Pobierz `Byczy Magazyn`
Transkrypt
Pobierz `Byczy Magazyn`
Jordan czy LeBron, czyli ostatecznie kto jest najlepszym zawodnikiem w historii? ◊ tekst: Piotr Jankowski @PJ_Jankowski Od dawien dawna w Internecie trwa wojna pomiędzy fanami Bulls i LeBrona Jamesa. Spierają się o to, który z nich jest najlepszym w historii koszykówki. Czy takie porównania w ogóle mają sens? Czy w ogóle powinno się ich porównywać? porównań dochodzi, warto skupić na faktach, a nie głupim gdybaniu. się Jednym z powodów, dla którego kibice NBA porównują obu Panów jest to, że gdy James trafił do NBA poprosił swój klub o koszulkę z numerem 23. Powiedział również, że chciałby osiągnąć tyle samo co duch z wietrznego miasta. Pojedynek jeden na jeden Kilka dni temu było bardzo głośno na temat pojedynku Jamesa i Jordana w gierce jeden na jeden. Oczywiście każdy z nich do meczu przystępował, by w okresie swojego prime’u. Obaj są w swoich wypowiedziach bardzo pewni siebie, z resztą sami zobaczcie. - Czy wygrałbym z Jamesem? Bez wątpienia – mówił sześciokrotny mistrz NBA. Na odpowiedź LeBrona długo nie musieliśmy czekać. Również zdaje się być bardzo pewnym swoich umiejętności, jednak nie aż tak bardzo jak legenda z wietrznego miasta: Czy porównywanie ma sens? Jeśli twierdzisz, że porównywanie tych dwóch koszykarzy nie ma sensu, zgodzę się z tobą w 100%. Jeśli już jednak do takowych - Zagrałbym z każdym i mogę powiedzieć ci jedno – potrzebne byłoby kilka wózków inwalidzkich i karetek pogotowia, by znieść nas z parkietu – odpowiadał z uśmiechem lider Cleveland Cavaliers. Gadanie, gadaniem, lecz zastanówmy się teraz, który z nich faktycznie wygrałby ten pojedynek. to musimy stwierdzić jedno – James nie ma dziś konkurencji. Aktualnie jest zdecydowanie najlepszym koszykarzem na całym globie. Kilka lat temu Magic Johnson powiedział w wywiadzie, że gdyby Michael miał rozegrać dziesięć spotkań z LeBronem, wygrałby 10. Co innego twierdzi natomiast były kolega z drużyny, Scottie Pippen. Ten w wywiadzie stwierdził natomiast, że MJ jest najlepszym strzelcem w historii, natomiast LBJ najlepszym koszykarzem. Michael na swój pierwszy tytuł musiał czekać aż siedem lat, dlaczego? Wówczas liga była bardzo wyrównana, po parkietach biegały takie gwiazdy jak Charles Barkley, David Robinson, Hakeem Olajuwon, czy też Karl Malone. To ich właśnie różni, Mike grał w złotych czasach koszykówki, gdy ta stała na znacznie wyższym poziomie niż dziś. Musiał się mierzyć ze znacznie lepszymi zawodnikami niż James. W grze jeden na jeden, Mike zawsze radził sobie wyśmienicie, jak twierdzili jego rywale – w tym elemencie gry był po prostu kompletny. Mijanie rywali, pakowanie nad wysokimi zawodnikami nigdy, ale to nigdy nie było problemem MJ’a. Z LeBronem tak naprawdę więcej ich różni, niż łączy. Jordan był nominalnym rzucającym obrońcą, ewentualnie rozgrywającym. James w swojej karierze występował głównie jako niski i silny skrzydłowy. Nasuwa się pytanie, jak możemy porównywać zawodników, których różnią przede wszystkim warunki fizyczne. Każdy z nich na boisku odpowiada(ł) za co innego, jeden walczył o zbiórki pod swoim, jak i wrogim koszem, dla drugiego natomiast ważniejsze były przejęcia. LeBron do NBA trafił w roku 2003, a na pierwszy tytuł musiał czekać dwa lata dłużej niż MJ, czyli aż dziewięć lat. Nie miał okazji rywalizować z Allenem Iversonem, lecz Kobe’m Bryantem. Ich starcia jednak nie stały na tak wysokim poziomie, jak pojedynki z lat 90. James od kilkunastu lat rywalizuje z Timem Duncunem, Dirkiem Nowitzkim, czy jeszcze niedawno ze Stevem Nashem. Te nazwiska nie brzmią tak jak Larry Bird, czy Karl Malone. Czujesz różnicę? James nie spotkał jeszcze podczas swojej bogatej kariery na zawodnika, z którym mógłby mierzyć się na specjalnych warunkach, te kilka razy w sezonie, a następnie powtarzać to w finale NBA. Wydaje się, że James nie miałby problemu z przepchaniem pod koszem chicagowskiej gwiazdy. Jest to bardzo prawdopodobne, tak jak i to, że Jordan niejeden raz ośmieszyłby LBJ’a crossoverem. Do ich pojedynku nigdy nie doszło i nigdy nie dojdzie, dlatego gdybanie nie ma większego sensu. Skupmy się na faktach. Mecze wygrywa atak, mistrzostwa obrona. Statystyki Lata, w których walczyli na parkiecie LeBron James mierzy 206 centymetrów, do czego dochodzi praktycznie 110 kilogramów mięśni. Jordan był 10 centymetrów niższy, 15 kilogramów lżejszy. Dla MJ’a rywalizacja z zawodnikami pokroju Prześwietlając składy drużyn z którymi musiał się mierzyć najlepszy w historii zawodnik w chicagowskiej organizacji, a LeBron Nad rywalami można górować wzrostem, wagą, zasięgiem ramion, lecz w obronie liczy się spryt, szybkość, jak i zaciekłość. Właśnie tym pod własnym koszem niszczy się rywala, odbiera mu się ochotę do gry. Jamesa była na porządku dziennym. Zawodnicy, z którymi przychodziło mu się mierzyć także dominowali nad nim warunkami fizycznymi, lecz to właśnie Michael wychodził z tych pojedynków zwycięsko. Na dowód efektywności gry obronnej Jordana podam kilka statystyk. Przy niecałych dwóch metrach wzrostu MJ jako jedyny w lidze przed dwa kolejne sezony (86/87, 87/88) wpisał na swoje konto ponad 200 przechwytów i 100 bloków. Warto zwrócić uwagę na tą drugą statystykę. MJ zatrzymywał swoich rywali kolejno 125 i 131 razy. Gwiazdor Chicago Bulls jest też trzecim najlepiej przechwytującym zawodnikiem w historii NBA (2514). Między nim, a LeBronem jest przepaść. Może James nie może pochwalić się takimi dokonaniami w defensywnie, ale drużyna z reguły zawdzięcza mu znacznie więcej, bo prócz punktowania, dużo podaje, dużo więcej od MJ’a. Jesteśmy teraz w momencie, który od wielu lat jest powtarzany przez krytyków. Niestety (dla nich), ale ten mit bardzo chętnie obalę. Michael Jordan przez całą swoją karierę był wielkim strzelcem, choć nim być nie musiał. Przynajmniej nie w takiej skali, w jakiej pokazywał. Równie dobrze, mogło mu przypaść miejsce rozgrywającego, którego zadaniem byłoby stwarzanie pozycji rzutowych dla kolegów. Byki w swojej historii nie miały jednak wielkich strzelców, dlatego MJ musiał rzucać i rzucać, jeśli chciał zdobyć w końcu swoje upragnione mistrzostwo. Nim jednak to tego doszło, MJ musiał pełnić rolę właśnie jedynki, rozgrywającego. Grał na pozycji, na której grali wówczas Gary Payton, John Stockton, a dziś Chris Paul. W marcu i kwietniu 1989 roku pod nieobecność Johna Paxsona to Mike rozgrywał piłkę, kreował grę. Robił to, co robi dziś James, tylko na innej pozycji. Michael pomiędzy 3 marca, a 21 kwietnia rozegrał 25 spotkań. Maraton rozpoczął od 28 punktów, 8 zbiórek i 9 asyst w meczu z Milwaukee. Tydzień później z Pacers zanotował triple-double (21-14-14). W kolejnych meczach również ocierał się o potrójne zdobycze. Wielu starszych kibiców świetnie wspomina starcie Michaela z Portland, w którym „Jego Powietrzność” rozdał rekordowe 17 asyst! To, co działo się później przeszło do legendy, w której nie ma miejsca dla Jamesa, a co najwyżej ostatnimi czasy znajduje się dla Russella Westbrooka. 