PYTANIA I ODPOWIEDZI*† Tematem numer jeden dla inwestorów
Transkrypt
PYTANIA I ODPOWIEDZI*† Tematem numer jeden dla inwestorów
2008 – 2009 PYTANIA I ODPOWIEDZI* † Tematem numer jeden dla inwestorów jest to, co wydarzyło się i co może wydarzyć się na rynkach akcji na świecie. Kiedy skończy się ten fatalny okres dla rynków akcji? Co jest potrzebne by akcje na świecie wreszcie przestały tanieć? Kluczowa dla koniunktury globalnej (i – mimo pewnej odmienności – także w Polsce) pozostaje obecnie kwestia prowzrostowych, pobudzających koniunkturę interwencji rządów i banków centralnych na świecie. Choć gigantyczna skala tych operacji może sama w sobie stanowić czynnik ryzyka w dłuższym terminie (przez koszty, które generuje), to jednak zasadna wydaje się nadzieja, że z czasem te zmasowane operacje zaczną przynosić coraz bardziej wymierne pozytywne efekty – najpierw dla rynków, potem – dla realnej gospodarki. Zatem prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym walka wciąż wielkiego strachu z kiełkującą (acz jeszcze bardzo nietrwałą) chciwością będzie prowadziła do dalszych wahań ale i do hamowania spadków, co powinno sprawić, że trend spadkowy z czasem może przekształcać się w także wymagający cierpliwości trend boczny (długie wahania w węższym przedziale). Sygnały sugerujące możliwość wystąpienia takiego scenariusza obserwowaliśmy częściowo już w listopadzie i grudniu 2008 r. oraz – mimo przewagi spadków – także w styczniu i w pierwszej dekadzie lutego 2009 r. W dalszym ciągu uważamy, że akcje oferują duży potencjał wzrostu. Co prawda niepewność na rynku akcji utrzyma się, a tempo globalnego wzrostu gospodarczego bardzo przyhamuje, jednak analitycy globalni Pioneera (Pioneer Global Asset Management) są zdania, że wyceny wielu spółek na świecie uwzględniają już bardzo negatywny rozwój wydarzeń, co w przypadku realizacji bardziej umiarkowanego (tj. mniej negatywnego) scenariusza powinno przynieść odpowiednio wysoką premię za ryzyko podejmowane przez inwestorów kupujących przecenione akcje. Warto zwrócić uwagę, że w ramach takiego scenariusza stopniowego łagodzenia napięć na rynkach akcji mieszczą się czasem bardziej gwałtowne „wahnięcia” – np. szybkie spektakularne odbicie cen w górę i szybka realizacja zysków, a w konsekwencji – gwałtowna korekta takiego ewentualnego odbicia. Świadomość możliwości wystąpienia wspomnianego wcześniej scenariusza powinna być wsparciem dla zmęczonego † *UWAGA: Niniejszy materiał został sporządzony w związku ze sprawozdaniem finansowym funduszy oraz w celach informacyjnych. Nie należy go traktować jako reklamy ani oferty funduszy inwestycyjnych lub towarzystwa funduszy inwestycyjnych zarządzającego tymi funduszami. W materiale wykorzystano źródła informacji, które Pioneer Pekao Investment Management SA i Pioneer Pekao TFI SA, analizując z najwyższą starannością, uważają za rzetelne i wiarygodne. Nie istnieje jednak gwarancja, iż są one w pełni wyczerpujące i w pełni odzwierciedlają stan faktyczny. Wszelkie opinie i oceny zawarte w niniejszym materiale wyrażają jedynie opinię autorów. Pioneer Pekao Investment Management SA i Pioneer Pekao TFI SA nie ponoszą odpowiedzialności za skutki decyzji podjętych na podstawie niniejszego opracowania. Odpowiedzialność za decyzje inwestycyjne podjęte na podstawie niniejszego materiału ponoszą wyłącznie inwestorzy. Opracowanie jest przeznaczone do wyłącznego, własnego użytku. Powielanie, publikowanie bądź rozpowszechnianie w jakikolwiek inny sposób jego całości lub części bez zgody Pioneer Pekao Investment Management SA i Pioneer Pekao TFI SA jest zabronione. Historyczne wyniki inwestycyjne funduszy nie są gwarancją osiągnięcia podobnych w przyszłości. Szczegółowy opis czynników ryzyka związanego z inwestowaniem w fundusze inwestycyjne Pioneer zawierają prospekty informacyjne funduszy. Są one dostępne u prowadzących dystrybucję oraz na stronach internetowych: www.pioneer.com.pl Pioneer Pekao Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych S.A. ul. Wołoska 5, budynek TAURUS, 02-675 Warszawa, Polska Tel.: (+48 +22) 640-40-00, fax: (+48 +22) 640-40-05, e-mail: [email protected], Infolinia: 0-801 641 641, Internet: www.pioneer.com.pl Spółka zarejestrowana w Sądzie Rejonowym dla m. st. Warszawy Wydział XIII Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem KRS 0000016956. Kapitał zakładowy: 37 804 000 złotych, łączna kwota uiszczonych wkładów równa kapitałowi zakładowemu. NIP 521-11-82-650 Str. 1 / 16 Zarząd: Zbigniew Jagiełło - Prezes Zarządu, Adrian Adamowicz - Wiceprezes Zarządu, Piotr Żochowski - Wiceprezes Zarządu. Member of the UniCredit Banking Group. Register of Banking Groups. bessą 2007–2008 r. polskiego rynku akcji, na korzyść którego przemawia także relatywnie lepsze od zachodnioeuropejskiego (choć wyraźnie słabsze niż w poprzednich latach) tempo rozwoju polskiej gospodarki. Oczywiście, scenariusze są tylko scenariuszami, a faktyczny rozwój sytuacji jest niemożliwy do przewidzenia. To kolejna przesłanka by swoje inwestycje traktować strategicznie – dbać o zgodną ze swoimi potrzebami i możliwościami strukturę (skład) portfela, rozkładać inwestycje w czasie („na raty”) i zarezerwować odpowiednio długi czas (tj. co najmniej kilka lat) na to, by ów portfel miał realną szansę na wypracowanie spodziewanych zysków. Dlaczego amerykański kryzys spowodował takie spustoszenie światowym rynku finansowym i w globalnej gospodarce w roku 2008? na To, niestety, negatywna strona globalizacji – tak gospodarek, jak i rynków finansowych. I tak np. wolność globalnego przepływu kapitałów (która wcześniej przez kilka lat była współsprawcą hossy, np. na Emerging Markets) sprawiła, że niesławne papiery dłużne tworzone przez amerykańskich bankierów na bazie rynku kredytów hipotecznych niskiej jakości (subprime) były sprzedawane – w mylącym „opakowaniu” (tj. z mylnie wysokim ratingiem) inwestorom na całym świecie. Trzeba też pamiętać, że im mniej kupują amerykańscy konsumenci, tym mniej towarów mogą sprzedać im np. Chińczycy, Japończycy czy Zachodnia Europa. Na dodatek, przy wspomnianej globalizacji, tak gigantyczne rozchwianie nadal kluczowego rynku w USA odbija się na innych, i to czasem bez wyraźnej, bezpośredniej przyczyny. Nastroje przenoszą się z jednego rynku na drugi, co prowadzi często do zaskakujących i w dużej mierze oderwanych od przesłanek fundamentalnych zmian kursów. Przypomnijmy także, że wyjątkowa rola rynku amerykańskiego została w przeszłości ugruntowana za sprawą tradycyjnego denominowania cen surowców w dolarach oraz przez tradycyjne (choć obecnie mocno wątpliwe fundamentalnie) traktowanie amerykańskich obligacji rządowych jako wzorca bezpiecznych aktywów. Dużo mówi się o planach ratunkowych, np. planie prezydenta Obamy. Ale kiedy zacznie on przynosić jakieś wymierne korzyści? Rządy i banki centralne starają się ograniczać zakres szkód, które już wywołało i jeszcze wywoła fatalne połączenie wciąż kryzysowej sytuacji na globalnym rynku finansowo-kapitałowym z wyraźnymi oznakami pogłębiającej się recesji (USA, Japonia, strefa euro, Wielka Brytania) lub spowolnienia w gospodarce realnej (Chiny, Polska). W dużym uproszczeniu można powiedzieć, iż – chcąc wesprzeć koniunkturę – rządy planują lub już