Wydanie numer 5/2012 - Kresowy Serwis Informacyjny
Transkrypt
Wydanie numer 5/2012 - Kresowy Serwis Informacyjny
ISSN 2083-9448 K R E S OWY Serwis Informacyjny PAMIĘTAĆ O KRESACH, O MAŁEJ OJCZYŹNIE PRZODKÓW, TO NIE TYLKO OBOWIĄZEK, ALE ZASZCZYT Święto Pracy Liturgiczne święto Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy, popularnie zwany 1 Maja – międzynarodowe święto klasy robotniczej, obchodzone od 1890 corocznie 1 maja. W Polsce 1 maja ogłoszono świętem państwowym ustawowo wolnym od pracy. Święto wprowadziła w 1889 II Międzynarodówka dla upamiętnienia wydarzeń, które miały miejsce w pierwszych dniach maja 1886 r. w Chicago, w Stanach Zjednoczonych podczas strajku będącego częścią ogólnokrajowej kampanii na rzecz wprowadzenia 8-godzinnego dnia pracy. św. Józefa po raz pierwszy spotykamy w IV wieku. w klasztorze św. Saby pod Jerozolimą. W zachodnim chrześcijaństwie zaczęło przyjmować się powoli po VIII wieku. Dopiero papież Sykstus IV w 1479 wprowadził je do brewiarza i Mszału Rzymskiego. W XVII wieku Grzegorz XV rozszerzył je na cały Kościół. Na początku XIX w. przełożeni generalni 43 zakonów oficjalnie złożyli prośbę w Stolicy Apostolskiej o utworzenie nowego święta N I E Z B Ę D N I K 2012 ORGAN MEDIALNY POROZUMIENIA POKOLEŃ KRESOWYCH Numer 05/2012 (12) 1 maja Opieki świętego Józefa nad Kościołem Chrystusa. W 1847 ustanowił je Pius IX, było obchodzone w trzecią niedzielę po Wielkanocy, Pius X podniósł je 1913 do rangi uroczystości I klasy. Natomiast w 1955, Pius XII zniósł je, by wprowadzić nowe tej samej klasy tj. Świętego Józefa Rzemieślnika na 1 maja. W 1969 reforma liturgiczna zmieniła rangę tego święta do wspomnienia dowolnego. 8 grudnia 1870, papież Pius IX ogłosił św. Józefa patronem Kościoła Powszechnego. Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej – obchodzony jest w Polsce jako święto od roku 2004. Wprowadzono je na mocy ustawy z dnia 20 lutego 2004r. Dzień flagi obchodzimy między świętem 1 maja – Świętem Pracy a 3 maja – Świętem Konstytucji 3 Maja. W latach PRL, tego dnia zdejmowano pośpiesznie flagi państwowe wywieszone na 1 maja aby w dniu zniesionego Święta Konstytucji 3 Maja nie były eksponowane. Uchwałą z dnia 12 lutego 2004 Senat RP ustanowił dzień 2 maja Świętem Orła białego jednak decyzją Sejmu to święto zmieniono na Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Konstytucja 3 maja Konstytucja 3 maja (właściwie Ustawa Rządowa z dnia 3 maja) – uchwalona 3 maja 1791 roku ustawa regulująca ustrój prawny Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Powszechnie przyjmuje się, że Konstytucja 3 maja była pierwszą w Europie i drugą na świecie (po konstytucji amerykańskiej z 1787 r.) nowoczesną, spisaną konstytucją. Witaj majowa jutrzenko Witaj majowa jutrzenko świeć naszej polskiej krainie uczcimy ciebie piosenką która w całej Polsce słynie Ref. Witaj Maj 3 maj dla Polaków błogi raj Nie żąd braci naszych cisnął Gnuśność w ręku króla spała a ten trzeci maj zabłysnął i nasza Polska powstała Ref. Wiwat maj, piękny maj wiwat wielki Kołłątaj Tam w łazienkach jest ruina, w których Polak pamięc chował Tam za czasów Konstantyna szpieg na nasze łazy czatował Ref. I gdy nadszedł 3 maj kajdanami brzęczał kraj W piersiach rozpacz uwięziona w listopadzie wstrząsła serce staje Polska z grobu łona pierzchają sie dumni morderce www.ksi.kresy.info.pl Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 - strona 1 Jan Beuth Katarzyna Beuth Znałam go ze starych fotografii i pamiątek – rodzinnych relikwii, w trudnych czasach skrycie przechowywanych w domowym archiwum, oraz wspomnień mojego taty - Zbigniewa i babci – Marii. Choć obecny tylko duchem, był w naszym domu kimś bardzo ważnym. Odczuwałam to od najmłodszych lat, wzrastając w atmosferze wielkiego miru dla jego osoby i z biegiem czasu rozumiejąc coraz więcej z historii, której stał się żywym ogniwem. Historii, której jako dziecko nie mogłam pojąć, mając do porównania dwie skrajnie różniące się wersje tych samych wydarzeń – szkolną i domową, kształtującą odpowiednio mój kręgosłup ideologiczny, za którą, z uwagi na niepodległościowe tradycje rodzinne oraz pamięć o Dziadku, czuli się odpowiedzialni moi rodzice. Rodzice często włączali się do mojej historycznej edukacji – oczywiście na tyle, na ile umysł dziecka był w stanie pojąć zawiłości dziejów i różnice w ich interpretacji. Niezależnie jednak od wszystkiego, musiałam wiedzieć, gdzie jest prawda a gdzie historia kłamie, co w szkole mogę mówić, a o czym milczeć i dlaczego. HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE tęsknoty, lęku i troski o bliskich, poczucia beznadziei i jednocześnie wiary, że ta beznadzieja kiedyś się skończy. Na podstawie pamiątek - m.in. kartek pocztowych, listów, świadectw szkolnych, dokumentów, odznaczeń, zdjęć oraz wspomnień mojego taty, które utkwiły mi w pamięci, postaram się odtworzyć, na tyle, ile jest to obecnie możliwe, losy Jana. Zdaję sobie sprawę, że w mojej opowieści będzie wiele luk, których, teraz nie mogę wypełnić. Mam jednak nadzieję, że z czasem dotrę do źródeł, które umożliwią mi uzupełnienie tej historii. Prawdopodobnie, po ukończeniu gimnazjum (adres zamieszkania: Warszawa, ul. Chmielna 82 m10), już jako członek Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) Janek wstąpił Zachowała się też jeszcze jedna cenna pamiątka - egzemplarz nr 102 „Pieśni Legionisty” w rysunkach Kajetana Stefanowicza, podoficera I-go Pułku Ułanów Legionów Polskich, podpisany przez samego autora, rotmistrza 1 Pułku Szwoleżerów, jednocześnie artysty malarza - wybitnego przedstawiciela lwowskiej secesji, najprawdopodobniej – współtowarzysza legionowych kampanii Janka. Zawiera on grafiki z 1916 r., przedstawiające sceny związane z ułańską dolą ilustracje do znanych pieśni legionowych, opatrzone ich tytułami. Jan Beuth, syn Zygmunta i Michaliny z Malinowskich, ur. 13.V.1894 r. w Lublinie, absolwent Gimnazjum W. Kozłowskiego w Warszawie (1913), żołnierz I Brygady Legionów Polskich , instruktor POW, uczestnik głodówki w Szczypiornie, uczestnik wojny polskobolszewickiej 19181921, ppor. mianowany 17 X 1919, porucznik kawalerii, zwolniony do rezerwy w 1924, adiutant 2 dywizjonu 20 pal (Prużana), w latach 30tych aspirant Straży Granicznej w m.in. w Rybniku, jeniec obozu w Szepietówce (1939) a następnie w Kozielsku, zamordowany w kwietniu 1940 r. przez NKWD w lesie k. Katynia (lista wywozowa z Kozielska nr 032/4 z 14.04.1940), pośmiertnie mianowany na stopień kapitana Wojska Polskiego oraz komisarza Straży Granicznej w 2007 r. - historia zna wiele takich życiorysów, dla mnie jednak, ten jest szczególny, bo kpt WP Jan Beuth, to mój Dziadek. Tak w skrócie wygląda krótka, tragicznie zakończona historia życia polskiego żołnierza. To tylko suche fakty i daty, na które jednak oprócz wielkiej miłości do ojczyzny i oddania jej sprawie, nakłada się historia ludzkich uczuć: miłości, wielkiej do świeżo utworzonej w grudniu 1914 r. 1 Brygady Legionów Polskich Józefa Piłsudskiego, którego ideałom pozostał już wierny na zawsze. Służąc w 1 Pułku Ułanów Legionów Polskich, pod dowództwem rotmistrza Władysława Beliny- Prażmowskiego, uczestniczył w wojennych kampaniach Brygady. Marzył o niepodległej, bezpiecznej Ojczyźnie a wrodzone poczucie odpowiedzialności za Nią wyznaczało kolejne kroki na jego drodze do wolności. Z tego okresu w domowym „skarbcu” zachowała się m.in. jego legionowa odznaka - „za wierną służbę”, orzełek z ułańskiego czako, guzik z munduru oraz kilka zdjęć. Po stanie kart można poznać, jak wiele razy było kiedyś przeglądane, jak wiele razy romantyczne sceny wyciskały czyjeś łzy i wzruszały. Być może dzieło to przebyło z Jankiem niejeden bojowy szlak, uczestniczyło w niejednej kampanii, mieszkało w niejednych koszarach, by ostatecznie zająć jedno z honorowych miejsc w bibliotece mojego domu. Wcześniej jednak stało w bibliotece Zbyszka – syna Janka, który czasem sięgał po nie, rozkładał na stole i delikatnie przekładając karty, cicho nucił pierwsze strofy ułańskich pieśni, zanurzając się w całkiem inną rzeczywistość. Strona 2 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 Józef Piłsudski dowodził 1 Brygadą do października 1916 r. Wtedy to Legiony przeformowano na Polski Korpus Posiłkowy (formacja wojskowa utworzona przez dowództwo austriackie), potem w 1917 r. – w Polską Siłę Zbrojną (Polnische Wehrmacht). Gdy jednak większość żołnierzy (w tym żołnierze 1 Brygady i członkowie kierownictwa POW) w lipcu 1917 odmówiła złożenia przysięgi na wierność obcym mocarstwom, zostali oni internowani m.in. w obozie w Szczypiornie. Do Szczypiorna trafił też Janek. Oto wyjątki ze wspomnień jeńców Szczypiorna: "...Obóz w Szczypiornie robił przerażające wrażenie. Drewniane, kryte papą, na wpół w ziemię wkopane baraki. Olbrzymi kompleks tych baraków rozdzielały druty kolczaste na niewielkie kompleksy, tzw. "bloki" liczące po kilka budynków. W całym obozie mieszczącym kilkanaście tysięcy jeńców... oddzielono dla legionistów osiem "bloków" stanowiących odrębną całość..."... „Budziły nas ze snu szczury. Mokro, brudno, ciemno, zimno...". Kiedy władze obozowe wydały rozkaz naszycia internowanym legionistom numerów obozowych, jakie nosili jeńcy wojenni w tym obozie, internowani odmówili wykonania tego rozkazu. Warunki w obozie stale pogarszały się, wydano zakaz opuszczania bloków obozowych bez naszytego numeru - legioniści w proteście rozpoczęli ciężką głodówkę. Trwała ona od 14 do 17 listopada 1917 roku a pobyt legionistów w obozie zakończył się w grudniu tego roku. Szczypiorno z czasem stało się symbolem legendy Legionów, symbolem determinacji polskiego żołnierza w obronie jego godności i honoru. W moim domowym archiwum, „na pamiątkę głodówki w Szczypiornie”, zachowała się cynkowa odznaka Janka - mały szary, niepozorny, pokryty patyną znaczek – jak wiele innych, a jednak niezwykły. To namacalny dowód całkowitego oddania wielkiej sprawie, poświęcenia siebie i uznania wolnej Ojczyzny za dobro największe. Dla mnie, dodatkowo - świadomość tego, że mój Dziadek – Jan Beuth, był naprawdę kimś wyjątkowym. W pociągu, który wiózł legionistów do obozu w Szczypiornie, powstała pierwsza wersja pieśni Pierwszej Brygady Legionów Polskich, dowodzonych przez Józefa Piłsudskiego – „My, Pierwsza Brygada….” W pamięci utkwiły mi chwile z dzieciństwa, kiedy tata zasiadał wygodnie w fotelu i prosił, bym zagrała na pianinie „Pierwszą Brygadę.” Miałam wtedy nie więcej niż 10 lat. Teraz, kiedy mam ich znacznie więcej, wydaje mi się, że ten instrument został kupiony specjalnie dla tych chwil….Grania pieśni, w bardzo prostym układzie, nauczyła mnie Przyjaciółka domu rodziców, którą powojenne losy rzuciły z Krasnegostawu do Wrocławia. Aż dziwne, że wtedy nikt nieproszony nigdy do drzwi nie zapukał… Pamiętam z dzieciństwa, z jakim przejęciem patrzyłam na te bezcenne rodzinne pamiątki, gdy przy okazji świąt tata wyjmował je ze skarbca i wtedy można było wziąć je do ręki. Każde ich dotknięcie powodowało u mnie dreszcz emocji. Czułam ich magię i to, że zamknięta jest w nich wielka historia i wielka tajemnica. 17.X.1919 r. Janek mianowany został podporucznikiem kawalerii a „...celem nagrodzenia czynów męstwa i odwagi, wykazanych w boju...” w okresie wojny 1918-1920 oraz walki w Legionach Polskich - odznaczony został Krzyżem Walecznych. Później, po roku 1928 za udział w wojnie polskobolszewickiej otrzymał pamiątkowy medal, od którego baretka przetrwała do dziś, przechowywana wraz z innymi cennymi drobiazgami - strzeleckimi odznakami, oficerską gwiazdką, baretkami i innymi skarbami, w żołnierskiej ładownicy. Lata 1920-21, to służba Janka w formacji Strzelcy Graniczni, pod dowództwem płk Bronisława Zaniewskiego, całkowicie podporządkowanej organizacyjnie Ministerstwu Spraw Wojskowych, i walka, prawdopodobnie w pułku konnym, na frontach wojny polsko-bolszewickiej. W tym czasie Janek poznał Marię Simbierowiczównę i zakochał się w niej po ułańsku. Miłość do Marii napełniła go nowymi siłami. Miał dla kogo żyć, poświęcać się i miał za kim tęsknić – to było dopełnienie żołnierskiego losu, bo żołnierski www.ksi.kresy.info.pl los to „wojna i miłość”, to przecież wieczne trwanie w niepewności i czekanie na ukochaną osobę, to wieczna tęsknota. Tak też było w ich przypadku. 9.12.1921 r. Janek napisał do Marii mieszkającej w Krasnymstawie kartkę pocztową, przedstawiającą ułanów Beliny. (Wybierał zawsze kartki o tematyce niepodległościowej, gdyż takie kolekcjonował. Do dziś przetrwał jego zbiór kilkudziesięciu pocztówek). Wysłał ją z Warszawy, gdzie oczekiwał na pociąg, „aby dostać się ostatecznie do miejsca przeznaczenia”, do Zegrza. Jakie było to „przeznaczenie” – niestety nie wiem. Mogę się tylko domyślać, że pobyt Janka w Zegrzu związany był z dalszą służbą w formacji granicznej a być może docelowym miejscem w Zegrzu była szkoła wojskowa. To informacja do potwierdzenia lub jedna z wielu zagadek do rozwiązania. Maria i Jan pobrali się w 1922 r. 31. maja 1924 r. na świat przyszedł ich jedyny syn – Zbyszek. W tym też roku Janek przeszedł do rezerwy, ale już w roku 1925 życie napisało dla niego kolejny rozdział, w którym przypadła mu rola adiutanta 2 dyonu 20 pal, tj. drugiego dywizjonu 20 Pułku Artylerii Lekkiej, mającego swój garnizon w Prużanie. Znowu służba z dala od najbliższych, znowu tęsknota za nimi i dzień za dniem mijający w oczekiwaniu na listy. Z tego okresu w rodzinnym archiwum zachowała się tylko jedna kartka pocztowa z Prużany, napisana 22.06.1925 r. przez Janka do Marii, przebywającej wówczas w Krasnymstawie. Ich syn – Zbyszek miał wtedy niewiele ponad rok. Żołnierski los i służba Ojczyźnie podporządkowały sobie całe ich życie, nie bacząc na to, że wszyscy z tego powodu cierpią. Maria i Zbyszek Jan z Marią i Zbyszkiem W kwietniu 1930r. utworzony został Inspektorat Graniczny w Samborze. No cóż, służba nie drużba - Janek z pokorą przyjmował kolejną decyzję losu, będąc szczęśliwym, że tym razem jego najbliżsi – Maria i Zbyszek, pozostaną przy nim. To właśnie w Samborze Zbyszek rozpoczął swoją szkolną edukację, tu www.ksi.kresy.info.pl HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE 27.06.1931 r. otrzymał świadectwo ukończenia pierwszej klasy Publicznej Szkoły Powszechnej im. Króla Władysława Jagiełły. Prawdopodobnie wcześniej przebywał na placówce w Rybniku (służba w charakterze aspiranta), potem Krasnystaw (?), Lubliniec, Piotrków Trybunalski (1934-1937) - prawdziwa tułaczka. Niestety nie znam szczegółów z tego okresu ich życia. Nie zachowały się w mojej pamięci rodzinne wspomnienia o Dziadku z tamtych lat. To spora i nie ostatnia luka w dziejowym scenariuszu. Natomiast wspomniane miejsca ich pobytu odtworzyłam na podstawie świadectw szkolnych Zbyszka, wydawanych, na zaliczenie kolejnej klasy, przez szkoły w różnych miejscowościach, w których Janek prawdopodobnie odbywał służbę. Maria oraz moi rodzice – jedyne skarbnice wiedzy o jego osobie, odeszli niespodziewanie i zbyt wcześnie, zabierając ze sobą wszystko, czym nie zdążyli się ze mną podzielić. Nie doczekali czasów, w których otwarcie i dumnie opowiada się o bohaterach, których tragiczne losy historia chciała wymazać ze swych kart, a ja nie znam nikogo więcej, kto mógłby uzupełnić brakujące ogniwa rodzinnej sagi. Pozostał mi jednak „Geniusz Niepodległości”, (Wydanie trzecie Lwów 1932 z własnoręcznym podpisem Janka) - książka poświęcona Józefowi Piłsudskiemu – „niezłomnemu bojownikowi wolności, Wodzowi Legionów Polskich, zwycięskiemu obrońcy Europy przed nawałą wschodnią, wskrzesicielowi i budowniczemu Państwa Polskiego, obrońcy honoru Polski i Narodu, Mistrzowi Pracy Twórczej”, książka o człowieku, który stał się w życiu Janka jego ideowym przewodnikiem w walce z bolszewickim zniewoleniem Ojczyzny i którego idee zaszczepił również swojemu synowi – Zbyszkowi. Należy wspomnieć, że zorganizowana na wzór wojskowy Straż Graniczna, powstała na mocy rozporządzenia Prezydenta RP Ignacego Mościckiego z dnia 22.03.1928 r., w celu ochrony północno – zachodniej, zachodniej i południowej granicy Polski a od 15 lipca 1939 – również granicy polsko-łotewskiej. Podlegając jednocześnie Ministrowi Skarbu, Ministrowi Spraw Wewnętrznych i Ministrowi Spraw Wojskowych, Straż łączyła w sobie trzy obszary działalności. Inspektoraty Graniczne organizowały działalność podległych sobie jednostek na 120-160- kilometrowym odcinku granicy. W roku 1936, z uwagi na wzrost zagrożenia ze strony zachodniego sąsiada, wprowadzono zaostrzone przepisy w pasie nadgranicznym. W 1938 roku nowa ustawa o Straży Granicznej podporządkowała Straż Graniczną, w zakresie obrony państwa, władzom wojskowym (Generalnemu Inspektoratowi Sił Zbrojnych), jednocześnie przyrównując przepisy dyscyplinarne oraz stopnie strażników do obowiązujących w Wojsku Polskim. Z chwilą ogłoszenia powszechnej mobilizacji, w dn. 30.08.1939 Straż Graniczna działała jako część Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej. We wrześniu 1939 r. Mary wraz z 15 letnim Zbychem przebywała w Krasnymstawie, na probostwie kościoła pw. św. Franciszka Ksawerego, gdzie wuj Jana – ks. Prałat Bronisław Malinowski (nazywany przez Członków rodziny Dziadziem Prałatem) sprawował od 1920 r. funkcję proboszcza. To on podczas nieobecności Janka roztaczał swe opiekuńcze skrzydła nad Marią i jej dorastającym synem. To właśnie tu byli, gdy Sowieci napadli na Polskę. 27 września wojska agresora wkroczyły do Krasnegostawu. Przerażeni, w obawie przed utratą życia (znam to ze wspomnień mojego taty), ukryli na terenie posesji probostwa dokumenty i odznaki świadczące o przynależności Marii do POW (pozostały mi w pamięci wspomnienia Marii o jej podróżach, z bukietami kwiatów, na imieniny J. Piłsudskiego) oraz bezcenną pamiątkę Jana – szablę zdobyczną w wojnie polsko-bolszewickiej, opatrzoną dedykacją M.N. Tuchaczewskiego, (dowódca wojsk sowieckich, który w 1920 prowadził uderzenie na Warszawę)- „za odwagę w boju nad Polakami”. Treść tej dedykacji mocno wryła mi się w pamięć, ponieważ tata wielokrotnie wracał do tej historii, tak jakby chciał w ten sposób podsycić pamięć o Dziadku i jego znaczenie w naszym domu. W pewnym czasie powstał nawet zamysł zorganizowania wyprawy do Krasnegostawu, której celem byłoby odszukanie zakopanych skarbów. Wcześniej tata nigdy nie myślał nawet o krótkim powrocie do tego miejsca, z którym łączyło się dla niego, jako młodego chłopca, zbyt wiele ciężkich przeżyć. Dopiero myśl o tych poszukiwaniach rozpaliła w nim na nowo emocje. Rozpoczęliśmy przygotowania, ale ciężka choroba mojego taty, a wkrótce jego odejście na zawsze, zniweczyło te plany. Sprawa jednak wciąż pozostaje aktualna. / Sambor, prawdopodobnie 1931r. (w tle widoczny most nad Dniestrem) od lewej stoją: Zbyszek, Maria, Jan (pozostałe osoby nieznane) „Kochana Mary….Jestem zdrów, znajduję się w Szepietówce, wegetuję. Czy zajechaliście szczęśliwie i zdrowi. Żyję nerwami(?).tak chciałbym już być z Wami. Jak żyjesz z Cesią i czy Zbyszek jest z Tobą? Jeżeli możesz zawiadom matkę o mnie. Martwi mnie nieszczególnie Wasz los. Jeżeli tak dłużej potrwa, to z czego będziecie żyć. Całuję Cię Najdroższa Mary niezliczoną ilość razy jak i Zbycha oraz Cesię, Bożenkę i Olka, jeżeli jest w Krasnym. Ucałowania Kochający Was zawsze Janek”. To fragment króciutkiego listu, który napisał do Mary 22.X.1939 r. Więcej listów z Szepietówki nie było. Następny - napisał już z Kozielska. „Mary, Zbychu, Drodzy Moi, Znajduje się w ZSRR w miejscowości Kozielsk k. Smoleńskiej Obłasti, skrzynka pocztowa N 12… (…..) Ja jestem zdrów dzięki Bogu i czuję się dobrze, życie mam dobre (…….)Jestem myślami ciągle z Wami i całą Rodziną i pragnę by jak najprędzej powrócić do Was i pracować dla Was (…..) Proszę Mary, Zbycha i Wszystkich o napisanie choć paru słów do mnie - gdyż to stanowi dla mnie całą pociechę. Czy wszyscy jesteście zdrowi. Podaję jeszcze dokładny adres: Kozielsk (……).Całuję cię Mary i Zbyszka najserdeczniej (……..) Wasz Janek” Ten list nie dotarł w porę do adresatów. Nie nadszedł żaden następny. Janek też nie wracał. Maria każdego dnia wyglądała wieści od męża, tęskniła i marzyła o tym, by odezwał się choć jednym słowem, by dał jej jakikolwiek znak – że jest, że o niej i o Zbychu myśli, by dał nadzieję na to, że wróci. Chciała wygrać z losem. Rozpoczęła poszukiwania. Wysyłała kartki pocztowe do wszystkich obozów jenieckich, do których adresy gdzieś zdobyła (m.in. ZSRR, gub. Czernichowska - obozy jeńców wojennych Radoman i Starodubie, Kaukaz-Dagestenskaja Obłast - obóz jeńców wojennych Temir Chan Szura) licząc na to, że pewnego dnia któraś z nich odnajdzie Janka. Pisała o tym, że tęskni, że wszystkie jej myśli biegną do niego, że w rodzinie wszyscy zdrowi i że Zbychu chodzi do szkoły. Modliła się, by Bóg dał mu siły do życia i by zdrowy powrócił do nich jak najszybciej. Niestety kartki obiegały pół świata i wracały do nadawcy z pieczątką RETOUR INCONNU (odbiorca nieznany). Słała więc następne. I tak w kółko. Poszukiwała męża przez niemiecki Czerwony Krzyż Po wrześniowej klęsce WP Jan dostał się do niewoli do sowieckiego przejściowego obozu dla polskich jeńców wojennych, w Szepietówce na Wołyniu. Na duchu podtrzymywała go tylko nadzieja na powrót do najbliższych - do Mary i Zbycha, za którymi niezmiernie tęsknił i o których los martwił się bardziej, niż o samego siebie. Nie przeczuwał, że Szepietówka, to początek tragicznego zakończenia żołnierskiego losu. Żył nadzieją – a nadzieja przecież umiera ostatnia. Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 - strona 3 HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE Czułam się niesamowicie, jakbym odkryła jakąś wielką tajemnicę, jakbym dotknęła czegoś naprawdę bezcennego, świętego. I tak też było. To wielka tajemnica Marii – mojej babci, a tym samym odrobina Janka, którą miała tylko i wyłącznie dla siebie i do której każdego wieczoru gorąco się modliła. / Głos Lubelski nr 139, 18 czerwca 1943 (1940, 1941). Na próżno. Nadszedł rok 1943 – Goniec Krakowski (rok V, nr 107) wydanie - niedziela 9/poniedziałek 10 maja 1943, opublikował „nową listę ofiar zbrodni bolszewickiej w Katyniu”, potem 12 maja i 18 śmierci, fałszując historię na dziesiątki lat. A jednak, tak naprawdę Maria nigdy nie pogodziła się z losem i chyba do końca nie uwierzyła w to, co się wydarzyło. Nigdy też nie wspominała. Ona wciąż czekała. Decyzją Ministra Obrony Narodowej z dn. 5 października 2007 por. Jan Beuth mianowany został pośmiertnie na stopień Kapitana Wojska Polskiego. Jednocześnie mianowany został na stopień komisarza Straży Granicznej. -------------------------------------W miarę swoich możliwości starałam się, na podstawie rodzinnych pamiątek – dokumentów, listów, zdjęć itp. powiązać fakty z życia Jana i odtworzyć jego losy. Zdaję sobie jednak sprawę, że mogłam popełnić błędy. Bardzo proszę osoby, które w swoich rodzinnych archiwach i wspomnieniach bliskich natrafią na jakikolwiek ślad związany z moim Dziadkiem – por. Janem Beuth, o uzupełnienie mojej wiedzy o nowe treści. Przede mną długa droga, ale mam nadzieję, że, krok po kroku, uda mi się ustalić i uszczegółowić życiorys Janka. Będę wdzięczna za wszelką pomoc. czerwca Głos Lubelski zrobił to samo. Pod numerem 783 figurował por. Jan Beuth. Ten fakt nie pozostawiał złudzeń. Rzeczywistość nie chciała być inna - to był Janek.. W listopadzie 1946r. Polski Czerwony Krzyż oficjalne potwierdził tragiczną wiadomość, natomiast w dn. 23 grudnia 1948 r. Sąd Grodzki w Krasnymstawie, w osobie sędziego F.Chadały, uznał, że Jan Beuth zmarł dnia 9 maja 1946 roku w Lublinie - w obliczu prawa pozbawiono Janka i jego najbliższych prawa do prawdy o jego Zrozumiałam to, gdy odeszła na zawsze, gdy przypadkiem, porządkując skarby w szufladce jej komody, natrafiłam na modlitewnik, który kiedyś codziennie wieczorem otwierała, klęcząc przed ogromnym obrazem Madonny Sykstyńskiej. Nigdy wcześniej, ani ja, ani nikt inny do niego nie zaglądał. Kiedy wzięłam w ręce tę małą czarną książeczkę, spomiędzy kartek wypadły dwa pożółkłe, kilkakrotnie złożone w kostkę listy od Janka – ten z Szepietówki i ten z Kozielska. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...? Andrzej Łukawski Jakie oddziały zbrojne zostały uwiecznione na poniższych miniaturkach..? Zwracamy się z prośbą o rozpoznanie formacji zbrojnej uwiecznionej na fotografiach. Są to zaledwie miniaturki ale jeżeli ktoś je rozpozna, to prześlemy większy format tych zdjęć albo zapraszam do odwiedzenia: http://www.apokryfruski. org/?page_id=5224 Fotografie te znajduj się w Otwartych Ukraińskich Zasobach Naukowych a opisane są jako: Armia Krajowa wobec Ukraińców w Sahryniu, 10 marca 1944 r. i dalej jako: Galeria przedstawia oddziały Armii Krajowej w kontekście mordu sahryńskiego. foto 4: akowcy z 1 plutonu 2 kompanii ODB АК okręgu tomaszowskiego, prawdopodobnie uczestnicy akcji na Sahryń (за: I. Caban. ZWZ–AK w Obwodzie Tomaszów Lubelski. – Lublin, 1999. – Поміж стор. 192–193); Oglądając galerię ciśnie się na usta szereg pytań, np: dlaczego zdjęcia "przyklejone" do jednego zdarzenia przedstawiają dwa różnie umundurowane oddziały..., dlaczego akowcy mają na głowach Sowieckie błyszczące nowością hełmy..., dlaczego noszą na rękawach opaski... itd. foto 5: żołnierze jednego z oddziałów AK tuż po zakończeniu mordu w Sahryniu, białą plama w tle to płonące zabudowania wsi (wg: I. Caban, Na dwa fronty. Obwód AK Tomaszów Lubelski w walce z Niemcami i ukraińskimi nacjonalistami, Lublin 1999, pomiędzy ss. 129–130); foto 1: niezidentyfikowany oddział AK okręgu tomaszowskiego, prawdopodobnie uczestniczący w akcji na Sahryń (wg: I. Caban, Z. Mańkowski, ZWZ i AK w Okręgu Lubelskim 1939–1944, Lublin 1971, pomiędzy ss. 112-113); foto 6: pożar Sahrynia rankiem 10 marca 1944 r., na tle jednego z zabudowań rozmawiający żołnierze AK po akcji (wg: I. Caban, Z. Mańkowski. ZWZ i AK w Okręgu Lubelskim 1939–1944. Część pierwsza, Lublin 1971, pomiędzy ss. 112–113); foto 2: dowództwo 2 i 3 plutonu 2 kompanii Oddziałów Dywersji Bojowej АК okręgu tomaszowskiego, kwiecień 1944 r. (wg: I. Caban, ZWZ–AK w Obwodzie Tomaszów Lubelski, Lublin 1999, pomiędzy ss. 192–193); foto 7: uśmiechnięty żołnierz Armii Krajowej nad trupem ukraińskiego wieśniaka zamordowanego przed chwilą na polach koło Sahrynia (wg: I. Caban, Na dwa fronty. Obwód AK Tomaszów Lubelski w walce z Niemcami i ukraińskimi nacjonalistami, Lublin 1999, pomiędzy ss. 129–130). foto 3: grupa żołnierzy 3 plutonu 2 kompanii ODB АК okręgu tomaszowskiego, prawdopodobnie uczestnicząca w akcji na Sahryń (wg: I. Caban, Oddziały partyzanckie i samoobrony Obwodu AK Tomaszów Lubelski, Warszawa 2000, s. 195); Mam wrażenie, że "trup ukraińskiego wieśniaka" ubrany jest w bryczesy a na nogach ma owijacze. Katarzyna Beuth – Pawełczyk, wnuczka Jana e-mail: [email protected] Wrocław, 14 marca 2012 Źródła: 1.Księga cmentarna , Katyń, wydana przez Radę Ochrony Walk i Męczeństwa, Warszawa 2000. (CAW, AP 12419, 12486, 12585, KN 21 VI 1932; MiD WIH, L.W. 032/4 z 14 IV 1940; AM 2871) 2. *Judyta Anna Dymkowska – „Obóz w Szczypiornie” 3. Materiały własne – pamiątki rodzinne. Strona 4 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 Informacje o fotografiach prosimy przysyłać na: [email protected] www.ksi.kresy.info.pl HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE Ślady naszej pamięci Jerzy Rudnicki W dzisiejszej Polsce szeroko znane są sylwetki takich ludzi jak Oskar Schindler, Władysław Bartoszewski, czy w ostatnim czasie dzięki filmowi Agnieszki Holland i wyrazistej kreacji Roberta Więckiewicza- lwowski batiar, Leopold Socha Wszyscy ci ludzie w czasie Shoah (Holocaustu) zasłynęli nie tylko postawą godną tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, ale przede wszystkim postawą, którą pięknie zdefiniował w swoim wierszu Antoni Słomiński „Ten jest z ojczyzny mojej” Ten, co o własnym kraju zapomina Na wieść, jak krwią opływa naród czeski, Bratem się czuje Jugosłowianina, Norwegiem, kiedy cierpi lud norweski, Z matką żydowską nad podbite syny Schyla się, ręce załamując żalem, Gdy Moskal pada - czuje się Moskalem, Z Ukraińcami płacze Ukrainy, Ten, który wszystkim serce swe otwiera, Francuzem jest, gdy Francja cierpi, Grekiem-Gdy naród grecki z głodu umiera, Ten jest z ojczyzny mojej. Jest człowiekiem. Łączy ich też jedno miejsce. Wzgórze Pamięci w Jerozolimie. Ponad 4000 kilometrów od Polski. Po wylądowaniu na lotnisku Ben Guriona w Tell Avivie niewiele zaskakuje odwiedzających Izrael po raz pierwszy, szczególnie tych, którzy już niejeden kraj przemierzyli. Ulice jak w każdej metropolii zatłoczone są przez większość dnia, a kierowcy, jako podstawowego elementu wyposażenia swojego auta używają klaksonu. Jednak już kilkadziesiąt kilometrów dalej możemy już poczuć i dotknąć tego, o czym słyszymy w mediach. Strach, nienawiść i wojnę. Jednak to nie o tym będzie ten artykuł. Z popiołów Holocaustu Wyjeżdżając z Jerozolimy w kierunku Ein Kerim (miejsca narodzin Jana Chrzciciela), na wysokości Góry Hertzla docieramy do Yad Vashem, miejsca już otoczonego legendą. A istnieje niedługo, bo dopiero od 1953 roku. Yad Vashem to Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu. Zajmuje 18 hektarów i składa się z olbrzymiego Archiwum, Sali Imion, Międzynarodowej Szkoły Studiów Holokaustu, Muzeum Historii Holocaustu, Muzeum Sztuki. Są tam też pomniki wraz z Salą Pamięci, Pomnikiem Janusza Korczaka i jego dzieci, Doliną Gmin, Pomnikiem Wysiedlonych i Aleją i Ogrodem Sprawiedli- www.ksi.kresy.info.pl wych Wśród Narodów Świata. Przekraczając bramę wejściową otrzymujemy informacje; nie wolno wykonywać zdjęć a wszystkie torby należy zostawić przy wejściu. Dlaczego…..?Myślę że odpowiedź czytelnik wyciągnie sam po przeczytaniu artykułu. Yad znaczy ręka lub pomnik, monument. Vashem to imię. W połączeniu znaczeniowym chodzi o upamiętnienie imion. Po pierwsze, imion 6 mln Żydów wymordowanych podczas Holokaustu, którzy w ogromnej większości nie mają swoich grobów. Zgodnie z religią żydowską, każdy zmarły musi być upamiętniony, a jego imię podane. Gromadzenie i utrwalanie imion jest wypełnianiem nakazu religijnego. Po drugie, podążając za utrwaloną w judaizmie prawdą, iż \"kto ratuje jedno życie, ocala cały świat\", Żydzi muszą tak samo utrwalać imiona Sprawiedliwych, którzy ratowali Żydów. Tym sankcjom religijnym państwo izraelskie nadało kształt prawno-administracyjny. Dotąd utrwalono ok. 3,2 mln imion ofiar i ponad 18 tys. ratujących. Samotny, ale nie jedyny Człowiekiem, który samotnie usiłował powstrzymać Holokaust, docierając do najważniejszych postaci koalicji antyniemieckiej w Wielkiej Brytanii i USA, był Jan Karski. Kiedy w lipcu 1943 r. raportował w Białym Domu prezydentowi Franklinowi Delano Rooseveltowi tragedię żydowską, Prezydent przerwał mu jego relację i … zapytał polskiego emisariusza o sytuację koni w Generalnej Guberni. Żydzi nie byli wiodącym tematem rozmowy, mimo że przekazywał udokumentowaną wiedzę naocznego świadka o zagładzie narodu. Mimo że apelował do przywódców w imieniu ginących Żydów, aby kwestię ich ratowania przed totalną eksterminacją uczynić jednym z celów strategii wojennej. Misja Karskiego zakończyła się niepowodzeniem. Mocarstwa nie ujęły się za Żydami. Dlatego ma swoje drzewo w Alei Sprawiedliwych w Yad Vashem, miał honorowe obywatelstwo Izraela, za życia był czczony przez Żydów na całym świecie, a w 50. rocznicę powstania państwa otrzymał nominację do pokojowej Nagrody Nobla. Nie jest zresztą jedynym wyróżnionym w Ogrodzie Sprawiedliwych. Poznajmy też innych - Sprawiedliwi z Zasłucza Bracia Florian i Franciszek Węgłowscy mieszkali z rodzinami w oddzielnych budynkach na terenie jednego gospodarstwa we wsi Stara Huta na Wołyniu. Część domu Floriana wynajmował Jankiel Weksler, który pochodził z pobliskiego Ludwipolu (obecnie Sosnowe), ale pracował w Starej Hucie. Rodziny żyły w przyjaźni. Niemcy zajęli Wołyń w 1941 roku. Jesienią utworzyli w Ludwipolu getto, do którego przesiedlono Wekslerów: Józefa i Rachelę z niemowlęciem (według niektórych relacji Rachela miała dwoje dzieci) oraz Jankiela, brata Józefa, z żoną Chaną i córka Mirą. Pomagał im syn Floriana, Stanisław, który przemycał do getta żywność i odzież. W okresie akcji likwidacyjnych w sierpniu 1942 roku Stanisław zorganizował im ucieczkę na „aryjską stronę”. Jankiel Weksler, jako jedyny nie przedostał się za mury. Zginął od kuli. Dwie żydowskie rodziny ukryły się u Węgłowskich: w zabudowaniach gospodarczych i kryjówkach w polu, czasem w domu. Wkrótce do uciekinierów dołączyła dwójka dzieci – Izajasz i Cywia – siostrzeńcy Józefa. Według relacji Stanisława Węgłowskiego tej samej nocy przyszło także około 10 rodzin, które Stanisław wywiózł bezpiecznie do lasu i zaopatrywał w żywność. Węgłowscy przeżyli przynajmniej dwie rewizje. Helena Szachniewicz w wywiadzie dla Muzeum Historii Żydów Polskich wspomina obławę z kwietnia 1943 roku: „U nas nocowała Żydówka, ta Chana, z Mirą, z córką swoją. I ojciec (…) wrócił do domu i mówi, że Niemcy okrążyli wieś, kto może niech ucieka. To brat i siostra starsza w nogi. I ta Żydówka z tą córką też zaczęły uciekać. Wyszły w tę stronę skąd Niemcy idą i Niemcy krzyczeli »Halt!«.Ona udała, że nie słyszy, zawróciła trochę, a przy drugiej stronie były jeszcze dwa mieszkania prawosławne pod samym lasem. I ona udała, że idzie do tych mieszkań. […] Udało jej się uciec. Gdyby byli ją złapali, to by wtedy cała wieś poszła […] by powybijali. Także myśmy uciekli po prostu spod kuli”. Wówczas Węgłowscy musieli wyprowadzić Wekslerów. Zbudowali dla nich szałas we wsi Lewacze, w lesie należącym do zaprzyjaźnionej rodziny Rudnickich i kontynuowali dostarczanie jedzenia. Wojny nie przeżyła córeczka Racheli, zmarła w wyniku choroby w 1943 roku. Chana i Mira wyjechały do Brazylii, Rachela z rodziną do Kanady. Węgłowscy zostali repatriowani w okolice Iławy. Rodziny pozostały w kontakcie . Rodzina Węgłowskich wydaje się, że jest najbardziej wysuniętą na wschód polską rodziną II Rzeczpospolitej odznaczoną medalem Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata. Jednak wydaje się ze największa grupa była przechowywana w okolicach Lewacz od strony Pypła. Materiały przechowywane w Instytucie Yad Vashem potwierdzają fakt przechowywania przez Mikołaja Kurjatę z Pypła liczbę 30 -40 osób narodowości żydowskiej, pochodzących głównie z getta w Sarnach i Ludwipolu. W relacji zebranej dla Komitetu Żydowskiego w Wałbrzychu , a przechowywanej w zbiorach Yad Vashem, potwierdzają to także uratowani przez mieszkańców Pypła Żydzi. Mapa Pypła za: http://wolyn.ovh. org/opisy/pyplo-03.html Jednak już na początku 1943 r. kolonia została spalona przez Niemców w ramach pacyfikacji za pomoc partyzantom radzieckim oraz za pomoc i przechowywanie Żydów, ukrywających się w okolicznych lasach. Uprzedzona ludność zdołała ukryć się przed pacyfikacją w lesie, gdzie potem w pobliżu urządzono ziemianki i przetrwało w bardzo ciężkich warunkach do 1945 r., kiedy to nastąpiła ewakuacja na Dolny Śląsk. W Yad Vashem najwięcej drzewek honoruje Polaków . Oczywiście jest to powód do dumy, choć liczby są szokujące . Na blisko 3,5 miliona przedwojennych Żydów przeżyło II wojnę jedynie 250 tysięcy.. Dom z Drohobycza Dolina Gmin jest pomysłem zaczerpniętym z Treblinki. Chodziło o wizualne wyeksponowanie tragedii żydowskich gmin poprzez ich przypomnienie w postaci bloków kamiennych piętrzących się w wąwozie na terenie Yad Vashem. Upamiętnia ponad 5 tys. wspól- not żydowskich, po których nie pozostał ślad w wyniku Holokaustu. W środku doliny stanął Dom Gmin ufundowany przez byłego dyrektora Instytutu. Jest dedykowany pamięci pomordowanych Kresowy Serwis Informacyjny - członków rodziny jego żony, Wilfów z Drohobycza i Zborowskich z Żarek. Co jest najważniejsze? - Najlepszym strażnikiem Izraela jest pamięć chroniąca Żydów lepiej niż eskadry lotnicze gotowe do startu z najgroźniejszą bronią na pokładzie mówi szef Yad Vashem w wywiadzie udzielonym dla Przeglądu . Wydaje się być to przesłaniem dla wszystkich pokoleń ludzkich. Chcąc mieć pokolenia, które będą znały naszą przeszłość niezbędne jest jej przekazanie. W każdy dostępny w danym czasie sposób. Bo przecież ,„kto nie zna historii jest skazany na jej ponowne przeżycie”. Muzeum Yad Vashem to olbrzymie przedsięwzięcie historyczne. Jednak z powodu jego znaczenia dla całego narodu praca jest kontynuowana również w XXI wieku. Dla wielu przebywających tam jest lekcją, lekcją trudną ,ale ważną. Nam potomkom mieszkańców Kresów Wschodnich również, ze względu na pamięć. Pamięć o tych którzy tam pozostali i tych dzięki którym żyjemy we wszystkich zakątkach świata. 1) *2) http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/jestesmy-na-siebie-skazani 3) http://www.sprawiedliwi.org. pl/pl/family/186/ 4) http://wolyn.ovh.org/opisy/pyplo-03.html 5) http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/ artykuly/1520826,1,rozmowaz-zygmuntem-rolatemprzewodniczacym-komitetubudowy-muzeum-historii-zydowpolskich.read#ixzz1lWg9LxZy 6) http://www.przeglad-tygodnik. pl/pl/artykul/jestesmy-na-siebie-skazani 1 maja 2012 - strona 5 HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE Wiedzieliśmy zbrodnię w Podkamieniu Wojciech Orłowski Trudno ustalić ile osób zginęło w okolicach Podkamienia w czasach pacyfikacji dokonywanej przez ukraińskich nacjonalistów na ludności polskiej. Pamiętam, że kiedyś na Kresy z całego powiatu jeździliśmy tylko we dwóch z moim bratem,. Teraz zainteresowanych tematem jest znacznie więcej ludzi. I przede wszystkim samorządowców. Kiedyś, kiedy zwrócono się do mnie z prośbą o pomoc przy współtworzeniu Stowarzyszenia Huta Pieniacka i Stowarzyszenia Kresowego „Pod- / Ołtarz kamień” nikt nie wiedział jak potoczą się losy ruchu kresowego. Teraz w Hucie Pieniackiej i Podkamieniu stoją pomniki upamiętniające pomordowanych Polaków. Historia Wołowa to przede wszystkim walka AK w ramach „Akcji Burza” na Kresach i zmagania z nacjonalistami ukraińskimi. Zanim nasi mieszkańcy trafili do Wołowa przeżyli masakry w Hucie Pieniackiej i Podkamieniu, na Podolu i Wołyniu. Są różne szacunki, które przedstawiają liczbę ofiar masakry w Podkamieniu. Tym bardziej, że pacyfikacja dotyczyła jednocześnie dwóch miejscowości w Podkamieniu i Palikro- wach. W obydwu miejscowościach zabito ponad 360 osób (Palikrowy) do blisko 600 (Podkamień). Według relacji Ireny i Józefa Wróblewskich z Piotroniowic w czasie masakry w Podkamieniu zginęło, co najmniej około 370 osób. Pan Józef wspomina, że jako 13-letni chłopak ukrywał się ze swoja rodziną w klasztorze w Podkamieniu. –To wszystko rozpoczęło się 11 marca i widziałem to na własne oczy- opowiada pan Józef. Od dawna jednak wiedziano, że UPA szykuje napad na klasztor. Widziałem jak „banderowcy” maszerują z Czernicy i jechali na koniach i podwodach w kierunku klasztoru. Faktycznie, tego samego dnia pod murami klasztoru pojawił się oddział podający się za partyzantkę radziecką i poprosił o umożliwienie obserwacji terenu z klasztornej wieży. To byli „bandery” i wtedy obrońcy tym bardziej postanowili nie opuszczać klasztoru i w miarę możliwości umocnili jego bramy i okna. W tym czasie wewnątrz murów obiektu przebywało na stałe, co najmniej 300 polskich cywilów. Pod osłoną nocy część ludności wymknęła się z klasztoru. Moja rodzina też uciekła wtedy klasztoru. Tylko, ze zaraz na początku oblężenia, kiedy wartownicy, z UPA nie widzieli okienka piwnicznego. Z mojej rodziny uciekło wtedy trochę osób i 8 osób z tej uciekającej grupy zabili „banderowcy”. Wuja zastrzelili jak leżał w łóżku. Zamordowali wtedy mieszkańców Podkamienia z rodziny Ochyjów i Mizerów. Jedno 4 miesięczne niemowlę wtedy przeleżało wśród tych zabitych i przetrwało. Mordowanie banderowskie trwało przez kilka dni od 12 marca do 15 marca. Banderowcy chodzili po wiosce i zabijali ludzi w domach. Wcześniej dostali się do klasztoru, gdzie Polacy się ukrywali. Straż banderowska nachodziła klasztor, aby nikt z niego nie uciekł. Ludzie modlili się już od 4 rano, pamiętam wtedy odprawiono mszę świętą. Kiedy uciekaliśmy z klasztoru to śniegu było na dwa metry, pomimo że był to już 11 marzec. Banderowcy przeszukiwali domy w poszukiwaniu polskich rodzin i często rozbierali ludzi z ubrań, zanim ich pozabijali. Pamiętam też jak wcześniej jechali mordować w hucie Pieniackiej to zatrzymali się w Podkarmieniu i mieli na sobie maskujące mundury SS-manów ukraińskich. Ci, którzy mordowali w Podkamieniu to byli banderowcy i ukraińscy chłopi z okolicznych miejscowości. Bez żadnego umundurowania. Irena Wróblewska- Te morderstwa rozpoczęły się na Wołyniu. Pamiętam jak do klasztoru uciekali ludzie prosto z pola jak tylko się dowiedzieli, ze w ich domach na Wołyniu już banderowcy na nich czekają. Byli tacy, co całymi rodzinami ze snopkami zboża przyjechali do Podkamienia, ponieważ jakiś sąsiad Ukrainiec ostrzegł ich w trakcie żniw, że już w domu UPA na niego czeka. Jedna kobieta opowiadała mi, ze w pobliżu Krzemieńca była wioska czy przysiółek Sienkiewicze i całą ją banderowcy wymordowali jednego dnia. Znam to z opowiadań. Tych, co z Wołynia Ruscy nie wywieźli to byli potem zabijani przez UPA. W Podkamieniu mordowanie trwało od niedzieli do środy. Dopiero w środę zobaczyliśmy w miejsco- Strona 6 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 wości „rozwiedkę radziecką” czyli zwiad konny. Upowcy penetrowali również miasteczko, poszukując ukrywających się Polaków. Rodzice mieli wykopaną taką kryjówkę niedaleko domu i tam się ukrywali,. My ukrywaliśmy się pod podłogą domu. Opuściliśmy klasztor dużo wcześniej, ponieważ Ukraińcy naśmiewali się z nas, że tam „będą z nas dobre kiełbasy i tak nas tam pozabijają”. Pamiętam, że Ukrainiec Szmanda tak mówił. Inni mówili nam, ze w klasztorze „będzie rzeźnia”. Pamiętam, że Joanna Koncewicz ostrzegła nas ratując życie mojej rodziny przed banderowcami, którzy poszukiwali wtedy Polaków. Poszli wtedy w górę i pozabijali tam ludzi z rodziny Iłowskich, Gołębiowskich, Węglińskich. Byliby i nas tak pozabijali. Pamiętam, że Fredek Hikman był pierwszym, którego banderowcy zastrzelili podczas napadu na klasztor. Opracował: Wojciech Orłowski Ogólnodostępne źródła podają: Kureń UPA dowodzony przez Maksa Skorupśkiego ps. „Maks” 12 marca 1944 r., przy współdziałaniu żołnierzy tego samego 4 pułku policji SS, dokonał napadu na Podkamień i pobliskie Palikrowy. W Palikrowach rozstrzelano 365 bezbronnych Polaków, w Podkamieniu grupka samoobrony ochraniająca dużą grupę kobiet i dzieci stawiła opór w klasztorze. Został on jednak zdobyty, a ukrywający się, którzy nie zdołali uciec, zamordowani. Napastnicy przebywali w okolicy aż do 16 marca 1944, wyszukując i zabijając ukrywających się cywilów. Tego dnia UPA wycofała się z powodu zbliżania się Armii Czerwonej. Zbrodnia w Podkamieniu – zbrodnia dokonana między 12 a 16 marca 1944 przez kureń UPA oraz 4 pułk policji SS złożony z ukraińskich ochotników pod dowództwem niemieckim we wsi Podkamień w dawnym województwie tarnopolskim. Szacowana ilość ofiar waha się od 100 lub 150 do 600 Polaków ukrywających się w klasztorze dominikanów w Podkamieniu. 