25 marca meczem z SuperSonics rozpoczął serię siedmiu triple-double z rzędu. Trwała ona do 7 kwietnia, kiedy przegrany mecz z Pistons zakończył z 40 punktami, 7 zbiórkami, oraz 12 asystami. Była to bardzo krótka przerwa, bowiem cztery następne mecze również zakończyły się potrójnymi zdobyczami lidera Bulls. W sumie na przestrzeni 25 meczów w omawianym okresie, Jordan zanotował 12 triple double (25 miał w całej swojej karierze), 22 razy double-double, a jego statystyki dorównały statystykom Oscara Robertsona z połowy lat sześćdziesiątych. MJ notował średnio 30,9 punktu, 9,4 zbiórki, oraz 11 asyst. Dorzucał do tego średnio 2,48 przechwytu, oraz 0,88 bloku. Powiesz mi teraz, że James ma o wiele więcej triple-double, niż MJ, lecz ja odpowiem Ci, że James spędził w tej lidze więcej sezonów, co umożliwiło mu przegonienie MJ’a w ilości zdobytych punktów. Warto również przyjrzeć się statystykom każdego z zawodników. Jeśli już chcemy patrzeć na statystyki obu koszykarzy, warto przypomnieć o tym, że to MJ wraz z Bykami osiągnął najlepszy bilans w historii NBA. W sezonie 97/98 Chicago Bulls wygrali 72 spotkania, przegrywając zaledwie 10. Najlepszy bilans LeBrona Jamesa w sezonie zasadniczym wynosi 66-16. Taki bilans nie daje mu nawet podium wśród najlepszych bilansów NBA. Bilans w finałach NBA W tegorocznych finałach NBA byliśmy świadkami niebywałej gry LBJ’a, urwał praktycznie indywidualnie dwa mecze aktualnym mistrzom, Golden State Warriors. Mam nadzieję, że wszyscy zwrócili teraz uwagę na słowo INDYWIDUALNIE. Nie jest ważne to, ile zdobędziesz punktów, a ile pomożesz drużynie upragnionego celu. w osiągnięciu Wiemy wszyscy, że tegoroczni finaliści NBA byli znacznie osłabieni, lecz warto cofnąć się o rok. Finały Miami Heat – San Antonio Spurs. James ma szansę na 3peat, lecz nie udaje mu się to. Nikt ze składu Heat nie był kontuzjowany, w meczu grała wielka trójka z Florydy. Jeśli już wypominacie Jordanowi, że grał z Pippenem i Rodmanem, to ja wypomnę LBJ’owi z kim grał w finałach 2014. Michael w finałach NBA pojawił się sześciokrotnie i tyle samo razy wyszedł z nich zwycięsko. Pierścienie, które udało mu się zdobyć to głównie zasługa jego niebywałej gry, jak i wsparcia, jakie otrzymywał od Scottiego Pippena. Nie lubię gadania, że MJ nie zdobyłby tytułów bez świetnej drużyny. Bo przecież to jest oczywiste, nikt by tego nie zrobił. Pokazał to w tym roku LeBron James. Skrzydłowy Cavs do finałów doszedł pięciokrotnie, lecz zwycięsko wrócił tylko dwa razy. Przypominam, że koszykówka jest sportem drużynowym, w którym jeden zawodnik może co najwyżej zmienić losy meczu, a nie wygrać mistrzostwo. Osiągnięcia Jak wszyscy wiemy, Michael Jordan jest sześciokrotnym mistrzem NBA. Do tego dołożył pięć tytułów MVP sezonu, oraz sześć tytułów MVP Finałów. Czternastokrotnie wybierany był do udziału w All Star Game. Trzykrotnie został wybrany najlepszym zawodnikiem tego spotkania. W roku 1988 zdobył nagrodę dla obrońcy roku. Warto dodać, że aż dziesięć razy okazywał się liderem strzelców NBA. LeBron James zdobył dwa pierścienie (2012, 2013). Pięciokrotnie grał w finale NBA. Czterokrotnie został wybrany MVP sezonu, dokładając dwa takie same trofea za Play Offy. Do NBA All Star Game został nominowany jedenastokrotnie. Liderem strzelców NBA okazał się tylko raz, w roku 2008. Mam nadzieję, że również widzicie różnice. Czyli kto jest w historii? najlepszym zawodnikiem Nie podoba mi się, że często o wielkich zawodnikach zapomina się przez to, że nie zdobyli tytułu. Prostym przykładem na to jest nowojorski wieżowiec, Patrick Ewing. Nie podoba mi się, że wielkość gracza zależy od ilości pierścieni, które może założyć na swoje palce. Patrząc na to, najlepszym koszykarzem w historii musiałby być Bill Russell… Jak dla mnie najlepszym koszykarzem jest ten, który najwięcej daje mistrzowskiej drużynie. Nie chodzi mi o punkty, chodzi mi o to ile wnosi. Najlepszy koszykarz w historii nie będzie dyktował trenerowi co ten ma robić (patrz finały 2015). Właśnie dlatego za najlepszego w historii tego sportu uważam Michaela Jordana. To dzięki niemu zarówno w Polsce, jak i na całym świecie zapanował wielki boom na koszykówkę, to dzięki niemu i ja pokochałem ten sport. Rodman – najbardziej niedoceniany z wielkich ◊ tekst: Jakub Kacprzak ◊ foto: Wikimedia, deviantart Dennis Rodman. Pseudonim „Robak”. Wariat pośród świrów. Jeśli DC Comics chciałoby odzwierciedlić swoich bohaterów na podstawie graczy NBA, to Dennis byłby niczym Joker. Na pozór szalony, ale z twardymi zasadami. Mający własny świat, lecz rozumiejący wiele aspektów życia dużo lepiej, niż mogłoby się komukolwiek wydawać. Często gdy mówimy o najlepszych silnych skrzydłowych w historii, na myśl przychodzą nam nazwiska Karla Malone’a, Tima Duncana, Charlesa Barkley’a, absolutnie nie podlega to dyskusji. Jednak często mówiąc o najlepszych podkoszowych, zapomina się o Rodmanie. Może to ze względu na jego charakter i liczne kontrowersje związane ze stylem jego życia? W końcu jak nikt inny udowadniał, że szaleństwo ma wiele kolorów. I dziś głównie to siedzi w głowach fanów NBA. Obraz Dennisa Rozrabiaki. Gościa o kolorowej fryzurze, ciele pokrytym tatuażami, kolczykach w dziwnych miejscach. Chłopaka, który wiedział jak imprezować i nigdy się z tym nie krył. Ale w tym wszystkim zapomina się, że był to przede wszystkim genialny koszykarz, który grze poświęcał się w 100%. Jest wiele rzeczy, które pokazują jak bardzo był niezwykły. Do NBA trafił bardzo późno, bo dopiero w wieku 25 lat. Czemu tak późno? Bo przystępując do szkoły średniej, mierzył zaledwie 168 cm. Nie nadawał się do profesjonalnego uprawiania sportu. Osoby pamiętające go z tamtych czasów mówiły, że Dennis nie był w stanie wykonać prostego rzutu kelnerskiego. Pomimo bycia na liście szkolnej drużyny koszykarskiej, najczęściej grzał ławę, albo lądował na trybunach. Po skończeniu szkoły nie poszedł na studia. Został woźnym na lotnisku. Dopiero mając 20 lat nagle zaczął rosnąć. Z niskiego chłopaka wystrzelił niesamowicie i według różnych źródeł osiągnął pomiędzy 196 a 200 cm wzrostu. Stwierdził, że raz jeszcze spróbuje swoich sił w koszykówce i wybrał uczelnię Cooke County College. Tam jednak się nie sprawdził i został wytransferowany do Southeastern Oklahoma State. Dopiero tam zaczął pokazywać swój talent. Ze średnimi 25,7 pkt oraz 15,7 zb. był największą gwiazdą zespołu. Imponował także pod względem skuteczności rzutów z gry – 63,7%. Już wtedy wykazywał ogromną wolę walki i niezwykły zmysł do zbierania piłek i gry defensywnej. Mimo tych statystyk i przystąpienia do draftu w 1986 roku, nie chciano mu zaufać. Nikt nie zechciał go w pierwszej rundzie, słabo obsadzonego rocznika (tylko trzech zawodników trafiło do Hall Of Fame: Arvydas Sabonis, śp. Drażen Petrović i właśnie Rodman, a zaledwie pięciu graczy zagrało w Meczu Gwiazd). Pomocną dłoń wyciągnęli do niego Detroit Pistons, którzy zdecydowali się na to, by w drugiej rundzie wziąć Dennisa pod swoje skrzydła. Został wybrany z 27 numerem. Trafił więc do NBA w wieku, w którym wielu koszykarzy zazwyczaj miało za sobą już kilka rozegranych sezonów. I od razu do drużyny, która miała w składzie silne charaktery. Joe Dumars, Bill Laimbeer, Isiah Thomas. Trenerem był Chuck Daly. „Tłoki” miały walczyć o mistrzostwo, więc presja była naprawdę spora. Pierwszy rok gry był dla Rodmana przetarciem. Wchodził z ławki rezerwowych. W 77 spotkaniach, zaledwie raz dostał szansę na grę w podstawowym składzie. Swój debiut w pierwszej piątce zakończył z 10 punktami, 7 zbiórkami i 3 blokami przeciwko New York Knicks. Całe rozgrywki natomiast zakończył ze średnią 6,5 pkt i 4,3 zb. Jednak już wtedy dawał się poznać jako świetny zbierający i defensor. Daly wiedział jak odpowiednio go wykorzystać w planach „Bad Boys”, a Dennis odwdzięczał mu się maksymalnym zaangażowaniem. I choć wtedy jeszcze Rodman nie miał kolorowych fryzur i tatuaży na całym ciele, to świetnie pasował do koncepcji drużyny grającej twardą, wręcz brutalną koszykówkę. Przez 7 sezonów spędzonych w Detroit jego zdobycze prezentowały się na poziomie niemal 9 punktów, 11,5 zbiórki, 1.3 asysty i po 0,7 bloku oraz przechwytu. Rzucał z bardzo dobrą skutecznością 53,7%. Zagrał w trzech finałach pod rząd, zdobywając dublet. Zasłynął z umiejętności dokładnego krycia największych gwiazd rywali (Michael Jordan miał z nim bardzo ciężki żywot) i absolutnego poświęcenia. Biegał po całym parkiecie, rzucał się po piłki, walczył o każdą zbiórkę jakby miała być jego ostatnią. Wielu specjalistów podkreślało jego oddanie drużynie i to, że indywidualne statystyki potrafi poświęcić dla dobra ogółu. Odkąd Dennis dołączył do Detroit, klub osiągnął 366 zwycięstw w przeciągu 7 sezonów, co daje świetny procent wygranych – 63,7%! Jednak dobra passa musiała się kiedyś skończyć. Z posady trenera zrezygnował Chuck Daly, którego Dennis traktował jak ojca. Z Ronem Rothsteinem, który go zastąpił, nie potrafił znaleźć wspólnego