Jaroslav Minárik Koniec bloków na Słowacji (fragment) Spis treści
Transkrypt
Jaroslav Minárik Koniec bloków na Słowacji (fragment) Spis treści
Jaroslav Minárik Koniec bloków na Słowacji (fragment) Spis treści str. 19 Rozdz. 3 Cytat str. 19 Rozdz. 1. Opowiadanie „Koniec bloków na Słowacji” str. 42 Rozdz. 2. Podsumowanie Rozdział 3. Cytat Panie, znów śnieg na mnie pada I ogieo trzaska w piecyku I wrona ku wronie siada (Iva Bittová) Rozdział 1. Opowiadanie „Koniec bloków na Słowacji” W półśnie jego ostatnią (wyjątkowo złożoną!) myślą było: jaki naród – taki nowotwór, a kiedy przyjdzie na niego kolej – nie będzie go szkoda. Drobny, powszedni milioner Dobrosiej Miłopiast Chamskobogaty (dalej po prostu Kuko) bez większego zapału obudził się w swoim ponurym, współdzielonej izdebce. Na zewnątrz brzmiał już piękny, słoneczny i iskrząco chłodny poranek. Optymistyczny dwierkot żarłocznej ptasiej gawiedzi przerwali o piątej śmieciarze. Ich odgłosy ponownie przytłumiło jednak dwierkanie, tym razem centralnych zamków Favoritek, oraz bezsilny charkot będących na wykooczeniu Trabantów i Škod. Do tego regularne, kontrapunktowe rzężenie maszynowni windy i histeryczne jęki dzieci wleczonych w półśnie o piątej rano za jedną rękę do żłobka. Czubki bucików zostawiały na śniegu podwójny ślad, nie kłamię, widziałem. Gdybym był takim dzieckiem – rozeźlił się Kuko – jak babcię kocham, też pozwoliłbym się zawlec. Co innego mógłbym zrobid? Poczłapał do lodówki, otworzył piwo, następnie oczy i zbliżył się do okna. Ostre, styczniowe słooce koloru bursztynu z zapałem kopiowało na śnieg pobliskie formy kubistyczne. Kiedy wraz z Umiłowaną wprowadzali się tu mieli piękny widok na zamek. Potem bezsilnie przyglądali się, jak pomiędzy nimi a zamkiem pracowicie wyrasta kolejny blok, aż wreszcie zostali definitywnie zamurowani. (Kolega, amerykaoski dziennikarz, zaznaczył, że włączył termin „blok” do swojego dziennikarskiego słownika – nie znalazł odpowiedniego ekwiwalentu w języku angielskim). Kuko zmusił się, aby zaspanym wzrokiem spojrzed na świat jak najmniej obiektywnie, tak by gwałt popełniony na zmysłach pozwolił postrzec rzeczywistośd nieco bardziej znośną. Niczym przewieszony dywan na brzegu kontenera miotał się dziadek. Swoją lagą, niemal jak świeżo upieczony różdżkarz, wyszukiwał co lepsze kawałki, podstawowe artykuły całkowicie zrównoważonego pod względem entropii systemu. Paostwo oferuje mu nieposegregowane odpady, zaś on zwraca je paostwu w punktach skupu surowców wtórnych. Paostwo subsydiuje go za to symboliczną kwotą, która jak bumerang jeszcze tego samego dnia wróci do skarbu paostwa przy konsumpcji napoju wyskokowego, którego koszt produkcji to jakieś trzy korony za litr. Rozglądnął się po mieszkaniu. W porównaniu do trzynastego wieku – luksus. W kącie telewizor, dla podtrzymywania permanentnej depresji. Płyty. Muzykę wciąż lubił, fascynowała go jako coś, czego Stwórca pewnie się nie spodziewał, cieszyło go to; tak samo literatura i naiwne malunki – o dziwo – własna inicjatywa człowieka. Kto by się po nim czegoś takiego spodziewał po jego poprzednich wyczynach? Dalej rośliny pokojowe jako pożywka dla mszyc. Kiedy spryska się je środkiem owadobójczym, złażą