Czasopis 09/2007
Transkrypt
Czasopis 09/2007
■Janusz Korbel. Razem czy osobno? Autor pewnego artykułu polemicznego odwoływał się do zagrożenia, jakie dla... str. 4 ■Сакрат Яновіч. Быць сабою. Што адбываецца ў нашым тут беларускім руху? Успамінаюцца мне далёкія га... str. 6 ■Opinie, cytaty. Każdy z nas, co odwiedził kraje bliskie i dalekie, przeszedł Polskę wzdłuż i wszerz, ma swój jedyny... str. 7 ■Minęły dwa miesiące. W regionie. Białoruskie lato kulturalne jak co roku obfitowało w moc festynów. Mimo znanyc... str. 8 – Muszę zacząć od historii. Mielnik od początku swego istnienia był miejscem, gdzie spotykały się ze sobą różne kultury, głównie ruska, żydowska i polska... (str. 19) ■Dwujęzyczna Hajnówka. Dziewięcioma głosami za, przy ośmiu przeciw i dwóch wstrzymujących się Hajnó... str. 18 ■Prawdziwe bogactwa Mielnika. Rozmowa z Eugeniuszem Wichowskim, wójtem gminy Mielnik. Jerzy Sulży... str. 19 ■Niszczeją dawne szkoły. Mówi się, że bociany przynoszą dzieci. Niestety ten powszechnie znany przesąd nie... str. 24 ■Muzyka ratuje kulturę. Bretończycy we Francji są mniejszością. Mają celtyckie pochodzenie, własny język... str. 26 ■Białoruś, Europa i Krinki. W środku lata, chociaż przy typowo angielskiej pogodzie, w agroturystycznym... str. 28 ■Jerzy Sulżyk. Polowanie we mgle. – Jelenie podeszły prawie pod samą ambonę. O tu – Darek wskazał z góry ręką... str. 32 ■Календарыюм. Верасень – гадоў таму. 755 – 1252 г., перMówi się, że bociany przynoszą dzieci. Niestety ten powszechnie znany przesąd nie sprawdza się jakoś na Podlasiu, które, paradoksalnie, jest przecież... (str. 24) шыя летапісныя зьвесткі пра гарады Наваградак... str. 37 ■Jadnaje nas Rudnia. Tak nazwano doroczne spotkania dawnych mieszkańców tej wsi i ich potomków. 14 lipca... str. 38 ■Zapomniana gromada Klukowicze. Gromada Klukowi- cze, istniejąca w pow. siemiatyckim do 1972 r. (do 1954... str. 39 ■Без авангарднасці, але... Сёлетняе Басовішча, якое ў падгарадоцкім лясным урочышчы „Барык”... str. 41 ■Quo Vadis, Basovišča? Czyli historia tego, jak stałem się post-sowietem. Nie chcę zostawić Was z wątpliwościami ... str. 44 ■Куды коцісься, „БАСовішча”? Cпадар Марцін Полэць! Прачытаў ваш артыкул „Quo Vadis, Басовішча?”... str. 46 ■„Kupalinka” w Orzeszkowie. Już po raz ósmy w gospodarstwie agroturystycznym „Kupała” Ireny i Zenobiusza... str. 48 Сёлетняе Басовішча, якое ў падгарадоцкім лясным урочышчы „Барык” праходзіла ад 19-га па 21-ы ліпеня, ладзілася ўжо 18-ы раз і тр... (str. 41) ■Радкі з лістоў, адгалоскі. Szanowna Redakcjo, Przejrzałam szybko ostatni numer Cz i byłam szczęśliwa. Nies... str. 50 Fot. na okładce Jerzy Chmielewski Jerzy Chmielewski Od Redaktora. Tuż przed wakacjami na „letnie występy” zawitał do Białegostoku niezwykle krewki jak się okazało pewien „artysta” z Wielkopolski. Otóż tak rwał się na scenę Teatru Dramatycznego im. Józefa Piłsudskiego (do niedawna Aleksandra Węgierki), iż o piątej nad ranem za pomocą metalowego krzesła sforsował kraty i drzwi wejściowe, a następnie zaczął... niszczyć co popadnie. W holu porozbijał lustra i gabloty ze zdjęciami aktorów, połamał drewniane sztalugi i manekiny ze strojami z przedstawień. Gdyby nie interwencja policji, najpewniej zalałby scenę wodą z hydrantu, do którego już zaczął się dobierać. Ale i tak dyrektor teatru straty powstałe w wyniku demolki oszacował na ponad 10 tys. zł. Wandal był oczywiście pijany i od razu trafił do izby wytrzeźwień. Jednak z jakich pobudek zdemolował teatr, nie wiadomo. Policjantom tłumaczył, że... szukał kobiety, która potrzebowała pomocy. A niedługo potem – na początku lipca – podobny incydent zdarzył się w gminnej bibliotece w Orli. Co prawda straty materialne okazały się tu dziesięciokrotnie niższe, ale moje oburzenie nie było wcale mniejsze. Bo wandal – tym razem z Hajnówki – zniszczył większą część wystawy pt. „Ginące zawody”, zorganizowanej na bazie publikowanych od dziesięciu lat w „Cz” artykułów naszego orlańskiego korespondenta, Michała Mincewicza. Byłem na jej otwarciu. Autor zaprosił bohaterów swych publikacji i rodziny tych, którzy już nie żyją. Przybyło bardzo wiele osób, nieraz z odległych miejscowości, także z gmin ościennych. Na dużego formatu planszach Michał zamieścił powiększone reprodukcje artykułów, fotografie, opisy itp. Ekspozycja okazała się imponująca – fotogramy zajęły trzy ściany niemałych rozmiarów bibliotecznej czytelni. Było co wspominać – będący już historią, choć jeszcze nie tak dawny, świat tutejszych kowali, zdunów, kopaczy studni, tkaczy, omłotowych, konduktorów autobusowych... Wystawa wzbudziła spore zainteresowanie mediów. Wernisaż – prowadzony po polsku, białorusku i po svojemu – na potrzeby telewizji publicznej filmował Piotr Nestorowicz, którego ojciec Mikołaj, rodem z Orli, był operatorem współpracującym z niezapomnianą Tamarą Sołoniewicz. Trzeba jeszcze podkreślić, iż całą wystawę Michał wykonał samodzielnie i praktycznie sam wszystko sfinansował. Jedynie poczęstunek (słodki) sfinansowali sponsorzy. I oto traf chciał, iż dwa dni później do orlańskiej biblioteki, a raczej bibliotekarki, zawitał mieszkaniec Hajnówki. W pijanym amoku nożem „przejechał się” po szpalerze plansz, niszcząc niemal całą wystawę. Powiadomiono policję, która z miejsca zabrała wandala do izby wytrzeźwień i wszczęła postępowanie. Kiedy Michał powiadomił mnie o całym zajściu, od razu pomyślałem, że ów furiat mógł kierować się pobudkami szowinistycznymi. Na szczęście nic tego nie potwierdzało. – To wariat i tyle – zapewnił mnie Michał. Ten chuligański wybryk wskazuje, że nasze wsie i miasteczka nie są takie spokojne i bezpieczne, jak się powszechnie uważa (powtarzają 3 to zwłaszcza wójtowie, zachwalając – chociażby turystycznie – swoje gminy). Na „Kupalnoczce” w Załukach k. Gródka ponownie spotkałem jednego z bohaterów wystawy w Orli. Przyjechał tu jako chórzysta zespołu „Orlanie”. Jedną dłoń miał całą w bandażach. Okazało się, że został pobity „przez nieznanych sprawców”, gdy pewnej lipcowej nocy wracał do domu od sąsiada. Napadnięto go ot tak, bez powodu. Orla nie jest wyjątkiem. Policyjne statystyki wskazują, że przestępczość nasila się w całym regionie. Widać to też po doniesieniach w mediach, które czasem zaczynają już przypominać kroniki kryminalne. Należy zatem bacznie mieć się na uwadze, szczególnie gdy nadejdą długie jesienne wieczory. W drugiej połowie lipca miałem okazję krótko porozmawiać z prof. Jerzym Buzkiem – byłym premierem polskiego rządu, a obecnie posłem do Parlamentu Europejskiego. Jego przyjazd na Białostocczyznę był związany z honorowym patronatem, jaki sprawował nad letnią akcją Wolontariatu Studenckiego. To projekt ogólnokrajowy, polegający na organizowaniu bezpłatnego wypoczynku – pod opieką studentów z różnych polskich uczelni – dzieciom z ubogich terenów wiejskich. Premier Buzek odwiedził takie turnusy w gminie Gródek, ja zaś, mając świeżo w pamięci nasz „ginący świat”, zapytałem, czy znane są mu niepokoje polskich Białorusinów, związane z wytracaniem przez znaczną część tej społeczności tożsamości narodowej i brakiem rozwiązań ze strony państwa, hamujących ten proces. Jako eurodeputo- wany stanowczo zapewnił, że „na zewnątrz żadne sygnały nie wskazują, iż w Polsce nie są przestrzegane prawa mniejszości”. Dodał przy tym, że „kulturowo-narodowościowa różnorodność obywateli jest dla Unii Europejskiej ważna”. Dając do zrozumienia, iż los mniejszości w Polsce jest w rękach samych mniejszości, premier powtórzył stereotypowe już opinie polskich polityków – wszystkich orientacji – przywołujące konstytucyjną zasadę pełni praw dla wszystkich obywateli Rzeczypospolitej. Ale żeby ktoś z autentyczną troską w rzeczy samej przejmował się losem mniejszości (oprócz samych mniejszości, które nie są oczywiście bez winy), tego niestety nie widać. Szkoda, że Jerzy Buzek nie przyjechał kilka dni później. Wtedy zaprosiłbym go na Trialog Białoruski w Łapiczach. Niech by posłuchał głosów z Europy. Sprawdziłby, czy o mniejszościach z Polski faktycznie pły- ną tam tylko dobre wieści. Michael Fleming, który naukowo specjalizuje się w tej tematyce na angielskim uniwersytecie, niejednokrotnie już dowodził – przywołując liczne przykłady – niespójności w praktyce polskiej polityki wobec mniejszości. Tym razem bez ogródek stwierdził – na podstawie obserwacji z ostatnich dwóch lat – iż polscy Białorusini, mimo udzielnego im przez rząd wsparcia finansowego, są przez władze i resztę społeczeństwa marginalizowani, a nawet ignorowani. Mniejszości jak wiadomo formalnie stanowią w Polsce niewielki odsetek obywateli i chyba dlatego mało kto się nimi przejmuje. Wszystkie też te mniejszości, choć w różnym stopniu, mają te same problemy, z których najważniejszy to widmo zaniku własnej tożsamości. Wypoczywając w połowie sierpnia z rodziną nad morzem zwiedziłem też co nieco Kaszuby. Nie wiedziałem dotąd, że – podobnie jak u nas – tam też niemal każda wieś ma swój język, byłem też przekonany o dużo lepszej niż nasza kondycji etnicznej tamtejszej społeczności. Tymczasem wśród Kszubów, choć formalnie nie są mniejszością narodową, tylko regionalną grupą językową, z poczuciem właśnie świadomości narodowej jest tam nie lepiej. Wielce pouczająca okazała się dla mnie wizyta u profesora Andrzeja Piskozuba, badacza dziejów cywilizacji z gdańskiego uniwersytetu, który na całe lato zaszył się w swym domku na Kaszubach, w szczerym lesie nad jeziorem. Umówiłem się z nim na wywiad do „Cz” i już teraz wiem, że będzie nadzwyczaj ciekawy. Z długiej wieczornej rozmowy najbardziej utkwiło mi w pamięci przyznanie się profesora, iż z identyfikacją narodową sam ma niemałe problemy. Ale w sławetnym ostatnim spisie powszechnym skończył z tym dylematem, podając ankieterce narodowość... europejską. ■ Janusz Korbel Razem czy osobno? Autor pewnego artykułu polemicznego odwoływał się do zagrożenia, jakie dla „nas” niosą „oni”, którzy wtrącają się w nie swoje sprawy. Ten temat od dawna mnie frapuje: z jednej strony chciałbym z pobudek zawodowych, jako architekt, i zwyczajnie z przyczyn emocjonalnych ochronić lokalne tradycje, style, niepowtarzalny charakter miejsc, a więc to, co różni za- wsze jakichś „nas” od „nich”, z drugiej od przynajmniej dwudziestu lat zajmuję się także ochroną przyrody i z konieczności uczę się biologii, przede wszystkim ekologii (to dziedzina naukowa, nie społeczna, jak się wielu wydaje). Połączenie tych dwóch obszarów nie jest proste, a globalne procesy kulturowe, jakich doświadczamy, stawiają nas przed nieznanymi wcześniej wyzwaniami. 4 Z biologii dowiadujemy się, że różnorodność i konkurencja w ramach jednego gatunku są motorem ewolucji. Było tak przez miliony lat. Największymi wrogami są inne osobniki tego samego gatunku. Nie prowadziło to do rzezi, gdyż na ziemi było dość miejsca i zasobów pokarmowych, by wystarczyła demonstracja wrogości, a odgoniony intruz mógł najczęściej znaleźć swój indy- widualny areał. Każda grupa pilnowała, żeby na ich terytorium nie pojawili się intruzi. Różnorodność kultur, języków, stylów architektonicznych wydaje się prostą kontynuacją tych biologicznych prawideł. Dzielimy się w ramach rodzin (każda ma swoją historię), grup zawodowych, narodów. Przynależność do większej grupy daje poczucie bezpieczeństwa. Coś nas jednak różni od innych zwierząt. Przede wszystkim od czasów Chrystusa, kiedy było nas 170 milionów, zrobiło się nas 6 miliardów, na tej samej planecie, z coraz większymi potrzebami i z nieznanymi wcześniej możliwościami wędrowania i transportu. Kiedyś adeptów architektury uczono, że o charakterze regionu decydowały nie tylko wpływy kulturowe, ale i lokalne materiały budowlane, klimat, ilość opadów wpływała na kąt nachylenia dachu, tradycyjne narzędzia na sposób obróbki surowca. W miarę wymiany handlowej i otwierania się granic to wszystko przestało mieć znaczenie. W okresie „środkowego Gierka” w PRL i krajach sąsiednich zakupiono amerykańskie licencje na produkcję eternitu (w USA już wówczas odkryto groźbę ze strony rakotwórczego azbestu). Stał się on bodaj pierwszym wyrazem globalizacji, kształtując na lata krajobraz wsi wschodu Europy. Podobną rolę odgrywają dzisiaj kostki cementowe, zwane handlowo polbrukiem czy plastikowe okna z uniwersalnego katalogu. Znoszenie barier handlowych i barier w ogóle powoduje zanikanie różnic kulturowych. Podobny proces zachodzi w sferze językowej, a Internet łączący świat wymusza wręcz jeden język. Z perspektywy biologicznej lokalne języki służyły utrzymaniu separacji, która była potrzebna ewolucji. Ekologia została określona jako najbardziej rewolucyjna nauka w historii, bo wykazała niezbicie, że wszystko jest ze sobą powiązane. I choć dzisiaj tzw. „ekolodzy” nie są popularni i lokalne społeczności nad Rospudą czy w okolicach Puszczy Białowie- skiej, protestując przeciw ochronie, używają argumentów terytorialnych, podkreślając że „inni” nie mają prawa dyktować im warunków życia, to właśnie ci „ekolodzy” są konsekwencją znikania barier i pojawienia się świadomości, że w globalnym systemie przyrody nie może być ona traktowana jako własność jakichś lokalnych grup czy nawet państw. Stąd zresztą w UE wprowadzono ponadnarodowy system ochrony przyrody „Natura 2000”. Inna sprawa, że te same społeczności protestują też często przeciw zamykaniu ich w „skansenie”, czyli że w warstwie kulturowej domagają się one udziału w globalnej wiosce. I tak doszliśmy do kwestii kultury. Znany mi autor artykułu naukowego posuwa się do stwierdzenia, że utrata różnorodności kulturowej może być ceną, którą musimy zapłacić za przetrwanie; zarówno my – ludzie – jako gatunek, jak i przyroda w swej różnorodności. Mam nadzieję, że się myli i postaram się wyjaśnić dlaczego. Historia pokazuje, że podboju świata (co wiązało się z tzw. postępem) dokonywali ludzie znający pismo, zorganizowani w duże państwa, posiadający wojsko, na swoje czasy nowocześni, tworzący duże skupiska, dzisiaj posiadający nieznane wcześniej środki zniszczenia. Małe, lokalne etnosy znikały bez szans. Globalna wioska wolnego handlu i dzielenia świata na strefy wpływów przy pomocy korporacji, armii i unifikacji wymiata lokalne kultury, ale z ginących kultur coś przetrwało do naszych czasów. Ksenofobia, którą możemy zaobserwować już u koczkodanów, służyła w czasach plemiennych zachowaniu wartości, jakie rozwinęły się w ramach małych, izolowanych społeczności. Ksenofobia, przydatna niegdyś w rozwoju biologicznym, u ludzi sprawujących władzę nad dużymi populacjami i dysponujących potężnymi środkami zniszczenia, także ekonomicznymi, staje się śmiertelnym niebezpieczeństwem. A jednak coraz częściej podnoszą 5 się głosy, by chronić lokalną kulturę, język. Chronić, ale nie izolować. To nie przypadek, że języka białoruskiego uczą się u nas młodzi ludzie, którzy równie chętnie uczą się angielskiego i należą do najlepiej wykształconych. W obronie starówki Grodna, przeznaczonej do wyburzenia, występowali ludzie w wielu krajach Europy. Ginącą obecnie różnorodność kulturową starego świata cechowało dużo więcej niż przestarzała, a jakoś trudna do wyplenienia dzisiaj, ksenofobia. Bogactwo kultur to także bogactwo wielu propozycji pięknego i szlachetnego życia, z tak niemodnymi cechami jak współodczuwanie czy dzielenie się, wspólne śpiewy czy rytuały. Tylko że atrybuty te nie przydają się do celów politycznych tak bardzo, jak skłócanie tubylców z „ekologami”. Dla deweloperów obrona każdych lokalnych wartości – kulturowych i przyrodniczych – jest problemem, bo podnosi koszty. Więc wtedy można się odwołać ni stąd ni zowąd do „tutejszości” i praw do robienia „na swoim” co nam się podoba. W ten sposób prezydent Białorusi ucisza krytykę z zagranicy, władze Grodna uzasadniają wyburzenie cennych zabytków, a o naszych przykładach zamilczę, bo wystarczy się rozejrzeć. Tymczasem tradycja plemienna dzisiaj jest nieużyteczna, bo staliśmy się obywatelami planety Ziemia i uratować nas może właśnie wspólna ochrona różnorodności, niepowtarzalności lokalnych kultur, ale wyzbywając się ksenofobii, dzielenia – i nie w opozycji do „innych”, a w ramach naszej wspólnej rodziny. W latach 90. ukuto hasło: „Myśl globalnie – działaj lokalnie”. A więc szanujmy lokalne wartości i niepowtarzalność lokalnej kultury, ale wiedząc, że posiada ona wartość także w wymiarze globalnym i istnieje także w globalnym systemie przyrodniczym, którego właścicielami nie są jakieś lokalne grupy interesu, bo nawet niszczenie „swojej” kultury jest przyczynianiem się do niszczenia wspólnego dobra wszystkich ludzi. ■ Сакрат Яновіч Быць сабою. Што адбываецца ў нашым тут беларускім руху? Успамінаюцца мне далёкія гады, у якія набывала размаху Беларускае грамадска-культурнае таварыства. Гэта была маладосць ідэі і людзей. Амаль у кожнай вёсцы тады існаваў малады гурток Таварыства (БГ-КТ). Арганізавалі, зазвычай, калектывы мастацкай самадзейнасці – тэатральныя, спявацкія. Было з кім і з каго. Знаходзіліся кадры грамадскіх актывістаў, вясковых інтэлігентаў, якімі ўяўлялі сябе настаўніцы і настаўнікі; мноства налічвалася ў тую пару пачатковых школаў. Парадаксальна спрыяла тадышняй актыўнасці матэрыяльная беднасць насельніцтва і адарванасць грамадства ад свету; радыё лічылася інцыдэнтальнай рэдкасцяй, а пра тэлевізію і не чулі. „Ніва” стала народнай газетай. Ставілі самадзейныя спектаклі, нярэдка гасцюючы ўзаемна ў суседніх мясцовасцях. Бывала, гурткоўцы збіраліся зімовымі вечарамі паслухаць чытаную кімсьці беларускую кніжку; множыліся бібліятэчныя пункты ў больш культурных хатах. Адукаваныя асобы карысталіся аўтарытэтам; сапраўдным культам акружалі людзі інжынераў, лекараў, прафесарскіх настаўнікаў. Тытуламі хваліліся. Або студэнтамі ў радні. І хоць нашым светам камандавала партыя з надуманым камунізмам, ідэйнасць моладзі мела традыцыйна беларускі, менавіта народніцкі, характар. Рабочы клас не існаваў у шчырай свядомасці, ніхто яго не бачыў у класічнай, марксаў- скай форме. Будучыня свету належыла ў нас вёсцы, селяніну. Зусім не гораду. У гэтыя гады нарадзінаў Беларускага грамадска-культурнага таварыства Беласток бачыўся вялікай вёскай, а яго вуліцы ўяўлялі сабою вяскоўцаў, прыехаўшых сюды жыць; напрыклад, на выгодаўскай Азёрнай асталяваліся прыкрынкаўскія астраўляне, у Дайлідах бушавалі палешукі, на Марчуку гнездавалі завасількаўскія сцюдзянцы з бандыцкімі звычкамі. Рана жаніліся, каб стабілізаваць свой лёс, – хто на гаспадарцы, хто ў фабрыцы. Чалавечыя патрэбы не былі ў той час дорагакаштуючымі: кут на жытло, пару табурэтак і стол; купля шафы на адзенне падавалася камфортам, а касцюм лішнім выдаткам, шлюбны пярсцёнак – панскай выдумкай дваровых парабкаў (не адзін раз жаніліся без гэтага золата). Не прыкмячалася нарастання гарадызацыі і знікнення этнічных межаў. Дзяржава пераўтваралася ў федэрацыю метраполіяў; мільённымі рабіліся ваяводскія цэнтры – быццам штармавыя воды ўлівалася ў Беласток падляшскае сялянства, раствараючы гэты выпалены немцамі горад у бясконцыя разлівы партэрных прадмесцяў. Хоць усё па-вясковаму ладзіліся ў іх шматлюдныя вяселлі і буйна-застольныя хрэсьбіны; шлюбы ў Мікалаеўскім саборы на Ліповай нагадвалі парафіяльныя фэсты з чародкамі франтаватых мужычак і падпітых хамутоў пад гальштукамі. Было ў звычаі жаніцца нецвярозым, абавязкова 6 пад саліднаю „мухаю”. Чарка як герб заможнасці. Разам з высыханнем этнічнай вёскі і разбрыняласцю гарадоў наглядалася мяшчанскую прафесіяналізацыю грамадска-культурнага жыцця. У геркаўскую дэкаду першай хвалі дабрабыту, у сямідзесятыя, слабыя гурткі і самадзейныя калектывы рассыпаліся ў магільны нябыт, а моцныя павысілі сваё выканаўчае майстэрства, будуючы прышласць на местачковых рэсурсах грамадскай актыўнасці (вясковасць абязлюдзела). Не збылася мара сялянскага паэта Максіма Танка – „Прыйдзем яшчэ, вёска, твае песьняры, не з торбамі песьняў жабрачых...” Чую па беластоцкім радыё настальгічную баладу пра шлюб перад Богам і людзьмі „ў царкве вясковай”. Прыгожа гэта і ў духу майго народніцтва, але дзе знайсці цяпер тую вясковую царкву... Вядомыя мне ў ваколіцы даўно амаль зачынены (тры з пяці памятаных у дзяцінстве). Кідаецца ў вочы ліквідацыя школаў, нават акуратна пабудаваных чвэрць веку назад; на Крыншчыне было іх каля дваццаці, засталася адна, і таму, што яна ў мястэчку; гібеючая, але выстаіць у бязлюддзе. Шавіністычна польская. У цяперашняй сітуацыі здарылася тое, што нават не снілася былым дзеячам, менавіта непатрэбнасць грамадскай актыўнасці. Дзяржава фінансуе практычна ўсё, што адбываецца ў беларускім руху. Іначай кажучы: больш грошай, чым магчымасцяў пакарыстацца імі. Такога парадоксу калісьці не бывала. Застаецца гэта ў палітычнай сувязі з трагічным становішчам народу Рэспублікі Беларусь і беларускай нацыянальнай культуры пад саветамі; наша меншасць у Польшчы тактычна завалена сродкамі дзеля нацыянальнай дзейнасці, што будзе мець нядобры ўплыў на яе маральнае аблічча. Даволі будзе заняпаду нясцерпнага Еўропе лукашэнкаўскага рэжыму і – так сказаць: нашаму катý скончыцца масленіца. Гэта відаць па паралелі з польскай „Салідарнасцю”, няньчанай Захадам так доўга, пакуль не развалілася ўлада ген. Ярузельскага. У сферы культуры пачаўся ў палякаў маразм, аглядка на бюджэт: Nie ma pieniędzy – nie ma działalności. Этычныя аргументы – патрыятызм, айчына – зрабіліся без значэння, вартай смеху балбатнёю. Даўней так не было, як памятаецца. Улады робяць сярод польскай стыхіі стаўку на нацыяналізм, рэлігіянцтва. Свежапрыняты летам школьны статут у маіх Крынках нагадвае каланіяльную школу для неграў у Афрыцы. Няма ў ім акцэнту на грамадзянскае выхаванне вучнёўскай моладзі, толькі моцна падкрэсліваецца каштоўнасць польскага шавінізму ды рымакаталіцкага фанатызму; пра беларускую меншасць і пра праваслаўных нямаш і напаміну. Уражанне такое, што Крынкам як бы пагражае катастрофа знікнення польскай мовы і культуры. Парвана сяброўства з гімназіяй у Гродне, баючыся... беларускай русіфікацыі? – Kto ty jesteś? Polak mały!... Я не бяру таго ў галаву, бачачы агонію пасляфеадальнай правінцыі; яе высмакча горад і багаты Захад. А крынкаўскі нацыяналізм бедных белпалякаў зарасце ядлоўцамі, наступаючай пушчай. Amen! ■ Opinie, cytaty Każdy z nas, co odwiedził kraje bliskie i dalekie, przeszedł Polskę wzdłuż i wszerz, ma swój jedyny niepowtarzalny magiczny zakątek. Mój zakątek to Podlasie... To bez wątpienia Święta Grabarka, ten las krzyży, cerkiew, źródełko, ten tłum i niczym nieodparty urok tamtej nocy, nocy Świętego Spasa, nocy gdzie modlitwy mieszają się z cudownym śpiewem i pobożnymi opowieściami, gdzie całe to wzgórze przeobraża się w wielką mistyczną świątynię, a niebo zdaje się przybliżać do samej ziemi... Janusz Puszczewicz, mieszkaniec Bielska-Białej, zwycięzca letniego konkursu Wrót Podlasia, dotyczącego zareklamowania najurokliwszych miejsc w regionie, wrotapodlasia.pl – Mój tata krowy przegania. Żona oporządza kobyłę i zajmuje się drobniejszymi sprawami. Orzę i sieję sam. Tuż po nominowaniu mnie na członka zarządu, trzeba było spryskać zboże. Jednego, drugiego świtu o wpół do czwartej wstałem i popryskałem. Dzisiaj, kiedy rozmawiamy, miałem popryskać pole z ziemniakami od stonki, ale deszcz pada. Jak przyjadę z pracy w urzędzie, może mi się uda. Zresztą to może i lepiej, bo ze względu na pszczoły rano nie powinno się pryskać, a ule też mam. Mikołaj Janowski (białoruskiego pochodzenia członek zarządu województwa podlaskiego z ramienia PSL, współkoalicjanta PiS – głównej rządzącej województwem partii, odpowiedzialny głównie za rolnic- 7 two), „Niwa”, 9 lipca 2007 (za bialorus.pl) – Proszę mi dać pracę w Niemczech, to pojadę. Na razie jestem tu, ale jest ciężko. Za 300 dolarów to ja nie będę Jan Syczewski, członek zarządu województwa poprzedniej kadencji, a dziś emeryt, w ubiegłym roku zgromadził dochody (pensja i emerytura) 200 tys. zł! Syczewski jest milionerem, oszczędności odkłada, głównie wykupując jednostki w funduszach inwestycyjnych – zgromadził na nich majątek w wysokości 700 tys. zł. „Gazeta Współczesna”, 5 lipca 2007 pracować nawet u siebie – powiedział nam Białorusin spotkany na rynku przy ul. Jurowieckiej w Białymstoku. – U was już nie ma kto pracować na budowach, a ja też nie będę za 1000 złotych. Z tego nie da się utrzymać. „Kurier Poranny”, 6 lipca 2007 – Naszego zespołu nigdy na Słowiański Bazar nie zapraszano. W ogóle nigdy nie pojawiali się tam przedstawiciele niezależnej białoruskiej kultury, ponieważ na Słowiańskim Bazarze występują jedynie „państwowi” wykonawcy. To zresztą sytuacja typowa dla Białorusi. Jeśli ktoś chce pozostać niezależny, nie ma szans na pojawienie się w państwowych mediach. My mamy poważne trudności ze zorganizowaniem jakichkolwiek, choćby niewielkich, koncertów. Gdy oglądałem otwarcie Bazaru, widziałem, jak prezydent Aleksander Łukaszenko siedzi w swojej loży, jak przyjmuje hołdy. Uznałem wówczas, że ta impreza jest swoistą namiastką igrzysk. Gigantyczne przedsięwzięcie, zorganizowane z wielkim przepychem. Lavon Volski, lider zespołu N.R.M. (Niezależna Republika Marzeń), „Rzeczpospolita”, 12 lipca 2007 У гэтым годзе ўразіла [на „Басовішчы” – рэд.] вялікая колькасць нецвярозых, па большай частцы палякаў. ant1killer.livejournal.com Minęły dwa miesiące W regionie. Białoruskie lato kulturalne jak co roku obfitowało w moc festynów. Mimo znanych kłopotów BTSK, uważającego się za głównego animatora kultury białoruskiej w regionie, odbyły się wszystkie imprezy, które na stałe wrosły już w kalendarz miejskich i gminnych ośrod- Prawda o BTSK Nie pochwalam tego, co uczynił polski rząd, odbierając dotacje naszej najstarszej organizacji białoruskiej. Należało znaleźć inny sposób, by wymusić na niej dostosowanie się do wymogów dzisiejszych czasów. Siermiężne naturalizowane festyny może i pasowały do minionej epoki, ale teraz to już przeżytek Szef BTSK Jan Syczewski, jak wiadomo, wciąż kipi ze złości, głosząc wszem i wobec, iż straszna krzywda stała się polskim Białorusinom. Ale trudno zauważyć, by w kulturze białoruskiej coś się zmieniło po wstrzymaniu dotacji BTSK. Festyny i inne imprezy wciąż się odbywają. W całym regionie. Samodzielnie organizują je gminy. Ale tak było zawsze. Udział BTSK był przecież formalny, ograniczał się do konferansjerki i pośrednictwa w zapraszaniu zespołów, przede wszystkim z Białorusi. Na tegorocznej „Siabroŭskiej Biasiedzie” nieobecności BTSK (i Jana Syczewskiego z Walentyną Łaskiewicz) nikt nawet nie zauważył. A i program artystyczny nie był wcale uboższy niż w latach poprzednich. Nie twierdzę, że BTSK jest niepotrzebne, ale w niezmienionym kształcie działać nie powinno. Przede wszystkim ci podstarzali działacze muszą przyciągnąć młode pokolenie. Tyle, że w tym kierunku niczego nie czynią. Jeśli nic się nie zmieni, ministerstwo będzie mieć argument jak w banku, by nadal tej organizacji finansowo nie wspierać. No bo skoro festyny da się zorganizować bez niej... „Wiadomości Gródeckie – Haradockija Nawiny”, sierpień 2007 (list do redakcji) У фае рэктарата Белдзяржунiверсiтэта здымачная група аднаго з беларускіх тэлеканалаў рабiла iнтэрв’ю з гасцямi з Польшчы [фіналістамі алiмпiяды па беларускай мове – рэд.]