języka. Do tego nie wiodło mu się w domu. Jego żona postanowiła odejść i zabrać ze sobą ich córkę. Miało to ogromny wpływ na psychikę „Robaka”. Lutym 1993 roku, odnaleziono go na parkingu przed halą Pistons. Spał w aucie z naładowaną bronią. Jak sam potem przyznał, myślał o tym, by popełnić samobójstwo. Jednocześnie zaznaczył, że to w tym momencie zmieniło się jego życie i uwolnił drzemiącego w nim „prawdziwego Dennisa”. Pistons po raz pierwszy od jego przybycia zakończyli sezon z bilansem poniżej 50% zwycięstw, a sam Rodman w Moto Town był już skończony. Zgłosił się po niego Gregg Popovich, który wówczas był GM-em San Antonio Spurs. „Ostrogi” w zamian za Rodmana i picki w drafcie oddały do Detroit Seana Elliota i Davida Wooda. Razem z Dennisem do Teksasu powędrował Isaiah Morris. „Robak” wrócił więc do swojego rodzinnego stanu, w którym wychował się od 3 roku życia. Był już jednak zupełnie innym człowiekiem. To właśnie w barwach Spurs po raz pierwszy zaczął farbować włosy, a na jego ciele pokazało się więcej tatuaży. Zaczęło też o nim być głośno poza parkietem. Całonocne imprezy, romans z Madonną (która upodobała sobie w tamtych czasach koszykarzy, bo Charles Barkley także się z nią spotykał). Zaczął sprawiać problemy. Pomimo, że dalej genialnie zbierał i wspierał Davida Robinsona, Popovich i cały zarząd SAS mieli go dość. I właśnie wtedy rozpoczął się ostatni etap drogi Dennisa. W wymianie za Willa Perdue’a, trafił do Chicago Bulls, którzy szykowali się do kolejnego podboju ligi. Pierwszy pełen sezon po powrocie miał rozegrać Michael Jordan i wszyscy szykowali się na wielkie chwile w Wietrznym Mieście. Wielu jednak obawiało się, czy Phil Jackson poradzi sobie z niepokornym talentem Rodmana. Obawy te szybko miały okazać się bezpodstawne. Choć Dennis wciąż balował i brylował w plotkarskich gazetach jako gwiazda numer jeden, na parkiecie dawał z siebie wszystko. Całkowicie poświęcił grę w ofensywie na rzecz zbierania piłek i gry defensywnej. Nie miał problemu z tym, że to Jordan i Scottie Pippen są głównymi ogniwami w zdobywaniu punktów. Pierwszy sezon Bulls zakończyli z historycznym bilansem 72-10. Żaden inny zespół do tej pory nie potrafi choćby wyrównać tego rekordu. I choć zarówno na parkiecie jak i poza nim, Rodman sprawiał problemy wychowawcze, to Master Zen wykazywał do niego niezwykłą cierpliwość. Wiedział ile dobrego Dennis daje jego drużynie i jak bardzo kocha koszykówkę. Kłótnie z sędziami, bójki z rywalami, imprezy, to nie miało znaczenia, bo Rodman w każdym meczu dawał z siebie 100%. Kojarzycie zdjęcie, na którym Dennis wyciągnięty jak struna leci w stronę piłki próbując ją uratować? Jest to idealny obraz tego, jakim był graczem. Nie interesowało go to, czy zdobędzie punkty. Ze zbierania piłek uczynił sztukę, a swoje poświęcenie mógł powetować sobie trzema kolejnymi mistrzostwami, które pod rząd wywalczył razem z „Bykami”. I choć relacje z nim były ciężkie, to każdy wiedział, że nawet jeśli będzie balować całą noc, to zjawi się na treningu i będzie dawać z siebie maksimum w każdym spotkaniu. Niestety wraz z końcem ery Chicago, powoli kończyła się także przygoda Dennisa z koszykówką. Próbował swoich sił jeszcze w Lakers i Mavericks, jednak jego charakter i pozaboiskowe życie sprawiły, że w dwóch ostatnich sezonach w NBA, rozegrał zaledwie 35 spotkań. W Mieście Aniołów nie chciano go, choć bardzo nalegał na jego kolejne zatrudnienie Phil Jackson, który objął LAL sezon po tym, jak w Kalifornii wylądował (i szybko wyleciał) Dennis. Łącznie na parkietach NBA Rodman wystąpił w 911 spotkaniach. I choć wielu uważa, że nie umiał grać w ofensywie, to zakończył swą karierę ze skutecznością na poziomie 52,1%. Jest obecnie 23. na liście zawodników z największą liczbą zbiórek w karierze. 7 razy z rzędu był najlepszym zbierającym ligi. Jest jedynym graczem, który grał w latach 90. wśród 10 graczy z najlepszą średnią zbiórek w karierze. A trzeba pamiętać, że grał gdy w NBA rządzili prawdziwi centrzy. Być najlepszym zbierającym mając za rywali Patricka Ewinga, Dikembe Mutombo, Davida Robinsona, Shaquille’a O’Neala, Davida Robinsona, Alonzo Mourninga i innych świetnych środkowych, było nie lada wyczynem. Cały czas mam wrażenie, że często się właśnie o tym zapomina. Że Rodman pomimo niezbyt okazałego jak na silnego skrzydłowego wzrostu, był prawdziwym dominatorem pod obiema tablicami. Z pośród 14 rozegranych sezonów, aż 10 kończył z dwucyfrową średnią zbiórek. Jeśli weźmiemy pod uwagę 100 zawodników, którzy osiągali największą średnią w sezonie, tylko Rodman i Barkley grali w latach 90. Z obecnych natomiast, mamy jedynie Kevina Love’a. Dennis był prawdziwym artystą koszykówki. I to w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie mając takiej siły i warunków fizycznych, umiał doskonale się ustawić i przewidzieć, w którą stronę poleci piłka. Nie bał się twardej walki ze znacznie większymi przeciwnikami. Większość zapamięta go jako postać kontrowersyjną. Jednak dla mnie zawsze będzie jednym z największych geniuszy NBA. I choć to odważna teza, to być może jest też najlepszym defensorem w historii. I nie świadczą o tym liczby zbieranych piłek, czy średnie przechwytów i bloków. Aby zrozumieć fenomen Dennisa, trzeba obejrzeć jego spotkania. To z jaką zaciekłością krył rywala. Jak doskonale poruszał się w obronie. Miał niezwykły zmysł. Wiedział kiedy podwoić, jak się ustawić, w którą stronę zepchnąć przeciwnika, by ten był w słabszym położeniu. Większość niedzielnych fanów zawsze będzie bardziej doceniać dostarczycieli piłki. Inni, będą woleli skupić się na pozaboiskowym obrazie Rodmana. Dla mnie jednak, to jeden z tych koszykarzy, dla których gra była zawsze najważniejsza. Zapraszamy do śledzenia https://www.facebook.com/nbawgkuboslawa Bulls Kitchen: #1 ◊ tekst: Marcin Więckowski @87Wieckowski ◊ foto: pinterest, turner Pierwszy magazyn o klubie NBA w Polsce, zdecydowanie pierwszy, jeśli mówimy o konkretnej drużynie, w końcu najważniejsze; pierwszy numer Byczego Magazynu i pierwsza część Bulls Kitchen po delikatnym liftingu. Będzie ciekawie, będzie masa cyfr, będzie ogrom ciekawostek, oby była taka sama ilość merytoryki. Z racji, że jest to pierwszy numer, całą uwagę skupimy wokół magicznej liczby 1. Drodzy czytelnicy poruszamy wszystko co było w historii organizacji „pierwsze” i „numer jeden” PIERWSZY SEZON CHICAGO BULLS Rok 1966, w Chicago powstała organizacja pod nazwą Bulls, był to trzeci zespół NBA z siedzibą z Chicago. Jeszcze wcześniej w „Windy City” grały drużyny Chicago Stags oraz Chicago Packers/Zephyrs. Pierwszy sezon podopieczni legendarnego trenera Johnny’ego „Red” Kerra grali w konferencji zachodniej uzyskując bilans 33-48 i awansując do fazy play-off. Więcej o tym sezonie przeczytacie w Byczym Kalendarium. PIERWSZE ZWYCIĘSTWO Spotkanie numer jeden w historii organizacji Bulls rozegrane zostało 15 października 1966 na parkiecie legendarnej „International Amphiteatre”. Hala która gościła m.in. The Beatles, The Rolling Stones, Pink Floyd i Michaela Jacksona była szczęśliwa dla Byków już pierwszego wieczora, a Bulls wygrali z zespołem St. Louis Hawks 109 do 97. Najlepszym strzelcem i niekwestionowaną gwiazdą tego spotkania, ale i sezonu był Guy Rodgers (36 punktów, 10/11 z linii osobistych), ale wystąpił w tym meczu również zawodnik, który wiele lat później został legendą Chicago Bulls jako zawodnik, a Utah Jazz jako trener – Jerry Sloan. PIERWSZA PORAŻKA Byki sezon 1966-67 rozpoczęły od trzech kolejnych zwycięstw, pierwsza porażka w historii organizacji przyszła 20 października wraz z wyjazdem do San Fransisco i spotkaniem z miejscowymi Warriors. Bulls przegrali to spotkanie 111 do 121, a bohaterami zwycięskiej drużyny były legendy NBA, Rick Barry oraz Nate Thurmond. PIERWSZY SKŁAD PIERWSZY GM Oto jak prezentował się pierwszy roster Chicago Bulls z sezonu 1966-67: Dick Klein – Z uporem maniaka popularyzował koszykówkę w Chicago od początku lat 60. Przez Chicago Packers, poprzez