Homilia w rocznicę katastrofy smoleńskiej

Transkrypt

Homilia w rocznicę katastrofy smoleńskiej
Msza św. w rocznicę katastrofy smoleńskiej
10 kwietnia 2014 r.
Drodzy Siostry i Bracia!
Są takie momenty, które sprawiają, że w jednej chwili zaczynamy inaczej
widzieć całe nasze życie. Czasem ludzie mówią: „Oczy mi się otworzyły”. Inaczej
patrzą na świat, ludzi dookoła nich żyjących, swoją pracę czy obowiązki. Niektórzy
zupełnie przeformułowują cele, jakie chcą w życiu osiągać. Pamiętam kilka lat temu
tragedię w katowickiej hali w czasie targów gołębi. Zobaczcie – wtedy cała Polska
była poruszona, organizowaliśmy pomoc, współczuliśmy po ludzku tym, którzy stracili
swoich bliskich. Dziś, kiedy od tego wydarzenia minął jakiś czas, nie wiem, czy ktoś z
nas pamięta dokładną jego datę czy liczbę ofiar. Przeminęło i przyznajmy, że
większego wpływu na nasze życie to wydarzenie nie miało. Nas tam nie było. Z mojej
rodziny nikt nie zginął. A co z tymi, którzy byli w środku i którym udało się przeżyć?
Pamiętam, jak mówili: „Jakby mi życie zostało podarowane po raz drugi”. Mężczyźni
ze łzami w oczach wypowiadali słowa: „Jak popatrzę na swoją żonę i dzieci i
pomyślę, że mogliśmy się więcej nie zobaczyć, to już wiem, co się naprawdę w życiu
liczy”. To, co było ważne przed tym wydarzeniem, co pochłaniało ludziom wiele
czasu, zdrowia, a bywa, że i pieniędzy, stawało się w wielu przypadkach niczym, a
to, co człowiek lekceważył, na co może czasu mu brakowało, nagle urastało do rangi
czegoś ważnego.
Kochani, to pokazuje, że jeśli my się jedynie o czymś dowiadujemy, to
wiadomość może nas poruszyć, wzruszyć na moment, ale życia naszego to nie
zmienia. Nawet jeśli w przypływie emocji składamy szumne deklaracje. Żeby życie
się zmieniło, żebyśmy otworzyli oczy, żebyśmy dostrzegli coś, co może dziś jest dla
nas zakryte, musimy sami coś przeżyć, poczuć, że my w tym uczestniczymy, że to
nas bezpośrednio dotyczy.
Rozpoczynam od tego, bo o takim wydarzeniu, które zmienia życie mówi nam
dzisiejsza liturgia słowa. Poznajemy wycinek historii Abrahama, ale ten wycinek,
który sprawia, że staje się on całkowicie innym człowiekiem. Do tej pory był wierzący,
sprawiedliwy, porządny, można powiedzieć – człowiek, któremu trudno coś zarzucić.
I nie mamy tutaj do czynienia z przemianą od radykalnej niewiary do wiary w Boga.
Absolutnie. Abraham w czasie rozmowy z Bogiem, której fragment usłyszeliśmy w
pierwszym czytaniu, miał 99 lat. Nie ulega wątpliwości, że zdobył już pewną mądrość
życiową. Mogło mu się wydawać, że w jego życiu wszystko już jest poukładane.
Wiedział i pogodził się z tym, że ze swoją żoną nie będzie miał potomstwa. Wszystko
za tym przemawiało.
I nagle w to logicznie poukładane życie wkracza Bóg i mówi: Abrahamie – nie
jedno, ale będziesz miał mnóstwo dzieci i twoi potomkowie będą zasiadać na
tronach. Nie ukrywajmy, że w pierwszym odruchu słowa Boga mogły temu
człowiekowi wydawać się nielogiczne, całkowicie niedorzeczne. Abraham mógł
powiedzieć: moja wiedza o świecie i moje doświadczenie przeczą temu, co mówi
Bóg. Ale w tej historii Abraham przekonuje się o jednym: że to nie on ma mieć swoje
życie pod kontrolą, że jego życie i bieg świata kontroluje i prowadzi Bóg.
To ogromny przewrót w życiu Abrahama. Świadczy o tym zmiana jego imienia.
W tamtej kulturze imię nie tylko wskazywało na daną osobę, ale także na jej misję.
Zmiana imienia oznacza zmianę przeznaczenia. W jednym momencie zmienia się cel
życia Abrahama. To jest metoda działania Boga. Bóg nie mówi człowiekowi: „zmień
się” czy „zmień swoje postępowanie”. Bóg chce żebyśmy zmieniali się od środka.
Zmienia nam imię. Zmienić postępowanie można na chwilę, bo mam w tym jakiś
interes, bo to mi się opłaca. Mogę w danym momencie zaprzestać jakiegoś działania.
Ale zmiana postawy, nastawienia, zmiana, która dokonuje się w nas, to coś o wiele
głębszego.
Kiedy rozważam ten moment z życia Abrahama, przypomina mi się rozmowa
papieża Franciszka z rabinem Buenos Aires zapisana w książce W niebie i na ziemi.
Papież rozważa tam historię Hioba i zwraca uwagę na słowa wypowiedziane przez
tego człowieka w momencie, gdy zaczęły go trapić różne nieszczęścia. Hiob mówi do
Boga: „Do tej pory znałem Cię ze słyszenia. Teraz poznało Cię moje serce” i
wspaniale zauważył Ojciec święty, że wielu ludzi zna Boga tylko ze słyszenia.
