BR. LEO Rozmowa ze Stefanem Żeromskim

Transkrypt

BR. LEO Rozmowa ze Stefanem Żeromskim
ECCE HOMO
„Jesteś jednakże straszliwie niepodobny do Tego, którym jesteś…
Natrudziłeś się w każdym z nich. Zmęczyłeś się śmiertelnie.
Wyniszczyli Cię. To się nazywa Miłosierdzie.
Przy tym pozostałeś piękny.
Najpiękniejszy z synów ludzkich.
Takie piękno nie powtórzyło się już nigdy później…
O, jakież trudne piękno, jak trudne.
Takie piękno nazywa się Miłosierdzie”.
W ostatnim czasie słowa te nabrały dla mnie większego i głębszego znaczenia...
W poświątecznych dniach odbywałam praktykę w Domu Dziecka dla Dziewcząt
w Krakowie. W Domu tym przebywa 14 dziewcząt w wieku od 13-go do 18-go roku
życia. Kilka z nich podczas mojego pobytu było „na ucieczce”. Codziennie, kiedy przychodziłam pytałam czy żadna z nich nie wróciła i niestety zawsze otrzymywałam negatywną odpowiedź. Codziennie też, kiedy wracałam do domu i modliłam się, prosiłam
Pana Boga, by nic im się nie stało, by pozwolił im przeżyć jeszcze jedną noc; przecież
to jeszcze dzieci, przekonywałam Go, które nie są winne sytuacji, w jakiej się znalazły.
Początki były bardzo trudne, musiałam liczyć się z tym, że mogę tych praktyk nie
skończyć, bo były i takie przypadki z innymi studentami na praktykach. Każdy dzień
był na nowo podejmowanym wyzwaniem. Moje dziewczyny były nieobliczalne, nie
wiedziałam, co mnie czeka, gdy przekroczę progi tego domu. Nie ukrywam, że bałam
się, kiedy w pierwszy dzień usłyszałam: „a co byłoby gdybyśmy tego ‘pingwina’
wyrzuciły przez okno?” Codziennie przypominały mi się słowa św. Brata Alberta –
trzeba stać się jednym z nich… Myślałam sobie, jak ja albertynka mam się stać jedną
z nich, skoro mam wszystko, czego one pragną? Mam dom w dosłownym tego słowa
znaczeniu, ten rodzinny, w którym zawsze czekają na mnie Rodzice, i ten zakonny, w
którym drzwi są szeroko otwarte, i mam ten dom wewnątrz siebie, najważniejszy, w
którym mieszka Jezus. To ON daje miłość, szczęście, radość, sens życia, a one nawet
nie chciały o NIM słyszeć, co najwyżej rzucały szereg wyrzutów skierowanych w
Jego kierunku: „dlaczego na to pozwolił”, „gdyby był Miłością, nie musiałabym tutaj
siedzieć”, „moja mama nie umarłaby” itp. Sam mój widok na początku budził w nich
jakiś dziwny niepokój, jakież zakłopotanie, zagubienie. Leciały przeróżne, niecenzuralne słowa w moją stronę. Dziewczyny zadawały mi szereg pytań, wśród których
najczęstsze było, „dlaczego ja przyszłam do nich na praktykę”, a potem stwierdzenie,
że „i tak nie wytrzymam, już one się o to postarają”.
Kolejne dni były przełamywaniem lodów. Pierwsza rozmowa z 13-latką, którą
przywieźli z Izby Wytrzeźwień, a która potem 4 razy w ciągu tygodnia próbowała
popełnić samobójstwo… Szereg sytuacji, których nie chcę opisywać dla jakiegoś
budzenia sensacji. W każdej z nich ukryty ON – Ecce Homo. Niekiedy tak bardzo
niepodobny do Tego, którym jest, schowany, ukryty gdzieś głęboko, a tak głośno
wołający o miłość, akceptację, zrozumienie, czasami tylko o 5 minut. Jeśli ich nie
znajdziemy teraz, potem może być już za późno…
Jak ja mam stać się jedną z nich? – pytałam Brata Alberta przy jego relikwiach.
