcóm. Czasã równak lëdze
barżi zajinteresowóny są nym kùfrã jak
ksążkama, a nawetka kąsk zdrzą na
niegò zôzdrostnym òkã…
rd
Kaszubskie Bajania to spòlëznowô kampaniô realizowónô przez Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié i Radio Gduńsk. Pòwsta òna z mëslą ò dzecach, żebë ju òd nômłodszich lat pòznôwałë
kùlturową spôdkòwiznã Kaszub. Jednym z célów
kampanii je pòdniesenié w spòlëznie swiądë
tegò, jak wiôldżé znaczenié mô czëtanié dzecóm.
36
POMERANIA CZERWIEC 2014
Młodé pismiono ò kùlturze
Radio Kaszëbë, TEaTER 14.04.10
[RK, Jan Jablonsczi] (…) iskra spadła na
ziemię i rozpaliła ją płomieniem kaszubskiej młodości. I nie chodzi tutaj o nowy
rodzaj narkotyku, tylko o nowe czasopismo, jakie starają się stworzyć młodzi
Kaszubi (…).
Mówi Macéj Bańdur, student skandynawistyki na Uniwersytecie Gdańskim
oraz redaktor naczelny nowego wydawnictwa:
[MB] Skra to je projekt taczi, chtëren
mô parlãczëc mlodëch lëdzy z Kaszëb,
z Pòmòrzô, jaczi twòrzą swòje dokazë,
piszą, ale robią to colemało apart,
kòżden gdzes tam na swòjim blogù,
na Face­booku (…), a to są lëdze czãsto
pòchwatny, jaczi mają wiele do rzekniãcô
i wôrt jich zebrac i stwòrzëc môl, gdze
wszëscë mògą pùblikòwac swòje dokazë,
swòje mëslë. I temù pòwstała „Skra – pismiono ò kùlturze”.
[RK] Na òbklôdce je „młodô ge­ne­
racëjô to bùsznô generacëjô”.
[MB] Jo, to je tak, że je widzec wiôlgą różnicã pòmidzë jesz starszą generacją a tą dzysdniową. Starszô generacjô, jakô sã ùrodzëla jesz w PRL-u, to
widzec, że òni sã ùrodzëlë w PRL-u, ten
jich ôrt mëszleniô, to jich përznã jesz
wcyg zasromienié (…). A mlodô generacjô sã tegò nie sromi, gôdô òdemklo,
że je z Pòmòrzô, że je z Kaszub, ni ma
tôklu, cobë gadac pò swòjémù w skm-ce, midzë lëdzama, nawetk jak chtos je
òblokli w ancug i je w robòce. Za czim
sã sromic? Ju tegò ni ma. Jô wiém, że
to bëlë jinszé czasë i ti lëdze czãsto téż
z dôwnëch lat mają jaką przëczënã,
cobë tak robic, tak żëc, ale na szczescé
to ju je czas miniony. Je czas na mlodą
generacjã.
[RK] Skra powstała z tych samych pobudek, co magazyn TEaTER, by odnaleźć
i zebrać młodych Kaszubów, połączyć ich
we wspólnej działalności albo po prostu
poznać ze sobą. (…) [podczas meczów
rozgrywanych przez Kashubian Griffins
w Hali Olivii] poczułem, że kaszubski
świat młodych ludzi naprawdę istnieje.
Czuje to też Dôwid Miklosz, który w Skrze
zajmie się recenzjami literackimi.
[DM] Skra je tak barżi do Kaszëbów
sczerowónô, bë przebôcziwac wiédzã
ò historii Pòmòrzô. Jô jem filologã (…).
Mëszlã, że nôwiãcy bãdze taczich tekstów ò jaczich tam zabëtëch mòże knéżkach, chtërne wôrt je przebôczëc (…).
[RK] (…) ukazał się już pierwszy numer (…) znajdziecie go na Facebookowym fanpage`u magazynu TEaTER [lub
fanpage`u Skra – pismiono ò kùlturze].
W wersji fizycznej czasopismo ma się
ukazać w około 50 egzemplarzach i być
rozesłane między innymi po bibliotekach
na Kaszubach.
W internece je ju dostãpny pierszi
numer Skrë, dlôcze jô bë miôł tam zazdrzec?
[MB] Bò mô fëjn òbklôdkã, je farwistô
i przëcygô ùwôgã dzãka naji bëlny graficzce (…). Czemù jesz? Bò są czekawé
artikle, jô mëszlã. Përznã je tam taczich
rzeczi, jaczich nie jidze pòtkac w jinszich
placach, w jinszich gazétach. Skra përznã
wëfùlëje ten felënk. Terô tak pò prôwdze
kòżden cos dlô se naléze. Czemù to (…)
wëszlo? Jakò mlodi czlowiek czëtajã tã
pòmòrską prasã, ale jem zmerkôł, że
czëtajã, czetajã, przezérajã, ale tam niewiele je rzeczi, jaczé bë mie czekawilë.
Mëszlã, że to je téż w przëpôdkù jinszich mlodëch lëdzy. Dlôte më so ùdbëlë,
żebë stwòrzëc plac prawie dlô nich, ale
nié blós – zachãcywómë wszëtczich do
czëtaniô Skrë.
[RK] (…) do redakcji Skry należą też
m.in. Adam Hebel i Gracjana Pòtrëkùs.
[AH] (…) mëszlã, że prawie to pismiono w jednym słowie jakbë òddac, to je
czekawòsc.
[GP] (…) Skra gôdô ò tim, że są młodi
lëdze, jaczi są czekawi swiata… I pitanié
bëło ò to, czë òbkłôdka òddôwô dëcha
Skrë? Pòkôzywô. Pòkôzywô, że më jesmë
spòd Grifa, że jesmë Kaszëbama, më jesmë
bùsznyma Kaszëbama. Grifa rozmiejemë
òdczëtac përznã pò swòjémù, ze swòją
energią, ze swòją młodoscą. Móm nôdzejã,
że mie sã ùdało to pòkazac…
(…) Taczi je naji cél, cobë gadac ò naji
kùlturze, kùlturze szerzi zdrzącë, i ò mù­
zyce, i ò spòrce, i ò wiérztach najich,
òglowò ò lëteraturze…
[RK] Didaskalia: Do Skry można napisać w każdej chwili, na dowolny temat.
(…) Przy starcie podobnych czasopism
starsze osoby pytają często: A na jak długo wystarczy wam zapału? A czy przemyśleliście kwestie finansowe? Emeryci… (…)
NAJŚWIEŻSZE INFORMACJE Z ŻYCIA ZKP
W TWOJEJ SKRZYNCE MEJLOWEJ
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA NA WWW.KASZUBI.PL/NEWSLETTER
POMERANIA CZERWIŃC 2014
37
LËTERATURA
Roczëzna sëna
kaszëbsczi Nordë
Latos mijô 140. roczëzna ùrodzeniô
Alojzégò Bùdzysza – jednégò z nô­
bëlniészich kaszëbsczich pisarzów. Rodã
béł ze Swiecëna w pùcczim pòwiôce.
Ùrodzył sã 10 czerwińca 1874 r. w familie
szkólnëch. Òn sóm, czej skùńcził Seminarium Szkólnëch w Grëdządzu, zaczął
robòtã w nym fachù. Ùcził w Dolmiérzu,
Szëmôłdze, Wiczlińsczich Pùstkach ë
Mrzezënie. Temù że chòrzôł na cëkrową
chòrosc, dosc chùtkò, bò ju w 1912 r.,
òstôł emeritã. Czile lat mieszkôł przë familie w Kôrlëkòwie, dze pò zakùńczenim
I swiatowi wòjnë krótkò béł szôłtësã.
W 1923 r. przëcygnął do Pùcka ë zamieszkôł w klôsztorze sostrów elżbiétanków.
W 1928 r. zaczął Bùdzysz pùblikòwac
kaszëbsczé dokazë w pismionie „Przyjaciel Ludu Kaszubskiego” (I seriô 1928–
–1929) redagòwónym przez nie­miecczé­
gò slawistã Friedricha Lorentza. Jegò
tekstë ùkazywałë sã téż w miesãcznikù
„Bënë ë bùten” (1930), „Gryf Kaszubski”
(1931–1932) ë ju pò jegò smiercë w drëdżi
serie pismiona „Przyjaciel Ludu Kaszubskiego” (1936–1938).
Bòkadné ùtwórstwò Bùdzysza
przëbôcził pò wiela latach Jón Drzéżdżón, chtëren zebrôł ë wëdôł dzél dokazów w ksążkach Modra kraina (1980,
w pòlsczim dolmaczënkù) ë Zemia
kaszëbskô (1982). W 2005 r. wszëtczé
pùblikòwóné tekstë wëdała wëdôwizna
Region z Gdinie w ksążce pt. Dokôzë.
rd
Roztrãbôcz
Alojzy Bùdzysz
W Tëłowie żił mòże tak przed piãcdzesąt
abò szescdzesąt latami baro zacny ksądz.
Temù mòcno chòdzëło stón kùlturë
w naszich stronach pòdniesc. Dlôtegò
òn sënów nômòcniészich gbùrów
38
sprôwnëch do wëższi ùczbë darmò ùcził
w jãzëkù niemiecczim, łacyńsczim a tëch
drëdżich dzélach szkólnëch. Wiedno òn
tak dwùch – trzech ksztôłtowôł, bò nie
bëło, jak dzys dnia, szkòłë, dze sã kòżdi
według chãcë ë sprôwnoscë mòże ùczëc.
Stosënczi gòspòdarczé a żëcé bëłë mizerné. W szkòłach ùczëlë w zëmòwëch miesącach diachlónicë, krôwcë, szewcë a czej
wësok szło, wãdrëjący szkólny, w lece szlë
na szarwark do tëch wikszich gbùrów abò
na fòlwarczi. Co òni sã tak ze sebie samëch
mòzolnie naùczëlë, to òni maszinowò
dzecóm wtromòlëlë. Te feflotalë pół
spiéwającë, pół krzikającë: be-a ba, be-e be,
be-i bi, ba be bi, be-ò, be-ù, ba, be, bi, bò, bù,
abò téż tak: jô – ich, të – du, krowa – Kuh,
kóń – Pferd, szabla – Schwert…
We wilëją Bòżégò Narodzeniô sedzelë
trzeji dbający ò wëższé sztudëje w plebańsczi kùchni a òknã wëzéralë a so
ò domôcëch stosënkach rozpòwiôdalë,
bò witro pò nieszpòrze zaczãłë sã jich ferije. Bëło ju pò chòjince a gwiôzdce, żdalë
terô na pasturkã pò dwanôsti a tej bë
szlë we wërë. Ksądz sedzôł w swòji jizbie
a sã mòdlił. Wieczór béł dosc jasny, pierszô kwôrta nadchôda, niebò wëskrzoné,
że gòłim òkã mógł bezmała gwiôzdë
pòrechòwac, a serp ksãżëca pòmału
swòjã òdwieczną drogã przechôdôł.
Òstri mrozny wiater wiôł a w nórdwesce
kłąbilë sã cemné chmùrë. Jednym razã
rzekł jeden z tëch benglów:
– Dzys je fëjn czas roztrãbôcza gònic!
Drëdżi pòprawił:
– Jo, jo, kòmù szczescé padnie, temù
òn sóm wléze!
Bòlesa, dzéwka:
– Co wa tã żwôta, głupi lapsowie?
Trzecy:
– Bòlesa, dzys je piãkné wiodro
roztrãbôcza gònic.
Òna bëła zdebełkò letkòmëslnô
a letkòwiérnô:
Òdj. ze zbiérów Mùzeùm Kaszëbskò-Pòmòrsczi
Pismieniznë i Mùzyczi w Wejrowie
– Roztrãbôcza gònic? Co to dëcht je?
– Jo, wiész të, to më dëcht nie wiémë,
ale to je co. Chto to ùchwôcy, temù sã
wszëtkò stónie, co òn sã żëczi.
– Ë doch nié?
– Jo, jo, mòżesz nóm wierzëc.
Òna sóm òdżéń a płom, domiszlającë
sã, że ten ji mòch taczé òdwlôkanié, taczé „jo a nié”, taczi labét ò swòjim zamiłowanim béł, hastëczno:
– A mie bë téż?
Òni ò ji kłopòtach a marzeniach
widzącë, wëcmanim:
– Në kò tobie prawie, të jes w tëch richtich latach. Ma sã jesz nic nie żëczima,
nóm prawò nie przëstoji!
– Jak to mùszi bëc zrobioné, żebëm
jô gò ùgòniła?
– To më wszëtkò òbżorgómë, dôj le
nóm czas a pòkù. Ale pòtemù téż ò nas
nie zabądzë!
Tak jima zgniło bëło przed dwié­rze
wëlezc, ale dzys òni skòczni jak wewiórczi
POMERANIA CZERWIEC 2014
LËTERATURA
do stani wërwalë a przënioslë ten szeroczi seczkòwi miech.
– Terô pòj z nami, më cë to
pòkôżemë.
Òna so nie da czasu co ceplészégò
òbléc, le szła, jak stoja. W sztachétowim płoce niedaleczégò ògroda dwòru
bëła kùńsztownie zlózowónô sztachéta,
chto jã òderwôł, to ti spieklińcë nôlepi
wiedzelë, zarô przë płoce stojałë w gãsti
rédze krëzbùlowé krze a tam dali jesz
wiele jinëch szmakòwitëch òwòców,
chtërne jich pòżérnosc a chãcë chłoscëłë.
Tu téż krze bëłë rozdżãté a tak nie dzarłë.
Òni òdjãlë w dole sztachétã.
– Tu przed tą dzurą ùklëkni, trzëmôj
ten ôpen miech przed nią a sã mòdlë
gòrąco. Na richtich czas òn cë wskòknie,
wëtrzimôsz të téż?
– Ale na pewno, tak głupô jô doch
nie jem, taką fëjn leżnosc minąc.
– Ale sztël të mùszisz bëc a niżóden
mùczk òd ce dac!
Ti trzeji, pôrzchnącë, szlë nazôd w cepłą kùchniã.
– To kòmédëjô bez pieniądzy! Òch,
przemądrzałô Bòlesa!
Przeńdze całi dłudżi sztót, òna sã nie
zjôwiô.
– Czejbë le ksądz nie przëszedł, to bë
dało pò ùszach!
Sedzą a żdżą, òna nie jidze a serca
jima pëtlowałë. Òni mëslelë, czej ji sã
zëmno bë stało, tej bë nazôd przëszła,
w taką zacwiardzałosc òni nie wierzëlë,
ùńc, co bë przińc miało, bë nie ùszło.
Wiater wiôł zaznobiony. Bòlesa nie jidze.
Biło dzesątą.
– Biôj za nią!
– Biôj të za nią!
– Të ò tim głëpstwie zaczął!
– A të to pòprawił! – tak to szło
midzë nima.
Bòlesa klëcza wiérnie przed dzurą a ôpen miech gòłima rãkóma trzima szczestlëwie: – Czej jô roztrãbôcza
wgòniã, tej Wãclôf mie je pewny, le
wëtrzëmac, wëtrzëmac!
Dreszcz jã przechôdôł, zëma celskò
trzãsła, pôlce zesztiwniałë, zawinã rãce
we fartuch a nodżi skrãpòwała, biła pôlcami w sniég, ale nie pòpùscëła, zãbama
zgrzëta a sedza jak zapëkòwónô. Nic
nie przëlazło, chòc z całégò serca mòdłë
wëpicha a westchnã. Ju bëło przez
gòdzënã, jak òna na ti zëmny zemi we
wietrze a sniegù sedza.
POMERANIA CZERWIŃC 2014
– Òna je głupô dosc przed tą dzurą
ùmiarznąc!
A pòmału ti benglowie sã rëszalë.
– Co bë ksądz nas nie czëł!
Òstróżno ti ùtrôpiélcë sã wësënãlë
z pół rozklészczonëch dwiérzi. Wtim
zaszczekôł dwòrsczi pies a, wietrzącë za
zwierzëną, biegôł. Tëli jak mògła Bòlesa
drżącô na całim cele miech rozdzarła.
Szczescé a ùcecha, roztrãbôcz w miechù
trzepòtôł. Chca chùtinkò wstac a ùcec:
– Wãclôf je mój, Wãclôf dobëti!
Bëła tak rozkrãpòwónô, że le z bié­
dą do górë sã pòdniosła, ale nôdzeja na
przińdzącą szczeslëwòsc dwignãła jã
a z triumfã w òczach zawlekła sã do
plebanijë.
– Jô gò móm! – krzika jak pãkłô kle­
kòta krowiô a rzucëła miech w kùchniã
midzë tëch niekarańców, dwiérze za­
trzaskùjącë, że całi dóm zadrżôł. Òni
stojelë cëchò a zdrzelë pôłen strachù na
pòdskôkający miech.
Wtim òtemkłë sã dwiérze kùchniowé
a ksądz stojôł midzë nima.
– Co to tu za rëk a bek?
– Jô gò móm, jô gò móm, panie
probòszczu – rzëpnã zarzëpiałim głosã
Bòlesa.
– Czë të ògłëpia? Co të môsz?
– Roztrãbôcza, terô Wãclôfk je mój!
– Roztrãbôcza? Ùch sama roztrãbôcz!
Co sã tu dzeje?
Naszi mądralowie sedzelë cëchò
jak mëszë w nórce, serce w bùksach,
bò spòdzéwalë sã jesz jednã, ale sëchą
gwiôzdkã. Zwierzëna w miechù zaczã
ùcesznie w miechù skakac a w nim
wërabiac a dzéwka tak wiesoło nad nim
stoja, że ksądz mimò wòlë w głosny smiéch
wëbùchnął, do tegò ti złoczińcë, to rozlóznienié nie bëło do hamòwaniô. Tej
chcącë niechcącë, zajikającë a skrómnie
ti pòdżegacze swój kùńszt pòwiedzelë.
Ksądz wicy nic nie rzekł, le pòklepôł sã
pôlcami pò skarni do ni.
– Të bëła…!
Bòlesa cãżkò zaznobionô mùszała
we wërë, gòrącą harbatã piła a òb te całé
swiãta leża a sã mòkła, że z ni czipiało.
Òd swégò kòchónégò Wãclôfa ani pikla
nie widza.
– Z wama trzema jô rechùnk mdã
trzimôł – rzekł ksądz – czej wa pò
Trzech Królach nazôd przińdzeta. Terô
òtemknita miech!
Z niegò wëskòkł zmiarzłi, ùmiarti
a klutrami lodu na pół przëkrëti – zajc.
Pisënk òstôł dostosowóny do
dzysdniowëch reglów
Słowôrzk
diachlónicë – pracownicy dniówkowi
hastëczno – popędliwie, gwałtownie
klutrë – kluski, grudki, tu: sople
laps – chłopaczysko, łobuz
mòch – (złośl.) kawaler, amant, zalotnik
ôpen – (germ.) otwarty
pëtlowac – tu: drżeć ze strachu
pikle – zarost, maleńkie piórka
rozkrãpòwac – tu: skurczyć, pokurczyć
rzëpic – kaszleć, charkotać, chrypieć, rzęzić
spieklińc – potępieniec, zły duch
ùtrôpiélcë – opętani przez złego ducha
wtromòlëc – (pot.) wtrynić, wcisnąć na siłę
zapëkòwac – tu: zakonserwować
żwac – tu: ględzić, mamrotać, mamleć
39
Z PÒMÒRSCZICH BINÓW
„Zapomniany diabeł”
we Wielu
Pòpôłnia w sobòtã 3 maja w wielewsczim Dodomie Kùlturë nijak nie bëło mòżno pòzwac
„spòkójnym”. Na binie, w biórze a jizbach przë nich dało sã czëc gòrączkòwą a zdebło nerwés
atmòsferã. To môlowé amatorsczé téatrowé karno pòd przédnictwã Małgòrzatë Stobbe kùńcziło
prawie slédné przërëchtowania do pòkôzaniô wieczór swòjégò nônôwszégò, pò taczich dokazach, jak „Posażna jedynaczka” ë „Stryj przyjechał”, binowégò ùsôdzka – adaptacje znóny
kòmedie Jana Drdë „Zapomniany diabeł”.
JÓN WÔŁDOCH
Na widzawni ju na pół gòdzënë wprzódk
przed premierą zjawilë sã pierszi
òbzérôcze. Pò nich zaczãlë napłëwac
drëdżi, a za nima, ju wnetk na sztôłt dobróny rzéczi, pòsobny. Dwadzesce minut
do sódmi zala wielewsczégò Dodomù
Kùlturë bëła ju w pòłowie zafùlowónô
lëdzama, a na dzesãc minut do „gòdzënë
zero” direktór ti institucje Zbigórz
Czôpiewsczi wskòknął do pòżëczonégò
òd jednégò z aktorów bùsa a pònëkôł
pò wiãcy stółków. Wnetk równak te téż
nie sygłë, a chãtnëch do òbezdrzeniô
téatru „Zapomniany diabeł” bëło dërch
jesz wiele. Rechùje sã, że tegò wieczoru
na wielewsczi widzawni bëło wiãcy jak
400 sztëk lëdzy.