. На цудоўнай беларускай мове польскiя беларусы адказвалi на пытаннi, якiя iм задавалi па-руску(!?) беларускiя беларусы. Якая ж яшчэ ляжыць перад намi доўгая дарога вяртання! Вяртання да беларускiх каранёў. I дапамагаць гэтаму павiнен кожны свядомы беларус. У тым лiку i той, што жыве па-за межамi Мацi-Беларусi. А супрацоўнiкаў тэлебачання, якiя не ведаюць мовы тытульнай нацыi, я б аднёс у разрад прафесiйна непрыгодных. „Звязда”, 3 жніўня 2007 ków kultury. Powołane przez BTSK nowe Towarzystwo Kultury Białoruskiej, korzystając przeważnie z dotacji budżetu państwa lub województwa, w kilku przypadkach wystąpiło w roli współorganizatora. Z powodu złej pogody nie udała się sztandarowa dotąd letnia impreza tego środowiska – Kupalle w Białowieży, której niemal cały ciężar organizacyjny wziął na siebie tym razem Białowieski Ośrodek Kultury. Pogoda dopisała natomiast Nocom Kupały w Załukach pod Gródkiem i w Narew- ce, zorganizowanym przez gminne samorządy. 8 ■ W dniach 19-21 lipca w Gródku odbył się XVIII Festiwal Muzyki Młodej Białorusi „Basowiszcza”. Po raz pierwszy trwał trzy dni. Zagrało około trzydziestu zespołów z Białorusi, Polski, Litwy i Ukrainy. W konkursie wystąpiło siedem kapel (wszystkie z Białorusi). Laureatami zostali „Flaŭs i Klajn” (zdobył najwięcej nagród), S.O.K. i UNIA. Gwiazdami imprezy były dobrze znane ze- cy z Białowieskim Parkiem Narodowym, Białowieskim Ośrodkiem Kultury oraz Oddziałem Polskiego Towarzystwa Turystyczno Krajobrazowego w Białowieży. Летнік у Семяноўцы Фота Юркі Хмялеўскага З 8 па 14 ліпеня дзеткі і моладзь – навучэнцы беларускай мовы з Беластока гулялі і адпачывалі на IV Летніх этнаграфічных майстаркласах „Я нарадзіўся тут”. На гэты раз праходзілі яны ў Асяродку экалагічнай адукацыі (даўней – пачатковай школе) у Семяноўцы ў гміне Нараўка. Арганізатары з Аб’яднання АБ-БА – бацькоў, якіх дзеці ходзяць на заняткі беларускай мовы ў Беластоку, падрыхтавалі цікавыя заняткі па рукадзеллю, ткацтве, танцах і спеве. 45 удзельнікаў летніка мелі таксама экскурсіі па наваколлі. Былі м.інш. на фэсце Пятра і Паўла ў Ляўкове (і на тамашняй керамічнай фабрыцы), наведалі „белавежца” Уладзіміра Гайдука і мастака Віктара Кабаца. Чатыры дні на летніку пабывала таксама каманда „Этнічных кліматаў” Кракаўскага тэлебачання з цёмнаскурым Браянам Скотам. Рэпартаж паказала TVP3 у канцы ліпеня. На разьвітанне з летнікам вучні выступілі перад бацькамі з этнаграфічнай пастаноўкай і тэле-пародыяй літаратараў – „белавежцаў” і нашых беларускіх дзеячаў. (юх) społy białoruskie, jak N.R.M., Neuro Dubel, IQ48, Krama, Pałac. Wystąpił też polski zespół Farben Lehre. Więcej na str. 41 28 lipca w Gródku, w uroczysku „Boryk”, odbyła się impreza plenerowa w ramach projektu pod nazwą: Integracja mniejszości narodowych – Spotkanie Kulturalne „Siabrouskaja Biasieda”. W trakcie jej tegorocznej edycji wystąpiło około dwudziestu zespołów z Polski i Białorusi, których słuchała wielotysięczna publiczność. „Siabroŭskaja Biasieda” to impreza cykliczna, organizowana przez Gminę Gródek i Gminne Centrum Kultury w Gródku. Wystąpiło na nim szereg zespołów zarówno z Polski, jak i innych krajów, w tym z Białorusi i Litwy. Wykonawcy prezentowali folklor białoruski, litewski, także niemiecki, łemkowski, góralski oraz cygański. Peretocze zorganizowała Fundacja Muzyka Cerkiewna w Hajnówce we współpra- Fot. Jerzy Chmielewski W dniach 27-28 lipca w Białowieży odbyła się doroczna edycja imprezy muzycznej pod nazwą Peretocze. W dniach 27-29 lipca w Łapiczach k. Krynek Stowarzyszenie Villa Sokrates zorganizowało VIII Trialog Białoruski. Przyjechali badacze, krytycy, tłumacze literatury i znawcy problematyki białoruskiej z Polski, Białorusi, Szwecji i Anglii. Nadrzędnych celem tych corocznych spotkań jest zadomowienie kultury, a zwłaszcza literatury białoruskiej w Europie. Relacja na str. 28 Mikołaj Janowski (z lewej) zastąpił Jana Syczewskiego w zarządzie województwa również jako reprezentanta społeczności białoruskiej. Na zdjęciu na honorowym miejscu widowni Siabroŭskiej Biasiedy w Gródku. 9 Na przełomie lipca i sierpnia w „Muzeum Małej Ojczyzny” w Studziwodach zorganizowano tygodniowe warsztaty dla dzieci w wieku 1015 lat, które chcą poznać elementy dawnej kultury białoruskiej. Warsztaty dotyczyły m.in. tkactwa oraz poznawania i zapisywania starych miejscowych nazw topograficznych. Przedsięwzięcie dofinansowane było przez Urząd Miasta w Bielsku Podlaskim oraz fundację Pro Bono Poloniae. Blisko 250 młodych parlamentarzystów z niemal wszystkich krajów Europy spotkało się 30 lipca w Białymstoku na 55. sesji Europejskiego Parlamentu Młodzieży. Przez kilka dni rozmawiali na temat największych problemów współczesnej Europy, takich jak łamanie praw czło- Mobilizacja przedwyborcza Wobec coraz bardziej możliwych jesiennych przedterminowych wyborów parlamentarnych politycy rozpoczęli układanie list wyborczych. Podlaski LiD do Sejmu prawdopodobnie na pierwszym miejscu wystawi związanego z Cerkwią radnego wojewódzkiego Jarosława Matwiejuka. Nie wiadomo, czy wobec pojawienia się w środowisku prawosławnym nowego lidera, w wyborach ponownie wystartuje poseł Eugeniusz Czykwin. Do kandydowania zaproszono też, cieszącego się wśród prawosławnych dużym poparciem, Włodzimierza Cimoszewicza, który dwa lata temu oznajmił, iż z polityki się wycofuje. Jeszcze nie podjął decyzji, czy znów wystartuje w wyborach. Tymczasem przed sądem rejonowym w Białymstoku stanął były szef miejskich struktur SLD Mikołaj P. Jest on oskarżony o oszukanie szpitali wojewódzkich w Białymstoku i Suwałkach na około 40 tysięcy złotych. Były baron, a zarazem biznesmen, wynajmował w szpitalach powierzchnie na sklepiki. Podpisywał umowy na swego mieszkającego we wsi pod Bielskiem ojca, o identycznym imieniu i nazwisku (bez jego wiedzy) i nie płacił należnego czynszu. Białostocki szpital nie dostał od niego ponad 15,5 tysiąca złotych, a szpitalowi w Suwałkach Mikołaj P. nie zapłacił blisko 24,5 tysiąca złotych. (jch) wieka w Białorusi, transformacje polityczne Europy Środkowo-Wschodniej, równouprawnienie. Efektem spotkania młodzieży było piętnaście rezolucji, które zostaną przedstawione w Parlamencie Europejskim jako głos doradczy młodzieży. W Czeremsze powstaje muzeum kolejnictwa. W ostatnich dniach lipca zakończone zostały prace związane z remontem napowietrznej części ekspozycji muzealnej. Wszystkie prace na tym etapie zostały wykonane bezpłatnie przez pasjonatów kolejnictwa. Środki na całe przedsięwzięcie pozyskano z Fundacji „Europejskiego Funduszu Rozwoju Wsi Polskiej” w ramach Programu Wspierania Inicjatyw Obywatelskich na Rzecz Terenów Wiejskich ze środków, realizowanego przez Fundację na Rzecz Rozwoju Wsi „Polska Wieś 2000” im. Macieja Rataja. Inicjatorem całej akcji jest Ogólnopolskie Stowarzyszenie Przyjazny Transport w Czeremsze. Czeremcha przez bardzo długi czas stanowiła jeden z ważniejszych węzłów kolejowych we wschodniej Polsce. – projekt badawczy o takiej nazwie realizuje w tym roku Białoruskie Zrzeszenie Studentów (środowisko warszawskie). Jest to kontynuacja ubiegłorocznego projektu w ramach Programu Dla Tolerancji Fundacji im. Stefana Batorego. Studenci po raz drugi zorganizowali warsztaty poświęcone historii Żydów na Podlasiu. Obóz odbył sie w dniach 4-13 sierpnia w Grabowcu. W kilku miejscowościach (Orla, Narewka, Kleszczele) licealna młodzież białoruska prowadzi- ła badania etnograficzne pod okiem opiekunów – etnografów, historyków, filologów, socjologów. Zebrany w trakcie warsztatów materiał posłuży do opracowania książki, ukazującej relacje mieszkańców wschodniego Podlasia o korzeniach białoruskich i ludności żydowskiej. W dniach 9-10 sierpnia odbyły się doroczne uroczystości poświęcone supraskiej ikonie Hodegetrii (Matki Bożej Przewodniczki). Jak co roku do Supraśla przybyły liczne rzesze pielgrzymów. Uroczyste liturgie celebrowane były przez hierarchów Cerkwi prawosławnej w Polsce, na czele z metropolitą warszawskim i całej Polski Sawą. 12 sierpnia w soborze św. Trójcy w Hajnówce odbyły się centralne prawosławne uroczystości Święta Wojska Polskiego (przypadające 15 sierpnia). Nabożeństwu w intencji wojska i pokoju przewodniczył zwierzchnik prawosławnego ordynariatu polowego WP biskup hajnowski Miron. Uroczystości zgromadziły poza wszystkimi kapelanami i pracownikami cywilnymi ordynariatu szereg gości związanych z Wojskiem Polskim, w tym przedstawicieli Biura Bezpieczeństwa Narodowego i Ministerstwa Obrony Narodowej. Obecni byli również wo- Rusza prawosławna (białoruska) podstawówka Po wielu problemach z ulokowaniem niepublicznej szkoły podstawowej w Białymstoku jeszcze przed wakacjami jej organizatorom udało się rozwiązać ten problem i od września placówka – pierwsza taka w kraju – otwiera swe podwoje. Będzie mieścić się w wynajętych pomieszczeniach SP nr 34 przy ul. Pogodnej. Do połowy sierpnia do pierwszej klasy zgłoszono dziewięcioro dzieci. Rekrutacja wciąż trwa, oficjalne rozpoczęcie roku szkolnego zaplanowano na 8 września. Szkoła, której organem prowadzącym jest cerkiewne Bractwo św.św. Cyryla i Metodego, otrzymała akt założycielski i ma pozytywną opinię kuratorium oświaty. Przez pierwsze miesiące będzie się utrzymywać z czesnego i pomocy sponsorów. Od stycznia powinna otrzymywać subwencję oświatową – zwiększoną, jako placówka mniejszości narodowej. Jako język mniejszości rodzice wybrali białoruski. Dzieci będą też uczyć się angielskiego i rosyjskiego. W swym głównym założeniu szkoła ma przede wszystkim wspierać rozwój duchowy i religijny dzieci wyznania prawosławnego. (jch) „Podlascy Żydzi – trudna pamięć” 10 Свята беларускай культуры ў Гайнаўцы 6 ліпеня ў Музеі і асяродку беларускай культуры ў Гайнаўцы адбылося Свята беларускай культуры, прысвячанае 125-годдзю з дня нараджэння Янкі Купалы і Якуба Коласа. Мерапрыемства наладзіла Пасольства Беларусі ў Польшчы разам з Генконсульствам Беларусі ў Беластоку пры падтрымцы Міністэрства культуры Беларусі. У праграме была выстаўкі „Мой родны кут” мастацкіх твораў народнага мастака Беларусі, дырэктара Музея сучаснага выяўленчага мастацтва ў Мінску Васіля Шаранговіча, прэзентацыя відэафільма „Карані” аб жыцці беларускай меншасці ў Польшчы, знятага Белтэлерадыёкампаніяй, выступленне ансамбля Белдзяржфілармоніі „Купалінка”. У час Свята Пасольства ўзнагародзіла ганаровымі дыпломамі і каштоўнымі падарункамі пераможцаў 13-й Усепольскай алімпіяды па беларускай мове. Месяц раней Рада горада Гайнаўка ўшанавала Купалу і Коласа, надаючы іх імя двум вуліцам. (юх) jewoda podlaski Bohdan Paszkowski i członek zarządu województwa podlaskiego Mikołaj Janowski. 12 sierpnia na Miejskich Plantach w Bielsku Podlaskim miejscowy oddział BTSK przy współpracy z Bielskim Domem Kultury po raz trzynasty zorganizował Spasaŭskija Zapusty. Jak zwykle była część obrzędowa, przypominająca dawne pieśni i zwyczaje zwiążane z okresem żniw, a potem wystąpiły zespoły folklorystyczne i estradowe, w tym goście z No- Od 13 sierpnia rozpoczął działalność Punkt Konsularny Republiki Białoruś w Augustowie. Jego otwarcie to efekt dużego zainteresowania polskich turystów zwiedzaniem Kanału Augustowskiego. Z tego powodu tworzyły się coraz dłuższe kolejki po wizy w Konsulacie Generalnym RB w Białymstoku. W nowym punk- Przez cały sierpień w Domu Ludowym w Sokolu (gm. Michałowo) odbywały się imprezy o charakterze artystyczno-kulturalnym w ramach projektu pod nazwą „Jesteśmy w lesie”, realizowanego przez Stowarzyszenie Edukacji Kulturalnej WIDOK we współpracy z mieszkańcami Sokola, władzami gminy Michałowo, instytucjami samorządowymi i kulturalnymi województwa podlaskiego oraz osobami prywatnymi. Działania w Sokolu miały charakter warsztatów i prezentacji z udziałem dzieci i młodzieży. Ponadto regularnie odbywały się projekcje filmów w miejscowym kinie oraz koncerty, w tym tak znanych wykonawców, jak Oddział Zamknięty czy Jerzy Mazzoll (Mazolewski). Tegoroczne wydarzenia w Sokolu nawiązywały do ubiegłorocznego projektu „Kino Sokole”. Pomysłodawczynią i główną realizatorką tych przedsięwzięć jest Agnieszka Tara- Фота Юркі Хмялеўскага W dniach 11-12 sierpnia w Mielniku odbyły się VII Muzyczne Dialogi nad Bugiem. Jak co roku impreza zgromadziła wykonawców folkloru białoruskiego, ukraińskiego, polskiego, kaszubskiego, rosyjskiego, litewskiego. Koncertom towarzyszył jarmark, gdzie można było zakupić płyty i inne wydawnictwa związane z występującymi zespołami, a także wyroby sztuki ludowej. Organizatorami Dialogów byli wójt gminy Mielnik, Towarzystwo Kultury Białoruskiej w Białymstoku, Starostwo Powiatowe w Siemiatyczach oraz Gminny Ośrodek Kultury, Sportu i Rekreacji w Mielniku. Przedsięwzięcie zostało dofinansowane przez Urząd Marszałkowski Województwa Podlaskiego. wickowicz koło Kamieńca w Białorusi. cie w Augustowie ceny wiz będą takie same jak w Białymstoku. Punkt konsularny znajduje się w centrum Augustowa. Będzie czynny do końca sezonu turystycznego, czyli do października. Сёлетняе „Басовішча” было таксама прамоцыяй электронных медыяў, што з Польшчы транслююцца ў Беларусь. На здымку: прэзас Радыё Рацыя Віктар Стахвюк і шэфіха БелСата Агнешка Рамашэўская. Канкурэнты? 11 chronionego przepisami Konwencji Waszyngtońskiej (CITES) jest przestępstwem, zagrożonym karą pozbawienia wolności nawet do 5 lat oraz konfiskatą przewożonych okazów. Przed tegorocznym świętem Spasa na Grabarce zbudowano stały ołtarz polowy Fot. Jerzy Chmielewski W kraju. 7 lipca Krajowa Rada siuk, artystka mieszkająca w Kazimierzowie koło Michałowa. W nocy z 18 na 19 sierpnia w miejscu upamiętniającym Ludwika Zamenhoffa, pochodzącego z Białegostoku twórcę języka esperanto, pojawiły się namalowane czerwoną farbą nazistowskie symbole – swastyki (pod tablicą pamiątkową przytwierdzoną do budynku na rogu Zamenhofa i Białej i na planszy informacyjnej) oraz napis „Jude raus” (z drugiej strony kamienicy przy Zamenhofa). Sześć kolejnych swastyk namalowano na blokach przy Sienkiewicza oraz przy wejściu do przedszkola nr 10. Zarówno mieszkańcy okolicznych domów, jak i wielu białostoczan nie kryło swego oburzenia. Swoje opinie wyrazili też publicznie znani działacze żydowscy w Polsce. Policja prowadzi w tej sprawie dochodzenie. 19 sierpnia na Świętej Górze Grabarce odbyły się uroczystości prawosławnego Święta Przemienienia Pańskiego. Jak co roku uczestniczyło w nich kilkadziesiąt tysięcy wiernych wraz z hierarchami Cerkwi prawosławnej w Polsce na czele z metropolitą Sawą, a także liczni zaproszeni goście. W tym roku na Grabarce gościł arcybiskup Damian, archimandryta monasteru św. Katarzyny na Synaju, zwierzchnik małego Autonomicznego Prawosławnego Kościoła Góry Synaj. Wierni mogli się pokłonić relikwiom św. Katarzyny, przywiezionym przez niego do Polski. Tegoroczne święto zbiegło się z obchodami 60lecia powstania żeńskiego monasteru na Świętej Górze Grabarce. Staraniem parafii prawosławnej św. Proroka Eliasza w Białymstoku, przy wsparciu finansowym Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego w Białymstoku, ukazał się „Śpiewnik Dojlidzki”. Jest to zbiór kompozycji i opracowań muzyki cerkiewnej Wiktora Krukowskiego, nieżyjącego już długoletniego dyrygenta dojlidzkiej parafii. Ciekawostka przemytnicza. Wypchany okaz sowy uszatej (Asio Otus) zajęli w sierpniu celnicy z polsko-białoruskiego przejścia granicznego w Czeremsze. Podróżująca pociągiem osobowym relacji Wysokolitowsk – Czeremcha obywatelka Białorusi, do której należał ujawniony okaz, próbowała wyjaśniać, że sowa jest sztuczna. Jednakże ekspertyza przeprowadzona przez koordynatora ds. CITES Izby Celnej w Białymstoku oraz ornitologa z warszawskiego zoo wykazała, że jest to wypchany okaz sowy uszatej – przedstawiciela gatunku objętego ścisłą międzynarodową ochroną. W myśl ustawy o ochronie przyrody, próba nielegalnego wwozu ginącego gatunku, 12 Radiofonii i Telewizji, rozstrzygając postępowanie koncesyjne, prowadzone w ramach ogłoszenia z 7 marca 2007 r., przyjęła uchwałę o zmianie koncesji wydanej spółce Białoruskie Centrum Informacyjne sp. z o.o. w Białymstoku, poprzez zastąpienie stacji nadawczej Białystok 105,5 MHz stacją nadawczą Białystok Krynice 98,1 MHz. Dzięki tej decyzji Radio „Racja” ma szansę w niedalekiej przyszłości objąć swym zasięgiem na falach FM całą południową i wschodnią Białostocczyznę, a także zachodnią część Grodzieńszczyzny i Ziemi Brzeskiej. 18 lipca Zarząd TVP zatwierdził ostatecznie kanał TVP Białoruś. Telewizja ma rozpocząć nadawanie w listopadzie tego roku. TVP Białoruś będzie kanałem satelitarnym i jednocześnie pierwszym kanałem zagranicznym tworzonym przez TVP. W zamierzeniu TVP Białoruś ma wypełnić lukę w dostępie do niezależnej informacji, białoruskiego języka, dziedzictwa i dóbr kultury. Newsroom TVP Białoruś będzie się mieścił w Warszawie przy Pl. Powstańców Warszawy. W projekt zaangażowanych jest obecnie ok. 35 osób w Warszawie i kolejnych 30 współpracowników na Białorusi. W całości nadawany po białorusku program ma być emitowany przez 16 godzin na dobę. TVP Białoruś finansowana będzie z rezerwy budżetowej przeznaczonej na wsparcie międzynarodowej współpracy na rzecz demokracji i społeczeństw obywatelskich, która pozostaje w dyspozycji MSZ. W tym roku posłowie na TVP Białoruś zapisali w budżecie 16 mln zł. 22 lipca na autostradzie A2 między Wrześnią a Poznaniem rozbił się bia- łoruski autokar z Brześcia do Paryża, którym podróżowali Rosjanie i Białorusini (44 turystów, pilotka i dwóch kierowców). Autostradą kierowali się do przejścia granicznego w Świecku. Niedaleko Nagradowic autokar nagle zjechał z jezdni, przeciął barierkę i wywrócił się na poboczu.Do poznańskich szpitali trafiło 26 osób, w tym dwie w stanie ciężkim. Przyczyną wypadku było prawdopodobnie zasłabnięcie lub zaśnięcie kierowcy prowadzącego autokar. Dyplomacja i interesy Pod koniec czerwca ambasada Białorusi w Warszawie hucznie świętowała Dzień Niepodległości swego państwa oraz 15-lecie ustanowienia stosunków dyplomatycznych z Polską. Na stołecznym Torwarze została też otwarta wielka białoruska wystawa gospodarcza. W związku z tymi okazjami ambasador Paweł Łatuszka wydał okazałe przyjęcie dla kilkuset zaproszonych osób. Z wiadomych przyczyn nikogo ważnego z polskich władz na nim nie było. W ogrodach wilanowskich, gdzie odbywało się przyjęcie, można było dostrzec tylko byłych premierów Józefa Oleksego (na zdjęciu) i Leszka Millera, a także – z charakterystyczną muszką u szyi – Janusza Korwin-Mikke. Mimo blokady politycznej i jednoznacznie negatywnego wizerunku Białorusi w Polsce współpraca gospodarcza obu państw ma się bardzo dobrze. Widać to było zarówno podczas okazałej wystawy, jak i na przyjęciu. Jak się okazuje wschodni sąsiedzi są bardzo dobrym rynkiem do robienia interesów, często dużych fortun, w Polsce. Tacy biznesmeni byli też oczywiście (z wdzięczności) i na przyjęciu u ambasadora Łatuszki. Handel z Białorusią, nie nagłaśniany, kwitnie zwłaszcza na terenach przygranicznych. W naszym regionie żyją z niego – o czym mało kto wie – duże tartaki. Jak się okazuje surowiec do przeróbki kupują one nie w miejscowych nadleśnictwach, ale przywożą „od Łukaszenki”. Nadleśnictwa, które wkrótce zalesią pół województwa, nie dysponują bowiem drewnem odpowiedniej jakości. Przeważają póki co młodniaki, zaś starszy drzewostan często jest schorowany i podjedzony przez korniki. Tartaki wożą zatem, koleją, kloce z Białorusi. Ich szefowie niepokoją się jednak, że takie możliwości stopniowo się kurczą. Rząd w Mińsku najpierw ograniczył wywóz za granicę starodrzewu, zwłaszcza sosny, świerku i dębu, a teraz w ogóle planuje zakazać sprzedaży zagranicznym odbiorcom wszelkich surowców nieprzetworzonych. Wkrótce zatem będzie kupować od nich tylko gotowe deski. No i cały czas rosną ceny. (jch) 13 15 sierpnia na teren Republiki Białoruś nie zostały wpuszczone dwie grupy polskich polityków, które jechały na uroczystości z okazji Dnia Wojska Polskiego, organizowane przez Polaków mieszkających na Grodzieńszczyźnie. Na granicy zatrzymani zostali najpierw wicemarszałek Senatu Krzysztof Putra i doradca premiera do spraw Polonii i Polaków Michał Dworczak, następnie zaś szef Platformy Obywatelskiej Donald Tusk wraz z towarzyszącymi mu osobami. Z tego powodu ambasador Białorusi w Polsce został wezwany do polskiego MSZ. Białoruska placówka dyplomatyczna oświadczyła, że próby wjazdu na jej teren polityków polskich są akcją polityczną, która może zaszkodzić dialogowi polsko-białoruskiemu. W komunikacie podkreślono też, że niektórzy z polskich polityków znajdują się na liście osób mających zakaz wjazdu na teren Białorusi, dodając jednocześnie, że to Warszawa pierwsza wprowadziła takie listy, a Mińsk stosuje jedynie retorsje. Skandaliczne słowa prezydenta Łukaszenki. Gazeta „Rzeczpospolita” napisała 18 sierpnia, że Łukaszenka, komentując niewpuszczenie do Białorusi wicemarszałka Senatu Krzysztofa Putry oraz przewodniczącego Platformy Obywatelskiej Donalda Tuska, miał wypowiedzieć następujące słowa: – Dali im po mordzie i słusznie zrobili. Nie mają tu nic do roboty. Polskie władze nie skomentowały oficjalnie tej wypowiedzi, zaś jeden z posłów PO określił je mianem „kołchozowe”. W Republice Białoruś. Na początku lipca białoruskie KGB rozbiło siatkę agentów polskiego wywiadu – podała agencja Interfax. Zatrzymano pięć osób, w tym jednego obywatela Rosji. Według źródeł agencji, przeciw podejrzanym wszczęto postępowanie karne z artykułu o zdradę ojczyzny. Zgodnie z białoruskim kodeksem karnym za tę działal- Fot. Marek Redzimski Podczas uroczystości odsłonięcia obelisku ku czci Janki Kupały w Gdańsku Zamieszanie wokół Kupały Jest w Gdańsku-Oliwie ulica Kupały. Ale jej patron to nie wieszcz białoruski, lecz pogańskie bóstwo Słowian, od którego właśnie klasyk Jan Łucewicz wziął swój poetycki pseudonim. Od dawna Białorusinom z Wybrzeża marzyło się, by tam właśnie stanął i obelisk ku czci wielkiego poety. 23 czerwca marzenia się ziściły. Kamień z wmurowaną tablicą pamiątkową stanął u zbiegu ulic Kupały i Mściwoja II. To miejsce upatrzyła liderka gdańskich Białorusinów, nasza redakcyjna koleżanka, Helena Głogowska. Kilka lat temu do swego pomysłu przekonała ówczesnego konsula RB w Gdańsku, Michała Aleksiejczyka, który od niedawna pełni taką funkcję w Białymstoku. Dzięki ich wspólnym staraniom i życzliwości władz miasta białoruski wieszcz został uhonorowany także na Wybrzeżu, gdzie znajduje się drugie pod względem wielkości – po Białostockiem – skupisko polskich Białorusinów. Okazją do odsłonięcia pomnika była 125. rocznica urodzin poety. Podczas uroczystości powiewały zakazane w państwie białoruskim historyczne biało-czerwono-białe flagi. Capella Gedanensis odśpiewała pieśń patriotyczną do słów Janki Kupały „Powstań, Narodzie!”