Mapa Kultury

Transkrypt

Mapa Kultury
Pobrano z portalu Mapa Kultury
22.07.2011
Ten, który widział jaśniej. Jasnowidz Filipek
____________________________
autor: Dagmara Oleksy
Kiedy w nocy z 7 na 8 lipca 1997 roku Nysa Kłodzka wystąpiła z brzegów i wdarła się do Kłodzka,
powodując ogromne zniszczenia i straty, ludzie myśleli przede wszystkim o ratowaniu swojego życia i
dobytku. Cztery kilkusetletnie kamienice podmyte przez wodę legły w gruzach, rzeka zabierała ze sobą
wszystko, co napotkała na swej drodze: drzewa, samochody, nawierzchnię ulic. W mieście zapanował
chaos. Nikt wtedy nie myślał, że oto spełnia się wypowiedziana ponad 20 lat temu przepowiednia.
W roku 1975 u fryzjera w Bystrzycy Kłodzkiej rozmawiano właśnie o skutkach gwałtownej burzy, jaka
przeszła nad okolicą minionej nocy. Jeden z klientów miał wówczas powiedzieć, że gdy spotkają się ze
sobą trzy siódemki, przyjdzie wielki kataklizm, wielka powódź, tak wielka, jakiej jeszcze nigdy nie było,
wówczas i wilk się wody w Kłodzku napije... Obecni popatrzyli znacząco po sobie, dyskretnie popukali
się w czoło. Ot, takie tam bajania starego dziwaka. Choć znali go przecież, bo kto by nie znał Filipka,
jasnowidza ze Starego Waliszowa. Może nawet korzystali z jego pomocy i rady. Przepowiednia o
wielkiej wodzie i wilku wydała się jednak ludziom zbyt fantastyczna.
W lipcu 1997 roku, gdy wielka woda w Kłodzku już opadała, przypomniano sobie Filipkowe proroctwo
sprzed 20 lat. W dniu, gdy Nysa Kłodzka wystąpiła z brzegów, „spotkały się” w dacie trzy siódemki –
7.07.1997 – a poziom wody sięgnął w mieście płaskorzeźby ze spragnionym wilkiem na jednej z
kamienic! Wilk rzeczywiście „napił się” wody. Od razu przypomniano sobie też dalszy ciąg złowróżbnej
przepowiedni Filipka. Otóż miał on jeszcze powiedzieć, że ostateczny potop nadejdzie, gdy trzy
dziewiątki staną obok siebie, wówczas i lew kłodzki pysk w wodzie umoczy.
W Kłodzku znajdziemy kilka lwów – jeden na fontannie na Rynku, dwa na ratuszu, kolejny na
starodawnej płaskorzeźbie na jednej ze ścian Twierdzy Kłodzkiej. Trzy pierwsze lwy znajdują się 30 m
powyżej wilka, który już „napił się” wody, czwarty jeszcze wyżej. Tak więc gdyby i ta przepowiednia
jasnowidza miała się spełnić, pod wodą znalazłaby się cała Kotlina Kłodzka. Byłby to biblijny potop.
Zdaniem naukowców jest to możliwe. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy Kłodzka i okolic z lękiem
oczekiwali daty, w której staną obok siebie trzy dziewiątki. Przez analogię do pierwszej z dat, tej z
siódemkami, wyszło im, że będzie to 9.09.2009. Dzień ten jednak nie przyniósł spodziewanego potopu.
Widać inną konfigurację dziewiątek miał na myśli Filipek. Wielka woda przyjdzie pewnie znów w takim
momencie, kiedy o przepowiedni mało kto będzie pamiętał.
Filipek nie doczekał ziszczenia swego proroctwa. Zmarł pięć lat przed powodzią stulecia, w dniu, który
też sam sobie przepowiedział, 2.02.1992 (znów znamienny układ cyfr – trzy dwójki). Mieszkańcy
Starego Waliszowa, najbardziej wierzący w moc Filipka, zastanawiali się, czy gdyby ich jasnowidz żył,
uratowałby Kłodzko przed powodzią. Zdarzało się przecież, że odpędzał chmury gradowe i burzowe,
aby uchronić swoją wioskę przed nawałnicą, więc może i Nysę Kłodzką by powstrzymał...
Kim był ten niezwykły człowiek? Nazywał się Filip Fediuk, choć wszyscy mówili o nim po prostu Filipek.