realizują programy finansowania prac infrastrukturalnych (np. remonty i budowa dróg, szkół, itp.) przy jednoczesnej próbie łagodzenia napięcia na rynku kredytowym (gwarancje dla depozytów, wspieranie płynności na rynku międzybankowym, odkup niepłynnych aktywów – np. obligacji hipotecznych czy korporacyjnych). Choć kluczowa dla koniunktury globalnej kwestia skali interwencji rządów i banków centralnych na świecie może sama w sobie stanowić czynnik ryzyka w dłuższym terminie (przez koszty, które generuje), to jednak zasadna wydaje się nadzieja, że z czasem te zmasowane operacje zaczną przynosić coraz bardziej wymierne pozytywne efekty – i dla koniunktury, i dla rynków. Nie zmienia to faktu, że rok 2009 będzie dużym wyzwaniem dla rządów – zwłaszcza w Europie – gdzie faktyczne skutki, np. masowych zwolnień i wzrostu bezrobocia (obserwowanych już w 2008 r.) będą wyraźniej widoczne już w najbliższych kwartałach roku 2009. Niemniej, oczekujemy, że pod koniec roku – najpierw zapewne w USA – dostrzegalne Str. 2 / 16 będą już pierwsze pozytywne skutki spektakularnych planów ratunkowych (w ciągu roku sytuacja w gospodarkach może się jednak jeszcze nawet pogorszyć). Rynki z zasady nie czekają na realizację scenariusza w gospodarkach, tylko reagują nań z wyprzedzeniem (dyskontują). Dlatego można oczekiwać, że pozytywne ożywienie na rynkach akcji zacznie się wcześniej niż poprawa w realnej gospodarce. Innymi słowy – gdy w gospodarce realnej będzie jeszcze dominował pesymizm, to na rynkach akcji mogą pojawić się pierwsze przebłyski optymizmu. Droga do trwałej poprawy sytuacji – tak w gospodarce, jak i na rynkach będzie jednak długa, co zapewne będzie powodem zmienności (ale taka zmienność w długim trendzie bocznym nie byłaby już tak nieznośna jak długotrwały trend spadkowy). Codziennie media przypominają o różnych planach ratunkowych rządów na całym świecie. Plany te finansowane są z pieniędzy podatników. Jak te operacje odbiją się na finansach publicznych tych państw? Kosztem finansowanych przez budżet (tj. podatników) spektakularnych planów ratunkowych szeregu krajów, będzie niekiedy dramatyczne pogorszenie stanu finansów publicznych wielu krajów, podważenie ich wiarygodności płatniczej części z nich (jako emitenta obligacji i kredytobiorcy), presja dewaluacyjna na waluty i impulsy inflacyjne. Co oczywiście będzie miało olbrzymie znaczenie dla światowych rynków walut i obligacji. Tak więc wszystko w rękach polityków i banków centralnych. Można mieć nadzieję, iż zwłaszcza banki centralne i ministrowie finansów nie dopuszczą do ekscesów, które zrujnowałyby finanse publiczne ich państw. Kluczową sprawą jest sprawne wdrażanie planów, nadzór nad wydawaniem pieniędzy podatników oraz zachowanie zdroworozsądkowego umiaru w zadłużaniu państw. Wszyscy mówią o deflacji na świecie (spadku cen). Czy w takim razie inflacja przestała być już problemem w gospodarce światowej? Analitycy zgodnym chórem wieszczą deflację w głównych gospodarkach świata w roku 2009. Osłabienie popytu i tańsze surowce faktycznie wymuszają wręcz spadek cen w 2009. Ale jeśli olbrzymie programy ratunkowe rządów (zwłaszcza – w USA) miałyby zadziałać (tj. powstrzymać spadek popytu) przy okazji prowokując dalszy „druk” pieniądza (także np. przez dyskusyjną metodologicznie zamianę niepłynnych papierów dłużnych z portfeli banków komercyjnych na płynną gotówkę z banku centralnego) przy utrzymaniu niskich lub bliskich zera stóp procentowych, to perspektywy na 2010 wcale nie są już tak jednoznaczne. Już za sprawą choćby niskiej bazy statystycznej za rok 2009 i przy założeniu zahamowania spadków na rynkach surowców (albo nawet wzrostów tych cen) w roku 2010 mogą zaistnieć warunki do pojawienia się ewentualnych impulsów inflacyjnych. W Polsce, gdzie nie ma na razie podstaw do oczekiwań równie drastycznych działań banku centralnego (to jest drastycznego cięcia stóp, np. do zera), wzrostowi części cen może jednak sprzyjać wyraźnie słabsza pozycja złotego (a więc i np. droższe paliwa nawet przy założeniu względnej stabilności ich cen światowych) czy podwyżka cen regulowanych (np. energii elektrycznej). Jak banki centralne na świecie będą zmieniały stopy procentowe w kolejnych latach? Można domniemywać, że banki centralne w najbliższych miesiącach nadal koncentrować będą swe wysiłki na pobudzaniu zamarzającego popytu. Dla Str. 3 / 16 banków centralnych na razie jednak priorytetem pozostają próby wsparcia płynności rynku finansowego i dla padającej koniunktury. Dlatego w najbliższych miesiącach a i w całym 2009 r. bardzo prawdopodobne jest dalsze cięcie (strefa euro, Wielka Brytania, Chiny, Polska) i/lub utrzymywanie bardzo niskich (Szwajcaria), czasem praktycznie zerowych (Japonia, USA) stóp procentowych. Choć z pozoru brzmi to jak kompletna herezja, niektórzy bankierzy centralni mogą do pewnego stopnia tolerować ewentualną umiarkowaną inflację, za większe zło uznając niebezpieczną spiralę deflacji (czego dowodem były wieloletnie problemy deflacyjne Japonii). Tak więc trzeba mieć świadomość, iż efektem zmasowanych planów interwencyjnych na świecie może być kolejna faza mega-kryzysu – dewaluacyjno-inflacyjna. Z chwilowo pozornie niewidocznego ryzyka inflacyjnego zdają sobie na pewno sprawę banki centralne na świecie, dlatego po okresie bezprecedensowego interwencyjnego obniżania stóp procentowych w kolejnych latach przyjdzie zapewne czas na ich stabilizację i umiarkowane podwyżki, konieczne by w dłuższym terminie przywrócić równowagę rozchwianej gospodarce globalnej. Która z dwóch głównych walut światowych – dolar czy euro – ma silniejsze fundamenty? Fundamentalna sytuacja obu tych najważniejszych walut świata jest zła albo nawet – bardzo zła. Zerowe stopy procentowe w USA i działania Fed (faktyczny „dodruk” pieniądza), gigantyczny i rosnący deficyt budżetowy USA – podważają fundamentalną wartość dolara. Fenomen sytuacji na globalnym rynku walutowym początku roku 2009 wynikał przede wszystkim z nadal dominującej na rynkach awersji do ryzyka i szukania teoretycznie bezpiecznego schronienia (ang. „safe heaven”) w amerykańskich obligacjach rządowych – mimo, że na przełomie roku ich rentowność w niektórych przypadkach była ujemna, a sytuacja na tym rynku nosiła znamiona bańki spekulacyjnej (obligacje rządu USA były po prostu bardzo drogie). To kreowało także nieco sztuczny popyt na dolara, napędzany dodatkowo skądinąd dość racjonalnym oczekiwaniem, iż – mimo fatalnej sytuacji – to jednak gospodarka amerykańska ma szanse na szybsze niż w Zachodniej Europie zahamowanie załamania (za sprawą gigantycznego planu ratunkowego). Tak więc relatywnie mocniejszą (na początku roku 2009) pozycję dolara względem euro można określić mianem „technicznej” – fundamenty tak dolara, jak i euro są bowiem kruche. Przy dolarze warto pamiętać, że prędzej czy później, mimo dziwacznej sytuacji z początku roku 2009, rynek będzie musiał zareagować negatywnie na gigantyczną skalę deficytu budżetowego i zadłużenia USA (i konieczności jego sfinansowania przez kolejne emisje długu). Czasy są niepewne a więc może warto jednak uciec od papierów wartościowych w złoto? Faktycznie, mimo fatalnych czasów, złoto trzymało się na początku 2009 r. relatywnie mocno. Złoto to bowiem nie tylko surowiec