Nr 12 (14) 2011 rok II - parafia świętej rodziny

Transkrypt

Nr 12 (14) 2011 rok II - parafia świętej rodziny
Pielgrzymka – wiara w Kościół
D
laczego ludzie pielgrzymują,
skoro Boga można spotkać
wszędzie? Czy trzeba jechać do
odległego o setki lub tysiące kilometrów
sanktuarium, by przeżyć coś szczególnego? Czy parafialny kościół albo
przydrożna kapliczka nie wystarczą? Od
razu odpowiem: nie wystarczą, jeśli myślimy o wierze dojrzałej, przeżywanej
radykalnie we wszystkich wymiarach.
Po pierwsze, pielgrzymka jest metaforą ludzkiego życia. Bardziej lub
mniej uświadamiamy sobie, że wszyscy
jesteśmy w drodze i że ruch, bardziej
niż wszelka stabilizacja, wyraża prawdę
ludzkiego losu. Po drugie, pielgrzymka
to metafora wiary, która jest niekończącym się procesem. Towarzyszą jej wzloty i upadki, poczucie uszczęśliwiającej
bliskości Boga, ale też niejednokrotnie
odczuwanie totalnej pustki i osamotnienia.
Po trzecie, używając słów bł. Jana
Pawła II, istnieje genius loci – fenomen
miejsca. Dane miejsce przemawia bardziej niż wszystkie inne i powoduje coś,
czego nie można osiągnąć gdziekolwiek.
Po czwarte i najważniejsze – pielgrzymka jest doskonałą szkołą odkrywania bogactwa i różnorodności Kościoła, wręcz
uczy wiary w jeden, święty, powszechny
i apostolski Kościół. Wielu ma z tym
ogromny problem. Wielu nie wierzy
w Kościół. Wielu nie odkrywa i nie
odczuwa obecności Boga w Kościele.
Dla nich szczególnie pielgrzymka może
być doskonałą okazją odkrycia piękna,
mądrości i świętości Kościoła. Może stać
się szkołą wspólnoty, która trwa mimo
niełatwej przecież historii. Jak czasem
mówią złośliwi wykładowcy w sutannach i habitach, ludzie Kościoła zrobili
wiele, żeby go zniszczyć. Jeśli więc trwa,
jeśli bramy piekielne go nie przemogły,
znaczy to, że nosi w sobie „gen niezniszczalności” od Ducha Świętego.
Kiedy jest się np. w katedrze lub
w murach uniwersytetu w Salamance,
jednego z najstarszych na świecie (po
Paryżu, Oxfordzie i Bolonii), to absurdalne wydają się zarzuty, że średniowiecze to ciemnogród. Epoka, która
wydobywa ze swoich trzewi takie dzieła;
która rodzi wielkie reguły zakonne oraz
ideały rycerstwa; która promuje honor
i stawia na piedestał dziewictwo; która
daje podwaliny koncepcji nowożytnego
państwa i zadaje pytania, jakich nie
zadała nawet antyczna filozofia; epoka,
która swoje duchowe korzenie upatruje
w Ewangelii, o czym świadczy choćby
klasztor hieronimitów z pięknymi nagrobkami L. Camoesa i Vasco da Gamy;
epoka, która zostawiła po sobie księgi
pisane ręcznie przez kilkadziesiąt lat
każda; która ostatecznie zdobywa się
na odkrycie Nowego Świata, zwyczajnie nie może być ciemnogrodem! Ci,
którzy tak myślą, dyskwalifikują się nie
tylko w swojej europejskości, ale przede
wszystkim w swojej inteligencji!
Jeśli nawiedzi się Santiago de Compostela i stanie przed portykiem chwały,
arcydziełem sztuki romańskiej, na
którym miliony pielgrzymów zostawiło
swoje ślady, próbując odnaleźć Boga
i samych siebie, zastanawia się człowiek, kto się myli: tamci ludzie ze swoją
wiarą czy ja ze swoim wątpieniem? To
prawda, jedni wychodzili na szlak św.
Jakuba, żeby pokutować, a inni, żeby
okradać pokutujących. Upadłe kobiety
na tym samym szlaku świadczyły usługi
seksualne, a jeszcze inni stworzyli zakon rycerski, by chronić pielgrzymów
przed przyczajonym na szlaku złem.
Pokutny szlak św. Jakuba pokazuje,
jak świętość zmaga się z grzesznością.
To dwie natury jednego Kościoła lub
mówiąc inaczej, to święty Kościół
grzesznych ludzi.
Jeśli ktoś nawiedzi Fatimę, jedno
z najurokliwszych, najbardziej rozmodlonych, a zarazem najcichszych sanktuariów Europy; jeśli ktoś przejdzie na
kolanach liczącą kilkaset metrów „drogę pokutną”, jeśli ktoś stanie w miejscu
objawienia się Maryi zwykłym dzieciom
i skojarzy z całą sekwencją zdarzeń najnowszej historii: wojnami światowymi,
komunizmem, powstaniem Solidarności, obaleniem muru berlińskiego
i ocaleniem papieża Polaka w zamachu,
to trudno nie odkryć, że Bóg pisze prosto na krzywych liniach, że potrzebuje
Kościoła i przez Kościół uobecnia się
najbardziej.
Pielgrzymka pozwala popatrzeć na
Kościół nie tylko przez pryzmat jednej
parafii i jednego księdza. Pozwala na
doświadczenie głębi, która całymi latami bywa ukryta dla tysięcy zagubionych
i zmęczonych wszystkim katolików
i ich duszpasterzy. Pielgrzymka każe
odkryć ogromne dziedzictwo przeszłości
i tajemnicę świętych obcowania, czyli
obecności tych, którzy słuchając tej samej Ewangelii i przyjmując te same Sakramenty Święte, wydali owoce o wiele
większe od naszych. Pielgrzymka pomaga zrozumieć, jak bardzo mylił się
Marcin Luter mówiąc: „Sola fides, sola
Scriptura, sola gratia – tylko wiara, tylko
Biblia, tylko łaska”. Kościół oparty jest
w konkretny sposób także na Tradycji,
czyli doświadczeniu pokoleń. Kiedy to
odkrywamy, stajemy się nieskończenie
bogatsi.
ks. Ryszard Winiarski
Słowa zakazane prawem
© rkw
M
inisterstwo spraw wewnętrznych Malezji podało, że nie
pozwoli na druk katolickiej
gazety, jeśli w jakimkolwiek materiale
pojawi się słowo „Allah”. Redakcja katolickiego pisma „Christian Herald” ma
kłopoty odkąd jej dziennikarze w sądzie
próbowali dowieść, że arabskie słowo
„Allah” oznacza boga w ogólności i jest
starsze niż islam, który powstał dopiero
w VII w. po Chrystusie. Walka o to jedno słowo trwa. Pod koniec 2007 r. rząd
zdecydował, że są słowa, które powinny
być zarezerwowane tylko dla muzułmanów i używane wyłącznie w kontekście
islamu. Również słowa „salat” (modli-
twa) i „Kaaba” (święty czarny kamień
w Mekce) są obwarowane podobnymi
obostrzeniami. Religijna cenzura w krajach muzułmańskich jest normą. Tylko
w Europie, opartej na wolności słowa,
muzułmanie mogą bez problemów
wyznawać swoje przekonania religijne.
Szkoda, że Unia Europejska nie jest zainteresowana walką o wolność religijną
w krajach, w których chrześcijanie nie
tylko stanowią mniejszość, ale mniejszość prześladowaną!
red.
1
Imię, którego nie wolno wymawiać
P
akistańska Agencja Telekomunikacyjna nakazała sieciom telefonii komórkowej blokować imię
„Jezus” w każdym prywatnym esemesie
wysyłanym przez pakistańskich obywateli. Jest to według niej jedno z ponad tysiąca zakazanych „wulgarnych,
obscenicznych lub szkodliwych” słów.
To tylko jeden z wielu przejawów dys-
kryminacji chrześcijan, stanowiących
mniej niż 2 proc. populacji Pakistanu.
Oto „muzułmańska tolerancja”.
Jak to się ma do tysięcy meczetów
i szkół koranicznych chronionych prawem w krajach Europy? Muzułmanie
najwyraźniej stosują dwie miary wolności religijnej zapisane w Koranie:
jak długo są mniejszością, mają się
stosować do obowiązujących praw, gdy
osiągną większość w jakiejś społeczności, mają wprowadzić koraniczne
prawo szariatu. Pakistańska Agencja
Telekomunikacyjna nie doczytała nawet
tego, że wedle Koranu Jezus jest jednym
z proroków. Ignorancja czy ideologiczna
poprawność?
red.
Przypowieść dla każdego
P
Czy lepiej dla człowieka? Czy lepiej dla
wszystkich? Czy z punktu widzenia wiary opowieść adwentowa Anno Domini
2011 będzie lepsza od poprzednich? Czy
damy się urzec i ponieść tej opowieści?
Czy z poprzednich adwentów wyciągnęliśmy jakieś wnioski? Czy może nuży nas
i męczy to samo przesłanie? Czy podświadomie nie oczekujemy, że Kościół
wreszcie coś zmieni; że może coś doda
albo z czegoś zrezygnuje? Że pozwoli
na więcej lub mniej będzie zakazywał!
Pokusa jest wielka, zwłaszcza w trudnych czasach. Np. Episkopat Portugalii
całkiem niedawno podjął decyzję, „która
ma wyjść naprzeciw wyzwaniom wielkiego kryzysu”. Zniósł dwa ważne święta
kościelne: Boże Ciało i Wniebowzięcie
NMP. Portugalscy katolicy nie będą musieli uczestniczyć w liturgii Mszy Świętej,
za to będą mogli dłużej pracować. Można
i tak. Ale rodzą się natarczywe pytania:
Kto kogo ma prowadzić? Kto wobec
kogo ma mieć zmysł proroczy? Czy
gdy powróci hossa, portugalscy biskupi
odzyskają te święta dla Chrystusa, dla
Jego Matki, która wybrała Fatimę i dla
prawych sumień wiernych, za których
są odpowiedzialni przed Bogiem?
Powróćmy do przypowieści otwierającej tegoroczny adwent. Tajemniczy
gospodarz powierza sługom trzy rzeczy:
swoją własność, czas i wolność. I znika,
choć oczywistym jest, że nie na zawsze.
Kiedyś powróci! W pierwszej chwili
można się zachłysnąć bogactwem
darów. Można się poczuć beztroskim.
Można rozsiąść się w fotelu gospodarza, można przeszukiwać jego szuflady
i przymierzać jego stroje. Można zajrzeć
do jego korespondencji i archiwum.
Można stawać przed jego lustrem
i małpować jego miny i gesty. Można
próbować jego dań i trunków. Co gorsza, można się do tego przyzwyczaić.
Nikt nie widzi, a ci, którzy widzą, robią
dokładnie to samo, jeśli nie jawnie, to
skrycie. Z łatwością można znaleźć podobnych sobie! Z łatwością można się
zatracić się w powierzonym dobrobycie
i poczuciu bezkarności!
Trzeba jasno powiedzieć, że nieobecność gospodarza nie zmienia statusu
sług. Sługa dalej pozostaje tylko sługą
i nikim więcej! Tylko czy my chcemy
być sługami? Czy nasze ego akceptuje
wyznaczoną przez Boga rolę, czy nie
marzy nam się zamiana ról? Czy nie
marzy się nam awans i zmiana statusu?
Pytanie więc, kim mielibyśmy być? Kim
miałby być człowiek, który nie chce być
sługą, a nie może stać się gospodarzem?
Hybrydą?!
Módlmy się o szacunek do powierzonego nam dobra i dóbr. Módlmy się,
abyśmy nie marnowali czasu, bo w nim
otrzymujemy i pomnażamy wszystko
inne. Módlmy się, aby wolność nie stała
się dla nikogo z nas źródłem wewnętrznej anarchii. Tak łatwo się zniewolić
wolnością w dzisiejszym świecie, także
wolnością używaną w imię najświętszych rzeczy. Także w imię samego
Boga. Przypowieść jest adresowana do
wszystkich. Nikogo nie pomija i nie
zostawia samemu sobie. I o to chodzi,
by nikt nie czuł się zwolniony z odpowiedzialności. Pan powróci. Dzisiaj
jesteśmy bliżej tej chwili niż wczoraj.
Rodzina Lucyny i Ryszarda Montusiewiczów spędziła w Izraelu 16 lat. Teraz pomaga innym pielgrzymować po Ziemi Świętej
ks. Ryszard Winiarski
© rkw
rzez wieki filozofowie zastanawiali się co bardziej oddaje istotę
i dynamizm historii: linia czy
koło? Jedni uważali, że losy ludzkie
zamknięte są w tajemniczym kole
sansary, w którym obowiązują wieczne
powroty. Każde następne wcielenie jest
konsekwencją uczynków poprzedniego.
Świat naznaczony piętnem przeznaczenia i reinkarnacji wydaje się mało
ludzki. Tajemnicza mroczna siła uruchamia wszystko, a człowiek nie może
przeciwstawić jej swojej wolności.
Zamiast wyboru jest niezrozumiała
konieczność! Kolista koncepcja czasu
czyni go wiecznym zakładnikiem.
Z pomocą przychodzi objawienie
biblijne, które ukazuje linię ludzkiego
życia mającą początek (alfa) i koniec
(omega). Nic się nie powtarza. Z każdą
chwilą zarówno każdy z nas, jak i otaczający świat jest inny. Chwila chwili
nie podobna! Stworzenie to przecież
coś zupełnie innego niż koniec świata.
Apokalipsa to nie to samo, co Genezis!
Adwent, tak jak cały rok liturgiczny,
ukazuje nam niezwykły dynamizm
historii. Kościół uobecnia te same tajemnice wiary, te samy dogmaty i wynikające
z nich te same prawdy moralne, ale
ciągle w nowym czasie, nowym pokoleniom. Właściwie mówi to samo, tyle że
ciągle inaczej. Pytanie tylko, czy lepiej?
2
S
łowa modlitwy są nam potrzebne,
aby przypomnieć sobie i uzmysłowić, o co powinniśmy prosić. Nie
sądźmy, że pouczymy słowami pana lub
nakłonimy do spełnienia naszej woli.
Gdy mówimy: „Święć się Imię Twoje”, ożywiamy w sobie pragnienie, aby
Imię Boga, które zawsze jest święte,
było również przez ludzi uznawane za
święte, to jest, aby nie było przez nich
znieważane. To zresztą przynosi pożytek nie Bogu, lecz ludziom.
samym, o co powinniśmy prosić i co
powinniśmy czynić, aby zasłużyć na
wysłuchanie.
Gdy mówimy: „ I nie wódź nas na
pokuszenie”, zachęcamy się do modlitwy, abyśmy pozbawieni Bożej mocy nie
ulegli pokusie, dając się zwieźć błędom
lub załamać na skutek przeciwności.
Kiedy mówimy: „Ale nas zbaw ode
złego”, przypominamy sobie, ze nie posiadamy jeszcze tego dobra, w którym
nie dotknie nas żadne nieszczęście. Ta
© rkw
Modlitwa niczym źródło
Modlitwa zawsze jest krzyżowaniem się własnych projekcji z wolą Bożą
Kiedy zaś mówimy: „Przyjdź królestwo twoje”, które – chcemy czy nie
chcemy – przyjdzie na pewno, budzimy
w sobie pragnienie, aby przyszło ono do
nas i abyśmy zasłużyli na królowanie
w nim.
Kiedy mówimy: „Bądź wola Twoja
jako w niebie, tak i na ziemi”, prosimy
Boga o posłuszeństwo, abyśmy spełniali
Jego wolę tak, jak spełniają ją aniołowie
w niebie.
Kiedy mówimy: „Chleba naszego
powszedniego daj nam dzisiaj”, przez
słowo „dzisiaj” rozumiemy „czas obecny” i prosimy dlań bądź o to wszystko,
co jest nam potrzebne, wymieniając
rzecz najważniejszą, czyli chleb, bądź
tez Eucharystię, sakrament wierzących,
który jest konieczny w tym życiu do
osiągnięcia szczęścia nie tylko doczesnego, ale i wiecznego.
Kiedy mówimy: „Odpuść nam nasze
winy, jako i my odpuszczamy naszym
winowajcom”, przypominamy sobie
ostatnia prośba jest tak wszechogarniająca, że każdy chrześcijanin, w jakimkolwiek znajdzie się cierpieniu, może jej
słowami wypowiedzieć swój smutek, jej
słowami może płakać, zaczynać modlitwę, trwać w niej i ją kończyć.
Wszystkie bowiem słowa, które
wypowiadamy czy to zawczasu kształtując uczucie modlitewne, aby stało się
bardziej żywe, czy też później, wzywając
do skupienia, aby się stało pełniejsze,
niczego innego nie wyrażają, jak tylko
to, co się zawiera w Modlitwie Pańskiej,
jeżeli modlimy się należycie i uważnie.
Ktokolwiek modli się słowami, które
nie mają związku z tą ewangeliczną
modlitwą, tego modlitwa, choć dopuszczalna, z pewnością jest cielesna. A nie
wiem, czy rzeczywiście jest dopuszczalna, skoro modlitwa tych, którzy zostali
odrodzeni z Ducha Świętego, powinna
być wyłącznie duchowa.
św. Augustyn,
List do Proby (130, 11,21–12,22)
Humor żydowski
W trakcie wieczerzy zgromadzeni
z rozrzewnieniem wspominają dawne
czasy, kiedy obyczaje były całkiem
inne i ze zgrozą mówią o obecnym zepsuciu moralnym młodzieży. Jedynie
osiemdziesięcioletnia matrona Rebeka
zachowuje stoicki spokój i napomina
uczestników szabasu:
– Czego wy właściwie od nich chcecie?
Ta dzisiejsza młodzież jest dużo lepiej
wychowana niż kiedyś. Ja pamiętam, że
za dawnych czasów młodzi ludzie nie dawali mi spokojnie przejść ulicą. A jakie
słowa do mnie mówili! Do czego mnie
namawiali! A teraźniejsi młodzi ludzie
to mnie wcale nie zaczepiają.
***
Ubogi krewniak ulokował się na
dobre u bogatej ciotki. Nie ma wcale
ochoty zrezygnować z wygodnego łóżka
i dobrego jedzenia. Pewnego dnia pani
domu zagaduje go delikatnie:
– Bawisz u nas już ponad miesiąc.
Czy nie tęsknisz za swoją piękną żoną?
Twarz młodzieńca rozpromieniła się
radośnie:
– Dziękuję wam, ciociu, z całego serca! Jeszcze napiszę do żony, żeby czym
prędzej przyjechała!
***
Pewien kupiec jechał na targ. Po drodze spotkał go jakiś Żyd i pyta:
– Co sprzedajesz?
Kupiec wychyla się z wozu i szepcze
mu do ucha:
– Owies.
– Dlaczego szepczesz mi do ucha?
– pyta zdziwiony Żyd. – Cóż to za tajemnica, że handlujesz owsem?
– Ciszej, proszę. Jeszcze koń usłyszy!
***
Rabin, wzburzony faktem, że wierni
przebywają w synagodze z odkrytymi
głowami, wywiesił na drzwiach kartkę
następującej treści:
„Każdy, kto wchodzi do świątyni
bez nakrycia głowy, to tak, jakby cudzołożył”.
Na drugi dzień ktoś odpisał:
„Próbowałem jednego i drugiego.
Różnica jest kolosalna”.
Wielki kawalarz żydowski,
wybór i opracowanie M. Rychlewski
VESPER, Poznań 2006
3
Adwentowa tęsknota człowieka
W
ielu ludzi uważa, że ich życie
jest puste, a jego pełnię nie
tak łatwo odnaleźć. Są tacy,
którzy pustkę wypełniają chipsami
i colą, oglądaniem seriali i ciułaniem
człowiekowi swoje Słowo, pragnąc, by
człowiek je usłyszał, zrozumiał i przyjął
na wzór Maryi; by pozwolił zstąpić na
siebie Duchowi Świętemu, który napełni go łaską i pozwoli rodzić dobro, jak
Maryja Syna Bożego. W pewien sposób
każdy z nas jest w sytuacji podobnej do
Maryi i jak Ona powinien być zdolny
do przyjęcia Słowa – Jezusa. Pośród
tysięcy dźwięków, słów i obrazów, jakie
nieustannie nas otaczają, mamy odnaleźć Słowo, które kieruje do nas Duch
Święty. A ponieważ odróżnienie Słowa
Bożego w tej masie informacji wydaje
się trudne, powinniśmy stwarzać okazje, które pozwolą nam je usłyszeć.