. Przy oklaskach licznie zebranych Białorusinów i zaprzyjaźnionych z nimi mieszkańców Trójmiasta pomnik odsłonili prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, konsul generalny Republiki Białoruś w Gdańsku Rusłan Jesion i konsul generalny Białorusi w Białymstoku Michał Aleksiejczyk. Nie obyło się jednak bez zgrzytów. Stronie białoruskiej (z konsulatu w Gdańsku) w scenariuszu uroczystości nie spodobał się utwór „Powstań, Narodzie!” (...Obudź się, Białorusinie! Spójrz na Ojczyznę, na siebie. Spójrz, jak wróg ziemię i dom poniszczył. Jak zgraja złych ludzi skarb kradnie). Janka Kupała wiersz ten napisał w 1912 r., ale dla białoruskich środowisk demokratycznych wciąż pozostaje on aktualny. Zamieszanie dodatkowo wzmógł planowany przyjazd do Gdańska ambasadora Pawła Łatuszki. Konsul Jesin chciał bowiem połączyć odsłonięcie obelisku z fetą na cześć Dnia Niepodległości, obchodzonego przez obecne władze Republiki Białoruś 3 lipca. Ostatecznie ambasador do Gdańska nie dojechał, gdyż „nie pozwoliły na to nieprzewidziane obowiązki”. Po zakończeniu ceremonii, kiedy rozeszły się oficjalne delegacje, zgromadzeni wokół Heleny Głogowskiej Białorusini zaczęli u stóp pomnika czytać na głos poezję Kupały i śpiewać białoruskie pieśni. (jch) 14 ność grozi do 15 lat więzienia. Niedługo po tej informacji białoruska telewizja podała, że zatrzymani zbierali w Białorusi informacje na temat systemu obrony przeciwlotniczej Białorusi i Rosji. – Po raz pierwszy wykryto i całkowicie zdemaskowano działalność rezydentury składającej się z czterech obywateli Republiki Białoruś i jednego obywatela Federacji Rosyjskiej – teraz już byłych wojskowych – oświadczył w programie telewizyjnym zastępca przewodniczącego KGB Białorusi Wiktor Wiegiera. Jako „główny rezydent” został przedstawiony białoruski major jednostki rakietowej stacjonującej przy granicy z Polską Władimir Ruskin, który miał zostać złapany podczas przemytu wódki i w ten sposób zwerbowany. Wówczas podpisał on ponoć zobowiązanie do współpracy i zaczął tworzyć siatkę. 3 lipca w całym kraju zorganizowano huczne obchody Dnia Niepodległości. Ustanowił je Aleksander Łukaszenko zaraz po dojściu w 1994 r. do władzy – jako główne święto państwowe w rocznicę wypędzenia w 1944 r. ze stolicy Niemców przez Armię Czerwoną. W tym roku dzień ten przypadał we wtorek i już od soboty większość obywateli miała wolne. Podczas długiego weekendu odbyło się szereg festynów i koncertów. Centralnym punktem obchodów Dnia Niepodległości była zorganizowana w Mińsku defilada wojskowa oraz pochód młodzieży, sportowców i artystów, w którym wzięło udział ok. 5 tys. osób. Wieczorem w stolicy odbył się wielki koncert „O niepodległą Białoruś”. Korzystając z długiego weekendu ludzie masowo wypoczywali nad rzekami i jeziorami lub w swych podmiejskich daczach. Przed Dniem Niepodległości pojawiły się pogłoski, iż Aleksander Łukaszenko ogłosi amnestię i wypuści na wolność więźniów politycznych. Projekt już był gotowy, chodziło o przypodobanie się Zachodowi (m.in. mia- ła zostać skrócona drastyczna kara 5,5 roku kolonii karnej, wymierzona Aleksandrowi Kazulinowi, rywalowi Łukaszenki w ubiegłorocznych wyborach prezydenckich. Unia Europejska jednak twardo zapowiedziała, że od 21 lipca pozbawi Białoruś ulg celnych w handlu z krajami UE za łamanie praw związków zawodowych. W tej sytuacji Łukaszenko z amnestii się wycofał. – Pokazali nam swoją prawdziwą twarz! Niby prowadzą z nami pertraktacje, a naprawdę chcą nas zniszczyć! – grzmiał na Brukselę w przemówieniu podczas obchodów Dnia Niepodległości. 11 lipca odsłonięto w Wołożynie pomnik Jana Pawła II. Odbyło się to w ramach corocznie organizowanych w obwodzie mińskim Dni Kultury Polskiej. Dwumetrowy monument powstał z inicjatywy mieszkających w Wołożynie katolików, przy wsparciu władz lokalnych, a także polskiej ambasady i przedstawicieli Sejmu i Senatu RP. To drugi pomnik Jana Pawła II w Białorusi. Pierwszy odsłonięto 15 sierpnia roku 2005 w miejscowości Mosar. W Mińsku powstaną ulice Jerzego Giedroycia i Jana Czeczota. Rada miasta już w pierwszej połowie lipca zatwierdziła propozycję, by nazwać ich imieniem ulice w powstających nowych osiedlach – poinformował portal internetowy „Biełorusskije Nowosti”. Z wielkim rozmachem, jak co roku, został zorganizowany w Witebsku Międzynarodowy Festiwal Artystyczny „Bazar Słowański”. W szesnastej edycji tej olbrzymiej imprezy propagandowej, nad którą osobisty patronat sprawuje Aleksander Łukaszenko, wystąpili wykonawcy z szesnastu państw. Dominowali Białorusini, Rosjanie i Ukraińcy. Jedną z gwiazd była znana piosenkarka Sofija Rotaru. Mimo politycznej blokady nie zabrakło też gości z Polski. W festiwalowym jury zasiadała Krystyna Gi- żowska, znana z m.in. z piosenek „Nie było ciebie tyle lat” i „Złote obrączki”. Trzecie miejsce w konkursie i dwa tysiące dolarów zdobył 19-letni Polak, Sebastian Plewiński, wypromowany m.in. dzięki telewizyjnej „Szansie na sukces”. Уладальніца Гран-пры фестывалю «Славянскі базар – 2007» Наталля Краснянская Moskiewski korespondent „Gazety Wyborczej” Wacław Radziwonowicz został około pierwszej w nocy z 15 na 16 lipca zatrzymany przez białoruską straż graniczną w pociągu na przejściu w Brześciu i cofnięty do Polski. Radziwonowicz, zanim wsa- dzono go do pociągu powrotnego do Polski, przez sześć godzin był przetrzymywany pod strażą. Major straży granicznej, który kierował akcją, przyznał, że nie naruszył on żadnych przepisów. Jako wyjaśnienie Radziwonowicz usłyszał, że państwo białoruskie zamiast podróżowania do Moskwy przez Białoruś zaleca mu... latanie samolotem, albo jeżdżenie przez Ukrainę. Na 15 dni aresztu zostali skazani 24 lipca przez sąd rejonowy w Mińsku dwaj aktywiści opozycji białoruskiej, Pawał Siewiaryniec i Alaksiej Szejn. Uznano ich za winnych nielegalnego kolportowania druków. Obu działaczy opozycji zatrzymano w Mińsku, gdy rozdawali ulotki nawołujące – jak uznał sąd – do nielegalnej akcji ulicznej. Przy zatrzymanych zarekwirowano ponad sto sztuk ulotek. Informowały one o imprezach opozycji z okazji nieuznawanego przez władze Dnia Niepodległości (27 lipca). Choć władze Mińska zabroniły organizacji manifestacji, 27 lipca kilkadziesiąt osób próbowało zebrać się na centralnym placu stolicy. Tam mieli się spotkać z deputowanymi Rady Kampania żniwna Tegoroczne żniwa rozpoczęły się w Białorusi już na początku lipca. Pierwsze na pola wyjechały kombajny z obwodu homelskiego, na południowym wschodzie kraju. Tereny te bowiem najbardziej ucierpiały wskutek suszy, która w czerwcu nawiedziła Białoruś. Zboża dojrzały tam przedwcześnie, a tym samym ich urodzaj był mniejszy. Aleksander Łukaszenko nakazał, by zboża z pól zebrano najpóźniej do połowy sierpnia. Do kampanii żniwnej skierowano nawet wojsko. W mediach na bieżąco podawano statystyki dotyczące ilości wymłóconego ziarna i procentowego areału skoszonych zbóż w poszczególnych regionach. Na początku sierpnia poinformowano na przykład, iż grodzieński gubernator Uładzimir Saŭczanka, wystosował na ręce prezydenta telegram, donosząc iż ilość zboża namłóconego w jego obwodzie przekroczyła właśnie milion ton. „Sukces ten zawdzięczamy dokładnej i starannej pracy całego żniwnego sektora, dyscyplinie i mistrzostwu kombajnistów, maszynistów i kierowców” – napisano m.in. w telegramie. Przez całe żniwa trwało współzawodnictwo pracy kombajnistów. Wyniki zostaną ogłoszone na centralnych dożynkach, które w tym roku odbędą się w Reczycy. (jch) 15 tyków, utrzymanie takich tendencji w białoruskiej gospodarce grozi jej szybkim krachem i poważnym kryzysem. „Звяздзе” – 90! 9 жніўня „Звязда” – буйнейшая беларускамоўная штодзённая газета ў Беларусі святкавала ў юбілейны 90-ы раз свой афіцыйны дзень нараджэння. Першы нумар выйшаў 27 лiпеня (9 жнiўня) 1917 у Мiнску на рускай мове. З 1925 газета друкуецца на беларускай i рускай мовах, са жнiўня 1927 – на беларускай мове. Афiцыйнае мерапрыемства, прысвячанае звяздоўскаму юбiлею адбудзецца ў вераснi. Najwyższej, którzy w 1990 r. uchwalali deklarację o niepodległości Białorusi. Manifestantów wypchnięto z placu, po czym nastąpiły aresztowania. Zatrzymano około sześćdziesięciu osób, z czego 15 skazano później na kary aresztu. Następnie ludzie przeszli do pomnika białoruskiego wieszcza Janki Kupały, gdzie zgromadziło się około siedemdziesięciu osób. Chwilę po złożeniu kwiatów milicja usunęła manifestantów. 27 lipca 1990 r. Rada Najwyższa radzieckiej Białorusi przyjęła deklarację o niepodległości. Do 1996 r. 27 lipca był świętem państwowym. Białoruś zamierza zawrzeć z Wenezuelą kilka kontraktów na dostawy uzbrojenia, łącznej wartości ponad 1 mld dolarów – poinformował przewodniczący białoruskiej Rady Bezpieczeństwa Wiktor Szejman. Według niego, transakcje te wstępnie uzgodniono podczas czerwcowej wizyty prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza w Białorusi. Białoruś otrzymać ma także lukratywne kontrakty na eksploatację wenezuelskich złóż ropy naftowej. Wenezuela dokonała do tej pory znacznych zakupów broni w Rosji, przeznaczając na ten cel około 3 mld dolarów. 1 sierpnia Gazprom zagroził zmniejszeniem dostaw gazu na Białoruś o 45 proc., jeśli Mińsk nie ureguluje zadłużenia za dostawy gazu w tym roku, wynoszącego 456,16 mln dolarów. Białoruś bezskutecznie zabiegała w Gazpromie o odroczenie płatności. Jednocześnie prowadziła z rządem Rosji negocjacje na temat kredytu stabilizacyjnego w wysokości 1,5 mld dolarów, który miał złagodzić skutki wzrostu cen rosyjskiego gazu i ropy naftowej. Również te rozmowy zakończyły się fiaskiem. Ostatecznie 8 sierpnia Białoruś uregulowała należności za kupiony od Rosji gaz, wykorzystując swoje rezerwy walutowe. Pesymizm w gospodarce. Białoruskie gazety (w tym państwowe dzienniki), omawiając posiedzenie Rady Ministrów poświęcone podsumowaniu stanu gospodarki w pierwszym półroczu, zwróciły uwagę na negatywne tendencje, które pojawiły się w białoruskiej ekonomii po podwyższeniu przez Rosję cen na ropę i gaz. Podstawowym problemem gospodarki jest ujemny bilans handlu zagranicznego, wynoszący w końcu czerwca 880 milionów dolarów. Tymczasem prezydent postawił zadanie jego wzrostu w tym roku do plus pół miliarda dolarów. Jedyne pozytywne tendencje dostrzec można w budownictwie mieszkaniowym. Według niektórych rosyjskich anali- 16 3 sierpnia białoruski Sąd Najwyższy zawiesił na pół roku działalność opozycyjnej Komunistycznej Partii Białorusi. Z wnioskiem o zawieszenie działalności opozycyjnej partii komunistycznej wystąpiło Ministerstwo Sprawiedliwości. Zarzuciło ono partii naruszanie prawa, między innymi poprzez nierzetelne przedstawienie listy swoich członków i rozmieszczenie niektórych struktur niezgodnie z adresem prawnym. Ponadto Partia Komunistyczna Białorusi uczestniczyła w zjeździe założycielskim Sojuszu Partii Lewicowych, który odbył się poza granicami kraju. Białoruskie Ministerstwo Sprawiedliwości odmówiło rejestracji opozycyjnego Ruchu „O Wolność”, kierowanego przez Aleksandra Milinkiewicza. Ministerstwu nie spodobały się cele ruchu zawarte w jego statucie – budowa społeczeństwa obywatelskiego, obrona niepodległości Białorusi oraz dążenie do przeprowadzenia w Białorusi wolnych wyborów. Do odrzucenia rejestracji użyto formalnych błahostek – komentowali decyzję ministerstwa przywódcy ruchu, którzy zamierzają działać nadal – bez formalnej rejestracji. Od 6 sierpnia ceny produktów naftowych, w tym benzyny, wzrosły w Białorusi przeciętnie o 4,7 proc. Białoruski koncern Biełnaftachim już po raz trzeci w tym roku podniósł zarówno ceny detaliczne, jak i hurtowe (za każdym razem o ok. 5 proc.). Cena detaliczna benzyny A-76 wzrosła o 4,6 proc. do 1600 rubli białoruskich (0,74 dolara) za litr, A-92 – o 4,7 proc. do 2020 rubli (0,94 USD) za litr i A-95 – o 5 proc. do 2310 rubli (1,07 USD), oleju napędowego – o 4,5 proc. do 1610 rubli (0,75 USD). Wzrost cen produktów naftowych koncern uzasadnił podwyżką cen rosyjskiej ropy, wzrostem stawek celnych i koniecznością zapewnienia opłacalności dostawcom produktów na rynek wewnętrzny. Otoczenie białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenki powołuje partię władzy. Miałoby się nią stać się zjednoczenie społeczne Biełaja Ruś. Struktury tej organizacji już powstały we wszystkich regionach kraju, a na wrzesień planowany jest zjazd założycielski. Wśród członków Biełej Rusi są parlamentarzyści, urzędnicy różnych szczebli, ale także m.in. mistrzyni olimpijska w biegu na 100 metrów Julija Niescierenka, mistrz olimpijski w zapasach Alaksander Miedwiedź, gwiazda białoruskiej muzyki pop Irina Darafejewa oraz popularny prezenter telewizyjny Aleksander Awerkow. Twórcy organizacji nie kryją, że głównym celem Biełej Rusi jest wsparcie polityki Łukaszenki. Od 11 sierpnia obowiązuje zakaz wwożenia do Białorusi mięsa w bagażach podróżnych. Nie można wwozić nawet kanapek z produktami mięsnymi. Władze w Mińsku tłumaczą wprowadzenie zakazu pojawieniem się w niektórych krajach (np. w Wielkiej Brytanii) niebezpiecznych chorób zwierzęcych, takich jak pryszczyca u bydła, dżuma u świń czy ptasia grypa. Ograniczenia będą obowiązywać dotąd, aż zaistniała sytuacja się ustabilizuje się – podały białoruskie władze. 11 sierpnia w Zelwie na Grodzieńszczyźnie odbyły się pierwsze młodzieżowe spotkania „Razem do Geniusz”, które są związane z 97 rocznicą narodzin słynnej białoruskiej poetki Łarysy Geniusz. Spotkania rozpoczęła liturgia w miejscowej cerkwi, następnie uczestnicy uroczystości odwiedzili grób poetki. Spotkania zakończyło wspólne ognisko z udziałem zaproszonych poetów i bardów. Organizatorami imprezy byli Ruch „O Wolność”, partia BNF i Młody Front. Białoruskie media doniosły w sierpniu o cennym archeologicznym odkryciu na obrzeżach białoruskiej części Puszczy Białowieskiej. We wsi Wołczyn w pobliżu kościoła św. Trójcy, w którym ochrzczono ostatniego polskiego króla, Stanisława Augusta Poniatowskiego, znaleziono cenną ozdobę z I-II wieku naszej ery, fibulę, czyli broszę służąca do spięcia szat. Archeolodzy sklasyfikowali ją jako zabytek kultury przeworskiej. Archeolodzy z Brześcia znaleźli również ponad dwieście przedmiotów i 11 tysięcy fragmentów naczyń glinianych z okresu od XVI do XVIII wieku. Białoruska reprezentacja piłkarska sprzedała dwa mecze podczas eliminacji do Euro 2004 – takie rewelacje przedstawił niezależny tygodnik sportowy „Pressboll”. W aferę zamieszany jest były bramkarz Walery Szantołosow, poszukiwany listem gończym. Według białoruskiej milicji, jesienią 2003 r. sprzedane zostały dwa mecze: Białoruś – Mołdowa 1:2 i Białoruś – Czechy 1:3. Według śledczych za ustawianiem wyników stoi rosyjska mafia (czarny totalizator sporto- wy), która na tych meczach miała zarobić miliony dolarów. Strusie wyścigi można będzie niedługo już oglądać w Białorusi. Pod Brześciem budowany jest w tym celu specjalny stadion. Na jednej z największych w kraju strusich ferm powstały już dwie bieżnie. Choć przedstawiciel władz fermy oświadczył, że strusie treningi są trudne i czasochłonne, to sama technika rozgrywania strusich biegów jest dość prosta. Za ustawionymi na starcie ptakami instaluje się dzwon, którego bicie ma je wystraszyć i zmusić do przebiegnięcia stumetrowego dystansu. Ferma oczekuje, że strusie biegi staną się atrakcją turystyczną, szczególnie dla dzieci. W Szkłowie na wschodzie Białorusi odsłonięto pomnik poświęcony... ogórkowi. Miasteczko Szkłów i okolice są uznawane za centrum uprawy ogórków. Pomnik poświęcony ogórkowi waży 300 kilogramów. Został wykonany z brązu i ustawiony w pobliżu miejscowego bazaru. Rejon szkłowski od wieków słynie z upraw ogórków. Pierwszą wzmiankę o tamtejszych ogórkach można Сярод праваслаўных храмаў і прыходаў Беларусі амаль 70 асвячаны ў гонар свята Праабражэння Гасподняга, або, як традыцыйна ў нас называюць, Спасa. Адзін з такіх храмаў знаходзіцца ў старажытным пасёлку Ракаў. Сёлета як заўсёды прыхаджане спавядаліся, прычашчаліся і асвячалі садавіну і гародніну. 17 znaleźć w XVI-wiecznej kronice. Ziemi szkłowskiej sławę przynoszą nie tylko ogórki. To stąd pochodzi przecież prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka. Na świecie. Deputowani z komisji kultury Parlamentu Europejskiego zwrócili się do UNESCO o pilne działania przeciwko planom budowy trasy szybkiego ruchu przez Stare Miasto w Grodnie. „Te plany mogą prowadzić do niemal całkowitej destrukcji historycznego centrum tego XI-wiecznego miasta” – napisali europosłowie. O zaniechanie budowy drogi apelował wcześniej przywódca białoruskiej opozycji Aleksander Milinkiewicz. 30 lipca w wieku 92 lat zmarł w szpitalu zwierzchnik Cerkwi prawosławnej w Rumunii, patriarcha Teoktyst. Patriarcha Teoktyst (Teodor Arapasu) urodził się 7 lutego 1915 w wiejskiej rodzinie w miejscowości Tocileni. Przechodząc kolejne szczeble w cerkiewnej hierarchii, w listopadzie 1986 r. ówczesny metropolita Teoktyst został wybrany przez Święty Synod prawosławnej Cerkwi Rumunii na arcybiskupa Bukaresztu, metropolitę Muntenii i Dobrogei oraz patriarchę Prawosławnego Kościoła Rumunii. Na początku sierpnia władze Uniwersytetu w Białymstoku otrzymały licencję ministra oświaty Republiki Litewskiej, zezwalającą na otwarcie filii UwB w Wilnie. Procedura powoływania placówki była bardzo długa i skomplikowana. W końcu jednak wileńska filia rozpoczęła rekrutację. Do połowy sierpnia zgłosiło się kilkudziesięciu chętnych do studiowania. Przyszli studenci kształcić się będą na dwóch kierunkach: ekonomii i informatyce. Na każdym z nich przygotowano po 90 miejsc. du znacznie wzrosną. 35 euro od 1 listopada kosztować będzie polska wiza Ukraińców, natomiast aż 60 euro zapłacą obywatele Białorusi. Pewnym pocieszeniem może być to, że już kilka miesięcy później wiza ta będzie uprawniać do podróżowania do wszystkich państw strefy Schengen, czyli niemal całej Unii Europejskiej. Obecnie wiza uprawniająca do jednorazowego przekroczenia polskiej granicy kosztuje Białorusina 5 euro (wielokrotna – 25 euro), Rosjanina 35 euro, a Ukraińca ani eurocenta. Od sierpnia amerykański Departament Stanu rozszerzył listę przedstawicieli Białorusi, mających zakaz wjazdu do USA. Departament Stanu zabronił wjazdu do USA wyższym oficerom KGB i MSW Białorusi, szefom przedsiębiorstw państwowych i sądów rejonowych, a także ich współmałżonkom. Tego typu sankcje wobec przedstawicieli białoruskich władz Waszyngton zaczął wprowadzać po wyborach prezydenckich z marca 2006 roku. Od tamtej pory stale się one zaostrzają. Władze w Mińsku oświadczyły, że przygotowuję ze swojej strony adekwatną odpowiedź dla USA. Likwidując Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiasna” Mińsk naruszył prawo do wolności zrzeszeń – uznała Rada Praw Człowieka ONZ. Rada wyraziła też niepokój z powodu istnienia w białoruskim kodeksie karnym artykułu przewidującego dwa lata więzienia za członkostwo w niezarejestrowanej organizacji. Centrum „Wiasna” powstało w 1996 r., a jego członkowie zajmowali się rejestrowaniem faktów naruszeń praw człowieka oraz upubliczniali te informacje. W październiku 2003 r. sąd najwyższy zdelegalizował organizację. Od tego czasu działała ona w podziemiu, odwołując się jednocześnie do ONZ. Po ponad trzech latach, Rada Praw Człowieka ogłosiła, że decyzja o likwidacji „Wiasny” była bezprawna. Po wejściu Polski do strefy Schengen ceny wiz dla sąsiadów ze Wscho- ■ Dwujęzyczna Hajnówka Dziewięcioma głosami za, przy ośmiu przeciw i dwóch wstrzymujących się Hajnówka dołączyła do gmin z językiem pomocniczym. Po Niemcach, Kaszubach i Litwinach również polscy Białorusini będą mogli oficjalnie posługiwać się językiem ojczystym w urzędzie. Prawica przeciwko Uchwałę w sprawie dwujęzyczności radni podjęli podczas czerwcowej sesji rady miasta. Obrady, niestety, upłynęły pod znakiem głośnych protestów ze strony klubu PiS, którego ar- gumenty wydawały się czasem zgoła zaskakujące. – To jest chichot z zaświatów – mówił Zdzisław Wiatrowski, szef klubu – Próbuje się zrobić to, czego nie dokończył car. To znaczy przymusić Polaków wyznania prawosławnego, żeby przyjęli narodowość białoruską. 18 Przeciwny był również klub Platformy Obywatelskiej, w imieniu którego wypowiedział się Wiesław Rakowicz: – Uważamy, że na wprowadzenie języka białoruskiego do urzędu jest za wcześnie. Może dobrym rozwiązaniem będzie poczekać, aż na nasze miejsce przyjdą ludzie młodsi? Niech oni decydują. Za wprowadzeniem dwujęzyczności ostatecznie wypowiedzieli się radni klubu BLKW oraz większości Porozumienia Samorządowego. Spóźnieni urzędnicy Tymczasem dobiega końca procedura wprowadzająca uchwałę w życie. Dzieje się to z opóźnieniem, co urzędnicy tłumaczą sezonem urlopowym, ale już tylko decyzji ministra spraw wewnętrznych brakuje do jej zamknięcia. Zaraz po tym hajno- wianie będą mogli prowadzić swoje sprawy w urzędzie również w języku białoruskim. Na wyraźny wniosek uzyskają po białorusku również odpowiedź. Procedury odwoławcze będą się odbywały, podobnie jak do tej pory, w języku polskim. Prawo do używania języka ojczystego dała Białorusinom ustawa o mniejszościach narodowych. Warunkiem jest zamieszkiwanie danej gminy przez co najmniej 20% przedstawicieli mniejszości. Hajnówkę, według ostatniego spisu powszechnego, zamieszkuje 27% mieszkańców narodowości białoruskiej. Poza nią jeszcze 12 gmin spełnia wymagania pozwalające na wprowadzenie języka białoruskiego jako pomocniczego. Joanna Chaniło ■ Początek listu „lokalnych patriotów” Prawdziwe bogactwa Mielnika Rozmowa z Eugeniuszem Wichowskim, wójtem gminy Mielnik Jerzy Sulżyk: – Niedawno odbyły się „Muzyczne dialogi nad Bugiem”. Dlaczego najbardziej znana impreza muzyczna w Mielniku ma w nazwie słowo „dialogi”. Co to za dialogi, kogo, z kim? Eugeniusz Wichowski: – Muszę zacząć od historii. Mielnik od początku swego istnienia był miejscem, gdzie spotykały się ze sobą różne kultury, głównie ruska, żydowska i polska. Wszyscy żyli tu razem zgodnie, rodziny się mieszały w zupełnie naturalny sposób. Oceniając dzisiaj skład narodowościowy i kulturowy Mielnika z tamtej historycznej perspektywy, nie możemy powiedzieć, że obecnie są tu tylko Rusini, Polacy czy Żydzi. 19 Po prostu przez wieki nastąpiło wymieszanie tych kultur. I kiedy przed laty przyszedł do mnie Jarek Wiszenko, mój kolega ze szkolnej ławy, a obecnie malarz artysta i zaproponował nazwę „Muzyczne dialogi nad Bugiem”, od razu uznałem ją za bardzo trafną w odniesieniu do Mielnika. Z racji tego, że na terenie naszej Czy tak będzie na Hajnowszczyźnie? Niecały miesiąc po sesji do Podlaskiego Urzędu Marszałkowskiego wpłynęło pismo od zaniepokojonych podjętą w Hajnówce uchwałą „lokalnych patriotów”. Anonimowi nadawcy próbowali w nim „ustosunkować się do ustawy o mniejszościach narodowych i przedstawić problemy, z jakimi boryka się społeczność hajnowska”. W rezultacie list wyrażał obawy spowodowane podjęciem uchwały o wprowadzeniu w mieście dwujęzyczności, a użyta argumentacja świadczy o nierozumieniu przez piszących podstawowych zasad demokracji. Pismo, negatywnie oceniające podjętą uchwałę, hajnowska prawica postanowiła wystosować – już nie anonimowo – m.in. do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Fot. Jerzy Chmielewski Lokalni „patrioci” Fot. Jerzy Sulżyk Wójt gminy Mielnik Eugeniusz Wichowski gminy żyją Polacy, Białorusini, Ukraińcy oraz współistnieją dwa największe wyznania – prawosławne i katolickie – określenie „dialog” wydało mi się idealne. Pasowało do idei budowania pomiędzy tymi kulturami i wyznaniami porozumienia poprzez wzajemne coraz lepsze poznawanie się. Na początek, gdy impreza tylko powstawała, na scenie występowały jedynie zespoły polskie i ukraińskie. Po pewnym czasie festiwal stał się forum prezentacji kultury różnych mniejszości narodowych. Dzisiaj uznajemy, że każdy zespół występujący na scenie, bez względu na swój poziom muzyczny, a co ważniejsze, bez względu na narodowość, jest tak samo ważny. Słowem dialog odbywa się pomiędzy równymi sobie stronami. I jeszcze jedna ważna rzecz – te „Dialogi” organizowane są również i po to, żeby ludzie nie wstydzili się swego prawdziwego pochodzenia. To pięknie brzmi. Mam jednak wrażenie, że mielnicka impreza, tak jak i inne tego rodzaju festiwale, ma jedynie tak zwany incydentalny charakter. Owszem, daje pewne poczucie wspólnoty, ale ono niestety szybko przemija, bo nie idą za tym żadne stałe działania systemowe, jak na przykład nauczanie języków mniejszości narodowych w szkołach. Dlatego dziś młodzi ludzi – także i w gminie Mielnik – rozmawiają prawie wyłącznie po polsku. – A ja myślę jednak, że nie jest tak źle. Dowodem na to jest między innymi coraz młodsza publiczność naszego festiwalu. Znów muszę odwołać się do historii. Wiadomo, że zarówno w II Rzeczypospolitej, jak i w czasach PRL-u prowadzono politykę wynaradawiania mniejszości narodowych mieszkających w Polsce. Ja na przykład nie wiem, czy jestem Białorusinem, Ukraińcem, czy Polakiem, bo te trzy narodowości przewijają się w mojej rodzinie. Dzisiaj howoru w swujim jazykowi zy swojeju żunkuju i bat’kami, ale już moi synowie – z racji wygody – na co dzień mówią po polsku. Choć doskonale rozumieją również ten inny – mój rodzinny – język… Więc właśnie. Nowe pokolenie, otoczone na co dzień kulturą polską, po prostu się polonizuje… – Tak, ale proszę zauważyć, że w samochodach tych młodych ludzi często można jednak usłyszeć nie tę typową komercyjną muzykę, ale piosenki z „Dialogów” właśnie czy z Basowiszcza. I to jest chyba owo powracanie – ale bardzo malutkimi kroczkami – do swojej kultury, swoich korzeni. Niektórzy na pewno się wynarodowią, ale niektórzy będą pamiętać i pielęgnować kulturę i język swoich pradziadków, dziadków, rodziców. W czasie, gdy ja dorastałem, pozbywanie się własnej kultury, języka i tożsamości związane było 20 z pozbywaniem się swego rodzaju balastu, który mógł przeszkodzić w awansie społecznym i ekonomicznym. Uznawano, że odcięcie się od swoich korzeni, to jakby odcięcie się od biednego i zacofanego świata. – Sam pamiętam, że wielu moich kolegów z czasów szkoły średniej zatajało swoje pochodzenie, zarówno narodowość, jak i wyznanie. Ja nie należałem do tego rodzaju osób. Zawsze otwarcie mówiłem o swoim pochodzeniu, prawosławnym wyznaniu, a dziś ja i cała moja rodzina jesteśmy wręcz z tego dumni. Bo tak zostałem wychowany. Trzeba pamiętać, że w historii Polski przez cały właściwie XX wiek w sprawy kultury i tożsamości mniejszości narodowych bardzo mocno mieszała się polityka. Niestety i dziś jest to odczuwalne. