Bagno grzechów

Transkrypt

Bagno grzechów
Bagno
grzechów
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Bookarnia Online.
Heather Graham
Bagno
grzechów
Przełożyła
Danuta Śmierzchalska
Tytuł oryginału: Tall, Dark and Deadly
Copyright © Heather Graham Pozzessere, 1999
All rights reserved.
Copyright for the Polish Edition © 2012 G + J Gruner + Jahr Polska
Sp. z o.o. & Co. Spółka Komandytowa
02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15
Dział handlowy: tel. 22 360 38 41–42
faks 22 360 38 49
Sprzedaż wysyłkowa: 22 360 37 77
Redakcja: Marta Szczęsna
Korekta: Marianna Chałupczak
Projekt okładki: www.aorta.com.pl
Zdjęcia na okładce: Conrado/Shutterstock
Redaktor prowadząca: Agnieszka Koszałka
Redakcja techniczna: Mariusz Teler
ISBN: 978-83-7778-325-2
Skład i łamanie: Katka, Warszawa
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie
w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie
oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe
– tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
Prolog
Mokradła były śmiertelnie niebezpieczne, ale mogły ukryć miliony
grzechów.
Sterował niewielką łódką, obserwując leżącą z tyłu kobietę. Była
krucha i piękna i wpatrywała się w niego z uśmiechem. Płynęli w ciemności, pustce, w samotności, którą można znaleźć jedynie w takim miejscu. To on zdecydował, że tu przypłyną. I oto są. To jego kaprys. Jego
miłość i jego noc, która, tak jak mokradła, mogła ukryć wiele grzechów.
Kochał te bagna i kochał ją, a ona wreszcie zrozumiała, że też go kocha.
– Już niedługo – powiedział. – Już niedługo.
Nie chciała tu z nim przypłynąć, jednak dzisiejszej nocy zgodziła
się bez słowa. Nie dał jej wyboru. Rozpierała go duma, miał poczucie
władzy i był zadowolony. Leżała, a kąciki jej ślicznych ust unosiły się
w uśmiechu. Ta noc należała do niego. Podjął decyzję i mógł doprowadzić wszystko do końca.
Niebo wyglądało niesamowicie. Raz przesłonięte chmurami, to
znów krystalicznie czyste, z nielicznymi gwiazdami. Cudownie wygięty sierp księżyca pojawiał się i znikał. W jednej chwili urzekający,
mus­kał powierzchnię wody, oświetlając ich oboje, gdy łódź przesuwała
się w ciszy pustkowia. Potem chmura zasnuwała księżyc i znów zapadały ciemności. Czuł osobliwy spokój i siłę, bo znał noc i trzęsawiska.
W tym miejscu wiedza oznaczała przetrwanie. Wiedza, że wszystko,
co jest tak piękne, może także nieść śmierć.
Od czasu do czasu dał się odczuć lekki powiew. Panująca wokół cisza była natrętna, zniewalająca. A jednak byli obserwowani. Tropili
ich mieszkańcy nocy i ciemności. Wiedział o tym, bo lubił przyglądać
się ludziom w swoim otoczeniu. Starał się wkładać całą siłę w każde
pociągnięcie wiosłem, bo zdawało mu się, że w ciszy tej nocy odgłos
uderzeń rozlegał się donośnie niczym dziwaczne bębnienie.
5
Dziki rytm, pomyślał, odpowiedni dla dzikiego miejsca. Nawet
w słabym świetle potrafił odgadnąć, czym są podobne do kamieni, nieruchome kształty w wodzie. Odpowiednio zachęcone, z łatwością zatopią ich ciała. Tylko oczy i nozdrza wystawiłyby na powierzchnię, bezszelestnie sunąc, by zabić…
Aligatory, niezwykłe stworzenia. Tu było ich niewiele. Dalej,
wzdłuż kanału, są liczniejsze. Były też mokasyny. Piękne stwory, lśniące i gładkie, eleganckie w ruchach, zdolne panować na ziemi i w wodzie. W mokradłach żyły też inne niebezpieczne zwierzęta: węże
koralowe, grzechotniki diamentowe i karłowate. Grzechotniki lubią niewielkie wzniesienia porośnięte drzewami. Mokasyny wolą wodę. Mimo obecności tych groźnych stworzeń było tu tyle piękna! Dziko ros­
nące storczyki, ptaki o upierzeniu tak barwnym, że żaden artysta nie
oddałby ich kolorów. Zachody słońca i noce…
Noce takie jak ta.
– Zimno ci? – zapytał. W dzień można było udusić się z gorąca, ale
noc przynosiła chłód. Wyobraził sobie, że ona zadrżała. – Oczywiście,
że ci zimno – powiedział, a potem uświadomił sobie, że marynarkę zostawił z tyłu w samochodzie. – Och, kochanie, wybacz. Zapomniałem
marynarki, a ty nie masz na sobie prawie niczego. Powinienem był pomyśleć… Wybacz. Już niedługo.
Wiosło dotknęło wody i pomknęli przez noc. Wreszcie ujrzał przed
sobą miejsce, którego szukał. W ciemności panował nastrój wyczekiwania i bezruch.
A pod tym bezruchem…
Tego roku okolicę dotknęła susza, która często tu występuje. Jednak w tym miejscu woda pozostawała głęboka, a roślinność gęsta.
Przylatywały ptaki, całe ich setki. Piły wodę, budowały gniazda, polowały na ryby i owady.
Przychodziły też niewielkie zwierzęta. Oposy, wiewiórki, lisy, czasem nawet zajrzała tu puma, chociaż myśliwi prawie do reszty wytępili te fantastyczne koty. I teraz oni tu przypłynęli…
W końcu życie to jeden wielki łańcuch pokarmowy.
6
– Najdroższa, spójrz, jesteśmy na miejscu – oznajmił. Odłożył
wiosło, odwrócił się ostrożnie w jej stronę i przykucnął, przyglądając
się wodzie. – Są fantastyczne – szepnął z szacunkiem. – Natura stworzyła z nich tak niesamowite maszyny, nie widzisz? Są stare jak dinozaury, od milionów lat żyją na ziemi. – Westchnął oczarowany tym widokiem. Opamiętał się i przypomniał sobie, po co tu przypłynął.
– No cóż, trudno – rzekł zdecydowanie. Poczucie żalu minęło.
Spojrzał na nią ponownie.
Po raz pierwszy w życiu uśmiechała się do niego. Już wcześniej
zmusił ją do uśmiechu, jednak tym razem wziął szminkę i narysował
ten przeklęty uśmiech na wyniosłej twarzy, której wyraz – jeszcze niedawno zbyt często – dawał do zrozumienia, że ona nie jest dla niego.
Tymczasem była po prostu dziwką, która rozbierała się przed obcymi
mężczyznami.
Dotknął jej ciała. O tak, z pewnością była zimna.
Zimna jak głaz i martwa jak głaz.
Aligatorów było tu dość. Może nawet i tych wygłodniałych tak bardzo, by rozerwać ją na strzępy, gdyby żyła. Cóż to by było za wydarzenie! Uśmiechnął się, wyobrażając sobie, jak ona krzyczy. Dostatecznie
długo się bawił i czekał. A jeśli chodzi o niebezpieczeństwo… No cóż,
uczył się od aligatorów. Jak zadać cios. Jak zabić. Jak mieć pewność, że
ofiara nie stawi oporu.
Była taka wyniosła…
Dopóki nie nauczyła się słuchać, wykonywać jego polecenia. Niemal żałował, że musiał pozwolić jej odejść. Zachowywała się coraz lepiej, cały czas skomlała. Prawdę mówiąc, stała się aż za bardzo żałos­
na. Łatwo było ją zabić.
Całą tę pychę, arogancję…
Nawet nie walczyła.
Był sprytny. Nie chciał, by go złapali. Przeczekiwał, był ostrożny,
nie spieszył się. W kablówce oglądał programy kryminalne. Autopsja
może naprowadzić wprost na zabójcę. Tyle że cholernie trudno przeprowadzić autopsję, gdy ciało zostało zjedzone.
7
– Precz z tobą, suko! – zawołał niecierpliwie. Miał dość nocy i trzęsawiska. Roześmiał się. – Było cudownie, ale teraz już koniec.
Wypchnął ją za burtę.
Nie od razu zaczęła tonąć. Potrząsnął jej ręką w wodzie.
Z początku aligatory się nie poruszyły.
– Chodźcie tu, skurwysyny! – wrzasnął. Zaklął, kiedy wychylił
się przez burtę, by energiczniej poruszyć jej ciałem, i zamoczył drogą
koszulę.
Usłyszał plusk… Jeden z drapieżników ześlizgnął się do wody. Kolejny plusk… Następny aligator.
Ciało zostało gwałtownie wyszarpnięte z jego ręki.