Cëż je lóz w Dłudżich Kabatach
Pôrã minut pò sódmi wieczór za­wie­szëdło
sã rozsënãło, a binã przëdampionym,
czerwionawim widã rozwidniłë
reflektorë. Wëcygnãłë ze smrokù trón
ùstawiony na pòd­wëższenim òbitim
pùrpùrowim materiałã, pôrã stółków,
stôré biórkò z ksãgama, tintownikã ë
wiôldżim gãsym piórã, a téż zawieszoné z tëłu spòdlé z wëmalowónyma na
nim ògniama, piecama a sôdzowima
celama. Piekło. Przë stole do pisaniô
drzémkòwôł biés Marbulius. Wnet,
bùdzącë gò trzôskã, doprzëszedł do
niegò diôchli òskarżëcél dr Solfernus,
tej sã zjawił szef czarcégò kamrôctwa
– Belzebùb. Pò nim wlezlë pòsobny
40
pùrtcë ë wnet zarzeszëła sã akcjô dokazu – do Dłudżich Kabatów, skądka òd lat
latecznëch nie trafiła do piekła niżódnô
dësza, òstôwô wësłóny Ichturiel, jaczi mô
wej sprawic, bë w ti wsë lëdze znôw na
nowò zaczãlë grzeszëc. A przë leżnoscë
złi mô tam òdszëkac zadżinionégò gdzes
tam diôchła.
Pòsobné òdsłoniãca binë (a bëło jich
kùńc kùńców jaż sétmë), fùl szpòrtu
a sztótów dramatizmù, wcygnãłë
òbzérôcza w swiat wspòmniónégò
piekła ë Dłudżich Kabatów a òkòlégò,
a téż w séc mącënów Ichturiela (jaczi
ùdôwôł nowégò probòszcza parafie),
w żëcé pòtcëwëch (pòza falszëwim,
kùńdersczim A lojzym Piszkitle)
mieszkańców wsë ë nawrócaniô sã
„môlowégò” diôchła Trepifajksla, co to
sã krił w zatacony w bòru chëczë.
Szëkòwnô gra, czekawô scenografiô
Akcjô dokazu nëkô chùtkò, aktorzë, tak
pò prôwdze pòza jednym, prowadzëlë
jã szëkòwno a skrãtno, w wiãkszoscë
nôtërno. Jaż sã czasã wierzëc nie
chcało, jiżë to le doch amatorzë!
Z wiôlgą przëjemnotą òbzérało sã przede
wszëtczim granié Tadéùsza Nowacczégò
(co sã wcelił w rolã Trepifajksla/Maceja), Irenë Prelewicz (Belzebùb), Hanë
Kalinowsczi (Plajznerka), Piotra Prëbë
(Ichturiel), a nôwiãcy Môrcëna Kruta,
czejbë stwòrzonégò do rolë aktora Lupina – niezbëternika a wëkrëkùsa, jaczi
pòdsziwôł sã pòd ksãca.
POMERANIA CZERWIEC 2014
Z PÒMÒRSCZICH BINÓW
Na dozdrzenié zasługiwô téż scenografiô. Skłôda sã òna z trzech, zmie­
niwónëch za kòżdim òdsëniãcym za­
wiesënë, bënów (piekła, plebanie ë chëczë
w lasu). Wëkònónô ze starą, zycher że
mùsza kòsztac ji ùsôdczëniã – Jolantã
Zwarã – wiele robòtë. Jawernotë przed­
stôwiónémù swiatowi dodôwôł wiãcy
jak dwasta lat stôri szelbiąg, nié za wiele młodszé łóżkò czë téż wspòmnióné
ju biórkò. Aktorzë colemało ùżiwalë
aùtenticznëch rekwizytów, np. Trepifajksel zwëczajną séczerą miôł starã rąbac
nié mni zwëczajné drzewò, a Plajznerka
krojiła codniowi chléb.
Żëwé reakcje pùbliczi
Wiãcy jak dwagòdzynowi téater widzôł
sã. Ë to baro. Ju bò wej wnetk òd samégò
jegò zôczątkù zala wëbùcha smiechã
a rozgrzëmiwa klepanim w rãce, ë do
slédnégò zasëniãcô zawiesëdła nie
stracëłë òne nick ze swòji mòcë. Rzôdkô
sã trôfiô pùblika, co tak piãkno a òtemkło
òdpòwiôdô na to, co sã dzeje na binie.
Dopòwiedzec nót, że nie skłôda sã òna le
z samëch wielewiôków a mieszkańców
nôblëższégò òkòlégò, le téż z przëbélców
ze starnów dalszich a nawetka daleczich (jak np. jeden chłop z białką, jaczi
szpecjalno na ten téater przëjachalë jaż
z Wrocławia!). Ceszą taczi òbzérôcze, co
wiele razë pòdsztrichiwalë sami aktorzë.
Kòmentarzów pò premierze bëło
trójno. Baro pòchwôlné. Nie béł wòlny
òd nich téż internet. Terô pòmiónë
szpëtôklu ju pòmalinkù cëchną. Akto­
rzë nazôd bierzą sã do robòtë, bò wej
pòsobny wëstãp dôwają ju 1 czerwińca, znôw we Wielu. A tej bãdą dalszé – w lëpińcu ë wierã w zélnikù.
Wierã, bò nimò wszëtkò cãżkò je
pôrãnôscepersonowémù karnu nalézc
Òdjimczi ze zbiérów wielewsczégò Dodomù Kùlturë
terminë, co bë wszëtczim pasowałë.
A òbzérôczë ju żdają. Ë wierã zale znôwù
sã zafùlëją, bò dało sã czëc zarzekanié
sã niechternëch lëdzy, że zycher jiże
drëdżi rôz przińdą na dokôz „Zapomniany diabeł”. Pózni pewno nie òpùszczą
pòsobnëch adaptacjów. Le co bë tak dobrze
przërëchtowónëch a zagrónëch jak ta.
OFICJALNY
PORTAL
ZRZESZENIA
KASZUBSKO-POMORSKIEGO
AKTUALNOŚCI WYDARZENIA KOMUNIKATY MEDIA FOTORELACJE
POMERANIA CZERWIŃC 2014
41
KASZËBI W „LËDOWIM” PAŃSTWIE
„Zrzesz
Kaszëbskô” wedle
pòzdrzatkù cenzurë
W jednym z ùszłëch numrów nadczidł jem, że wedle ùbecczégò zôpisu z kùńca 1956 rokù
pòwòjnowô „Zrzesz Kaszëbskô” nie bëła w cządze ji wëchôdaniégò w pierszi rédze zainteresowaniów bezpieczi. W nôwiãkszim dzélu przëzéra sã tej ji dzejaniémù wejrowskô cenzura
i tameczny Krézowi Kòmitet Pòlsczi Robòtniczi Partie. W archiwùm gduńsczégò partu Institutu
Nôrodny Pamiãcë nalezc mòże prawie cenzorsczé papiorë, chtërnëch zamkłosc pòswiãconô je
„Zrzeszë”.
S Ł Ô W K F Ò R M E L L A*
Zajima sã tą sprawą cenzorka Irena
Dubòwicz. Zrëchtowa òna w 1946 r.
dokùmeńtë, co miałë scharakterizowac
„Zrzesz Kaszëbską”, ë z jaczich mòżemë
sã terô wëdowiedzec, co pò prôwdze nie
widzało sã wëszëznóm „lëdowi” Pòlsczi
w zamkłoscë gazétë i w dzejanim ji
redakcjowégò karna.
Zadania „w dëchù
Demòkraticzny Pòlsczi”
Z napisóny przez wspòmnioną wëżi
białkã „Charakteristiczi »Zrzeszë Ka­
szëbsczi«” (pòl. „Charakterystyka »Zrzeszy Kaszubskiej«”), chtërna òbjima
cząd òd pierszégò stëcznika 1946 r.
do ósmégò séwnika tegò rokù, czej
wëszedł setny numer pismiona, dowiedzec sã mòżemë midzë jinszima tegò,
jak wëzdrzało pòwstanié rzesznicë, co
wëdôwa „Zrzesz”. W òrganizacjowim
zéńdzenim cządnika, co òdbëło sã 11
séwnika 1945 r., òkróm kaszëbsczich
dzejarzów ùdzél brôł téż przédnik
Wòjewódzczégò Ùrzãdù Infòrmacje
42
ë Propagandë, co zwôł sã Michałkiewicz.
Tedë téż wëbróné òstało redakcjowé
karno, do jaczégò przënôlégelë: przédny
redaktór Bruno Richert ë nôleżnicë: Jón
Rómpsczi, Ignac Szutenberg, Józef Gniech
ë Klémãs Derc. Mielë òni tej zgòdzëc sã
na warënczi pòlsczich wëszëznów ë na
zadania, jaczé pòstawiłë òne przed nowim cządnikã. „Zrzesz Kaszëbskô” wedle przedstôwców „lëdowégò” państwa
mia bëc dlô rządu zdrzódłã wiadłów ò
jiwrach a rozmajitëch môlowëch sprawach Kaszëb. Òkróm te mia òna bëc
òrganã, chtërnégò zadanim bëło prowadzenié pòliticzno-wëchòwawczi akcje
w dëchù Demòkraticzny Pòlsczi i dzejanié
kùlturowò-òswiatowé. W pòliticznym
dzélu gazétë, òsoblëwie jeżlë jidze
ò wiadła zeza grańców Pòlsczi, redakcjowé karno òbiecało, że mdze wëzwëskiwac leno serwis agencje Polpress abò
téż to, co przesle Wòjewódzczi Ùrząd
Infòrmacje ë Propagandë. Widzymë
tej, że samòstójnosc „Zrzeszë” bëła
ògrańczonô a przédną ji rolą miało
bëc òdkôzëwanié kaszëbsczi spòlëznie
tegò, co bëło pasowné wedle krajowëch
wëszëznów.
Trzimanié sã wëznaczony linie
Cenzorka pòdzela òbtaksowiwóny przez
se cząd wëchôdaniégò „Zrzeszë Kaszëbsczi” na trzë dzéle. Pierszi z nich warôł òd
pòczątkù rokù do 21 maja 1946 r., czedë
to wëszedł piãcdzesąti dzewiąti numer
pismiona. Napisa, że tedë redakcjô cządnika trzima sã linie, jaką wëznaczëłë
państwòwé wëszëznë. Ni mia za wiele
zastrzégów. Te, jaczé mia, tikałë sã midzë
jinszima niechtërnëch wstãpnëch artiklów Bruna Richerta ë tegò, że w pismionie béł tekst ò swiãce 3 Maja a zafelało
nadczidczi ò swiãce robòtë, to je ò 1 Maja.
Nen cząd wëchôdaniô gazétë òglowò Irena Dubòwicz scharakterizowa jakno czas
regionalëzmù.
Pierszé znaczi lëchégò nastawieniô
Drëdżi dzél zaczął sã wedle cenzorczi
21 maja i dérowôł do 11 zélnika, czedë wëszedł òsmëdzesąti sódmi numer
„Zrzeszë”. Wedle aùtorczi charakteristiczi béł to czas, czej redakcjô mia
pòzdrzatk żëczny Pòlsczémù Lëdowémù
Strónnictwù, chtërno bëło òb nen czas
nôwikszą, dzejającą tej jesz legalno,
mòcą, co bëła procëm kòmùnysticznym
POMERANIA CZERWIEC 2014
KASZËBI W „LËDOWIM” PAŃSTWIE
rządóm w Pòlsce. Tak cos na gwës
ni mògło widzec sã przedstôwcóm
„lëdowégò” państwa. Wastnô Dubòwicz
napisa, że redakcjô „Zrzeszë” mia lëché
òdniesenié do lëdowégò welowaniô, to
je do referendum, w jaczim pòlskô
spòlëzna mia òdpòwiedzec „3 razë JO”,
co wedle dbë kòmùnystów miało bëc
znakã tegò, że lëdze są za nima ë za ich
dzejaniama. Cenzorka dozdrza, że nie
bëło w „Zrzeszë” niżódnégò tekstu ò roczëznie pòwstaniô Pòlsczégò Kòmitetu
Nôrodnégò Wëzwòleniégò (PKNW),
chtëren béł pò prôwdze pòddónym
wòlë Stalina pòlsczim „rządã”. Zefelało téż wedle ni w pismionie dokazów, co bë pòtãpiłë „bańdë”, z jaczima
biôtkòwałë sã tej ùrzãdë bezpiekù,
milicjô a wòjskò, a chtërne bëłë colemało kònspiracjowima wòjskòwima
òddzélama procëmkòmùnysticznégò
pòdzemiô. Òkróm tegò, jak pisa cenzorka, pòkôzałë sã ju w tim czasu w „Zrzeszë Kaszëbsczi” znaczi separatizmù.
Procëmpaństwòwô robòta…
Drëdżi dzél òbtaksowiwónégò przez
Irenã Dubòwicz cządu wëchôdaniô
„Zrzeszë” nie wëzdrzôł ju wedle ji
pòzdrzatkù za fejn, ale dëcht nôgòrszi
béł pòdług ni dzél trzecy, jaczi zaczął
sã òd òsmëdzesątégò ósmégò numra
cządnika i warôł do kùńca òpisywónégò
przez nią czasu, to je do 8 séwnika
1946 r., czej wëszedł setny numer. Prawie òn jakno pierszi ùkôzôł sã z czësto
nowim pòdtitlã, to je „Katolickie Pismo
Ludu Kaszubskiego” (przódë a téż pózni, bò negò pòdtitla ni mia gazéta za
długò, brzëmiôł òn: „Pismo Ludu Kaszubskiego”). Numrë òd 88 do 100 „Zrzeszë” òstałë przez cenzurã òbtaksowóné
jakno czësto klerikalné a separatisticzné. W artiklach mòwa bëła ò òbronie
Kòscoła i ò robòce dlô dobra òjczëznë.
Wedle cenzorczi gazétnicë „Zrzeszë Kaszëbsczi” òjczëznã zamikają leno w grańcach môłégò regionalnégò òkrãżégò i nie
chcą wińc bùten krãgù nacéchòwónégò
tãpą pòlitiką izolacjonizmù. Nie widzało sã
wastnie Dubòwicz téż to, że redaktorzë
òpisywónégò przez niã cządnika wnëkiwają Kaszëbóm w głowë swiądã apartnoscë ju nié regionalny, ale nôrodno-kaszëbsczi. To separatisticzné dzejanié pòzwóné
òstało procëmpaństwòwą robòtą, za chtërną òdpòwiôdają pòliticzny òszukańcë, co
POMERANIA CZERWIŃC 2014
przënôlégelë do kaszëbsczi inteligencje,
z przódkù chtërny stojelë zniemczałi
ksãdzowie.
…niegwësnégò elemeńtu
Wôrt w tim môlu przedstawic to, jakô
bëła tej dba przedstôwców „lëdowégò
przédnictwa” ò nônowszich dzejach
Kaszëbów ë jich zemi. Chòdzy tuwò
òsoblëwie ò cząd drëdżi swiatowi wòjnë
i czas zarô pò ji skùńczenim. Z „Charakteristiczi »Zrzeszë Kaszëbsczi«” zrëchtowóny przez Irenã Dubòwicz mòżemë sã
dowiedzec midzë jinszima, że rësznotë
òpiérë na Kaszëbach pò prôwdze nie bëło.
Twòrzonô bëła leno na naji zemi legenda
ò cerpienim òb czas wòjnë. Do pòlsczégò
państwa téż Kaszëbi weszlë jakno winny tegò, że òsmëdzesąt procentów
z nich przëjãło niemiecką nôrodną lëstã.
Òsoblëwie zôs kaszëbskô inteligencjô nie
bëła w pòrządkù. Cenzorka pisa, że faktë
pòjmaniô przez Niemców òb czas wòjnë
ji przedstôwców bëłë leno przëtrôfkama, chtërnëch przëczëną bëło blós to,
że hitlerówcowie stosowelë dbã zbiérny
òdpòwiedzalnoscë. Pò wòjnie kaszëbsczi
inteligencë, jakno niegwësny elemeńt nie
òstelë dopùszczony do stanowiszczów.
Wedle Irenë Dubòwicz dzejarze „Zrzeszë” nie zdelë egzaminu pòlskòscë. Bëlë
procëmnikama rządu, separatistama, co
chòwelë sã za plecama Kòscoła i felało
jima pòliticzny dozdrzeniałoscë. Òglowò
zdrzącë, redaktorzë i dzejarze „Zrzeszë
Kaszëbsczi”, to karno szowinistów ë
renegatów, co mają za wiôldżé ambicje
a jich dzejanié je wrodżé i procëmrządowé. Separatizm béł dlô nich reakcją
na ùbrzątwioné krziwdë i spòsobã na
òbronã. Lëché bëło téż to, że jich dzejanié bãdze mógł wëzweskac chtos jinszi.
W teksce nie je wëdolmaczoné, chtëż to
je nen chtos jinszi, ale na zycher mùszało
chòdzëc tuwò ò wrogów Lëdowi Pòlsczi.
Widzymë tej, że „Zrzesz” swòjim dzejanim pòmôga tima òstatnyma, dejade ji
redaktorzë wedle cenzorczi mielë czësto
namkłé na to, że szkòdzą państwù.
„Wisła” ò skażonym
czerënkù gazétë
Zamkłoscë, chtërne szlachùją za tim, co
mòżemë przeczëtac w charakteristice Irenë Dubòwicz, nalezc jidze w òdpisënkù
dokùmeńtu, jaczi nosy titel „Charakteristika gazétë »Zrzesz Kaszëbskô«” (pòl.
„Charakterystyka gazety »Zrzesz Kaszebsko«”). Je na nim data 5 zélnika 1945 r., ale
na gwës je to zmiłka i tekst nen pòwstôł
w 1946 r., bò òpòwiôdô ò rzeczach, co
dzejałë sã prawie w tim rokù. Aùtór jegò
nie je nama znóny, bò zatacył sã pòd
pseùdonimã „Wisła”. Pisze kriticzno ò artiklach „Zrzeszë” i chòc òbtaksowiwô
je mni òstro jak cenzorka Dubòwicz, to
równak téż zwrôcô ùwôgã na separatizm ë procëmpaństwòwé nastawienié
cządnika. W kùńcowim dzélu swòjégò
dokazu „Wisła” napisôł, że Bruno Richert
[...] w gòdzënach ùrzãdowaniô w biórze
Pòwiatowégò Ùrzãdu Kòntrolë Cządników,
Pùblikacjów ë Widzawiszczów (tak prawie
brzëmia òficjalnô pòzwa institucje, chtërną znajemë jakno „cenzurã” – S.F.) òb czas
załôtwianiégò służbòwégò òbrzészkù kòl
cenzurowaniô gazétë rzekł, że òn ò PKNW pisac nie mdze [...]. Dodóm, że „Zrzesz Kaszëbskô” nie òpùblikòwa artikla ani nadczidczi
w roczëznã Grunwaldu, a ò swiãce PKNW
napisa krótczi articzel dopiérkù pò cëskù ze
starnë Pòwiatowégò Ùrzãdu Kòntrolë Cządników i to w pózniészim czasu, ju pò swiãce.
[...] Skażony czerënk gazétë dolmaczã terô
òblubienim przez wespółrobòtnika i redaktora kaszëbsczi sprawë, co je przëczëną
pòwstôwaniô felów.
* Title dokùmeńtów ë cytatë z nich (w artiklu
zapisóné kùrsywą) skaszëbił aùtór, chtëren
je starszim archiwistą w archiwalnym dzélu
gduńsczégò partu Institutu Nôrodny Pamiãcë.
43
NÔTAMA ZAKRËTÉ
Mòja Mëma
Mòja Mëma – nôwôżniészô dëszë strëna.
Mòja Mëma – mdã Jã wiedno w sercu trzëmac!
Mëma, mama, matka, matinka, nënka – tëli pòzwów a òsoba jedna. Ta zemskô, co nosa pòd sercã,
ùrodza, wëchòwa. Co z nią sã rzeszi wiele wspòminków… Nick dzywnégò, że i w kaszëbsczi
piesni je przëtomnô. Nôwiãcy je spiéwóné ò Matce Bòsczi. Równak dzys chcemë sã zając swiecczima spiéwoma. Szukóm w zdrzódłach piesniów dedikòwónëch mëmóm, ò mëmach abò chòc
z matką bënë.
TÓMK FÓPKA
W zbiérnikù „Pieśni z Kaszub” Kirsteina
i Roppla
W „Rëbôkù” z Hélu nënka płacze za
tatkã, co wëszedł w mòrze. Pòdobno
je w „Rëbôczkach” z Jastarni, leno
tuwò nënka płacze za sënã Jankã.
