Śląskiego hajera pakt z diabłem

Transkrypt

Śląskiego hajera pakt z diabłem
Śląskiego hajera pakt z diabłem
Utworzono: czwartek, 26 sierpnia 2010
Setka czystego spirytusu, garść koki i skręt z liści eukaliptusa. Takim wziątkiem Mieczysław Bieniek skorumpował diabła we wnętrzu
boliwijskiej góry Cerro Rico. To nie był targ o duszę, lecz o wyniesienie cało głowy z pozostającej w jej wnętrzu kopalni srebra.
Zwiedzając Boliwię, górnik z Wieczorka nie mógł sobie odmówić wizyty w kopalni srebra.
Z Mietkiem – długa znajomość uzasadnia taką zażyłość – mamy, prawdę powiedziawszy, same kłopoty. Ten emerytowany górnik
kopalni Wieczorek od lat przemierza świat i po każdej ze swoich egzotycznych wypraw zagląda do naszej redakcji z bagażem
niewiarygodnych wręcz przygód oraz zestawem kilkunastu tysięcy zdjęć. Nie inaczej było i tym razem, czyli po powrocie z Ameryki
Południowej.
– To był mój czwarty kontynent – mówi o najnowszej podróżniczej marszrucie, prowadzącej przez Kolumbię, Ekwador, Peru, Boliwię i
Chile.
Ocenia, że od początku stycznia w 97 dni przemierzył – samolotami, statkami, autobusami, pociągami, indiańskimi łodziami, pieszo i
na rowerze – przynajmniej 20 tys. km. Wrócił z pękatym kajetem zapisków z podróży i niewiarygodną kolekcją fotografii. Książki by
nie starczyło! Co zatem wybrać? Oto właśnie cały kłopot z Mietkiem. Pozostaje poprzestać na kilku zaledwie epizodach.
Kolumbia. Szybko ucieka ze stołecznej Bogoty.
– To miasto nie do życia. Odstręcza niewiarygodnym zderzeniem biedy i bogactwa. Pałacowo-kościelny blichtr dzielnicy turystycznej
rażąco kontrastuje z żebraczą codziennością wschodnich kwartałów stolicy, enklawą niewyobrażalnej biedy i płynącego z niej
bandytyzmu – tłumaczy.
Piraci z Karaibów
Ucieka więc na północ, do Santa Maria i Cartagena de Indias nad Morzem Karaibskim.
– Przecudne, bajkowe miasto, wielekroć łupione w przeszłości przez piratów, czego trwałym śladem są nadmorskie twierdze –
opowiada o drugim z nich, choć najbardziej zapadł mu w pamięć koloryt tutejszej rafy koralowej i pływanie pośród delfinów.
Bieniek nie byłby sobą, gdyby nie zdołał wtargnąć w zamknięty świat prywatnych wysp, gdzie swoje rezydencje w karaibskim raju
urządzili możni tego świata, z aktorską śmietanką Hollywood na czele.
Do Ameryki Płd. Mietek wyruszył jednak nie dla ciepłych plaż i pławienia się w luksusie, lecz dla tutejszych gór. Miał ochotę zaliczyć
kilka sześciotysięczników. W południowo-zachodniej Kolumbii zrazu postanowił się zmierzyć z wulkanem Galeras (4276 m n.p.m.)
nieopodal miasta Pasto. Niestety, bez powodzenia.
– Wulkan wciąż jest aktywny. Dotarłem na wysokość 3800 metrów. Pracownicy tamtejszego punktu sejsmicznego nie pozwolili mi iść
wyżej. Tłumaczyli niepodobieństwo dalszego podchodzenia w górę bez aparatu tlenowego. Odwrócenie kierunku wiatru, niosącego
gazy wulkaniczne, oznaczało po prostu śmierć – tłumaczy to fiasko.
Ekwador. Na wierzchołek wulkanu Cotopaxi (5895 m n. p. m.) w paśmie środkowych Kordylierów Mietek tym razem wchodzi, acz nie
bez przygód i w zaskakującej roli... księdza.
Fałszywe błogosławieństwa
– Było tak. Zaopatrzony w kask, raki i czekan wchodzę na teren parku narodowego, a tu jakiś cieć krzyczy „Bilet!” Kur..., znowu chce
wydoić ode mnie pieniądze – zareagowałem głośno w prostych górniczych słowach. Kura? – złagodniał natychmiast i machnął ręką