Może trzeba uciec choć na chwilę od
codziennych trosk, skupić się, aby Bóg
mógł do nas swobodnie mówić i wcale
nie trzeba lękać się trudu nawrócenia
ani Bożych wymagań, nie obawiać się
swoich małości ani słabości, ponieważ
razem ze Słowem Duch Święty obdarza
nas łaską.
„Nadzieja […] budząc w nas tęsknotę
za niebem i posiadaniem Boga, rozpala
w nas zapał, energię i gorliwość, by osiągnąć pożądane dobro” (ks. Michał), ale
łatwo mówić o nadziei, kiedy wszystko
układa się po naszej myśli – gdy bez
trudu udaje się realizować swoje plany,
gdy spełniają się marzenia, a podjęty
wysiłek przynosi oczekiwane rezultaty.
Natomiast kiedy okazuje się, że nad ni-
pieniędzy, a nasze pomysły na życie
rzadko zgadzają się z planami Boga, dlatego wcześniej czy później czujemy się
spustoszeni, a serce uwikłane w kompromisy nie widzi znaków, jakie Pan
Bóg daje w codzienności. Zajmujemy
się planowaniem własnego życia, a to
kosztuje ogrom energii, nerwów, lęków.
Nie rozumiemy tego, co do nas mówi
Bóg, a On chce przemawiać do naszych
serc szczególnie podczas tegorocznego
adwentu, który dany nam został nie po
to, by zdążyć zrobić karierę czy zapisać
się w pamięci u potomności, lecz byśmy
przez naszą codzienność weszli w relację z nadchodzącym Jezusem. Adwent
to czas tęsknoty za przychodzącym
Bogiem, bowiem „tęsknota adwentowa
– jak pisze ks. Sopoćko – przenika nas
do głębi duszy, która się żali, płacze,
tęsknym okiem spogląda w niebo i błaga: »Rorate coeli desuper«”. Wybierzmy
więc Boga, On czeka…
Adwent przypomina nam nieprzerwane pragnienie Boga, który chce
zamieszkać w człowieku. Przez najróżniejszych posłańców ciągle zwiastuje
4
© J. Kurlej
Błogosławiony ks. M. Sopoćko
głęboko tkwiące w sercu przekonanie,
że nie wszystko zależy od nas, ale nad
wszystkim czuwa Bóg. On pomaga patrzeć w przyszłość bez strachu.
Bóg, który przychodzi do nas, domaga się zajęcia stanowiska. Można Go
przyjąć lub odrzucić – nie ma trzeciej
możliwości. Przyjmujemy Wcielone
Słowo Boga, doświadczamy Jego mocy
i rodzi się w naszym życiu Chrystus,
budzący w nas zdolność do miłości,
a wtedy – jak mówił św. Franciszek
– stajemy się „Matkami Jezusa” i będziemy Go mogli w sobie zanosić do
ludzi, jak Maryja zaniosła Go do Elżbiety. Napełnieni nadzieją i szczęściem
ofiarujemy wówczas Boga jak chleb, jak
pochodnię – ucząc radosnego dzielenia
się Stwórcą, który jak zakochany czeka
u drzwi człowieczych na nasze ludzkie
„tak”.
Przeżywany czas ostrzega, że niektórych spraw nie należy odkładać na
ostatnią chwilę, zwłaszcza tych dotyczących naszej relacji z Bogiem. Chcąc
być gotowym na spotkanie z Panem,
uczmy się już teraz przyjmować Go
przychodzącego do nas w Bożym Słowie
i sakramentach, tak jak Maryja przyjęła
Go z pełnym nadziei oczekiwaniem,
wielką miłością i czystym sercem,
bowiem „miała tak dalece pogrążyć się
w Bogu i złączyć się z Nim w miłości, że
Słowo Przedwieczne miało wziąć z Niej
Drzwi średniowiecznej katedry niczym oczodoły Boga
czym nie mamy kontroli, gdy pojawiają
się przeciwności i cierpienie, wtedy
zostaje tylko (a może aż) nadzieja – to
ciało i krew dla siebie” (ks. Sopoćko).
Maryja powiedziała Bogu swoje „fiat”
na dobre i na złe, na teraźniejszość
zakrystian, brzdąkając kluczami i kościół otworzył. Zmarzłem niepomiernie, ale się ucieszyłem, że mogłem być
pierwszy tego dnia u spowiedzi”.
Adwent to także dla nas właściwy
czas na znalezienie odpowiedzi na
pytania: czy posprzątałem już stajnię
mojej duszy, do której ma przyjść Zbawiciel? Choć nasze serce oddaliśmy
Chrystusowi, ciągle przyłapujemy się
na tym, że chcemy żyć po swojemu.
Wciąż usprawiedliwiamy się, że mamy
jeszcze na to dużo czasu, będą przecież
rekolekcje, roraty, spowiedź przedświąteczna, a tymczasem co z zakamuflowaną pychą, usprawiedliwianymi wciąż
kłamstwami, zastarzałą zazdrością?
Całe życie w duchu Ewangelii jest przecież zbudowane na prostowaniu ścieżki
swego życia, na czuwaniu, na tęsknocie
za Tym, który ma Moc. Chrystus może
przyjść kiedykolwiek – z różnych stron.
Adwent więc wzywa nas do czujności,
ma w nas obudzić trzeźwe przeżywanie
tego, co nas uświęca, by nie zasnąć
z nudy na kazaniu, ale z gorącym sercem i otwartą buzią słuchać głoszonego
Słowa Bożego. Oby ten dany nam święty
czas nie był rozminięciem się z Panem,
koszmarnym doświadczeniem ospałości, rutyny i obojętności. Oby nasze modlitwy nie przypominały marudzenia
dewotek, a spowiedzi grzecznościowych
przeprosin za nieuważne nadepnięcie
na odcisk. Nie wolno nam przegapić
przyjścia Pana. Starajmy się czuwać
z tęsknotą w sercu, bo tylko wówczas
możemy usłyszeć, kiedy On zakołacze
do naszego serca, tak bardzo zmęczonego i twardego, które pragnie miłości
i ciepła Małego Dziecka.
Ile więc będzie Bożego Narodzenia
w Bożym Narodzeniu – zależy od nas
samych. Sami decydujemy o tym, czy
ważniejsze będzie urządzenie świątecznej szopki czy raczej pójście za
pasterzami do Betlejem, by zobaczyć, co
się tam właściwie stało. Nie tylko ich,
ale i nasze całe życie, jak stwierdza ks.
Michał, „jest wędrówką do Betlejem, bo
życie jest dla nas wędrówką do ogląda-
nia Boga”. To nie przypadek, że prości,
biedni, niewykształceni pasterze byli
pierwszymi odkrywcami tajemnicy Bożego Narodzenia. Ubodzy mają krótszą
drogę do Betlejem. Rozpoznają Zbawcę
w Dziecku z Betlejem, bo stają przed
Nim z pustymi rękami; nie trzymają
w nich kurczowo bogactwa, władzy czy
wiedzy. Chociaż największy cud dokonał się bez rozgłosu, bez cudowności,
pasterze nie byli zawiedzeni; wręcz
przeciwnie, szczęśliwi chwaląc Boga,
wrócili na swoje pastwiska, ale już nie
sami. Odkryli, że ich ludzki, niełatwy
przecież los dzieli z nimi Bóg, którego
nie muszą się obawiać.
Aby zobaczyć sens Bożego Narodzenia, trzeba przejść drogę pasterzy.
Zostawić choć na chwilę swoje pastwisko – zmartwienia, genialne pomysły…
Wiara pasterzy jest dziecięco prostym
zaufaniem Bogu. Oni najpierw usłyszeli, a potem zobaczyli – my chcielibyśmy odwrotnie. Domagamy się od
Boga nadzwyczajnych dowodów Jego
obecności, a Boga widzą tylko ci, którzy wpierw słuchają Go pośród swojej
codzienności i wierzą Jego Słowu. Rozpoznać Boga w dziecku mogą tylko ci,
którzy sami mają w sobie coś z dziecka.
Tylko dziecko jest w stanie zrozumieć
dziecko i „by wejść do nieba, trzeba się
dostroić do prostoty dziecięcej” (ks.
Michał). Bóg stał się mały, aby nas –
małych – uczynić wielkimi. Tak można
streścić sens tajemnicy przyjścia Boga
na świat. Pan upodobał sobie w ludziach
i pragnie dać swój pokój. Chce nam
ofiarować świat bardziej ludzki, wolny
od nienawiści, strachu, zakłamania.
Jest to możliwe pod warunkiem, że nie
zapomnimy o chwale Boga, którego
majestat i piękno rozbłyska w każdym
człowieku. Warto zobaczyć boski blask
w ludzkiej twarzy, uwierzyć, że Bóg jest
blisko naszych ludzkich spraw, dać się
pokochać tej niepojętej, bezbronnej Miłości, wziąć na ręce i przytulić Dziecko.
Wtedy wydarzy się prawdziwy cud –
Boże Narodzenie.
s. Maksymiliana Kroczak, ZSJM
© rkw
i nieznane później. Ona przyjęła i niosła
Skarb Tajemnicy: Boga – Człowieka,
którego chroniła i strzegła, dlatego
od Maryi musimy uczyć się odwagi,
żeby tak miłować i nieść swój Skarb
przez codzienność prób i doświadczeń.
Czuwajmy więc wraz z Maryją i na Jej
wzór z zapaloną roratką naszej wiary
pilnujmy, aby płomień ten nigdy w nas
nie przygasł.
Maryja przyjmowała siebie jako
wybraną przez Pana. Dlaczego właśnie
Ona? Otóż, jak pisze ks. Sopoćko, „w
Niej miało być tyle wielkości i głębokości, tyle wzniosłości i piękności, tyle
łaskawości i miłosierdzia, iż miała stać
się godną być Matką Boga, przyjąć Słowo Przedwieczne, zamknąć je w swoim
łonie, podzielić się z Nim krwią swoją,
karmić mlekiem i zadowolić swą słodką i tkliwą miłością matki”. Maryja
poprzez swój przykład i poprzez swoje
wstawiennictwo zaprasza nas do wejścia w tajemnicę Bożej bezinteresowności i miłości, jedynie prawdziwego
źródła pojednania i pokoju na ziemi.
W świecie, który często mówi o „zabijaniu miłosierdzia”, Maryja ukazuje nam
prawdziwe współczucie, zakorzenione
w tajemnicy Bożego, nieskończonego
miłosierdzia. Nawet wśród niedoli
i utrapień jesteśmy podtrzymywani na
duchu przez prostotę życia Maryi, Jej
zawierzenie, miłość i nadzieję. Wchodząc w Jej osobistą modlitwę, w Jej życie, z Nią i Jej Synem, możemy stawać
się coraz bardziej pokornymi i dobrymi
jak chleb.
Zarówno Matka Jezusa, jak i bł. ks.
Michał odnaleźli drogę do spotkania
z Tym, który pierwszy „przychodzi
nam z pomocą”. Dla niego adwent był
świętym czasem otrzymanym od Boga
w darze, by wyprostować ścieżki swego
życia i godnie przygotować się na przyjęcie Pana, który, jak to rozumiał od najmłodszych lat, rodził się podczas każdej
Eucharystii i mógł w nim się narodzić
w każdorazowej Komunii Św. Pragnął,
aby i do niego Jezus mógł powiedzieć
słowa skierowane do św. Faustyny: „dobrze mi przy sercu twoim” (Dz. 1481).
W jednym ze wspomnień tak opisuje
pragnienie spotkania czystym sercem
z Jezusem podczas Adwentu 1903 r.: „...
chciałem na Niepokalane Poczęcie pójść
na roraty. Nie mając zegarka i nie chcąc
niepokoić gosposi, prosząc ją o obudzenie o 6, wstałem zaraz po przebudzeniu
się, przypuszczając, że już jest godzina 6
i po ubraniu się szybkim wyszedłem
[...] ulice były puste. Kościół zastałem
zamknięty. Przypuszczając, że prędko
otworzą, spacerowałem po cmentarzu
przy 10-stopniowym mrozie. Przeszła
godzina, dwie, trzy i wreszcie przyszedł
5
Józef – święty drugiego planu
© rkw
Widzimy dalej Józefa umocnionego
słowem od anioła w drodze do Betlejem. Jest przy narodzinach Jezusa. Za
poleceniem anioła ucieka z Maryją
i Dzieckiem do Egiptu. Po ustaniu zagrożenia w związku ze śmiercią Heroda
wraca i osiada wraz z rodziną w Nazarecie. Po raz ostatni widzimy Józefa,
gdy przestraszony zaginięciem Jezusa
szuka Go wraz z Maryją. Odnajduje Go
w świątyni pośród uczonych w Piśmie.
I tyle. Tradycja ikonograficzna ukazuje
Józefa w czasie kolejnego trudnego egzaminu wiary – na ikonie Narodzenia
Jezusa, pełen wątpliwości, staje wobec
faktu wcielenia Boga (Ikona Narodzenia
Chrystusa, „Wspólnota Puławska”,
nr 3/2010).
Józef jest potomkiem królewskiego
rodu. Pochodzi z plemienia Judy, które
wyda Mesjasza. Król Dawid, Salomon
i inni królowie Judy są jego przodkami. Po nich dziedziczy Jezus godność
królewską. Zubożały opiekun Jezusa
pracował fizycznie jako cieśla. Bóg
wchodzi realnie w historię jego życia,
gdy poślubiona mu kobieta (nie mieszkali jeszcze razem) mówi Bogu „Tak”.
Dla nas po latach to oczywiste. Nie
uświadamiając sobie depozytu wiary,
traktujemy to wydarzenie jako rzecz
nieistotną. Ale czy to „Tak” było w tym
samym stopniu oczywiste dla Józefa?
Co wtedy czuł? Czy zachwiało to jego
wiarą? Jak później wyglądały relacje
Józefa z Maryją? Czy jej ufał?
6
Maryja i poczęte Dziecko zdani są na
łaskę Józefa. Mógł oddalić Maryję potajemnie, by jej nie zniesławić i uchronić
od konsekwencji, z kamienowaniem
włącznie. Anioł mówi do serca Józefa,
zwiastuje mu też umacniające Słowo –
„Nie bój się, z Boga są te sprawy!” To
przekroczyło możliwości rozumienia
i akceptacji Józefa, dlatego wątpliwościom w duchu wiary odpowiada Bóg.
Józef uznaje Bożego Syna za swoje dziecko. Nie robi na nas już żadnego wrażenia, gdy mówimy o Maryi „Najświętsza
Panienka”. Bez Józefa faktycznie Maryja
byłaby „Panną z Dzieckiem”. Żydzi po
latach wypomną zresztą Jezusowi Jego
„niepewne” pochodzenie – „Jak Ty
śmiesz pytać nas o to, czyimi jesteśmy
dziećmi, nas, dzieci Abrahama. Popatrz
na siebie!”(J 8,41b)
Aby przyjąć Jezusa, Józef musiał pogrzebać swoje plany, marzenia, osobistą
wizję wspólnego życia z Maryją. Mamy
naiwne wyobrażenie, że życie wiarą jest
łatwe, gładkie i przyjemne. Trudno to
potwierdzić, gdy patrzy się na losy życia
Maryi i Józefa.
Jezus wzrastał w rodzinie otoczony
opieką Mamy i Taty – czułość i wola.
Czy sposób mówienia do Boga „Tato –
Abba” nie jest znakiem ludzkich, ziemskich więzów z Józefem? Kto nauczył
Jezusa modlić się? Chodzić w sobotę do
synagogi? Czytać Pismo? Uczestniczyć
w świętach? Pracować? Obserwować
przyrodę? Kto wprowadził go w świat
rzeczy Bożych? Od kogo słyszał historie,
które potem natchnął życiem, budzącym się w tych, którzy ich słuchają?
Boskością raczej bym wszystkiego nie
tłumaczył. Jezus widział jako dziecko
u swoich rodziców wzór życia. I poprzez
wychowanie przejął czułość i wolę od
Maryi i Józefa właśnie. W relacjach
rodzinnych odkrył i nazwał relację do
Boga – Ojca.
Postać Józefa intryguje i skłania do
przemyśleń. Czy Józef jest pomocą
i wzorem dla współczesnego wierzącego
mężczyzny? Patrząc na fakty z jego życia, do jakich możemy dojść wniosków?
Nie lubię „wyzłoconych” świętych. Złota folia, choć cienka, jednak usztywnia
i oddala. Wątpiący Józef dla mnie jest
prawdziwym, żywym Józefem, którego
mogę naśladować. Szczęście czy wiara?
Czy szczęściem jest wola Boga? Józef
pozwala mi znaleźć odpowiedzi na te
pytania, które stawia mąż i ojciec ze
swoją historią i w obliczu trudnych
faktów, abym z wiarą dostrzegł w nich
Boga.
Wędrując po starych kościołach
zauważyłem, że zawsze jest w nich
przedstawienie świętego Józefa. Pamiętam Wadowice i klasztor karmelitów.
Józef uśmiechnięty, nie „odpustowy
wymoczek i ciepły kluch”, ale właśnie
zadowolony, silny mężczyzna i mały
Jezus, który czule trzyma go za szyję.
Obaj patrzą na Ciebie. Myślę sobie,
Jezusowi dobrze jest na rękach spracowanego cieśli.
Stoję przed obrazem Świętej Rodziny w Kościele we Włostowicach. Na
pierwszym planie Matka i szczęśliwe
Dziecko. Święty Józef w tle, a jakże!
I dobrze mu z tym. Kompozycja i narracja malarska jego osoby jest tak
poprowadzona, że gdyby zrezygnować
z partii osobowych, postać Józefa byłaby li tylko niepozornym sztafażem.
Jedyne słowa, które wypowiedział, to te
po bar micwie jego przybranego Syna
w świątyni, gdy im się zgubił – „Synu,
z Matką baliśmy się o Ciebie!” I tyle.
Zaopiekował się Dzieckiem, „nie zakrył” sobą, nie wybił się przy okazji.
Zrobił to, co odkrył w wydarzeniach,
w które wprowadził go Bóg. Cichy
patron i opiekun Kościoła.
© rkw
Ś
więty Józef w przekazie biblijnym
pojawia się w kontekście genealogii Jezusa. Po zwiastowaniu
widzimy go targanego wątpliwościami
co do prawości Maryi, która będąc mu
przeznaczoną staje się brzemienną.
Przez Józefa mam sentyment do stolarzy. Pracowałem z nimi. Widziałem
ich ręce. Przeważnie zawsze mają blizny
po głębokich skaleczeniach. Chciałbym
kiedyś przybić piątkę ze świętym Józefem, popatrzeć Mu w oczy i nic nie mówić. Święty Józefie, módl się za nami!
Wojciech Kostecki
C
óż zatem powiem? Widzę cieślę i żłób, widzę także dziecko,
pieluszki i chusty, Dziecko zrodzone z Dziewicy, pozbawione rzeczy
najpotrzebniejszych, wszystko uciemiężone ubóstwem, w największej nędzy.
Czyś widział kiedykolwiek bogactwo
w skrajnej nędzy? W jaki sposób On,
bogaty, stał się dla nas ubogi? Czemuż
to nie miał łóżka, miejsca do spania, ale
Go położono w ubogim żłobie?
swe źródła w miłości. Miłość kazała
mu się uniżyć!
św. Bernard, opat
Humor ojców pustyni
Wielka tajemnica wcielenia Pana
zawsze pozostaje tajemnicą. Bo jakże
się to dzieje, że Słowo jest istotowo zjednoczone z ciałem, a równocześnie całe
istotowo istnieje w Ojcu? W jaki sposób
Ten, który całą swą naturą jest Bogiem,
staje się całkowicie człowiekiem przez
ludzką naturę? A w tym połączeniu
© rkw
Ojcowie Kościoła nauczają
o Bożym Narodzeniu
Miejsce narodzenia Jezusa, Betlejem
O ubóstwo, które jest źródłem bogactwa! Dziecię leży w żłobie, a porusza
całym światem; zawinięty w pieluszki,
a rozrywa łańcuchy grzechu; jeszcze
po dziecinnemu nie gaworzy, a już
poucza Mędrców, nakłaniając ich do
nawrócenia.