się na nie wszystkie stawonogi z okolicy; uzależnienie od narkotyków. Kupa książek. W lodówce ser, masło, zimno. Za szafą laga do łapania pieczarek. I balkon! Kiedy urodził się syn, żona sprawdzała kierunek wiatru śledząc ruch pieluch na konkurencyjnych balkonach. Why not obserwując drzewa i trawę? – zapytałby amerykaoski dziennikarz. Dopił, ubrał się, skleił pęknięty plastikowy sedes w ubikacji, starymi szmatami zapchał otwór wentylacyjny w komórce, czym zmienił ciąg mroźnego powietrza z laminarnego na turbulentny. Tak, na dziś roboty wystarczy – ocenił i wybrał się po gazetę. Śnieg skrzypiał mu pod wietnamskim obuwiem. Gazety! Do niedawna najbardziej wartościową była Pravda: dobra do tramwaju, na weekend i do ubikacji, nie wywołuje reakcji alergicznych. U dziadków karmił Pravdą kozę, która zawsze zżerała nawet pierwszą stronę, to dopiero żołądek. Idealny format na karpie i obieranie warzyw. I obowiązkowo odbierana. What do you mean by obowiązkowo? – zapytałby amerykaoski dziennikarz. Zajrzał do okienka kiosku i niechcący się przestraszył. Zobaczył głowę kostuchy z pergaminową skórą i metalowym uzębieniem. - Co się panu stało na miłośd boską? - Napadło mnie dwóch dresiarzy. Zamykałem budę na Wigilię. O drugiej po południu, żelaznym drągiem, prosto w gębę. Dwanaście zębów diabli wzięli, razem z utargiem. (Według wiarygodnych źródeł w październiku 1994 r. w Petržalce było od 200 do 600 dilerów twardych narkotyków, twierdziła STV 1, kobieta robiła sobie manicure, popijali Frankovkę i pogryzali orzechy nerkowca, miodzio). Otworzył gazetę. XY najbardziej wiarygodnym politykiem Słowacji! Szybko zamknął gazetę. Ponownie ją otworzył. Z zadowoleniem potwierdził swoją teorię, że największym kanaliom towarzyszy najwięcej literówek; zecer jest wrażliwym człowiekiem. Na dwumetrowej górce przed supersamem dzieci zjeżdżały na sankach. A właściwie na workach foliowych i bagnie. Po betonowym murku nerwowo dreptała mokra czajka i wydziobywała z lodu rozgniecione kawałki psich odchodów. Inne podobne do siebie dzieci harcowały na kupie odpadów z budowy. Te najbardziej żywe z dumą podbiegały do rodziców ukazując im kawałki paneli i roxoru. Matki i ojcowie stali z rękami w kieszeniach (jak pięknie śpiewa o tym Hammel) i zziębnięci obserwowali jak rosną im pociechy. Dokąd, dla kogo, w jakim celu już najwyraźniej ktoś im wyjaśnił. Ale i tak było im to odebrane, sądząc po wyrazie twarzy. Work, buy, consume, die. Biedny, prowincjonalny, pracowity prostaczek, niebezpieczny nawet dla procesów politycznych – pasowałoby kilka wierszy wyżej, dopiero teraz na to wpadłem, nie chciało mi się tworzyd nowego akapitu. Po co mi dzieci? – dumał Kuko – na co więc musiałem kiedyś chcied je mied? Pocieszał się tanią metaforą: człowiek zawsze jest dla własnych dzieci przykładem, w skrajnych przypadkach odstraszającym. W supersamie nie było prawie żywej duszy, jeżeli nie liczymy kilku dojrzałych dozorczyo, leniwych i brzydkich niczym kameleon na emeryturze, który nie potrafi już nawet zmieniad kolorów. Kołysały się straszliwie hipnotyzując wzrokiem parenice1, wszystko to za cztery tysiaki miesięcznie. Żywo było jedynie przy stoisku z mięsem. Dziarski monter ze zwisającymi