Uśmiechnął się. Patrzył.
W wodzie trwało szaleństwo. Biły w nią ogromne, potężne ogony.
Szczęki chwytały zdobycz, wielkie głowy kiwały się w przód i w tył.
A potem ona zniknęła w głębi. Aligatory doskonale opanowały sztukę przetrwania. Wciągają ofiary pod wodę i topią je, aby nie mogły się
bronić. Nie żeby aligatory miały jakieś słabe punkty: skóra jest twarda, a szczęki potrafią zacisnąć się mocniej niż stalowy potrzask. Jednak
wzorem wszystkich porządnych drapieżników pozbawiają przeciwnika
możliwości obrony, zanim ten stanie się niebezpieczny.
A zatem…
Odeszła.
Po pewnym czasie bestie ją zeżrą.
Co zostanie? Kawałki ciała rozerwane z furią? Nie, zajmą się nimi małe ryby. Kości… Kości zjedzone, a potem wydalone? Być może,
ale czy ktoś kiedykolwiek je znajdzie? Wątpił w to. Fragment tkaniny,
pasmo włosów? Nawet gdyby pozostały, czego by dowiodły. Niczego –
tylko tego, że jest martwa.
Po prostu martwa.
O, tak.
Mokradła były zabójcze i mogły ukryć miliony grzechów.
Jest dużo więcej kobiet, które zapłacą za grzech.
1
Marnie Newcastle z satysfakcją otworzyła drzwi i zajrzała do środka. Była podekscytowana. Remont dobiegał końca – stary dom wypiękniał. Pozostało kilka drobiazgów i dlatego szef ekipy budowlanej nadal przysyłał pracowników, by musnęli gdzieś pędzlem lub
poprawili stolarkę. Weszła do domu i odruchowo zamknęła za sobą
drzwi. W korytarzu zwracały uwagę podłoga z beżowego marmuru
z bursztynowymi akcentami oraz ściany w kolorze kości słoniowej.
Zabytkowy żyrandol, szczególnie widoczny w nieumeblowanym
wnętrzu, przyciągał wzrok. Na lewo znajdował się salon z uroczym
kominkiem, który po obu stronach zdobiły posążki bogiń – Atena
z prawej, Hera z lewej. Na prawo była usytuowana biblioteka, już
wypełniona książkami. Przed sobą miała kręcone schody, prowadzące do pokoi na górze, i hol, z którego szło się do w pełni odnowionej kuchni.
Zdawała sobie sprawę, że mężczyźni, którzy tu pracowali, od
przedsiębiorcy budowlanego po hydraulika, za plecami wyzywali ją od
najgorszych, mimo że chętnie przyjmowali jej czeki. Teraz nawet oni
mogą być dumni. Stworzyli arcydzieło.
Stanęła na środku korytarza i obróciła się. Wreszcie była u siebie.
Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Odruchowo sięgnęła do torebki, ale komórki w niej nie było. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się,
gdzie mogła ją zostawić. W biurze? W samochodzie? Zorientowała się,
że dzwoni telefon stacjonarny. Który? Nie nabrała nawyków osoby zamieszkałej w tym domu na stałe. Jeden aparat jest w sypialni na górze,
drugi w kuchni. Ten był najbliżej.
Marnie przeszła do kuchni, pośrodku której usytuowano drewnianą wyspę. Nowoczesne i modne dodatki ze stali nierdzewnej były
najwyższej jakości. Tak bardzo pragnęła takiego domu! Pracowała ze
9
wszystkich sił, poświęcała się i zrealizowała swoje marzenie. Przyjaciele narzekali, że całkowicie skupiła się na wybranym celu. Tak, była
stanowcza i nieugięta. Niechby im przyszło dorastać z agresywnym ojcem alkoholikiem, a szybko zrozumieliby, dlaczego tak bardzo pragnęła stabilizacji i sukcesu.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Prowadziła najtrudniejsze przypadki, broniąc w sądzie bogatych kryminalistów, aby osiągnąć to, czego chciała. Ktoś musiał brać te sprawy i zarabiać pieniądze. Przyjaciołom usiłowała tłumaczyć, że trzeba ubrudzić sobie ręce, aby przeć do
przodu. Ludzie zarzucają adwokatom, że są drapieżni niczym rekiny.
Możliwe. W każdym razie ona musiała tak postępować. Była kobietą, a w kancelarii nie brakowało chętnych gotowych ją zniszczyć, aby
wcześniej od niej zostać partnerem, czyli wspólnikiem.
Telefon nadal dzwonił. Skąd ktoś mógł wiedzieć, że ona jest w domu? Głupie pytanie. Przecież poinformowała sekretarkę, gdzie się wybiera. Poza tym przecież tu mieszkam, pomyślała Marnie.
Podeszła do telefonu i podniosła słuchawkę.
– Halo?
– Marnie?
– Tak.
Nie rozpoznała bardzo niskiego i ochrypłego głosu. Właściciel firmy budowlanej zwykł wracać się do niej gniewnym tonem.
– Cześć, Marnie.
– Kto mówi?
– Podoba ci się dom?
Może to jednak budowlaniec. Przeziębił się albo ma kaca.
– Tak, wygląda fantastycznie. Phil – zaryzykowała. Phil Jenkins
i Wspólnicy to firma, która remontowała jej dom.
Usłyszała cichy śmiech.
– Podoba ci się to miejsce? – powtórzył.
– Tak, oczywiście, jest wspaniałe. Słuchaj, Phil, mam za sobą długi i ciężki dzień. Nie chciałabym być nieuprzejma, ale…
– Marnie, masz mało czasu. Jest cenniejszy, niż ci się wydaje.
10
– Rzeczywiście, mój czas jest cenny! – odparła niecierpliwie.
Przyszło jej do głowy, że poświęciła Philowi za dużo uwagi. Mężczyźni nie rozumieją, że niektóre kobiety żyją konsekwentnie według włas­
nego planu. Nie każdy związek musi mieć uczuciowe podłoże. – Słuchaj, Phil, chcę się nacieszyć domem. Zadzwoń, kiedy będziesz miał
coś do powiedzenia, dobrze? – Poirytowana, odłożyła słuchawkę, zastanawiając się, czy to na pewno był Phil.
Rozejrzała się znów po kuchni. Wychodziło się z niej do pokoju
wypoczynkowego, a z niego na basen i do patia. Słońce zaczynało zachodzić. Niebo ozłociły ostatnie promienie. Woda w basenie przybrała seledynową barwę. Tryskała w nim niewielka fontanna. Dalej, poza
posesją, rozciągała się zatoka. Marnie widziała stąd Key Biscayne. Ten
sam niesamowity widok rozciągał się z okien sypialni. Myśląc o tym
eleganckim pokoju, pozwoliła sobie na odrobinę melancholii. Miło byłoby znaleźć właściwego faceta, naprawdę wyjątkowego.
Telefon znowu się odezwał. Czy to Phil ją nęka? – zadała sobie
w duchu pytanie. A może ktoś z przyjaciół? Samantha Miller mieszka
obok i zapewne zobaczyła jej samochód. Na tym uroczym małym cyp­
lu wysuniętym w zatokę ich posesje sąsiadowały ze sobą. Jeśli to Sam
teraz dzwoni, mogłaby wpaść i obejrzeć jej dom. Ucieszona, Marnie
podniosła słuchawkę.
– Halo?
– Nie rozłączaj się, kiedy do ciebie dzwonię.
Ten sam głos, tyle że bardziej chrapliwy i gniewny.
– Ach, tak. Jak myślisz, kim, do diabła, jesteś? Rozłączę się z tym,
z kim, do cholery, zechcę się rozłączyć, ty dupku!
Wytrącona z równowagi, rzuciła słuchawkę. Wyszła z kuchni i wróciła do schodów. Ktokolwiek to był, psuł jej pierwszą wizytę w kompletnie ukończonym, pięknym nowym domu, na który ciężko pracowała.
Zachmurzyła się, idąc na górę. Czy ten idiota Phil nie czyta gazet? Napisali o niej, że jest piękna i błyskotliwa, a jednocześnie zimna jak lód i twarda jak stal. Mogliby wykazać trochę więcej wyobraźni,
11
a jednak podobało jej się to zestawienie. Po ukazaniu się tego artykułu
kancelarię wręcz zalały zlecenia. Piękna i błyskotliwa, twarda jak stal,
zimna jak lód – taka osoba nie toleruje irytujących telefonów.
Zapomnij o tym, obejrzyj wnętrze, powiedziała sobie. To twój dom.
Twoje wielkie osiągnięcie.
