Nieśmiały z Holandii

Transkrypt

Nieśmiały z Holandii
Anatol Ulman
Nieśmiały z Holandii
Maarten't Hart, czterdziestoletni dziś Holender, sporo znaczy we współczesnej literaturze swego
narodu dzięki powieści Klucz kulików. Niemniej historia ta, zrobiona z nienaganną technicznie
sprawnością, w czterech piątych tekstu jest tylko powtórzeniem absolutnie już wykorzystanych
motywów oraz prawd dosyć już starych teorii psychologicznych. I ma się chęć wykrzyknąć
podczas lektury: gdyby się Maarten, główny bohater i jednocześnie narrator powieści, przespał
ze swoją Marthą, a co gorzej dla niego ożenił, nie byłoby tej książeczki. I choć nie jest zła, jej
nieistnienie nie odbiłoby się na niczym. Bo z niepełnego punktu widzenia za wszelkie uwagi o
utworze wystarczyłby ten jego fragment: „Kto dzisiaj przez dwanaście lat dochowuje wierności
dziewczynie, której nawet ani razu nie próbował zdobyć? Ty nie robiłeś faktycznie
najmniejszego choćby wysiłku w tym kierunku (…) Ta wierność jest po prostu szańcem, obroną
przed innymi kobietami, bo tobie twoja samotność całkiem się podoba, delektujesz się izolacją,
a wierność to jednie mur wokół twej twierdzy.” No i można by poszaleć po temacie, więc
wytknąć autorowi, szanownemu profesorowi biologii, że jego bohater, również uczony
mikrobiolog, nic wie prostej rzeczy, iż nieszczęście, które go dotknęło, jest jego szczęściem, bo
może hodować, podobnie jak tkanki w probówce, swoją szkolną miłość do Marthy i będzie ona
już zawsze dziewczyną o przejmującym spojrzeniu, z pięknymi włosami, krwistym rumieńcem,
słowem stałą emocją tego, kto ją kocha. Nigdy przeto nie doświadczy jej prawdziwego
charakteru i nigdy nie uwierzy, że jego ukochana „... jest wyniosła, przykra i zarozumiała; jest
głupia; jest rozpuszczona jak dziadowski bicz; jest chorobliwie roztrzepana i zapominalska...”
Czyli wyssany już przez literaturę motyw długotrwałego uczucia do niezbyt poznanej panienki
z młodości, barwienie nieważnych wspomnień na najistotniejsze dla egzystencji kolory. I autor,
i jego protagonista jako przyrodnicy wiedzą, że o zachowaniach przedstawicieli każdego
gatunku ssaków decydują dziecięce oraz młodzieńcze doświadczenia społeczne. Że zarówno
zwierzę, jak i człowiek wychowany w samotności zapadają na groźne nerwice i nie umieją w
wieku dorosłym nawiązać z płcią przeciwną, nie potrafią zwłaszcza zadzierzgnąć seksualnych
więzi. Właśnie pod tym względem profesor Maarten jest nieudacznikiem, jak by to stwierdziły
samce łatwo zdobywające partnerki do kopulowania. Prawdziwiej jednak byłoby nazwać go
człowiekiem głęboko nieśmiałym i przez to tak bardzo naznaczonym nieporadnością, że nie
chce go nawet szwajcarska prostytutka za „... hundert Franken pro Nacht”, kiedy profesor się
już na to zdecyduje, bo dziwka wydaje mu się podobna do Marthy (zresztą wcieleniem
ukochanej bywa wiele kobiet, chociażby dziewczyna w bieli i czerni w alei Bloemcampa, ale
wszystkie Maartena paraliżują). Nonsensem bowiem byłoby twierdzić, że liczący sobie zaledwie
trzydzieści lat światowej już sławy mikrobiolog, który potrafi wyhodować myszkę pustynną z
zaledwie jednej komórki wypreparowanej z organizmu tego gryzonia i ze swadą oraz dowcipem
