17. Marianna Michałowska - Sztuka przyrządzania tekstów

Transkrypt

17. Marianna Michałowska - Sztuka przyrządzania tekstów
Marianna
Michałowska
Sztuka przyrządzania tekstów*
Lizanie pięciu kulek lodów naraz wymaga pewnej zręczności, szczególnie gdy trzymamy je w rożku, z którego mogą wypaść. Dobrze też nie
robić tego w towarzystwie, bo choć skomponowany bukiet smaków
może być bardzo interesujący, to widok dla innych nieciekawy.
Najlepiej obracać powoli w ręku wafel i w skupieniu miękkim
językiem wodzić po lodach, wybierając z rozmysłem kolejność
smaków. Albo czubkiem naprężonego języka przejechać szybko po
wszystkich kulkach i uzbieraną porcję zatrzymać chwilę w ustach.
1
Do nowej książki Jolanty Brach-Czainy nie pasuje tradycyjny język
krytyki filozoficznej, czy literackiej. Pisać raczej o niej należy używając
słów odnoszących się do doświadczenia zmysłów: percypowania
zapachów i smaków, wsłuchiwania się w dźwięki. Gdybym miała zaliczyć Błony umysłu do jakiejś kategorii tekstów, to najbliżej byłoby im do
barthesowskiej grupy tekstów rozkoszy. W takich tekstach trzeba się
rozczytać, by poczuć bogactwo ich smaku na języku. Zawierają bowiem
tak kwaśność, jak i słodycz (a zdarza się również odrobina goryczki).
I chociaż wydaje się, że zbiór krótkich esejów, który mam przed sobą,
można niemal „pożreć" w jedno popołudnie, to szybko przekonamy się,
że został on stworzony po to, by czytelnik mógł rozgryzać tekst na kawałki w spokoju i bez pośpiechu. Ta lektura (a może potrawa) smakowana wielokrotnie - za każdym do niej powrotem nabiera bowiem innego
znaczenia. Jest to zatem opowieść o przebudzeniu i odnajdywaniu własnej tożsamości we wszelkim przejawie codziennego świata. Przypomina
nam, że otacza nas powietrze, a pod powłoką skóry pulsuje krew i pracują
J. Brach-Czaina, Błony umysłu, Wyd. Sic!, Warszawa 2003.
J. Brach-Czaina, Błony umysłu, s.73.
Sztuka przyrządzania tekstów
211
mięśnie. Posiadając zdolność analizy rzeczywistości, jesteśmy częścią
świata organicznego.
Autorka „Błon istnienia" podpisuje się jako Jolanta, córka Ireny, wnuczka Bronisławy, prawnuczka Ludwiki. To imiona są kobiece, zdaje się
mówić, bowiem nazwiska pochodzą od mężczyzn - ojców i mężów.
W pewien sposób wypowiada posłuszeństwo „męskiemu" pisaniu, w którym autoprezentacja filozofa wcześniej czy później kończy się zagarnięciem świata, wobec którego próbuje się określić. Do męskich nazwisk
należy historia i trwanie. Jeśli pojawiają się w niej kobiety, to szybko
w niej znikają. Pamięć o matkach i babkach nie ma odniesienia w kobiecych nazwiskach. Filozofka pisze, iż poprzez zwrócenie się w stronę
imienia „szuka swojego rodowodu". Przyznając sobie prawo do jego posiadania, uzyskuje się zarówno prawo do własnej tożsamości i indywidualnego sposobu doświadczania świata jak i późniejszej deskrypcji tego,
czego się doświadczyło. Zrywając błony umysłu, czy może raczej pozwalając im w naturalny sposób powoli się złuszczać, dorastamy do
świadomości kim jesteśmy. Ścieranie błon umysłu jest też stopniowym
przekraczaniem powierzchni kultury i odkrywaniem, odsuniętego na margines filozofii, świata zmysłów.
Świadomość dotknięcia
Filozoficzny problem imienia jako gwarancji tożsamości, okazuje się
jednocześnie problemem wyboru instrumentarium pojęciowego. Jakich
słów użyć, by opisać zjawiska wymykające się racjonalnej analizie? Dlatego, by zrealizować swój projekt Brach-Czaina wypracowuje własny
język filozoficzny. Otrzymujemy niezwykły - poetycki niemal - tekst,
w którym codzienne czynności zdradzają głębsze znaczenia. O czym
w istocie pisze, opisując w jednym z esejów jedzenie lodów? O smaku truskawek i pistacji? Czy też raczej o konieczności wyboru i podejmowania
decyzji? „Żyjemy w świecie wyborów, pod warunkiem, że decydujemy
się tylko na liźnięcia" konkluduje autorka, współczesnej kulturze „liźnięć" przeciwstawiając smakowanie. Chcemy spróbować „wszystkiego",
nie potrafiąc jednak uzyskać z wyrywkowej mieszanki pełnego, harmonijnego smaku. Nie o przedmioty tu chodzi, lecz o refleksję nad stanem
współczesnego komunikowania się człowieka ze światem. Paradoksalnie,
im łatwiej o dostęp do umożliwiających nam to technologii, tym bardziej
okaleczeni się stajemy. Poszukiwania alternatywnych światów i fascyna2
2
Tamże, s. 74.