Z kuchennego okna w sąsiedztwie Samantha Miller zerknęła na dom
przyjaciółki, po czym znów podeszła do piekarnika. Czas przewrócić
świeżą doradę, którą dziś po południu przynieśli Ann i Harry Lacata,
jej pacjenci. Pomogła Harry’emu dojść do formy po zawale, ale to do
ich syna Gregory’ego przywiązała się najmocniej. Nazywała go mężczyzną swego życia. Dziewięcioletni Gregory był jednym z najpiękniejszych dzieci, jakie widziała, ale żył we własnym świecie i rzadko go opuszczał. Czasami Samancie udawało się go do tego nakłonić.
Niemal pokochała tego niezwykłego chłopca. Przez otwarte drzwi
kuchni zajrzała do oszklonego salonu. Gregory, z kruczoczarnym lokiem opadającym na jedno oko, oglądał na wideo Króla lwa. Mógł to
robić godzinami. Gdy wołało się jego imię, rzadko odpowiadał, ale potrafił usiąść przy fortepianie i zagrać każdą po raz pierwszy usłyszaną
melodię, nie gubiąc prawie żadnej nuty.
Wracajmy do ryby, upomniała siebie. Jeśli ją odpowiednio przyrządzić, będzie pyszna. Dzisiejsza kolacja była ważna, a kulinarne umiejętności Samanthy nie były na miarę programu telewizyjnego poświęconego gotowaniu.
– Laura! – krzyknęła do kuzynki, która usadowiła się na wysokim
kuchennym stołku. – Wydaje mi się, że Marnie jest u siebie. Może zadzwonisz do niej i spytasz, czy by się do nas przyłączyła.
Laura, która akurat próbowała ostrożnie wetknąć koniuszek surowej marchewki w miseczkę z malinowym winegretem, podniosła głowę, wyraźnie zaskoczona.
– Zadzwonić do Marnie? Dzisiaj?
– Oczywiście. Mamy mnóstwo ryby.
Laura zawahała się.
12
– Ale…
– Właśnie weszła do domu. Proszę, zatelefonuj do niej.
– Chodzi o to, że to kolacja dla Aidana – powiedziała z westchnieniem Laura.
– Aidan lubi Marnie.
– A który facet jej nie lubi?
– To twój syn – przypomniała jej Samantha.
– Ona lubi młodych i niewinnych.
– Laura…
– To rodzinny wieczór, a i tak jest z nami Gregory.
– Aidan świetnie sobie radzi z Gregorym, a on uwielbia spotykać
się z Aidanem.
Miała rację. Dorosły Aidan i dziewięcioletni autystyczny chłopiec
na pewnym poziomie wspaniale się ze sobą porozumiewali. Ich językiem była muzyka.
– Ja też lubię Gregory’ego, wiesz o tym – broniła się Laura.
– Wiem. Szukasz wymówki, żeby nie zaprosić Marnie.
– Dobrze, dobrze. Zatelefonuję. Przy okazji moglibyśmy zasięgnąć
darmowej porady w sprawie praw autorskich, co przydałoby się Aidanowi. Może jednak nie będzie mogła przyjść – zażartowała Laura, po
czym spoważniała, wracając do marchewki i sosu.
– Zaryzykuj – poradziła z westchnieniem Sam. – Odważ się. Dip
nie jest ze sklepu ze zdrową żywnością, tylko prosto z supermarketu.
Spojrzenie Laury wyrażało poczucie winy.
– Dobrze, dobrze. – Wetknęła marchewkę do ust i zaczęła wybierać numer Marnie i nagle przerwała, mówiąc: – Wspaniały dip!
– Widzisz, co się dzieje, kiedy czasem zaryzykujesz?
– Uhm. Cóż, czasem zaryzykujesz, a potem masz usta pełne chili –
odcięła się Laura. – To jaki jest numer Marnie?
Na górze Marnie zastanawiała się, gdzie pójść najpierw. Pokoje gościnne znajdowały się z południowej strony domu, którego tył wychodził na wschód ku Key Biscayne. Wyszła na południowy balkon, skąd
13
widziała dom Samanthy. Był niewielki i uroczy, ale nie umywał się do
jej okazałej budowli. Sam nie zarabiała takich pieniędzy jak ona, nie
wspominając o tym, że Millerowie kupili stary dom i go nie wyremontowali. Teraz pilnie wymagał renowacji. Wielu agentów nieruchomości przyglądało mu się w nadziei, że będzie do kupienia i można tam
będzie wpuścić firmę, która dokona poważnej przebudowy, a potem
sprzedać go z ogromnym zyskiem. Rodzina Sam nie była bogata, jej
ojciec uczył w szkole. To jej dziadkowi trafiła się okazja – wychodzącą na zatokę posiadłość kupił po przejściu huraganu, kiedy była najtańsza. Obecnie ceny nieruchomości położonych nad wodą spadały ze
względu na bliskość rozbudowującego się miasta.
Z pokoi gościnnych Marnie wróciła do swojej sypialni. Z przyjemnością popatrzyła na mahoniową ramę łóżka z baldachimem i dobraną
do niej toaletkę. Nadawało to pomieszczeniu symetrii. Na pięknie wygrawerowanej srebrnej tacy w idealnym porządku stały kosmetyki do
makijażu. Podkład, róż, kredka do oczu, cienie, tusz – wszystko w równym rzędzie. Z boku szminki i lakiery do paznokci – osobno czerwone,
brązowe, lilaróż itd. Nie mogła się powstrzymać, lubiła porządek, dzięki któremu oszczędzała czas.
Znów zadzwonił telefon. Wzdrygnęła się, a potem podeszła do stolika przy łóżku i podnosząc słuchawkę, powiedziała rzeczowo:
– Słuchaj, dupku, zostaw mnie w spokoju.
– Marnie?
– Laura?
Od razu poznała głos kuzynki Samanthy. Zrobiła minę, czego Laura oczywiście nie mogła widzieć. Laura bywała w stosunku do niej
nadmiernie krytyczna, ale Sam potrafiła być bezwzględna, gdy chodziło o tych, na których jej zależało. Jeśli ktoś chciał się z nią przyjaźnić, musiał ją zaakceptować taką, jaka jest, natomiast ludzi w jej
otoczeniu należało lubić, a przynajmniej tolerować. Marnie szczerze
lubiła Sam. Na swój sposób była niczym skała; nawet kiedy studiowały
w koledżu, nie ulegała presji otoczenia. Poza tym okazała się prawdziwą przyjaciółką – rzadkość w dzisiejszych czasach.
14
– Tak, to ja – potwierdziła Laura. – Dlaczego nazwałaś mnie
dupkiem?
– Nie ciebie nazwałam dupkiem. Myślałam, że to ktoś inny. Przepraszam. Co słychać?
– Jestem u Sam i wydawało nam się, że widzimy jakiś w ruch
w twoim nowym domu.
– Tak, jestem tutaj – odparła z dumą Marnie. – Chcecie wpaść i go
obejrzeć?
– Teraz nie możemy, Sam jest w trakcie przygotowywania kolacji. Pilnuje Gregory’ego, żeby jego rodzice mogli wyjść, a ja czekam
na Aidana, który obiecał zajrzeć do Sam na rybę i frytki. Nieczęsto
widuję własnego syna. Myślałyśmy, że może zechcesz wpaść na kolację i opowiedzieć nam o tym wysokim, ciemnowłosym, przystojnym
osobniku, który właśnie kupił dom obok twojego.
– Skąd wiesz, że jest wysokim, przystojnym brunetem?
– Niedawno, kiedy wchodził do domu, zobaczyłam go z tyłu. Bez
wątpienia jest wysokim brunetem. Nie widziałam twarzy, więc podejrzewam, że może być brzydki jak noc.
– Nie jest.
– Spotkałaś go już?
– Oczywiście, że go spotkałam. – Marnie postarała się, by zabrzmiało to zmysłowo i dwuznacznie.
– I? – ponagliła Laura.
– Jest wysokim, przystojnym brunetem. Wprost cudownym.
I wiesz co? Nawet go znamy z Gainesville. Jako dużo starsza nie studiowałaś ze mną i z Sam, ale sądzę, że również go poznałaś.
– Okay, mów: kto to?
Marnie otworzyła usta, ale po sekundzie je zamknęła. Zdecydowała, że na razie nie powie Laurze, która na pewno powtórzy nowinę Samancie. Marnie nie mogła nic poradzić na to, że czasem zazdrościła Sam, której wystarczało słowo, uniesienie brwi, zwykłe
spojrzenie, kilka minut flirtu. Elegancja i wdzięk były u niej tak naturalne jak oddychanie. Nowy sąsiad zmienił się na twarzy, gdy usłyszał,
15
że w sąsiedztwie mieszka Samantha. Coś może się między nimi wydarzyć, ale niech szlag trafi Marnie, jeśli się do tego przyczyni.