12 marca, wobec kolejnej odmowy otwarcia bram, oblegający zaczęli ostrzeliwać klasztor i rąbać siekierami furtę. Powstrzymały ich jednak strzały z dwóch posiadanych przez Polaków karabinów maszynowych. Wówczas dowództwo ukraińskiego oddziału zażądało opuszczenia budynków przez wszystkich ukrywających się tam Polaków, z wyjątkiem zakonników, obiecując wypuścić ich wolno. Kiedy Polacy zaczęli wychodzić z klasztoru, upowcy otworzyli ogień. Powstało ogólne zamieszanie, w którym napastnicy przedarli się do wnętrza klasztoru. Ewa Siemaszko podaje, że w dalszym toku wydarzeń zamordowanych zostało ok. 100 Polaków, nie licząc osób ukrywających się poza klasztorem na terenie Podkamienia. Ataki powtarzały się jeszcze przez kilka następnych dni, a ciała ofiar były porzucane w miejscu zabójstwa lub wrzucane do klasztornej studni. Części osób udało się przetrwać w kryjówce na strychu. Mienie klasztorne, stanowiące jedno z najbogatszych zbiorów precjozów i dzieł sztuki na ówczesnych Kresach, było przez kilka dni sukcesywnie i pedantycznie łupione, aż do zupełnego jego rozgrabienia, według kapłanów który ocaleli z tej rzezi skarby zrabowane przez Ukraińców sięgnęły kilku milionów dolarów. Osoby ocalałe z klasztoru podkamieńskiego (ks. Józef Burda, Paulina Reissowa) podawały liczbę ok. 150 zabitych. Wszystkie relacje brały jednak pod uwagę jedynie zabitych w samych zabudowaniach. Z kolei H. Różański, H. Komański i Sz. Siekierka obliczają liczbę ofiar na ok. 600 zabitych, pisząc zarówno o zamordowanych w samym klasztorze, jak i w czasie próby ucieczki z niego. Ci sami autorzy wskazują na związek między wycofaniem się UPA z Podkamienia a wejściem do miejscowości Armii Czerwonej, które nastąpiło 19 marca. Twierdzą też, że obok oddziału UPA w napadzie na klasztor brała udział 14 Dywizja Grenadierów SS. ŹródłoWikipedia www.ksi.kresy.info.pl HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE Splecione losy (Paradowscy/Chromińscy) Drugi lutego to Święto Matki Bożej Gromnicznej, mojej patronki,. W tym też dniu, w 1939 r., w kościele parafialnym w Krzemieńcu na Wołyniu, ślub wzięli moi Rodzice. Mama Joanna Kamińska, mała bardzo ładna czarnulka z podkrzemienieckiej wsi Fyszczuki oraz Tata, Piotr Paradowski (syn Feliksa) z innej wsi, Bonówki, leżącej z drugiej strony Krzemieńca, u stóp Góry Bony. Kościół parafialny w Krzemieńcu, mimo ponad 60-letniej sowieckiej władzy, stoi do dziś. Ochronił go przed dewastacją sam Juliusz Słowacki, który jak wiadomo Wielkim Poetą był! Mama opowiadała, że jako dziecko chodząc do tego kościoła, bała się bardzo postaci rycerza, który osłania postać poety. U dołu pomnika jest znamienny cytat z „Testamentu” J.Słowackiego : „Lecz zaklinam, niech żywi nie tracą nadziei…”. Płakać się chce… Dłuto wybitnego artysty – rzeźbiarza Wacława Szymanowskiego, stworzyło w czarnym marmurze monumentalne dzieło o wspaniałych rysach i olbrzymim ciężarze gatunkowym! I to właśnie uratowało pomnik i kościół! Po wojnie Rosjanie mieli zamiar wywieźć cenną rzeźbę do Moskwy, a kościół, jak inne, zamienić w skład materiałów budowlanych czy węgla. Na szczęście nie można było wywieść pomnika w całości, a próby podzielenia go na części musiałyby zakończyć się (zgodnie z dwukrotną ekspertyzą specjalistów) jego zniszczeniem. Doceniając jego wyjątkową wartość artystyczną , komuniści pozostawili go na miejscu. Dzięki temu nie można było kościoła za- mknąć ani przeznaczyć na inne, „gospodarcze” cele i w ten sposób kościół krzemieniecki stał się jedynym kościołem katolickim na Wołyniu, który ani na jeden dzień nie został wyłączony przez władze bolszewickie z religijnego użytkowania! I do dzisiaj jest kościołem parafialnym dla coraz mniej licznej grupy Polaków w Krzemieńcu. Idąc kilkadziesiąt metrów w górę głównej ulicy miasta, trafiamy na inny wspaniały kościół! To kościół licealny, w kompleksie zabudowań Liceum Krzemienieckiego. Dziś niestety przekazany cerkwi ukraińskiej, gdyż nie było funduszy na jego remont i utrzymanie. Ukraińcy obecnie go odnawiają po blisko 60-letnim okresie jego planowej dewastacji. W Krzemieńcu przed wojną zamieszkiwali również moi teściowie, Rodzice Sławka. Podobnie jak moja mama, również mała i piękna Oleńka Zarzycka, farmaceutka z apteki Tkaczyńskich, oraz młody, przystojny, bardzo wysoki i bardzo zdolny profesor Liceum Krzemienieckiego, Roman Chromiński. Poznali się na licealnym balu. Może moja Mama nie raz chodziła do apteki po lekarstwa, gdzie mogła spotkać młodą magister Oleńkę… Któż to wie. Może mój dziadek, Wojciech Kamiński, który był rzemieślnikiem i stawiał wokół Liceum artystyczne słupki ogrodzeniowe, mógł spotkać młodego profesora… Któż to wie… Może nieraz moi i Sławka rodzice uczestniczyli w tych samych mszach w kościele parafialnym….? Na pewno tak było! Nie było mowy oczywiście o znajomości. To były zupełnie inne klasy społeczne. Czasy się zmieniły, zmieniły się epoki po wojnie. Losy moich rodziców i teściów, to temat na długie opowieści literackie lub filmowe. Moja Mama w lipcu 1945 r., po tragicznych przeżyciach z czasu rzezi ukraińskiej, zostawiła dom, pole, zapakowała swój skromny dobytek (krowę, kufer z ubraniami) i wraz z niedawno urodzonym synkiem Antkiem i swoją teściową Apolonią, wyruszyła z innymi rodakami, tak zwanymi „repatriantami” , w nieznane, na Zachód, modląc się nieustannie do Matki Boskiej. Wiara dodawała im odwagi i nadziei na lepsze życie po gehennie wojennej. W tym czasie mój Ojciec i inni mężczyźni byli na wojnie. Wędrówka Mamy, to jakby kadry z filmu „Sami swoi”. Jechali pociągiem towarowym w ścisku, tłoku, skoncentrowani na zdobywaniu pożywienia i wody dla dziecka, siebie no i oczywiście krowy. Krowa była bardzo ważna, bo dawała mleko dla dziecka… Podróż w nieznane trwała bardzo długo, bo ponad 2 miesiące! Nikt nie wiedział dokąd ich wiozą ani kiedy dojada na miejsce. Kobiety nie wiedziały gdzie ich mężowie, czy żyją, czy je odnajdą? brata Antoniego w 1957r. , dwa lata później, urodziła się jeszcze moja siostra Jadwiga. Rodzice dożyli swoich Złotych Godów i odeszli do „lepszego świata” w 1990 r. i 1997 r. Koło Otwocka został ranny, trochę podleczony, poszedł dalej, aż za Odrę. Ponieważ znał się na koniach i kochał je, dbał o nie, więc w wojsku też się nimi zajmował. Po zakończeniu wojny szukał rodziny, aż znalazł ją blisko nowej granicy - z Niemcami. A moi teściowie? To inna długa opowieść… Na szczęście, po wkroczeniu sowietów do Krzemieńca, udało się Ojcu Sławka - Romanowi zabrać młodą żonę Oleńkę i swoją ukochaną babkę Michalinę i w ostatniej chwili zbiec na zachód, do GG. Gdyby nie to, to leżałby dziś zapewne we wspólnej mogile pomordowanych profesorów Liceum na stokach Góry Krzyżowej. Tą mogiłę czasami teraz ktoś z Polaków odwiedzi, zapali znicz, położy kwiatki. Zginęło 41 profesorów, kwiat inteligencji tamtej uczelni. Teść też przeszedł swoją gehennę. Tak walcząc w czasie wojny - biorąc udział w tajnym nauczaniu, walcząc w szeregach BCh i AK oraz działając w Delegaturze Rządu na Wołyń, jak i potem po wojnie, jako więzień ubeckiego więzienia w Kielcach. Był wielkim organizatorem, oddanym idei Liceum Krzemienieckiego. Próbował je, wspólnie z innymi przedwojennymi kolegami, odtworzyć po wojnie na Mazurach, ale nie udało się. Miał ponadprzeciętny umysł i zdolności, które ludowa Ojczyzna zmarnowała … zatruła… Wraz z teściową, która też przeszła po wojnie do pracy w szkole (uczyła chemii) z wielkim oddaniem razem pracowali w szkołach w różnych regionach Polski . Urodziło im się troje dzieci – Jola, Danka i Sławek. W 1947 r. mieszkali w Lubartowie, tam urodził się Sławek. Potem mieszkali w Szczytnie, krótko w Mińsku Mazowieckim, następnie znowu na Mazurach (Mrągowo). Czas mrągowski, to czas wspaniałych dziecięcych wspomnień mojego męża. Niestety smutno zakończonych przedwczesną i niespodziewaną śmiercią kochanej, wspaniałej mamy Aleksandry w 1964r. Okazało się, że zamieszkali w małym, uroczym miasteczku Trzcińsko-Zdrój, blisko Chojny i Cedyni, na Pomorzu Zachodnim. Prawie całe miasteczko zasiedlone zostało przez znajomków zza Buga. Trzymali się razem na dobre i na złe. Tam pozostali i tam ja przyszłam na świat w 1949 r. Tam też, po tragicznej śmierci mojego Ojciec wtedy został ściągnięty do pracy w Liceum Ogólnokształcącym w Chojnie, na Pomorzu Szczecińskim. Pamiętam jak byliśmy poruszeni jako uczniowie (byłam wtedy tam w 9-ej kl.), że będzie nas uczył języka polskiego profesor ze sławnego Liceum Krzemienieckiego… Wraz z nim pojawił się w naszej szkole, w Tato, przed wojną służył w sławnym 12 Pułku Ułanów Podolskich w Białokrynicy, (pod Krzemieńcem), a po zmobilizowaniu go w 1944 r. szedł z I Armią Wojska Polskiego na Berlin. mojej klasie, jego syn, Sławek… Oboje pamiętamy ten dzień do dziś, nawet jak byliśmy ubrani i porę dnia, gdy się pierwszy raz zobaczyliśmy… W ten sposób losy naszych rodzin splotły się ponownie. Dziwnym zrządzeniem Opatrzności spotkaliśmy się na Ziemiach Odzyskanych, nad Odrą. My – dzieci przedwojennych krzemieńczan! Tylko mamy Sławka, Oleńki już nie było na świecie… Pan Profesor jak się dowiedział, że jestem „krzemieńczanką” od razu zaakceptował mnie jako sympatię syna. Był bardzo schorowany i wydawał nam się bardzo stary, chociaż miał wtedy zaledwie 58 lat. Nazywaliśmy go „Dziadkiem”. Był siwiuteńki, wysoki, chudy i bardzo mądry! Znał siedem języków obcych, doskonale historię, był też dobrym matematykiem. Miał duży problem z chodzeniem (otwierające się żylaki) i jeszcze chyba sto innych chorób. Uczył nas polskiego, patriotyzmu, kultury osobistej. Choć to trwało tylko rok, wszyscy nauczyciele i uczniowie z naszego liceum z wielkim uznaniem Go wspominają. Zmarł niespodziewanie w grudniową noc w 1965 r., rok po śmierci żony. Kto by pomyślał, że 30 lat po ich ślubach w Krzemieńcu, w roku 1969 r. ich dzieci wezmą ślub wśród społeczności krzemieńczan, w Trzcińsku-Zdroju? Wesele wyprawili nam moi Rodzice, którzy przyjęli Sławka jak syna. Bardzo mu współczuli jako sierocie, otworzyli mu swoje serca. Prości i serdeczni zyskali syna, jakby „w zamian” za Antka, który zginął tragicznie. Teraz już nie żyją ci wszyscy bohaterowie tej opowieści i tylko my ich możemy powspominać. Zostało kilka fotografii i opowieści z dawnych lat, a nawet kilka filmów na video z lat ostatnich. Są bardzo wzruszające… Tyle jeszcze chciałoby się im powiedzieć słów dobrych i czułych, ale już za późno… Tylko odwiedziny ich rodzinnych stron, ukochanego Krzemieńca, Wołynia, dają jeszcze namiastkę fizycznego kontaktu z nimi. Żyją w naszych sercach i w naszej pamięci, dopóki my będziemy żyli… „Śpieszmy się kochać ludzi…” jak pięknie napisał ksiądz Twardowski. Maria Chromińska, 26 października 2009 r. Nie zapomnij wydrukować bieżącego numeru Kresowego Serwisu Informacyjnego i przekazać go Kresowianom którzy jeszcze nie mają dostępu do Internetu. To nie tylko Twoja gazeta, to gazeta która łączy wszystkich Kresowian www.ksi.kresy.info.pl Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 - strona 7 HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE W Równem. Wspomina Halina Ziółkowska-Modła. Przemysław Bibik Wywiad z Haliną Ziółkowską-Modłą, redaktorką naczelną kwartalnika „Wołyń i Polesie” oraz prezeską Koła Miejskiego Towarzystwa Miłośników Wołynia i Polesia w Oświęcimiu. Przemysław Bibik: Prof. Ryszard Szawłowski, w jednym ze swoich tekstów napisał niegdyś, iż: „Polacy w okresie drugiej wojny światowej stali się ofiarami trzech ludobójstw – ze strony dwóch sąsiednich imperiów zła: nazistowskich Niemiec i komunistycznego Związku Sowieckiego, oraz ze strony opanowanych zbrodniczą ideologią Doncowa i przestępczo rozagitowanych, polskich Ukraińców na terenie Wołynia i Małopolski Wschodniej” . Jako młoda mieszkanka Równego na Wołyniu, oprócz doświadczeń sowieckiej i niemieckiej okupacji, pośrednio poznała pani również metody działań UPA na tym terenie. O nich jednak za chwilę. Jak rozpoczęła się pani historia? Halina Ziółkowska-Modła: Moja prababka od strony matki – Apolonia Garczyńska wyszła za mąż za Leona Podlewskiego. Oboje pochodzili z Wołynia. Tam też mieli swój majątek, który został im skonfiskowany po wybuchu powstania styczniowego. W związku z nienajlepszą sytuacją materialną, syn Podlewskich – Feliks, już jako młody chłopak, aby się utrzymać musiał znaleźć pracę. W tym celu wyjechał na Podole. Tam znalazł zatrudnienie w biurze plantacyjnym cukrowni w Tarasówce leżącej nieopodal Kamieńca Podolskiego. Bobrujskiem i został pochowany w zbiorowej mogile. Młodszy syn Augustyn, który urodził się w 1900 r. walczył natomiast u boku gen. Józefa Hallera. Udało mu się przeżyć pierwszą wojnę światową, drugiej, niestety, nie. W latach międzywojennych mieszkał i pracował w Chorzowie. W 1939 r. został wywieziony do Bitterfeld, skąd moja babka otrzymała kartkę, na którą odpisała, lecz list wrócił z niemieckim dopiskiem „zmarł”. Oprócz dwójki synów moi dziadkowie mieli jeszcze córkę Jadwigę, czyli moją mamę. Gdzie urodził się pani ojciec? Mój ojciec urodził się w Warszawie. Dzieciństwo i młodość spędził zaś w Kamieńcu Podolskim, który kochał tak jak moja matka. Paweł Ziół-kowski, czyli mój dziadek, ożenił się z Marią Bielawską z Kamieńca Podolskiego. Czy dziadkowie od strony pani ojca zostali w Warszawie? Ojciec mojego taty umarł bardzo wcześnie. Paweł Ziółkowski umarł jak mój ojciec był jeszcze małym dzieckiem. Kiedy poznali się pani rodzice? Rodzice poznali się i pobrali, gdy mieli po osiemnaście lat. Było to w 1916 r. Moja mama urodziła się 9 kwietnia 1898 r., a ojciec 13 kwietnia 1898 r. W roku 1917 na Podolu urodziła się moja starsza siostra Wanda. Polaków zostało deportowanych na Syberię – między innymi Halina Ziółkowska (urodzona w 1924 r.). Możliwe, że była ona moją rodziną. Warto wspomnieć, że mój ojciec w pierwszych latach istnienia Drugiej Rzeczpospolitej został komendantem jednego z pociągów, który na zlecenie JUR czyli Urzędu Emigracyjnego Jeńców, Uchodźców i Robotników (oddział w Równem), przewoził Polaków z Szepetówki do Równego. W tym czasie moi rodzice nawet przez pewien czas mieszkali w pociągu. Gdzie pracowała pani matka? Gdy do Kamieńca Podolskiego wkroczył gen. Haller, mama przez pewien czas uczyła w szkole polskie dzieci. Następnie w Latyczowie, zarówno matka jak i mój ojciec pracowali w starostwie polskim , które ewakuowano do Kalisza. Wanda została zaś na Podolu – u dziadków. W którym roku urodziła się pani? Urodziłam się w Równem 30 marca 1924 r. w żydowskiej kamienicy przy ul. Ułańskiej. Mieliśmy tam jedynie do dyspozycji pokój z kuchnią. Wówczas w domu była bieda. Mój ojciec dopiero zaczął pracować. Można powiedzieć, że był na dorobku. Z tej kamienicy wyprowadziliśmy się wkrótce po moich narodzinach, na ul. Koszarową – do dwóch pokoi z kuchnią. Obok naszego mieszkania był piękny ogród. Do dziś pamiętam zapach rozgrzanych słońcem jabłek. Jak miała na imię pani młodsza siostra? Na Podolu założył rodzinę? Tak. Przed wyjazdem na Podole, Feliks Podlewski poznał na Wołyniu Michalinę Olszewską, z którą wkrótce wziął w Równem ślub. Razem wyjechali na Podole do Tarasówki. Po pewnym czasie Feliks i Michalina kupili w Kamieńcu Podolskim dom, w którym wychowywali trójkę dzieci. Jakie imiona otrzymały ich pociechy? Najstarszy był Michał, który w trakcie pierwszej wojny światowej jako porucznik walczył u boku gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego. Niestety, Michał zginął pod / Reklama Baru i Dancingu „Juszczuk”. / Jadwiga i Wacław Ziółkowscy. Ok. 1920 Co się stało z rodziną pani ojca? Matka ojca i rodzeństwo po rewolucji w Rosji pozostali w Kamieńcu. Przez kilka lat ojciec korespondował z nimi. Później, niestety, ta korespondencja się urwała. Po latach znalazłam w pewnym archiwum informację, że z Kamieńca wielu Moja młodsza siostra Zofia, urodziła się w mieszkaniu przy ul. Koszarowej w 1926 r. Do dziś mieszka w Częstochowie. Wówczas ojciec zaczął pracować w banku handlowym i przeniósł się razem z nami do centrum Równego, do bardzo ładnego mieszkania w domu pani Mickiewiczowej przy ul. Hallera. Nie było tam ogrodu, tylko podwórko wybrukowane dużymi kamieniami. Następnie prze-nieśliśmy się do trzypokojowego mieszkania na ul. 13. Dywizji w domu pana Juszczuka. W tym czasie bank handlowy w Równem został zlikwidowany. Tym samym mój tata został bez pracy. Miał możliwość podjęcia zatrudnienia w Lublinie, ale nie chciał tam wyjechać. / Reklama sklepu Rudolfa Mitoraja. Jak pani wspomina Równe z lat swojego dzieciństwa? Równe to była taka długa ulica ciągnąca się chyba kilka kilometrów. Przy ul. 3 maja były sklepy, przeważnie żydowskie. Ogólnie rzecz biorąc w Równem handel był w rękach Żydów. W związku z tym, że w Wielkopolsce w latach kryzysu ludzie nie mogli dostać pracy, wielu z nich przyjeżdżało na Wołyń. Najczęściej byli to kupcy. Pamiętam pana Mitoraja, który zaczął wówczas prowadzić ładny sklep spożywczy. Miał tam również dancing. W Równem pojawiło się wielu kupców z Poznania. Pozakładali własne sklepy i zwrócili się do mojego ojca, aby założył bank kupców chrześcijańskich. Tak też się stało. W pani życiu, przyszedł moment w którym musiała pani rozpocząć edukację... Chodziłam do szkoły powszechnej im. Kopernika, która mieściła się przy ul. Szemplińskiego. W tym budynku były dwie szkoły. Na parterze była nasza szkoła – im. Kopernika, a na piętrze szkoła nr 2. Prof. Szawłowski, o którym wspominał pan na początku naszej rozmowy, uczęszczał do szkoły nr 2, w której kierownikiem był pan Hoffman, redaktor „Roczników Wołyńskich” wydawanych w Równem. Szkoła im. Kopernika na początku nie miała swojego budynku. w Równem było tylko jedno gimnazjum polskie, pierwotnie ośmioklasowe, które ukończył znany poeta Czesław Janczarski, organizator Grupy Poetyckiej w Równem, a po wojnie autor licznych bajek dla dzieci między innymi „Misia Uszatka”. W rówieńskim gimnazjum uczyła się również poetka – Ginczanka rozstrzelana w Krakowie przez Niemców. Absolwentką tego gimnazjum była także moja siostra Wanda. Ja trafiłam do szkoły średniej już po reformie szkolnictwa. Było to – Gimnazjum i Liceum im. Tadeusza Kościuszki. Tam dyrektorem był pan Sauter, polonista rozstrzelany w czasie drugiej wojny światowej przez Niemców. Wówczas zginął także prof. Wojciechowski, Monstrański, ks. Butkiewicz. Na Sybir została wywieziona prof. Śliwińska. Nie znam losów innych profesorów. Była też polska szkoła średnia – handlowa, a także zawodowa szkoła dla dziewcząt. Dla chłopców nie było w Równem szkoły zawodowej. Jeśli chcieli się nauczyć jakiegoś zawodu, musieli jeździć do Zdołbunowa. Założone zostało również gimnazjum osadników. Tam dyrektorem był pan Gaj, oprócz którego Niemcy rozstrzelali również polonistę – dr. Mariana Pisowicza i sekretarza Albina Łojkucia. Wracając do pani szkoły powszechnej. Nauczyciele jakiej narodowości panią uczyli? Jej kierownikiem był pan Kędzierski. Języka polskiego uczył nas tam Żyd o nazwisku Kamermann, matematyki Ukrainiec, który nienawidził polskich dzieci. Nazywał się Matwiejenko. / Gimnazjum Państwowe żeńskie w Równem Bił przede wszystkim polskich chłopców. Był jednak taki Ukrainiec, którego bardzo lubiliśmy. Na- / Szkoła Powszechna im. Kopernika. Ok. 1935 r. / Matka Haliny Ziółkowskiej-Modłej, Jadwiga w mundurku szkolnym jako uczennica Żeńskiego Gimnazjum Rosyjskiego. Około 1915 r / Ojciec Haliny Ziółkowskiej-Modłej na tle pociągu JUR. Ok. 1920 r. Strona 8 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 Zajęcia odbywały się popołudniami w gimnazjum rosyjskim. Uczące się w nim dziewczynki nosiły brązowe mundurki i białe fartuszki takie same, jak moja mama za caratu. Szkoła polska miała zajęcia popołudniami. Jej kierownikiem był pan Kędzierski. W Równem było także gimnazjum ukraińskie. Były również dwie szkoły średnie żydowskie – „Oświata” i „Tarbut”. Początkowo zywał się Karpowicz. Tylko historii i śpiewu uczył nas Polak, pan Mazurkiewicz. Robót uczyła Rosjanka, pani Gierstowa. Grono pedagogiczne było więc mieszane. Jak powstał Grabnik? Równe było własnością książąt Lubomirskich. Jak głosi legenda, książę Lubomirski bardzo lubił graby. Podobno w ciągu jednej nocy, tam www.ksi.kresy.info.pl HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE gdzie później powstał Grabnik, na imieniny w prezencie księciu zasadzono las grabowy. Nadeszła jednak pierwsza wojna światowa. Piękne i dorodne graby zniknęły. Pozostały jedynie okopy, które pamiętam bardzo dobrze. ilość kilogramów. Pamiętam, że po wojnie znalazłam w jakimś archiwum informację o poszukiwaniach Władka. Szukał go pan Szwarc – technik z poczty, który mieszkał w naszym domu na parterze w dwóch pokojach z kuchnią. Na Grabniku osiadła pani z rodziną na stałe... Kto zamieszkał w domu Burzanowskich? Można tak powiedzieć. Grabnik jest dzielnicą Równego. Na samym początku na Grabniku był tylko jeden dom Żyda, który prowadził tam sklep. W niedługim czasie zaczęto jednak sprzedawać w tym miejscu działki jedynie Polakom lub jedynie chrześcijanom – tego dokładnie nie pamiętam. / Dom Ziółkowskich na Grabniku w Równem przy ul. Kukiela 7. Autorką rysunku jest matka Haliny Ziółkowskiej-Modłej, Jadwiga. Moi dziadkowie kupili tam właśnie działkę, której część podarowali matce. Babcia z dziadkiem na swojej części wy-budowali malutki, biały domek. Jeśli ktoś koło niego przechodził, to zawsze mówił, że jest tu jak w bajce. Niestety, dom ten nie dotrwał do dziś. Rodzice zaś zaczęli budować dom na drugiej części działki. Budowa ciągnęła się, lecz w końcu się udało. We własnym domu zamieszkaliśmy około 1935 r. Mieliśmy tam bardzo ładne, pięciopokojowe mieszkanie. Ponadto na parterze były jeszcze dwa mniejsze mieszkania. Na Grabniku nie mieszkali Ukraińcy. Dom mojej babci i dziadka był jednym z pierwszych. Niedaleko naszej działki na ulicy gen. Kukiela był dom państwa Wolańskich, którzy mieszkali w nim ze swoim synem. Pan Wolański został aresztowany przez Niemców, jego syna Mietka wywieziono zaś na roboty do Trzeciej Rzeszy. Był również koło naszego domu dom państwa Burzanowskich. Najstarszy syn Burzanowskich zmarł w wieku czternastu lat. Oprócz niego Burzanowscy mieli jeszcze troje dzieci: Danusię, Władka i Jolę, która w momencie wybuchu drugiej wojny światowej miała około trzech lat. Danusia była trochę starsza ode mnie. Ją rodzice przed wejściem sowietów wysłali do Krakowa. Pan Burzanowski był kapitanem, inwalidą z pierwszej wojny światowej (amputowano mu jedną nogę). W okresie dwudziestolecia międzywojennego pracował jako urzędnik. Po wkroczeniu do Równego sowietów aresztowano go. Zginął w Katyniu. Jego żona, córka Jola i syn Władek zostali zaś wywiezieni na Syberię. Noc ich wywózki pamiętam bardzo dobrze, ponieważ do naszego domu przyszli sowieci. Zabrali mojego dziadka do mieszkania Burza-nowskich, jako świadka, który miał potwierdzić, że nie dochodzi tam do żadnych kradzieży. Dziadek przez całą noc był wówczas w ich domu. Widział jak w pośpiechu pakowali najpotrzebniejsze rzeczy. Można było ze sobą zabrać tylko określoną www.ksi.kresy.info.pl Zamieszkała tam rodzina rosyjska. Ten pan nazywał się Pietrow i przed wojną pracował w magistracie. Nie chciał mówić po polsku, używał jedynie języka rosyjskiego. Czy pamięta pani innych sąsiadów z Grabnika? Naprzeciwko naszego domu mieszkał pan Bracławski, który wyglądał na lekkoducha. Po wojnie okazało się jednak, że był on wielkim działaczem konspiracyjnym. W jego domu, gdy do Równego wkroczyli Niemcy, zamieszkali Państwo Janisławscy, bardzo dalecy krewni mojej babci – Podlewskiej. Jego ogród był najładniejszy w całym mieście. Drugi piękny ogród to ogród Raucha. Ogród Papierza znajdował się koło kościoła. Często tam chodziłam, i oglądałam piękne kwiaty. Papierz miał trzech synów. Pamiętam, że dwaj walczyli pod Monte Cassino. Czy trzeci o imieniu Henryk walczył? Tego nie wiem. Jeden z nich po wojnie zamieszkał w Oświęcimiu i jest pochowany na cmentarzu obok moich rodziców. istniała również podchorążówka. Każdy chłopiec, który zdał maturę, najpierw musiał tam trafić. Dopiero rok później, jeśli chciał, mógł iść na studia. Czy była pani religijnym dzieckiem? / Defilada z okazji święta 3 maja w ównem. Tak i jestem praktykującą katoliczką do dzisiaj. W Równem było mało kościołów. Był kościół parafialny pw. Najświętszej Maryi Panny, w stylu neogotyckim. On znajdował się niedaleko ogrodu Papierza, przy ul. 3 maja. / Ruiny zamku ks. Lubomirskiego w Równem. Pan Janisławski był redaktorem, zaś jego syn Mietek Janisławski, który był starszy ode mnie chyba o dwa lata, na początku drugiej wojny światowej chciał przekroczyć granicę. Kolega z którym chciał tego dokonać, został zastrzelony. Jemu na szczęście udało się ocalić życie i wrócić do Równego. Czy na Grabniku był park? Tak. Śliczny park został założony niedaleko ul. Lisa-Kuli i Kukiela, na której mieszkaliśmy. Teraz niestety, ten park jest zniszczony. Praktycznie nie do poznania. W Równem był również Park Lubomirskich. Tam był dworek, w którym mieszkali niegdyś Lubomirscy. W latach międzywojennych znalazł tam swoją siedzibę miejscowy sąd. Pałac Lubomirskich spłonął, tak że pozostały po nim jedynie ruiny. Jeśli chodzi o ten park to we wrześniu każdego roku odbywały się tam Targi Wołyńskie, które trwały dwa tygodnie. Można powiedzieć, że defilady w Równem były na porządku dziennym... Pamiętam bardzo uroczyste defilady z okazji rocznicy 3 maja. Czy w Równem były synagogi? Naturalnie, synagoga była, lecz ja w niej nigdy nie byłam. Pamiętam jedynie, że jako dziecko razem z koleżankami zaglądałam do niej przez okno i obserwowałam modlących się Żydów. Oprócz synagogi istniała protestancka kircha, która położona była naprzeciw gimna-zjum. Była też cerkiew prawosławna. Obok gimnazjum istniało więzienie. W naszej szkole chłopcy zawsze żartowali między sobą pytając się: „Gdzie idziesz po maturze? Na prawo czy na lewo?”. Na lewo było więzienie – dowcipni byli. Nieprawdaż? dorożek. Ich postój był przy ul. Hallera – niedaleko naszego domu. Chodziła pani do kina? Zdarzało się. W Równem były trzy kina. Działało kino-teatr „Zafran”, „Nowy Świat” i „Empire”. W kinie „Zafran”, była scena, na której występowały zespoły muzyczne i teatr, który przyjeżdżał do Równego ze Lwowa. Pamięta pani jakieś lokale, w których można było potańczyć? Ależ oczywiście. Naturalnie nam nie wolno było do nich chodzić. Pomimo rygoru szkolnego jaki obowiązywał i zakazu tańczenia, my na przekór temu staraliśmy się bawić jak najlepiej potrafiliśmy, ale tylko na zabawach harcerskich. Dorośli mogli bawić się na dancingu u Juszczuka czy Mitoraja oraz w „Dworku Krzemienieckim”, który był w parku Lubomirskich. / Dworek Krzemieniecki. / Kościół Parafialny w Równem, następnie zaadaptowany na filharmonię. Gdy weszli sowieci do Równego po raz pierwszy, to kościół jeszcze istniał. Przetrwał on również okupację niemiecką. Sowieci, gdy ponownie wkroczyli do Równego, zburzyli wieże i utworzyli w kościele filharmonię, która istnieje tam do dzisiaj. W Równem była również kaplica gimnazjalna i mały kościół pw. św. Józefa. / Dworzec kolejowy w Równem Co było najsmaczniejsze w Równem? Najlepsze były ciastka w cukierniach u Czecha Rażego oraz u Jugosłowianina – Wyletiała. Była też Turecka Herbaciarnia i Kawiarnia, Turecka Cukiernia i Piekarnia, Piekarnia Turek, której właściciel po polsku nie umiał nic powiedzieć, ale sprzedawał dobry chleb. Mięso wołowe kupowało się u Żyda – Chaima, zaś wieprzowe u Ukraińca Jakowenki. / Kościół pw. św. Józefa w Równem. Pamiętam, że na początku religii uczył w gimnazjum ksiądz Dietrich. Mnie uczył jednak już ksiądz Butkiewicz, który zginął również w czasie wojny. W Równem był jeszcze kościół garnizonowy, z racji tego, że stacjonował tam garnizon, w skład którego wchodziła 13 Dywizja. / Okładka przewodnika po VIII Targach Wołyńskich w Równem. 1937 r. Na te targi przyjeżdżali kupcy z całej Polski. Pamiętam wesołe miasteczko i szereg innych atrakcji, jakie towarzyszyły tym targom. Warto wspomnieć, że w Równem był ogrodnik o nazwisku Papierz. / Kościół Garnizonowy pw. św. Piotra i Pawła w Równem. Szefem garnizonu od 1934 r. był Leopold Okulicki. W Równem A dworzec kolejowy w Równem? Stacja w Równem była dużą stacją węzłową. Łączyła ona północ kraju z południem oraz wschód z zachodem. Można było z Równego bez problemu dostać się do Warszawy, Kijowa, Wilna czy Lwowa. W budynku dworca w Równem, podczas bombardowania zginął między innymi kapelan harcerzy – ksiądz Luzar z Trzebini, który w tym momencie spowiadał żołnierza. W swoich zbiorach posiadam nawet życiorys tego zacnego człowieka. Pamiętam, że dorożka przed drugą wojną światową w Równem kosztowała złotówkę, więc trudno było nią jeździć. Autobusy były, ale nie pamiętam żebym nimi jeździła. Najczęściej wszędzie chodziło się pieszo. Taksówki jeździły, ale były droższe od Kresowy Serwis Informacyjny - / Gmach pocztowy w Równem. Czy w Równem był targ? Tak. Na tym targu nie było żadnych hal czy stoisk, był to zwyczajny plac, na którym często słyszało się język ukraiński. Tam spotykało się najwięcej Ukraińców. Tam właśnie przyjeżdżały ze wsi Ukrainki, które siedziały na krawężniku i sprzedawały między innymi nabiał, przede wszystkim śmietanę i mleko. Jeśli chodzi o mleko, to nam do domu mleko przynosiła do wybuchu drugiej wojny światowej, Ukrainka. Pamiętam też Żyda, który każdego rana przynosił świeże bułeczki. 1 maja 2012 - strona 9 Chodził on z koszem, tak że każdy kto chciał, nie wychodząc z domu mógł mieć dobre śniadanie. HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE w Równem było dużo, przeważnie byli oni zamożniejsi od Polaków. Żydówki mieszkające w centrum były zawsze elegancko ubrane i / Sierociniec Chrystusa Króla Towarzystwa Dobroczynności w Równem. Jakie były stosunki pomiędzy Polakami a Ukraińcami w tym czasie? Jeśli chodzi o Równe, to my raczej możemy powiedzieć o stosunkach polsko-żydowskich. Ukraińców mało tam było. Oni byli raczej na wsi. Czy dało się odczuć w Równem, w ostatnich latach dwudziestolecia międzywojennego nastroje antypolskie? Ja tego nie odczuwałam w ogóle. U nas w domu mówiło się jedynie, że gimnazjum ukraińskie to swoistego rodzaju wylęgarnia nacjonalistów. Pewnego razu, przed jakimiś wyborami, mój ojciec spotkał idącego w stronę Grabnika Ukraińca, który był w Równem urzędnikiem. Ojciec zapytał go, gdzie idzie, a ten odpowiedział mu, że do więzienia. Nie wiem czy tak zażartował, czy mówił prawdę. niesamowicie wymalowane. Na peryferiach, tam gdzie mieszkała biedota żydowska, było wielu Żydów ubranych gorzej. Pamiętam, że tamtejsze Żydówki, zawsze na sobotę zakładały rude peruki. Czy do wybuchu drugiej wojny światowej wyjeżdżała pani poza Równe? Tak. Mam bardzo miłe wspominania z wyjazdów poza Równe. Często wyjeżdżaliśmy do Rzeszucka, położonego około dwunastu kilometrów od Równego. / Poczet sztandarowy Państwowego Gimnazjum i Liceum im. T. Kościuszki. Zdjęcie wykonane przez kościołem parafialnym w Równem. 1 września 1939 r. Na fotografii pierwsza od prawej – Halina Ziółkowska-Modła na rękach moją siostrę i okropne, duże muchy, do dziś bardzo boję się much. Bliżej Równego można było się kąpać w olbrzymim stawie pomiędzy Równem a Basowym Kątem. Aby tam dojść należało iść jarem koło parku, dalej była góra i na dole staw z piękną czystą wodą. Tam chodziliśmy z kolegami i koleżankami kąpać się i opalać. Najlepsze wakacje były jednak w Gdyni. Wtedy po raz pierwszy zo- Najczęściej w niedzielę rano wsiadaliśmy do pociągu i niedługo potem byliśmy w Rzeszucku. Tam płynęła bardzo czysta rzeka Ho- baczyłam morze. Byłam także w górach na Przełęczy Tatarskiej na zimowym obozie harcerskim i w Wilnie na wycieczce szkolnej. Jak zapadł pani w pamięć 1 września 1939 r.? 1 września 1939 r. miało się odbyć rozpoczęcie roku szkolnego. Do kościoła poszła delegacja, w której znalazłam się również ja. Lecznica weterynaryjna wybudowana w 1936 r. przez Wydział Powiatowy w Równem Mówiła pani, że w Równem było wielu Żydów... W Równem było bardzo wielu Żydów. Oni sami tworzyli getta. W centrum miasta mieszkali bogaci Żydzi. Biedni zaś na ul. Szkolnej, Kaukaskiej i innych bocznych uliczkach. W szkole powszechnej dużo serca okazała mi Żydówka Lilka Gorenstein, z którą chodziłam do jednej klasy. Ona chyba zginęła jako jedna z ofiar holokaustu. Jej ojciec był bardzo zamożnym człowiekiem, był właścicielem hotelu. Żydów Tak. Ojciec wyjechał na Polesie w pierwszych dniach wojny. Dobrze znał bolszewików, jeszcze z czasów rewolucji. Bał się ich panicznie. Ukrył się na Polesiu – koło Pińska i tam pracował jako buchalter, w gospodarstwie rybnym. Tam praktycznie nie było sowietów. Był dyrektor, który od rana do wieczora chodził pijany. Najzwyczajniej w świecie nie wiedział, co się dookoła niego dzieje. Oprócz ojca, ukrywał się tam również porucznik z Poznania, lekarz i agronom. Gdy ojciec dostawał informacje, że ktoś będzie wizytował miejsce jego pracy, to razem z kolegami się ulatniał. Jak wspomina pani okres okupacji sowieckiej? / Rzeszuck, 19 lipca 1931 r / Gmach Ubezpieczalni Społecznej w Równem przy ul. Senatorskiej, wybudowany w 1928 r. Pani tata podobno wyjechał z Równego w pierwszych dniach wojny. Czy to prawda? ryń. Były też śliczne lasy. Ogólnie – piękny krajobraz. W czasie wojny do Rzeszucka chodziliśmy na piechotę. Żył tam Żyd, który miał sklepik, obok którego na słupku widniał napis: „Wejście na Plaż, Łódki, Lody, Piwo, Kwas”. Pewnego razu rodzice wymyślili jednak coś innego. Wynajęli w chłopskiej chacie izbę. Na wóz drabiniasty załadowali łózka, stół, krzesła i prymus. I wtedy pojechaliśmy na miesiąc do Rzeszucka. Z tego wyjazdu pamiętam łąkę, przez którą mama musiała nosić Tego dnia jak i w następnych, Równe było bombardowane. W związku z tym, dużo czasu spędziłam w schronach. Schrony były kopane jeszcze przed wybuchem wojny. Przed nalotami kazano nam zaklejać paskami papieru okna. Miało to je uchronić przed rozbiciem w czasie nalotu. Niestety, nic to nie pomagało. Na strychach domów musiało stać wiadro z wodą i drugie z piaskiem, to także nic nie dawało. Najgorzej było w dzielnicach, w których mieszkali Żydzi. Na nie spadło najwięcej bomb. Na Grabnik spadło także dużo bomb. Ciągle były naloty, dniem i nocą. Strasznie się ich baliśmy. Wówczas wszyscy, nawet ateiści się modlili. Moja babcia była bardzo odważna, nie chciała wychodzić z domu nawet podczas nalotów. Na szczęście w nasze domy nie trafiła żadna bomba. Strona 10 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 Przede wszystkim nie można było niczego kupić. Często nie było nawet chleba. Naturalnie mieliśmy w domu trochę zapasów, lecz nie wystarczyły one na długo. Z czasem pootwierano małe sklepiki, w których od wieczora do rana były kolejki. Często razem z mamą stałyśmy całą noc po cukier czy chleb. O czymś innym nie było nawet co marzyć. Najważniejszy był jednak chleb. Najczęściej z samego rana dostawali go silniejsi, pomimo że w kolejce nie stali w ogóle. My czekałyśmy bardzo długo i często odchodziłyśmy z pustymi rękami. Panował najzwyczajniej w świecie strach i głód. Czy sowieci przeprowadzali rewizje w pani domu? We wrześniu 1939 r. do Równego wkroczyli sowieci, którzy mieli rzekomo „ratować nas z ucisku”. Wkrótce rozpoczęły się jednak aresztowania. Pod naszym domem ciągle siedział Żyd. Gdy tylko wychodziliśmy z domu śledził nas. Podczas sowieckiej okupacji, ciągle były rewizje. Przychodzili do nas nocą, z karabinami. Sowieci mówili wprost: „Otwierać bo będziemy strzelać”. Ojca w domu nie było, byłyśmy same – tym bardziej się ich bałyśmy. Sowieci wyrzucali wszystko z szaf, szuflad i innych miejsc. Ginęły wartościowe przedmioty – między innymi zegarki. Po co to robili? Szukali ojca, albowiem miał bank chrześcijański. W związku z tym uważano go za antysemitę. Czy nadal mieszkaliście w swoim domu? Po tych wszystkich rewizjach, wyrzucono nas z domu na ulicę. W naszym domu zamieszkali sowieci. Poszłyśmy więc do babci. U niej żyłyśmy w jednym pokoju. Pani ojciec ukrywał się aż do roku... 1941 – do momentu kiedy odeszli sowieci. Gdy do Równego weszli Niemcy, ojciec na chwilę przyjechał do Równego. Dostał jednak znów pracę jako buchalter. Tym razem u Niemców na wsi – około trzydziestu kilometrów od Równego. Pewnego razu Ukraińcy otoczyli dom, w którym mieszkał ojciec i inni pracownicy. Udało im się jednak uciec. Inaczej by zginęli. Wtedy ojciec przyjechał do Równego, lecz nie chciał tu zostać. Przedostał się do Generalnego Gubernatorstwa. Wiem że był w Rabce, potem przebywał w Warszawie, lecz nie w czasie powstania. Dopiero po zakończeniu drugiej wojny światowej, spotkałam się z ojcem i matką, albowiem pojechałam do mojej ciotki Szczuckiej, która mieszkała w Szczekocinach (była to stryjeczna siostra pierwszego męża Kossak-Szczuckiej). W tym samym czasie do Częstochowy przyjechała matka a potem ojciec. Czy podczas sowieckiej okupacji podjęła pani pracę? Naturalnie. Moja pierwsza praca polegała na łataniu worków w kaszarni, która znajdowała się obok naszego domu. Tam mogłam dorobić parę groszy. Worki, które łatałam, były zamarznięte. ZD 20 Magazyn na Grabniku w Równem. Następnie kaszarnia i olejarnia. Była wtedy bardzo mroźna zima. W naszym miejscu pracy, w którym oprócz mnie pracowało wiele uczennic z mojego gimnazjum, panował ziąb. Bardzo ciężko się pracowało, palce zamarzały. Było nam zimno, pomimo że ubrane byłyśmy dosyć dobrze. Nawiązując do jednego z wcześniejszych pańskich pytań, z okresem okupacji sowieckiej, oprócz kolejek kojarzą mi się ciągłe aresztowania i wywózki na Syberię – to było najgorsze. W naszym domu ciągle miałyśmy spakowane najpotrzebniejsze rzeczy, bo uważałyśmy, że w pośpiechu, gdyby sowieci weszli i kazali się spakować, mogłybyśmy stracić głowę i wziąć nie to co trzeba. www.ksi.kresy.info.pl Bałyście się wywózki? Strasznie. Ponieważ nie było wiadomo, czym sowieci się kierowali. Przychodzili po prostu do domu i w każdej chwili mogli nas zabrać. Takie „odwiedziny” zawsze odbywały się nocą. Podobno była nawet lista mieszkańców Grabnika – wszyscy mieli zostać wywiezieni. Czyli można powiedzieć, że cudem Państwa nie wywieźli? Tym „cudem” byli Niemcy, którzy weszli do Równego. To jedyny powód dla którego nas nie wywieziono. Po prostu zabrakło czasu. Wraz z wkroczeniem Niemców wywózki zakończyły się. Zaczęło się jednak coś innego. Jaki stosunek sowieci mieli do mieszkańców Równego? Nawet moją mamę pewnego razu chcieli aresztować, albowiem ona była bardzo zdenerwowana i coś wykrzykiwała na jednej z ulic. Jeden z Rosjan chciał ją zabrać, lecz drugi powiedział, że pewnie matka zwariowała. Dali jej spokój. Czy była pani świadkiem egzekucji dokonywanych przez sowietów w Równem? Tam ciągle były jakieś strzelaniny. Sowieci aresztowali przykładowo chłopców, którzy w szkole na lekcjach przysposobienia wojskowego uczyli się strzelać. Sowieci uznali ich za niebezpiecznych i załadowali do bydlęcych wagonów, do których nie wolno było się zbliżyć. Działo się to zimą. Ich matki denerwowały się, albowiem chłopcy mieli jedynie zwykłe czapki gimnazjalne i płaszczyki. Nie posiadali żadnych HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE nauszników ani futer. Co się z nimi stało – tego nie wiem. Można jedynie przypuszczać, że te szesnasto, siedemnastoletnie dzieci stały się kolejnymi ofiarami sowieckiego totalitaryzmu. Ja jednak więcej pamiętam z czasów okupacji niemieckiej. Wtedy też aresztowano moich kolegów, pośród których był między innymi Kazimierz Zalewski, Mirosław Peszyński. Jak wyglądały wywózki na Syberię? W Równem sowieci przyjeżdżali ciężarówką pod domy. Przez wiele lat po wojnie nie mogłam zasnąć, gdy usłyszałam przejeżdżające pod moimi oknami auto ciężarowe. Z ciężarówki ładowano ludzi wraz z ich niewielkim dobytkiem do wagonów bydlęcych. Tak wywieźli między innymi Wandę Liniewiczównę i jej matkę. Wanda przeżyła, żyje chyba do dziś. Wanda miała narzeczonego – nazywał się Studziński. On dobrowolnie z nimi pojechał na Syberię. Udało mu się przeżyć. W Równem sowieci aresztowali przecież także wszystkich policjantów, którzy następnie ginęli w Katyniu czy w Kozielsku. Przejdźmy do 1941 r., kiedy to w Równem pojawił się nowy okupant... Kiedy odeszli sowieci i pojawili się Niemcy, my wróciłyśmy do swojego domu. Niestety, nasze szczęście nie trwało długo, albowiem z okolic naszego domu, ktoś strzelał do żołnierzy niemieckich. Podejrzenie padło na nas. Znów zaczęły się rewizje naszego domu. Było ich kilka. Po prostu szukali kogoś, kto do nich strzelał. Podczas jednej z takich rewizji Niemcy nieumyślnie skaleczyli bagnetem w nogę moją siostrę. Pamiętam, że jeden z Niemców, mówił wtedy, żeby po prostu podpalić nasz dom. Na szczęście do tego nie doszło. W czasie niemieckiej okupacji zabrano nam trzy pokoje na piętrze – zostały dwa. Na parterze mieszkali nadal ci sami Polacy co wcześniej, zaś u nas w trzech pokojach zakwaterowano oficerów niemieckich. Jak się z nimi żyło pod jednym dachem? Oni byli z Wehrmachtu. Byli ubrani w zielone mundury. W pokoju pierwszym mieszkał żołnierz, który przyjechał z Afryki. On praktycznie ciągle leżał, ponieważ był chory. Nawet moja siostra zakrapiała mu oczy jakimiś kropelkami. W kolejnym pokoju (dawnym dziecinnym) zakwaterowana była kobieta – Niemka o imieniu Gerta. Zaś w pokoju trzecim Niemiec o nazwisku Zifkin. Jak zachowywali się oni w stosunku do państwa? Byli obojętni. W tym czasie, kiedy oni u nas mieszkali, do naszego domu na nasze zaproszenie przychodzili koledzy i koleżanki. Było dosyć głośno. Podobno nawet ksiądz mówił jednemu z chłopców, abyśmy się tak nie zbierali, albowiem mogło to budzić podejrzenia. Mieszkający u nas Niemcy widzieli to, jednak nic nie mówili. Chyba nie podejrzewali nas o żadną pracę konspiracyjną. Jak wyglądało życie religijne w czasie okupacji sowieckiej i niemieckiej? Podczas okupacji sowieckiej, śpiewaliśmy w kościele „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Ksiądz jednak powiedział, żeby tego nie śpiewać, bo ma przez to ogromne kłopoty. Śpiewanie się skończyło. Przypominam sobie, że raz gdy ksiądz odprawiał Mszę świętą, do kościoła weszło dwóch żołnierzy sowieckich i zaczęło kpić z kapłana. Innego razu podczas rewizji w moim domu, sowieci zwrócili uwagę na obraz święty wiszący na ścianie. Bardzo im się to nie spodobało. Warto wspomnieć, że ja nawet na początku sowieckiej okupacji chodziłam do szkoły, ale nie długo, ponieważ musiałam zacząć zarabiać. W tej szkole kazano nam śpiewać sowieckie pieśni. „Dokształcano” nas również i mówiono, że religia to zabobon. Pomimo tego, modlitwy i zgromadzenia w kościele odbywały się. A co z okupacją niemiecką? Do kościoła również można było chodzić. Gorzej było w Niemczech. Gdy tam poszłam do kościoła, to już po kilku chwilach stanęła nad moją głową zakonnica i krzyknęła „raus”. Widziała przecież, że miałam na piersi „P”. Takim ludziom jak ja zakazywano modlitwy. Gdy do Równego wkroczyli Niemcy, aresztowali oni między innymi Kazika Zalewskiego, Mirka Peszyńskiego, jego brata Janka i ich ojca oraz Mietka Gilewicza. Mirka i jego ojca wkrótce rozstrzelali. Aresztowali również młodego, dwudziestoletniego technika Jana Sobaszka, który rok wcześniej przyjechał z Leszna do Równego. Poza tym aresztowali naszych profesorów. Na ul. Bia- łej słyszeliśmy jak rozstrzeliwali. Jak już wspomniałam rozstrzelali między innymi dyrektora Gaja, zaś naszego profesora z geografii Monstrańskiego widziałam jak prowadzili do więzienia. Rozstrzelali też pana Baczyńskiego, który był agronomem. Który totalitaryzm, nazistowski czy sowiecki wspomina pani z większym przerażeniem? Jeden i drugi. Czy można postawić pomiędzy nimi znak równości? Niewątpliwie można. Nawet trzeba, albowiem oba zadawały ból, którego nie jest w stanie poznać nikt, kto nie stanął z nimi oko w oko. Wywiad przeprowadzony w Październiku 2011 r. Dalszy ciąg w następnym numerze. Autor jest magistrem politologii, uczestnikiem 12. edycji studiów podyplomowych „Totalitaryzm – Nazizm – Holocaust”. Interesuje się problematyką totalitaryzmów, historią KL Auschwitz, Kresów Wschodnich RP oraz dziejami polskiego ruchu narodowego. Autor kilku artykułów naukowych. Zrealizował między innymi wywiady z Kazimierzem Smoleniem, byłym więźniem KL Auschwitz oraz wieloletnim dyrektorem Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. R. Szawłowski, „Trzy ludobójstwa” s. 1, [w:] Dodatek historyczny IPN 3/2008 (10) red. K. Kaczmarski, R. Niedzielko, Nasz Dziennik, 28 marca 2008 r. Historia pewnego głazu z Bronisławki na Wołyniu. Redakcja 12 maja mamy kolejna rocznicę śmierci Józefa Piłsudskiego. Pierwszy Marszałek Polski od 19 marca 1920 i dwukrotny premier (1926–1928 i 1930). Józef Klemens Piłsudski, herbu Piłsudski urodził się 5 grudnia 1867 w Zułowie na Wileńszczyźnie stąd tak wielki , u niego, sentyment do Kresów i Wilna. Po zadekretowaniu w końcu 1918 r. niepodległości Polski długo jeszcze nie było wiadomo, jakie terytorium będzie obejmowało to państwo. Przez kilka miesięcy, szczególnie na ziemiach wschodnich, trwały starcia zbrojne o wywalczenie najbardziej korzystnej dla Polaków granicy. Do dzisiaj słynne są wyczyny lwowskich Orląt czy samoobrony wileńskiej, w której ginęli młodzi ludzie pragnący, aby Lwów i Wilno należały do odrodzonego państwa polskiego. Po porażce poniesionej przez Polaków w styczniu 1919 r. sukces przyszedł na Wielkanoc tego roku, kiedy udaną odsiecz przyprowadził do miasta Marszałek Piłsudski. Gdy po krótkich walkach wojska polskie wreszcie znalazły się w Wilnie, usuwając z miasta Armię Czerwoną, przyszedł czas oddania hołdu poległym. 24 kwietnia 1919 r. z kościoła Św. Kazimierza wyruszył kondukt pogrzebowy, odprowadzający poległych na cmentarz Bohaterów Wilna. Dla tych, którzy polegli w walkach o miasto, znaleziono miejsce przed murem starego cmentarza na Rossie, po lewej stronie od głównej bramy. www.ksi.kresy.info.pl Do 1921 r. usypano wzdłuż niego dwa rzędy mogił, zwieńczonych prostymi drewnianymi krzyżami. Każdy z nich był zaopatrzony w obrazek święty, orła i nazwisko pochowanego, tabliczki z nazwiskami poległych znalazły się też na samym murze. Poległych w walkach 1919, a później także 1920 r. chowano nie tylko w tym miejscu. Specjalnie wydzielony kwartał znalazł się w nowej części cmentarza, na tzw. Nowej Rossie. Pochowano tam obok siebie Polaków i Litwinów walczących ze sobą w październiku 1920 r. Nową Rossę ozdabia pomnik w kształcie kolumny z napisem "Wilno swoim obrońcom". Poświęconą w 1930 r. kolumnę wieńczyła rzeźba orła, jednak w czasie ostatniej wojny zniknął on bez śladu. W 1926 r. w środek muru cmentarnego starej części Rossy wbudowano pomnik, zaprojektowany przez prof. Juliusza Kłosa ku czci poległych obrońców Wilna (członków samoobrony wileńskiej i żołnierzy Piłsudskiego). Odsłonięcia tego monumentu dokonano 2 listopada 1926 r. Od tamtej pory cmentarzyk wojskowy na Rossie pozostawał w niezmienionym stanie aż do chwili śmierci Józefa Piłsudskiego. Gdy to nastąpiło, w ciągu roku (do 12 maja 1936 r.) cmentarzyk przebudowano tak, aby pochować tam urnę z sercem Marszałka. Wolę złożenia Kresowy Serwis Informacyjny - swojego serca na Rossie, wśród mogił żołnierskich, Piłsudski wyraził po raz pierwszy w przemówieniu do legionistów, wygłoszonym w Wilnie w 1928 r. Stwierdził wtedy: "(...) to mówię, że miłem to być musi i gdy serce swe grobem poję, serce swe tam na Rossie kładę, by wódz spoczął z żołnierzami, co mogli tak pieścić dumnego wodza czoło, co mogli tak życie dawać jedynie dla prezentu (...)". (Józef Piłsudski o sobie. Z pism, rozkazów i przemówień Komendanta, zebrał i wydał Z. Zygmuntowicz, Warszawa-Lwów 1929, s. 128.) A, że serce Piłsudskiego znalazło się na Rossie. W tej kwestii rozstrzygała jedynie jego ostatnia wola. O jej istnieniu dowiedziano się następnego dnia po śmierci Marszałka, 13 maja 1935 r. Wtedy to wdowa po Piłsudskim przekazała jednemu z jego adiutantów kartę papieru firmowego Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych, gdzie napisano odręcznie: "Na wypadek nagłej śmierci". Tekst tej ostatniej woli był następujący: "Nie wiem czy nie zechcą mnie pochować na Wawelu. Niech! Niech tylko moje serce wtedy zamknięte schowają w Wilnie gdzie leżą moi żołnierze co w kwietniu 1919 roku mnie jako wodzowi Wilno jako prezent pod nogi rzucili. (…) A zaklinam wszystkich co mnie kochali sprowadzić zwłoki mo- 1 maja 2012 - strona 11 HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE jej matki z Sugint Wiłkomirskiego powiatu do Wilna i pochować matkę największego rycerza Polski nade mną. Niech dumne serce u stóp dumnej matki spoczywa. Matkę pochować z wojskowymi honorami ciało na lawecie i niech wszystkie armaty zagrzmią salwą pożegnalną i powitalną tak aby szyby w Wilnie się trzęsły. Matka mnie do tej roli jaka mnie wypadła chowała. Na kamieniu czy nagrobku mamy wyryć wiersz z "Wacława" Słowackiego zaczynający się od słów: Dumni nieszczęściem nie mogą... Przed śmiercią Mama mi kazała to po kilka razy dla niej czytać" (A.L. Korwin-Sokołowski, Fragmenty wspomnień 1910-1945, Paris 1985, s. 130.) Wypełniając ostatnią wolę Marszałka 3 maja 1935 r. dokonano wyjęcia jego serca i złożenia go tymczasowo w prowizorycznej szklanej urnie. Po uroczystym pogrzebie (17-18 maja), gdy ciało Piłsudskiego spoczęło w srebrnej trumnie na Wawelu, 30 maja złożono jego serce do specjalnej srebrnej urny z napisem: "Serce Józefa Piłsudskiego. 