212
Marianna Michałowska
cja wirtualnością oddalają nas od naszych własnych ciał i od otaczającego
nas środowiska.
Motyw rozkoszowania się bogactwem świata przewija się przez całą
książkę. Pojawia się w nostalgicznej tęsknocie za aromatem herbaty
w porcelanowej filiżance unicestwionego przez „kulturę kubka walcowanego". Jest też obecny w skupionym wsłuchiwaniu się w dźwięki pękającego lodu. W opisie autorki odnajdujemy długą tradycję posługiwania
się fragmentem i symbolem (stosowaną chociażby przez Waltera
Benjamina). Przez przyglądanie się i dotykanie codziennych przedmiotów
śledzimy zmieniające się oblicze rzeczywistości.
Jest to również kontynuacja projektu podjętego wcześniej w Szczelinach istnienia. Można by go pokrótce określić jako próbę translacji na
język filozofii najbardziej ludzkiego, bo cielesnego, doświadczenia świata. Spojrzenie takie wymaga odwagi porzucenia bezpiecznej odległości
chroniącej nas przed osobistym zaangażowaniem w przedmiot analizy.
Pisząc „od wewnątrz" nie sposób nie pisać o własnym dotknięciu świata,
oddalonego zaledwie na wyciągnięcie ręki. Autorka potrafi jednak zachować równowagę pomiędzy tym, co wspólne każdej doświadczającej rzeczywistości istocie ludzkiej a tym, co najgłębsze i niemal niewypowiadalne.
Otwierający się świat zmysłów: zapachów i smaków dotyczy przecież
każdego z nas.
„Co w dotyku - pyta autorka - jest tak niewłaściwego, że nasza kultura nie puszcza go przez próg? (...) Przecież człowiek dobrze wychowany nie pcha się z łapami, tylko patrzy i słucha". Brach-Czaina przedstawia alternatywną wobec kartezjańskiej drogę poznania. Poznania nie
poprzez umysł, lecz przez dotknięcie własnej fizjologii. Dotknięcie, dodajmy, często nieprzyjemne i budzące odrazę. Procesy zachodzące w otaczającym nas świecie są tymi samymi, którym podlega nasza cielesność.
A chociaż podlegamy im, to staramy się o nich zapomnieć, ukryć przed
wzrokiem pod powłoką skóry. Dopiero chyba Michel Foucault złamał
niepisaną zasadę, zgodnie z którą filozofowi nie przystoi pisać o ciele.
Jeśli o nim się pisało, to zawsze bezpiecznie się wobec niego dystansując.
Ciało stawało się właściwie „bezcielesne", bezpłciowe. Łatwo zatem je
było porzucić na rzecz świadomości. Czy chodzi o to, pyta autorka, że
dotyk zabija wyobraźnię? Że ściąga nas na ziemię do rzeczywistości?
Wyrywa ze snu?
Z drugiej strony przecież, nie widząc, posługując się jedynie dotykiem
tworzyć możemy fantastyczną wizję świata. Raczej chodzi więc o to, że
3
3
Tamże, s. 58.
Sztuka przyrządzania tekstów
213
dotyk nie pozwala nam wykształcić obrazu całości. Dotyk budzi strach,
ponieważ rozbija świat na fragmenty o niesłychanym bogactwie. Przedmioty i faktury dotknięte opuszkami palców nie dadzą się ująć w słowa.
Język pozostaje zbyt ubogi by objąć niuanse faktur. Dotyk niesie ze sobą
niebezpieczeństwo chaosu i zagubienia w świecie. Dlatego być może jest
zbyt niebezpieczny dla naszej kultury - nie gwarantuje nam bowiem uporządkowania, lecz zróżnicowanie.
W Słońcu jaguara Italo Calvino napotykamy się na opowieść o powtórnym odkrywaniu wielorakości smaków przez parę Europejczyków.
W ostrych, piekących przełyk przyprawach meksykańskich, doświadczając niemal kanibalizmu odnajdują prawdę o własnej cielesności.
Nowo pozyskaną wiedzą budzi w nich lekkie zażenowanie i zawstydzenie.