W „Kaczëcach” ze Swòrów matka mô
pòzwòlëc na wizytã knôpa, co to do
Kaszczi w niedzelã przëjedze. „Kłopòt
nënczi” ze Strzelna pòlégô na dozéraniu nipòcy córczi. W „Namòwie”
z Òlpùcha kôże sã mamie ceszëc,
że dzéweczka chòdzëła na spòwiédz.
Złô macecha pòjôwiô sã w „Józefkù
i Ance” z Ceszónka. Do niesłëchaniô
lëdzczi gôdczi namôwiô sã matkã
w „Dwùch serduszkach” z Pùzdrowa.
Mama dowiadiwô sã, że „Wieselé
za t rzë n iedzele” w Rëbôk ach.
W „Ùtraconym wiónkù” matka mô płakac, a w „Doczekała sã matka pòcechë”
– chwôlą jã za bëlné wëchòwanié córczi i… zôs kôżą płakac, czej Jaszk córkã
zabiérô. Matka staruszeńkô pòjôwiô sã
w „Pòcesze serotë”. Dłëższé przëbiwanié
kòl matczi w „Òsce kòle drodżi” zez
Brus robi z córczi kwiôtk różë. Mòja
drogô pani matkò, trzëmôjże mie wiedno
gładkò – prosy Kasza w rotãbarsczi „Òd
niedzelë do niedzelë”. I znowù płacze
matuleńka w „Żôl wiónka” z Ceszónka.
Mamùlu mòja, dôj mie sã ùbrac, bò „Jadą
żôłnierze” – w frantówce ze Smażëna.
Matka je w kòlibiónce „A w Raduni” Të­
le­wsczégò, dze płacze i zybie curuleńkã.
W „Kòlibiónce” z Bãdargòwa je mëma,
w „Zamknij òczka” ze Swiónowa – nën­
ka, a w „Seroce” z Lëzëna – mama.
44
Nën­­ka z Chlapòwa nie chce pòzwòlëc
na żeńbã Mónë i Tónë – „Naszô
nënka”. W „Niedzérsczim Michale”
z Kartuz nënka nie zgôdzô sã na òżenk
z Michałã, co jak „widzy dzéwczã, to
wrzeszczi”. „Żôl” z Ówsnëch Òstrowów
je m.jin. téż matczi. Do mamë swój
wiónk kùlô córka w „kùlanim wiónka” z Brzezna-Zôbòrzégò. „Mãżowi
mamie je trudno dogòdzëc” w „Starce
i sënowi” z Jarantów. Matka w grobie spi
w „Òjcu i trzech córach” z Rotãbarka.
Ni mô matczi „Serota na służbie” ze
Strzelna. Ksawér Anulkã nënce òstawił
w „Rëbôcë, na mòrze” z Karwie.
Kòl Méstra Jana Trepczika
i ksãdza Peplińsczégò
W Trepczikòwi frantówce „Pòjmë so na
grzëbë” dlô mëmë nazbierzemë grzëbów,
nawãdzymë rëbów. W „Pòrénkù” kòżdi
bòrénk je mëminym synkã. Nënka
żużuluszkô córeczka w „Kòlibiónce”.
A synkòwi nënka zaspiéwie w „Żużkôj, synkù”. Nënka z sosterką tesknią
w „Namienienim”. Ta nôdrogszô z nënk
je w „Mòji chëczi”. „Nënka ju żdże”
w „Grabiôrkach”. Matka je téż w „Teskniączce”. W „Na wałë!” nënka zapłacze.
Mòji nënczi spiéwa wiedno we mie brzmi
w „Łodzach mòjich” ze słowama Sztefana Bieszka. A Nënka mie gò wiedno raji
w „Najadła sã”.
Władk w „Agatce” ksãdza Antóna
Peplińsczégò przëjachôł do ji matczi.
Mëmka zgòdza sã, żebë Anulka dosta
Wawrzińca w „Rosła kalëna”. „Jedno
dzéwczã” mëmka miała. Mëmka piastowała mie „Strzód lesnëch drzew”.
Czuł jem mëmczi głos „W dolënie”. Czej
Mëmka chce żenic swòjégò sëna – to
„Malëna”. „Mëmka dzéwczã mia” i bëło
ji brutczi żôl. W „Dili-dum” mëmka
baro chcała, żebëm Jasza pòkòchała.
„Sztërë córczi” mëmka miała. Mëmka
ni mô wiedzec ò danim wiéńca
w chòrance „W pòlu brzózka”. Në i ta
„Mëmka”, do jaczi drëgą melodiã napisôł téż Wacław Kirkòwsczi:
Mëma – nôpiãkniészé słowò w swiece.
Mëma – wòłô kòżdé môłé dzecã.
Mëma – słowò kòżdi dobrze znô.
Mëma – szczeslëwi, chto jesz jã mô!
Mëmkò, te mie żëcé dała.
Mëmkò, të mie wëchòwała.
Mëmkò, wszëtkò mie ùczëła,
Mëmkò, mie nôlepszô bëła.
Téż we frantówkach
z mùzyką Kirkòwsczégò
Je mëmkò, jô chcã wãgòrza w „Kùtrowi
pòlce” Aleksandra Tomaczkòwsczégò.
Kòchóm matkã, bò „Jem jô rëbôk” Józefa Cénôwë. Doma swójskò ùczi mëma
w „A më so gôdómë” Eùge­n iu­s za
Prëcz­kòwsczégò i Jerzégò Sta­chùrsczé­
gò. W bôjce mëmczi słowò czëjã kòl E.
Prëczkòwsczégò w jegò „Dzecynnym
czasu”. W jegò i Wacława Kirkòwsczégò
„Gbùrze kùńca wiekù” je nënka zmò­
klëzną przemikłô.
Kirkòwsczi napisôł téż melodiã do
„Mòjégò kraju” Józefa Pòłczińsczégò,
dze skrzi slëbny piestrzéń Bôłtu z Matką. Jegò je téż „Mòja krôjna” z tekstã
Zygmùnta Narsczégò, dze mòje stronë
(…) jak nëneczka mëslë tulą. Z Klémensã
Dercã mają „Na kaszëbsczi ôrt”, w jaczi
w piesni pamiãtô ò chatce, co jã dostôł pò
POMERANIA CZERWIEC 2014
NÔTAMA ZAKRËTÉ
swi matce. Z Tomaszã Fópką napiselë
„Czawrotanié”, dze mëmka weznie
dzeculkò na klin, „Marszëk nipòcëch
dzecy”: Nënczi krzik. Znôwù pòmstwò
zrobia córka, synk... a „Frantóweczkã
dlô Mëmczi”:
Zaspiéwiã mòji Mëmie, co sã w sercu krëje.
A wiater niese żëczbã, co jã dzeckò sle:
Bądzce wiedno zdrów, a Bóg wcyg błogòsławi!
Zaspiéwiã mòji Mëmie – to, co w sercu móm.
Zaspiéwiã mòji Mëmie, co w pamiãcë chòwiã.
Przëjimnijce pòdzãkã za Wasz wiôldżi trud.
Wë mie dozéróné môce w dzéń i w nocë.
Zaspiéwiã mòji Mëmie, co w pamiãcë móm.
Zaspiéwiã mòji Mëmie, póczi jesz je przë mie...
Czej rãką dobrą smùcze, cepłé słowò dô.
Niech długò nama żëje! Miłotã swą seje!
Zaspiéwiã mòji Mëmie, póczi jesz Jã móm!
Sławionô przez Prëczkòwsczégò
i Stachùrsczégò
Zemia namienionô nóm przez mëmkã je
w „Kaszëbë, Kaszëbë” Stachùrsczégò
i Prëczkòwsczégò. Bò jô mëmie chcã kąsk
pòmòc za to w „Dzecny pòmòcë”. Doma
z mëmą baro miło w „Żdanim” a matka
wiedno gôda znowa pôcórk w „Szkòle żëcô”
– tëch samëch aùtorów. Prëczkòwsczi
napisôł snôżi tekst ò mëmie, „Ùsmiéwk
nôpierszi”, z mòją mùzyką.
Co dzéń dëcht z rena
Ùsmiéwk nôpierszi mëmie sélóm
Bò mòjã drogą mëmã
Tak kòchóm, że jaż zmiéróm.
Za to że w chëczach dobrze je
I za to że cepełkò móm
A że do spikù mùjkô mie
Òsoblëwie, że nie jem sóm.
Mëma mô starã
Bëm wcyg òtmikôł serce swòje
I tczë miôł wiôlgą miarã
Sã dzelił tim, co mòje.
I mëszlã sobie:
Tak wiele òd Ce móm dostóné!
Bëm mógł to czedës Tobie
Chòc w dzélu miec òddóné.
Ny dwaji aùtorzë stwòrzëlë téż „Mëslã
dzecka”, dze: lubiã bëc bliskò mëmë.
W jinym jich dokazu – „Rëbacczim
POMERANIA CZERWIŃC 2014
namienienim” – na wiedno matce òdszedł
syn… Jerzi Stachùrsczi mô robòtã i dlô
mòji mëmczi i dlô kòta – „W sobòtã je
robòta”.
I jesz w dokazach m.jin. Fópczi
Dlô tegò aùtora mëma je téż òjczëzną
– „Òjczëzna”. Napisôł téż „Mòja Më­
ma”, z jaczi są pierszé słowa tegò arti­
kla. Synk spiéwie „Biżónkã dlô mëm­
czi” – do mùzyczi Tomasza Perza. Pitô
sã: widzôł z waji chto mòjã Mëmã?
w „Dze je Mëma?” z mùzyką Jerzégò
Stachùrsczégò. Pòdobné pitanié
w ùtwórstwie tegò duetu je téż w „Jak
blónë”: Dze je Nënka? Ti sami ùtwórcë
napiselë „Deszczkù, pòj”, dze mëma
je z deszczã chmùrą. Jich téż je „Mój
tósz”, dze cos sã mëmie zôs wëleje,
a „Ta scana” w jaczi: Czó! Mëma. Jidã
spac… Stachùrsczi z Fópką zrobilë téż:
„Strzébrzné wieselé”, na chtërnym
Mëmka sã z Tatkã za rãce trzimią,
a „Mëma i Tata”, dze mëma… téż je.
Je hewò jesz jich „Mëmie – chòranka
w pòdzãka”:
Z bëna dzecnégò serca cepłi lëstk, żëczbów gôrzc
Sëlô Wami dzys Mëmkò nen winôszk Wóm
wdzãcznëch dzôtk.
Za bòrénkã piastowanié, dobré słowò pò dniu
złim,
Dozéranié codniowé i czuwanié, czedë spisz...
Mòji Mëmie dzys w môl kwiatów dac chcã nótczi
w lopk zrzeszoné
mòją miłotą...
Pòcałujã Nënkã w rãkã narobiałą i zmãczoną
– niech so òdpòcznie...
Dalek, w żëcô wanodze tej sej smùtk, tam sam
górz.
Dze je chëcz? Dze je Matka? Dze sã pòdzôł dzecny
czas?
Dze je z bratã przecywianié? Chto na pôłnié wòłô
nas?
I naléwô fùl talérz, ùrznie chleba – kòchô nas...
„Mòja mëma przë mie je” i „Mòja mëma
na zymkù” to pòsobné Fópkòwé spiéwë
dlô nômłodszich dzôtk. W „Hamkù”
mëma dô jesc dzeckù. W hip-hopie
„Jidã” mëma dôwno wòła na pôłnié,
a w „Tej pòjma dali” Mëma mù piãc na
mòkro lëmi… W „Bãksu” mëma staje,
bë òdspiewac… bãks. Na Dzéń Matczi
przërëchtowôł „Zamalënił sã mak”, dze
nańdzemë to: kwiôtków w Mëmë swiãto
pònazbiéróm, pòprzënôszóm. W kabaretowim „Pò czôrnëch” czëła mëma sënów
jôch i za nim szła, na to „auka” kwasné
mlékò zbónkã la. Kùreszce w „Marszu
na òstatną drogã” są taczé słowa rozestaniô:
Z Bògã Mëmkò! Ju na mie czas
Hewò płóm mòji swiécë zgasł
Pòsmùcz mie rãką dobrą jak chléb
Smierc je ju krótkò – wnet nie mdã żił
Widzã Mëmkò wid niebnëch bróm...
Lëteraturã
Fopke Tomasz, Piosenki dlô knôpika
i dzéwczątka, piosenki kaszubskie dla
małych dzieci, Wydawnictwo Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego,
Chwaszczyno – Gdańsk 2011.
Fopke Tomasz, Pryczkowski Eugeniusz,
Stachurski Jerzy, Piesnie Rodny Zemi,
ROST, Banino 2003.
Fopke Tomasz, Stachurski Jerzy, Piosenki dlô knôpika i dzéwczątka, 20 piosenek kaszubskich dla najmłodszych,
Wydawnictwo Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, Chwaszczyno –
Gdańsk 2013.
Kaszëbsczi cëdowny swiat, śpiewnik dla
przedszkoli kaszubskich, red. Tomasz
Fopke, Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Zarząd Główny, Gdańsk 2010.
Kirstein Władysław, Roppel Leon, Pieśni z Kaszub, Komitet Wykonawczy
Roku Jubileuszowego Prezydium
Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku, 1958.
Labudda Jaromira, Zôrno mòwë, Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie 2007.
Lecë chòrankò, pieśni kaszubskie, Wejherowskie Centrum Kultury, Muzeum
Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie, 1997.
Nótë kaszëbsczé, pòpùlarné piesnie, red.
Eugeniusz Prëczkòwsczi, ROST, Banino 2008.
Peplińscë Antón i Aleks, Antologia
lëteracczich dokôzów, Gmina Sierakowice 2009.
Pepliński Antoni, Kaszëbë wòłają nas,
kaszëbsczé piesniczczi, Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie oddział gdański,
Gdańsk 1988.
Rãkòpisë piesniów Wacława Kirkò­
wsczégò i Tomasza Fópczi.
45
LITERATURA
Karowa baszta
JERZY SAMP
Jeśli w ogóle zachowały się po niej ślady, to trzeba by ich szukać gdzieś głęboko pod asfaltem jednego z najbardziej
ruchliwych obecnie gdańskich skrzyżowań: Podwala Staromiejskiego i ulicy
Okopowej. Podobnie jak inne fortyfikacje średniowieczne, tak i Baszta Karowa
wzniesiona została z czerwonej cegły,
a w ukrytej pod ziemią części biegły
rozmaite odgałęzienia, były piwnice czy
też kazamaty.
Zabytkowa baszta podzieliła pod
koniec XIX stulecia los wielu innych
budowli obronnych oddzielających
głównomiejskie centrum nadmotławskiego grodu od Starego Przedmieścia.
Przetrwały na szczęście nieliczne XIX-wieczne fotografie ukazujące ogrom
prac rozbiórkowych. Zanim do tego
jednak doszło, stanowiła ona bardzo
istotne ogniwo zachodnich fortyfikacji
dawnego Gdańska. Wznosiły ją tysiące ludzi, ściśle według nakreślonego
planu. Jedni, zanurzeni po pas w mętnej i cuchnącej wodzie, pogłębiali lub
oczyszczali tutejszą fosę. Inni zwozili do
miasta z sąsiednich cegielni furmanki
pełne świeżo wypalonych cegieł. Los
koni zaprzężonych do wozów był nie
do pozazdroszczenia. Ale jeszcze gorzej
mieli ludzie, których zadanie polegało na rozładunku tego budulca. Każdy
z nich toczył przed sobą wyposażoną
w jedno kółko taczkę. Obecność tego
urządzenia na budowie sygnalizowały dźwięki łańcuchów. Każdy bowiem
z robotników przykuty był łańcuchem
do owej taczki. Nad wszystkim mieli
nadzór nie tylko wyposażeni w plany
budowniczowie, ale i bezwzględni pachołkowie miejscy, którzy mężczyzn
ociągających się w pracy boleśnie smagali biczami. Ten prymitywny środek
transportu dawał jednak lepsze efekty
aniżeli rodzaj przytwierdzonego do
Fot. Remus z karą na kościerskim rynku. Fot. AM
46
POMERANIA CZERWIEC 2014
LITERATURA
pleców tornistra, w taczce mieściło się
przecież o wiele więcej cegieł. Do takich
robót wykorzystywani byli więźniowie,
którzy w ten sposób zarabiać musieli na
skromną choćby rację żywności. Chociaż skazańcom ciężką pracę przyszło
wykonywać pod gołym niebem, nie zaś
w nisko sklepionych i ciasnych kazamatach, i z tego miejsca w zasadzie nie było
ucieczki. Niejeden z nich przeklinał dzień
swoich narodzin. Wśród więźniów byli
nie tylko mieszkańcy Gdańska i okolic,
lecz także przybysze z obcych krain. Każdy na swój sposób nienawidził narzędzia
pracy, do którego został przykuty. Rozmaite też nosiło ono nazwy.
W grupie przestępców znajdował się pewien barczysty mężczyzna
zwany Dyrda. Było to wówczas, gdy
stara baszta i inne urządzenia obronne wymagały już reperacji. Człowiek
ów trafił do tutejszej Katowni pod zarzutem napadu na kupców z obcych
stron, którzy przybyli nad Bałtyk po
bursztyn. Czekającego na wyrok Dyrdę, a karano wówczas bardzo srogo za
podobne przewinienia, każdego dnia
rano przykuwano do największej z taczek. Wraz z innymi wyprowadzany
był na budowę pobliskiego bastionu.
Skazańcy zmierzali tam, pchając taczki
po ułożonych na ziemnym wale szerokich deskach, które stanowiły rodzaj
chodnika. Większość użytkowników
tego sprzętu nie znała słowa „taczka”
bądź nie używała wówczas tej nazwy,
chociaż można było go znaleźć w każdym nieomal gospodarstwie na Kaszubach. Tu była to po prostu „kara”.
„Karowano” więc na niej na przykład
torf, obornik czy ziemniaki. Chcąc się
szybko pozbyć niechcianego gościa,
wołano doń: „Karuj mie stąd précz!”.
Udział najprostszego środka transportu musiał być ogromny przy wznoszeniu zachodniego bastionu, skoro
nazwano go „Karowym”. Kary pchane
POMERANIA CZERWIŃC 2014
przez więźniów widocznie tak silnie
wtopiły się w pamięć gdańszczan, że
przeszły na nazwę starej baszty.
Można się tylko domyślać, co przeżywał wspomniany Dyrda. Z jego perspektywy wszystko wydawało się beznadziejne. Na dole własnym trybem żyło
bogate i ludne miasto portowe. Słychać
było śmiechy dzieci, odgłosy gawiedzi,
majestatyczny dźwięk dzwonów i śpiew
cieszących się wolnością ptaków. Tu zaś
wciąż jeden i ten sam dźwięk szuranego po ziemi łańcucha łączącego taczkę
i łydkę skazańca. Na domiar złego owo
jedyne drewniane kółko, które ledwie
utrzymywało cały ciężar, niemiłosiernie
skrzypiało. Dyrda chcąc nie chcąc, słyszał
ustawicznie w wydawanym przez nie
odgłosie słowa: „zawsze nigdy, zawsze
nigdy”. Tłumaczył to sobie w ten sposób,
że kara przypomina mu, iż pokuta, na
którą został skazany przez sąd, trwać
będzie zawsze, nigdy się nie skończy.
A jednak nastał taki dzień, w którym
wszystko się odmieniło. Gdańszczanom
broniącym właśnie z ogromnym poświęceniem honoru i tronu polskiego
króla Stanisława Leszczyńskiego zaczęło brakować ludzi. Oblężone miasto
bombardowały wojska Augusta II Sasa.
W końcu broniący się musieli rozkuć
z kajdan najbardziej rosłych i silnych
więźniów – tak przynajmniej potem sobie opowiadano w mieście nad Motławą.
Był wśród nich i Dyrda, który na pamiątkę tamtego wydarzenia zabrał ze sobą
drewniane, zniszczone zębem czasu
kółko swojej kary. Uwolniony, nastawiał
dzielnie pierś przed atakami wroga. Dał
się poznać jako jeden z najbardziej zasłużonych obrońców króla. To on, gdy już
wszystko zdawało się stracone, doradził
polskiemu monarsze, by w chłopskim
odzieniu uciekał na łodzi z oblężonego
miasta do Kwidzyna.
