Pokaż treść!

Transkrypt

Pokaż treść!
Prof. dr hab. Teresa Pajszczyk-Kieszkiewicz
DR MED. ALINA MARGOLIS-EDELMAN
(1922 - 2008)
Nie pamiętam kiedy poznałam Alę. Znałam i znam wielu wybitnych ludzi – bo mam takie szczęście
i Ją zaliczam do tego grona.
Ala była pasjonatką we wszystkim cokolwiek robiła – kochała ludzi i im poświęciła całe swoje życie
bez względu czy była zdrowa, czy cierpiała z powodu dolegliwości fizycznych.
Była wybitnym lekarzem – pediatrą, ale Jej opieka nie ograniczała się do leczenia dzieci – zajmowała
się dzieckiem, a nie tylko jego chorobą. Znała swoje podopieczne dzieci, jak żaden inny lekarz. Była koleżanką mojego męża z tego samego roku studiów – oprócz Niej na tym samym roku był jej mąż – Marek,
oraz wielu późniejszych Profesorów AM - którzy pełnili także w Uczelni najwyższe stanowiska.
Od początku swojej pracy lekarskiej poświęciła się pediatrii. Pracowała w klinice prof. Redlicha i nie
ulega wątpliwości, że należała do najzdolniejszych lekarzy pracujących w Uczelni. Jej pasje naukowe,
organizatorskie oraz społeczne spowodowały, że dość wcześnie zajęła się niedocenianą, nierozumianą
i nieistniejącą w nauce dziedziną jaką była cukrzyca dziecięca. Zorganizowała ją od podstaw.
W latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia uczyła się cukrzycy dziecięcej od Profesora Lestradet’a
w Paryżu i była jego najzdolniejszą uczennicą. Natychmiast to, czego nauczyła się w Paryżu przeniosła
do Polski, wzbogacając o własne pomysły organizacyjne. Poza leczeniem dzieci w klinice, stworzyła
drużynę harcerską, obozy dla chorych dzieci i całoroczną opiekę nie tylko lekarską. Grupa tych dzieci
456 KRONIKARZ
– obecnie o niektórych wiem, bo były moimi pacjentami, dożyły wieku dorosłego, a nawet zostały babciami i dziadkami. To świadczy jaką miały opiekę lekarską wówczas, gdy cukrzyca występowała u nich
w bardzo wczesnym wieku. To, że w każdym chorym dziecku widziała więcej niż chorobę świadczy, że
osierocone dzieci lub najbiedniejsze zabierała do domu zwykle na sobotę i niedzielę – osobiście byłam
kiedyś na obiedzie u Edelmanów, gdy było takie dziecko. To powtarzała wielokrotnie.
Jej działalność naukowa rozwijała się nadzwyczaj prawidłowo i owocnie. Ponieważ zorganizowała
opiekę nad dzieckiem z cukrzycą w skali Polski – miała wszystkie podstawy, aby zrobić karierę naukową
na podstawie własnych badań nad cukrzycą i nie tylko.
Przygotowała pracę habilitacyjną. Niestety dosięgła ją zawiść – która była powodem Jej wielkiej
krzywdy. Nie pozwolono Jej na dalszą karierę akademicką. Niektórzy, którzy od Niej się uczyli zapomnieli o tym – a ci, którzy korzystali później z Jej pomocy w czasach paryskich – wówczas starali się
jej przeszkadzać w pracy. To bardzo smutne, ale tak było. We wczesnych latach siedemdziesiątych wyjechała do Paryża z dziećmi i przyjaciółką Ani – Zosią – osobą niespokrewnioną, którą wychowywała
wraz z własnymi dziećmi.
Od początku swojej paryskiej egzystencji nie zapominała o polskich dzieciach. Apogeum tego było
w stanie wojennym – wtedy na ogromną skalę, wraz z grupą ludzi dobrej woli – między innymi księżmi
Pallotynami (ks. Platerem!) zorganizowała transporty zabawek, odzieży, żywności, książek do Polski.
Większość tych rzeczy trafiła do Łodzi – głównie do księży Jezuitów i na oddział Marka w szpitalu Pirogowa. Ponieważ miałam okazję widzieć tę działalność w Paryżu, dlatego wiem, na jaką skalę Ala to
prowadziła – wszyscy Ją znali, cenili, byli jej posłuszni i kochali. Często Jej działalność na rzecz dzieci
obcych odbywała się kosztem Jej własnych dzieci. Wielokrotnie korzystałam z leków dla ciężarnych
przysyłanych przez Alę, w Klinice Patologii Ciąży.
Ponieważ znałam realia francuskie – dlatego rozumiałam Jej problemy we Francji i żal, że tak zatoczyło się Jej życie. Mimo to, raczej skarżyła się na bóle stawowe (ręce!), niż na ludzi. Była pod tym
względem osobą, która nie jest zbyt pamiętliwa. W latach osiemdziesiątych Jej działalność ratująca
dzieci osiągnęła zasięg światowy. Była jedną z najbardziej aktywnych działaczy „Médecins du Monde”
wspólnie z obecnym Ministrem Spraw Zagranicznych Francji – doktorem Kouchnerem ratowała dzieci
wietnamskie, kambodżańskie, południowo amerykańskie i bezdomne np. w Petersburgu. Była wszędzie
tam, gdzie była krzywda ludzka.
Kiedy zawiozłam do Paryża piłkę dla Jej wnuczka, powiedziała: „Zawiozę ją do Salwadoru, bo chłopcy
stamtąd prosili mnie o piłkę”. Sprzeciwiłam się temu, ale pewnie tak zrobiła jak powiedziała.
Ponieważ była szanowana i lubiana, umiała dotrzeć do najwyższych władz francuskich i przywiozła
do Polski panią Mitterand. Zorganizowała opiekę nad dziećmi niedosłyszącymi, i zapewniła zarówno
badania nad słuchem dzieci, jak i ich leczenie w Polsce. W swoim mini-mieszkaniu paryskim miała
biuro. Trudno było się tam przedzierać między papierami. Bez przerwy załatwiała jakieś operacje, leki,
dla dzieci z Polski we Francji i w Polsce. Czasem była wykorzystywana przez ludzi z Polski, którzy
znając Jej nieprzebranej wielkości serce i wrażliwość męczyli Ją o rzeczy, które można było załatwić
na miejscu.
Lubiłam przebywać zarówno na rue de la Procession, jak i na rue Dutôt. Czasem coś tam gotowałam, wszystko Jej smakowało, bo ona miała serce i intelekt do rzeczy wielkich, natomiast mniej lubiła
kuchnię.
Kiedy była w Polsce - bywała u mnie i była to dla mnie wielka przyjemność i zaszczyt.
Była bardzo skromna – mimo, że do literatury weszła we wczesnym dzieciństwie jako Ala z elementarza Falskiego. Była córką wybitnych lekarzy - społeczników, którzy mają swoje miejsce w historii.
Miała bardzo wielu przyjaciół w Łodzi i na całym świecie. Odeszła o wiele za wcześnie. Ostatnio nadano
Jej imię warszawskiemu ośrodkowi dla dzieci niczyich. Bardzo Ją te dzieci zajmowały. Między innymi
dzieci ulicy w Petersburgu.
Myślę, że dla Polski i dla Łodzi zrobiła bardzo wiele, a jej życiorysem można by obdzielić wiele
osób.
Czy doczeka się uznania we własnym mieście?
KRONIKARZ 457

Podobne dokumenty