Zuzanna Gadomska

Transkrypt

Zuzanna Gadomska
Samolot nareszcie wylądował. Trudno, że z godzinnym opóźnieniem, ważne, że w ogóle
wylądował. Po wyjściu na zewnątrz, idę do bram lotniska. Chcę jak najszybciej stąd
wyjść i pojechać do pobliskiego hotelu, by odpocząć i przygotować się do dalszej
podróży.
Gdy tylko znajduję się na zewnątrz, biorę głęboki oddech i wyciągam z torebki paczkę
papierosów. Zapalam jednego i chowam paczkę. Wdycham powoli powietrze,
doszukując się w nim tego czegoś. Tego, co zawsze czułam po powrocie do Polski. Ach,
Polska. Nie wiem, co mnie podkusiło, aby tutaj wrócić. Nic mnie już tu nie trzymało. Moi
najbliżsi już od dobrych paru lat mieszkali ze mną, w Anglii. Odkąd skończyłam
szesnaście lat, to tam był mój dom.
Od tamtej pory byłam tutaj dwa razy. Lecz teraz, gdy nadchodziły moje trzydzieste
urodziny, kupiłam pierwszy lepszy bilet, spakowałam się i przyleciałam. Tak po prostu.
Może to była dawno drzemiąca we mnie potrzeba aby wrócić?
Następnego dnia po szybkim prysznicu i doprowadzeniu się do porządku wyruszam w
dalszą drogę. Wcześniej zorganizowałam sobie samochód z wypożyczalni. Droga
zapowiadała się na góra dwie-trzy godziny, a tu zeszło mi jakieś pięć! Kiedyś myślałam,
że to dobry żart, ale jednak po tych czternastu latach zrobili drogi! A nawet autostrady!
Takie
prawdziwe,
najprawdziwsze
autostrady!
Widać
nareszcie
zaczęli
jakoś
inwestować w ten kraj. Dzięki temu jadę bez żadnych przeszkód, nie licząc zakrętów,
które powtarzają się tak często, że można dostać oczopląsu.
Gdy już dojeżdżam do celu, nie mogę wyjść z podziwu. Zamiast zielonej, metalowej
tabliczki, jakiej się spodziewam, wita mnie wielka tablica z elektronicznym napisem
ŻUROMIN. Ale to nie wszystko! Ostatnim razem gdy wjeżdżałam tą drogą, była długa
aleja domów, a na zakręcie remiza strażacka, rondo i supermarket Biedronka. A teraz?
Teraz na miejscu Biedronki stała wielka galeria handlowa, remiza pozostała na tym
samym miejscu, tyle że była odnowiona, tak samo rondo. Jadąc, przyglądałam się
wszystkiemu dokładniej. Nie mogę się nadziwić temu, jak miejsce, w którym się
wychowałam, tak bardzo się zmieniło. Włączam funkcję samodzielnego prowadzenia,
aby móc w spokoju przyjrzeć się wszystkiemu. Bez problemu rozpoznaję stare kąty.
Bibliotekę, pocztę, kino i centrum kultury. Ile stąd mam wspomnień! Każdy szczegół coś
przypominał, wszystko do mnie wróciło. Jakbym cofnęła się w czasie. Nieważne, jak
bardzo miasto się zmieniło, ja widziałam je tamtymi oczami tej Mnie, która ostatni raz
była tutaj czternaście lat temu. Dokładnie pamiętam ten dzień - 12 października 2016
roku.
Zauwżam, że mój samochód jedzie prosto. Łapię za kierownicę i skręcam w prawo.
Jadę do hotelu, jednak gdy wjeżdżam we właściwą ulicę, okazuje się, że na miejscu
hotelu stoi IKEA. Ludzie kręcą się wokół niej i gdy tylko próbuję zapytać, gdzie jest hotel,
każdy daje mi znak, że się spieszy. Włączam silnik i ruszam przez kolejne ulice. Z tego
co widzę, jestem w jakiejś bogatej dzielnicy.
Zauważam kobietę z dwójką dzieci. Idzie ku mnie. Wysokie obcasy, rozwiane czarne
loki, okulary przeciwsłoneczne, jasne ubrania, na ramieniu duża czarna torba.
Przyglądam się jej uważnie i nie wiem czemu, niesamowicie mi kogoś przypomina. Ten
charakterystyczny skoczny chód... Gdy kobieta ma skręcić, postanawiam ją zaczepić.
- Przepraszam! - wołam.
Zatrzymuje się i na mnie spogląda.
- Tak? - pyta.
Nakazuję dzieciom iść do domu, a sama podchodzi do mojego auta.
- Przepraszam, czy nie wie pani może, gdzie jest jakiś hotel? - pytam.
Kobieta zastanawia się, podnosi okulary i zerka na dzieci, po czym ponownie na mnie
spogląda.
O Boże, te oczy...
Tłumaczy mi, jak dojechać jednak, przerywa w pewnym momencie i patrzy na mnie,
marszcząc brwi.
- Czemu pani mi sie tak przygląda? - pyta.