12 maja 1935" i wizerunkiem orła. Tego samego dnia wdowa z liczną delegacją władz państwowych zawiozła urnę do Wilna. Tam została ona tymczasowo umieszczona w kościele Św. Teresy, w specjalnie przygotowanej niszy, w pierwszym filarze po prawej stronie od prezbiterium. Naczelny Komitet Uczczenia Pamięci Marszałka Piłsudskiego, który uznał budowę mauzoleum na Rossie za jedno ze swoich głównych zadań, postanowił powierzyć wykonanie takowego prof. Wojciechowi Jastrzębowskiemu, dawnemu legioniście. Pierwszą rzeczą, którą zaplanował architekt, było rozszerzenie terenu cmentarzyka wojskowego. Dotychczas stanowił on wąski skrawek ziemi przylegający do muru, obok którego znajdowało się ponad 160 mogił żołnierskich. Teraz miano przesunąć nieco w bok ulicę Rossa, przez co zyskiwano wolną przestrzeń w formie prostokąta o wymiarach 70 x 40 m. Mogiły żołnierzy, dotychczas zbyt ściśnięte, zostały teraz ustawione symetrycznie w pięciu rzędach, przez co w środku pod murem tworzył się wolny prostokąt o wymiarach 5,5 x 8 m. W centrum tego wyłożonego granitem śląskim prostokąta, znalazł się sam grobowiec, zbudowany z betonu i wyłożony wewnątrz płytami polerowanego granitu. Grobowiec wpuszczony w ziemię miała przykrywać potężna płyta z polerowanego czarnego granitu wołyńskiego o wymiarach: 3 m długości, 1,9 m szerokości, 50 cm wysokości. Prace nad przebudową cmentarzyka i przystosowaniem do niego najbliższego otoczenia przebiegały sprawnie i bez większych problemów. Kłopot sprawiało co innego. Mimo intensywnego poszukiwania na terenie Wołynia, ciągle nie można było znaleźć odpowiedniego kamienia nadającego się do przykrycia grobowca. Głazu tego nie mogły dostarczyć ani kamieniołomy w Janowej Dolinie, ani żadne inne z dwunastu miejsc. Bezowocne poszukiwania trwały do początku 1936 r. Wtedy podczas lustracji pól Bronisławki, jednej z zagubionych na pustkowiach wsi wołyńskich w powiecie kostopolskim, znaleziono wreszcie odpowiedni materiał na płytę nagrobną. Okazało się jednak, że do wydobycia dziewiętnastotonowego kamienia brakowało odpowiedniego sprzętu. Wtedy swoją pomoc zadeklarowali miejscowi chłopi. Całkowicie bezpłatnie przygotowali specjalny kołowrót z sosnowych bali, za pomocą którego można było wyrwać z ziemi tak wielki głaz. Następną operacją było przetaczanie na okrąglakach - z powodu braku platformy o odpowiedniej nośności i braku Wilna, gdzie żołnierze 3.p.a.c. i 3. pułku saperów wykonali ostatnią pracę, tzn. przykryli płytą gotowy już grobowiec. .( W. Wiernic, Dzieje granitowego głazu, "Gazeta Polska", 12 V 1937. ) W wigilię rocznicy śmierci Marszałka, w kościele Św. Teresy ustawiono katafalk, na którym spoczęła trumna Marii z Billewiczów Piłsudskiej, a u jej stóp srebrna urna z sercem jej syna. 12 maja 1936 r. w kościele odprawiono uroczystą mszę żałobną, następnie uformowano kondukt, który przemaszerował przez ulice Wilna. Dzwony katedry i innych świątyń sygnalizowały dojście na / Pochowani na Rossie Piotr Stacirowicz, Wincenty Salwiński i Wacław Sawicki, zginęli 18 września 1939 roku w nieznanych okolicznościach. Fot. Marian Paluszkiewicz http://kurierwilenski.lt/wp-content/uploads/2010/09/2010_wrzesen_17_rossa_2-300x199.jpg Mauzoleum. Według opowiadań ówczesnych mieszkańców Wilna, żołnierze ci mając szansę ratowania się przez wycofanie na teren neutralnej Litwa, mimo grożącej im śmierci, postanowili pozostać na posterunku. Ostatnia warta według relacji - zginęła od strzałów karabinu maszynowego jednego z sowieckich czołgów. To właśnie dla tych poległych żołnierzy wilnianie wykonali trzy nowe betonowe nagrobki obok kwater z 1919 i 1929 r. / Zdjęcie Cmentarz Na Rossie w Wilnie, mauzoleum Matka i Serce Syna, 1937. http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/0/0c/ Wilno_Rossa_mausoleum.jpg/220px-Wilno W trakcie walk toczonych w okolicach Rossy ucierpiały niektóre nagrobki i sama płyta grobowca. W 1944 r. przybyło wiele nowych mogił, będących wynikiem walk Armii Krajowej z okupantem o wyzwolenie Wilna. Oczywiście pozbawione były one kamiennych nagrobków, takich jak te na mogiłach ich poprzedników; były to tylko proste krzyże, które przypominały o przywiązaniu Polaków do Wilna. Po wojnie część z tych nagrobków została umyślnie zniszczona, jednak dzięki ofiar- drogi - kamienia z Bronisławki do stacji kolejowej (wąskotorowej). Operacja trwała 14 dni, w jej trakcie dla skrócenia trasy musiano wyciąć 850 m lasu na drodze do stacji. Podczas przetaczania głazu zasypano też rzeczkę płynącą zaraz za wsią. Ze stacji wąskotorówki w Moczulance przetransportowano kamień do stacji kolei normalnotorowej, stamtąd zaś już na specjalnej platformie do Warszawy, gdzie przekazano go do zakładu kamieniarskiego Bolesława Sypniewskiego, który mieścił się przy ulicy Powązkowskiej. Obróbka kamienia trwała do 28 kwietnia 1936 r., tego dnia oszlifowana płyta ważąca teraz 10 ton miała być odesłana do Wilna. Niestety, podczas wynoszenia z warszatu płyta uderzył kantem o metalową szynę, co spowodowało odłupanie z niej kawałka granitu. Oczywiście trzeba było teraz ponownie szlifować płytę, aby zlikwidować uszczerbek. Dopiero więc ostatniego dnia kwietnia wyekspediowano ją do / Zdjęcie Płyty: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/2/27/Wilno_Rossa. jpg/220px-Wilno_Rossa.jpg Strona 12 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 cmentarz, gdzie złożono trumnę i urnę do grobowca. W momencie wnoszenia trumny i urny do mauzoleum nastąpiła trzyminutowa cisza, po której oddano 101 strzałów armatnich, a orkiestra odegrała hymn narodowy. Ostatecznym finałem tego uroczystego dnia była wieczorna iluminacja całego miasta. W historii mauzoleum na Rossie ważna jest jeszcze jedna data - 18 września 1939 r., czyli moment wkroczenia Armii Czerwonej do Wilna. W tym czasie na Rossie stała jeszcze ostatnia warta przy ności mieszkających tam nadal Polaków, wiele z nich udało się zachować i utrwalić nazwiska poległych żołnierzy AK. (Fragmenty artykułu z czasopisma Spotkania z Zabytkami nr 3/1991 autorzy::Agnieszka Durejko Aleksander Srebrakowski : „Matka i serce syna”) http://t1.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSFskHeYMs5TpcEPs9 b1246VAVRXNInhNm5JSphsM9f U9E2U5Zv www.ksi.kresy.info.pl HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE Lasy Szackie i kierunek Bug Stanisław Nikoniuk Mija 10-ty, 11-ty maja. Dwunastego kowelski pułk składa przysięgę. Przemawia major Żegota – krótko, dobitnie. Piętnuje dezerterów jako zdrajców. I bodaj także wtedy dla przeciwwagi odznacza kaprala z któregoś oddziału krzyżem Virtuti Militari za zatrzymanie czołgu granatem w jednej z bitw. Po szałasach trzeciej kompanii niewiele jest rozmów o dezerterach. Poszli sobie, niech idą. Jak się nadzieją na Niemców – pożałują. Lepiej trzymać się razem do końca, choć staje się już wszystko naprawdę nie do zniesienia. Jednak może się skończy jakoś wreszcie… Nie kończy się. Jest coraz gorzej. Odzież będąca odzieżą i pościelą od miesiąca, ciągle na grzbiecie, w słotę i w pogodę drze się, dziw, że jeszcze nie opada, że jeszcze znosi dalsze kilometry kluczenia po gąszczach, po najdzikszych zakątkach lasów. Nie wytrzymałoby takiej eksploatacji żaglowe płótno. Nie ma żadnej zmiany. Sporadyczne wymiany i nie wymiany u chłopów niewiele poprawiają – chciałoby się powiedzieć: stan umundurowania, śmieszne to jednak słowo dla oznaczenia przyodziewku 27-ej. Szczęście wielkie, że zaczęła się wiosna, że robi się coraz cieplej. Umundurowanie… W lesie szackim już poniektórzy oficerowie zaczęli chodzić w postołach – łapciach z łyka. Hrubemu znakomicie owe łapcie poleszcuckie pasowały. Chwalił ich nadzwyczajną lekkość. Paweł nie zapomni widoku strzelca Zucha ściągającego szarą konopną nitką rude sukno mużyckich portek wziętych u Poleszuka – gruby lecz stary, zleżały chłopski samodział. Co postój w marszu, Zuch sadowi się pod drzewo i bierze się za swoją syzyfową robotę uśmiechając się przy tym obronnie i klnąc. Pościągane w jednym miejscu portki puszczają w drugim. Znów postój – gdzie Zuch? Ledwo go widać z trawy pod drzewem – naprawia przeklęte spodnie. Stoi w szackim lesie partyzantka sowiecka. Ci mają lepiej! Zostawiają po sobie cenne resztki. Nadchodzi dzień i dla Pawła, gdy na skraju ich obozowiska pochyla się nad kupą szmat i wybiera z niej spodnie, czarne w szare paski, brudne i zawszone. Są do niczego, stracha na wróble w to ubrać, ale lepsze nieco niż zdarte ostatecznie świecące dziurami płócienne portki Pawła. Przebiera się. Niebawem zacznie je reperować tak samo, jak Zuch. Na szczęście frencz a la Stalin uszyty przez matkę z sowieckiego koca i takim że kocem pokryty kożuch zrobiony z rękawów ogromnej baranicy wuja przetrzymują próbę do końca. Najlepsza jednak jest czapka, papacha sowiecka, Poemat mógłby napisać o jej zaletach! Wystarczy pod głowę wzgóreczek, korzeń, kupka chrustu czy liści i poduszka gotowa! Szorstkawe szare futerko grzeje uszy, skronie, kark i śpi się znakomicie. Niemieckie buty dobrze wytrzymują przemarsze. Na noc przydałby się dłuższy kożuch, do marszu jednak lepszy jest jaki jest. - Wiesz, Jantar, jak wyglądasz? – powiedział raz drużynowy Natan do zadumanego, wspartego ciężko www.ksi.kresy.info.pl o karabin, zapatrzonego w ognisko kronikarza – Jak zesłaniec sybirski. - A ty, jak szofer, w tej skórzanej kurcie i pilotce. Przydziału wołowiny coraz mniej – zabrakło już krów i owiec. Kartofli coraz mniej – już tylko kilka sztuk na żołnierza dziennie. Niczego nie przynoszą wyprawy po żywność – okoliczne chutory i wioski kompletnie ogołocone. Chłopi rozkładają ręce: byli tu już od was… nic nie ma… sami już nie mamy. Szperanie po kątach rzeczywiście nic już nie daje. Chytrzą też diad’ki! Na kolejnej wyprawie drużyny po żywność stary chłopina klnie się, że nic już nie ma, że byli tu już… Drużyna myszkuje po izbie i komorze – nic! Jeden Syrena nie przewąchuje kątów chałupy, nie zagląda nawet do stodółki starego, idzie ku niewielkiemu bagnu za stodołą. Człapie przez wodę na środek, penetruje małą wysepkę utworzoną przez korzenie paru ciasno rosnących sosenek. Idiota? Nie! Geniusz! As wywiadu! – wykrzykują koledzy, gdy wraca. Uśmiecha się od ucha do ucha, mruży oczka, pokazuje kawałek zżółkłej, starej słoniny, przeraźliwie chudy. – O, znalazł żem. Tam ją w tej kępie trzymał, skurczybyk Poleszuk! Post coraz sroższy. Na kolację Paweł gotuje podjęte z ziemi sczerniałe obierki od kartofli. Śmierdzą! Niepodobna tego przełknąć. Na drugi dzień szpera w pobliżu sowieckiego biwaku, znajduje głowę cielęcą rzuconą pod krzak. Zeskrobuje scyzorykiem drobiny mięsa przyschnięte do kości, wkłada do menażki, zalewa wodą, gotuje, próbuje jeść – mdłe! Gdyby choć uncję soli! Potem wałęsając się między biwakami podnosi z ziemi krowią racicę. Ma z tego, z miękkiej środkowej części, rozgotowaną masę. Z wyglądu i smaku – klej! W oczy zagląda głód. Wielka wyprawa wysłanników wszystkich oddziałów na chutory Huty Ratneńskiej po prowiant wraca przepędzona ogniem artylerii, nękana w odwrocie przez „ramę” śmigającą tuż nad wierzchołkami drzew i bijącą z broni pokładowej w podejrzane partie lasu. Woreczek fasoli dla drużyny, talerz kwaśnego mleka i kartoflany placek zjedzony w jednej z chałup – to wszystko, co Paweł zyskuje z tej wyprawy. A, jeszcze to: popatrzył na wysokie zielone żyta, na osypane kwieciem sady, wchłonął w płuca haust pachnącego powietrza sadów i pól. Cisza w tej wsi była tak słodka, jak ongiś na Zielonej. Ale już po godzinie uciekał w tłumie do lasu: buchnęła z tej słodkiej ciszy artyleria. W obozie głód. Ćwiczenia, które dowódcy usiłują przeprowadzać w plutonach są ponad siły. Są to proste ćwiczenia: bieg ku stanowiskom, padanie i powstawanie w biegu. Lecz pół godziny takiego ruchu i pluton słabnie, nie może dalej. Przy zginaniu się ku ziemi w głowie szum, mąci się w oczach. Jest to już krawędź omdlenia. Dobrze, iż dowódca kompanii, porucznik Wilczur wie, co się dzieje z jego piechotą. Skraca ćwiczenia, pozwala wracać do szałasów. Mówi na zbiórce do siedzących półkolem: Kaszy, zwykłej kaszy, parę worków jakiejkolwiek kaszy i postawiłbym was na nogi. Nic dla żołnierza nie jest bardziej pożywne niż kasza. Czasem na takich siedzących zbiórkach kompania próbuje śpiewać zachęcana przez porucznika, który mówi, że śpiew dla żołnierza… Ale niewiele z tego śpiewu wychodzi. Nie klei się. A pod sosną na samym skraju biwaku leży chłopaczek. Uśmiecha się blado do Pawła, gdy ten nad nim przystaje. – Wszystko mi z kiszek wycieka – mówi cicho. Nikt się nim nie zajmuje. Koledzy dadzą trochę przełknąć z tego, co ugotują, wszystko jednak przecieka… Leży cierpliwie, cichutko lub siedzi oparty o pień, ręką przytrzymuje postrzelony brzuch. I nikt w całym pułku nie ma na to rady, żadnej, najmniejszej rady. Dostał w brzuch pod Smolarami, szedł jednak i doszedł aż tu. Dalej nie pójdzie. Zasoby żywności wyczerpane. Cztery kartofle na dobę. Parszywy nastrój. Sparszywiały też stosunki w kompanii: okradają się z mizernych resztek jedzenia. Upatrzą u kolegi schowaną w torbie ostatnią kromkę chleba, zmawiają się i w chwili nieuwagi właściciela, czy wtedy, gdy śpi – kradną. Okradziony podnosi wrzawę, idzie ze skargą do dowódcy.- Żołnierze! – woła dowódca na zbiórce - Będziecie się wstydzili tego całe życie! W oczy sobie nie będziecie mogli spojrzeć przy spotkaniu… Niewiele to pomaga. Kradzieże, meldunki o kradzieżach, kłótnie i skandale są na porządku dziennym. Oburzony Paweł notuje gotowym określeniem: „Plwają na siebie i żrą jedni drugich”. „Banda!” dorzuci dalej. Jeden z gapiowatych podoficerów bierze się z rana do czyszczenia pistoletu, zamiast broni wyciąga z kabury kamienie. Paweł kładąc się spać zawsze przesuwa swój pistolet pod bok, pod brzuch, pod plecy – pamięta o tym przez sen – śpi na pistolecie. Pogarda – oto, co czuje wobec tych złodziei. Okradali się syci, teraz okradają się głodni. Sparszywieli, zdemoralizowali się – obyż tylko w jego kompanii… Banda to, nie wojsko! Sam wszak że dopuści się niehonorowego postępku, gdy warunki potem nieco złagodnieją, gdy pojawią się jeszcze jakieś skromne, nie wiadomo już skąd zdobyte przydziały mięsa. - Dzielisz im to mięso i dzielisz i co z tego masz? Weźże trochę więcej łoju dla nas… - podszeptuje Kogut. Paweł usłuchał, podrzuca ku swojej porcji parę gramów więcej. Ale erkaemista Klucz natychmiast podnosi protest. Pawłowi robi się głupio. Żałuje, że tak łatwo dał się nastawić Kogutowi. Zresztą sojusz z Kogutem jest wyłącznie gospodarczy. Paweł poznaje go z rozmów nieco bliżej, stwierdza zupełnie odmienną postawę. „Różną nas ideie i filozofia” – notuje w strzępiącym się zeszyciku. Wspomina brata – jakże inaczej byłoby z Joginem… Ktoś puścił słuch, że Kozioł znalazł kronikę, ale z kolei sam ją zgubił. Wierzyć temu – nie wierzyć?... Gdzie znalazł – przed torami, czy tu po tej stronie? Dokąd wobec tego doszedł brat? Gdzie teraz jest? Kozioł plątał odpowiedzi. Buja zapewne. Wspomnienia z lasów szackich przemieszały się w pamięci Pawła – nie potrafi podać dokładnej chronologii pomniejszych, chociaż ważnych wydarzeń. Przemieszały się w jeden zielono-szary, błękitno-czarny rozmazany kłąb. Nie tak jednak zdecydowanie czarny był ów kłąb, jak w wypadku Kmicica, który kto wie, jak i czy w ogóle doszedł / 3 maja 1944, Kazimierówka. Stoją: czwarty od lewej Roman Sznydel "Wilk", zastępca dowódcy, piąty od lewej "Oczko" (z karabinem). do domu? Ani nie tak beznadziejnie czarny, jak u tych towarzyszy, co tylko ciężkimi przekleństwami odgryzają się losowi. Paweł swój los znosi inaczej. Ma duże rezerwy siły duchowej. Czerpie z nich, jest tego świadomy. Krzepiąco działa na niego gorące słowo kazań księdza Rafała. Kapelan mówi o Polsce. Ku niej idą i dla Niej cierpią. Mówi o Królowej Korony Polskiej. Ryngraf z Jej wyobrażeniem i Białym Orłem u spodu zawiesza nad patykami ołtarza na sosence. Ksiądz usiłuje rozpalić tymi symbolami ducha wycieńczonej wołyńskiej piechoty. Nawołuje, by każdy się poczuł i stał się teraz, tak właśnie teraz!, rycerzem Polski i Jej Królowej. Z coraz ostrzejszym odczuciem bezsensu sytuacji 27ej kaznodzieja zmaga się wskazując sens. Polega on na tym, że już sama obecność Dywizji w tych lasach jest walką, ponieważ wiąże siły wroga wokół tych lasów, zmusza do atakowania i tym samym odciąża front. Z trudem dochodzi ta idea do świadomości zgonionej, zgłodzonej, wycieńczonej piechoty. Sens? W tym gniciu w lesie? W niemożności podjęcia działań zaczepnych? W ciągłych ucieczkach przed wrogiem? Jestże to sens? Dopiero z perspektywy późniejszych lat, szerszego rozeznania, z porównania z działaniami innych formacji partyzanckich zgodzi się Paweł, że teza ta była jak najsłuszniejsza. Zgodzi się i przeboleje to, iż z bliska, od środka wyglądało to wszystko tak mizernie, tak nędznie. Cóż tedy podtrzymywało go na duchu prócz sugestii kapelana – stańcie się rycerzami! właśnie teraz! Co jeszcze trzymało go, gdy przechodził swoją – jak to nazwie później za Conradem – „smugę cienia” w tamtych lasach i bagnach? Młodość – po pierwsze. Z tego zdawał sobie sprawę już wtedy. Widział kilku starych ludzi w szeregach 27-ej. Ich twarze z wyrazem bezdennej rozpaczy. Jeden z tych starszych nie mógł iść. Znaleziono mu chudą, kościstą szkapę. Jechał na niej, sam chudy przerażająco… Dalej – modlitwa. Modli się Paweł w tym lesie. Rankiem oddala się od szałasów. Staje. Przez zieloną, rozchybotaną, szumiącą, a czasem cichą masę boru spogląda ku wschodniej połaci nieba, błękitno-złotą od słońca, białą od czystej bieli obłoków, i odmawia litanię do Królowej Korony Polskiej, Królowej jego i owych rycerzy oszukujących głód całodziennym gotowaniem nędznej strawy, tłukących wszy, przecierających broń szmatami bez oliwy, bądź wałęsających się bezradnie po obozowisku. Paweł zna litanię na pamięć. Każdego poranka odmawia ją w ten sposób – na ustroniu, zapatrzony na wschód, ku stronie, Kresowy Serwis Informacyjny - gdzie został Kowel, matka, młodszy brat. Zwrócony twarzą w tamtą stronę modli się i wie, że to samo teraz czyni matka. Paweł wierzy. Po prostu wierzy. Z Kogutem nie rozmawia o tym. Nie zrozumieliby się. Trzecie źródło siły, wytrwania – to poezja. Chodząc po tym biwaku szackim często myśli całymi strofami poezji, którą chłonął przed tym przez lata. Pod drzewem w trawie znajduje właśnie w tym lesie kilka wydartych stron chrestomatii rosyjskiej. Wiersze. Jeden jest wyraźnie zaadresowany do niego. (… Pojąłem życie. Swój los, jak Turcy lub Tatarzy Wdzięcznością jednakową darzę Za wszystko. Bóg? O szczęście go nie proszę I zło w milczeniu znoszę. Wschodnich to niebios toń wysoka Może z nauką ich proroka Mnie pogodziła. Poza tym życie bez przerwy koczownicze, Trosk, trudu pełne dni i noce Przygniotły myśl i brak jej mocy, Zbolała dusza pierwotnieje śpi serce. Dla wyobraźni brak przestrzeni, Głowa bez pracy jałowieje. Jedynie leżeć można w cieniu Wśród traw… ) Uderza Pawła tożsamość sytuacji, tożsamość nastroju i postawy poety, który ten wiersz napisał. Przynosi treść pokrzepiającą. Wkrótce zna wiersz na pamięć.To są rezerwy duchowe Pawła. Sprawdził je w lasach szackich. Bardzo dużo pozwoliły znieść. Sytuacja oddziałów 27ej z dnia na dzień staje się gorsza. Ostatnia wyprawa po żywność nie polepszyła sytuacji żywnościowej, pogorszyła wojenną. „Rama” nie przestaje się kręcić nad lasem już trzeci dzień. Pogodny, świeży, słoneczny poranek w lasach szackich 21 maja, godzina 9 – 10. Pojawia się w kompanii porucznika Wilczura kapitan Hruby. Porucznik zbiera kompanię i obaj oficerowie, bardzo spokojni, spokojnie prowadzą przez rzadki las sosnowy wyścielony bujnym zielonym dywanem jagodnika. Cisza zalega las. Chroboce roztrącany butami zielony jagodnik. Po dziesięciu minutach spacerowego marszu oficerowie zatrzymują kompanię, każą żołnierzom rozstawić się wzdłuż dróżki i zająć stanowiska dobrze maskowane. Wygląda to, jak gdyby kompania wyszła na jeszcze jedne, zbędne, nie wiele dające a uciążliwe ogromnie ćwiczenia. Chłopcy tak właśnie myślą. Krzywią się – znowu komuś zachciało się tych ćwiczeń… Trudno. Poszwendają się po lesie, poleżą, ile się da. Zalegli w linii, leżą niemal niewidoczni w jagodniku. Lecz 1 maja 2012 - strona 13 oto kapitan – dziadek leśny z nieodstępnym leszczynowym kijem w ręku, na nogach onuce i łapcie sznurowane do łydki – przechodzi wzdłuż stanowisk i powtarza… Co? co? Nie strzelać, dopóki nie podejdą blisko! Podpuszczać na całkiem pewny strzał! Nie strzelać za wcześnie! Cisza w lesie, najmniejszego szmeru. Przez prześwity zieleni nad głowami wpadają do wnętrza lasu smugi i całe snopy słońca. Cóż to za rozkaz? Do kogo nie strzelać w tej ciszy? Głupie pytanie! „Rama” wczoraj nie na próżno latała całe popołudnie! Więc to nie ćwiczenia… Kompania leży, jak kazano. Nad jagodnikiem sterczą tylko głowy: każdy sprawdza, kogo ma za sąsiada z prawej, kogo z lewej? Ciągle cisza. Trwa niezmącona – ile już? – chyba z pół godziny. Niedzielny poranek w tym zakątku lasu jest cudny. Nadal cisza. Żadnego ruchu w przedpolu, chłopcy popatrują ku górze w oka błękitu obramowane gęstą iglastą zielenią. Ciągle cisza. I nagle - gdzieś z prawej strony, daleko w gęstwinie rozpruwa tę ciszę gwałtowna seria z elkaemu. Chłopcy Wilczura nieruchomieją na stanowiskach. Dłonie lepną do spustu i lufy karabinu. Świdrując wzrokiem przedpole pocięte miedzianymi kolumnami sosen, mroczno-zielone w tle, przytrzymują oddechy. Tak tego dnia – od spokojnego wymarszu z biwaku i powolnego, zupełnie ćwiczeniowego obsadzenia linii kompania wchodzi do boju. Elkaemowi odpowiada natychmiast seria równie gwałtowna o nieco innym brzmieniu i tak samo długa - jak gdyby krawiec przeciągnął maszyną bardzo długi ścieg w poprzek płótna. Rozlegają się buchnięcia pojedynczych wystrzałów, huk w tamtej stronie gęstnieje, puchnie jak kasza na ogniu. Kompania Wilczura leży, wpatruje się w swoje mało przezierne przedpole, nasłuchuje. Ku piętom Pawła spływają z całego ciała dobrze znane maleńkie ukłucia – impulsy lęku. Spogląda jeszcze raz na prawo: w jagodniku szarzeje sylwetka Morusa – leży nieco niżej od Pawła. Na lewo – Kogut, bardzo wyraźny w zieleni w swoim kolejarskim granatowym płaszczu. Spotykają się wzrokiem, próbują się uśmiechnąć. Płyną minuty, strzelcy leżą, jak napięte sprężyny. Knieja z przodu na prawo grzmi wystrzałami na cały las, tu u Wilczura ciągle cicho. Znowu pojawia się kapitan Hruby, podnosi kompanię, prowadzi kilkanaście metrów dalej, rozrzuca wzdłuż nowej linii - wytycza ją machnięciem swego kija. Znowu kompania kładzie się w jagodowym buszu linią nieco rozwichrzoną w nierówny zygzak, gdyż każdy stara się mieć przed sobą gruby odziemek drzewa. Paweł pamięta o nogach: wewnętrzne kostki stóp dociska do ziemi. Pamięta jak nisko szedł ogień pod Jagodzinem. W przedpolu, rozmigotanym od światła i cienia HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE nadal nie widać żadnego ruchu, żadnej oczekiwanej podkradającej się postaci przeciwnika. Własnej linii zaległej na płask także nie widać. Ta połać lasu - gdyby ktoś mógł spojrzeć z boku, z wysokości dorosłego człowieka – wydaje się zupełnie pusta. Jeszcze jeden kwadrans mija w bezruchu, nadal nikogo w przedpolu lecz oto nad głowami kompanii zaczyna coś ciapać i pacać drzewa. Pod Mosurem, gdy Paweł po raz pierwszy znalazł się w strefie takiego pacania kul– było to w polu, wśród rzadkich zarośli – mimo woli odwrócił twarz od kierunku, skąd nadchodził gwizd kończący się takim ohydnym pacnięciem. To samo zrobił Jogin i inni koledzy. I wtedy ów stary sierżant-pijaczyna, który pytał Pawła: Jantar, Jantar, skąd u ciebie taki pseudonim? krzyknął ku braciom zgorszony: Nie odwracać się! Patrzeć na wprost! To był moment, gdy Paweł stał się żołnierzem. Tu obstrzał idzie na razie wysoki, ślepy. Zaczynają spadać drobne gałązki ścięte kulami. Potem zniża się - na miodowej korze pni już tu i tam bieleją rozprucia. Pociski tną zieleń, słychać ich lot, syki, świsty i zderzenia z drzewami. Przedpole zapełnia lekki niebieski dym prześwietlony smugami słońca. Po linii przechodzi rozkaz: strzelać w ten dym! nisko w dym! I wtedy bujny zielony jagodnik wybucha wystrzałami. Wydaje się, że las nie pomieści już więcej huku lecz to dopiero preludium. Bo oto łupi coś nagle w wierzchołek sosny z łoskotem piorunu. Cios łamie gałęzie, ich darcie się, trzask miesza się z szurgotem odłamków i ciężkimi pacnięciami o ziemię. No tak! Tak, jak zawsze! Bez artylerii się nie obędzie. Bije już na dobre. Skąd jednak wie, że oni właśnie tu leżą? Na odcinku kompanii Wilczura coraz więcej dymu i huku. Pociski detonują w wierzchołkach drzew, łamią konary, niektóre przenikając niżej strzępią pnie, inne rozrywają się z ziemi. O kilkanaście kroków od linii wykarczowana pociskiem wyskakuje z ziemi i przewraca się, jak długa, gruba, stara osika. No tak! Jest już i „rama” – słychać ją nad lasem, chwilami widać jak plami czysty błękit prześwitów. Huk, świsty i syki kul, stukanie i szurgot odłamków, detonacja za detonacją, buchnięcia własnych karabinów – cała gama bitewnego hałasu w uszach, zwielokrotniona echem, a przed oczami już nie przesłona dymu lecz ogień, żywopłot ognia – pali się poszycie. Z przed ściany ognia wyskakuje nagle wprost na stanowisko Pawła ruda sarenka. Staje, jak wryta o kilkanaście kroków – błysk czarnych oczu, wilgotny błysk nozdrzy, uszy wachlarzami ukośnie – i skręt w bok – trzy susy – znika w gąszczu na lewo. Hruby nakazuje jeszcze jedną zmianę linii – usuwa kompanię z przed żywopłotu płomieni. Chłopcy odstępują pojedynczo, po kolei wstają, biegną chyłkiem od drzewa do drzewa, kładą się. Mają chwilkę wytchnienia. Tymczasem cały las wokół nich kipi wystrzałami, huczy, grzmi oddając echo z kniei do kniei. Pociski dział łomocą z góry, regularnie jak cepem. W południe zapada cisza. Słychać trzask płonącego poszycia i już nic więcej. I oprócz dymu i ognia niczego nie widać. Strzelcy podnoszą się ze stanowisk, uśmiechają się. Ktoś mówi głośno: - Ty, Kozioł, nie podnoś flinty tak wysoko, gdy strzelasz… Zadzierasz ją na 45 stopni jak pies ogon. To nie zenitówka. Co ty, przeciw lotnik jesteś? Kozioł uśmiecha się z zażenowaniem. Flintę rzeczywiście ma imponującej długości, postawiona na ziemi sięga mu do nosa. Jakiś angielski typ karabinu. Cisza trwa długo, więc Paweł podchodzi do Natana: - Słuchaj, moglibyśmy z drużyną wyjść teraz do przodu. Zobaczymy ile tam po krzakach zabitych Niemców. Obłowimy się… Paweł ma w chlebaku wołowy gnat z kawałeczkiem mięsa. Nie zdążył z rana ugotować. W tej ciszy znowu kusi go wyobraźnia – widok plecaka wyładowanego jadłem. Natan chwilę się zastanawia: Dobra! Idziemy! Zbiera się przy Natanie kilku ochotników – Grzmot, Morus, Syrena, Koza – uprzedzają pozostałych, że wychodzą w przedpole, nakazują: nie strzelajcie, gdy będziemy wracać. Dwójkami za drużynowym wychodzą na skraj boru, zaszywają się w gęsty choinkowy młodniak dostatecznie wysoki. Skradają się przez ten zagajnik ku przodowi. Nad głowami bezmiar majowego błękitu. Serca młócą, każdy krok pełen czujności. Są pewni, że nastrzelali na swoim odcinku Niemców – tyle przecież posłali strzałów w tym kierunku… Popycha wszystkich to samo pragnienie co Pawła: zebrać plecaki – będzie chleb, konserwy… Uszli nie więcej jak kilkadziesiąt kroków, gdy Natan – jakby na żmiję nadepnął – gwałtownym w tył zwrot rzuca się bez słowa biegiem do tyłu. Drużyna momentalnie za nim, i jednocześnie z bliska tnie w ich kierunku seria z automatu. Chłopcy nurkują w zwarty gąszcz choinek, wypadają w bór ku swoim. Paweł podnosi w biegu czyjąś czapkę. Blady, przerażony Natan pośpiesznie wyjaśnia Hrubemu co się stało: - Doszliśmy do przecięcia się dwóch ścieżek i patrzę: z bocznej zbliża się ku nam grupka umundurowanych – niemieckie płaszcze, hełmy, automaty przez pierś. Widzę, że jeden pierwszy mnie spostrzegł, chwyta za automat, więc ja – chodu! Seria w patrol Natana zawiązuje bój od nowa. Patrol wlatywał na swoje stanowiska wśród gwizdu kul. Tym razem ogień na linię Hrubego i Wilczura idzie gęsty, niski, zawzięty. Kompania odpukuje się ze swoich kabeków deszczowi rzęsistego maszynowego ognia. Chłopcom robi się nieswojo od tak nierównego dialogu. Niewiele poprawia sprawę dziesięciostrzałowiec Morusa, a Klucz widocznie nie ma już naboi do swego francuza – wcale go nie słychać. Może być tragicznie z kompanią… Jeszcze trochę poleżą, a potem? Wszyscy oddychają z ulgą, gdy z boku z lewej odzywa się rzęsiście jak ulewa elkaem któregoś z sąsiednich oddziałów – Sokoła chyba. Odziemki sosen dziurawione są coraz niżej, nad samą ziemią. Kompania leżąc spłaszczona u ich stóp odbija się gorączkowo. Hruby w czasie Strona 14 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 Lasy Szackie , Maj 1944 zacisza obchodził linię i wyjaśniał, że tutaj za wszelką cenę muszą wytrwać do wieczora. Niektórym przerażonym chłopcom wyjaśniał to przy pomocy swego leszczynowego kija, gdy zbyt panicznie zmieniali stanowiska i nie chcieli kłaść się dobrowolnie na nowej linii. Paweł z pewną satysfakcją zauważył, że to właśnie spotkało Koguta, który na moment ogłupiał ze strachu: z miny było widać, że popędziłby jak szalony gdziekolwiek przed siebie, byle dalej od linii! Jest już godzina chyba trzecia po południu. Nasilenie walki przenosi się znowu na prawo od kompanii Wilczura, tam, skąd się wszystko zaczęło. Na linii Wilczura znowu pełny spokój. Ale niebawem spokój ten zakłóca nowy dźwięk dochodzący gdzieś zupełnie z bliska – cienki i słaby na tle huku bitwy, szmer raczej, tylko, że to już szmer czołgów!… Więc Hruby daje znak do odwrotu. Kompania odchodzi luźną gromadą, mija swoje obozowisko, szałasy, popioły ognisk, wchodzi w nową dzielnicę. Spokojnie tam, mroczno – kończy się niedługo dzień. Z bocznych partii lasu spływają inne grupy, gromada powiększa się, idzie bez rozmów. Porucznik Wilczur został na linii na zawsze. W czasie pierwszej przerwy w bitwie Paweł wyszedł kilkanaście kroków do tyłu i widział: na dwu karabinach podłożonych pod ciało czterech chłopców niosło zabitego. – To porucznik Wilczur – powiedzieli. – Leżeliśmy dobrze ukryci, szedł niegęsty ogień i Wilczur podniósł się na kolana zobaczyć, co w przedpolu, i wtedy – cała seria w brzuch… Pochwali go gdzieś niedaleko, płytko – w pośpiechu. Zniknął też, nie ma go wśród odstępujących, drużynowy Natan. Po tej patrolce miał twarz przerażonego. Uciekł? Zabity? W niewoli? – nie wiadomo. Paweł nigdy go już nie spotka. Drużyna trzyma się sama, chłopcy pilnują się, żeby być razem. Wszyscy z kompanii, poza poległym porucznikiem i zaginionym Natanem wyszli z bitwy cało. Kapitan Hruby kroczy u czoła gromady w milczeniu. Cichną dalekie odgłosy walki. Jeszcze z pół godziny do zachodu słońca. Gromada przechodzi zacienioną ukośnie ulicę duktu. Czyjaś siekiera, a może pocisk zwaliła w poprzek duktu duże liściaste drzewo. Ktoś wyjaśnia: Przesłonili widzialność, bo strzelali, dranie, z działa po tej przesiece. W miarę odchodzenia ustala się ogólny kierunek odwrotu – jak zawsze… Jak zawsze ktoś gdzieś u czoła prowadzi. Już doszli do krawędzi lasu. Bezpośrednio stąd zaczyna się bagno porośnięte z brzegu wysoką łozą. Z leśnego obszaru spływa ku tym łozom coraz więcej ludzi. Milczenie, jak gdyby nikogo tu nie było. Słońce zaszło. Ciemno. W zupełnej ciemności formuje się kilka gromad i każda po kolei w pełnym milczeniu wchodzi w bagnisko. Nie jest głębokie, woda tylko do kolan, można iść. Emocje całodziennej bitwy zagłuszyły głód, teraz głód zagłuszają emocje tego pochodu. Słychać chlupot i bulgot wody – nic więcej. Pod nogami woda i miękkie dno bagna. Reszta jest nocą. Nie myśli się o niczym prócz jednego – iść po tej wodzie jak najciszej. Ujść jak najdalej – dopóki noc. Dwa krańce nocy nie śpią. Dalekie baterie niemieckiej artylerii z lewego krańca ciemności biją daleko na prawy kraniec, ku majaczącym widmowo mętnoczerwonym łunom.Paweł znowu, jak na mosurskiej porębie oczyma wyobraźni widzi olbrzymie przęsło podniebnego mostu budowane przez tory pocisków szybującym ku tamtym łunom. W pewnej chwili, po przejściu może kilometra tej bagienno-wodnej drogi, prostopadle do ruchu kolumny jakaś bliska bateria z lewej strony posyła kilka płaskich strzałów nad powierzchnią bagna. – Chryste! – strwożył się Paweł Jakże to będzie! Jak się położyć w tej wodzie czołem ku tej baterii? Ale kończy się na kilku wystrzałach. – Może pomyśleli, jeżeli słyszą chlupot na bagnie, że stado krów wraca przez wodę z pastwiska… Znowu jest tylko ciemność, cisza, ostrożny w tej ciszy chlupot wody. Kojąca cisza i ciemność. W krzakach wysokiej łoziny, z których wychodzili w to bagno, w ciemności majowego wieczoru, zapamiętale rozkląskał się słowik. – Pragnąłem – myśli Paweł – skuć bydlakowi mordę za ten śpiew! Kolumna idzie bagnem przez całą noc. Gdy się rozwidnia, dochodzi do jakichś kanałów, głębokich po pierś. Bez szemrania, nie zdejmując ubrań, unosząc tylko nad powierzchnię wody broń oddziały biorą tę przeszkodę. Milcząc ocieka na torfiastym wale porucznik Olszyna. Już daleko za nim został czas, gdy się domagał przerzucenia kładki przez rów. Stłoczeni w krzakach wikliny ludzie schną od ciepła własnych ciał. Znużeni, głodni, utytłani w bajorze, przemoczeni do nitki – odpoczywają. Milczą. Nie lamentuje nawet strzelec Szpic. Sytuacja jest jasna: chodzi o przedarcie się z życiem – obojętnie już – jak i którędy…Tak oto 21 maja 1944 roku całodzienna bitwa zamknęła długi postój w Lasach Szackich i tegoż dnia nocą piechota wołyńska, jak stado bobrów, zapadła w błota Polesia. Przez trzy następne doby ma miejsce taki sam manewr: w dzień, od pierwszych chwil świtu, stłoczone w niewielkim lasku, w zaroślach, w wysokich www.ksi.kresy.info.pl kępach u skraja błot, oddziały warują cichutko nie paląc ognisk, nie wychylając nosa poza to miejsce, a nocą przemykają się dalej. Kilka bochenków chleba zarwanego cichcem u Poleszuków musi starczyć na batalion. Ile kilometrów było tej grząskiej, mokrej, czyrakogennej trasy, przez jakie ostępy i uroczyska wiodła? – szeregowiec Jantar widział lecz nie wiedział i nie dowiedział się potem. I nie dowie się, gdyż potem przez 10 lat nikt się nie zejdzie, ani zjedzie, by sobie to wszystko wyjaśnić, a przez następne dziesięć pozaciera się ostrość wspomnień i powstaną niedokładne rekonstrukcje, których nikt nie uściśli wędrując szlakiem Dywizji, ponieważ tereny te odcięła na zawsze granica. Powoli, w miarę jak okolica spokojnieje, wraca ludzki obyczaj gotowania strawy, suszenia odzieży u ognisk. Ale przed tym jest jeszcze noc 25 maja. Takiej drogi jeszcze nie było! Głębokie, zimne bagnisko, głębsze niż wszystkie dotąd. Woda sięga Pawłowi najpierw do pasa, potem po pierś. Nieuważni, mniejsi wzrostem, tracą grunt pod nogami – trzeba ich podciągać nad powierzchnię. Paweł przez parę minut pomaga nieść nosze z rannym Bogdanem. Surowy brzozowy drążek wrzyna się w bark, Paweł zapada po szyję, karabinem wspiera się o dno, jak kijem. Nie wytrzymuje ciężaru, traci siły, krzyczy o zastępstwo, odchodzi od noszy z rannym jak najdalej. I to samo dzieje się po kolei z każdym, kto próbuje nieść. Więc ranny Bogdan zostaje. Złożyli go na kępie wikliny i poszli. Paweł niczego sobie potem nie wyrzuca. Nie mógł. Był za słaby. I to samo było z każdym. Całą noc trwa marsz przez to ogromne, głębokie, zimne mokradło. O brzasku piechota błotna wychodzi na brzeg. W świetle chmurnego świtu widnieją piaszczyste wzgórki, na nich laski chojaczków. Lecz na tym ponętnym, suchym brzegu, zaledwie ociekły strugi wody z odzieży i butów, odzywa się maszynowa broń i zaczyna ostrzał z garłaczy. Będzie fatalnie, jeśli to coś więcej niż placówka wroga. Oddziały rozpraszają się po laskach, idą w ruch elkaemy doniesione sucho do brzegu, i placówka milknie. Wzdłuż piaszczystej drogi, nad zagonami mizernego poleskiego zboża biegnie linia telefoniczna. Kapitan Hruby każe ciąć przewody. Ktoś włazi na słup, przecina. Tym nie mniej – marsz! szybki marsz! Żadnego postoju! Jeszcze kilkanaście kilometrów i dopiero, gdy dochodzi południe, oddziały wchodzą w nowy kompleks lasów. Paweł długo nie może odża- HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE łować kości wołowej – ostatniej z szackiego przydziału. Wyrzucił ją w tamtej bitwie – sterczała z torby, zawadzała w ruchu. Gotuje ją sobie teraz w myślach leżąc i schnąc na piasku pod sosną. Poprawa stanu wyżywienia zaczyna się od przejścia owego ogromnego mokradła i odskok odeń w nowy kompleks lasów. 28 - 29 maja Paweł notuje w kalendarzyku: „Zielone Święta. Bal! Trzy bochenki chleba na drużynę.” W pobliskiej wsi żadna partyzantka jeszcze nie gościła. Paweł stoi z drużyną na placówce blisko tej wsi. Zanosi się na pożyteczną akcję: Syrena wypatrzył wieprzka. Krótka narada i z placówki wychodzi wyprawa: Paweł, Morus, Szpic, Zuch. Morus wchodzi do chaty i trzyma na muszce swego dziesięciostrzałowca osłupiałych Ukraińców, reszta drużyny idzie do chlewa: jest! raby, ze stukilowy! Paweł trochę się zna na tym, jak się zabierać do rzeczy. Rozgląda się – czym by go najpierw stuknąć? Dostrzega u płotu drewnianą szlagę. Z ta szlagą zachodzi bidaka z boku i kładzie uderzeniem w łeb. Zuchowym tępym bagnetem przekłuwa serce, potem odwróciwszy do góry nogami rozpruwa brzuch i patroszy z bebechów. Łeb i bebechy zostają na łączce za chlewem – reszta idzie do worka i – jak najśpieszniej - do lasu! Placówka urządza wspaniały bal. Nikt teraz nie ma tyle mięsa i słoniny, co oni – nikt w całym pułku. Niepotrzebna jest już precyzja w dzieleniu. Gotują, ile chcą – obżerają się. Wspominają sobie najlepsze czasy postoju na Radomlu w plutonie gospodarczym. Mają również sól. Menażkę tłustego bulionu z żeberkiem Paweł zanosi wujowi Rochowi do biwaku Trzaska. Po dwudziestu latach Roch będzie wspominał ten moment wciąż z jednakową wdzięcznością. Leżał wtedy bliski omdlenia z głodu. Następują krótkie postoje w coraz to innym lesie oraz długie, dzienne już i suche przemarsze. Dywizja idzie w kierunku Bugu – ostrożnie, chociaż przez dosyć pewny teren. Strefa frontu pozostaje z tyłu – coraz dalej. Z przed przedbużańskiego lasu odchodzi z kilkoma ludźmi ksiądz Rafał. Opadł z sił. Musiano go prowadzić pod ręce. Paweł słyszał od kogoś potem, że przeprawiono go przez Bug z powodzeniem, że był następnie w Lublinie. Co się z nim dalej zdarzyło – nikt nie wie. __ Fragment niepublikowanych wspomnień Stanisława Nikoniuka ps. ”Jantar” udostępniony przez córkę Magdalenę Wawer. / Od lewej strony od mężczyzny z lornetką: kpt. Jan Józefczak "Hruby" (z lornetką), mjr Jan Szatowski "Kowal", plk Jan Kotowicz "Twardy" (bez nakrycia glowy). Wszystkie zdjęcia pochodzą z kolekcji Pana profesora Władysława Filara z czasów II Wojny Światowej, pokazująca żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. www.ksi.kresy.info.pl Szlakiem gen. Stanisława Maczka. Wspomnienia Jana Węgrzyna urodzonego w powiecie bobreckim, uczestnika kampanii wrześniowej i walk na froncie zachodnim w czasie II wojny światowej. Dr Arkadiusz Szymczyna W marcu 2012 r. obchodziliśmy 120 rocznicę urodzin generała broni Wojska Polskiego Stanisława Maczka, wybitnego stratega, honorowego obywatela Holandii, Kawalera Orderu Orła Białego. Historia jego 1 Dywizji Pancernej oraz losy żołnierzy, z którymi walczył przez wiele lat intrygują do dzisiejszego dnia nie tylko tych, którzy u jego boku walczyli o wolną Polskę, ale również historyków, młodzież oraz środowiska kresowe. W Powiatowym Muzeum Ziemi Głubczyckiej znalazłem dokumenty jednego z żołnierzy gen. S. Maczka – Jana Węgrzyna, urodzonego na Kresach, który wraz z dowódcą oraz innymi maczkowcami walczył o niepodległą Polskę na froncie zachodnim. Odnalazłem też w Raciborzu jego syna – Emila, który opowiedział mi o swoim ojcu niezwykłą historię. Jan Węgrzyn urodził się 30 lipca 1905 roku w Wołowem w powiecie bobreckim, województwie lwowskim. W okresie międzywojennym była to niewielka miejscowość (ok. 150 nr domów) zamieszkana przez ludność polską i ukraińską. We wsi mieszkali także Żydzi, którzy na co dzień zajmowali się handlem. Emil Węgrzyn wspomina: „Ojciec był niezwykle zaradny i potrafił wszystko zrobić. Miał złote ręce. Pomagał naprawiać sąsiadom i znajomym maszyny i urządzenia. Przyjeżdżali do niego bogatsi zreperować samochody i motocykle. W wolnych chwilach interesował się łącznością, był radioamatorem. W domu miał radio detektorowe, a na podwórku anteną” – wspomina E. Węgrzyn. Do służby czynnej J. Węgrzyn został powołany 1 października 1928 r. do 4 Szwadronu Samochodów Pancernych we Lwowie, gdzie został skierowany na kurs podoficerski wyszkolenia bojowego oraz kurs kierowców mechaników. Po roku w lwowskiej jednostce pancernej nastąpiła reorganizacja, co spowodowało jego przeniesienie do pułku w Żurawicy. Pełnił tam funkcję inspektora nauki jazdy samochodowej i wyszkolenia bojowego. W ciągu 2 lat awansował trzykrotnie, aż do stopnia plutonowego. Był komendantem warsztatów naprawy czołgów i samochodów pancernych. Po zwolnieniu z wojska ożenił się z Marią Tarnowską, z którą miał dwóch synów: Edwina i o dwa lata młodszego Emila. Węgrzyn początkowo pracował w swoim zawodzie. Zatrudniany był dorywczo, gdyż o pracę było bardzo trudno. Jego żona musiała dorabiać jako krawcowa. Najczęściej plisowała spódniczki sąsiadom oraz pomagała w prowadzeniu gospodarstwa domowego mniej zaradnym kobietom. 1 września 1939 r. został powołany do 6 Batalionu Pancernego we Lwowie. „Mama bardzo płakała. Martwiła się jak sobie teraz bez niego poradzimy. Całe szczęście byli jeszcze dziadkowie Tarnowscy, którzy otoczyli nas troskliwą opieką. Baliśmy się, bo dookoła nas całymi rodzinami deportowano Polaków na Syberię, m.in. brata wujka Piotra Krutina, który był policjantem, leśniczego Stanisława Rabę z żoną, córką i dwoma synami. Później jego żona pisała błagalne listy do mamy o pomoc. Rodzina przesyłała im w skrzynkach suszony makaron i smalec” – wspomina pan Emil. Jan Węgrzyn jeździł w kolumnie samochodowej nr 503. Pod Sędziszowem jego batalion toczył ciężkie walki i wraz z innymi kolegami musiał wycofać się w kierunku Przemyśla i Radzymina. Podczas nalotów jego kolumna została rozbita, a jej żołnierze dostali się do niewoli. W walce zginęło wielu Polaków, wielu też zostało rannych. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności Węgrzyn uciekł z więzienia i przedostał się do Lwowa przewożąc na ciężarówce rannych. Po przetransportowaniu ich do szpitala został wraz z innymi włączony do świeżo formowanych kolumn, które ewakuując 6 Batalion Pancerny cofały się z Lwowa w kierunku Winnik i Przemyślan. Tu żołnierzom miały być przekazane czołgi angielskie transportowane z portów w Rumunii. Gdy okazało się, że wiadomość jest fałszywa, wszystkich skierowano w stronę granicy węgierskiej. Po jej przekroczeniu polskich żołnierzy internowano. Więźniów obozowano w różnych miejscowościach. Do jednego z nich trafił Jan Węgrzyn. Po sześciu miesiącach pobytu w obozie w Sajoszentkizaly, przygo- Kresowy Serwis Informacyjny - tował wraz z dziewięcioma innymi kolegami ucieczkę, która umożliwiła mu przedostanie się do Budapesztu, do polskiej ambasady. Po uzupełnieniu dokumentów został wysłany do Barscu nad Drawą w celu zorganizowania przeprawy na łodziach z Węgier do Jugosławii. Po dwunastu godzinach spędzonych w Zagrzebiu oddziały skierowano do Splitu, a następnie na szwedzki okręt „Patris” płynący do Marsylii. 28 maja 1940 roku przeniesiono wszystkich żołnierzy do ośrodka mobilizacyjnego Parteneau, gdzie po przejściu niezbędnych badań lekarskich, Polaków skierowano do rodzimych jednostek w Sainte-Cécile. Węgrzyna przydzielono do 3 Batalionu Pierwszego Korpusu, którego dowódcą był kapitan Chelebrant. Dowódcą pierwszej kompanii, w której służył, był kapitan Wasilewski. Po intensywnym szkoleniu wszystkich przeniesiono na front. Francuzi jednak nie wykazywali oczekiwanego męstwa w walce i szybko skapitulowali, kazali złożyć broń Polakom, co spowodowało konflikt między sprzymierzonymi. Polacy nie chcieli pogodzić się z ich tchórzostwem. Z powodu zatargu wojsko polskie zostało rozproszone i ewakuowało się w kierunku Szwajcarii i Anglii. Węgrzyn poszedł z grupą żołnierzy na północ, gdzie dostał się na polski okręt „Sobieski”, który dopłynął do Plymouth w południowej Anglii. Stąd przewieziono Polaków do obozu rozlokowanego w górach Crawford nad rzeką Clyde w Szkocji. Był to jeden z trzech ośrodków, do których kierowano polskich żołnierzy (Biggar, Douglas i Crawford). W obozie Węgrzyn przebywał do początku grudnia 1940 r. Po kilku miesiącach został przewieziony do małego szkockiego ośrodka w Blairgowrie – Rattray. Tu jego jednostka stacjonowała aż do wiosny 1942 r., a następnie przetransportowana na południe do miejscowości Kelso. W Kelso cała 1 Dywizja Pancerna została intensywnie przeszkolona, a potem skierowana na południe Anglii w celu końcowego przeszkolenia. W połowie sierpnia 1942 roku skierowano żołnierzy do punktu załadowawczego pod Londynem, a następnie przetransportowano ich na kilkanaście okrętów. Po dopłynięciu w okolice wyspy Calwados u wybrzeży Francji do miejscowości Brhot, żołnierze założyli tymczasowe stanowiska. Po dwudniowym przygotowaniu i całonocnym marszu zajęli stanowiska bojowe kilka kilometrów na południe od Caen. Tam jednostki stoczyły ciężkie walki. Po ich zakończeniu żołnierze zostali przetransportowani do miejscowości Falaise, gdzie rozlokowane były jednostki niemieckie. Okrążając je od wschodu i południa wojska alianckie połączyły swoje siły pod Argentan w Normandii z armią amerykańską zamykając w 1 maja 2012 - strona 15 HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE Matka myślała, że już nie wróci. Przyjechał na rowerze dopiero w nocy. Do dzisiejszego dnia nie możemy znaleźć dokumentów, bo zaginęły” – wspomina pan Emil. Dopiero po jakimś czasie dzięki komendantowi posterunku MO w Równem – Nideckiemu, Jan Węgrzyn otrzymał posadę ślusarza – tokarza w Zakładach Ceramiki Budowlanej w Głubczycach, gdzie pracował do emerytury. W tej samej firmie był jego syn Emil, który pracował jako goniec. / zdjęcie transportowanych jednostek polskich na Zachodzie / Żolnierze polscy w obozie szkoleniowym.jpg okrążeniu 5 dywizji niemieckich. Jedna z nich została całkowicie rozbita, natomiast pozostałe przedarły się z okrążenia i rozpoczęły atak od tyłu. Po kilku dniach walki i uzupełnieniu amunicji Niemcy skapitulowali ponosząc duże straty (około 5 tys. zabitych). Dwudziestokilometrowy odcinek drogi był „zawalony” trupami niemieckimi i ciężkim sprzętem. Była to największa bitwa 1 Dywizji Pancernej tzw. „Czarnej” gen. S. Maczka. / W środku Jan Węgrzyn / Obóz w Szkocji. 3 rząd 11 z prawej Jan Węgrzyn Oddziały posuwając się w kierunku Holandii, a następnie Niemiec zakończyły szczęśliwie walki. 