– Wkrótce go zobaczysz. Nie mogę się doczekać, żeby spędzić z nim
więcej czasu, poznawać go od nowa. – Przerwała, uśmiechając się do siebie. Postanowiła podroczyć się z Laurą i postarać się, by przez resztę
wieczoru zżerała ją ciekawość. – Wybacz, na razie nie mogę ci powiedzieć, musisz się trochę pomęczyć. A jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór, to
dzięki, bardzo chętnie przyszłabym na kolację, ale mam już plany.
Nie miała ochoty na nudne spotkanie w rodzinnej atmosferze.
U Sam był ten dziwny chłopiec. Rozumiała oczywiście, że jest inny,
ale wytrącał ją z równowagi. Cały czas jej się przyglądał, jakby potrafił
dostrzec w jej głowie każdą złą myśl.
– Lauro, powinnyście obejrzeć mój dom. Jest fantastyczny! Prawie
wszystko gotowe. Sam musi to zobaczyć. Dam jej parę dobrych rad.
Przydadzą jej się, kiedy postanowi zrobić remont swojego.
– Uhm, przyjdzie, nie zwlekając. Cóż…
Pikanie w słuchawce przerwało słowa Laury. Połączenie oczekujące. Nowoczesna technika była naprawdę fantastyczna.
– Poczekaj, ktoś jest na linii – powiedziała Marnie. – Przypomniałam sobie, że to może być dzisiejsza randka z kimś wysokim, ciemnowłosym i przystojnym. – Nacisnęła przycisk w telefonie. – Halo?
– Cześć, Marnie. Jak ci się podoba sypialnia?
Znów ten przeklęty głos, głęboki i ochrypły. Tym razem jego
zgrzyt­liwe brzmienie naprawdę ją zdenerwowało.
– Skąd wiesz, że jestem w sypialni? – spytała bez zastanowienia.
– Po prostu wiem. Znam cię. „Zimna jak lód, twarda jak stal”. To
naprawdę znaczy, że cholerna z ciebie suka.
– Zadzwoń jeszcze raz, a zawiadomię policję.
– Więcej się nie odezwę, bo wiem, gdzie jesteś. Dokładnie wiem,
gdzie jesteś.
Tym razem namolny typ odłożył słuchawkę.
– Palant! – szepnęła Marnie, zanim przełączyła się do Laury. –
Myś­lę, że powinnam… – Urwała, słysząc stukanie na schodach. ­– Ro16
botnicy się tu kręcą – wyjaśniła. – Muszę pójść i na kogoś nakrzyczeć. – Już miała odłożyć słuchawkę, gdy znów rozległ się dzwonek.
Odruchowo odebrała. – Halo?
– Cześć, Marnie. – Głęboki, chropawy głos zabrzmiał z bliska, jakby mężczyzna był w sąsiednim pokoju.
Marnie ogarnął strach. Nienawidziła tego uczucia, więc zaczął
w niej narastać gniew.
– Powiedziałeś, że więcej nie zadzwonisz.
Gardłowy śmiech wypełnił słuchawkę, a potem rozległ się chrapliwy szept.
– Kłamałem. Nie mogłem się powstrzymać. Jak ci się podoba sypialnia, Marnie? Musiałem zadzwonić, musiałem przyjść, żeby cię zobaczyć.
Zacisnęła palce na telefonie i powoli się odwróciła. Ten, kto dzwonił, przez cały czas był w pobliżu, a teraz jest tuż obok. Jak mogła nie
rozpoznać tego głosu? W porządku, znała tego mężczyznę, i to blisko.
– Co ty wyprawiasz, bawiąc się w telefony i przychodząc do mojego domu? – zapytała ze złością.
– Przyszedłem porozmawiać.
– Tutaj? Po tych absurdalnych telefonach? Nigdy w życiu.
– Poprawka, Marnie: nigdy w twoim życiu.
Od niechcenia rzucił komórkę na łóżko. Jej komórkę, jak zauważyła, gdy do niej podchodził. Dostrzegła, że miał na dłoniach rękawiczki.
W pierwszej chwili poczuła tylko irytację i ciekawość.
A potem zobaczyła jego oczy. Wtedy już wiedziała.
„Poprawka, Marnie: nigdy w twoim życiu”.
Otworzyła usta do krzyku, nagle świadoma, że z jego strony to nie
była zabawa. Zesztywniała z przerażenia. Miała… umrzeć? Nie. To
niemożliwe. Groził, bo próbował ją przestraszyć… Próbował? Cholernie dobrze mu szło. Otworzyła usta, by krzyknąć. To było jak w koszmarnym śnie. Nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Zbliżył się do niej. Poczuła dotyk jego dłoni odzianych w rękawiczki.
Patrzył na nią kpiąco nawet wtedy, gdy znów usłyszała jego chrap­liwy
17
śmiech. Nie udało jej się go uderzyć. Walczyła, ale pchnął ją na toaletkę.
Srebrna taca spadła. Szminki, lakiery, kredki, cienie się rozsypały.
– Suka – powiedział cicho. – Teraz muszę to wszystko pozbierać.
Odciągnął ją od toaletki i zacisnął dłonie na jej szyi. Pod wpływem
rwącego bólu w końcu wydobyła z gardła coś podobnego do dźwięku.
To był prawie krzyk…
– Kochanie, masz dziś randkę ze mną – rzekł miękko. Zdumiewające, jak zmysłowo brzmiał jego głos.
W domu Samanthy Laura czekała z telefonem w dłoni, niecierpliwie
kiwając stopą i jedząc kolejną marchewkę.
– O co chodzi? – spytała Sam, pochylając się, by otworzyć piekarnik.
Włosy w odcieniu miodowego brązu opadły, więc odrzuciła je ruchem głowy. Mogła sobie wyobrazić, jaki ogień by zapłonął, gdyby
wpadły do piekarnika, i te nagłówki gazet następnego dnia: FIZJOTERAPEUTKA SPŁONĘŁA, GOTUJĄC ZDROWĄ ŻYWNOŚĆ!
Mógłby powstać nowy program telewizyjny. Płonący kucharz albo Ognisty kucharz. To tylko kolacja, pomyślała. Na ogół nie zaprzątała sobie
głowy jedzeniem lub gotowaniem, ale wiedziała, ile ten wieczór znaczy dla Laury. Aidan miał dwadzieścia jeden lat, mieszkał w rodzinnym domu, lecz praktycznie w nim nie bywał. Dwudziestoletnia Lacey, córka Laury, zapisała się na uniwersytet w Miami. Samantha była
przywiązana do kuzynki i jej dzieci. Nie miała licznej rodziny, a odkąd straciła ojca, każdy członek małego klanu stał się dla niej niezwyk­
le ważny.
– Jak tam, przyjdzie? – zapytała, wyjmując rybę z piekarnika i spoglądając na kuzynkę.
– Nie mam pojęcia! – odparła niecierpliwie Laura, kiwając głową
w stronę telefonu. – Powiedziała, żebym zaczekała, a potem zawiesiła
połączenie… Myślę, że linia znów jest wolna, słyszałam, jak Marnie
na kogoś krzyczy. Gdybym ja była tym Philem, to bym ją zamordowała… – Laura spojrzała na telefon i potrząsnęła nim. – Pozostawmy to
Marnie. Była roztargniona i zostawiła mnie na linii. Przypuszczam, że
18
zaplanowała namiętny wieczór z atrakcyjnym mężczyzną. Może właś­
nie przyszedł do niej.
– Krzyczała na tego namiętnego kochanka? – Sam uśmiechnęła się
szeroko.
– Diabli wiedzą, z Marnie nigdy nic nie wiadomo.
– Dajmy jej jeszcze minutę. Jeśli nie odpowie, cóż, przynajmniej
próbowałyśmy ją ściągnąć. Dowiedziała się, że chciałyśmy ją zaprosić.
– Tak. Na pewno. – Laura zrobiła minę.
Sam obrzuciła kuzynkę karcącym spojrzeniem. Laura nie zawsze
miała cierpliwość do Marnie.
– Nie wściekaj się na mnie o to, co powiem, ale czasami Marnie
jest skończoną prostaczką – oświadczyła Laura. – Chciała, żebyś obejrzała jej dom, jak podejrzewam, po to, abyś się przekonała, że jest dużo
ładniejszy od twojego. Jest o ciebie zazdrosna.
– Marnie długo nie miała pieniędzy, dorastała w biedzie.
– Wszyscy byliśmy biedni – zauważyła Laura.
– Nie byliśmy bogaci, ale nasi rodzice mieli pracę – odparła
Sam. – Matka porzuciła Marnie, a jej ojciec był menelem. – Zawahała
się. – Może nawet ją molestował. Na szczęście nie miałyśmy z tym do
czynienia. Współczuję jej. Musi udowadniać sobie i innym, że jest coś
warta. Ani ty, ani ja nie musimy tego robić.
