Wywiad z Bogdanem Kemnitzem – wnukiem Leona Kemnitza

Transkrypt

Wywiad z Bogdanem Kemnitzem – wnukiem Leona Kemnitza
Wywiad z Bogdanem Kemnitzem – wnukiem Leona Kemnitza
Bogdan Kemnitz: Witam, bardzo się cieszę, że zainteresowaliście się osobą kierownika szkoły,
do której uczęszczacie, mojego dziadka. Dobrze, że jesteśmy właśnie tutaj (dom rodzinny
Państwa Kemnitzów - przyp. red.), ponieważ ważne jest, żeby historii można było chociaż
trochę „dotknąć”. Oczywiście najlepiej byłoby spotkać się w miejscu, gdzie mieszkał i
pracował mój dziadek, jednak jest to w tej chwili niemożliwe ze względu na to, że obecnie
mamy do czynienia z inną sytuacją niż ta w latach przedwojennych. Mój dziadek mieszkał
wtedy w szkole. A wiecie gdzie była szkoła przed wojną?
Dzieci: W Krerowie.
Bogdan Kemnitz: W Kleszczewie też była. W którym miejscu?... Przed wojną były dwa
budynki szkoły – jeden z nich istnieje do dziś i znajduje się w miejscu, gdzie obecnie jest
Ośrodek Pomocy Społecznej. W tym budynku właśnie mieszkał mój dziadek. Drugi budynek
znajdował tam, gdzie teraz zlokalizowany jest dom nauczyciela. Pomimo, że nie jesteśmy w
miejscu, gdzie mieszkał i pracował mój dziadek, mamy możliwość zobaczyć niektóre rzeczy
codziennego użytku, z którymi miał do czynienia. Z instrumentów muzycznych, na których
grał mój dziadek zachowała się stojąca tutaj fisharmonia. Dziadek miał talent muzyczny. Był
organistą w kleszczewskim kościele, prowadził zespół śpiewaczy. Nauczał także gry na wielu
instrumentach, nie tylko na organach, ale i na skrzypcach, również na fortepianie - ten
instrument także znajdował się w jego domu. Interesowała go także sztuka - prowadził teatr
wiejski. Lubił majsterkować. Mamy tu zdjęcie mini gospodarstwa – wykonał replikę
istniejącego obiektu. W tym pokoju możecie zobaczyć meble należące niegdyś do moich
dziadków: ten stolik, biurko z krzesłem, biblioteczka i krzyż, który dziadek otrzymał w
prezencie od swojego przyjaciela. Myślę, że na samym końcu podejdziemy do książek i
dokumentów, które są ułożone na stole. Przygotowałem też dla Was trochę zdjęć.
Dziadek urodził się w powiecie czarnkowskim w miejscowości Zielonowo. W roku 1920
ożenił się z moja babcią, która pochodziła z tego gospodarstwa. Ojciec babci był kowalem,
miał tutaj swój warsztat. Spośród siedmiorga rodzeństwa mojej babci, trzech braci było
nauczycielami. Dziadek pracował najpierw jako nauczyciel w Zielińcu w gminie Września,
później w Nowej Wsi Podgórnej. Tam urodził się mój ojciec. W 1930 roku dziadek otrzymał
posadę kierownika szkoły w Kleszczewie. Mam tutaj szereg dokumentów z tamtych czasów…
Uczeń: Jeżeli można, to chcielibyśmy pożyczyć
Bogdan Kemnitz: Tak, to wszystko Wam przekażę. Są też kopie oryginalnych dokumentów do
wykorzystania. Tak jak dzisiaj nauczyciele przechodzą różne kursy, tak dziadek również się
dokształcał. Spójrzcie - tu są oryginalne świadectwa. Pokażę wam teraz kilka zdjęć z życia
szkoły.
Violetta: I tak bardzo dużo pamiątek zostało, rzadko kiedy rodziny mają tak bogate
archiwum, szczególnie po takich wydarzeniach jak zawieruchy wojenne.
Bogdan Kemnitz: Trochę zostało, jednak w czasie wojny Niemcy sporo wywieźli z mieszkania
dziadków. Niestety również i bezpośrednio po wojnie rządy i administracja publiczna, nie
sprzyjały tej rodzinie.
Uczniowie: Pewnie jeszcze do tego dochodzili szabrownicy?
Bogdan Kemnitz: Tak. Babcia po wojnie znalazła się w tragicznej sytuacji, bo jedyny żywiciel
rodziny został w 1941 roku rozstrzelany, a w 1943 roku zmarł najstarszy, 22 letni syn.
Najpierw zamieszkała u brata w Rawiczu, gdyż nie była w stanie sama się utrzymać. Zabiegała
o jakąkolwiek pomoc. Tymczasem ich dom niszczał.
Uczniowie: A ten dom w Nowej Wsi jeszcze istnieje?
Bogdan Kemnitz: W Nowej Wsi Podgórnej jest szkoła, w której dziadek pracował, ale ja
niestety nie wiem, w którym domu konkretnie mieszkał. Pytałem mieszkańców – nie
pamiętali.