św. Jana Chryzostom, biskup
Bóg jest w ciele, by zabić śmierć
w nim ukrytą. Jak lekarstwo usuwa
zepsucie, gdy złączy się z ciałem, i jak
ciemność pierzcha po wniesieniu światła, tak i panująca w ludzkiej naturze
śmierć musiała ustąpić przed obecnością Boskości.
św. Bazyli, biskup
Cóż bardziej uwydatnia miłosierdzie Pana, jak przyjęcie naszego stanu
wołającego o miłosierdzie? I czyż
może być większa dobroć niż ta, która
Słowo Boże sprowadziła z wysokości
do takiego uniżenia? „O Panie, czym
jest człowiek, że o nim pamiętasz”
i „zwracasz ku niemu swe serce?” (por.
Ps 8,5; Hbr 2,6). Poznaj, człowieku,
jak Bóg troszczy się o ciebie, jak o tobie myśli i co wobec ciebie czuje. Nie
patrz na swoje cierpienia, ale na to, co
On wycierpiał. Po tym, co dla ciebie
przeszedł, zobacz, co dla ciebie uczynił,
a przez to ujrzysz jego dobroć, mającą
żadna z natur nic nie traci, ani Boska,
w której jest Bogiem, ani ludzka, przez
którą staje się człowiekiem. Tylko wiara przenika owe tajemnice, ona, która
jest dowodem i poręką rzeczywistości
przekraczających wszelkie wyczucie
i zrozumienie ludzkiego umysłu.
św. Maksym Wyznawca, opat
Dołącz się do tych, którzy z radością
przyjęli z nieba Pana!
Myśl o oświeconych pasterzach,
o obdarowanych darem proroctwa kapłanach, o weselących się kobietach,
o Maryi, kiedy uradowała się powiadomiona przez Gabriela, i o Elżbiecie,
w której Jan podskoczył z radości (por.
Łk 1,44). Anna opowiadała wesołą
nowinę (por. Łk 2,38), Symeon wziął
na ręce Dziecię i obydwoje wielbili
w Nim wielkiego Boga (por. Łk 2, 28),
nie gardzili tym, co widzieli, ale wielbili w Nim wielkość Jego Bóstwa. Jak
światło przez szklane szyby, tak Boska
potęga rzucała promienie przez ludzkie
ciało i oświecała tych, co zachowali czystość serca. Obyśmy znaleźli się z nimi
i z odkrytym obliczem, jak w lustrze,
mogli patrzeć na majestat Pana, byśmy
się przemieniali z jasności w jasność
(por. 2Kor 3,18).
św. Bazyli Wielki, biskup
Jeden z mnichów powiedział kiedyś:
– Kobieta jest istotą bardzo powierzchowną.
– To prawda – odpowiedział starzec
– ale nie ma nic bardziej nieprzeniknionego niż powierzchowność kobiety.
***
– Jesteś bardzo surowy wobec naszych młodych kobiet – pewnego dnia
skarcił starca jakiś światowy człowiek. –
Wszystkie są bardzo dobrymi córkami.
Starzec odparł:
– Jeśli wszystkie są bardzo dobrymi
córkami, to skąd się biorą złe żony?
***
Jakiś złodziej spenetrował nocą celę
pewnego mnicha. Gdy przetrząsnął
wszystko, usłyszał głos:
– Przyjacielu, dlaczego szukasz
w ciemności tego, czego nie mógłbyś
znaleźć nawet przy świetle słońca?
***
Pewnego dnia jakiś starzec, którego
diabeł dręczył przez melancholię, powiedział do innego starca:
– Jakże smutną rzeczą jest starzenie
się!
– Czyżby? – usłyszał odpowiedź.
– Przecież to jedyny sposób, aby żyć
długo.
***
Pewien starzec zauważył:
– Takie jest życie: gdy urośliśmy na
tyle, by móc sięgnąć po słoik z miodem,
to już nie mamy na to ochoty!
***
Masz znacznie słabszą pamięć – powiedział jeden z braci do starca.
– Wiem – odpowiedział – i bardzo na
tym korzystam: często cieszę się po raz
pierwszy z tych samych rzeczy.
Cytaty z książki:
R. Kern, Humor ojców pustyni,
KERYGMA, Lublin, 1991
7
Przeżyłem piekło o nazwie in vitro
O
podczas której lekarze sugerują im
nawet godzinę stosunku, zalecają
stosowanie specjalnych prezerwatyw,
w których zbiera się nasienie do badań;
kiedy robi się to niemal co do minuty
w określonym czasie, w określonych
warunkach. Cały autorytet gdzieś
wtedy pryska.
I trzeci element, nadzieja. Ona też
podczas tego procesu gdzieś się gubi.
dkryłem, że in vitro to po prostu
taśma produkcyjna. Mam dziś
wspaniałego syna, ale moje
stosunki z żoną bardzo się ochłodziły.
Nie widujemy się już codziennie. Z perspektywy czasu widzę, że przeszliśmy
z żoną piekło pod nazwą in vitro.
Temat pojawił się, jak w większości
małżeństw, od problemów z zajściem
w ciążę. Po 5 latach oboje zaczęliśmy
się bardzo niepokoić. Zaczęliśmy przechodzić taką samą drogę krzyżową jak
wiele małżeństw: najpierw wszystkie
badania, związane z poszukiwaniem
przyczyn tego stanu rzeczy, próby inseminacji, a w końcu zabieg in vitro. Dziś
wiem, że nigdy nie powtórzyłbym tego
procesu, pomimo że mam wspaniałego
syna dzięki zabiegowi in vitro.
Presja na żonę
Myślę, że etap dochodzenia do decyzji o in vitro jest we wszystkich małżeństwach podobny. Czas mija. Szczególnie
Z pojemnikiem w toalecie
8
© rkw
Żegnaj, tajemnico
Na powiększenie rodziny byliśmy
nastawieni od samego ślubu. Szczególnie żona. Ja, bardzo zaangażowany
w sprawy zawodowe, w ciągu pierwszych lat małżeństwa nie myślałem
o tym na co dzień. Żona zaczęła się
niepokoić szybciej niż ja, po drugim,
trzecim roku małżeństwa. Nie wpływało to jednak negatywnie na relacje
między nami. Dopóki nie przechodzi
się pewnej granicy związanej z tymi
badaniami, myślę, że tego typu problemy nie są przyczyną jakichkolwiek
niesnasek w małżeństwie, nie atomizują związku. Dopiero problemy, które
są skutkiem korzystania z metody in
vitro stwarzają prawdziwy problem
w małżeństwie.
Sposób postępowania przy poszczególnych etapach tej procedury jest
złożony i przykry dla małżonków. Tak
mocno odziera z tajemnicy całą istotę
poczęcia dziecka, że po zakończeniu
procedury miałem wrażenie, że coś
między nami się skończyło, coś pękło.
Dostojewski pięknie powiedział, że
podłożem pozytywnych relacji między
ludźmi, nie tylko zresztą w rodzinie, są
często trzy elementy: tajemnica, autorytet i nadzieja. Patrzę z perspektywy na
proces, który przeszliśmy, i myślę: cóż
to za tajemnica zostaje po tym, gdy żona
widzi mnie z pojemnikiem na nasienie
pod tak zwanym pokojem pobrań? Albo
kiedy ja widzę małżonkę, która ciągle
jest badana w miejscach intymnych?
Tajemnica wtedy pęka.
Podobnie jest z autorytetem. Jaki
małżonkowie mogą mieć dla siebie
autorytet po przejściu tej procedury,
istocie powinny sprawiać przyjemność
i wzajemny pociąg, żeby korzystać
z tych mechanizmów. A nie robić tego
na zamówienie, o konkretnej godzinie,
którą wskaże lekarz. Na przykład inseminację, czyli wprowadzenie męskiego
nasienia do pochwy kobiety, robi się
o konkretnej godzinie, nawet minucie.
W kolejkach, w których wystawaliśmy
po klinikach, obserwowaliśmy wiele
par z podobnymi problemami jak nasz.
Często były to małżeństwa jeszcze
starsze od nas. To charakterystyczne,
że zazwyczaj przedstawiają sobą obraz
wielkiego niepokoju, nerwowości, oczekiwania na cud.
Nie warto być szczęśliwym za cenę poczucia winy
żeńska część małżeństwa z miesiąca na
miesiąc funkcjonuje pod coraz większą
presją. Lekarze jeszcze odpowiednio ją
podgrzewają, informując, że kobieta
do 30. roku życia jest w najlepszym
okresie, więc trzeba się śpieszyć, trzeba coś robić. Jak wszyscy wiemy, jest
w Polsce cały wielki przemysł związany
z metodami sztucznego poczęcia. I jak
w każdej branży jest jakiś lobbing, żeby
taśma produkcyjna się posuwała. Bo tak
in vitro wygląda po odarciu z pięknych
słów: to po prostu taśma produkcyjna.
W mojej rodzinie proces dochodzenia
do poczęcia dziecka zakończył się sukcesem. Sukces został jednak okupiony
przez bardzo techniczne spojrzenie na
ten fakt. Byliśmy też tak po ludzku zmęczeni tym procesem. Myślę, że Bóg po
to stworzył pewne mechanizmy między
kobietą i mężczyzną, które w swojej
Przed rozpoczęciem procedury in
vitro rozważaliśmy z żoną adopcję
dziecka. Dziś wiem, że sprawy związane z adopcją, choć z początku wydają
się trudne i żmudne, w rzeczywistości
są o wiele mniej bolesne, znacznie
krótsze i bez tych wszystkich skutków
ubocznych, które w naszym małżeństwie zaistniały. Mam też świadomość,
że w klinice ciągle są pozostałe zarodki.
Komórki jajowe są zawsze zapładniane
w większej ilości. Dziś wiem, że to jest
życie. Z jednego z takich zarodków
rozwinął się mój syn, który teraz biega
po domu, śmieje się i jest wspaniałym
dzieckiem. Te zarodki, które pozostały,
de facto nie różnią się niczym od tego,
który akurat został wybrany. Małżonka wywodzi się z głęboko wierzącej,
chrześcijańskiej rodziny. Ja też. Jakiś
korzeń religijno-moralny zawsze był
w naszym życiu. Decydując się na
in vitro nie zdawaliśmy sobie jednak
sprawy z konsekwencji, które wynikają
z użycia tej metody. Ta świadomość
zaczyna doskwierać z czasem. Myślę,
że kobiety są silniejsze w przejściu
do porządku dziennego nad takimi
sprawami. Żona myśli już teraz przede
wszystkim o sprawach dnia codziennego związanych z dzieckiem. Wcale
się nie dziwię, bo mamy wspaniałego
syna. Ja jestem bardziej rozdarty. Bo
z jednej strony już wiem, że procedura
in vitro jest piekłem, ale z drugiej strony kocham mojego syna. Zbudowaliśmy na siłę dom. Jest tylko pytanie,
czy nie powstał na piasku. Wydaje mi
się, że tak.
Moje stosunki z żoną bardzo się
ochłodziły. Rozumiem dlaczego, kiedy
wspominam okres naszej procedury in
vitro. Gdybym patrzył na siebie oczyma
mojej żony, to wiele by się zmieniło
w perspektywie autorytetu i pewnej
nieokreślonej tajemnicy, która często
jest spoiwem związku. W lepszych klinikach są jako takie warunki, jednak
my przeszliśmy wszystkie rodzaje takich placówek. W najgorszych czekałem
nieraz z pojemnikiem na nasienie przed
drzwiami do toalety. Ktoś wychodził, ja
wchodziłem...
Wychodziłem, żona czekała na
zewnątrz. Czy w takim małżeństwie
może być dobrze? Kiedy myślę o mojej
żonie i o samym sobie w tych sytuacjach, o których wspominałem, widzę
to w ciemnych barwach. To degradacja
duszy, serca. Formalnie jesteśmy razem. Jednak wiele rzeczy między mną
i żoną się zmieniło. Nasz związek cementuje w pewnym sensie wspaniały
syn. Ale nie widujemy się codziennie.
Jest między nami jakaś nieuchwytna
bariera.
S
tanisław Wyspiański przed wielu
laty pisał: „Listopad to dla Polski
niebezpieczna pora”. W listopadową noc 1830 roku podchorążowie ze
Szkoły Piechoty w Warszawie pod dowództwem Piotra Wysockiego dali hasło
do powstania, największego, bojowego,
romantycznego zrywu. W listopadzie
1917 roku spełniło się marzenie tych,
którzy przez 123 lata wierzyli, marzyli,
tęsknili i walczyli o niepodległą, ukochaną, umiłowaną ojczyznę. Jest zatem
listopad wpisany w naszą historię,
tradycję, a nawet biografię narodowego
wieszcza Adama Mickiewicza.
zasłuchani, gdy w czasie akademii
rozbrzmiewały fragmenty III części
Dziadów. Patrzyłam na nich, słuchając
słynnego cytatu:
Nasz naród jak lawa
Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi
Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi.
(A. Mickiewicz, Dziady, cz. III)
Przyglądałam się też obchodom
Święta Niepodległości w Warszawie. Po
raz pierwszy czuję, że to święto, moje
święto, unurzane jest w błocie. Czuję
przykrość, niesmak, potem wściekłość.
Brudne ideologie
Z belferskiego notatnika
Mówię o tym otwarcie, żeby przestrzec przed in vitro innych małżonków, zachęcić ich, żeby skorzystali na
przykład z adopcji dziecka. Zdrowiej by
było dla mnie jak najszybciej zapomnieć
o sprawie. Ale jak tu zapomnieć, skoro
mam świadomość, że w klinice są zmagazynowane nasze zamrożone zarodki?
Proszę zauważyć, że nawet słownictwo
nie pasuje do tej sfery. To są przecież
zmagazynowane ludzkie istnienia. Nie
mogę zapomnieć, kiedy media wciąż
donoszą o wynikach śledztw, że na
przykład jakaś klinika w Anglii wyrzuciła zarodki albo użyła ich niezgodnie
z procedurami. Stosując in vitro, człowiek zapiera się – w takim sensie jak
zaparł się św. Piotr – nadziei i tego, że
Pan Bóg ma względem nas jakieś plany.
Czy mamy na siłę, stosując in vitro,
te plany naruszać? Dziękuję, że mogę
o tym publicznie opowiedzieć. W ten
sposób jest mi dane, choć w minimalnym stopniu, zadośćuczynić temu, co
zrobiłem.
Kiedy pan Adam z województwa
śląskiego wypowiadał te słowa w katowickim radiu eM, pod koniec audycji
głos zaczął lekko drżeć nawet prowadzącemu wywiad dziennikarzowi. Pan
Adam składa świadectwo odważnie,
nie ukrywając swojego nazwiska. Tekst
opublikowany w gazecie, inaczej niż
w radiu, będzie jednak dostępny w Internecie przez wiele lat. Ze względu
na dobro dziecka pana Adama, „Gość”
zachowuje więc jego nazwisko do swojej
wiadomości.
Wysłuchał Łukasz Tura,
tekst za „Gość Niedzielny” 22 III 2009 r.
© rkw
Nasze zarodki, nasze dzieci
Kompania honorowa WP w czasie beatyfikacji ks. M. Sopoćki
26 listopada poeta umiera niespodziewanie w Konstantynopolu, gdzie
swoim autorytetem i obecnością miał
wspierać akcję formowania oddziałów
kozaków otomańskich, którzy mieli
wziąć udział w walce z Rosją. 11 listopada 1918 to z kolei wyśniony sen
o wolnej Polsce, spełnione marzenia
o ojczyźnie, ojcowiźnie, za którą przelewali krew nasi ojcowie i dziadowie.
Czy w takim razie warto być patriotą?
Pan Cogito
postanowił wrócić
na kamienne łono
ojczyzny...
Cóż takiego niezwykłego, swoistego
jest w słowie ojczyzna, Polska – jakże
często plugawionym, nadużywanym,
wykorzystywanym do celów wątpliwej
jakości? Co jest dziś wyznacznikiem
patriotyzmu? Kto to jest patriota?
Przyglądałam się w tym roku gimnazjalnej młodzieży, która bez nakazu,
przypominania w przeddzień Święta
Niepodległości przywdziała odświętny
strój z biało-czerwonymi wstążeczkami wpiętymi w mundurki. Zadumani,
To nie tak! Co to jest? Popłoch, panika,
policja, pałki, gazy, bijatyka, ktoś siedzi
i broczy krwią, rodziny z dziećmi w panice uciekające i szukające schronienia.
I tradycyjnie – nie ma winnego, nie
ma odpowiedzialnego, bo każdy się od
odpowiedzialności wykręca, każdy jest
patriotą (w swoim, rzecz jasna, rozumieniu). Zabierzcie swe plugawe łapska
od najświętszych dla Polaka wartości!
Przestańcie wlepiać swą brudną ideologię i doktryny wszelkiej maści w narodowe rocznice. Nie macie najmniejszego nawet prawa, najmniejszego!
Szli krzycząc: Polska! Polska! – wtem jednego razu
Chcąc krzyczeć zapomnieli na ustach
wyrazu;
Pewni jednak, że Pan Bóg do synów się
przyzna
Szli dalej krzycząc: Boże ! ojczyzna! ojczyzna!
Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się
krzaka,
Spojrzał na te krzyczące i zapytał: Jaka?
(Juliusz Słowacki, Szli krzycząc Polska)
Renata Miłosz
9
Gdzie ziemia spotyka się z niebem
W świecie katedr, sanktuariów
i piękna natury
Nasze wypłynięcie na głębię rozpoczęło się w Święto Niepodległości. Kiedy
w Warszawie miały miejsce hańbiące Polaków zamieszki, na pokładzie samolotu
10
do Lizbony wznieśliśmy toast za Ojczyznę i podniebnym lotem wyruszaliśmy
szukać – każdy swojej – wewnętrznej
„niepodległości” wobec naszych grzechów, słabości i ułomności człowieczych.
Pomóc nam w tym miało obcowanie z kulturą chrześcijańską, która
w Portugalii i Hiszpanii wydała swoje
„przepyszne” owoce. Tętniące niegdyś
życiem i modlitwą katedry oraz sanktuaria czy klasztory – dziś dla wielu
Europejczyków bardziej muzea niż
świątynie – pozwoliły przeżyć niesamowitą wędrówkę, która była spotkaniem
z najwyższą estetyką i sztuką, ludzkim
geniuszem i boskim natchnieniem,
religijnością ludzi dawnych wieków, dla
których Bóg i sacrum pozostawały fak-
z kościołem św. Antoniego, katedrą
i klasztorem Hieronimitów oraz stylowymi żółtymi tramwajami jeżdżącymi
po wąskich uliczkach stolicy. Pewnie
przeciwnicy krzyża nie pamiętają, że
13 XII 2007 r. właśnie przed klasztornym portalem podpisano Traktat
Lizboński. Z fasady patrzył na wszystko
Chrystus Pantocrator, Michał Archanioł
i wielu świętych.
Innych zachwyciła Coimbra, a w niej
klasztor Santa Clara z grobem św. Elżbiety Portugalskiej – wiernej żony niewiernego męża, klasztor karmelitanek,
gdzie żyła siostra Łucja de Santos czy
majestatyczny uniwersytet posiadający
jedną z najpiękniejszych bibliotek Europy. Wielu urzekło Porto nocą z Cais
tycznie świętością. Przez ten niesamowity świat z wielką wiedzą i wdziękiem
poprowadziła nas pilotka Ania – bezdyskusyjnie mistrzyni w swoich fachu.
Nasza pielgrzymia wędrówka miała
swoją niezwykłą dramaturgię, którą
wyznaczyły dwa style w sztuce średniowiecznej Europy. Początkowo zachwycały nas kościoły i katedry romańskie
z punktem kulminacyjnym w Zamorze
– hiszpańskim „romańskim mieście”.