Ecce Homo – On ciągle czeka….
s. Agnieszka Konefał
=======================================================================
Odpowiedzialni
s. Agnieszka Koteja, [email protected] [0-12/413-55-99]
br. Marek Bartoś, [email protected] [0-12/42-95-664]
Któredy
?
5
(41)
2009
AWRACAIE JUDASZA
W naszym Archiwum znajduje się zeszyt zawierający
dwie ręcznie zapisane pozycje: fragment książki Stefana
Żeromskiego Nawracanie Judasza, mówiący o wizycie bohatera powieści w górskim klasztorze i spotkaniu z braćmi oraz
zapis rozmowy, który poniżej przedstawiamy. Pierwowzorem
klasztoru w powieści Żeromskiego jest pustelnia na Kalatówkach i bracia skupieni wokół Brata Alberta.
BR. LEO
MAZURKIEWICZ
Rozmowa
ze Stefanem
Żeromskim
Po latach bracia zapewne pragnęli zidentyfikować źródła, które stanęły
u podstaw opisu w książce Żeromskiego. Stąd właśnie poniższa rozmowa z bratem
Leonem (Mazurkiewiczem), który spotkał się ze Stefanem Żeromskim na Kalatówkach. 0ie wiemy czy to spotkanie z bratem Leonem było jedynym spotkaniem Żeromskiego z braćmi, ale to jedno zostało po latach udokumentowane. Mogło być ono dla
Żeromskiego jakąś inspiracją, np. co do tytułu dzieła: Nawracanie Judasza, bo br.
Leon podarował mu właśnie obrazek z Judaszem. (br. Marek)
Rozmowa z Bratem Leonem Seniorem Zgromadzenia.
Rozmowę przeprowadził i spisał br. Ignacy ówczesny Starszy Zgromadzenia. Kalatówki, dnia 29.04.1953 r. Archiwum Zgromadzenia Braci Albertynów
Ze Stefanem Żeromskim raz tylko rozmawiałem na Kalatówkach, było to w roku
1907, 1908 lub 1909. Wyszedłem rano z kaplicy u Sióstr i zauważyłem nieznanego
mi pana idącego samotnie z Kuźnic w stronę Giewontu. Miałem coś, jako przełożony
i magister, zarządzić postulantom i bardzo mi się spieszyło. Postanowiłem więc wyprzedzić tego pana, by się nie chciał wdać w pogawędkę. Skierowałem kroki wprost
pod górę Krokiew do pustelni Albertynów. Pan zboczył z drogi i idąc skosem przeciął
mi ścieżkę i pierwszy nawiązał ze mną rozmowę. Z pierwszych słów jego poznałem,
że to bardzo inteligentny pan. Zły jednak, że mi tak obcesowo drogę przeciął zacząłem mu odpowiadać ostro jak z worka. Człowiek ten przedstawił się, że nazywa się
Stefan Żeromski, pracuje gdzieś na poczcie, a dalej jak na spowiedzi rozpoczął wynurzenia: jestem urodzony z rodziców pogańskich i jeszcze nieochrzczony (ile miał
wtedy lat, trudno było mi określić, gdyż miał bródkę szpiczastą – może koło 40. liczył), chciałbym uwierzyć, ale nie mogę. Ja zaś na to: „Innej rady, Panie, nie ma,
musi się Pan ochrzcić, a wtedy pryśnie zapora, to znaczy zesuną się łuski z oczu”.
A on na to wciąż: „Chciałbym uwierzyć, ale nie mogę”. Rozmowa początkowo toczyła się koło źródełka Sióstr, potem ruszyliśmy w kierunku Kalatówek, wreszcie panisko prosi, by spocząć na mchu pod świerkiem. Sam mnie prosił: „Posiadajmy sobie”,
ja zaś miałem chęć uciekać. Mówił dalej: „Ja nie wierzę, ale żyję sobie według tego,
co natura wymaga”. Mówiąc te słowa, zrobił ruch ręką, pociągając nią po gardle. Jak
on mi to powiedział, ja na to: „To pan się już nie rządzi rozumem, tylko piętą, a pięta
co dobrego może zrobić, jak po błocie chodzić”. Zacząłem mu wyliczać góry, wiatry,
chmury, drzewa, kwiaty, wodę, człowieka z całym aparatem zmysłów, członków –
„Czy się to wszystko samo stało? Wstąpmy do pierwszego lepszego mieszkania,
otwieramy drzwi chałupki, a tam wszystko urządzone: łóżka nakryte, stół, krzesła,
obrazy na ścianach, w kołysce płacze dziecko małe, a pan mnie zapytuje, czy tu jest
gospodarz, a ja odpowiadam, że nie – to się tak samo wszystko stało. Pan mi odpowie: „Żeś dureń”, ja muszę w to uwierzyć, bo głupio mówię. Tak samo jest ze światem, jak tutaj jest gospodarz, tak i tam musi być gospodarz, który wszystko stworzył.”
