Świadectwo Ojca Ludwika Mycielskiego OSB, benedyktyna z
Transkrypt
Świadectwo Ojca Ludwika Mycielskiego OSB, benedyktyna z
JEZUS CHODZIŁ PO CAŁEJ GALILEI, NAUCZAŁ W SYNAGOGACH I WYRZUCAŁ ZŁE DUCHY Słowa Ewangelii według św. Marka. Jezus przyszedł z Jakubem i Janem do domu Szymona i Andrzeja. Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz powiedzieli Mu o niej. On podszedł i podniósł ją, ujmując za rękę; a opuściła ją gorączka. I usługiwała im. A z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto zebrało się u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ Go znały. Nad ranem, kiedy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił. Pośpieszył za Nim Szymon z towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu: «Wszyscy Cię szukają». Lecz On rzekł do nich: «Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo po to wyszedłem». I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy Mk 1,29-39. „Pan Jezus chodził po całej Galilei, nauczał w synagogach i wyrzucał złe duchy”. Nawiązując do tych słów dzisiejszej Ewangelii, spróbuję przedstawić, jak za mojej pamięci działo się to od połowy ubiegłego stulecia, jak to się działo także na tym świętym miejscu, w Sanktuarium Św. Józefa, w Lasku Prudnickim. Tędy bowiem Pan Jezus przechodził, tu nauczał i wyrzucał złe duchy. Proszę pozwolić, że moje opowiadanie o tym będzie rodzajem osobistego świadectwa. Pierwsze wiadomości o księdzu Stefanie Wyszyńskim Jak daleko wstecz sięga moja pamięć, w naszym rodzinnym gronie zawsze modliliśmy się za zaprzyjaźnionego z Rodzicami (jeszcze sprzed wojny) księdza Stefana. Sami go nie znaliśmy. Mając osiem lat, w chłopięcym Dzienniku (który z czasem miał przybrać kształt dwóch książek – „Mój szary różaniec” oraz „Nie dali Wam rady”) pod datą 8 grudnia 1946 r. zapisałem taką oto informację: „W naszym pacierzu nastąpiła zmiana. Zamiast Módlmy się za księdza Stefana, mama powiedziała: Módlmy się za księdza biskupa Stefana”. Tak za księdza biskupa Stefana modliliśmy się dwa lata. Po nich zaczęliśmy się modlić trochę inaczej. Stało się to wtedy, gdy na prośbę umierającego prymasa Augusta Hlonda, papież Pius XII dotychczasowego ordynariusza lubelskiego, księdza biskupa Wyszyńskiego, mianował arcybiskupem gnieźnieńsko-warszawskim i prymasem Polski. Od tej chwili wezwaniem do naszej modlitwy stały się słowa: Módlmy się za Księdza Prymasa. Tak nasza modlitwa złączyła się z wielką modlitwą całego Narodu i nabrała wielkiego żaru, kiedy po pięciu latach, we wrześniu 1953 r., dowiedzieliśmy się, że Ksiądz Prymas został aresztowany. Mój Lasek Prudnicki W trzecim roku internowania Księdza Prymasa, kiedy wiedzieliśmy, że z Prudnika wywieźli go do Komańczy, ja zupełnie niespodziewanie znalazłem się właśnie w tym znanym mi dotąd jedynie z opowiadań Prudniku. W dniu św. Józefa – 19 marca 1956 r. – ks. Zygmunt Nabzdyk (tak dobrze wam znany prudniczanin, ks. prałat dr Zygmunt Nabzdyk) zaprowadził mnie tutaj, do Lasku. Jak wyglądało to miejsce? Widzę je w sobie, jakby się we mnie jego pieczęć wycisnęła (skąd aż tak głęboka, powiem za chwilę). Żadnego krzyża. Żadnej figury. Żadnej oznaki sakralności. Posesja otoczona ścianą na zielono pomalowanych desek, jedna przy drugiej, żeby nic nie było widać. Nad tą