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że taka impreza, jak nasze „Dialogi”, mająca zasięg i renomę międzynarodową, od dwóch lat nie otrzymała z budżetu państwa polskiego ani złotówki? Chyba tylko względami politycznymi. Zostawmy na chwilę kulturę, a porozmawiajmy o ekonomii w gminie Mielnik… – Zacznę może od ogólnych informacji. Otóż nasza gmina pod względem obszarowym jest dość duża, natomiast mieszkańców nie ma zbyt wielu, stąd gęstość zaludnienia jest mała. Wprawdzie dochód na mieszkańca gminy mamy wysoki – według miar stosowanych przez ministerstwo finansów – ale, zważywszy na dość duże odległości pomiędzy miejscowościami, wszelkiego rodzaju inwestycje w infrastrukturę są bardzo drogie. Bo na przykład, jeśli budujemy 18 kilometrów wodociągu, a przyłączamy do niego tylko 117 odbiorców, to cena jednego przyłącza jest nieporównywalnie większa niż powiedzmy gdzieś na Śląsku, gdzie do 18-kilometrowej magistrali przyłącza się ponad tysiąc odbiorców. Jednak mimo tych kosztów, udało nam się bardzo Od kilku lat Polska jest w Unii Europejskiej. W jaki sposób gmina Mielnik odczuła to? Skorzystała, straciła? – Kiedyś pewien doświadczony naczelnik gminy i potem wójt powiedział mi tak: „Jak będziesz pierwszy – oberwiesz i jak będziesz ostatni – też oberwiesz. Najlepiej bądź pośrodku. Nie wychylaj się.” Ponieważ zrobiliśmy masę rzeczy przed wejściem do Unii, to nawet nie za wiele mogliśmy skorzystać ze środków przedakcesyjnych. O, to świadczy tylko, że gmina Mielnik sama dobrze daje sobie radę! Czyli, że jest bogata… – Gdy w 1990 r. powstawały samorządy, zastałem gminę Mielnik jako jedną z biedniejszych w województwie, z budżetem porównywalnym z takimi gminami, jak Dziadkowice czy Milejczyce. Poprzez przemiany ustrojowe, inwestycje na terenie gminy, rozbudowę istniejących zakładów, doszliśmy do tego, że gmina pod względem dochodu przypadającego na jednego mieszkańca jest w pierwszej osiemdziesiątce w kraju. A w kadencji 2002-2006 zajęliśmy pierwsze miejsce w województwie podlaskim pod względem stopnia rozwoju gminy. Co więcej, okazaliśmy się najlepsi pod tym względem w skali wszystkich czterech przygranicznych wschodnich województw. Natomiast wśród wszystkich gmin wiejskich w Polsce jesteśmy, jeśli chodzi o rozwój, na 11 miejscu. To są wyniki rankingu, który przeprowadziła gazeta samorządowa „Wspólnota”. A wracając do Unii. Poprzedni budżet UE przewidywał wysokość dochodu na mieszkańca gminy jako jeden z głównych wskaźników możliwości pozyskania środków. Dlatego trudno było nam uzyskać jakąkolwiek pomoc, mimo że wnioski były dobrze przy- 21 gotowane i złożone na czas. Obecny budżet unijny jest już nieco inaczej skonstruowany, bardziej nakierowany na konkretne zadania, typu ochrona środowiska, kultura, drogownictwo… I tu jest duża szansa, że będziemy mogli pozyskać dla naszej gminy unijne środki. Jakie są główne źródła dochodu budżetu gminy Mielnik? – Nie jest to ani rolnictwo, ani turystyka. Naszym największym podatnikiem jest przemysł. Tutaj, jak pan widzi, na stole leży turban. Sprezentowali mi go w poprzedniej kadencji wójtowie powiatu siemiatyckiego. Bo nazywają mnie szejkiem naftowym, ze względu na przepompownię ropy naftowej w Adamowie. W tej chwili mamy z płaconych przez nią podatków prawie 8,5 miliona złotych dochodu rocznie. Ostatnio, gdy w Adamowie wybudowano dwa nowe zbiorniki na ropę, ten podatek podniósł się znacznie, bo aż o dwa miliony. Te zbiorniki są bardzo nowoczesne i, co za tym idzie, bardzo drogie. A ponieważ podatek pobiera się od wartości inwestycji, stąd wzięła się tak duża kwota. Wśród innych podatników należy wymienić przedsiębiorstwo wydobywające i przetwarzające kredę – mamy stamtąd około pół miliona złotych. Tokary (Koterka). Cerkiew Matki Bożej Wszystkich Strapionych Radość z 1912 r. Czyli infrastruktura gminy jest dobrze rozwinięta? – Tak, choć bolączką naszą jest brak oczyszczalni ścieków. Jednak jej projekt jest już prawie gotowy i w przyszłym roku startujemy z budową oczyszczalni i kanalizacji. W przeciągu dwóch lat planujemy rozwiązać ten problem w samym Mielniku, a następnie zająć się resztą miejscowości. Dziś coraz trudniej jest niestety realizować te najbardziej kosztowne zadania własne gminy, bo na barki samorządów lokalnych spadają coraz to nowe obowiązki dokładane przez ustawodawcę, za czym nie idą niestety odpowiednie środki finansowe. siemiatycze.pl dużo zrobić w kwestii budowy infrastruktury. Sieć wodociągowa w gminie została właściwie zakończona już w 1998 roku. Dziś mogę powiedzieć, że ponad 99 proc. mieszkańców gminy ma dostęp do bieżącej wody. To co nas wyróżnia są też dobre drogi. Prawie wszystkie drogi na terenie gminy są bowiem utwardzone. Mamy też bardzo dobrą sieć telefoniczną. Internet w Mielniku i okolicach do pięciu kilometrów działa bardzo dobrze i to będzie się stale poprawiać. Poza tym, ponad 30 proc. mieszkańców gminy ma możliwość korzystania z gazu ziemnego. Jednak ze względu na wysokie koszty korzystania z gazu, mieszkańcy naszej gminy niezbyt chętnie decydują się na przyłączanie do sieci gazowniczej. A drobny biznes? Jaka jest jego kondycja w gminie? – Na północy naszej gminy znajdują się wsie typowo rolnicze, takie jak Tokary i Wilanowo. Od zachodu – Pawłowicze, Oksiutycze, Homoty, Maćkowicze – tam więcej jest drobnych wytwórców, którzy parają się głównie obróbką drewna, produkują parkiet, meble, schody. I pas terenów od południa, czyli miejscowości na Bugiem – Niemirów, Sutno, Wajków, Mielnik, Osłowo – to już jest taki rejon turystyczny. Nasza gmina, choć określa się ją wiejską, z rolnictwa nie osiąga znaczących dochodów. Dla budżetu jest to wpływ rzędu 50 tysięcy złotych. Procentowy udział tego dochodu w ogólnej skali jest w naszej gminie jednym z najniższych w województwie podlaskim. Wójtowie gmin typowo rolniczych mają do mnie pretensje, że wnioskuję do Rady Gminy o tak niski podatek. Trudno jednak robić inaczej, gdy większość gleb w naszej gminie jest bardzo niskiej klasy. Niektórzy śmieją się i mówią, że to gleby „pszenno-jałowcowe”. Wyjątek stanowią tu niektóre grunty należące do wsi Tokary i dlatego tam właśnie są duże, nowoczesne gospodarstwa. Ja sam mieszkam w Tokarach i mam 30hektarowe gospodarstwo, które można uważać za drobne, bo moi koledzy uprawiają pola o obszarach dochodzących nawet do 100 hektarów. Jest pan wójtem rolnikiem w nierolniczej gminie? Jak to pogodzić? – Na moje bycie wójtem pracować musi cała rodzina. Mam wspaniałą żonę, wspaniałych rodziców i teściów i dwóch młodych synów, którzy każdy swój wolny czas z przyjemnością spędzają na gospodarstwie. I doskonale sobie z nim radzą. Mam oczywiście podstawowy sprzęt mechaniczny potrzebny w gospodarstwie. Sam też lubię pracować na roli i poświęcam temu każdy wolny czas – jakiś urlop czy wolną sobotę… Zazwyczaj moja praca w gospodarstwie sprowadza się jednak do napraw i konserwacji maszyn. Co robił Pan zanim został wójtem gminy Mielnik? – Urodziłem się 45 lat temu. W szkołach miałem jakoś to szczęście, że zawsze trafiałem na dobrych nauczycieli. Dobrych nie tylko w znaczeniu dydaktycznym, ale przede wszystkim ludzkim. Szczególnie pamiętam moich wychowawców, a najbardziej z okresu nauki w liceum w Siemiatyczach. Profesora Wiszenko zawsze będę wspominał jako pedagoga, który nauczył mnie uczciwości, godności i pracy na rzecz innych. Studiowałem następnie w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Z wykształcenia jestem więc inżynierem rolnikiem. Zawsze chciałem być zresztą rolnikiem, mieć własne gospodarstwo, nastawione na hodowlę trzody chlewnej i produkcję ziemniaków. Mój tata tym się zajmował i mnie to również interesowało, a na studiach poświęcałem temu wiele czasu. Po studiach rozpocząłem pracę w siemiatyckim rejonowym oddziale Wojewódzkiego Ośrodka Postępu Rolniczego w Białymstoku. Po pewnym czasie na moją własną prośbę przeniesiono mnie do pracy na terenie gminy Mielnik. I tu w marcu 1990 roku, gdy szykowano się już do wyborów samorządowych, zaproponowano mi kandydowanie na radnego. Wtedy pracowałem już wyłącznie na własnym gospodarstwie. Był to akurat okres reform Balcerowicza i wszystkie moje oszczędności nagle stopniały. Wybierałem się już wyjeżdżać na zarobek do Stanów Zjednoczonych. Dlatego zrezygnowałem z kandydowania. Jednak w czerwcu przyjechała do mnie grupa radnych z propozycją kandydowania na wójta gminy Mielnik. Po rozmowach z żoną, po tym, gdy ona zaproponowała mi wsparcie, zdecydowałem się kandydować. Najpierw uznałem, że zostanę wójtem na próbę, na trzy miesiące. Miałem wtedy 28 lat. W miarę, jak coraz więcej pracowałem, jak razem ze swoimi współpracownikami wykonywałem coraz wię- 22 cej zadań, zaczynało mnie to wciągać. Dziś, z perspektywy czasu, traktuję swoją pracę jak wielką przygodę. Właściwie ciągle jestem zajęty, mam bardzo dużo pracy, ale ponieważ Mielnik jest piękną miejscowością wypoczynkową, to praca ta wcale mnie tak nie męczy. Przez te 17 lat mego wójtowania zmieniły się kadry naszego urzędu – przyszli młodzi ludzie, lepiej wykształceni, trochę inaczej podchodzący do życia niż ich poprzednicy, bez naleciałości charakterystycznych dla administracji rządowej. Na swoją kadrę zawsze mogę liczyć. Podobnie zresztą, jak na rozsądnych mieszkańców naszej gminy. Żeby mieć z nimi stały kontakt, co roku staram się robić zebrania w każdej wsi, gdzie omawiam z nimi zrealizowane przedsięwzięcia i swoje plany na najbliższy rok. Dzięki temu jestem blisko spraw, które dla tych ludzi są najważniejsze. – Na tę kadencję i poprzednią był pan wybierany w demokratycznych wyborach. Jak prowadził Pan swoją kampanię wyborczą? Jak trafić do ludzi? – Oczywiście nie zdradzę, jak prowadzi się kampanię wyborczą, żeby wygrać w wyborach na wójta, bo jeszcze dwadzieścia lat pracy przede mną, do emerytury (śmiech). A tak całkiem serio, to przed ostatnimi wyborami kampanii jako takiej właściwie nie prowadziłem. Uważałem po prostu, że powinienem podać się ocenie mieszkańców gminy. Oni mnie znają i potrafią ocenić efekty mojej pracy. Swój wizerunek buduję bowiem właśnie tym, co jako wójt robię, a nie tym, co mogę obiecać. Mój gabinet jest dla ludzi otwarty. Każdy może przyjść do mnie i podzielić się swoimi problemami, pomysłami… Nikogo nie ignoruję, a każda wartościowa myśl, którą ktoś mi podsunie, jest dla mnie bardzo cenna. – W wielu podlaskich gminach wiejskich powszechne jest zjawisko wykupywania ziemi i siedlisk przez bogatszych ludzi z miast. Czy w gminie Mielnik również istnieje to zjawisko? – Tak, występuje, ale w dużo mniejszym stopniu niż w innych gminach. Często sam tłumaczę ludziom, którzy chcą pozbyć się swoich rodowych siedzib tak: „Sprzedasz tę ziemię, kupisz za uzyskane pieniądze byle jaki samochód, który po dwóch latach się zepsuje i będzie stał w pokrzywach. Czy warto więc pozbywać się ziemi swoich rodziców i dziadków?”. Spotykam się też z wypowiedziami młodych ludzi, którzy mieszkają gdzieś tam daleko, jak to się mówi, w Polsce, że oni domu swoich dziadków i rodziców nie sprzedadzą, będą robili wszystko, żeby było ich stać na jego utrzymanie. Czyli w atrakcyjnym turystycznie Mielniku nie ma ludzi z zewnątrz, którzy pokupywali sobie działki, posiadłości? – Nowe działki – tak. Ale nie stare domy i siedliska. W Mielniku, Niemirowie, Wajkowie, w każdej wsi nad Bugiem są ludzie z zewnątrz, którzy kupili sobie nowe działki budowlane. W samym Mielniku jest dużo ludzi z Warszawy, ze Śląska nawet. Także znane osoby… Czy to ma jakieś znaczenie dla gminy? – Odpowiem tak. Kiedyś czytałem o pewnym plemieniu peruwiańskim, których religia nie dopuszczała nawiązywania kontaktów z ludźmi z zewnątrz. Spowodowało to jego wymarcie. Tak więc nowa krew jest dla każdej społeczności bardzo wskazana. Ludzie z zewnątrz mają na wiele spraw inny pogląd niż miejscowi. Najczęściej zresztą są to ludzie dobrze wykształceni i majętni. Tylko ich stać na zakup działek w Mielniku, których najniższe ceny to 20 złotych za metr kwadratowy. Zresztą podobne są stawki za działki w innych nadbużańskich miejscowościach. Ci majętni ludzie zaczynają często planować jakieś własne przedsięwzię- cia, które są nakierowane na takich klientów, jak oni sami. Ostatnio nawet pewne małżeństwo z Warszawy przyszło do mnie i przedstawiło mi zamiar prowadzenia działalności gospodarczej. Przyjechali tu z Warszawy, bo „ich znajomi dobrze o Mielniku mówili”. I to są bardzo pozytywne sygnały. Bo przecież gmina jest wtedy bogata, gdy jej mieszkańcy są bogaci. Nie świadczy o tym tylko wysokość jej budżetu. Czy turystyka jest znaczącym elementem życia gospodarczego gminy? – Coraz bardziej się nim staje. Obecnie mamy w gminie ponad dwieście miejsc w kwaterach agroturystycznych, są dwa pensjonaty. Turyści przyjeżdżają do nas zarówno na wypoczynek weekendowy, jak i na dłuższe pobyty. Pieniądze od nich stanowią dla miejscowej ludności, a szczególnie dla tych, którzy prowadzą kwatery agroturystyczne, znaczące wsparcie domowych budżetów. Bo na co dzień jest nas w Mielniku około tysiąca mieszkańców, a latem już aż cztery tysiące. A jakie znaczenie ma przygraniczne położenie Ziemi Mielnickiej? – Zawsze uważałem, że z punktu widzenia samej gminy, jak i powiatu siemiatyckiego, ważne byłoby otwarcie przejścia granicznego w Tokarach, a mówiąc dokładniej w uroczysku Koterka. Nie dla TIR-ów oczywiście, lecz dla ruchu typowo turystycznego. Myślę, że byłoby ono bardzo przydatne turystycznie, bo po naszej stronie bardzo blisko jest Święta Góra Grabarka, a po białoruskiej Wołczyn. Na tym można byłoby budować jakieś polsko-białoruskie partnerstwo. Niestety, obecna polityka zagraniczna naszego rządu nie sprzyja otwieraniu nowych przejść na granicy wschodniej Polski. Co uważa Pan za największym swój i gminy sukces, a jakie naj- 23 ważniejsze i najtrudniejsze wyzwania czekają was w przyszłości? – Jeśli chodzi o najważniejsze wyzwanie, będzie to niewątpliwie wspominana już przez mnie budowa oczyszczalni ścieków. To kosztowna i trudna inwestycja. A sukcesy? Jedną ze spraw, którą uważam za swego rodzaju osobisty sukces, jest utworzenie w Mielniku placówki Straży Granicznej. Dzięki niej czujemy się bezpieczniej. Mimo że mamy tylko jedna trzecią policjanta na terenie naszej gminy. …??? – No tak. Pozostałe dwie trzecie tego policjanta ma gmina Nurzec. Bo na nasze dwie gminy przydzielony jest jeden policjant. Ponieważ cała gmina leży w strefie przygranicznej, to sprawami bezpieczeństwa zajmuje się tu Straż Graniczna. Na nią nasi mieszkańcy mogą liczyć 24 godziny na dobę. Gdy na przykład trzeba wezwać pogotowie albo nawet weterynarza, ludzie często dzwonią do Straży Granicznej. Zdarzyło się nawet, że pomagała ściągnąć weterynarza do gospodarstwa, w którym cieliła się krowa. Ale chyba najbardziej cieszę się z tego, że nasze dzieci i młodzież mają bardzo porządne warunki do nauki. Uważam bowiem, że warto jest inwestować w młodych ludzi, w ich edukację. Wybudowaliśmy nowoczesną salę gimnastyczną, w której poza standardowym wyposażeniem, jest nawet sauna. Za tę salę otrzymaliśmy nagrodę od ministra edukacji narodowej. W ogóle cała szkoła jest bardzo zadbana. Tu pozwolę sobie na małą dygresję dotyczącą szkoły. Otóż szczególnie zależy mi na tym, aby nasza szkoła prowadziła jak najwięcej działań edukacyjnych, które dotyczą naszej ziemi, jej historii, tradycji. Kiedy bowiem ci uczniowie będą mieli dobre warunki do nauki, a dzięki szkole poznają wartość swoich terenów, to w przyszłości, już po zakończeniu edukacji, zechcą tu wrócić. ■ Niszczeją dawne szkoły Mówi się, że bociany przynoszą dzieci. Niestety, ten powszechnie znany przesąd nie sprawdza się jakoś na Podlasiu, które jest przecież bocianim rajem. Od 20-30 lat liczba urodzin dzieci w naszym regionie ciągle spada. Dlatego w każdej niemal podlaskiej wsi natknąć się możemy na zdewastowane zazwyczaj i święcące pustkami budynki dawnych szkół. Piękne niegdyś, dziś padają łupem wandali i złodziei, często za przyzwoleniem samych mieszkańców wsi, gdzie ów budynek się znajduje. I to właśnie bierność i marazm tych mieszkańców są największym problemem. Budynki popadają w ruinę, bo nikogo ich los nie obchodzi. Tak dzie się też w niektórych wsiach orlańskiej gminy, na przykład w Szczytach Dzięciołowie. w Topczykałach odpowiednio 21 i 7, w Paszkowszczyźnie 14 i 4. W okresie międzywojennym orlańska szkoła przeniesiona była do dużych drewnianych budynków, które wcześniej zajmował szpital (wybudowany za cara dla potrzeb wojska jeszcze w tym czasie, gdy szpitala nie posiadał nawet Bielsk). Siedmioklasowe kształcenie obejmowało swoim zasięgiem czteroklasowe szkoły w Szczytach, Mochnatym i Czyżach, a podlegało mu 450 uczniów polskiej, żydowskiej i białoruskiej narodowości. We wrześniu 1939 r., po krótkim okresie niemieckiej okupacji, do Orli wkroczyły wojska sowieckie. Nowa władza zorganizowała tu 16-oddziałową szkołę z białoruskim językiem nauczania, do której uczęszczało 640 Orla, której historia sięga ponad 500 lat wstecz, i która przez blisko trzysta lat (do końca XIX w.) posiadała prawa miejskie, nie miała w tamtym okresie żadnej placówki oświatowej. Organizacja nauczania w orlańskiej gminie ruszyła dopiero w latach 80. XIX stulecia. W październiku 1884 r. na terenie parafii prawosławnej otwarto jednoklasowe szkoły oświatowe (gramoty), tzw. podwiżnyje, które nie miały nawet własnych pomieszczeń. W roku szkolnym 1886/87 istniały one w pięciu wsiach: Szerniach, Redutach, Krywiatyczach, Topczykałach i Paszkowszczyźnie. W samej Orli w 1900 r. w „Narodnym Uczyliszcze” uczyło się 124 uczniów, a we wszystkich szkołach parafii 283 dzieci – to więcej niż dziś. Orlę zamieszkiwało wówczas ponad 4 tysiące mieszkańców – dzisiaj niespełna tysiąc. Jak opowiadali mi kiedyś najstarsi mieszkańcy, nauczanie odbywało się w chatach, po kilka dni w każdej. Uczyli się głównie chłopcy, dziewczęta zaś obejmowała jedynie nauka czytania. Na przykład w Szerniach do szkoły chodziło 16 chłopców i tylko 4 dziewczynki, Fot. Michał Mincewicz Historia szkolnictwa uczniów, którymi zajmowało się 18 nauczycieli. Niemcy, którzy zajęli te tereny w czerwcu 1941 r., zezwolili na istnienie 4-klasowej szkoły z białoruskim językiem nauczania, wycofawszy zarazem niektóre przedmioty wprowadzone wcześniej przez Sowietów. Po wyzwoleniu od września 1944 roku rozpoczęła się na nowo nauka w szkołach. Początkowo zebrano cztery oddziały, w 1947 r. ich liczba wzrosła do siedmiu, a w 1967 – do ośmiu. Nauczanie odbywało się w języku białoruskim, a dzieci pochodzące z katolickich rodzin zbierano w jednej klasie, w której zajęcia prowadzono po polsku. W latach 1950-60 liczba uczniów orlańskiej szkoły wahała się w granicach 249-187 osób, pracowało zaś z nimi 5-8 nauczycieli. Ciekawe, że aż 23-30 uczniów musiało powtarzać klasy. Od 1965 r. zmieniły się proporcje języków nauczania: ilość polskiego i białoruskiego w szkołach wyrównała się, a lekcje prowadzono czasem w dwóch językach jednocześnie. Poszkolny budynek w Szczytach Dzięciołowie tylko z daleka wygląda okazale. Jako pustostan jest już w dużym stopniu zdewastowany. Niemal wszystkie szyby są wybite, wewnątrz nie oszczędzona nawet kaflowych pieców 24 Poszkolne pustostany Wraz ze zmniejszaniem się liczby uczniów likwidowano poszczególne szkoły na terenie gminy. Pobudowane kiedyś przy wielkim wkładzie społecznym budynki świecą dziś pustkami. Gmina Orla bogata jest w poszkolne pustostany. Zajrzyjmy do kilku wsi. Malinniki – tu szkoła wiejska szkoła funkcjonowała najdłużej w gminie, bo do 1 września 2002 r. Dziś jej duży murowany budynek stoi pusty, a szkolne podwórko porosło trawą i rozmaitym zielskiem. Jeszcze dwa lata temu mieszkańcy Malinnik żywili nadzieję, że ich szkoła zostanie za- adaptowana na Dom Spokojnej Starości. Zaangażowali się więc w sprawę i zdobywali na ten cel fundusze. Chodzili na przykład kolędować. W końcu ludzie pokłócili się o… pieniądze. A zapał i nadzieja prysły. Dziś wartość księgowa budynku to 160305 zł. Chętnych na kupno – brak. Krzywa – wieś wraz ze szkołą w wyniku referendum w 1995 r. przeszła do gminy Bielsk Podlaski. Paszkowszczyzna – duży drewniany budynek, z górną częścią mieszkalną. W 2006 r. został kupiony przez nabywcę z głębi kraju z kwotę 41095 zł z przeznaczeniem na agroturystykę. Przez lata stał pusty i niszczał, a w międzyczasie dudniła w nim głośna muzyka disco-polo. Wielokrotnie otwierano tu też bar z piwem, ale z powodu braku klientów (zaglądali tu czasem tylko miejscowi) interes upadał. Wólka Wygonowska – ogromny drewniany budynek naprzeciwko cerkwi św. Michała. Bardzo długo już stoi pusty i coraz bardziej niszczeje. Szczególnie zdewastowana jest górna część budynku – niegdyś mieszkalna – w której przez rozbite szyby wpadają do środka deszcz i śnieg. Pomieszczenia na parterze przez jakiś czas wykorzystywano jako wiejską świetlicę, odbywały się tam zabawy. Na szkolnym placu urządzono prowizoryczne boisko do piłki nożnej (bramki z topolowych gałęzi). Z czasem i na parterze wypadać zaczęło co- 25 raz więcej szyb. Dziś budynek stojący na wzgórzu, na zarosłym zielskiem placu i w otoczeniu wysokich topoli, wygląda jak opustoszały zamek, który straszy. O losy tego akurat budynku zapytałem wójta gminy Orla Piotra Selwesiuka. – Wpłynął wniosek od osoby z Bielska, która chce kupić i zagospodarować dawną szkołę na dom weekendowy (wartość księgowa budynku to 24194 zł) – odpowiada wójt. – W maju odbyło się zebranie wiejskie i mieszkańcy opowiedzieli się za sprzedażą obiektu. Trzeba jeszcze obecną szkolną działkę podzielić na dwie części, ponieważ jej część zajmuje remiza strażacka. Rada Gminy ma podjąć uchwałę o wyrażeniu zgody na sprzedaż budynku, a wówczas rzeczoznawca wyceni go i ogłosimy przetarg. Szczyty Dzięciołowo – tu budynek jest dewastowany i rozkradany najbardziej. Szkoła została zlikwidowana 29 lat temu, ale że budynek zbudowany jest z czerwonej cegły, to trzyma się ciągle mocno. Przez pewien czas, gdy mieszkały w nim dwie osoby niepełnosprawne, był mniej niszczony. Najbardziej ucierpiała stolarka, a choć nie ma tu żadnego boiska, w oknach w ogóle nie ma szyb. Choć w sprawie niszczejącej szkoły zwoływano już dwukrotnie zebranie wsi, to nikt prawie na nie nie przychodził. Ostatni obecny był jedynie sołtys Aleksander Pasyniuk i Miko- W Orli, jak prawie wszędzie w naszym regionie, jest już tylko jedna szkoła na całą gminę Fot. Jerzy Chmielewski Po drugiej wojnie światowej wybudowano w Orli nowy drewniany budynek szkoły (decyzją Rady Gminy został on w 2001 r. przekazany na kościół rzymskokatolicki). Trzy z czterech dawnych poszpitalnych budynków zaadaptowano na potrzeby przedszkola, domu kultury, biblioteki i Urzędu Gminy. W 1986 r. wszystkie te budynki sprzedano i następnie rozebrano, a na pustym placu zbudowano nowy kompleks szkół z dodatkowym nauczaniem języka białoruskiego. W 1973 r. nastąpiła reorganizacja orlańskiej szkoły. Powstała Zbiorcza Szkoła Gminna, której podlegały punkty filialne w Redutach, Szczytach i Wólce Wygonowskiej oraz szkoły w Malinnikach, Pszkowszczyźnie i Krzywej (zamieniono ją w 1978 r. w filię). W tym czasie do szkoły w Orli chodziło 260-270 dzieci. Obecnie w ogromnym budynku orlańskiej szkoły, przeznaczonym na 500 uczniów, uczy się ich 258. I tak w klasach „0” mamy 37 uczniów, I-VI – 126, a w kl. I-III gimnazjum – 96. Naukę języka białoruskiego pobiera 113 osób (74 w szkole podstawowej i 39 w gimnazjum). Języka ukraińskiego uczy się troje dzieci. W nowym roku szkolnym, ze względu na brak chętnych osób, języka ukraińskiego nie będzie. łaj Sawicki z Rady Sołeckiej. Sołtys bezradnie rozkłada ręce, choć chętni do kupienia budynku szybko by się znaleźli. Mieszkańcy wsi, okazuje się