– Marnie ma co wymazać z pamięci.
– Wszyscy popełniamy uczynki, z których nie jesteśmy dumni.
Laura uniosła brew.
– Mary Poppins, bądź poważna! Niektórzy z nas mają na sumieniu więcej niż inni. Przecież zdajesz sobie sprawę z tego, że zamierzała
zdobyć Joego.
Joe, z zawodu osobisty trener, był wspólnikiem Sam. Wspólnie prowadzili klub z siłownią i gabinetem fizjoterapii. Kupili go, kiedy właś­
ciciel postanowił przenieść się na północ kraju. Zabójczo przystojny
Joe i Sam spotykali się i Laura myślała, że będzie z nich para. Wtedy,
ku je oburzeniu, wkroczyła Marnie. Sam próbowała przekonać Laurę,
że ona i Joe przyjaźnią się, lecz nic ponad to.
19
– Lauro, uwierz mi. Ulżyło mi, że podoba jej się Joe. Sprawdził
się jako współpracownik i partner w interesach. Natomiast jeśli chodzi o randki… Joe jest miły, ale nie mogę odciągnąć go od lustra. Nie
opowiadałam ci, że jak otwieraliśmy klub, niewiele brakowało, a ekipa
techniczna odmówiłaby pracy? Jedna z dziewczyn zalewała się łzami,
bo, zdaniem Joego, nie potrafiła usunąć wszystkich smug z głównego
lustra w siłowni.
Laura wzruszyła ramionami, przyznając, że Joe faktycznie wykazywał skłonności narcystyczne.
– A jednak Marnie była akurat na miejscu, żeby go sobie wziąć.
– Zorientowała się wkrótce, że jego rozbuchane ego przewyższa
zalety.
– Wiesz, co mi kiedyś powiedziała?
– No co?
– Że uwielbia spędzać z tobą czas. Oceniła cię tak, jakby stawiała punkty na tablicy wyników. Oświadczyła, że masz wspaniałe bursztynowe oczy, do tego piękne gęste włosy i jędrne ciało, doskonale szczup­łe i zgrabne. Przy wzroście metr sześćdziesiąt osiem
mogłabyś być trochę wyższa, ale z drugiej strony, małe jest piękne.
Jesteś bystra, czarująca i uwielbia poznawać ludzi za twoim pośrednictwem.
Sam roześmiała się.
– Naprawdę to wszystko powiedziała?
– Nie czujesz się urażona?
– Uważam, że mnie komplementowała.
– Przyznała, że wykorzystuje cię, by poznawać ludzi.
– Lauro, ona jest piękna, utalentowana i ma świetną pracę, w której poznaje mnóstwo ludzi…
– Mnóstwo podłych kryminalistów! Morderców, gwałcicieli,
złodziei.
– Może niektórzy z nich nie są podli ani nawet winni – zaoponowała Sam. – Spróbuj krzyknąć do telefonu. Może coś odciągnęło jej
uwagę i zapomniała, że jesteś na linii.
20
– Dobrze. W końcu ty do niej dzwonisz. Pamiętaj, że cię ostrzegałam, gdy twoja słodka, piękna przyjaciółka, która mieszka obok, przypadkiem wbije ci nóż w plecy.
– Daj spokój.
– Spróbuję – odparła Laura, zakrywając dłonią mikrofon i przewracając oczami. Potem krzyknęła: – Marnie, do cholery! Marnie!
Odezwij się!
Próbując nawiązać kontakt z Marnie, Laura zauważyła, że Gregory stoi wpatrzony w ciemność nocy. Obserwuje zatokę? Nie, stoi
przed szklaną ścianą salonu naprzeciwko domu Marnie. Po prostu
stoi i kiwa się lekko w tył i w przód. Jest śliczny z tymi wielkimi,
błękitnymi oczami i ciemnymi włosami. Jego fizjoterapeuta wpoił
mu doskonale maniery i Gregory starannie posługiwał się serwetką,
widelcem i łyżką. Pedantycznie dbał o czystość, szczotkował włosy,
pielęgnował zęby. Był łagodny i uroczy. Jednak żył w swoim świecie. Laura podziękowała Bogu, że jej dzieci są zdrowe. Współczuła rodzicom Gregory’ego. Wszystko, czego się nauczył, wymagało
mnóstwa czasu i cierpliwości. Z wyjątkiem muzyki, wydobywał ją
z siebie.
– Gregory, film się skończył? – zawołała. Nagle wydało jej się, że
słyszy coś na linii. – Marnie! Marnie, proszę, powiedz coś do tego cholernego telefonu!
Marnie milczała. Podobnie jak Gregory.
Marnie słyszała swoje imię. Głos dobiegał z daleka, gdzieś spoza
ciemnego tunelu, jakby ją wyciągał z powrotem. Do straszliwego bólu
i do niego! O Boże, wciąż tu był! Robił porządek na toaletce. Bolała ją
głowa, strużka krwi spływała jej przy oku. Wyrżnęła w toaletkę, omal
jej nie udusił. Musiała upaść i uderzyć się w kolumienkę łóżka, podtrzymującą baldachim. Może już z nią skończył…
Nie. Uładził toaletkę i znów na nią patrzył, triumfujący, uśmiechnięty. Dlaczego nie wiedziała, dlaczego się nie zorientowała?
– Marnie!
21
Przekręciła się i zaczęła modlić, żeby zdołała dosięgnąć telefonu.
Podczołgała się centymetr po centymetrze. Prawie jej się udało. Znów
spróbowała krzyknąć, ale z obolałego gardła nie wydobył się żaden
dźwięk. Znowu usłyszała śmiech.
– Marnie? Marnie!
Ratunku! Boże, pomóż mi! Pragnęła wykrzyczeć te słowa. Nadaremnie.
Odezwał się, jakby czytał w jej myślach.
– Złotko, jestem jedyną osobą, która ci dziś pomoże – powiedział
i cicho odłożył słuchawkę na aparat.
– Niech ją diabli! – zawołała Laura. – Przerwała rozmowę.
– Widać zjawił się namiętny kochanek – odparła Sam. – Możesz
zadzwonić do niej jeszcze raz.
– Po co? Znów odłoży słuchawkę. Poza tym chyba przyszedł
Aidan. Właśnie zobaczyłam jego samochód.
– Nie słyszałam, jak podjeżdża.
– Ja też nie, lecz jego samochód stoi.
– Świetne wyczucie czasu. Kolacja gotowa, w dodatku jej nie
przypaliłam – stwierdziła z ulgą Sam.
– Wspaniale pachnie. Ostatnio Aidan ciągle się spóźnia. A może
tylko do mnie. Mówię ci, Sam, wychowujesz dzieci, starasz się, a potem one odchodzą i nie rozumieją, że po tych wszystkich latach prag­
niesz od czasu do czasu uczestniczyć w ich życiu. Przyprowadzę Aidana. – Laura szybko wyszła z kuchni.
Wyjmując rybę z naczynia do pieczenia i kładąc ją na półmisek,
Sam zauważyła, że Gregory wpatruje się w coś za szybą. Czy to światła przyciągnęły jego uwagę? – zastanowiła się. Jednak w salonie było
ciemno, padał jedynie odblask z ekranu telewizora.
– Gregory, kolacja!
Kiedy Sam zawołała chłopca, odwrócił się do niej z poważnym
wyrazem twarzy. Podniósł rękę i wskazał dom Marnie. Zaskoczył ją.
Marnie czasami robiła wrażenie, że czuje się nieswojo w obecności
22
Gregory’ego, ale trzeba przyznać, że zawsze była wobec niego delikatna, czuła i cierpliwa.
– Ona nie przyjdzie, Gregory. Jest zajęta – powiedziała Sam, zastanawiając się, czy chłopiec chce, żeby Marnie tu była. Poza tym, czy
na pewno zawsze rozumiał to, co ona do niego mówi? W każdym razie Marnie najwyraźniej nie miała ochoty na jedzenie. Zatelefonuję do
niej rano, zdecydowała Sam. Wpadnę i zachwycę się jej domem. Dziś
Marnie nie oddzwoni. Wygląda na to, że ten wieczór wcześniej zaplanowała.
2
Rowan poczuł, jak gwałtowna fala gorąca obejmuje jego ciało. Zaraz
potem zrobiło mu się zimno. Wciąż miał przed oczami jej twarz po
śmierci: szeroko otwarte oczy, wpatrzone… w co? Co widziała, umierając? Wszedł do domu i ją zawołał. Ostatnio ciągle był na nią zły.
Chciała mieć własne życie, ale jego nie zamierzała zostawić w spokoju.