Obserwowaliśmy wprawdzie od samego
początku wpływy innych stylów – gotyckiego, renesansowego czy barokowego,
ale przekroczenie progu katedry w Salamance, budowanej ponad 220 lat, zaparło ostatecznie dech w piersiach. Gotyk
„pnący się ku niebu” swoimi ostrołukami i bogactwem krzyżowo-żebrowych
sklepień, które oglądaliśmy zasłuchani
w nieziemską muzykę organową, olśnił
wszystkich. Było to miejsce wieńczące
w sposób dosłowny i symboliczny nasze
pielgrzymowanie ku Bogu i po raz kolejny pozwoliło ziemi spotkać się z niebem
– tym razem w miejscu stworzonym
genialną ręką człowieka.
Trasa pielgrzymki była tak różnorodna i bogata, że każdy znalazł miejsce, które zrobiło na nim największe
wrażenie. Dla jednych była to Lizbona
da Ribeira i Torre Dos Clerigos. Inni
pozostali pod urokiem spowitego mgłą
Sanktuarium Bom Jesus do Monte, do
którego jechaliśmy kolejką szynową czy
Sanktuarium Maryjnego w Sameiro.
Jednym z ważniejszych miejsc było
oczywiście Santiago de Compostela –
trzeci po Rzymie i Ziemi Świętej – cel
pielgrzymek średniowiecznej Europy.
Zachwycający złoty ołtarz główny z centralną postacią św. Jakuba, z którym
każdy z nas przywitał się osobiście w geście przytulenia, grób Apostoła czy Plac
Obradoiro i oczywiście nocny spacer po
starym mieście, charakteryzującym się
średniowieczną i barokową zabudową
– to niezapomniane wrażenia. A na koniec jeszcze kapelusz z muszlą kupiony
i noszony przez jednego z uczestników
jako symbol pielgrzymowania.
Oddzielnie należałoby wspomnieć
Fatimę. Przyjęła nas ona deszczem,
który być może obmył niejedną duszę.
Tak wielu przeżyć dostarczyło pielgrzymom to niewielkie miasto uświęcone
namacalną obecnością Maryi – różaniec
w Kaplicy Objawień i nocna procesja
światła, droga pokutna, którą niektórzy przeszli na kolanach, Bazylika MB
Różańcowej z grobami pastuszków,
droga krzyżowa w Valinhos i zwiedzanie
© rkw
S
tanąć tam, gdzie przez wiele
wieków dla mieszkańców Europy
kończył się świat, a zaczynała bezkresna woda; dotknąć stopami miejsca,
w którym ziemia spotyka się z niebem
– takie niezwykłe doświadczenie dane
było pielgrzymom z Krasnegostawu, Puław i Lublina w jeden z listopadowych
dni, gdy pielgrzymi szlak zawiódł nas
na Capo da Roca – najdalej wysunięty
na zachód kraniec Starego Kontynentu.
Chodząc po skalistym wzniesieniu
i patrząc w bezmiar Oceanu Atlantyckiego, można było nie tylko podziwiać piękno i majestat natury, ale odczuć głęboką
więź stworzenia ze swoim Stwórcą, gdyż
właśnie w takich miejscach obcujemy
z pierwotnym obrazem świata stworzonego przez Boga ku dalszemu istnieniu
jednym: „Niech się stanie…”. Jednoczą
się tu bowiem trzy żywioły – woda,
powietrze oraz ziemia i nic nie zakłóca
naszego doświadczania doskonałości
świata niejako w chwili boskiej kreacji.
Niemalże dotykalnie objawia się wtedy
Bóg, którego tchnienie po prostu czuć
w tej potędze żywiołów. W ten oto sposób dokonuje się niezwykłe spotkanie
– sacrum i profanum – dając zarazem
człowiekowi impuls, aby szukać czegoś
więcej w swoim życiu i skruszyć ograniczający nas mur stagnacji.
Podobnym spotkaniem na granicy
dwóch światów – boskiej doskonałości
i ludzkiej słabości – jest też niewątpliwie pielgrzymowanie, które staje się
drogą grzesznego człowieka ku Bogu,
wymagającą wypłynięcia na głębię,
zanurzenia się w tajemnicy świata,
oderwania od stałego lądu naszych
przyzwyczajeń, gdy wzywa nas pragnienie poszukiwania sacrum. Trzeba nam
wówczas stanąć na krańcu naszego
dotychczasowego życia, aby wyruszyć
ku czemuś nowemu, choć nieznanemu i być może napawającemu lękiem.
Pielgrzym powtarza zatem gest odwagi
wielkich portugalskich i hiszpańskich
żeglarzy, którzy z owych zachodnich
krańców ziemi wypuścili się w nieznane, aby odkryć nowe lądy, nie zdając
sobie jeszcze sprawy z ich istnienia, lecz
przeczuwając ich obecność.
Aljustrel – wioski rodzinnej Franciszka,
Hiacynty i Łucji. Fatima to swoista
„klamra” rozpoczynająca i kończąca
naszą drogę pielgrzymią, a tym samym
ofiarująca nam błogosławieństwo Matki
Bożej, której figurki czy wizerunki wielu
z nas przywiozło ze sobą do rodzinnych
domów.
Wspaniały okazał się też rejs statkiem wzdłuż przełomu rzeki Duero
pośród skał o wysokości ok. 400 metrów
w rejonie Parque Natural Arribes del
Duero. Dzika przyroda, orły, kondory,
czarne bociany, a na koniec pokaz tresury drapieżnych ptaków połączony z degustacją wina Porto – niezapomniane!
Szlak wędrówki przekonał nas o potędze, pięknie, doskonałości i mądrości
kryjącej się w sztuce tworzonej przed
wiekami przez tysiące chrześcijan –
genialnych architektów, rzeźbiarzy,
snycerzy, skrupulatnych rzemieślników
i zwykłych budowniczych w pocie czoła
wznoszących niezwykły świat katedr,
których dziś nikt już nie buduje, tak
jakby ludziom przestały być nagle potrzebne. Bez nich jednak trudno ziemi
spotykać się z niebem, dlatego szkoda,
że uskrzydlona niegdyś dusza Europy
rozsiada się dziś wygodnie w fotelach
samolotów, aby być wiezioną, zamiast
sama unosić się w przestworzach, szukając Bożego nieba.
Jak pielgrzym z pielgrzymem
W drodze powrotnej na lotnisku
w Lizbonie, kiedy staliśmy w tasiemcowej i krętej kolejce do odprawy, ks.
Ryszard podzielił się ciekawym spostrzeżeniem. Zauważył bowiem, że
nasze życie to ciągłe mijanie się ludzi,
a nie ich spotykanie. Otóż myślę, że nasza pielgrzymka była jednak wyjątkiem
od tej reguły – prawdziwym spotkaniem
człowieka z człowiekiem.
Niemożliwym okazało się poznać
wszystkich, ale bliskie spotkanie nawet
z kilkoma osobami to już dar bezcenny
i wystarczy, by ubogacić człowieka,
dostarczyć wielu emocji. Zgodnie
z zamysłem Boga spotkali się ze sobą
ci, którzy spotkać się mieli. Odbyły się
ważne i mniej istotne rozmowy, padły
takie, a nie inne słowa. Nic nie było
przypadkowe.
Utkwiły mi w pamięci zaciekłe dyskusje z ks. Grzegorzem o źródłach wiary
– uczuciu i rozumie, afektach i roztropności. „Wierzę, abym rozumiał” czy
„rozumiem, aby wierzyć” – pozostało
nierozstrzygnięte, choć w odpowiedzi
na stwierdzenie: „Pan Bóg cię kocha”
padło słowo: „Wiem”, a nie: „Czuję”.
Emocjonujące były spory o Św. Inkwizycję i jej rolę w Europie, o Torquemadę
i Corteza, aż w końcu o odpowiedzialność „za stosy” państwa i kościoła czy
też polemika na temat możliwości
zbawienia pasterza, który ma „głupie
i krnąbrne owce”.
Pamiętam krótką rozmowę z Bogusławem o demonie, szarlatanach,
wróżbach i bioenergoterapeutach, rozważania Ani o tym, jak szukać Woli
Bożej, odczytywać natchnienia i znaki
od Boga, opowieść Basi o angielskim
przedszkolu katolickim, w którym małe
dzieci chodzą na co dzień w mundurkach czy też z życia wziętą znakomitą
anegdotę Leszka o filozofii życia pewnej
babci spod Krasnegostawu, wędrującej
niejako autostopem w myśl zasady, że
„jakiś osiołek zawsze się znajdzie”.
W Santiago de Compostela okazało
się też niespodziewanie, że niektórzy
już kiedyś przemknęli przez nasze życie
niepostrzeżenie, żeby spotkać się bliżej
dopiero hic et nunc – w mieście św. Jakuba. Inni natomiast na tej pielgrzymce
mignęli nam tylko w oczach, aby być
może poznać się z nami lepiej w innym
miejscu i w innym czasie – któż to wie?!
Niewątpliwie jednoczyły nas także
wykwintne i smakowite posiłki spożywane wspólnie często przy okrągłych
stołach, toasty wznoszone codziennie
za kogo innego, radosny śpiew Plurimos annos, wielkie fotografowanie
wszystkiego i wszystkich, aż wreszcie
spotkania na zakupach czy przy kawie.
Rozśmieszały błyskotliwe dowcipy ks.
Ryszarda czy też definicja „wieśniaka”,
która stała się w pewnym momencie
swoistym leitmotiv pielgrzymki.
Takie prawdziwe bycie z drugim człowiekiem okazało się także spotkaniem
ziemi z niebem, bo bliskość, ciepło,
życzliwość, zainteresowanie towarzysza
podróży, uśmiech, dobre słowo – czasem poważne, czasem żartobliwe – to
właśnie niebo pozwalające się dotknąć
i uobecnić w drugim człowieku.
Obyśmy zatem zawsze na drogach
naszego życia spotykali się z ludźmi jak
pielgrzym z pielgrzymem, a nie mijali
jedynie jak obcy z obcym na lotniskach
wielkich metropolii.
Głos Boga
Ostania odsłona naszej niecodziennej wędrówki do Portugalii i Hiszpanii
niech stanie się tą najważniejszą, zgodnie zresztą z biblijną nauką, iż ostatni
będą pierwszymi, bo pielgrzymka to
przecież nade wszystko szukanie Boga
i słuchanie Jego głosu, który w czasie
tej wędrówki przemawiał do nas wielokrotnie i bardzo dobitnie. Rozbrzmiewał
on w kontemplowanej sztuce czy naturze, ale przede wszystkim wybrzmiał
w ustach naszego duchowego przewodnika – księdza Ryszarda – w czytanym
przez niego Słowie Bożym, w modlitwach, pieśniach, w sprawowanej
każdego dnia Eucharystii, ale także we
wspaniałych homiliach i katechezach
głoszonych z niestrudzonym zapałem.
Co powiedział nam Bóg? Myślę, że
do każdego przemówił indywidualnie,
w różny sposób i swoim boskim językiem. Wszyscy natomiast usłyszeliśmy
już pierwszego dnia pielgrzymki wezwanie do przemiany dotychczasowego
życia, gdy otworzyło się nam Słowo
o przemienieniu Chrystusa na górze
Tabor. Natomiast w ostatnim dniu
Jezus przemówił do nas przykładem kobiety, która dzięki swej pokorze i wierze
została obdarowana przez Boga cudem
uzdrowienia córki i zgodnie ze słowami
Chrystusa miała się o tym przekonać
po powrocie do domu. Jakże wymowne
słowa dla powracających pielgrzymów!
Być może w tym momencie dla
wielu stały się już faktem. Być może
po powrocie do domu ktoś zastał inną
– odmienioną rzeczywistość, oczyszczoną z jakiegoś grzechu czy cierpienia.
A może przemiana dokonała się za przyczyną obdarzonego łaską powracającego
wędrowca, który inaczej spojrzał na problemy w swojej rodzinie czy pracy i nagle znalazło się genialne rozwiązanie.
Odpowiedzi na te pytania pozostawmy
jednak pielgrzymom, niech pozostaną
tajemnicami ich dusz i rodzin, chyba że
ktoś zechce się nimi podzielić.
Ważne były niewątpliwie katechezy
o współczesnym Kościele, jego problemach i możliwości odnalezienia się
w nim zwykłego człowieka. Bardzo
przeżyliśmy wszyscy adorację Krzyża
w Sanktuarium Bom Jesus do Monte
czy też drogę krzyżową w Fatimie prowadzoną na przemian przez ks. Ryszarda
i ks. Grzegorza. Ciągle brzmią w uszach
powtarzane między stacjami słowa ślepca spod Jerycha: „Jezusie, Synu Dawida,
zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”.
Głos Boga, słyszany na różne opisane
tu sposoby, przemienił czas tej pielgrzymki w swoiste misterium rozgrywające się na granicy sacrum i profanum.
Oto zrodzony z prochu ziemi człowiek
mógł dotknąć świętej tajemnicy swego
Stwórcy, stojąc na ziemi, sięgnąć choć
na chwilę nieba, aby jego cząstkę zachować w sercu jak drogocenny skarb i zanieść ją do naszej codzienności. Może
listopadowa pielgrzymka do Portugalii
i Hiszpanii pozostanie w nas znakiem,
że jest coś więcej niż stary ląd naszego
życia, trzeba tylko odważnie „wypłynąć”
na spotkanie światów, które ma moc
uczynienia nas „nowym człowiekiem”.
Joanna Kurlej
11
Pieniądze które Kościół oddaje państwu
Podatek zryczałtowany
Duchowni, którzy osiągają przychody z działalności duszpasterskiej, są
płatnikami podatku zryczałtowanego.
Księża wikariusze i proboszczowie
zostali potraktowani przez państwo
podobnie jak osoby fizyczne, które
prowadzą pozarolniczą działalność
gospodarczą (Dz. U. z 1998 r., nr 144,
poz. 930). Obowiązuje ich podatek dochodowy w formie ryczałtu od przychodów z ofiar otrzymywanych w związku
z pełnionymi funkcjami o charakterze
duszpasterskim.
Wysokość ryczałtu ustalana jest odrębnie na każdy rok podatkowy przez
urząd skarbowy właściwy dla miejsca
wykonywania funkcji o charakterze
duszpasterskim. Kwartalne stawki
ryczałtu zamieszczone są w załącznikach do ustawy (nr 5 i 6) i stosuje się
je odpowiednio do osób duchownych
innych wyznań, którzy sprawują porównywalne funkcje.
Przewidziano stawki ryczałtu dla
duchownych kierujących parafią i wikariuszy, w zależności od wielkości
parafii (liczy się liczba mieszkańców)
i miejsca zamieszkania. Statystyczny proboszcz płaci obecnie 344 zł,
a wikary 259 zł kwartalnie. Można
oszacować, że w sumie księża płacą
co najmniej 35 mln zł podatku dochodowego rocznie. Co ciekawe, księża
płacą podatek od liczby mieszkańców
parafii, a nie od faktycznej liczby
wiernych. W ten sposób system podatkowy podkreśla misyjność Kościoła
i odpowiedzialność duszpasterską za
wszystkich ludzi.
Umowy o pracę
Jeśli jednak księża, siostry zakonne
i zakonnicy są zatrudnieni na etacie,
to wówczas płacą podatek dochodowy
i podlegają takim samym zasadom, jak
inni pracownicy. Najczęściej wykonywane prace to katecheta, nauczyciel,
wykładowca, pomoc medyczna, kurialista. W 2009 r. pracowało w Polsce
33 492 katechetów, w tym 18 348
katechetów świeckich, 11 382 księży
diecezjalnych, 1152 księży zakonnych
i 2610 sióstr zakonnych.
Jeżeli przyjmiemy średnią pensję
katechety w wysokości 3 tys. zł. brutto,
to realnie płacony podatek wynosi ok.
380 zł. Rocznie daje to 69 mln zł podatku PIT od pensji osób duchownych
12
zatrudnionych w szkołach, nie licząc
innych duchownych płacących tę formę
podatku.
Działalność gospodarcza
Instytucje, czyli parafie, kurie, klasztory, mogą, ale nie muszą prowadzić
działalności gospodarczej. Jeżeli prowadzą działalność gospodarczą, muszą ją
zarejestrować i płacą takie same podatki
CIT, PIT, VAT, jak wszystkie podmioty
gospodarcze.
Co prawda kościelne osoby prawne
nie płacą podatku dochodowego od
dywidendy, ale w podobnej sytuacji
są inne instytucje działające na rzecz
społeczeństwa, np. ochotnicza straż
pożarna czy kluby sportowe.
Ulgi i zwolnienia
Ulgi i zwolnienia podatkowe względem Kościoła i jego instytucji zamieszczone w regulacjach prawnych mają
przede wszystkim na celu wspieranie
Kościoła w prowadzeniu przez niego
różnych dzieł religijnych, charytatywno-opiekuńczych, oświatowych
i wychowawczych, które służą dobru
człowieka.
Instytucje kościelne, które nie prowadzą działalności gospodarczej, nie płacą
podatku dochodowego i są traktowane
tak jak fundacje, które wykonują ważne
zadania dla społeczeństwa i nie prowadzą działalności gospodarczej.
Podatki od nieruchomości
Ustawa o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego zwalnia kościelne
osoby prawne od opodatkowania i od
świadczeń na fundusz gminny oraz
fundusz miejski z tytułu posiadanej
nieruchomości, o ile są one przeznaczone na kult religijny lub cele edukacyjne (szkoły, seminaria). Zwolnione są
również: klasztory, kurie i zabytki. Za
użytki rolne i lasy Kościół płaci takie
same podatki jak każdy inny właściciel.
Inne formy wspierania budżetu
państwa przez Kościół
Wkład Kościoła do budżetu to nie
tylko płacone podatki, ale także prowadzenie różnych instytucji wypełniających zadania państwa. Świeccy
katolicy i instytucje kościelne finansują
kilkaset przedszkoli i ok. 600 szkół dla
kilkudziesięciu tysięcy dzieci. Rodzice,
którzy posyłają dzieci do katolickiej
szkoły, nie dostają zwrotu podatku
(kiedyś częściowo dostawali), tak więc
płacą dwa razy za edukację. Można
oszacować, że jest to co najmniej 200 zł
od dziecka miesięcznie. Daje to kwotę
120 mln zł rocznie.
Olbrzymi jest wkład Kościoła w pomoc potrzebującym i najuboższym,
co wydatnie wspomaga system państwowej pomocy społecznej. Caritas
w 2010 r. przekazała osobom potrzebującym pomoc materialną o wartości 500
mln zł. Caritas prowadzi 9 tys. punktów
pomocy, w których na zasadzie wolontariatu pracuje ponad 100 tys. Polaków.
Wartość ich pracy to setki milionów
złotych rocznie.
Obok Caritas działają setki ośrodków pomocy. Same zakony, instytuty
życia konsekrowanego i stowarzyszenia prowadzą w Polsce 450 placówek
opiekuńczo-leczniczych. Są to: domy
samotnej matki, ośrodki pomocy
rodzinom, domy dziecka, ośrodki
wychowawcze, placówki dla upośledzonych dzieci i dorosłych, domy starców, placówki dla osób uzależnionych,
hospicja, ośrodki leczniczo-rehabilitacyjne, przychodnie, schroniska dla
bezdomnych, noclegownie i kuchnie
dla ubogich.
Duży wysiłek finansowy Kościoła
dla społeczeństwa to utrzymanie zabytków. Większość zabytkowych budynków w Polsce to kościoły, których jest
kilka tysięcy. Na utrzymanie kościoła
i parafii przeznaczone są pieniądze
zbierane na tacę. Środki te z trudem
wystarczają na sprzątanie, ogrzewanie,
oświetlenie, ubezpieczenie, drobne
naprawy i malowanie. Na remonty
czy zabezpieczenie przed pożarem
i kradzieżą trzeba szukać dotacji, sponsorów. Utrzymanie kościoła kosztuje
co najmniej 2–3 tys. zł miesięcznie,
a z remontami to wielokrotnie więcej.
W skali kraju daje to ponad miliard
złotych rocznie.