1 Dywizja Pancerna została skierowana w okolice Oldenburga, gdzie po 2 latach jej żołnierze zostali zdemobilizowani. Wówczas każdy z nich, na własną rękę mógł wybrać sobie dalszą drogę. Jan trafił do Osnebrück skąd wysyłał do domu paczki i dolary. Wiadomości o swoim mężu Maria Węgrzyn otrzymywała dzięki swojej siostrze Katarzynie Ponomarenko, która emigrowała „za chlebem” do Kanady. Emil Węgrzyn wspomina: „Tak naprawdę pierwszy list / Obozowe życie / Zbiórka pancerniaków Strona 16 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 trafił do nas po kampanii wrześniowej z obozu na Węgrzech. Ojciec napisał, że pasł kozy przez 2 tygodnie, co oznaczało w praktyce, że siedział w obozie. Po kilku miesiącach przyszła paczka z Portugalii z prowiantem (m.in. ze szprotkami). Później już nie było żadnego listu. Dopiero ciotka Krystyna pisała, gdzie jest. Dla nas było ważne, że żyje”. W czerwcu 1945 roku rodzina Węgrzynów przyjechała transportem na Ziemie Odzyskane. „Wszyscy uciekali przed banderowcami i przed władzą komunistyczna. Nikt z Polaków nie chciał podpisać deklaracji obywatelstwa i przynależności do ZSRR. To była sowiecka dzicz”. Węgrzynowie swoją podróż w nieznane rozpoczęli ze stacji w Starym Siole pod Bóbrką, następnie jechali przez Lwów (tu dołączono inne wagony), Przemyśl, Rzeszów i Tarnów. W Jaworznie-Szczakowej transportowani ekspatrianci nocowali w wagonach przez 2 tygodnie. Kolejnymi miejscowościami były: Katowice-Ligota (3 tygodnie postoju), Rybnik, Racibórz, Głubczyce i Mokre Kolonia. Tu rodzina przeniosła bagaże na wóz drabiniasty, który przewiózł ich do Dobieszowa w powiecie głubczyckim. Jan Węgrzyn przyjechał do Polski w 1947 r. transportem wojskowym. Powrócił w stopniu starszego sierżanta. „Żołnierzy przewieziono do Szczecina, a następnie do Wielkich Hajduk (obecnie Chorzów Batory). Naprzeciwko ojca wyjechałem wraz z bratem i wujkiem. Bałem się tego spotkanie, bałem się, że go nie rozpoznam, bo nie widziałem go 7 lat. Na szczęście wujek rozpoznał go i po chwili uradowani rzuciliśmy się sobie w objęcia” – mówi Emil Węgrzyn. W Hajdukach kolejarze przeładowali żołnierzom bagaże do wagonów jadących do Raciborza i Głubczyc. Następnie podstawiono wozy do Dobieszowa, gdzie już na Jana czekała żona i pozostali członkowie rodziny. Z Zachodu przywiózł m.in. motocykl NSU 200 i skrzynie z kompletnym wyposażeniem warsztatu samochodowego, którego nigdy nie otworzył, bo komuniści mu na to nie pozwolili. Jan Węgrzyn pracował ciężko na gospodarstwie wraz z małżonką do 1952 r. Nigdy nie dostał pomocy z UNRRA. Komuniści gnębili go domiarami dostawy zboża. Nie mógł znaleźć pracy, bo był maczkowcem. „Ojca przesłuchiwali w domu 10 razy i ciągle pytali dlaczego tak późno przyjechał do Polski. Wzywano go do UB w Głubczycach. / I Komunia Sw. Jan Wegrzyn z zona Maria i wnuczka Bozena - 1971 / ks. Franciszek Rozwod. Uroczystosc 60-lecie kaplanstwa we Lwowie. Marzeniem Jana Węgrzyna było wykształcić swoje dzieci i wychować na uczciwych ludzi. Udało mu się to, lecz nie bez przeszkód. Emil przez długi czas nie mógł dostać się na studia w związku z przynależnością ojca do dywizji gen. S. Maczka. Jego podania były przez uczelnie odrzucane. Dopiero po poręczeniu Nideckiego mógł podjąć studia we Wrocławiu. Jan Węgrzyn zmarł po ciężkiej chorobie w 1988 roku. Na jego pogrzebie ks. proboszcz Michał Ślęczek powiedział, że „nie o taką Polskę Jan Węgrzyn walczył”. Jego syn - Emil w udzielonym mi wywiadzie powiedział, że „ojciec był prawdziwym patriotą, kochał ojczyznę i dla nie walczył. Nigdy nie mógł wybaczyć głubczyckim kombatantom, że go ze związku wyrzucili, bo walczył według nich o inną Polskę”. Losy wielu żołnierzy są po dziś dzień nieznane, a ich historia milknie wraz z upływem lat. Nie zapominajmy o tych, którzy walczyli u boku gen. S. Maczka. __ Składam serdeczne podziękowania panu Emilowi Węgrzynowi za udzielenie mi wywiadu oraz jego rodzinie ze Świebodzic i Radyni za udostępnienie zdjęć i dokumentów. www.ksi.kresy.info.pl HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE Stanisław Strzetelski - działalność emigracyjna, od wybuchu II wojny aż do śmierci w 1969 roku - Część II Wprowadzenie: Pierwsza część historii mojego stryjecznego dziadka Stanisława Strzetelskiego, która ukazała się w poprzednim, kwietniowym numerze KSI wzbudził spore zainteresowanie wśród czytelników, jednak dotarły do mnie również sygnały, że opis ten był zbyt obszerny, wielowątkowy i właściwie nie miał bezpośredniego związku z postacią umieszczoną w tytule. Dlatego też tytułem uzupełnienia i wyjaśnienia pragnę zaznaczyć, że moim celem było i jest przedstawienie tej niezmiernie ciekawej postaci jaką był redaktor Stanisław Strzetelski na tle uwarunkowań rodzinnych, politycznych, a nade wszystko historycznych, w których dane było mu żyć i tworzyć. Dlatego też pierwsza część biografii Stanisława Strzetelskiego obfitowała w wielowątkowe historie związane z Jego rodzinnymi stronami okolic Brodów, prawdę historyczną I wojny światowej i na tym tle kształtowanie się poglądów politycznych przyszłego redaktora, dziennikarza i posła na sejm. Wiele miejsca poświęciłem też Jego najbliższej rodzinie, bratu i siostrom, których szczegółowe opisy postaci pozwoliły nam zrozumieć z jakimi trudnościami i przeciwnościami losu przyszło się ścierać ludziom żyjących na terenach dawnych Kresów w okresie przed i po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. W obecnej II części przedstawię Państwu dalszą historię mojego stryjecznego dziadka Stanisława, na drodze wielowątkowego opisu nie tylko jego postaci, ale przede wszystkim uwarunkowań politycznych i gospodarczych, które spowodowały ukształtowanie się powojennego geopolitycznego porządku na świecie. Nie zabraknie tu powiązań Stanisława z ppłk. Janem Kowalewskim, jednym z najwybitniejszych polskich wywiadowców zarówno okresu międzywojennego jak i II wojny światowej, Polskim Instytutem Naukowym w Nowym Jorku oraz z Radiem Wolna Europa i wynikłego na tym tle konfliktu z Janem Nowakiem Jeziorańskim. Niezmiernie interesująca jest historia Fundacji Wandy Roehr, której dyrektorem był Stanisław, czy w końcu powiązań i kontaktów z polskimi poetami i pisarzami na uchodźctwie, takimi jak Lechoń czy Wierzyński. Mam nadzieję, że znajdą tu Państwo ciekawe informacje na tematy jakże nam bliskie, a dla niejednego z nas w dalszym ciągu żywe, bo pozostające w naszej pamięci i sercach. Życzę miłej lektury Piotr Strzetelski - Kraków i szybko zmieniającą się sytuację na froncie, wkroczenie Sowietów do Polski, wspólnie z rządem, przez Łuck, Tarnopol, Równe i Kosów przekracza granice Rumunii i dociera do Bukaresztu. Stamtąd, w listopadzie 1939 roku wyjeżdża do Paryża, gdzie spotyka się ze Stanisławem Strońskim, Wicepremierem i Ministrem Informacji i Dokumentacji w rządzie emigracyjnym Władysława Sikorskiego. W tym czasie Stanisław Strzetelski zostaje zatrudniony w Dziale Dokumentacyjnym Urzędu Informacji i Dokumentacji RP, które w 1940 roku przekształcone zostało w Ministerstwo Informacji i Dokumentacji. Nawiązuje też przyjazne kontakty z Tadeuszem Katelbachem, późniejszym etatowym pracownikiem rozgłośni Radia Wolna Europa w Monachium i współpracownikiem Jana Nowaka Jeziorańskiego. Z początkiem 1940 roku zostaje wiceprezesem Zarządu Sekcji Zagranicznej Związku Dziennikarzy RP z siedzibą w Angers. Po kapitulacji Francji, we wrześniu 1940 roku Stanisław przez Hiszpanię wyjeżdża do Portugalii, gdzie znajduje zatrudnienie w Komitecie Pomocy Uchodźcom Polskim w Lizbonie. Wspólnie z Tadeuszem Katelbachem prowadzi w Lizbonie placówkę Ministerstwa Informacji i Dokumentacji rządu RP na uchodźctwie. Obaj panowie analizują prasę niemiecką, zbierają relacje od polskich uchodźców i piszą raporty na ten temat, które przesyłają Stanisławowi Strońskiemu. Pod koniec 1940 roku Stanisław Strzetelski zostaje korespondentem Polskiej Agencji Telegraficznej w Lizbonie. Powiązania Stanisława Strzetelskiego z asem wywiadu – ppłk Janem Kowalewskim. zwane „Memorandum”, które według niektórych historyków miało być „próbą podjęcia kolaboracji z Niemcami w tym czasie”. Zacznijmy jednak od początku: Podpułkownik Jan Kowalewski, już jako oficer nowej odrodzonej Polski w 1919 roku złamał pierwsze klucze szyfrowe Armii Czerwonej, umożliwiające odczytanie korespondencji bolszewickiej z frontów wojny domowej na Ukrainie, w południowej Rosji i na Kaukazie. Rezultaty jego pracy dały władzom Rzeczypospolitej wgląd w najtajniejsze decyzje wszystkich stron konfliktu wojny domowej w Rosji: W czasie Bitwy Warszawskiej w sierpniu 1920 roku informacje polskiego radiowywiadu zorganizowanego przez pułkownika Jana Kowalewskiego miały bezwzględnie rozstrzygający wpływ na decyzje strategiczne Józefa Piłsudskiego i w konsekwencji na rozmiar zwycięstwa Wojska Polskiego nad nacierającą na Warszawę Armią Czerwoną. Ppłk dypl. Jan Kowalewski urodził się w roku 1892 w Łodzi. W latach 1909–1913 studiował na wydziale chemicznym uniwersytetu w belgijskim Liège. Zmobilizowany w czasie I wojny światowej, ukończył z wyróżnieniem szkołę oficerską w Kijowie, następnie zaś walczył przeciw wojskom państw centralnych na froncie białoruskim i rumuńskim. W grudniu 1918 r. dołączył do 4. Dywizji Strzelców gen. Lucjana Żeligowskiego, z którą w maju 1919 r. przedostał się do Polski w charakterze szefa komórki wywiadowczej jej sztabu. Został kierownikiem służby radiowywiadowczej w Naczelnym Dowództwie, oddając na tym polu w czasie wojny polsko-bolszewickiej wielkie zasługi, za co otrzymał Krzyż Virtuti Militari. Wielki Część II Po wybuchu II wojny światowej i wkroczeniu Sowietów do Polski, pod koniec września 1939 roku Stanisław Strzetelski wraz ze swoją żoną Janiną Mękarską oraz dwiema nastoletnimi córkami Krystyną i Ewą, podobnie jak wielu innych mieszkańców terenów dotkniętych działaniami wojennymi, opuszcza Warszawę. Dociera do Lublina, gdzie zamierza wydawać nowy dziennik. Jednak ze względu na nasilające się działania wojenne www.ksi.kresy.info.pl / Ppłk. Jan Kowalewski W połowie 1940 roku, Stanisław Strzetelski przebywając w Lizbonie spotyka się z ppłk Jan Kowalewski, jednym z najwybitniejszych polskich wywiadowców zarówno okresu międzywojennego jak i II wojny światowej. Podpisuje wówczas tak wkład Kowalewskiego w zbudowanie struktur polskiego radiowywiadu oraz w zwycięstwo w wojnie z bolszewikami poprzez łamanie szyfrów sowieckich opisano w wydanej ostatnio książce pt. ”Zanim złamano Enigmę. Polski radiowywiad pod- czas wojny z bolszewicką Rosją 1918–1920” autorstwa Grzegorza Nowika. Kowalewski brał również udział w III powstaniu śląskim, a w latach latach 1929–1933 pełnił funkcję attaché wojskowego RP w Moskwie. Po uznaniu go w ZSRR za persona non grata, objął attachat w Bukareszcie, gdzie przebywał do roku 1937. Na obu placówkach wypełniał misje specjalne, zlecane mu przez darzącego go zaufaniem Marszałka Piłsudskiego. Po powrocie do Polski został szefem sztabu Obozu Zjednoczenia Narodowego, którego członkiem był również Stanisław Strzetelski. We wrześniu 1939 r., po ewakuacji do Rumunii, ppłk Kowalewski działał w bukareszteńskim komitecie ds. pomocy polskim uchodźcom, którym także kierował. W styczniu roku następnego udał się do Francji. W Paryżu, na zlecenie generała Sikorskiego, współtworzył plan skierowanej przeciw Niemcom alianckiej ofensywy na Bałkanach. Przed upadkiem Francji, podobnie jak Stanisław Strzetelski, ewakuował się z Paryża i przez Hiszpanię dotarł do Portugalii, gdzie został członkiem Komitetu ds. Uchodźców w Lizbonie. Działalność Jana Kowalewskiego przyczyniła się do poprawy położenia polskich uchodźców w Rumunii, uzyskania prawa azylu dla osób przedzierających się z Generalnego Gubernatorstwa oraz ograniczenia liczby aresztowań Polaków. Podpułkownik kilka razy podczas swego pobytu w Portugalii spotka się z Niemcami. O wszystkim szczegółowo informuje jednak polskie władze, uzyskując uprzednio od nich pozwolenie na przeprowadzenie rozmów. Pozycja polskiego oficera była w Lizbonie na tyle silna, że obawiano się nawiązania przez niego jakiegokolwiek kontaktu, który uniemożliwiałby realizację dynamizującego się sowiecko-brytyjskiego porozumienia względem Polski, z którego korzyści czerpał wyłącznie ZSRR. Ppłk Kowalewski stał się więc dla zachodnich aliantów niewygodną na terenie Portugalii postacią, która mogła w niewielki, ale jednak dość uciążliwy i szkodliwy propagandowo sposób przeciwdziałać zamysłom oddania w niedługim czasie Europy Środkowo-Wschodniej pod dominację sowiecką. W 2002 r. ukazał się w paryskich „Zeszytach Historycznych” tekst Bernarda Wiadernego pt. „Niechciana kolaboracja. Polscy politycy i nazistowskie Niemcy w lipcu 1940”, w którym autor oskarżał kilku polskich polityków i oficerów o próbę podjęcia kolaboracji z Niemcami w tym czasie. Głównym autorem odnalezionego w archiwum niemieckiego MSZ w Berlinie memoriału, w którym znane na ogół postaci polskiej polityki rzekomo wyrażają chęć nawiązania rozmów z Niemcami, miał być właśnie Jan Kowalewski. Zdaniem autora, stanowił „najważniejszą – jeśli się weźmie pod uwagę znaczenie biorących w nim udział polskich polityków – próbę kolaboracji z Trzecią Rze- Kresowy Serwis Informacyjny - szą”. Memorandum, „podpisane” przez Jana Kowalewskiego, Stanisława Strzetelskiego, Tadeusza Bieleckiego, Jerzego Kurcjusza, Ignacego Matuszewskiego, Jerzego Zdziechowskiego, Emeryka Czapskiego i Stanisława Cat-Mackiewicza, miało zostać złożone na ręce posła włoskiego Renato Bova Scoppa w Lizbonie z prośbą o przekazanie posłowi niemieckiemu w tymże mieście dr Oswaldowi baronowi von Hoyningen-Huene, który z kolei przesłał je do Berlina. Sformułowania użyte w dokumencie są natury bardzo ogólnej, warunkowej. Propozycję utworzenia „ośrodka studiów” nie należy rozumieć jako oferty utworzenia rządu kolaboracyjnego. Centrum takie miało stanowić prawdopodobnie punkt kontaktowy do wymiany poglądów, ewentualnie przy zaakceptowaniu niemieckiej oferty, do czego droga była jeszcze bardzo daleka. Jako miejsce stworzenia "ośrodka studiów" wybrano Włochy, ponieważ w polskich kołach politycznych znane było życzliwe stanowisko Mussoliniego wobec Polski. Wywiadowcza przeszłość Kowalewskiego, oraz bliska współpraca zarówno jego jak i innych osób wymienionych w tekście memorandum sprawiają, że nie możemy wykluczyć, iż miarodajne czynniki rządowe o tym wiedziały. Pomimo nie do końca wyjaśnionych wątpliwości co do rzekomego podjęcia próby kolaboracji z Niemcami, podpułkownik Kowalewski był jednym z najważniejszych uczestników wojennej gry wywiadowczej i politycznej. Im więcej będziemy wiedzieli o jego działalności, tym łatwiej będzie zrozumieć tę rozgrywkę, co do której przez ponad 60 lat po zakończeniu wojny narosło wiele legend, mitów i zwykłej dezinformacji. Okres pobytu Stanisława Strzetelskiego w USA Stanisław Strzetelski pozostaje w Lizbonie do początku 1941 roku, skąd 15 marca wraz z rodziną, na statku "Serpa Pinto" wypływa do Nowego Jorku. Na liście pasażerów tego statku pod nr 15-17 widnieje jego nazwisko. Po dwutygodniowej podróży rodzina Strzetelskich przybywa do USA na zaproszenie pana Jana Jachimowicza, przyjaciela Stanisława. Na druku imigracyjnym wypełnionym po przybyciu do Nowego Jorku Stanisław Strzetelski w miejscu najbliższej rodziny która pozostała w Polsce podaje swoją siostrę Marię Pospichel (Pospiszel), zamieszkałą w Krakowie przy ul Długiej 16. Bezpośrednio po przybyciu do USA nawiązuje liczne kontakty z tamtejszymi polskimi dziennikarzami, publicystami, pisarzami i poetami, podobnie jak i on wygnanych przez wojenną pożogę z Polski. Od razu wtopił się w tutejszą emigracyjną społeczność. W tym czasie współpracował między innymi z Janem Lechoniem, Kazimierzem Wierzyńskim, Józefem Wittlinem oraz Zenonem Kosidowskim. 1 maja 2012 - strona 17 HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE / Jan Lechoń i Kazimierz Wierzyński Jeszcze w roku 1941 zostaje dyrektorem Wydziału Prasowego „Polish Information Center” w Nowym Jorku, które jest przedstawicielstwem Ministerstwa Informacji i Dokumentacji Rządu RP na uchodźctwie. W 1942 roku powołano do życia Polski Instytut Naukowy (PIN) w Ameryce (THE POLISH INSTITUTE OF ARTS AND SCIENCES OF AMERICA) z siedzibą w Nowym Jorku, placówkę naukową utworzoną pod szyldem Polskiej Akademii Umiejętności, która miała umożliwić polskim uczonym i artystom działalność na emigracji w czasie wojny. Stanisław był jednym z pierwszych, który włączył się w tworzenie tej placówki. Na uroczystości inauguracyjnej 15 maja 1942 r. jako przedstawiciel Polskiej Akademii Literatury wystąpił Kazimierz Wierzyński, późniejszy przyjaciel Stanisława Strzetelskiego. Zaraz po przybyciu do USA w marcu 1941 roku Stanisław Strzetelski nie zapomniał o swoim młodszym bracie Tadeuszu Strzetelskim, który w latach 1925-1931 był Referentem Prasowym Ministerstwa Komunikacji RP. Parę miesięcy później, w sierpniu 1941 roku udało mu się ściągnąć brata, jego żonę Tamarę i syna Jerzego do Nowego Jorku. Redaktor Tadeusz Strzetelski pracował później w redakcji Głosu Ameryki, a nazwisko Strzetelski w latach 50-60-tych XX wieku zostało uznane przez władze komunistyczne za synonim zdrady. / Strona tytułowa „Wiadomości Polskich” wydawanych w Londynie z 11 maja 1941 roku. W Nowym Jorku Stanisław Strzetelski był wydawcą pisma ukazującego się w języku angielskim pt. „The Polish Review” oraz miesięcznika „New Europe” wydawanego aż do roku 1945. Współpracował również z redagowanym przez Jana Lechonia nowojorskim „Tygodniowym Przeglądem Literackim Koła Pisarzy Polski” oraz „Tygodnikiem Polskim”. Był również współzałożycielem powstałego w roku 1942 „Komitetu Narodowego Amerykanów Polskiego Pochodzenia” pełniąc równocześnie funkcję kierownika działu prasowego jego Zarządu Głównego. Jako jeden z sygnatariuszy depeszy do premiera Tomasza Arciszewskiego poparł oświadczenie Rządu RP z 13 lutego 1945 roku, odrzucające ustalenia jałtańskie w sprawie Polski. W maju 1945 roku był rozpatrywany jako kandydat na dyrektora oddziału amerykańskiego Katolickiej Agencji Prasowej, o czym informował prymasa Augusta Hlonda bp Józef Gawlina listem z dnia 27 maja1945 roku. W tym samym roku opublikowała książkę pt. „Bitwa o Warszawę: 1 sierpnia-2 października 1944. Fakty i dokumenty”, w której Powstanie Warszawskie określił jako ...”jedną z wielkich, a wśród dotychczasowych, na pewno najbardziej krwawą bitwę drugiej wojny światowej...” Po zakończeniu II Wojny Światowej Stanisław wybrał emigrację i wraz z rodziną pozostał w Ameryce. W Sea Cliff pod Nowym Jorkiem prowadził mały pensjonat, który dawał schronienie uchodźcom polskim i pełnił rolę salonu towarzyskiego. Jego bywalcami byli m.in. poeta i prozaik, współtwórca grupy poetyckiej „Skamander” - Jan Lechoń, pisarz Kazimierz Wierzyński, pisarz i satyryk Jerzy Wittlin, grafik i karykaturzysta Zdzisław Czermański, dowódca Armii „Pomorze” w 1939 roku – gen. Władysław Bortnowski czy w końcu Maria i Jerzy Kuncewiczowie. / Strona tytułowa książki – „Bitwa o Warszawę” / Stanisław Strzetelski (pierwszy po prawej i pierwszy po lewej) oraz Maria i Jerzy Kuncewiczowie w Sea Cleff w Nowym Jorku. Po pogromie kieleckim w lipcu 1946 roku Stanisław Strzetelski znalazł się w gronie piętnastu sygnatariuszy Oświadczenia Komitetu Wykonawczego Związku Obrony Niepodległości Polski w Nowym Jorku oskarżającego komunistyczne służby specjalne o sprowokowanie tych wydarzeń. Poniżej przytaczam tekst tego oświadczenia: Związek Obrony Niepodległości Polski Society for The Promotion of Poland's Independence, 157 East 64th ST, NewYork 21, N.Y. / Tadeusz Strzetelski, brat Stanisława w rozgłośni Sekcji Polskiej Radia „Głos Ameryki” Stanisław, pomimo pobytu na obczyźnie, w dalszym ciągu był bardzo czynnym redaktorem, dziennikarzem i pisarzem. Jeszcze w roku 1941 w londyńskim tygodniku Wiadomości Polskie zamieścił swoje wspomnienia, a następnie opublikował książkę pt. „Goering poluje na rysie”, (pod angielskim tytułem: - Where the Storm Broke”), w której opisał jeden z najciekawszych epizodów w historii tajnej dyplomacji europejskiej jakim było cierpliwe i niezrażające się niepowodzeniami kuszenie Polski ‘ponętnymi’ perspektywami ‘wspólnego’ z Niemcami marszu na Moskwę, które trwało aż cztery lata od 1935 do 1938 roku. Strona 18 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 OŚWIADCZENIE DOTYCZĄCE ZBRODNI KIELECKIEJ Mając jak największą pogardę do wszelkiego rodzaju ciemiężenia Żydów w Polsce - uznając pełną równość praw wszystkich polskich obywateli - głęboko poruszeni okropnością wypadków kieleckich - i wyrażając naszą głęboką sympatię dla polskich Żydów, którzy są ofiarami potwornej polityki rządu" warszawskiego dążącego do zrealizowania zarówno celów wewnętrznych i zewnętrznych uważamy, że naszym obowiązkiem jest oświadczyć w imieniu Związku Obrony Niepodległości Polski co następuje: Zbrodnie popełnione w Kielcach są skutkiem haniebnej prowokacji zaplanowanej przez tajną policję reżimu warszawskiego. To jest nasze najgłębsze przekonanie. Jakkolwiek wszystkie szczegóły tego diabelskiego spisku nie są nam jeszcze znane, doniesienia godnej zaufania amerykańskiej prasy zdaję się potwierdzać nasze podejrzenia. Motywy tej polityki reżimu warszawskiego prowadzącej do wypadków kieleckich można streścić następująco: 1. Reżim warszawski pragnie odwrócić uwagę światowej opinii publicznej od kolosalnych problemów z rządzeniem [krajem], ponieważ nie opiera się na woli większości Narodu Polskiego, lecz na potędze tajnej policji i ogromnej sowieckiej armii okupacyjnej. Gdy opinia publiczna krajów demokratycznych zaczyna zdawać sobie sprawę z nadużyć i oszustw, których dopuszcza się prosowiecki reżim warszawski, wspominając tylko ostatnie sfałszowane referendum, władze warszawskie sprowokowały mord kielecki i konsekwentnie pokazywały się jako obrońcy społeczności żydowskiej, aby stworzyć pozory, iż są obrońcami demokracji. 2. Reżim warszawski, od swego powstania, usiłował usunąć wszystkich Żydów z Polski. Polityka gettyzacji była prowadzona dokładnie www.ksi.kresy.info.pl według wzorów hitlerowskich. Polscy Żydzi, a szczególnie ci, którzy zostali repatriowani z Sowieckiej Rosji, są przymusowo osiedlani w odosobnionych terenach, na przykład na Dolnym Śląsku, gdzie pozostaję izolowani od społeczności chrześcijańskiej. Dziesiątki tysięcy polskich Żydów zostało wbrew ich woli przewiezionych do Szczecina, gdzie trzymani są w zamkniętych obozach i zmuszani do pracy przy budowie portu i sowieckich urządzeń wojskowych. Podczas gdy sparaliżowano wolność słowa prawdziwie demokratycznej polskiej prasy, organy paru antysemickich grup są nie tylko tolerowane przez reżim, ale cieszę się jego specjalnymi względami. Wszystko to zostało metodycznie zaplanowane przez prosowiecki reżim warszawski, którego celem jest zmuszenie Żydów do opuszczenia Polski. 3. Reżim warszawski otrzymuje rozkazy z Moskwy i działa ściśle według nich, ma dobre powody, aby trzymać się tego rodzaju polityki: używa ich jako sposobu, aby spowodować kłopoty rządowi brytyjskiemu w sprawie Palestyny oraz żeby zaostrzyć konflikt polityczny na Bliskim Wschodzie, podsycając antagonizm żydowsko-arabski. To właśnie w tym celu reżim warszawski dąży do wypchnięcia do amerykańskiej i brytyjskiej strefy okupacyjnej w Niemczech z Austrii resztek społeczności polskich Żydów, którym udało się uniknąć masakry z rąk hitlerowców. Honor i dobre imię Polski i Polaków, którym tysiące polskich Żydów zawdzięcza ratunek w okresie zbrodniczej okupacji nazistowskiej, żądają, aby zbrodnia kielecka została całkowicie pomszczona. Jednak ukaranie winnych musi przede wszystkim dotyczyć tych, którzy ukartowali kielecką prowokację, należy do końca obnażyć zbrodniczą działalność tajnej policji reżimu warszawskiego, która www.ksi.kresy.info.pl HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE nie tylko tolerowała, lecz - powiedzmy to jasno - przygotowała morderców. Śledztwo prowadzone przez reżim warszawski z pewnością nie doprowadzi do ujawnienia prawdziwych morderców. Reżim ten nie zrobi tego i nie chce tego zrobić Śledztwo prowadzone przez międzynarodową komisję może odsłonić prawdziwych zbrodniarzy. Ale musi być to zrobione natychmiast. Tylko tego rodzaju komisja będzie w stanie potwierdzić fakt, że morderstwa w Kielcach były inspirowane i zorganizowane przez tajną policję polityczną reżimu warszawskiego poprzez prowokacyjne metody wywodzące się z pogromów niesławnej carskiej Ochrany. Prezydium i Komitet Wykonawczy Związku Obrony Niepodległości Polski, Nowy York, 7 lipca 1946 r. Podpisali: Henryk Aszkenazy, Oskar Halecki, Michał Kranc, Leopold Obierek, Zdzisław Roehr, Marian Dąbrowski, Władysław Korsak, Henryk Landau, Zygmunt Protessewicz, Stanisław Strzetelski, Józef Frejlich, Kazimierz Kranc, Jan Lechoń, Rudolf Rathaus, Kazimierz Wierzyński. W roku 1949 Stanisław Strzetelski został kierownikiem sekcji polskiej Biura Studiów powstałego Komitetu Wolnej Europy i doprowadził do powołania dwujęzycznego tygodnika „Wiadomości z Polski i o Polsce”, którego został redaktorem. Począwszy od marca 1951 roku był prezesem Rady Stowarzyszenia Dziennikarzy Polsko-Amerykańskich w Nowym Jorku. W sierpniu 1951 roku odszedł z redakcji dwutygodnika i zastąpił Lesława Bodeńskiego na stanowisku kierownika sekcji polskiej Radia Wolna Europa „Głosu Wolnej Polski” w Nowym Jorku. Stanisław Strzetelski a Radio Wolna Europa (RWE) / Stanisław Strzetelski ze swoim wnukiem Piotrem Krasińskim (połowa lat 60-tych XX wieku) Początki rozgłośni polskiej RWE sięgają roku 1950, kiedy to Narodowy Komitet ds. Wolnej Europy podjął decyzję o jej powstaniu. Narodowy Komitet ds. Wolnej Europy była organizacją amerykańską powołaną do życia rok wcześniej. W jej skład wchodzili m. in. gen. Dwight Eisenhower (głównodowodzący wojskami amerykańskimi w Europie w czasie II wojny światowej, przyszły prezydent USA), Allen Dulles(późniejszy dyrektor CIA) i Arthur Bliss Lane (były ambasador amerykański w Warszawie). Celem powstałego komitetu było ograniczanie wpływów komunistycznych w świecie oraz wspieranie politycznych i umysłowych elit wywodzących się z państw, które znalazły się w sowieckiej strefie wpływów. Rząd Stanów Zjednoczonych nie chcąc brać odpowiedzialności politycznej za treści nadawanych audycji przez RWE finansował je za pośrednictwem CIA. Pierwszym, nowojorskim, dyrektorem Sekcji Polskiej RWE był Lesław Bodeński przedwojenny kierownik referatu prasy w MSZ. Zespół składał się z sześciu osób, a program nadawany był z dwudniowym opóźnieniem. Pierwsze programy adresowane do słuchaczy w Europie Środkowej RWE zaczęło nadawać w lipcu 1950 roku Audycje nagrywano w Nowym Jorku na taśmy, które następnie wysyłano do Niemiec. Program nadawano z okolic Frankfurtu. 4 sierpnia 1950 roku nadano pierwszą półgodzinną audycję radiową skierowaną do Polski – Głos Wolnej Polski. Audycja ta była ledwie zauważalna wśród obecności wielu innych polskojęzycznych programów nadawanych z Zachodu, np. BBC, Głosu Ameryki czy Radia Watykan. Przełomem w dziejach rozgłośni stało się mianowanie w roku 1951 jej dyrektorem red. Stanisława Strzetelskiego. Dyrektorem Sekcji Polskiej RWE Strzetelski był do 1955 roku, równolegle z Janem Nowakiem Jeziorańskim. Do tego roku bowiem były dwa kierownictwa polskiej sekcji RWE: Jeziorańskiego w Monachium i Strzetelskiego w Nowym Jorku. Szef nowojorskiej siedziby RWE, Stanisław Strzetelski, kilkakrotnie powiększył zespół, między innymi o dziennikarzy przedwojennej Polskiej Agencji Telegraficznej. Z RWE podjęli w owym czasie współpracę wybitni ludzie pióra, na przykład Jan Lechoń i Kazimierz Wierzyński. Jako redaktor naczelny RWE Stanisław Strzetelski sprzeciwiał się powołaniu drugiego oddziału sekcji w Monachium, uważając, że nadawanie audycji z Niemiec zostanie negatywnie odebrane w Polsce. Powstały na tym tle spór z kierownikiem ośrodka monachijskiego Janem Nowakiem zakończył się porozumieniem, jeszcze w styczniu 1952 roku, na mocy którego oddział nowojorski otrzymał wyłączność na informacje z półkuli zachodniej oraz na przygotowywanie wszystkich komentarzy międzynarodowych oraz przeglądów prasy światowej. W oddziale nowojorskim RWE Strzetelski zgromadził grono wybitnych współpracowników min. prawnika, publicystę i działacza katolicko-narodowego Wojciecha Wasiutyńskiego, zaś Lechoń, Wierzyński i Wittlin mieli swoją cotygodniową audycję radiową. W pierwszym zespole radia pracował również Marek Rudzki, tłumacz i redaktor. W połowie 1952 roku doszło do kolejnego konfliktu z Janem Nowakiem Jeziorańskim, który usilnie dążył do zmiany nazwy rozgłośni z „Głosu Wolnej Polski” na „Głos Wolnych Polaków”. Nazwy jednak nie zmieniono. Stanisław utworzył wówczas przy oddziale nowojorskim komitet doradczy złożony z przedstawicieli polskich stronnictw emigracyjnych. W swoim domu w Sea Cleff gościł nawet Jana Nowaka, jednak pogłębiających się roz- Kresowy Serwis Informacyjny - bieżności nie udało się usunąć. Jednym z największych wydarzeń w dziejach Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa były audycje Zbigniewa Bażyńskiego : „Mówi Józef Światło". - ...”Kiedy Światło uciekł, był przesłuchiwany w USA...” - opowiada Marek Rudzki - ...”Kiedyś szedłem korytarzem radia i byłem świadkiem takiej oto sceny. Dwaj oficerowie ochrony prowadzą Światłę. Na korytarzu pojawia się jeden z polityków Stronnictwa Pracy, Bolesław Biega, który uciekł z Polski. Kiedyś był przesłuchiwany w Polsce przez Różańskiego i Światłę. Nagle Bolesław Biega zatrzymuje się i pyta idącego korytarzem oprawcę: ‘Panie Światło, a gdzie mój zegarek, który mi pan wtedy ukradł?’...” Pod koniec 1954 roku Stanisałw Strzetelski wziął udział w konferencji odbywającej się w Waszyngtonie poświęconej rozpoczętym na temat Józefa Światły audycjom i zaproponował ograniczenie nadawania ich ilości. Amerykanie poparli jednak pomysł Jana Nowaka Jeziorańskiego, który zaproponował opracowanie broszury „Za kulisami bezpieki i partii” z relacjami Józefa Światły oraz zwiększenie częstotliwości audycji. Wówczas Strzetelski uzyskując uprzednio wsparcie ze strony dyrektora Roberta Langa sprzeciwił się temu. Tymczasem Lang skonfliktowany z prezesem komitetu Wolnej Europy Whitneyem Sheperdsonem został zdymisjonowany, w związku z czym ustąpił również i Stanisław Strzetelski oraz jego zastępca Zygmunt Lityński. Dnia 14 marca 1955 roku w rozgłośni polskiej Radia Wolna Europa, z udziałem m.in. Jana Lechonia odbyło się uroczyste pożegnanie Stanisława Strzetelskiego. Ważnym momentem w dziejach Radia Wolna Europa był rok 1956. Wówczas to dyrektor Jan Nowak, (prawdziwe nazwisko Zdzisław Jeziorański) zdecydował, aby wobec tragedii w Polsce nie eskalować nastrojów. Uważał, że radykalizacja komentarzy może doprowadzić do jeszcze większych napięć w Polsce. Jak wspominają jego współpracownicy, popadł wtedy w ostry konflikt z amerykańskim kierownictwem RWE którzy uważali, że Radio Wolna Europa powinno być o wiele bardziej aktywne we wspieraniu rewolucjonistów w Poznaniu. Dopiero powstanie na Węgrzech i radykalne wsparcie, jakiego udzielała rozgłośnia węgierska RWE, sprawiły, że Amerykanie, w tym i Stanisław Strzetelski przyznali Janowi Nowakowi - Jeziorańskiemu rację. Po zakończeniu współpracy z RWE Stanisław Strzetelski w maju 1955 roku objął stanowisko dyrektora Polskiego Instytutu Naukowego w Ameryce oraz wszedł w skład zespołu redakcyjnego kwartalnika „The Polish Review”. Po przełomie politycznym w Polsce w październiku 1956 roku zainicjował akcję wspierania kraju przez wysyłkę sprzętu medycznego i laboratoryjnego oraz fundowanie stypendiów dla polskich naukowców. Działał w Komitecie doradczym Fundacji im. Alfreda Jurzykowskiego, przyznającej doroczne nagrody za wybitne zasługi dla kultury polskiej. To dzięki staraniom Stanisława Strzetelskiego Fundacja ta nabyła dom w Nowym Jorku, który w roku 1 maja 2012 - strona 19 1960 przekazała Polskiemu Instytutowi Naukowemu. W roku 1959 Stanisław sprzedał swój dom Sea Cleff i z początkiem lat 60-tych odwiedził dwukrotnie Polskę, w tym Kraków, gdzie spotkał się ze swoim kuzynem prof. Jerzym Strzetelskim, anglistą z UJ. HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE pracowników i sympatyków, w połączeniu ze ścisłą rachunkowością oraz bardzo umiejętnym i pełnym inicjatywy kierownictwem Stanisława Strzetelskiego. Opieka udzielana stypendystom nosiła charakter osobistej serdeczności. Stypendia były przyznawane w / Wanda i Zdzisław Roehr Opracowując w roku 1960 sprawozdanie z działalności PIN-u od momentu jego powstania w roku 1942, wskutek różnic w ocenie zadań i działalności Instytutu popadł w ostry konflikt z prezesem Oskarem Haleckim i zrezygnował ze stanowiska dyrektora PIN. Zaraz potem zorganizował Fundację Wandy Roehr i objął jej kierownictwo. Wanda Roehr – życie i działalność, powstanie fundacji i związek ze Stanisławem Strzetelskim Chcąc znaleźć jakiekolwiek informacje na temat Wandy Roehr oraz jej Fundacji dość dokładnie przeszukałem dostępne strony internetowe, biblioteki i inne źródła historyczne Jednak znalazłem jedynie bardzo ogólne, wręcz lakoniczne informacje dotyczące tego tematu. Dopiero artykuł autorstwa Wiktora Kwasta zamieszczony w „Wiadomościach Polskich” wydawanych w Londynie z 1 czerwca 1975 roku pozwolił mi na głębsze poznanie tej postaci i zrozumienie intencji jakimi kierowała się Pani Wanda tworząc w 1960 roku Fundację swojego imienia. Okazało się, że Po zniesieniu przez Polski Instytut Naukowy (PIN) – (,,Polish Institute of Arts and Sciences") działu stypendiów i pomocy naukowych dla Polski, Wanda Roehr, zasłużona na polu pracy społecznej, zadeklarowała ćwierć miliona dolarów jako wstępny wkład do Fundacji wyłącznie tym celom poświęconej, zobowiązując się do dalszego jej finansowania. Gospodarowanie ograniczonymi środkami umożliwiła ofiarność wysokości od 200- 280 dolarów miesięcznie, co w tamtych czasach nie była to kwota mała. Przez 5 lat Fundacja wydała blisko 300 tysięcy dolarów na blisko 500 stypendystów, nie tylko z Polski ale i z całej Europy. Dużą rolę odgrywało też sprawne udzielanie "pierwszej pomocy" przyjeżdżającym, często bez grosza i bez widoków na stypendium naukowcom i artystom. Fundacja wysyłała do Polski chemikalia, części aparatów naukowych, instrumenty muzyczne i laboratoryjne i wiele innych. Poniże przytaczam obszerne fragmenty artykułu Wiktora Kwasta na temat życia i działalności pani Wandy Roehr i jej męża Zdzisława. Wanda Roehr, urodziła się w roku 1902, była córką prof. Juliana Tokarskiego, o którym dość obszernie pisałem w marcowym wydaniu KSI. Choć pierwsze lata szkoły przeżyła w Wiedniu, może uchodzić za stuprocentową lwowiankę. Mając niespełna 16 lat brała udział w obronie Lwowa w latach 191819 pomagając rannym jako pielęgniarka w szpitalu wojskowym. Szkołę średnią ukończyła we Lwowie, po czym podjęła studia na Uniwersytecie Warszawskim gdzie studiowała języki nowożytne. W roku 1929 wyszła za mąż za inż. Zdzisława Roehra, absolwenta Politechniki Lwowskiej, który w stopniu kaprala brał również udział w obronie Lwowa 1918 roku, a później w wojnie z bolszewikami. Państwo Roehrowie byli szczęśliwym małżeństwem, doczekali się trzech synów – Jerzego, Andrzeja i Ludwika. Najpierw mieszkali w Krakowie, a potem w Katowicach, gdzie Zdzisław Roehr został naczelnym dyrektorem hut Wspólnoty Interesów. Pani Wanda już wtedy dała się poznać jako osoba, która bardzo chętnie uczestniczyła w życiu społecznym i kulturalnym Polski. Jako wolontariuszka pracowała w Polskim Czerwonym Krzyżu, zaś pełniąc funkcję prezesa Towarzystwa Rozwoju Ziem Wschodnich, pomagała w wyposażaniu szkół i ośrodków leczniczych na Kresach. Wybuch wojny zastał Wandę Roehr w Warszawie, skąd samochodem, razem ze swoimi trzema małymi synami opuścili stolicę. Po drodze dołączył do nich Zdzisław Roehr. Gdy bolszewicy wkroczyli do Polski razem z innymi uciekinierami przekroczyli granicę w Kutach i przez Rumunię, Bułgarię dotarli do Turcji. W Konstantynopolu mieszkali przez kilka miesięcy w willi polskiej ambasady. Następnie w kwietniu 1940 roku przez Grecję i Włochy opuścili Europę i statkiem dotarli do Ameryki. Na początku Zdzisław Roehr został zatrudniony w firmie importującej skóry. Później pracował w zakładzie mechanicznym inż. Leonarda Wojnicza, po czym dostał się do nowojorskiej Mizzy Inc., wyrabiającej materiały i przyrządy dentystyczne. Firma ta, zgodnie z wymaganiami wojny, przestawiła się na produkcję strzykawek z morfiną do podręcznych apteczek. Były to tubki, jak do pasty do zębów, zakończone igłą. W razie potrzeby, w warunkach polowych, ranny żołnierz sam mógł sobie zrobić zastrzyk z morfiny, wyciskając ją z tubki. Pracując parę lat w firmie na stanowisku "general manager" zdobył na tyle doświadczenia, że mógł otworzyć własną firmę pod nazwą „Roehr Products", która przez cały okres swojej działalności wyrabiała przyrządy i przybory lekarskie w trzech bardzo dobrze prosperujących fabrykach w USA. Firma Zdzisława Roehra znacznie udoskonaliła i zmechanizowała produkcję strzykawek, do tego stopnia, że cena jednostkowa zmalała o tyle, że nie opłacało się sterylizować jej po użyciu. Ekonomiczniej i higieniczniej było użyć nową. Przedsiębiorcza firma „Roehr Products", zaczęła wyrabiać inne jeszcze produkty lekarskie i w bardzo szybkim czasie przyniosła spore zyski właścicielowi. W roku 1961 Zdzisław Roehr, już jako bardzo bogaty Amerykanin sprzedał swoją firmę jednej z największych korporacji medycznych „Brunswick Corporation". Wtedy właśnie jego żona Wanda Roehr rozpoczęła swoją działalność kulturalno-charytatywną. Obdarzona mocnym charakterem i silną wolą, pełna polotu i wyobraźni, utworzyła „Fundację Wandy Roehr”, która przejęła zamierającą działal- ność Polskiego Instytutu Naukowego polegającą na finansowej pomocy polskim naukowcom i artystom, przede wszystkim w Polsce. Wielu polskich profesorów i uczonych tylko jej zawdzięczało możliwość wyjazdu za granicę. Największa działalność Fundacji przypadła na okres pierwszych pięciu lat jej istnienia, to jest na lata 1961-65, kiedy jej dyrektorem był Stanisław Strzetelski. Wtedy to właśnie notuje się największy rozkwit fundacji. W tym czasie przeznaczono prawie 300 tysięcy dolarów na 480 stypendystów z Polski. Fundacja wysyłała do Polski chemikalia, części aparatów naukowych, instrumenty muzyczne oraz różnoraki specjalistyczny sprzęt laboratoryjny. Pupilem Fundacji był "American Research Hospital in Poland" w Krakowie Prokocimiu, wyposażony w tym czasie w najnowocześniejsze urządzenia medyczne. Pomoc Fundacji przejawiała się w ułatwianiu przyjazdów personelu szpitala do Ameryk i na przeszkolenie. Pani Wanda brała udział w działalności Polskiego Instytutu Naukowego, Kościuszkowskiej Fundacji w Nowym Jorku. Interesowała się życiem środowiska w Thomaston, gdzie miała swój wspaniały dom. Opiekowała się miejscowymi skautami oraz towarzystwem łuczników. W Nowym Jorku była aniołem stróżem dla gości z Polski, udzielając gościny w przeznaczonym na ten cel pokoju na rogu Park Ave. Korzystali z niej min. takie osobistości jak: znany polski astronom Włodzimierz Zonn, wnuczka Henryka Sienkiewicza Maria Korniłowicz, pisarz i publicysta Leopold Tyrmand i wielu innych polskich intelektualistów i uczonych. Wanda Roehr bardzo lubiła życie towarzyskie, przyjaźniła się z wieloma intelektualistami i uczonymi, miała bardzo dobre serce, niesienie innym pomocy sprawiało jej wielką radość. Wanda Roehr zmarła 24 września 1974 roku w swoim domu w Thomaston niedaleko Nowego Jorku. W połowie lat 60-tych XX wieku, Stanisław Strzetelski dobiegający 70 lat życia nadal był niezwykle czynnym publicystą, autorem wielu ciekawych artykułów, w których próbował kreślić perspektywy zjednoczenia Europy lub poddawał krytyce niektóre środowiska emigracyjne za życzeniowe uprawianie polityki. Odznaczony Złotym Medalem Zasługi Zjednoczenia Polsko-Narodowego pod koniec życia stał się niezwykle poważanym publicystą i dziennikarzem w Ameryce, należał do Syndykatu Dziennikarzy RP z siedzibą w Nowym Jorku. Zmarł 10 kwietnia 1969 roku w szpitalu w Glen Cove koło Nowego Jorku i został pochowany w Alei Zasłużonych w Amerykańskiej Częstochowie w Doylestown w Pensylwanii. Żona jego Janina Mękarska przeżyła swojego męża o ponad 20 lat i zmarła dopiero w 1992 roku. Historia życia mojego stryjecznego dziadka Stanisława Strzetelskiego jest przykładem prawdziwego patryjotyzmu, umiłowania Ojczyzny oraz chęci służenia Jej do końca. Iluż przecież było w naszej historii takich ludzi jak Stanisław, którzy pragnęli by Polska stała się kiedyś krajem naprawdę wolnym, niepodległym, z którym inne narody Europy będą się liczyć. Swoją postawą i służbą udowadniali na co dzień że warto być wiernym swoim ideałom, zgodnie z zawołaniem Bóg Honor i Ojczyzna. Piotr Strzetelski - Kraków Pragnę serdecznie podziękować wnuczkom Stanisława Strzetelskiego Krystynie Chądzyńskiej i Annie Krasińskiej z USA za udostępnienie cennych informacji o swoim dziadku oraz korespondencji i zdjęć rodzinnych. Przy pisaniu niniejszego artykułu korzystałem z następujących danych źródłowych zamieszczonych w Internecie: 1.http://tedlipien.com/blog/glos-ameryki/sekcja-polska-voa-fotografie/ 2.http://dzieje.pl/?q=node/409 3.http://gazetawyborcza.republika.pl/antysemita.html 4.http://www.dziennik.com/przeglad-polski/artykul/beata-dorosz 5.http://www.klub-generalagrota. pl/portal/kg/38/629/Bohaterowie_ polskiego_wywiadu_w_II_wojnie_swiatowej_Pplk_dypl_Jan_ Kowalewski_189.html Zostań korespondentem Kresowego Serwisu Informacyjnego i skontaktuj się z nami: Redakcja - Bogusław Szarwiło [email protected] Dział "Barwy Kresów" - Aleksander Szumański [email protected] Strona 20 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 www.ksi.kresy.info.pl PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI PATRIOTYCZNY OBOWIĄZEK PAMIĘCI Feliks Budzisz Mamy także obowiązek przywracać pamięć o tych wszystkich, którzy na Kresach byli prześladowani i mordowani tylko dlatego, że byli Polakami. (J.Wieliczka-Szarkowa "Czarna Księga Kresów") Uznanie, szacunek i wdzięczność budzą Sejmiki Wojewódzkie, które podjęły doniosłe, o historycznym znaczeniu uchwały przywołujące bolesną pamięć o Ofiarach ludobójstwa, dokonanego na ludności polskiej przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów(OUN) i tzw. Ukraińską Powstańczą Armię (UPA). Wdzięczność za głęboko ludzkie, patriotyczne postawy Radnych jest szczególnie szczera ze strony Kresowian – świadków banderowskiego barbarzyństwa, niedoszłych Ofiar band OUN-UPA. Oto relacja jednej z tragicznie niedoszłych Ofiar OUN-UPA Rozalii Jezierskiej ze wsi Soroki, parafii Buczacz: W nocy z 24 na 25 marca 1944 do naszego domu wdarło się kilku ukraińskich rezunów. Jeden z nich zarąbał siekierą moją 5-letnią córeczkę Anielcię, rozpłatał jej całkowicie główkę. Mnie i mężowi Michałowi oprawcy kazali położyć się na podłodze i oddali do nas kilka strzałów karabinowych. Mąż zginął już od pierwszej kuli, ale mordercy przekłuli go jeszcze dwa razy bagnetem. Ja otrzymałam dwa postrzały rozrywającymi kulami. Straciłam przytomność. Bandyci sądząc, że nie żyję, pozostawili mnie. Po jakimś czasie oprzytomniałam i doczołgałam się do sąsiada Ukraińca. Znalazłam tam schronienie. Ale na drugi dzień odnaleźli mnie banderowcy. Otrzymałam trzy strzały z pistoletu i dwa razy przekłuto mnie bagnetem w okolicy prawej łopatki. Postrzały otrzymałam w twarz i po dziś dzień posiadam ślady po nich. Mordercy, sądząc że już nie żyję, zostawili mnie u Ukraińca (Na Rubieży,nr27/98). Węgierscy żołnierze odwieźli ją do swego szpitala, gdzie ciężko rannej uratowano życie. Podobnych tragicznie niedoszłych Ofiar żyje jeszcze wiele, borykając się z traumatyczną pamięcią i obojętnością znacznej części polskich, ounofilskich elit. Uchwały Sejmików są wyrazem zrozumienia i empatii dla Rodaków bestialsko eksterminowanych na Kresach: na Wołyniu, południowym Polesiu, w Małopolsce Wschodniej i na południowo-wschodnich terenach powojennej Polski. Dzięki wrażliwości na tragiczne losy Rodaków, ci Radni nie ulegli bałamutnej, niedorzecznej i amoralnej „poprawności” politycznej, narzuconej części Polaków przez ounowskie i ounofilskie elity w Polsce i poza jej granicami. Celem tej „poprawności” było i jest nadal nobilitowanie i heroizowanie zbrodniczej OUN-UPA przez pomniejszanie, zacieranie i usprawiedliwianie jej zbrodni na ludności polskiej, ukraińskiej, czeskiej, ormiańskiej. Długo trzeba by wymieniać krzewicieli tej ”poprawności” w Polsce, nie mówiąc już o Ukrainie i diasporach ukraińskich na Zachodzie. Na pewno zaliczyć do nich można protestujących przeciwko budowie Pomnika Ofiar OUN-UPA w Warszawie. Teraz sygnatariusze tego niewydarzonego protestu mogliby swój błąd naprawić – wystąpić do władz Stolicy o postawienie pomnika w nowej wersji, która czeka na realizację już od kilku lat. Maniaccy, często fanatyczni rzecznicy tej „poprawności” wyrządzili wiele zła również w Polsce. Przede wszystkim zakłamali stosunki polsko-ukraińskie, zwłaszcza lat 40-dziestych minionego wieku, co uwidacznia się w programach i podręcznikach szkolnych, w wydawnic- www.ksi.kresy.info.pl twach encyklopedycznych i innych, utrudniali badania zbrodni banderowskich i upamiętnianie ich Ofiar, zablokowali sprawę Pomnika Ofiar OUN-UPA w Warszawie, chociaż pomnik o takiej nazwie jest już w Symferopolu na Krymie.S t r a ż n i cy ounowskiej poprawności w Polsce przyjęli bierną postawę wobec obłędnej gloryfikacji i heroizacji ounowskich rezunów; nadal bezkarnie obrażają i upokarzają Kresowian, niedoszłych ofiar banderowskiego terroru, np. w „Naszym Słowie” i podobnej „Gazecie Wyborczej”, w której swego czasu M. Czech napisał UPA to cześć i duma Ukrainy, a kto jest innego zdania,działa z poduszczenia KGB! W tej samej gazecie z 16 lutego br. skandalicznie obraził Kresowian w artykule Dzieci Stalina grzebią pojednanie. A Kresowianie domagają się tylko prawdy o swoich tragicznych losach oraz szacunku i pamięci dla Ofiar OUN-UPA. To gloryfikatorzy OUN-UPA, do których M. Czech się zaliczył, brużdżą bezkarnie niwecząc wysiłki dotarcia do prawdy i pojednania. A właśnie prawda i tylko prawda może być fundamentem współpracy i przyjaźni narodów. Zresztą Polacy nie oskarżają całego Narodu Ukraińskiego o ludobójstwo, bo dokonali go ekstremistyczni ounowcy, stanowiący wówczas mały ułamek Ukraińców. Polacy stoją na stanowisku, że – jak powiedział – Wiktor Poliszczuk, Ukrainiec: Nie ma zbrodniczych narodów, są zbrodnicze ideologie i organizacje – takimi były właśnie nazistowski ounizm i OUN-UPA. Kardynalny, fatalny błąd popełniają ounowcy i ounofile, którzy utożsamiają Naród Ukraiński ze zbrodniczymi bandami OUN-UPA i obarczają go ich zbrodniami. OUN-UPA, zamiast walki narodowowyzwoleńczej, dokonała potwornego ludobójstwa, dzieląc na długie lata samych Ukraińców, nie mówiąc już o innych narodach. Mitem i blefem jest twierdzenie ounowców, że OUN-UPA wywalczyła niepodległą Ukrainę. Taka Ukraina powstała w wyniku rozpadu ZSRR; administrację, organizację, gospodarkę, terytorium odziedziczyła po sowieckim imperium, które zaanektowało tereny wielu sąsiednich państw i wcieliło je w USSR. Pojęcia „poprawność polityczna,” ”Wielki Brat” wymyślił satyryk G. Orwell. O tym pierwszym H. Seymour-Smith napisał: zjawisko ponure i opresyjne, odrażające…stanowi… akt ostatecznego poddania się procesowi dehumanizacji (100 najważniejszych książek świata, Warszawa 2001, s.486). Radni – dotychczas siedmiu Sejmików i Posłowie, przyjmując uchwały (stanowiska, rezolucje), dali piękny przykład pozostałym sejmikom i samorządom miast jak wypełnić obowiązek pamięci wobec Rodaków, których spotkał niewyobrażalnie tragiczny los. Zaprezentowali głęboko ludzkie, patriotyczne postawy, uczucia. Chwała im za to. Z szacunkiem wymieniamy je z datą podjęcia uchwały: Sejmik Dolnośląski – 29 IX 2008, Sejm RP – 15 VII 2009, Sejmik Opolski – 27 X 2009, Sejmik