Tu jest mój dom, tu jestem szczęśliwy
Transkrypt
Tu jest mój dom, tu jestem szczęśliwy
Marcin Silwanow [email protected] Tu jest mój dom, tu jestem szczęśliwy Copyright by Marcin Silwanow 2007 Rozdział III Po szkole średniej rozpoczęliśmy studia. Choć w ogólniaku trzymaliśmy się razem, teraz jednak Krzysztof wybrał inny kierunek studiów, a ja inny. Nie znaczy to, Ŝe przestaliśmy być przyjaciółmi. Nadal wolny czas spędzaliśmy razem i dzieliliśmy wspólnie miłość do gór. Zresztą w międzyczasie byliśmy dwa razy w Bieszczadach. Raz jesienią, ale była to krótka, zaledwie trzydniowa wyprawa, która nie była do końca udana. Wszystko z powodu bólu mojego zęba. Co chwila brałem jakieś tabletki przeciwbólowe, ale niewiele pomagało. Ból nie ustępował, a w dodatku zaczęła mi puchnąć twarz, tak, Ŝe w końcu na lewe oko słabo widziałem. Przy takich dolegliwościach trudno było cieszyć się w pełni górami. Poza tym spóźniliśmy się o tydzień i bieszczadzka złota jesień umknęła nam pozostawiając jedynie deszcz i ciemne góry porośnięte opadłymi z liści drzewami. Ale jak by nie było, byliśmy w naszych górach, które znów dały się poznać z innej strony. Nasz letni wyjazd z kolei, był całkiem udany, choć nuŜył juŜ nas widok grup turystów. Szukaliśmy bardziej odludnych miejsc, z daleka od ludzkiego hałasu. Chcieliśmy chyba mieć góry bardziej dla siebie. Obie wyprawy łączyło jedno. Jechaliśmy w góry jak do domu, jak do siebie. Po prostu byliśmy ich częścią i kochaliśmy je. Dlatego wracaliśmy i ciągle za nimi tęskniliśmy. Zawsze przed wyjazdem czuliśmy niepokój i podniecenie. W końcu jechaliśmy do domu. Przez ten czas nauczyliśmy się z Krzysztofem traktować Bieszczady jak dom, przecieŜ mieliśmy tam kiedyś zamieszkać. Na studiach odczuliśmy róŜnicę między ogólniakiem. Jak mówił nieraz Krzysztof : nareszcie robię to co lubię, w ogólniaku podcinano nam skrzydła. I ja się z nim zgadzałem, bo faktycznie miał rację. Studia bardziej nas rozwijały i wzbogacały o nową wiedzę. Oczywiście nie zawsze. Tak u mnie, jak i Krzyśka zdarzały się przedmioty, na których mówiono takie pierdoły, Ŝe aŜ Ŝal ściskał za serce, gdy pomyśleć, Ŝe ludzie tracą czas zajmując się głupotami. Nie powiem, roboty trochę było na tych studiach, ale i tak miałem lepiej niŜ Krzysiek. On w zasadzie miał cały tydzień zawalony przez szkołę, a ja nie miałem zbyt wielu zajęć, więc korzystałem z tego i rozwijałem swoją dawną pasję. Czytałem ksiąŜki podróŜnicze. Głównie te o Indianach, ale w dziwny sposób ciągnęło mnie na północ, w polarne tereny. Czytałem więc o Syberii i ludach zamieszkujących tamte tereny. Wciągnęło mnie to bardzo i 24 często marzyłem o wyprawach na daleką Syberię, gdzieś za koło podbiegunowe. Dzięki ksiąŜkom poznawałem Ŝycie ludzi północy, które mnie pociągało i łączyło się z moim pragnieniem Ŝycia w górach. Pociągało mnie to, Ŝe cywilizacja jeszcze tak bardzo nie dobrała się do północnych terenów Syberii, Ŝe wielu ludzi Ŝyje prawie tak samo jak ich przodkowie. Sam przecieŜ chciałem Ŝyć z dala od cywilizacji, w taki sposób jak Ŝyły plemiona pierwotne. Często rozmawiałem o tym z Krzysztofem i podsuwałem mu ksiąŜki o Syberii, bo tych o Indianach nie