Szacując finansowe zaangażowanie
katolików na rzecz społeczeństwa
i państwa mówimy o miliardach złotych rocznie. Instytucje i wspólnoty
Kościoła katolickiego stanowią dużą
część „trzeciego sektora”. Gdyby państwo miało przejąć te zadania, kosztowałoby to wiele miliardów złotych
rocznie.
rkw
za co jest chwalone. Rozmawiajmy
z nim o sytuacji, która była przyczyną
nagrodzenia, działajmy na jego wyobraźnię, podpowiadajmy, jakie zachowanie jest dobre i dlaczego. Ułatwiamy
mu w ten sposób rozeznanie, co jest
właściwe, a co nie. Będzie wiedziało
na przyszłość, jak ma postępować, aby
zasłużyć na nagrodę.
Musimy jednak uważać, aby nie przesadzać z nagrodami. Nadmierna ich ilość,
bez odpowiedniego uzasadnienia, demoralizuje i demobilizuje. Dziecku przestaje
Dylemat: karać czy nagradzać?
niać pozytywnie, niż karać i to dla obu
stron, nagradzającego i nagradzanego.
Każdy człowiek, mały czy duży, lubi być
nagradzany, chciałby, żeby jego wysiłek
był zauważony. Wyzwala to bowiem
aktywność i kształtuje prawidłowy stosunek do obowiązków. Dziecko w ten
sposób utwierdza się w przekonaniu, że
postępuje właściwie, czuje się zachęcone
do kontynuacji takiego zachowania. Poza
tym nabiera wiary w siebie oraz zaufania
do własnych możliwości. Nagradzając
dziecko, dajemy mu sygnał, że spełnia
nasze oczekiwania, jest kochane i akceptowane.
Nagradzanie nie polega tylko na dostarczaniu dziecku prezentów w postaci
zabawek, słodyczy, książek, ubrań. Nagrodą jest także pochwała, pieszczota,
wyrażenie aprobaty. Może nią być także
wycieczka, spacer, zaproszenie kolegów
do domu, wspólna zabawa. Nagradzając
dziecko, należy mu dokładnie wyjaśnić,
zależeć na nagrodzie, bo nauczyło się, że
bez podejmowania większego wysiłku
i tak ją dostanie. Wartość nagrody wtedy
maleje, skuteczność nagradzania także.
Dużym błędem przy nagradzaniu jest
także opóźnienie wzmocnień, czyli odroczenie nagrody. Wzmocnienie powinno
nastąpić bezpośrednio po wysiłku. Jeśli
obiecaliśmy jakąkolwiek nagrodę, należy
dziecku od razu po spełnieniu określonych
warunków ją ofiarować.
Każde dziecko potrzebuje dowodów
prawdziwego uznania ze strony rodziców i przejawów docenienia go. Bez
tego nie ma ono żadnej pewności, że
jest dobre, potrzebne, kochane i chciane. Dziecko szuka miłości ze strony
rodziców, pragnie, aby byli z niego
zadowoleni, oczekuje od nich pomocy,
zapewnienia mu spokoju i szczęścia.
O stosowaniu kar i ich skutkach
w następnym numerze.
Ania Różycka
Modlitwa pająka
© W. Olech
O
statnio jedna z mam moich
wychowanków przyszła do mnie
z zapytaniem, czy tak małe dziecko można karać i czy mówić mu o tym,
że jest ukarane? To wydarzenie spowodowało, że zaczęłam zastanawiać się nad zagadnieniem karania i nagradzania dzieci.
Problem kar i nagród w wychowaniu
wywołuje wiele dyskusji, wątpliwości,
sporów wśród rodziców i wychowawców.
Każdy ma tu swoje własne doświadczenia i przekonania. Na pewno dużo
przyjemniej jest nagradzać, czyli wzmac-
Niestrudzona prządka,
rozczapierzam łukiem
moje długie łapki –
i wielbię Cię, mój Boże!
Huśtany powiewem wiatru,
tkwiąc w samym środku
mej wielkiej jedwabnej sieci,
kruchej i mocnej,
czekam na swój codzienny kąsek –
i wielbię Cię, mój Boże!
Pajęczyną rozsnutą wśród gałązek
w ogrodzie
łowię krople szronu lub rosy.
W zakamarkach umarłych izb,
na strychach i mrocznych poddaszach
łowię szarzyznę życia,
jego samotność i pustkę –
i wielbię Cię, mój Boże!
W ciszy tętniącej życiem,
przędę nić zwiewnych marzeń
i geometrycznych rojeń –
i wielbię Cię, mój Boże,
mówiąc Ci zawsze:
Amen.
Carmen Bernos de Gasztold,
Modlitwy zwierząt, „W drodze” Poznań 1989
Powrót do źródeł wiary
S
eminarium Odnowy Wiary jest
formą rekolekcji trwających 10 tygodni. Uczestniczyć w nim mogą
zarówno młodzi, jak i starsi – każdy,
kto chce odnowić swoją wiarę i poczuć jej smak na nowo. Każdy tydzień
ma określony temat, związany z najważniejszymi kwestiami dotyczącymi
życia duchowego: powrót do źródeł
modlitwy, osobista relacja z Bogiem,
problem grzechu i nawrócenia, przebaczenie i uzdrowienie wewnętrzne,
rozeznawanie duchowe, zawierzenie
Jezusowi, Osoba i działanie Ducha
Świętego w naszym życiu, relacja do
Maryi, wspólnota Kościoła.
Uczestnicy seminarium są zaproszeni do uczestnictwa w cotygodniowych
spotkaniach, na które składają się:
wspólna modlitwa (czas wspólnego stawania przed Panem Bogiem i otwierania
się na działanie Jego łaski), konferencja
(wprowadzenie w temat kolejnego tygodnia seminarium), spotkanie w grupach
(dzielenie się swoim doświadczeniem
w kontekście danego tematu). Kontynuacją i dopełnieniem wspólnego
spotkania jest indywidualna modlitwa
z Pismem Świętym, którą podejmują
uczestnicy seminarium w ciągu tygodnia (według zaproponowanych tekstów
biblijnych). W czasie seminarium ma
miejsce modlitwa o uzdrowienie wewnętrzne, a wydarzeniem wieńczącym
całe seminarium jest modlitwa o większe otwarcie się na Ducha Świętego
i o przyjęcie Jego darów.
ks. Łukasz Kachnowicz
13
Nie do końca zabawa
opracowanie: Renata Weronika
Zadanie 1.
Jaką Dobrą
Nowinę ogłosił anioł przebywającym w polu pasterzom? Do
rozwiązania zadania użyj kodu.
P
Ł
R
N
Ę
S
O
B
ewnego roku dzieci wraz ze swoją
panią katechetką wystawiały jasełka. Nadeszła scena, kiedy to Józef
wraz z Maryją szukali schronienia w Betlejem. Grześ grający rolę gospodarza
zajazdu powiedział słowa: „Nie ma dla
was miejsca w tej gospodzie”. Zasmucony Józef przytulił do siebie Maryję, która
oparła głowę na jego ramieniu. Poczuła
się słabiej i usiadła na czymś podobnym
do fotela. Według scenariusza, w tym
momencie chłopiec zdecydowanym
głosem miał powiedzieć:
– No już! Nie przeszkadzajcie mi.
Idźcie sobie!
Ale ku zaskoczeniu wszystkich przedstawienie zaczęło zmieniać swój bieg:
– Nie odchodź Józefie! Przyprowadź
Maryję. Przecież... przecież możecie
zająć mój pokój!
Według niektórych ten dziecinny
Grzesio zawalił całe jasełka. Ale dla
innych, a właściwie dla większości,
miało ono najbardziej bożonarodzeniowy charakter ze wszystkich, jakie
kiedykolwiek się odbyły.
Drogi młody czytelniku! Czy ty też
zawołasz: Nie odchodź Józefie. Przyprowadź Maryję? A jeśli zamienisz słowo
pokój na serce, poszukujący schronienia Józef, Maryja i maleńki Jezus pod
Jej sercem otrzymają od ciebie piękną
ofertę: Przecież możecie zająć moje
14
Z
A
E
L
W
D
M
C
I
serce. To jest sens Bożego Narodzenia
– przyjąć Jezusa w gościnę u siebie.
Niech się narodzi! Niech zamieszka! Niech zaprowadzi miłość, pokój
i radość!
Hm... Jak mam przyjąć Jezusa, skoro
Pan Jezus już dawno jest w niebie? Pomyślałeś tak? Odpowiedź jest naprawdę
prosta. Pomogę ci. Przeczytaj historię.
Najlepiej z kimś starszym, żebyście
mogli potem porozmawiać.
Opowiadanie
Mała Wiktorka ogromnie lubiła chodzić z babcią po sprawunki, szczególnie
przed świętami Bożego Narodzenia.
Przede wszystkim dlatego, że babcia
była bardzo wrażliwa na jej prośby...
(wiecie o co chodzi). Ilekroć dziewczynka wychodziła z babcią, wracała
do domu z jakimś ładnym podarunkiem: nowa książką, szkicownikiem
do kolorowania, jajkiem niespodzianką
czy kolejnym konikiem do kolekcji...
Wiktoria bardzo chętnie pobawiłaby
się z innymi dziećmi, gdy babcia kupowała coś w piekarni... warzywniaku,
ale wszystkie dzieci, które spotykała
miały znudzone twarze i żadnej ochoty
do zabawy. Nawet babcia szybciutko
załatwiała zakupy, gdyż w sklepach nie
było nikogo, z kim można by zamienić
dwa słowa, naprawdę nikogo, kto miałby czas porozmawiać.
W drodze powrotnej babcia i wnuczka milczały, trzymając się za rękę,
a śnieg powolutku zaczął padać.
W domu babcia usiadła w swoim
ulubionym fotelu. Nazywała go „pomyślunkiem”. Trochę pomyślała, potem
zdecydowanie wstała i poszła do komórki. Powróciła po chwili trzymając
w ręku wspaniałą paczuszkę, owiniętą
w złocisty papier i zawiązany czerwoną
wstążką. Wiktoria chętnie by ją otworzyła, by zobaczyć co się w niej znajduje, ale babcia dała do zrozumienia, że
paczuszka jest tajemnicą.
Następnego ranka babcia i wnuczka
wyszły wcześnie niosąc paczkę błyszczącą złocistym papierem. Pierwszą
napotkaną osobą był pan Eugeniusz,
gderliwy stróż o ogromnych wąsach. Był
to typ, który nikomu nie ufał i mieszkał
sam. Babcia zbliżyła się do niego i wręczyła pakunek.
– Co mam z nią zrobić? – zapytał
zdziwiony pan Eugeniusz.
– To dla pana – powiedziała Wiktoria.
Stróż zdumiał się – A co tam jest?
– spytał.
– Przyjaźń i szczęście – powiedziała
babcia i uścisnęła mu rękę.
– Widziałaś babciu, jaki był zadowolony? – powiedziała uradowana Wika.
Wrócimy do domu i zrobimy inne
podarki?
Babcia zaprzeczyła – Nie Wikuś.
Jeden wystarczy.
Wreszcie i ja mam przyjaciół w mieście – pomyślał pan Eugeniusz i maszerował raźniej z gorętszym sercem.
Po drodze spotkał pana Leszka, zamiatacza ulic, nieśmiałego, gdyż dzieci
wyśmiewały się z niego. Zamiatacz, gdy
zobaczył stróża, skrył się za wózkiem.
Ale pan Eugeniusz podał mu paczkę
mówiąc: – To dla ciebie. – Dziękuję wyszeptał niedowierzająco, ale uradowany.
I tak stróż i śmieciarz zostali przyjaciółmi. Pan Leszek nie otworzył paczki.
„Zrobię prezent Patrysi” – pomyślał. Patrycja była chudą dziewczynką o blond
włosach, zaplecionych w warkoczyki,
jedyna, która mówiła mu „Dzień dobry”. Patrycja leżała chora na grypę
i pan Leszek podał podarek jej mamusi.
Ta poczęstowała go kawą. Gdy Patrycja
Pani uśmiechnęła się, gdy znalazła na
biurku takie ładne „coś”. Tego dnia
lekcje nie wydawały się takie męczące
i godziny minęły w śpiewającym nastroju. Powróciwszy do domu pani Renia
zaniosła paczuszkę pani Joli, staruszce,
której dzieci mieszkały daleko, a ona
często płakała w samotności. Wiecie
co? Nawet pani Jola nie zatrzymała
paczuszki dla siebie. I tak przechodziła
ona z rąk do rąk i wszyscy, którzy ją
sobie dawali, uśmiechali się do siebie
i rozmawiali ze sobą.
Po kilku dniach babcia i Wika powróciwszy do domu z zakupów stwierdziły,
że w sklepach słyszały wesołe rozmowy
i że dzieci bawiły się teraz chętnie.
Pewien pan pozdrowił babcię i opowiedział, co wydarzyło się tu i tam, i że
ludzie od pewnego czasu byli szczęśliwsi
dzięki jakiejś tajemniczej paczce.
Gdy babcia szukała w torebce kluczy
od mieszkania, podeszła do niej pani
Genowefa, która mieszkała piętro niżej
i nigdy dotąd się do niej nie odzywała.
– Chciałabym złożyć pani życzenia
Wesołych Świąt – powiedziała i podała
piękną paczuszkę w złocistym papierze
opasaną czerwoną kokardą.
– Dziękuję – powiedział babcia,
uśmiechając się. – Może pani wejdzie
i porozmawiamy trochę?
– Hurra! – krzyknęła Wiktoria, gdy
zostały same w domu. – Paczuszka
wróciła do nas! A teraz babciu powiedz
mi, co tam jest w środku?
– Nic specjalnego – odpowiedziała
babcia. – Jedynie trochę miłości.
Zadanie 2. Jeśli już wiesz co aniołowie powiedzieli pasterzom (Ew. Łukasza 2:8–14), znajdź na rysunku 10 gwiazd,
4 gołębie, 3 aniołów z trąbami, 2 z gitarami, 3 śpiewających oraz 1 owieczkę. Pokoloruj je.
otrzymała śliczną paczkę zaraz poczuła się lepiej. Głaskała piękny złocisty
papier i czerwoną wstążkę, i myślała
„Musi to być uroczy prezent. Poślę go
Natalce, aby zapanowała między nami
zgoda”. Natalka była najlepszą przyjaciółką Patrycji, ale przed dwoma dniami
Bruno Ferrero, Historie piękne,
Wydawnictwo Salezjańskie 1997
w szkole pokłóciły się i przezwały siebie czarownicą i pindą grochową. Gdy
Natalka dostała paczuszkę, pobiegła do
Patrycji, wyściskała ją, a potem razem
postanowiły, że taki ładny prezent ucieszy panią Renatę, nauczycielkę muzyki,
która od pewnego czasu była smutna.
Teraz już wiesz? Rozumiesz? Pan
Jezus naucza: „Zaprawdę powiadam
wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych,
Mnieście uczynili” (Mt 25, 40).
Mędrcy rozpoczęli swoją podróż, ponieważ zobaczyli
.
1
Spytali się
3
4
6
2
5
8
o nowego króla. Kiedy znaleźli
11
9
10
7
5
6
, cieszyli się.
0
9
2
12
13
6
Zadanie 3.
Rozwiąż zadania (z dodawania) znajdujące się wewnątrz darów, które przynieśli Trzej Królowie (np. 5 + ile? = 13). Otrzymana cyfra oznacza literę, przy której jest
wpisana (np. cyfra 8 oznacza literę Ę). Przy użyciu tych liter uzupełnij zdania.
15
Cud pokornej Miłości
A
dwent i Boże Narodzenie to czas
zamyślenia nad cudem, jakim
jest życie każdego z nas. Jesteśmy owocem miłości Boga do człowieka
już od pierwszej sekundy życia. On
pragnie każdego z nas, tak jak pragnął
przed wiekami narodzin Syna.
Nasze stulecie jest wiekiem dziecka. Wiele się o nim mówi i dla niego wiele się czyni. Deklaracja Praw
Dziecka mówi, że „ludzkość powinna
dać dziecku, co ma najlepszego”. A to
może zapewnić tylko rodzina. Od niej
zależy, czy będzie się je traktowało jako
dar Boży.
– jak pisze ks. Sopoćko – winien być
[...] przedmiotem ich zabiegów i trosk
szczególniejszych, by biorąc udział
w akcie stwórczym Boga, nie wykoślawiać jego planów, lecz tylko współdziałać z jego życiodajną mocą”.
Wojna o Dziecko trwa...
Tymczasem „straszliwa wojna z nienarodzonymi dziećmi trwa” – mówił
podczas Kongresu Bożego Miłosierdzia
dr Antoni Zięba. Na szczęście coraz
więcej osób budzi się z letargu! Przecież
to nasza powinność, by chronić dziecko
i jego matkę przed zagrożeniem. „Prawo
Boże najwyraźniej piętnuje wszystkie
sposoby zapobiegawcze jako bardzo
ciężkie przewinienia, a poronienie czy
przerywanie ciąży w jakimkolwiek okresie utożsamia z zabójstwem niewinnego
człowieka” (bł. ks. Sopoćko). Czasem,
niestety, musimy chronić dziecko przed
samą matką, chcącą zabić swoje dziecko
– życie, którego sobie nie znalazła w kapuście, tylko poczęło się w akcie miłości.
Wojna o dziecko trwa od dwóch
tysięcy lat. I wtedy, tak jak dziś, świat
sprzysiągł się przeciwko prawdzie i życiu. Gdzie nie raz tryumfowała zdrada
i tchórzostwo, właśnie tam wydała
Owoc wiara Maryi! Chociaż mogła
oczekiwać, że Ojciec zatroszczy się
o swojego Syna, że w wyraźny i przekonujący sposób przyzna się do Niego i nie
będzie potrzebna grota betlejemska,
ucieczka do Egiptu, rzeź niewiniątek,
to jednak uwierzyła, że widocznie Bóg
potrzebował Jej ubóstwa i pokory. Jej
siłą było nieugięte i niezachwiane niczym zaufanie do Boga. I my miejmy
zawsze wzrok utkwiony w Jezusie tak
jak Maryja, która czuwała przy śpiącym
Dzieciątku, zawsze wierna, zawsze miłująca, czuła na każde poruszenie tego
„kruchego” Życia. Bądźmy jak Ona
wierni Bogu, poddani Jego Woli. Obraz
betlejemskiej szopki niech uczy nas, że
Człowiek rodzi się nagi, bezbronny,
słaby. Chroni go miłość matki i ojca. Ich
troska przekłada się na niezliczoną ilość
pieluch, kaszek oraz na to, co niewypowiedziane. Owa miłość jest czymś oczywistym dla dziecka. Ono nie rozumie,
że może jej zabraknąć lub zwyczajnie
nie być. Jak bowiem można nie kochać
kogoś, kto jest darem od Boga, darem dla
rodziców, dla świata. „Opatrzność miłosierna składa w ręce rodziców nowego
człowieka, przeznaczając go do Królestwa Bożego” (bł. ks. Sopoćko). Jaką więc
wartość stanowi dziecko? Odpowiedzi
bywają różne: „dziecko stanowi dla mnie
sens życia – podporę w jego jesieni”, „jest
kimś, bez kogo życie byłoby wypełnione
pustką”, „pozwala odkryć w nas nowe
wartości”…
„Kochać to przede wszystkim wyjść
z samego siebie i udzielać się innym, to
żyć z dziećmi i dla dzieci” (ks. Sopoćko).
Rodzice potrzebują dziecka. Mały człowiek zbliża do siebie rodziców, wzbogaca i uszlachetnia ich miłość. Dla niego
żyją i poświęcają się, on potwierdza ich
dojrzałość, zapewnia poczucie dumy,
radość i pełnię życia. On daje rodzicom
nieporównywalnie więcej niż wszystkie
razem wartości czy przyjemności: nowy
samochód, awans zawodowy, swoboda,
luksus.
Gdy dziecko pojawi się w rodzinie,
małżonkowie nie mogą być zapatrzeni
tylko w siebie, ono wymaga od nich
ofiarnej, bezinteresownej miłości. Dzieci są siłą scalającą związek małżeński,
w chwilach jego kryzysu, niejednego
załamania w życiu często ratują rodzinę przed rozpadem. W niektórych
przypadkach rodzice decydując się na
dalsze wspólne życie dla dobra dziecka,
na nowo odkrywają miłość, która ich
łączy, bowiem dziecko „owoc miłości
16
© rkw
Owoc miłości
takie szczyty zawierzenia sprowadzają
na ziemię samego Boga.