Chicago Zephyrs, postawił na swoim i mimo dużych obaw oraz sceptycyzmu inwestorów stworzył w wietrznym mieście projekt pod nazwą Chicago Bulls. Pierwsza koncepcja nazwy organizacji miała brzmieć Matadors, druga Toreadors, docelowa Bulls była dziełem przypadku i kreatywności syna Dicka Kleina. Logo, które nieprzerwanie jest symbolem Byków zaprojektował natomiast sąsiad Kleina; podobno jedynym kryterium i warunkiem było użycie 2 kolorów – czerwieni i czerni. Po zatrudnieniu na stanowisko coacha Johnnego Kerra, stworzył on trzon zespołu poprzez tzw. NBA Expansion Draft wybierając do zespołu w 1966 roku kolejno 7 zawodników, a byli to Guy Rodgers, Jerry Sloan, Len Chappell, Jim Washington, Erwin Mueller, Don Kojis, Bob Boozer. Rozgrywający: Guy Rodgers, Dave Schellhase Rzucający Obrońcy: Jerry Sloan, Gerry Ward Niscy Skrzydłowi: Barry Clemens, Keith Erickson, Don Kojis, McCoy McLemore Wysocy Skrzydłowi: Bob Boozer, Len Chappell, Jim Washington Środkowi: Nate Bowman, Erwin Mueller, George Wilson PIERWSZY TRENER Johnny „Red” Kerr – trener legendarny nie ze względu na swój sportowy wynik w Chicago, ale zapisanie się w annałach organizacji. Pierwszy trener Bulls, w debiutanckim sezonie zgarnął tytuł trenera roku, doprowadził Byki do fazy rozgrywek posezonowych. Stanowisko pierwszego trenera w „Windy City” zajmował 2 sezony legitymując się w tym czasie bilansem 62 zwycięstw przy 101 porażkach. Po zakończeniu swojej działalności na ławce trenerskiej przez kilkanaście lat pracował jako spiker podczas spotkań Bulls. Zmarł w Chicaco w 2009 roku. NBA Expansion Draft to wyjątkowa sytuacja praktykowana bardzo często na przełomie lat 60-70., ale również w roku 1989, 1995, 2004. Zasada wyboru dla nowo powstających drużyn była taka, że poza możliwością wyboru zawodników kończących college, drużyna otrzymywała dodatkowe wybory zawodników z istniejących zespołów. Aby uniknąć sytuacji, w której nowo powstały klub wybiera najlepszego zawodnika innej drużyny, pozostałe ekipy tworzyły listę tzw. zawodników chronionych, których wybór był niemożliwy. Jordan w XXI wieku ◊ tekst: Kuba Drozdowski ◊ foto: Wikimedia Od zakończenia kariery Michaela Jordana upłynęło już ponad 12 lat, jak to możliwe, że nadal nazwisko Jordan jest najczęściej wymawianym w sportowym świecie ? Dlaczego emeryt koszykówki zarabia prawie 100 mln rocznie, mając 50 lat na karku ? wymyślił nazwę "Air Jordan", która na zawsze miała odmienić życie Michaela, ale też firmę Nike. Zaczynając od początku, jest rok 1984, młodziutki Jordan będący wówczas na trzecim roku studiów w północnej Karolinie rozgrywa wspaniały sezon w lidze NCAA, w tym czasie trwają rozmowy, które zmienią modę sportową na wiele lat. Mianowicie Sonny Vaccaro, współpracownik firmy Nike, przekonał sztab by przeznaczyć na młodziutkiego Jordana (wybranego z 3 pickiem przez Chicago Bulls) 2,5 miliona dolarów na 5 lat, a chwilę później David Falk prime Jordanowi i firmie Nike. Spiralę nakręcała dodatkowa kara, którą Jordan (a właściwie firma obuwnicza) musiał płacić za każdy występ w popularnych jedynkach, bowiem NBA oczekiwało od graczy białych albo czarnych kolorystyk. Cały ten "prime" przyniósł w pierwszym roku aż 130 mln zysków ze sprzedanego sprzętu Jordana. Dziś majątek Byczej Legendy szacuje się na ponad miliardów dolarów. Każdy zna początki Air Jordanów 1. Zwykłe Nike’i, ale w odmienionej "Byczej" kolorystce z logiem Air Jordan, przyniosły niesamowity Obecnie idąc ulicą oglądając się w prawo czy w lewo, nawet w Polsce możemy ujrzeć znany wszystkim znak lecącego Jordana. Znajdziemy go wszędzie na butach, bluzach, koszulkach czy nawet obudowach do telefonu. Co sprawia, że na obuwie Jordana ludzie są w stanie wydać ponad połowę wypłaty? Stoją w kolejkach dniami? Co takiego jest w tych butach, że ludzie wręcz zabijają się o nie? czy też sneakerheadów, kupując buty, kupuje sobie młodość, bo lata temu nie było nas stać na takie obuwie, albo nie było ono dostępne w Polsce. Do tego limitowane ilości niektórych edycji, to także powód stania w kolejkach chcesz być wyjątkowy, bo masz coś, co ma ograniczona liczba osób. Niedawno Jordan Brand zapowiedziało wypuszczenie City Pack, w którym znajdą się Air Jordan 10, które będą sprzedawane tylko w czterech miastach w USA. Oczywiście jest także hype, który jest napędzany wszystkimi wymienianymi wyżej czynnikami, ale niektórzy idący z prądem nie zwracają uwagi na story, osiągnięcia, a nawet to kto nosił tego buta, tylko to, że jest on teraz na topie. A to wszystko to naprawdę dopiero początek wyścigu i wejścia w grę – mówi nam Szczepan Radzki, znany jako kolekcjonerbutow.pl. Marka Jordan stała się czymś więcej, niż zwykłą odzieżą czy obuwiem, stała się obiektem kultu, podobnie jak sprzęt Apple czy muzyka chociażby Beatlesów. Nie da się wymienić jednego elementu, który wyjaśni dlaczego za butami Michaela Jordana stoją kolejki, wydaje się na nie ogromne pieniądze i czasami nawet nie wkłada na nogi, tylko momentalnie do przeszkolonej gabloty, żeby tylko nie złapały kurzu. Potrzeba sporej długości artykułu, aby choćby przybliżyć fenomen samego Jordana, a w efekcie jego butów. Kupujący mają różne pobudki, jedni wybierają ze względu na walory wzrokowe, inni dodają do tego historię buta, będący w jego tle design i inspirację, inni także historię przebywania danych modeli na parkiecie, wersje kolorystyczne także mają znaczenie, bo te OG, w których grał Jordan są zawsze bardzo gorąco przyjmowane. Są także inne elementy mające znaczenie, jak np. to, że wielu z kolekcjonerów 1966/1967 – Początek pięknej historii ◊ tekst: Ignacy Sławiński ◊ foto: interactive.wttw.com, chibullszone, Wikimedia 1966 to chyba najważniejszy rok w historii Chicago Bulls. W styczniowy, zimowy dzień Dick Klein postanowił założyć trzecią w historii Wietrznego Miasta koszykarską drużynę. Wszelkie formalności zostały dopięte na ostatni guzik i ekipa Bulls mogła wystartować w rozgrywkach już w sezonie 1966/1967. W tamtych rozgrywkach liga NBA liczyła dziesięć zespołów, z czego po cztery z każdej konferencji awansowały do play-off. Na pierwsze zwycięstwo kibice i zawodnicy beniaminka NBA nie czekali zbyt długo. Już na inaugurację podopieczni trenera Reda Kerrego wygrali na wyjeździe z St. Louis Hawks. Do zwycięstwa ekipę z Chicago poprowadził Guy Rodgers. Doświadczony gracz playmaker, który przed przenosinami do Bulls przez osiem sezonów reprezentował barwy San Francisco Warriors. Urodzony w Filadelfi gracz tylko w sezonie 1961-1962 zszedł poniżej średniej dziesięciu punktów na mecz. Natomiast ostatni sezon spędzony w Warriors był szczególnie udany, ponieważ jego średnie punktowe wynosiły już ponad osiemnaście punktów oraz prawie jedenaście asyst. Na spotkanie z byłymi kolegami z drużyny Guy Rodgers nie musiał długo czekać. Już w drugim meczu sezonu, Byki zmierzyły się w Chicago z San Francisco Warriors. Pierwszy mecz Bulls w ich rodzimym mieście odbył się 18 października 1966 roku. Obiektem, na który wówczas swoje mecze rozgrywali zawodnicy z Chicago było International Amphitheatre. Ten Międzynarodowy Amfiteatr mógł pomieścić dziewięć tysięcy widzów. Budynek istniał do 1999 roku, natomiast Bulls w International Amphitheatre swoje spotkania rozgrywał tylko przez jeden sezon. Od sezonu 1967-1968 amfiteatr zamieniono na Chicago Stadium. Pierwszy mecz Byków przed własną publicznością przyniósł nie lada emocji. Po trzech kwartach gospodarze przegrywali 85:93, jednak świetnie rozegrana ostatnia kwarta pozwoliła im wygrać to spotkanie różnicą trzech punktów. Obok wcześniej wspomnianego Rodgersa (22 punkty w meczu przeciwko Warriors) skutecznością popisał się również Jerry Sloan, który uzyskał 26 punktów. W kolejnym, trzecim meczu ekipa z Chicago znów okazała się zbyt mocna dla swoich rywali. Wówczas słabsi okazali się gracze Los Angeles Lakers. Czwarty mecz sezonu był możliwością rewanżu Warriors za wcześniejszą porażkę. Gracze z San Francisco wykorzystali tę okazję i zwyciężając 121:111 