Dzielny Dyrda odzyskał więc upragnioną wolność. Do kaszubskiej wioski,
skąd pochodził, zdążyła już dotrzeć
wiadomość o jego zasługach, zanim
on sam zawitał w rodzinne progi. I na
pamiątkę, i ku przestrodze ścianę starej checzy, gdzie żyła potem długie
lata jego rodzina, zdobiło drewniane
kółko, tak ściśle związane z gdańską
Basztą Karową. Traf chciał, że kiedyś
zaszedł w te strony znany wielu Kaszubom Remus. On także pchał przed
sobą całe nieomal życie drewnianą
karę. Nie był do niej wprawdzie przykuty łańcuchem, lecz z przedmiotami,
które rozwoził jako domokrążca, łączył
go szczególny rodzaj więzi. Najbardziej
cenił i zachwalał innym książki pisane po polsku a wydawane najczęściej
w toruńskiej oficynie Fiałka. Dostrzegłszy przytwierdzone do ściany kółko,
wymienił je na jakąś książeczkę o św.
Genowefie i przytwierdził do własnej
kary, a to, które dotąd mu służyło, zawiesił na miejscu pamiątki po Dyrdzie.
Życiu oraz przygodom Remusa
swoją najwspanialszą powieść, napisaną w rodnej mowie, poświęcił inny
wielki Kaszuba Aleksander Majkowski.
Nie odnotował w niej jednak pewnego epizodu z życia tytułowego bohatera. Oto któregoś razu przemierzając
kolejne pustkowie, kółko jego zużytej
kary zaczęło niemiłosiernie skrzypieć.
Mężczyzna pokonujący wyboistą ścieżkę zdawał się coraz wyraźniej słyszeć
w owym odgłosie słowa: „zawsze nigdy,
zawsze nigdy”. Tamte dźwięki miały się
okazać prorocze dla całej kaszubszczyzny. Wprawdzie po gdańskiej Baszcie
Karowej oprócz całkiem opacznie przez
wielu objaśnianej genezy nazwy nie
ma nawet śladu (podobnie jak po kółku od kary), to jednak Remusowa idea
zwyciężyła. Dziś i taczka, i jej właściciel
mają swój pomnik na rynku w Kościerzynie. Remus ze swoją karą zdają się
nam przypominać: „zawsze tu byliśmy,
nigdy stąd nie odejdziemy”.
47
TRADICJE STÔRÉ I NOWÉ
Majówka kòl
Tuszkòwsczi Matczi
Czej 3 maja, w swiãto NMP Królewi Pòlsczi, probòszcz lëpùsczi parafie ksądz Jan Òstrowsczi
rôcził parafianów na majówkòwą szpacérã do Tuszkòwsczi Matczi, wiele nielëpùszanów mëslało,
że jidze ò nawiedzenié jaczégòs tuwòtészégò môla kùltu. Placu, w chtërnym mòże stoji kapelka ze
sztaturką Matczi Bòsczi, zwóny na skùtk cëdownégò wëdarzeniô Matką Tuszkòwską. Tim barżi,
że òstało zôpòwiedzóné òdprawienié tam majewégò nôbòżeństwa. Timczasã célã parafialno-gminowi szpacérë béł pòmnik rodë, wnetka 300-latnô chòjna, jak to sã gôdô „òczkò w głowie” gminë.
M AYA G I E L N I A K
Legeńda
Mô przez 30 m wësokòscë i òbjim
3,2 m. Czile lat temù w òglowòpòlsczim
kònkùrsu pismiona „Przegląd Leśniczy” na
nôgrëbszé pòmnikòwé drzewò zajimnãła
28. plac na 264 zgłoszoné drzewa. Niedôwné badérowania wiekù tegò pòmnika
nôtërë pòkôzałë, że mô kòl 280 lat.
Mô téż swòjã legeńdã. Pòdług ni
dôwno temù, pózną jesenią, w môlëznie
Tuszkòwë ùmarła nôstarszô białka, chtërną zwelë Tuszkòwską Matką. Trëma z całã
ùmarłi bëła wiozłô przez las, wòzã zaprzigłim w wòłë, w czerënkù lëpùsczégò
smãtôrza. W żałobnym kòndukce brała
ùdzél całô wies. Nôbòżné spiéwë pòmión
niósł pò całim lese. Czej doszlë do pół drodżi, ùczëlë snôżi i głosny spiéw ptôcha.
Béł tak głosny, że wërzasłé wòłë zaczãłë
ùcékac, a zark z całã spôdł na zemiã.
Lëdze ùznelë to za znak, że ùmarłô chce
bëc zachòwónô w tim prawie placu. Na ji
grobie wërosła chòjna, jakô z rokù na rok
robiła sã grëbszô i wëższô. Na wdôr tegò
wëdarzeniô i na tczã ùmarłi nazwelë jã
Tuszkòwską Matką.
Rodzy sã tradicjô
Nadzwëkòwé, wërosłé nad całi òkòlny
las drzewò je jednym z nôwôrtniészich
òbiektów gminë Lëpùsz. Jé célã kòłowëch
stegnów i familijnëch szpacérów. Mô
Òdj. M. Mielczarek
48
téż swój môl w parafialno-gminowëch
òbchòdach trzecomajewégò swiãta.
Jistno jak łoni chãtnëch na majówkòwą,
rodzëznową wanogã do pòmnika rodë
Tuszkòwskô Matka nie felowało.
Aùtobùs pôrã razy jezdzył midzë
Lëpùszã a Płocycznã, tak żebë kòżdi,
chto leno chce, mógł w parafialno-gminowi majówce wząc ùdzél. Latos zebrało sã wiãcy jak 300 lëdzy! Żebë mòżna
bëło czestno òdprawic zôpòwiedzóné
majewé nôbòżeństwò, w procesji lëdze
nieslë sztaturã Matczi Bòsczi Fatimsczi.
Ksądz probòszcz sóm prowadzył parafianów przez las, bëłë spiéwóné marijné
i pielgrzimkòwé piesni. Atmòsfera fùl
redotë. Wiele szło piechti, ale nié felowało téż kòłowników. Pò òdprôwionym
pòd Tuszkòwską Matką nôbòżeństwie,
jak sã słëchô na majówce, rozeszła sã
pôcha swójsczégò kùcha ùpiekłégò
przez Kòło Wiesczich Gòspòdëniów
a téż kawë i grillowónëch kôłbasów,
jaczé pòdôwelë ùczãstnikóm przedstôwcowie Parafialny Radzëznë. Na specjalno do te przërëchtowónym môlëkù
òstałë pòsadzoné kaù­kasczé jedlënë.
Nikòmù sã nie przikrzëło. Dozdrzeniałi pilë kawã, sadzëlë drzewka, gôdelë.
Dzecë bëłë zajimniãté grama i zôbawama przërëchtowónyma przez lëpùsczi
òstrzódk kùlturë. Wëzdrzi na to, że familijnô, parafialno-gminowô szpacéra w dniu
3 maja stónie sã lëpùską tradicją i bãdze
miała stałi môl w tuwòtészim kalãdôrzu.
Tłómacził DM
POMERANIA CZERWIEC 2014
Święto szkoły w Motarzynie
Dyrekcja szkoły oraz lokalna społeczność
zorganizowały Święto Szkoły Podstawowej im. Leśników Polskich w Motarzynie.
Na uroczystości obecni byli m.in. Eugeniusz Dańczak – Wójt Gminy Dębnica Kaszubska, liczni leśnicy oraz nadleśniczy
nadleśnictwa Leśny Dwór Janusz Adam
Sterczewski. Nadleśnictwo Bytów reprezentował Krzysztof Rudnik. Przybyli również zaproszeni dyrektorzy okolicznych
szkół, dyrektorka Domu Kultury w Dębnicy
Kaszubskiej Anna Pietrzak, sekretarz gminy Iwona Wójcik, przewodnicząca Rady
Rodziców Aldona Peplińska i sołtyska Urszula Rączka. Obecni byli rodzice, nauczyciele, pracownicy, wszyscy uczniowie oraz
przedszkolaki. List okolicznościowy przesłał poseł RP Zbigniew Konwiński.
W części artystycznej zaprezentował
się Kaszubski Zespół Dziecięcy Jantar.
Grupa ta istnieje od 2003 roku. Została
założona przez dyrektora szkoły Gabriela
Konkela, który prowadzi zajęcia z dziećmi
i układa choreografię. Nad muzyczną stroną czuwa Agnieszka Musiał – nauczycielka
muzyki w szkole. Podczas wyjazdów organizacyjnie zespół wspomaga Wiesława
Konkel. Jantar wielokrotnie występował
w środowisku lokalnym, a także m.in.
w Krakowie (przed kardynałem Dziwiszem) oraz w Sopocie na scenie przy molo.
Zespół zdobył m.in Grand Prix (w kategorii
dziecięcych zespołów folklorystycznych)
na VIII Pomorskim Przeglądzie Zespołów
Folklorystycznych, Biesiadnych i Kapel Podwórkowych im. św. Andrzeja w Debrznie.
W ciągu 10 lat przez grupę „przewinęło
Fot. Z.B.
się” ok. 80 dzieci. Piękne stroje uszyła Elżbieta Kseniak, a wyhaftowały je Beata
Komar, Kazimiera Lehmann, Katarzyna
Owczarek i Anna Zynda. Trzeba nadmienić, że wszyscy wyżej wymienieni, na
czele z dyrektorem szkoły, angażują się
społecznie na rzecz tego zespołu. Specjalnymi gośćmi była grupa z Turcji:
10 dzieci ze swoim dyrektorem i nauczycielką. Szkoła w Motarzynie od września
2013 roku realizuje program Comenius
Partnerskie Projekty Szkół. W ramach
projektu uczniowie z Turcji goszczą 10 dni
w Polsce, a następnie dzieci z Polski, z zespołu Jantar, przebywają w szkole w Turcji.
Podczas pobytu w Polsce tureccy i polscy
uczniowie wspólnie uczestniczą w przygotowanych prezentacjach, dyskusjach
i prelekcjach oraz zawodach sportowych.
Zwiedzają ciekawe miejsca, m.in. podziwiają 700-letnią lipę w Motarzynie, odwiedzają izbę regionalną, elektrownię wodną
i leśniczówkę w Gałęźni, jadą do Łeby na
ruchome wydmy i do parku dinozaurów.
Pływają też kajakami po Jeziorze Głębokim.
Podczas święta szkoły dzieci z Turcji
w regionalnych strojach wspaniale zaprezentowały swoje tańce regionalne. W dalszej części uczniom wręczono nagrody za
osiągnięcia w szkolnych konkursach. Na
zakończenie dzieci zaprezentowały spektakl teatralny, bajkę „O czerwonym Kapturku”. Po części artystycznej goście spotkali
się na poczęstunku w świetlicy szkolnej.
W tej motarzyńskiej szkole od września 2013 roku dzieci uczą się języka kaszubskiego. W początkowym okresie było
ich 28, obecnie około 40, od przyszłego
roku szkolnego będzie ich jeszcze więcej,
bo rodzice wciąż składają nowe wnioski.
Nauczyciel, który je uczy kaszubskiego, to
Gerard Gawin, członek zarządu ZKP Sulęczyno. Uatrakcyjnieniem zajęć są wyjazdy
do miejsc związanych z historią i kulturą
Kaszub. W budynku starej szkoły istnieje
Izba Regionalna, której zbiory wykorzystywane są w pracy dydaktycznej miejsce
to często odwiedzają turyści i goście.
Szkoła podstawowa w Motarzynie istnieje od 1945 roku, a w roku 2008 przyjęła
imię Leśników Polskich. Z powodzeniem
realizuje swoją misję, jaką jest kształcenie umysłów i serc, wychowując dzieci
mądre i dobre, rzetelnie przygotowane
do dalszych etapów nauczania. Szkoła
współpracuje z nadleśnictwami Bytów,
Leśny Dwór i Łupawa, z Kołem Łowieckim „Knieja” i „Ryś” oraz z Parkiem Kraj­
obrazowym Dolina Słupi
Zbigniew Byczkowski
OPINIE, KOMENTARZE, RELACJE
CZEKAMY NA TWÓJ LIST
POMERANIA, ul. Straganiarska 20–23, 80-837 Gdańsk, e-mail: [email protected]
POMERANIA CZERWIŃC 2014
49
ROZEGRACJE / Z KOCIEWIA
Ùcecha i bùsznota
Westrzédnokaszëbsczi kùczrowie zaczãlë sezón. Za nama pierszô kòniarskô impreza „Wiśta Wio”
w Òstrzëcach.
M AT É Ù S Z B Ù L L M A N N
Nôgłosni òb czas miónków bëło ò bracynach Kùpprach z Kòlana. We wszëtczich
kònkùrencjach dobëlë razã dzesãc
czelëchów. Szło nama jaż za dobrze – gôdô
ze smiéchã Pioter Kùpper. Bëło bëlno,
chòc jesmë sã nie rëchtowelë do ti rozegracji
– pòdczorchiwô młodszi z bracy Arkadiusz.
Jezdzymë na kòniach i jesmë kùczrama ju òd
môłégò, a naje kònie znają tã trasã – dodôwô.
Biôtka szła w sztërzech kòn­kù­ren­cjach.
Trzë z nich bëłë richtich dlô kòniarzów.
Pierszô zanôlégała na nëkanim briczką.
Kùczer mùszôł dojachac do stołu, jaczi béł
kòl drodżi, pòmòcnik zeskakiwôł, wëpijôł,
co nalôzł na stole, dali jachalë do jezora,
brelë wãbórk wòdë i slalomã wrôcelë do
metë. Na kùńc sãdzowie sprôwdzelë czas
i kùli wòdë ùdało sã przëwiezc.
Jinô kònkùrencjô pòlégała na
wòże­n im wòdë szlupą. Mést starszi
Kaszëbi jesz pamiãtają, co to je, a młodszim ju tłomaczã: szlupa mô sztôłt
môłëch saniów ò szeroczich szlizach,
w gòspòdarce bëła ùżiwónô òb całi rok
do wòżeniô np. miechów z bùlwama.
Ùczãstnicë rozegracji w Òstrzëcach
mùszelë dojachac szlupą do jezora a tam
nafùlowac beczkã wòdą i wrócëc na
plac, z jaczégò wëjachelë.
Trzecą kònkùrencją béł biég
z kò­­niã (bez sodła) trzimónym za ùzdã.
W pòłowie drodżi mùsz bëło wskòczëc
na zwierzã i na òklep dojachac do metë.
W czwiôrtëch miónkach mógł wzyc
ùdzél kòżdi. Sygło cësnąc balotã słomë
na drabiniasti wóz. Òkôzało sã równak,
że nie je to taczé letczé zadanie i ùdało
sã blós czile ùczãstnikóm. Wôżniészô òd
mòcë bëła dobrô technika.
Letnicë pòdczorchiwelë, że wszëtczé
kònkùrencje bëłë baro szpòrtowné. Niejeden z pòmòcników òb czas miónków
kùńcził biôtkã zalóny wòdą abò ùczapóny
pò przecygniãcym pò zemi przez kònia.
Ale spòkójno – nikòmù nick sã nie stało.
Dlô kùczrów z òkòlégò Òstrzëców
impreza „Wiśta Wio” to przédno bëlnô
zôbawa, ùcecha. Równak wzérającë na
nich i słëchającë gòrącëch kôrbiónków
z sãdzama, mòżna sã doznac, że dobëcé w ni
to òrądz do bùchë. Kòżdi chce bëc pierszi
i ùdokaznic, że prawie jegò kònie są nôlepszé. Rozegracjã jak wiedno przërëchtowôł
Ùrząd Gminë w Somòninie w wes­pół­
robòce z môlowima kùczrama. To prawie
ti òstatny sami na swòjich pòtkaniach
rëchtëją regùlamin. Pòstãpné miónczi
ju wnetka, tim razã w Szimbarkù, gdze
òkróm kònkùrencjów znónëch z „Wiśta
Wio” mdze téż parada briczków i wòzów.
O Bożym Ptaszniku
Z Y TA W E J E R
Mówjó, że to było wew dolinie Tybru
chdzieś wew krajinie łumbrijski, jinsze
gadajó, że wew drodze zez Counaio do
Bewagno. Śłanti Franciszek szet ji słuchał głosóf ptasziskóf, ji sia srodze dziwował, że na kożdim zez drzewóf było
jych o wjele za wjele. Tedi łón sia dó
niych ozwał: „Pozdrawjóm Was, ptaszki,
moje braciszki!”. Ji na tan głos pszifrujnyło jych eszcze wjanci. Franciszek polas
na polana, a ptasziska obsiedli wszitke
gałanzie – ji te dicht wisok, ji te nisko,
a najwjanci łusiedło prosto na ziamni
wew śroćku trawiastych kampóf. Ptaszyska zamnilkłi ji dicht na sztorc czekeli na słowa wandrofca. Tedi bjydaczina
zez Asyżu mówji: „Braciszki moje, ptaszki kolorowe, bańdzta pochwalóne – ji
sia nisko łukłónił dookoła – za to, że tak
50
wdziancznie chwalita Pana swoim śpsiywam. A chwalita Go za to, że zawdy ji
wszandi, ło kożdi porze dnia ji roku,
nad wodami, wew lasach możeta sia
do woli wywrzeszczyć, wikrziczyć, to je
żam chciał rzec: wiśpsiywać. Dziankujta
Jamu, że ło świcie wjidzita zorza, że mata
nat sobó cziste niebo, a pot sobó zielóne
łódki, a jesianió złote wjerzchołki drzewóf”. Mówjył tak radośnie, a lekutki wjater rozwjywał jego włosi, ji sia dziwował
tamu skrzidlatamu bractwu. „Bańdzta Stwórci wdzianczne za ta swoboda
wew przestworzach, za dolini ji góri, za
drzewa, we chtórnych nandzieta schrónianie ji możeta lepsiyć słoje gniazda. Za
to wszitko śpsiywejta Jamu modlitwi”.
Łón długo eszcze gadał a gadał ło tim,
żebi chciał, cobi ludziska byli podobne do
ptaszantóf. Kedi skończył ta gatka, łucziniył nade ptasió gromado znak krzyża.
A tedi te wszitke jego pszijaciołi naczani
przecudne śpsiywanie. Łot tego czasu śł.
Franciszka nazweli Bożym Ptasznikam.
Ptaki sia zozlejciałi na wszitke stroni śłata, ale do dzisia możim jych spotkać wew
kaszubskich łurocziskach ji wew zaroślach jazioróf, ji w borach kociewskich,
wew dolinach łurokliwych rzykóf Wdi ji
Wjerzici. Stare ludzie to furt prawjó, że śł.
Franciszek eszcze durch chodzi po polach
ji łókach, pszi strumnianiach ji gada ze
sfojimi ptasimi pszijacielami. Póno durch
da sia czuć ty ptasie rozmowi! Ja miśla, że
jak bandzie lato, to mi pudzim słuchać, czi
to abi je prawda. Jak go spotkómi, to Wóm
powjami na drugi rok, co żam słyszeli!
Jano musim jiść cicho, na palcach, żebi
ptasziskóf nie wystraszyć, bo tedi bandzie
po fertichu. Obaczim, co sia da zrobjyć!!
Rózalija
Tekst w gwarze
kociewskiej, w pisowni Autorki.
POMERANIA CZERWIEC 2014
Sztefón Bieszk. Wiérztë
Latos mijô 50 lat òd smiercë Sztefana Apòlinarégò Bieszka. W tim numrze najégò cządnika wspòminô gò Kadzmiérz Òstrowsczi, chtëren miôł leżnosc czile razy pòtkac tegò
wiôldżégò lubòtnika kaszëbiznë, wespółzałóżcã Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô, drëcha
młodokaszëbów, jaczim czãsto pòmôgôł. Jakno ùtwórca S. Bieszk je znóny przédno dzãka
ksążce Sonety kaszubskie. Hewò pôrã dokazów z tegò prawie tomikù (w dzysdniowim pisënkù
pòdług: Dzëczé gãsë. Antologiô kaszëbsczi pòezji, Region, Gdiniô 2004).
I (Mòje Kaszëbë)
XIII (Lorentz 1898 r.)
Kaszëbë, Mòrze! Mie na wënëkanim
Wa jesta w tësznym smùtkù czej melodiô.
Ò, lasë mòje! Ùrzmë! – Słodszé miodu
Je wdarzëwac ë serce mirno manic…
W Smôłdzënie ju wëdżinã Kaszëb gôdczi.
Jich strodné ksążczi zbëté – wespòlu w zarkach!
Le jednégò nalôzł Lorãc stetczégò starka:
Slédny béł bëlny Kaszëba we wsë Lôtczi.
Kò, we mie są mòji zemi ùrodë
Tak niezabëczno snôżo wëkùmané,
Ë cëszny bór, jezór nëch trójnëch płanié,
Dobrotné, czësté, wë kaszëbsczé wòdë…
Młodi uczałi bôczno za nim słusze,
Sedzącë wiedno bënë starkòwi kôtczi,
I co jemù òstatny Słowińc swiôdczi
Smùtny testamańt dôwny mòwë pisze.
Że co le zawrzã zdrok na cëzą tu wej
Tã zemiã – nade mną ju czejbë tãcza
Blôsk mòji krôjnë, lubòtny, wëpłiwô.
Wami do grobù jic, nié na zabëcé.