Podkarpacki – 29 XII 2009, Sejmik Lubuski – 23 II 2010, Sejmik Lubelski – 7 VII 2010, Sejmik Podlaski -20 VI 2011, Sejmik Mazowiecki – 11 VII 2011 Z etymologii słowa „patriotyzm” ( od greckiego patriotes – rodak, ziomek, obywatel) wynika jego społeczno-moralny sens, który zakłada obowiązek szacunku i przywiązania, jedności i solidarności z własnym narodem, a naród tworzą rodacy, ziomkowie, krajanie, zarówno ci współcześni, jak i poprzednich pokoleń. Jedni i drudzy zasługują na szacunek i solidarność, które należy i można kształtować u społeczeństwa na podstawie rzetelnej wiedzy o współczesnych i minionych pokoleniach. Bez znajomości przeszłości, zwłaszcza tej bliskiej, trudno w pełni zrozumieć teraźniejszość i budować rozumną, godną, uczciwą i sprawiedliwą przyszłość, bo trudno kształtować postawy patriotyczne, obywatelskie. W kształtowaniu uczuć i postaw patriotycznych, obok rzetelnej wiedzy, szczególną rolę spełnia oddziaływanie na sferę emocjonalną i wyobraźnię, które przybliżają przeszłość, wiążą uczuciowo z minionymi pokoleniami, ich życiem, wysiłkiem, zwycięstwami i klęskami, cierpieniami i męczeństwem jak w przypadku ludności polskiej Kresów. Bez aktywizowania sfery emocjonalnej i wyobrażeniowej oraz rzetelnej wiedzy nie ma pełnego wychowania obywatelskiego, a więc i patriotycznego. Sprowadzanie wychowania tylko do obowiązku wypełniania bieżących, codziennych powinności, jak i wybiórczość wiedzy, podyktowana niedorzeczną „poprawnością” prowadzą do ciasnych, egoistycznych ignoranckich postaw, zwłaszcza w szkolnictwie. A trzeba z naciskiem podkreślić, że w treściach nauczania i kształcenia w Polsce wybiórczość wiedzy poczyniła karygodne spustoszenia, zwłaszcza w odniesieniu do ludobójczych zbrodni OUN-UPA. Radni siedmiu Sejmików, również Posłowie, odnieśli się do eksterminacji ludności polskiej Kresów rozważnie i odważnie, ze zrozumieniem i empatią dla męczeństwa Rodaków. Wyrazili hołd Ofiarom ludobójstwa, Kresowej Samoobronie, oddziałom AK i BCh, które w nierównych i desperackich walkach broniły ludność przed zagładą ze strony hajdamackich nazistów. Wyrazili również wdzięczność tym Ukraińcom, którzy z narażeniem własnego życia ratowali swoich polskich sąsiadów. Uchwały zdecydowanie akcentują, że za ludobójstwo Polacy nie obarczają całego Narodu Ukraińskiego, bo tych zbrodni dokonali ekstremiści spod znaku OUN-UPA. Uchwały sprawiły satysfakcję moralną patriotycznej części naszego społeczeństwa, zwłaszcza Kresowianom, również młodszym - tym z kresowym rodowodem. Mają one głęboki moralny sens, dla wielu są jak modlitwy nad mogiłami męczenników. Właściwie wykorzystane (zamiast bałamutnych tek IPN) mogą spełnić ważną rolę wychowawczą w obchodach 70. rocznicy banderowskiego ludobójstwa, którą będziemy obchodzić godnie i uroczyście w 2013 r., w kraju i środowiskach polonijnych. Z tego względu zamieszczamy je w kolejności podjęcia ich przez Sejmiki. Sejmik Województwa Dolnośląskiego składa hołd Polakom na Wo- łyniu-Kresach Południowo-Wschodnich – Rzeczpospolitej Polskiej, którzy zostali pomordowani przez ludobójców z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii. Jednocześnie Sejmik Województwa Dolnośląskiego zapewnia o pamięci i wdzięczności tym Ukraińcom, którzy za cenę własnego życia nieśli pomoc swoim polskim sąsiadom . Tym ludobójstwem nie obciążamy Narodu Ukraińskiego. Wierzymy, że pełne wyjaśnienie okoliczności tej tragedii, potępienie jej sprawców stanie się dla Narodu Polskiego i Ukraińskiego kolejnym krokiem w budowaniu współpracy i przyjaźni między naszymi narodami. Stanowisko przekazuje się Marszałkowi Senatu RP, parlamentarzystom Województwa Dolnośląskiego, jednostkom samorządu terytorialnego z obszaru Województwa Dolnośląskiego. Wykonanie uchwały powierza się Przewodniczącemu Sejmiku Województwa Dolnośląskiego. Sejmik Województwa Opolskiego oddaje cześć Polakom i obywatelom II Rzeczypospolitej Polskiej innych narodowości, pomordowanych na Kresach Rzeczypospolitej przez zbrodniarzy wywodzących się z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i tzw. Ukraińskiej Powstańczej Armii. Sejmik Województwa Opolskiego potępia zbrodniarzy, którzy dokonali ludobójstwa na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej i jednocześnie wyraża uznanie i wdzięczność tym Ukraińcom, którzy z narażeniem własnego życia nieśli pomoc swoim polskim sąsiadom. Sejmik Województwa Opolskiego składa hołd Żołnierzom Samoobrony Kresowej oraz Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, którzy podjęli bohaterską walkę w obronie polskiej ludności cywilnej. Sejmik Województwa Opolskiego uważa, że przywrócenie prawdy historycznej o tragedii Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej jest niezbędne do pojednania pomiędzy narodami polskim i ukraińskim. Sejmik Województwa Podkarpackiego – rezolucja o treści jak Sejmiku Województwa Opolskiego. S ejmik Województwa Lubuskiego oddaje cześć pomordowanym na Kresach Rzeczypospolitej przez zbrodniarzy wywodzących się z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii. Sejmik Województwa Lubuskiego potępia zbrodniarzy i jednocześnie wyraża uznanie i wdzięczność tym Ukraińcom, którzy z narażeniem własnego życia nieśli pomoc swoim polskim sąsiadom. Sejmik Województwa Lubuskiego, mając na względzie dobrosąsiedzkie i przyjacielskie stosunki z Republiką Ukrainy i Narodem Ukraińskim, które można i należy budować na prawdzie i pojednaniu, z niepokojem dostrzega gloryfikowanie OUN-UPA na Zachodzie Ukrainy. Osiągnęło ono apogeum w przyznaniu tytułu bohatera Ukrainy Stefanowi Banderze, przywódcy organizacji, odpowiedzialnej za eksterminację ludności polskiej na Kresach Wschodnich II RP. W związku z tym zwracamy się do władz Rzeczypospolitej Polskiej o podjęcie działań dyplomatycznych. Sejmik Województwa Lubelskiego składa hołd Polakom i obywa- telom polskim innych narodowości II Rzeczypospolitej Polskiej zamordowanym na Kresach Południowo-Wschodnich przez nacjonalistów z Ukraińskiej Powstańczej Armii, 14. Dywizji SS „Galizien” i innych ukraińskich formacji zbrojnych wchodzących w skład machiny wojennej III Rzeszy. Jednocześnie Sejmik Województwa Lubelskiego zapewnia o wdzięcznej pamięci o tych Ukraińcach, którzy często za cenę własnego życia nieśli pomoc swoim polskim sąsiadom. Tym ludobójstwem nie obciążamy narodu ukraińskiego. Sejmik Województwa Lubelskiego składa hołd żołnierzom Kresowej Samoobrony oraz wszystkich formacji polskiego podziemia zbrojnego, którzy podjęli bohaterską walkę w obronie polskiej ludności cywilnej. Wierzymy, że pełne wyjaśnienie okoliczności tej tragedii oraz potępienie jej sprawców stanie się dla narodów polskiego i ukraińskiego kolejnym krokiem ku budowaniu współpracy i przyjaźni między naszymi narodami. Sejmik Województwa Podlaskiego składa hołd pamięci Polaków na Wołyniu, Kresach Południowo-Wschodnich Rzeczpospolitej Polskiej, którzy zostali pomordowani w antypolskiej akcji(masowe mordy o charakterze czystki etnicznej i znamionach ludobójczych) przez nacjonalistów ukraińskich (Organizacji Kresowy Serwis Informacyjny - Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii). Jednocześnie Sejmik wyraża swój szacunek i uznanie członkom Armii Krajowej, Samoobrony Kresowej i Batalionów Chłopskich, którzy podjęli dramatyczną walkę w obronie polskiej ludności cywilnej. Sejmik Województwa Podlaskiego zapewnia o pamięci i wdzięczności tym Ukraińcom, którzy często za cenę własnego życia nieśli pomoc swoim polskim sąsiadom i przywołuje bolesną pamięć o ukraińskich cywilnych ofiarach. Pragniemy przy tym zaznaczyć, że ludobójstwem na Kresach nie obciążamy narodu ukraińskiego. Wierzymy, że pełne wyjaśnienie okoliczności tej tragedii, potępienie jej sprawców stanie się dla narodu Polskiego i Ukraińskiego kolejnym krokiem w budowaniu współpracy i przyjaźni między naszymi narodami. Tragedia Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej winna być przywrócona pamięci historycznej współczesnych pokoleń. Jest to zadanie dla wszystkich władz publicznych w imię lepszej przyszłości i porozumienia narodów w naszej części Europy, w tym szczególnie Polaków i Ukraińców. Mając to na względzie – stanowisko niniejsze przekazuje się Marszałkowi Sejmu RP i Senatu RP, Parlamentarzystom Województwa Podlaskiego oraz Jednostkom Samorządu Terytorialnego z obszaru Województwa Podlaskiego. Sejmik Województwa Mazowieckiego oddaje cześć Polakom i oby- watelom II Rzeczpospolitej innych narodowości, zamordowanym na Kresach Wschodnich w wyniku działań Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii. Sejmik Województwa Mazowieckiego składa hołd członkom Armii Krajowej, Samoobrony Kresowej i Batalionów Chłopskich, którzy podjęli dramatyczną walkę w obronie polskiej ludności cywilnej i jednocześnie wyraża uznanie i wdzięczność tym Ukraińcom, którzy z narażeniem własnego życia nieśli pomoc swoim polskim sąsiadom. Sejmik Województwa Mazowieckiego stwierdza, że przywrócenie prawdy historycznej o tragedii Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej Polskiej jest niezbędne do pojednania pomiędzy narodami polskim i ukraińskim. Kresowianie, jak i większość Polaków w kraju i za granicami, z nadzieją oczekują, że pozostałe sejmiki spełnią patriotyczny obowiązek i podejmą podobne uchwały, stanowiska czy rezolucje, w których godnie uczczą pamięć ponad 150 tys. Rodaków, pomordowanych z największym okrucieństwem. Zlekceważenie tego obowiązku zwłaszcza wobec zbliżającej się 70. rocznicy ludobójstwa, którą będziemy obchodzić w 2013 r., byłoby w najwyższym stopniu niegodziwe, amoralne, naganne, również przez wzgląd na żyjących jeszcze świadków banderowskiego ludobójstwa, którzy tam na Kresach stracili swoich bliskich. Byłoby również wodą na propagandowy młyn gloryfikatorów zbrodni przeciwko ludzkości szerzących obłędny kult OUN-UPA, z czym mamy do czynienia na ziemi, gdzie dokonano masowej eksterminacji nie tylko ludności polskiej. Gloryfikatorzy ludobójców wykorzystaliby milczenie sejmików jako argument, że polskie elity są podzielone w ocenie ludobójstwa, a część z nich nawet je usprawiedliwia. Byłoby to milczenie haniebne, ze szkodą dla polskiej racji stanu. Martytui viventes obligant. 1 maja 2012 - strona 21 PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI Trzy piosenki A w sobotę rano Stracił ojciec siano, Stracił ojciec, Stracił ja, Przepiliśmy obydwa. Wojciech Banaś Wojciech Stypuła „Bartek”- Żołnierz Wyklęty Dwie, dla dzieci, powstały na podstawie wierszy, które napisał w latach trzydziestych dwudziestego wieku. Zostały wydane przez Arcta w 1938 roku, w takich groszowych, miniaturowych książeczkach. Jedną zatytułował „Siano”, drugą „Miała baba koguta”. Pierwszą ilustrowała Zofia Zawidzka, drugą Z.Jakimowicz. Obydwie są w zbiorach Biblioteki Narodowej i są chronione przez prawo autorskie. Kiedy powstały piosenki? Nie wiadomo. Do dzisiaj niezwykle popularne, zwłaszcza wśród przedszkolaków. Grywane też są też w tzw. repertuarze weselnym i biesiadnym. Ilość nagrań i płyt, na których można znaleźć te piosenki liczy się już pewnie w setkach tysięcy. Wielki sukces. Wielki sukces nieznanego autora. Poniżej zamieszczam skany tych książeczek, które uzyskałem oficjalnie z Biblioteki Narodowej i oświadczam, że robię to tylko i wyłącznie w celu przeprowadzenia dowodu naruszania praw autorskich przy braku reakcji tych, którzy za to odpowiadają. Tak wygląda oryginał: Natomiast tekst piosenki w stosunku do wielce prawdopodobnego pierwowzoru jest zdecydowanie prostszy. W poniedziałek rano Kosił ojciec siano, kosił ojciec, kosił ja, kosiliśmy obydwa. A we wtorek rano Grabił ojciec siano, Grabił ojciec, grabił ja, Grabiliśmy obydwa. A we środę rano Suszył ojciec siano, Suszył ojciec, suszył ja, Suszyliśmy obydwa. A we czwartek rano Zwoził ojciec siano, Zwoził ojciec, zwoził ja, Zwoziliśmy obydwa. A zaś w piątek rano Sprzedał ojciec siano, Sprzedał ojciec, sprzedał ja, Sprzedaliśmy obydwa. A niedzielę z rana Już nie było siana, Płakał ojciec, płakał ja, Płakaliśmy obydwa. W wierszu Stypuły powtarzające się wersy: „Siał ją ojciec, siałem ja, sialiśmy ją obydwa”… „Liczył ojciec, liczył ja, liczyliśmy obydwa”… „Grabił ojciec, a z nim ja, grabiliśmy obydwa”… „Zwoził ojciec, zwoził ja, zwoziliśmy obydwa”… „Śmiał się ojciec, a z nim ja, śmialiśmy się obydwa”… są niewątpliwie chwytliwym motywem, który jest istotą tego typu poezji. Dzieci uwielbiają dopowiadać przewidywalny fragment. A w piosence dla dzieci prosty refren jest istotą przeboju. Podobieństwo motywów jest niezaprzeczalne. Może przynajmniej należałoby wspomnieć, że piosenka powstała w oparciu o…, albo coś w tym rodzaju. Druga książeczka. I tekst piosenki. Miała baba koguta , koguta , koguta Wsadziła go do buta , do buta hej! O , mój miły kogucie ,kogucie kogucie, kogucie , kogucie , kogucie Jakże ci tam w tym bucie , w tym bucie w tym bucie , w tym bucie jest? Strona 22 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 wiedzieć, że na to mogło wpaść dziesiątki osób, a tylko te dwie zapisały. Takie tłumaczenie psuje wers z indorem. To już wygląda, a może nawet jest plagiatem. Miała baba indora , indora , indora Wsadziła go do wora , do wora hej! O , mój miły indorze ... Czy ci dobrze w tym worze ... jest? W Słowniku Języka Polskiego PWN czytamy: plagiat fr. książki. "przywłaszczenie cudzego utworu lub pomysłu twórczego, wydanie cudzego utworu pod własnym nazwiskiem; także: dosłowne zapożyczenia z cudzych dzieł podane jako oryginalne i własne" I tu też czuje się pierwowzór z utworu Stypuły. Istotą tego wiersza i piosenki jest absurdalny, ale jakże działający na wyobraźnię wers: „Miała baba koguta, wsadziła go do buta”… Oczywiście można po- A kto był autorem muzyki? Przypisałbym ją też Stypule. Ładnie śpiewał, grał na gitarze. Był harcerzem, marynarzem, instruktorem żeglarstwa. Można sobie wyobrazić jak przy ognisku śpiewa wielozwrotko- www.ksi.kresy.info.pl wą piosenkę o babie co miała koguta, indora, koziołka, cielaka, świniaka, prosiaka i co tylko śpiewającemu ślina na język przyniesie… PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI staraniem środowiska byłych żołnierzy "Ragnera", przy tekście piosenki znajduje się adnotacja : autor nieznany. Z poważaniem, Grzegorz Wąsowski…(całość listu w załączniku na końcu) Napisałem więc do Pana Kazimierza Krajewskiego na dostępny adres mailowy w IPN. Nie dostałem odpowiedzi. Oczywiście nic to nie znaczy, bowiem ilości listów jakie otrzymuje Pan Kazimierz Krajewski są tak duże, że moje nieśmiałe pytanie gdzieś utknęło. Wszystkie informacje, o działalności na Nowogródczyźnie Wojciecha Stypuły „Bartka”, odzyskane zostały dzięki pracy badawczej Pana Krajewskiego, za co jesteśmy wdzięczni. / Na zdjęciu gra na gitarze Wojtek Stypuła – S/ SNiemen 1928 rok. Ta trzecia piosenka, to piękna i tragiczna historia tych, którzy walczyli, ginęli i przez lata byli wyklęci. Wyklęci są do dzisiaj, bo nawet ci, którzy przywołują ich pamięć też ich tak nazywają. Żołnierze wyklęci. „Myśmy Rebelianci, Piosenki Żołnierzy Wyklętych, DE PRESS”. Wydawca: Muzeum Powstania Warszawskiego, ul. Grzybowska 79, 00-844 Warszawa. Trzecia piosenka na płycie zatytułowana jest tak, jak album. „MYŚMY REBELIANCI” Autorzy płyty napisali „autor nieznany” i dalej: „piosenka Myśmy rebelianci… znana była przed laty jako hymn Ragnerowców – oddziału Armii Krajowej dowodzonego przez ppor. Czesława Zajączkowskiego (Ragnera)”… Myśmy Rebelianci… Rzuciliśmy swe własne domy, rzuciliśmy najbliższych nam, nie po to, by pisano tomy lub aby zdobyć serca dam. Myśmy rebelianci, polscy partyzanci. Poszliśmy w las, bo nadszedł czas, bo nadszedł czas. Nie chcemy sierpów ani młotów i obrzydł nam germański wróg, na pomstę mamy dziś ochotę, za Polskę spłacić krwawy dług. Myśmy rebelianci…. Idziemy dziś na polskie szosy, idziemy na zasadzek moc, bo chcemy zmienić wojny losy, więc idziem w dzień i idziem w noc. Myśmy rebelianci…. Czy napisał to Wojciech Stypuła? Nie wiem. Nikt tego nie wie na pewno, ale też nikt nie może z całą stanowczością zaprzeczyć. Napisałem w tej sprawie do Fundacji Pamiętamy i otrzymałem odpowiedź: …Tekst piosenki pochodzi ze zbiorów Pana Kazimierza Krajewskiego, znawcy dziejów podziemia na Nowogródczyźnie, autora pracy monograficznej na temat partyzantki z tamtego terenu. Od kogo otrzymał on ten tekst, tego nie wiem, ale oczywiście zapytam. Poza Kazimierzem Krajewskim także kilku innych moich znajomych posiada znaczną wiedzę na temat "Ragnerowców". Niestety, żaden z nich nie był w stanie podać autora tekstu Hymnu Ragnerowców. Także w albumie "Ragnerowcy", wydanym www.ksi.kresy.info.pl W pamięci siostry Wojciecha, Zofii, pozostał ostatni wiersz przez niego napisany 1943 roku: Ojcze nasz, Który jesteś w niebie, gdzie dymy nie dotarły palonych polskich wsi i miast. Tam niech się wola Twoja święci za świętymi wśród daleko świecących, nieskalanych gwiazd. I cóż z tego, że w odwiecznej pokorze oczekujemy, że nam chleb powszedni dasz. Spójrz na świat, a sam zwątpisz w swe istnienie, Boże gdzieśkolwiek jest i jaką masz od wieków twarz. O odpuszczenie grzechów już cię nie prosimy. Nie chcemy w zamian, gdy nasz przyjdzie dzieło, byśmy naszym wrogom odpuszczali winy, wyzuli się jedynych jedynych krwawej zemsty śnień. Jedno, o co do Ciebie, Boże modły swoje ślą rzesze Twych pokornych sług: daj nam, Boże takie spamiętanie, żeby każdy swe krzywdy zrachować mógł. Żeby każdemu, czy go obudzą wśród nocy, i o każdej godzinie dnia Mauthausen i Oświęcim krwią świeciły w oczy, a o resztę już troskę zostaw raczej nam. Bo długo nam w Swej dłoni giąłeś i łamałeś aż napiąłeś nas jak łuk – czy czujesz jak drga? Nie utrzymasz cięciwy, wyrwiemy Ci strzałę i przygwoździmy hydrę odwiecznego zła. (1943) Wojciech Stypuła spotkał się z siostrą w Zembrzycach k/Suchej. Czy przyjechał tylko spotkać się z rodziną? Pewnie tak, ale właśnie przez Zembrzyce prowadził szlak przerzutowy z Rzeszy do Generalnej Guberni. I często przez ten punkt przeprowadzano uciekinierów z Auschwitz-Birkenau. Jak przekazał swojej siostrze napisał ten wiersz w jakimś klasztorze w Górach Świętokrzyskich, gdzie ukrywał się po wpadce w Warszawie. Musiał to był początek roku 1943, bo na wiosnę Izabella Jasioska „Marianna”, we wspomnieniach napisała, że był jej przełożonym w Starcie III. Już w czerwcu lub w lipcu przerzucony został z por. Józefem Świdą „Lechem” i por. Tadeuszem Brykczyńskim „Kubusiem” na Nowogródczyznę, do lasów w rejonie Lidy. Lech przejął dowództwo nad Zgrupowaniem Nadniemeńskim, a Bartek był …przysłany z Warszawy jako oficer oświatowy był w moim małym sztabie… … spełniał różne, doraźne funkcje… … Przemiłe były wieczory na kwaterach, gdy Bartek opowiadał, lub mówił swoje śliczne wiersze. Wiele bym dał, żeby mieć te jego wiersze, bo w pamięci zostały tylko urywki” (list Józefa Świdy do I.Jankowskiej- -Stankiewicz z dnia 1.02.1993roku, w posiadaniu rodziny W.Stypuły, całość w załączniku). …”Grodniak powracał do oddziału… …towarzyszyło mu kilkunastu partyzantów… …m.in. ppor W.Stypuła „Gruby Bartek”… …23 grudnia… …natknęli się na kolumnę furmanek konwojowaną przez Niemców. Grodniak uzbrojony w PPD i Dubów w rewolwer rozbroili konwojentów na dwóch pierwszych wozach… …Gdy zamierzali zabrać się za dalsze wozy, zorientowali się, że reszta partyzantów – mówiąc delikatnie - wycofała się,… …Nakładając drogi, dotarli do kompanii, gdzie właśnie Komenda Okręgu świętowała Wigilię. „Bartek”, specjalista od propagandy, składając meldunek pułkownikowi „Borsukowi”, zrobił sporą reklamę uczestnikom nie zaplanowanej akcji – tym, którzy na nią zasłużyli, i tym nie zasłużonym.”… (K.Krajewski UBK, str 400) Oczywiście J. Świda nie napisał nic o roli „Bartka”, zwłaszcza w rozmowach z Niemcami, które prowadził w Lidzie jako „Teodor Lepeszynowicz” . Całą „winę” wziął na siebie i nawet po wojnie nie ujawnił roli „Bartka”. Dopiero z dokumentów niemieckich, opublikowanych przez Pana Kazimierza Krajewskiego, można o całej sprawie przeczytać. …”W budynku służbowym Obszaru Lida miała miejsce rozmowa z dowódcą bandy „Ragnera” w dniu 30.12.43r. W rozmowie wzięli udział niżej wymienieni Panowie: Komisarz Obszaru Hanweg Dowódca placówki SS dr Erlinger Dowódca Obszaru Policji kpt. Hertel Obersturmfuhrer Hoen (ze Służby Bezpieczeństwa) Porucznik von Rimscha Komendantura Polowa 551-Ic Przedstawiciel dowódcy bandy Teofil Lepeszinowicz. Dyskusja z Lepeszinowiczem prowadzona była przez dowódcę placówki SS dr Erlingera. W toku rozmowy Lepeszynowicz przedstawił barwną wypowiedź o wydźwięku antybolszewickim.”… (Raport niemiecki ze spotkania w Lidzie z dn.30.12.1943 r., kopia udostępniona przez B.Tworzyaoskiego – oryginał w Archiwum Narodowym USA – tłumaczył T.Krajewski, z książki K.Krajewskiego „Na Ziemi Nowogródzkiej „Nów”) Nawet Niemcy zwrócili uwagę na „barwną wypowiedź” Lepeszynowicza „Bartka”. Barwny gawędziarz, poeta to jedno, ale ile trzeba mieć odwagi, żeby prowadzić w pojedynkę rozmowy z całym, niemieckim dowództwem okręgu. Poszukując śladów, niezależnie od tych, które były w publikacjach książkowych, napisałem ogłoszenie w wyszukiwarce kresowej: …Szukam śladów mojego wuja Wojciecha Stypuły ps. "Bartek", podporucznik. Na Nowogródczyźnie od lipca 1943 do lipca 1944. Walczył w Zgrupowaniu Nadniemeńskim. Podwładny Świdy, Ragnera, Kalenkiewicza. Miał częste kontakty z podziemiem AK w Lidzie. Zginął zastrzelony przez patrol sowiecki koło Wisińczy (Litwa) 22 lipca 1944 roku…. I dość szybko dostałem odpowiedź: Czołem, co Pan by chciał wiedzieć o swoim wuju? Pisałem pracę magisterską pod kierunkiem śp. Pawła Wieczorkiewicza o IV batalionie Ragnera; przez wiele lat byłem związany ze środowiskiem, obecnie przymierzam się do biografii Komendanta Ragnera (tym razem chyba zostanie wy- dana); "Bartek" był wybitną postacią w Zgrupowaniu Nadniemeńskim i w ogóle w lidzkiej konspiracji. Proszę pisać i pytać, odpowiem wedle swojej wiedzy. Mam też chyba/raczej na pewno jego zdjęcie z 1944 r. Pozdrawiam, M…W… I tu rozwinęła się kilkumailowa wymiana zdań urwana z niewiadomych mi powodów. Ale najbardziej interesujący mnie fragmenty to: …jest wielce prawdopodobne, że hymn batalionu im. Hubala, czyli Ragnerowców ułożył Bartek. Jego tytuł „Myśmy Rebelianci” wymyślili niedawno chłopaki z De Press. W IV batalionie nie było za wielu utalentowanych „pisarzy”… (wysłany 9.03.2010, całość w zał) Ucieszyłem się. Naprawdę ucieszyłem się. …W IV batalionie nie było za wielu utalentowanych „pisarzy”… Może tylko zastanawiałem się dlaczego w cudzysłów Pan M… W…włożył „pisarza”. Ale nie będę się czepiał. Dlaczego dobrze rozwijająca się korespondencja (jest w załącznikach) nagle urwała się? Pewnie „ktoś” Panu M..W… to poradził. Specjalnie się nie dziwiłem w końcu Pan M…W… był wtedy wysokim urzędnikiem państwowym, co łatwo znalazłem w Internecie. Oczywiście, jeśli ktoś chce rozszyfrował inicjały, może odszukał początek naszej korespondencji w „Wyszukiwarce Kresowej” wpisując: Wojciech Stypuła „Bartek”. Wojciech Stypuła „Bartek” został zastrzelony przez sowietów na terenach obecnej Litwy. Dokładniej w Puszczy Rudnickiej i z tych ostatnich dni pozostała relacja Izabelli Jankowskiej – Stankiewicz „Marianny”. …”Ragner” otrzymał rozkaz od mjr. Kotwicza i ruszył z wojskiem pod Wilno… … dowództwo jakiejś jednostki radzieckiej zażądało kontaktu z naszym dowództwem. Ragner skierował do rozmów por.”Bartka” z osłoną kilku kawalerzystów. „Bartek” nie wracał… …Ragner znając naszych „przyjaciół” wyciągnął z tego wniosek jednoznaczny, że jesteśmy otoczeni i będziemy siłą rozbrajani… …W międzyczasie wróciła grupa kawalerzystów z „Bartkiem”, którym udało się zbiec od Bolszewików. Był to dzień, w którym jeszcze nie dotarła do nas wiadomość, że bolszewicy aresztowali „gen. Wilka” w Wilnie i oficerów AK w Boguszach. Kotwicz chcąc utrzymać kontakty z Sowietami posłał powtórnie „Bartka” do nich celem dogadania się w sprawie uzupełnienia naszej amunicji i broni… … Bartek wysłany do sowietów nie wracał… …Był to patrol od Kotwicza z informacją o aresztowaniach i rozbrajaniu żołnierzy AK, oraz z wiadomością o rozkazie majora o wycofaniu się polskich oddziałów do Puszczy Rudnickiej… …W obozie spotkałam „Bartka”, od którego dowiedziałam się, że wszyscy „Warszawiacy” odeszli na zachód… …”Bartek”, chociaż też należał do grupy warszawskiej, pozostał zdając sobie sprawę z mojej trudnej sytuacji i mając nadzieję, że mnie w tej zawierusze odnajdzie… …Po przespanej nocy maszerujemy razem… …Znowu trafiamy na błota. Niedaleko od nas słychać strzały, a więc Sowieci idą naszym tropem… …Zsiadłam z konia i próbuję iść pieszo. Widzi to major i daje rozkaz „Bartkowi”, aby odskoczył ze mną w bok i zaszył się przed pogonią… … O zmierzchu znaleźliśmy duży wykrot, pod którym przedrzemaliśmy noc… … rozpoczęliśmy dalszą wędrówkę mając nadzieję dotarcia do oddziału „Kotwicza”. Po jakimś czasie weszliśmy na dużą polanę, a raczej łąkę. Podobno nazywano ją Długą Wyspą. Stał tam niezamieszkały dom… … Zostawiając w nim swój plecak i bagaż z instrumentami poszłam do pobliskiego strumyka… …Po jakimś czasie przyszedł „Bartek” i powiedział, że do domu przyszedł kilkuosobowy oddział sowiecki. Rozmawiał z nimi spokojnie, nie okazywali wrogości. Rozmawiałam z „Bartkiem” jeszcze kilka minut. Usłyszeliśmy z domu nawoływanie. „Bartek” powiedział. –Wołają mnie. I nie zdążył nawet zrobią kroku, gdy padł strzał. Usunął się na moje ręce, ułożyłam go na trawie. Dostał w samo serce. Byłam zdruzgotana. Kresowy Serwis Informacyjny - Sekundę temu żył. Położyłam się na trawie całkowicie otępiała. Leżałam jakiś czas, ale gdy usłyszałam trzaski podniosłam głowę i zobaczyłam palącą się słomę palącego się dachu. Odchodzący Sowieci po zamordowaniu bezbronnego człowieka podpalili dom.. …Byli tam dwaj chłopcy ze wsi… ..prosiłam o pomoc. Przynieśli koc, ułożyli na nim ciało i pomogli pogrzebać „Bartka”. Grób był wykopany obok metalowego ogrodzenia cmentarzyska partyzantów sowieckich. Przykryłam mu oczy szeroką opaską używaną do ucisku przy zastrzykach dożylnych. Zbliżał się wieczór, trzeba było podążać w poszukiwaniu oddziału… …Mjr „Kotwicz” przywitał mnie serdecznie… … przekazał mi ustne polecenie dla „Ragnera”…. …Chyba jeszcze tego samego dnia spotkałam się z „Ragnerem”… …Opowiedziałam o ostatnich wydarzeniach. „Ragner” po wysłuchaniu powiedział: - Nie zostawimy tam „Bartka”, zabierzemy go… „Bartek” zastrzelony 22 lipca 1944roku. „Kotwicz” poległ w walce z Sowietami pod Surkontami 21 sierpnia 1944 roku. „Ragner poległ w walce z Sowietami 3 grudnia 1944 roku. „Marianna”po długich latach syberyjskiego obozu, wróciła do Polski od „przyjaciół sowietów” dopiero w 1955 roku. Wojciech Banaś (poczęty w miesiącu i roku śmierci Wojciecha Stypuły) P.S..: 1. W marcu 2010 roku napisałem do Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa z nadzieją, że może dostanę odpowiedź w duchu „Ragnera”. 2 kwietnia dostałem odpowiedź. Podpisał ją sekretarz Rady Andrzej Przewoźnik, który dziesięć dni później zginął w Smoleńsku. Nie komentuję i załączam pismo. 2. 25 marca 2010 roku dostałem ostatni list mailowy od Pana M…W…, w którym umawiał się na bezpośrednie spotkanie. Po tej dacie cisza i brak reakcji na telefony i maile. Jednak w dalszym ciągu mam nadzieję, że w końcu uda nam się spotkać. 3. . Wojciech Stypuła urodził się 28 listopada 1904 roku, w Tarnawie Dolnej, pow. Wadowice. Ojciec Józef był nauczycielem wiejskim. Matka Julia ze Świerczewskich, pochodziła z Warszawy. Ojciec jej był uczestnikiem Powstania Styczniowego, emigrantem w Paryżu i dopiero po zmianie nazwiska wrócił do Warszawy. Dziadek Bartłomiej Swierczewski był w Powstaniu Listopadowym. Wojtek ukończył czteroklasową szkołę ludową w Zembrzycach, gimnazjum w Wadowicach i w Żywcu i tam egzamin dojrzałości. 1924-1925 - Szkoła podchorążych Piechoty. 1.071925 przeniesiony do O.S.Mar.Woj i tam do 2,061927 - bosman podchorąży. Po konflikcie z kap. Lewickim utrata tytułu podchorążego. Ostatecznie usunięty ze szkoły 24.11.27. Przeniesiony do 43 p.p. ze stopniem plutonowego i służy w Kowlu przy komisji poborowej do 21.06.1928 i potem przeniesiony do rezerwy. Próbuje wrócić na morze. 1930 płatna praktyka na S/S Niemen. A potem rejsy na tej jednostce już jako oficer nawigacyjny. W 1930 po miesięcznych ćwiczeniach dostaje tytuł plutonowego podchorążego. 1932 kurs dziennikarski w Gdyni. Od 1933 roku instruktor żeglarski w Akademickim Związku Morskim w Jastarni. Grudzień 1934 wypływa jachtem "Eos" do Afryki i do Stanów Zjednoczonych z Wiesławem Ostoją-Wilczyńskim i z bratem Janem. Jacht rozbija się na skałach Bornholmu. Załoga uratowana. Sier- 1 maja 2012 - strona 23 pień 1934 Pierwsze miejsce w regatach w Szwecji w barwach AZM. Ćwiczenia w 12 p.p. po których bardzo dobra opinia w aktach. Od 1936 w Warszawie, dziennikarstwo, pisze do Płomyka, Płomyczka. Wydał dwie miniaturowe książeczki dla dzieci u Arcta. W liście do matki z lipca 1939 pisze o dużych planach książkowych w wydawnictwie Przeworskiego. W legendach rodzinnych opowiada się o uprowadzeniu z Sopotu jakiegoś wyższego oficera niemieckiego. O tym opowiadał jego brat Jan. Może to być ślad kontaktów Wojtka z "dwójką". Okres okupacji do 1943 nieznany. Częściowo i prześmiewczo opisany przez Jana Marcina Szancera. Na początku 43 pojawia się u rodziny w Tarnawie. Opowiada siostrze o swoim pobycie w klasztorze w Górach Świętokrzyskich /ukrywał się/ . Od wiosny 1944 roku odnotowany we wspomnieniach „Marianny” jako jej szef w Starcie III. Lipiec lub sierpień 1943 roku razem z por. J. Świdą”Lechem” i por. Tadeuszem Brykczyńskim „Kubusiem” przerzucony na Nowogródczyznę. Tam w sztabie Zgrupowania Nadniemeńskiego pełni funkcję oficera BIP i do zadań specjalnych. Udokumentowane są prowadzone przez niego dwukrotne rozmowy ze sztabem niemieckim w Lidzie, które prowadził w imieniu „Lecha”. Prowadził też rozmowy z dowództwem sowieckim w rejonie Wilna w lipcu 1944 roku. Zginął na tzw. Długiej Wyspie, w Puszczy Rudnickiej, 22 lipca 1944 roku zastrzelony przez sowietów. (list do Fundacji Pamiętamy) Szanowni Państwo! Wysłuchałem wielokrotnie płytę, która powstała z Państwa inspiracji. Mój wnuk śpiewa wszystkie piosenki, z czego jestem niezwykle dumny. Niezwykła płyta, która i w moim przypadku łączy pokolenia. Rewelacja. Łatwiej mi opowiadać o rodzinnej historii, a szczególnie o losach mojego wuja Wojciecha Stypuły "Bartka", podporucznika, żołnierza "Lecha", "Ragnera", "Kotwicza". Na Nowogródczyznę z Warszawy przyjechał w lipcu 43 roku razem z "Lechem" Świdą. W Zgrupowaniu Nadniemeńskim był oficerem do zadań specjalnych. Zginął w 22 lipca 44 roku, zastrzelony przez sowietów w Puszczy Rudnickiej. A teraz pytanie. Skąd mieliście Państwo tekst/ piosenkę/ "Myśmy rebelianci"? Kto przekazał? Podejrzewam, że autorem tego wiersza był Wojciech Stypuła. Dlaczego? 1. Wojciech Stypuła przed wojną był autorem wielu wierszy i tekstów przede wszystkim dla dzieci, drukowanych w "Płomyczku", ""Płomyku", w wydawnictwie Arcta. 2. W liście napisanym w latach dziewięćdziesiątych "Lech" napisał, że bardzo mu brakuje pięknych wierszy, które "Bartek" recytował na kwaterze. 3. w załączniku zdjęcie Wojciecha Stypuły z 1930 roku - ten z gitarą /grał i śpiewał/ Jeśli macie Państwo jakąś wiedzę o tym tekście proszę o informacje. Równocześnie oświadczam, że moje poszukiwania nie mają na celu ustalenia autorstwa w rozumieniu prawa autorskiego i uważam, że tak czy inaczej jest to tekst Żołnierzy Wyklętych. Pozdrawiam, Wojciech Banaś Szanowny Panie, Dziękuję bardzo za dobre słowo na temat płyty. Mam nadzieję ,że miał Pan okazję również obejrzeć teledysk do piosenki Myśmy Rebelianci.Jeżeli nie, to polecamdo obejrzenia na YouTube: można "wejść" także przez stronę Fundacji. Tekst piosenki pochodzi ze zbio- PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI rów Pana Kazimierza Krajewskiego, znawcy dziejów podziemia na Nowogródczyźnie, autora pracy monograficznej na temat partyzantki z tamtego terenu. Od kogo otrzymał on ten tekst, tego nie wiem, ale oczywiście zapytam. Poza Kazimierzem Krajewskim także kilku innych moich znajomych posiada znaczną wiedzę na temat "Ragnerowców". Niestety, żaden z nich nie był w stanie podać autora tekstu Hymnu Ragnerowców. Także w albumie "Ragnerowcy", wydanym staraniem środowiska byłych żołnierzy "Ragnera", przy tekście piosenki znajduje się adnotacja : autor nieznany. Z poważaniem, Grzegorz Wąsowski ----- Original Message ----- From: Wojciech Banaś To: [email protected] Sent: Tuesday, June 22, 2010 11:34 PM Subject: Bartek (korespondencja z Panem M… W…) …Czołem, Widzę że mimo wszystko sporo Pan wie u wuju. Jest już niestety za późno, by porozmawiać z Ragnerowcami o Bartku, bo właściwie poza kilkoma osobami (raczej niskich szarży ) większość nie żyje. Marianna to był dobry adres. Mam jej nie wydane wspomnienia - mogę zrobić kopie dla Pana - ale zapewne Pan czytał. Bartek był oficerem do specjalnych poruczeń i to on wziął na siebie trudną rolę rozmów z Niemcami w Lidzie i doprowadził do zawarcia porozumienia polegającego z grubsza na tym, że doszło do taktycznego zawieszenia broni (nawiasem mówiąc nigdy nie przestrzeganego do końca z naszej strony); to tak krytykowane zawieszenie broni w efekcie dało oddech zgrupowaniu nadniemeńskiemu i uratowało ludność gmin nadniemeńskich przed partyzantką sowiecką, a oddziały AK przed zagładą. Podczas rozmów z Niemcami Bartek występował pod konspiracyjnym nazwiskiem Teofil Lepeszinowicz/vel Lepszynowicz. Z rozmów tych pozostała garść dokumentacji wytworzonej przez NIemców. Okoliczności śmierci Bartka podane przez Mariannę potwierdziły jeszcze dwie osoby Czesław Olechnowicz "Czesiek" i Jerzy Andruszkiewicz "Ryś". Zastanawiam się kto z żyjących może coś Panu opowiedzieć o Bartku i jestem w "kropce" - Ci ludzie odeszli. Poszukam dla Pana adresu 'Kuby' Orwida. Jeśli żyje to może z Panem porozmawia. Był dowódcą plutonu u Ragnera i dość długo w oddziale. Wracając do relacji Świdy (którą swoją drogą chętnie bym przeczytał) to Świda jednak zataił rzecz najważniejszą, to jest fakt, że Bartek wykonywał dla Lecha i na jego wyraźne polecenie najtrudniejsze i niewdzięczne zadanie tj. podjął się rozmów z Niemcami. To tyle na razie. Nie wiele wiem o okresie przedwojennym i warszawsko -okupacyjnym Bartka, czy mógłby Pan skreślić dla mnie kilka zdań o tych okresach życia pańskiego antenata? Ściskam, M… W…p.s. jest wielce prawdopodobne, że hymn batalionu im. Hubala czyli Ragnerowców ułożył Bartek. Jego tytuł "Myśmy Rebelianci" wymyślili niedawno chłopaki z De press. W IV batalionie nie było za wielu utalentowanych "pisarzy"… …Dnia 7-03-2010 o godz. 18:22 T… B… napisał(a): Witam, dziękuję serdecznie za błyskawiczną reakcję na moje ogłoszenie. Wuj przez rodzinę był szukany za pośrednictwem Czerwonego Krzyża do końca lat pięćdziesiątych. Bezskutecznie. Nikt z nas nic nie wiedział o jego losach wojennych. Trochę prześmiewczo napisał o kontaktach z Nim, na terenie Warszawy w czasie okupacji, Jan Marcin Szancer w swojej autobiograficznej książce "Curriculum vitae". Pytany, dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych powiedział: pytajcie Piaseckiego, on wie. Niestety Piasecki "nic nie wiedział". Takie czasy. Na początku lat dziewięćdziesiątych rodzina przez przypadek trafiła na ludzi, którzy znali W.Stypułę z Nowogródczyzny/wystawa Karty i moja kuzynka chodziła ze zdjęciem Wuja/, a przede wszystkim na I.Jasińską "Mariannę". W jej obecności "Bartek" zginął i ona go pochowała. Przeczytałem prawie wszystkie /mam nadzieję, że nie wszystkie/ publikacje, w których są wzmianki o "Bartku" /K.Krajewski, J. Erdman, I.Jasińska/ i można powiedzieć, że stworzyłem sobie przybliżony obraz wuja z tamtego okresu."Bartek" był oficerem do zadań specjalnych co odnotowano w w/w publikacjach. Mam nadzieję, że trafię Tam na kogoś, kto go pamiętał, kto go znał, kto o nim słyszał. Przecież kontaktował się z miejscową konspiracją. Gdzieś tam funkcjonował też jako inż. Teofil Lepeszinowicz. Wojciech Stypuła przed wojną utrzymywał się z pisania. Przede wszystkim dla dzieci/Płomyk, Płomyczek, Miki,,,/. Pozostało po nim trochę wierszy nigdzie niepublikowanych. W liście do "Marianny", którego mam kserokopię, "Lech" J. Świda napisał o "Bartku": ...przysłany z Warszawy jako oficer oświatowy, był w moim małym sztabie "Zgrupowania Nadniemeńskiego". Był przez te 3 miesiące do mojego odejścia razem ze mną. Spełniał różne doraźne funkcje. Wszystko co robił - robił z wielkim zapałem. Odznaczał się dużym rozumem, inteligencją i odwagą. Przemiłe były wieczory na kwaterach, gdy Bartek opowiadał, lub mówił swoje śliczne wiersze. Wiele bym dał, żeby mieć te jego wiersze, bo w pamięci zostały tylko urywki.... ...Całe trzy miesiące, to okres ogromnej przyjaźni"... My też chcielibyśmy mieć wiersze, które napisał na Nowogródczyźnie "Bartek". Może to on napisał tekst hymnu Ragnerowców "Myśmy rebelianci"? Bardzo jestem zainteresowany Pana wiedzą na ten temat. Pozdrawiam, WB… …Dnia 9-03-2010 o godz. 23:09 T… B… napisał(a): Witam serdecznie, W załączniku przesyłam list "Lecha" do "Marianny". Krótki, ale dla nas niezwykle miły. "Lech" skrócił swój pobyt na Nowogródczyźnie do 3-ch miesięcy, ale to tylko świadczy, moim zdaniem, o niechęci do wspominania o tamtych latach. W naszych rękach są nagrane wspomnienia Marianny już po aresztowaniu i gehennie syberyjskiej. Niestety w czasie rozmów z Marianną siostra "Bartka", a moja ciotka, nie zapisała relacji o wcześniejszym okresie. Jeśli ma Pan wspomnienia Marianny z tego okresu chętnie przeczytam. Czy mógłby mi Pan powiedzieć gdzie znajdę relacje "Cześka" Olechnowicza i Rysia" Andruszkiewicza. I oczywiście byłbym wdzięczny za kontakt z "Kubą" Orwidem. Wojciech Stypuła urodził się 28 listopada 1904 roku, w Tarnawie Dolnej, pow. Wadowice. Ojciec Józef był nauczycielem wiejskim. Matka Julia ze Świerczewskich, pochodziła z Warszawy. Ojciec jej był uczestnikiem Powstania Styczniowego, emigrantem w Paryżu i dopiero po zmianie nazwiska wrócił do Warszawy. Wojtek ukończył czteroklasową szkołę ludową w Zembrzycach, gimnazjum w Wadowicach i w Żywcu i Strona 24 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 tam egzamin dojrzałości. 1924-1925 - Szkoła podchorążych Piechoty. 1.71925 przeniesiony do O.S.Mar.Woj do 2,061927 - bosman pchor. po konflikcie z kap. Lewickim utrara tytułu podchorążego. Ostatecznie usunięty ze szkoły 24.11.27. Przeniesiony do 43 p.p. ze stopniem plutonowego i służy w Kowlu przy komisji poborowej do 21.06.1928 i potem przeniesiony do rezerwy. Próbuje wrócić na morze. 1930 płatna praktyka na S/S Niemen. A potem rejsy na tej jednostce już jako oficer nawigacyjny. W 1930 po miesięcznych ćwiczeniach dostaje tytuł plutonowego podchorążego. 1932 kurs dziennikarski w Gdyni. Od 1933 roku instruktor żeglarski w Akademickim Związku Morskim w Jastarni. Grudzień 1934 wypływa jachtem "Eos" do Afryki i do Stanów Zjednoczonych z Wiesławem Ostoją-Wilczyńskim i z bratem Janem. Jacht rozbija się na skałach Bornholmu. Załoga uratowana. Sierpień 1934 Pierwsze miejsce w regatach w Szwecji w barwach AZW. Cwiczenia w 12 p.p. po których opinia w aktach. Przesyłam w załączniku. Od 1936 w Warszawie, dziennikarstwo, pisze do Płomyka, Płomyczka, wydał dwie miniaturowe książeczki dla dzieci u Arcta. W liście do matki z lipca 1939 pisze o dużych planach książkowych w wydawnictwie Przeworskiego. W legendach rodzinnych opowiada się o uprowadzeniu z Sopotu jakiegoś wyższego oficera niemieckiego. O tym opowiadał jego brat Jan. Może to być ślad kontaktów Wojtka z "dwójką". Okres okupacji do 1943 nieznany. Na początku 43 pojawia się u rodziny w Tarnawie. Opowiada siostrze o swoim pobycie w klasztorze w Górach Świętokrzyskich /ukrywał się/ i uczy ją wiersza, który tam napisał. Po latach odtworzony przez ciotkę z pamięci, przesyłam Panu w załączniku. Szukaliśmy tych śladów w Wąchocku, niestety bezskutecznie. Wielokrotnie wysyłałem zapytanie do SPP w Londynie, też bezskutecznie. Serdecznie dziękuję za zainteresowanie i pozdrawiam, WB… …Czołem Panie Wojciechu, Wspomnienia "Marianny" mają kilkadziesiąt stron, więc może zamiast robić skany, wyślę je Panu pocztą, adresu Orwida poszukam i też podeślę. Cześka i Rysia, mam nagranych na kilkunastu kasetach, będę musiał znaleźć odpowiedni fragment. (Proszę wybaczyć, ale to ostatnie trochę potrwa). Bardzo dziękuję za skany. O SPP proszę się nie martwić. Będę tam jesienią. Jeśli cokolwiek będzie o Bartku to zamówię. Acz wedle mojej wiedzy akt personalnych w Londynie dot. poległych prawie nie ma. Np. jeśli chodzi o Ragnera nie ma dosłownie nic - robiłem tam już kwerendę. Z Nowogródczyzny jest trochę materiałów po Dolinie, kapitalna relacja Szabuni z V bat. i trochę varia. Biorąc pod uwagę zadania powierzane Bartkowi w Lidzkiem, jest wielce prawdopodobne, że był on dwójkarzem przed wojną/ względnie w defensywie. Zresztą świetnie znał niemiecki, był obdarzony ogromnym zaufaniem przełożonych i dość samodzielny. Zapewne warto zrobić kwerendę w Miosku, przynajmniej przejrzeć materiały brygady Kirowa, a dokładnie ich razwiedki, mieli w końcu świetne rozeznanie co do naszych i zapewne dossier Bartka tam jest. W końcu wiedzieli dużo o rozmowach w Lidzie z Niemcami. Niestety kwerenda na Białorusi jest trudna, ja dostałem zgodę na prowadzenie badań w NARB (taki nasz AAN), ale nie dostałem wizy. No i tak to z nimi jest. Ściskam, w weekend zajmę się wszystkim. Proszę podać na jaki adres mam wysłać materiały. Czy chce Pan skan zdjęcia Bartka z partyzantki? MW… …Czołem, a więc mieszkamy niedaleko siebie, ja na Żoliborzu, to może się jakoś spotkamy w drugiej połowie tygodnia - po środzie - być może będę miał dla Pana ciekawą relację (ma ją kolega, też historyk) dot. okoliczności śmierci Bartka, ma mi wyszukać w swoim archiwum. Odezwę się w środę i jakoś się umówimy. Ściskam. mw… …Dnia 10-03-2010 o godz. 23:04 T… B… napisał(a): Witam serdecznie, Będę niezwykle wdzięczny za wspomnienia "Marianny" i za zdjęcie. Proszę mi powiedzieć czy jest ktoś w Mińsku, kto mógłby przejrzeć materiały brygady Kirowa? Za SPP z góry dziękuję. Mój adres to: ul. Anielewicza 2m. 58, 00157 Warszawa.telefon 228318544 i 604538484. Pozdrawiam serdecznie, WB… …Przesyłam, dostałem od kolegi badacza Nowgródczyzny: Cześć M… Oto kilka Słów o relacji na temat Batka Stypuły Według relacji Władysława Przybyło, który po wojnie mieszkał w Oliwie (Czasowo przy ul. Pomorskiej 7) i zmarł około 1988 r. pozostawiając córkę i syna jak również siostrę zamężną za d-cę garnizonu Helu (podczas wojny mąż siostry był w 27 Dywizji Wołyńskiej, a dziadek poznał go po wojnie jako sierżanta) Bartek zginął pod Wilnem. Władek, który wtedy już nie miał ręki siedział wraz z Bartkiem i grupą partyzantów przy drodze. Drogą posuwała się kolumna żołnierzy sowieckich. Jeden z oficerów czy podoficerów minął Bartka jednak zawrócił, podszedł do niego, popatrzył mu w oczy, wyciągnął pistolet i zastrzelił go…. …Ok, spotkamy się w przyszłym tygodniu, mój tel. 721 800 954, pozdrawiam, mw. p.s. wysłałem Panu pewną relację, Przybyło był żołnierzem Zgr. Nadniemeńskiego, skończył podchorążówkę w Hołdowie i był chyba detaszowany do batalionu Bohdanka. Ta relacja była złożona zaraz po wojnie żołnierzowi batalionu Krysi, "Rączemu", on raczej jest wiarygodny. Ściskam… …Dnia 15-03-2010 o godz. 23:34 T… B… napisał(a): Witam serdecznie, będzie mi niezwykle miło spotkać się z Panem. W tym tygodniu nie mogę tylko w czwartek do 15-tej. Pozdrawiam i do zobaczenia. (list „Lecha” do „Marianny”) (odpowiedź od ROPWiM) (list do Pana Kazimierza Krajewskiego) ….Szanowny Panie! Jestem siostrzeńcem Wojciecha Stypuły, "Bartka". Rozmawiałem z Panem telefonicznie o moim Wuju ponad rok temu. Trochę od tego czasu zwiększyła się moja wiedza na jego temat. Bardzo wolno, ale ciągle szukam Bartka". Rozmawiałem z Panem telefonicznie o moim Wuju ponad rok temu. Trochę od tego czasu zwiększyła się moja wiedza na jego temat. Bardzo wolno, ale ciągle szukam. Ostatnio, po wydaniu płyty przez De Press, zastanawiam się czy tytułowej piosenki nie napisał przypadkiem mój Wuj. Co za tym przemawia. Przed wojną pisał przede wszystkim dla dzieci i www.ksi.kresy.info.pl PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI jego wiersze ukazywały się w Płomyczku, Miki i jako książeczki w wydawnictwie Arcta. Trochę wierszy "dla dorosłych" przechowała rodzina. W tym jeden pisany na początku 1943 roku. I jest list Józefa Świdy "Lecha" do Marianny, w którym między innymi pisze: ..."Przemiłe były wieczory na kwaterach, gdy Bartek opowiadał, lub mówił swoje śliczne wiersze. Wiele bym dał, żeby mieć te jego wiersze, bo w pamięci zostały tylko urywki"... Czy po za wspomnieniem Lecha został po tych wierszach jakiś ślad? Czy ktoś jeszcze o tym mówił? Z góry dziękuję, Wojciech Banaś (list do Pana M…W…) ….Szanowny Panie M…, Nie odzywałem się przez kilka miesięcy, ale.... Chciałem tylko się przypomnieć. Jestem tym, który szuka wszelkich śladów mojego wuja, Wojciecha Stypuły "Bartka". Nie ma szczęścia "Bartek". Najpierw osoba, którą bardzo kochał i ona też Go kochała, po powrocie do Polski "zapomniała" poinformować rodzinę o Jego śmierci. Jak w 91 roku mówiła siostrze "Bartka" nie chciała nikogo narażać na nieprzyjemności. Po tym co przeszła jest w pełni usprawiedliwiona. Rodzina przejęła pewne informacje od Kazimierza Krajewskiego i prawdopodobnie kontrowersyjne kontakty "Bartka" z Niemcami były niezrozumiałe i historycznie nie do przyjęcia, więc zmówiła paciorek i włożyła sprawę do trumny na następne dwadzieścia lat, I też jest usprawiedliwiona. Przecież o zmarłych źle się nie mówi. Po latach próbuję i ja. Pan Kazimierz Krajewski w rozmowie telefonicznej skierował mnie do swoich książek. Jest tam o "Bartku" sporo. Rewelacyjne raporty z rozmów z Niemcami. Ale.... Napisałem, pewnie bezsensowny list do OPWiMu, z pytaniem czy coś wiedzą o pochówku "Bartka" i Śp,Przewodniczący Pan Przewoźnik odesłał mnie do Wikipedii. Też jest usprawiedliwiony. Ale w kontekście późniejszych działań następcy, to tak sobie myślę, że już wszyscy chcą zapomnieć.... Sprawa "hymnu Ragnerowców". Napisałem do Pana Krajewskiego maila z pytaniem, czy jest możliwe autostwo "Bartka". Brak odpowiedzi. Napisałem do wydawcy płyty. Odpowiedział, że tekst dostał od P.Krajewskiego i przy okazji zapyta. Cisza, ale panowie pewnie się nie spotkali. I tu moja wina. Wymyśliłem sobie, że mój wuj napisał wiersz, że zostawił coś ważnego, też dla moich wnuków. Jeśli tak nie jest, to trzeba to napisać. Ale jeśli jest prawdopodobne, to należy dodać informację: "prawdopodobnie autorem jest...". Dochodzenie w tej sprawie dotyczy, o czym napisałem wydawcy, tylko i wyłącznie prawdy i honoru zmarłego. Zamierzam wydać zbiorek wierszy, które po sobie zostawił i na pewno ten tam będzie. Właśnie z taką adnotacją. Chyba, że ktoś mnie powstrzyma logiczną argumentacją. Nie ma szczęścia "Bartek". Przepraszam…. ….Szanowny Panie M…, zakończyliśmy naszą niezwykle miłą rozmowę na informacjach o relacji Pana Przybyło. Relacja Marcjanny całkowicie różni się od relacji Pana Przybyło. Z relacji bezpośredniej, którą Marcjanna złożyła siostrze "Bartka", wynika, że byli sami i, że była raczej egzekucją niż przypadkiem. Jeśli tak, to niewykluczone, że ślad jakiś można znaleźć w archiwach. Może w Wilnie. Proszę mi powiedzieć, czy trudno dostać zgodę na kwerendę w białoruskich archiwach. Mam człowieka, który potrafi czytać archiwa i pewnie byłby skłonny to zrobić. I jeszcze jedno pytanie. Czy wybiera się Pan do Londynu, a jeśli ta, czy mógłby Pan sprawdzić przy okazji "Bartka"? Pozdrawiam serdecznie, Wojciech Banaś From: m… w… Sent: Tuesday, March 16, 2010 4:36 PM To: T…. B… Subject: Re: "Bartek" Ok, spotkamy się w przyszłym tygodniu, mój tel. 7….., pozdrawiam, mw. p.s. wysłałem Panu pewną relację, Przybyło był żołnierzem Zgr. Nadniemeoskiego, skooczył podchorążówkę w Hołdowie i był chyba detaszowany do batalionu Bohdanka. Ta relacja była złożona zaraz po wojnie żołnierzowi batalionu Krysi, "Rączemu", on raczej jest wiarygodny. Ściskam Dnia 15-03-2010 o godz. 23:34 T… B…napisał(a): Witam serdecznie, będzie mi niezwykle miło spotkać się z Panem. W tym tygodniu nie mogę tylko w czwartek do 15-tej. Pozdrawiam i do zobaczenia. Wojciech Banaś Post scriptum: 1.From: Tymoteusz Pruchnik Sent: Wednesday, October 26, 2011 11:34 AM To: [email protected] Subject: RE: "Bartek" Szanowny Panie Zapoznałem się z Pana skryptem o Wojciechu Stypule. Zawiera bardzo wiele ciekawych informacji, o których nie wiedzieliśmy. Chociaż nie był powstańcem to jednak jego historia jest na tyle ciekawa Iż chcielibyśmy zamieścić scany tych książeczek w naszej czytelni. Proszę o przesłanie scanów i sygnatury z BN pod jaką występują. Co do tekstu piosenki na płycie DE PRESS to wydaje się, iż autorstwo Stypuły jest więcej Niż prawdopodobne. Zwrócę na to uwagę działowi, który zajmuje się tym w MPW. Pozdrawiam Tymoteusz Pruchnik Kierownik Działu Archiwum 2. W październiku 2011 zostałem zaproszony na rozmowę w sprawie “Bartka” przez sekretarza ROPWiM pana Andrzeja Kunerta. Pan Minister zobowiązał się do opieki nad grobem ppor. Wojciecha Stypuły “Bartka” i ewentualne przeniesienie Go, na najbliższy cmentarz polski. Ma to nastąpić jeszcze w tym roku. Wojciech Banaś www.ksi.kresy.info.pl Miłość do LWOWA Piotr Strzetelski Wielką miłością wszystkich mieszkańców Lwowa było ich rodzinne miasto. Z dzieciństwa pamiętam moją babcię Anię, która przed wojną mieszkała na Łyczakowie na ul. Św. Marka, jak z wielkim przejęciem potrafiła opowiadać o swoim mieście. Z opowiadań tych wyłaniał się obraz miasta cudownego, pełnego radości, miłości, czasem beztroskiego i wręcz nierealnego. Miłość mojej babci do Lwowa była miłością pełną żarliwej tęsknoty za opuszczonym nie z własnej winy domem rodzinnym Ponad 80 lat temu Kornel Makuszyński pisał o lwowiakach tak: „Lwowianin jest opętany przez wielką czarownicę – duszę Lwowa. Powietrze Lwowa jest uśmiechem i pogodą. Dusza Lwowa, co go napełnia, ma jasne, najuczciwsze, najszczersze oczy. Rozmiłowana jest w śpiewaniu, nie znosi gorzkich żalów, jęków i postękiwań. Cierpi jedynie na serdeczną chorobę: wszędzie i u wszystkich szuka miłości. Jest nieprawdopodobnie gościnna i wyciąga ramiona do każdego przybysza, dlatego też każdy, co choćby raz jeden był we Lwowie, jest od razu w tym mieście zakochany...” ...