parówkami w garści wrzeszczał na sprzedawcę, częściowo po to, aby pozbyd się nadmiaru adrenaliny, częściowo zaś dlatego, że wewnątrz było przyjemnie ciepło. - Ni mówta mi, że ta mięso musi tyle kosztowad. To je zdzierstwo! - Panie, taniej się nie da. Pan groźnie potrząsnął wyrobami mącznymi. - Ni kłamta. Kilo żywego wieprzka je po czterdziści uosiem koron! - Ale tam są kości, skóra i flaczki! I do tego podatki i zysk w tym są! - Aha! No to dajta jeszcze dwie. - Dwie pary parówek, albo dwie parówki, albo dwie parówki par, albo dwie pary, albo dwie pary par, albo dwie parówki par, człowieku, nie blokuj kolejki! 1 Rodzaj parzonego owczego sera. - Słuchajta, jak ci bydzie padad na trumna ja ci parasola nie potrzymam. Przy kasie zielona, pomarszczona babcia tak kurczowo trzymała się swojej dwudziestokoronówki, że nie odciął by jej nawet palnikiem acetylenowo-tlenowym. - Babciu, to jest słodka śmietana. Nie mamy kwaśnej. - Tak, kwaśna. - Kwaśnej nie mamy. - Dobrze. - To jest słodka a pani chce kwaśną. - Tak, kwaśną. - Nie mamy kwaśnej. - Tak, kwaśną. - Kwaśnej nie mamy. - W taki razie niech pani da kwaśną – kooczy zrezygnowana babcia. Kuko oddał woreczki po mleku na kaucję, potem odważył się i zapytał jednego ze sfinksów: - Dzieo dobry. Ma pani Okenu for Windows? Osoba uniosła powieki na kilka mikrometrów. Było widad jak wysiłek ścina ją z nóg. Kuko bał się, czy nie zamierza zemdled i roztrzaskad sobie głowy o trzydniowy chleb. Wzdrygnął się na myśl o pierwszej pomocy i późniejszych tarapatach, wliczając w to niepłacenie alimentów. Szybko zmienił taktykę: - Ma pani piękne oczy. - Nie mam. Kuko już dawno przestał się dziwid. Powłóczając nogami oddalił się oblodzoną, pustą przestrzenią, w dowolnym kierunku. Nie myślał o niczym, tylko o wietrze. Nie czekał na nic i już nawet na to nie zamierzał czekad. W knajpie zauważył, że położyli zielone dywany oraz że podnieśli przedział cenowy. W przedsionku okolicę nerwowo obserwowali dwaj ciemnoskórzy młodzieocy z dwoma rowerami górskimi. - Po ile? – zapytał Kuko bez ogródek. - Po sto pięddziesiąt, panie. Nie bójcie się, są aż ze Stupavy. Wpakował rower do walizy i usiadł przy przyjemnie lepkim stoliku z szesnastoma warstwami piwnej politury. Z radia charczał Chris de Burgh, pasował tu niczym spojler do trabanta. Przez okno rozciągał się zamazany widok na całkowicie ślepy Chorvátsky Gracht i na wejście do baraku, przed którym spostrzegł leżącego pod zieloną płachtą samobójcę któremu się udało. Kto wie, czy kiedy skakał z dwunastego piętra uważał, aby nie zabid jakiegoś dziecka na dole? Nieodpowiedzialny nawet po śmierci. Barman kartkował Frankfurter Allgemeine, piąta strona, gołe baby. Przypominał silnik diesla: mocarny, głośny, zatłuszczony i śmierdzący. Przy rumie z Kofolą zrobił podsumowanie: trzeba działad. Pomóc, a dokładniej wspomóc tych nieszczęsnych podatników. A ponieważ mamy ich na pęczki, zrobimy to za jednym zamachem. Kto, jeśli nie ja? Kiedy, jeżeli nie w tym tygodniu? Wziął pióro, przez chwilę wahał się, a następnie na tacce na piwo zaczął stawiad wielkie litery: WYSADZID (?) PETRŽALKĘ Po około minucie skreślił pytajnik i poszedł do domu. W domu dopisał szczegóły: 1. Cel: wysadzid Petržalkę w powietrze. 