użytkowy, ale i lokata. Dlatego też wydaje się, że w najbliższych latach nie zabraknie okazji do wzrostu cen tego metalu. Co prawda, popyt jubilerski pewnie osłabnie (bo ludzie zbiednieją), a niektóre banki centralne mogą być zmuszone do sprzedaży części rezerw w złocie, ale obawy przed dewaluacją pieniędzy (przy gigantycznym dodruku pieniądza), a trochę później – przed inflacją – mogą skłaniać do kupowania złota lokacyjnego (sztabek, monet bulionowych) czy nawet np. złotych monet kolekcjonerskich „na wszelki wypadek”. Ale i w przypadku gdy inwestor decyduje się na tego typu inwestycje, musi pamiętać o ich specyfice Str. 4 / 16 (często niska płynność, trudności z wyceną, podatność na fałszerstwa, itp.) oraz nie zapominać o dywersyfikacji portfela. Bo w nim jest miejsce i na obligacje, i na akcje, i na surowce, metale czy energię. Dlatego warto przypomnieć, że w złoto – czy szerzej – w surowce i metale – można inwestować także przez fundusze inwestycyjne. Rynek instrumentów finansowych związanych z rynkiem złota jest jednym z szeregu rynków, na których operuje np. nasz subfundusz Pioneer Surowców i Energii. Zalety inwestowania w surowce i metale za pośrednictwem funduszy to m.in. prostota i dostępność transakcji. Występujące w wielu filmach przygodowych, budzące pożądanie złodziei złote sztabki wyglądają atrakcyjnie, ale w rzeczywistości na ich zakup i odpowiednie przechowywanie mogą pozwolić sobie tylko zamożni inwestorzy. Na szczęście, inwestycja w fundusze surowców i metali to rozwiązanie dostępne nawet dla tzw. małych inwestorów. Jak może wzrastać bezrobocie na świecie? Jakie to ma znaczenie dla rynków akcji? Oczywiście, w związku z sytuacją ogólną i widocznymi gołym okiem zwolnieniami w firmach, prognozy zmiany stóp bezrobocia na początku roku 2009 są jednoznacznie złe i to praktycznie wszędzie. Można zakładać, że bezrobocie na świecie będzie rosło w najbliższym czasie nadal, z uwagi na falę zwolnień w firmach tnących koszty. Chyba z największą uwagą śledzone są „figury” (dane) napływające z USA, gdzie słabnięcie rynku pracy – przez spadek konsumpcji – chyba najdobitniej może służyć jako sygnał wyprzedzający koniunktury. W USA nie widać rychłego końca wzrostu bezrobocia. Poprawę może przynieść sprawna realizacja ambitnego planu prezydenta Obamy – ratowania i kreowania łącznie kilku milionów miejsc pracy przez kosztowne działania ratunkowe. Ale oczywiście zależy to od szybkości i skuteczności wprowadzania tych rozwiązań. W Europie fala osłabienia przyszła nieco później, więc i fala zwolnień dopiero się rozkręca. Jeszcze bardziej opóźniony ten proces był w Polsce, która przez wiele miesięcy pozornie zdawała się pozostawać z dala od globalnego załamania gospodarczego. Faktyczne konsekwencje zwolnień – spadek popytu rykoszetem uderzający w kolejne branże i prowadzący do kolejnych zwolnień – widoczne będą dopiero w kolejnych kwartałach – gdy zwolnionym skończą się oszczędności i/lub odprawy czy zasiłki. Sytuacja na rynku pracy to kluczowa sprawa tak np. dla budżetów państw czy realnej gospodarki, jak i dla rynków akcji (bo zmiany poziomu popytu ze strony pracujących bardzo szybko przekładają się na kondycję i ocenę analityczną spółek giełdowych). Koniecznie warto pamiętać, iż rynek pracy jest także najważniejszym powodem ewentualnych protestów związkowych i społecznych, co może prowadzić do wzrostu napięcia politycznego, destabilizacji sytuacji wewnętrznej i wzrostu ryzyka na rynkach finansowych. Warto jednak pamiętać, że także wzrost bezrobocia ma swoje granice. Z czasem bowiem złe z punktu widzenia pracowników trendy (zwolnienia, ograniczanie płac, problem ze znalezieniem innej posady nawet za mniejsze wynagrodzenie) doprowadzają do sytuacji, w której pracodawcom nie opłaca się już redukować zatrudnienia, a nawet zaczyna się opłacać wzrost zatrudnienia (by niższym niż wcześniej kosztem np. zwiększyć produkcję w oczekiwaniu na poprawę koniunktury). Są to procesy dość długie, więc trudno oczekiwać np. nagłej, gwałtownej poprawy na rynkach pracy. Inwestorzy giełdowi powinni jednak mieć świadomość, że i w tym przypadku zachowania rynków akcji wyprzedzają wydarzenia w realnej gospodarce. Str. 5 / 16 Rok 2008 był fatalny, ale rok 2009 zaczął się także źle. W styczniu nie było słynnego „efektu stycznia”. Notowania akcji ponownie spadły. Jak to można skomentować? W styczniu i na początku lutego 2009 r. na rynkach światowych rzeczywiście nadal dominowały obawy o konsekwencje szerzącego się nadal kryzysu w realnej gospodarce światowej (sprowokowanego wcześniejszym bezprecedensowym kryzysem finansowym). Wobec napływających cały czas przeważnie złych i bardzo złych danych makroekonomicznych i informacji z firm, obawy o skutki recesji (lub nawet depresji – czyli recesji wieloletniej) dominowały na razie wyraźnie nad nadziejami. Nadzieje zaś związane były przede wszystkim ze spektakularną i niespotykaną w przeszłości aktywnością interwencyjną rządów i banków centralnych na świecie. Nadzieje te – po części – przybrały także bardzo spersonalizowaną postać – olbrzymie nadzieje związane są bowiem z osobą nowego prezydenta USA – Barracka Obamy. Dysponuje on olbrzymim kredytem zaufania, ale zadanie, którego się podejmuje jest niebywale trudne. Trudno się więc dziwić, że rynki globalne z taką uwagą śledzą informacje z USA. Ale wiele istotnych dla inwestorów zjawisk występuje na innych rynkach i w pozostałych gospodarkach świata. Generalnie, poza pojedynczymi wyjątkami, zdecydowana większość kolejnych publikowanych danych makroekonomicznych pokazywała na początku roku 2009 ostre osłabienie koniunktury i wyraźne sygnały recesyjne na całym świecie. Bardzo często skala pogorszenia sytuacji okazuje się większa od średniej prognoz makroekonomistów bankowych (tzw. consensusu). Bardzo zgrabnie określił to np. 30 stycznia 2009 r. noblista Joseph Stiglitz, który pytany przez TVN-CNBC Biznes o to, kiedy to wszystko (kryzys) zacznie się kończyć powiedział, iż oczekuje, że za rok sytuacja będzie jeszcze gorsza, ale będą już zauważalne pierwsze pozytywne sygnały. Na razie – tj. w styczniu i w pierwszej połowie lutego 2009 – kryzys zdawał się wręcz „rozkwitać”. Niezmiennie jednym z podstawowych tematów pozostawała ciężka sytuacja światowej branży finansowej – zwłaszcza w USA, Wielkiej Brytanii i w strefie euro. Nadal brak zaufania na rynkach i zaciągane panicznie hamulce w bankach ograniczały drastycznie dostępność kredytu – tak na rynkach (choć sytuacja była mimo wszystko jednak nieco spokojniejsza niż jesienią ubiegłego roku), jak i w układzie „bank – klient”. O ciągle pogłębiających się kłopotach globalnego sektora motoryzacyjnego świadczyć mogą decyzje kolejnych koncernów o ograniczaniu czy nawet zawieszaniu produkcji samochodów. Powszechnie widoczne cięcie kosztów w firmach dodatkowo pogarsza sytuację – rezygnacja z modernizacji czy nowych inwestycji to – poza redukcją kosztu – przecież nic innego jak zmniejszenie popytu na towary i usługi, co uderza z kolei w inne branże. Bardzo dobrze mechanizm ten widoczny jest w budownictwie, gdzie zatrzymanie inwestycji uruchamia długi łańcuch negatywnych konsekwencji uderzających w firmy i ludzi. W ten sposób spirala gospodarcza nakręca się sama – niestety, w przeciwnym