musiałem, sam duŜo o nich czytał. Staraliśmy się wyłonić esencję opisywanego Ŝycia ludów pierwotnych, którą było Ŝycie w harmonii z przyrodą. Często w rozmowach odbywaliśmy podróŜe w przestrzeni, a nawet w czasie, kiedy to przenosiliśmy się gdzieś do Kanady, czy na Alaskę o jakieś trzysta lat do tyłu. Krzysztof był wojownikiem a ja szamanem plemienia. Śmialiśmy się potem z tego, ale było w tym coś z prawdy. Krzysiek zawsze wolał działać, ja wolałem myśleć. Ale dzięki tej róŜnicy jakoś się uzupełnialiśmy. Ja się uczyłem od Krzyśka, a on ode mnie. Póki co byliśmy jednak studentami i to sprawiało nam czasem przyjemność. Ani ja, ani Krzysiek, co prawda nie lubiliśmy określenia student, bo brzmiało to w naszych ustach śmiesznie i traktowaliśmy je jako sposób wywyŜszania się. Po prostu robiliśmy swoje. Czasami z zainteresowaniem, czasami na odwal, ale jakoś szło i czuliśmy się dobrze na studiach. Ja co prawda z nikim się jakoś nie zbliŜyłem, ale miałem fajnych kumpli i koleŜanki, z którymi dało się pogadać. To był właśnie plus studiowania. Nowe znajomości. Wiem, Ŝe Krzysiek na swoich studiach teŜ nie znalazł jakiejś szczególnie bliskiej osoby, tak więc nadal stanowiliśmy parę nierozłącznych przyjaciół i mogliśmy na siebie liczyć. Do nauki mieliśmy teŜ podobny stosunek : fajnie było dostać piątkę, ale trója to teŜ dobrze, bo przynajmniej zdałem. Bez chorej ambicji dorobiliśmy się nawet stypendium. Niewiele tego było, ale szczerze mówiąc to ja bym się cieszył nawet z paczki papierosów danych mi przez szkołę, raz w miesiącu za darmo. PrzecieŜ te stypendia wyszły nam niechcący. Chcieliśmy tylko zdać egzaminy, a Ŝe zdaliśmy je na dobre oceny to nie nasza wina. Co by jednak nie mówić, taki zastrzyk gotówki nieźle wspomagał nasze rodzinne budŜety. Oddawaliśmy pieniądze rodzicom, bo w domu zawsze brakowało na Ŝycie, a tak to chociaŜ na papierosy starczyło. Pisać zacząłem jeszcze w podstawówce. Były to głównie słabej jakości wiersze, ale zdarzało się, Ŝe i jakieś opowiadanie napisałem. Pisałem to wszystko dla siebie, aby utrwalić waŜne momenty Ŝyciowe. Wiersze nie były jednolite formalnie, 25 eksperymentowałem, aby znaleźć najlepszy sposób wyrazu. Na eksperymentach się jednak cała historia skończyła, bo rzuciłem pisanie na dość długi czas. Kiedy po czterech latach znów złapałem za długopis i kartkę, powstała wtedy moja pierwsza sztuka teatralna. W dziwny sposób zbiegło się to czasowo z moimi imieninami, tak więc miałem dobry prezent imieninowy. Od tego czasu zacząłem pisać, ale tylko prozę i sztuki teatralne. Z tymi ostatnimi to była ciekawa sprawa. Któregoś dnia wpadłem na pomysł, aby załoŜyć teatr. Szybko namówiłem do tego Krzyśka. Co prawda on nie pisał, ale postanowiliśmy wystawiać wyłącznie własne sztuki. Dorobiliśmy do tego całą ideologię i zaczęliśmy poszukiwać chętnych do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu. Kilka osób przystało na to, a trzeba przyznać, Ŝe selekcja była ostra. Wybieraliśmy tylko osoby zaufane i konkretne. Ale cały pomysł szybko trafił szlag. Brak czasu, chęci, zapału i teatr przestał istnieć zanim naprawdę zaczął. Opowiadania, które pisałem były głównie tekstami