Tutaj pokażę wam zdjęcia z życia Kleszczewa z tamtych czasów. W środku, ten pan w białym
garniturze na czele pochodu to mój dziadek, a to orkiestra, którą w tamtych czasach
prowadził.
Uczeń: Czy będziemy mogli zrobić zdjęcia?
Bogdan Kemnitz: Ja wam przekażę reprodukcje.
Tu mamy tak zwaną nową i starą szkołę.
To są zdjęcia dziadka z uczniami, z różnymi klasami. A na tym zdjęciu jest dziadek z babcią.
Uczeń: Czyli to rodzina o tradycjach nauczycielskich?
Bogdan Kemnitz: Tak, zarówno po stronie babci jak i dziadka.
Uczeń: Tylko pan nie kontynuował tradycji rodzinnych?
Bogdan Kemnitz: Tak jakoś wyszło, ale żona jest nauczycielką, więc ratuje sytuację.
Tutaj jest kółko teatralne – mój ojciec i ojca brat. Też chodzili do tej szkoły.
Jak wspominałem dziadek miał wszechstronne zainteresowania – komponował, grał na
różnych instrumentach.
Problemy pojawiły się po pierwszym września 1939 roku – praca w szkole została
zawieszona, a dziadek został zatrudniony w ówczesnym urzędzie jako tłumacz dokumentów
jako, że dobrze znał język niemiecki. Ze względu na podejrzenia Niemców, jakoby wynosił
informacje i uprzedzał ludzi o przedsięwzięciach kierowanych przeciwko Polakom, został z tej
pracy zwolniony i to za sprawą Polaka, który donosił na niego na rzecz okupantów. Przez
długi czas dziadek nie miał zajęcia, przez co bardzo ciężko żyło się całej rodzinie. Tragedia
rozpoczęła się w 1941 roku, kiedy to 21 maja zjawili się w domu dziadków Niemcy. Dziadka
nie było w domu, gdyż był na plebanii u proboszcza, z którym był zaprzyjaźniony. Mieszkańcy
uprzedzili, że go szukają. Idąc na poszukiwania swojej przyszłej ofiary postanowili
wykorzystać jego najmłodszego syna by ten go rozpoznał. Dziadkowi sugerowano, aby się
ukrył, ale on nie zamierzał się chować i wyszedł im naprzeciw.
Skończyło się aresztowaniem. Według przekazów cioci – córki Leona Kemnitza – zawieźli go
do Środy. Po drodze prawdopodobnie został pobity, na co wskazywały ślady krwi na jego
ubraniu. Tam ponoć przewieziono go po mieście, aby pokazać mieszkańcom, jaki los może
spotkać ludzi, którzy nie podporządkują się najeźdźcy. Potem dziadka zawieziono do Fortu VII
i tam, jeżeli założyć, że aresztowanie było 21-go, spędził noc. Nie wiadomo do końca czy tak
właśnie było, ponieważ, wg. innych źródeł, aresztowania zaczęły się już 15 maja. W tych
materiałach znajdziecie informacje o tym, że w Forcie VII warunki były gorsze niż w obozach
koncentracyjnych. Dziadek był tam krótko, ale niektóre z aresztowanych osób przebywały w
tym więzieniu przez parę miesięcy. Dwudziestego drugiego maja całą grupę 50 więźniów,
którzy zajmowali jedną z cel, wypędzono na dziedziniec i poinformowano, że w związku z
pożarem obory w miejscowości Mała Górka, 25 osób, wyczytano je z imienia i nazwiska,
zostanie ukaranych, gdyż są podpalaczami lub osobami, które pomagały podpalaczom, bądź
też pospolitymi przestępcami. I w ten sposób 25 osób oraz wszyscy pozostali więźniowie –
łącznie 50 osób – samochodami przewiezieni zostali do Małej Górki. Tam zostali rozstrzelani.
Pod ścianą ustawiano po 5 osób - tak jak zostali powiązani w trakcie transportu. Dziesięciu ,
może dwunastu Niemców dokonywało egzekucji - połowa w pozycji przyklęku, druga połowa
stojących. Ci co stali, strzelali w głowy, Ci którzy przyklękli - w plecy. Jak się później okazało,
przyczyną pożaru było zaprószenie ognia przez Niemkę, żonę niemieckiego kolonisty, który
objął gospodarstwo po polskim właścicielu wysiedlonym do Generalnej Guberni. Wśród
oskarżonych o udział w podpaleniu znalazło się również dwóch synów właściciela tego
gospodarstwa. Także oni zostali rozstrzelani w miejscu, gdzie się urodzili i spędzili całe swoje
życie.
Wnuk jednego z rozstrzelanych braci jest obecnie wójtem gminy Kołaczkowo. Wraz z
burmistrzem Nekli, na której terenie znajduje się Mała Górka, spotykamy się w rocznice
zbrodni i wspólnie składamy kwiaty pod pomnikiem ofiar oraz pod ścianą straceń.