Òn gôdô, jô dóm grobiszcze wóm wieczné.
I co wa sedza w zôcemkù za żëcô,
I zôs mòdrawô piesnia w dëszë zwãczi,
Przëzéw miłotë, co jã nicht nie czuwô,
Le serce sëna – òd daleczi nënczi.
W nôùczi widze mdzëta – niezabëczny.
Òstatny Lôtczón – stôł sã wiôldżi òrądz:
Z jegò cemny kùlë rzozy słôwa: – Lorãc.
1934
LEKTURY
widzałé radio na Kaszëbach
800 000 słëchińców na Pòmòrzim
dzéń w dzéń wôżné wiadła
twòja òblubionô mùzyka
pòzdrówczi ë kònkùrsë
Kawały z brodą… zbyt modelowaną
Podczas niemal każdego spotkania Kaszubów po wymianie powitań i podaniu sobie najważniejszych wiadomości
pojawia się moment, kiedy rozmówcy
zaczynają pòdkarbiac. To względnie
nieszkodliwe działanie przeistacza się
niekiedy w jawną i dosadną krytykę
osób czy zdarzeń. Bywa jednak i tak, że
pòdkôrbianié przechodzi w opowiadanie
dowcipów lub żartobliwych humoresek,
które bardziej bezpośrednio wyrażają
emocje, styl myślenia i świat wartości
opowiadaczy. Stąd zaś blisko do różnego typu kawałów, dowcipów, żartów,
historyjek, anegdot i gadek, które mają
na Kaszubach swoich mistrzów w ich
opowiadaniu.
Kiedy się bierze w rękę książkę Jerzego Hoppego Gôdczi wùje Léòna, początkowo można odnieść wrażenie, że będziemy mogli się zapoznać z różnymi typami
kaszubskiego żartu. Bardzo szybko okazuje się jednak, że ściśle kaszubskiego
typu humoru tutaj nie za wiele, a najlepsze chyba dowcipy zbioru wywodzą
się z tradycji żydowskiej, tyle że zostały
opowiedziane po kaszubsku. Oczywiście
mógłby ktoś zauważyć, że nie istnieje
coś takiego, jak „narodowość” żartu, że
przecież prawdziwie zabawna historyjka
wywoła uśmiech u każdego mieszkańca
globu, a w związku z tym domaganie się
etniczności w dowcipach jest nieporozumieniem. To tylko częściowa prawda,
ponieważ istnieje jednak typ humorystycznych form wyrazu, które właśnie
są typowe jedynie dla określonej grupy
narodowej czy społecznej. Stąd właśnie
się wywodzi szmonces żydowski, dowcip francuski czy angielski typ humoru.
Dlatego więc chciałoby się, aby w zbiorze Hoppego więcej było odkrywania
kaszubskiego typu żartu, mniej zaś adaptowania kawałów z brodą lub – jak się
to teraz mówi – zapodawania sucharów.
POMERANIA CZERWIŃC 2014
Gôdczi wùje Léòna mają sześć części,
które zogniskowane zostały według haseł-tematów: Żëcé wkół nas – przódë i terô,
Òni a òne, Naszé pòcéchë, Ach, ta pòlityka!,
Kłòpotë z mòwama oraz Gôdczi cotczi
Trudë. W każdej z grup zawarte są mini­
opowiastki, które bądź przypominają
anegdotę, bądź są dowcipem podanym
w zwarty i krótki sposób. Co do drugiej
z wymienionych form nie ma tutaj potrzeby analizować czy streszczać żartów,
ponieważ ich efekt komiczny prawie
zawsze polega na budowaniu dialogu,
w którym rzeczywistość została przedstawiona zaskakująco i humorystycznie.
Natomiast pierwsza z technik opowiadania jest warta komentarza z powodu
struktury wypowiedzi, którą Hoppe
stosuje konsekwentnie i z pewnym zacięciem ideologicznym. Otóż dłuższa
anegdota pojawiająca się w zbiorze pisarza-satyryka z Rumi ma trzy części kompozycyjne. Pierwsza to wprowadzenie,
które wywołuje temat z rzeczywistości
zewnętrznej i kojarzy go ze światem
wyrażonym później w dowcipie. Następnie pojawia się przytoczenie owego
dowcipu, cytowanego niekiedy z innego
źródła lub zasłyszanego od pobratymców. I wreszcie przychodzi czas na podsumowanie anegdoty, które wyłuszcza
i tłumaczy znaczenia, aktualizując je do
sytuacji doświadczanej przez narratora
i słuchacza/czytelnika. Trochę to przypomina chęć zawarcia w jednym utworze
składników oraz efektów felietonu i żartu. Jednakże, jeśli można było zaakceptować taką tendencję w ramach tekstu
gazetowego, to już w przypadku obcowania z drukiem zwartym zaczyna ona
irytować swoją powtarzalnością.
Czytelnicy poszukujący nieskomplikowanej rozrywki powiedzą, że literaturoznawcze omawianie dowcipu
z pewnością odbiera mu walory lekkości, zaskoczenia i odkrywania nowego
wymiaru świata. Jednakże warto wiedzieć, że z drugiej strony takie właśnie
postępowanie pozwala zrozumieć, jak
to się dzieje, że niektóre żarty wciąż
są śmieszne, a niektóre przestają nimi
być. Wybrane mechanizmy zjawiska
atrakcyjności lub „zwietrzenia” humoru
można prześledzić na przykładzie tomu
Hoppego. Oto jeśli przyjmiemy, że formy
komizmu dają się hierarchizować, szeregować w porządku genologicznym czy
na planie poetyki, to możemy w takich
porządkach umieścić także propozycje
z książki Gôdczi wùja Léòna. Oto bowiem
trzymając się procesu historycznego
literatury kaszubskiej i zawartej w niej
humorystyki, opowiadacza w tomie
anegdot Hoppego trzeba umieścić jako
kontynuatora powiastek Derdy i niektórych felietonów Gùczowégò Macka.
Niestety dla dzisiejszego czytelnika nie
zawsze realia pozytywistyczne czy międzywojenne, które czyniły zabawnym
humor Derdowskiego i Labudy, są wsparciem w roku 2014. Dawniej można było
sobie dworować z Prusaków lub „bosych
Antków”, gdyż kontekst i znaczenia
były powszechnie znane. Lecz czy i dzisiaj jest to jeszcze nośne? Trochę lepiej
bywa już w chwilach, kiedy Hoppe sięga do realiów powojennych, do pełnego
groźnego absurdu socrealizmu, polityki
obozu państw socjalistycznych, owych
żartów o milicjantach, partii i do zaiste
niepowtarzalnych dowcipów o Polaku,
Rusku i Niemcu… Ponieważ niektóre
z owych paradoksów „słusznego” systemu władzy przestały istnieć dopiero
w 1989 roku, wciąż można się śmiać z ludzi i faktów tamtych czasów. Choć znowu… przecież dla dzisiejszych trzydziestolatków, to zamierzchła przeszłość…
Dla kogo zatem pisane są owe żarty
z żydowską mądrością życia codziennego, z prostą a dosadną umiejętnością
wypowiadania swojego zdania Górali,
czy śmieszno-smutnymi drwinkami ze
53
LEKTURY
Stalina lub Gomułki? Najgorsze zaś są
wtręty moralizatorskie narratora-wuja Leona, jak to niegdyś było dobrze,
a dzisiaj następuje powszechny upadek
obyczajów, co ma wdzięk historyjek
taksówkarza zabawiającego pasażera.
Oczywiście rozumiemy, że kreowany
przez Hoppego wuj Leon nie jest młodym i błyskotliwym żartownisiem, lecz
doświadczonym życiem, ironizującym
sześćdziesięcio- czy siedemdziesięciolatkiem, lecz mimo to, czy ten typ opowiadania dowcipów jeszcze śmieszy? Te
stawiane tutaj pytania są zasadne także
i wobec tego, że wszak mamy dziś na kaszubskim rynku księgarskim takie zbiorki, jak: Eugeniusza Pryczkowskiego Bëlny
szport wiele wôrt czy Romana Drzeżdżona
i Tomasza Fopkego Kôrbiónka, a i jeszcze
kilka innych przykładów by się znalazło… W tych tomikach mamy przecież
humor zdecydowanie bardziej świeży
i atrakcyjny…
Tym, co uważam za prawdziwie ciekawe w zbiorze Hoppego, jest chęć odzwierciedlenia kaszubskiej mentalności
poprzez dowcip. Właśnie w owych partiach książki pojawiają się dialogi, które
wybrzmiewają niczym z zasłyszanej rozmowy w karczmie przy piwie, z pociągu,
którym się wraca z pracy, lub z sąsiedzkiej
rozmowy toczonej gdzieś w zagrodzie.
Te momentami dosadne żarty biorą sobie
na cel zarozumiałych polityków, podłych szefów czy zwykłych kombinatorów. Wyziera z nich kaszubsko-chłopski dystans do tych, co innych ludzi
traktują z wysoka. To mądrość ludzi,
którzy przeżyli czasy pruskiego zaboru, nadgorliwych urzędników sanacji
dwudziestolecia międzywojennego,
wreszcie udawany dobrobyt socjalizmu.
Żartujący Kaszubi już dawno „przerobili” poprawność polityczną, zareagowali
na turyzm, a nawet na gender. Ich dowcipy nie zawsze są najwyższego lotu,
potrafią być „przaśne”, obsceniczne czy
niemal wulgarne. Nie zawsze świadczą
o wyrafinowanym poczuciu humoru. Ich
siła tkwi jednak w specyficznym sprzeciwie wobec miastowych, tych z Berlina
lub Warszawy, ludzi nieautentycznych
i niezaradnych życiowo. Wiejskość dowcipu kaszubskiego bezwzględnie obnaża
głupotę i pychę, pośrednio wychwalając
zdolność do adaptacji, spryt i przenikliwość mieszkańców Pomorza.
54
Najambitniejsze w zbiorze Hoppego,
a przy tym wciąż pozostające w obrębie humoru, są te anegdoty, w których
istnieje nuta kaszubskiej dumy i samoświadomości. Poświęcony jest tej kwestii
jeden z rozdziałków zbioru, związany
z odwagą mówienia po kaszubsku oraz
odważnego wyrażania swej miłości do
tatczëznë. Ujawniają ją zwykli ludzie,
potrafią wyrazić księża, natomiast ci,
którzy się z tego wycofują, nie zasługują na szacunek, a raczej na drwinę. Widać tutaj, że Hoppe potrafi zażartować
z samych Kaszubów, z ich oportunizmu,
wygodnictwa i bierności. Autor gadek
jest zatem gotów zdystansować się do
niektórych cech charakterologicznych
swej społeczności i pozwala sobie na
krytykę. Szkoda, że tak mało tego typu
form. Szpòrtë mùszą bëc!
Daniel Kalinowski
Jerzy Hoppe, Gôdczi wùje Léòna, Region, Gdynia
2013.
U źródeł kaszubskiego ruchu oporu
Jest kilka powodów, dla których można
uznać ogólnopolską organizację konspiracyjną z okresu okupacji hitlerowskiej
Komendę Obrońców Polski (KOP) za ważną dla kształtowania się ruchu oporu na
Kaszubach. Przede wszystkim jej organ
prasowy „Polska żyje”, drugie w kolejności pismo podziemne w okupowanej
Polsce, osiągnął taką pozycję i nakład, że
jesienią 1939 r. docierał nawet „na teren
północnego Pomorza”, czyli na Kaszuby.
Słowo „nawet” jest jak najbardziej adekwatne do sytuacji, w jakiej znalazły się
Kaszuby na początku hitlerowskiej okupacji. Odcięte granicą od Generalnego
Gubernatorstwa, poddane zostały przerażającemu terrorowi i wszechobecnej
germanizacji. Okupanci niszczyli wszelkie przejawy używania języka polskiego,
za posługiwanie się nim groziły surowe
kary. Docierająca na ich obszar gazetka
„Polska żyje” była jednym z nielicznych
ówczesnych łączników z innymi regionami Polski, także umożliwiających kontakt z żywą polszczyzną, odbieranym
jako wezwanie do niepoddawania się
polityce najeźdźcy. Najlepiej o znaczeniu
tego konspiracyjnego pisma w naszym
regionie mówi fakt, że gdy dotarło ono
do Wejherowa, działacze jednej z najwcześniej założonych kaszubskich organizacji podziemnych „Pomoc Polakom”
zmienili jej nazwę (na przełomie 1939
i 1940 r.) na „Polska żyje”. Z kolei na terenie Chojnic i okolicznych wsi jedną
z pierwszych powstałych organizacji
konspiracyjnych była samodzielna komórka KOP, której aktywnym członkiem
był między innymi Bernard Szczęsny,
przyszły prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego.
A zatem także jeśli się patrzy z kaszubskiej, regionalnej perspektywy, to
dobrze się stało, że wyśmienity znawca
problematyki okupacyjnej Andrzej Gąsiorowski poświęcił swoją najnowszą
książkę właśnie tej organizacji. Jego
publikacja, zatytułowana Komenda
Obrońców Polski. Okręg Pomorze, została
podzielona na pięć problemowych rozdziałów, które są poświęcone ogólnej
charakterystyce KOP-u (cele, struktura,
kierunki działalności), Okręgowi Pomorskiemu KOP-u (tutaj najwięcej informacji
z terenu Kaszub), akcji likwidacyjnej gestapo i losom członków KOP-u po aresztowaniu oraz miejscu KOP-u w Polsce
podziemnej. Jest to więc pierwsza pełna
monografia tej organizacji, podparta nie
tylko licznymi opracowaniami i źródłami historycznymi, ale też wieloletnim
doświadczeniem i wiedzą autora, który
wcześniej m.in. współtworzył pomnikową publikację o Gryfie Pomorskim, na
temat pomorskiego podziemia. Należy
jednak żałować, że jak można domniemywać, jej wydaniu towarzyszył znaczny pośpiech, stąd między innymi dwa
biogramy tej samej osoby (s. 92 i 93).
Niewątpliwie prezentowana książka
stanowi cenną pozycję dla wszystkich
zainteresowanych historią ruchu oporu na Pomorzu, jednak jeszcze bardziej
chciałbym ją polecić tym uważnym
czytelnikom, którzy pragną poznawać
dzieje w różnych odcieniach, nie tylko
w czarno-białych barwach, zauważać
ich niejednoznaczność, dostrzegać ludzkie emocje i słabości, niekiedy paradoksy ludzkich losów w tyglu historii. Dla
takich czytelników omawiana książka,
mimo jej naukowego charakteru, może
być prawdziwą gratką. Bo czyż inaczej
można nazwać wzmiankę o dwóch
POMERANIA CZERWIEC 2014
LEKTURY
przyjaciołach i działaczach przedwojennego Związku Strzeleckiego, Polaku
i Niemcu, którzy spotkali się w czasie
okupacji w tragicznych okolicznościach,
gdy ten drugi, wówczas już funkcjonariusz gestapo, przyszedł aresztować
konspirującego Polaka. Inna, podobna
historia miała odmienny finał. Niemiec,
kolega z międzywojennego gimnazjum,
pomógł polskiemu żołnierzowi uciec
z niewoli. W ten sam nurt można wpisać
informację o Niemcu o nazwisku Fenske,
któremu doniósł polski zdrajca o jednym
z konspiratorów KOP-u. Ten niezwłocznie
ostrzegł uczestnika polskiego ruchu oporu. W tym ostatnim przypadku szkoda, że
autor nic więcej nie powiedział o owym
Niemcu, bo zastanawiam się, czy był on
tożsamy z Fenskem (ewentualnie członkiem tej samej rodziny), niemieckim
gospodarzem z Wyrówna koło Kalisza
w powiecie kościerskim, który według
miejscowych relacji pomagał okolicznym
polskim partyzantom i był bardzo zżyty
ze społecznością kaszubską.
Książka A. Gąsiorowskiego, to oczywiście opowieść o polskich patriotach,
którzy z narażeniem życia walczyli o niepodległość swojego kraju. Jednocześnie
autor mówi wprost, że były wśród nich
osoby, które rozkazywały „dokonywanie napadów rabunkowych”, kradły
organizacyjne pieniądze itp. Uderza, że
sprawy finansowe należały do najbardziej drażliwych wśród konspiratorów,
a ludzkie ambicje, nawet w warunkach
ekstremalnych, niejednokrotnie brały
POMERANIA CZERWIŃC 2014
górę nad dobrem wspólnym. Było to
jedną z przyczyn wielu konfliktów, jakie
pojawiały się w KOP-ie, co powodowało,
że organizacja ta podlegała różnym przekształceniom i podziałom. O ich wyniku,
czyli organizacjach powstałych na bazie
KOP-u będzie mówić kolejna książka A.
Gąsiorowskiego.
Należy zaznaczyć, że praca A. Gąsiorowskiego w znacznej części ma charakter pionierski, gdyż do tej pory KOP
nie miał oddzielnej monografii. Z tego
powodu autor omawianej publikacji
sporo miejsca poświęcił kwestiom ogólnopolskim związanym z KOP, na pięć jej
rozdziałów tylko dwa dotyczą w całości
Pomorza. Jednocześnie zaznaczył, że
dysponujemy zbyt skromną podstawą
źródłową, by móc w pełni wyjaśnić prezentowane przez niego zagadnienia.
Jednak jak się wydaje, jeżeli podejdziemy do tego tematu z perspektywy
oddolnej, lokalnej, to zwiększymy możliwości badawcze KOP. Posłużę się tutaj
jednym, w miarę dobrze mi znanym,
przykładem. Wywodzący się z powiatu
wejherowskiego Zygmunt Milczewski,
autor trudnej do przecenienia monografii
Wejherowo i powiat morski wrzesień 1939–
1945 (Gdańsk 1991) na początku okupacji
musiał opuścić Pomorze i schronienie znalazł w Krakowie. Tutaj najprawdopodobniej był członkiem KOP-u i kolporterem
gazety „Polska żyje”. Z kolei jego siostra
Stanisława była aktywną członkinią wejherowskiej organizacji „Pomoc Polakom”.
Może to sugerować, że to właśnie poprzez
kontakty rodzinne „Polska żyje” trafiła
do Wejherowa, dzięki czemu „Pomoc Polakom” zmieniła nazwę na „Polska żyje”.
Jednocześnie ukazuje to, że Kaszubi i Pomorzanie byli członkami KOP-u nie tylko
w swoim regionie (i w Warszawie, o czym
wspomina A. Gąsiorowski), ale także w innych częściach Polski. Warto nadmienić,
że Z. Milczewski, z tego, co mi wiadomo,
tylko raz się przyznał, że był członkiem
KOP-u, w trakcie przesłuchiwania go
przez funkcjonariuszy służb specjalnych
PRL-u. We wszystkich innych wypowiedziach, szczególnie w oficjalnych powojennych wywiadach, mówił, że był wyłącznie członkiem Armii Krajowej (AK), co
było oczywistą nieprawdą.
Innymi słowy KOP była tą organizacją, podobnie jak między innymi
„Gryf Pomorski”, do której członkostwa
przyznawano się z różnych powodów
niechętnie, mimo jej niewątpliwych
osiągnięć, na Kaszubach na pewno
większych na początku okupacji od dokonań poprzedniczki AK, czyli Służby
Zwycięstwu Polski. Praca A. Gąsiorowskiego przywraca więc należne jej miejsce wśród wszystkich okupacyjnych
organizacji podziemnych, zarówno
tych ogólnopolskich, jak i regionalnych,
pomorskich. Należy przypuszczać, że
kropka nad i w tym zakresie zostanie
postawiona w kolejnej, zapowiedzianej
książce tego autora poświęconej kontynuatorkom KOP-u.
Bogusław Breza
Andrzej Gąsiorowski, Komenda Obrońców Polski. Okręg Pomorze, Fundacja Generał Elżbiety
Zawackiej, Toruń 2012.
Kaszëbi na swiece
Ùkôzała sã ksążka ò kaszëbsczi Pòlonii
przódë i dzysô ks. Władisława Szulësta,
wëdónô nakłôdã aùtora. Je to apartné
pòdsëmòwanié nôùkòwégò doróbkù
ùsôdzcë.
Ks. Szulëst òmôwiô żëcé i dokazë
nôbarżi widzałëch òsób z òbsygù
kaszëbsczi Pòlonii. Je westrzódka nich
biskùp Paùl Rohde, ùrodzony w Wejrowie, òd 1915 rokù òrdinariusz diecezji
Greek Bay w Nordowi Americe. Z tegò
samégò miasta pòchôdô dzysdniowô
amerikańskô Kaszëbka Adeline Sopa
(Copa), chtërna napisała wiele genealogiów naszich rodów. Z Winonë i òkòlégò
aùtor przedstawił pierszégò kaszëbsczégò
pòétã Jarosza Derdowsczégò, sławetną
prozatorkã Anne Pellowski, fùndatora
Pòlsczégò Mùzeùm w Winonie ks.