do pożądanego kierunku. Nadzieje na stopniowe hamowanie tych wszystkich mocnych negatywnych trendów w realnej gospodarce wiąże się głównie z gigantycznymi planami ratunkowego wsparcia koniunktury, przygotowywanymi w szeregu najważniejszych gospodarczo krajów – przede wszystkim w USA, Chinach i Japonii, ale także – choć ze zdecydowanie mniejszym rozmachem – w Niemczech czy Francji. Teoretycznie pomagać powinny niezwykle niskie stopy procentowe, w praktyce jednak faktyczny dostęp do kredytu na początku roku 2009 pozostawał przyblokowany, a jego faktyczne koszty – wysokie (z uwagi na podwyższane wraz z rosnącym ryzykiem marże kredytowe). Mimo złego dla światowych rynków akcji początku roku 2009, przypomnieć warto wspomnianą już wcześniej opinię, iż zasadna wydaje się nadzieja, że z czasem te zmasowane operacje Str. 6 / 16 ratunkowe rządów i banków centralnych zaczną przynosić coraz bardziej wymierne pozytywne efekty – najpierw dla rynków, potem – dla realnej gospodarki. Warto także po raz kolejny przypomnieć, że w tych nadal trudnych czasach na ważności zyskuje przestrzeganie zdroworozsądkowych zasad inwestowania. I tak, dzięki np. rozkładaniu budowy portfela w czasie (systematycznemu inwestowaniu „na raty”), możemy zamienić globalną słabość rynków w szanse na przyszłość – wykorzystywać okresy dekoniunktury do cierpliwej rozbudowy portfela, w oczekiwaniu na znaczny wzrost jego wartości w dłuższym terminie (wraz z pojawieniem się nadziei a potem – wraz z faktyczną poprawą sytuacji w realnych gospodarkach). Jak Pioneer Pekao ocenia perspektywy polskiej gospodarki w roku 2009? W obecnych, bezprecedensowo zmiennych warunkach i przy czasem codziennych, nagłych zwrotach w globalnej polityce gospodarczej, wszelkie prognozy makroekonomiczne są szczególnie ryzykowne. Spodziewamy się oczywiście bardzo wyraźnego spowolnienia tempa wzrostu gospodarczego Polski w 2009 r., przy czym skala tego osłabienia będzie zależała od skuteczności działań interwencyjnych tak naszego rządu i już mocno spóźnionej z cięciami stóp RPP, jak i od rozwoju sytuacji na świecie – a szczególnie w kluczowej dla nas Unii Europejskiej. Jak lapidarnie określili to niedawno analitycy Pekao SA, „perspektywy na ten rok nie są optymistyczne”, ale naszym zdaniem nie wolno zapominać o tle globalnym wyników polskiej gospodarki. Bo w porównaniu z wyraźną recesją na Zachodzie Europy czy fatalną sytuacją niektórych krajów naszego regionu, nawet tak wyraźnie osłabiona koniunktura w Polsce paradoksalnie wciąż wygląda całkiem dobrze (choć oczywiście niezaprzeczalnie gorzej niż w kilku poprzednich latach). Według styczniowych prognoz analityków Pekao SA, realny wzrost PKB w Polsce w roku 2009 wyniesie 1,2%, przy wzroście konsumpcji indywidualnej o 2,9% r/r i spadku inwestycji o 4,9% r/r. Kilka ostatnich miesięcy przyniosło wyścig o to, która instytucja przedstawi najbardziej pesymistyczne prognozy dla Polski na bieżący rok. Pojawiły się więc nawet ostrzeżenia przed groźbą stagnacji lub recesji. Prawdziwą skalę osłabienia wydatków konsumpcyjnych zobaczymy dopiero w kolejnych miesiącach i kwartałach – a to dlatego, że kolejni Polacy tracą pracę, wielu innych widzi spadek swoich dochodów, a banki przykręciły „śrubę kredytową” dodatkowo osłabiając tym samym popyt. Niestety, dotychczas (tj. do początków lutego) z opóźnieniem i nieprzekonująco reagowali na to kluczowi decydenci – RPP i NBP oraz rząd. Brakowało konkretnych działań „wspierających” (np. na rynku finansowym – za dużo sloganów, za mało faktów). Zaszkodził brak realizmu w zapisach ustawy budżetowej na rok 2009 – konieczne było gorączkowe ograniczanie wydatków. Tymczasem kondycja budżetu (i – szerzej – stan finansów publicznych) ma olbrzymie znaczenie dla rynku polskich obligacji skarbowych i kursu złotego. Temat wykonalności budżetu państwa jest istotny np. dla szacunków ryzyka większych od planowanych potrzeb pożyczkowych skarbu państwa (a więc i ryzyka zwiększania emisji papierów skarbowych – bonów i obligacji). Polska, mając ograniczone własne zasoby finansowe, może na szczęście korzystać ze wsparcia zewnętrznego – funduszy unijnych, co z kolei umożliwia realizację kluczowych w tym roku dla koniunktury inwestycji infrastrukturalnych (choć i w tym przypadku niepokój budzi ślamazarne tempo i przerost biurokracji). Na koniec przypomnijmy jednak, że na tle wyraźnej recesji w Europie Zachodniej nawet tak mocno osłabiona koniunktura w Polsce wydaje się mimo wszystko optymistycznym znakiem na przyszłość. Str. 7 / 16 Jak Pioneer Pekao może wytłumaczyć słabsze od konkurencji wyniki funduszy polskich obligacji? Przecież już wiosną 2008 r. to właśnie Pioneer Pekao bardzo wyraźnie wskazywał na duży potencjał rynku polskich obligacji skarbowych co zresztą okazało się doskonałym pomysłem inwestycyjnym. Tymczasem ten sam Pioneer Pekao nie wykorzystał w pełni sprzyjających warunków na rynku, które wcześniej tak głośno zachwalał. Dlaczego? Stopy zwrotu naszych funduszy obligacji polskich, choć pozytywne, faktycznie nie są satysfakcjonujące w porównaniu z wynikami konkurencji. Dołożymy wszelkich starań, żeby nie powtórzyło się to w przyszłości. Jednocześnie przypominamy, że to właśnie jeden z naszych funduszy i nasz zarządzający (Ryszard Trepczyński, dyrektor Departamentu Zarządzania Aktywami PPIM) był rok wcześniej (czyli w 2007) najlepszy na rynku, czego potwierdzeniem była prestiżowa nagroda „Złoty Portfel”. Rok 2008 okazał się dla nas słabszy, ale trzeba pamiętać, że był to rok bardzo specyficznym. W październiku zbankrutował jeden z największych banków inwestycyjnych Lehman Brothers, co wywołało globalny kryzys zaufania. Efektem był odpływ kapitału ze wszystkich rynków rozwijających się, w tym z Polski. Uznaliśmy, że istnieje duże ryzyko bardzo mocnej przeceny obligacji i zdecydowaliśmy się zredukować nasze zaangażowanie. Z perspektywy czasu ta decyzja okazała się niepotrzebna, ale w momencie w którym ją podejmowaliśmy, działaliśmy w dobrej wierze, w interesie ochrony interesów naszych klientów. Naszym celem jest utrzymywanie dobrych wyników w długim terminie przy jednoczesnej kontroli ryzyka powierzonych środków. Mamy nadzieję, że nasze fundusze obligacyjne w długim terminie będą osiągały nadal wyniki satysfakcjonujące dla klientów. Nadal jednak, w sytuacjach, które uznamy za ryzykowne, na pierwszym miejscu będziemy stawiali bezpieczeństwo powierzonych aktywów. Obligacje czy lokaty bankowe? Co jest bardziej atrakcyjne? Czy w 2009 r. warto inwestować w polskie obligacje skarbowe? Czego Pioneer Pekao spodziewa się na tym rynku w roku 2009? Jak inwestować w obligacje? Zgodnie z naszymi prezentowanymi publicznie oczekiwaniami, po ubiegłorocznej kosztownej bankowej „wojnie depozytowej”, na początku 2009 r. widzieliśmy sygnały powolnego odwracania sytuacji. Kolejne banki stopniowo obniżały wcześniej rekordowo wysokie oprocentowanie lokat. Proces ten zwiększył atrakcyjność obligacji skarbowych i sprawił, że media poświęciły więcej uwagi temu rynkowi. Sytuacja na polskim rynku obligacji skarbowych stała się jednak bardziej skomplikowana niż w ubiegłym roku. Na rynek mogą bowiem w niedalekiej przyszłości działać dwie sprzeczne siły: spadek stóp procentowych i ewentualne możliwe trudności z