bardzo wysoką ścianą (co najmniej dwa razy wyższą od człowieka) – rzędy kolczastych drutów. To ogrodzenie w kilku miejscach jest powyrywane (pewnie na opał), ale u góry druty kolczaste pozostały, wiszą. Wokół ciemny las, gęste krzaki. Budynek niegdyś służący jako kościół (jak już wspomniałem – bez krzyża), teraz jest dwupoziomowy. Na parterze i na piętrze szeregi okien. Na parterze zabite są deskami (był tu do niedawna wojskowy magazyn, a na piętrze była świetlica). Miejsce głównych drzwi do tego budynku jest zamurowane. Obok budynek mieszkalny. Drzwi wejściowe zaryglowane, z dwoma kłódkami. Okna – podobnie jak w budynku pokościelnym – pozabijane deskami. Wokół śmietnisko, jakby tędy przeszły jakieś dzikie stada. Czuć mocny swąd: unoszący się nad popiołami niedawno palonego ogniska. „Księdza Prymasa już tutaj nie ma, przewieźli go do Komańczy” – przypomina ks. Zygmunt. Siadamy jakieś 50 m. przed frontonem zdewastowanego kościoła. Za stołki służą nam przygotowane widać do spalenia resztki opon. Odmawiamy za Księdza Prymasa różaniec. Ja jednak równocześnie proszę św. Józefa o wstawiennictwo w sprawie mojego powołania. Bo noszę w sobie duży niepokój. Co ze mną będzie? Tak, byłem w Nysie. Ks. rektor Tomaszewski obiecał, że przyjmie mnie do seminarium. Jednak jakoś mi z tym niedobrze. 1 Po tej modlitwie ks. Zygmunt opowiada, jak tutaj było dawniej, jak kiedyś byli tu franciszkanie. Teraz ich klasztor jest własnością Skarbu Państwa, jako „poniemieckie dobro martwej ręki”. I w tym momencie stało się coś przedziwnego: doznałem olśnienia. Zobaczyłem siebie w habicie zakonnika! * * * Teraz mnie rozumiecie. Teraz już wiecie, dlaczego Lasek Prudnicki, dlaczego św. Józef jest tak bliski mojemu sercu. Przecież tutaj wyklarowało się moje powołanie. Tutaj przyszedł do mnie Pan Jezus, tutaj wezwał mnie do Zakonu... Ale właśnie: co z franciszkanami? Po kilku godzinach spędzonych w Lasku Prudnickim owego 19 marca 1956 r., rodzice ks. Zygmunta, państwo Waleria i Stanisław Nabzdykowie, zaprosili nas do siebie na obiad, do ich domu przy ul. Dąbrowskiego. Zdałem sobie sprawę, jak wielkich ludzi poznaję, jak wielkich i zasłużonych patriotów! Podczas tego obiadu w rozmowie powróciliśmy oczywiście do Lasku Prudnickiego. Dowiedziałem się, że państwo Nabzdykowie podejmują starania o zwrot tego świętego miejsca franciszkanom. Dzisiaj uprzytomniamy sobie, że to w wyniku starań państwa Nabzdyków w ostatnim dniu tego 1956 r. Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Opolu postanowiło zwrócić klasztor franciszkanom. Wielu w takim obrocie sprawy widzi istny cud, bo niecałe trzy miesiące po nim rząd Polski Ludowej wydał dekret, w którym czytamy: „Obiekty kościelne i zakonne będące własnością Skarbu Państwa trwają nadal w jego posiadaniu". Ten jednak „obiekt kościelny i zakonny” – Lasek Prudnicki – nie był już „w posiadaniu Skarbu Państwa”. Należał do franciszkanów! * * * Wracając do osoby Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego, przypomnijmy, że został on uwolniony 28 października owego 1956 r. Mógł z Komańczy wrócić do Warszawy i podjąć swoje obowiązki arcybiskupa gnieźnieńsko-warszawskiego i prymasa Polski. Więziony – nie zgodził się na bezprawie. Walczył o prawa człowieka. Walczył o wolność