„ Cóż tych pomyleńców tak łączy? Otóż to jest właśnie tajemnicą Lwowa, uroczą, śliczną tajemnicą tego miasta. Sprawia to czar, który to miasto rzuca na każdego, co się tam urodzi lub długo w nim przebywa. Każdy człowiek kocha swoje miasto, czasem je uwielbia, zawsze do niego tęskni. Uczucie jednak, jakie żywi lwowianin dla Lwowa, nie jest już miłością, jest – szczerze to mówię – jakimś opętaniem. Turek tak nie wielbi Mahometa. Czasem dziecko nie kocha tak ojca. Żeglarz nie kocha tak morza. Romeo nie kochał tak Julii. Daję na to uczciwe, lwowskie słowo honoru...”. Teraz, mając już pół wieku życia za sobą wiem dlaczego można bez reszty oddać swoją duszę i serce miastu swojego dzieciństwa i młodości. Sam wprawdzie od urodzenia mieszkam w Krakowie, jednak korzenie moje związane z Kresami i Lwowem (ojciec mój urodził się w tym mieście) ciągną mnie nieustannie w tym kierunku. Odkrywanie swojej tożsamości i zgłębianie historii stron rodzinnych moich dziadków i rodziców sprawia, że powoli zaczynam wczuwać się w tę wielką miłość jaką żywili moi przodkowie do Lwowa i ziem ogólnie zwanych Kresami. Dlatego też jestem niezmiernie wdzięczny redakcji KSI, że podjęli się tak ważnego dla nas wszystkich Polaków zadania pielęgnowania pamięci o tej ziemi, gdyż jak pisał Tolu z Łyczakowa: ...”Prawda znika jak dym i dla potomności przepada gdy wymrze pokolenie które na nią patrzyło, jeżeli pióro nie udzieli jej swego światła i świadectwa. Nie ma człowieka ani spraw tak wielkich, aby ich czas i niepamięć nie zatarły. Verbo volant, scripta manet...”. Dlatego nie pozwólmy aby galopujący czas zatarł w naszej pamięci historię tej ziemi. Jesteśmy jej to winni. ...”O Maryjo słodka, matko nasza w niebie kroki nasze prowadź tam do miasta Lwowa a gdy kres wędrówki ziemskiej się przybliży pomóż nam tam wrócić jako duch pielgrzymi...” / Tolu z Łyczakowa Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 - strona 25 PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI LWÓW - BURZLIWE DZIEJE Aleksander Szumański W pierwszych dniach maja każdego roku słychać we Lwowie niemal wyłącznie polska mowę. Tysiące turystów spaceruje uliczkami, tłocząc się w kawiarniach i pielgrzymując do Katedry, lub kościoła pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, gdzie okupanci ukraińscy – oficjele urządzili sobie filharmonię, zakrystię zamieniając na woniejący wychodek, po drodze profanując Hostię świętą i inne „maneli” jak to określił dyrektor owej filharmonii. Ci nieliczni nasi ziomkowie, którzy po wojnie nie opuścili swojego miasta wtapiają się wówczas w tłum wycieczkowiczów z Polski. Kiedy w XIX wieku Warszawa dopiero zyskiwała wielkomiejskie szlify, Lwów był już metropolią. Ulicami jeździły tramwaje, do każdej części miasta doprowadzona została elektryczność i linie telefoniczne, działały wodociągi miejskie. A wszystko dzięki autonomii, jaką w połowie XIX wieku Galicja uzyskała od Austrii. W tamtych latach Lwów mógł bez obaw konkurować z wielkimi ośrodkami europejskimi ; nowoczesna architektura, słynne wyższe uczelnie, bezcenne zbiory sztuki z dziesiątkami prac Rembrandta, czy Durera należące do powołanego w 1817 roku Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, w którego skład weszło po kilku latach nowo utworzone Muzeum Lubomirskich. Miasto cieszyło się w świecie znakomita opinią. Europejczycy znali je jako centrum tolerancji. Wszak od kilku wieków Lwów był ośrodkiem administracyjnym różnych religii. Powstanie niepodległej Polski jeszcze zdynamizowało rozwój miasta. Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać nowoczesne instytucje finansowe, otwarto międzynarodowe targi (Targi Wschodnie). Międzywojenny Lwów słynął również z wielkich hucznych bali. Te najwspanialsze, na których bawiła się cała krajowa elita, odbywały się w hotelu George’a. Za czasów prezydentury profesora Ignacego Mościckiego, wcześniej wykładowcy Politechniki Lwowskiej, bal organizowano zawsze 1 lutego – w dniu imienin zwierzchnika sił zbrojnych i głowy państwa. Gospodarzem zabawy był słynny 14 Pułk Ułanów Jazłowieckich. Na owych balach poznawali się słynni lwowianie, jak np. Jan Sas Zubrzycki z przyszłą małżonką. Jan Karol Sas-Zubrzycki (Jan Zu- brzycki herbu Sas, ur. 25 czerwca 1860 r. w Tłustem, zm. 4 sierpnia 1935 r. we Lwowie) – polski architekt, teoretyk architektury, konserwator sztuki. W latach 1878-1884 studiował na wydziale architektury Politechniki Lwowskiej. W latach 1886-1912 mieszkał w Krakowie. W 1898 r. wraz z siostrą Jadwigą z Łobzowa założył Towarzystwo Rękodzielników Polskich „Gwiazda” od 1912 mieszczące się we Lwowie. W latach 1900-1912 pełnił obowiązki inspektora Budownictwa Miejskiego w Krakowie. W 1916 r. był współzałożycielem Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Sztuki i Kultury we Lwowie. Był członkiem Polskiej Akademii Umiejętności. W 1919 r. został profesorem zwyczajnym Katedry Historii Architektury i Estetyki Politechniki Lwowskiej, jako profesor i wykładowca Politechniki pracował do 1929 r. W 1929 r. został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Polonia Restituta. Co niedziela , gdy nadchodził czas „Wesołej Lwowskiej Fali”, pustoszały ulice. Audycja wystartowała pod koniec 1932 roku. Już po kilku miesiącach stała się tak popularna, iż jej zasięg z lokalnego rozszerzono na ogólnopolski. Sen prysnął 17 września 1939 roku gdy Polska od wschodu zaatakowana została przez ZSRR. W czerwcu 1941 roku po ataku Hitlera na ZSRR zamknięto wszystkie lwowskie wyższe uczelnie. Niedobitki profesorów, którzy cudem uniknęli zsyłki, lub rozstrzelania rozpoczęły pracę w działających jeszcze szkołach niższego szczebla, ale 4 lipca 1941 roku na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie ukraińsko-hitlerowski batalion Nachtigall („Słowik”) zamordował 45 profesorów lwowskich wyższych uczelni, a wśród nich profesora Kazimierza Bartla trzykrotnego premiera II Rzeczypospolitej. Opublikował liczne prace zawierające m.in. rozważania na temat polskiego stylu narodowego. Wskazywał na oryginalne, rodzime cechy polskiej architektury. Jako architekt tworzył głównie w duchu neogotyku. Wybudował ponad 40 kościołów i przebudował około 20. Opracowywał też projekty przebudowy kamienic i budowy świeckich budowli publicznych m.in. ratusze w Jordanowie i Niepołomicach. Pochowany na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Bujne życie towarzyskie miasta toczyło się w niezliczonych kawiarniach i restauracjach jak „Szkocka”, „Wiedeńska”, czy „Atlas”. Do „Szkockiej” przychodzili zamożni lwowianie, tacy jak Piotr Tarnawiecki, architekt i przedsiębiorca budowlany, który zaprojektował i wybudował kilkadziesiąt kamienic, oraz wilii i nazywany jest twórcą lwowskiej secesji. Kiedy do Lwowa przyjechała Ada Sari słynna śpiewaczka operowa, wieść o tej wizycie rozeszła się natychmiast. Pod hotelem George’a gdzie mieszkała zbierały się tłumy, śpiewaczka wychodziła na balkon i śpiewała swoim „zabójczym sopranem”. Wspominam czasy współczesne, gdy jej śladami poszła Nina Repetowska (kochająca Lwów i Stanisławów) , śpiewająca lwowskie „kinderskie” piosenki z balkonu hotelu George’a. Zebrane tłumy tez ją oklaskiwały, szczególnie po odśpiewaniu w swojej słynnej już interpretacji „Panna Mania gra na mandolinie”. W klubie literacko – artystycznym „Atlas” przesiadywali Ludwik Solski, Stefan Jaracz, Bruno Schulz, Jan Parandowski, Józef Wittlin, Jan Rosen – artysta malarz, autor polichromii lwowskiej katedry ormiańskiej. „Atlas” zgodnie z reklamą otwarty był „zawsze i o każdej porze”. Na stałych bywalców czekała specjalna sala – galeria obrazów i to nie byle jakich. Wisiały tam takie rarytasy jak malowidła poety Jana Kasprowicza – rektora Uniwersytetu Jana Kazimierza (1921-1922). państwa. Czuli się obco na własnej ziemi, jechali więc na obce ziemie zachodnie. Ci pracownicy wyższych lwowskich uczelni, którzy ocaleli, przenieśli się do Wrocławia, również do Warszawy. Ci którzy postanowili pozostać rozpoczęli swoją walkę o polskość i majątek. Hrabiny Leduchowskie w przestronnym apartamencie położonym nieopodal kościoła im. św. Marii Magdaleny dawały schronienie polskim studentkom. Dzięki temu dziewczęta mogły kontynuować naukę, a dostojne panie zachować rodzinny dom – było w nim zameldowanych wiele osób, władza nie miała zatem powodów do parcelacji. Co się stało z dawnym Lwowem, w którym Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Niemcy, Ormianie, Rosjanie chodzili do tych samych restauracji, bawili się na tych samych przyjęciach? Jak na zawołanie zniknęły z pejzażu sakralnego Lwowa wszystkie kościoły rzymsko-katolickie. Żeliwne reliefy w formie tablic umieszczone na elewacjach kościołów informują licznych turystów, iż oglądają cerkiew posadowioną w latach średniowiecza. W ten sposób Ukraina usiłuje miastu Semper Fideles odebrać godło polskości. Podobnie na Cmentarzu Łyczakowskim znika z grobowców litografia i napisy w języku polskim zastąpione napisami ukraińskimi i fotografiami rzekomo spoczywających w nich Ukraińców. Kamienice położone w zwartej zabudowie monumentalnych ciągów ulicznych znajdują się w stanie śmierci technicznej. Przez lata nie remontowane, pozbawione izolacji poziomej przeciwwilgociowej, podciągają kapilarnie z gruntu wodę doprowadzając do powstawania grzybów domowych. Już nie tynki, lecz cegła elewacji sypie się na proszek. Drewniane więźby dachowe rozsypują się przez atak owadów technicznych szkodników drewna. Kanalizacja ogólnospławna od lat nie funkcjonuje. W porach deszczowych woda na ulicach sięga kostek. I stąd właśnie powstaje woda kapilarna niszcząca mury kamienic. Przedwojenny bruk pokrywa niemal wszystkie jezdnie Lwowa tworząc prawie nieprzejezdne zapadliska. Szyny tramwajowe nie zespolone z podłożem budzą przestrach i przerażenie. Po szynach poruszają się tramwaje z szybkością piechura. Jak długo jeszcze? Kiedy nastąpią katastrofy? We Lwowie w każdym miejscu istnieje zagrożenie bezpieczeństwa publicznego. Miasto umiera. Aleksander Szumański / Wzgórza Wuleckie Pod koniec 1942 we Lwowie nasiliły się zbrodnie Ukraińskiej Powstańczej Armii i Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (UPA-OUN). Do Lwowa dochodziły wieści o nieludzkich zbrodniach ukraińskich nacjonalistów, budząc przerażenie i zgrozę lwowian. Po wojnie ruszyła akcja wysiedlania Polaków z ziem II RP, które znalazły się w nowych granicach ZSRR. Wielu ludzi wyjechało. Większość lwowian bała się komunistycznego / Lwów miał swoje trzy Góry-Kopce Strona 26 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 www.ksi.kresy.info.pl PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI Zatrzeć polskie ślady Czarna księga Kresów Redakcja Dziś prezentujemy książkę która powinna znaleźć się nie tylko w każdym kresowym domu ale u każdego Polaka. Jakiś czas temu na pewnym anonimowym blogu znalazło się hasło „Ludobójstwo na Kresach, to twoja historia Polaku”, co znajduje potwierdzenie właśnie w prezentowanej książce. Lata milczenia i nawet dzisiejsza „prawda polityczna” w kwestii „Ludobójstwa na Kresach” utrudniają publiczną dyskusję w tej sprawie, ale czytając takie opracowania jak w/w wiedza w społeczeństwie będzie bardziej powszechna. Pozycja ta jest szczególnie cenna dla młodego pokolenia i osób, które do tej pory nie miały możliwości zapoznać się historią Kresów. Potwierdzają to ci którzy już zdążyli przeczytać tą książkę. Przestrzeń dziejowa i wartkie przewodnictwo autorki przez wszystkie ważne wydarzenia, pozwala pozyskać nieznaną wiedzę i jeszcze zarazić się chęcią jej pogłębiania. Po przeczytaniu tej książki czytelnik nie pozwoli już na wymazanie Kresów z „Historii Polski”. ujrzycie kamień chleb wodę i trwanie wież o świcie” (W mieście, „Arcana”, nr 20: 2/1998) Tej wierze książka niniejsza służy wiernie. Andrzej Nowak Od wydawcy: „Czarna księga kresów” to niezwykła opowieść o bohaterach, walce, cierpieniu, nadziei, patriotyzmie, umiłowaniu Ojczyzny, aż po najwyższą ofiarę. Autorka przytacza relacje naocznych świadków zbrodni, pogromów i prześladowań. Kresy i ich mieszkańcy przez stulecia byli doświadczani przez tragiczne i dramatyczne wydarzenia. Niniejsza książka opisuje najważniejsze z nich m.in. wojny z Tatarami, konflikty z Rosją, hajdamackie bandy, represje podczas rozbiorów, prześladowania polskich powstańców, polityka wynarodowienia, walka o niepodległość i polskość Kresów, wojna z bolszewikami, represje i prześladowania w okresie międzywojennym, zbrodnie sowieckich komunistów, Wielki Głód, stalinowski i hitlerowski horror w czasie II wojny światowej, tragedia Polaków na Wołyniu, powojenne losy i tułaczka Kresowian, systematyczne niszczenie Polaków i polskości w sowieckich republikach - aż po ostatnie wydarzenia na Litwie, Białorusi i Ukrainie. Wydawca rekomenduje książkę krótko i treściwie. My jednak pozwolimy sobie na zaprezentowanie naszym czytelnikom kilku fragmentów: „Musimy pamiętać” – kresowe dziedzictwo Wstęp: Prof. Andrzej Nowak Autorka: Joanna Wieliczka-Szarkowa Wydawca: Wydawnictwo AA, Kraków 2012 r. Ze wstępu Prof. hab. Andrzej Nowak Tak, tych Kresów, które były, już nie ma. Przynajmniej na żadnej współczesnej mapie. Zdaje się, że nadszedł ich kres. Jak to się stało? Jak się ta tragedia dokonała? Czyja to wina? Czyje zaniedbanie? Czy mogło być inaczej? O tym, o czym często nie mają siły mówić wydziedziczeni z tamtej ziemi, mówi ta książka. Ale jest w niej nie tylko rachunek krzywd. Jest też ta wiara, którą wyrażają ostatnie dwie części wiersza Herberta: „w moim mieście dalekim do którego nie wrócę jest ciężka i pożywna woda kto tobie kubek z tą wodą raz poda podaje wiarę że zawsze powrócisz w moim mieście którego nie ma na żadnej mapie świata jest taki chleb co żywić może całe życie czarny jak wiara że znowu www.ksi.kresy.info.pl W Sukurczach, niedaleko Lidy, stał przed wojną 450-letni dwór, który Domeykówna wniosła w wianie Pileckim. W czasach I Rzeczypospolitej zbierała się w nim szlachta na sejmiki. Podobno zatrzymywały się tam nawet orszaki królewskie. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w latach 20. zeszłego wieku, w majątku zaczął gospodarować Witold Pilecki, wnuk powstańców styczniowych, oficer kawalerii w rezerwie, z wykształcenia rolnik. Miał za sobą służbę w Samoobronie Wileńskiej oraz oddziale rtm. Jerzego Dąmbrowskiego, „Łupaszki”, sławnego zagończyka, legendy Kresów, pod rozkazami którego walczył także w wojnie polsko-bolszewickiej. W ostatnich dniach sierpnia 1939 roku znów wyruszył na wojnę, zostawiając w Sukurczach żonę i dwoje dzieci. Rotmistrz Pilecki, znany dzisiaj jako ochotnik do Auschwitz, gdzie założył konspiracyjną organizację wśród więźniów obozu, powstaniec warszawski i bohater podziemia antykomunistycznego – „żołnierz wyklęty”, nazwany przez brytyjskiego historyka R. M. D. Foota jednym z sześciu najodważniejszych żołnierzy drugiej wojny światowej, ofiara komunistycznego mordu sądowego, przez tychże oprawców był skazany na hańbę i niepamięć. Nie ostał się nawet stary dwór w Sukurczach. Jak stwierdza syn rotmistrza, Andrzej: „Sukurcz już nie ma. Zniszczyli wszystko. Nie ma śladu po domu, wykarczowano drzewa, zasypano nawet stawy i jeziorko ze źródełkiem. Wielu starszych już nie żyje, a młodsi nie pamiętają Pileckich…”. Taki los był udziałem wielu polskich rodzin mieszkających na Kresach, czyli wschodnich ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Dzisiaj są to w przybliżeniu terytoria obecnej Litwy, Łotwy, Białorusi i Ukrainy.(…) Zagłada – druga wojna światowa na Kresach Początkowy plan wysiedlenia czy zmuszenia do ucieczki ludności polskiej, realizowany między lutym a czerwcem 1943 roku, został decyzją dowódców UPA na Wołyniu – Dmytro Kljaczikiwśkyja, Wasyla Iwachiwa i Iwana Łytwynczuka – zastąpiony planem likwidacji, czyli wymordowania Polaków, nazywanym „akcją antypolską”.(…) Ludobójstwo ukraińskie na Polakach zakładało jak najszybsze wymordowanie wszystkich Polaków, których udało się dosięgnąć, od nienarodzonych przez niemowlęta, dzieci, aż po starców, bez względu na płeć i wiek. Zadawanie śmierci było, jeśli tylko pozwalały na to warunki, połączone z barbarzyńskimi torturami, jak rąbanie siekierami, kłucie nożami i widłami, wyrywanie części ciała, wydłubywanie oczu, obcinanie języków, rozpruwanie brzuchów, przerzynanie piłami, rozrywanie i wleczenie końmi, wrzucanie rannych do studni czy do ognia itp. Stąd przyjmuje się określenie Genocidium atrox, czyli ludobójstwo okrutne, dzikie, straszne, okropne.(…) Atakowana ludność nie była wcześniej wzywana do opuszczenia terenu, nie wysiedlono jej, a wręcz zachęcano do pozostania, „gwarantując” bezpieczeństwo. Oprócz bojowników UPA w rzeziach uczestniczyła ukraińska ludność, nie wyłączając kobiet i dzieci.(..) Charakterystyczny jest także fakt, że ludobójstwo nie zostało dokonane przez okupantów, ale przez współobywateli polskich, nie wykazujących żadnej lojalności wobec II Rzeczypospolitej. Niektórzy nawet, korzystając ze zrabowanych zamordowanym Polakom dokumentów, pod ich nazwiskami „repatriowali” się do Polski lub na Zachód. Ukraińcy ponadto stosowali „taktykę spalonej ziemi”. Obrabowane gospodarstwa polskie po wymordowaniu mieszkańców były palone i unicestwiane. Wycinano nawet drzewa wokół domostw, a teren zaorywano. Niszczono też budynki publiczne, szkoły, kościoły, kaplice. W ten sposób przepadło na zawsze wiele budowli zabytkowych, w tym stare polskie dwory. Do dzisiaj też ludobójstwo ukraińskie nie zostało jednoznacznie potępione przez ukraińskie władze.(…) Ekspatrianci czuli się w Polsce obco. Nie rozumiano tego, co przeszli. „Z Ruskich w centralnej Polsce się podśmiewano. Opowiadano o nich zabawne historie, mało kto jednak w czasie wojny czy po niej zdawał sobie sprawę z grożącego Polsce niebezpieczeństwa. Uchodźcy z Kresów znali całą prawdę o systemie, byli ponadto naocznymi świadkami zbrodni i teraz o nich opowiadali”. Byli dla komunistycznej władzy niebezpieczni, dlatego ich środowiska podlegały szczególnemu nadzorowi ze strony aparatu bezpieczeństwa. W procesach żołnierzy i działaczy Polski Podziemnej z Kresów najczęściej zapadały wyroki śmierci. Tak zamordowano mjr Olechnowicza „Lawicza” czy mjr Szendzielarza „Łupaszkę”. Nawet w procesie ekspatriantów, członków Komitetu Ziem Wschodnich, zajmującego się pomocą uchodźcom z Małopolski Wschodniej i Wołynia, w 1947r. zapadły dwa wyroki śmierci. Jeden z oskarżonych w tym procesie, profesor Tarnawski, tłumacz Szekspira, zmarł w więzieniu na Mokotowie. Sąd nie zezwolił na przerwę w odbywaniu kary ze względu na stan zdrowia, a jak stwierdził naczelnik więzienia: „Więzień Tarnawski Władysław w więzieniu nie zmienił swego wrogiego stosunku do obecnej rzeczywistości” Oblicza się, że w latach 1944-1946 z Galicji Wschodniej przesiedlono blisko 620 tysięcy Polaków, w tym najwięcej z województwa lwowskiego i Podola (po 250-270 tys.). Z Wołynia wyjechało około 134 tys. Ludność z kresów południowo-wschodnich osiedlano przede wszystkim w zachodnich powiatach województwa śląskiego i wrocławskiego. Z tzw. Białorusi Zachodniej (województwo nowogródzkie, część wileńskiego, poleskie, dwa powiaty białostockiego) wysiedlono ponad 226 tys. Polaków (na prawie 530 tys. zarejestrowanych) do województwa wrocławskiego, poznańskiego, szczecińskiego i gdańskiego. Natomiast Litwę opuściło około 148 tys. na 375 tys. zarejestrowanych. Z Litwy Kowieńskiej wyjechało 2 tysiące Polaków. Osiedlali się w województwie olsztyńskim, gdańskim i wrocławskim292. W 1951 r. Sowieci zesłali na Sybir, głównie do obwodu irkuckiego, około 4 tys. zdemobilizowanych żołnierzy gen. Władysława Andersa z II Korpusu, walczących m.in. pod Monte Cassino, którzy po wojnie wrócili na Kresy. Okazało się, że polscy jeńcy, zesłańcy i łagiernicy, z których składał się II Korpus, a zatem ludzie nie mogący mieć złudzeń co do postępowania Sowietów i zapewne zdający sobie sprawę z grożących im represji, mimo wszystko zdecydowali się na powrót. Oczywiście w pewnym sensie nie mieli wyboru, zostawili bowiem na Nowogródczyźnie, Wileńszczyźnie czy Polesiu swoje rodziny i gospodarstwa. Sowieci nie zamierzali jednak trzymać na dawnych polskich ziemiach tak niepewnego czy wręcz wrogiego elementu, jakim byli andersowcy, dlatego też usunęli ich razem z rodzinami. Polaków przesiedlano, a pozostawione przez nich mienie rozkradano.(…) „Na Kresach zacierano wszelkie ślady po wywożonych, mordowanych i ekspatriowanych, dewastując kościoły, zmieniając nazwy miast i ulic, poprawiając lub niszcząc napisy na zabytkowych budynkach i gro- Kresowy Serwis Informacyjny - bach, niszcząc książki i usuwając eksponaty muzealne, które by mogły przypomnieć istnienie Rzeczpospolitej”. (…) To była nasza macierz. Krwią polską broczona, kulturą polską żywiona, pracą polską zasilana.(…) Tego wszystkiego już nie ma. Przepadło stracone bezpowrotnie. Ludzie, co tam mieszkali, częściowo pomordowani, częściowo spaleni i popioły ich rozrzuconema cztery części świata. (…) A dwory? Z nich pozostały tylko zgliszcza, szkielety, często miejsca, gdzie stały, zostały zaorane, by właściciel nie poznał, gdzie się urodził. (…) W domach były pamiątki. Przepadły książki, zbierane przez kilkanaście pokoleń. Przepadło milion książek. Zniszczone zostały białe kruki, rękopisy, przywileje, pergaminy, nadania, akta grodzkie i ziemskie, akta kanclerskie, fascykuły. W niwecz obrócone zostały archiwa rodzinne. Archiwa Ostrogskich, Zasławskich, Sanguszków, Tyzenhauzów, Potockich, Orańskich i tyle innych. W niwecz pamiątki bojów o wolność i prawo. Sztandary, zbroje, broń, rynsztunki. Na miazgę stłuczono marmury, rzeźby, konsole z malachitu, z lapis lazuli, lustra, kryształy. Spalono galerie obrazów, zrabowano gobeliny, arrasy, wyroby złote i srebrne. Miejsca ze wspomnieniami dziejowemi obrócono w perzynę. (…) Zburzono, spustoszono, wytrzebiono wszystko”. Mamy nadzieję, że po przeczytaniu tych skromnych fragmentów, przybliżyliśmy jeszcze bardziej naszym czytelnikom opisywaną tu pozycję książkową. Wypada na zakończenie przybliżyć postać autorki która dostarczyła nam wszystkim ciekawą pozycję do biblioteki kresowej. Dr Joanna Wieliczka-Szarkowa, historyk, autorka książek: III Rzesza. Narodziny i zmierzch szaleństwa (Kraków 2006); Józef Piłsudski 1867-1935. Ilustrowana biografia (Kraków 2007); Współautorka książki W cieniu czerwonej gwiazdy. Zbrodnie sowieckie na Polakach (1917-1956) (Kraków 2010) oraz serii książek historycznych dla dzieci Kocham Polskę. __ Wydawnictwo AA, „Czarna Księga Kresów”, format: 140x200, s. 384, oprawa miękka, cena detaliczna 39,90 zł. Książka dostępna w dobrych księgarniach, oraz na www. religijna.pl Pierwszy sondażowy nakład w liczbie 4000 egzemplarzy został sprzedany. Wznowienie pozwoli wszystkim zainteresowanym nabyć tą cenną pozycję. W imieniu wydawcy, informacji udzieliła Kinga Polak-Gieroń. 1 maja 2012 - strona 27 PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI Blaski i cienie dziejów Polski Redakcja „W styczniu 1944 r. z kolegą Alfredem Ryndą (ps. Królik) wskoczyliśmy na stopnie pociągu towarowego jadącego z Lidy w kierunku południowym z zamiarem dostania się do partyzantki. Uważaliśmy, iż takie pseudonimy jak : Kmicic, Orzeł, Lew, Sęp są wykorzystane więc postanowiliśmy przybrać mniej popularne pseudonimy „Płotka”, „Królik”. Po półgodzinnej jeździe wyskoczyliśmy z pociągu na obszarze zalesionym .Mieliśmy informacje o działaniu partyzantów na tym terenie. Po krótkim czasie zatrzymani zostaliśmy przez grupę partyzantów i po naszych wyjaśnieniach odprowadzeni do folwarku w Dzitrykach gdzie znajdował się obóz szkoleniowy oddziałów „Ragnera”. Po pewnym okresie szkolenia kolega Alfred ps. „Królik” zgłosił się do grupy „gońców” dowódcy IV batalionu por. „Ragnera”. Ja zgłosiłem się do kompanii szkoleniowej ckm –ów i moździerzy, którą dowodził przybyły z kieleckiego por. Jan Piwnik, ps. „Ponury”. Szkolenie trwało ok. 4 tygodni. Po ukończeniu kursu powróciłem do dawnej jednostki. Tam otrzymałem przydział do kompanii broni ciężkiej dowodzonej przez por. Włodzimierza Citowskiego, ps. „Mewa” jako taśmowy ckm. Nasza kompania miała 6 ckm-ów oraz 3 granatniki. Zasadniczym zadaniem kompanii była ochrona miasteczka Bielica położonego nad Niemnem. Znajdowały się tam szpitale dla rannych i chorych żołnierzy IV batalionu 77 PP AK. Pełniłem służbę wartowniczą lub rozprowadzającego warty. Byłem też wysyłany do innych zadań poza Bielice, jak np. osłona cmentarza w Niecieczy, podczas gdy był urządzany cmentarz dla naszych poległych kolegów, ekshumowanych z różnych miejsc. Osłona Bielicy była konieczna z uwagi na liczne bandy sowieckie, które z lewego brzegu Niemna dostawały się na prawą stronę opanowaną przez polskie oddziały AK. Nie tylko ogałacały wioski z dobytku ale mordowały mieszkańców oczyszczając tereny jakoby z „anty sowieckich elementów”. W czerwcu oddziały „Rona” zaatakowały Bielicę ale zostały odparte ogniem naszych ckm-ów i granatników (…) Leżeć twarzą do ziemi! Ręce w tył głowy! Nie ruszać się! Krótka seria z PM wznieciła kurz obok nas leżących na drodze potwierdzając chrapliwe komendy. Niemcy obchodzili zagrody według posiadanej listy. Mieli dokładne informacje O członkach siatki. Magazyn broni. Wsypa. Tak To już koniec A dzień zapowiadał się tak pięknie. Św. Piotra i Pawła 1944 r Mnie zatrzymano pierwszego. Kolumna polowej żandarmerii zaskoczyła mnie wyłaniając się na zakręcie gdy szedłem brzegiem jeziora o lekko zmarszczonej toni. Widać było, iż wyprawę żandarmerii zorganizowano doraźnie. Front był blisko. Brakowało paliwa i pojazdów .Część Niemców była na zarekwirowanych rowerach. Inni na furmankach gdzie też taszczyli broń maszynową. Widać spodziewali się oporu, zagrożenia. Przed wejściem do wsi zatrzymali się na rozkaz i zajęli stanowiska, rozproszyli się. Zalegli. Wyczekiwaliśmy. Kolejne serie wskazywały, iż ktoś uciekał. Zosta- łem jako pierwszy zatrzymany. Nie zostałem zrewidowany. W pierwszej chwili chciałem wyciągnąć z lewej kieszeni spodni ciążący mi granat obronny bez zapalnika i wyrzucić do bliskiego o kilka metrów jeziora. To samo chciałem wykonać z „ładunkiem” obciążającym mi drugą kieszeń. Dotyczył on 10 sztuk ładunków do pistoletu – dziewiątki sowieckiej. Jednak intuicyjnie wstrzymałem ten odruch. Zarówno ten nieszkodliwy granat oraz amunicję miałem dostarczyć „Olesiowi”, naszemu zbrojmistrzowi, który dbał o naprawę sprzętu, a także o zaopatrzenie grupy. Inicjował i brał udział w wypadach służących „zaopatrzeniu” w broń. Dowódca niemieckiej jednostki po zatrzymaniu mej osoby rozkazał zająć stanowiska na wzniesieniu i poboczach pastwiska przed wsią. Znajoma dziewczyna Halina podeszła do niezbyt odległego płotu. Gest Niemca z kwiatem szarotki na czapce. Mnie kazano położyć się na pastwisku. Myślałem jedynie o tym, jak pozbyć się zawartości mych kieszeni………. ” Zaprezentowaliśmy naszym czytelnikom fragment: „Ze wspomnień żołnierza AK Ryszarda Ochwata, ps. „Płotka” ( zgrupowanie nadniemeńskie im. Kalenkiewicza IV batalion 77 PP AK) zamieszczonym w dziale VIII „Wspomnienia z drugiej wojny światowej i z lat późniejszych” książki pt. ”Blaski i cienie dziejów Polski”. W podtytule czytamy, że jest to: Popularny wybór okresów historycznych i wspomnienia. Praca zbiorowa przedstawicieli środowisk patriotycznych w Szczecinie, pod redakcją Zygmunta Dowgiałło. Wydane przez wydawnictwo „Znicz” w Szczecinie. We wstępie napisanym przez Zygmunta Dowgiałło czytamy: W dziejach Polski największym blaskiem zajaśniały okresy związane z dynastiami Piastów i Jagiellonów. Ich przedstawiciele cieszyli się sukcesami swych działań w interesie podległych im społeczności. Zaznaczyć należy, iż tytuł Wielkiego Króla w dziejach Polski został przyznany i trwale uznany jedynie Kazimierzowi Wielkiemu z rodu Piastów. (…) Kolejne rozdziały książki przedstawiają działalność Kazimierza Wielkiego, wstępny okres rozwoju dynastii Jagiellonów, okres schyłku Rzeczypospolitej , czasy rozbudzenia związane z Konstytucją 3 Maja, Powstaniem Kościuszkowskim, odrodzenia Państwa Polskiego i zdarzeń z tym związanych, urywków wspomnień z okresu drugiej wojny światowej i późniejszych zdarzeń. ….” Mamy więc do czynienia z ciekawym opracowaniem historycznym podanym w sposób przystępny i ciekawy .Znajdziemy tu zarówno wiedzę o wojnie w obronie Konstytucji 3 maja jak wzmiankę o „Wileńskich Kataryniarzach”. Ci ostatni to oczywiście uczestnicy uroczystości odsłonięcia wileńskiego pomnika Katarzyny II carycy Rosji. A jak już o pomnikach mowa to warto zwrócić uwagę na rozdział V czyli „Działalność Ignacego Paderewskiego 1910-1921”. 15 lipca 1910 r. Ignacy Paderewski spełnił swoje „marzenie życia” dokonał odsłonięcia pomnika bitwy pod Grunwaldem na placu Matejki w Krakowie. Warto zapoznać się z całością tej książki napisanej w duchu patriotycznym i stosownie do zaprezentowanego tytułu. Na okładce z przodu znajduje się orzeł piastowski z pieczęci majestatycznej króla Kazimierza Wielkiego a na tylnej stronie orzeł legionowy. Te dwa symbole narodowe same mówią za siebie i dobrze korespondują z treścią jaką znajdziemy w środku opracowania. Książkę ma 184 strony cena 18 zł . Nabyć można kontaktując się z wydawnictwem. Adres znajduje się na końcu artykułu. ___ Opowieści wileńskich jezior Jest to następna pozycja książkowa jaką napisał Zygmunt Dowgiałło. Pod głównym tytułem znajdziemy dopisek, ze będziemy mieli do czynienia ze wspomnieniami autora. Autor jednak zmylił nas wszystkich wspomnianym tytułem, bo naprawdę to nie są to tylko wspomnienia o Wileńszczyźnie, mimo, że książka od nich właśnie się zaczyna. Rok 1918 i 1920 na folwarku Jodła koło Mejszagoły i sytuacja w szkolnictwie wiejskim to wprowadzenie do wspomnień wileńskich. Później rzeczywiście mamy możliwość zapoznać z „Opowieściami wileńskich Jezior 1939”.Tu napotykamy na zdanie „Gdybyż to wileńskie jeziora mogły snuć opowieści o tym co widziały i słyszały”. Co się za tym kryje warto samemu sprawdzić czytając opisywaną książkę. Znajdziemy tu wspomnienia zarówno o dwóch okupantach jak II brygadzie AK. Dla naszych czytelników zaprezentujemy poniżej niewielki fragment. „Twarze żołnierzy niemieckich były apatyczne, spojrzenia obojętne i zrezygnowane. Ustawieni w dwuszeregu stali oni na podwórzu folwarku Gładkiszki. Front był blisko. W powietrzu wrogie samoloty pukały do siebie .Dookoła upalne lato. Dla tych żołnierzy wojna się skończyła. Na razie odmaszerują do stodoły. Później jako jeńcy zostaną przekazani do oddziałów radzieckich. Na razie partyzanci przeszukiwali ich rynsztunek. Zabierali papierosy, którymi były załadowane metalowe pojemniki po maskach gazowych, buty, broń. Zdobyczne baterie haubic stały opodal szeregiem. Rozbrojony przez naszą brygadę oddział haubic nie zdążył oddać ani jednego strzału .Osiągnięto to przez zasko- Strona 28 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 czenie przeciwnika. Front nie był odległy i zdawało się dowódcom niemieckim, że nikt im nie zagrażał bezpośrednio. Więc oddział haubic posuwał się zupełnie bez ubezpieczenia bocznymi drogami na zachód w kierunku Mejszagoły. Dowódca brygady uprzedzony o przeciwniku rozkazał po obu stronach drogi ustawić zamaskowane w krzakach ciężkie karabiny maszynowe zdobyte w miejscowości Korwie. Po zbliżeniu się kolumny marszowej Niemców zgodnie z rozkazem oddano naraz dwie długie serie z obu stron drogi. Zaskoczenie było całkowite. Skierowany na rozmowy z Niemcami Czesław Plejewski zażądał od niemieckiego dowódcy poddania się i oddania broni. Wszystko przebiegało w zawrotnym tempie. Teraz na twarzach żołnierzy niemieckich można było dostrzec obok zmęczenia i apatii jakieś rozluźnienie. Broń została złożona. Taka decyzję podjął dowódca gdyż nie widział innego rozwiązania. Może czekał właśnie na takie a nie inne zakończenie. (…) Nad nami zaklekotał wówczas silnik zwiadowczego samolotu sowieckiego zwanego „kukuruźnikiem”. Zawrócił ,zniżył lot, obserwował. Po koncentracji brygady gdy maszerowała do Wilna również mieliśmy spotkanie ze zwiadowczy samolotem. Był to niemiecki samolot zwany „storchem”, który wówczas też krążył nad nami. Jednak latał znacznie wyżej. Jakby obawiał się , iż rozpoczniemy ostrzał. Natomiast teraz chłodnawy ranek, świergot ptaków lekki wietrzyk, wprawiły nas w dobry humor, mimo nie przespanej nocy. Byliśmy dobrej myśli. Koledzy żartowali. Szosy jednak nie udało się przeskoczyć. Łoskot skręcających z szosy w naszym kierunku czołgów. Pokrzykiwanie krasnoarmiejców siedzących na czołgach i machających „pepeszami”. Zdawajties, zdawajties! (poddawajcie się, poddawajcie się)…………..” Dalsze losy i spostrzeżenia autora co do sytuacji w Polsce po 1945 r. wypełniają pozostałą część w/w książki. Czego można się spodziewać pozwoli przybliżenie osoby autora. Zygmunt Dowgiałło urodził się w Wilnie w 1926 r. w 1944 r. żołnierz AK okręgu Wileńskiego. ( Pseudonim „Marian” I pluton II Brygady „Wiktora”)Ukończył wydział Ekonomiczno- Rolniczy SGGW w Warszawie. Pracował w latach 19521956 jako kierownik produkcji w PGR. Od 1957 pracował w Akademii Rolniczej w Szczecinie kolejno jako adiunkt, docent, kierownik Katedry, dziekan, organizator i dyrektor Międzynarodowego Instytutu Ekonomiki organizacji i Kierowania (1975-1987). Organizator i Kierownik Zakładu Systemów Zarządzania Przedsiębiorstwem Instytutu Badań Systemowych PAN w Szczecinie. (1979-1995). Stopień naukowy doktora w 1961 r. dr. hab. w 1965, prof. nadzwyczajny w 1973, prof. zwyczajny w 1982. Książkę ma 176 stron cena 18 zł . Nabyć można kontaktując się z wydawnictwem. WYDAWNICTWO KSIĄŻEK ZNICZ Monika Dowgiałło 70-515 Szczecin ul. Małopolska 46/10 Tel. 94 434-39-01 Lwowska Fala Bożena Ratter Wysłuchałam dzisiaj audycji radiowej Lwowska Fala, prowadzonej z wielką swadą i ciepłem przez Danutę Skalską. Dzień stał się cudowny, rozpiera mnie duma, że takich mam Rodaków! Głos Jerzego Janickiego opowiadającego o parapecie wytartym przez łokcie pokoleń wyglądających przez okno i podglądających wspaniałe i barwne życie Lwowa! I mądra piosenka Jerzego Michotka Niestety, dla ludzi z Kresów niedola trwa niezależnie czy są na tym czy innym kontynencie! Bestialsko mordowani, zsyłani na Sybir czy do Kazachstanu, skazani na nędzę, wypędzani i rozproszeni po świecie wciąż tęsknią! Tak ja powiedziała dzisiaj słuchaczka z Niemiec, „to gdzie mieszkamy jest nieistotne, to nie z wyboru, bo z wyboru tam gdzie chcielibyśmy mieszkać, nie możemy. Nigdzie nie ma naszego domu. Nadawajcie Lwowską Falę do końca świata, my na nią czekamy, my jej słuchamy! Trzymajmy się, pomagajmy sobie i zbierajmy wspomnienia i pamiątki. Aby młodsze pokolenie wiedziało jak naprawdę było! " Ona sama ma dzienniczek prowadzony przez babcię na Syberii. Apeluję jeszcze raz do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego o utworzenie Muzeum Dziedzictwa Kresów! A sprawcy losu Polaków z Kresów do dzisiaj nie ukarani i to za sprawą władz Polski. Z niedowierzaniem wysłuchałam wiadomości. Prezydent Ukrainy mobilizuje cały naród, wszystkie służby do obchodów 65 rocznicy przesiedlenia z terenu południowej Polski etnicznej grupy Ukraińców, w ramach akcji Wisła! Powołuje zespół do przygotowania konferencji międzynarodowej, organizuje szkolenia tematyczne i wykłady w ośrodkach kultury i szkołach! To niesamowite! Natomiast Prezydent mojego kraju nie jest w stanie doprowadzić do uznania straszliwej rzezi 200 000 Polaków na Wołyniu za ludobójstwo i pozwala na stawianie pomników „sławy „ zbrodniarzom! Panie Prezydencie, to też było wysiedlenie grupy etnicznej tyle, że zakończone bestialskim mordem! Popieram List otwarty Przewodniczącego Kresowego Ruchu Patriotycznego i nie zgadzam się na zdradę polskiej racji stanu. http://narodowikonserwatysci.wordpress.com/2012/04/06/ list-otwarty/ A jeśli chodzi o Akcję Wisła to była ona poprzedzona propagandą prowadzoną przez nacjonalistów ukraińskich. Namawiali do przeniesienia się na Ukrainę obiecując kiełbasy rosnące na drzewach. I niektórzy tej magii ulegli ponosząc później konsekwencję głodu wskutek suszy. Przesiedlenie w 1947 roku miało też charakter polityczny i dotknęło również tych Łemków, którzy nie utożsamiali się z nacjonalistami z band UPA . W 2006 roku, mieszkaniec Beskidu Niskiego otrzymał dokument z IPN stwierdzający, iż ojciec jego został pokrzywdzony. Dlaczego? Ojciec walczył dzielnie w wojnie bolszewickiej i otrzymał od Marszałka Piłsudskiego kawałek lasu. Gdy w 1947 roku żołnierze WP wkroczyli do domu by dopilnować przesiedleńców, ojca zbili, bo „służył panu” i wywieźli do więzienia w Jaworznie a las zabrali. Po 1956 r. nastąpiła zmiana i niektórzy Łemkowie wrócili w rodzinne strony. Co roku odbywa się też Watra a właściwie odbywają się 2 Watry, jedna w Zdyni o charakterze bardziej nacjonalistycznym a druga w Michałowie, Łemkowska Watra na Obczyźnie. http://www. stowarzyszenielemkow.pl/modules/news/ article.php?storyid=140 Nie słyszałam, aby Polacy wypędzeni z obecnej Ukrainy Litwy czy Białorusi mogli wracać w rodzinne strony choćby raz do roku i choćby na groby rodzinne. www.ksi.kresy.info.pl PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI Położenie Polaków na Litwie w latach 1918-1944. BOHDAN PIĘTKA Od wielu lat pogarsza się sytuacja prawna mniejszości polskiej na Litwie. Władze tego kraju – przy całkowitej obojętności władz Polski oraz Unii Europejskiej – forsują uchwaloną w duchu szowinizmu ustawę oświatową, która zmierza wprost do unicestwienia szkolnictwa polskiego na Litwie. Polakom zamieszkałym od stuleci na Wileńszczyźnie odmawia się prawa do zapisu własnych imion i nazwisk w języku ojczystym. Lituanizuje się nazwy ulic, napisy na sklepach itp. nawet w miejscowościach zamieszkałych całkowicie przez Polaków. Wywieszenie biało-czerwonej flagi w polskie święto narodowe jest karane wysoką grzywną. Nadal nie została załatwiona sprawa zwrotu ziemi skonfiskowanej Polakom w czasach ZSRR. Przygotowywana „reforma wyborcza” ma poprzez niekorzystną dla mniejszości polskiej zmianę granic okręgów wyborczych doprowadzić do wyeliminowania z litewskiej sceny politycznej Akcji Wyborczej Polaków na Litwie. Dyskryminacji prawnej coraz bardziej towarzyszy dyskryminacja w życiu codziennym, w tym m.in. nieustanna nagonka medialna przedstawiająca Polaków jako największy problem i ciężar dla Litwy, zniewagi w miejscu pracy, szkole, czy środkach komunikacji publicznej (będące np. reakcją na publiczne używanie języka polskiego), a nawet pobicia. Głośny był opisany przez „Kurier Wileński” przypadek ciężkiego pobicia polskiego nastolatka 20 stycznia 2012 roku w pobliżu Domu Kultury Polskiej w Wilnie tylko dlatego, że rozmawiał po polsku. Nie jest to przypadek odosobniony. Litewskie środowiska nacjonalistyczne, ale także konserwatywne, całkiem otwarcie stawiają przed Polakami na Wileńszczyźnie alternatywę: albo zostaną Litwinami, albo wyjadą do Polski. W takim duchu wypowiadają się m.in.: uwielbiany w Polsce przez wyznawców „polityki prometejskiej” były pierwszy prezydent Litwy, założyciel i wieloletni lider nacjonalistycznej partii „Sajudis” (obecnie Związek Ojczyzny) i eurodeputowany Vytautas Landsbergis (notabene były członek Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego i wykładowca jednej z polskich uczelni), lider radykalnie antypolskiej organizacji nacjonalistycznej „Vilnja” Kazimieras Garšva (zasłynął m.in. z żądania delegalizacji Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, opracowania programu kolonizacji Wileńszczyzny i sprzeciwu wobec dwujęzycznych nazw ulic i miejscowości), czy premier Andrius Kubilus (następca Landsbergisa na stanowisku lidera Związku Ojczyzny). Wśród zasług wielbionego przez część polskiej prawicy Landsbergisa i podobnych mu „konserwatystów” należy wymienić: oszczercze oskarżanie Armii Krajowej o rzekomą kolaborację z hitlerowcami, określanie Polaków mianem kolonizatorów i okupantów Wileńszczyzny, rozwiązanie na początku lat 90-tych XX wieku polskich samorządów pod oszczerczym zarzutem współpracy z administra- www.ksi.kresy.info.pl cją radziecką, czy wspomniane już spowalnianie procesu zwrotu ziemi dla polskich właścicieli, przy jednoczesnym faworyzowaniu osób narodowości litewskiej. W dziedzinie oświaty konserwatyści pod wodzą Landsbergisa czynnie wspierali osłabianie polskiego szkolnictwa poprzez zniesienie egzaminu maturalnego z języka polskiego, utrudnianie wydawania podręczników w języku polskim i zmniejszanie nakładów finansowych na polską oświatę. Na polu politycznym ich głównym celem było i jest wyeliminowanie Akcji Wyborczej Polaków na Litwie poprzez takie nakreślenie granic okręgów wyborczych, aby jak najmniej Polaków dostało się do parlamentu. Lista antypolskich, a czasem jawnie polakożerczych działań Landsbergisa jest bardzo długa. Wystarczy wspomnieć tylko ostatnie. Przed wyborami samorządowymi w 2007 roku wezwał on członków Związku Ojczyzny, by meldowali się czasowo i fikcyjnie w rejonie wileńskim, dzięki czemu w wyborach Litwini będą mogli tam odnieść „historyczne zwycięstwo” nad Akcją Wyborczą Polaków. Podczas wyborów samorządowych w 2010 roku Landsbergis wezwał już nie członków swojej partii, ale wprost Litwinów do meldowania się na Wileńszczyźnie w celu „odniesienia historycznego zwycięstwa nad Polakami, jak Niemcy, podczas plebiscytu na Górnym Śląsku w 1921 roku” (!). Człowiek ten jest równocześnie przedstawiany w Polsce jako główny rzecznik „pojednania polsko-litewskiego” (!), zapraszany na wykłady na polskie uczelnie i obsypywany nagrodami. A przecież Landsbergis i tak uchodzi na Litwie za nacjonalistę „umiarkowanego”. Antypolonizm osobników pokroju K. Garšvy, Gintarasa Songaily (lider Związku Litewskich Narodowców, nawiązującego do tradycji przedwojennych tautininków) czy Juliusa Panki (przewodniczący faszyzującego Litewskiego Związku Młodzieży Narodowej) jest o wiele bardziej agresywny. Zdaniem np. K. Garšvy „kolonizacja Wileńszczyzny jest najlepszym sposobem na pozbycie się Polaków i problemu zwrotu im ziemi”. Opisanych działań litewskich władz i sił politycznych wobec polskiej mniejszości narodowej nie można określić inaczej niż mianem polityki eksterminacyjnej. Eksterminacja nie musi bowiem od razu oznaczać fizycznej zagłady. Można ją również skutecznie realizować na drodze działań administracyjnych, co robili Niemcy w zaborze pruskim w dobie Ottona von Bismarcka, czy carat w zaborze rosyjskim po Powstaniu Styczniowym. Ponadto w sprzyjających warunkach politycznych przejście od eksterminacji realizowanej metodami administracyjnymi do eksterminacji fizycznej jest bardzo łatwe, czego dowiodła III Rzesza Niemiecka i stalinowski ZSRR. Ważne jest wytworzenie sprzyjającego klimatu społecznego, a ten na Litwie został już wytworzony. Żeby zrozumieć przyczyny i genezę polityki eksterminacyjnej władz litewskich wobec mniejszości polskiej trzeba przeanalizować poli- tykę narodowościową prowadzoną na Litwie w latach 1918-1944. Siły polityczne rządzące na Litwie po 1991 roku nawiązują bowiem wprost (z wyjątkiem lewicy) do tradycji politycznej Litwy przedwojennej, a więc także jej polityki narodowościowej. Podczas pierwszej wojny światowej ziemie litewskie, wchodzące od rozbiorów Polski w skład Imperium Rosyjskiego, dostały się pod okupacje niemiecką. Cesarstwo Niemieckie, realizując program tzw. Mitteleuropy (utworzenia pomiędzy Niemcami a Rosją strefy buforowej złożonej z państw formalnie niepodległych, a faktycznie zależnych od Niemiec politycznie i ekonomicznie), doprowadziło do powstania we wrześniu 1917 roku tzw. Litewskiej Rady Państwowej (Taryby). Na jej czele stanął polityk nacjonalistyczny Antanas Smetona. 