- Dorota?!
- Ttak. - odpowiada niepewnie.
- Dorota Kucharska?!
- Cóż, z domu owszem, ale teraz Dorota Krompczyk.
- O mój Boże! Pamiętasz mnie? To ja Zuzia!
Kobieta unosi brwi, nie dowierzając temu, co mówię.
- O matko! - woła po jakiś pięciu sekundach milczenia.
Wysiadam z auta i rzucam się w ramiona Doroty, ciesząc się z widoku przyjaciółki z lat
szkolnych.
- Ile to lat my się nie widziałyśmy? Dwadzieścia? - pyta.
- Czternaście - poprawiam.
- O nie, zapraszam cię do siebie! Musimy obgadać te wszystkie stracone lata.
Zamykam samochód i razem idziemy do jej domu. Tam przedstawia mi swojego męża
Oliwiera. Patrząc na niego, zastanawiam się, skąd ona go wytrzasnęła. Przecież on w
niczym nie przypomina kolesia z grzywką, o jakim zawsze marzyła. Oprócz tego
przedstawia mi ich dzieci - Karola i Karolinę. Potem zaprasza mnie do wielkiego ogrodu i
każe poczekać. Po kilku minutach wraca z kubkami świeżego Latte i siada na leżaku
obok mnie.
- Opowiadaj, co u ciebie? - pyta.
- Oj, dużo tego, tyle się wydarzyło przez ten czas.
- To prawda - kiwa głową.
- Widzę, że założyłaś rodzinę. A szczerze muszę przyznać - wyobrażałam sobie twoją
przyszłość w Płocku.
- A ty nie masz rodziny?
- Mam za sobą kilka nieudanych związków.
- Czytałam twoje książki.
- O, i jak?
- Świetnie ci idzie, naprawdę.
- Dorcia? - pytam.
- Hm? - upija łyk kawy.
- Od kiedy ty paradujesz w szpilkach?
Moja pytanie wywołuje jej śmiech.
- Spoko, cały czas mam w szafie trampki. Czarne!
- Oj, Dorcia, ty to jak coś powiesz, to naprawdę...
Obie głośno się śmiejemy.
***
Idę ulicami miasta. Rozglądam się na boki i widzę stare kąty. Dorota tyle mi
opowiedziała. Maria wyjechała do Hiszpanii za ,,ognistym" kochankiem, Ola
wyprowadziła się do Krakowa, Gabrysia wyjechała do Ameryki... A ja? Ja wyjechałam
do Anglii, wydałam kilka książek, zekranizowali nawet dwie z nich! Zdobyłam kilka
nagród i wyróżnień, byłam świeżo po zerwanych zaręczynach. Aż wróciłam tutaj. Do
miasta, którego przez tyle lat nienawidziłam.
Widzę miejsce, w którym poznałam smak pierwszego pocałunku. Na samo wspomnienie
wzdrygam się. Co to było! Jakaś masakra. Wtedy to mi się podobało, pierwszy raz,
serce bijące w szalonym rytmie i zwijający się żołądek. Patrząc na to teraz, stwierdzam,
że był to jeden z gorszych ale i najbardziej magicznych pocałunków.
Idę dalej z papierosem w ręku. Idę do parku, a raczej do jego pozostałości. To, co jest
teraz, ciężko nazwać parkiem. Nową fontannę otaczały ławki, trawniki zastąpił beton i
płytki, zaś piaskowa dróżka została zmieniona na kamienną. Piasek był tylko wokół
fontanny.
Siadam na jedną ławek i rozglądam się. Ile ja czasu spędziłam w tym parku! Ile tu
godzin przegadałam z kumpelami, ile łez wylałam! Patrzę w dół i wzdycham. Wtedy
wsiąkały w ziemię. Teraz rozbiłyby się o drobne kamyczki.
Dogaszam papierosa i idę gdzieś prosto, sama nie wiem, dokąd. A może wiem?
Mijam bramę, idę przez dróżki, aż dochodzę do celu. Szukam długo, ale udaje mi się.
Staję przed pomnikiem. W głowie cofam się daleko w przeszłość. Wspomnienia nie są
już tak dokładne. Jednak widzę siebie - małą, roześmianą i jego. Uśmiechniętego, z
błyskiem w oku. Taki na zawsze pozostanie w mojej głowie. Do oczu napływają mi łzy.
Ciekawe, co by teraz na to wszystko powiedział. Na pewno byłby dumny. Ze mnie,
swojej jedynej córki. Swojej pchełki, bo tak mnie nazywał. Ocieram łzy i przełykam ślinę.
Mimo że minęło już dziewiętnaście lat, wciąż mnie to boli. Wciąż nie mogę się z tym
pogodzić. Ale żyję dalej. Żyję, bo takie jest moje przeznaczenie. Wiem, że jest blisko.
Przecież nigdy by mnie nie zostawił.
Kucam. Kładę dłoń na zimnej płycie.
- Kocham cię, tato - mówię, po czym wstaję i idę dalej. Dalej, ku przyszłości...