finansowaniem budżetu (emisje obligacji). Na początku lutego 2009 r. z jednej strony logiczne pozostawało oczekiwanie na kolejne cięcie stóp procentowych (po cięciu o 75 bps, tj. do 4,25% 27 I 2009). To wspierałoby istotnie ceny polskich obligacji powodując ich wzrost (czyli spadek rentowności). Jednak z drugiej strony, coraz poważniejszym wyzwaniem dla rynku (i dla Ministerstwa Finansów) będzie problem konieczności sfinansowania wydatków budżetowych (i deficytu) – przy relatywnie niższych rentownościach coraz trudniej może być ze znalezieniem nabywców kolejnych emisji polskich obligacji skarbowych (na wykup i rolowanie poprzednich serii). Oczywiście, Minister Finansów zaczął zbierać już wcześniej środki na sfinansowanie tych operacji, korzystając – i słusznie – z nadal sporego popytu. Niemniej spodziewane obniżenie dochodów budżetowych i ewentualny wyższy od oczekiwanego wzrost potrzeb pożyczkowych budżetu może zmusić emitenta Str. 8 / 16 (skarb reprezentowany przez Ministerstwo Finansów) do zaoferowania lepszych warunków kupującym papiery skarbowe (tj. niższych cen i tym samym – wyższych rentowności) na rynku pierwotnym. To oczywiście wpłynęłoby także na odpowiednie zmiany na rynku wtórnym. Według analityków Pekao SA nie można wykluczyć większej emisji papierów krótkoterminowych – bonów skarbowych. Te okoliczności – przy nadal widocznej awersji do ryzyka na świecie – mogą przeszkodzić we wzroście cen obligacji wynikającym – pośrednio – ze wspomnianego wcześniej spodziewanego dalszego spadku stóp NBP. Sam tylko krajowy popyt na obligacje może okazać się zbyt mały by zrównoważyć podaż. Niezbędna więc będzie aktywność inwestorów zagranicznych, a ci zapewne – przy utrzymaniu obecnych warunków rynkowych – oczekiwać będą wyższej premii za ryzyko (wyższych rentowności). Dlatego na razie trudno spodziewać się wyraźnego spadku spreadu między papierami polskimi a niemieckimi, mimo iż sięgał on ostatnio bardzo wysokiego poziomu (np. 230-250 bps). Dla zarządzających portfelami obligacji najbliższe kwartały będą więc kolejnym wyzwaniem. Zwłaszcza, że płynność rynku wtórnego polskich obligacji skarbowych pozostaje ograniczona. Koniecznie trzeba podkreślić, że z punktu widzenia inwestorów polskie obligacje skarbowe pozostają atrakcyjną możliwością – przy odpowiednio długim horyzoncie czasowym (min. 2-3 lata) obecnie nadal relatywnie niskie ceny powinny przełożyć się na satysfakcjonującą stopę zwrotu. Skomplikowany scenariusz dla rynku polskich obligacji skarbowych przemawia za korzystaniem z pośrednictwa funduszy dedykowanych temu rynkowi (w Pioneer – Lokacyjny, Obligacji i Obligacji Plus). Co może dziać się na rynkach akcji – zwłaszcza w Polsce – w kolejnych kwartałach 2009 r.? Rozwój sytuacji – zwłaszcza na rynkach akcji – zależy w głównej mierze od sprawności wprowadzania i skuteczności planów ratunkowych. Dotyczy to przede wszystkim USA, ale także przecież mniej nagłaśnianych medialnie ale bardzo ważnych analogicznych działań np. w Chinach, Japonii, Unii Europejskiej i w poszczególnych jej krajach (zwłaszcza w Niemczech). Dla polskiego rynku akcji zapewne istotne będzie także spodziewane obniżanie wyśrubowanych i oderwanych od realiów rynku stawek oprocentowania depozytów (które odciągały kapitał np. z funduszy inwestycyjnych). Wygaszanie szkodliwej dla rynku akcji (ale i dla gospodarki) bankowej wojny o depozyty nie nastąpi błyskawicznie, ale – wraz ze stopniowym zapadaniem terminów wypłaty zakładanych wcześniej panicznie depozytów – zwiększać będzie szanse na zainteresowanie przecenionymi akcjami także potencjalnych klientów funduszy. Do tego, aby wyraźniej ożywiło się zainteresowanie rynkiem akcji wśród szerszej publiczności droga jeszcze daleka. Można bowiem przypuszczać, że – podobnie jak w przeszłości i niekoniecznie logicznie – inwestorzy masowi łaskawszym okiem popatrzą na fundusze i akcje dopiero wtedy, gdy wyraźnie spadnie atrakcyjność lokat uważanych za bezpieczne a indeksy i fundusze przez dłuższy czas pokazywać będą dodatnie stopy zwrotu (np. w układzie YTD). Wniosek z tego taki, że ewentualne pierwsze ożywienie na rynku uzależnione jest nadal bardziej od sytuacji na rynkach globalnych, a na większy popyt krajowych inwestorów indywidualnych trzeba będzie jeszcze poczekać. Str. 9 / 16 Czy warto w ogóle inwestować na zagranicznych rynkach akcji, skoro polska giełda zwykle kopiuje zachowania czołowych rynków świata? Nieco żartobliwie można powiedzieć tak: do zagranicznej części własnego portfela inwestycyjnego na rok 2009 należy podchodzić… normalnie – to jest tak, jak do każdej innej części odpowiednio zróżnicowanego (czyli zdywersyfikowanego) portfela, z tym jednak zastrzeżeniem, że musimy brać pod uwagę ewentualne ryzyko kursowe (walutowe) takich inwestycji (o ile nie jest ono zabezpieczane (czyli – po angielsku – „hedżowane”) przez dany fundusz rynków zagranicznych). Portfel inwestycyjny, nieważne czy w bessie czy hossie, powinien być budowany przede wszystkim zgodnie z faktycznymi indywidualnymi potrzebami i możliwościami danego inwestora. Jeśli był on zdecydowany na systematyczne kupowanie akcji spółek np. z Chin, bo wierzył w ich dobre długoterminowe perspektywy, to być może tym bardziej wręcz powinien kontynuować tę taktykę w czasie, gdy niektóre z nich są tańsze o kilkadziesiąt procent, a raczej mało kto uważa za realne ryzyko, że Chiny cofną się w rozwoju do czasów Mao... Na dłuższą metę nie opłaca się rezygnować z dywersyfikacji. W „normalnych” warunkach rynkowych, nawet jeśli spora część rynków spada, to są i takie, które rosną. Ostatnie kilkanaście miesięcy mogło zachwiać wiarę inwestorów w sens dywersyfikacji, bo wszystko co mogło, poleciało na łeb, na szyję i np. dywersyfikacja geograficzna nie dała zbyt wiele. Ale to nie były normalne warunki – ostatnie kilkanaście miesięcy, a zwłaszcza okres od upadku Lehman Brothers, było czasem wręcz kuriozalnym, bo wszystkie zdroworozsądkowe teorie „brały w łeb” i można sarkastycznie zauważyć, że świat finansów stanął na głowie... Choć to marne pocieszenie, to warto jednak zwrócić uwagę, że nawet w tak absurdalnych warunkach skala spadków na rynkach była jednak zróżnicowana – dywersyfikacja dawała więc szansę na ograniczenie strat portfela. Globalizacja gospodarki ma dobre i złe strony. W czasie hossy poznaliśmy jej zalety, w czasie bessy – wady. Co w niczym nie zmienia zasadności dywersyfikacji – także przez korzystanie z oferty rynków zagranicznych. Jaki może być poziom WIG i WIG20 na koniec 2009 r.? Bardzo często przypominamy, że do wszelkich prognoz, nawet tych najbardziej profesjonalnie i rzetelnie przygotowanych, należy podchodzić bardzo ostrożnie. Prognozy są bowiem przecież tylko wynikiem założonego hipotetycznego scenariusza rozwoju sytuacji w gospodarce czy na rynku. Prognozy formułowane są na bazie scenariuszy (te zaś zwykle – na bazie specjalnych, bardzo skomplikowanych modeli ekonometrycznych – statystycznych). Prognozy owe są więc pochodną stanu wiedzy i oczekiwań prognostów z danej chwili. Zmieniają się więc zwykle z biegiem czasu i z napływem kolejnych informacji z realnej gospodarki. Przy tak szokujących zmianach na rynkach i w gospodarkach, jakie obserwowaliśmy przez ostatnie kilkanaście miesięcy, prognozy były