Kościoła. Dzięki postawie pełnej mądrości, godności i miłości do nieprzyjaciół , stał się dla nas wielkim mistrzem życia wewnętrznego i życia społecznego. Moje spotkania z Księdzem Prymasem Wielokrotnie uczestniczyłem w takich spotkaniach z Księdzem Prymasem, które wielu opisywało, fotografowało i filmowało. Ja więc ten rodzaj spotkań pominę i nawiążę jedynie do spotkań w cztery oczy. Gdzie? W Warszawie, w Częstochowie, w Tyńcu, w Rzymie, w Lubiniu. Za każdym razem moje rozmowy z Księdzem Prymasem dotyczyły rzeczy trudnych, delikatnych i wymagających dyskrecji. Toteż przekażę Wam tylko wybrane „perełki”, w które była przyozdobiona postać naszego wielkiego Księdza Prymasa Wyszyńskiego. Do Częstochowy pojechałem dla zrelacjonowania mu przebiegu tajnych rzymskich rozmów po kawiarniach, dotyczących regulacji statusu prawnego diecezji na naszym odzyskanym Śląsku i na Pomorzu. Ksiądz Prymas poprzedniego dnia uczestniczył na Jasnej Górze w Konferencji Episkopatu Polski. Z młodzieńczą beztroską ośmieliłem się mu zadać dość bezczelne pytanie: „Jak tam poszło?” Wtedy Ksiądz Prymas opowiedział mi następującą historyjkę (ośmielam się dzisiaj ją powtórzyć, tylko błagam: tym razem słów Księdza Prymasa nie wolno brać na serio; niezbędna jest superinteligencja i poczucie humoru). Jego opowiadanie było takie: Dostałem od Ojca Świętego złoty pierścień, z jarzącym się czerwienią rubinem. Każdy z księży biskupów obecnych na Jasnogórskiej Konferencji chciał to cudo dokładnie obejrzeć, więc położyłem je na srebrnej tacce. I tak pierścień zaczął krążyć. Ale po chwili wyłączyli światło. A kiedy się znów światło zapaliło, nastąpiła konsternacja: na tacce pierścienia nie było… Wstrząśnięty sekretarz Episkopatu, ksiądz biskup Dąbrowski, dosadnie się wypowiedział, co o tym wydarzeniu myśli, po czym kazał na chwilę ponownie światło zgasić, żeby winowajca mógł dyskretnie pierścień zwrócić. I znów zapalono światło. I – jak myślisz – co się okazało? – Okazało się, że… tym razem i srebrnej tacki nie ma! 2 Dla zmniejszenia napięcia, jakie przeżywali ludzie podobni do mnie, takich historyjek Ksiądz Prymas miał na podorędziu cały zestaw... Wobec tego jeszcze coś Wam opowiem. Gdy w latach siedemdziesiątych studiowałem w Rzymie, spytałem Księdza Prymasa przy kościele św. Stanisława: „Co słychać w naszej Ojczyźnie?” – w odpowiedzi usłyszałem: No wiesz, synku, pomimo usilnych naszych starań, pomimo starań polskich księży i zakonników, Naród nadal jest wierzący, nadal bardzo mocno trzyma się Kościoła i nadal kocha Maryję! Zakończenie Kończąc te wspomnienia, wypada mi powrócić do pełnego powagi zdania dzisiejszej Ewangelii: kiedyś „Pan Jezus chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy”. Za naszej pamięci Pan Jezus chodził, nauczał ludzi i wypędzał złe duchy w osobie sługi Bożego Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego, który mógłby mówić za św. Pawłem: „Żyję już nie ja, bo żyje we mnie Chrystus”. Przez niego Pan Jezus nauczał ludzi i wyrzucał złe duchy. Działo się to wszędzie, gdziekolwiek Ksiądz Prymas przebywał – czy to w Gnieźnie, czy w Warszawie, czy w naszym Prudniku. Zapamiętałem jego oczy, całą jego świętą postać – pełną godności, pokoju i pewności Boga. o. Ludwik Mycielski OSB benedyktyn z Biskupowa 3