Wydawało się, że nic już nie jest dla nich święte. Tego, co ich łączyło,
od dawna nie można było nazwać małżeństwem. Niejedną noc spędził
przez nią w miejscowych aresztach, bo kłamała, nieustannie wyciągała od niego pieniądze. Zapłacił za wiele nocy, które spędziła z kochankami, i mógłby przez to wpaść we wściekłość… Ale zabić? Policjanci
pytali go o to.
A teraz we wspomnieniach, w sennych koszmarach, wracała, choć była martwa. Z szeroko otwartymi oczami, spuchniętym językiem, ziemistą, niegdyś piękną, twarzą.
– Ty mi to zrobiłeś! – krzyczała.
– Nie – zaprzeczył. – Powiedziałem, że potrzebujesz pomocy, że oboje jej potrzebujemy.
– Chciałeś rozwodu – przypomniała mu.
– Pragnęłaś innych mężczyzn.
– Kochałeś inną kobietę.
– Nie, dopóki…
– Zrobiłeś to. Wciąż mnie kochałeś, ale inaczej. Zależało ci, lecz za mało.
Na zespole też ci zależało, ale za słabo. Billy był twoim przyjacielem, obiecałeś,
że pomożesz, lecz tak się nie stało. Sposób, w jaki się o mnie troszczyłeś, nie zadowalał, ja ci nie wystarczałam, zawiodłam cię, ale ty nie potrafiłeś wybaczyć. Nigdy mi nie było dość, mogłeś wpaść we wściekłość…
Aż taką, by zabić? – ponownie zapytał policjant w jego śnie. – Bracie, jeśli
tak było, mógłbym to zrozumieć. Po prostu się przyznaj. Byłeś wściekły, niena24
widziłeś jej. Doprowadziła cię do granicy wytrzymałości. Więc gdzie jest ciało?
Wiesz, że jej nienawidziłeś, musiałeś nienawidzić…
Nie, nigdy jej nie nienawidził. Gliniarze nie wiedzieli, że był czas, kiedy na
niego krzyczała, czas, gdy próbowali zacząć od nowa. Nigdy nie zapomni tego
dnia, kiedy wróciła po raz ostatni. Patrzyła na niego wielkimi niebieskimi oczami, pełnymi łez. Zrozumiał wtedy, że musi zapomnieć o nadziejach. Nie mógł
nic zrobić; jej stan psychiczny był groźny.
– Dlaczego to robię, Rowan? Co jest ze mną? Dlaczego nie mogę przestać?
Nie chcę cię zranić, ale kiedy zaczynam, nie mogę się powstrzymać. Sprawiłam,
że mnie znienawidziłeś.
– Nie, kocham cię.
– Nie możesz! – wyszeptała miękko. – Już dłużej nie możesz.
– Kocham. Naprawdę. Zawsze będę cię kochał. Zaczniemy od nowa.
– Nie opuszczaj mnie.
– Nie opuszczę. Zwrócimy się o pomoc. Pójdziesz na kurację odwykową.
Nie jesteś sobą, to nałóg, w który wpadłaś. Będę przy tobie, zawsze będę cię
kochał.
Jej uśmiech był taki smutny, sposób, w jaki dotknęła jego włosów…
– Jestem jak Jessica Rabbit z kreskówki, prawda? „Tak naprawdę nie jestem
zła, jestem tylko tak narysowana!”. Och, Rowan, co ja ci zrobiłam, co zrobiłam
nam obojgu!
– Dina, będzie dobrze. Załatwimy najlepszą pomoc.
– Nie lituj się nade mną, nie bądź taki dobry. Próbujesz robić to, co należy,
ale już mnie nie kochasz.
– Kocham cię.
Miała rację, to nie była miłość, której pragnęła. Ta zagubiła się gdzieś po
drodze, w hotelowym pokoju, w opakowaniu proszków, w butelce dżinu. Teraz
nie mógł pozwolić, by na to nawet spojrzała.
– Mówisz tak, bo się o mnie martwisz. Wydaje ci się, że możesz mnie uratować. Żałuję, że nie jestem inna. Nie możesz mnie kochać wystarczająco mocno.
Nie można nikogo zmusić, żeby cię pokochał dostatecznie mocno…
– Mogę ci pomóc rzucić picie, odstawić pigułki.
– I innych mężczyzn?
25
]
Obudził się w jednej chwili. Był spocony i cały się trząsł. To przez pogodę – gorąco jak diabli. Był środek dnia, maj. Jeszcze nie lato, ale już
wkrótce przyjdzie. Jeśli maj będzie gorący, niech Bóg ma ich w swojej
opiece! W lipcu, sierpniu i wrześniu upał mógłby zabić. Taki upał bywa morderczy.
Kiedy Rowan usiadł, poczuł lekki wiatr. Zasnął na brzegu basenu, a nad zatoką zawsze była bryza. Stał twarzą do wody z półprzymk­
niętymi oczami. Woda i niebo zlewały się w lazurowopudrowy błękit.
To było piękne miejsce. Zdążył je pokochać, jakby się urodził, by żyć
przy tej łagodnej bryzie, nad kusząco ciepłą wodą. Był znakomitym nurkiem i mógł skakać do wody, kiedy tylko zechciał. A przecież to nie
miało być jego życie. Pochodził z daleka. Ze świata o odmiennej historii, gdzie ludzie myśleli i żyli inaczej. Tu płaską ziemię otaczała woda.
Tam, gdzie się urodził, wokół rozciągały się góry i skalne urwiska, a rzeki i jeziora były lodowate. Rodzinny dom stał niedaleko Loch Ness, które nawet w środku lata było bliskie zamarznięcia. Wciąż kochał ten dom
w szarofiołkowej dolinie nieopodal jeziora, gdzie jego ojciec – a przedtem jego dziadek – zarabiał na życie, wypasając owce. Bardzo kochał
ojca, Roberta Dillona. Nie rozdzielił ich ostry konflikt na tle zawodu,
który sobie wybrał. Oczywiście, temperaturę każdego sporu podnosiły
problemy, które go dotykały. Po śmierci Diny pojechał na krótko do domu, i to było dobre. Nie rozmawiali z ojcem za dużo, ale stojąc przy grobie matki, czuł się związany z ojcem mocniej niż kiedykolwiek przed
tym. Rowan zdawał sobie sprawę, że ojciec ma nadzieję, że on z nim zostanie, ale był już zbyt zamerykanizowany, nie potrafił usiedzieć w miejscu. Tęsknił do ciepłych wód. Ojciec to rozumiał. Kłótnie z czasów
buntowniczej młodości Rowana odeszły w przeszłość. Obaj byli dorośli,
przerobili własne lekcje i teraz panowała między nimi zgoda i miłość.
Inaczej niż kiedyś.
Pierwszą walkę z ojcem Rowan odbył, gdy miał siedemnaście
lat. Matka, która chorowała na raka, już wtedy nie żyła, a Ewan, mą26
drzejszy od nich wszystkich, kruchy i delikatny, zmarł, gdy Rowan
miał trzynaście lat. Po tym, jak żadne starania ani modlitwy nie powstrzymały spustoszeń czynionych przez chorobę, która zabrała jego brata, Rowan oznajmił, że nie wierzy w Boga. Z perspektywy
czasu żałował bólu, którego dołożył ojcu, ale wtedy gorycz kazała
mu uciekać jak najdalej. Wybrał Stany. Ukojenie dawała mu muzyka. Grał jako muzyk rezerwowy w grupie, z którą dotarł na Florydę,
do uniwersyteckiego miasta Gainesville. Ojciec przyleciał do niego
i zasugerował, że skoro Rowan zamieszkał w amerykańskim mieście
uniwersyteckim, powinien przynajmniej pójść do koledżu. Zrobił tak
i ukończył studia w dziedzinie sztuk pięknych, zarazem przyczyniając się do sukcesów swojego zespołu. Popularność zapoczątkowała czas szaleństw i Rowan był zdziwiony, że ojciec pozostaje z nim
w kontakcie.
Robert Dillon był człowiekiem głęboko religijnym i podczas gdy
Rowan zaprzeczał istnieniu Boga, powtarzał, że poleca syna boskiej
opiece, i że z pomocą bożą obaj przetrwają. Inni nie przetrwali. Stojąc
nad grobami matki i brata w prastarej szkockiej dolinie, Rowan musiał
niechętnie przyznać, że Bóg jego ojca mógł tam być i zawdzięczał mu
ocalenie, chociaż wydawało się to mało prawdopodobne.
A teraz był tutaj, w południowej Florydzie.
Pokochał tę okolicę, kiedy wiele lat temu przyjechał z koncertem.
W burzliwej młodości często miał wrażenie, że jest intruzem. Wielu je
tutaj miało. Tymczasem po kupnie domu poczuł, że przyjeżdża do siebie. Zyskał spokój, jakiego wcześniej nie doświadczył.