16 lutego 1918 roku Taryba ogłosiła akceptowany przez Niemcy akt niepodległości. Jednakże pierwszy rząd litewski pod przewodnictwem nacjonalisty Augustinasa Voldemarasa Taryba powołała dopiero 3 listopada 1918 roku. / Augustinas Voldemaras (1883-1942), premier Litwy (1918 i 1926-1929), jeden z przywódców nacjonalistycznej partii Tautininkai, od 1927 r. przywódca faszystowskiej organizacji Żelazny Wilk (Geležinis Vilkas), na czele której próbował dokonać w 1934 r. nieudanego przewrotu. Autor antypolskiej polityki narodowościowej. Fot. Wikipedia. Zwraca tutaj uwagę – tak jak w przypadku nacjonalizmu ukraińskiego – wiodąca rola Niemiec w wykreowaniu nacjonalistycznej orientacji na Litwie. Po klęsce Niemiec Litwa weszła w konflikt z odradzającym się państwem polskim. Władze litewskie odrzuciły propozycje Piłsudskiego utworzenia federacji nawiązującej do tradycji I Rzeczypospolitej. W rezultacie wojska polskie zajęły w 1919 roku zamieszkałą w większości przez Polaków Wileńszczyznę. Powróciła ona do Litwy w 1920 roku, kiedy to podczas ofensywy na Warszawę „wyzwoliła” ją Armia Czerwona i w zamian za neutralność zwróciła władzom litewskim. Jednakże po klęsce Armii Czerwonej pod Warszawą Wileńszczyzna została zajęta przez Dywizję Litewsko-Białoruską pod dowództwem gen Lucjana Żeligowskiego (złożoną z Polaków pochodzących z Wileńszczyzny). 12 października 1920 roku gen Żeligowski proklamował quasi-państwo o nazwie Litwa Środkowa, które 18 kwietnia 1922 roku zostało włączone do Polski po uprzedniej decyzji Sejmu Wileńskiego. Akt ten był główną przyczyną wrogości do Polski władz Litwy, zwanej w okresie międzywojennym Litwa Kowieńską, ponieważ po utracie Wilna stolica została przeniesiona do Kowna. Inkorporacja Wileńszczyzny do Polski stanowi też kluczowe zagadnienie w antypolskiej propagandzie współczesnych nacjonalistów litewskich. Litwa Kowieńska (obejmująca Kowieńszczyznę, Żmudź i Kraj Kłajpedzki) odmawiała uznania inkorporacji Wileńszczyzny przez Polskę i nie utrzymywała z Polską stosunków dyplomatycznych (nawiązała je dopiero w 1938 roku w wyniku polskiego ultimatum po incydencie granicznym). Główną siłą polityczną Litwy Kowieńskiej był Związek Litewskich Narodowców (Tautininkai, polska nazwa: tautinincy), który współtworzyli Smetona i Voldemaras. Z biegiem czasu ruch tautininków przybierał charakter coraz bardziej szowinistyczny, faszyzujący i autorytarny. 17 grudnia 1926 roku tautinincy dokonali przewrotu, w wyniku którego została ustanowiona autorytarna dyktatura Antanasa Smetony. / Antanas Smetona (1974-1944), prezydent (1919-1920) i dyktator (1926-1940) Litwy. Lider nacjonalistycznego i faszyzującego ruchu tautininków (Związek Litewskich Narodowców, Tautininkai). Autor antypolskiej polityki narodowościowej. Zwraca uwagę zawieszony u szyi podwójny krzyż – symbol faszyzującego Związku Strzelców Litewskich. Fot. Wikipedia. Innymi faszyzującymi siłami politycznymi były Związek Strzelców Litewskich (tzw. szaulisi) oraz utworzony przez Voldemarasa jawnie faszystowski Związek Żelazny Wilk, na czele którego próbował on dokonać nieudanego przewrotu w kwietniu 1934 roku. Po 1926 roku Smetona i Voldemaras prowadzili radykalnie antypolską politykę. To właśnie rządzona po dyktatorsku przez Smetonę Litwa była przez długi czas głównym zagranicznym sponsorem powstałej w 1929 roku Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Organizacji prowadzącej działalność terrorystyczną przeciwko państwu polskiemu. Zaciekły antypolonizm reżimu tautininków odbijał się również na położeniu mniejszości polskiej na Litwie Kowieńskiej, która dość licznie zamieszkiwała samą Kowieńszczyznę. Według przeprowadzonego w 1916 roku przez okupujących Litwę Niemców spisu ludności (faworyzującego Litwinów), Polacy stanowili 34,5 proc. mieszkańców Kowna. Natomiast według spisu powszechnego przeprowadzonego na Litwie w 1923 roku Polacy stanowili 31 proc. mieszkańców stołecznego Kowna, a na całej Ko- Kresowy Serwis Informacyjny - wieńszczyźnie mieszkało ich ponad 200 tysięcy. Polacy byli zatem najliczniejszą mniejszością narodową Litwy Kowieńskiej, liczącą u progu lat 20. XX wieku około 10 proc. ludności państwa litewskiego. W 1919 roku do 71-osobowej Rady Miejskiej Kowna wybrano 30 Polaków, 22 Żydów, 12 Litwinów, 6 Niemców i 1 Rosjanina. Polacy na Kowieńszczyźnie zamieszkiwali głównie rejon Kowna, Kiejdan oraz tereny na pograniczu z Polską (Wiłkomierz, Ucina, Koszedary). Niszczenie polskości na Kowieńszczyźnie rozpoczęło się jeszcze przed objęciem władzy przez tautininków. Właściwie trwało z różnym natężeniem od początku niepodległości Litwy. Pierwszym etapem w walce z mniejszością polską była reforma rolna przeprowadzona w latach 1919-1930. Znacząco osłabiła ona polskich ziemian i zamożnych rolników, zabierając im ziemię bez odszkodowania. Władze litewskie wyciągnęły wnioski ze spisu ludności w 1923 roku i rozpoczęły lituanizację mniejszości polskiej. Antypolska polityka Litwy Kowieńskiej zmierzała w pierwszym rzędzie do osłabienia ekonomicznego Polaków, ich izolacji w życiu społecznym, niedopuszczania Polaków do urzędów i poddaniu ich totalnej kontroli. Już w 1923 roku w Kownie zakazane zostały polskie szyldy i napisy. Następnie różne ograniczenia administracyjne spadły na polską prasę, szkoły i organizacje, a nawet na polski Kościół. W rezultacie polska inteligencja masowo emigrowała do Polski. Lituanizacja Polaków odbywała się też poprzez zapisywanie nazwisk w brzmieniu litewskim – z końcówką „iczius” lub „is”. Jakże to przypomina dzisiejszą politykę litewską wobec Polaków na Wileńszczyźnie! Sytuacja znacznie pogorszyła się po objęciu władzy przez tautininków w 1926 roku. Oprócz już wymienionych szykan dochodziło coraz częściej do pogromów ludności polskiej przez nacjonalistyczne bojówki litewskie. Napadano nawet na polskie nabożeństwa. Do antypolskich działań został również włączony litewski Kościół katolicki. Jego hierarchia doprowadziła do tego, że na terenach zamieszkałych przez Polaków nie było ani jednej parafii obsadzonej przez księdza-Polaka, a duchownych polskich wysyłano na Żmudź do rejonów, gdzie liczba Polaków była niewielka. Ostatnie nabożeństwo w języku polskim w Kownie zostało doprawione w 1937 roku. Do 1938 roku (ultymatywne nawiązanie przez Litwę stosunków dyplomatycznych z Polską) w Kownie przetrwało zaledwie dziesięć powszechnych szkół polskich, liczących około 300 uczniów. Trochę lepiej przedstawiała się sytuacja w szkolnictwie średnim . Polakom udało się utrzymać trzy prywatne gimnazja w Kownie, Poniewieżu i Wiłkomierzu. Trafiała do nich głównie młodzież uczęszczająca do szkół litewskich, ale dokształcana na prywatnych kompletach. Do polskiej korporacji akademickiej na Uniwersytecie Witolda Wielkiego w Kownie należało w 1926 roku 80 studentów, a w 1934 roku 182 studentów. Stanowiło to jednak tylko 1 maja 2012 - strona 29 PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI 4 proc. ogółu studiujących w mieście, w którym jeszcze na początku lat 20. XX wieku co trzeci mieszkaniec był Polakiem. Mimo antypolskiej polityki państwa litewskiego mniejszość polska na Kowieńszczyźnie wykazywała się dużym solidaryzmem społecznym. Polacy próbowali stawiać opór organizując się. Ogniwami oporu były Polskie Towarzystwo Kulturalno-Oświatowe „Pochodnia”, Zjednoczenie Rolników Polskich, Kowieńskie Towarzystwo Drobnego Kredytu, a także prasa: „Dzień Kowieński”, „Chata Rodzinna”, „Dzwon Świąteczny”, „Poradnik Rolnika”, „Iskry”. Kowieńskim Polakom udało się też utrzymać skromną reprezentację w litewskim Sejmie, liczącą od dwóch do czterech posłów. Niestety mimo tych wysiłków, na skutek różnych restrykcji władz litewskich, społeczność polska na Kowieńszczyźnie stale się zmniejszała. W październiku 1939 roku nastąpiła inkorporacja Wileńszczyzny do państwa litewskiego. Została ona przekazana Litwie przez ZSRR, który zajął ją po agresji dokonanej na Polskę 17 września 1939 roku. Antypolska polityka prowadzona przez tautininków na Kowieńszczyźnie została wówczas rozszerzona także na Wileńszczyznę. Polaków uznano za „obcokrajowców” i pozbawiono praw obywatelskich. Nie wolno im było wykonywać określonych zawodów, jak urzędnika, nauczyciela, adwokata, ale także kolejarza, aptekarza i kierowcy. Do maja 1940 roku zwolniono z pracy 4000 polskich nauczycieli, urzędników i kolejarzy. Zlikwidowano polskie szkolnictwo publiczne wszystkich szczebli i wprowadzono język litewski jako urzędowy. Litewska policja polityczna (Saugumo policija, potocznie Sauguma), która zdobyła sobie ponurą sławę podczas niemieckiej okupacji Litwy (1941-1944), rozpoczęła współpracę z Niemcami hitlerowskimi jeszcze przed wybuchem wojny niemiecko-radzieckiej. Współpraca ta dotyczyła zwalczania polskiego oporu. Na początku 1940 roku w rejonie Sejn funkcjonariusze Saugumy przekazali Niemcom kilka transportów polskich więźniów politycznych, których następnie skierowano do obozu karnego w Działdowie (Soldau) w Prusach Wschodnich. W innych przypadkach przewożono zatrzymanych Polaków nad granicę radziecką i pod groźbą zastrzelenia zmuszano do jej przekroczenia. Osoby te były natychmiast zatrzymywane przez NKWD pod zarzutem szpiegostwa. O bezwzględności litewskiej polityki okupacyjnej na Wileńszczyźnie w latach 19391940 świadczy chociażby przypadek mieszkańca Wilna Stanisława Kondratowicza, którego za rozkolportowanie 25 egzemplarzy konspiracyjnego pisma „Narodowiec” skazano na karę śmierci, zamienioną następnie na dożywocie. 15 czerwca 1940 roku cała Litwa została anektowana przez ZSRR. Zostały wówczas zlikwidowane także wszystkie polskie szkoły prywatne, w tym renomowane Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Kownie, oraz organizacje. Żywioł polski na Kowieńszczyźnie i Wileńszczyźnie został w latach 19401941 znacznie osłabiony przez deportacje na Syberię. Znaczącą rolę w tych deportacjach odegrali byli funkcjonariusze Saugumy. Część z nich została aresztowana przez władze radzieckie, ale cześć bez oporu wstąpiła do partii komunistycznej i rozpoczęła współpracę z NKWD. To właśnie dawni funkcjonariusze Saugumy przekazali w ręce NKWD tysiące teczek osobowych Polaków podejrzanych o działalność niepodległościową. Dla większości z nich oznaczało to w najlepszym wypadku deportację na Syberię i do Kazachstanu, dla wielu – wyrok śmierci. Prawdziwa tragedia nastąpiła jednak po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej 22 czerwca 1941 roku, kiedy Litwa na trzy lata dostała się pod okupację niemiecką. Nacjonaliści litewscy rozpoczęli kolaborację z Niemcami. Spośród tautininków i szaulisów sformowane zostały kolaboracyjne formacje policyjne – Ypatingasis būrys, Sauguma, Tautinio Darbo Apsaugos Batalionas (Bataliony Ochronne) i Liteuvos Policija. Najbardziej ponurą sławę zdobyła sobie pierwsza z nich – istniejąca w latach 1941-1944, a podporządkowana Sipo i SD, formacja policyjna o nazwie Specjalny Oddział SD i Niemieckiej Policji Bezpieczeństwa (lit.: Ypatingasis būrys), znana jako „strzelcy ponarscy”. Jest ona odpowiedzialna za mordy na Polakach i Żydach dokonane w Niemenczynie, Nowej Wilejce, Oranach, Jaszunach, Ejszyszkach, Trokach, Semeliškės i Święcianach. Członkowie Ypatingasis būrys służyli też jako strażnicy w gettach oraz w KL Stutthof. Najbardziej jednak znaną zbrodnią z ich udziałem była Zbrodnia Ponarska. Dowódcą Ypatingasis būrys był przez większość czasu SS-Obersturmbannfüher Martin Gottfried Weiss (1905-1946). W swojej zbrodniczej karierze był on także m.in. komendantem KL Dachau, KL Lublin (Majdanek) i KL Neusengamme i naczelnikiem więzień hitlerowskich w Wilnie. Jego zastępcami ze strony litewskiej byli natomiast Juozas Šidlauskas i Balys Norvaiša. Formacja Ypatingasis būrys powstała z 250-osbowego oddziału Litwinów działających w początkowym okresie okupacji w ramach hitlerowskiego Sonderkommando 9/B. Przez jej szeregi przewinęło się kilkaset osób. Litewska policja bezpieczeństwa w służbie Niemiec (nawiązano do nazwy przedwojennej policji politycznej Saugumo policija) została utworzona z Departamentu Bezpieczeństwa Państwowego tzw. Tymczasowego Rządu Litewskiego, który został proklamowany przez nacjonalistów litewskich pod przewodnictwem Juozasa Ambrazevičiusa po agresji Niemiec na ZSRR. 5 sierpnia 1941 roku Niemcy rozwiązali ów „rząd”, ale pozostawili stworzoną przez niego policję, na której czele stał Vytautas Reivytis (ur. 1910). Od 26 lipca 1941 do 1944 roku był on dyrektorem Departamentu Policji, a od 15 września 1941 roku oficerem łącznikowym litewskiej policji przy sztabie dowódcy niemieckiej policji porządkowej na Litwie. Od września 1941 roku pełnił też funkcję naczelnika sztabu litewskiej policji powszechnej. 9 stycznia 1943 roku został odznaczony przez Niemców Krzyżem Zasług Wojskowych z Mieczami II klasy. W 1944 roku zbiegł do Niemiec, a po wojnie pracował w Niemczech w drugim wydziale brytyjskiej służby wywiadu. W 1951 roku przeniósł się do Szkocji, gdzie żyje do dzisiaj. Nigdy nie poniósł odpowiedzialności za zbrodnie litewskiej policji w służbie Niemiec hitlerowskich. Sauguma stanowiła specyficzną część tej policji. Było to po prostu litewskie Gestapo. Na jej czele stał agent Abwehry Stasys Čenkus, sprawując tę funkcję do końca okupacji. Jego zastępcą był Kazys Matulis, a osobistym sekretarzem Vytenis Stasiškis. Szefem policji kryminalnej został Petras Pamataitis. Wielu członków Saugumy wywodziło się z ultranacjonalistycznej i faszystowskiej organizacji Żelazny Wilk. Liczebność Saugumy wynosiła ok. 400 ludzi, w tym ok. 250 w Kownie i ok. 130 w Wilnie. Szefem Saugumy w Kownie był Povilas Žičkus, a w Wilnie Aleksandras Lileikis. Jedną z sekcji specjalnych Saugumy była sekcja ds. komunistów, mniejszości narodowych i Żydów (Komunistų-Žydų Skyrius). Szczególną aktywność przejawiała ona w okręgu wileńskim, gdzie na jej czele stał Juozas Bagdonis. Sekcja ta zwalczała komunistów i partyzantkę radziecką oraz prowadziła eksterminację ludności żydowskiej, przygotowując listy osób przeznaczonych do zagłady. Działalność przeciw Żydom najbardziej była rozwinięta w drugiej połowie 1941 roku. Potem na plan pierwszy wysunięta została walka z polskim podziemiem i partyzantką radziecką. Funkcjonariusze Saugumy wchodzili też w skład niemieckich i litewskich jednostek antypartyzanckich działających na terenie Litwy i Generalnego Gubernatorstwa. Jedną z najgłośniejszych akcji Saugumy była obława na zakładników w Wilnie we wrześniu 1943 roku. Aresztowano wtedy 140 osób, głównie z kręgów inteligencji (m.in. 14 profesorów Uniwersytetu Stefana Batorego, również nauczycieli, inżynierów, sędziów i adwokatów). Dziesięciu spośród pojmanych rozstrzelano (w tym profesorów Kazimierza Pelczara i Mieczysława Gutkowskiego), a pozostałych umieszczono w obozie pracy przymusowej w Prawieniszkach. Porażający swym bestialstwem był pogrom Polaków przeprowadzony przez litewską policję w maju 1942 roku. Po zabiciu przez partyzantów radzieckich trzech Niemców w rejonie Święcian, Niemcy nakazali litewskiej załodze więzienia na Łukiszkach w Wilnie rozstrzelać w odwecie 150 polskich więźniów. Reakcja niemiecka okazała się i tak „umiarkowana”, wobec tego, co z własnej inicjatywy urządzili Litwini polskim mieszkańcom Święcian i okolic. Inicjatorem zbrodni był komendant policji kryminalnej w Święcianach major Jonas Maciulavičius. W wyniku akcji eksterminacyjnej – przeprowadzonej przez miejscową policję, posiłkowaną przez „strzelców ponarskich”, zmobilizowaną straż leśną oraz pospolite ruszenie litewskich cywilów (w tym nawet młodzież szkolną) – w Starych i Nowych Święcianach, w Łyntupach, Sobolkach, Szudowcach, Kaznadziszkach, Hoduciszkach i innych miejscowościach zginęło wtedy ponad 1200 Polaków. Strona 30 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 O Zbrodni Katyńskiej słyszało wielu. Trudno zresztą o niej nie słyszeć w sytuacji, kiedy po dziesięcioleciach haniebnego przemilczenia na początku lat 90. XX wieku polska polityka historyczna wyznaczyła jej rolę dominującą w narracji politycznej i historycznej. Doprowadziło to w konsekwencji do usunięcia w cień zbrodni niemieckich, ukraińskich i litewskich, z różnych politycznych względów po 1989 roku po prostu niewygodnych. O Zbrodni Katyńskiej – z całym szacunkiem dla jej ofiar – ma zatem okazję słyszeć dzisiaj wielu, natomiast o Zbrodni Ponarskiej niewielu, jeszcze mniej niż o ludobójstwie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. A przecież w Ponarach zginęło około 20 tysięcy Polaków – mniej więcej tylu co w Katyniu, Charkowie, Twerze, Kijowie, Mińsku i jeszcze do dzisiaj nieznanych miejscach (co razem określa się mianem Zbrodni Katyńskiej). Zginęli z rąk nazistów niemieckich i ich pomocników – swoich litewskich sąsiadów. Oprócz około 20 tysięcy Polaków w Ponarach zamordowano od 56 do 70 tysięcy Żydów, także kilka tysięcy Romów, Litwinów (komunistów) i Rosjan. Wśród zamordowanych tam Polaków znajdowała się głównie inteligencja wileńska i żołnierze Armii Krajowej. W Lesie Ponarskim zginęli m.in.: Mieczysław Engiel – adwokat, poseł na Sejm Wileński, działacz społeczny na Wileńszczyźnie (17 września 1943 roku), Mieczysław Gutkowski – prawnik, profesor nauki skarbowości i prawa skarbowego na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie (17 września 1943 roku), Kazimierz Pelczar – lekarz, naukowiec, pionier polskiej onkologii, profesor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie (17 września 1943 roku), Chaim Siemiatycki – poeta żydowski, tworzący w języku jidysz, rabin (rozstrzelany we wrześniu 1943 roku), Stanisław Węsławski – adwokat, kompozytor, pierwszy konspiracyjny prezydent miasta Wilna i prezes Polskiego Czerwonego Krzyża w Wilnie (2 grudnia 1942 roku), Wanda Rewieńska – geograf, działaczka harcerska i niepodległościowa, żona instruktora harcerskiego Alojzego Pawełka (21 listopada 1942 roku), Zbigniew Skłodowski ps. „Kura”, pochodzący z powiatu kiejdańskiego działacz harcerski i dowódca AK na Kowieńszczyźnie (rozstrzelany na początku 1942 roku). Ponary –zwane Golgotą Wileńszczyzny –znajdowały się 10 km na południowy zachód od Wilna (obecnie jest to dzielnica Wilna). W okresie międzywojennym były cichą miejscowością letniskową. Miejsce kaźni Niemcy zorganizowali na terenie byłej radzieckiej bazy paliwowej w okolicznym lesie. Jego komendantem był wspomniany SS-Obersturmbannfüher Martin Gottfried Weiss. W początkowym okresie okupacji mordowało tam niemieckie Sonderkommando Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa (Sipo u. SD). Jednakże już pod koniec 1941 roku sięgnięto po litewskich pomocników. Ci byli szczególnie gorliwi. Jeden ze świadków tak relacjonował mord popełniony w Ponarach przez litewską formację policyjną na grupie Żydów: „(...) obok innych kobieta z dzieckiem na ręku. Dwoje małych dzieci, silnie uczepionych matczynej spódnicy, zanosi się płaczem. Policjant dopada do nich i kijem zaczyna bić dzieci i matkę (...) wyrywa z jej rąk niemowlę i z rozmachem rzuca do dołu. Kobieta skacze za niemowlęciem, a za nią dzieci. Rozlegają się strzały...” Z kolei jeden z funkcjonariuszy Ypatingasis būrys zeznał po wojnie: „Strzelaliśmy w tył głowy. Była jednak zasada, że kto był z dzieckiem na ręku, musiał stanąć do nas twarzą. Wtedy jeden strzelał do niego, a drugi do dziecka.” / Krzyż upamiętniający Zbrodnię Ponarską. Fot. Wikipedia www.ksi.kresy.info.pl PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI Litewskie kolaboranckie formacje policyjne brały też aktywny udział w wysiedlaniu Polaków z Kowieńszczyzny. Zgodnie z instrukcjami tzw. litewskiego zarządu krajowego policjanci litewscy dokonujący wysiedleń mieli ustalić następujące fakty: czy ktoś z rodziny był członkiem Polskiego Towarzystwa Kulturalno-Oświatowego „Pochodnia”, w jakich szkołach uczyły się dzieci, jakie prenumerowano czasopisma i dzienniki? Wystarczyło, że wykazano „winę” danego Polaka chociaż w jednym z tych wypadków, to podlegał on wysiedleniu. Przeważnie do obozu przejściowego, karnego lub koncentracyjnego. Oprócz Ypatingasis būrys i Saugumo policija trzeba też wspomnieć o innych litewskich formacjach kolaboracyjnych. Jedną z nich było mieszane niemiecko-litewskie Einsatzkommando 3, operujące na Litwie i Łotwie w początkowym okresie okupacji niemieckiej. W Kownie została mu podporządkowana kompania litewskiej policji (sformowana z nacjonalistów litewskich). Skierowano ją do fortu nr VII, gdzie przeprowadzała egzekucje Żydów. Tylko w dniach 4 i 6 lipca 1941 roku zabito tam 2977 osób. Wydzielony pododdział zmotoryzowany Sonderkommando 3/A, dowodzony przez SS-Obersturmführera Heinricha Hamanna (miał do dyspozycji tylko 8-10 esesmanów, posiłkowanych przez 80 nacjonalistów litewskich), w okresie od lipca do listopada 1941 roku zgładził aż 99700 osób. W niemieckim raporcie z 9 lutego 1942 roku podano, że w ciągu minionych siedmiu miesięcy z rąk niemieckich i litewskich funkcjonariuszy Einsatzkommando 3 zginęło ogółem 138272 ofiar, w tym 55556 kobiet i 34464 dzieci. Raport drobiazgowo wyliczał, że wśród zamordowanych było 136421 Żydów, 1064 komunistów, 653 upośledzonych umysłowo oraz 134 inne osoby. Latem 1942 roku aż jedenaście litewskich batalionów policyjnych przebywało poza granicami Litwy – na okupowanych obszarach ZSRR i w Generalnym Gubernatorstwie. Zwalczały tam partyzantkę i uczestniczyły w działaniach eksterminacyjnych. W 1943 roku oddział litewski brał udział w tłumieniu powstania w Getcie Warszawskim. W składzie załogi obozu koncentracyjnego na Majdanku znaleźli się policjanci z Litauische Bataillon F/2 oraz Bataillon E/252. Ten ostatni uczestniczył też w operacjach przeciwpartyzanckich na Lubelszczyźnie w czerwcu i lipcu 1944 roku. Inne litewskie formacje kolaboracyjne to tzw. bataliony ochronne (Schutzmannschaften – w sumie utworzono ich 36) i Litewski Korpus Lokalny (lit.: Lietuvos Vietinė Rinktinė – LVR, niem.: Litauische Sonderverbände, 14 batalionów liczących 11500 ludzi) pod dowództwem Povilasa Plechavičiusa (1890-1973), w oparciu o który w lipcu 1944 roku utworzono tzw. dywizję żmudzką (Žemaičių divizijaje). Omówienie ich działalności, w tym zbrodni na Polakach, przekracza jednak ramy tego artykułu. Wspomnieć jednak należy chociażby o wymordowaniu mieszkańców polskiej wsi Pawłów dokonanej przez 3. kompanię 310. batalionu LVR 4 maja 1944 roku, czy o wymordowaniu polskich wsi Graużyszki i Sieńkowszczyzna przez www.ksi.kresy.info.pl 308. batalion LVR 6 maja 1944 roku (ofiary bestialsko torturowano, palono żywcem lub zmuszano do wzajemnego wieszania się). Po wojnie większość żyjących jeszcze na Kowieńszczyźnie Polaków wyjechała do Polski w ramach tzw. repatriacji. Tych, którzy pozostali, poddano bezwzględnej lituanizacji. Dzisiaj w Kownie na 360 tysięcy mieszkańców jest około 2,5 tysiąca Polaków. Stanowią zatem 0,6 proc. ludności miasta, podczas gdy 90 lat temu było ich 30 proc. O wiele lepiej przedstawiało się w Litewskiej SRR położenie Polaków mieszkających na Wileńszczyźnie. Od lat 50. XX wieku funkcjonowały tam polskie szkoły i ukazywała się polska prasa. Wbrew dzisiejszym oszczerczym twierdzeniom nacjonalistów litewskich, miejscowi Polacy aktywnie brali udział w walce o niepodległość Litwy w 1991 roku. Walka Litwinów o wyjście z ZSRR spotkała się wówczas z sympatią i wsparciem wielu środowisk w Polsce. W nagrodę Polacy na Wileńszczyźnie otrzymali nieprzejednaną wrogość i nasilającą się dyskryminację, która po 2010 roku przybiera postać eksterminacji realizowanej metodami administracyjnymi. Po odzyskaniu przez Litwę niepodległości w 1991 roku reaktywowany został zarówno Związek Litewskich Narodowców (obecnie w składzie rządzącego Związku Ojczyzny), jak i splamiony kolaboracją z hitlerowcami Związek Strzelców Litewskich. Lider współczesnego Związku Litewskich Narodowców – wspomniany G. Songaila – zasłynął ostatnio z inicjatywy pozbawienia prawa kandydowania do samorządów i parlamentu tych Polaków, którzy przyjęli Kartę Polaka. Dzisiejsza antypolska polityka Litwy ma zatem korzenie historyczne. Dziedzictwem historycznym Litwy jest niestety swastyka. Zamiast z tym dziedzictwem zerwać po 1991 roku, litewska prawica pieczołowicie je pielęgnuje (tak samo jak pogrobowcy banderowców na zachodniej Ukrainie), dając upust swym antypolskim fobiom i cywilizacyjnym kompleksom. Nie można też nie zauważyć, że nasilająca się antypolska polityka na Litwie nie tylko nie spotyka się z właściwą reakcją ze strony władz polskich, ale rząd polski jawnie lekceważy sprawę utrzymania polskości na Wileńszczyźnie. Jest to przy tym określenie bardzo uprzejme. Jak bowiem można nazwać ograniczenie w 2011 roku przez Senat dotacji dla „Kuriera Wileńskiego”? W wyniku tego posunięcia istniejący od 1 lipca 1953 roku organ prasowy polskiej mniejszości na Litwie przestał być dziennikiem i od listopada 2011 roku ukazuje się trzy razy w tygodniu. Trzeba przypomnieć, że w czasach ZSRR gazeta ta (jako „Czerwony Sztandar”) ukazywała się codziennie oprócz poniedziałków w nakładzie 52 tysiące egzemplarzy i w cenie 3 kopiejek. Obecny nakład „Kuriera Wileńskiego” wynosi 2,5-3,5 tysiąca egzemplarzy i jest zagrożony ze względu na obcięcie dotacji przez Senat RP oraz Fundację Pomoc Polakom na Wschodzie. Wynika więc z tego, że władzom ZSRR zależało na wspieraniu prasy polskiej mniejszości na Litwie, a Rzeczypospolitej Polskiej na tym nie zależy. Władzom Rzeczypospolitej Polskiej najprawdopodobniej zależy natomiast na wspieraniu szowinizmu ukraińskiego, bo o ile dla „Kuriera Wileńskiego” pieniądze się nie znalazły, to znalazły się na coroczną wysoką dotację dla „Naszego Słowa” – jawnie antypolskiego i nieustannie jątrzącego tygodnika wydawanego przez Związek Ukraińców w Polsce. Nie mówiąc już o dotacjach dla TV „Biełsat”, która za pieniądze polskiego podatnika wspiera antyłukaszenkowską opozycję na Białorusi. Opozycję złożoną prawie wyłącznie z nacjonalistów negujących fakt istnienia mniejszości polskiej na Białorusi. Niestety słowa krytyczne trzeba wypowiedzieć nie tylko pod adresem obecnego rządu polskiego i jego zaplecza politycznego. W związku z drugą rocznicą tragedii w Smoleńsku entuzjazm w środowisku „Gazety Polskiej” wywołało uczczenie pamięci Lecha Kaczyńskiego przez obecnego premiera Litwy. Tego samego premiera, którego zaplecze polityczne konsekwentnie dąży do lituanizacji polskich nazwisk i degradacji polskiej oświaty oraz grozi pozbawianiem praw wyborczych za przyjęcie Karty Polaka. Tego jakoś „Gazeta Polska” nie zauważyła. / Povilas Plechavičius (1890-1973), litewski generał, dowódca Litewskiego Korpusu Lokalnego (Lietuvos Vietinė Rinktinė – LVR) w służbie Niemiec hitlerowskich, odpowiedzialnego m.in. za zbrodnie na Polakach. Fot. Wikipedia. / Symbolika paramilitarnej, nacjonalistycznej i faszyzującej organizacji Związek Strzelców Litewskich (tzw. szaulisi). Spośród jej szeregów rekrutowały się w większości litewskie kolaboranckie formacje policyjne w służbie Niemiec (Ypatingasis būrys i Sauguma), odpowiedzialne za zbrodnie ludobójstwa na Żydach i Polakach. Po 1991 r. Związek Strzelców Litewskich został reaktywowany na Litwie i zajmuje się… wychowaniem litewskiej młodzieży. Fot. Wikipedia. / Symbolika faszystowskiej organizacji litewskiej Związek Żelazny Wilk, którego członkowie pełnili kierownicze funkcje w Ypatingasis būrys i Saugumo policija. Fot. Wikipedia. 11 lipca Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej Bogusław Szarwiło Większość kresowian odnotowała już pozytywny przykład idący prosto z Opola. „Opolanie uczczą ofiary ludobójstwa na kresach”. Taki tekst autorstwa Krzysztofa Świderskiego ukazał się na h t t p : / / w w w. n t o . p l / a p p s / p b c s . dll/article?AID=/20120424/POWIAT01/120429680 „Sejmik Województwa Opolskiego, jako pierwszy w Polsce, ustanowił 11 lipca Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej. Radni dnia 24 kwietnia 2012 r. przyjęli uchwałę na sesji sejmiku przez aklamację, na stojąco. Jej treść jest wynikiem pracy zespołu w skład którego weszli przedstawiciele wszystkich klubów. - Ustanawiając 11 lipca Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej, chcemy oddać cześć Polakom i obywatelom II Rzeczypospolitej innych narodowości, pomordowanych przez zbrodniarzy wywodzących się z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i tzw. Ukraińskiej Powstańczej Armii - mówił Bogusław Wierdak, przewodniczący sejmiku. - Potępiamy zbrodniarzy, którzy dokonali ludobójstwa na obywatelach II Rzeczypospolitej i jednocześnie wyrażamy uznanie i wdzięczność tym Ukraińcom, którzy z narażeniem własnego życia nieśli pomoc swoim polskim sąsiadom. Sejmik złożył także hołd żołnierzom Samoobrony Kresowej oraz AK i Batalionów Chłopskich, którzy podjęli bohaterską walkę w obronie polskiej ludności cywilnej. Na kresach wschodnich wymordowano około 200 tysięcy Polaków. Dzień, w którym na Opolszczyźnie czczona będzie ich pamięć wybrano nie przypadkowo. - W niedzielę 11 lipca 1943 roku miało miejsce apogeum zbrodni na Wołyniu - wyjaśnia obserwujący sesję Witold Listowski, prezes oddziału Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich w Kędzierzynie-Koźlu. - Ukraińscy nacjonaliści zaatakowali Polaków w 167 miejscowościach, mordowano ich w domach i kościołach. Wielu spalono żywcem. Uchwała przekazana będzie mar- Kresowy Serwis Informacyjny - szałkowi Sejmu z wnioskiem o wznowienie prac zmierzających do ustanowienia 11 lipca ogólnopolskim Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Kresach Wschodnich. Trafi także m.in. do prezydenta, premiera, ministra kultury i dziedzictwa narodowego. - Zabiegaliśmy o to już 2,5 roku temu - mówi Bogusław Wierdak. - Mam nadzieję, że dzięki impulsowi, który ponownie wychodzi z naszego regionu, pamięć Polaków pomordowanych na Wschodzie czczona będzie w tym dniu w całej Polsce”. Nasuwa mi się pewna myśl, może by tak przenieść stolicę naszego kraju do Opola i przy okazji zamienić naszych parlamentarzystów na radnych Sejmiku Województwa Opolskiego! To oni wykazali się cywilną odwagą i patriotyzmem czystej wody. We właściwy sposób potrafią rozróżnić niuanse między „prawdą historyczną” a „prawdą polityczną” a może po prostu uznają jedną prawdę. Nasi politycy z pierwszych szeregów największych partii nie potrafili i nie potrafią zrozumieć co to jest godność narodowa i związana z nią pamięć dla ofiar złożonych przez poprzednie pokolenia. Być może powinni nauczyć się tego od niektórych obywateli Ukrainy. Wiesław Tokarczuk przysłał nam ciekawy materiał w tym temacie który tu prezentujemy. „17.04.2012 Polecenie wspomnienia o deportowanych podczas operacji "Wisła" h t t p : / / w w w. i s t p r a v d a . c o m . ua/short/2012/04/17/81362/ Prezydent Ukrainy polecił podwładnym przeprowadzić obchody 65. rocznicy przymusowych przesiedleń etnicznych Ukraińców z południowo-wschodnich regionów Polski podczas operacji "Wisła". To jest informacja pochodząca z oficjalnej strony głowy państwa. Premier Azarow i wojewodowie obwodów zachodnioukraińskich otrzymali polecenie w zorganizowania w kwietniu tego roku żałobnych obchodów i uporządkowania pomników i miejsc pamięci Ukraińców, którzy stali się ofiarami deportacji w XX wieku. Minister spraw zagranicznych Gryszczenko, minister edukacji i Tabacznyk i minister kultury Kuliniak powinni zorgani- 1 maja 2012 - strona 31 zować międzynarodową konferencję naukową poświęconą 65. rocznicy "Wisła", jak również przeprowadzić obrady przy okrągłym stole oraz zorganizować wystawy zdjęć i dokumentów archiwalnych o deportacji 1947 roku. Szefom wszystkich szczebli administracji kraju powierzono zadbanie o przeprowadzenie w instytucjach kultury i w szkołach lekcji tematycznych i wykładów, rozmów o wydarzeniach związanych z operacją "Wisła". Minister Gryszczenko także otrzymał zadanie, w kwietniu, razem ze stroną polską, zbadać możliwości udzielenia wsparcia prezydentów Ukrainy i Polski działaniom PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI inicjowanym przez Ukraińców w Polsce. Przewodniczący Państwowego Komitetu ds. Telewizji i Radia Radiofonii i Telewizji Aleksander Kurdinowycz otrzymał polecenie, aby w maju zapewnić transmisję z odpowiednich uroczystości. W styczniu tego roku poinformowano, że prezydent Janukowycz i prezydent Polski Komorowski sporządzą wspólne oświadczenie na temat historycznego pojednania Ukraińców i Polaków. Ogłoszenie oświadczenia jest planowane jednocześnie z 65 rocznicą operacji "Wisła” W ubiegłym roku nasz sejm był gotowy przez aklamację przyjąć uchwałę w sprawie ustanowienia „11 lipca Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej” ale z powodu wizyty prezydenta Ukrainy zdjęto ją w ostatniej chwili z porządku obrad. Nikt się nie liczył z pokoleniami kresowian, ich uczuciami a wszystko by nie urazić ukraińskich sąsiadów. Wstyd i hańba. Mówiąc językiem młodszego pokolenia Ukraińcy jednak „ się nie szczypią” i bez liczenia się z opinią Polaków honorują swoich rodaków biorących udział w akcji „Wisła”. A jak można porównać tą operację z „ludobójstwem na Kresach” którego tak wstydzi się nasza władza. Kto i czego powinien tu się wstydzić? Dzięki akcji „Wisła” obywatele Polski pochodzenia ukraińskiego trafili w inne rejony kraju, często w o wiele lepsze warunki bytowania. Polacy z Kresów Południowo- Wschodnich zostali natomiast potraktowani ogniem i żelazem, mordowani od nienarodzonych do starców. Polski sejm przeprosił Ukraińców za akcję „Wisła” a Ukraina do dziś nie uznaje zbrodni OUN-UPA i o żadnych przeprosinach nie ma mowy. Kto nie szanuje przeszłości ten nie powinien spodziewać się szacunku w przyszłości, mawia stare przysłowie i to czeka tych co dziś tego nie rozumieją. Mam nadzie- ję, że inne Sejmiki Wojewódzkie w kraju wezmą przykład z Opola i pójdą tą samą drogą do prawdy i pamięci. Wszystkie środowiska kresowe powinny działać w tym kierunku a radni poszczególnych sejmików wykazać godną postawą. Tylko tym sposobem możemy dojść do celu i odzyskania godności narodowej. Uprawianie polityki nie polega na ciągłych ustępstwach jak czynią to niektórzy nasi wybrańcy. Po Katyniu najwyższy czas na Wołyń i Kresy Południowo-Wschodnie. Tegoroczne obchody w dniu 11 lipca bez względu na to co będzie się działo dookoła powinny mieć już charakter ogólnopolskiego święta. Krajobraz na Kresach Wschodnich - z cyklu "Młodzi piszą" Cieszymy się, że nasza akcja „Młodzi piszą” spotkała się z zainteresowaniem młodzieży. Poniżej wspomnienia spisane przez Katarzynę Prorok. Ryszard Zaremba 14 stycznia 1914 roku w Kanadzie w miejscowości Fort Villach urodziła się moja Praprababcia- Albina Kosińska, córka Marii Kosińskiej z domu Świczowskiej i Franciszka Kosińskiego. Praprababcia wraz z mężem wyruszyła, ze wsi Głuszków koło Horondenki za ocean za chlebem. Franciszek Kosiński pracował w fabryce czekolady, a jego żona była akuszerką. Zarobili trochę pieniędzy i wrócili na rodzinne ziemie. Praprababcia bardzo tęskniła, gdyż czekało na nią dwóch synów z pierwszego małżeństwa. Jeden z nich miał na imię Emil, był to ojciec mojego dziadka. Maria Kosińska, moja Praprababcia pierwszy raz wyszła za mąż za Franciszka Kosińskiego i urodziła dwóch synów, w tym Emila. W niedługim czasie mąż jej zmarł. Potem wyszła za mąż za mężczyznę o tym samym imieniu i nazwisku, czyli znów za Franciszka Kosińskiego i z tego związku urodziła się w Kanadzie moja prababcia Albina Kosińska. Taki zbieg okoliczności napisało samo życie. Po powrocie z Kanady kupili ziemię i wybudowali dom. Praprababcia Maria Kosińska dalej wykonywała zawód akuszerki. Często nocą , jak mój dziadek wspomina, przyjeżdżano po jego babcię, dobijając się do drzwi z hukiem. Maria Kosińska była zawsze przygotowana, pospiesznie ubierała się, zabierała swoją medyczną torbę i jechała wozem, do pomocy, przy porodzie. Wykonywanie tego zawodu to była prawdziwa służba. Moja prababcia Albinka, siostra Emila była bardzo uzdolniona, chodziła do szkoły najpierw w Kołomyi, a potem Horodence. Po ukończeniu szkół została nauczycielką. Uczyła języka polskiego i muzyki, grała w orkiestrze. Płynęły lata, Emil dorósł, ożenił się z piękna kobietą Julią Hrechorczuk i urodził się mój dziadek Adolf, jeden z czworga dzieci, które mieli. Życie na kresach było ciężkie, ale zgodne z naturą, rytm wyznaczały pory roku następujące regularnie po sobie, niczym nie zakłócone. Środowisko naturalne było dziewicze, nie zniszczone, bez nawozów sztucznych chemii, środków ochrony roślin, spalin. Dziadek mój mieszkał we wsi Głuszków, to była dość duża wieś. Ludność zajmowała się rolnictwem. Hodowano krowy, konie, kury, kaczki, świnie, króliki. Uprawiano zboże, warzywa, ziemniaki, słonecznik na olej. Ziemię uprawiano przy pomocy koni i ręcznie. Choć były to czarnoziemy plon nie był za wysoki. Jedzenie było proste: mleko, kaszę, ziemniaki, kapusta, groch, fasola, mięso było od święta. Dziadek opisując, ze łzą w oku, przyrodę i życie na kresach, tęskni tak, jak Adam Mickiewicz tęsknił pisząc w inwokacji w „Panu Tadeuszu”, „… Tymczasem przenoś moję duszę utęsknioną. Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, … Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem. … Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, … A wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą Zieloną na niej z rzadka ciche grusze siedzą. „ Tak właśnie, wyobrażam sobie krajobraz na Kresach Wschodnich we wsi Głuszków. Dziadek, jako kilkuletnie dziecko, pod nie uwagę dorosłych, zrobił coś strasznego, spalił dom. A było to tak. Była niedziela, senne , gorące, letnie popołudnie, znudzony mały chłopiec szukał zabawy i zobaczył zapałki na piecu. Wyszedł z nimi z domu, koło stogu siana, zapalił jedną i rzucił, drugą i rzucił, w słońcu nie widział płomienia. Długo nie trzeba było czekać. Zapalił się cały dom, spłonął doszczętnie, był drewniany, pokryty słomą. Dziadek pamięta to bardzo dobrze, choć taki mały, wiedział że zrobił bardzo źle. Schował się w krzaki czerwonych porzeczek i stamtąd patrzył się na tragiczne wydarzenia. Potem dom odbudowano. Na ogół wszyscy zmagali się z biedą, niedostatkiem jedzenia i ubrania. Dziadek , jak miał kilka lat chodził paść krowy i konie na wspólną wiejską łąkę. Był na bosaka, w zgrzebnej , lnianej koszuli, jak sam wspomina. Dzieci na wsi pracowały od najmłodszych lat. Dziś nie do pomyślenia. Nastał czas II Wojny Światowej, czasy ciężkie i okrutne. Dziadek opowiadał mi, że pamięta bomby, które spadły wokół domu. Pozostały po nich olbrzymie leje. Miał wtedy kilka lat, bawił się na dworze, słyszał groźne huczenie nadlatujących bombowców, pamięta że się bał. Wzięła go wtedy mama do domu z podwórza, za chwilę w tym miejscu upadła bomba, wyrwała wielka dziurę w ziemi. Druga bomba upadła i wybuchła z drugiej strony domu, w tym momencie, przy ścianie budynku stała moja prababcia Albinka i nic jej się nie stało, choć w drewnianej ścianie widać było powbijane, metalowe odłamki pocisku. Miała wielkie szczęście. Wojenne lata przyniosły wielką biedę, okupanci rabowali. Przechodzące wojska niemieckie z gospodarstwa moich pradziadków zabrali krowy, a rosyjskie konia. Po chorobie umiera moja praprababcia Maria Kosińska, jej mąż zmarł już wcześniej. Zaczyna chorować mój pradziadek Emil, prawdopodobnie na gruźlicę. Po nocach grasują bandy Ukraińców, wrogo nastawione do Polaków. 14 października 1941 roku umiera mój pradziadek Emil. Jeśli ktoś ciężko zachorował, to był to wyrok, szpitala, lekarza i lekarstw nie było. Gruźlica zbierała wielkie żniwo. Życie było coraz gorsze, brakowało wszystkiego, i strach przed Ukraińcami, którzy napadali w nocy na polskich mieszkańców wsi. Był rok 1945, koniec wojny na papierze , ale nie w rzeczywistości. Prababcia Albinka podjęła decyzję o wyjeździe na ziemie odzyskane, zabrała ze sobą mojego dziadka. Zaczęło się pakowanie, wory pszenicy, fasoli, piecyk do gotowania, pierzyny. Na stację wyszli pod koniec lipca 1945 roku. Koczowali tak pod gołym niebem do września. Zapakowano ich do wagonów, dorośli i dobytek do odkrytych, chorzy i dzieci – zadaszonych. Pociąg był bardzo długi, jedna lokomotywa ciągnęła z przodu, a druga pchała z tyłu. Więcej stali niż jechali. Mój dziadek w dzieciństwie był zaprawiony w trudach ciężkiego życia dnia codziennego, był sprytny i sobie dobrze radził. Podróż znosił bardzo dobrze. Wszystko było dla niego ciekawe. Na początku grudnia 1945 roku przyjechali do Gliwic. Prababcia Strona 32 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 Albinka postanowiła tu wysiąść, gdyż zaczęła się już zima i padał śnieg. Niektórzy wysiedli wcześniej, inni jechali dalej na zachód. Adolf Kosiński w Gliwcach poszedł do szkoły. Gwar dużego miasta, wysokie piętrowe domy, samochody, to wszystko przytłaczało swoją wielkością dziewięciolatka, który nigdy wcześniej nie widział dużego miasta, a jednocześnie było niebywale ciekawe. Gdy nadeszła wiosna 1946 roku, prababcia Albinka wraz z moim dziadkiem Dolkiem ruszyli na zachód, najpierw osiedlili się w Mikoszowie, a potem w Strzelinie, na ul. Św. Jana. W mieszkaniu tym mieszkali jeszcze Niemcy, katolicka rodzina. Żyli więc wszyscy razem. Niemcy cierpieli głód, więc moja prababcia podzieliła się z nimi tym, co przywiozła ze sobą. Frau Müller gotowała, a prababcia pracowała w szkole. Razem jedli i spędzali czas. Mały Dolek bawił się z dziećmi niemieckimi na podwórku przez co, nauczył się języka, dorośli brali go na tłumacza. Frau Müller też miała syna na wojnie i modliła się, do obrazu Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus o jego powrót. Wrócił. Dziś obraz ten jest w moim domu. Wisi w salonie na głównym miejscu. Nadszedł czas kiedy rodzina Müllerów musiała wyjechać do Niemiec. Zwykłym, normalnym ludziom wojny są nie potrzebne, chyba tylko szaleńcom. Po tułaczce wojennej, rodzina polska zasiada z rodziną niemiecką do jednego stołu i dzieli się z nią tym co ma. Można pomyśleć, czy nie jest to ironia losu?. Historia kołem się toczy, ziemie strzelińskie były najpierw piastowskie, potem czeskie, pruskie, austriackie, niemieckie, aby znów powrócić do Polski. Prababcia Albinka była jedną z pierwszych nauczycielek w Strzelinie, pracę rozpoczęła na początku 1946 roku, w szkole podstawowej, mieszczącej się w obecnym budynku Liceum Ogólnokształcącego. Uczyła języka polskiego i muzyki. Grała na skrzypcach i pianinie. Pianino mamy do dziś i jest naszą rodzinną pamiątką. Była nauczycielką z powołania, sumienna i lubianą, wrażliwa na potrzeby innych. Była wspaniałym człowiekiem i patriotą. Jak wielkiego trzeba serca, aby dzielić się chlebem z rodziną nie- miecką, jak wielkiej trzeba odwagi, aby wyruszyć w nieznane z małym chłopcem i jak wielkiego poświęcenia i pracowitości, aby tak wykonywać swój zawód nauczyciela, jak ona. Prababcia Albina Kosińska zmarła po ciężkiej chorobie 12 lutego 1970 roku, i spoczywa na cmentarzu w Strzelinie. W dniu 1 listopada na grobie zawsze zapalone są znicze od wdzięcznych uczniów, którzy teraz mają po kilkadziesiąt lat, a jednak ją pamiętają. Katarzyna Prorok – Publiczna Szkoła Podstawowa nr 4 im. Tadeusza Kościuszki w Strzelinie. / Od lewej: moja babcia Mania, w środku prababcia Albinka, i moja mama Ewa. Rok 1969 Moja prababcia Albinka z moją mamą Ewą. Rok 1969. www.ksi.kresy.info.pl AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE KOŚCIÓŁ ŚW. MARII MAGDALENY WE LWOWIE ZE SKOCZNĄ MUZYKĄ W TLE Aleksander Szumański Jedna z najstarszych i najpiękniejszych świątyń łacińskich Lwowa – kościół św. Marii Magdaleny, zrabowany przez komunistów i do dzisiaj nie zwrócony parafii. Pozbawiony zdartych dzwonnic, krzyży, służy Ukraińcom jako sala koncertowa skocznej muzyki. Natomiast dawną rezydencję metropolitów lwowskich, Kościołowi rzymsko-katolickiemu, udało się odzyskać, dzięki wizycie na Ukrainie Ojca Świętego bł. Jana Pawła II w 2001 roku. To zresztą jedyny obiekt zwrócony wspólnocie katolickiej we Lwowie od czasu gdy Ukraina uzyskała suwerenność. W mrocznych dziejach sowieckiego komunizmu we Lwowie zrabowano kościołowi rzymsko-katolickiemu niemal wszystko. Z ponad 30 kościołów pozostawiono tylko dwa: Katedrę Wniebowzięcia Najświętsze Marii Panny i kościół św. Antoniego. Po upadku sowieckiej dominacji we Lwowie władze ukraińskie zamieniły zrabowane kościoły na „średniowieczne cerkwie” umieszczając na ich elewacjach żeliwne reliefy – tablice informujące o założonej w średniowieczu cerkwi prawosławnej. Zresztą nie tylko jako dowód rabunku, ale również akcję pozbawiania miasta Semper Fidelis jego wielowiekowej polskości. Ponadto władze ukraińskie pomimo szumnych deklaracji nie tylko, że nie oddały prawowitym właścicielom we Lwowie kościołów, ale nie przyznały ani jednej działki pod budowę. Lwowską rezydencję metropolitalną remontuje się w nieskończoność. Gęsta siatka rusztowań tkwi od lat, przysłaniając jej architekturę. Dewastacja Pałacu Biskupiego rozpoczęła się od chwili okupacji sowieckiej. Po stacjonowaniu w nim oddziałów Armii Czerwonej wywieziono z niego 300 fur gnoju i śmieci. Posadzki, drzwi i okna zostały porąbane i spalone. W kaplicy żołnierze sowieccy urządzili www.ksi.kresy.info.pl latrynę. Kościół rzymskokatolicki pod wezwaniem św. Marii Magdaleny pojawił się w zachodniej części dzisiejszej Ukrainy w XIII w. za rządów halickiej linii Rurykowiczów. Jako pierwsze swoją misję rozpoczęły zakony franciszkanów i dominikanów. Od samego początku Kościół na Rusi był tradycyjnie utożsamiany z polskością. Do początku XIX w. Kościół w tej części Rusi która znalazła się w Imperium Rosyjskim, działał i rozwijał się bez przeszkód. Jednak od tego momentu rząd rosyjski rozpoczął działalność antykościelną zamykając wiele kościołów, konfiskując majątki kościelne. Działania te nasiliły się jeszcze w okresie pod rządami bolszewików. W 1939 roku służby specjalne aresztowały wszystkich księży rzymskokatolickich z diecezji kamienieckiej i żytomierskiej rozpoczynając masowe deportacje Polaków do Kazachstanu. Po II wojnie światowej, kiedy przesiedlono większość Polaków w granice PRL, część Polaków została w Ukraińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej. W latach 1948 – 1953 nadeszła kolejna fala represji. We Lwowie pozostały czynne Katedra Łacińska i kościół pod wezwaniem św. Antoniego, oraz do 1962 roku kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny. Rzymsko - katolicki kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny we Lwowie usytuowany jest u zbiegu ulic Leona Sapiehy i Sykstuskiej. Geneza