Czy Młodzi Gniewni byli gniewni?
Transkrypt
Czy Młodzi Gniewni byli gniewni?
6 Zob. hasło „mediumizm”, op. cit, s. 703. M. McLuhan, Wybór pism, WAiF, Warszawa 1975, s. 46. 8 Myślę tutaj o „światłocieniu” w ujęciu Cezarego Wodzińskiego, czyli takim świetle, które ukrywa, zacienia i takim cieniu, które oświetla, odkrywa ; suma summarum o światłocieniu, który jednocześnie odsłania i zakrywa, równocześnie chowa i naświetla. 9 Cytat zapożyczony został ze ścieżki dźwiękowej filmu „Mullholand Drive” D. Lyncha. 10 A. Niedźwieńska, Modyfikacja podatności hipnotycznej. Analiza teoretyczna i empiryczna, Wydawnictwo Profesjonalnej Szkoły Biznesu, Kraków 1998, ss. 16-17. 11 Ibidem, s. 19. 12 Ibidem, s. 20. 13 Na tym w głównej mierze zasadza się skonstruowana przez Donalda R. Gorassiniego i Nicholasa P. Spanosa w 1986 r. procedura treningowa modyfikacji podatności hipnotycznej (CSTP). Zainteresowanych tym zagadnieniem odsyłam bezpośrednio do: Gorassini D. R., Spanos N. P., A social cogniti7 ve skills program for the successful modification of hypnotic susceptibility, “Journal of Personality and Social Psychology, 1986; oraz pośrednio do : A. Niedźwieńska, Modyfikacja podatności hipnotycznej. Analiza teoretyczna i empiryczna, Wydawnictwo Profesjonalnej Szkoły Biznesu, Kraków 1998 - gdzie cała część druga i trzecia poświęcona jest na prezentację i krytykę owej metody. 14 Ibidem, ss. 24 - 26. 15 Niezwykle ciekawym w kontekście mediów, w szczególności audiowizualnych, a przede wszystkim kina(również 3D!), gier komputerowych, czy rzeczywistości wirtualnej wydają się być występujące również, i zawarte w ogólnie przyjętej, miarodajnej skali Harvardzkiej i Stanfordzkiej, reakcje na sugestie iluzji wzrokowych. 16 G. Böhme, Antropologia filozoficzna, op. cit, s. 160. 17 Ibidem, s. 161. 18 Por. G. Böhme, Antropologia filozoficzna, op. cit, ss. 144-148. 19 Ibidem, s. 162. 20 Por. G. Böhme, Antropologia filozoficzna, op. cit, ss. 163-164. Łukasz Kłuskiewicz Czy Młodzi Gniewni byli gniewni? Nieco swobodniej o brytyjskim kinie kontestacji lat sześćdziesiątych na marginesie „Sportowego życia”(1963) Lindsay’a Andersona Oj, pomyliła nam się chyba historia X Muzy i zbyt szybko opatrzyła kilku brytyjskich reżyserów zobowiązującą i wielce obiecującą etykietą. Takie wątpliwości nachodzą mnie po obejrzeniu kilku filmów Tony’ego Richardsona, Karela Reisza, Johna Schlesingera. Do wyciągnięcia takiego wniosku uprawomocniają mnie również bohaterowie tych filmów: wałkoń (określenie Jerzego Płażewskiego), który rzuca studia, zrywa znajomości, odmawia przyjęcia intratnej posady, bo wciąż ma złudzenie możliwości prowadzenia życia czystszego; dziewczyna, która na złość rodzicom zamieszkuje z przygodnie poznanym chłopakiem; blisko trzydziestoletni mężczyzna, który uwodzi żonę przyjaciela, bo zamarzyło mu się rozerwanie krępujących więzów mieszczańskiego konwenansu czy wreszcie Billy, który dokonuje rewolty w wyśnionej Ambrozji, by niemal równocześnie okazać się zależnym od matki smarkaczem, zbyt słabym, żeby wybić się na samodzielność (wszelkiego rodzaju). Jest jeszcze Morgan, co nosi ze sobą goryla, choć akurat bohater filmu Reisza budzi moją sympatię. Na tle rzeczonego powyżej kina buntu, sprowadzającego się do obrazoburczej penetracji zatęchłego społeczeństwa angielskiego, twórczość Lindsay’a Andersona stanowi przypadek osobny. Bodaj najbardziej sugestywny, pociągający niesforne umysły i serca wrażliwe. Zgoda, krytykę społeczną odnajdziemy również w filmach pozostałych Młodych Gniewnych, ale autentyczną złość mentalną i przemyślaną krytykę relacji społecznych dostrzegam tylko u Andersona. Może dlatego, że to kino doprawione zostało nie jedną, ale dwiema łyżkami dzieg- ciu. Anderson patrzy na Anglię (świat?) oczami dojrzałego, boleśnie skonfrontowanego z życiem idealisty. Dlatego właśnie bohater „Sportowego życia” zostanie strącony z piedestału z chwilą, gdy przestanie być potrzebny. Zamiast uznania i szacunku za to, czego dokonał, angażując wszystkie siły i płacąc zdrowiem za sukcesy drużyny, spotka go ostracyzm i pogarda. Zamiast otwartej w geście pojednania dłoni, prezes klubu i właściciel kopalni wystawi do niego plecy. Ale przecież ta praktyka na tyle się upowszechniła, że weszła już niektórym w krew. Bohater filmu nie dostrzegł tego na czas, choć wiedział, co przydarzyło się rodzinie, u której mieszka. Widział też, jak traktowano dobrotliwego i serdecznego starca, który odpowiadał w klubie za wyszukiwanie talentów. Barczysty wyrwidąb dał się podprowadzić jak dziecko i uznał, że wystarczy kilka rozmów, parę dobrych podań i dwa przyłożenia, by zaakceptowała go elita. Łatwowierności takiej nie reprezentuje na szczęście Anderson. Reżyser doskonale wie, że o zaszłościach nie da się zapomnieć, a szacunku i idei eligaryzmu uczyć trzeba przykładem, nigdy słowem. Za to zawsze od dziecka. Inaczej wygenerujemy społeczeństwo kastowe, w którym o przynależności do elity decydować będzie łut szczęścia, czyli urodzenie. Wygenerujemy społeczeństwo na wzór uczniowskiej społeczności szkoły z internatem („Jeżeli”)1 i doczekamy się świata, w którym wszystko zatonie w absurdzie, a nikt nie będzie za nic odpowiedzialny, bowiem funkcję czy stanowisko powierzono mu „z rozdania”, bez wnikania w kompetencje i predyspozycje. W rzeczywistości nieodnowionych relacji społecznych roić się będzie od dziwaków i ekscentryków, którzy pragnęli życia lepszego, bardziej 29