zmieniane niezwykle często, co sugeruje większą ostrożność przy korzystaniu z nich. Zamiast więc bezkrytycznie bazować na z definicji raczej ryzykownych prognozach, warto większą uwagę zwrócić na metody inwestowania – zwłaszcza na rozłożone w czasie inwestowanie systematyczne, co jest najwygodniejszym rozwiązaniem w przypadku zapewne większości inwestorów. Z uwagi na naszą czołową pozycję na rynku funduszy w Polsce i biorąc pod uwagę bezprecedensową zmienność rynków akcji – raczej nie przedstawiamy publicznie prognoz dotyczących konkretnych poziomów indeksów czy kursów akcji. Jak wielokrotnie pokazała historia, jeden spadkowy czy wzrostowy miesiąc nie przesądza o losach całego roku. Tak więc bardzo kiepski dla polskiej giełdy Str. 10 / 16 początek roku 2009 nie wyklucza nawet scenariusza umiarkowanie pozytywnego, czyli pewnego uspokojenia sytuacji w kolejnych kwartałach lub nawet – przy pomyślnym obrocie spraw – zakończenia roku 2009 na poziomie wyższym od notowanego pod koniec roku 2008. Jednocześnie trzeba liczyć się z nadal znaczną zmiennością rynku – czyli wahaniami to w górę, to w dół. Dlatego jeszcze raz przypominamy, że w inwestowaniu ważne jest nie tylko to w co się lokuje, ale „kiedy” i „jak” się to robi. Czy podwyżki cen prądu, o których było tak głośno w styczniu br., mogą jeszcze bardziej uderzyć w firmy i w warszawską giełdę? Za sprawą publikacji i relacji medialnych – w styczniu i lutym, niejako obok kryzysu gazowego, powrócił znów temat ewentualnych negatywnych konsekwencji podwyżek cen energii elektrycznej, przy czym głównie dotyczyło to energii dostarczanej firmom. Oczywiście, drożejący prąd oznacza wzrost kosztów i może przekładać się na pogorszenie wyników firm. Przedsiębiorstwa zapewne będą starały się „wrzucić” część wyższych kosztów w ceny swoich produktów i usług, co jednak przy mniejszym popycie łatwe nie będzie. Warto mieć świadomość takiego ryzyka, aczkolwiek jednocześnie nie wolno zapominać, że ceny wielu innych towarów, surowców ale także pracy (tj. płace) mogą okazać się na tyle niższe niż w niedawnej przeszłości, że spadek związanych z nimi kosztów może przynajmniej częściowo równoważyć ewentualny wzrost kosztów energii elektrycznej. Które spółki notowane na GPW – duże czy średnie lub małe – mają większe szanse okazać się lepszą inwestycją w roku 2009? Rozwój sytuacji na globalnych rynkach akcji zależy w głównej mierze od sprawności wprowadzania i skuteczności wdrażania planów ratunkowych rządów. Dotyczy to przede wszystkim USA, ale także przecież mniej nagłaśnianych medialnie ale bardzo ważnych analogicznych działań np. w Chinach, Japonii, Unii Europejskiej i w poszczególnych jej krajach (zwłaszcza w Niemczech). Dla polskiego rynku akcji istotny będzie zapewne także spodziewane obniżanie wyśrubowanych i oderwanych od realiów rynku stawek oprocentowania depozytów (które odciągały kapitał np. z funduszy inwestycyjnych). Wygaszanie szkodliwej dla rynku akcji (ale i dla gospodarki) bankowej wojny o depozyty nie nastąpi błyskawicznie, ale – wraz ze stopniowym zapadaniem terminów wypłaty zakładanych wcześniej panicznie depozytów – zwiększać będzie szanse na zainteresowanie przecenionymi akcjami także potencjalnych klientów funduszy. Do tego, aby wyraźniej ożywiło się zainteresowanie rynkiem akcji wśród szerszej publiczności droga jeszcze daleka. Można bowiem przypuszczać, że – podobnie jak w przeszłości i niekoniecznie logicznie – inwestorzy masowi łaskawszym okiem popatrzą na fundusze i akcje dopiero wtedy, gdy wyraźnie spadnie atrakcyjność lokat uważanych za bezpieczne a indeksy i fundusze przez dłuższy czas pokazywać będą dodatnie stopy zwrotu (np. w układzie YTD). Wniosek z tego taki, że ewentualne pierwsze ożywienie na rynku uzależnione jest nadal bardziej od sytuacji na rynkach globalnych, a na większy popyt krajowych inwestorów trzeba będzie jeszcze poczekać. Jeśli zakładamy, że impuls popytowy ma pochodzić z zagranicy i od części krajowych instytucji finansowych, to można przypuszczać, że w pierwszym rzędzie beneficjentem takiego ewentualnego ożywienia byłyby akcje dużych spółek notowanych na GPW. To właśnie na tych papierach koncentruje się bowiem uwaga „zagranicy” a także dużych instytucji krajowych. Str. 11 / 16 Powodów jest co najmniej kilka. Przede wszystkim – to właśnie na akcjach dużych spółek koncentruje się obrót na polskiej giełdzie – dysponują więc one atutem płynności, niezbędnym z punktu widzenia dużych inwestorów. Zmiany kursów stosunkowo niedużej grupy dużych spółek mają decydujący wpływ na zmiany poziomu flagowego indeksu naszej giełdy – WIG20, który dla instytucji tych jest często indeksem porównawczym (ang. „benchmark”). Większe prawdopodobieństwo zainteresowania dużymi spółkami ma także przyczyny w sytuacji fundamentalnej. Bo, choć małe spółki mogą teoretycznie szybciej niż duże reagować na zmiany warunków gospodarczych, to w sytuacji ograniczonego dostępu do kredytów bankowych, to właśnie te większe firmy zdają się mieć teraz nieco lepszą sytuację przy szukaniu źródeł finansowania zewnętrznego – tak przez kredyt, jak i emisje papierów dłużnych (czy – ewentualnie akcji). Jeśli wspomniane ewentualne ożywienie zainteresowania polskimi akcjami byłoby mocniejsze i trwało dłużej od opisanej czołówki peletonu (czyli dużych spółek), może próbować dorównać segment mniejszych i średnich spółek, dla których kluczową sprawą pozostanie jednak zapewne popyt inwestorów krajowych (są to często bowiem spółki o kapitalizacji zbyt niskiej dla dużych inwestorów zagranicznych). Jednak trzeba pamiętać, że bardzo istotną rolę w przypadku wszystkich spółek odegra ich umiejętność radzenia sobie w znacznie trudniejszych niż dotąd warunkach gospodarczych. Dlatego też wiele zależeć będzie od wyników prezentowanych w kolejnych kwartałach 2009 r. przez spółki, niezależnie od ich rynkowej kapitalizacji. I tu nie trzeba odkrywać Ameryki – lepsi będą nagradzani, słabsi – karani przez rynek. Dlaczego zarządzający Pioneer Pekao nie sprzedali w 2008 r. wszystkich akcji z portfela i nie kupili zamiast nich spokojnych obligacji skarbowych by przeczekać tą zawieruchę? Po pierwsze – z perspektywy czasu wszystkie ewentualne decyzje wydają się łatwe i logiczne, ale na rynku działamy w warunkach niepewności, a przez ostatnie kilkanaście miesięcy – narastającej, wręcz kompletnej nieprzewidywalności. Odpowiedź na to pytanie zacznijmy jednak od przypomnienia sekwencji wydarzeń na rynku. Już od wiosny 2007 r. rynek był przez dłuższy czas dezinformowany przez samych Amerykanów co do skali możliwych problemów finansowych w USA. Z biegiem czasu ujawniane były kolejne fragmenty obrazu amerykańskiej gospodarki, który okazywał się diametralnie różny od wcześniej zbudowanego wizerunku. Proces ujawniania kolejnych skrzętnie skrywanych problemów sektora finansowego i gospodarki USA oraz nieuświadamianej wcześniej skali zaangażowania w amerykańskie problemy szeregu instytucji z całego świata przybrał na sile w roku 2008. Wiosną za apogeum tych problemów uznawano często upadek i przejęcie banku inwestycyjnego Bear Stearns. Determinacja Fed i rządu USA, by pomóc sektorowi finansowemu dodawała otuchy rynkom. Dzięki temu sytuacja wydawała się względnie stabilizować latem 2008 r. Niestety, jesień