Oznacza bowiem utratę powłoki „cywilizowanego człowieka" i jego
wyższości nad poznawaną przestrzenią. Byłoby tak jak chciał autor, że
uporządkowany świat kultury zachodnioeuropejskiej likwiduje połączenia radykalne i smaki zbyt wyraźne? Kiedy czytam przepis BrachCzainy na potrawę, w której stykają się (lecz nie mieszają) smaki kabaczka i nasturcji przypominam sobie tamtą opowieść. Tu również zestawienie smaków wydaje się czymś skandalicznym, niemożliwym. Otwierając
perspektywę spożycia zakazanego owocu, przenikające się i kontrastujące ze sobą jednocześnie smaki, kuszą i ciekawią. „Kosztowanie - przypomina Calvino - to coś bardziej sprecyzowanego, gdyż celem kosztowania jest smakować oraz wiedzieć, czego się smakuje". Również
najbardziej twórcze refleksje powstają w efekcie porzucania bezpiecznych,
utartych zestawień i wyboru elementów często niespójnych. Droga do
świadomości proponowana w „błonach umysłu" wyrasta z doświadczenia
zmysłów i prowadzi do mądrości, rozumianej nie jako intelektualna gra,
lecz jako rozumienie siebie i świata. W pewnym sensie nie jest to wiedza
należąca do mędrców- filozofów, lecz zapomniana i zepchnięta na margines refleksji kulturowej mądrość czarownic-akuszerek.
4
Tajemnice wnętrza ciała
Poznanie świata rozpoczyna się od poznania własnego organizmu.
Oglądamy skórę od wewnątrz. Podróż przez własne ciało staje się podróżą fantastyczną, tak odpychającą jak i fascynującą. Ukazuje się nam
wewnętrzny pejzaż złożony z dziwacznych pejzaży jam ciała i tuneli żył.
Jak przepływa we mnie krew, co karmi moje ciało? Jeśli rozdrabniam
4
I. Calvino, W słońcu jaguara, Zysk i s-ka, Poznań 1994, s. 18.
214
Marianna Michałowska
kawałki pożywienia w ustach, jaką dalszą drogę przechodzi? Jak staje się
moim ciałem? Moją energią? Przepływy i kataklizmy naszego ciała przypominają fluktuacje otaczającego nas świata przyrodniczego. Krew
przepływająca w żyłach to strumienie rzek, płyny komórkowe to „odpryski
oceanu". Kiedy kawałki świata stają się nami, to my również stajemy się
cząstką tego świata. „Pośród ludzkich organów - pisze Brach-Czaina
- nasza cywilizacja upodobała sobie nie tylko mózg, ale także oko".
Jednocześnie pozbawiła je materialności: mózg stał się miejscem przebiegu procesów świadomości, oko utożsamiono z widzeniem. Były ważne jako miejsca zachodzenia zjawisk niewidocznych z zewnątrz - wytwarzania procesów świadomości, przenoszenia obrazu z siatkówki do
mózgu. Materialność organów ujawnia się dopiero, kiedy ulegają zniszczeniu (wypływający mózg, przebita gałka oczna). Wtedy przerażają
i budzą odrazę. Przestając działać i służyć stają się po prostu dość obrzydliwymi plamami wody. Takiemu ujęciu ciała sprzyja charakterystyczne
dla zachodnioeuropejskiego kręgu cywilizacyjnego upodobania do tajemnicy. Zawiera ono w sobie akceptację dla przekonania o niepoznawalności świata. Pozostanie on przed nami ukryty tak długo dopóki nie odważymy się „przebić skorupy świadomości".
Autorka ukazuje tworzenia się świadomości o tym, kim jest człowiek
jako nieustający proces obumierania i odradzania. „Obedrzeć umysł
z błon", krępujących go nie jest ani łatwe ani specjalnie przyjemne. Dowiedzieć się można o sobie rzeczy, których wolelibyśmy się wyprzeć. To
radykalne „obdarcie ze skóry" pozwala jednak uczynić krok dalej: „odrzucenie błon ducha, które przesłaniają wstęp do szerokiej tożsamości,
jest dopiero wówczas cennym doświadczeniem, gdy dokona się w ślepej
łatwowierności, lecz po uprzednim rozpoznaniu świata i nas samych
przez obnażony umysł krytyczny". Doświadczenia i myślenia o nim nie
można rozłączyć i to one ostatecznie fundują podstawę tożsamości. Ujawniają siebie nawzajem, nigdy nie oddalając się od siebie. Bez ciała nie
wiem kim jestem, lecz także bez świadomości jestem jedynie nierozpoznanym kawałkiem materii. Wzrost i rozpad ciała zostają powiązane tu
zatem z dochodzeniem i porzucaniem wiedzy o rzeczywistości. Świat
pozostaje w wiecznym ruchu nie zatrzymując się ani na chwilę.
We fragmentach rzeczywistości oglądanych przez Jolantę, córkę
Ireny: w kropli wody i cząsteczce powietrza napotykamy odblask nas
5
6
7
5
6
7
J. Brach-Czaina, op. cit., s. 107.
Tamże, s. 114.
Tamże, s. 126.
Sztuka przyrządzania tekstów
215
samych. Każdy z elementów materii ma odrębny charakter, zapach,
dźwięk. Ich nieumiejętne zestawienie mogłoby stworzyć potrawę mdłą
i nudną. Wydaje się jednak, że autorka opanowała do perfekcji umiejętność wybierania kolejności smaków, tak by nie utracić nic z ich rozmaitości.