prof. Witolda Chmielewskiego - Wydział Sztuk Pięknych

Transkrypt

prof. Witolda Chmielewskiego - Wydział Sztuk Pięknych
Rękopis pamięci
Kazimierz Jałowczyk studiował na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu
w latach 1967 - 1973. Był to czas szczególny. Najpierw, w 1968 roku miały miejsce
„wydarzenia marcowe” a później letnia inwazja wojsk Układu Warszawskiego na
Czechosłowację. Potem rok 1970 i tragiczny grudzień w Gdańsku, odejście Władysława
Gomułki i początki „małej stabilizacji” Edwarda Gierka. Mawialiśmy, odreagowując
ówczesną rzeczywistość, że Polska jest najweselszym barakiem w obozie socjalistycznym.
I rzeczywiście, można było znaleźć (a jeszcze lepiej samemu sobie stworzyć) enklawy
wolności, pozwalające na w miarę normalne trwanie w tym przedziwnym czasie. To przecież
był najlepszy czas dla kabaretów, teatrów, klubów i galerii studenckich (w Toruniu
niezapomniana Od Nowa w Dworze Artusa) gdzie spotykaliśmy się ze sobą, muzyką, tańcem,
sztuką i alkoholem. To najlepsze czasy festiwali studenckich: słynne FAMY w Świnoujściu,
Festiwale Piosenki Studenckiej w Krakowie czy Festiwale Teatru Otwartego we Wrocławiu.
Zwłaszcza studenci uczelni artystycznych potrafili wytwarzać sobie dużo przestrzeni
dla swobody. Pamiętam przecież, jako uczestnik a potem ich współtwórca, niezwykłe
Festiwale Studentów Szkół Artystycznych (plastycznych, aktorskich, filmowych
i muzycznych) w Nowej Rudzie, Cieszynie i Szczawnie Zdroju, odbywające się w latach
1972 – 1979.
To także czasy nieokiełznanej zabawy: juwenalia, bale studenckie czy otrzęsiny.
Bardzo ważne było też, nieco bardziej utajnione, życie w akademikach, imprezy i żarty
w pokojach, przechytrzanie portierek dzielnie starających się bronić rozdziału na damskie
i męskie akademiki. To obłaskawianie uciążliwych, cotygodniowych zajęć w mundurach
w Studium Wojskowym (w budynku, który teraz szczęśliwie należy do Wydziału Sztuk
Pięknych). To niezapomniane wyjazdy na plenery malarskie, które odbywały się po I, II i III
roku. Każdy z tych plenerów trwał aż miesiąc, były one w różnych miejscach Polski. Bywały
też plenery zagraniczne, w ramach „bratniej” wymiany, byłem na takim plenerze w Bułgarii
w 1974 roku. Wyjeżdżaliśmy też kilka razy w czasie studiów na wycieczki naukowe
w ramach zajęć z historii sztuki, wędrowaliśmy po Polsce ale także za granicę, do Niemiec
Wschodnich, Związku Radzieckiego czy Czechosłowacji. Zarówno w akademikach jak
i w czasie plenerów i wycieczek działy się często rzeczy niezwykłe. Były to słynne "numery",
które od czasu do czasu popełnialiśmy spontanicznie, niektóre ukrywane a niektóre szerzej
znane na naszym wydziale i uczelni i zapewne też w stosownych wydziałach bezpieki. Wiele
z nich widziałem, w wielu uczestniczyłem, kilka też sam przeprowadziłem. Wszystko to było
odtrutką na ówczesną rzeczywistość i pozwalało żyć w niej w miarę normalnie a często także
bardzo radośnie. Absolutnie nie zgadzam się z opiniami młodych, nadąsanych i gniewnych
polityków prawicowych oraz historyków z IPN, że był to wyłącznie beznadziejny i szary czas
komuny a my, wówczas tam żyjący, mogliśmy być jedynie jego funkcjonariuszami bądź
gnębionymi przez nich ofiarami.
Kazimierz Jałowczyk przywołuje w swoim Rękopisie pamięci tamte właśnie czasy,
pokazując ich różne, najczęściej barwne i niecodzienne strony: te, w których sam
uczestniczył i te, o których dowiedział się od innych. Przez pierwszych kilka semestrów
studiował konserwację zabytków by później przenieść się na grafikę. Stąd znajdziemy u niego
studentów i profesorów z obydwu kierunków a jedni i drudzy byli przecież często wielkimi
oryginałami. To pamiętnik na wskroś toruński, pokazujący nasz wydział ale jednocześnie jest
to przekaz uniwersalny, pokazujący tamtą epokę w jej specyficznym studenckim
i artystycznym wydaniu, obecnym w całej Polsce. Kazimierz Jałowczyk sam tak o tym pisze:
Bohaterowie (…) rysunków wyrażają absurdalne idee Witkacego, grają gombrowiczowskie
gagi, wcielają się w postaci z prozy Szaniawskiego, dopisują nowe role w teatrze Becketa.