na bilet. Kura? – spytał kierowca dżipa, zapraszając mnie gestem do auta, oszczędzając mi przez tę grzeczność 30 kilometrów
pieszej drogi. Kura? – za friko częstują mnie w schronisku kawą z ciastkiem. Coś mnie tknęło i dopytuję delikatnie o tę „kurę”. Wyszło,
że to ksiądz i tak oto nieparlamentarne słowo okazało się niesłychanie użyteczne. Nie dość więc, że nie prostowałem błędu, to
jeszcze rozdzielanymi hojnie znakami krzyża grałem dalej rolę uzurpatora – śmieje się Bieniek. Sam wulkan nie tolerował już jednak
forteli.
– Z przygodnie spotkanym Holendrem i przewodnikiem weszliśmy na 5600 metrów. I wtedy, tuż przed samym szczytem, chłopak
skręcił nogę w kostce. W pierwszym odruchu miałem ochotę dać mu ze złości po pysku. Calusieńką noc w śnieżnej burzy ściągaliśmy
nieszczęśnika w dół na linach. Ale nie poddałem się. Następnego dnia, z innym już gościem, dotarłem na wierzchołek – nie tai
satysfakcji Mietek.
Boże rękodzieło
W prowincji Cotopaxi urzekła go także Laguna de Quilotoa (3500 m n. p. m.).
– Kiedy widzi się szmaragdowy kolor jej wód, zmieniający się zresztą zależnie od pór roku i dnia pod wpływem gry cienia i światła, a
wokół zęby surowych gór, to człowiek stoi oniemiały. Czujesz sprawczą moc Boga, bo tylko wyższa siła mogła być rzeźbiarzem tak
niesamowitego rękodzieła – zachwyca się katowicki podróżnik.
Rzeka Rio Napo, powyżej ujścia Amazonki. Tu Mietek płukał z Indianami złoty piasek.
– Pierwszego dnia z sit wybraliśmy mniej więcej 6 gramów złotych ziaren. W oddalonym o 5 kilometrów sklepie z wszelkimi
potrzebnymi tubylcom do życia dobrami, od narzędzi po cukierki, środkiem płatniczym było wyłącznie złoto. Przelicznik: 30 dolarów za
gram. Opanowany nagłą gorączką zacząłem snuć projekty z koparkami i agregatami do płukania. Na to moi gospodarze z całkowitą
flegmą pytają – po co? Ziarna z sita zupełnie wystarczają nam na życie, a więcej nie potrzebujemy – opowiada o zaskakującej reakcji
Indian.
Peru, długi na 120 km i najgłębszy na Ziemi kanion Colca, którego ściany przecina rzeka Rio Colca. Mieczysław Bieniek zapamiętał
go głównie z nieprawdopodobnego tańca kondorów nad głową.
– Kiedy wśród skalnych ścian pojawił się pierwszy, zrazu pomyślałem, że to samolot – opowiada o widowisku urządzonym przez
potężne ptaki o rozpiętości skrzydeł dochodzącej do 3 m.
Pożeraczka ludzi
Wróćmy wszak do boliwijskiej Cerro Rico i jego diabelskiego kontraktu.
– Trudno, aby hajer z Wieczorka odpuścił kopalnię srebra. Tym bardziej, kiedy dowiedziałem się, że zawierający ten pierwiastek
urobek wydobywa się stąd od 1570 roku. Lampa, buty – to rozumiałem z podpowiedzi mojego przewodnika. Ku mojemu zdumieniu
kazał mi jednak również mieć z sobą koniecznie setkę czystego spirytusu, garść liści koki i cygaro z eukaliptusa. Dopiero na miejscu,
kiedy pełzaniem dotarłem w głąb góry, oko w oko stanąłem przed obliczem... diabła, władcy jej podziemi. Przyniesione dary były
przebłagalną ofiarą za uniesienie stąd cało głowy. W tym odwiecznym marzeniu o wyjściu stąd bez szwanku nie ma jakiejkolwiek
przesady, co potwierdzają ludzkie szkielety, mijane w jej prymitywnych wyrobiskach. Cerro Rico zwie się pożeraczką ludzi. Odkąd
wydobywa się tu srebro, góra pochłonęła ogrom istnień. Przedtem byli to niewolnicy, a dziś tubylczy górnicy z całą armią kobiet i
dzieci – ilustruje koszt penetracji góry wzdłuż jej srebrnych żył.
Jerzy Chromik

Podobne dokumenty