Rozmawialiśmy tak ze 3 godziny i zamiast na Giewont, Żeromski ze spuszczoną głową wrócił do Kuźnic. Miałem przy sobie Nowy Testament, w nim obrazek
z Judaszem, wymalowany jak diabeł bez figury, chudy. Dałem ten obrazek Żeromskiemu, mówiąc, żeby nie rozpaczał, bo to wszystko można naprawić.
Brat Leon – Jan Mazurkiewicz, urodzony 10.12.1871 r. w Jasienicy Ruskiej (diecezja lwowska); do Zgromadzenia wstąpił 21.05.1899 r.; śluby wieczyste złożył
20.03.1934 r.; zmarł we 26 wrześniu 1955 r.
============= Książka Żeromskiego została ukończona w pierwszej wersji
pod koniec roku 1913-go w Zakopanem i znacznie różniła się od wersji ostatecznej.
Miała mieć dwa tomy, pod wspólnym tytułem: Walka z szatanem. Później stała się
trylogią – Nawracanie Judasza to jej część I. Powieść zaczęła się ukazywać drukiem
już w początku roku 1914-go, w dwu czasopismach naraz (krakowskim dzienniku
„0aprzód” i warszawskim miesięczniku „Sfinks”). Do czasu wybuchu wojny (w
sierpniu 1914 r.), która przerwała druk, zdążyło się ukazać ok. 2/3 powieści. Spotkanie z bratem łupiącym kamienie na drogę, pobyt w klasztorku i dialogi z bratem
„przewodniczącym”, który porzucił malarstwo, opisane są w trzech ostatnich rozdziałach. Widać wiele analogii do sposobu życia albertynów, jak też szczegółów życia
Brata Alberta, ale jest to materiał znacznie przetworzony, pełen fikcji literackiej.
Całość tomu w wydaniu książkowym ukazała się jednak jeszcze za życia Brata Alberta, w 1916 r. w Warszawie – czyli, teoretycznie, Brat Albert mógłby go poznać.
0ie mamy żadnych śladów informacji, by Brat Albert czytał choćby fragment książki, natomiast wydaje mi się pewne, że znał ją Karol Wojtyła. Dobrze znał literaturę
polską, na pewno też zapoznawał się z wszelkimi dostępnymi mu pozycjami dotyczącymi
Brata Alberta, gdy pisał sztukę Brat naszego Boga. Wydaje mi się, że dialog Adama
z Mówcą o kwestiach społecznych ma wiele podobieństw do rozmowy 0ienaskiego
z bratem Tytusem z powieści Żeromskiego. Żeromski ustami 0ienaskiego wylewa w niej
cały ból z powodu zła i niesprawiedliwości, które podważają wiarę w istnienie Boga,
a pokorę zakonników nazywa egoizmem – oskarża ich o to, że są egoistycznie szczęśliwi, mając wiarę, i nie przejmują się ofiarami zła; są bierni wobec niego. Brat Tytus w
odpowiedzi podaje nie argumenty filozoficzne, ale opowiada życie „pewnego człowieka” – w którym łatwo rozpoznać Brata Alberta. W sztuce Wojtyły również słowem ostatecznym w rozmowie Adama z Mówcą staje się życie, czyn, decyzja: „ja pójdę za nimi...,
właściwie – oni mnie już trochę uważają za swojego. Zostanę” [w ogrzewalni].