nie dłuŜszymi niŜ kartka maszynopisu. Tematy przychodziły spontanicznie. Pisałem o bibliotece, popielniczce, przychodni, białej koszulce, a takŜe wymyślałem jakieś historyjki, które później zapisywałem. To, Ŝe pisałem nie więcej niŜ stronę wynikało z mojego wybitnego lenistwa i braku konsekwencji. Wiedziałem, Ŝe gdy zabiorę się za dłuŜszy tekst, to rzucę wszystko w diabły nie mając siły i chęci kontynuować zaczętej pracy. Dlatego mogłem o sobie mówić jako o Mistrzu Krótkiej Formy. Zawsze lubiłem kończyć pisanie tego dnia kiedy zaczynałem i to wpływało głównie na długość powstającego tekstu. Kiedyś wraz z Krzyśkiem postanowiliśmy załoŜyć zespół. On i ja graliśmy trochę na gitarach, a teraz chcieliśmy razem coś stworzyć. Znaliśmy kilka akordów i ani jednej nuty, ale za to identycznie odczuwaliśmy muzykę i kiedy graliśmy razem, jakaś niewidzialna nić łączyła nasze umysły, tak, Ŝe nie musieliśmy wcale ze sobą rozmawiać. Ja czułem go, on czuł mnie. Rozumieliśmy się idealnie. Kiedy szukaliśmy pozostałych muzyków, doszedłem do wniosku, Ŝe nie będę grał lecz śpiewał. Krzysztof miał grać na gitarze. Gdy juŜ znaleźliśmy basistę i perkusistę rozpoczęliśmy próby. Jak się okazało, Ŝaden z nas tak naprawdę nie grał dobrze na swoim instrumencie, a ja jako wokalista wypadałem raczej marnie. Ale nie przejmowaliśmy się tym. Stawialiśmy na emocje i nastrój, a nie na techniczną poprawność grania. Najgorsze było to, Ŝe mieliśmy fajną, duŜą salę prób, ale niesamowicie gówniany sprzęt. Nasz zespół pokonał jednak i tą przeszkodę. Po kilku 26 miesiącach wystąpiliśmy na jakimś przeglądzie z jednym utworem muzycznym i gdy skończyliśmy go grać, skończył się teŜ nasz zespół. Będąc na studiach zaczynaliśmy i kończyliśmy grać jeszcze dwa razy. Graliśmy juŜ w lepszych warunkach i na dobrym sprzęcie, zmieniał się teŜ skład zespołu. Ale faktycznie jego trzon stanowiliśmy ja i Krzysiek. Mieliśmy własną wizję muzyki, komponowaliśmy utwory, a ja dopasowywałem teksty. Cały czas stawialiśmy na nastrój granych utworów. Nieraz teŜ wdawaliśmy się w długie i zawiłe psychodeliczne improwizacje muzyczno – wokalne, które po zakończeniu zostawiały w nas dziwne uczucie jakby pustki i świadomości powrotu do normalnego świata ze świata dziwnych dźwięków i słów. Często gasiliśmy światło, co tym bardziej tworzyło niesamowity nastrój i wzmagało w nas uczucie dziwności. Wychodząc z próby , stale towarzyszyło nam uczucie satysfakcji i spełnienia. Czuliśmy, Ŝe coś zrobiliśmy, Ŝe tam w sali prób powstawał na naszych oczach świat. Z niejasnych przyczyn zespół rozpadł się, by po roku znowu powrócić do Ŝycia. Mieliśmy nowego perkusistę i dopracowywaliśmy stare utwory. Mieliśmy teŜ ambitne plany. Chcieliśmy nagrać tylko dla siebie kilka piosenek, a przede wszystkim dawać koncerty. Na którejś z kolei próbie, poczułem, Ŝe juŜ dłuŜej nie mogę śpiewać i wyraźnie słyszałem jak chłopakom nie klei się granie. Wyszliśmy po próbie, zapaliliśmy papierosy i bez słowa rozeszliśmy się do domów. KaŜdy z nas wiedział, Ŝe to była nasza ostatnia próba. Czułem jakieś psychiczne odrętwienie i czułem bezsens tego co robię. Właśnie ten stan, który jak się okazało Krzysztof