Paùla Brezã. Westrzódka dzysdniowëch
lëdzy Americzi je téż òbgôdónô pòstac
Blanche Krbechek, chtërna je przédną
redaktorką pismiona „Friend of the Kashubian People”. Jeżlë jidze ò kanadijsczich Kaszëbów, to je wôrt wëmienic
tëch lëdzy, ò jaczich pisze aùtor w swòji
ksążce, a są to: ks. Rafał Grządziel, Paweł Brzesczi, Shirley Mask Connolly, ks.
Ambrose Pick, ò. Aloysius J. Rekòwsczi
(przetłómacził Derdowsczégò Ò Panu
Czôrlińsczim co do Pùcka po sece jachôł na
55
LEKTURY / Z ŻËCÔ PÒMÒRANIE
Chcemë sã dzelëc
tim, co dobré
Żëcé a robòta Aleksandra Majkòwsczégò pò dzys dzéń miałëbë rôczëc
młodëch Kaszëbów do ùsôdzaniô i rozkòscérzaniô swòji juwernotë.
Dlôte jem rôd, że jô mógł brac ùdzél w latosëch warkòwniach
Remùsowi Karë – pòdsztrichiwô Jarosłôw Wenta z Gòwidlëna.
anielsczi jãzëk) i dobrze dzys znóny David Shulist. Je w ti pùblikacje téż wiele
ò Kaszëbach w Brazylii, Aùstralii i Nowi
Zelandii, a nawetka na Haiti. Z Kaszëbów
miemiecczich ùsôdzca midzë jinszima
prezentëje baro widzałégò pisôrza swiatowi sławe Güntera Grassa. Westrzódka
Kaszëbów eùropejsczich są naszińcë
z Wiôldżi Britanii, Francji, Italsczi.
Z ksążczi nôbëlniészégò dzysô znawcë ti problematiczi wërazno
wëchôdô ewòlucjô swiądë swòjich
kòrzeniów, do jaczi doszło ù kaszëbsczi
Pòlonii. Przódë bëła to tożsamòsc w wikszim dzélu pòlskô, a w jaczim parce miemieckô (prëskô). Po rokù 1980 zaczãła
ta Pòloniô namikac kaszëbską deją, nié
le regionalną, ale na przikładze Davida
Shulista i jegò drëchów z Madawaska
Valley – téż nôrodną.
Ks. Szulëst je prekùrsorã badérowaniô dzejów i dzysdniowòsce kaszëbsczi Pòlonii, swòjim dzejanim
òtemknął drogã jinym, młodim badéróm i lubieńcóm: Karól Róda z Wejrowa béł westrzódka kanadijsczich Kaszëbów i przëbliżił jima kaszëbską dejã,
a młodô badérka Karolëna Kerlańczik
pisze doktorską prôcã ò pismionie
„Wiarus” wëdôwónym przez Jarosza
Derdowsczégò w Winonie. To je nasza
nôdzeja na przińdnosc.
Stanisłôw Janke
Władysław Szulist, Kaszubska Polonia na świecie
dawniej i dziś. Zarys problematyki, Lipusz 2014.
56
Òd ósmégò do jednôstégò maja bëła
pòsobnô edicjô „Remùsowi Karë”. Dzãka
dëtkóm z Minysterstwa Administracji
a Cyfrizacji ùdało sã Karnu Sztudérów
Pòmòraniô i Kaszëbskò-Pòmòrsczémù
Zrzeszeniu ùsadzëc te znóné a ùwôżóné
warkòwnie. Ju sódmi rôz młodi lëdze
sã pòtkalë, żebë dowiedzec sã wiãcy ò
lëteracczim, kùlturowim a historicznym
spòsobie regionu. Dzãka warkòwnióm
młodzëzna pòznôwô włôsné ùzymczi
i dlôte mòże bëc bùsznô z bëcô Kaszëbą.
Pòznôwalë snôżotã regionu
W czwiôrtk, ósmégò maja pò pôłnim
trzë­dzescë piãc ùczniów wëżigimnazjo­
wëch szkòłów przëjachało w gromadze
z nama do Bachòrza nad Charzikòwsczim
Jezorã. W pierszi wieczór tradicyjno bëłë
zòrganizowóné integracyjné zôbawë,
żebë młodi mòglë sã lepi pòznac i pózni
wëspółrobic w karnach.
Drëdżi dzéń zaczął sã òd wanodżi
pò Tuchòlsczich Bòrach. Bëtnicë war­
kòwnie pòznalë snôżotã i bòkadosc ro­
slënów a zwierzãtów w nôwikszim lese
w Pòlsce. Magdaléna Bigùs, przédniczka
Pòmòranie, òpòwiadała ò Kamiannëch
Krãgach w Òdrach, Mùzeùm Pòlsczi
Szkòłë w Płotowie czë ò historie krzë­
żacczégò zómkù w Bëtowie.
Baro widzała sã młodim ùczba przë­­
rëchtowónô przez Felicjã Baskã-Bò­rzë­sz­
kò­wską, szkólną òd kaszëbsczégò z Brus.
W ji òrganizacje a prowadzeniu pòmôga
Katarzëna Główczewskô. Wastnô Felicjô
bëlno pòkôza nama pôłniowé Kaszëbë. Më
pòznalë wëjimczi z dokazów nôwôżniészich
kaszëbsczich pisôrzów i mòglë lepi dozdrzec
apartnosc tegò dzéla najégò regionu, na
przëmiôr w architekturze, lëdowim kùńszce,
zwëkach a òbrzãdach – ùwôżô Môrcën
Ruszkòwsczi, latosy maturzista z Karłowa kòl Serakòjc.
W piątk bëło pòtkanié z apartnym
gòscã, jaczim béł Łukôsz Grzãdzëcczi,
przédnik KPZ. Òd zôczątkù dzejalnotë
regionalny rësznotë wôżną rolã òdgriwalë
w ni młodi lëdzë. Sygnie wspòmniec
młodégò Floriana Cenôwã czë téż Aleksandra Majkòwsczégò.
Warkòwnie jãzëkòwé,
historiczné a lëteracczé
W sobòtã bëtnicë pòznôwalë jãzëk,
historiã a lëteraturã Kaszëb. Marika Jelińskô òpòwiôdała ò tim, skąd sã wzãła
kaszëbizna, jaką dzysô znómë. Zwrócëła
téż ùwôgã na òsoblëwé ji znanczi, jaczich ni ma w pòlsczim jãzëkù, to je na
labializacjã czë kaszëbienié. Téż w ten
dzéń bëłë warkòwnie historiczné prowadzoné przez aùtora tekstu. Młodi
mùszelë zdzejac genealogiczné drzewò
swòji rodzënë a pózni nacéchòwac
karikaturë lëdzy zasłużonëch dlô historie
Pòmòrzô. Na lëteracczich warkòwniach,
jaczé prowadzył Przemësłôw Kilian,
bëło nót przërëchtowac scenczi z ùdzélã
bòhaterów popkùlturë, na spòdlim
wëjimków z Żëcô i przigòdów Remùsa.
Jô widzã, że pòmòrańcë mają wiele
dobrëch chãców. Dzãka nim më czëjemë sã
baro swòbódno, ni ma distansu midzë nima
POMERANIA CZERWIEC 2014
Z ŻËCÔ PÒMÒRANIE
a nama – gôda tegò dnia Éwelina Stefańskô, ùczennica hùmanisticzny klasë
w I LO w Kòscérznie.
„Më chcemë wracac do Bachòrza!”
W sobòtã przëjachôł pòsobny apartny
gòsc. Béł to Michôł Kargùl z Tczewa, wice­
przédnik KPZ. W pòtkaniu z młodima
pòkôzôł Kaszëbë jako jeden z partów
kùlturowi mòzajczi Pòmòrzô. Pamiãtôj­
ta, Pòmòrze to nié leno Kaszëbi. Kòl waji
są téż Kòcewiôce, Krôjniôcë, Bòrowiôcë,
Ùkrajińcë. Pòdzelił sã téż swòjima më­
slama ò dzysdniowim pòzdrzatkù na to,
kògùm jesmë: Dzysô wëbrac juwernotã
POMERANIA CZERWIŃC 2014
je wiele lżi niż przódë. Terô mòże łatwò
przëjąc juwernotã, pózni cësnąc jã précz
a wëbrac so jinszą – òstrzégôł.
Wieczorã „remùsowicze” przed­stawilë
swòje scenczi z romana Maj­kòwsczégò,
chtërne òpracowalë na lëteracczich war­
kòwniach. Béł téż mùzyczny wieczór,
dze tańcowalë midzë jinszima w ritm
lëdowëch kaszëbsczich tuńców.
W niedzelã òb czas nazôtny drodżi
do Gduńska bëło krótczé pòstojenié
w Brusach-Jagliach. W tim môlu je
Kaszëbskô Chôta i prôcownia niedôwno
ùmarłégò apartnégò żłobnika z pôłnia
Kaszëb – Józefa Chełmòwsczégò.
Czedë aùtobùs z bëtnikama Re­
mùsowi Karë zajachôł do Gduńska
i czas bëło wësadnąc, czëc bëło słowa:
„Chcemë wracac do Bachòrza!”, co nôlepi pòkôzywô, jak młodi lëdze spãdzëlë
te szterë dni. Jô mëszlã, że warkòwnie bëłë
wôżné nié leno dlô ùczãstników, ale téż dlô
òrganizatorów. Jô sã ceszã, że ma so mògła
tëlé òd sebie naùczëc.
Tłómacził Tomôsz Ùrbańsczi
Òdjimczi Marika Jelińskô (1. òdj.)
i Przemësłôw Kilian
57
Hitë na Gôchach
Do Lëpińc ju piąti rôz przëjachelë młodi lubòtnicë mùzyczi, chtërny szlë
na miónczi w przezérkù pòlsczich
i swiatowëch hitów pò kaszëbskù. Do
kònkùrsu zgłosëło sã 48 ùczãstników.
„Pùpùszkã z zaksczi pòrcelanë”,
„Farwné jôrmarczi” i jiné szlagrë
prezentowelë na binie młodi lëdze przédno z pôłniowëch i zôpadnëch Kaszub.
Jich wëstãpë òceniwało karno znajôrzów
abò lubòtników mùzyczi i kaszëbsczégò
jãzëka: Tomôsz Fópka, Ùrszula Studzyńskô i dwòje przedstôwców najégò pismiona: Bògùmiła Cërockô a Dariusz
Majkòwsczi. Ju­rorzë rozsądzëlë, że pierszé
place w swòjich kategóriach dostóną: Agata Wantoch-Rekòwskô z Karna Szkòłów
w Lëpińcach, Zuzana Gliszczëńskô
z ti sami szkòłë, Julita Bùkòwskô z Karna Szkòłów w Stëdzéńcach i Malwina
Laska z I Òglowòsztôłcącégò Liceùm
w Kòscérznie.
Nôdgrodã za nôlepszą kaszëbiznã
dosta Kònstancjô Swiątek-Brzezyńskô
z Karna Szkòłów w Brzéznie Szlachecczim, a za nôbëlniészé tłómaczeniô tekstu spiéwë na kaszëbsczi Marta Miszczak i Wanda Lew-Czedrowskô.
Zuzana Gliszczëńskô – I plac w kategórie klas IV–VI
58
Nôzwëska wszëtczich wëprzé­dnio­
nëch przez jurorów latoségò kòn­­kùrsu,
pôrã krótczich filmów z przezérkù
i galeriô òdjimków nalézeta na starnie:
http://www.kaszubi.pl/aktualnosci/aktualnosc/id/806
Chcemë jesz dodac, że finałowi
kòncert laùreatów òdbéł sã 3 maja
w Lëpińcach, a patronat nad całim
wëdarzenim miôł miesãcznik „Pomerania”.
Red.
Òdj. dm
Przed ògłoszenim rozsądzeniô jurorów…
Ò artisticzną stronã mielë starã absolweńcë szkòłë w Lëpińcach
POMERANIA CZERWIEC 2014
WËDARZENIA
Co Kaszëbi
w Słëpskù wëstwôrzelë
Bùdink Spòdleczny Szkòłë nr 2 w Słëpskù 29 łżëkwiata przemienił sã w kaszëbską chëcz – sedzbã
rodny kùlturë w miesce. To prawie tam słëpsczanie swiãtowele pò swojémù. Wiesczi òbstrój,
wëstawë, widzawiszcza, pòkôzczi, warkòwnie, bëlné pòczestowanié i pëszny kòncert karna
Fucus z Wejrowa sprawiłë, że ùczãstnicë Kaszëbsczégò Dnia zaszmakòwelë kaszëbsczi kùlturë
w rozmajitëch wëmiarach.
Kaszëbsczi Dzéń przëcygnął wiele
òbzérników i widzałëch gòscy: czile
parlamentarzistów, przedstôwców
słëpsczégò rôtësza i môlowi Pòmòrsczi
Akademii, przédnika KPZ i nôleżników
słëpsczégò partu Zrzeszeniô, prezesów firmów Jantar i Rolmasz, direktorów szkòłów, prôcowników i ùczniów
Spòdleczny Szkòłë nr 2 w Słëpskù i jich
starszich.
Na pòczątkù ùroczëznë kòncert
dała kapela Zgòda, chtërną prowadzy
pòétka i wësziwôrka Henrika Jurałowicz.
Pòtemù Szkòłowé Karno Perlë zatańcowało pòlonézra i òficjalno ògłoszoné
òstało rozpòczãcé Kaszëbsczégò Dnia.
Karolëna Keler, wiceprzédniczka partu
Zrzeszeniô w Słëpskù, rzekła: „Dzysészô
ùroczëzna napełniwô mie bùchą. Przed
wszëtczim temù, że w miesce, z chtërnym
jô jem sparłãczonô i w chtërnym stikają sã rozmajité kùlturë, mòżemë
swiãtowac kaszëbskòsc. Czim prawie
je kaszëbskòsc? Jediné słowa, chtërne
przëchòdzą mie do głowë, to taczé, że
kaszëbskòsc to cos, co sã mô głãbòk
w sercu, co sã rodzy w nas, w môlu,
w chtërnym më żëjemë, dorôstiwómë,
jesmë. Pòdobnie je z pòczëcym pòlskoscë
czë sparłãczenim do jiny kùlturë, jinégò
placu. To pòczëcé swòji tożsamòscë.
Dzysészi ùroczëznie Kaszëbsczégò
Dnia w Słëpskù przëswié­cywają słowa
Jana Pawła II, òstatno wiele cytowóné
z leżnoscë kanonizacji papieża: »Strzéżta tëch wôrtnotów i ti spôdkòwiznë,
chtërne są waszą tożsamòscą«. To
prawie pòczëcé swòji tożsamoscë
POMERANIA CZERWIŃC 2014
Òdj. Tomôsz Keler
i zrzeszenié z dóną kùlturą są przëczinkã
do t wòrzeniô taczich dokazów,
pòkôzków, widzawiszczów, wëstôwków,
chtërne më dzys bãdzemë mòglë tu na
binie ùzdrzec”.
Przemòwóm gòscy nie bëło kùńca. Senator Kazmiérz Kleina przëbôcził ò tim, że
wëdarzenié nié bez przëczënë òdbiwô
sã w Słëpskù – miesce ò bògatëch
kaszëbsczich tradicjach. Zastãpca prezydenta Słupska Édwôrd Zdzebòrsczi
scwierdzył, że kaszëbskô kùltura, to
nie je le piãkné spiéwanié i pòkôzczi,
widzałé stroje i kùchniô, chtërnã pò­
d­zywiają Pòlôszë, to nie je leno baro
stôrô historiô i pamiątczi z przeszłoscë,
ale terô téż nôùka kaszëbsczégò jãzëka.
Òbczas prôcë nad przëszëkòwanim
ti ùroczëznë òrganizatorzë – Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié w Słupskù we
współdzejanim ze Spòdleczną Szkòłą
nr 2 w Słëpskù – doszlë do ùdbë, że
w lëdzach, chtërny chcą dołożëc swòjã
cegełkã przë bùdowanim taczégò
swiãta, je wiôlgô mòc. Przed wszëtczim
mùszi pòdczorchnąc zaangażowanié
rządzącëch miastã i finansowé wspiarcé
przez nich projektu. Szkólny, robòtnicë
szkòłë i starszi ùczniów mòcno prô­
cowelë nad realizacją ti pòdjimnotë.
Òsoblëwé słowa wdzãcznoscë nôleżą sã spònsoróm: przédniczce zarządu spółczi Jantar Lucynie Wòjczuk,
przédnikòwi zarządu firmë Łosos
59
WËDARZENIA
Andrzejowi Piątakòwi, prezesowi firmë
Rolmasz Zygmùntowi Bigùsowi, direktorowi wòdnégò parkù Redzëkòwò
Rómanowi Wójcëkòwi, gwôscëcelowi
piekarni Lewna Eùge­niuszowi Lewnie,
gwôscëcelowi piekarni Cyman Geratowi Cymanowi, wicedyrektorce Zespòłu
Szkòłów Bùdowlanëch w Słëpskù Magdalenie Majchrzak i firmie Grafpro.
Na binie pòkôzelë sã gimnazjaliscë
z Zespòłu Szkòłów w Tëchómiu w widzawiszczu „Zôpis” pòd czerënkã Anë
Cichosz, wëspòlëzna Môłé Gôchë
z Lëpińc pòd czerënkã Danutë Prądzyńsczi-Lewandowsczi razã z kapelą pòd
przédnictwã Tomasza Drążkòwsczégò,
szkòłowô wëspòlëzna Lãbòrsczé Słunuszka ze Spòłeczny Jãzëkòwi Spòdleczny
Szkòłë LTO w Lãbòrgù, ùczennice
kaszëbsczégò jãzëka ze Spòdleczny
Szkòłë nr 2 w Słëpskù w téatralnym widzawiszczu „Jak lëdze pòznelë tobakã na
Kaszëbach” pòd czerënkã Karolënë Keler,
kapela Gzubë pòd przédnictwã Ludwika
Szrédra i jesz ùczniowie kaszëbsczégò
jãzëka z Gimnazjum nr 6 w Słëpskù
w téatralnym widzawiszczu „Jastrë na
Kaszëbach” pòd czerënkã Karolënë Keler. Zakùńczenim wszëtczich pòkôzków
béł widzałi kòncert fòlkòwégò karna Fucus, chtërno midzë jinszima wëkònało
tradicyjné kaszëbsczé piesnie i swòje
kómpòzycje do tekstów kaszëbsczich
pòétów.
Równoczasno òdbiwałe sã kù­l i­
nar­né i wësziwkòwé warkòwnie dlô
dzecy. W jedny z zalów ùczniowie
zgłãbiwelë krëjamnotë wësziwkù pòd
òkã wësziwôrków Marii Fòrtuńsczi
z Chònic i Henriczi Jurałowicz ze
Słëpska. W jiny dzecë ùczëłë sã piec
kùcha pòd òkã méstra regionalny
kùchni Rafała Niewiarowsczégò,
60
gwôscëcela restaùracji Dim na Wòdze
w Ùstce. Chto miôł leżnosc skòsztowac
pësznégò kùcha z rabarberã, długò tegò
szmakù nie zabôczi…
Na Kaszëbsczi Dzéń òstałë przë­
szëkòwóné wëstôwczi ekspònatów
z Zôpadnokaszëbsczégò Mùzeùm
w Bëtowie, regionalny lëteraturë z Wë­
dôwiznë Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô, Kaszëbsczégò Institutu we
Gduńskù i Centrum Turisticzny Infòr­
macji w Słëpskù, i téż kaszëbsczich
rãkòdokazów.
kk, tłóm. sj
POMERANIA CZERWIEC 2014
KLËKA
JASTARNIÔ. PRZÓDË LAT…
Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié part
w Jastarni zòrganizowało 1 maja przë
Rëbacczi Chëczë imprezã, chtërna
wëzdrzała jak żëwô ùczba historii.
Pòkôzóné bëło na ni codniowé żëcé
kaszëbsczich rëbôków i jich familiów
sprzed 100 lat. Bëło m.jin. sëszenié i naprôwianié séców, kùrzenié rëbów i robienié tobaczi. Nie felało téż pòspólnégò
mùzykòwaniô i smacznégò jestkù,
przëszëkòwónégò na tradicyjny zort.
Przédnym pùnktã programù bëła
prezentacjô łowieniô laskòrnã, czëli
niewòdã namienionym do łowieniô łososa.
Red., tłóm. KS
Òdj. z archiwùm KPZ p. Jastarniô
WDZYDZE. ANIMACJE PÒ KASZËBSKÙ Ò KASZËBACH
Òd jeseni 2013 r. na facebook`òwim
profilu Mùzeùm – Kaszëbsczégò
Etnografnégò Parkù miona Tédorë
i Izydora Gùlgòwsczich we Wdzydzach
i téż w mùzealnym kanale Youtube
òbezdrzec jidze krótczé animacje ò
kaszëbsczich zwëkach abò adaptacje lëdowëch pòdaniów. Pierszi film
„Diôbelsczé zelëskò” òpòwiôdôł legeńdã
ò pòwstanim i zażëwanim tobaczi.