odnieśli pierwszy triumf w sezonie, a niezwykłą skutecznością błysnął Rick Barry, który rzucił Bykom 43 punkty. Barry w sezonie 1966-1967 został królem strzelców ligi zdobywając średnio ponad 35 punktów w każdym meczu. Po dobrym początku sezonu i obiecującej grze debiutanta ligi przyszedł na przełomie listopada i grudnia kryzys Bulls mimo dobrej gry duetu Rodgers-Sloan nie potrafili znaleźć sposobu na wygrywanie spotkań. W czasie osiemnastu spotkań ekipa z Wietrznego Miasta wygrała tylko dwukrotnie, co sprawiło, że ich dodatni bilans w mgnieniu oka zamienił się na stosunek 9-22. Później na szczęście przyszły chwile radości, jednak ten listopadowo-grudniowy kryzys uniemożliwił podopiecznym Reda Kerrego wyjście na dodatni bilans. Na szczęście, końcowy rezultat 33-48 pozwolił Bulls jako jedynym debiutantom w historii awansować do play-off z czwartego miejsca na Wschodzie. Rywalem ekipy Bulls była dobrze znana, szczególnie Guy’owi Rodgersowi drużyna San Francisco Warriors. Wojownicy nie dali jednak zbytnich szans klubowi z Chicago rozprawiając się z nimi 3-0. Sam Rodgers też nie mógł zaliczyć tej serii do udanych. Jego średnie punktowe spadły do poziomu jedenastu punktów, co miało spory wpływ na wynik tej rywalizacji. ZAWODNIK G. Rodgers B. Boozer J. Sloan E. Mueller D. Kojis M. McLemore K. Erickson J. Washington B. Clemens L. Chappell G. Wilson G. Ward D. Schellhase N. Bowman POZYCJA Obrońca Skrzydłowy Obrońca Środkowy Skrzydłowy Środkowy Obrońca Skrzydłowy Skrzydłowy Środkowy Środkowy Obrońca Obrońca Środkowy ŚR. PUNKTOWA 18,01 17,95 17,38 12,69 10,15 9,19 7,72 7,69 7,33 4,95 4,63 4,22 3,03 2,44 Skarb Kibica! Zawodnik Derrick Rose Joakim Noah Taj Gibson Pau Gasol Nikola Mirotic Kirk Hinrich Doug McDermott Tony Snell Bobby Portis E’Twaun Moore Cameron Bairstow Aaron Brooks Jimmy Butler Mike Dunleavy 2015/16 $20,093,064 $13,400,000 $8,500,000 $7,448,760 $5,543,725 $2,870,000 $2,380,440 $1,535,880 $1,344,120 $1,015,421 $845,059 $2,000,000 $15,300,000 $4,800,000 Numer #1 #13 #22 #16 #44 #12 #3 #20 # #55 #41 #0 #21 #34 Kraj USA Francja USA Hiszpania Hiszpania USA USA USA USA USA Australia USA USA USA Wiek 27 30 30 35 24 34 23 23 20 26 24 30 26 35 Pozycja PG C PF C/PF SF/PF PG/SG SF SG/SF PF/C PG PF PG SG SF Na czerwono oznaczeni są gracze, którzy najprawdopodobniej tworzyć będą pierwszą piątkę. Zatrzymaliśmy Butlera Główny cel tego offseason został spełniony, Jimmy Butler przedłużył kontrakt, i to aż na 5 lat. MIP zeszłego sezonu najprawdopodobniej będzie liderem drużyny Freda Hoiberga. Jego system gry w akademickiej lidze kładł nacisk właśnie na rzucających obrońców. Media zza oceanu nakręciły aferę o rzekomym konflikcie o rolę lidera w Bulls. Zarówno Rose, jak i Butler szybko rozwiali wątpliwości wszystkich kibiców drużyny z wietrznego miasta. Między nimi wszystko jest „ok”, bowiem mają wspólny cel. Butler w nadchodzącym sezonie może być numerem jeden wśród rzucających obrońców na Wschodzie, a na pewno będzie głównym kandydatem do gry podczas Weekendu Gwiazd. Nowy trener Zarówno zarząd, jak i kibice nie wytrzymali – Tom Thibodeau stracił pracę, a jego miejsce zajął Fred Hoiberg. O byłym trenerze Iowa State wiemy, że jest ekspertem od gry ofensywnej, oraz słabym nauczycielem gry obronnej. Właśnie dlatego Fred zrobił wszystko, by jego pierwszym asystentem został Jim Boylen, dawniej prawa ręka Grega Popovicha. Fred słynie z tego, że nie boi się dawać szans młodym zawodnikom. Swoje umiejętności mają przy nim rozwinąć Snell, McDermott, Portis, czy też Nikola Mirotić. Chicago za jego czasów ma być drużyną grającą tylko jednym typowym podkoszowym, bowiem zawodnik grający na czwórce (w tym przypadku Mirotić) za zadanie będzie miał rozciąganie gry – tzw. small ball. Ten rok będzie również testem dla nowego trenera, bowiem jest świeżo po operacji chorego serca, przez które musiał szybciej zakończyć koszykarską karierę. Czy w końcu odpalą trójkowicze? Ciekawostki: W czasie ostatnich draftów do Chicago wybierani byli zawodnicy, którzy w NCAA słynęli z rzutów z dystansu. Zeszłoroczny wybór, czyli Doug McDermott jest urodzonym strzelcem. Podczas ostatniego off season bardzo głośno było o tym, że młody skrzydłowy przywróci drużynie efektywność, jaką dawał niegdyś Kyle Korver. Nowy coach będzie mógł korzystać z ustawień, w których na parkiecie na raz będzie przebywał zarówno Doug, jak i Mike Dunleavy. W tym roku do Chicago trafił Bobby Portis, zawodnik, który również jest świetnym dystansowym strzelcem. Gdy do tego dodamy Jimmy’ego Butlera, Nikolę Miroticia, czy Tonego Snella możemy mieć prawdziwą mieszankę wybuchową. Warto również dodać, że Hoiberg jako trener Iowa State słynął z tego, że zawodnicy oddawali masę celnych rzutów z dystansu. - Derrick Rose zagrał w play-offach po raz pierwszy od trzech lat! Swój wielki powrót do PO rozpoczął od świetnego meczu z Milwaukee Bucks, zdobywając 23 punkty, oraz rozdając 7 asyst. Momentami przypominał zawodnika z sezonu 2010/11. - Pau Gasol zakończył sezon zasadniczy z aż 52 double-dobule na koncie. W całym sezonie rozegrał 78 spotkań, czyli w 66% rozegranych spotkań na swoim koncie zapisał podwójną zdobycz. W całym sezonie notował 18,5 PPG, Zdrowie To już kolejny sezon chicagowskich byków, w którym wszystko zależy od zdrowia. Mówiąc zdrowie, wszyscy mamy na myśli Derricka Rose’a. Dla oka kibica wszystko wygląda naprawdę świetnie, Rose swoją formę szlifował w Los Angeles między innymi z bestią z Oklahoma City, Russellem Westbrookiem. Rozgrywający Bulls w końcu mógł rozegrać pełne play-offy, w których mieliśmy przebłyski tego dawnego Rose’a, z formy MVP. Kontuzje w zeszłym sezonie nie oszczędzały drużyny z wietrznego miasta. Urazy przydarzyły się między innymi Gasolowi, Butlerowi, czy też właśnie Derrickowi. Przez cały sezon z urazem kolana zmagał się Joakim Noah, a Gibson co chwilę rozwalał swoją kostkę. Kibice Bulls po raz kolejny będą świadkami walki zawodników ze zdrowiem, oby zwycięskiej. 11,8 RPG, oraz 2,4 APG. - Tony Snell w lutym był prawdziwym liderem Bulls. Gdy na parkiecie spędzał co najmniej 30 minut, zdobywał 18.9 punktu na mecz. Trafiał wówczas 61,2 % rzutów za trzy! - Na mecze Chicago Bulls przychodziło najwięcej kibiców. Oglądać zmagania swoich ulubieńców przychodziło średnio 21 343 kibiców. Mecze chicagowskich byków obejrzało na żywo dokładnie 875 091 kibiców. Liderzy z poprzedniego sezonu: Punkty: Jimmy Butler – 22,9 Zbiórki: Pau Gasol – 11,8 Asysty: Derrick Rose – 6,5 Przechwyty: Jimmy Butler – 2,4 Bloki: Pau Gasol – 2,1 FG%: Taj Gibson – 50,2 % 3P%: Pau Gasol 46,2 % FT%: Jimmy Butler - 83,4 % Terminarz Październik Chicago Bulls swój sezon rozpoczną 27 października, od wielkiego boom, czyli spotkania z Cleveland Cavaliers. Spotkanie, które zostanie rozegrane w United Center będzie dla Byków wyjątkowe, bowiem tak szybko będą mieli okazję do rewanżu za przegraną w zeszłorocznych Play Offach. Następnie Byki czekają dwa wyjazdy, konkretnie do Nowego Jorku, na mecz z Brooklyn Nets, oraz lot do Detroit. Najciekawiej zapowiada się mecz z tymi ostatnimi, do których składu powraca zeszłoroczny lider, Brandon Jennings. Listopad Ten miesiąc będzie zdecydowanie najciekawszy dla kibiców drużyny z wietrznego miasta. Bulls pierwszego dnia miesiąca zmierzą się z Orlando Magic, by kilka dni później stoczyć prawdziwy bój z Oklahomą City Thunder, w której składzie mają wystąpić Russell Westbrook oraz Kevin Durant. Siódmego listopada, zaraz po meczu z OKC przyjdzie czas na starcie z zespołem, w którym drzemie wielki talent – Minnesotą Timberwolves. Trzy następne spotkania będą meczami teoretycznie łatwymi, bowiem Bulls zmierzą się z 76ers, Hornets, oraz Pacers. Następne cztery spotkania chicagowska ekipa rozegra na wyjeździe. Zmierzą się m.in. z Phoenix Suns, jak i aktualnymi mistrzami NBA Golden State Warriors. To spotkanie zapowiada się naprawdę ciekawie, bowiem obydwa zespoły praktycznie nie zmieniły swojego składu z ubiegłego sezonu. Kończy się jedna seria, rozpoczyna się kolejna – cztery następne mecze zostaną rozegrane w United Center. Tę serię rozpocznie starcie z San Antonio Spurs. 