Układają świat po swojemu, wprowadzają swoje zasady i chcą sami decydować o
swoim losie. Chcą mieć pod kontrolą swoje życie, innych ludzi, podczas gdy pewne
niespodziewane sytuacje sprawiają, że zaczynają Boga poznawać sercem i papież
kończy stwierdzeniem: „Zachęcam ludzi, by nie chcieli znać Boga tylko ze słyszenia”.
Można zaryzykować stwierdzenie, że do tej pory Abraham znał Boga tylko ze
słyszenia. Dopiero zmiana, jaka dokonała się w jego życiu, sprawiła, że poznał Go
sercem. Potrzebne było mu to przekonanie, że nie ja mam wszystko pod kontrolą,
nie moje logiczne przemyślenia, układy, to nie ja decyduję o losach świata…
Abraham musiał uświadomić sobie, że jest tylko przechodniem na tej ziemi. Ale to
Bóg wszystko prowadzi. Niestety taka zmiana myślenia nie jest rzeczą prostą. Kiedy
Jezus usiłował dokładnie tę prawdę przypomnieć Izraelitom, ci chwycili kamienie i
chcieli się go pozbyć. Ludzie często wolą żyć ułudą, że oni sami mogą ten świat
urządzić. Że nikogo nie potrzebują, że wystarczą nasze układy, gry i ludzkie
zabezpieczenia. Sami, bez Boga…, a nawet czasem wbrew Bogu.
Jestem przekonany, że to nie przypadek, iż właśnie dziś, kiedy przeżywamy
czwartą rocznicę katastrofy smoleńskiej i modlimy się za wszystkich, którzy w niej
zginęli, otrzymujemy takie, a nie inne słowo Boże. Ono jest zawsze żywe i ma
zawsze rzucać światło na to, czym żyjemy. Ojcowie Kościoła mówili, że tak jak
niepodobna dwa razy wejść do tej samej rzeki, tak nie da się czytać dwa razy tak
samo tego samego fragmentu Pisma Świętego.
Zobaczcie Kochani, jak to wydarzenie sprzed czterech lat mocno nam
uświadomiło, że na tej ziemi jesteśmy jedynie przechodniami. Dla mnie bardzo
mocnym obrazem były pokazywane w mediach po tragedii gabinety, w których
pracowały osoby lecące tym samolotem czy nawet ich mieszkania. Wszystko
wyglądało tak, jakby odeszli na moment, jakby za chwilę mieli tam wrócić i dalej
kontynuować swoją pracę. Jakoś trudno było się nam pogodzić, że projekty nie
zostały dokończone, że kazanie przygotowane przez biskupa nie zostało
wygłoszone, że rozmowy się urwały. W takich chwilach dociera do nas to, że
przyjdzie taki moment, kiedy przygotuję kazanie, którego może już sam nie
wygłoszę, że rozpoczniesz pracę, której nie dokończysz… i tak naprawdę to jest
poza moją kontrolą.
To przekonanie, że na ziemi jestem tylko pielgrzymem, jest bardzo cenne, bo
ono chroni nas przed niewłaściwym przeżywaniem swojej doczesności. Żyjąc ze
świadomością, że tutaj jestem tylko na chwilę, uświadamiam sobie, że sensem
mojego życia nie są: walka, spory i kłótnie, i że nie warto zasypiać ze świadomością,
iż ktoś z mojego powodu płacze lub swoją decyzją kogoś skrzywdziłem, nie warto
kończyć dnia, nie będąc pogodzonym z tymi, z którymi może się spieraliśmy. Jeden
moment pokazuje, że to wszystko nie ma sensu.
Można czasem wpaść w taką ułudę, że wszystko o świecie, o ludziach i
własnym życiu już wiem, że nic nie jest w stanie tego zmienić, że to ja wszystko
kontroluję i nic mnie nie zaskoczy. A jedna chwila sprawia, że niewiele zostaje z tej
naszej kontroli. Przypomnijcie sobie, jak zaraz po tragedii wszyscy mówili ze łzami w
oczach: „Nawet nie zdążyliśmy powiedzieć sobie: «przepraszam»”.
W czasie tej modlitwy za wszystkich, którzy zginęli cztery lata temu pod
Smoleńskiem, wyraźnie mocniej brzmią słowa Jezusa, które usłyszeliśmy w
Ewangelii. Zapewnia On swoich słuchaczy, że jeśli kto zachowa jego naukę, nie
zazna śmierci na wieki. Moi drodzy, dla Boga umarłymi nie są ci, którzy spoczywają
na cmentarzach. Tych Jezus wskrzeszał jednym słowem. Wszyscy płakali nad
zmarłym Łazarzem, a Jezus mówił: On nie umarł. On śpi. Idę go obudzić. Przed
Bogiem umarłym jest ten, kto nie nosi życia w sobie. Pamiętacie, jak powiedział
Ojciec o synu marnotrawnym? Ten syn był UMARŁY, a ożył… Jak to był umarły?
Przecież pasł świnie, myślał, odczuwał głód. Bóg pokazuje, że przed nim można
pracować, jeździć samochodem, przemawiać i intensywnie działać, a być umarłym.
Wszystko zależy od tego, co nosimy w sobie.
W tym widzę sens naszego spotkania. Wypełniamy szlachetny obowiązek
modlitwy za zmarłych, ale dzięki temu wierzę, że oczy się nam otworzą i będziemy
każdego dnia pamiętać, co jest w życiu ważne, co tak naprawdę się liczy, a przez to
będziemy już tu na ziemi nosić życie w sobie.

Podobne dokumenty