Pòtemù bëłë: „Stworzenie Kaszub”,
„Dlaczego flądra tak dziwnie wygląda”,
„Jastrë, czyli Wielkanoc na Kaszubach”.
We wszëtczich ekranizacjach lektór
(Wòjcech Mëszk) czëtô pò kaszëbskù.
Malënczi wëkòna Iwóna Klinger.
Animacją zajãła sã téż wëmienionô
ilustratorka i Matéùsz Słomińsczi,
a przë móntowanim pòmôgôł Bartosz
Stachòwiôk. Czerownikã produkcji je
Gabriela Kańczugòwskô-Janik. Red., tłóm. KS
EŁGANOWÒ. ÙROCZËSTÉ ÒBCHÒDË 3 MAJA
Zgódno z ùdbą szôłtësa Sołectwa Ełga­
nowò Maceja Czerwińsczégò i Jana
Trofimòwicza (chtëren niedôwno dostôł
titel „Patriotycznie Zakręcony Pomorza
2013”) zòrganizowóné bëłë w Ełganowie
òbchòdë z leżnoscë Nôrodnégò Swiãta
Trzecégò Maja. Òkróm tegò w Ełganowie
ùtczoné bëłë wôżné dlô wsë roczëznë:
POMERANIA CZERWIŃC 2014
150-lecé sztaturczi Matczi Bòżi w centrum wsë i 80-lecé pòwstaniô Pòlsczi
Szkòłë Gduńsczi Szkòłowi Zdrëszënë
(Szkoła Polska Gdańskiej Macierzy Szkolnej) i 75-lecé stanicë ti ùczbòwi institucji.
Òbchòdë zaczãłë sã pòd bùdinkã
szkòłë, gdze zeszli lëdze òdspiéwelë
państwòwi himn. Òrganizatór ùro­
czës­toscë Jón Trofimòwicz pòwitôł
wszëtczich gòscy. Krótką historiã pòw­
staniô Pòlsczi Szkòłë Gduńsczi Szkòłowi
Zdrëszënë w Ełganowie i Trąbkach Wiôldżich przedstawił Przemësłôw Saùtëcz,
direktor SP w Trąbkach Wiôl­dżich m.
Kùnegùńdë Pawłowsczi. Pò­temù bëłë
złożoné kwiatë pòd tôflą na wdôr Pòlsczi
Szkòłë Gduńsczi Szkòłowi Zdrëszënë.
Spòd szkòłë pòcztë ze stanicama i téż
mieszkańcowie a gòsce przeszlë pòd
historiczną sztaturã Matczi Bòżi, gdze
òdmówilë Litaniã Loretańską. Pózni ze
spiéwã nôbòżnëch piesniów na lëpach
wszëtcë przeszlë do môlowi swiątnicë,
gdze òdprôwionô bëła ùroczëstô mszô
swiãtô w intencji Òjczëznë. Na kùńc
wszëtcë òdspiéwelë „Boże coś Polskę”.
Przédnym òrganizatoróm swiãta
pòmòglë: direktor SP w Trąbkach Wiôl­
dżich razã z ùczniama, harcerze pòd
òpieką dh. Bùczka i Zenón Òrlikòwsczi,
Jón Torbicczi, Zygmùnt Schwischtenberg,
Teréza i Henrik Kinderowie.
Red., tłóm. KS
Z archiwum zdjęć Jana Trofimowicza
61
KLËKA
BRUSË. CZËTANIÉ REMÙSA
Dzecë, młodzëzna i dozdrzeniałi lëdze
pòkôzelë, jak bëlno rozmieją czëtac òb
czas 8. edicji Czëtińcowégò Kònkùrsu
w Kaszëbsczim Jãzëkù „Czëtanié
Remùsa”, chtëren béł 10 maja. Do biôtczi
przëstąpiło 72 sztëk lëdzy. Rozegracjã
zaczął wëstãp ùczniów z gimnazjum
i karna Dzôtczi z Brus. Czëtającëch
òbtaksowiwała kònkùrsowô kòmisjô,
w jaczi bëlë: Felicjô Baska-Bòrzëszkòwskô
(przédniczka), Alicjô Szopińskô, Karolëna
Keler, Wòjcech Mëszk, Katarzëna Główczewskô, Dorota Wilczewskô i Lucyna
Radzymińskô. Żuri brało na bôczënk
przede wszëtczim letkòsc czëtaniô,
jãzëkòwą pòprawnosc, interpretacjã
i òglowi artisticzny wëzdrzatk prezentacji. „Czëtanié Remùsa” kòżdégò
rokù òrganizowóné je w jiny szkòle
chònicczégò krézu. Ale wiedno zaczinô
sã òd tegò samégò zwëkù. Direktor
szkòłë, chtëren òrganizowôł kònkùrs
w ùszłim rokù, dôwô karã z ksążkama nowémù gòspòdôrzowi imprezë,
pëtającë: „Czë chcesz przeniesc zaklãtą
królewiónkã przez głãbòką wòdã?
Czë chcesz wëbawic zapadłi zómk?”.
Na ten ôrt pòkazëje sã jedną z nôwôżniészich dejów romana Aleksandra
Majkòwsczégò – robòtã nad òdrodzenim
kaszëbsczégò jãzëka i kùlturë. Przédnym
òrganizatorã kònkùrsu bëło Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié part w Brusach.
Red., tłóm. KS
Òdj. ze zbiérów Ùrzãdu Miasta w Brusach
KÒSCÉRZNA. PAROWÒZOWNIÔ W NOWIM WËDANIM
Òb czas rokrocznégò drëgòmajewégò
piknikù bëło ùroczësté òtemkniãcé
Mùzeùm Banowiznë (Muzeum Kolejnictwa) pò òdbùdowie, chtërna dérowa
òd kùńca 2012 r. Eùropejsczé fùndusze,
jaczé Mùzeùm dostało, bëłë wëdóné
na remònt zabëtkòwégò òbiektu Zespół Parowozowni, a téż na stwòrzenié
cekawëch dlô zwiédzającëch pòkôzków
– stałégò wëstôwkù i nowaczasnëch
wëstôwòwëch jizbów. Ùroczëstégò przecãcô blëwiązczi
i pòswiãceniô òbiektu dokònôł ks. prałat Marión Szczepińsczi. Pózni w nowi
edukacyjny jizbie przeprowadzonô
bëła kònferencjô pòdrechòwùjącô projekt. Gòsce mòglë òbzerac nowi stałi
wëstôwk. Apartno cekawiłë jich banowé maketë i rãcznô drezyna, chtërną
mòżna bëło sã przejachac na turze 1 km.
W zabëtkòwim òsobòwim wagónie béł
téż rozegróny turniér baszczi.
Red., tłóm. KS
Òdj. z archiwùm Mùzeùm Banowiznë
GNIEWINO. SWIÃTO KARNA NADOLANIE
W widowiskòwò-spòrtowi zalë w Gniewinie béł XII Zjôzd Kaszëbsczich Spié­
wôków, w chtërnym brało ùdzél 9
chùralnëch karnów: Nadolanie, Harmonia, Jubileum, Kaszubki, Lutnia,
62
Pięciolinia, Rumianie, Strzelenka i Towarzystwo Śpiewacze im. Jana Trepczyka. Pòtkanié zaczãło sã mszą swiãtą
z kaszëbską lëturgią słowa w kòscele
pw. sw. Józefa Rzemiãsnika w Gniewinie. Razã z kaszëbsczima spiéwôkama
na binie pòkôza sã téż Państwòwô
Młodzëznowô Òrkestra Cymbalistów
i Państwòwô Òrkestra Młodëch Taleńtów Repùbliczi Biôłorusë, a téż
Ùkrajińsczi Fòlkloristiczny Zespół „Barwy Karpat” z Kòłomëji. Zjôzd ten wôżny béł òsoblëwie dlô
fòlkloristicznégò karna Nadolanie. Tegò
dnia spiéwôcë z Nadola swiãtowelë
jubileùsz dzesãclatny dzejnotë. Karno pòwstało przë Kòle Wiejsczich
Gòspòdëniów w Nadolu, a pierszi rôz
z kòncertã wëstąpiło 20 czerwińca
2004 r. w Górze. Terô je w nim 32 nôleżników, w tim 15 dzecy. Jich dirigentką i artisticzną czerowniczką je Ilona
Kòwalczik, a przédniczką Jadwiga
Warmbier. Òb jeséń 2009 r. pòwsta, prowadzonô przez Dorotã Wiãckòwską, tanecznô grëpa Mali Nadolanie, chtërna
wespółrobi z karnã. Je w ni 20 lëdzy.
Red., tłóm. KS
Òdj. A.M.
POMERANIA CZERWIEC 2014
KLËKA
BËTOWÒ. KASZËBSCZÉ MŁODÉ TALEŃTË
XXII Przezérk Kaszëbsczégò Ùtwórstwa
Dzecy i Młodzëznë w kategórii spiéwno-taneczné karna béł 15 maja w Bëtowie.
Na kònkùrs wpłënãło 11 zgłoszeniów
z taczich môlów bëtowsczégò krézu,
jak Bëtowò, Lëpińcë, Wiôldżé Roczitczi,
Bòrzëtëchómié, Niezabëszewò, Wiôldżi
Pòmësk, Czôrnô Dąbrówka.
Nôdgrodzoné bëłë dzecë z bëto­
wsczich przedszkòlów: karno Skórcë
z Niepùblicznégò Przedszkòla „Miś Puchatek” i Krôsniãta z Przedszkòla nr 2.
Westrzód starszich dzecy i młodzëznë
w kategórii spòdleczné szkòłë II môl
dostałë dwa karna: Roczitkòwé jagòdë
(młodszô grëpa) ze Zrzeszë Szkòłów
w Wiôldżich Roczitkach i Zespół Piesni
i Tuńca Kacper i Lénka ze Spòdleczny
Szkòłë w Niezabëszewie, a III – karno Małe Gochy ze Zrzeszë Szkòłów
w Lëpińcach. W kategórii gimnazjalnëch
szkòłów I môl zajął zespół Fidżel ze
Zrzeszë Szkòłów w Bòrzëtëchómiu.
II môl dostałë Roczitkòwé jagòdë (starszô grëpa) ze Zrzeszë Szkòłów w Wiôl­
dżich Roczitkach i karno Kaszëbsczé
Nótczi z Czôrny Dąbrówczi. III môl
szedł do zespòłu Bómki ze Szkòlno-Wëchòwawczégò Òstrzódka w Bëtowie.
Red., tłóm. KS
KÒSCÉRZNA. MŁODI ZNÔWCOWIE K.C. MRONGÒWIUSZA
W widowiskòwi zalë m. Lubòmira
Szopińsczégò w Kòscérznie 15 maja
béł finał V edicji kònkùrsu „Kaszubi wczoraj i dziś”. Téma miónków
wiedno zrzeszonô je z ògłoszonym
przez Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié patronã rokù na Pòmòrzim. Latos
ùczniowie gimnazjalnëch szkò­łów,
do chtërnëch sczerowóny je kòn­­kùrs,
sprôwdzelë swòją wiédzã ò Krë­­sztofie
Celestinie Mrongòwiuszu – pò­mòrsczim
jãzëkòznajôrzu i badérze ka­szëbiznë. Cobë
dostac sã do finału kònkùrsu, jegò bëtnicë
mùszelë chùdzy przeńc dwa etapë. Pierszi – szkòłowi – béł 21 strëmiannika.
Nôlepszi ùczniowie ze swòjich szkòłów
pòtkelë sã 15 maja òb czas półfinału.
Mùszelë wëfùlowac test, jaczi skłôdôł sã
z 30 pëtaniów tëkającëch sã żëcô i robòtë
Mrądżi. Szesc nôlepszich półfinalëstów
przëstąpiło do biôtczi w finale. Mùszelë
stanąc „okò w òkò” z kònkùrsową
kòmisją i òdpòwiedzec na dwa pëtania.
Ùczãstników òbtaksowiwelë prof. Ta­
déùsz Linkner (przédnik żuri), prof.
Édwôrd Breza i direktor Mùzeùm
Kòscersczi Zemi Krësztof Jażdżewsczi.
Pierszi môl dostôł Francëszk Fòrtuna
z Kòscérznë, chtëren dobéł téż ùszło­
roczną edicjã kònkùrsu.
A to całô lësta dobiwców miónków
pt. „»Sam wśród obcego języka...«.
Krzysztof Celestyn Mrongowiusz (1764–
–1855) – pomorski językoznawca i badacz kaszubszczyzny”: I môl – Francëszk
Fòrtuna (Zrzesz Pùblicznëch Szkòłów
nr 3 w Kòscérznie), II môl – Jasmina
Zwòlakiewicz (Zrzesz Pùblicznëch
Szkòłów nr 3 w Kòscérznie), III môl
– Szëmón Bùcor (Zrzesz Sztôłceniô
i Wëchòwaniô w Szlachetny Kamiéńcë),
IV môl – Magdaléna Cëchòsz (Zrzesz
Szkòłów w Gòwidlënie), V môl – Sybilla
Gańskô (Zrzesz Szkòłów w Sëlëczënie),
VI môl – Kamila Sychta (Zrzesz Szkòłów
w Gòwidlënie).
Red., tłóm. KS
Òdj. z archiwùm Mùzeùm Kòscersczi Zemi
GÔRCZ. NÔLEPSZI KASZËBSCZI MŁODZOWI KÙCH
Kùcharskô biôtka partów KPZ bëła 7
maja w restaùracji Krzëwi Róg w Gôrczu.
POMERANIA CZERWIŃC 2014
Wzãłë w ni ùdzél trzë karna z nordowëch,
wes­t rzédnëch i pôłniowëch Kaszub
skłôdającé sã z trzech białków. W karnach bëłë niastë z partów Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô z Pilëców, Brus
i Chmielna. Mùszałë zrobic młodzowi
kùch, bùlwòwą zupã (parzónkã) i sledzowi zós (sztëpkã sledzową) w 75 minut,
pòdług tradicyjnëch kaszëbsczich receptur. Przepisë na jôdã białczi brałë z czësto
nowi kùcharsczi ksążczi „Smaki Kaszub”,
przëszëkòwóny przez wëdowiznã KPZ.
Je w ni pôrãdzesąt receptów, chtërnëch
aùtorką je Zyta Górnô ze Stowôrë Białków Zgòrzałégò. W Gôrczu to prawie òna
bëła na przódkù kòmisji òbtaksowùjący
dokònania kùcharków. Kùcharsczima Arcymésterkama KPZ òstałë białczi z partu
z Pilëców. Kùcharsczima Mésterkama KPZ
są kòbiétë zez Brus. A titel Kùcharsczich
Wicemésterków KPZ dostałë zrzeszoné
z Chmielna.
jb, tłóm. KS
Òdj. Òbkłôdka ksążczi „Smaki Kaszub”
63
KLËKA
BÒRZESTOWÒ. EÙROPÒSÉLC W REMÙSOWIM KRÃGÙ
1 maja gòscã Remùsowégò Krãgù béł Jón
Kòzłowsczi. Jak wiedno pòtkanié zaczãło
sã òd przeczëtaniô dzélëkù ksążczi Aleksandra Majkòwsczégò Żëcé i przigòdë
Remùsa. Pózni eùropòsélc Kòzłowsczi
òpòwiedzôł ò swòji robòce i ò dzejaniach
dlô rozwiju Pòmòrzô w Bruselë.
Red.
Òdj. z archiwùm Remùsowégò Krãgù
STEBLEWO. DUCH W STARYM KOŚCIELE
W ruinach XIV-wiecznego kościoła
w Steblewie odbyła się 17 maja niezwykła inscenizacja pt. „Duch pastorowej
powraca”. Późnym wieczorem uczestnicy spotkania przenieśli się w wiek XVII
na pełne muzyki, tańca i śpiewu wesele
bogatego chłopa żuławskiego. Widzów
zachwycały efektowne stroje z epoki,
profesjonalne wykonanie oraz zaklęta
przeszłość murów...
Przed pokazem odbyła się rozmowa
Bartosza Gondka z Tomaszem Jagielskim o historii Żuław i Steblewa. Całe
wydarzenie było równocześnie wielkim
otwarciem zabytkowego obiektu zabezpieczonego dzięki środkom z Unii Europejskiej. Zorganizowała je LGD „Trzy
Krajobrazy” w partnerstwie z gminą
Suchy Dąb.
Red.
WDZYDZE. SCYNANIÉ KANI
Ten stôri kaszëbsczi zwëk òdtwòrzony
béł 18 maja w Mùzeùm – Kaszëbsczim
Etnografnym Parkù miona Tédorë i Izydora Gùlgòwsczich we Wdzydzach. Karno
„mieszkańców” kaszëbsczi wsë, chtërna
je w skansenie, zeszło sã pòd Karczmą
z Rëmi, żebë nalezc i złapac ptôcha, kaniã
– co mô winã za całé zło, jaczé jich pòtkało
òb czas slédnégò rokù. Nieszczestlëwégò
ptôcha ùdało sã schwacëc w stôri kùzni.
Pòtemù znerwòwóny „mieszkańcowie”
razã z turistama procesją doszlë na „egzekucyjny plac”, gdze kania bëła òbwinionô,
scãtô i zachòwónô. Òd tegò czasu miałë
zdżinąc wszëtczé nieszczesca, złé ùrzeczi,
susze, prëczkówczi, głód. Terô „mieszkańcóm” skansenu we Wdzydzach bãdze sã
lepi żëło!
Red., tłóm. KS
Òdj. A.M.
CHOJNICE. PROMOCJA W PODZIEMIACH KOŚCIOŁA
Chojnickie parafie i świątynie do­czekały
się w ostatnim czasie wielu wartościowych opracowań. Szczególnie aktywna
na niwie wydawniczej jest Parafia pw.
Ścięcia św. Jana Chrzciciela, w której znajdują się dwa urzekające swym pięknem
kościoły: gotycka bazylika i późnobarokowy kościół pojezuicki. We wspaniale
odrestaurowanych i zaadoptowanych
na potrzeby wydarzeń kulturalnych podziemiach tej drugiej świątyni 9 maja br.
odbyła się promocja kolejnej książki poświęconej dawnej chojnickiej farze, a od
1993 r. bazylice mniejszej.
W spotkaniu uczestniczyło pięciu spośród siedmiu autorów artykułów pomieszczonych w publikacji związanej z rocznicą ustanowienia przez św. papieża Jana
64
Pawła II bazyliki w Chojnicach. Gospodarzem uroczystości był ks. dziekan Jacek
Dawidowski, od 1999 r. proboszcz parafii.
Spotkanie prowadził Bogdan Kuffel, chojnicki historyk i samorządowiec, współautor wydawnictwa. W gronie zaproszonych
gości byli m.in. minister sprawiedliwości
Marek Biernacki (również współautor),
burmistrz Chojnic Arseniusz Finster oraz
starosta chojnicki Stanisław Skaja.
Twórcy publikacji ciekawie wypowiadali się o swoich tekstach. Zebranych
szczególnie zainteresowało wystąpienie
dra Henryka Panera, dyrektora Muzeum
Archeologicznego w Gdańsku, jednego
z najwybitniejszych w Europie znawców średniowiecznych znaków (plakietek) pielgrzymich. Chętnie odwiedzający
Chojnice minister M. Biernacki zachęcał
słuchaczy do podróżowania, opowiadając o wzgórzu noszącym arabską nazwę
Mukawir. To właśnie w tym miejscu,
opisanym w artykule przez zaprzyjaźnionego z chojniczanami ministra, w twierdzy Heroda ścięto św. Jana Chrzciciela. To
znane z kart Biblii wydarzenie wiąże się
z wezwaniem chojnickiej bazyliki. Trzeba
przyznać, iż wszyscy autorzy-prelegenci
potrafili zachęcić do czytania.
Warto sięgnąć po lekturę Bazylika
Mniejsza w Chojnicach (1993–2013), wzbogaca ona bowiem naszą wiedzę na temat
m.in. budownictwa organowego, śląsko-pomorskiego malarza Bartłomieja Strobla
czy ośrodków pątniczych.
Kazimierz Jaruszewski
POMERANIA CZERWIEC 2014
KLËKA
SZCZECIN. ŚWIĘTOWANIE POD SKRZYDŁAMI GRYFA
Szóste Dni Kaszubskie w Szczecinie
zorganizował szczeciński oddział
ZKP w ramach Roku Gryfa 2014. Uroczystości były też formą uczczenia
XX-lecia istnienia i działania Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Oddział
w Szczecinie.