27 październik Cavaliers – Cleveland 28 październik – Brooklyn Nets 30 październik – Detroit Pistons 1 listopad – Orlando Magic 3 listopad – Charlotte Hornets 5 listopad – Oklahoma City Thunder 7 listopad – Minnesota Timberwolves 9 listopad – Philadelphia 76ers 13 listopad – Charlotte Hornets 16 listopad – Indiana Pacers 18 listopad – Phoenix Suns 20 listopad – Golden State Warriors 24 listopad – Portland Trail Blazers 27 listopad – Indiana Pacers 30 listopad – San Antonio Spurs 2 grudzień – Denver Nuggets 5 grudzień – Charlotte Hornets Grudzień Pierwszy mecz w ostatnim miesiącu tego roku byki rozegrają z drużyną polskiego skauta, Denver Nuggets. Na dziś to spotkanie wygląda naprawdę bardzo ciekawie, bowiem Nuggets przechodzą poważną przebudowę, a ich młody skład jest bardzo perspektywiczny i w każdej chwili może wypalić. Ciekawie zapowiadają się spotkania Chicago Bulls z Los Angeles Clippers, New Orleans Pelicans i Memphis Grizzlies. Clippers w zeszłorocznych pla-offach pokazali jak silną są drużyną eliminując Spurs, natomiast w szeregach drużyny z Nowego Orleanu wystąpi zawodnik z największym kontraktem w historii NBA – Anthony Davis. Miśki z Grizzlies już niejeden raz pokazały, że są drużyną, która jest gotowa postawić się każdemu. 19 grudnia w spotkaniu back to back sześciokrotni mistrzowie NBA spotkają się z wielkimi przegranymi zeszłego roku, New York Knicks. W Boże Narodzenie dojdzie do spotkania, na które czekają wszyscy już przed rozpoczęciem sezonu. Chicago Bulls zmierzą się z Oklahomą City Thunder o godzinie przystępnej dla polskich kibiców. No powiedzcie, jedzenie przy stole smakuje najlepiej, gdy w TV leci NBA. Końcówka 2015 roku również wygląda bardzo przyzwoicie. Bulls najpierw zmierzą się z Mavericks, później z Raptors, a ostatni mecz w 2015 rozegrają z Indianą Pacers. 7 grudzień – Phoenix Suns 9 grudzień – Boston Celtics 10 grudzień – L.A. Clippers 12 grudzień Pelicans – New Orleans 14 grudzień – Philadelphia 76ers 16 grudzień – Memphis Grizzlies 18 grudzień – Detroit Pistons 19 grudzień – New York Knicks 21 grudzień – Brooklyn Nets 25 grudzień – Oklahoma City Thunder 26 grudzień – Dallas Mavericks 28 grudzień – Toronto Raptors 30 grudzień – Indiana Pacers Styczeń 1 styczeń – New York Knicks Ten miesiąc będzie miesiącem, w którym Bulls będą się mierzyć głównie z zespołami z konferencji wschodniej. Najpierw dojdzie do starcia ze słabymi Knicks, a tuż po nim z silną drużyną zeszłego sezonu zasadniczego – Toronto Raptors. Piątego stycznia będziemy świadkami pierwszego spotkania z młodymi, jak i utalentowanymi zawodnikami z Milwaukee Bucks. Następne dwa spotkania, to spotkania z dwoma niespodziankami ubiegłego roku, czyli Boston Celtics i Atlantą Hawks. Pierwszy mecz z drużyną Marcina Gortata zostanie rozegrany dopiero 11 stycznia w United Center. Zdecydowanym faworytem tego meczu będą jednak Bulls, bowiem podczas tego lata drużyna Polaka straciła m.in. Paul’a Pierce’a. Kolejne spotkania z Bucks, 76ers, Mavericks, czy Pistons również będą bardzo ciekawe i wyrównane, lecz to 20 stycznia dojdzie do drugiego meczu pomiędzy Bulls, a Golden State Warriors. Im więcej takich spotkań, tym lepiej. Końcówka miesiąca będzie równie ciężka, bowiem dojdzie do kolejnej batalii rodem z play-offów – 23 stycznia kolejny mecz z drużyną LeBrona Jamesa. Bardzo dobrym spotkaniem może być także rywalizacja z Miami Heat, mającymi bardzo dobry skład, mieszankę młodości z doświadczeniem. Ostatnie mecze w miesiącu to wyjazd do LA, spotkania kolejno z Lakers, oraz Clippers. 3 styczeń – Toronto Raptors Luty 1 luty – Utah Jazz Będzie to miesiąc, którego główną atrakcją ma być weekend gwiazd rozgrywany w Toronto, w Kanadzie. Przed tym wielkim wydarzeniem będzie miało miejsce kilka spotkań drużyny z wietrznego miasta. Najtrudniejszymi rywalami będą zdecydowanie Wolves z Andrew Wigginsem na czele, jak i wielka niewiadoma zeszłego sezonu – Atlanta Hawks. Następnie Bulls będą mieli osiem dni przerwy od rozgrywek, przynajmniej ci, którzy nie zagrają w żadnym evencie tego turnieju. Zaraz po weekendzie dla gwiazd Bulls wybiorą się w podróż do stanu Ohio, na kolejny mecz z Cleveland Cavaliers. Końcówka tego miesiąca, jak i początek marca będzie naprawdę ciekawy nie tylko dla kibiców Bulls, a każdego miłośnika najlepszej ligi świata. Byki ponownie zmierzą się z Wizards. Na koniec miesiąca, spotkania back to back z Hawks i Trail Blazers. 3 luty – Sacramento Kings 5 styczeń – Milwaukee Bucks 7 styczeń – Boston Celtics 9 styczeń – Atlanta Hawks 11 styczeń – Washington Wizards 12 styczeń – Milwaukee Bucks 14 styczeń – Philadelphia 76ers 15 styczeń – Dallas Mavericks 18 styczeń – Detroit Pistons 20 styczeń Warriors – Golden State 22 styczeń – Boston Celtics 23 styczeń – Cleveland Cavaliers 25 styczeń – Miami Heat 28 styczeń – LA Lakers 31 styczeń – LA Clippers 5 luty – Denver Nuggets 6 luty – Minnesota Timberwolves 8 luty – Charlotte Hornets 10 luty – Atlanta Hawks 18 luty – Cleveland Cavaliers 19 luty – Toronto Raptors 21 luty – LA Lakers 24 luty – Washington Wizards 26 luty – Atlanta Hawks 27 luty – Portland Trail Blazers Marzec 1 marzec – Miami Heat Pierwszego dnia miesiąca Bulls zagrają na gorącej Florydzie z Miami Heat, w których szeregach występuje były zawodnik chicagowskiej ekipy, Luol Deng. Następnego dnia w Orlando drużyna z wietrznego miasta rozegra mecz z tamtejszymi Magic. Kolejne spotkania będą pokazywały siłę Bulls przed zbliżającymi się wówczas play-offami. Dojdzie do starć z rakietami z Houston prowadzonymi przez Jamesa Hardena. Później kolejno zagrają z Bucks, San Antonio Spurs, Miami Heat, jak i Washington Wizards. Ten maraton będzie bardzo męczący, dlatego możemy się wówczas spodziewać ciekawej rotacji w wykonaniu nowego trenera, Freda Hoiberga. Późniejsze spotkania nie będą już aż tak ważne, ale prócz tego rywale nie będą tak „klasowi”. Miesiąc zakończymy 31 marca (w moje urodziny!) kolejnym meczem z Jamesem Hardenem i jego rakietami. 2 marzec – Orlando Magic Kwiecień 23 marzec – New York Knicks 7 – liczba wiążąca z tym miesiącem, bowiem właśnie tyle spotkań sezonu zasadniczego rozegra chicagowska ekipa. Końcówka sezonu prezentuje się jako bardzo napięty grafik. Rywale, z jakimi przyjdzie się mierzyć drużynie Bulls są idealnymi przeciwnikami do podszlifowania formy przed play-offami. Miesiąc zaczniemy meczem z Pistons, a w spotkaniu back to back zmierzymy się z silnymi Bucks. Najciekawiej zapowiadają się mecze dziewiątego i jedenastego kwietnia, kiedy to najpierw zmierzymy się z drużyną LeBrona Jamesa, a następnie New Orleans Pelicans. Ostatni mecz sezonu zostanie rozegrany trzynastego dnia tego miesiąca w United Center, z Philadelphią 76ers. 5 marzec – Houston Rockets 7 marzec – Milwaukee Bucks 10 marzec – San Antonio Spurs 11 marzec – Miami Heat 14 marzec – Toronto Raptors 16 marzec – Washington Wizards 17 marzec – Brooklyn Nets 19 marzec – Utah Jazz 21 marzec – Sacramento Kings 24 marzec – New York Knicks 26 marzec – Orlando Magic 28 marzec – Atlanta Hawks 29 marzec – Indiana Pacers 31 marzec – Houston Rockets 2 kwiecień – Detroit Pistons 3 kwiecień – Milwaukee Bucks 5 kwiecień – Memphis Grizzlies 7 kwiecień – Miami Heat 9 kwiecień – Cleveland Cavaliers 11 kwiecień Pelicans – New Orleans 13 kwiecień – Philadelphia 76ers Wydaje się, że komisarz NBA Adam Silver wysłuchał prośby zawodników i osób rządzących klubami NBA. Chicago Bulls rozegrają tylko 14 spotkań back to back (w poprzednim sezonie było ich aż 20!). Terminarz, jaki przewidziany jest dla chicagowskiej organizacji wydaje się być naprawdę przyzwoity, możemy być zadowoleni z tego rozstawienia. Warto także dodać, że już drugi sezon z rzędu przyjdzie nam się mierzyć na otwarcie sezonu z Cleveland Cavaliers. Brandon Armstrong: Chętnie przyjadę do Polski! ◊ tekst: Kuba Kacprzak ◊ foto: YouTube Brandon Armstrong, znany