Uwierz w miłość
Spójrz w niebo – czy nie jaśnieje już
pierwsza gwiazda? Ona jest cichym
przewodnikiem, prowadzi do Tego,
któremu spodobało się złączyć ze swym
ludem. Niech wskazuje drogę, podobnie
jak ta, która prowadziła Mędrców ze
Wschodu. Dziś Bóg puka i do naszych
drzwi, przychodzi w niemej nocy,
a usłyszeć Go można nawet w milczeniu gwiazd. Już słychać kolędy, już
pachnie świętami. Syn Boży się rodzi
w betlejemskiej grocie, w żłóbku, na
sianie. Chce zamieszkać pośród nas,
wypełnić nasze serca miłością i radością. Siedząc przy świątecznej choince,
spójrz oczyma wiary na Jezusa – cud
Wcielenia, Jezusa obecnego w chwalebnym Ciele jako bezbronne Dziecię
ukryte w tabernakulum. I otwórz
wpierw drzwi swojego serca – raźniej
wam będzie we dwoje.
Jeśli czekasz na Niego, czekaj z pokorą, jak Maryja, bo nic, co ciche, nie
zapuka głośno do drzwi w taką noc.
Pomyśl o tych, co nigdy nie spacerują
w twych myślach i zanuć kolędę. Przy
wigilijnym stole posadź nieprzyjaciół,
chorych, smutnych, zaparz im herbatę
i opowiadaj ociemniałym o gwiaździstym niebie. Dla każdego z nich i Ty bądź
drogowskazem życia, gwiazdą, która
prowadzi do Boga. Jednak nade wszystko „pomódlmy się w Noc Betlejemską,
w Noc Szczęśliwego Rozwiązania, by
wszystko się nam rozplątało, węzły,
konflikty, powikłania” (ks. J. Twardowski). Niech te święta będą dla Ciebie
niezapomnianym czasem spędzonym
bez pośpiechu, trosk i zmartwień.
Słyszysz, jak wiatr życzenia niesie?
Nie? To zamknij oczy, niech świat z dzieciństwa znów wkroczy w nasze życie...
s. Maksymiliana Kroczak, ZSJM
M
ija kolejny adwent w naszym
życiu. Czas radosnego oczekiwania na Boże Narodzenie.
Wielu z nas zrobiło już świąteczne porządki, kupiło prezenty i zaplanowało
przebieg świąt w swoich rodzinach.
Można powiedzieć, że wszystko powoli
zapina się na ostatni guzik. Jeszcze może
rekolekcje, które większość katolików
stara się odprawić. Jest to okazja do zatrzymania się na chwilę w swoim życiu,
usłyszenia ciekawego Słowa, przemyślenia naszego postępowania i uwieńczenia
rekolekcji spowiedzią świętą. No tak,
spowiedź – wyjątkowy sakrament! Niestety, u wielu rodzi się niechęć, wręcz
awersja do spowiedzi świętej.
kapłan, którym się zasłoniłem i tak
się odsłaniaj w spowiedzi, jako przede
Mną, a duszę twoją napełnię światłem
Moim” (Dz 1725).
Szatanowi bardzo zależy, żeby zdeprecjonować ten sakrament. Szczera
spowiedź uwalnia nas od niego, wprowadza nas na drogę dzieci Bożych, w objęcia samego Jezusa, który zapewnia nas
o tym, mówiąc św. Faustynie:
„Córko, kiedy przystępujesz do
spowiedzi świętej, do tego źródła miłosierdzia Mojego, zawsze spływa na
twoją duszę moja krew i woda, która
wyszła z serca mojego i uszlachetnia
twą duszę. Za każdym razem, jak się
zbliżasz do spowiedzi świętej, zanurzaj
nie korzystają z tego cudu miłosierdzia
Bożego; na darmo będziecie wołać, ale
będzie już za późno.” (Dz 1448).
Dajmy się ponieść Bożemu Miłosierdziu, a poprzez spowiedź otrzymamy
same łaski. Przede wszystkim uleczenie
duszy. Ten cudowny natychmiastowy
spokój naszego serca, który potem następuje. Nawet medycyna nie zapewnia
takiej błyskawicznej ulgi. Następnie
wychowanie duszy, która potrzebuje
ciągłego wychowania poprzez słowo
spowiednika. Wsłuchujmy się uważnie w każde słowo, które mówi do nas
kapłan – a przez niego Duch Święty.
Potem w naszym życiu postarajmy się
wykonać to, czego od nas oczekuje.
Niezasłużona łaska pojednania
Po pierwsze – wstyd. Ciekawe, że w
chwili popełniania grzechu nie wstydzimy się tego, co robimy. Skąd więc
potem ten wstyd przed powiedzeniem
prawdy o sobie? To jest właśnie umiejętne manipulowanie szatana. Trwać
w grzechu to rzecz diabelska, gdyż zrywamy wówczas naszą relację z Bogiem.
Diabłu o to chodzi.
Po drugie – jak tu klękać przed
człowiekiem, który może nawet jest
bardziej grzeszny niż my? Nie zdajemy
sobie sprawy, że są to podszepty szatana
przeciw spowiednikom, które także nie
omijały św. Faustyny:
„Kiedy zaczęłam się przygotowywać
do spowiedzi świętej, uderzyły na mnie
silne pokusy przeciwko spowiednikom.
Nie widziałam szatana, ale go czułam,
jego straszną złość – Tak, to zwykły
człowiek. – Ale nie zwykły, bo ma moc
Bożą. – Tak, oskarżyć się z grzechów,
to nie jest trudno, ale odsłonić najtajniejsze tajniki serca, zdawać sprawę
z działania łaski Bożej, mówić o każdym
żądaniu Bożym, to wszystko, co się
dzieje pomiędzy mną a Bogiem – mówić
to człowiekowi, to jest ponad siły. I czułam, że walczę z mocami i zawołałam:
O Chryste, Ty i kapłan – to jedno, zbliżę
się do spowiedzi jako do Ciebie, a nie do
człowieka. Kiedy przystąpiłam do kratki, najpierw odkryłam swoje trudności.
Kapłan powiedział, że lepiej nie mogłam
zrobić, jak na sam przód wyjawiając te
ciężkie pokusy. Jednak po spowiedzi
wszystkie gdzieś pierzchły, dusza moja
cieszy się pokojem” (Dz 1715).
Potem sam Jezus uspakajał Faustynę
mówiąc:
„Córko moja, jak się przygotowujesz
w mojej obecności, tak się i spowiadasz przede Mną; kapłanem się tylko
zasłaniam. Nie rozbieraj, jaki jest ten
się cała w Moim miłosierdziu z wielką
ufnością, abym mógł zlać na duszę
twoją hojność swej łaski. Kiedy się
zbliżasz do spowiedzi, wiedz o tym, że
ja sam w konfesjonale czekam na ciebie,
zasłaniam się tylko kapłanem, lecz sam
działam w duszy. Tu nędza duszy spotyka się z Bogiem Miłosierdzia. Powiedz
duszom, że z tego źródła miłosierdzia
dusze czerpią łaski jedynie naczyniem
ufności. Jeżeli ufność będzie ich wielka,
hojności mojej nie ma granic. Strumienie mej łaski zalewają dusze pokorne.
Pyszni zawsze są w ubóstwie i nędzy,
gdyż łaska moja odwraca się od nich do
dusz pokornych.” (Dz 1602).
Dlatego wykorzystajmy czas rekolekcji i spowiedzi świętej. Klęknijmy przy
konfesjonale bez pretensji i z pokornym
sercem, powiedzmy szczerze całe zło,
nie księdzu, lecz najczulszemu Ojcu –
Bogu, który kocha nas bezgranicznie.
Wyrzućmy z siebie to wszystko, co
w chwilach słabości oddaliło nas od
Niego, a im bardziej będziemy szczerzy
w tym donosie na samych siebie, tym
bardziej otoczy On nas swoją miłością
tak, jak obiecał Świętej:
„Powiedz duszom, gdzie mają szukać
pociech, to jest w trybunale miłosierdzia; tam są największe cuda, które się
nieustannie powtarzają. Aby zyskać
ten cud, nie trzeba odprawiać dalekiej
pielgrzymki, ani też składać jakichś
zewnętrznych obrzędów, ale wystarczy
przystąpić do stóp zastępcy mojego
z wiarą i powiedzieć mu nędzę swoją,
a cud miłosierdzia Bożego okaże się w
całej pełni. Choćby dusza była jak trup
rozkładająca się i choćby po ludzku
już nie było wskrzeszenia, i wszystko
już stracone – nie tak jest po Bożemu,
cud miłosierdzia Bożego wskrzesza tę
duszę w całej pełni. O biedni, którzy
W tym będzie przejawiało się nasze posłuszeństwo Bogu. Codziennie szukamy
jakichś znaków od Stwórcy, co mamy
robić i jak iść przez życie. Nie szukajmy
cudów i obecności Boga daleko, kiedy
mamy je na wyciągnięcie ręki w spowiedzi świętej. Maryja w Ewangelii też
mówi:
„Uczyńcie wszystko, co wam mówi
Syn”. Nie odnośmy tych słów tylko do
Kany Galilejskiej. Dzisiaj Jej Syn mówi
do nas poprzez sakramenty. Gdyby
każdy z nas zastosował w swoim życiu
to, co usłyszał na spowiedzi świętej, jak
szybko wszyscy doszlibyśmy do świętości, a przecież każdy po śmierci chce być
w niebie. Potem niech nadejdą święta.
Życzę wszystkim, żeby Jezus nie
musiał na nas czekać, jak żali się św.
Faustynie:
„Ach, jak mnie to boli, że dusze tak
mało się łączą ze Mną w Komunii Świętej. Czekam na dusze, a one są dla Mnie
obojętne. Kocham je tak czule i szczerze, a one Mi nie dowierzają. Chcę je
obsypać łaskami – one przyjąć ich nie
chcą. Obchodzą się ze Mną, jak z czymś
martwym, a przecież mam serce pełne
miłości i miłosierdzia. – Abyś poznała
choć trochę mój ból, wyobraź sobie
najczulszą matkę, która bardzo kocha
swe dzieci, jednak te dzieci gardzą miłością matki; rozważ jej ból, nikt jej nie
pocieszy. To słaby obraz i podobieństwo
mojej miłości” (Dz 1447).
Wierzę, że u każdego z nas Boże
Narodzenie dokona się w jego sercu,
bo tam po przyjęciu Boga w Komunii
Świętej narodzi się nasz Zbawiciel,
a miłość Jego z naszego serca będzie
promieniowała na wszystkich wokół.
Po prostu – ufajmy Panu!
Parafianka Miłosierdzia Bożego
17
W zwierciadle literatury
Dramat niespełnienia
„Idź, szczęścia twojego, póki czas szukaj...”
N
18
Marek” – nieśmiało poprawił ją uczeń.
„A czy to nie wszystko jedno!” – usłyszał w odpowiedzi. Otóż myślę, że to
„nie wszystko jedno”, bo imię to część
naszej tożsamości, niektórzy twierdzą,
że określa nawet nasz charakter. Zatem
dramat bohaterki powieści Kuncewiczowej warto byłoby rozważyć zaczynając
od faktu, iż Żabczyńska ma dwa imiona
i dwa życia. Pierwsze – Róża - to synonim życia ledwie rozpoczętego, krótkiego, ale prawdziwego, które zamyka się
w kluczowych słowach: „kwiat, miłość
© rkw
aturalnym pragnieniem człowieka jest dążenie do szczęścia,
sięganie po marzenia i szukanie dla nich możliwości spełniania się.
Literatura, którą tworzą przecież zawsze
konkretni ludzie, idący przez życie ze
swoim bagażem doświadczeń i podążający za swoimi osobistymi pragnieniami, pozostaje w tych poszukiwaniach
bliska nam wszystkim.
Już starożytni szukali recepty na
„życie szczęśliwe”, wystarczy wspomnieć chociażby Horacego i jego słynne
„carpe diem” czy „aurea mediocritas”
(„złoty środek”) albo stoicką równowagę
ducha. W życiowej praktyce takie jasno
sprecyzowane, logiczne, zdawałoby się
niepodważalne zasady często przynosiły jednak bolesne rozczarowanie.
Gdy nadchodził czas trudnej życiowej
próby, jedna po drugiej okazywały się
nieskuteczne, po prostu nie zdawały
egzaminu w obliczu autentycznego
ludzkiego cierpienia.
„Terazem nagle z stopniów ostatnich
zrzucony // I między insze, jeden z wiela, policzony” – pisał w Trenie IX wielki
poszukiwacz „życia szczęśliwego” – Jan
Kochanowski, pogrążając się w egzystencjalnej rozpaczy i przeżywając
kryzys swojej optymistycznej filozofii.
Co to jest szczęście? – pytamy zatem
od wieków, rozważamy je na setki możliwych sposobów, dlatego to abstrakcyjne pojęcie ma chyba najwięcej z możliwych definicji i w tej liczbie wyraża
się niewątpliwie łapczywe pragnienie
dosięgnięcia często niedostępnego, ale
przecież niezakazanego owocu.
Maria Kuncewiczowa podjęła się
natomiast innego zadania, spojrzała na
ten sam problem, ale niejako „z drugiej strony medalu”. Zaprezentowała
w swojej psychologicznej powieści studium „męczarni serca” kobiety niespełnionej i piekła, którego doświadczyła
zbudowana przez nią rodzina. Dokonała
wnikliwej, przeszywającej do głębi analizy „filozofii” życia [...] nieszczęśliwego. Cudzoziemka to powieść, wobec
której nie można przejść obojętnie, bo
owa „cudzoziemskość”, doświadczana
tak boleśnie przez bohaterkę, może
niszczyć całkiem nieświadomie również
i nasze życie...
Kiedyś na lekcji matematyki w liceum nauczycielka zwróciła się do
mojego kolegi: „Jacku”. „Mam na imię
Drzewa umierają stojąc – Alejandro Casona
i nieszczęście”. Drugie – Ewelina – to
smutny znak jej życiowego piekła, imię
wymyślone, które sama określa, akcentując paradoks swojego losu, w ten
oto sposób: „szacunek ludzki, honor,
powolna śmierć duszy”. Wyraża się
w tym dwoistość natury kobiety, która
gubi swą tożsamość i staje się przez to
„człowiekiem, który się urodził i nie
żył”, a właściwie żył, ale tylko krótką
chwilę.
Przyjrzyjmy się temu momentowi, który diametralnie zmienia życie
pięknej i uzdolnionej kobiety, aby
zatrzymać ją w miejscu, nie pozwolić
szukać i realizować swojego szczęścia.
Ciekawą interpretację tego dość powszechnego zjawiska psychologicznego, z jakim mamy i tu do czynienia,
proponuje Paulo Coelho w powieści
Zahir, używając pojęcia akomodator
na określenie „takiego momentu
w naszym życiu, w którym rezygnujemy z dalszej drogi” i przestajemy się
rozwijać. Zdarzenie stające się w czyimś życiu akomodatorem to zwykle
psychiczny wstrząs, porażka, a nawet
niekiedy źle odczytany sukces, który
każe spocząć na laurach. Z tym motywem łączy się z kolei tytułowy „zahir”,
nazywający osobę lub przedmiot, który
potrafi zawładnąć naszymi myślami
do tego stopnia, że determinuje nasze
całe życie, staje się obsesją, natrętnie
powracającą i nieustannie zniewalającą
człowieka.
Takim akomodatorem i zarazem zahirem staje się dla Róży zdrada, której
doświadcza jako młoda dziewczyna
u progu swego dorosłego życia. Michał
– jej młodzieńcza miłość – to człowiek,
który najpierw wydobywa z niej słodycz
kobiecości, pozwala jej rozkwitnąć jak
kwiat, a następnie porzuca dla rosyjskiej kursistki. Słowa owego mężczyzny,
komplementujące piękny nos bohaterki, pozostają w jej myślach na całe
życie, a oderwana od ich autora, niczym
ścięty przedwcześnie kwiat, więdnie
w swym sercu i nie potrafi już obudzić
w sobie tamtej kobiety.
Problem ukazywany przez Kuncewiczową jest głęboko osadzony
w doświadczeniach, myślę, wielu
ludzi skrzywdzonych i upokorzonych
w swych uczuciach. Takie zadry są
trwalsze od innych traumatycznych
przeżyć i niejednemu człowiekowi
rujnują całkowicie życie. Cudzoziemka
staje się książką, którą w dojrzałym
wieku czyta się w wielu przypadkach
jak powieść o sobie, dlatego często
rodzi niepokój wewnętrzny, bo odbija
nasze życie, które zatrzymało się z jakiegoś powodu, a my nie potrafimy
wyzwolić się, jak mówi znów Coelho,
ze „źle opowiedzianej historii”. Jeżeli
czujesz się nieszczęśliwy, zapytaj samego siebie, co uwięziło Twoją duszę,
co nie pozwala Ci żyć, a każe wegetować, aż wreszcie - co odebrało Ciebie
Tobie samemu! Takich przyczyn może
być bardzo dużo, bo co życie – to inna,
często bolesna, historia.
Błąd Róży, a zarazem wielu innych
ludzi, polega na tym, że nie potrafimy
zakończyć w sobie tego, co wydarzyło
się w przeszłości - niedawno bądź lata
temu. Ciągniemy za sobą jakiś ból,
krzywdę, niespełnienie, nieraz złudzenie, które niszczą nas samych i rodzą
lęk przed życiem, a w ten sposób właśnie idziemy zgubnymi śladami naszej
bohaterki, marnując szanse na prawdziwe szczęście „hic et nunc”.
Historia Żabczyńskiej odsłania jeszcze inne konsekwencje niepogodzenia
się ze zdradą. Oto upokorzona kobieta
postanawia zemścić się na świecie.
Taką formą odwetu staje się jej małżeństwo, któremu nigdy nawet nie
dała szans spełnienia się, poślubiając
mężczyznę niekochanego, ale też nie
próbując nawet obdarzyć go później
jakimkolwiek uczuciem. Wzięła odwet
na niewinnych ludziach, bo dołączyli
jeszcze później synowie (jeden zmarł
w dzieciństwie) i córka. Męża upokarzała swym cielesnym pięknem, które
było dla niego niedostępne, syna Władysława uczyniła człowiekiem na całe
życie uzależnionym od toksycznej, jak
dziś mówimy, matki, natomiast córkę
Martę najpierw odrzuciła jako zbyt
podobną do ojca, a później odkrywając
jej muzyczny talent, z jednej strony
pchnęła na wyżyny sztuki, a z drugiej
unieszczęśliwiła w jej prywatności.
Chłodna, despotyczna, uszczypliwa,
złośliwa, czasami wręcz okrutna,
wiecznie niezadowolona malkontentka
we własnym domu stworzyła piekło,
którego sama też stała się ofiarą.
Wizerunek postaci, jak przystało na
powieść psychologiczną, nie jest jednak
uproszczoną czy karykaturalną wizją
kolejnej Dulskiej, ale akcentuje głęboki
dramat kobiety pokonanej przez kompleksy. Róża czuje się wszędzie obca.
Jej biografia czyni z niej cudzoziemkę
gdziekolwiek się znajdzie. W Rosji
uważano ją za Polkę i odnoszono się do
niej z pogardą, w Polsce traktowano jak
Rosjankę, na prowincji patrzono na nią
jak na damę z miasta, a z kolei w Warszawie była zwykłą prowincjuszką. Nie
miała szans nigdzie się zakorzenić i to
także spowodowało rozmydlenie się jej
tożsamości i dojmujące poczucie kolejnej życiowej krzywdy.
Ten fakt rodzi skojarzenia, które
pozwalają ujrzeć pod postacią Róży całe
rzesze polskich emigrantów przeżywa-
jących podobne rozterki. Na przestrzeni
naszych dziejów dominowały oczywiście emigracje polityczne, konieczne
i zarazem tragiczne, ale emigracje
współczesne mają już inny, bardziej
ekonomiczny charakter i można byłoby ich w wielu przypadkach uniknąć.