Przed egzekucją los okazał się łaskawy dla jednego bądź też dwóch osób - relacje są tutaj
rozbieżne. Prawdopodobnie niemieccy kolonizatorzy wstawili się za nimi i w ostatniej chwili
wykluczono ich z grona skazańców. Zamiast nich wzięto innych więźniów, którzy przyjechali
w transporcie. Wszystko musiało się zgadzać od początku do końca – także ilość
rozstrzelanych osób. Pozostali przy życiu więźniowie dostali polecenie załadowania zwłok na
ciężarówkę i po wykonaniu zadania zostali zwolnieni. Początkowo bali się, że gdy będą chcieli
odejść, ktoś strzeli im w plecy. Okazało się jednak, że odzyskali wolność. Jeżeli chodzi o
samochód ze zwłokami, do końca nie wiadomo gdzie się udał. Jedna z hipotez mówi o tym,
że prawdopodobnie Niemcy zawieźli zwłoki do Fortu VII i tam zostały spalone, ale czy tak
było, tego do końca nikt nie wie. Jak być może już wiecie, na cmentarzu w Kleszczewie, na
nagrobku rodzinnym, jest płyta upamiętniająca śmierć mojego dziadka, ale tak na prawdę
miejsce jego spoczynku jest nieznane. Tu są zdjęcia z Fortu VII, gdzie jest tablica z nazwiskiem
dziadka, jest również urna z ziemią z miejsc gdzie ginęli więźniowie Fortu VII. W małej Górce
jest pomnik, którym zajmuje się szkoła w Targowej Górce. Odbywają się tam obchody
związane z rocznicami tych tragicznych wydarzeń. Co 5 lat odbywają się bardzo podniosłe
uroczystości z udziałem władz państwowych i samorządowych, w asyście kompanii
reprezentacyjnej wojska. Odbywa się apel poległych, jest też salwa honorowa. Przy pomniku
i ścianie, pod którą wykonano egzekucję wartę pełnią harcerze. Na ścianie budynku można
jeszcze odnaleźć ślady po kulach. Na jednej z uroczystości była delegacja z naszej szkoły.
Takim miejscem, gdzie również upamiętniona jest postać dziadka, jest pomnik Polskiego
Państwa Podziemnego na Alejach Marcinkowskiego w Poznaniu. Na zdjęciu jest widoczna
żona brata mojej babci, która przyjechała z Londynu. Brat babci to barwna postać.
Zaangażował się w walkę z Niemcami. Był w wojsku, po klęsce wrześniowej został zesłany na
Sybir. W Rosji przyłączył się do Armii Andersa, z którą przebył cały szlak - po zakończeniu
wojny osiadł w Londynie. Do polski nie wrócił z obawy przed represjami. Po wielu ludziach,
którzy wrócili wtedy do Polski, słuch zaginął, wielu niesłusznie osądzono i oficjalnie stracono.
Rozumiecie stąd dlaczego obawiano się powrotu. Wujek nie zdecydował się na powrót na
stałe do kraju. Jego szczątki natomiast wróciły do Polski po jego śmierci, gdyż zgodnie z
ostatnim życzeniem chciał być pochowany na cmentarzu w Kleszczewie.
Uczeń: Czy żyją jeszcze dzieci Leona Kemnitza?
Bogdan Kemnitz: Żyje córka Lidia i chociaż ma blisko 80 lat to jest w znakomitej formie.
Uczeń: Jak wyglądała nauka w dawnej szkole?
Bogdan Kemnitz: Zajęcia były łączone – dwie, trzy klasy naraz – to jest dość dziwne dla
współczesnego ucznia, ale wówczas nie było innej możliwości. Jak widać, w takich warunkach
wyrastali bardzo dzielni ludzie.
Uczeń: Co dziadek lubił czytać?
Bogdan Kemnitz: Co wartościowsze pozycje zostały wywiezione przez Niemców, przykładem
tego co ocalało, jest chociażby ta oto encyklopedia.
Uczeń: Wiadomo, że w 1939 roku wszystkie szkoły zawiesiły działalność. Czy dziadek
organizował tajne nauczanie?
Bogdan Kemnitz: Z tego właśnie powodu były na dziadka donosy. Między innymi dlatego, że
pożyczał polskie książki dzieciom i mieszkańcom z Kleszczewa, jak również przez to, że
udzielał korepetycji z języka polskiego. Paradoksem jest to, że donos, jak się później okazało,
dotyczył również dzieci donosiciela - to, że korzystały one z polskich książek udostępnianych
im przez dziadka, stało się koronnym dowodem przeciwko niemu.
Pan, który donosił na dziadka, po wojnie pracował również w urzędzie dla nowej władzy i
podobnie jak w czasie wojny – prześladował tę rodzinę. Jak słyszałem z relacji rodziny
ciemiężcy zabierali, co chcieli. To, co zostało, zachowało się za sprawą babci i dzięki temu
dzisiaj możemy "dotknąć" historii.
Dziękujemy za spotkanie.
Na podstawie nagrania opracowali: Mateusz Kansy i Julia Labijak.

Podobne dokumenty