Najwięcej emocji przyniosła „Weekendowa sobota pod skrzydłami Gryfa” (17 maja). Świętowanie rozpoczęto
mszą św. z liturgią słowa w języku
kaszubskim w bazylice pw. św. Jana
Chrzciciela, z oprawą muzyczną Kaszubskiego Dziecięcego Zespołu Pieśni
i Tańca Słunôszka ze Szkoły Podstawowej nr 2 w Kartuzach. Potem był czas
na rozrywkę. Na Zamku Książąt Pomorskich swoje umiejętności prezentował
zespół Słunôszka, a wieczorem zagrały
Bubliczki.
Red.
PUCK. KASZUBSKIE BAJANIA W WIOSENNEJ ODSŁONIE
Ruszyła kampania społeczna Kaszubskie Bajania. Akcję rozpoczęto 25 maja
od bajkowego festynu na puckim rynku.
Na dzieci czekały gry, zabawy i konkurs.
Nie zabrakło stoisk twórców, rzemieślników i wydawców oraz regionalnych
przysmaków. Uczestnicy mieli też okazję
spotkać się z Marzeną Dembek, autorką
słownika ilustrowanego Mój słowôrz. Na
scenie muzycznej wystąpiła rockowa
formacja dziecięca Czarodzieje z Kaszub,
zespół Młodzëzna z Banina, Strzelińsczé Dzecë ze Strzelna oraz Nasze
Stronë z Wierzchucina. Do Pucka przybyli też mali artyści z Teatru Szkoły
Podstawowej z Połczyna. Imprezę zorganizowali pracownicy Biura Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego oraz pucki
oddział ZKP.
Red.
Fot. ze zbiorów ZKP
CZERSK. PÒ KASZËBSKÙ
Karno ùczącëch sã kaszëbsczégò jãzëka
dzecy z czwiôrti klasë Spòdleczny Szkòłë
nr 1 m. Janusza Kòrczaka w Czerskù
rëgnãło w Dzéń Jednotë Kaszëbów, to je
19 strëmiannika, do Centrum Turisticzny
Infòrmacji – je to jedno z wiele centrów
w pòmòrsczim wòjewództwie, chtërne
nazéwają sã Brómama Kaszëbsczégò
Piestrzeniô. Nie bëła to szpacéra, le môłi
POMERANIA CZERWIŃC 2014
kaszëbsczi pòchód – dzecë trzimałë
kaszëbską fanã i transparent ò Dniu
Jednotë Kaszëbów, co bùdzëło wiôldżé
zainteresowanié lëdzy w miesce. Czej
ùczniowie docerlë do Centrum, pòwitała
jich Magdaléna Walenczak, chtërna
òpòwiedza ò Kaszëbach i Kaszëbsczim
Piestrzenim. Dzecë zapòznałë sã tam
z cekawima infòrmacjama ò kaszëbsczi
kùlturze, a téż pòdzëwiałë wëstôwk
prôc czersczich przedszkòlaków ò
jich ùlubionëch môlach w miesce
i òkòlim. Pò wrócenim do szkòłë (téż
z faną i transparentã) wszëtcë zaspiéwelë
kaszëbsczi himn.
A 14 łżëkwiata czersczi part Ka­
szëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô razã
z bùrméstrã gardu zòrganizowôł Czersczé Jastrowé Pòtkania. Òb czas tegò
wëdarzeniô je wiedno artisticzny dzél.
W tim rokù béł òn przëszëkòwóny przez
dzecë z czersczi Spòdleczny Szkòłë nr 1.
Nen artisticzny dzél béł całi pò kaszëbskù,
a miôł òn téż pòkazac, że kaszëbizna je
farwnô, wiesołô, nowòczasnô i wcyg
żëwô. Dzecë przedstawiłë piosenkã
„Głowa, remiona”, nowòczasné wersje Kaszëbsczich Nót, „Kaszëbsczich
jezór” czë „Welewetczi”. Bëłë téż barżi
lëdowé wëkònania np. „Rëbôk w mòrze
wëjachôł” czë „Czemù lecysz”. Baro
fëjn wëszedł tuńc szewc i deklamacjô
wiérztë „Malowónô rozegracjô”, chtërną
pòwiedzała szkòłowniczka ze Spòdleczny
Szkòłë w Gòtelpiu. Na kùńc bëłë wiôldżé
brawa i bédënk pòstãpnégò wëstãpù.
Aleksandra Dzãcelskô
Òdj. CIT Czersk
65
KLËKA
RËMIÔ. RODNÔ MÒWA
24 łżëkwiata w rëmsczim Miesczim Dodómie Kùlturë òdbëłë sã miesczé eliminacje
Rodny Mòwë. Jakno rzekł Ludwik Bach,
przédnik partu KPZ i direktor MDK, witając ùczãstników, jich òpiekùnczi, a téż dzél
rodzëców, béł to Kaszëbsczi Dzéń w Rëmi.
W sztërzech kategóriach zgłosëło sã 30 deklamówców, nôwiãcy tëch nômłodszich,
we farwnëch kaszëbsczich òbleczënkach.
Jury (Marzena Graczik, Kristina Wolf,
Jerzi Hoppe) pò òdsłëchanim wszëtczich
bëtników ùstalëło lësta laùreatów. Tu
pòdóm leno dobëtników z I môlów: kat.
„A” – Ùlka Giermek („Iskierka”), kat. „B”
– Małgosza Witkòwskô (SP nr 9), kat. „C”
– Léòsza Zwara (SP nr 1), kat. „D” – Wérónika Szréder (Gimn. nr 4).
Nié leno laùreacë, le wszëtcë ùczã­
stnicë dostelë diplomë i jakąs nôdgrodã
– mòglë so wëbrac cos z ceramiczi Neclów
abò „gadżet” z kaszëbsczima malënkama,
robòtë plasticzny sekcji MDK. Darënk
dostałë tak samò òpiekùnczi. I tak to wedle nas bë miało wëzdrzec wszãdze, że
nicht z dzecy czë dorosłëch nie òdchòdzy
z lózyma rãkama. Za ùcemiãgã, starã dlô
kaszëbiznë chcemë nôdgradzac nawetka
tëch, chtërnym jesz wszëtkò nie wëchôdô.
Bò baro letkò je jich zniechãcëc...
J.H.
LUBÒCËNO. SZKÒŁA M. J. DRZÉŻDŻONA
Wiôldżé swiãto przeżiwała 16 maja
Spòdlecznô Szkòła w Lubòcënie. Prawie tegò dnia òdbëła sã ùroczëzna
nadaniégò ji miona. Patronã òstôł Jón
Drzéżdżón. Dzecë i robòtnicë szkòłë
dostelë téż nową stanicã, a pòzeszłi
gòsce wësłëchelë pierszégò pùblicznégò
wëkònaniô himnu szkòłë. Słowa napisôł
Róman Drzéżdżón, a mùzykã Tomôsz
Fópka.
16 maja w Lubòcënie bëła téż leżnosc òbezdrzeniô wëstôwkù òbrazów
z malarsczégò pleneru „Môle pamiãcë
pò Janie Drzéżdżonie”.
Chcemë jesz dodac, że dzysdniowi
patrón lubòcyńsczi szkòłë robił tuwò
jakno szkólny.
Red.
Òdj. D.M.
WEJHEROWO. MAGICZNA NOC
Podczas tegorocznej Nocy Muzeów
w Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej oprócz stałych ekspozycji można było obejrzeć wystawy
poświęcone „Kaszubskiej Gdyni” i „Czarownicom pomorskim” (z narzędziami
66
tortur), ekspozycję prac Stanisławy
Neubauer pt. „Pędzlem haftowane” oraz
ekslibrisy z kolekcji prof. Gerarda Labudy.
Ponadto nocni goście Muzeum mogli
podpatrzeć, jak żyli dawni rycerze, odwiedzając średniowieczny obóz wędrowny przygotowany przez Bractwo
Rycerskie spod Nordowej Gwiazdy i Chorągwi Jakuba Wejhera. Oprócz prezentacji strojów, uzbrojenia, artylerii, wozów
taborowych i przedmiotów używanych
w codziennym życiu można było skosztować specjalnej potrawy średniowiecznej. Wśród atrakcji tegorocznej Nocy
Muzeów nie zabrakło promocji książek.
Przedstawiono dwie publikacje: Piotra
Schmandta Sobótka, ścinanie kani, ogień
i czary na Kaszubach i Macieja Bakuna
Lotnictwo na Ziemi Gdańskiej 1910–1945.
Prezentacji drugiej książki towarzyszyła
wystawa modeli autorstwa rysownika
Jarosława Wróbla. Odbył się też happening Teatru Zymk pt. „Samosąd” oraz
koncert zespołu Fucus.
Ogromne zainteresowanie wzbudzili pracownicy Muzeum biorący udział
w „Pokazie Mody Czarownej”, którzy
wystąpili w strojach czarownic i czarowników wypożyczonych dzięki współpracy z Teatrem Muzycznym w Gdyni.
Red.
Fot. ze zbiorów MPiMKP
POMERANIA CZERWIEC 2014
SËCHIM PÃKÃ ÙSZŁÉ
Bez brodë spiéwanié
TÓMK FÓPKA
Spiewac kòżdi mòże, jeden lepi, drëdżi kąsk gòrzi. Tak
bédowôł jeden znóny pòlsczi aktór, a swiãti Aùgùst stalata
slôdë zachãcywôł do nieseniô spiéwë Bògù, cobë sã dëbelt
mòdlëc. I spiéwiemë skòpicą. Téż pò kaszëbskù. Dlôte gãsto
a czãsto brëkòwny je òbsądzëcél, co to òn sã na spiéwanim
pò kaszëbskù znaje.
A robòta w taczi wësoczi kòmisëji letkô nie je. (Kòżdô
je wësokô, nawetkã czej sedzy). Bò to sã mùszi òblec jak
człowiek. Wëpic a zjesc, co pòstawią. Czasã jaczé kwitë
pòdpisac, co sã zaczinają na „ù” a kùńczą na „a”. Trzeba
tam dojachac na czas, nôlepi tegò samégò dnia. Sedzy sã
w rozmajitëch żuri, temù dobrze, jak człowiek je do zgòdë.
Trzeba téż mòcno òpasowac,
żebë cã nie wëbrelë na przédnika. Taczi òbsądzëcél mô w se
cos z ksãdza – mùszi rozmiôc
słëchac. Co sã taczi człowiek
nasłëchô nótów a nótków, słowów a słówków… Czasã jaż
ùszë bòlą, a czasã nawetk zãbë.
A czasã nick nie bòli, bò sã zdarzi spiéwający aniół i wcale ni
mùszi òn miec brodë. Bò bez
brodë spiéwie sã głosni, a bez
wąsów – wërazni. Aniołów równak za wiele ni ma. Wiãcy je
tëch, co to skrzidłów ni mają. Czãsto taczi wëstãp na binie je
mãką dlô òbëdwóch stronów.
Mãczi, czej spiéwający nie docygô – falszëje. Różné są
tegò przëczënë. Mòże je głodny? Mòże zmãczony. Mòże
chòri. Mòże nie czëje… Nie czëje muzycznégò towarzeniô,
tzw. akómpaniamentu, bò za cëchò z platczi pùszczony. Bò
kabel przëklészczony abò nié do kùńca nen dings w kòlumnã
wcësniãti… Tej sej je to szkòłowé nagłosnienié a czwarzą
przë tim knôpi ze szkòłë… Biwô, że z głosników zawëje: bùù,
jak ten na binie za dalek òd mikrofónu spiéwie a ten òd nagłosnieniô pòdkrący głosnosc...
Dobrze, czej spiéwie sã wërazno, tak, żebë dało sã zroz­
miôc słowa. I nie zmieniwô jich cwëkù i szëkù. Biwô, że sã
trafi artistka, co prowadzy swim jãzëkã słëchińca na „dargã
do kùńca rzëcy”. (Wierã tam prawie co niejedny spiéwający
mają kaszëbsczi jãzëk). Bédëjã taczima prosto zanócëc „la,
la, la”. Mni sã zmãczą a słëchającégò nie mdą zãbë bòlëc.
Bò òd tak cos to ju zãbë bòlą. Czej sã rôz przëtrôfk taczi
POMERANIA CZERWIŃC 2014
przëdarzi na binie – to juleju – nicht òstatków włosów na
kaszëbsczi glacy rwac nie mdze. Gòrzi, dzél gòrzi, czej skażonô kaszëbizna òstnie nagrónô na platkã… A jesz gòrzi, czej
jaczé radio mdze to dali pùszczac… To je prosto gwôłt na
kùlturze!
Ten, co spiéwie w chùrze, je òsóbnym zortã spiéwôka.
Pewniészim, bò w karnie. W karnie mòże bëc lżi. Mòżna sã
schòwać za teczką z nótoma, za sąsôdką z altu. Mòże nie dospiewac, bò jiny pòcygną. Wôżné, cobë równo zacząc a równo
skùńczëc. Reszta, na próbach wëcwiczonô – przińdze sama.
Leno na dirigeńta zdrzec! Czãsto zdrzącë zeza òbsądzëcelowégò
stołu na wëstãpë chùrów, mògã òbôczëc, jak różny lëdze w taczim karnie spiéwią. Nôlepi je to
widzec równak na òdjimkach,
pózni. Ten sóm tekst – a kòżdi
Taczi òbsądzëcél mô mô jinaczi mùniã òtemkłé… Ta
wëmôwiô „a”, ten „e”, ten sã chiw se cos z ksãdza ba zdrzémnął… A czej sã pôrã
– mùszi rozmiôc kaszëbsczich chùrów do grëpë
zbierze, tej mómë za­rô różné „ô”
słëchac. chòcle. Spié­wôków z chùru òd
tëch pòjedincznëch òdróżniwô
téż pòrządk. Chù­rziscë są równo
òblokłi. W pò­rządkù wchòdzą
na binã i schòdzą z binë. Razã òtmikają i zamikają nótë. Pilno
zdrzą i słëchają na dirigeńta. Równo kaszlą, czichają a nosë
w jistnym sztóce wëcérają. Czasã sã równak pòstrzód chùru
jakô trąba trafi i robi co jinégò jak wszëtcë. Takô „gwiôzda”
je zarô widzec ze zdrzadni i całô robòta, co chùr zrobił, żebë
fëjno òddac dokôz – jidze w përzënë. Czasã midzë jednym
a drëdżim dokazã chùrziscë… gôdają do sebie! Szkólny?! Bò
szkólny wiedno mùszą gadac. Za gôdanié spiéwôkòwi sã nie
płacy. Chùrziscë òglowò nie spiéwią za pieńdze. To jich różni
òd dãtëch òrkestrów, dze co le jaczi trzë zwãczi na krziż zagrac rozmieje, ju bë kasowôł… Nôlepi, czejbë gmina, kòscół
trąbã mù kùpilë, instruktora òpłacëlë a tej ju mòże mù płacëc.
Za pielgrzimkã, za festin, za Bòżé Cało. A spiéwôk w chùrze
wiãcy nótów spiéwie, czãsto czëscy – a kasë nie chce…
Dolëbóg jo! Taczi òbsądzëcél letkò ni mô. Tej sej lżi bë mù
bëło wëlézc na tã binã a samémù zaspiéwac, jak to bë miało
brzmiôc. A tuwò mùszi tłómaczëc, że tonacjô zle wëbrónô,
że sã nie depce kapùstë przë spiéwanim… Że wôżné je, cobë
prosto wiedzec, ò czim sã spiéwie…
67
Z BÙTNA
Pëlckòwsczé eùrowelónczi,
to je rozmëslënczi
nad mùchą
RÓMK DRZÉŻDŻÓNK
– Téż mùszisz na lesnégò òpasowac? – drëch we– Kùńc swiata, kùńc swiata – rikôł na całą gôrdzel brifka,
wjeżdżającë jak òbarchniałi na mòje pòdwòrzé, zataconé na zdrzôł na mie dzywno, a widzec bëło, że mòckò nad czims
rozmëszliwô.
zbërkù Pëlckòwa.
– A cëż të! Të mie nie dôł rzec, że jô téż na negò z mùchą
– Zôs?
– Cëż zôs? Ną razą pò prôwdze! – drëszk wnet spôdł welowôł.
– Të?!!! Kùńc swiata, kùńc swiata! Taczi pòwôżny chłop?
z kòła, czedë parkòwôł kòle łôwczi, na chtërny jem sedzôł,
– Tec wiész, że jô ju dôwno móm na ną Ùniã krziżik
chwôtającë parmiénie majewégò słunuszka.
pòstawioné.
– Tej jaczi to znôwù kùńc
– A zó co të nibë ti Eùropë
swiata të môsz wëmëszloné?
PÒLITICZNÉ tak nie lëdôsz? – w głosu brif– spitôł jem zgniło.
PÒZDRZATCZI czi czëc bëło rozgòrzenié.
– Nie zdrzisz w zdrzélnik,
AÙTORA FELIETÓNË
– Rzekł jem co ò Eùropie?
w internece nie sznëkrëjesz,
gazétów nie czëtôsz?
NIE SĄ PÒLITICZNYMA Brëkùj chłopie rozëm a ùszë
– Czëtóm, ale slédnym
PÒZDRZATKAMA REDAK- òdsztopôj. Ùniô mie nerwùje,
czasã jô ni miôł w niżódny
CJE, LE PÒLITICZNYMA nié Eùropa – biôj a mackòwi
dolmaczë.
gazéce widzóné, żebë jaczi
PÒZDRZATKAMA
– Czemùż, ach, czemùż
Nostradamùs czë Jackòwsczi
AÙTORA. – zawòłôł brifka, téatralno zakùńc swiata zapòwiôdelë.
łómôł rãce i wezdrzôł w niebò,
– A béł të welowac?
szukającë tã dzes wësok pòcészeniô w jiscënkù. – Wszëtcë są
– Jo.
– To të nie wiész, że nen z mùchą pòd nosã eùrowelónczi za, a nen jeden procëm.
– Bò mie sztãplowóné jaje a prosté bananë nie szmakadobéł!
ją. Bò nie lëdóm wchadac pò drôbce wedle ùnijny normë
– Gôdô sã „z mlékã pòd nosã” – pòprawił jem drëcha.
– Nié, ti z mlékã pòd nosã na niegò welowalë – nen nie ani mëc rãków, zdrzącë na ùnijné wskôzë. Bò mier’zy mie
dôwanié swiniama zabôwków a nerwùją rozmajité paritetë
dôł so nick rzec. – Ne gimbùsë ledwò co do ùrnë sygającé.
– Cëż të stożisz, kò wëgrelë ti Pòlsczi Òligarchòwie a pòlitpòprôwné głëpòtë… – chcôł jem wëmieniwac dali, le
– pòdôł jô drëchòwi, jesz wòniającą swiéżima wiadłama, brifka, mie nic, tobie nic, zasztopôł mie rãką gãbã.
– Przestani, dôj pòkù, nie gôdôj tak głosno – zawòłôł
gazétã. – Hewò zdrzi, tuwò stoji jak bik nasmarowóné, PÒ
ùrzasno. – Kò cebie negò felietónë nie wëdrëkùją!
dobëło.
Sztót mòcowôł jem sã z jegò pają, a czej mie sã ùdało jã
– Chtëż mógł na negò macka welowac? – brifka sôdł
òderwac, strzãsł jem sã, halôł leftë, a spòkójno rzekł:
cãżkò na łôwkã.
– Kò cëż, redakcjô mdze mùsza napisac wiôldżima
– Chòcbë lesny a… – nie dôł mie nen nerwélc skùńczëc.
lëtrama: PÒLITICZNÉ PÒZDRZATCZI AÙTORA FELIETÓNË
– Lesny?! Nen téż nie lëdô białk?
– Lesny nie lëdô białk? – zasmiôł jem sã. – Kò òn za nima NIE SĄ PÒLITICZNYMA PÒZDRZATKAMA REDAKCJE, LE
PÒLITICZNYMA PÒZDRZATKAMA AÙTORA.
je jak niżóden jinszi chłop w Pëlckòwie.
– Të cë môsz ale chłopie ale pòzdrzatczi – zawòłôł brifka,
– Prôwda – brifka zgòdzył sã ze mną a ùsmiôł sã pòd
wąsã. – Òne za nim téż są. Nëkają do negò lasa jak zaczarzo- wsôdł chùtkò na kòło a pòcësnął do Pëlckòwa.
Ùzdrzita, przińdze nazôd. Wiedno przëchôdô. Kò nané. Jo, jo, w nëch sprawach, to białczi… a jejich chłopi mùszą
wetka, czej ma z brifką sã pòliticznyma pòzdrzatkama
na najégò lesnégò òpasowac.
Sztócëk më so tak sedzelë, môłczącë, jaż w kùńcu jô rzekł: apartnimë, równak jeden pòzdrzatk mómë wespólny: NAJU
PËLCKÒWÒ.
– Në, jô téż.
68
POMERANIA CZERWIEC 2014