wykładać o tym na poważnych kongresach, że ten silny fizycznie człowiek, znawca wszelkich
gatunków ptaków i wielbiciel poważnej muzyki – jest zwykłym nieudacznikiem. Niemniej
wszystkie owe ambitne osiągnięcia życiowe są kompensacją wspomnianej nieśmiałości, która
bez reszty rządzi życiem uczuciowym bohatera. Ale literacko jest to raczej popularny schemat
psychologiczny, zwłaszcza gdy przeczytamy w powieści, że Maarten wychowywał się poza
osiedlami ludzkimi, bez towarzystwa rówieśników, w znoju ciężkiej pracy ogrodniczej, bez więzi
z ponurym milczkiem ojcem, za to skąpany w nadmiernej miłości matki. W tym znanym
układzie matka Maartena pełni rolę wszystkich kobiet, z jakimi bohater mógłby być bliżej, i tym
bardziej tragicznie przeżywa on jej śmierć, posuwając się do naiwnego u przyrodnika buntu:
„Bóg śmieje się teraz satanicznie z mej rozpaczy, (…) Bóg, który nienawidzi ludzi tak
bezgranicznie, że wymyślił dla nich raka gardła. Nawet ludzie nie mordują się nawzajem w tak
nikczemny sposób, jak potrafi to Bóg za sprawą tej choroby”. Ta śmierć w momencie, gdy klucz
kulików (stąd tytuł), ptaków bardzo rzadkich, przelatuje nad mrocznym sitowiem, uzasadnia
również racjonalizm samotności Maartena, gdy nie chce on kiedykolwiek cierpieć ponownie z
przyczyny utraty człowieka ukochanego, I tak dalej. Pięćdziesiąt jednak stronic ostatnich tej
powieści posiada wymiar może nie tyle głębszy, ile otwiera czytającemu szersze horyzonty, gdy
chodzi o nasz stosunek do życia w różnych jego aspektach. Za przykład można wziąć
niebanalny osąd tak zwanego zagrożenia ekologicznego: „Człowiek jest elementem przyrody,
podobnie jak wiatr (…) … posłuszny swej naturze, niszczy wszystko dokoła, w końcu zniszczy
także sam siebie i tym samym okaże się jedynie nieudanym eksperymentem ewolucji”. Pół
żartem, pół serio proponuje również pisarz ustami swego bohatera, by biologia szybko doszła
do stadium możliwości wyhodowania drugiego egzemplarza każdego człowieka z jego tkanki
pojedynczej komórki zawierającej zapis wszelkich indywidualnych cech. Oto nie tylko sposób na
faktyczną nieśmiertelność, ale także szansa wyeliminowania wszelkich chorób oraz przekazania
swemu alter ego życiowych doświadczeń, by popełniał mniej błędów. Duży urok tek książki
polega na jej egzotyce. O codziennym bowiem bytowaniu Holendrów, o ich mentalności nie
mamy raczej pojęcia, a powieść 't Harta, w całości realistyczna, dostarcza mnóstwa
interesujących szczegółów w tym względzie. Jak każdy ambitny pisarz próbował autor Klucza
kulików wymyślić coś nowego w dziedzinie formy, konkretnie struktury fabularnej. Dzieli więc
akcję na małe odcinki, jakby mini-opowiadania z odrębnymi tytułami, składające się zwykle z
elementu preakcji – jakieś wspomnienie – oraz współczesnego epizodu. Zabieg ten posiada
jednak tylko znaczenie graficzne, bowiem w rzeczywistości powstała normalna, współczesna,
interesująca zresztą fabuła. Nie znam języka oryginału, ale mogę stwierdzić, że tłumacz Andrzej
Wojtaś zrobił dużo dla 't Harta, bowiem polszczyzna przekładu bardzo wciąga do lektury
powieści. Udane to wszystko.
Maarten 't Hart
Klucz kulików
Tłum. z nider. A. Wojtaś
Warszawa 1984 Czytelnik
Nowe Książki, nr 12/1984