teŜ odczuwał przyczynił się chyba do rozwiązania zespołu tym razem jak i poprzednim. Nie chodziło o słomiany zapał, tylko o zwątpienie. Czy granie to jest to co chcemy robić naprawdę? Często nasz wolny czas spędzaliśmy razem siedząc na ławce przed blokiem. Zbierało się nas kilku i zaczynaliśmy rozmowę. W zasadzie rozmowę o wszystkim. O sporcie, Internecie, szkole, religii ( to najczęstsze źródło sporów), polityce, dziewczynach, o filmach. Siedzieliśmy i z całym zaangaŜowaniem gadaliśmy bzdury, które często były przyczyną kłótni. Gadaliśmy latem, gadaliśmy zimą. Przez cały rok. Po prostu bezsensowne rozmowy, które do niczego nie prowadziły. W kółko te same tematy, a na dodatek plotki. Co zrobił ten, ile wypił tamten i tak na okrągło. Ile tego moŜna słuchać, pytałem sam siebie, ale mimo to znowu wychodziłem z domu i szedłem pogadać z kumplami. Z czasem nauczyłem się w ogóle nie odzywać. Siedziałem sobie, paliłem papierosa i słuchałem jakie to problemy nękają moich podwórkowych kolegów. Szczerze mówiąc: Ŝenada. 27 Czasami bez względu na porę roku chodziliśmy z Krzysztofem na spacery, do pobliskiego lasu albo na łąkę za osiedlem. Najbardziej lubiliśmy takie wyprawy zimą. Szliśmy bez celu, przez las pogrąŜony w ciszy. Słuchaliśmy jak skrzypi śnieg pod butami, słuchaliśmy własnych oddechów. Dobrze było gdy panował duŜy mróz. Wtedy idąc tak coraz głębiej w las z kijem w ręce, czuliśmy namiastkę zmagania się z przyrodą, a jednocześnie przeŜywaliśmy połączenie z nią. Wypatrywaliśmy śladów zwierząt, szliśmy ich tropem. Czasami widzieliśmy zająca, który z odległości nam się przypatrywał, jakby dziwiąc się, Ŝe zimą ludzie przychodzą do lasu, aby naruszać jego święty spokój. Bywało, Ŝe przystawaliśmy i w milczeniu paliliśmy papierosy słuchając trzeszczenia gałęzi, słuchając ogromnej, przenikającej, prawie namacalnej ciszy. PrzewaŜnie podczas takich wypraw mało ze sobą rozmawialiśmy. Rozmowa była zbyteczna. Gdy patrzyliśmy na siebie wiedzieliśmy, Ŝe czujemy to samo. Włóczyliśmy się po lesie, wracaliśmy gdy zaczynało robić się ciemno. Te powroty do domu były szczególne zwłaszcza zimą. Przemarznięci, szliśmy w stronę domu jakby zagłębieni w sobie samych, milczeliśmy wsłuchani we własne wnętrza. To był niezwykły stan zadumy, zamyślenia i wyciszenia. Myśleliśmy o Ŝyciu, jego sensie i przemijaniu, z całą powagą podchodząc do siebie, nawet do własnej śmierci. Tak, zima szczególnie sprzyjała rozmyślaniom o Ŝyciu, o tym, Ŝe trzeba je w końcu uporządkować. Częściej niŜ do lasu, chodziliśmy na łąkę za osiedlem. Zimą urządzaliśmy przeprawę przez zamarzniętą rzeczkę i podmokłe okolice, aby znów w jakiś sposób poczuć zmaganie z przyrodą Ryzykowaliśmy tylko przemoczenie, w razie gdyby lód się załamał, ale gdy był silny wiatr i mróz, gdy padał śnieg, dzięki naszej wyobraźni byliśmy traperami przemierzającymi szlaki dalekiej północy. Nasza łąka słuŜyła za idealne miejsce na ognisko. Korzystaliśmy z tego często, zresztą nie tylko my. Łąka była na tyle duŜa, Ŝe nawet dwie, trzy grupy ludzi mogły w tym samym czasie palić ogniska, nawzajem sobie nie przeszkadzając. Poza tym nasza łąka była na tyle dobra, Ŝe ofiarowywała całe