w internecie jako BdotAdot5, to bohaterem ostatnich tygodni. Podbił on serca fanów koszykówki genialnymi parodiami gwiazd NBA. Sami gracze także docenili umiejętności komediowe Brandona, a jego filmiki mają masę odtworzeń na YouTube. Postanowiłem zapytać go o kilka rzeczy. Zapraszam do rozmowy! Na Twoim profilu możemy przeczytać, że jesteś komikiem, a nie koszykarzem. Obecnie bardziej czujesz się tym pierwszym, czy drugim? Jestem showmanem. Zarówno na parkiecie, jak i poza nim. Daję show na różne sposoby. Czuję, że jestem całkiem dobry jako komik i jako koszykarz. Kiedy odkryłeś w sobie tak duży talent do naśladowania? Całe życie starałem się naśladować i parodiować innych graczy. Począwszy od ery Michaela Jordana, gdy byłem młodszy. Wydaje mi się, że to po prostu moja druga natura. Co jest najtrudniejsze w tworzeniu takich filmików? Jak dużo czasu Ci one zajmują? Nie jest to zbyt trudne. Jest to proste, ze względu na to, że koszykówka to moja druga natura. Moje filmy mogą trwać od 15 minut do godziny. Wszystko zależy od gracza jakiego parodiuję, ruchów i ilości osób, które mi pomagają. Po wrzuceniu filmików z parodiami, stałeś się prawdziwą gwiazdą internetu. Gdy startowałeś sądziłeś, że zrobisz tyle hałasu w świecie koszykówki? Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że to się tak rozrośnie, ale jest to całkiem fajne! Cieszę się, że ludziom podobają się moje filmy! 83,2 tys subskrypcji na YouTube, 120 tys followersów na Twitterze i 270 tys fanów na Facebooku. Co dla Ciebie oznaczają te liczby? To błogosławieństwo i oznacza to, że robię coś właściwego, co podoba się ludziom. Każdy młody chłopak marzy o tym, by grać w NBA. Jak się czułeś z tym, że nie udało Ci się do niej trafić? Nie było to dla mnie istotne, ponieważ zawsze cieszyłem się z możliwości grania gdziekolwiek. Poza tym w końcu będę w NBA, prędzej czy później. Co jest najważniejsze przy wybieraniu gracza, którego sparodiujesz? Po prostu wybierasz kogoś gdy masz pomysł, czy też analizujesz dokładnie każdy aspekt? Najważniejsze jest to, czy dany gracz ma jakiś specyficzny ruch, który da się sparodiować. Jeśli tak, to po prostu sięgam po to. Muszę Cię zapytać o to. Gdybyś miał możliwość stworzenia najlepszej piątki w historii NBA, to kto w niej by się znalazł? Michael Jordan, Magic Johnson, Wilt Chamberlain, Shaquille O’Neal i Kobe Bryant. Nie wiem czy wiesz, ale masz masę fanów w Polsce. Jest szansa, że Cię zobaczymy w naszym kraju? Bardzo chciałbym odwiedzić Polskę! Jeśli tylko moglibyście mi jakoś to załatwić, to bankowo Was odwiedzę! Nie wiem czy wiesz, ale w Polsce grał już kiedyś Twój imiennik. Sporo osób na początku sądziło, że to on nagrywa te filmiki (śmiech). (Śmiech) Tak! Brandon Armstong z Pepperdine University. Jest ode mnie 10 lat starszy. Ale fakt. Ludzie zawsze nas mylą. Jakie jest Twoje największe marzenie? Być największym showmanem w biznesie! Tego Ci życzę! Powodzenia i dziękuję za rozmowę! Dzięki! Pozdrowienia dla wszystkich fanów w Polsce! Zapraszamy do śledzenia https://www.facebook.com/nbawgkuboslawa Sylwetka Byka: Taj Gibson ◊ tekst: Marek Miernik ◊ foto: bullstime, Wikimedia, fansides Taj Jami Gibson, podziwiamy jego energię i postępy, jakie robi z sezonu na sezon. Obecnie to kluczowy punkt ławki rezerwowych Chicago Bulls. Mimo że jego umiejętności pozwoliłyby mu grać w pierwszym składzie większości drużyn w NBA, on ze spokojem zgadza się z rolą pierwszego rezerwowego dla dobra drużyny, by miała ona większe szanse na końcowy sukces, jakim ma być zdobycie mistrzostwa ligi. Droga do NBA wymagała od niego sporo ciężkiej pracy. Taj wychował się w Fort Greene, jednej z dzielnic nowojorskiego Brooklynu. Zaczął grać w koszykówkę, mając 5 lat. Jego pierwsze wspomnienie związane z tym sportem do najprzyjemniejszych nie należy. Młody Taj wyszedł na zewnątrz, by zagrać na pobliskim, asfaltowym boisku. Był typem wiecznie uśmiechniętego chłopaka, który do wszystkich podchodził z przyjaznym nastawieniem. W okolicy, w której mieszkał, nie było to jednak normalne zachowanie. Gibson przyszedł na boisko, gdzie grały już inne dzieciaki i zapytał: „Jestem Taj, czy mogę zagrać z wami w kosza?” Niestety otrzymał przeczącą odpowiedź. Nie to było najgorsze, bo po chwili starsze dzieciaki grające na boisku zabrały mu jego piłkę. Był to Spalding, taki jakim wówczas grano w NBA, który Taj otrzymał od ojca na gwiazdkę. Próba zabrania piłki Tajowi, zakończyła się bójką, w której poszkodowanym był młody Gibson. Wrócił on do domu zapłakany z rozciętą wargą, bez swojego atrybutu. Dopiero jego starsza siostra odzyskała dla niego piłkę. Nie przeszkodziło to młodemu Tajowi wracać na boisko. Wspomina: „Kiedy tylko nie musiałem się bić, szedłem po grze do sklepu za rogiem, siadałem obok hydrantu, brałem głęboki oddech i mówiłem sobie, że to był dobry dzień”. Smutne wydarzenie nie osłabiło zapału młodego adepta koszykówki. Codziennie chodził na boisko i ćwiczył - dłużej i ciężej niż wszyscy inni, stając się lepszy niż ktokolwiek z jego dzielnicy. Kiedyś mając 12 lat, poszedł do słynnego parku Queens, żeby tam zagrać. Podobno, podczas rozgrzewki zaczepił go bezdomny i powiedział mu, że nie skacze prawidłowo, a następnie przez kilka godzin instruował go jak robić to dobrze. Taj szybko znalazł zainteresowanie w kuźniach młodych talentów m.in. działający w Nowym Jorku - Gauchos, amatorska unia sportowców, z której wywodzą się tacy gracze NBA jak Stephon Marbury, Rod Strickland czy Marc Jackson. Gra tam nie robiła jeszcze wrażenia na kolegach z Brooklynu. Przełomowe w tej sprawie było pewne wydarzenie. Mając 14 lat, Taj wrócił ze swojego pierwszego obozu dla najbardziej utalentowanych graczy w kraju, po czym wziął udział w gierce w swojej dzielnicy. O tym pojedynku opowiadał: „Byli starsi ode mnie i byli dobrzy. Sprawdzali mnie, popychali, zastawiali, byli dużo silniejsi ode mnie. Myślałem sobie – tak dobrze radziłem sobie na obozie, a tutaj czułem się jak psie gówno (ang. dog crap)”. Całe lato minęło, zanim Gibson znów miał okazję zagrać przeciwko tak gorzko wspominanym przeciwnikom. Przygotował się jednak do rewanżu. „Ogrywałem jednego za drugim. Dunkowałem nad nimi. To było szaleństwo. Cała okolica to oglądała. To była dla mnie wielka sprawa”. Ważna rolę w drodze Taja do NBA i w kształtowaniu jego pogodnego podejścia do życia odegrali rodzice. Według przyjaciół Taja – był jedynym w okolicy, który miał obydwoje rodziców. Ojciec – były wojskowy i stolarz – Wilbert Gibson, sam grał w koszykówkę w wojskowej drużynie narodowej w czasach wojny w Wietnamie. Dbał o to by syn wychowywany był w etosie pracy i żołnierskiej dyscypliny. Jak opowiada starsza siostra Taja, Jasu Robinson-Okai, ich ojciec wierzył w skuteczność pasa jako narzędzia wychowawczego.Większą rolę w jego dojrzewaniu odegrała matka - Sharon. To ona dbała o to, by Taj pamiętał o odrobieniu lekcji, dopełnił obowiązków domowych, takich jak wynoszenie śmieci czy posprzątanie pokoju. W okolicy, w której mieszkali taka postawa rodziców była nie spotykana. Przyjaciele Tadzia przedstawiają matkę Gibsona w samych superlatywach. Podobno troszczyła się też o inne dzieci, których rodzice byli w więzieniach czy w bliżej nieokreślonym położeniu, co na Brooklynie było dość powszechne. Długoletni przyjaciel Taja, Greg Watson mówi o jego matce: „Chcesz usłyszeć coś, co może ci się wydać dziwne? Mama Taja jest w moim telefonie zapisana jako ‘Mama’, natomiast moją matkę mam zapisaną po imieniu - ‘Jeanette.’” Rodzice przykładali się również do odpowiedniego wyedukowania syna. Taj przez pierwsze lata edukacji nie chodził do szkoły – był uczony przez rodzicielkę w domu. Dopiero w szkole średniej uczył się z innymi dzieciakami. Początkowo uczęszczał do Telecommunications High School na Brooklynie. Spędził tam niecały rok. To rodzice postanowili, że dalsza nauka w tym miejscu nie pozwoli mu się w pełni rozwinąć. O przenosinach do innej szkoły Sharon Gibson mówiła: „Zawsze zależało nam, by Taj miał