Rozdziały Nawracania Judasza, dotyczące klasztorku, są zbyt długie, by je tu drukować. Przytoczymy więc tylko jeden fragment książki, który może stanowić autonomiczną całość. Zdumiewa mnie w nim siła wrażliwości Żeromskiego na sacrum, siła,
która daje pojęcie o walce, która musiała się w nim toczyć. Jest to fragment, w którym
0ienaski kontempluje odnaleziony przypadkiem rysunek „brata przewodniczącego”,
przedstawiający kuszenie Jezusa. (s. Agnieszka)
„Nigdy jeszcze w życiu żadne dzieło sztuki nie rzuciło nań takiego uroku. Oczy
szatana wszechwiednie mądre, dosięgające dna rzeczy, a jednak smutne, patrzyły
z ukosa, z kątów powiek ciężko nawisłych, w białego Chrystusa. Włosy szatana były
długie i siwe, pasmami spływające. Twarz jego stara, strudzona – snadź niezgłębione
cierpienia, furie i tortury duszne ryły ją i wykrzywiały przez nieskończoność. Korona,
którą zdejmował z głowy, ciągnęła uwikłane w jej przegubach włosy – co do kształtu
przypominała koronę jednego z królów we fresku Benozza Gozzoliego w kaplicy
florenckiej pałacu Riccardi. W kształcie, w przepychu, w bogactwie, w ozdobności,
w majestacie i ciężarze tej korony, pod którym uginała się ręka przebiegła, beznadziejnym podająca ją gestem, była wymowa, której słabe nie odda słowo. Chrystus
stał pewny swej świętości przez niewiadomość o niej, zawstydzony w sobie i pokorny, istny młodzieniec, w którym Boskie serce uderza. Płaszcz, który ciężko spadał
z nagich ramion diabła i wlókł się po ziemi zwojami fałdów, miał w sobie coś nieskończenie zrozumialej, niewątpliwiej a krócej mówiącego niż wykład najściślejszy.
Był to prawdziwie obraz i wyraz władzy, panowania, mocy rozkazu, żelaznej woli,
która się stała kamienną dumą i zardzewiałą pychą – a która się wije w fałdy pod
ciężarem wyciśniętych przez się łez. Był to wizerunek majestatu, który się zamienił
na ciężar palący ramiona. Ten niewysłowiony rysunek – zaiste – odtwarzał kuszenie.
Młodzieniec w czarnym otworze pieczary – była to niewątpliwie największa świętość ziemi. Spojrzenie boskich oczu zostało wydobyte jakimiś dwiema skrzywionymi
kreskami. Tylko człowiek w szaleństwie natchnienia, z włosami zjeżonymi od śmiertelnego zimna wizji, mógł środkiem tak niepojętym, jedynym, pierwszy i ostatni raz
użytym, palcami, które kurczył i rozginał podszept Boga – wyrazić wzrok Chrystusa.
Stał tam Jezus „zawiedziony na puszczę od ducha, aby był kuszony od diabła".
Kusiciel do Niego mówił:
– "Jeśliś jest Syn Boży, rzecz, aby te kamienie stały się chlebem".
I pokazał artysta kamienie, o których głosiło słowo złego – urwiste skoki przepaści,
bryły i skalny miał lecący w próżnię bezdenną. Słowo jego „kamienie", których nigdy
w chleb zamienić się nie da, ukazywały swój materialny ciężar, który się walił na duszę.
Nienaski czuł w sobie szczęście i smutek zarazem, to jest to, co sprawiał w nim
zawsze widok arcydzieła. Lecz tutaj było jeszcze coś więcej. Od tego widoku zaczęła
się w nim pasować najgłębsza i najistotniejsza walka. W jego to sercu działo się to
narysowane zdarzenie. Usiłował odchylić się od tego pogranicza zachwytu przez
rozpatrywanie technicznych cech dzieła. Stwierdzał, jak twarze rysowane są z pozoru
najprościej, najprymitywniej, niemal bez cieniów, nikłymi zaciągami wiotkiego kanta
w węglu albo poślizgnięciem ostrego zakończenia. Jakże to oddane zostały te oblicza,
te włosy, ręce i nogi! I nie dlatego, ażeby podobizną niezrównaną rąk i nóg zaświecić,
lecz przeciwnie, ażeby przez doskonałość rysunku zewnętrznych szczegółów oddać
wnętrze istotnej sprawy ducha”.
0awracanie Judasza, Czytelnik 1951, s. 299.

Podobne dokumenty