Głos świerszcza, śpiew ptaków i chrząkanie wieprza
Transkrypt
Głos świerszcza, śpiew ptaków i chrząkanie wieprza
Anatol Ulman Głos świerszcza, śpiew ptaków i chrząkanie wieprza Przetoczył się już zachwyt nad literaturą latyno-amerykańską. Zawinili nasi wydawcy. Najpierw oczarowali nas Borgesem, Márquezem i Carpentierem oraz jeszcze dwoma znakomitymi pisarzami, a potem korzystając z fali zainteresowania poczęli publikować książki pośledniejsze, chociaż, jak się okazuje, najlepsze źródło nie zostało wyczerpane. Z tego źródła pochodzi bowiem książeczka Josée Marii Arguedasa „Ludzka miłość“ wydana w przekładzie polskim. Nie znamy wielu peruwiańskich pisarzy. Może najbardziej Mario Vargasa Llosę, a i to szczególnie ze względu na erotyczny temat „Pantaleona i wizytantek“ niż ze znakomitego „Miasta i psów“, które wyszło w czasach, kiedy o boomie jej literatury nie było mowy. Ale Llosa to biały - skórą i duszą. Arguedas natomiast był (był, gdyż zmarł samobójczo w 1969 r.) biały tylko skórą, duszę miał całkowicie indiańską. Przyszłego pisarza jako sierotę przygarnęli Indianie peruwiańscy, otoczyli opieką i przekazali swój stosunek do świata. Po lekturze książki Arguedasa pomyślałem: wszyscy Indianie są poetami. Będę tak wierzył i uwierzy każdy, kto poświęci czas prozie Arguedasa. „Ze stropowej belki ganku zwisały pęki kolb kukurydzy. Ani śnieg, ani biały pył dróg, ani piasek rzeczny, ani nawet uszczęśliwiony lot stad gołębi podczas żniw, czy serce igrającego cielaka nie mają w sobie piękna i uroku owego ziarna“. Urok przedstawionej w książce ziemi peruwiańskiej nie wywodzi się stąd, że autor udziela jej swej poetyckiej wrażliwości. Jest zupełnie odwrotnie: pisarz ma świadomość, że owoce i nasiona, ale także kamienie, drzewa, góry i ptaki, cały materialny świat to poetyczne postaci dawnych, trwających nadal bogów indiańskich. Z białej kukurydzy, dzięki Wamani, bogowi gór żyjącemu pod postacią kondora, rodzą się wspaniali indiańscy tancerze, tacy jak Rasu-Niti, który tańcząc, umiera. Aukis, kapłan indiańskiej wspólnoty, rozmawia z kolibrem mieszkającym w małej kapliczce: „... przekazał mu skargi i prośby członków gminy, po czym wyszedł uszczęśliwiony kłaniając się nisko w drzwiach świątyńki. (...) Ojczulek Ak’chi, szczyt górski, powstaje w nocy, wysoki i cichy przebiega swe ziemie w stroju Indianina, a strumienie zwierają swe brzegi, by mu zrobić przejście. Wielkie kamienie, jeziora i rzeki co jakiś czas czują głód, więc zjadają chłopców i trzymają w swoim brzuchu, (...) czasami uwięzieni przypominają sobie ziemię, swoje osady, swoje matki i wtedy śpiewają smutno. (...) Wielu słyszało ten cichy śpiew“. Wszystko na peruwiańskiej ziemi posiada głębokie życie duchowe oraz szczególne funkcje wykraczające poza ludzkie doświadczenie. Oto stare psy odprowadzają „swoich właścicieli, kiedy ci umrą w grzechu i potrzebują oczu psa, aby móc się poruszać w mrokach drugiego życia“. Zadziwiające przesycenie poezją twardego życia puny płaskowyżu andyjskiego. Poezją tak starożytną jak życie, niezmiernie głęboką i głęboko czułą. Wiem, że określanie prozy jako poetyckiej w nastroju i kunsztownej w środkach artystycznych bywa dla części czytelników odstraszające, gdyż nie każdy szuka poetyckich wrażeń. Więc powiem, że wspaniały język opowiadań zawartych w tym tomie jest w istocie tylko mistrzowską formą służącą przekazaniu obrazu frapującego świata. Opowiadania Arguedasa stanowiące małe arcydziełka łączą się w tej książce w spójną całość osobą narratora, chłopca wychowanego wśród Indian w małym andyjskim miasteczku, gdzie życie jest tak twarde, iż trudno pojąć, że ludzie znajdują w nim poezję. Książka o Indianach, bowiem stanowią oni połowę ludności Peru, trudniącej się przede wszystkim rolnictwem w nieprawdopodobnym systemie wyzysku, gdyż osiemdziesiąt procent ziemi uprawnej stanowią latyfundia, których ośrodkami są tak dla nas egzotyczne, a tak w istocie ponure hacjendy. Jest ta książka przepojona wyrażeniami w języku keczua, język hiszpański bowiem używany jest w Peru przez Indian dopiero jak trzeci, (drugi stanowi narzecze ajmara) i to nie przez wszystkich. Opowiadania Arguedasa posiadają sens dosłowny i alegoryczny, stąd brzmi w nich głos świerszcza, śpiew ptaków i chrząkanie wieprza. Świerszczem jest główny narrator, chłopiec opowiadający o dzieleniu wody, o swoim brutalnym uświadomieniu seksualnym w wieku dziewięciu lat, o pachnącej i śmierdzącej miłości, o śmierci, która przyjeżdża jako tyfus na karym koniu, o odwzajemnionym uczuciu do psa, o orgiastycznym, obrzędowym tańcu ayla, o krowie Grindze kochanej jak matka. Ptakami są Indianie. Oni bowiem są jak ptaszek chaucato sama radość, sama serdeczność, choć żaden z nas nie wybrałby ich życia dla siebie: w spiekocie i zimnie, w łaknieniu wody i braku szacunku. Wieprzem jest zawsze hacjendiero (jakkolwiek by się nazywał: don Braulio czy don Pablo), obywatel, pan okolicy, kochanek wszystkich kobiet, na które ma chęć, łącznie z krewnymi. On bruka, ogarnięty żądzą znaczenia i posiadania wszystkiego dokoła, wspaniały świat, w którym nawet kamienie żyją. Lecz głos świerszcza i śpiew ptaków starożytny i zgodny, przebija się niestrudzenie przez brud i góruje w tej niezwykłej książce, której treść trafnie określa tytuł, który w tłumaczeniu niesłusznie zawężono. Powinno być, jak w oryginale: „Amor mundo...“ miłość świata. José Maria Arguedas Ludzka miłość Warszawa 1979 PIW Zbliżenia, nr 17/1980, 24 IV 1980