bogactwo polnych kwiatów, które zrywałem i układałem w bukiet, a później dawałem mojej mamie w dniu jej urodzin. Gdy szliśmy na spacer szybko się wyciszaliśmy i siadaliśmy gdzieś na trawie prowadząc długie rozmowy na przemian z długimi chwilami ciszy. Rozmawialiśmy zazwyczaj powaŜnie o waŜnych sprawach i cieszyliśmy się, Ŝe mamy takie dobre miejsce na tej łące, zaledwie kilkaset metrów od domu. 28 Któregoś dnia siedziałem z Krzysztofem przy ognisku piekąc kartofle. Było juŜ ciemno i słyszeliśmy jedynie trzask gałązek w ognisku oraz odgłosy owadów. Czuliśmy się dobrze, więc siedzieliśmy tak bez słowa zapatrzeni w ognisko. W którymś momencie z zamyślenia wyrwał mnie głos Krzysztofa – Marek – powiedział pytająco, jakby chciał się upewnić czy go słyszę – Tak – odpowiedziałem i spojrzałem na niego. Siedział patrząc gdzieś w dal, jakby coś dostrzegł i w zamyśleniu się temu przypatrywał. Czekałem, aŜ zacznie mówić. Po chwili odwrócił się i spojrzał na mnie. Patrzył tak, a ja w jego oczach dostrzegłem powagę i skupienie. - Musimy wyjechać – powiedział krótko i zdecydowanie. Ton jego głosu nie pozwalał mi myśleć, Ŝe to Ŝart. Wiedziałem, Ŝe mówi powaŜnie. - Gdzie wyjechać? – zapytałem. - Tam gdzie jest nasz dom – powiedział powoli Wiedziałem o co mu chodzi, ale jakby niedowierzając powiedziałem: - PrzecieŜ tu jest nasz dom, tu mieszkamy od dziecka. - Marku, ty wiesz o czym ja mówię, wiesz, Ŝe mówię o górach – powiedział zdecydowanie, po czym z Ŝalem w głosie dodał – PrzecieŜ przyrzekliśmy, Ŝe tam wrócimy i zamieszkamy, pamiętasz, przyrzekaliśmy. - Teraz nie moŜemy , są studia. - Popatrz na nasze Ŝycie, przecieŜ to wszystko gówno warte. Jak my Ŝyjemy? Muzyka? Pisanie? PowaŜne rozmowy? To zasrane kłamstwo. Oszukujemy samych siebie. Chodzimy do szkoły, jesteśmy studentami, poszerzamy swoje horyzonty. Pięknie brzmi, prawda? Ale to wszystko pierdolenie. Czytamy jakieś gówna i udajemy mądrych. Karmimy się cudzymi myślami i uwaŜamy je za swoje. Patrzymy na świat przez teleskop, albo mikroskop, pokazują go nam jak preparat za szybką, A my co? Przytakujemy, bijemy brawa , jesteśmy pełni podziwu. Patrzymy na świat, ale go wcale nie widzimy. A wiesz dlaczego? Bo wciągnęło nas miasto. Pieprzone miasto. Cała ta pokazowa sztuczność, ramy, w które wciskamy siebie udając, Ŝe nam to odpowiada. Teatr, kurwa, teatr. Po co nam to? Po co nam te maski? Widzisz to całe zakłamanie, ten fałsz. Nasze miasto cuchnie tym fałszem. Dzień dobry, co słychać, jak miło. Pierdolenie. Czy jesteś sobą? Czy czujesz, Ŝe Ŝyjesz? Nie wiem Marek co ty myślisz, ale ja wiem, Ŝe się daliśmy. Daliśmy się wciągnąć w to całe bagno, w to miasto. Ja 29 nie jestem sobą, ja nie Ŝyję. Wszystko co robię to kłamstwo. A przecieŜ mieliśmy Ŝyć inaczej pamiętasz? Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę uniesiony własnym głosem, nagłym wybuchem pełnym smutku i Ŝalu, pełnym wyrzutu. Widziałem, Ŝe powstrzymuje łzy i wiedziałem w tej chwili jedno. On miał rację, a ja czułem to samo od dawna, tylko, Ŝe to ukrywałem. - Musimy wyjechać – powiedział powoli, przerywając zapadłą ciszę - Musimy – powiedziałem cicho i odwróciłem głowę. Chciałem ukryć łzy. 30