jednak, wcale nie są tacy bierni wobec losów budynku. Gdy za gminne pieniądze wstawiono nowe drzwi, od razu ktoś je zdjął z zawiasów. Rozbity jest też licznik energii elektrycznej, a z pieców „ścianówek” ktoś powyrywał żeliwne drzwiczki. Zastanawiające, że wszystko to dzieje się tuż pod bokiem miejscowej parafii – omal naprzeciwko szkoły stoi cerkiew Ścię- cia Głowy Jana Chrzciciela, a obok zaniedbany posąg św. Jana Nepomucena. Budynek jest własnością gminy, a jego wartość księgowa wynosi 26081 zł plus garaż – 6136 zł. Całość posesji zajmuje powierzchnię 1,29 ha. Pod koniec maja tego roku wszyscy radni, w ramach wyjazdowego posiedzenia dwóch komisji Rady, wraz z wójtem dokonali przeglądu w terenie wielu budynków poszkolnych. Zapytałem więc wójta, co dalej z nimi będzie. – Jeśli wpłynie od radne- go wniosek – odpowiedział – to ja jestem do dyspozycji. Wówczas trzeba będzie zrobić spotkanie z mieszkańcami i porozmawiać. I niech wówczas Rada Gminy podejmuje decyzję co do ewentualnej sprzedaży budynku. Okazuje się jednak, ze sama wola Rady nie wystarczy. Jak przyznał wójt w jednym z pism, które od niego otrzymałem „Gmina Orla może zbyć nieruchomość wyłącznie za zgodą sołectwa [danej] wsi”. I koło się zamyka. Michał Mincewicz ■ Muzyka ratuje kulturę Piątka Bretończyków na podlaskiej wsi Fot. Janusz Korbel Bretończycy we Francji są mniejszością. Mają celtyckie pochodzenie, własny język, kulturę, w tym odrębne tańce i muzykę. Pięcioro Bretończyków wybrało się na wyprawę rowerową ze swojej wioski Tremargat, przez pół Europy, do Białowieży. Chcieli zobaczyć pierwotny las europejski, przy okazji odkryli kulturę białoruskiej mniejszości. Porównania nasuwały się same. – Czy ludzie u was wstydzą się swojego języka? – pytam Marilię. – Wręcz przeciwnie, coraz więcej młodych zaczyna mówić po bretońsku i jesteśmy z tego dumni, choć jeszcze pięćdziesiąt lat temu było inaczej. Moja mat- ka nie potrafi już mówić w tym języku. Mam nadzieję, że u was też wróci lokalny język. Pomysłodawcą wyjazdu był Christophe Massot, leśnik. Przed kilkoma laty odwiedził Tajlandię i zobaczył 26 pierwotny las, zamieniany przez leśników w plantację tego, czego potrzebuje rynek. Postanowił zatem zaangażować się w obronę przyrody. – Miałem do dyspozycji tylko siebie i rower – mówi Christophe – więc wymyśliłem wyjazdy w miejsca, gdzie jeszcze zetknąć się można z dziką przyrodą i robienie z tych wypraw filmów, ukazujących co tak naprawdę dzieje się na planecie Ziemia. Zaczęliśmy od Białowieży. Flavia twierdzi, że też jest Bretonką. – Bretończykiem był mój ojciec i dziadek, bretońskie korzenie ma matka, choć prababcia była Cyganką – mówi. Kiedy Flavia, mając dwadzieścia lat, pojechała do Ameryki Południowej – zwiedziła Brazylię, Peru, Boliwię i Argentynę. – Nie chciałam żyć w kieracie jak inni: zarabiać pieniądze, budować sobie „gniazdko”, być kuchtą domową, jak moja matka. Chciałam swoje życie wziąć we własne ręce. Bolała mnie konkurencja, niszczenie środowiska, bieda, wojny, dominujący egoizm... Potem pracowała przy społecznych projektach pomocy dzieciom emigrantów z Afryki, a w końcu została filmowcem niezależnych mediów (nurt ten nosi nazwę indymedia). Gościła na alternatywnym forum świa- Christophe włącza się do rozmowy i przekonuje, że sam chciałby mieszkać w takim miejscu. I kto wie, może tu zamieszka... – W ten sposób przyczynisz się do znikania lokalnej kultury – staram się go prowokować. Christophe natychmiast odpowiada: – Bzdura, dzisiaj o kulturze decyduje pieniądz, a pieniądz rządzi miastami. Jeśli wracamy na wieś, to po to, żeby nie ulegać globalnej presji pieniądza. To właśnie ta presja niszczy lokalne kultury. – Jeśli zapomnicie swojego języka, swoich pieśni, swojej kultury – dodaje Marilia – staniecie się właśnie podobni do uniwersalnych ludzi ze świata „wszędzie” i będzie to koniec białoruskiej mniejszości. – My, w Bretanii, aktywnie walczymy o zachowanie swojej kultury – mówi Sebastian. – Rząd francuski nie był nami specjalnie zainteresowany, chciał, żebyśmy stali się Francuzami, a nie pozostawali jakimiś Bretończykami. A jednak dla nas język, taniec, muzyka i strój są wyznacznikami tożsamości. Po okresie wycofywania się kultury bretońskiej nastąpił jej rozkwit. Co prawda nie zachowały się stroje, ale przetrwała muzyka i coraz więcej ludzi uczy się języka bretońskiego. – Nawet jeśli nie jest to dzisiaj język ważny, bo niewiele szkół go uczy – wtrąca Marilia – to przetrwał duch Bretończyków. Przed kilkuset laty byliśmy prześladowani, a dzisiaj ludzie są dumni ze swojej odręb- 27 ności. W czasach, kiedy kultura bretońska była w odwrocie, trwała nasza muzyka! Muzyką można podzielić się z każdym, nawet z kimś zupełnie „obcym”. Nie znaczy to, że powtarzanie w kółko dawnych melodii służy zachowaniu kultury. Kiedy umierają jakieś tradycje, formy odrywają się od treści. Jednak można czerpać z lokalnych inspiracji, używać starych instrumentów. – Z tradycji można czerpać w sposób nowoczesny – dodaje Christophe – i to chyba jedyna droga jej uratowania. Bretończycy zajechali na białoruski festyn w Bondarach w gm. Michałowo i zagrali z miejscowymi muzykami. – To było piękne doświadczenie – mówią. We wsi Policzna odwiedzili zwyczajną rodzinę i wypytywali ją o rośliny używane w lokalnej kuchni i medycynie. Zdziwili się, kiedy dziewczyna zaproszona, by wybrała się z nimi na festyn w innej wiosce, odparła że nie pojedzie, bo jest katoliczką, a impreza jest białoruska, czyli prawosławna. Spotkali się też z małżeństwami katolicko-prawosławnymi... Teoretycznie nie stwarzało to problemów, ale jednak przywodzące na myśl dawne czasy komentarze na temat podziałów religijnych usłyszeli. Twierdzą, że z czymś takim w swoim kraju się nie spotykają. Co prawda niegdyś Francuzi nie akceptowali różnic narodowych i nieznajomość francuskie- Podczas białoruskiego festynu Fot. Christophe Massot towym w Porto Allegre i w Berlinie, a nawet wśród Indian Chiapas. – Kiedy opuściliśmy Czechy, poczułam coś nowego, nowy oddech, a w miarę poruszania się na wschód pojawiał się spokój i miałam wrażenie, że opuszczam wstrętny świat plastiku. Drewniane domy, drewno na każdym kroku, wszędzie trawa, coraz więcej lasów. Jadąc do Białowieży myślałam tylko o prastarym lesie, a tymczasem usłyszałam piękną muzykę, na jakimś małym festiwalu zobaczyłam regionalne stroje. Zadziwili mnie ludzie siedzący na ławeczkach przed domami. Uśmiechali się do mnie i pozwolili się razem ze mną sfotografować. Myślę, że ci starsi ludzie lubią spotkania z innymi. Wiktor urodził się w Bretanii, ale jego rodzice pochodzą z Polski. Był już kilka razy na Podlasiu i polubił tę część Europy. Jest stolarzem i kocha las, wobec którego czuje wdzięczność. Podczas tej wyprawy służył za tłumacza, choć miewa problemy z dobraniem polskich słów. Sebastian też jest Bretończykiem, ale mieszka w mieście Rennes. To on podczas wyprawy obsługiwał kamerę. Bretończycy spędzili w okolicy Puszczy Białowieskiej ponad miesiąc. To niewiele, żeby zaznajomić się z lokalną kulturą, ale dość, żeby ugruntować wrażenia. – Poczułam, że coś się zmieniło, gdy przekroczyliśmy Bug – mówi Marilia. – Krajobraz stał się bardziej harmonijny, w mijanych wsiach przeważała architektura drewniana, na polach widzieliśmy całe rodziny. Nagle zobaczyłam nie tylko domy, ale i cerkwie, zaczęły się pojawiać napisy w innym alfabecie. To był znak, że jesteśmy na pograniczu kultur. Dla nas, mieszkańców mocno zurbanizowanej Europy, szokiem było obserwowanie tylu zwierząt. Chciałabym powiedzieć mieszkańcom tej części Europy i Polski, że ich region naprawdę jest wyjątkowy kulturowo i przyrodniczo! Zachowanie tych wartości jest ważne dla nas wszystkich. go skazywała dzieci na gorszą pozycję, ale dzisiaj nie ma już po tym śladu i problem istnieje tylko z imigrantami z krajów o zupełnie innej kulturze. Dzisiaj bycie Bretończykiem jest powodem do dumy. – Gdziekolwiek wędruję po świecie – mówi Marilia – ludzie reagują dobrze, gdy dowiadują się, że jestem Bretonką. Bo kluczem do komunikacji i nawiązywania relacji jest utożsamienie się, a nie unifikacja. Związek ze swoim środowiskiem naturalnym, ze swoją kulturą, jest bogactwem! Myślę, że zachowanie języka jest też bardzo ważne, bo kiedy go tracimy – tracimy zdolność odczuwania jakiejś części świata. Bretończycy wierzą, że zachowanie lokalnej kultury jest jedynym sposobem na utrzymanie wysokiej jakości życia. Nie poziomu, a właśnie jakości. Uśmiechy mieszkańców podlaskich wsi były dla nich dowodem, że tak jest naprawdę. Takie same doświadczenia wynoszą ze swoich stron. – Jakość życia jest dużo ważniejsza od jego poziomu – podkreśla Marilia. – Jeśli mniejszościom w Polsce wydaje się, że ich specyficzne problemy rozwiązuje się z trudem, to dziać się tak będzie przez krótki, przejściowy czas. Różnorodność kultur jest bowiem wielką wartością, podobną do wartości dzikiej przyrody. Jednej i drugiej nie da się regulować ani nią zarządzać. – Jeśli ktoś z mieszkańców tych pięknych stron tęskni za życiem w mieście i luksusem, niech tam wyjedzie jak najszybciej – dodaje Christophe. – My wolimy zagrać z miejscowymi muzykami, bo muzyka ratuje kulturę, a kultura powinna ratować dziką przyrodę. Janusz Korbel ■ Białoruś, Europa i Krinki W środku lata, chociaż przy typowo angielskiej pogodzie, w agroturystycznym pensjonacie w Łapiczach koło Krynek przez trzy dni bawili tłumacze i publicyści z bliższej i dalszej Europy, rozważając głównie o sprawach białoruskich. Takie grono już po raz ósmy zwołał Sokrat Janowicz, prezes Stowarzyszenia Villa Sokrates, na co roku organizowany przez nie Trialog Białoruski. chać z Austrii. Przed łapickim sympozjonem, który jak co roku wywołał wielkie zainteresowanie mediów, dziennikarze dopytywali się, czy na pewno ma być to „ten” Martin Pollack – znany tłumacz, eseista, dzien- Fot. Jerzy Chmielewski Przybyło jedenastu intelektualistów z Polski, Białorusi, Węgier, Anglii i Szwecji. Niektórzy przyjechali nie po raz pierwszy, jak m.in. tłumacze Jan Burłyka z Grodna i Lajos Palfalvi z Budapesztu, czy Mattias Novak z uniwersytetu w szwedzkim Lundzie. Ale pojawiły się też nowe nazwiska, jak choćby Vital Karnieluk z Grodna i Michał Wróblewski z Warszawy – młodzi badacze tożsamości białoruskich miasteczek. Miał jeszcze przyjechać prof. Anton Raffo z Florencji, który rok temu zapowiedział rychłe wydanie – pod swoją redakcją – antalogii poezji białoruskiej w przekładzie na język włoski. Na krótko przed tegorocznym trialogiem zatelefonował jednak do Sokrata Janowicza, powiadamiając go, że – owszem – tomik ma lada dzień się ukazać, lecz on sam do Łapicz w tym roku przyjechać nie może, ponieważ się... żeni. Wielkim nieobecnym był jeszcze Martin Pollack, który miał doje- nikarz, który studiował literaturę słowiańską i historię Europy Wschodniej (napisał m.in. „Po Galicji”, „Śmierć w bunkrze” i książkę w ostatnim czasie szczególnie głośną – „Ojcobójcy”). Pollack też jeździ na Białoruś i interesuje się literaturą białoruską, wydał w Polsce książkę o Polakach i Białorusinach. Niestety, na trialog nie dojechał, może do Łapicz zawita za rok... Uroczyste otwarcie sympozjonu tym razem zbiegło się w czasie z bar- Dobiesław Rzemieniewski z MSWiA z Łapicz powrócił do Warszawy znów „naładowany niezwykle cennymi myślami” 28 Fot. Jerzy Chmielewski tradycjami i historią powoli zadomawia się właśnie dzięki Trialogowi w Zjednoczonej Europie”. Wszystkim uczestnikom marszałek podarował też na pamiątkę po albumie z fotografiami Wiktora Wołkowa. Dobiesław Rzemieniewski, zajmujący się mniejszościami narodowymi w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, które udzieliło organizatorom finansowego wsparcia, przyznał się, iż na swym biurku przechowuje pamiątkowe fotografie z trialogów (był już na trzecim). Powiedział, że w dobie technokracji i natłoku zajęć zawodowych wspomnienia z Łapicz zawsze budzą w nim cen- Dr Michael Fleming z Londynu: „W Polsce niezbędna jest debata z przedstawicielami mniejszości białoruskiej na wszystkich szczeblach”. Z tyłu Lajos Palfalvi, slawista z Budapesztu. 29 ne refleksje. – Do Warszawy wracam naładowany niezwykle bogatymi myślami – podkreślił. – Poruszane sprawy, choć dotyczą tylko jednego regionu Europy, są uniwersalne i potrzebne wszystkim. – Bo tu Europa była zawsze – podsumował Sokrat Janowicz. I jak to on – zaraz żażartował, iż jego dziadek, choć analfabeta, to władał pięcioma językami, bo je na co dzień słyszał w Krynkach. On sam zaś, mimo że nabył uniwersyteckie wykształcenie, radzi sobie zaledwie z dwoma. Bo i słyszy już tylko jeden (polski), od czasu do czasu dwa (i białoruski). Takich żartów i anegdot, ze względu na niemal rodzinny już charakter spotkania, było więcej. Witając zagranicznych gości Janowicz zaznaczył, że „Krynki są jak magnes – ciągnie do nich cała Europa”. Wspomniał o szwedzkim królu Karolu XII, którego – jak głosi legenda – obsiadły tu pchły. W całym rynsztunku wskoczył zatem do stawu... – Szwedzcy historycy nic o tym nie wiedzą – z uśmiechem skomentował Mattias Novak. Komu potrzebna Białoruś? Trzy dni trialogu wypełniły przybyszom nie same swobodne pogawędki i spotkania towarzyskie. Goście wygłosili bowiem przygotowane wcześniej poważne referaty, które Sokrat Janowicz wita przybyłych na trialog gości z Urzędu Marszałkowskiego Fot. Jerzy Chmielewski dzo ważnym wydarzeniem osobistym gospodarza Villi Sokrates. Na tę samą godzinę Sokrat Janowicz wraz z żoną Tatianą zostali bowiem zaproszeni do Urzędu Gminy w Krynkach na wręczenie parom z 50-letnim stażem małżeńskim medali, przyznawanych przez prezydenta RP. Niektórzy dopatrywali się w tym złośliwości kryńskiego wójta. Jeszcze przed trzema laty darzył on trialog wielką sympatią i zawsze przyjeżdżał na jego otwarcie, potem jednak jego stosunki z Sokratem Janowiczem się ochłodziły. Za sprawą swego porywczego charakteru wójt złamał prawo i w konsekwencji niebawem po zakończeniu trialogu został odwołany ze stanowiska. W czasie, gdy żona w towarzystwie syna z rodziną odbierała w Krynkach prezydencki medal, w Łapiczach jubilat witał gości konferencji i przedstawicieli władz. Trialog na dobre wpisał się już w pejzaż Podlasia, a międzynarodowe znaczenie tego spotkania dostrzegają też władze województwa. Tym razem z Urzędu Marszałkowskiego przyjechała Grażyna Sobecka, dyrektor departamentu informacji i współpracy z zagranicą. Odczytała list marszałka Dariusza Piontkowskiego, który napisał m.in., że „kultura białoruska z jej pięknym językiem, Fot. Jerzy Chmielewski korzenioną w społeczeństwie mentalność sowiecką. Tej właśnie tematyce, podobnie jak rok temu, poświęcił swój referat. Dr Artur Kozłowski z Wyższej Szkoły Komunikacji Społecznej w Gdyni (ma rodzinne korzenie w podkryńskim Ostrowiu) w swym referacie odniósł się do Białorusi w kontekście przemian cywilizacyjnych w Europie. Postawił tezę, iż kończy się już etap państw narodowych, następuje zaś czas państw-wspólnot obywatelskich. W tym procesie Białoruś zdaje się ten jeden szczebel po prostu przeskakiwać. Z kolei historyk i politolog Michael Fleming, do niedawna profesor Fot. Jerzy Chmielewski Goście trialogu przed odbudowaną po wojnie bóżnicą żydowską, w której mieści się kryński Dom Kultury zawsze wzbudzały ciekawą i rzeczową dyskusję. Jako pierwszy wystąpił prof. Eugeniusz Mironowicz z Katedry Kultury Białoruskiej Uniwersytetu w Białymstoku. Temat jego wystąpienia brzmiał intrygująco: „Czy Białoruś jest potrzebna Europie?”. Odpowiedź na tak postawione pytanie wydawałaby się oczywista. Jednak, jak zaznaczył prelegent, w Europie Białoruś ciągle znana jest tylko garstce polityków i pasjonatów. W swym wystąpieniu autor przypomniał najpierw bogatą historię kraju na wschód od Polski. Postawił tezę, wbrew twierdzeniom współczesnych historyków białoruskich, iż Wielkie Księstwo Litewskie nie było wcale państwem starobiałoruskim, lecz „państwem klanów kniaziów żmudzkich i litewskich”. Mówiąc zaś o czasach współczesnych stwierdził, że Europie Białoruś jest potrzebna (jako bezpieczny tranzyt towarowo-energetyczny z Rosją), ale dzisiejszej Białorusi, okazuje się, Europa niekoniecznie jest potrzebna. Jerzy Waszkiewicz, historyk i publicysta z Mińska, związany z represjonowanym przez władze białoruskie Związkiem Polaków na Białorusi, przyczyny braku aspiracji europejskich swego państwa upatruje przede wszystkim w panujących tam „standardach” demokracji, którym do modelu zachodniego brakuje jeszcze bardzo dużo. Wszystko przez silnie za- Na kryńskim kirkucie 30 Oxfordu, a obecnie na Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie w Londynie, zaprezentował wyniki swych najnowszych badań nad mniejszością białoruską w Polsce, w czym od lat się specjalizuje. Przedstawił bardzo smutny obraz, wskazując iż polscy Białorusini są marginalizowani i ignorowani przez władze i resztę społeczeństwa. Od 2000 r., czyli od kiedy podjął swe badania, na lepsze zmieniło się niewiele (poza usystematyzowaniem wsparcia finansowego dla organizacji białoruskich). Rozwiązaniem problemu marginalizacji, jak stwierdził, byłoby podjęcie z działaczami białoruskimi zasadniczej debaty na wszystkich szczeblach. Referat wywołał ożywioną dyskusję o zagrożeniu szowinizmem. Polityka i czar dawnych miasteczek Po raz czwarty do Łapicz zawitał Lajos Palfalvi z Budapesztu. Zainspirowany trialogami, niedawno opracował pierwszą węgierską antologię poezji białoruskiej w swoim tłumaczeniu. Czyniąc starania o wydanie jej drukiem, udał się do ambasady białoruskiej w Budapeszcie, skąd skierowano go do Konsulatu Generalnego Republiki Białoruś w... Białym- ści Adama Mickiewicza i jego związkom z innymi krajami, referat o korelacjach polsko-węgierskich w literaturze bezceremonialnie został przerwany przez uczestnika z Bratysławy. Wołał: „Jak można porównywać Polaków i Węgrów, skoro pierwsi byli represjonowani, zaś drudzy prześladowali innych (Słowaków)!?”. Podczas trialogu zajmowano się nie tylko tematyką stricte białoruską. Zgodnie z podstawowym przesłaniem tej inicjatywy, poruszano szeroko rozumiane sprawy o znaczeniu europej- Fot. Jerzy Chmielewski stoku. Co z tego wyniknie, nie wiadomo. Palfalvi na trialogu wygłosił zaś referat o motywach białoruskich w twórczości Józefa Mackiewicza. Przypomniał, że przez swoje sympatie do Wschodu ten autor książek opisujących „małe kraje pod naciskiem imperiów” dla niektórych Polaków stał się „faszystą i zdrajcą”. Mity i stereotypy iskrzą też na innych pograniczach. Gość z Budapesztu opowiedział, jak w czerwcu br. na międzynarodowej konferencji naukowej w Katowicach, poświęconej twórczo- Wystawa grafik Moniki Pietkiel, obrazujących świat żydowskich Krynek 31 skim, a dotyczące białoruskiej kultury i dziedzictwa, będących wszak dziełem wielu narodów. Takim tematem była chociażby tożsamość miasteczek białoruskich, o czym mówił Michał Wróblewski z Warszawy, z zawodu architekt, pasjonujący się rodzinnym Podlasiem. Zaprezentował on archiwalne plany i fotografie m.in. Nowogródka, Iwja, Klecka, Lachowicz i Wasilkowa, dziś będącego siedzibą rodzinnej gminy autora. Podkreślił, że wszystkie miasteczka białoruskie swój rozwój zawdzięczają przede wszystkim społeczności żydowskiej. Bowiem tam, gdzie osiedlali się Żydzi, powstawały miasta i rodziła się kultura mieszczańska. W programie konferencji były też wieczornice. Jedną poświęcono właśnie Żydom, z Krynek, gdzie przed wojną stanowili trzy czwarte mieszkańców. Dziś pozostały po nich wrośnięte w ziemię macewy na opuszczonym, porosłym chaszczami kirkucie oraz ruiny Wielkiej Synagogi. O żydowskiej przeszłości Krynek przypominają jeszcze resztki architektury i odbudowana po wojnie bóżnica, w którym mieści się Dom Kultury. Tymi śladami wiodła zorganizowana dla gości wycieczka. Stowarzyszenie Villa Sokrates oprócz troski o kulturę białoruską i wysiłków, by stała się ona znana w Europie, w swej działalności dużą Goście z Grodna: Jan Burłyka i Vital Karnieluk Fot. Jerzy Chmielewski O tożsamości białoruskich miasteczek opowiada Michał Wróblewski Fot. Jerzy Chmielewski Bard Viktar Szałkiewicz umilał biesiadę piosenkami i... dowcipami wagę przywiązuje też do spraw lokalnych, w tym przywrócenia pamięci o trwającej wiekami wielokulturowości Krynek i najbliższych okolic. Temu służył m.in. realizowany w ub.r. projekt „Pinkas Krinki. By nie wyschły tamte krynice”, dofinansowany przez Fundację im. Stefana Batorego. Nazwa nawiązuje do monumentalnej księgi pamięci, spisanej po wojnie przez ocalałych z Holocau- Jerzy Sulżyk – Jelenie podeszły prawie pod samą ambonę. O tu – Darek wskazał z góry ręką miejsce oddalone o jakieś 20-30 metrów. – Cztery sztuki. Położyły się w trawach, zaczęły tarzać. Nie widziały mnie. Z góry to był niesamowity widok. Z innej strony wyszły na żer dwa dziki i zbliżały się w moją stronę. I to był mój cel. Zszedłem powoli z ambony i zacząłem iść w ich kierunku. Jelenie usłyszały mnie i spłoszyły się, ale ruszyłem w stronę miejsca, gdzie widziałem dziki, bo nie byłem pewien, czy one też uciekły. Po chwili zobaczyłem jednego z nich. Był zaledwie o kilkanaście metrów ode mnie. Rozstawiłem podpórkę pod broń i przygotowałem sztucer do strzału. Dzik w lune- stu kryńskich Żydów. Duża część tych wspomnień dzięki projektowi została przetłumaczona z jidysz i hebrajskiego na język polski, niektóre fragmenty były opublikowane m.in. w „Cz”. W ramach też tego projektu utalentowana plastycznie mieszkanka Krynek, Monika Pietkiel, wykonała cykl grafik, obrazujących żydowski świat miasteczka. Zostały one zaprezentowane na wernisażu podczas trialogu. Drugą wieczornicę była poświęcono 50-leciu tygodnika „Niwa”. Redaktor naczelny Eugeniusz Wappa opowiedział o historii gazety jako zapisie półwiecza ruchu polskich Białorusinów. Na koniec, przy ognisku, odbył się koncert barda z Grodna, Viktara Szałkiewicza. Zaśpiewał on swoje starsze i nowsze piosenki – w tym po żydowsku – sypiąc przy tym dowcipami, nawiązującymi do narodowej mozaiki naszego pogranicza. Pokłosiem trialogu jak zwykle będzie kolejny numer rocznika „Annus Albaruthenicus”, którego dziewiąty już tom ukaże się pod koniec roku. Znajdą się w nim wszystkie wygłoszone w Łapiczach referaty, a także teksty innych autorów oraz przekłady poezji i prozy. Zgodnie z przyjętą zasadą teksty napisane po białorusku zostaną wydrukowane w którymś z języków europejskich, zaś po białorusku tłumaczenia literatury zachodniej. Jerzy Chmielewski ■ Polowanie we mgle cie był ogromny, wyglądał, jakby stał przed samą lufą… Dzicza pora to około 21., może przed 22. Choć, jak to z polowaniem zazwyczaj bywa, niczego nie da się tu do końca zaplanować i przewidzieć. Czasami już około siódmej wieczorem na żer może wyjść wataha dzików. Dlatego przed 19. dotarliśmy na miejsce. Przed nami rozciągała się malownicza kotlina. Byliśmy na skraju Puszczy Knyszyńskiej. Z jednej strony wieś Radunin, z drugiej Nowosiółki. Na tyle blisko, że przez lornetkę można je było ze wzgórza dojrzeć, zarazem zaś na tyle daleko, że jedynie przytłumione odgłosy przypominały o ich istnieniu. Patrząc na 32 otoczenie, natychmiast pojąłem, dlaczego myśliwi uznali to miejsce za odpowiednie na zbudowanie wieży, nazywanej amboną, opartej o stojącą pośrodku kotlinki sosnę. Ta kotlina to był swego rodzaju obszar spotykania się dzikiej natury z cywilizacją. Pośrodku podmokła łąka, niemalże bagienko z kępami krzaków i wysokich traw. Po jednej stronie gęsty las, po drugiej zaś pola uprawne z zasianym zbożem. Zwierzęta, mimo że są dzikie i boją się człowieka, to jednak bardzo chętnie odwiedzają pola, gdzie jedzenia jest pod dostatkiem i na dodatek przedniej jakości. A w bagienku zawsze znajdzie się jakaś woda do popicia. czeliśmy. Darek obserwował otoczenie przez lornetkę. Nagle odezwał się telefon komórkowy. Darek zapomniał go ściszyć. Wesoła melodyjka zakłóciła na chwilę harmonię dźwięków – a raczej ciszy – tego miejsca. Zupełnie tu nie pasowała. Kto wie, może jeszcze bardziej była nie na miejscu niż w mroku sali teatralnej albo w auli wykładowej. Cywilizacja dopadła nas na ambonie wśród lasów i mokradeł. Przypomniała o sobie i o tym, kim jest człowiek. No właśnie, kim? Gdy w szkole na lekcji pytam dzieci, jak człowiek pierwotny zdobywał pożywienie, zawsze odpowiadają mi, że polował. Zdobywał w ten sposób mięso, skóry, rogi, kości. Polował, bo musiał przetrwać w surowym i bezwzględnym świecie natury. Cywilizacja odebrała polowaniu jego pierwotny charakter. Wprawdzie siedzimy teraz z Darkiem przyczajeni, nasłuchujemy, obserwujemy, wąchamy – jak nasi przodkowie przed wiekami – ale to nie po mięso i skóry tu przyszliśmy. A więc po co? – Dlaczego polujesz? – zapytałem Darka. – Bo lubię obcować z przyrodą – usłyszałem nieco pretensjonalną odpowiedź. – Z bronią w ręku? – Nie. Niekoniecznie. Latem mógł- 33 bym równie dobrze przyjść tutaj i posiedzieć bez broni. Ale skoro jestem myśliwym – zabieram ze sobą broń. Mówiąc krótko, przyjemnie posiedzieć jest tu w ciepły wieczór. Cisza, spokój, ptaki śpiewają (słychać to bardzo