wedkarz-i-zakleta-ry..
Transkrypt
wedkarz-i-zakleta-ry..
Dźwięk budzika bezlitośnie rozerwał błogą ciszę nocy. Czwarta nad ranem. Za oknem powoli zaczął panoszyć się świt. Niebo zdawało się rozjaśniać, a gwiazdy powoli znikały z nieboskłonu, jakby ktoś niewidzialną ręką zbierał te rozrzucone, świetliste drobinki sprzątając niebo na przyjście słońca. A słońce niewątpliwie się zbliżało, pierwsze bladoróżowe promienie zaczęły pojawiać się na nieboskłonie, dzieląc się swoja słodka barwą z malutkim stadem obłoków. Wstawał dzień - co potwierdziły jeszcze trele rannych ptaszków. Karol, znany w okolicy budowniczy raźnie zerwał się z łóżka, otworzył okno i zachłysnął się świeżym, rześkim i chłodnym powietrzem poranka. Wciągnął w nozdrza wilgotną woń opadającej na pobliskie drzewa i trawy rosy i powiedział: - To wymarzony dzień na rybki! Wędki, przynęty i cały ekwipunek przygotował sobie już wczoraj. Teraz tylko szybka toaleta i w drogę. Warkot silnika samochodowego wypełnił niepokojem uśpiony jeszcze las, gdy Karol wjechał na drogę prowadzącą w stronę jeziora. Po kilkudziesięciu minutach podróży był już na miejscu. Chodź niebo zapowiadało piękną pogodę od jeziora zionął przenikliwy chłód. Nad taflą unosiły się jeszcze smugi mgły, ale ukryte w zaroślach żaby już zaczynały swoją pieśń na powitanie dnia. Ucho przybysza mogło również usłyszeć delikatny plusk rybek tańczących pod wodą. - Tego mi było trzeba! – westchnął Karol szeroko rozpościerając ramiona. Po chwili przygotował sprzęt, usadowił się wygodnie w oczeretach i zatopił się w oczekiwaniu, w błogich myślach wędkarza. Stan ten nie trwał jednak długo, bo już po chwili spławik zakołysał się na wodzie, a żyłka momentalnie się naprężyła: - Bierze! Kilka sprawnych ruchów kołowrotkiem, kilka pociągnięć i na haczyku piękny szczupak! Karol uśmiechnął się pod nosem i z dumą popatrzył na swą zdobycz, by po chwili zdjąć ją z haczyka i wypuścić na wolność. Zawsze tak robił. Po prostu miał taki zwyczaj. Szczupak zaszamotał się w jego dłoniach i z pluskiem wskoczył do wody ciesząc się niespodziewana wolnością. Rzeczywiście był to świetny dzień na ryby. Jedna za drugą ulegały przynętom Karola i łapały się na błyszczący haczyk. Czas płynął jakby gdzieś poza tym miejscem. Nie wiadomo kiedy zaczęło się ściemniać: - Ha!Ha!Ha! A to dobre! Spędziłem cały dzień na rybach i nawet nie wiem kiedy minęło tyle godzin! Czas do domu! – zawołał Karol, bardzo zadowolony z minionego dnia odpoczynku. Już miał zwijać wędkę, gdy wtem żyłka gwałtownie się napięła. - A, to ostatnia rybka na zakończenie dnia! – zdecydował nasz wędkarz i zaczął wyciągać zdobycz z wody. Ku jego zdziwieniu nie było to takie proste. Uwięzione na haczyku stworzenie nie dawało za wygraną i z całych sił próbowało się uwolnić. Kołowrotek kręcił się jak szalony. Karol choć był rosłym i silnym mężczyzną nie mógł sobie poradzić. Bał się, że za chwilę straci wędkę, albo i sam zostanie wciągnięty w otchłań jeziora. Jednak adrenalina uderzyła mu do głowy i nie dawał za wygraną. Uparcie manewrował wędką i czekał na rozstrzygnięcie tej walki. Minęła chyba dobra godzina. Mięśnie Karola zaczęły już drżeć ze zmęczenia, ciało mówiło odpuść sobie, ale mózg wciąż przesyłał mu sygnał: walcz! Nagle trach! Wędka pękła… Karol przewrócił się na plecy w ręku trzymając jedynie kołowrotek. Zaklął siarczyście! - Po cóż mi to było! Tylko wędkę straciłem! Wtem usłyszał jakiś dziwny odgłos. Rozejrzał się dookoła, ale nic nie zobaczył, bo zrobiło się już zupełnie ciemno. Sięgnął więc po latarkę i zaczął oświetlać miejsce skąd dochodziły dźwięki. Po chwili smuga światła znalazła ich źródło. Otóż na brzegu, kilka kroków od wody szamotała się ryba! Tak! Ryba, którą złowił Karol! Wędka pękła, ale zdobycz została wyciągnięta na brzeg. Jej łuski w świetle wschodzącego księżyca mieniły się jak złoto – była piękna. - Jednak warto było! – pomyślał Karol i poczuł wielką satysfakcję. Natychmiast jednak ocknął się z tego stanu: - Przecież ona zdechnie! – wykrzyknął i biegiem rzucił się do biednego, miotającego się w piachu stworzenia. Natychmiast wyjął haczyk i delikatnie wrzucił rybkę do wody. Złota łuska zamigotała pod taflą zostawiając po sobie lśniący ślad. Karol uśmiechnął się i rozejrzał dookoła. Teraz dopiero zorientował się jak tu pięknie. Gwiazdy i księżyc odbijały się w wodach jeziora, tworząc niesamowitą atmosferę: „Gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą, I dwa obaczysz księżyce”…. – przypomniał sobie Karol słowa wieszcza. Wtem woda zabulgotała i coś zaświeciło się w toni. Wyglądało to mniej więcej tak jakby z toni miał się za chwilę wyłonić jakiś batyskaf. Choć Karol nie należał do ludzi bojaźliwych przeszedł go dreszcz. Jego niepokój znacznie się pogłębił, kiedy okazało się, że z wody wyłania się jakaś postać. Po chwili blask księżyca na tyle ją oświetlił, że Karol mógł rozpoznać, że owa postać to kobieta, i to nie byle jaka kobieta… Gdy tylko zobaczył jej twarz, okoloną jasnymi włosami i spojrzał w jej oczy natychmiast się w niej zakochał. Patrzył na nią jak zaczarowany, gdy nieznajoma odezwała się w te słowa: - Witaj młodzieńcze! Uratowałeś mi życie i dlatego pragnę Ci podziękować. - Ale jak to? – wybełkotał Karol - przecież nigdy wcześniej pani nie widziałem. - Złota ryba, która wypuściłeś na wolność to ja, a raczej moja postać, którą muszę co dnia przybierać…. – powiedziała cichym głosem kobieta. - Przecież takie rzeczy dzieją się tylko w bajkach! – zaprotestował Karol. - Moje życie przypomina raczej horror niż bajkę. Mam na imię Dominika i jestem córka Króla Gór. Kiedyś żyłam jak normalna dziewczyna: bawiłam się, śmiałam, chodziłam do szkoły...