Daleka od potępiania kogokolwiek
zwracam jedynie uwagę na fakt psychicznego i kulturowego wyobcowania na cudzej ziemi oraz na to, że co
wrażliwsi płacą za swoje wyjazdy cenę
podobną do tej, która musiała zapłacić
bohaterka Kuncewiczowej, zresztą też
urodzonej w Rosji i mającej doświadczenia emigracyjne.
Róża Żabczyńska to także niespełniona skrzypaczka, której zabrakło
talentu, aby zrealizować się w muzyce
na miarę swoich pragnień. Sztuka
pozostała jednak jedyną miłością jej
życia, wielkim metafizycznym przeżyciem przenoszącym ją do świata
wyższego, ponad wszelkie powszednie
przyziemności. Nasza bohaterka to
zatem również projekcja artystycznej
osobowości, często chimerycznej,
trudnej w relacjach z innymi, ale
intrygującej i fascynującej zarazem.
Z artystą trudno żyć, niemniej wzbudza
podziw i szacunek. Róża przypomina
trochę „poetę przeklętego”, o którym
Zygmunt Krasiński w Nie-Boskiej komedii powiedział: „Przez ciebie płynie
strumień piękności, ale ty nie jesteś
pięknością”, bo dramat artysty często
wypływa z przepaści, jaka dzieli jego
niedoskonałe, niekiedy wręcz haniebne życie od ideału sztuki, która kryje
w sobie przecież boski pierwiastek. Kto
decyduje się żyć z artystą, musi mieć
świadomość, że będzie z człowiekiem
egzystującym na pograniczu dwóch
światów, a do jednego z nich nie będziemy mieć w ogóle dostępu i to on może
okazać się tym najważniejszym w życiu
śpiewaka, malarza czy aktora.
I jeszcze jeden rys osobowości Róży,
który czyni ją pożądaną w oczach
domowników, zabiegających mimo
wszystko o jej względy, a każdy uśmiech
traktujący jako dar i zaszczyt, niosący
najwyższą radość i szczerą ekscytację.
To swoista samowystarczalność bohaterki, która, zdaje się, nie potrzebuje
ludzi, nie zależy jej na nich, nie musi się
starać, bo to inni zabiegają o jej aprobatę
i miłość. To zjawisko psychologiczne
można niejednokrotnie zauważyć
w różnych relacjach ludzkich i trudno
wyjaśnić jego przyczynę. Myślę, że tkwi
ona w silnej osobowości takich ludzi i
w ich niezależności oraz wyzwoleniu
z wszelkich obaw przed porażką w kontaktach z innymi, którzy nie są dla
takiej osoby niezbędni do życia.
Niespełnienie życiowe jednej osoby
często determinuje życie innych, głównie jej bliskich. W naszym zwierciadle
w twarzach członków rodziny Róży
odbijają oblicza zapewne wielu z nas.
Jest niekochany i upokarzany mąż –
człowiek porządny, ale uległy, nie potrafiący okiełznąć rozchwianej osobowości
żony, paraliżowany strachem przed jej
reakcją. Pojawia się syn, który nie potrafi przeciąć przysłowiowej pępowiny,
poddaje się despotycznym decyzjom
matki, rezygnując z małżeństwa ze
swoją pierwszą wybranką, a późniejsze
życie małżeńskie podporządkowując
wielokrotnie humorom matki. Wreszcie
widzimy córkę rozdartą między czułą
miłością do ojca, a podszytą strachem
fascynacją matką, która w pewnym
momencie niejako „kradnie” ją mężowi, aby urzeczywistniła jej nigdy
niespełnione artystyczne marzenia, a za
obcowanie ze sztuką każe jej płacić byle
jakim małżeństwem, w którym brak
namiętności gwarantuje pełne poświęcenie się sztuce.
Zapętleni w skomplikowanej i nacechowanej dramatyzmem osobowości
Róży spójrzmy z nadzieją na zakończenie historii życia kobiety, którą być
może jest niejedna z nas. Oto okazuje
się, że można było jej pomóc, należało
mieć tylko odwagę i prostą mądrość
życiową, jakiej nie brakuje Gerhardtowi – lekarzowi, do którego bohaterka
trafia u schyłku życia. On jeden nie
boi się Róży, gniewnych reakcji czy
dąsów i pokazuje jej drogę, co skutkuje
później refleksją samej bohaterki: „Ani
ambicja, ani sztuka, ani podróże, ani
bogactwo – uśmiech jest niezbędny
do życia. Taki uśmiech, który z sytego
serca płynie”.
Gerhardt pozyskuje ją też nieświadomie powtórzonymi słowami Michała
o jej pięknym nosie, dzięki czemu Róża
powraca do momentu, w którym zatrzymała swe prawdziwe życie. Znowu
czuje się młodą dziewczyną, przed którą
właśnie otwiera się świat. I dopiero
teraz odrzuca wszelkie kompleksy i obsesyjne tęsknoty, oczyszcza swoje serce
ze zgorzknienia i zadawnionego bólu,
powraca do życia, ale dostaje od Boga na
to, niestety, tylko jeden dzień, niemniej
on wystarczy, aby naprawić wyrządzone
zło, pogodzić się ze wszystkimi i okazać
im prawdziwą czułość.
Róża umiera, pozostawiając córce
życiową mądrość, z której sama nie
zdążyła już w pełni skorzystać: „[...]
idź, szczęścia twojego, póki czas szukaj
[...]”, a ja dokończę tę myśl słowami
Edwarda Stachury: „Gdy droga przed
tobą, a sam jesteś w tle”.
Joanna Kurlej
19
© rkw
© rkw
© W. Olech
Informacje kancelaryjne
Parafia św. Józefa
Parafia św. Brata Alberta Chmielowskiego
24-100 Puławy, ul. Włostowicka 61
tel. (81) 888 47 27
24-100 Puławy, ul. Słowackiego 32
tel. (81) 887 93 53
email: [email protected], www.albert.pulawy.pl
Kancelaria parafialna
• godziny przyjęć: poniedziałek–sobota 800–900,
1700–1800.
Kancelaria parafialna
• godziny przyjęć: codziennie z wyjątkiem
środy, niedzieli i świąt 900–1000, 1600–1745
(w okresie wakacji 730–800 i 1600–1745).
Rekolekcje adwentowe
2–4 XII 2011 r.
prowadzi ks. Jacek Jakubiec
• 2 XII – 900, 1215, 1800 Msza Św. z nauką
ogólną; Skowieszyn – 1600.
• 3 XII (dzień spowiedzi) – 900–1300, 1500–1800
spowiedź, 18 00 Msza św. z nauką ogólną;
Skowieszyn – 1500–1600 spowiedź, 1600 Msza
św. z nauką.
• 4 XII (odpust św. Barbary) –730, 900, 1030,
1215, 1600; Skowieszyn – 1800.
24-120 Kazimierz Dolny, ul. Zamkowa 6
tel. (81) 881 08 70
email: [email protected], www.kazimierz-fara.pl
Kancelaria parafialna
• godziny przyjęć: codziennie 900–1000, 1600–
1730 (w sprawie rejestracji grobów: wtorek i piątek 900–1100 i 1600–1730).
Rekolekcje adwentowe
11–14 XII 2011 r.
prowadzi ks. dr Marek Szymański
• 11 XII – 600, 900 dla młodzieży, 1030, 1200 dla
rodziców z dziećmi, 1800 dla dorosłych.
• 12 XII – 600, 1000, 1500, 1800; 1630 Wierzchoniów.
• 13 XII – 600 (Wierzchoniów), 1630 Msze
św.; 930, 1500, 1730 nabożeństwa pokutne ze
spowiedzią.
• 14 XII – 600, 1000, 1500, 1800.
© rkw
Rekolekcje adwentowe
8–11 XII 2011 r.
prowadzi ks. dr Waldemar Sądecki
• 8 XII – 730, 900, 1630 dla dzieci, 1800 dla dorosłych, 1930 dla młodzieży.
• 9 XII – 900 dla dorosłych, 1100 dla chorych,
1630 dla dzieci, 1800 dla dorosłych, 1930 dla
młodzieży.
• 10 XII (dzień spowiedzi) – 600, 1800 Msza
św. z nauką.
• 11 XII – 730, 900, 1200, 1030 dla dzieci, 1600
dla młodzieży, 1800 dla dorosłych.
Parafia św. Jana Chrzciciela
i św. Bartłomieja Apostoła (Fara)
© rkw
24-100 Puławy, ul. Aignera 1
tel. (81) 887 45 33
e-mail: [email protected]
www.parafiawnmppulawy.republika.pl
Parafia Matki Bożej Różańcowej
24-100 Puławy, ul. Lubelska 7a
tel. (81) 88 83 414
Kancelaria parafialna
• godziny przyjęć: wtorek–piątek 830–1000
i 1600–1745, sobota 830–1000.
Rekolekcje adwentowe
18–20 XII 2011 r.
prowadzi ks. prałat Ryszard Winiarski
• 18 XII – 700, 830, 1000, 1130, 1300, 1630, 1800
Msze św. z nauką.
• 19 XII (dzień spowiedzi) – 600 (roraty), 800,
1000, 1200, 1600, 1800 Msze św. z nauką.
• 20 XII (dzień spowiedzi) – 600 (roraty), 800,
1000, 1200, 1600, 1800 Msze św. z nauką.
20
Kancelaria parafialna
• godziny przyjęć: codziennie (oprócz środy
i świąt) 900–1100 i 1600–1800.
Rekolekcje adwentowe
8–11 XII 2011 r.
prowadzi ks. kan. Ryszard Rak
• 8–9 XII – 900 dla dorosłych, 1000–1300 dla
Zespołu Szkół Katolickich, 1630 dla dzieci, 1800
dla dorosłych i młodzieży, 1900 liturgia słowa
z nauką dla młodzieży.
• 10 XII (dzień spowiedzi) – 600 roraty z nauką,
700 Msza św., 1800 Msza św. z nauką; 900–1300,
1500–1800 spowiedź, 1200 spowiedź dzieci, 1700
spowiedź młodzieży.
• 11 XII – 700, 900, 1030 dla młodzieży, 1200 dla
dzieci, 1800.
© rkw
Parafia pw. Wniebowzięcia NMP
Parafia Św. Rodziny
24-100 Puławy, ul. Saperów Kaniowskich 2
tel. (81) 887 20 30
e-mail: [email protected]
www.pulawy-swrodziny.kuria.lublin.pl
Kancelaria parafialna
• godziny przyjęć: poniedziałek–sobota 730–800
i 1730–1830 (oprócz świąt).
Rekolekcje adwentowe
5–8 XII 2011 r.
prowadzi o. Piotr Stasiński OFM Cap.
• 6 00, 12 00, 16 00 dla dzieci, 17 00, 19 00 dla
młodzież.
• Spowiedź: 700–800, 900–1230, 1530 dla dzieci,
1600–1900.
• Dzień odwiedzin chorych w domach – 2 XII.
© rkw
T
Parafia Miłosierdzia Bożego
24-100 Puławy, ul. M. Kowalskiego 1
tel. (81) 886 80 94
email: [email protected]
www.pulawy-milosierdzia.kuria.lublin.pl
Kancelaria parafialna
• godziny przyjęć: codziennie 900–1100,1600–
1800, z wyjątkiem środy, niedzieli i uroczystości
kościelnych.
ęsknota za adorowaniem Jezusa
we wspólnocie przynagliła mnie,
do udziału w seminarium. Od
pierwszego spotkania zadziwiła mnie ta
delikatna łączność w grupie osób w różnym wieku i z różnych parafii. Zrodziło
to radosną pewność, że tak jak mnie,
tak i pozostałych Pan sobie przyprowadził i On wie, czego oczekuje, co chce
w nas zmienić i czym obdarować. Bo
prawdziwie Bożym darem było to zgromadzenie, dane nie tylko uczestnikom
seminarium, ale mam przekonanie, że
jego owoce będą sięgać szerzej.
Pierwszy tydzień modlitwy kierował
nas na „przyglądanie się” jak modlił się
Jezus. Pozwoliło to nie tylko znowu zachwycić się pięknem i głębią modlitwy
Pana, ale też uchwycić pewne braki i konieczność ożywienia własnej modlitwy.
Inni też dzieliły się takimi spostrzeżeniami podczas spotkań w grupach.
Jezusa – nauczył mnie przebaczać! Już
od jakiegoś czasu było to dla mnie takie
zwyczajne, ale dopiero teraz doceniłam
wartość tego daru i radość, jaką ze sobą
niesie. Bo bez przebaczenia niemożliwa
jest miłość, a bez umiłowania Kościoła
niemożliwe jest podążanie za Jezusem,
jego Panem. Są to znane prawdy, ale
co innego jest odkryć je w sobie, we
wspólnocie, która się ze mną modli.
Bez tego trudno porządkować miłość
do drugiego człowieka.
Na notatniku uczestnika seminarium
zamieszczono jako motto fragment
z Dziejów Apostolskich: „I wszyscy
zostali napełnieni Duchem Świętym...”
(Dz.2,4a). I tak się działo podczas spotkań, a szczególnie w czasie trzydniowej
Oazy Modlitwy w Księżomierzy, która
była uwieńczeniem całego seminarium.
Doświadczyłam, że Duch Święty jest też
Duchem wspólnoty i zgromadził nas
Zwyczajnie wielkie dzieło Boże
Rekolekcje adwentowe
11–14 XII 2011 r.
prowadzi o. Jerzy Kielech – paulin
• 11 XII – 600, 900, 1000 dla dzieci ,1030, 1200,
1315, 1600, 1800.
• 12–14 XII – 600, 800, 1000, 1400 dla dzieci, 1500
dla młodzieży, 1600, 1800, 1915 dla młodzieży
starszej w kaplica św. Faustyny.
• Dni spowiedzi 13–14 XII – 830–1300, 1400–
1930.
• Dzień odwiedzin chorych w domach – 13 XII.
KAPELAN SZPITALA SPECJALISTYCZNEGO
W PUŁAWACH
Ks. Ryszard Winiarski
tel. 605 242 671
e-mail: [email protected]
www kapelan.pulawy.pl
D y ż u r d u s z p a s t e r s k i w p o ko j u 1 1 1
(parter), poniedziałek 1000–1200.
Wizyty na oddziałach
Poniedziałek, wtorek, środa, piątek: 1000–1230
i 1500–1700
W zagrożeniu życia – na wezwanie telefoniczne.
Msza Święta w Kaplicy św. Karola Boromeusza
• poniedziałek, wtorek, środa, piątek: 1900.
• czwartek 1000
• niedziele i święta:
– wrzesień–czerwiec 1100,
– lipiec–sierpień 1900.
Hospicjum im. Bł. Matki Teresy z Kalkuty
Msza Św. w kaplicy:
– w niedziele i święta 1500.
Rekolekcje adwentowe
21–23 XII 2011 r.
prowadzi ks. Grzegorz Kiciak
• w kaplicy szpitalnej o 1000 i 1900.
• w kaplicy hospicyjnej o 1500.
Serdecznie zapraszamy.
Dwa następne tygodnie rozważania
Słowa Bożego i analizowania treści
konferencji pomogły mi odpowiadać na
pytania, które od dawna chodziły mi
po głowie: Dlaczego nas, chrześcijan,
cechuje jakieś skrępowanie w otwartym,
wobec wszystkich, uwielbianiu Boga?
Czy nie powinniśmy krzyczeć na całe
gardło? Dlaczego zgromadzeni w kościele tak nieśmiało wyznajemy wdzięczność
swemu Stwórcy za tyle dobra i łask?!
Dotarło do mnie, że aby to przełamać, trzeba uwierzyć, że Bóg nas kocha
takimi, jacy jesteśmy. Trzeba zaufać tej
Miłości, że ona zawsze pragnie dla nas
dobra. Chyba nie ma w życiu takiego
etapu, w którym nasze zawierzenie
Bogu nie wymagałoby udoskonalenia,
czystej odnowy. Cały ten czas Jezus
prawdziwie wzywał mnie do ponawiania tego zawierzenia każdego dnia, aby
ono było żywe, bo tylko wtedy możliwa
jest przyjaźń z Bogiem. Pomyślałam
wtedy, że takie seminaria przydałyby
się w każdej parafii.
Podczas modlitwy o uzdrowienie
wewnętrzne przejrzałam wszystkie
etapy mojego życia – te w upadkach
i te w radości powstawania. Odkryłam
jak wielki podarunek otrzymałam od
tam jak jedną rodzinę. Oprócz radości
(aż do łez) z odnowienia w sobie przekonania, że Bóg mnie kocha, prowadzi
i ja Jemu wreszcie coraz bardziej ufam,
spotkały mnie i inne radości. Zobaczyłam ofiarność kapłanów i innych osób
podczas modlitwy nad każdym z osobna, aż do „zapracowania się”, bo było
nas niemało. Spotkałam młodych ludzi
rozmiłowanych w Panu, cieszących się
wiarą. Wszyscy byli mi bliscy i tacy piękni. Myślę, że z takich cegiełek modlitwy
buduje się najpewniejszą tarczę przeciw
nienawiści i pogardzie drugiego człowieka, a tego bardzo potrzebuje nasza
ojczyzna i cały świat.
Nie wiem tylko, czy księża wiedzą,
że gdy się widzi w ich oczach radość
z udanych spotkań modlitewnych oraz
wysiłek włożony w takie dzieło, to
głęboko zapada ludziom w serca i staje
się żywą ewangelizacją. Prowadzenie
tego zwyczajnego, a wielkiego dzieła
Pan powierzył Diecezjalnej Diakonii
Modlitwy, księdzu Markowi Urbanowi
i klerykowi Łukaszowi Kachnowiczowi.
Pomagali też inni księża przez celebrację Eucharystii, konferencje i modlitwę.
Wszystkim Bóg zapłać.
Janina
21
Chrześcijaństwo w pigułce
Sprawdź, czy żyjesz – test dla chrześcijan
N
grzesznika zaprasza cię dziś do pięknej
„przygody wiary”. Chce cię wyrwać
z letargu powierzchownej religijności
i poprowadzić do wiary żywej, która
da ci smak tego, co robiłeś od dziecka,
może z czystego przyzwyczajenia.
Czym jest żywa wiara? Albo: czym się
różni od zwykłej religijności? Monika
jest nauczycielką. Codziennie przed pracą jest na porannej Eucharystii. Pewnego
razu grupa młodzieży, po półtoragodzinnej, bardzo intensywnej modlitwie
uwielbienia, pyta mnie: „Dlaczego tak
krótko?” Ewa przysyła mi natomiast
smsa: „Znalazłam mój psalm. Bóg
mi odpowiedział”. Maciek, w trakcie
© rkw
iejeden rodzic-chrześcijanin
zadaje sobie pytanie, co stało
się z jego dzieckiem, które od
maleńkiego prowadził do kościoła, uczył
pacierza, a ono teraz mówi: „Kościół to
przeżytek”, „Ja tam wierzę po swojemu”, „Niech mama odmawia te swoje
różańce, a ja będę żył po swojemu”, „Już
wyrosłem z paciorka i Bozi”. Dlaczego
ludzie opuszczają Kościół, często po
latach w nim spędzonych?
Przyczyn można szukać wszędzie:
w „takich czasach”, w kryzysie ekonomicznym, w grzechach księży. Inni
powiedzą, że to wina rządu, Unii Europejskiej lub masowych migracji na
Wyspy. Tymczasem powód nie jest ani
za kanałem La Manche, ani w Warszawie, ani nawet w Watykanie. Znacznie
bliżej. W ich sercu. Wiara tych ludzi nigdy nie była wiarą żywą! I problem ten,
drogie mamy i ojcowie, nie dotyczy tylko
waszych dzieci. To też WASZ problem!
Zróbmy krótki teścik:
– Czy niedzielna Eucharystia daje Ci
zawsze radość?
– Czy kiedy się nie pomodlisz, czujesz zawsze głód modlitwy?
– Czy modliłeś się kiedyś tak, że nie
chciało Ci się kończyć?
– Czy masz taki fragment Biblii,
o którym możesz powiedzieć, że został
napisany specjalnie dla Ciebie?
– Czy pod wpływem Słowa Bożego
zrobiłeś kiedyś coś wbrew sobie?