dobrze w dyktafonie, zdecydowanie wyraźniej niż szept Darka; cała rozmowa odbyła się – ze zrozumiałych względów – szeptem)… I nagle w tej ciszy słyszysz jakiś trzask, czy inny dźwięk, i w człowieku zaczyna wydzielać się adrenalina… I ta adrenalina to też jest na pewno taki czynnik, który ciągnie mnie do lasu. Podchwyciłem tę „adrenalinę”, bo wydała mi się jakoś bardziej ludzka i zrozumiała od „obcowania z przyrodą”. – Czyli pozornie dwie sprzeczne rzeczy przyciągają człowieka do polowania. Z jednej strony cisza i spokój, oddalenie od zgiełku cywilizacji, a z drugiej ekscytacja i niepokój towarzyszące człowiekowi, gdy zaczyna się coś dziać… – To działa trochę jak narkotyk. Niektórzy ludzie lubią na przykład skakać na spadochronie i to jest dla nich wspomniana „adrenalina”. Czujesz to niesamowite wrażenie i chcesz go jeszcze więcej doświadczyć. Czasem człowiek jest pod tak mocnym wrażeniem, że dosłownie paraliżuje to jego działanie. Jednego razu – dopiero zaczynałem wtedy polować – wybrali- Ambona myśliwych na skraju lasu na stanowisko. Zakładamy z Darkiem gumowce, spryskujemy się jakimś świństwem przeciwko komarom. Darek wyjmuje sztucer z lunetą, podpórkę pod broń i lornetkę. Pierwszy wizualny rekonesans. Nic nie ma. Cisza, spokój. Nawet wiatr się uspokoił i prawie całkiem przestał wiać. – Pierwsza podstawowa zasada, gdy podchodzi się zwierza, to trzeba sprawdzić wiatr – mówi Darek. – Jeśli się idzie z wiatrem, to nie ma żadnych szans na podejście. Chyba, że dzik głuchy albo bez węchu, co też się może zdarzyć. Kolega opowiadał, że na polu kukurydzy koło Radunina podszedł dzika na trzy metry może… I strzelił go oczywiście. Okazało się później, gdy ściągał z niego skórę, że dzik ten miał uszkodzoną przegrodę nosową. W dłoni błysnęły złotym światłem naboje. Darek załadował sztucer. W komorze mieści się pięć naboi. Czy któryś dzisiaj dogoni wychodzącego na żer dzika? A może kozła – jak wolałby Darek? Na miejsce polowania trzeba umiejętnie podejść. Żeby jakiegoś błędu nie popełnić, bo spłoszymy zwierzęta, które mogą na nas „czekać”. Nie powinno się więc przechodzić przez miejsce, przez które mogą potem iść zwierzęta. Bo zwierzyna wyczuje ślady człowieka. Póki co jednak, to ja poczułem wyraźny zapach dzika. Pamiętam go bardzo dobrze z dzieciństwa, gdy chodząc na grzyby w głęboki las i gęste młodniaki, natykałem się dość często na dzicze watahy. A teraz tutaj, może niezbyt wyraźna, ale jednak ta sama woń dotarła do moich nozdrzy od strony lasu. Czy wróżyło to udane polowanie? Niekoniecznie. Być może dziki stały gdzieś sobie w lesie i czując – lepiej niż ja ich – moją obecność, właśnie rezygnowały ze świeżego owsa, nie chcąc ryzykować spotkania z człowiekiem. Przez wysokie trawy i rowy z wodą dotarliśmy do ambony. Weszliśmy na górę. Usiedliśmy i przez chwilę mil- Fot. Jerzy Sulżyk Ruszamy wego”, zacząłem zachowywać się trochę jak advocatus diaboli. – No tak. Kobiety siedziały w domach, coś tam robiły… – A mężczyźni szli na polowanie, przynosili mięso, skóry, kości… Wszystko potrzebne do życia, do przeżycia. Dzisiaj już nie trzeba polować żeby przeżyć. Może to dzisiejsze polowanie, to nie powinno nazywać się polowanie, tylko jakoś inaczej? Mam wrażenie, że jest ono jakieś mniej autentyczne. Kot poluje, wilk, jastrząb… Ale człowiek? – Polowanie to nie tylko wewnętrzna potrzeba, ale też pewna ważna tradycja. Nie chodzi w niej tylko o samo zabijanie zwierząt. Obowiązują różne rytuały, zwyczaje. – Czyli człowiek nie poluje jak drapieżnik, nie rzuca się jedynie na ofiarę, żeby wbić kły, żeby ją zabić. W takim razie co czuje człowiek – myśliwy – do zwierzęcia – ofiary – kiedy zamierza zaatakować? – Przede wszystkim myślę wtedy, co zrobić, żeby tego zwierza przechytrzyć. Wiadomo, że zwierzęta mają dużo bardziej rozwinięte, wyczulone, zmysły niż człowiek. Węch, słuch… I dlatego wtedy, gdy chcę upolować Fot. Jerzy Sulżyk śmy się razem z kolegą na łowy. Wyszedł kozioł. To było gdzieś pod Lipowym Mostem, na łąkach. Rozłożyłem więc podpórkę… I mierzę, mierzę… Sztucer zaczął mi nagle drżeć, nogi zrobiły się jakieś miękkie i ugięły się pode mną. Mówię do kolegi: „Słuchaj, nie dam rady strzelić, próbuj ty.” Kolega wziął sztucer na podpórkę, a ja patrzę – on tak samo drży, jak ja. Oddech mu się przyspieszył, sztucer zaczął chybotać. W końcu on też mówi: „Nie mogę…”. Kombinowaliśmy potem chyba jeszcze z piętnaście minut, ale lufa sztucera ciągle drżała. W końcu kozioł nas zwietrzył i poszedł sobie. Ale my nie żałowaliśmy niczego. Było bowiem przeżycie – „adrenalina”. Obserwowaliśmy zwierzę i mimo że go nie upolowaliśmy, to polowanie uznaliśmy za udane. Właśnie ze względu na tę „adrenalinę”. No i było też potem co przez długi czas wspominać. Co więcej, myślę, że dzisiaj częściej wracamy do tamtego polowania właśnie dzięki temu, że tamtego kozła nie ustrzeliliśmy. – Polowanie to pierwotna potrzeba człowieka. Człowiek zdobywał pożywienie, skóry… – żeby sprowokować Darka do dalszych „zwierzeń myśli- Darek przy upolowanym 120-kilogramowym odyńcu 34 tego zwierzaka, nie myślę, żeby jak najszybciej rzucić się na niego i go zabić, tylko raczej spokojnie rozważam, jak go podejść, jak nie hałasować, oceniam, z której strony wieje wiatr… – Czyli myśliwy kieruje się bardziej inteligencją, wyrachowaniem, niż instynktem… – A czy kłusownik to też myśliwy? Przecież on też chodzi za zwierzyną, poluje, używa broni, swojej przebiegłości, inteligencji. No i często poluje, bo mięso jest mu rzeczywiście potrzebne… – Nie zgadzam się z tym zupełnie – Darek zaprotestował. – Bo ja na przykład nie słyszałem o żadnym kłusowniku, który dokarmiałby zimą zwierzynę. A myśliwi, którzy zrzeszeni są w kołach, polują legalnie, pomagają jej różnymi sposobami. Dokarmiają ją, zakładają poletka żerowe… Bycie myśliwym to nie tylko samo strzelanie. Żaden kłusownik nie był i nie będzie myśliwym. Poza tym kłusownicy polują na zwierzynę w taki sposób, że zadają jej wielki ból i cierpienie, stawiają sidła, wnyki, skazują często zwierzęta na śmierć w męczarniach. Darek co chwila przerywał tę szeptaną rozmowę, żeby rozejrzeć się wokół. Przykładał do oczu lornetkę i powoli badał otoczenie. W kotlince, w której się znajdowaliśmy, kładła się delikatna mgiełka. Tworzyła w zagłębieniach wyraźne białe plamy, które szczelnie zasłaniały trawy i zarośla. Z daleka dochodziły do nas odgłosy ludzkich osiedli: okrzyki, hałas silnika samochodowego, śmiech bawiących się dzieci. Wieczorem mimo znacznej odległości od najbliższej wsi, jej odgłosy docierały do nas dość wyraźnie. Wiedzieliśmy jednak, że są od nas bardzo odległe i to dawało nam więcej pewności, że w pobliżu nikogo nie ma – cały ten zgiełk był od nas bezpiecznie daleko. Czy zwierzęta odczuwały to podobnie i dlatego nie bały się wychodzić z lasu na łąki i pola? Nagle zaszczekał… kozioł. Dla profana, który nigdy nie był na polowaniu, to byłby oczywiście pies. Ale Darek wiedział, że to nie pies. Patrzył przez lornetkę w stronę, skąd dochodził ten odgłos. Jedno szczeknięcie, drugie, trzecie… A potem cisza. Szarzało, mgła robiła się coraz gęstsza. Kozioł musiał być dość daleko, a ponieważ więcej się odzywał, uznaliśmy, że się oddalił. Wyglądało więc na to, że kozła dziś nie ustrzelimy i nie przeżyjemy „adrenaliny”. Zapytałem jednak Darka, co czuje po upolowaniu zwierzęcia, jaki ma do niego stosunek. Żal mu go, żal zabranego dzikiego życia? – Przede wszystkim mam do niego szacunek – odpowiedział z przekonaniem w głosie. – A czy żałuję go? Jeśli tak trafię zwierzę, że jest ranne i męczy się, to żal mi go wtedy. Ale jeżeli zostało dobrze trafione, „padło w ogniu”, jak to się mówi, nie zdążyło nawet się spostrzec, a już padło, to nie. Ale, jak już wspomniałem, dystans i szacunek do zwierzęcia pozostaje. To nie jest tak, że cieszę się, bo ustrzeliłem „kawał mięsa”… Myślę raczej tak: spotkaliśmy się, zwierzę to mogło mnie jakoś przechytrzyć, ujść z życiem, uciec, ale w tym spotkaniu ja okazałem się lepszy – i to ja go przechytrzyłem. Bo to nie jest tak, że człowiek wychodzi sobie z bronią, ma ogromną przewagę nad tym biednym bezbronnym zwierzęciem i tylko strzela. Podejść i upolować zwierzę jest naprawdę trudno. Szanse zwierzęcia i myśliwego oceniłbym jako równe – człowiek dysponuje nowoczesną bronią i wyuczonymi umiejętnościami, ale zwierzę ma ogromną przewagę jeśli chodzi o wykorzystanie instynktu. Super nowoczesna lornetka czy sztucer nie są gwarancją powodzenia. Gdy zwierzę zostanie upolowane, obowiązuje odpowiednia procedura postępowania. Pierwszy jej element ma charakter na poły magiczny – myśliwy daje swojej ofierze ostatni kęs – z najbliższego drzewa, które rośnie w pobliżu. Ułamuje się gałąz- kę – zazwyczaj powinna to być gałązka świerkowa. Jeżeli myśliwy upolował zwierzę na polu, to daje mu do pyska jakieś źdźbła rosnącej wokół trawy albo kłosy zboża. – Ja zawsze jeszcze dziękuję świętemu Hubertowi, że dał mi okazję upolować zwierzę – dodaje Darek. Następnie zwierzę trzeba wypatroszyć, od razu w miejscu polowania, żeby mięso się nie sparzyło. Myśliwy ma do wyboru dwie drogi postępowania: albo bierze zwierzę na tak zwany własny użytek, albo oddaje je do punktu skupu dziczyzny. Myśliwy, który na przykład oddaje dzika na skup otrzymuje 20 proc. jego wartości, zazwyczaj przeciętnie około 50 zł. Jeśli myśliwy chce zabrać upolowane zwierzę dla siebie w całości, płaci za nie według stawek obowiązujących na skupie, pomniejszonych o 20 proc. rabat – za wspomnianego dzika około 200 zł. Część pieniędzy ze skupu otrzymują koła łowieckie, dla których jest to jedno ze źródeł finansowania działalności. Nasze lasy są raczej zasobne w zwierzynę. Potwierdzają to między innymi myśliwi z innych regionów Polski, którzy przyjeżdżają na Podlasie. Nie tylko panuje tu duża różnorodność gatunkowa, ale poszczególne gatunki są bardzo licznie reprezentowane. Jest to nie tylko zasługa samej natury, która na naszych terenach sprzyja dzikim zwierzętom, ale też i myśliwych, którzy potrafią odpowiednio gospodarować w swoich kołach. Najważniejsze jest dokarmianie zwierząt, szczególnie zimą. W dobrze gospodarującym kole łowieckim na pewno nie zabraknie zwierzyny. Myśliwi polują bowiem zgodnie z ustalonym planem odstrzałów, który dokładnie – co do sztuki – określa, ilu przedstawicieli poszczególnych gatunków można odstrzelić w danym sezonie łowieckim. Na przykład w trwającym obecnie sezonie łowieckim 2007 (od kwietnia do końca lutego przyszłego roku) w przykładowym kole do odstrzału zapisano ponad sto dzików. Zważywszy, że na kilkudziesięciu członków koła re- 35 gularnie poluje może około trzydziestu, na jednego myśliwego przypaść mogą 3-4 dziki. Jest też coś takiego, jak ogólny kalendarz polowań, choć koła łowieckie mogą go nieco modyfikować swoimi wewnętrznymi ustaleniami. Przykładowo do kozła strzela się od 11 maja do 30 września, do łani – od 1 października do połowy stycznia, do byka (jelenia) – od końca sierpnia do lutego, do zajęcy – od 1 listopada do 31 grudnia, ale tylko podczas zbiorowych polowań. 15 sierpnia rozpoczął się sezon polowań na kaczki. Najgorzej mają lisy, borsuki, jenoty i kuny, na które strzela się przez cały sezon, jeśli w miejscu ich występowania swoje siedliska ma cietrzew lub głuszec Oczywiście wszystkie zwierzęta są chronione w okresie, gdy rodzą i opiekują się młodymi. Myśliwy musi przestrzegać tych zasad. Trudno jest określić, które zwierzę jest łatwiej upolować, a które trudniej. Wynika to po części ze statystyki. Tak więc, skoro dzików, saren, kozłów, jeleni, lisów jest w naszych lasach dużo, to one najczęściej padają łupem myśliwych. Nie oznacza to wszakże, że gatunki te są mniej inteligentne od innych. Jeśli wilków na przykład jest niewiele, to po prostu bardzo trudno je w ogóle wytropić. Darek wspomina, że choć sam nigdy na wilki nie polował, to efekty ich pobytu w lesie – szczególnie zimą – dość często zauważa. – Praktycznie każdej zimy odnajduję na terenie swego leśnictwa zagryzionego przez wilki łanię albo cielaka – mówi. Wszystkie zwierzęta boją się człowieka i uciekają na jego widok. – Nie słyszałem, żeby jakieś zwierzę postąpiło inaczej w konfrontacji z człowiekiem – twierdzi Darek. Wyjątki stanowią niektóre specyficzne sytuacje. Dzikie zwierzę może zaatakować, gdy jest chore (ranne) lub wściekłe. Wtedy nie postępuje w typowy dla siebie sposób. Zaatakować może też locha z warchlakami. Warchlak gdzieś zakwiczy – na przykład ktoś zechce go złapać czy nadepnie na niego niechcący – wtedy locha bez zastanowienia będzie atakować, szarżować. Zachowa się jak każda matka, która staje w obronie swego potomstwa. Żubr też może zaatakować, ale jedynie w wyjątkowej sytuacji. Jeśli będzie się go podchodzić po cichu i żubr zauważy nas zbyt blisko siebie, pojawimy się przy nim zbyt gwałtownie, to wtedy wystraszony, na zasadzie obrony nie spędza dużo czasu w lesie. Wydaje się być to takie naturalne, że poluje. Jednak, żeby działu Polskiego Związku Łowieckiego w Białymstoku zdaje się egzamin teoretyczny i praktyczny – ze strzelania. Trzeba też uzyskać pozwolenie na broń, co jest dość powolną procedurą. Stąd cały proces stawania się pełnoprawnym myśliwym może trwać około trzech lat. Myśliwy może szukać sobie miejsca w jakimś kole łowieckim, bądź polować samodzielnie, jako nie zrzeszony. Myśliwi mówią: zostać myśliwym, nie trzeba być koniecznie zawodowo związanym z lasem. Do kół łowieckich należą przedstawiciel bardzo różnych zawodów. Jednak – to pozostało chyba jeszcze z czasów PRL-u – myśliwi najczęściej kojarzą się zwykłym ludziom z boga- Jedno z dzikich rozlewisk w Puszczy Knyszyńskiej Fot. Jerzy Sulżyk „Co kaczka, to paczka”. własnej, może człowieka zaatakować. Tak więc lepiej, widząc żubra daleko w lesie, zachowywać się tak, żeby on od razu zauważył naszą obecność. Brzęczenie komarów było tak głośne, że zagłuszało nawet nasz szept. Wyraźnie słychać je w dyktafonie. Widocznie chemiczna osłona przestawała działać i całe chmary tych owadów przyleciały do nas na kolację. To ich brzęczenie przeszkadzało nam też w skupieniu się na nasłuchiwaniu odgłosów zwierząt, które ewentualnie podchodziłyby do ambony. Darek jest myśliwym od siedmiu lat. Ma więc stosunkowo niewielki staż, ale ponieważ jest leśniczym, z racji wykonywanej pracy codzien- tymi panami doktorami, prawnikami, policjantami, dyrektorami wielkich przedsiębiorstw, wpływowymi urzędnikami. Ten obraz myśliwych – jako zamkniętej, wpływowej kasty, gdzie układy towarzyskie są najważniejsze, zaś samo polowanie to tylko czysty snobizm – nie wziął się jednak znikąd. Przecież i przed wiekami polowali tylko najbogatsi i najpotężniejsi: władcy, arystokracja, bogata szlachta. To zresztą z tego kręgu pochodzą rozmaite tradycje i obrzędy związane z łowami. A jak dziś zostaje się myśliwym? Po pierwsze, trzeba dostać się na staż do jakiegoś koła łowieckiego. Trwa on dwa lata. Następnie w siedzibie od- 36 Oznacza to, że upolowanie jednej kaczki wymaga średnio zużycia paczki naboi. Ergo – polowanie to drogi interes. Kosztują dużo naboje, bo aktywny myśliwy wystrzela ich na pewno na kilkaset złotych w trakcie sezonu. Trzeba też opłacić składki i to zarówno w swoim kole łowieckim, jak i dla Polskiego Związku Łowieckiego – to kolejne kilkaset złotych. No i oczywiście broń. Tu koszty mogą różnie się rozkładać. Zarówno sztucery, jak i dubeltówki można kupić już za kilkaset złotych, ale można też za 20-30 tysięcy. Podobnie jest z przyrządami optycznymi, lunetami do sztucerów, lornetkami – w zależności od zasobności portfela myśliwego może to być trzysta złotych, a może być i pięć tysięcy. Dochodzą do tego i inne koszty (odpowiednia odzież, nierzadko utrzymanie psa, dojazd na miejsce polowania) – w sumie nazbiera się naprawdę sporo. Jednak żaden myśliwy nigdy nie będzie zadawał sobie pytania: Czy opłaci się polować? Zeszliśmy z ambony. Tym razem nie padł żaden strzał. Nie jest to jakaś wyjątkowa sytuacja na polowaniu. Nieraz bywa bowiem, że myśliwy wraca z łowów bez trofeum. Tym razem św. Hubert ominął naszą zamgloną kotlinę. Nie tak, jak wtedy, gdy Darek jednym strzałem położył wielkiego odyńca, który w lunecie jego sztucera przesłonił mu niemal całą łąkę… ■ Календарыюм Верасень – гадоў таму 755 – 1252 г., першыя летапісныя зьвесткі пра гарады Наваградак (Новогородок), Слонім (Услоним, Вислоним), Ваўкавыск (Волковыеск). 685 – У 1322 г. дружыны Гарадзенскага княства (у склад якога тады ўваходзіла ўсходняя Беласточчына) на чале з князем Давыдам Гарадзенскім разграмілі пад Псковам нямецкіх і дацкіх рыцараў. 605 – 1402 г., апошняя аблога крыжакамі Гарадзенскага замку. 505 – 1502 г., разбурэньне горада Турава крымскімі татарамі. 440 – У верасьні 1567 г. войскі Вялікага Княства Літоўскага на чале з Р. Сангушкам разбілі 9-тысячную маскоўскую армію. Штурмам узялі замак Улу каля Полацка. 200 – 18.09.1807 г. у Вільні памёр Францішак Смуглевіч, мастак, аўтар карцін на гістарычныя тэмы, партрэтаў, размалёвак у касьцёлах і цэрквах Беларусі (нар. 6.10.1745 г. у Варшаве). Жывапісу вучыўся ў бацькі і ў Шымана Чаховіча, у Рыме ў А. Марона і ў Акадэміі сьв. Лукі; у 1797 – 1807 гг. прафэсар жывапісу і малюнку ў Віленскім унівэрсытэце, дзе аформіў залу бібліятэкі. Яго вучнямі былі м. інш.: Язэп Аляшкевіч і Язэп Пешка. 145 – 15.09.1862 г. у Вільні памёр Уладыслаў Сыракомля (Людвік Кандратовіч), паэт і публіцы- ст (нар. 29.09.1823 г. у Смольгаве Бабруйскага пав.). Жыў і пісаў у фальварку Залучча Наваградзкага пав. (1844 – 1852), потым у Барэйкаўшчыне на Віленшчыне (з 1852 г.). 120 – У 1887 г. быў надрукаваны першы падручнік і слоўнік мовы эспэранта, аўтарства ўраджэнца Беластоку Людвіка Заменгофа. 115 – 30.09.1892 г. нар. Зоська Верас (сапр. Людвіка Сівіцкая, па мужу Войцік, пам. 8.10.1991 г.), выдатная грамадзка-культурная дзеячка, пісьменьніца. Нарадзілася ў Мяджыбаж Падольскай губ. (Украіна), аднак сваёй радзімай лічыла фальварак Альхоўнікі каля Новага Двара на Беласточчыне. Друкавацца пачала з 1907 г., была пастаянным карэспандэнтам „Нашай Нівы”. Падчас вайны дапамагала бежанцам, потым удзельнічала ў выданьні заходнебеларускіх газэт. Была рэдактарам дзіцячых часопісаў „Заранка” (1927-1931), Kaliś śpiawali 1. U niadzielu pju, pju – Ú paniadziełak splu, splu. A ŭ aŭtorak snapoŭ sorak – * Pszaniczeńku żnu, żnu. 2. Ú sieradu – waziła, Ú czaćwier – małaciła, Ú pjatnicu – wiejała, A ŭ subotu – mierała. 37 3. A ŭ niadzielu – pradała – Z chłopcami prapiła. Mało cibie, mało cibie – I da „dzieła” dawieła. * 3 i 4 radki va usich zvarotkach pautarać Zapisau 9.V.1997 r. u Astroŭku (Szudziałaŭskaj hminy) kala Krynak ad Nadziei Kuźmy (1923 h. nar.) i apracawaŭ Sciapan Kopa. ■ „Пралескі” (1934-1935) ды таксама селькагаспадарчых „Беларуская борць”, „Беларуская Ніва”. Апрацавала беларуска-польскалацінскі батанічны слоўнік, пісала вершы, апавяданьні. 95 – 17.09.1912 г. у в. Пількаўшчына на Вілейшчыне нар. Максім Танк (сапр. Яўген Скурко, пам. 7.08.1985 г.), паэт і грамадзкі дзеяч. Горача ўсхваляў камунізм. Друкаваўся з 1932 г. Першыя кніжі выйшлі ў Вільні („На этапах” - 1936; „Журавіны цьвет” - 1937), паэмы: „Нарач” (1937), „Кастусь Каліноўскі” (1938). Часта бываў на Беласточчынне. 85 – 15.09.1922 г. у Менску была заснавана Нацыянальная Бібліятэка Беларусі. 85 – 17.09.1922 г. у Сіняўскай Слабадзе на Наваградчыне нар. Уладзімір Калесьнік, літаратуразнавец і пісьменьнік. Памёр 15.12.1994 г. 80 – 3.09.1927 г. у Канюхах на Меншчыне нар. Алесь Адамовіч, пісьменьнік і літаратуразнавец, адзін з пачынальнікаў нефармальнага руху ў Беларусі ў 80-ыя гг. ХХ ст. Жыў у Маскве. Памёр 26.01.1994 года. 70 – 5.09.1937 г. расстраляны Анатоль Дзяркач (сапр. Зіміёнка), паэт і перакладчык (нар. 18.04.1887 г. у Турцы на Наваградчыне. Працаваў рэдактарам у газэтах „Беларуская вёска”, „Піянер Беларусі”, „Дубінка”. Напісаў працу „Интервенция и оккупация в Белоруссии” (Москва 1932). 16.10.1936 г. быў арыштаваны. 70 – 14.09.1937 г. расстраляны Сяргей Астрэйка, паэт (нар. 9.07.1912 г. у Каласоўшчыне на Меншчыне). Дэбютаваў у 1928 г., у 1932-1933 гг. працаваў у слоўнікавай камісіі ў АН БССР; у 1933 г. быў арыштаваны і сасланы ў Ірбіт Сьвярдлоў- скай вобл., у 1937 г. быў арыштаваны паўторна. 70 – 28.09.1937 г. расстраляны Уладыслаў Галубок, беларускі драматург і акцёр (нар. 15.05.1882 г. на станцыі Лясная каля Баранавіч). У 1920 г. стварыў Беларускі вандроўны тэатр, у 1932 г. перайменаваны ў Беларускі дзяржаўны тэатр-3, які быў закрыты ўладамі ў 1937 г., а яго кіраўнік і акцёры арыштаваныя. 35 – 1.09.1972 г. асьветныя ўлады Польскай народнай Рэспублікі ліквідавалі 9 апошніх беларускіх школаў (зь беларускай мовай навучаньня) у Бельскім і Гайнаўскім паветах. Сталася так па просьбе Галоўнага Праўленьня Беларускага ГрамадзкаКультурнага Таварыства, якую падпісалі старшыня арганізацыі Міхась Хмялеўскі і сакратар Янка Зенюк. Апрацавалі Лена Глагоўская і Вячаслаў Харужы ■ Fot. autor Jadnaje nas Rudnia Pierad pamiatnikam u Rudni 38 Tak nazwano doroczne spotkania dawnych mieszkańców tej wsi i ich potomków. 14 lipca 2007 r. odbyło się po raz drugi. Uczestniczył w nim też zaproszony przewodniczący BTSK Jan Syczewski. Wieś Rudnia znajdowała się w powiecie białostockim, w gminie Michałowo (Nizbodka – taka jest wcześniejsza białoruska nazwa Michałowa). Była położona nad dolnym biegiem rzeki Łuplanka, prawym dopływem Narwy. Obecnie to miejsce jest zalane wodami Siemianoŭskaho oziera. Mieszkańcy wsi zostali wysiedleni przed 1992 rokiem, tak jak mieszkańcy innych wsi tego regionu: Boŭtrykaŭ, Budaŭ, Harbaroŭ, Łuki, części Bachuroŭ, Tarnapola i Siemianoŭki. W ubiegłym roku, w czasie pierwszego spotkania Rudnikaŭ, odsłonięto i wyświęcono pomnik upamiętniający tę wieś i jej mieszkańców. Prze- w Rudni już wtedy był młyn wodny należący do dworu. Od młyna w górę rzeki wydobywano darniową rudę żelaza – stąd nazwa wsi: początkowo Ruda, a później Rudnia. Tegoroczne spotkanie Rudnikaŭ rozpoczęło się liturgią w cerkwi w Juszkawym Hrudzie. Po nabożeństwie jego uczestnicy pojechali do miejsca, gdzie dawniej położona była Rudnia i tam, przy pamiatnikach, ajciec Sławamir adsłużyŭ malebień za zdrowie i pomyślność Rudnikaŭ, a następnie panichidu za tych, co odeszli z tego świata. Następnie uczestnicy udali się na obiad do stylowo urządzonej, prowadzonej przez niezwykle sympa- Fot. autor połowiony głaz z napisem ВЁСКА РУДНЯ WIEŚ RUDNIA XVI w., 1992 – 2006 oraz symbolami Słońca, Księżyca, siedmiu gwiazd, wody, krzyża oraz wodnego koła młyńskiego, został ustawiony obok pamiatnika sprzed II wojny światowej. W opracowaniu Aleksandra Kardasza „WIEŚ RUDNIA – РУДНЯ, Kniżka nr 2 – Lipień 2006”, z przywołaniem „Monografii Gminy Michałowo” autorstwa Leszka Nosa, jest napisane, że Rudnię założono przypuszczalnie w pierwszej połowie XVIII wieku. Jednak z inwentarza z 1632 roku starostwa jałowskiego (Jałoŭka – obecnie wieś w gminie Michałowo przy granicy z Republiką Białoruś) wynika, że Podczas nabożeństwa w cerkwi w Juszkawym Hrudzie tyczne małżeństwo państwa Letkowskich, „Karczmy Podlaskiej”, znajdującej się na lewym brzegu rzeki Narwa, po lewej stronie drogi z Bandaroŭ u Naraŭku, tuż za mostem. Niedaleko tego miejsca przed pierwszą wojną światową znajdowała się karczma prowadzona przez rodzinę żydowską. Przy obiedzie rozmawiano o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Powstał pomysł, aby utworzyć formalną organizację – stowarzyszenie, towarzystwo, bractwo czy jeszcze inną, jednoczącą ludzi, którym nie jest obojętny los tego regionu. My, Białorusini z Polski, z Białostocczyzny, powinniśmy brać wzór z mniejszości niemieckiej w Polsce. Niemcy w Polsce mają swoje organizacje w każdej gminie, mieście, gdzie mieszkają. Jest ich kilkadziesiąt. Wspólnie ustalają priorytety w działaniu. Oddziaływają w ten sposób na lokalną politykę. Dbają o interesy swoich społeczności. W imieniu wszystkich uczestników chcę jeszcze raz serdecznie podziękować Komitetowi Organizacyjnemu spotkań „Jadnaje nas Rudnia” – Maryi Chlabicz, Wiktarawi Bury i Lonikawi Chlabiczawi – za to, że nie pożałowali swojego czasu i wysiłku na przygotowanie wspaniałego spotkania. Da nastupnaj sustreczy, paważanaje Spadarstwa, Darahije Siabroŭki i Siabry Rudniki! Żorż Ciesnoŭski, Warszawa (z Rudni) ■ Zapomniana gromada Klukowicze Gromada Klukowicze, istniejąca w pow. siemiatyckim do 1972 r. (do 1954 r. jako gmina), była specyficzną jednostką terytorialną, przede wszystkim w związku z jej przygranicznym położeniem. Utworzono ją w okresie międzywojennym. Obejmowała wtedy także miejscowości leżące na wschód od granicy wytyczonej w 1945 r. Prze- cięła ona wieś. Mieszkańcy tej części, która znalazła się po stronie radzieckiej, musieli opuścić strony rodzinne i zostali przesiedleni poza przygraniczny pas. Tak polityka rozdzieliła wiele rodzin na długie lata. Wsie gromady Klukowicze – Bobrówka, Litwinowicze, Siemichocze, Stołbce, Tokary, Tymianka, Werpol, 39 Wilanowo, Wólka Nurzecka, Wyczółki, Zubacze – zasiedlali głównie Białorusini. Według informacji urzędników polskich z 1947 r. na tym terenie mieszkało 11699 osób, w tym 8528, czyli ponad 70%, narodowości białoruskiej. Funkcjonowały tu dwie prawosławne parafie – w Tokarach i Zubaczach. Ludność zaj- mowała się przede wszystkim rolnictwem. W okresie tuż powojennym terytorium często nawiedzały grupki zbrojnego polskiego podziemia. Kilkakrotnie napadano na Urząd Gminy, zabito kilku aktywistów Polskiej Partii Robotniczej. Członkowie podziemnych bojówek prowadzili także działania antybiałoruskie. Przede wszystkim grabili mienie spokojnych gospodarzy, ale także zamordowali kilkanaście osób. Ten terror głęboko zapadł w pamięć tamtejszych Białorusinów. Już w końcu lat sześćdziesiątych wieś Klukowicze straciła na znaczeniu, wzrosła zaś ranga sąsiednich lokalnych centrów – Czeremchy osady (węzła kolejowego) na północy, Nurca Stacji na zachodzie i Mielnika na południowym zachodzie. Po gomułkowskim okresie stagnacji w 1972 r. gromadę zlikwidowano, już w czasach „gierkowskich”. Warto wspomnieć o wielkiej aktywności Białorusinów z tych okolic, szczególnie w Białoruskim Towarzystwie Społeczno-Kulturalnego – właśnie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Prężnie działały tam wówczas hurtki BTSK, a ich zespoły artystyczne – w tym teatralne – zdobywały nagrody na przeglądach organizowanych przez Zarząd Główny BTSK w Białymstoku. Poniżej publikujemy informację o wyborach sołtysów we wsiach gromady Klukowicze w 1967 r. Jest to w zasadzie standardowe sprawozdanie, przeznaczone dla władz wyższego szczebla, ale ukazuje pełną kontrolę polityczną nad ludnością już na poziomie pojedynczych wsi. Elementem tej kontroli byli także sołtysi. Większość z nich nie należała do żadnej partii. Sołtysi musieli spełniać funkcje urzędników państwowych i być pasem transmisyjnym przy różnego rodzaju akcjach tzw. społecznych. Najlepszym przykładem może być zbiórka środków na Społeczny Fundusz Budowy Szkół i Internatów, formalnie dobrowolna, która okazała się jeszcze jednym podatkiem. Do wpłat na tenże SFBSziI sołtysi nakłaniali bowiem gospodarzy przy okazji zbierania podatku gruntowego. Obo- wiązek inkasowania tych świadczeń narzucono sołtysom na naradzie zorganizowanej przez władze gromadzkie. Kandydatury sołtysów były więc ostro selekcjonowane przez władze, także przez Komitet Powiatowy PZPR w Siemiatyczach, a ostatnim, w zasadzie już tylko formalnym, zabiegiem tychże władz było ich zatwierdzenie przez Gromadzką Radę Narodową. Obecnie teren dawnej gromady Klukowicze to miejsce senne, gdzie życie toczy się bardzo wolno. Ale przed stuleciami miejscowa ludność wybudowała w zakolach rzeki Pulwy olbrzymi gród. Niestety archeolodzy przebadali to grodzisko tylko częściowo i bogate odkrycia są dopiero przed nami. Jedno jest pewne – turystów to miejsce zafascynuje. Warto się tam wybrać, by podziwiać jeszcze nie zniszczoną przyrodę, a także odwiedzić średniowieczne grodzisko, starsze od tak reklamowanej niedalekiej Góry Zamkowej w Mielniku. Wstępem opatrzył i do druku przygotował Sławomir Iwaniuk ■ Informacja z przebiegu kampanii wyborczej sołtysów na terenie gromady Klukowicze Na sesji G[romadzkiej] R[ady] N[arodowej] w dniu 29 października 1967 roku dokonano oceny działalności sołtysów w minionej kadencji oraz podjęto uchwałę o przeprowadzeniu nowych wyborów sołtysów. Wybory przeprowadzono w 9-ciu sołectwach zgodnie z uchwałą w terminie od 12 do 28 listopada 1967 r. i odbyły się w każdym wypadku za pierwszym zwołaniem zebrania. W sołectwie Tokary wyboru w omawianym okresie nie przeprowadzono ze względu, że przeprowadzone one były kilka miesięcy wcześniej. Lp. Nazwisko i imię Wieś 1. 