Dlaczego więc? Dina nie żyła od ponad pięciu lat. Czemu jej duch
go teraz prześladuje? Dlaczego tak wyraźnie zobaczył ją we śnie? Może dlatego, że nieumyślnie kupił sobie powrót do przeszłości. Nie
spodziewał się, że nagle zamieszka obok starych przyjaciół. Spojrzał
w stronę sąsiedniego domu należącego do Marnie. Pokręcił głową.
Sposób, w jaki znów zaczęli…
Na początek miła konwersacja, kilka piw, rozmowa o mieście,
w którym studiowali. Potem butelka szampana dla uczczenia jego
27
powrotu. Później wspólna sauna. Oboje od dawna byli dorośli, samotni, po przejściach. Trochę nieufni i zblazowani, więc…
Wydawało się, że Marnie wie o Dinie to, czego inni nie potrafią
pojąć. O Dinie i o Billym. Najwyraźniej wiedziała, czym jest uzależnienie. Po butelce szampana opowiedziała mu o swojej przeszłości.
Mała dziewczynka opuszczona przez matkę, wykorzystywana przez
ojca. Zazdrościła Rowanowi jego rodziny. Sprawiała wrażenie silnej,
ale w rzeczywistości łatwo było ją zranić. Podczas tej rozmowy dowiedział się, że sąsiedni dom należy do Samanthy. Poczuł, że jego duszę
i ciało przenika chłód. Miał uczucie, jakby dostał cios w pierś.
Kupił posiadłość należącą do miejscowej starej gwardii, chociaż,
jak wyjaśnił mu pełnomocnik do spraw nieruchomości, oblicze miasta zmieniło się do tego stopnia, że jej przedstawicieli pozostało niewielu. Z pomocą Jerry’ego Stykera, emerytowanego policjanta, poznanego na północy kraju, Rowan znalazł adwokata, pełnomocnika do
spraw nieruchomości. Jerry zamierzał przenieść się na emeryturze do
Keys i za pośrednictwem firmy prawniczej szukał miejsca dla siebie.
Twierdził, że jest najlepsza, gdy trzeba znaleźć to, czego pragniesz,
i sfinalizować transakcję. Rowan nie wiedział, że Marnie jest w niej
zatrudniona, zanim nie zobaczył jej w biurze. Nigdy nie wspomniała o domu Sam.
Na najdalej wysuniętym skrawku lądu były usytuowane trzy domy:
jeden należał do niego, pozostałe do Marnie i do Sam. Stara dzielnica Miami Coconut Grove słynęła z bujnej roślinności, ale spoglądając
w górę, Rowan widział dach domu Sam, jednego z pierwszych budynków zbudowanych we wczesnych latach dwudziestych. Wspomniał
o tym pośrednik do spraw nieruchomości. Nie powiedział jednak, jak
nazywają się właściciele posiadłości.
A co by było, gdyby powiedział? Czy Rowan szukałby innego
miejsca? Przez pięć lat ludzie mogą się zmienić. Ona może być teraz mężatką, mieć statystyczne dwoje i trzy dziesiąte dziecka. Czy
mogłaby jednak zapomnieć mężczyznę, którego oskarżano o zabicie
własnej żony?
28
Odwrócił się w stronę wody. Nagle poczuł się tak samo odporny na
atak, jak w tamtym czasie. Był podejrzany. Uważano, że muzyk rockowy, na pewno naćpany, to szatańskie nasienie, wcielenie zła. Nie można zaprzeczyć, że część jego przeszłości wymagała, by się jej dobrze
przyjrzeć. Zdarzały się szalone dni. Gdy przybył do Stanów i wszedł
w środowisko muzyków, spotkał się z większym uwielbieniem, niż był
w stanie przyjąć. Świat, w którym zaczął żyć, był odurzający, sukces
osiągnięty w czymś, co tak bardzo kochał, obudził w nim nieokiełznanie. Wtedy poznał Dinę. Była jak pożar. Płonęła tak jasno i z taką desperacją, że się wypaliła. Kochał, stracił i zapłacił swoją cenę. Nauczył
się żyć ze swymi demonami. A Sam? Mogła go znienawidzić, lecz nie
zapomniała. Tego był pewien.
Odwrócił się i ruszył w stronę domu. Pieprzyć to. Do diabła, co
mógł teraz zrobić? Sprzedać wszystko? Uprzejmie zniknąć? Potrzebował spokoju, chciał odzyskać równowagę. Przyjechał pogrzebać przeszłość, aby móc zacząć od nowa. Zamierzał żyć tak, jak tego pragnął.
Z dawnymi przyjaciółmi albo kochankami lub bez nich.
Samantha gryzła koniuszek ołówka i wpatrywała się w dom Marnie.
Nie była zaskoczona, że przyjaciółka nie skusiła się na rybę z frytkami. Wieczór okazał się bardzo miły. Aidan był podekscytowany tym,
jak rozwija się jego kariera, i szczerze dziękował matce, że go wspierała. Zagrał Gregory’emu nową melodię na gitarze, a chłopiec od razu
powtórzył ją na starym fortepianie Sam. Laura była w siódmym niebie. Gdyby Marnie się pokazała, atmosfera nie byłaby tak serdeczna.
Nie zrezygnowałaby z randki, żeby spędzić wieczór z przyjaciółmi.
Nie wahałaby się też wyjść ze spotkania z nimi, gdyby w jej życiu pojawił się nowy facet. Obrażając ich, oczywiście, ale zrobiłaby to z całą
szczerością, oczekując, że inne kobiety ją zrozumieją.
Sam zaczęła się niepokoić, mając świadomość, jaka jest Marnie. Była tak podekscytowana swoim domem, taka dumna z niego, że
chciałaby, aby doceniono w nim każdy kącik. Nie mówiąc o ozdobnych
gzymsach, hiszpańskich kafelkach, granitowych blatach i tak dalej.
29
Sam spojrzała na zegarek. Wpół do czwartej. Może ten facet okazał
się tym wyjątkowym, oczekiwanym i spędzili razem całą noc u niego?
A jednak coś było nie tak.
Marnie nie poszłaby z facetem do łóżka na pierwszej randce –
o ile to była pierwsza randka – ale przyprowadziłaby go do siebie. Była otwarta w kontaktach z mężczyznami. Lubiła ich, potrzebowała ich
obecności w swoim życiu. Była perfekcyjną łowczynią. Seks jest prymitywnym ludzkim instynktem, powiedziała. Ci, którzy się z tym nie
zgadzają, to niezaspokojeni głupcy. Przy tym akceptowała mężczyzn
na własnych warunkach i Sam nie mogła sobie wyobrazić, że istniał jakiś adonis, z powodu którego Marnie zapomniałaby o swoim wspaniałym domu. Mówiąc o zapraszaniu do niego mężczyzn, opowiadała, jak
fantastycznie byłoby uwodzić kochanka w ogromnym marmurowym
jacuzzi pośrodku pokoju kąpielowego. Wychwalała królewskie łoże naprzeciw okien, które wychodzą na wschód, więc rano może patrzeć na
wschód słońca. Kupiła czarną jedwabną pościel w oczekiwaniu na kochanka, który pasowałby do jej nowych mebli i stylu życia.
Sam podniosła się od biurka w sypialni, przez minutę krążyła po
pokoju, przeciągnęła się i usiadła z powrotem. Wybrała numer stacjonarnego telefonu Marnie. Włączyła się automatyczna sekretarka, więc
Sam zostawiła kolejną wiadomość. Ponownie spojrzała na telefon. Może coś się wydarzyło. Może Marnie wróciła do domu, a potem poszła
do pracy. Tym razem wybrała numer przydzielony Marnie w kancelarii. Odezwał się nagrany głos Marnie: „Zostaw wiadomość”. Zrobiła to.
Pod wpływem nagłej myśli zadzwoniła pod główny numer kancelarii.
Ku jej zaskoczeniu, zgłosiła się jakaś kobieta.
– Witam. Szukam Marnie Newcastle.
– Panna Newcastle jest nieobecna w ten weekend. Jeśli to pilna
sprawa…
– Nie, jestem jej przyjaciółką.
– Próbowała pani dzwonić do domu?
– Tak. Nie ma jej.
– Cóż, pewnie spotkała się z jakimiś znajomymi.
30
W głosie kobiety Sam usłyszała krytyczną nutę. Czy tylko jej się
wydawało?
– Jeśli się pojawi, proszę jej koniecznie przekazać, że Sam próbowała się z nią skontaktować.
– Oczywiście. Na pewno ją powiadomię o pani telefonie.
– Dzięki.