Urodził się w 1907 roku na Ukrainie, skąd w 1945 roku przybył na Dolny Śląsk z grupą innych
przesiedleńców ze wschodu. Przyszłość przepowiadał od najmłodszych lat, za co chciano go nawet
zabić, kiedy wieszczył, że Ukrainy nie będzie. Zajmował się też ziołolecznictwem. Choroby diagnozował
lepiej niż niejeden lekarz. Nie umiał czytać liter, ale umiał „czytać” ludzi, widział zarówno przeszłość, jak
strona 1 / 2
Pobrano z portalu Mapa Kultury
i przyszłość napotkanej osoby. Czasem ciążył mu ten niezwykły dar, żalił się, że widzi rzeczy, których
widzieć nie chce. Mały, niepozorny, trochę zamknięty w sobie, czasem szorstki i nieprzyjemny,
szczególnie dla tych, którzy zawracali mu głowę bzdurami. Uważał, że do jasnowidza powinno się
przychodzić po poradę w naprawdę ważnych sprawach i w takich zawsze pomagał. Tych, co
przyjeżdżali pytać, jak zdobyć wielkie pieniądze, przepędzał na cztery wiatry.
Miewał humory, czasem kazał ludziom czekać na siebie po kilka dni, a jak już do nich wyszedł, to
wysłuchiwał spraw, z którymi przyjechali, jakby od niechcenia, na przykład obierając ziemniaki. Źle
znosił sławę i ciągłe tłumy pod swoim domem. A przyjeżdżali tu ludzie z całej Polski. Nawet MO i UB
zabiegały o możliwość współpracy z nim, ale Filipek konsekwentnie odmawiał. Twierdził, że jego dar
jest darem otrzymanym od Boga i do Boga powróci po jego śmierci.
Najczęściej wieszczył po ukraińsku, chaotycznie, niezbyt wyraźnie, czasem trudno było cokolwiek z
tego zrozumieć. Ci jednak, którym udało się zyskać przychylność w oczach jasnowidza i usłyszeli
cokolwiek na temat swojego życia, czy to przeszłego, czy przyszłego, twierdzą, że Filipek się nie mylił.
Niektórzy wyczuwali w tym drobnym staruszku jakąś niezwykłą moc i magię. Była w nim mądrość
świata i światło, które pozwalało widzieć jaśniej niż innym.
Sąsiedzi go uwielbiali. On zresztą też darzył ich szczególnymi względami. Pomagał rozwiązywać
problemy, podejmować decyzje, przepowiadał, ile będą mieć dzieci i jaka czeka ich przyszłość. Był
niczym dobry ojciec, który troszczy się o swoje dzieci i chce dla nich jak najlepiej. Nic więc dziwnego,
że mieszkańcy Waliszowa poczuli się zaskoczeni śmiercią Filipka. Wydawało im się, że ktoś taki jak on,
będzie żyć wiecznie. A jeśli umrze, to i wieś przestanie istnieć. Tak się jednak nie stało.
Jasnowidz odszedł w Święto Matki Boskiej Gromnicznej. Pogrzeb miał iście królewski. Pochowano go
w złotych szatach. Na mały cmentarzyk w Starym Waliszowie ściągnęły tłumy ludzi, księża,
dziennikarze. Nie zabrakło wzruszających przemówień. Na nagrobku obok imienia i nazwiska zmarłego
wyryto również słowo „jasnowidz”, aby każdy, kto kiedykolwiek trafi na waliszowski cmentarz, nie miał
żadnych wątpliwości, nad czyim stoi grobem. Wszak uważa się dziś, że Filipek był jednym z
najlepszych polskich jasnowidzów.
W Starym Waliszowie posmutniało po śmierci Filipka, ale ludzie, chcąc nie chcąc, musieli nauczyć się
bez niego żyć. Przez jakiś czas chatka, w której mieszkał Filipek, stała pusta. Jego krewni długo nie
porządkowali ubrań i rzeczy osobistych zmarłego. Tak, jakby on wciąż tam był. Niektórzy ponoć
widywali go spacerującego nocą po obejściu. Dziś w domku jasnowidza już ktoś gospodarzy. Nawet
poczyniono tu niezbędne modernizacje. Jeśli Filipek wciąż mieszka w Starym Waliszowie, to przeniósł
się do domu swojego bratanka, którego żona zaklina się, że słyszy czasem dobiegające ze strychu
szuranie i odgłos ciężkich kroków, a raz nawet wydawało jej się, iż ktoś głosem cichym jak szmer wiatru
wypowiada jej imię. Być może Bóg postanowił jakąś część Filipkowej mocy pozostawić na ziemi, aby
strzegła miejsca i ludzi, którym jasnowidz przez prawie pół wieku służył swoim niezwykłym darem.
strona 2 / 2