2. 3. Łukaszewicz Zbigniew Ciecierka Mikołaj Kasperuk Włodzimierz Bobrówka Zubacze Klukowicze Ilość lat pracy sołtysem 10 lat 7 lat 10 lat 4. 5. 6. Owłasiuk Mikołaj Chmielowski Bolesław* Bryk Mikołaj Litwinowicze Klukowicze kol[nia] Stołbce 10 lat 1-szy rok 7 lat 7. 8. 9. 10. Zalewski Jan Żombrowski Franciszek Mitkiewicz Konstanty Kot Ryszard Tokary Wilanowo Wyczółki Jancewicze 2 lata 4 lat 4 lat 4 lat Imienny wykaz sołtysów GRN Klukowicze 40 Charakterystyka pracy sołtysa Pracuje bardzo dobrze Pracuje dostatecznie Pracuje dostatecznie [członek PZPR] Pracuje dobrze Pracuje dostatecznie Pracuje dostatecznie [członek PZPR] Pracuje dobrze Pracuje dobrze [członek PZPR] Pracuje dostatecznie Pracuje dostatecznie Przed przystąpieniem do wyborów sołtysów dokonano oceny działalności dotychczasowych sołtysów oraz kandydatury nowych sołtysów zostały omówione na zebraniach Podstawowych Organizacji Partyjnych. We wszystkich wypadkach wybory odbyły się w głosowaniu jawnym, a kandydaci zgłaszani byli na zebraniach wiejskich w imieniu Wiejskich Komitetów F[rontu] J[edności] N[arodu] lub przez osoby biorące udział w zebraniu. Na zebraniach tych dokonano oceny dotychczasowej działalności ustępujących sołtysów oraz zapoznano społeczeństwo z rolą, zadaniami i uprawnieniami sołtysów. W każdym wypadku społeczeństwo poszczególnych wsi ponowiło kandydatury dotychczasowych sołtysów, dlatego zostali oni wybrani na okres bieżącej kadencji ponownie. Przynależność partyjna wybranych sołtysów jest następująca: 3 członków PZPR, 1 członek ZSL oraz 6-ciu bezpartyjnych. Na ostatniej sesji GRN w dniu 30 grudnia dokonano zatwierdzenia sołtysów nie będących radnymi. W toku kampanii wyborczej sołtysów zostało zgłoszonych szereg wniosków i postulatów, dotyczących głównie naprawy pewnych odcinków dróg, podejmując jednocześnie zo- bowiązania o świadczeniu czynów społecznych. Postulowano jednocześnie o przyśpieszenie realizacji takich zadań jak elektryfikację wsi Bobrówka i Zubacze oraz szybsze zagospodarowanie łąk w miejscowości Stołbce. O możliwości i terminie załatwienia tych wniosków poinformowano społeczeństwo od razu na zebraniach wyborczych. Przewodniczący Gr.R.N. W. Domaruk * W sprawozdaniu przewodniczącego GRN W. Domaruka dla Komitetu Powiatowego PZPR o wyborze nowych sołtysów nazwisko Chmielowskiego Bolesława zostało zastąpione nazwiskiem Władysława Bortniczuka, będącego członkiem ZSL. Jednocześnie tutejsze Prezydium GRN informuje, że rejon dla odbycia narady z sołtysami ustalony dla tutejszej gromady w Milejczycach jak najbardziej odpowiada. Przewodniczący Gr.R.N. W. Domaruk ■ Без авангарднасці, але... Сёлетняе Басовішча, якое ў падгарадоцкім лясным урочышчы „Барык” праходзіла ад 19-га па 21-ы ліпеня, ладзілася ўжо 18-ы раз і трохі адрознівалася ад папярэдніх. Фота Юркі Хмялеўскага Фэстываль працягваўся тры дні, а не два, як гэта было раней. Дзякуючы таму змагло выступіць Як вядучы, на сцэну Басовішча вярнуўся Памідор больш гуртоў. Пашырыліся таксама музычныя стылі, якія гэтыя гурты прадстаўляюць, бо раней на Басовішчы выконвалася перадусім цяжкая рок-музыка. Цяпер быў і метал, але таксама фольк, рэп, хард-кор. Павялічэнне фестывалю стала магчымым дзякуючы таму, што арганізатары апрача фінансавай падтрымкі з Міністэрства ўнутраных спраў і Адміністрацыі прыдбалі яшчэ грошы ад многіх іншых спонсараў. Першыя маладыя людзі з’явіліся на Басовішчы ўжо 17-га ліпеня. Да пачатку імпрэзы ў намётавым мястэчку пастаянна ўзрастала колькасць намётаў. Спачатку было іх 20, пасля 60, 150... Наканец цяжка было злічыць. Намётавы лагер быў забіты ўшчэнт, можна нават сказаць, што намёты стаялі адзін на адным. Фестываль пачаўся пунктуальна – у чацвер у 19.00. Публікі было яшчэ няшмат, але ўсё людзей прыбывала. Пару соцень прыехала 41 з Беларусі, на аўтобусах. Найбольш было, вядома, з Польшчы – пераважна з Беластока. Паліцыя далічылася на фестывалі экстрэмальна 2-х тысяч асоб, хаця паводле арганізатараў было іх удвая больш. Афіцыйна свята адкрылі прадстаўнік МУСіА Тамаш Малэцкі, заступаючы гарадоцкага войта дырэктар Гміннага цэнтра культуры ў Гарадку Юрка Астапчук ды старшыня БАСу Радаслаў Дамброўскі. Пасля гадовага перапынку як вядучы на сцэну ў Барыку вярнуўся Аляксандр Памідораў, вядомы беларускі DJ. Як першы выступіў „Błękitny nosorożec” з Гайнаўкі, па-польску, зразумела. Пасля спявалі – ужо па-беларуску – мінулагодні пераможца – гурт S.D.M., гарадоцкая РІМА, Палац і Сьцяна. Меў яшчэ выступіць Таварыш Маўзэр, але з-за памежных праблем даехаў за спазненнем і змог выйсці на сцэну толькі на сам канец фестывалю. Фота Юркі Хмялеўскага 5set5. З кожным годам на Басовішчы штораз менш гуртоў з Польшчы можца не ўмее... гаварыць па-беларуску. Выклікала гэта збянтэжанасць сярод публікі. Падзеяй вечара стаў выступ легендарнай Крамбамбулі. Гэты музычны праект, які не новы (з пачатку 2000-х гадоў), уяўляе сабою жартоўную складанку перапрацаваных народных папулярных песень ды вядомых сусветных шлягераў. Выконваюць іх прафесіяналы, між іншым Лявон Вольскі, лідэр Н.Р.М. Пасля выступілі: добравядомыя пастаянным наведвальнікам Басовішча – Крама, Зьніч і Нейра Дзюбель, а таксама Nevma і Parason, лаўрэаты з мінулага году. Наканец адбыўся канцэрт польскага гурта Фота Юркі Хмялеўскага Другі дзень прайшоў пад знакам конкурсу. Змагалася некалькі маладых гуртоў – усе з Беларусі (на жаль ужо каторы год у конкурснай частцы няма нікога з Польшчы). Ад пачатку фаварытам быў Flaŭs&Klajn з Новаполацка. Другое месца журы дала менскаму гурту Сок, а на трэцім апынуўся іншы гурт з Менску – Unia. Пераможца атрымаў прыз тэлекампаніі БелСат – статуэтку і грашовую ўзнагароду ў 5 000 польскіх злотых, прыз ад Польскага Радыё для замежжа – 1 360 польскіх злотых і 20 гадзін запісу з гукарэжысёрам на студыі „Рэмбрант” ад Радыё Беласток. Лаўрэат другой ступені Басовішча атрымаў магчымасьць 40 гадзін запісу без гукарэжысёра на Apollo Records, грашовую ўзнагароду ад тыднёвіка „Ніва” – 1 200 польскіх злотых і 1800 ад БАСу. Гурт Unia вярнуўся ў Мінск з падарункам у 1000 злотых ад войта Гарадоцкай гміны і адмысловым прызом беларускага Радыё „Рацыя” – 1 100 польскіх злотых. Акрамя таго Unia атрымала ад „Рацыі” гарачую падтрымку і прамоцыю на сайце і гадавую ратацыю ў эфіры. Усе тры пераможцы Басовішча 2007 атрымаюць прадукцыю кліпаў ад тэлевізіі БелСат. Падчас аб’яўлення вынікаў аказалася, што галоўны пера- Farben Lehre. Фінальным акордам другога дня стала прэзентацыя нямога кіно пра музыку Zero 85. Гэты беластоцкі гурт у апошнія гады выступаў на Басовішчы пастаянна. Трэці дзень Басовішча – гэта напачатак Вольная сцэна, дзе выступалі гурты, якія не прайшлі адбор на конкурс, аднак вырашылі паказаць сябе па-за конкурсам. Пасля ўжо выступалі пераможцы конкурснай праграмы – кожны ажно па паўгадзіны. Усе чакалі аднак выступу Н.Р.М. Але перад тым выступіў яшчэ ўкраінскі гурт Цінь Сонця. Як не дзіва, аказалася, што ўсе ўдзельнікі гурта вельмі добра ведаюць беларускую мову і размаўляюць менавіта на ёй. У 22.10 распачаў урэшце свой выступ гурт Н.Р.М. Звычайна выступаў ён на Басовішчы як апошні, але ў гэтым годзе арганізатары зрабілі інакш. Н.Р.М. прэзентаваў песні са свайго новага альбому. У адной выступілі нават дзеткі музыкантаў. Пасля выступілі Здаровыя Лосі –IQ 48. Хлопцы на сцэну выйшлі ў касцюмах марсіян і спявалі свае вядомыя вясёлыя песні. Перад поўначчу пачаўся выступ беларускай рэп-каманды Чырвоным па Белым. На сцэне з’явіліся прыгожыя дзяўчынкі, якія падрыхтавалі спецыяльны танец. Пераможцы. Першыя злева Flaŭs&Klajn 42 Калі народ паціху збіраўся ўжо дахаты, на сцэну выйшаў яшчэ беларускі гурт Раста, які і завяршыў – пасля 2-й ночы – васемнаццатае Басовішча. Басовішча і Лёнік Тарасэвіч паслядоўнасцяў. Бо ў сённяшняй беларускай дзяржаве фестывалі рок-музыкі амаль забаронены. Забаронены таксама гістарычныя беларускія бел-чырвона-белыя сцягі, якія ў Барыку ўсё лунаюць. Ад пачатку галоўным арганізатарам Басовішча з’яўляецца Беларускае аб’яднанне студэнтаў. Ад пачатку таксама імрэзу ўспамагае – сваёй камунальнай базай – і гміна Гарадок, а войт фундуе яшчэ адну з узнагарод. Басовішча і палітыка Фота Юркі Хмялеўскага Гэты фестываль ад 17-ці гадоў, моцна перажывае таксама Лёнік Тарасэвіч, як адзін з пачынальнікаў і першых арганізатараў Басовішча. Кажа, што ў яго тры святы ў год – гэта Каляды, Вялікдзень і Басовішча. У сваім напружаным календары заняткаў са студэнтамі Акадэміі мастацтваў у Варшаве ды шматлікіх асабістых вернісажаў у многіх гарадах Польшчы і свету кожны год намагаецца, каб ліпень мець свабодны і з’ехаць у Валілы. Прынамсі ў тыя дні, калі ёсць Басовішча. За 17 гадоў вырасла ўжо новае пакаленне фанаў беларускага року. І ў нас, і ў Беларусі. Але галоўная ідэя фестывалю не памянялася. Надалей Басовішча ёсць перадусім вольнай трыбунай для беларускай моладзевай музыкі. Толькі тут гурты з Мінска і іншых гарадоў Рэсбублікі Беларусь могуць выступаць без пагрозы далейшых прыкрых Лёнік Тарасэвіч – „ветэран” Басовішча Журы Тацяна Заміроўская (BY) – журналістка „БелГазэты” RWD (BY) – прадстаўнік парталу „Тузін Гітоў” Ганна Вольская (BY) – прадзюсерка „Крамабамбулі” Віталь Супрановіч (BY) – прадзюсер Вольга Кузьміч (BY) – прадстаўнік Generation.by Міхал Анемпадыстаў (BY) – мастак і паэт Зьміцер Падбярэзкі (BY) – музычны журналіст ЛЁНІК ТАРАСЭВІЧ (PL) – мастак (старшыня журы) Лукаш „Стэп” Стэпанюк (PL) – музычны радыёжурналіст Багуслаў Каспэрук (PL) – музыка гурту ZERO-85 Марцін Полэць (PL) – журналіст часопіса „Pro-Rock”, Агнешка Рамашэўская (PL) – кіраўнічка БелСату Славамір Сакалоўскі (PL) – музычны радыёжурналіст Ілона Карпюк (PL) – вакалістка 5set5, прадстаўнік БАСу 43 У першы дзень фестывалю ў Барыку можна было пабачыць і Аляксандра Мілінкевіча, былога супольнага кандыдата дэмакратычнай апазіцыі ў мінулагодніх прэзідзнцкіх выбарах у Беларусі. Цяпер узначальвае ён, пакуль нелегальны, Рух „За Свабоду”, якога маладыя прыхільнікі з’яўляюцца таксама аматарамі Басовішча. Каб дапамагчы ім патрапіць сёлета на фестываль у Барыку, штаб Мілінкевіча падставіў два аўтобусы – бясплатны на мяжы ў Кузніцы і платны з Мінска. Рух „За Свабоду” аказаў таксама візавую дапамогу – усім ахвотным паехаць у Гарадок неабходныя працэдуры, каб атрымаць польскую візу выконвалі актывісты руху. Напярэдадні фестывалю ўправа польскага публічнага тэлебачання канчаткова зацвердзіла пакліканне тэлеканалу БелСат, што з Варшавы ўжо восенню пачне трансляваць перадачы з альтэрнатыўнай для афіцыйных беларускіх масмедыяў інфармацыяй. На гэта з бюджэту TVP S.A. да канца года пойдзе 16 млн. зл. БелСат адразу выкарыстаў нагоду і ў час Басовішча правёў сваю прамацыйную акцыю. Яго лагатып відаць было ўсюды – на сцэне, на кашульках журналістаў, якія здымалі канцэрты і запісвалі выказванні музыкаў і гледачоў. Была прысутнай таксама і іх шэфіха, Агнешка Рамашэўская. БелСат даў галоўны Фота Юркі Хмялеўскага Бел-чырвона-белыя сцягі тут дазволены, а нават пажаданы грашавы прыз у 5 тыс. зл. і будзе пускаць на сваёй антэне відэакліпы з выкарыстаннем запісаных канцэртаў. Актыўна рэкламавалася на Басовішчы і беластоцкае Радыё Рацыя, якое раздавала саве фірмовыя сувеніры. Спачатку ўсё было дарма, потым з’явілася скрынка з подпісам „Журналістам на піва”... Радыё Рацыя мела і свой дзень (другі) фестывалю. Тады ў жывым эфіры ішла трансляцыя, а канцэрты вёў журналіст гэтай радыёкампаніі. Апрача Рацыі таксама актыўна рэкламавалася і канкурэнтнае яму Еўрапейскае Радыё для Беларусі з Варшавы. Падчас трох дзён фестывалю аднак з вуснаў спяваючых нельга было пачуць словы з палітычным намёкам. Ніхто не адважыўся прадэманстраваць нічога антылукашэнкаўскага. Наогул, як сказаў журналістам Лёнік Тарасэвіч, цяперашнія беларускія гурты не ёсць авангарднымі. Аднак, нягледзячы на гэта, яму, як „ветэрану”, Басовішча надалей застаецца вялікім святам. Юрка Хмялеўскі ■ Quo Vadis, Basovišča? Czyli historia tego, jak stałem się postsowietem Nie chcę zostawić Was z wątpliwościami już na wstępie, więc uprzedzając fakty informuję – ten tekst to nie dzieło chwili, jakaś naganna myśl, która pięć minut temu przyszła mi do głowy. To skutek trzech ostatnich lat, przez które m.in. miałem zaszczyt pełnienia funkcji jurora Festiwalu Muzyki Młodej Białorusi „Basowiszcza”, esencja goryczy, jaka we mnie wzbierała przy wielu wydarzeniach, mój głos w zakulisowym ścieraniu się dwóch skrajnie różnych koncepcji tej imprezy, czy raczej wypadałoby powiedzieć: wojny między „koalicją ortodoksów na rzecz scenicznego szatana” i „miłośnikami postsowieckich uciech popowych”. Jakkolwiek niezrozumiale by te terminy brzmiały, poniższym tekstem postaram się owe obydwa rozjaśnić. A zacznę jak zwykle od końca. Pamiętacie zespół Recha sprzed trzech edycji? Bałaganiarski folk, grany jednak z pasją bardziej charakterystyczną dla muzyki gitarowej: zmieniające się wokale, niedokładne, chaotyczne gitara i skrzypce – klimaty przedostatniej płyty The Arcade Fire, tyle że w zdecydowanie bardziej akustycznej konwencji. Nie z przypadku pod sceną zebrały się tłumy, a ludzie po ich zejściu – choć to dopiero pierwsze spotkanie z grupą – głośno skandowali ich nazwę. Nie z przypadku słyszeliśmy ze sceny gwizdy, kiedy po ogłoszeniu werdyktu okazało się, że dla bez dwóch zdań naj- 44 cieplej przyjętego przez publiczność zespołu jury nagrody nie przewiduje. Wtedy to właśnie po raz pierwszy spotkałem się z określeniem „postsowiecki pop”, jakie od tamtej pory słyszałem praktycznie co roku, tyle że rzucanym pod adresem coraz to innych – co ciekawe z reguły najlepszych – zespołów konkursowych. Pół biedy, gdyby takie frazesy rzucał pierwszy lepszy festiwalowicz, ale obelga padała z ust Pana Leona Tarasewicza, przewodniczącego składu jury, a dla mnie prywatnie wówczas i dziś dalej wielkiego Autorytetu (choć zaznaczę, że akurat nie na płaszczyźnie krytyki muzycznej). W owym 2005 roku takie stanowisko poparte zostało czterema, czy pięcioma podniesionymi dłońmi, przeciwko mojej jednej. Byłem więc bezczelny – żądałem konkretnych wyjaśnień, oświecenia co oznacza „postsowiecki pop”, ale usłyszałem tylko „taka muzyczka dobra na wiec wyborczy Cimoszenki, a nie festiwal młodej Białorusi”. Zdanie to uderzyło mnie na tyle mocno, że – co widzicie powyżej – cytuję je z optymalną dokładnością, bo jakkolwiek do grupy sympatyków „Włodzia z Puszczy” bynajmniej się nie zaliczałem i zapewne nigdy nie będę, to jeszcze bardziej niepojęta wydawała mi się ta argumentacja – o ile to można było nazwać argumentacją. Od tamtej pory stałem się gorącym zwolennikiem tego, by obrady jury były jawnymi, a nie zamkniętymi przed ocza- mi i uszami innych naradami zakapturzonego gremium. By sporządzany był protokół, pisemne opinie, albo wręcz by całość uwieczniana była i dostępna w postaci audio, czy wideo – jeśli nawet nie dla pełnego festiwalowego audytorium, to przynajmniej dla mediów, muzyków, ludzi organizujących Basy, by każdy mógł poznać opinie, argumentacje, stanowisko mniejszości itp. Rok później było już nieco inaczej. Jury rozrosło się o kilka nowych osób ze świata białoruskojęzycznych mediów, muzycznego biznesu i tym sposobem na Boryku coś się zmieniło. Wówczas największe uznanie – ku głośnemu niezadowoleniu Pana Leona Tarasewicza – zdobyła dance-punkowa grupa Parason. W bieżącym roku czara goryczy się przelała. Festiwal wygrała indie-rockowa formacja z Rusinem dopiero uczącym się białoruskiego na wokalu. Nikt nie poznał tego przez pół godziny występu w konkursie, ale wydało się, gdy podczas wręczania nagród muzyk podszedł do mikrofonu i wzruszony wypowiedział „Spasibo Vam!”. Nietrudno domyślić się, na których twarzach w tym momencie pojawił się szyderczy uśmiech, a do akompaniamentu im z tłumu wydobyły się pojedyncze okrzyki fałszywych moralistów „Hańba!!!”. Od razu przypomniałem sobie wówczas, jak trzy lata wstecz o „niebiałoruskojęzycznym” zespole Recha głośno krzyczał Vital Supranovič z BMA, jedna z głównych postaci wówczas legitymizujących grupę „ortodoksów” i bojkotująca uczestnictwo Rechy w basowiszczowym konkursie. Jak potem pokazał długi czas mego obcowania z Rechą, okazało się, że są jak najbardziej białoruskojęzyczną grupą – w przeciwieństwie do bardzo wielu innych nie tylko na scenie, ale poza sceną też. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i wypowiedzieć to na głos – poza sceną rosyjskim, czy dokładniej tzw. trasianką (mieszanką rosyjskiego i białoruskiego, jaką posługuje się na przykład prezydent Łukaszenko), mówi połowa, a może i większość muzyków festiwalu. Daleko nie trzeba szukać – ot chociażby współogłaszający wynik Pomidor, twarz konferansjerska festiwalu. Ba! Wielu muzyków nawet nie zna w ogóle białoruskiego i nic z tym nie robi. Nikt nie robi z tego problemu, grunt, że znalazł się „chłopiec do bicia” – młody zespół z Nowopołocka, który postanawia przejść z rosyjskiego na mowę Krywiczów i swoją najbliższą płytę wydać już w całości w tym języku. Wiele osób zarzuca „mogli się przygotować”, „wydusić z siebie te kilka słów po białorusku”, ale na ile udało mi się ich dotychczas poznać, zamienić słowo, posłuchać ich opinii, autoprezentacji przedfestiwalowych, nie mam najmniejszych wątpliwości, że ta grupa to prawdopodobnie najbardziej skromni goście, jakich w życiu poznałem. Prawdopodobnie nawet nie przeszło im przez myśl, że mogą wygrać, a już na pewno nie mieli na tyle megalomańskich zapędów, by szykować sobie przemowy, listy podziękowań na kartce, co bardziej pachnie hollywoodzkim rozdaniem Oscarów, niż festiwalem muzyki niezależnej. Oni w przeci- 45 wieństwie do wielu innych są zwyczajnie szczerzy – prawdziwi, nie muszą niczego udawać. Każdy normalny, trzeźwo myślący człowiek, dziennikarz, muzyk, krytyk muzyczny przy sytuacji, gdy większość narodu nie mówi ojczystą mową, pomyślałby w tym momencie „1:0 dla naszych!”. Dla tych jednak to powód do nagłówków prasowych „Zwycięzcy mówią po rosyjsku!”, „Flaŭs i Klajn w postsowieckim stylu!”. Co ma w takim układzie powiedzieć Neuro Dubel, jedna z głównych gwiazd festiwalu, która również zaczynała tworząc w języku rosyjskim i w tej mowie zapisane zostały jej – jak się powszechnie uważa – najlepsze pieśni. Oczywiście ciężko oczekiwać, by paranoicy wylewający na Flaŭs i Klajn wiadro gnoju, czy wypisujący podobne bzdety na łamach prasy, przyznali, że tegoroczni zwycięzcy mają szansę powtórzyć sukces Neuro Dubel. To samo pseudomoraliści wykrzykujący wokaliście w twarz „Hańba!!!”. Może zwyczajnie gryzie ich to, że ponoć „lepszy jeden nawrócony niż stu świętych”?... Ale starczy o samym języku, bo i to przecież tylko pretekst, a mówimy o sprawie, która ma o wiele szerszy kontekst. Zresztą bulwersujemy się nie tylko my – druga strona również. Z roku na rok konfrontacje podczas obrad stają się coraz ostrzejsze. Po zeszłorocznym triumfie Parasonu, w obliczu coraz bliższego nadania tytułu zwycięzców grupie Flaŭs i Klajn, z ust Pana Tarasewicza usłyszeliśmy m.in. skargę, że to nawet nie to, że poziom zespołów jest żenujący, co po prostu dobór członków jury nieprofesjonalny, co skwitował dość wymownym spojrzeniem m.in. w moją stronę. Chodziło jednak nie tylko o mnie (choć pewnie przede wszystkim o mnie), ale o ogół krytyków muzycznych jako takich – tępego motłochu, który co tam że 70% czasu w życiu poświęca zgłębianiu takoż nowości, jak i korzeni muzycznych, że każdy jeden dzień to co najmniej jedno-dwa zupełnie nowe wydawnictwa, najczęściej zupełnie niedostępne dla przeciętnego śmiertelnika. Profesjonalny juror – w definicji Pana Leona – to muzyk, który komponuje, wykonuje, zna rzemiosło muzyczne od drugiej strony (oczywiście z góry zakładając, że krytyk równocześnie nie może być muzykiem). Gorzej, że Pan Leon nie precyzuje, który muzyk w takim razie. Czy muzyk zespołu Recha się nada? Ambasadar Kroŭ, członek W-Z Orkiestry, Troitsy, Parasonu, czy tylko taki artysta, którego twórczość akceptuje Pan Tarasewicz?... I to nie przypadek, że wymieniam te akurat grupy, tych artystów. Zauważcie proszę, że od pewnego czasu na Boryku trwa niszczący proces zawłaszczania festiwalu przez piewców koncepcji Basów – festiwalu ortodoksyjnie rockowego. Nie trzeba daleko szukać, by znaleźć dowody – wystarczy spojrzeć, jakie zespoły tylko w tym roku nie przeszły eliminacji w Mieńsku na Adboryščach. Mowa o najgoręcej przyjmowanym na koncercie w Warszawie Džambibum, ujmującym Happy 3 Friends, „poszukującym” Špitalu, czy autorach chyba najbardziej przebojowego białoruskiego utworu tego roku – grupie Abšar. Wspólnie z Flaŭs i Klajn – dla mnie prywatnie – piątką najlepszych, z czego 80% odpadła jeszcze przed szansą zaprezentowania się w Gródku. Czemu? Zwyczajnie nie pasowali do koncepcji rockowego festiwalu, założonej przez wspomnianą grupę ludzi. Gdzie by tam folk, postrock przy jedynej słusznej – według ich – konwencji: obniżone o półtora tonu gitary, przesterowy zgiełk, aż się piece od tego zagotują i groteskowe darcie ryja. Przerabialiśmy to już: trzy lata temu... Wtedy dotyczyło to niemal wszystkich nagrodzonych, w tym roku całe szczęście taki był jedynie jeden śmieszny Sok. Niektórzy z „Ortodoksów” się jednak wyłamali i wielkodusznie proponowali, by organizowano poza głównym konkursem osobną część dla muzyków folkowych – czyt. rezerwat dla „wykolejeńców” nie pojmujących, jaka powinna być muzyka młodej Białorusi. To gorzej niż upokarzające. To tak jakby Panu Leonowi ktoś nagle rozkazał malować, ale tylko i wyłącznie jednym – najprawdopodobniej czarnym, kolorem. Na tym polega sztuka? Ustalić granice, co wolno, a czego nie wolno na Basach grać? I proszę mi wierzyć, że wbrew temu, co sobie niektórzy pomyślą, wcale nie chodzi o to, by ślepo podążać za trendami zachodu, naśladować czy to nowojorską, czy to brytyjską falę dance-punka, garage rock revival, indierocka, emo, czy inne nadmuchane głównie przez wielkie machiny marketingowe muzycznego showbiznesu „zjawiska”, bo i one są obłudnym, urojonym tworem służącym skutecznemu opchnięciu towaru, jakim jest zwykle 7-8 zespołów dla trochę bardziej niszowego odbiorcy niż przeciętny słuchacz Madonny czy Ricky’ego Martina. Chodzi o to, by poszukiwać, wnosić do muzyki coś nowego, a nie bezmyślnie małpować to, co już było, jak zespoły nagrodzone przed trzema laty, czy proponowany rok temu Krok (spóźnione o dwie dekady podrygi w klimatach Seattle, po zejściu których rok temu ludzie skandowali „Ni-rva-na!!! Ni-rva-na!!!”