pokazała, iż skala kryzysu finansowego uderzającego w resztę świata przekracza wszelkie wcześniejsze zdroworozsądkowe scenariusze. Doszło do wydarzeń, których rynki nie mogły się spodziewać – okazało się np. że wcześniej uznawane za renomowane i wiarygodne agencje ratingowe przez lekkomyślne przyznawanie najwyższych ocen instrumentom finansowym banków inwestycyjnych kompletnie zmyliły nieświadomych faktycznego ryzyka nabywców tych papierów. Kryzys finansowy dość szybko przyczynił się do osłabienia realnej gospodarki na świecie. W sposób niezwykle bolesny odczuliśmy to również w Polsce, która przez jakiś czas wydawała się pozostawać na uboczu dramatycznych wydarzeń Str. 12 / 16 na Zachodzie. Szanse na łagodniejszy przebieg kryzysu w Polsce zostały bardzo ograniczone za sprawą nieoczekiwanego rozwoju wydarzeń w naszej części Europy. Świat zaszokowała np. rosyjska wojna z maleńką Gruzją, a potem – ujawnienie dramatycznie złej sytuacji finansowej Węgier czy Ukrainy. To wszystko odbijało się na najbardziej rozwiniętym rynku kapitałowym w regionie – czyli w Polsce. Na domiar złego, panika krajowych inwestorów indywidualnych i składane przez nich zlecenia sprzedaży akcji czy wycofywanie się z inwestycji w fundusze bardzo szybko ograniczyła praktyczne możliwości dokonywania istotnych zmian w portfelach przez zarządzających. Pod naporem zleceń klientów musieli oni sprzedawać akcje nawet wtedy, gdy sami uważali to za działanie nieuzasadnione fundamentalnie. To oczywiście potęgowało zamieszanie i spirala bessy nakręcała się w sposób, który był zaskakujący nawet dla najbardziej doświadczonych weteranów rynku. Każdy dzień przynosił coraz to nowe porcje informacji, z których wiele nie było i nie mogło być uwzględnianych we wcześniejszych scenariuszach. Opinia analityków i zarządzających o stanie i perspektywie rynków, np. sprzed roku, okazała się błędna. Nie wynikało to jednak z braku kompetencji tych osób, ale z oczywistego braku dostępu do informacji, które – tak jak cały rynek – poznawaliśmy z biegiem czasu. Nie ma nic prostszego niż – patrząc wstecz i mając już wiedzę o faktycznym rozwoju wydarzeń – wskazywać hipotetycznie najbardziej opłacalne zachowania w każdej z tych przeszłych sytuacji. Wszyscy jednak doskonale wiemy, że takie rozważania są tak samo jałowe, jak rozmyślanie co by było, gdyby np. były szef Fed Alan Greenspan prawidłowo wykonywał swoje obowiązki i nie dezinformował przez lata całego świata, zatajając prawdziwe oblicze na pozór imponującej świetnej passy amerykańskiej gospodarki… Tak więc można powiedzieć, że inwestorzy, analitycy i zarządzający byli „wodzeni za nos” przez niepełne lub nieprawdziwe informacje. Stąd wiele decyzji bazowało na błędnych przesłankach, które jednak w swoim czasie sprawiały wrażenie najbardziej wiarygodnych. Najlepszym przykładem takiej sytuacji jest zamęt spowodowany błędnymi analizami i opiniami Fed – wszak początkowo bank centralny USA bagatelizował znaczenie sprawy kredytów „subprime” i publicznie uspakajał rynek, podczas gdy wtedy jeszcze szanowany amerykański sektor finansowy był już w istocie jedną wielką tykającą bombą, której eksplozja zdemolowała rynki na całym świecie i brutalnie przerwała obiecujący globalny wzrost gospodarczy. Rozwój wydarzeń był szokujący dla całego świata – w tym kontekście warto więc zwrócić uwagę, że to co wydaje się z perspektywy czasu logiczne i proste (np. „sprzedać akcje na początku roku, kupić polskie obligacje lub waluty euro i czekać do następnego roku”), nie było wcale jednoznacznie uzasadnione w owym czasie, gdyż inwestorzy i analitycy na świecie nie mieli jeszcze pojęcia o prawdziwym obliczu i prawdziwych powodach kryzysu globalnego. Postulowana czasami – ex-post (!) – hipotetyczna wyprzedaż wszystkich akcji z portfeli funduszy i zastąpienie ich obligacjami skarbowymi brzmi może atrakcyjnie, ale w rzeczywistości jest praktycznie niewykonalna technicznie z uwagi na bardzo ograniczoną płynność warszawskiego rynku (dla dużych funduszy akcji). Zresztą operacja taka – tj. zmasowana sprzedaż akcji przez największe fundusze akcyjne w Polsce – sama mogłaby prowadzić do krachu i wyrządzić wielkie szkody rynkowi i inwestorom (także tym funduszowym). Wbrew pobieżnym sądom, każda tak drastyczna decyzja – tu: o wyprzedaży portfela akcji – oznaczałaby także podejmowanie znacznego ryzyka przez zarządzającego – wszak ryzykowałby on ogromne straty, jeśli rynek, wbrew jego oczekiwaniom, poszedłby do góry, a on pozostałby z portfelem pełnym np.… taniejących obligacji. Mając świadomość niepewności na rynku i znając także wspomniane techniczne ograniczenia rynku, wyróżniamy się zapewne na rynku tym, że przy Str. 13 / 16 każdej możliwej okazji – i niezależnie od bieżącej sytuacji na rynku – konsekwentnie przypominamy o żelaznych zdroworozsądkowych zasadach inwestowania. I o tym, że równie ważne jak wybór konkretnego rynku do inwestowania jest wybór i konsekwentne stosowanie sposobu inwestowania – własnej indywidualnej taktyki, która musi przynajmniej częściowo zabezpieczać inwestora przed niespodziewanym obrotem spraw. Problem w tym, że w czasie hossy niewiele osób zdaje się przejmować ryzykiem (i owymi zdroworozsądkowymi zasadami), a wszyscy przypominają sobie o tym dopiero w ciężkiej bessie. Warto więc jak najszybciej wyciągnąć wnioski z bolesnych doświadczeń roku 2008. Oczywiście, robimy to sami w Pioneer Pekao, ale – zresztą jak zawsze – zachęcamy do takich refleksji także naszych klientów. Dlaczego niektóre fundusze są łączone z innymi? Rynek funduszy to żywy organizm finansowy. Rynek przecież żyje i zmienia się wraz z rozwojem sytuacji w gospodarce. Dlatego oferta produktowa musi być cały czas optymalnie dopasowywana do zmieniających się potrzeb, oczekiwań, możliwości, a nawet gustów klientów. Wynikające z tego przesunięcia w zdywersyfikowanych portfelach inwestorów są tak samo naturalne, jak np. w przypadku portfela bezpośrednio kupowanych przez nich obligacji i akcji spółek. Taka optymalizacja oferty jest jak najbardziej wsparciem dla racjonalnego, długoterminowego inwestowania. Tak więc na całym świecie i przez cały czas (tak w hossie, jak w bessie) fundusze inwestycyjne są: tworzone, łączone, a część z nich – likwidowana. Natomiast klienci mogą wybrać: albo wycofanie swych pieniędzy, albo też przejście do nowego funduszu. Co oznacza często pojawiające się w inwestycjach określenie „długi termin”? O ilu latach mowa? Czy w reakcji na kryzys inwestor powinien zmienić sposób myślenia o optymalnym czasie przeznaczonym na inwestowanie? Uparcie i przy każdej okazji przypominamy o tym, by dać swoim pieniądzom czas – by mogły pracować dla nas. Oczywiście, nie mówimy tu wcale o jakimś abstrakcyjnie długim okresie – np. czasem wyśmiewanych wielu dziesiątkach lat (choć przecież w przypadku inwestycji emerytalnych czy „posagowych”, tj. dla dzieci, tak właśnie jest). Czas naszego życia jest ograniczony, a jak całkiem słusznie ironizują niektórzy „w długim terminie wszyscy będziemy martwi”. W przypadku portfeli zrównoważonych owo często używane określenie „długi” lub „dłuższy” termin – oznacza, że trzeba jednak liczyć się z co najmniej kilkuletnim horyzontem czasowym (np. 5, 7 czy 10 lat). Zresztą większość z nas, nie