Sam rozłączyła się, jeszcze bardziej zaniepokojona. Marnie nie
wróciła do domu i nie było jej w kancelarii. A może jednak wpadła
do siebie i wyszła, gdy z kolei Sam była rano w pracy. Cassie Jefferson przeszła niedawno operację wymiany stawu biodrowego i jej lekarz wysłał ją do gabinetu Sam na rehabilitację. Telefon zadzwonił tak
nagle, że Sam niemal złamała ołówek na pół. Przechyliła się nad biurkiem, by sięgnąć po słuchawkę, mając nadzieję, że to Marnie, i czując
się jak głuptas, że bała się o dorosłą kobietę, która – trzeba powiedzieć
z całą szczerością – pewnie się łajdaczyła.
– Marnie? – spytała.
– Nie, Laura, twoja kuzynka. Pamiętasz mnie?
Sam uśmiechnęła się.
– Wybacz. Po prostu się martwię.
– Dlaczego?
– Nie spotkałam się z Marnie.
– Czy to już godzina koktajlowa? Jeśli uważa, że za wcześnie na
drinka, to zapewne jeszcze śpi.
– Lauro, jesteś okrutna.
– A ty naiwna. Załatwiłaby cię w sekundę, oczywiście jeśli byłoby
to konieczne, bo naprawdę cię lubi. Nie sprzeczaj się ze mną. Już widzę, jak unosisz ręce, i słyszę, jak cierpliwie tłumaczysz: „Lauro! Nie
myśl zawsze o najgorszym. Ludzie mogą cię zranić tylko wtedy, gdy
im na to pozwolisz”.
Sam spojrzała na słuchawkę. Właśnie to miała powiedzieć.
– No cóż, to prawda – przyznała.
– Nie, to nie jest prawda – zaprzeczyła z goryczą Laura. – Zapytaj
Teddy’ego.
31
To był mąż Laury, policjant z wydziału zabójstw. Od prawie dwóch
lat eksmąż, poprawiła się w myślach Sam. Laura i Teddy poznali się
w jej domu, dzięki jej ojcu. Sam i młodsza siostra Teddy’ego, Posie,
przyjaźniły się w dzieciństwie i Teddy często zabierał je na ryby do
Everglades. Potem wiele razy wyjeżdżał tam z Laurą i ich dziećmi. Ich
małżeństwo to historia jakich wiele. Lata wspólnego wychowywania
dzieci, pokonywania trudności, by w końcu wszystko się ułożyło, a potem nuda. Teddy zainteresował się inną kobietą. Laura była zdruzgotana, później wściekła i żądna zemsty, wreszcie przygnębiona. Przez
to zaniedbała się, utyła, zaczęła siwieć, a Teddy zakochał się w młodszej. Laura nie odkryła, kto rozbił jej małżeństwo, ale trzeba przyznać
Teddy’emu, że starał się pogodzić z żoną ze względu na dzieci. Jednak
Laura była zbyt mocno zraniona.
Sam zajęła się Laurą, pomogła jej wrócić do życia i nabrać poczucia własnej wartości. Z kasztanowych włosów zniknęła siwizna, a dzięki ćwiczeniom figura odzyskała smukłość. Całe lata Laura była zabieganą żoną, matką i zapominała o sobie. Teraz bywała u masażystki, co
dwa tygodnie robiła manikiur i pedikiur.
Cała sprawa odbiła się trochę na Sam. Lubiła Teddy’ego. Wpadł kilka
razy, aby się z nią zobaczyć i poprosić, żeby wpłynęła na Laurę. Co zresztą próbowała zrobić. Mimo że Teddy dążył do unormowania stosunków
z żoną, znalazł sobie nową blondynkę. „To zwyczajna znajomość”, zapewniał Sam. Jednak Laura nie widziała w tym nic zwyczajnego i jeszcze raz
poczuła się zraniona. Chciała, by Teddy za to zapłacił, i osiągnęła to dzięki swojej szczupłej figurze i nowemu wytwornemu wyglądowi.
Po rozwodzie Laura dostała dom, który kupili z Teddym w początkach małżeństwa. Dumą Teddy’ego był dobudowany z tyłu pokój z imponującymi jacuzzi i sauną. Laura uwiodła pewnego młodego męż­czyz­
nę w klubie, gdzie ćwiczyła, i przyprowadziła go do domu, do jacuzzi
Teddy’ego. Dziwne, co ludźmi kieruje. Wiedziała dokładnie, jak uderzyć męża w czuły punkt. Gdyby znalazła starszego kochanka, mógłby
to nawet uznać za sprawiedliwe, ale to, że wzięła młodego przystojniaka
do jego jacuzzi, doprowadziło go do furii.
32
Wolna wola, Teddy, pomyślała Sam. Trzeba było porozmawiać
z żoną i trzymać zapięty rozporek.
– A jeśli chodzi o Marnie… – powiedziała Laura.
– Tak?
– Przyznaj, że jest samolubna i egocentryczna, i powiedz, że nie
martwisz się o nią. Chociaż…
– Chociaż co?
– Nic.
– Nie „nicuj” mi po takim wstępie.
– Nic… naprawdę. Chyba że…
– Laura! – zawołała Sam.
– Cóż, to po prostu dziwne, i tyle.
– Co jest dziwne? – Sam domagała się odpowiedzi, aż zorientowała się, że niemal krzyczy. Czasami rozumiała Teddy’ego.
– Teddy mi to powiedział.
– Co ci powiedział?
– Teddy wie o tym, co wydarzyło się w kancelarii Marnie.
– O czym?
– Rok temu jedna z młodych sekretarek zniknęła bez śladu. Marnie twierdziła, że pewnie wyjechała z Kolumbijczykiem, z którym się
spotykała, ale jej rodzice zgłosili zawiadomienie o zaginięciu.
– I co się stało? Znaleźli ją?
– Nie.
– Może naprawdę uciekła z Latynosem i żyje sobie szczęśliwie
gdzieś na Cozumel albo innej karaibskiej wyspie.
– Może. Sprawa jest otwarta, policja nadal szuka. W okolicy są
bag­na, wyspy, jest ocean… Czasami kiedy ktoś znika, nie da się go odszukać. Sprawa na zawsze pozostaje tajemnicą.
– Jakie to straszne dla rodziny tej biednej dziewczyny!
– Po pewnym czasie jedna z klientek ich kancelarii też zaginęła.
Nie pamiętasz? Tę sprawę opisywano w gazetach ze względu na nie­
jas­ne interesy. Chloe Lowenstein, zarozumiała piękność z wysoko postawionych kręgów, miała okropną opinię, ale to naturalne, jeśli zbiera
33
się pieniądze na każdej możliwej imprezie charytatywnej. Oprócz tego
był jakiś skandal związany z tym, że zatrzymała sobie zebrane fundusze. Kancelaria ją reprezentowała, była klientką Marnie. I wtedy…
– Wtedy?
– Zniknęła. Wyobrażasz sobie?
– Tak. Pamiętam tę historię. Tuż po tym, jak to się stało, rozmawiałam z jednym z kolegów Marnie, z Kevinem Madiganem. Uważał,
że ona ukryła pieniądze na kontach na całym świecie. Ścigał ją urząd
podatkowy. Jeśli była tak bardzo bogata – a brała łapówki – to może
mieszkać w Argentynie, Boliwii, Szwajcarii czy gdziekolwiek.
– Może tak, a może nie. To bardzo dziwne, nie uważasz?
– Cholernie dziwne – zgodziła się Sam. – Skoro ludzie znikają, to
może powinnam martwić się o Marnie.
– Może już sypia z nowym sąsiadem. Z tego, co zrozumiałam,
spotkali się w kancelarii.
– Z nowym sąsiadem?
– Mieszka obok Marnie. Z tym, o którego wydaje się zazdrosna,
i na dodatek nie chce o nim nic powiedzieć.
– Nowy sąsiad to jeden z klientów Marnie?
– Nie bądź niemądra. Jest klientem firmy. Szukał domu i trafił na
Eddiego Harlina, pełnomocnika do spraw nieruchomości. W ten sposób znów spotkali się z Marnie. – Laura westchnęła zniecierpliwiona. – Sam, rozmawiałyśmy z nią niecałą dobę temu. To jest dorosła kobieta. Nie, cofam to. To jest dorosła barakuda!
– Jesteś złośliwa.
– Jestem stara. Mam prawo być niemiła. Nikt ci nigdy nie wytłumaczył, dlaczego starzy ludzie są zrzędliwi? Życie ich takimi uczyniło.
– Nie jesteś stara.
– Skończyłam czterdzieści lat, a ty nie masz nawet trzydziestki.
Poczekaj, już niedługo. Wtedy i ty możesz się stać cholerną zrzędą.
– Lauro, myślę, że powinnyśmy zakończyć rozmowę. Nie mam
pojęcia, co mogłabym powiedzieć, żeby ci poprawić humor – stwierdziła Sam.
34
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Bookarnia Online.

Podobne dokumenty