…). Tak właśnie czynią Parason, Flaŭs i Klajn, jest to twórczość oderwana od tego, co było, skrajnie inna od tego, co miała do zaoferowania większość konkurentów i czego oczekuje większość ludzi, tj. twórców z kategorii „N.R.M. bis” i podobnych. Wierzę, że póki jeszcze w Polsce i na Białorusi są ludzie, którzy to rozumieją i wiele działają w tym kierunku, jak chociażby Taciana Zamiroŭskaja z „BiełHazety”, czy Siarhiej Budkin z „Tuzinu Hitoŭ”, może ten kurs ku otwarciu się Basowiszczy na nową muzykę nie zostanie całkiem zburzony. Wierzę, że uda się przełamać ten „stylowy rasizm”, nie dopuścić do tego, by Basy stały się rezerwatem wyłącznie ponurych, pozbawionych polotu, bezmyślnie powielających schemat za schematem „ortodoksów” rockowych, jednak do tego potrzebna jest nam Wasza pomoc – Wasz głos poparcia. Kto wie – może dzięki niemu za rok w konkursie usłyszymy także folk, post-rock, hip-hop, jazz, electronic, czy po prostu najpiękniejszą, najwyższych lotów Muzykę, bo ta z zasady nie daje się sklasyfikować, nie ulega szufladkom, etykietkom, jest po prostu tym, czym jest. Choćbym przez to nawet jako klasyczny liberał (czyli de facto „parszywy kapitalista”) miał się stać miłośnikiem „postsowieckiego stylu”…, czymkolwiek by on był. Marcin ‘orion’ Połeć Pro-Rock ■ Куды коцісься, „БАСовішча”? Cпадар Марцін Полэць! Прачытаў ваш артыкул „Quo Vadis, Басовішча?” і лічу патрэбным выказацца, бо пытаньне, пастаўленае ў загалоўку, даўно хвалюе й мяне. Па шчырасьці, сам загаловак нібыта прадракаў мне аднадумцу, а прачытаў ваш тэкст і бачу, што колькі людзей, столькі й меркаваньняў. Значыць, трэба хоць і мне выказацца з нагоды. Ваш артыкул размясьціла на беларускай мове вядомая вам кампанія „Тузіна гітоў”. Прычына простая, відаць: вы ж там пахвалілі „вялікага рок-журналіста” Сяргея Будкіна, а яму так не стае арґумэнтаў для падтрымкі ўласнага аўтарытэту. Але мо і вам карысна было б задумацца, каго абіраеце кумірамі ды аўтарытэтамі сабе. Часам, калі бярэцеся дапамагаць немаўлятку перайсьці дарогу, азірніцеся, мо вас даганяюць ягоныя бацькі, якія хацелі зь ім ісьці ў іншы бок. Вы даволі ґрунтоўна прааналізавалі кухню „БАСовішча”, але ці задумаліся хоць раз, як узьнік фэст, 46 чаму менавіта ў 1990 быў ягоны пачатак, якія ўзьлёты і праблемы ён перажыў? Без адказаў на гэтыя пытаньні ваш аналіз можа ператварыцца ў банальнае адвольнае трызьненьне. Але з чаго пачаць мне? Мо з выхаду ў 1989-м у ЗША кнігі В.Мартыненкі ды А.Мяльгуя „Праз рок-прызму” (як бачыце, адзін зь іх я). Але чаму ў ЗША, а не на Радзіме спатрэбілася беларусу друкаваць зусім не палітычную, а культураляґічную кнігу пра нацыянальныя плыні ў року? Ды таму, што калі ў 1982 годзе я скончыў факультэт журналістыкі Белдзяржунівэрсітэту і прыйшоў у моладзевую прэсу, абараніўшы дыплём на тэмы музычнай крытыкі мас-культа, мне адразу сказалі: „Беларуская мова і гітарная песьня несумяшчальныя”. І я адразу вырашыў, што насуперак штучным доґмам абавязкова сумяшчу гэтае несумяшчальнае. Зь цягам часу знайшоў нямала аднадумцаў сярод журналістаў, музыкаў, паэтаў. І ўсе мы зразумелі, чаму беларусам нехта вызначаў такі суровы кон: народ, які ў наш імклівы час ня мае сваёй мас-культуры – паміраючы народ. Такім стаў і беларускі (ліцьвінскі) народ пры Саветах. Нам падсоўвалі кандовы варыянт падрасейскага фолька-попса, які вы цяпер адстойваеце, а з рэальна папулярнай мас-культуры былі толькі тры дазволеныя пункты: „Песьняры”, „Сябры”, „Верасы” (з зададзенай тэндэнцыяй зьнішчэньня моўнай адметнасьці). Такім быў бы й лёс Польшчы, каб у 1918-м яна не вырвалася з жорсткіх абдымкаў крыважэрнага русского брата. А мо вы таксама мяркуеце, што беларусы – своеасаблівы народ, які ніяк ня выжыве без двухмоўя і трасянкі? Дык давайце вашу родную Польшчу ўзбагацім двухмоўем... Яшчэ ж славуты Генрык Сянкевіч быў прыхільнікам абмежаванай аўтаноміі Польшчы ў складзе Расейскай імпэрыі. Але гэта не прапанова. Гэта пародыя на ваш стыль. Карацей, у 1982 годзе паявіліся ў беларускай музжурналістыцы два чудзікі, якія, будучы карэннымі беларусамі, ды яшчэ з пэўным працэнтам шляхецкай крыві, пажадалі вярнуць свайму народу рэальнае жыцьцё. Інструмэнтам абралі мас-культ (ну чудзікі, што зь іх возьмеш). Самае цікавае, што ворагаў яны нажылі сабе адразу. Вядомы партыйны борзапісец Дзіма Падбярэзскі неаднаразова іх (М&М) называў у ”Советской Белоруссіі” нацыяналістамі рок-крытыкі. А яны ўсё адно гнулі сваю лінію і... вынікі былі: калі ў 1984 годзе быў толькі 1 цалкам беларускамоўны рок-гурт („Мроя”), а славутая „Бонда” яшчэ разважала, ці сьпяваць далей песьні кшталту „Пейте кефир, он очень полезный напиток”, дык у 1985 зьявіліся ўжо „Блізьняты”, „Магістрат”, „Грамада”, „Рэй”, „Рокаш”... З ініцыятывы А.Мяльгуя мы скарысталі жаданьне ЦК ЛКСМБ кіраваць незалежным творчым працэсам і арганізавалі рок-клюб „Няміга”. Вось там ужо нацыянальная праца пайшла яшчэ шпарчэй, але... Ня ўсё проста было ў краіне, дзе само слова rock было забаронена. А тут яшчэ нацыяналісты року нейкія завяліся. Зь цяжкасьцю праведзены фэстываль адкрыцьця рок-клюбу „Няміга” („Тры колеры’86”) забаранілі нават асьвятляць у прэсе, і я ўпершыню адправіў свой артыкул у беластоцкую „Ніву”. Праз чатыры месяцы, 17 жніўня 1986 ў №33 гэтага тыднёвіка публікацыя адбылася, ілюстраваная шыкоўнымі здымкамі Алеся Крыштаповіча з гуртамі „Бонда”, „Маґістрат”, „Менск”. У мяне завязалася ліставаньне зь Янам Максімюком, Сакратам Яновічам, якія ўсё дзівіліся: „Няўжо ў Беларусі столькі цалкам беларускамоўных артыстаў?!” Я адказваў, што і болей ёсьць, але паводле нашых законаў не пра ўсіх напішаш: то ўвядуць забарону самадзейным гуртам на права назвы, то проста „рэкамендуюць устрымацца”. І мне прапанавалі распачаць свой 47 цыкл у ”Ніве”, дзе такіх бздурных рэґлямэнтаў не было. Калі хочаце, пагартайце „Ніву” 1986, 1987, 1988 гг., дык знойдзеце там мае рэґулярныя эсэ цыклю „Молада, сучасна, па-беларуску”. Аднаго разу Ян радасна пісаў мне пра здзяйсьненьне сваёй мары юнацтва – рэґістрацыі БАСу. І ён пытаўся, ці можна будзе арґанізоўваць паездкі польскіх беларусаў на нашыя фэсты „Тры колеры”. Адказ мой ня быў аптымістычным: пасьля разноснага ў бок „нацыяналістаў” артыкула Д. Подберезского „Найти свое лицо” ў „Советской Белоруссии” нашаму рок-клюбу стварылі лёгкія праблемы з арэндай памяшканьня, пакуль... не дамагліся поўнага зачыненьня. Мы зачыніліся ў 1987-м, але фэст „Тры колеры” яшчэ здолелі правесьці ў 1988, у 1990. Ды станавіўся ён усё менш і менш нацыянальным. А тут Максімюк захацеў на яго польскіх беларусаў вазіць. Я напісаў: „Мо лепей мы да вас?” Вось так і ўзьнікла „Басовішча”, хоць сваю гісторыю раскажа пра яго Слава Корань, сваю і Ян Максімюк, сваю і Лёнік Тарасэвіч. Але гэта рэальныя бацькі „Басовішча”, і яны ведаюць сваё дзіця. Чаму ж цяпер Слава Корань у інтэрвію „Белгазеце” гаворыць: „Яны забілі Басовішча”. І гаворыць акурат пра тых, каго вы, спадар Марцін, называеце надзеяй і сьветачам фэсту. А я вам скажу: усюды, дзе паяўляецца Дзіма Падбярэзскі і ягоныя дваюродныя дзеці-тузіноўцы, там паяўляюцца расейскія форткі ў беларускіх сьценах Польшчы. Вось і на гэтае „Б’2007” яны прывезьлі ня толькі рускамоўных канкурсантаў, але і анґламоўных зорак з БССР кшталту „Rasta”. А ўгаворвалі ж яшчэ „Ляписа Трубецкого”, толькі тыя аказаліся разумнейшымі ды адмовіліся руйнаваць фармат фэсту – паехалі на гастролі ў Расею. А задумваліся вы хоць раз, чаму ніколі ня быў на „Басовішчы”, напрыклад гурт „P.L.A.N.”, у даробку якога пяць цудоўных паўнафарматных беларускіх альбомаў? Мо лідэр ягоны, пляменьнік славутай Паўліны Мядзёлкі (так-так, той самай купалаўскай Паўлінкі) Андрэй Плясанаў занадта надзённыя тэмы ўзьнімае для фрывольнай публікі ў Польшчы? А ня крыўдна вам было, калі „Басовішча” праглядзела рэальны талент Пятра Ялфімава ў складзе метал-гурта „Deadmarsh”? Фэст ганарыцца прыняццём гурта „Rasta” з прэстыжным кантрактам ЕМІ, а потым той жа Падбярэзскі ўсім тут дае інтэрвію: „Я занадта ўжо стары, каб растлумачваць, чаму беларускі рок усё меншы мае ўплыў”. І заанґажаваныя журналісты разносяць весткі, што „Басовішча” памірае, бо публікі ўжо 2-3 тысячы прыяжджае. А праблемы не ў дзьмутых прэстыжах мас-культа, на якія разьлічваюць новыя кухары фэсту, а ў удала прыдуманым фармаце. Фэст, якіх нідзе болей няма, яны хочуць ператварыць у банальнае сьвята накшталт усіх. Але ж памятайце, што і польскі мінкульт грошы дае не на шоў-бізнэс, а на патрымку беларускай нацыянальнай меншасці ў Польшчы. Калі падтрымліваць яе будуць „Rasta” ды „Флаус & Кляйн”, дык і грошы варта прасіць у ЕМІ або у прэзідэнта Пуціна, які абяцаў любую падтрымку носьбітам русского языка. Але я памятаю, як 6000 раскаўбашаных песьнямі „N.R.M.” фэнаў імпэтна падскоквалі ў такт зададзенага рытму. Няўжо вы ня бачыце, што тыя, на каго вы спадзяецеся, рыхтуюць спэктакль „беларускавй паразы” ў Польшчы? Ну дык Масква вам у хату!!! З павагай Вітаўт Мартыненка, (аўтар кніг „Праз рок-прызму” і ”222 альбомы беларускага року”, рэдактар беларускага перакладу „Quo Vadis” Сянкевіча) P.S. О, яшчэ адна згадка! Вы пішаце, што „Басовішча” зацыклілася ў чужых фарматах, ды прапаноўваеце пад- кінуць на беларускі РОК-фэст джазу, фольку і г.д. А мо лепей арґанізаваць джазавы або фолькавы фэстываль? Ці мо на знакаміты польскі рок-фэстываль „Jarocin” запрасіць супэр-зорку беларускавй опэры Віктара Скорабагатава? Во б паказаў пацанам, як сьпяваць трэба! Каб не самаабмяжоўваліся. А мо ня варта разводзіць вечную беcфарматную бадзягу ўсюды там, дзе беларусы? „Басовішча” задумвалася як рок-фэст. І гэта вам кажа адзін з тых, хто яго прыдумаў. Дык не руйнуйце тое, што прыдумана ня вамі. МЫ ПРЫДУМАЛІ „БАСОВІШЧА”, КАБ ДАЦЬ ШАНЦ БЕЛАРУСАМ ВЫЖЫЦЬ І ЗАСТАЦЦА НА ГЭТАЙ ПЛЯНЭЦЕ. Але ж як многа ў нас ворагаў!!! P.P.S. А вы ведаеце, чаму з 2004-га я перастаў езьдзіць на „Басовішча”, дзе быў і ў журы? Бо заўсёды адчуваў папоўзьні на нацыянальную ідэю фэсту. Выснова адсюль: значыць, гэта правільная ідэя! ■ „Kupalinka” w Orzeszkowie kwencja. Pojawiło się blisko trzystu gości: sąsiadów, znajomych i sympatyków imprezy. Wielu przybyło z całymi rodzinami. „Kupała” jest wymarzonym miejscem na wypoczynek. A jeszcze je- Fot. Michał Mincewicz Już po raz ósmy w gospodarstwie agroturystycznym „Kupała” Ireny i Zenobiusza Golonków w Orzeszkowie-Poryjewie odbyła w lipcu doroczna impreza pod nazwą „Kupalinka”. Dopisała pogoda, a razem z nią fre- Oficjalne otwarcie. Od lewej: Teodor Sulima – 83-letni kowal z Krywiatycz, Irena Golonko – gospodyni Kupalinki i pomocnik kowala Wiktor Pietruczuk 48 denaście lat temu były tu tylko puste nieużytki. Dzisiaj goście mogą zwiedzić na przykład minizoo, w którym domowa zwierzyna i ptactwo żyją ze sobą w symbiozie, a dzikie zwierzęta w zagrodach (świniodziki, tarpany czy strusie) nie boją się ludzi. Można tu również zobaczyć stare, zabytkowe przedmioty codziennego użytku, obejrzeć okolicę z wieży widokowej, powędrować, wziąć udział w rozmaitych konkursach i zabawach, dobrze zjeść, wypić i potańczyć przy białoruskiej muzyce. Jak co roku na „Kupalinkę” pierwsi dotarli ci, którzy mieli brać udział w rozgrywanych tu konkurencjach. Miejscowi – sąsiedzi – najpierw robią niepozorne podchody pod bramę, rozglądają się, miarkują, czy impreza się odbędzie. Bo może właściciel splajtował i nie warto spraszać znajomych. Ale w tym roku nawet Telewizja Białystok w swoich zapowiedziach „Warto tam być” zapraszała do gospodarstwa „Kupała” w Orzeszkowie. Do południa odbyły się zawody Główny punkt „Kupalinki” – mistrzostwa w rzucaniu na odległość kowalskimi obcęgami – rozpoczęły się w tym roku od uroczystego otwarcia nowo wybudowanej kuźni. Odbył się też pokaz pracy kowali – starsi, doświadczeni rzemieślnicy wykonali kilka trzpieni do upinania bydła czy koni na pastwisku. Pracy czterech kowali i pomocników z Hajnówki, Czyż i Krywiatycz przyglądało się z wielkim zainteresowaniem ponad sto osób. Nowo wybudowana kuźnia jest profesjonalnie wykonanym warsztatem, nadającym się do normalnej pracy, ale ma również służyć jako obiekt do zwiedzania. Piec – ognisko kowalskie (horno) – wybudował kowal Bazyli Siegień z Hajnówki, a nad całością prac niuk ze wsi Baciki w gminie Siemiatycze, syn kowala. Cisnął kowalskie kleszcze na odległość ponad 40 metrów. Wygrał kolejnego czarnego barana do swojej kolekcji. Zawody trwały dwie godziny, po czym wszyscy udali się pod scenę, gdzie rozpoczął się występ dwuosobowego zespołu z Grodna – Wali i Siarhieja. Usłyszeć można było piękne białoruskie pieśni ludowe na akordeon i tamburyn. W międzyczasie rozpoczęło się pik- Ginące zawody na wystawie w Orli Fot. Jerzy Chmielewski Zofia Paszko – siedmiokrotny uczestnik mistrzostw czuwał 84-letni kowal Teodor Sulima z Krywiatycz. Po prezentacji kuźni, odbyły się właściwe zawody. W trzech kategoriach (mężczyźni, kobiety, młodzież) wystartowało w sumie 60 uczestników. Sędzią głównym był Adam Bajer z Białegostoku. I tak, wśród pań zwyciężyła Jolanta Chodak, osiągając wynik 22,6 metra – w nagrodę otrzymała żywego białego „koziołka Matołka”. Wśród mężczyzn zwyciężył – już po raz trzeci z rzędu – Krzysztof Roma- 7 lipca br. podczas otwarcia wystawy „Ginące zawody” w Bibliotece Gminnej w Orli (mieszczącej się w budynku Zespołu Szkół). Po zniszczeniu przez wanadala większości fotogramów autor Michał Mincewicz odtworzył je i wystawę można będzie oglądać do końca września. 49 Walki rycerskie Fot. Michał Mincewicz Fot. Michał Mincewicz wędkarskie, w których uczestniczyło około dwudziestu osób, w tym całe rodziny, a także seniorzy. Do współzawodnictwa stanął między innymi Paweł Pietruczuk z Mińska w Białorusi, który akurat odwiedzał babcię z Czyżyk – został wicemistrzem. A zwycięzcą okazał się Daniel Rabczuk, trzecie miejsce zdobył zaś Mirosław Grabczuk. Uczestnicy zawodów otrzymali dyplomy, medale i puchary w kształcie ryby oraz… złowione przez siebie sztuki. nikowanie. Goście porozkładali swoje koszyczki z prowiantem. Można też było kupić kawę, herbatę, kiełbaski, bigos i oczywiście piwo. Wszyscy bawili się bardzo wesoło i zarazem kulturalnie, choć nie obeszło się bez szczypty emocji. Miało to miejsce podczas pokazu walki grupy rycerzy z Białegostoku. Jeden z nich w wyreżyserowany sposób został powalony na ziemię ciosem miecza w hełm. Wtedy ktoś z biesiadujących uczestników pikniku tak się przejął sytuacją, że rzucił się na odsiecz. Chwy- cił miecz i zaczął nim zdrowo wywijać… Ale i wnet pokój nastał. Gości wciąż przybywało. Było tradycyjne ognisko, przy którym dzieci piekły kiełbaski. Z Bielska dotarł – jak zwykle zresztą – stragan z lizakami. Najmłodsi bawili się na placu zabaw, bardzo interesował też ich widok z wieży. Dorośli wpadali powoli w taneczne rytmy. Od godziny 19 do 22.30 przygrywał im znany zespół Horpyna z Olsztyna, a potem zabawiał gości didżej Andrzej Kruk. Po północy rozpadała się mżawka, która po dwóch godzinach zamieniła się w deszcz. Goście powoli więc rozeszli się i rozjechali do domów. Do „Kupalinki” w następnym roku! Michał Mincewicz P.S. Zenobiusz Golonko zwraca się z apelem do wszystkich, którzy mogą pomóc mu w rozwijaniu nowo otwartej kuźni. Cenne będą informacje o znajdujących się gdzieś na wsiach, a niepotrzebnych już, narzędziach i wyrobach kowalskich (do odkupienia). ■ Радкі з лістоў адгалоскі Szanowna Redakcjo, Przejrzałam szybko ostatni numer Cz i byłam szczęśliwa. Niestety przyszło mi na myśl zrobić coś, czego zwykle unikam – zajrzałam do felietonu p. Bołdak-Janowskiej. (...)Jedyny pożytek z felietonów tej pani jest taki, że jej pisanina budzi emocje i protest. (...) Wspomniany przez nią skecz Majewskiego był bez sensu, ale jego zamiarem z pewnością nie było „bronienie” Białorusinów. Ot, taka zapchajdziura i nic więcej. Podobnie o Rusinie – niedobrym człowieku. Po co doszukiwać się problemów, gdzie ich nie ma. Stereotypy należy burzyć, ale dlaczego oczekiwać tego od kultury masowej? To nierealne. Zdecydowanie nie da się określić gwiazd kultury popularnej ludźmi kultury. Nie należy oczekiwać od ludzi kultury masowej ważnych wypowiedzi, a od razu wziąć w nawias wszystko co mówią. Po co mieszać Boga i ojczyznę (dobrze że o honorze nic w tym felietonie nie ma) w tak przyziemne zagadnienia, jak program satyryczny? Nie sądzę, by od Majewskiego można było oczekiwać, że zajmie się Białorusią w sposób odpowiadający pani Bołdak-Janowskiej. Do tego megalomania pani BołdakJanowskiej jest porażająca – „jak ja”, „ja opublikowałam”. I niech się pani Bołdak-Janowska nie obawia o popadnięcie Nowosielskiego w zapomnienie. Z pewnością mu to nie grozi. Pozdrawiam J.Ł. 50 Szanowny Panie Redaktorze! Uważam ,,Czasopis” za jedno z najlepiej redagowanych pism. Pan Naczelny ma dar trafnego dobierania współpracowników, którzy nadają ,,Czasopisowi” wyrazisty charakter. Moją ulubioną autorką jest Tamara Bołdak-Janowska, mądra, odważna, bezkompromisowa publicystka i mistrzyni słowa. Bardzo serdecznie pozdrawiam ją i Helenę Kozłowską-Głogowską – niestrudzoną w odkrywaniu ciekawych życiorysów. Gratuluję Maciejowi Chołodowskiemu wspaniałych wywiadów z Tadeuszem Konwickim i Marią Janion. Życzę wszystkim dużo zdrowia. I jeszcze pakłon panu Sokratowi Janowiczowi. Maria Bołtromiuk Hajnówka Szanowny Panie Redaktorze, Nie pamiętam już w jakich okolicznościach trafił do mnie przeszło dziesięć lat temu drugi numer „Czasopisu”, który – to pamiętam – czytałem i oglądałem z uznaniem dla Redakcji. Przez pewien czas byłem czytel- nikiem nieregularnym, później stałem się prenumeratorem, pozostałem nim do dziś i staram się czytać w miarę systematycznie przynajmniej część artykułów, nie tylko po polsku. Wrześniowy numer jest dwusetny, a więc to jakby średni jubileusz. Większy niż przy okazji numeru setnego, ale mniejszy od tego, jaki nastąpi przy numerze tysięcznym (niestety, już go nie przeczytam). Serdecznie gratuluję całej Redakcji i wszystkim współpracownikom wytrwałości i utrzymania wysokiego 494. rocznica urodzin Województwa Podlaskiego Choroszcz, 9.09.2007 r. W programie m.in. Koncert urodzinowy „W ogrodach Izabeli Branickiej” (początek o godz. 14.15). Wystąpią m.in.: Zespół NARWIANKI z Kruszewa Zespół KLEPACZANKI z Klepacz Kapela litewska KLUMPE z Puńska (godz. 16.55) Zespół ukraiński HIŁOCZKA z Czeremchy (godz. 17.15) Rodzina muzykująca LEWIARZY z Piątnicy (muzyka klasyczna) Zespół BRACIA i SIOSTRY (muzyka rockowa) Zespół białoruski Prymaki z Gródka (godz. 19.15) Zespół taneczny EX EQUO z Białegostoku FOLK BROTHERS – folkowa muzyka alpejska (godz. 19.40) godz. 20.15 Koncert gwiazdy ŻUKI (godz. 20.15) Punkty sprzedaży „Czasopisu” A. W Białymstoku 1. Centrum Kultury Prawosławnej, ul. św. Mikołaja 5 2. Sklepik Bractwa Młodzieży Prawosławnej, ul. św. Mikołaja 3 3. Kioski „Ruch” i punkty sprzedaży firmy „Ruch” w sklepach – ul. Kolejowa 9 (nr 1058) – ul. Mazowiecka 39 (nr1850) – ul. Sienkiewicza 5 (nr 1032) – ul. Boh. Monte Cassino, obok Dworca PKS (nr 1001) – ul. Suraska 2 (nr 1003) – ul. Lipowa (nr 1497) – ul. Bema (nr 3018) Aby „Cz” stale kupować w dowolnie wybranym kiosku, wystarczy takie zapotrzebowanie zgłosić sprzedawcy. 4. Kioski i punkty sprzedaży prasy firmy Kolporter S.A. – na Dworcu PKP – na Dworcu PKS – ul. Rzymowskiego 22 – ul. Pułaskiego 61 – Zagumienna 7 – ul. Sienkiewicza 82 (przy Urzędzie Pracy) – Rynek Kościuszki (przy kinie „Ton”) – Waszyngtona 18 – Upalna 80 – Dojlidy Fabryczne 6 – Szpital PSK – Warszawska 72/8 (LOTTO) – sklep PMB (ul. Piastowska 25) – sklep Markpol (ul. Berlinga) – Hotel Cristal (kiosk) – sklep Deo Żak (Zwierzyniecka) – sklep przy ul. Upalnej 82 5. Hipermarkety – Auchan, ul. Produkcyjna 84 (punkt sprzedaży prasy) – Makro, Al. Jana Pawła II 92 (kioski) 5. Księgarnie – „Akcent”, ul. Rynek Kościuszki 17 – MPiK, ul. Rynek Kościuszki 6 B. W regionie wschodniobiałostockim 1. Kioski i punkty sprzedaży „Ruchu” i „Kolportera” w sklepach na terenie wschodniej części dawnego woj. białostockiego, m.in: b) w Bielsku Podlaskim: – ul. Białowieska 107 (sklep) – ul. Kaznowskiego 24 (sklep) 51 poziomu czasopisma, które nie tylko czytam, ale i oglądam (specjalne gratulacje należą się za formę graficzną, oryginalną i zachęcającą do lektury). Życzę serdecznie całemu zespołowi, aby miesięcznik stał się tygodnikiem, zwiększał nakład tak, by stał się zyskownym przedsięwzięciem, zdobywał czytelników po obu stronach granicy, a nawet na innych kontynentach. Prof. Jerzy Tomaszewski Warszawa ■ Dyżury redakcyjne Redaktor naczelny Jerzy Chmielewski – poniedziałki, czwartki w godz. 9-14. Wiesław Choruży – piątki w godz. 8.30-9.30. Helena Kozłowska-Głogowska – pierwszy i trzeci czwartek miesiąca w godz. 13-14.30. Jerzy Sulżyk – czwartki w godz. 9.00-10.00. – Plac Ratuszowy 15 (kiosk) – ul. Mickiewicza (kiosk nr 6020) – Dworzec PKS (kiosk nr 1038) c) w Hajnówce: – ul. Lipowa 57 (sklep) – ul. Lipowa 1 (sklep) – ul. Lipowa 164 (sklep) – ul. Dworcowa 2 (kiosk) – ul. 3 Maja (kiosk nr 0012) – ul. Lipowa (kiosk nr 6026) d) w Sokółce: – kiosk przy ul. Kolejowej – sklep Beta (ul. Grodzieńska 9) e) w Czeremsze – ul. 1 Maja 80 f) w Kleszczelach – Plac Parkowy 32 C. W Warszawie – Główna Księgarnia Naukowa im. Bolesława Prusa, ul. Krakowskie Przedmieście 7 – Centrum Prasy i Książki Narodów Słowiańskich, ul. J. Gagarina 15 D. Na Wybrzeżu – Dworzec Główny PKP w Gdańsku, kiosk – Dworzec Główny PKP w Sopocie, kiosk – Gdańsk, ul. Piwnej 19 (salon prasowy) – Gdańsk, ul. Trubadurów 6 (salon prasowy). W Muzeum Białoruskim w Hajnówce czynna jest wystawa „Krzyż – nasze świadectwo”. Zgromadzono na niej krzyże nagrobne z okolic miasta. Uzbierane wiele lat temu, leżały dotąd w skrzyniach w Hajnowskim Domu Kultury. Na wystawie pokazane są też fotografie krzyży oraz nagrobków ze starego cmentarza w Dubinach, który przed dwoma laty został z grubsza uprzątnięty, m.in. usunięto zarastające go krzewy. Widzimy, jak wyglądają krzyże po odnowieniu i wcześniej... Niby wszyscy o tym wiedzą i wszyscy tkwią w tym – w tej wierze iluzorycznej w sensowność świata – jak w domu rodzinnym, głęboko po uszy. Białoruska historiozofia tym się różni od innych, że tak naprawdę to tego domu nie ma. Tak naprawdę to diaspora, w jakiej znaleźli się – paradoksalnie – wszyscy Białorusini, jest ogromna, okropna i okrutna; niemal beznadziejna. Niemal. Rozproszeni po całym świecie, nawet po swojej ojczyźnie, żyją zwykle w trudnych war... (dalej w kolejnych numerach) Czasopis Nr indeksu 355035, ISSN 1230-1876. Wydawca: Stowarzyszenie Dziennikarzy Białoruskich. Adres redakcji: Białystok, ul. Lipowa 4/221. Adres do korespondencji: „Czasopis”, 15-001 Białystok, skr. p. 262. E-mail: [email protected] http://kamunikat.org/czasopis Tel. (085) 653 79 66 Redaktor Naczelny: Jerzy Chmielewski, tel. 0502 661 316. Zespół redakcyjny: Wiesław Choruży, Helena Kozłowska-Głogowska, Sławomir Iwaniuk, Jerzy Sulżyk. Projekt graficzny: Leon Tarasewicz. Stali współpracownicy: Tamara Bołdak-Janowska (Olsztyn), Agnieszka Borowiec (Lublin), Maciej Chołodowski, Janusz Gawryluk (Warszawa), Joanna Gościk, Jury Humianiuk (Grodno), Mirosława Łuksza, Hanna Kondratiuk, Janusz Korbel, Michał Mincewicz (Orla), Sławomir Nazaruk, Dorota Wysocka. Druk: Orthdruk, Białystok. Prenumerata: Odpowiednio do liczby zamawianych egzemplarzy i okresu prenumeraty należy wpłacić wielokrotność 4,50 zł na rachunek: Stowarzyszenie Dziennikarzy Białoruskich: Bank BPH Białystok 76 1060 0076 0000 3300 0031 2501 Беларускі грамадска-культурны часопіс, прысвечаны пытанням сучаснасці, гісторыі, літаратуры і мастацтва, месца чалавека ў свеце. Форум думкі беларусаў і ўсіх тых, каму блізкая беларуская тэматыка. Пазіцыі аўтараў тэкстаў не заўсёды адпавядаюць пазіцыям рэдакцыі. Не публікуюцца матэрыялы, якія прапагандуюць камуна-фашызм, расізм, нацыянальную варожасць. Artykuły i listy publikowane są – o ile autor nie życzy sobie inaczej – w języku oryginału: po polsku lub białorusku. Redakcja zastrzega sobie prawo do skrótów, zmian tytułów i redagowania nadesłanych tekstów. Materiałów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Zrealizowano dzięki dotacji Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. Numer złożono 27 sierpnia 2007. Nakład 1000 egz.