dysponując przecież jakimś większym kapitałem „na starcie” i tak potrzebuje lat, by – przez systematyczne inwestycje – zbudować sensownej wielkości portfel inwestycyjny. Pioneer Pekao często podkreśla znaczenie przestrzegania żelaznych zasad w inwestowaniu. Ale czy w takim kryzysie jak ten z 2008 r. to w ogóle mogło pomóc? Większość problemów inwestorów, także przy takim kryzysie jak obecny, bierze się z nieprzestrzegania zdroworozsądkowych zasad inwestowania. Bolesne doświadczenie niedoświadczonych inwestorów, którzy przegapili kilkuletnią hossę, inwestowali w akcje dopiero w roku 2006 czy 2007 i wpadli zaraz potem w wir bessy jeszcze dobitniej pokazuje sens tezy, iż – poza kluczową kwestią dopasowania portfela do własnych rzeczywistych możliwości – to właśnie także np. odpowiednio długi horyzont czasowy zwiększa szanse na osiągnięcie zamierzonego celu inwestycyjnego. Cykle hossa – bessa nie są przecież Str. 14 / 16 odkryciem XXI wieku i ich przemienne występowanie można zobaczyć zarówno przez pryzmat kilkudziesięcioletniej historii najbardziej doświadczonych rynków kapitałowych świata, jak i przez pryzmat setek lat zmiennej koniunktury w gospodarkach tegoż świata. Zarówno dywersyfikacja, jak i zapewnienie odpowiednio długiego czasu cierpliwego czekania na efekty, są – oczywiście obok np. taktyki – najprostszymi metodami ograniczania ryzyka i zwiększania potencjału portfela. Samo budowanie portfela inwestycyjnego może potrwać kilka, nawet kilkanaście lat. Wszystko zależy od planów, celów i możliwości danego inwestora. Historia pokazuje, że cierpliwość, czasem wręcz zaciśnięcie zębów i wykorzystywanie okresów kryzysów i bessy do dalszego budowania portfela opłaciło się wytrwałym inwestorom. Mimo ogromu obecnych kłopotów, można oczekiwać, że i tym razem będzie podobnie. Koniec końców chciwość zwycięży w końcu wciąż powszechny strach, na czym zarobią ci, którzy dostrzegli szanse nawet w tak fatalnym dla gospodarek okresie jak obecnie. Jaką taktykę powinni stosować klienci w roku 2009 i kolejnych latach? Niezależnie od bieżących wydarzeń na rynkach i w gospodarkach, od dawna konsekwentnie przypominamy o zdroworozsądkowych zasadach inwestowania, które nabierają szczególnego znaczenia zwłaszcza w tak trudnych dla rynków okresach, jak np. dramatyczny rok 2008. Przypominamy więc np. o konieczności dopasowania struktury i sposobu budowania portfela do potrzeb i faktycznych możliwości inwestora oraz do poziomu tolerowanego przez niego ryzyka, racjonalnej kontroli i ograniczania poziomu tego ryzyka, odpowiedniej dywersyfikacji portfela oraz zarezerwowania odpowiednio długiego okresu na inwestycje kapitałowe. Warto zwrócić uwagę na plany systematycznego inwestowania (w tym: Program Pioneer IKE czy Program Akumulacji Kapitału) i programy sukcesywnej budowy i dywersyfikacji swego portfela (np. Program Super Basket). Jakie przykładowe strategie może stosować inwestor, który chce wykorzystać strach większości do budowania swojego długoterminowego portfela? Można wskazać co najmniej kilka różnych metod stosowanych przez inwestorów. Oto przykładowe, uproszczone strategie – zależne od sytuacji i predyspozycji inwestora: Aktywna gra – timing (także intraday) – konsekwentne ograniczanie skali dopuszczalnej straty na pozycji (stop loss), realizacja zysków i/lub gra z trendem. Wymagany czas, pożądana wiedza, niezbędna dyscyplina. Stały algorytm – np. kupuj spadki rzędu np. minus 15-20%, sprzedawaj wzrosty rzędu np. plus 10-15% – czasem jedyne wyjście w długotrwałym trendzie bocznym (znoszące się wzajemnie wahania w dół i w górę). Kup i trzymaj („buy and hold”) – strategia wymagająca szczególnie długiego horyzontu czasowego, efektywna przy założeniu kontynuacji historycznego (wielopokoleniowego) trendu wzrostowego i/lub wysokiej stopy dywidendy portfela. Jednak ryzykowna przy długim trendzie bocznym i bardzo ryzykowna przy ewentualnym mocnym i długotrwałym (wieloletnim) trendzie spadkowym. Bardzo zawodna przy znacznej skali bankructw czy nacjonalizacji. Systematyczne inwestowanie (np. inwestor „funduszowy” pasywny) – warta rozważenia, prosta strategia systematycznego inwestowania – rozkładania budowania pozycji krok po kroku – na raty – na lata (vide: oferowany przez nasze TFI Program Super Basket). Rebalansowanie (np. inwestor „funduszowy” aktywny) – strategia rebalansowania (rebalancing) portfela, tj. okresowego przywracania jego Str. 15 / 16 bazowej struktury. I tak np., gdy część akcyjna portfela znacznie wzrośnie na skutek hossy, a część obligacyjna w tym samym czasie się zmniejszy w związku ze wzrostem stóp (i spadkiem cen obligacji), rebalansowanie polega na częściowej realizacji zysków z części akcyjnej i wykorzystaniu ich na kupno tańszych obligacji, a tym samym uzupełnienie ubytków części obligacyjnej. To pozwala na jednoczesne wykorzystanie zysków z rynku akcji i okazji inwestycyjnych na rynku obligacji. Możliwe – połączenie strategii rebalansowania i systematycznego inwestowania. Jak radzić sobie ze strachem przed kupowaniem akcji wtedy, gdy większość nie chce nawet słyszeć o giełdzie? Wszelkie scenariusze pozostają tylko scenariuszami. W przeszłości wiele razy powtarzał się przecież cykl gwałtownego przechodzenia od skrajnej euforii do skrajnej paniki. W każdym z tych momentów nasilały się albo kompletnie nierealne oczekiwania, albo bardzo przesadzone, ponure wizje jakiegoś ostatecznego krachu, wojny czy nawet końca świata. Z punktu widzenia inwestora najważniejsze, że w przeszłości rynek po czasie rozchwiania wracał do względnej równowagi. Jak pokazało późne lato i jesień roku 2008 inwestując w naszych czasach, trzeba być gotowym na wszelkie wypadki, nawet te wcześniej uznawane za kompletnie abstrakcyjne (np. faktyczną nacjonalizację lub częściową nacjonalizację wielkich instytucji finansowych w USA i Europie). Dlatego niezmiennie przypominamy, że ważne jest nie tylko co, ale jak i kiedy inwestujemy. Swoim zwyczajem przypominamy więc o konieczności dopasowania własnego portfela inwestycyjnego do własnych, indywidualnych potrzeb i możliwości, jego koniecznym zróżnicowaniu (dywersyfikacji), zapewnieniu odpowiednio długiego horyzontu inwestycyjnego, systematycznym, rozłożonym na raty budowaniu pozycji na rynkach oraz cierpliwości i konsekwencji w realizacji swojego planu. Jak poradzić sobie z okiełznaniem nieznanej przyszłości? Prostym sposobem może być rozłożone na dłuższy okres – np. na kilka lat – cierpliwe budowanie pozycji w swoim portfelu. Systematyczne inwestowanie pozwoli na wykorzystanie niższych cen do zajmowania pozycji na wybranych rynkach, a ograniczy ryzyko jednorazowego angażowania kapitału (gdyby okazało się, że mimo wcześniejszych przecen rynek spadnie jeszcze niżej). Mówimy więc o inwestowaniu „na raty”. Można zażartować, że – dzięki systematycznemu inwestowaniu – „przekupimy” strach, który przecież często paraliżuje poczynania inwestorów. Trudny czas spadków czy stagnacji na giełdzie możemy obrócić w czas „siewów”. Na „żniwa” przyjdzie czas w przyszłości, gdy nastroje na rynkach znów się polepszą, a inwestor z satysfakcją odnotuje wzrost wartości portfela, cierpliwie i konsekwentnie budowanego wtedy, gdy innych paraliżował strach przed jakimkolwiek działaniem. Str. 16 / 16