Czasami wyłaniają się z obrazów Boscha lub Velazqueza. Zakłócanie ciszy nocnej głośnym
graniem hymnu zaprzyjaźnionego okupanta (przy użyciu „ruskiego” patefonu!), na pewno
było wygłupem, ale równocześnie apelem do usypiającej studenckiej świadomości. Dzisiaj
myślę, że była to może również jakaś swoista antycypacja literackich wątków „Kompleksu
polskiego”, którą to powieść Konwicki zaczął pisać niedługo potem, w połowie lat 70-tych.
Powstały już trzy tomy Rękopisu pamięci. Kazimierz Jałowczyk posługuje się
z niezwykłą maestrią piórkiem i tuszem i w tej klasycznej technice osiąga wirtuozerię. Rysuje
bardzo dużo, nie odrywając wręcz piórka od kartki a jego „nić” raz staje się raz rysunkiem
a raz tekstem. Sam sobie zadaje pytanie: Co one wyrażają? Po pierwsze – sentyment, czyli
moje stałe przywiązanie do ludzi, utożsamianie z wydarzeniami, które po latach zdumiewają,
albo śmieszą, są zagadkowe, metaforyczne. Po drugie – potrzebę, aby pamięci obecnej
w świadomości (a często jest ona krucha, czasami chimeryczna) nadać jakąś postać
widzialną, utrwalić, ustrzec przed utratą. I po trzecie – obrazują stan mojej własnej pamięci,
która ma charakter raczej „linearny” w tym znaczeniu, że najprościej mi ją wyrazić poprzez
rysunek, a także autograficzny zapis. Linia jest najlepszą moją opowieścią. Tej umiejętności
z wielkim zapałem uczyłem się przed laty, uczestnicząc równocześnie w przedstawianych
wydarzeniach.
Obrazy opisują teksty a teksty obrazują ilustracje. Szukając jakiegoś odniesienia dla
specyfiki tych zapisów to jest im chyba najbliżej do picture booków, książek obrazowych,
w których obrazy i teksty są ze sobą nierozerwalnie powiązane i jednocześnie żyją swoim
odrębnym życiem. Bo nie jest to na pewno ani komiks, storyboard (scenopis obrazkowy do
filmu) czy graphic novel (powieść graficzna) ani także klasyczny rysunek satyryczny.
Kazimierz Jałowczyk nie korzysta z fotografii, odwołuje się wyłącznie do swojej
pamięci wzrokowej, filtrując ją przez osobiste interpretowanie tamtych wydarzeń. Jego zapisy
ilustrują i opisują rzeczywiste postaci i wydarzenia. Jednak nie są one tylko zapisami
dokumentalnymi lecz przede wszystkim zapisami poetyckimi i metaforycznym, pełnymi
plastycznej i słownej urody.
Bardzo mnie ucieszyło wiosenne spotkanie z Jałowcem (tak nazywaliśmy Kazimierza
Jałowczyka w czasie studiów) i jego niezwykły pamiętnik, który mi wówczas pokazał. To był
pierwszy tom zatytułowany „Nić Ariadny”. Zaraz potem powstały dwa następne, nazwane
przez niego „Kłębkami”. Tak się szczęśliwie złożyło, że powstały one wszystkie akurat na
70-lecie Wydziału Sztuk Pięknych! To dobrze, że udało się nam je pokazać najpierw na
wystawie w „Galerii 9,39” w Zakładzie Rysunku a zaraz potem, w formie wydawnictwa
cyfrowego, na stronie internetowej WSP UMK. To piękny prezent dla naszej całej
społeczności wydziałowej, zarówno dla profesorów i absolwentów pamiętających tamte czasy
jak i dla studentów. To przesłanie dla nas wszystkich: warto być niezależnym, warto mieć
dystans do otaczającej nas rzeczywistości i śmiać się z niej, warto też zapamiętać to i dzielić
się tym z innym. Dziękujemy Tobie Drogi Kaziku!
prof. Witold Chmielewski
Wydział Sztuk Pięknych UMK w Toruniu
Toruń, 6 grudnia 2016