2. Data, miejsce i czas: w zależności od pogody, najpóźniej czym prędzej. 3. Środki techniczne: przemysłowy materiał wybuchowy, wielkie mnóstwo, sterowiec. 4. Kwestie organizacyjne: wysiedlenie bez strat w sile żywej, gulasz, piwo, legislatywa. 5. Inne: brak. Przeczytał wszystkie punkty jeszcze raz i był zadowolony. To takie proste! Że też nie wpadł na to wcześniej jakiś sprytniejszy robol. Gryzł ołówek, był gorzki. Oczywiście trzeba dopracowad różne szczegóły, to nie będzie ot tak, to nie zestrzelenie samolotu. Zacznijmy od głównego problemu: od człowieka. O mężczyzn się nie obawiał, ci rano wygrzebią się zapchanymi autobusami za potok, a kiedy po południu wrócą wszystko będzie już zniwelowane. Martwił się trochę o kobiety, dzieci i starców. Jak wywabid ich na zewnątrz, chodby na godzinkę lub dwie. Oświeciły go dopiero wieczorne wiadomości: ZAPROSZENIE Mamusie, dzieci, starzy i chorzy współobywatele, bezdomni i homoseksualiści z obwodu V! Ruch na rzecz przyzwoitego domu zaprasza Paostwa dnia ... do Parku Kultury na spotkanie pod nazwą ROBID PO SŁOWACKU – MIESZKAD PO HISZPAŃSKU Uczestnictwo jest obowiązkowe. Kto nie przyjdzie zostanie doprowadzony albo wyczytany. Program: 1. Wstęp 2. Jądro mieszkaniowe 3. Zamknięcie wody 4. Oczernianie się i obrażanie 5. Piwo, gulasz i rozdawanie paczek Początek o godz. 11.55, koniec niedługo potem Uwaga: W czasie spotkania w Petržalce nastąpi przerwa w działaniu komunikacji miejskiej. Proszę zabrad ze sobą dowód osobisty, pieniądze, wszystkie kosztowności, ciepłą odzież i akcesoria kempingowe. Osobom niechodzącym zapewniamy transport komunikacją wahadłową spod salonu masażu „Draždiak“. Odpowiedzialny: B. Fraštacký Kuko przerwał pracę i poszedł się najeśd. Trzeba się wzmocnid, jutro czeka mnóstwo roboty. To nie jest ot tak, to nie rozpoczęcie reakcji termojądrowej! Zjadł pyszną kolację: sojowego bażanta na perlicie w sosie łopianowym, młode wino z tofu, lody z flaczków, a przeciw biegunce pół hektara rzeżuchy. Potem poszedł interpelowad do małżonki. Stawiała sobie pasjans, co od niepamiętnych czasów doprowadzało go szału. - Ty – opanował się – Słuchaj, chcę ci coś powiedzied. - Uhm. Słucham. Znów jesteś bez grosza. Inwektywa go ukłuła. Jakby nagle zakazali mrugad aż do odwołania. - Nie. Poważna sprawa. Idę wysadzid w powietrze Petržalkę. - Uhm. Całą? - Całą. - Uhm. Nawet pomnik na Placu Pograniczników? - Tu właśnie jest pies pogrzebany. Ale gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. - Uhm. Nie ma na to paragrafu? - Jest. Naruszenie cudzej własności, maksymalny wymiar kary – 5 lat. - Uhm. Co w takim razie ja będę robiła? - Nic. Dołączysz do transportu. Ruch się tobą zajmie. A ja wyjdę za pięd lat z pudła i zobaczę tu willową dzielnicę w stylu hiszpaoskiej wioski z ogródkami. I do roku 1995 w każdym aucie będzie telefon komórkowy. Potem wyślę wam pieniądze na wizy. - Uhm. Zrób jak uważasz, jesteś technikiem. Zapłacisz jutro tę opłatę? - Nie wiem. Nie mogę wiedzied wszystkiego. - Nic nie wiesz. Jesteś głupi jak billboard. Mózg ci się zlasował. Tylko chlejesz i chrapiesz. - Zamknij dziób bo ci przywalę. Różnica między monogamią a bigamią? Żadna. Zawsze jest o jedną babę za wiele.