jak najlepsze wykształcenie, przy tym pozwalaliśmy mu cieszyć się grą w koszykówkę. Jednak zaczęliśmy czuć, że nie uda mu się tego osiągnąć tutaj - gdzie mieszkamy. W tamtym czasie Brooklyn nie był właściwym miejscem do rozwoju dla Taja”. Tym samym, mając 17 lat, młody Gibson przeniósł się ze wschodniego wybrzeża do zupełnie innego świata – Kalifornii. Dzięki wsparciu finansowemu rodziny, przyjaciół oraz trenerów został uczniem Stoneridge Preparatory w miejscowości Tarzana. Ten trudny i zarazem przełomowy ruch Gibson wspomina: „Byłem cały zapłakany, kiedy pierwszy raz opuszczałem Nowy Jork, będąc wcześniej przyzwyczajonym, że zawsze mam przy sobie rodziców. Kalifornia to było dla mnie zupełnie nowe środowisko i przenosiny były ciężkie, ale z czasem jak poznawałem nowych przyjaciół, życie stawało się coraz prostsze. Wydaje mi się, że to pomogło mi dojrzeć”. Poza szkołą Taj nie tylko trenował, ale również pracował w firmie przewozowej, by wspomóc rodzinne finanse. Po dwóch latach spędzonych w Stoneridge Taj skończył szkołę średnią w Calvary Christian obok San Fernando. Gibsonem interesowało się sporo uczelni, ostatecznie trafił do University of Southern California, do drużyny Trojans. Wybór dalszej edukacji właśnie tam Taj tłumaczy: „Nie myślałem wtedy o dostaniu się do NBA. Chciałem iść na studia, ale nie do byle jakiego koledżu. Chciałem iść do naprawdę dobrej szkoły i na szczęście dla mnie, USC chcieli mnie”. To, że trafi do NCAA nie było takie oczywiste, gdyż stopnie z nauki w domu nie spełniały standardów ligi akademickiej. W wakacje przed sezonem 2006/07 Gibson musiał korespondencyjnie zrobić kurs na Brigham Young, dzięki któremu uzyskał kwalifikację akademicką pozwalającą pójść na studia. Nie tylko nauka stanowiła problem. Asystent trenera USC, Phil Johnson, wspomina, że Taj „pokonał miliony kilometrów w swojej grze, od czasu, gdy pierwszy raz pojawił się u nich na treningu”. Dodaje, że o zainteresowaniu Tajem zadecydował nie tyle jego poziom sportowy, ile fantastycznie podejście i nastawienie do treningu. Ostatecznie mówi o nim: „To wymarzony zawodnik do trenowania”. W pierwszym swoim spotkaniu w barwach USC, Gibson zdobył 16 punktów i miał 12 zbiórek, pokazując tym samym, że warto było w niego wierzyć. Przez trzy lata spędzone na uczelni został rekordzistą szkoły w ilości bloków – miał ich 253. Jednocześnie dało mu to trzecie miejsce na liście najlepiej blokujących w historii konferencji Pac-10, w której grają USC. W ostatnim i najlepszym sezonie uzyskiwał w meczu średnio: 14.3 punktu oraz 9 zbiórki i został wybrany najlepszym defensorem Pac10, oraz wybrany do drugiej piątki najlepszych graczy tej konferencji. Należy do niego jeszcze rekord: w skuteczności w jednym meczu. W pojedynku przeciwko Boston College trafił 10 rzutów na 10 prób – zdobywając 24 punkty. Na studiach grał dla trenera Tima Floyda, który był w latach 1998-2001 szkoleniowcem Chicago Bulls. To on skierował uwagę Gara Formana na Gibsona, gdy generalny menadżer Byków szukał zawodników do wybrania w drafcie. Po skończeniu studiów i uzyskaniu tytułu magistra Gibsonowi nie pozostało nic innego jak zatrudnić agenta i spróbować swoich szans na zostanie zawodowcem. Większość prognoz przed draftem szacowała, że zostanie wybrany gdzieś w środku drugiej rundy. 25 czerwca 2009 roku życia Taja zmieniło się na zawsze. Jeszcze 24 godziny wcześniej świętował swoje 24 urodziny. Prawdopodobnie nie wiązał wielkich nadziei na bycie wybranym w pierwszej rundzie. Jednak kiedy w Nowojorskiej Madison Square Garden ówczesny komisarz NBA – Dawid Stern – ogłosił, że Chicago Bulls z numerem 26 wybierają właśnie jego – marzenia się spełniły. Noc draftu tak wspomina jego ojciec Wilbert: „Było nas 40, może 50 w pokoju hotelowym, gdzie oglądaliśmy draft, kiedy zostało wywołane imię Taja. Wszyscy wówczas oszaleliśmy. Taj to bardzo skromna osoba. Musiał bardzo ciężko pracować. Zajęło mi chwilę, żeby do mnie dotarło, że mój syn zagra w NBA. To uczucie jest jak sen, nikt nie chce się z niego obudzić”. Dzisiaj Taj wciąż ma mieszkanie w Fort Greene. Czasami przyjeżdża tam by mieć przerwę od intensywnego życie, jakie wiedzie jako gracz NBA. Ubiera się wtedy w swój luźny strój i przesiaduje na ławce. Wszyscy wiedzą kim jest. Często pytają go – co tutaj robi. Taj odpowiada na to: „Czasami najlepsze w życiu są najprostsze rzeczy”. Bycze Wakacje, czyli jak nasi zawodnicy spędzają wakacje ◊ tekst: Mateusz Syryjczyk ◊ foto: Media społecznościowe Derrick Rose: W ostatnich latach wakacje dla Derricka były okresem leczenia kontuzji ale w tym roku jest zdrowy i ciężko pracuje m.in. w Los Angeles z Russelem Westbrookiem, aby przygotować się do nadchodzącego sezonu. W międzyczasie wypełnia zobowiązania sponsorskie i jak co roku cieszy oczy chińskich kibiców, ostatnio można było go spotkać na przykład w Szanghaju. Zaprezentował również nowe obuwie DRose 6. Wolne chwile spędza z synkiem. Nikola Mirotic: Hiszpan wakacje spędza aktywnie. Odwiedził bliską jego sercu Czarnogórę, swoją drogą bardzo piękne miejsce, ale również przygotowywał się razem z reprezentacją Hiszpanii do minionych Mistrzostw Europy, więc o jego formę w barwach Bulls możemy być spokojni. Jimmy Butler: Ciężko trenuje aby zasłużyć na tłusty kontrakt. Brał udział w zgrupowaniu Team USA przed przyszłorocznymi IO w Rio. Jimmy udziela się również w campach dla dzieci, ostatnio z samym His Airness pokazali młodym kilka sztuczek. Znalazł również czas na odpoczynek w Paryżu, gdzie razem z przyjacielem Markiem Wahlbergiem degustowali wina. Joakim Noah: Jo wziął sobie do serca powrót do wysokiej formy, ostatnio był widziany ze swoim trenerem personalnym na Ibizie i Malibu. Nasz center angażuje się również w akcje społeczne i charytatywne eventy wspierające dzieci. Pau Gasol Razem z Miro przygotowywał się do minionych właścnie Mistrzostw Europy. Na zgrupowaniu w Madrycie odwiedził ich Fred Hoiberg, który był zadowolony z postawy swoich zawodników. W ramach przygotowań do ME odwiedził m.in. Berlin, a wcześniej brał udział ze swoim bratem w NBA Africa Game w Johannesburgu. W międzyczasie obchodził również 35 urodziny ale ani myśli zwalniad tempa. Pau to zdecydowanie typ podróżnika, który potrafi korzystać z wakacji. Taj Gibson: Dobry humor go nie opuszcza pomimo rehabilitacji kostki, która niestety nie daje o sobie zapomnieć. Dużo czasu spędza ze znajomymi i w rodzinnym Brooklynie. Ostatnio pracował nad sobą w Kalifornii Doug McDermott: Wziął udział w tegorocznej Summer League. Był liderem Bulls i został wybrany do pierwszej piątki turnieju. Obecnie przebywa w San Diego, gdzie ładuje akumulatory i przygotowuje się do przyszłego sezonu, który powinien być dla niego przełomowy. Bobby Portis: Również grał w lidze letniej i pokazał się z dobrej strony. Swoją drogą bardzo się cieszę, że Bulls wybrali go w drafcie. Fred Hoiberg zabrał młodego na mecz White Sox. Bobby brał ostatnio udział w corocznej sesji zdjęciowej zorganizowanej dla rookies, gdzie pozował do zdjęć i podpisywał karty. Aaron Brooks: Nasz rozgrywający w czasie wakacji ogląda mecze baseballu, spotyka się kumplami a ostatnio był widziany w Seattle. Wiedzieliście, że Aaron ma brata bliźniaka? I nie chodzi mi o Chrisa Rocka. Nie może się również doczekać premiery NBA 2k16. E’ Twaun Moore: Bierze udział w obozach koszykarskich dla dzieciaków i ma z tego dużą frajdę. Indywidualnie trenował w Las Vegas. Ostatnio oglądał kuzyna w sparingu z Floydem Mayweatherem przygotowującym się do kolejnej walki. Cameron Bairstow: Australijczyk grał w lidze letniej i reprezentował barwy swojego kraju podczas Mistrzostw Oceanii. Podobnie jak Moore uczestniczy w obozach koszykarskich dla najmłodszych, a poza tym jak wszyscy indywidualnie przygotowuje się do sezonu. Cristiano Felicio: Brazylijczyk zrobił wrażenie na włodarzach klubu podczas ligi letniej i tak oto jest w naszym zespole. Będzie musiał walczyć o minuty, dlatego dużo czasu spędza na siłowni i sali treningowej.