– Czy widzisz, że praktykowana wiara zmienia Ciebie i twoich najbliższych?
No i sprawdzamy. Jeśli wszystkie
odpowiedzi były pozytywne, to najprawdopodobniej nie żyjesz i jesteś już
w niebie. Jeżeli miałeś pół na pół tych
„na tak” i tych „na nie”, to jesteś na
dobrej drodze do wiary żywej, ale jeszcze
sporo kilometrów przed tobą. A jeśli
udzieliłeś samych odpowiedzi negatywnych, to dziękuj dzisiaj Bogu, bo
w Swojej wielkiej miłości do Ciebie jako
Rodzice powinni się uczyć odczytywania znaków wiary i zwątpienia pozostawianych przez ich dzieci w różnym czasie i miejscach – graffiti młodych anarchistów
z Coimbry (Portugalia)
świetnej zabawy na Światowych Dniach
Młodzieży w Madrycie pyta mnie, czy
zdąży jeszcze w sierpniu, zaraz po powrocie, złożyć papiery do seminarium.
Zamiast zażywać hiszpańskiego słońca
i myśleć, gdzie spędzić przyszłe wakacje,
on chce zostawić wszystko dla Chrystusa. Krzysiek i Agnieszka wraz ze
swoim sześciorgiem dzieci postanawiają
zostawić polskie pielesze i pojechać na
misje, pomagając tworzyć żywy Kościół
na Bałkanach. Wiolka, wychowana
wśród świadków Jehowy, poruszona
przykładem życia rodziny chrześcijań-
skiej przychodzi i mówi: „Ja też chcę
być ochrzczona jak oni”.
Czy widzisz już różnicę? Czego ci
brakuje? Jeśli chcesz doświadczać wiary żywej, a nie być tylko uczestnikiem
rytuałów, z których niewiele rozumiesz,
potrzebujesz nowego życia w Duchu
Świętym, aby twoja wiara była ożywiana przez Jego tchnienie, żeby była
bliskością, więzią miłości, a nie tylko
zobowiązaniem. Gwarantuje to Duch
Święty, którego masz w sobie przez sakramenty chrztu i bierzmowania.
Apostołowie po Zesłaniu Ducha
Świętego w Dzień Pięćdziesiątnicy
nie pytali, ile razy w roku mają być na
Mszy; czy można tańczyć w adwencie;
dlaczego Msza tak długo trwa (a wtedy
była jeszcze dłuższa niż dzisiaj); jak się
zachować, kiedy przychodzi ksiądz po
kolędzie. Ich wiara nie była zniewolona
schematami. Zostali porwani! Wyszli
na ulice, głosili Ewangelię, ujawniały
się charyzmaty, głoszeniu Słowa Życia
towarzyszyły znaki i cuda, było wiele
nawróceń. To czynili ci bardzo ułomni
pierwsi wyznawcy Chrystusa. Duch
Święty ich niósł. Bóg był realnie obecny
w mocy ich ust i rąk.
I ty masz tego samego Ducha Świętego. W bierzmowaniu doświadczyłeś
swojej Pięćdziesiątnicy. Dlaczego zatem nie przeżywasz swojej wiary tak,
jak apostołowie? Bo Duch Święty nie
został w tobie obudzony. Drzemie w tobie moc! Moc żywej wiary, a może też
moc głoszenia Słowa Bożego i czynienia
znaków. Nie interesuje cię to? Dobrze
jest tak, jak jest? To znak, że śpisz,
że tym bardziej potrzebujesz Nowej
Pięćdziesiątnicy! „Zbudź się, o śpiący
i powstań z martwych, a zajaśnieje
ci Chrystus!” Nie dawaj za wygraną
i proś, aby Duch Święty ożywiał twoją
wiarę. Jak to konkretnie zrobić? O tym
w następnym numerze.
ks. Michał Zybała
Serdecznie przepraszamy Stanisławę Marek i Siostrę Maksymilianę za pomyłkowy podpis pod artykułem Lament nieczytanej Biblii.
Obie autorki mogły się poczuć oszukane. Przepraszamy – redakcja
Adres redakcji: ul. Kowalskiego 1, 24-100 Puławy, tel. 605 242 671, [email protected],
[email protected]
Zespół redakcyjny: ks. Ryszard Winiarski (red. prowadzący), Jolanta Frycz, ks. Jacek Jakubiec, Anna Kiełpsz, ks. Mariusz Kamiński,
Agnieszka Kawka, Wojciech Kostecki, Daniel Krawczyk, Joanna Kurlej, Stanisława Marek, Elżbieta Mech, Renata Miłosz, Agnieszka
Moniuszko, Robert Och, Wojciech Olech (grafika), Kazimierz Parfianowicz, Jacek Prończuk, Marek Remiszewski (korekta), Anna Różycka,
Krzysztof Szczepaniak, Anna Szewczyk (korekta), Andrzej Wojtowicz, ks. Michał Zybała.
Rada programowa: ks. prob. Tomasz Lewniewski, ks. prob. Henryk Olech, ks. prob. Andrzej Sternik, ks. prob. Adam Szponar, ks. prob.
Piotr Trela, ks. kapelan Ryszard Winiarski, ks. prob. Aleksander Zeń, ks. prob. Waldemar Żyszkiewicz.
22
RES SACRA MISER
Człowiek cierpiący jest świętością
Dodatek Duszpasterstwa Chorych
Droga do Ziemi Obiecanej
Z
w swej kondycji jak biblijni Izraelici,
również wsłuchała się w głos Boga
i wyruszyła na spotkanie z Chrystusem.
Naszym „Mojżeszem” był ks. Andrzej Sternik. To on, jak silny i dobrotliwy pasterz, miał przeprowadzić nas
przez pustynię. Nie lada zaufaniem
należy obdarzyć człowieka, by pozwolić
mu wyprowadzić się na pustynię własnego serca i bezdroża poznania. W tej
trudnej wewnętrznej drodze śladami
Chrystusa naszą siłą miała być modlitwa, a w chwilach zwątpienia pamięć
Dekalogu i celu, który nam towarzyszył.
Gdyby ktoś zapytał mnie, co najbardziej
pamiętam z podróży do Ziemi Świętej,
szybko odpowiedziałbym, że właśnie
atmosferę skupienia i modlitwy. Nasz
pasterz, nie bacząc na szemrania
pielgrzymujących, niezadowolonych z
noclegu i braku innych wygód, stale
podkreślał, iż dążymy tam i jesteśmy
tu, gdzie ludzie od wieków spotykali się
z Bogiem żywym.
Ze zdumiewającą delikatnością
ks. Krzysztof rozprawiał się ze wszystkimi zakorzenionymi w nas stereotypami,
uprzedzeniami... Nie narzucając żadnej
z ustalonych wersji wydarzeń, sięgając
do fragmentów Pisma Świętego, objaśniał to, co zapisane na jego kartach,
w miejscach, które były świadkami
historii biblijnych.
„Kto ma uszy, niechaj słucha” – to,
co usłyszeliśmy, w każdym z nas działa
inaczej, ale z pewnością rodzi nową
jakość odbioru Ewangelii. Podobno
części podróżnym przybywającym
do Izraela wydaje się, że o ludziach
i stosunkach tam panujących wiedzą
już prawie wszystko. Dłuższy pobyt
w strefach dzielonych przez Palestynę
i Izrael sprawia, że człowiek dokonuje
rewizji wszystkiego, co wydawało mu
się pewne. Opisywany szeroko w mediach konflikt jest najlepszym przykładem tego, że czasem nie najważniejsze
jest, by mieć rację, bo prowadzi to do
© rkw
awsze zastanawiało mnie, co popycha człowieka do tego, by opuścił swój rodzinny dom i udał się
w wędrówkę. Co skłania nas, byśmy
porzucili bezpieczne, oswojone zmysłami przestrzenie i udali się w podróż?
Pytanie to nieustannie towarzyszyło mi
w czasie podejmowania decyzji o udziale w pielgrzymce do Ziemi Świętej, organizowanej przez Parafię Miłosierdzia
Bożego w Puławach. Po ludzku bałem
się przelotów samolotem, ludzi, których
spotkam na swojej drodze, wydatku,
a przede wszystkim tego, że to jeszcze
nie jest mój czas na tak symboliczną
podróż i że zwyczajnie zostanie on
przeze mnie zmarnowany. Wiedziałem
jednak, że, by odpowiedzieć sobie na
te wszystkie pytania, muszę spakować
walizkę i wyruszyć! Dodatkowym atutem miał być fakt, że w przeciwieństwie
do wędrówki Izraelitów zmierzających
do Ziemi Obiecanej czterdzieści lat,
nasza podróż miała trwać zaledwie pięć
godzin.
Zaglądając do ksiąg Starego Testamentu widzimy, że Izrael również
niezbyt chętnie podjął wezwanie do
opuszczenia ziemi egipskiej. Mojżesz
długo zwlekał z decyzją o wyprowadzeniu swego ludu i gdy odważył się
pójść za głosem Najwyższego, napotkał ogromny opór Izraelitów. Życie
w domu niewoli było dość wygodne,
bo do niewoli też można się przyzwyczaić. Nie umierali z głodu, wiedzieli,
gdzie spocznie ich głowa wieczorową
porą, a Mojżesz otwierał przed nimi
perspektywę wędrówki przez groźną
pustynię. Należeli do różnych plemion,
które niejednokrotnie nie darzyły się
sympatią, a które teraz odpowiedziały
na głos Pana.
Dokładnie nie wiemy, ile trwała
wędrówka do Ziemi Obiecanej. Prawdopodobnie czterdzieści lat – to liczba
symbolizująca długość życia jednego
pokolenia. Niemniej zarówno dla nich,
jak i dla nas była to podróż życia. Gdy
Izrael odpowiedział na wezwanie Boga,
dążył do spotkania z ziemią „miodem
i mlekiem płynącą”, która wołała do
niego przez pustynię. Nasza pielgrzymkowa grupa łącząca w sobie kilka „parafialnych plemion”, tak samo słabych
Kościół Galli Cantu (zaparcia się Piotra) – Jerozolima
Ksiądz Proboszcz dzielił trud prowadzenia tych duchowych rekolekcji
z ks. Krzysztofem Naporą – kapłanem
studiującym w Izraelu, a pochodzącym
z ziemi puławskiej. Ksiądz Krzysztof
stał się naszym tłumaczem kultury,
Biblii i historii ludu żyjącego na tej
ziemi natchnionej niezwykłą mistyką.
Ludzi wielkich wiarą i intelektem często
cechuje niezwykła skromność i pokora
wobec drugiego człowieka. Takich kapłanów Bóg postawił na drodze naszego
pielgrzymowania.
niekończących się sporów. Zobrazował
bowiem zwaśnione narody jako dwa
związane ogonami osły, które próbują
kroczyć w przeciwną stronę i nie mogą
ruszyć się z miejsca. Kolejny raz każdy
pielgrzym stawia sobie pytanie: „Co jest
takiego w tej Ziemi, że czyni ją wartą
rozlewu rzeki krwi?”.
Obserwując zmieniający się krajobraz Tyberiady i Betlejem, trudno
dostrzec obiecane przez Boga bogactwo
„mlekiem i miodem płynącej krainy”.
Bóg, przygotowując Izraelitów na wyj-
23
ście z Egiptu, powiedział do Mojżesza:
„Zstąpiłem, aby go [Izraela] wyrwać
z rąk Egiptu i wyprowadzić z tej ziemi
do ziemi żyznej i przestronnej, do ziemi, która opływa w mleko i miód” (Wj
3,8). Mleko i miód były przysłowiowymi
pokarmami oznaczającymi, że w Kanaanie są podstawowe i konieczne do życia
produkty. Była to ziemia „pszenicy,
jęczmienia, winorośli, figowca i drzewa granatu [...], oliwek, oliwy i miodu
[...], gdzie nie odczuwając niedostatku,
nasycisz się chlebem, gdzie ci niczego
nie zabraknie [...], której kamienie zawierają żelazo, a z jej gór wydobywana
jest miedź” (Pwt 8,8–9).
Podróżny dostrzega zamiast tego
suchy i kamienny krajobraz, miejsca,
w których wartością cenniejszą niż
złoto staje się woda. Tereny Izraela,
jak olbrzymia tkanka połączona siecią
naczyń krwionośnych, opleciona jest
żyłami rur nawadniających, które doprowadzają życiodajną wodę do każdej
zasadzonej rośliny. Tam, gdzie sięga
system nawadniający, rozkwita życie,
poza nim obserwujemy kamienne nieprzyjazne pustynie. Bóg dał Izraelitom
Dekalog, który miał ich nauczyć szacunku i miłości do drugiego człowieka.
Dzięki niemu Izraelita, strudzony
walką o Ziemię Obiecaną, mógł zaufać
drugiemu współplemieńcowi i zobaczyć
w nim człowieka [...] Jedność w pokonywaniu trudności, której owocem było
wyjście z niewolnictwa, sprawiła, iż
ta ziemia zaczęła żyć nowym życiem.
Takiej jedności w walce o przetrwanie
w ekstremalnych warunkach powinniśmy się, jako Polacy, uczyć od Izraela.
Na terenach granicznych zdumiewa
mur oddzielający tereny sporne, ale nie
mniejsze zdumienie wywołują uśmiechnięci młodzi ludzie w mundurach wojskowych, zdyscyplinowani, uzbrojeni
w karabiny, którzy te tereny patrolują.
Młodzież szkolna podążająca do szkół
w mundurkach, studenci odbywający
służbę wojskową wzbudzają we mnie,
jako nauczycielu, pewną tęsknotę za tak
naturalną na tamtych terenach dyscypliną, którą jako środek wychowawczy
gdzieś w naszym systemie zatracono.
Na swojej drodze spotykamy ludzi w egzotycznych dla nas strojach,
ortodoksyjnych Żydów, mniejszości
koptyjskie, Palestyńczyków w arafatkach – wszystko wymieszane kaskadą
barwnych strojów, odurzających zapachów i dźwięków. Przemierzając kolejne
miejsca, człowiek nabiera przekonania,
iż każdy kamień na tej ziemi jest po
coś i niesie ze sobą określoną historię.
Ksiądz Krzysztof często prosił, byśmy
sobie w miejscu ruin wyobrazili świetność danego miejsca. Czas i natura
24
wygrywają z dziełem rąk człowieka. Stąd
też uważam, że kluczem do właściwego
przeżycia pielgrzymki do Ziemi Świętej
jest tylko nastawienie się na kontemplację Słowa Bożego i próba odczucia go
wszystkimi zmysłami – w innym wypadku wyjazd ten może okazać się stracony.
Nasi duchowi „nomadzi” słowem
i modlitwą tak pokierowali naszymi
sercami, że całkowicie zatopiliśmy się
i zespoliliśmy w aurze tego wyjątkowego
miejsca. Paradoksalnym doświadczeniem jest również to, że jako katolicy
wyruszamy w miejsca, które w namacalny sposób mają potwierdzić naszą
wiarę. „W tym miejscu przemawiał
Chrystus, tu a tu dokonał cudu” – myślimy wychowani w określonej wierze
i tradycji. Okazuje się szybko, że jesteśmy na tej ziemi jednymi z nielicznych,
którzy tę pewność mają. Chrześcijanie
są na tych terenach mniejszością i to
o wątpliwej reputacji. Może to bulwersować, ale może też prowadzić do
głębszej konkluzji. Jezus Chrystus
cały czas jest obecny na tych terenach,
obecny w świadomości jako śmiertelny
człowiek, odszczepieniec, za którym
w ciągu tysiąclecia poszły tłumy.
Jak wiemy, bibliści różnych wyznań
studiujący zapisy Świętych Ksiąg poddają w wątpliwość różne dogmaty,
wykazują, że miejsca uznawane za te,
w których działał Jezus, wcale nie muszą być tymi, za jakie je uważamy. [...]
Niezwykle wzruszający był akt odnowienia chrztu w wodach Jordanu,
którego strumienie weselą się, bo Pan
Zbawiciel nadchodzi; pełna ciepła
i czułości scena wyznania miłości małżeńskiej w Kanie Galilejskiej i zaskakująca wizyta w wieczerniku, w którym
Chrystus dał nam ciało swe i krew jako
pokarm i wskazał tych, którzy nim
karmić będą. Nie dziwię się osobom zapadającym na „syndrom jerozolimski”,
który objawia się zaburzeniem polegającym na tym, że osoby pod wpływem
obecności w miejscach związanych
z historią biblijną doznają psychicznego
szoku, utożsamiają się z postaciami
biblijnymi. Psychiatrzy przyczyn choroby upatrują w zderzeniu własnych
wyobrażeń pielgrzymów oraz ich oczekiwań dotyczących wizyty w Ziemi
Świętej z rzeczywistością. Oczywiście
sam miałem lekkie obawy, by nie stać
się jego ofiarą, ponieważ wzruszenie
towarzyszące każdemu dniowi pobytu
sięga sfer najwyższych z najwyższych.
Momentem kulminacyjnym jest tu
droga krzyżowa, którą jako pielgrzymi
odbywaliśmy, niosąc krzyż wąskimi
ulicami Jerozolimy. Podążając wśród
tłumu turystów, handlarzy i mieszkańców, możemy odczuć samotność
Chrystusa, samotność, która dotyka
i nas, niosących ciężar codzienności.
Cierpieć, upadać i podnosić się wraz
z Nim. Wiele osób płakało w czasie tej
wędrówki na Golgotę.
Końcem i początkiem wszystkiego
staje się doświadczenie pustego grobu,
które trudno zamknąć w ramy jakiegokolwiek języka. Gdy uczestniczyliśmy
we Mszy Świętej wieńczącej ten przedostatni dzień pielgrzymowania, nasz
ksiądz przewodnik – rekolekcjonista
powiedział do nas słowa niezwykle
zapadające w pamięć. „Zobaczyliście
miejsca, w których Słowo stało się ciałem i w których Słowo się wypełniło.
Bez wiary w zmartwychwstanie nasza
religia jest zbiorem pustych prawd, a sakramenty, które przyjmujemy tracą swą
wartość. Bez tej wiary jesteśmy grupą
naiwniaków, którzy podporządkowali
fałszywej ideologii swoje życie. Wiara,
że to, co zobaczyliśmy, jest prawdą
i Chrystus zmartwychwstał, daje nam
wolność i sens życia. Wybór, którą
drogą pójdziecie, zależy tylko od Was”.
Nie jestem w stanie oddać dokładnie
słów katechezy głoszonej przez księdza Krzysztofa, ale mam nadzieję, że
uchwyciłem jego przesłanie.
Na końcu ludzkiego poznania pozostaje człowiekowi wiara. Mimo wątpliwości, każdy z nas musi się opowiedzieć
na co dzień, na nowo i zaufać Bogu,
który nakazał wyruszyć Izraelowi do
Ziemi Obiecanej, by odkrył sens wolności i radość w jej celebrowaniu. Chrześcijanie wyruszają do Ziemi Świętej, by
umocnić się w wierze i odkryć na nowo
wolność, którą daje Chrystus.
Trudno jest opisać wszystko, czego
człowiek wierzący doświadcza w czasie
trwania pielgrzymki do tych świętych
miejsc. Po części rozumiem znajomych,
którzy po powrocie na moje pytania odpowiadali „Tego się nie da opisać”. Jako
„miś o małym rozumku” próbowałem
sklecić tych kilka zdań wspomnień, by
oddać wrażenia i emocje, które, mam
nadzieję towarzyszyły nie tylko mnie.
Ten wspaniały czas pozostanie na
długo w moim sercu, tak jak pamięć
o radosnych i pomocnych siostrach
zakonnych, dowcipnych i pełnych
werwy chórzystkach, małżeństwach
przeżywających wspólnie ten mistyczny
czas, dzielnych siostrach seniorkach
i wszystkich siostrach i braciach w podróży, których ciepłe słowo i uśmiech
każdego dnia przypominało, że Pan jest
z nami. Jeżeli ktoś ma obawy, czy wyruszyć w podróż do Ziemi Świętej i nie
czuje się godny, to radzę – niech jedzie,
by się przekonać, jakie cuda działa łaska
wiary w Chrystusa Zmartwychwstałego.
Michał Chmielnicki

Podobne dokumenty