sięga wieku XVII. Posadowiony został w stylu renesansowym i barokowym. Konsekracja kościoła odbyła się w 1758 roku. Wewnątrz wybudowano ołtarz główny i dziewięć ołtarzy bocznych. W absydzie kościoła znajduje się ścienna nastawa ołtarzowa pokryta sztukaterią z ok. 1608 roku przedstawiająca sceny z życia św. Marii Magdaleny. Na przełomie lat 20 i 30 ub. wieku wzniesiono na podwyższeniu nową mensę ołtarzową z marmuru i alabastru z rzeźbami aniołów. Od samego początku gospodarzami kościoła, jak i przylegającego doń klasztoru byli OO. Dominikanie. Władze bolszewickie we Lwowie w 1962 roku zamknęły kościół urządzając tam klub młodzieżowy, a następnie salę muzyczną funkcjonującą zresztą do chwili obecnej. Część wyposażenia kościoła zniszczyli bolszewicy. Baptysterium przebudowano na klozety ( zanieczyszczone, śmierdzące, nie czyszczone, nie obsługiwane, bez papieru toaletowego, funkcjonujące do dzisiaj ). Władze ukraińskie nie zwróciły dotąd świątyni parafii rzymskokatolickiej zagarniętej przez bolszewików, pomimo wielu starań i apeli w tym płynących z różnych stron świata. Zawładnięta świątynia już 46 lat znajduje się w obcych pogańskich rękach. Po bolszewikach spadkobiercami są Ukraińcy! Bezczeszczą świątynię, jak czynili to bolszewicy! Wierni znajdujący się w pogardzie władz biorą wytrwale udział w nabożeństwach. Proboszczem kościoła był bohaterski ks. biskup Leon Mały ( obecnie ks. Włodzimierz Kuśnierz) odpierający dzielnie wszystkie ataki m. in. t. zw. dyrekcji Budynku Muzyki Operowej i Kameralnej, jak przez władze ukraińskie oficjalnie nazywany jest kościół. Z nawy głównej kościoła usunięto stacje Drogi Krzyżowej ! W mojej korespondencji ze Lwowa ”Lwów dole i niedole” z dnia 11-13 kwietnia 2008 r. pomieszczonej w „Kurierze Codziennym” Chicago, opisałem za kwartalnikiem „Cracovia Leopolis”/ nr 3/2006 / haniebną historię, która wydarzyła się w kościele pod wezwaniem św. Marii Magdaleny z końcem maja 2006 roku. Otóż proboszcz kościoła pod wezwaniem św. Marii Magdaleny ks. biskup Leon Mały skierował do parafian list w sprawie koncertu związanego z obchodami „Dni Krakowa” we Lwowie. Koncert nie odbył się w kościele, ponieważ parafianie zablokowali miejsce przed głównym ołtarzem, a krakowscy artyści nie zgodzili się na występ w tym miejscu. Dyrektor Domu Muzyki Organowej / czyli kościoła św. Marii Magdaleny / J. Winnicki wystosował kartkę do p. Józefa – kościelnego u św. Marii Magdaleny następującej treści: „ Szanowny Panie Józefie 3 – 4 czerwca o 17 godz. koncerty na ołtarzu. Proszę zabrać wasze maneli z szacunkiem J. Winnicki. „Maneli” to przedmioty kultu religijnego, w tym św. Hostia i krzyże. Parafianie zwrócili się więc do proboszcza ks. biskupa Leona Małego z propozycja niedopuszczenia do profanacji i stania w obronie świętości ołtarza i krzyży. Biorąc pod uwagę świętość sprawy ks. proboszcz powiadomił dyrektora, że na ołtarzu koncertów być nie może, bo to jest miejsce święte. Niestety do dzisiaj nic się nie zmieniło. Kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny nie powrócił do polskiej parafii. Senator Ryszard Bender wystosował apel do ministra Radosława Sikorskiego opublikowany w „Naszej Polsce” nr 40 z dn. 30. IX. 2008 roku. Apel ów zawiera tytuł: „ Stalinizm po lwowsku”. Oto z niewielkimi skrótami treść apelu: „… Polacy we Lwowie dysponują zaledwie dwiema świątyniami: katedrą i kościołem św. Antoniego. Nadal pomimo wielokrotnych przyrzeczeń Polacy nie mogą odzyskać kościoła św. Marii Magdaleny. Jest to świątynia, w której Polacy modlili się od początku XVII w. Stanowi ona HIPOTECZNĄ WŁASNOŚĆ istniejącej przy kościele parafii. Jej proboszczem jest ks. bp. Leon Mały, sufragan archidiecezji rzymskokatolickiej obrządku łacińskiego we Lwowie. Własność tę potwierdził publikowany w ilustrowanym kalendarzu tejże parafii na rok 2008 oficjalny dokument z dnia 13. XII. 2004 r. wystawiony przez Archiwum Państwowe we Lwowie. Cały jednak czas kościół św. Marii Magdaleny nie jest w gestii parafii i proboszcz nie ma możliwości nim dysponowania. Fronton świątyni „zdobią” liczne tablice informujące po ukraińsku, że jest to Budynek Muzyki Organowej i Kameralnej. Niemal codziennie w świątyni / prezbiterium z ołtarzem oddziela zasłona / odbywają się próby orkiestry, oraz koncerty muzyczne nie tylko muzyki poważnej, ale i skocznej. Z nawy głównej gdzie odbywają się koncerty, administracja Budynku Muzyki Organowej i Kameralnej usunęła stacje Drogi Krzyżowej. Ustępstwem od niedawna, dla parafian jest możliwość odprawiania Mszy św. …Natychmiast po każdej Mszy św. uczestnicy muszą nie tylko zamiatać podłogę całego kościoła, ale i zmywać. Dążąc do przywrócenia normalności w kościele św. Marii Magdaleny, polska mniejszość we Lwowie, wierni związani z tą świątynią, w marcu 2007 r. zamknęli się w kościele i głodowali. Głodówkę przerwano po zapewnieniu władz administracyjnych, że kościół św. Marii Magdaleny przestanie być głównie Budynkiem Muzyki Organowej i Kameralnej, powróci do parafii, będzie ponownie wyłącznie miejscem kultu religijnego. Czas pokazał, że Kresowy Serwis Informacyjny - były to złudne zapewnienia. Niedawno latem bieżącego roku nastąpiły dalsze ograniczenia, dotyczące tej świątyni. W dniu 22 lipca 2008 r. Lwów odwiedzili ojcowie paulini z Jasnej Góry. Kościołowi św. Marii Magdaleny przekazali oni kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Umieszczono ją w prezbiterium odgrodzonym zasłoną od nawy głównej. W uroczystym przekazaniu kościołowi kopii obrazu Jasnogórskiej Madonny, obok tłumnej obecności wiernych, uczestniczył proboszcz świątyni ks. bp. Leon Mały, ks. abp. Mieczysław Mokrzycki, koadiutor metropolity ks. kardynała abp. Mariana Jaworskiego, oraz konsul generalny RP we Lwowie Wiesław Osuchowski. Władze Lwowa wydarzenie to związane z wniesieniem kopii wizerunku Pani Jasnogórskiej do Budynku Muzyki Organowej i Kameralnej, jak oficjalnie nazywany jest kościół św. Marii Magdaleny, uznały za naruszenie prawa. Wiernych niepokoją, przerażają rozchodzące się wieści w mieście, informacje, że wobec proboszcza kościoła św. Marii Magdaleny, ks. bp. Leona Małego podjęte zostało dochodzenie sądowe. Ks. Leon Mały do MSZ: …przez wielu wiernych z parafii, przez przechodniów, będąc w ubiegłym miesiącu we Lwowie upraszany byłem o to, żebym sprawę kościoła św. Marii Magdaleny przedstawił w Senacie RP. W związku z powyższym proszę o odbycie rozmowy z ambasadorem Republiki Ukrainy w Polsce, wezwać go do MSZ w trybie dyplomatycznym i zażądać oficjalnych wyjaśnień co się dzieje z kościołem św. Marii Magdaleny we Lwowie i jaka będzie jego przyszłość? Panie Ministrze, przywrócenie świątyni wiernym, polskiej mniejszości we Lwowie, sprzyjać będzie przyjaznym relacjom polsko-ukraińskim i miejmy nadzieję – przyczyni się walnie do zabliźnienia bolesnych urazów z przeszłości.” Aleksander Szumański 1 maja 2012 - strona 33 AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE 68 rocznica tragicznej śmierci d-cy 27 WDP AK gen. Jana Kiwerskiego Andrzej Łukawski Msza W dniu 18 kwietnia o godzinie 18:00 w kościele parafii Rzymsko-Katolickiej pw. Matki Bożej Królowej Polski przy ul. Gdańskiej 6A w Warszawie odbyła się msza poświęcona tragicznej śmierci d-cy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, gen. "Oliwy" Jana Kiwerskiego. Mszę odprawili księża: ks. Marcin Jurak i ks. Zygmunt Jabłońki który w homilii przywołał wspomnienie tragicznie zmarłego generała "Oliwy". W kościele zebrali się podwładni generała, członkowie i sympatycy OW ŚZZAK, mieszkańcy parafii. - gen Oliwy złożono kwiaty i zapalono znicze. Znicze zapalono też na znajdujących się na skwerze płytach pamiątkowych. Do zebranych zwrócił się Prezes Okręgu Wołyńskiego ŚZŻ AK, który opowiedział o historii ekshumacji gen. "Oliwy" i przewiezieniu zwłok do Warszawy. Był to skrót opisu opublikowanego w Biuletynie Informacyjnym - grudzień 1989r. któ- rego całość poniżej: PROCHY PUŁKOWNIKA „OLIWY" W WARSZAWIE W styczniu 1988 r. dostałem polecenie Zarządu Środowiska 27 WDP AK, abym za jął się spraną ekshumacji prochów naszego dowódcy ppłk dypl. Jana Wojciecha Kiwerskiego Na mszę przybyli przyjaciele 27 WDP AK ze zgrupowania "Radosław" którzy stanowili poczet sztandarowy dla sztandaru 27 WDP AK oraz ze zgrupowania "Cytadela" z własnym sztandarem. „Oliwy” z Wołynia do Warszawy. Taka próba była Już czyniona przez p. Kiwerską, ale zakończyła się niepowodzeniem. Kasi koledzy, m.in. Józef Turowski, usiłowali na własną rękę odnaleźć miejsce grobu. Też bez efektu. Po mszy świętej, zebrani przeszli na pobliskie Skwer Wołyński gdzie przed pomnikiem Jana Kiwerskiego Zaczęliśmy od kontaktów z kolegami, którzy byli na pogrzebie pułkownika. Następnie został nawiąza- ny kontakt z władzami sowieckimi przez ZG ZBoWiD i ministerstwo spraw zagranicznych. Odpowiedź nadeszła 20.11.1989 r. W telegramie konsula W. Winkowskiego ze Lwowa otrzymaliśmy informację, że wszystkie kwestie dotyczące sprowadzenia prochów ppłk Kiwerskiego do Warszawy zostały omówione na miejscu z władzami Wołynia. Mogiła została zlokalizowana. Znajduje się na niej krzyż z napisem który głosi, że tu spoczywa płk W. Kiwerski. Miejsce pochówku potwierdzili starzy mieszkańcy. Władze wyraziły zgodę na przyjazd trzech byłych żołnierzy 27 WDP AK z kierowca. Termin przyjazdu podano dwutygodniowy. Informacja ta była dla nas zaskoczeniem. Trzeba było decydować się szybko. Znaliśmy incydent z ekshumacją prochów Witkacego z Polesia. Podejrzewaliśmy podobną sytuację. Wszyscy w zarządzie mieliśmy zastrzeżenia. Ponieważ już wystąpiliśmy do władz sowieckich w sprawie ekshumacji, nie można było teraz wycofać się. Poza tym dostaliśmy informację ze strony sowieckiej, że grób jest na terenie eksploatowanej żwirowni. W razie nie zabrania prochów będą zmuszeni przenieść je na najbliższy cmentarz właśnie z tego powodu. W tej sytuacji zwołaliśmy naradę zarządu / już nowego Stowarzyszenia Żołnierzy AK Okręgu Wołyńskiego/ w rozszerzonym składzie. Zdania były podzielone. Ostatecznie przesądziło głosowanie. Pani Kiwerska przyłączyła się do większości. Decyzja zapadła. Trzeba było dobrać kolegów, których relacje były najbardziej wiarygodne, a poza tym mieli ważne paszporty /termin dwutygodniowy zobowiązywał/. 6 listopada 1989 r. zgłosiliśmy gotowość wyjazdu ekipy w na stępującym składzie: 1/ por. Tadeusz Persz Jako szef wyprawy 2. por. Wincenty Lempart adiutant "Oliwy", Jedyny bezpośredni świadek śmierci pułkownika, 3/ Eugeniusz Hachwalski radiotelegrafista sztabu, obecny na pogrzebie, Strona 34 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 4/ Stanisław Bednarek z plutonu, który odbijał zwłoki pułkownika, świadek śmierci dwóch kolegów z Jego plutonu: kaprala Albina Ostrowskiego ps. "Gołąb" i strzelca Tadeusza Zajączkowskiego ps. "Słonce", którzy razem z pułkownikiem "Oliwą"- zostali pochowani w jednym grobie. Stanisław Bednarek był tym, który grób kopał i zasypywał, 5/Kazimierz Danilewicz przedstawiciel zarządu i kierowca. Delegacja miała pełnomocnictwa co do identyfikacji szczątków. Tylko całkowita pewność warunkowała odbiór prochów. W dniu 20 listopada 1989 r. pojechaliśmy przez Chełm do Jagodzina, gdzie o godz. 6 rano oczekiwała nas dziewięcioosobowa grupa z kwiatami. Wśród niej: sekretarz z Łucka W. Worobiej, aktualny gospodarz Wołynia, konsul ze Lwowa W. Woskowski oraz przewodniczący miasta Lubomia A. Tirikowicz. W Lubomlu zostaliśmy przyjęci śniadaniem w towarzystwie grupy sowieckich kombatantów. Wymieniliśmy przemówienia i prezenty /książki i nasze znaczki/. O godz. 9 zawieziono nas do lasów mosursklch, gdzie oczekiwała ekipa techniczna: dyrektor lasów państwowych, sędzia, prokurator, przedstawiciel milicji, gajowy i robotnicy. Z nami przyjechali: konsul Woskowski, sekretarz Wbrobiej i przewodniczący Tlrikowicz. Potwierdzenie lokalizacji miejsca spoczynku pułkownika Jana Wojciecha Kiwerskiego przedstawionej nam przez gajowego, miejscowego Ukraińca Powszuka, dokonali koledzy, www.ksi.kresy.info.pl AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE przykład: z trzech kolegów, którzy byli przy ekshumacji dwóch twierdziło, że z pułkownikiem był pochowany tylko jeden żołnierz. Musimy krytycznie myśleć o swej pamięci. Pomimo wszystko apelujemy o relacje. Teraz wreszcie można napisać prawdę o wydarzeniach, tamtych czasów. Jest to konieczne, my jesteśmy ostatnimi świadkami tamtych wydarzeń. Kazimierz Danilewicz "Krzak" / przyp. red. Redakcja KSI podtrzymuje powyżej zamieszczony apel: "Byłoby dobrze, gdyby koledzy znający konkretne dane (śmierć gen. "Oliwy") napisali do nas". Tym razem na adres: [email protected] Następnie głos zabrał Andrzej Żupański który wspominał:. świadkowie pogrzebu, tj. Wincenty Lempart, Eugeniusz Bachwalski i Stanisław Bednarek. Na miejscu zobaczyliśmy grób obłożony darnią, na którym stał krzyż w metalowym ogrodzeniu /świeżo zrobionym/. Gajowy Powszuk jest na tym stanowisku od lat 50-tych. Właśnie on opiekował się mogiłą. Pamięta istniejący, dziś już szczątkowy, napis na krzyżu w pełnym brzmieniu: Tu spoczywa ppłk W.Kiwerski "Oliwa". Teraz do przeczytania jest tylko wyraz "Oliwa", resztę zatarł czas. Z relacji świadków - naszych kolegów - wiedzieliśmy że grób był umieszczony pomiędzy dwiema starymi sosnami. Po tych sosnach zostały tylko pnie. Te dane świadczyły o miejscu, którego szukaliśmy. Zaczęto kopać. Na głębokości 120 cm zobaczyliśmy szczątki ludzkich kości, następnie wy dobyto trzy pasy szerokie, elementy butów - trzech par, w tym jedne oficerskie, szczątki tkanin sukiennych, zielonych, jedną ostrogę, kawałki drewna, które stanowić mogły trumnę, małą płaską buteleczkę zatkaną korkiem z płynem oraz gwoździe. Pułkownik był pochowany w ostrogach. Poza tym miał przestrzeloną głowę przez dwie skronie. Znaleźliśmy kości czaszki z przestrzałem na wylot. Według kolegi Bednarka, www.ksi.kresy.info.pl Ostrowski był wysoki, a Zajączkowski niski. Ma tej podstawie łatwo było wydzielić szczątki wydobyte do trzech pustych trumien, które przywiozła z Warszawy firma "Bango". Tak więc nie było żadnych wątpliwości, że byli to nasi, po których przyjechaliśmy i zabieramy do naszej stolicy. Przy trumnach nad rozkopanym grobem była komenda "baczność", a po tym modlitwa za poległych. Sewieci zdjęli czapki. W drodze powrotnej czekało na nas w lesie mosurskim ognisko z kolacją. Przy sprzyjającej okazji zapytałem sekretarza Worobieja czy będzie można w miejscu grobu usta wić kamień z napisem. Powiedział, że jeśli my to zrobimy, to oni ustawią. Dotychczas moim marzeniem było, żeby jakoś zaznaczyć miejsca naszych walk i grobów kolegów /w tym mego brata Romana ps. "Namor"/. Teraz sprawa staje się realna, tylko czy zrobimy, czy zdążymy? Trzeba tez zrobić tu w Warszawie nagrobek pułkownika i dwóch kolegów. Przywieźliśmy krzyż, który tam stał 45 lat. Będzie można użyć go na nagrobek. Myślę o wkomponowaniu tego krzyża w kamienną oprawę, która może stanowić nie duży monument. Krzyż dębowy do- brze zakonserwowany może stać długo. Planujemy uroczysty pogrzeb w rocznicę śmierci, t j. w kwietniu -99r. na cmentarzu wojskowym, gdzie jest symboliczny grób pułkownika Kiwerskiego. Pozostaje problem nie wyjaśniony, kto byt sprawcą ich śmierci? Na podstawie dotychczasowych relacji świadków wydarzeń trudno stwierdzić jednoznacznie. Wymownym jednak argumentem jest fakt wręczenia "Oliwie" przez sowieckiego generała Siergiejewa pistoletu z jednym nabojem. Można domyślać się w jakim celu. Chęć pozbycia się dowódcy wojska akowskiego. Poza tym wiadomo jak obeszli się z nami. Jak potraktowano wileńskich dowódców Al. No i powstanie warszawskie. Zresztą dotychczas w ZSRR pisze się, że 27 WDP AK miała zadanie przeciwstawić się zbrojnie Armii Czerwonej. Byłoby dobrze, gdyby koledzy znający konkretne dane na ten temat napisali do nas. Jako ciekawostkę przytoczę kilka przykładów relacji różniących się między sobą. Otóż krzyż na grobie "Oliwy" w pamięci kolegów był duży, wysoki 3 m. W rzeczywistości ma 1 m. Nikt nie zapamiętał, że był na nim napis. Dopiero w tych dniach, zgłosił się kolega, który zrobił ten napis. Krążyła też pogłoska, że Cyganie rozkopali grób i zabrali ubrania. Gdyby tak było, to zabraliby też buty. Jeszcze Jeden Byłem na pewno spośród Was wszystkich najdłużej podkomendnym Kiwerskiego – Oliwy . Mianowicie w sumie łącznie do kwietnia kiedy on zginął byłem przez prawie półtora roku w pułku które podlegał Kiwerskiemu w Warszawie i na Wołyniu. Z tym ze gro to była służba w Warszawie, bo od 1 stycznia 1943 roku do 9 marca 44 kiedy w szeregach dywizji saperskiej zameldowaliśmy się na Wołyniu u Kiwerskiego. Otóż (to ciekawe), ja naturalnie wiedziałem że jest ktoś taki jak dyrektor (on miał pseudonim „Dyrektor”), to był szef jednego z oddziałów warszawskich zajmujących się realizowaniem zadań wyznaczanych przed Kedyw KG AK. To był pułk „Motor”. On (Kiwerski) był właśnie d-ca tego pułku w stopniu kapitana. W momencie kiedy ustalono, że ma być komendantem okręgu Wołyńskiego został mianowany na stopień majora. Kiwerskiego nigdy oczywiście w Warszawie nie widziałem. Wiedziałem tylko, że jest ktoś taki jak „Dyrektor” - miał taki pseudonim. Gdy został mianowa- Kresowy Serwis Informacyjny - ny komendantem Okręgu Wołyńskiego, oficerowie nasi, wymienię: Kajetan Tysło „Biały”, Marek Szymański „Czarny”, „Zając” Górka Grabowski… to główni, postanowili (tam jeszcze byli inni i już nie pamiętam w tej chwili kto to był) pojechać na Wołyń. Z nimi razem Kiwerski a to dlatego, ze był takim wspaniałym dowódcą. Potem, za jakiś czas, pozostali członkowie oddziału w którym służyłem, również postanowili, pojechać na Wołyń i w rezultacie cały oddział (miał pseudonim „Pola”) pojechał na ten Wołyń a jedynym który nie pojechał był d-ca tego pododdziału por. „Pola” Roman Kiźny, który z bliżej nie znanych powodów nie chciał pojechać. Zresztą dostał naganę od d-cy odpowiedniego szczebla dowodzenia AK. Zobaczyłem Kiwerskiego po raz pierwszy -było to w okolicach 11 a może 12 marca 1944 roku- w Ossie. Kompania saperska która przyjechała na Wołyń z Warszawy, energicznym marszem spod Bindugi do Ossy przeszła żeby zameldować się d-cy. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Kiwerskiego, bo to już nie była konspiracja tylko otwarte Wojsko Polskie. Na zakończenie chce powiedzieć: Jest trudno oficerowi wyższego stopnia uzyskać poparcie moralne, aplauz, uznanie swoich podkomendnych, bo on jest wysoko a oni „tam” i giną w czasie walki. Kiwerski miał w nas wszystkich wielkie zaufanie i to zostało. Był to oficer dowodzący nami a myśmy wiedzieli, ze nie wyśle nas w pole kiedy jest „sprawa stracona”. Że nie wyśle nas nie patrząc na to co z nami może się stać i czy przypadkiem nie będzie to walka bezcelowa która może się zakończyć tylko stratami. Jego śmierć w tym czasie a pamiętam to doskonale jak do mnie dotarła i do innych kolegow (staliśmy wówczas w lasach Mosulskich) była dla nas strasznym ciosem, ciosem, bo traciliśmy dowódcę. Na jego miejsce, na jakiś czas dowódcą został mjr. Żegota (szef sztabu, bo tak zwykle bywa, że szef sztabu jest najstarszy rangą) ale potem się okazało, ze prawo starszeństwa ma mjr. „Kowal” Jan Szatowski i on przejął d-ctwo i był tak długo dopóki nie przyszła decyzja, że Kowal zostaje d-cą dywizji. A.Ł 1 maja 2012 - strona 35 AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE Kresowe nostalgie Ryszard Zaremba 22 marca 2012 roku w Publicznej Szkole Podstawowej im. Tadeusza Kościuszki w Strzelinie odbyło się spotkanie - „Kresowe nostalgie”. Przygotowali je uczniowie klas VI pod kierunkiem nauczycieli języka polskiego i historii. Na uroczystość przybyli Pani Ewa Mańkowska – Wicewojewoda Dolnośląski, Pani Beata Pawłowicz – Dolnośląski Kurator Oświaty, Pani Grażyna Orłowska – Sondej – redaktor TVP Wrocław, Pan Ryszard Zaremba – Prezes Towarzystwa Miłośników Kultury Kresowej, Pani Dorota Pawnuk – Burmistrz Miasta i Gminy Strzelin oraz dziadkowie i rodzice uczniów, przyjaciele szkoły. Pani Grażyna Siemieńska – dyrektor szkoły przywitała wszystkich zgromadzonych. Następnie głos zabrała Pani Ewa Mańkowska. Po wystąpieniu pani wojewody, uczniowie przedstawili zebranym swoją działalność na rzecz Kresów Wschodnich, która prowadzona jest w szkole od 2006 roku. Goście wysłuchali także wywiadu przeprowadzonego ze 103- letnią repatriantką, mieszkanką powiatu strzelińskiego. Po tej prezentacji Pani Grażyna Orłowska -Sondej opowiedziała o akcji „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia”. Kolejnym punktem programu była nostalgiczna „ podróż” na Kresy Wschodnie, czyli słowno-poetycki montaż, tematyczne piosenki i scenki ukazujące życie Kresowiaków sprzed lat U niejednego widza wspomnienia te wywołały łzy wzruszenia. Wszystko odbywało się w pięknej scenerii – wschodniej chawiry. Ostatnim etapem podróży po wschodnich ziemiach było wysłuchanie Wesołej Lwowskiej Fali – przezabawnej rozmowy Szczepka i Tońka „o kubitach”. Po wzruszającym przedstawieniu Pani Beata Pawłowicz – Dolnośląski Kurator Oświaty oraz Dorota Pawnuk Burmistrz Miasta i Gminy Strzelin pogratulowały uczniom i ich nauczycielom wieloletniego zaangażowania na rzecz Kresów, propagowania akcji na terenie gminy, podkreślając, że Publiczna Szkoła Podstawowa nr 4 im. Tadeusza Kościuszki w Strzelinie była pierwszą placówką oświatową, która odpowiedziała na apel o pomoc Kresowiakom. Wiele ciepłych słów pod adresem szkoły zebrani usłyszeli także od Ryszarda Zaremby – Prezesa Towarzystwa Miłośników Kultury Kresowej który, dziękując za zaproszenie i pamięć, przypomniał dotychczasowe działania stowarzyszenia i zachęcał do dalszej, równie owocnej współpracy. ¬ Kresowym nostalgiom towarzyszyła wystawa, którą stanowiły zgromadzone przez uczniów i nauczycieli rodzinne pamiątki. Wśród nich znajdowały się przedmioty codziennego użytku, archiwalne zdjęcia, dokumenty, albumy oraz spisane przez dzieci wspomnienia dziadków i pradziadków. Osobna część wystawy pt. „Jak to z lnem było...” prezentowała proces ręcznej obróbki lnu. Szczególnym zainteresowaniem cieszyła się degustacja potraw kresowych przygotowanych przez nauczycieli i rodziców. Tradycyjne gołąbki z kaszy, babki ziemniaczane czy pierogi serwowane w oryginalnej ceramice kusiły smakiem i zapachem. Przepisy te znalazły się w wydanej specjalnie na tę okazję książeczce kuchar- Strona 36 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 skiej, którą można było nabyć na miejscu, wspierając w ten sposób akcję „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia”. Zainteresowanie spotkaniem przerosło najśmielsze oczekiwania organizatorów. Było nie tylko potwierdzeniem potrzeby kultywowania kresowych tradycji w lokalnej społeczności, ale i najlepszą nagrodą dla zaangażowanych w to przedsięwzięcie uczniów, dla których była to wyjątkowa lekcja historii. www.ksi.kresy.info.pl AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE Kołomyja, Zimna Woda – po raz drugi (2011) Zbyszek Saganowski Już drugi rok organizowana jest akcja „Mogiłę Pradziada Ocal Od Zapomnienia”, w ramach której wolontariusze z Dolnego Śląska wyjeżdżają podczas wakacji na Ukrainę, aby tam przez 2 tygodnie pracować przy ratowaniu polskich cmentarzy. Wśród uczestników ubiegłorocznego wyjazdu (około 150 osób) grupa 15 osób przebywała w miejscowościach Zimna Woda (pod Lwowem) i Kołomyja, kontynuując prace remontowe rozpoczęte w ubiegłym roku (choć ratowanie Kołomyi podjęto właściwie w roku 2004, a w roku ubiegłym po wieloletniej przerwie na ten cmentarz powrócono). Uczestnikami grupy byli: - licealiści i absolwenci liceów wrocławskich: Julia Jurecka, Hanna Król, Maria Łaszkiewicz, Maria Maćkowiak, Grzegorz Dejneka, Dorian Duda, Tomasz Duda, Wiktor Janowicz, - strażacy z Trzebnicy: Władysław Grudziński (po raz drugi), Krzysztof Jaworski, - nauczyciel z Wrocławia Wiesław Wasilewski (po raz drugi), - małżeństwa: Dorota i Dariusz Przyjemscy oraz Roma i Zbigniew Saganowscy (3 raz). Wyekwipowani w sprzęt, materiały i narzędzia (ważące około pół tony) dojechaliśmy w sobotę 02.07.2011 r. w godzinach rannych, 3 samochodami do Zimnej Wody. Po rozpakowaniu się u naszego gospodarza Oresta wyruszyliśmy na cmentarz w celu dokonania rekonesansu. Padający intensywnie deszcz uniemożliwił nam tego dnia rozpoczęcie prac, więc poprzestaliśmy na ocenie stanu cmentarza i rozplanowaniu zadań. Niespodziewana informacja z Kołomyi o potrzebie zapewnienia już od poniedziałku 3 lipca kilku osób z kosą i piłą spalinową wymusiła zmianę pierwotnych planów i konieczność rozdzielenia grupy na 2 miejscowości. Postanowiliśmy, że 5 osób (Władek, Wiesiek, Dorian, Grzegorz i Wiktor) pojedzie do Kołomyi i tam rozpocznie pracę, aby lepiej wykorzystać obecność harcerzy, którzy mieli w tym czasie przyjechać z Polski i pomóc porządkować tamtejszy cmentarz. W niedzielę jeszcze razem pojechaliśmy do Lwowa, aby wraz z pozostałymi uczestnikami akcji oraz rzeszą Polaków z kraju i ze Lwowa wziąć udział w ceremonii odsłonięcia pomnika ku czci pomordowanych profesorów lwowskich, który usytuowano na Wzgórzach Wuleckich. Uroczystość rozpoczęła msza św. odprawiona w kościele Marii Magdaleny, który do tej pory nie został odzyskany przez Polaków i na co dzień jest zamieniony w tzw. Dom Muzyki. Dalszy ciąg ceremonii miał miejsce na Wzgórzach, gdzie ustawiono pomnik. Skromny wkład w uświetnieniu oprawy uroczystości mieli nasi koledzy strażacy Władek i Krzysztof, którzy zarówno w kościele, jak i przy pomniku, wzięli udział w asyście, występując w swoim służbowym umundurowaniu galowym. Po zakończeniu ceremonii udaliśmy się na zwiedzanie Lwowa. Późnym popołudniem 5 kolegów wyjechało do Kołomyi, a reszta powróciła do Zimnej Wody na nocleg. www.ksi.kresy.info.pl / Celebruje metropolita Lwowa arcybiskup M. Mokrzycki wie, Baranowscy, Koncewiczowie, Pankiewicz, Szostak, Kozłowski, Babiak, Kowalczyk, Święcicki, Wiatrowski. Orestowi pozostawiliśmy odpowiednią porcję środka chwastobójczego, aby po naszym wyjeździe, podczas sprzyjającej temu pogody, mógł dokonać stosownych oprysków, powstrzymujących na dłuższy czas porost chwastów. Na zakończenie działań przybył ks. Jacek Kocur z Sichowa, opiekujący się także katolikami rzymskimi z Zimnej Wody, aby poprowadzić modlitwę za pochowanych na cmentarzu zmarłych. Ksiądz Jacek podkreślił ważność dbałości o pamięć zmarłych, która przejawia się także w utrzymywaniu w należytym stanie miejsc pochówków oraz w ciepłych słowach podziękował nam za przybycie na ten cmentarz i wykonane prace remontowe. Na wszystkich uporządkowanych mogiłach zapaliliśmy w tym dniu znicze. Wtorkowy wieczór w Zimnej Wodzie upłynął pod znakiem sympatycznej kolacji pożegnalnej z naszymi miłymi Gospodarzami. / Pomnik na Wzgórzach Wuleckich Poniedziałek to początek intensywnej pracy na cmentarzach. W Zimnej Wodzie działania na tamtejszym cmentarzu pozwoliło rozpocząć miłe zdarzenie. Spotkaliśmy tam bowiem panią Barbarę Ślaską z Wrocławia, która przyjechała (pociągiem do Przemyśla, dalej autobusem, przez granicę pieszo i marszrutką do Lwowa) specjalnie na ten dzień i przywiozła ze sobą kilka zakupionych po drodze w Przemyślu iglaków, aby posadzić je na gruntownie uporządkowanym przez nas w ubiegłym roku grobie Katarzyny Korniak i młodziutkiego 19-to letniego legionisty Franciszka Korniaka, poległego śmiercią bohaterską 11.01.1919 r. Panią Barbarę poznaliśmy właściwie tuż przed wyjazdem z Polski i dowiedzieliśmy się o jej zimno-wodziańskich korzeniach, gdyż jest spokrewniona z rodzinami Baranowskich (których na tym cmentarzu jest pochowanych sporo), Koncewiczów i właśnie Korniaków. Wiedząc o naszej akcji i terminie pobytu dostosowała swój przyjazd tak, aby się z nami spotkać na cmentarzu. Niestety padający deszcz nie pozwolił na dłuższy kontakt. Zd :3. Pani Barbara z Romą sadzą iglaki u Korniaków / Teren za kaplicą przed ... / Dorota, Julia, 2 Marysie, Hania, Roma, Darek tyłem Wiktor i Krzysztof Radosnym był dla nas również fakt, że po bardzo krótkim ubiegłorocznym pobycie i pracy na tym cmentarzu pozostał nie tylko trwały ślad w postaci należytego wyglądu niewielkiego fragmentu cmentarza wokół kaplicy (w tym grób Korniaków), który wówczas zdążyliśmy uporządkować, ale nastąpił jakby odzew na nasze działania ze strony miejscowych mieszkańców, którzy w tym rejonie cmentarza uporządkowali groby swoich bliskich (Ukraińców), a po naszym wówczas wyjeździe dużą pracę wykonał z podległymi mu pracownikami kierownik grupy zajmującej się z ramienia Sielskiej Rady cmentarzami Zimnej Wody Orest Tandirjak (który jednocześnie gościł nas do środy w swoim domu). Dokonali oni wycinki bardzo wielu starych drzew i wysokich krzewów w całym obszarze za kaplicą cmentarną, co przerwało ich niszczycielskie dla grobowców działanie. Tak więc dla nas do wycięcia pozostały tylko odnawiające się co roku zarośla. Przez 2 dni pracy na tym cmentarzu dokonaliśmy wycinki na większości obszaru za kaplicą (nie zdążyliśmy na całości) z jednoczesnym odnowieniem i naprawieniem wielu pomników i grobowców (oczyszczenie z porostów, ziemi, podniesienie przewróconych pomników, mycie myjką ciśnieniową elementów kamiennych, odnowienie napisów). Wśród nazwisk na pomnikach i grobowcach znajdują się m.in: Zajączkowscy, Korniako- / ... i po naszej akcji / Hania i Marysia w trakcie pracy / Mycie piaskowca (krzyż przed myciem) Na zakończenie były znicze ... Kresowy Serwis Informacyjny - / ... i modlitwa Tymczasem w Kołomyi działała piątka naszych kolegów. Z ich relacji wynikało, że od poniedziałku wraz z nimi na tamtejszym cmentarzu pracowało kilka osób miejscowych (w tym 2 panów z kosami spalinowymi) i niewielka grupka polskiej młodzieży kołomyjskiej tak, że wycinka i usuwanie zarośli postępowały sprawnie i efektywnie. We wtorek, na kilka godzin pojawiła się również grupa kilkudziesięciu harcerzy z Gorzowa Wlkp., która w drodze na wypoczynek na Ukrainie pomogła w usuwaniu chwastów i porządkowaniu tego, niemal 8 hektarowego, zabytkowego cmentarza. Gdy dołączyliśmy do naszych kolegów w środę duża ilość wyciętych zarośli stanowiła dla nas miłe zaskoczenie. Założeniem na ten rok dla Kołomyi było: - oczyszczenie z chwastów i zarośli głównej alejki cmentarza, możliwie na całej jej długości (około 800m), tj. od głównej bramy wejściowej przy ul. Mazepy aż do końcowego parkanu, na szerokość 2 rzędów grobów po obu stronach alei, aby grobowce i pomniki były całkowicie widoczne, - wycięcie zarośli od ul. Mazepy do środkowej części cmentarza poza ww. pas alejki, możliwie na całą szerokość cmentarza (około 100m), - odczyszczenie na odchwaszczonym terenie jak największej ilości grobowców i pomników, - równolegle z pracami porządkowymi dokonanie wydobycia z ziemi i podniesienia, z ustawieniem na właściwym miejscu, możliwie maksymalnej ilości kamiennych elementów (piaskowiec, marmur, granit, beton) grobowców i pomników, - odnowienie napisów na odczyszczonych pomnikach i grobowcach, - tam gdzie to będzie możliwe (i zdążymy) oczyszczenie i pomalowanie elementów metalowych w rejonie grobowców (płotki, elementy dekoracyjne itp.), - zaimpregnowanie oczyszczonych i odmalowanych (napisy) elementów kamiennych (marmur, piaskowiec, granit, wapień) grobowców i pomników ofiarowanymi nam przez „Instytut Chemii Przemysłowej” w Warszawie i firmę „DAF” Artur Figiel z Trzebnicy (kierownictwu obu firm serdecznie dziękujemy) specjalistycznymi preparatami. Priorytetem było (tak jak w roku poprzednim) odchwaszczenie maksymalnie dużego obszaru cmentarza, aby możliwy był dostęp do grobów i by były one widoczne z alejek komunikacyjnych, a także wydobycie (odkopanie przewróconych i zapadniętych częściowo lub całkowicie w podłoże), podniesienie, oczyszczenie i ustawienie na pierwotnym miejscu jak największej ilości elementów pomników i grobówców, aby przerwać ich erozję i zachować do dalszej, przyszłej renowacji. Tak więc, po połączeniu się w jedną grupę, w kolejnych dniach, konty- 1 maja 2012 - strona 37 AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE Panie natomiast w większości zajmowały się mozolnym oczyszczaniem samych grobowców i pomników, terenu bezpośrednio do nich przyległego i odnawianiem napisów na pomnikach. Także oczywiście, w miarę potrzeb i czasu, uczestniczyły w ogólnych pracach porządkowych obszaru cmentarza. / Ustawianie pomnika u Walentego Milewskiego nuowaliśmy mozolną pracę na kołomyjskim zabytkowym cmentarzu. Wraz z naszą grupą (z Polski) pracował z nami codziennie Wołodia Sanojca, u którego część grupy była zakwaterowana (tak jak w roku ubiegłym), a także - w miarę wolnego od zajęć zawodowych czasu – Stasia Kołysenko (Prezes Towarzystwa Kultury Polskiej „Pokucie” w Kołomyi), która opiekowała się nami w czasie całego pobytu w każdym koniecznym aspekcie (organizacja zakwaterowania, wyżywienia, posiłki w czasie pracy na cmentarzu, czas wolny, kontakty młodzieży z Polski z miejscowymi Polakami, wyjazd do Kosowa na targ huculski, piknik niedzielny nad Prutem itd.). Także mąż Stasi – Wołodia był nam pomocny zarówno podczas prac na cmentarzu(m.in. naprawa głównej bramy wejściowej), jak i w pobycie w Kołomyi, będąc również naszym pilotem podczas wyjazdu w dniu wolnym od pracy do Kosowa i Szoszorów (znana miejscowość wypoczynkowa pomiędzy Kosowem, a Kołomyją). Częśc grupy była zakwaterowana u pani Haliny, która wraz z mężem Wiktorem i siostrą Oksaną z dużą serdecznością i zaangażowaniem opiekowała się swoimi lokatorami, starając się także o urozmaicenie naszego czasu wolnego po pracy na cmentarzu (spacer po centrum Kołomyi, wizyta w muzeum pisanki). Prace na cmentarzu z każdym dniem posuwały się do przodu. W czwartek zmontowaliśmy naszą „tajemną broń”, czyli przywieziony z Polski sprzęt do podnoszenia i ustawiania ciężkich, kamiennych elementów pomników, który został zapewniony przez wrocławskie firmy „HAK” Sp. Z o.o. (wciągarka łańcuchowa) i „Inss-Pol” Sp. Z o.o. (przejezdna bramka do zawieszenia wciągarki łańcuchowej) – za co Panom Prezesom tych firm serdecznie dziękujemy. Dzięki temu sprzętowi mogliśmy podnieść z ziemi i usta- wić na właściwym miejscu dużą ilość bardzo ciężkich (kilkaset do nawet ponad 1000kg) elementów, co w ubiegłych latach wykonywane było wyłącznie ręcznie i z tego powodu niemożliwe było wówczas w ogóle dźwignięcie niektórych z nich. Męska część grupy wykonywała głównie prace siłowe, przy czym koledzy Darek, Krzysztof i Władek – z racji posiadania wysokich umiejętności obsługi sprzętu spalinowego (kosy, piła łańcuchowa) – niezależnie od uczestnictwa w dźwiganiu elementów, większość czasu poświęcili na wycinkę ogromnej ilości chwastów i zarośli, umożliwiając nam przez to dotarcie do grobów. Młodzież męska (jak i pozostali „starsi panowie”) również intensywnie pracowała przy odchwaszczaniu, posługując się narzędziami ręcznymi (maczety, sekatory, siekiery, łopaty itp.). Praca ta pozwoliła na oczyszczenie (wycięcie i usunięcie) zarośli z około 4-5 ha obszaru cmentarza, odsłaniając jego wygląd i pozwalając wykonywać prace renowacyjne przy grobach usytuowanych w tym terenie. / Figura wykopana z ziemi w 2010 r. / Dzięki sprzętowi mogła stanąć na swoim miejscu w r. 2011 / Efekt końcowy (Tomek, Wołodia, Dorian, Wiktor, Darek, Krzysztof, Grzegorz) / w czasie pracy: Marysia Ł odzyskało niegdysiejszy, pierwotny wygląd. Zauważyłem, że szczególnie młodzież (choć także każdy z nas dorosłych) po tym czasie czuła się związana emocjonalnie z wieloma ratowanymi przez siebie pomnikami i odczuwała satysfakcję z tego, że ich praca przyniosła takie pozytywne efekty. rzystaliśmy także pożytecznie z pozostałego po pracy czasu wolnego. Codziennie, przebywając w otoczeniu i towarzystwie miejscowych mieszkańców Kołomyi, nawiązywaliśmy (lub kontynuowaliśmy) kontakty towarzyskie, dowiadując się o warunkach życia miejscowych Polaków i zaprzyjaźnionych Ukraińców, poznając dzięki nim miasto i jego okolice. W dniu 10.07.2011 r. (niedziela) nasi miejscowi znajomi, z inspiracji i pod kierownictwem Stasi Kołysenko zorganizowali dla nas wszystkich wspólny piknik nad legendarnym chyba dla Kresowian z tego regionu, Prutem („... tam szum Prutu, Czeremoszu do tańca przygrywa...”). Słoneczna, choć nieco zmienna w tym dniu pogoda umożliwiła spędzenie w bardzo miłej atmosferze kilku godzin na łonie przyrody, ką piąc się, śpiewając znane wszystkim piosenki, spożywając przyniesione przez naszych wszystkich gospodarzy i przygotowane na rozpalonym ognisku potrawy grilowe. Żal było opuszczać miejsce biesiadowania gdyż atmosfera zabawy była wyśmienita. Cóż? Poniedziałek zbliżał się nieubłaganie i czekały nas kolejne dni pracy na cmentarzu. Zdjęcia poniżej: Niektóre z odnowionych i zaimpregnowanych pomników poniżej. ., Hania, / Targ huculski w Kosowie Julia W razie konieczności wszyscy z nas wykonywali każdą niezbędną pracę. Pierwsze dni w Kołomyi, ze względu na deszczową pogodę, nieco utrudniły i spowolniły przebieg pracy, ale później warunki pogodowe poprawiły się i praca szła raźniej. Po tygodniu niestety kilka osób musiało wracać do kraju i zostaliśmy w zmniejszonym składzie. Mimo tego prace posuwały się intensywnie i wygląd cmentarza zmieniał się zdecydowanie pozytywnie. Dzięki intensywnej pracy uczestników grupy, osób miejscowych i harcerzy została odchwaszczona ponad połowa obszaru cmentarza, podniesiono i ustawiono (po odczyszczeniu) na właściwe miejsce elementy kilkuset pomników i grobowców, odczyszczono kompleksowo (odchwaszczenie, usunięcie porostów i warstwy powierzchniowych zanieczyszczeń, umycie) i odnowiono napisy na kilkudziesięciu pomnikach i grobowcach oraz dokonano impregnacji specjalistycznymi preparatami 15 dużych pomników (piaskowiec, granit, wapień, biały marmur). Oczywiście potrzeby dla tamtejszego cmentarza są jeszcze wielkie, więc oczekuje on kontynuacji działań w następnych latach. Oprócz wykonywania żmudnych i ciężkich robót na cmentarzu ko- Strona 38 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 / Szoszory / Odpoczynek nad Prutem,a właściwie nad odnogą - Pistinką / Wiesiek, Wołodia, Wiktor, Grzegorz, Tomek w Pistince Te dni przynosiły, oprócz zmęczenia i znużenia, także chwile zadowolenia i satysfakcji, bowiem zaczął być już coraz częściej dostrzegalny efekt naszego mozolnego działania. Coraz więcej grobów było wydobytych z dżungli zarośli, kolejne elementy znajdowane w podłożu były ustawiane na swoim pierwotnym miejscu, część pomników została już dokładnie odczyszczona i wymyta myjką ciśnieniową, a niektóre z nich wyschły na tyle, że można było przystąpić do malowania na nich zniszczonych i brakujących napisów. Po tych działaniach sporo pomników Zakończenie naszego działania na kołomyjskim cmentarzu w sobotę 16 lipca odbyło się w sposób uroczysty, gdyż w kościele z 1896 r pw. św. Ignacego Loyoli Ksiądz Kazimierz Wysocki odprawił wieczorem mszę św. w intencji naszej grupy (z podziękowaniem oraz o pomyślność i szczęśliwy powrót www.ksi.kresy.info.pl do kraju), po czym udaliśmy się na cmentarz, gdzie zapaliliśmy na uporządkowanych mogiłach znicze, a ksiądz Kazimierz odmówił (przy naszym udziale) modlitwę za pochowanych tam zmarłych. Na zakończenie dnia, w domu Ulany i Wołodii Sanojców, spotkaliśmy się (Stasia i Wołodia Kołysenko, Halina z mężem Wiktorem, Oksana, Ulana i Wołodia Sanojca i nasza grupa z Polski) na uroczystej kolacji pożegnalnej, dziękując sobie wzajemnie za czas wspólnie spędzony w Kołomyi, miło i pożytecznie. AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE W niedzielę rano wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski i w późnych godzinach nocnych dotarliśmy szczęśliwie do Wrocławia, rozjeżdżając się do swoich domów. Wyjazd ten i wykonane prace, oprócz chęci i zaangażowania każdego z uczestników grupy, wymagały także finansowego i materialnego wsparcia wielu osób i instytucji. Dzięki temu wsparciu możliwy był wyjazd naszych wolontariuszy z kraju (pokrycie kosztów przejazdu, ubezpieczenia, noclegu, wyżywienia), a także zaopatrzenie w niezbędne narzędzia i sprzęt (samochody na przejazd, łopaty, grabie, sekatory, siekiery, piły i kosy spalinowe, agregat prądotwórczy, myjka ciśnieniowa, materiały budowlane, środki klejące, impregnaty do kamienia, pędzle, szpachle, szczotki, farby, sprzęt do podnoszenia ciężkich elementów i ... szereg, szereg innych środków i materiałów. Było to niemałe przedsięwzięcie logistyczne, które zostało zrealizowane dzięki wielu osobom i instytucjom. Osobiście pragnę serdecznie podzię- kować uczestnikom grupy za ich mozolną i wytężoną pracę, a więc fizyczną realizację celu akcji na cmentarzach w Zimnej Wodzie i Kołomyi w 2011 roku. Prowadzoną niejednokrotnie w przykrych warunkach pogodowych (deszcze, upały) oraz w różnych warunkach zakwaterowania (u miłych i serdecznych gospodarzy, jednak w ograniczonych możliwościach lokalowych). Dziękuję więc (kolejność przypadkowa) Julii, Hani, Marysi Ł., Marysi M., Grzegorzowi, Dorianowi, Tomkowi, Wiktorowi, Dorocie, Darkowi, Władkowi, Krzysztofowi, Wieśkowi i Romie. Drugą grupę „uczestników” akcji „Mogiłę Pradziada Ocal od Zapomnienia”, którzy umożliwili działalność na cmentarzach w Zimnej Wodzie i Kołomyi w lipcu 2011 roku stanowią m.in. (niestety trudno tu wymienić wszystkich, więc przepraszam z góry tych, których niechcący pominę): -Pani red. Grażyna Orłowska-Sondej (motor napędowy wszelkich akcji na rzecz Kresów, w tym oczywiście „Mogiły”), -władze wrocławskiego Kuratorium Oświaty (współorganizator akcji), -Towarzystwo Miłośników Kultury Kresowej z Wrocławia (współorganizator akcji), -szkoły, placówki, instytucje, zakłady pracy (ich uczniowie, rodzice, nauczyciele, kierownictwo, pracownicy), organizacje związkowe i osoby prywatne - które ofiarowały swój czas i środki pie- niężne na rzecz akcji, -Parafie (ich proboszczowie i parafianie) – które ofiarowały środki finansowe na rzecz akcji, Wsparcie materiałowe i sprzętowe dla działań naszej grupy (Zimna Woda, Kołomyja) w roku 2011 zapewniły firmy i osoby: -HAK sp. z o.o. Wrocław ul. Jerzmanowska 73 – wsparcie sprzętowe -wciągarka łańcuchowa, -Instytut Chemii Przemysłowej im. I. Mościckiego w Warszawie ul. Rydygiera 8 - preparat impregnujący do elementów kamiennych pomników, -Artur Figiel Firma "DAF" Trzebnica ul. Prusicka 22 - narzędzia, chwastobójcze środki chemiczne, farby, materiały budowlane i ogrodnicze, impregnaty do pomników, -Inss-Pol Sp. z o.o. Wrocław ul. Krakowska 36-38 - wsparcie sprzętowe – bramka do wciągarki, -Jerzy Doleczek "ADO" PHTU Andrzej Doleczek Wrocław ul. Kielecka 12 – znicze -Komenda Powiatowa Państwowej Straży Pożarnej w Trzebnicy - sprzęt spalinowy Moje podziękowanie kieruję również pod adresem pani konserwator zabytków Jolanty Marosik za Jej cenne podstawowe wskazówki konserwatorskie, choć nie w pełni zdążyłem je wykorzystać na Ukrainie. Wszystkim wyżej wymienionym organizacjom, parafiom, instytucjom, firmom i osobom, a także tym niewymienionym, serdecznie dziękuję za udział w zorganizowaniu i umożliwieniu realizacji wyjazdu naszej grupy wolontariuszy na cmentarze, zachęcając do dalszego, kolejnego wspierania dzieła ratowania polskich cmentarzy na Ukrainie. Oddzielne podziękowania chcę skierować do osób, które były zaangażowane w nasz pobyt i pracę na terenie Ukrainy tj.: - w Zimnej Wodzie nasi gospodarze Rusłana i Orest Tandirjak oraz Ksiądz Jacek Kocur z asystującymi mu na cmentarzu 2 Siostrami zakonnymi, -w Kołomyi: Stasia i Wołodia Kołysenko – opiekunowie naszego całego pobytu i organizatorzy akcji po stronie miejscowej, gospodarze pobytu (noclegi, wyżywienie opieka codzienna) Ulana i Wołodia Sanojca, Halina, Wiktor, Oksana, Ksiądz Kazimierz Wysocki, Myślę, że akcja ratowania cmentarzy w Zimnej Wodzie i Kołomyi przeprowadzona w lipcu 2011 r. przyniosła pozytywne efekty, które będą widoczne przez następne lata, a wszystkim uczestniczącym w niej podmiotom dała satysfakcję i poczucie pożytecznego wspólnego działania na rzecz pamięci o naszej kulturze i historii. Młodzież, mam nadzieję, poczuła atmosferę Kresów, która (oby) zapoczątkowała jej świadome i zaangażowane zainteresowanie się tamtym terenem, w kierunku ratowania dziedzictwa naszych przodków. Wszystkim serdecznie dziękuję Zbyszek Saganowski Starosta wrocławski nagrodził Kurier Gmin Ryszard Zaremba W sobotę 21 kwietnia 2012 redakcja „Kuriera Gmin” otrzymała wyróżnienie od Starosty wrocławskiego za wspieranie projektów ważnych dla Kresów Południowo – Wschodnich Drugiej Rzeczypospolitej, zarówno przez udzielanie pomocy żyjącym tam Rodakom, ratowanie od zagłady pamiątek polskiej kultury, upamiętnianie miejsc martyrologii Narodu Polskiego, jak i popularyzację wiedzy o utraconych ziemiach. Starosta Andrzej Szawan wyróżnił też pozostałych działaczy Stowarzyszeń Kresowych oraz żołnierzy Armii Krajowej. Oficjalne ogłoszenie decyzji zostało dokonane na uroczystości inaugurującej zebranie ruchu Towarzystwa Miłośników Kultury Kresowej we Wrocławiu. Nagrodę odbierał red. Wojciech Orłowski. To dzięki niemu www.ksi.kresy.info.pl Gazeta zaangażowała się tak szeroko na rzecz Kresów. Przez szereg lat organizował wycieczki na Kresy i brał udział w projektach „Mogiłę pradziada ocalić od zapomnienia” pod patronatem Telewizji Polskiej. Wyróżnienie wręczono redaktor naczelnej Marcie Ringart- Orłowskiej. Pani redaktor uczestniczyła w grupie eksperckiej powołanej przez Starostę, która opiniowała zakres działalności instytucji zaangażowanych w Kresy. Przykład „Kurier Gmin” w jego zaangażowaniu na rzecz popularyzacji Kresowy Serwis Informacyjny - tematyki Kresowej winien stanowić pozytywną zachętę dla innych gazet lokalnych. A za wyróżnienie redakcji dziękujemy serdecznie panu Staroście Powiatu Wrocławskiego Andrzejowi Szawanowi raz jeszcze. Ryszard Zaremba Fot. Pamiątkowe zdjęcia podczas uroczystości 1 maja 2012 - strona 39 AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE Świąteczne jajko u Obrońców Wołynia Andrzej Łukawski 18 kwietnia w siedzibie Warszawskiego Środowiska żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, odbyło się tradycyjne spotkanie "Jajko 2012". W spotkaniu udział wzięli członkowie i sympatycy Środowiska Warszawskiego Żołnierzy 27 WDP AK. Spotkanie odbyło dzień po (fotorelacja w innym artykule) uroczystej mszy poświęconej tragicznej śmierci d-cy 27 WDP AK gen Kiwerskiego - "Oliwy" którego wspominano na tym spotkaniu. Obowiązki gospodarza spotkania, jak na kobietę przystało pełniła Krystyna Kulczycka, która wszystkich zebranych poczęstowała tradycyjnym jajkiem. W dalszej części spotkania, Anna Lewak dokonała prezentacji dwóch najnowszych filmów. Pierwszy, to trwający kilkadziesiąt min "zwiastun" większej produkcji o 27 Wo- cji Polskiego Państwa Podziemnego poinformowała o przedsięwzięciach Okręgu Wołyńskiego (w tym dalszej produkcji filmowej) na najbliższy łyńskiej Dywizji Piechota AK, drugi, to reportaż z Otwocka przedstawiający obchody 68 rocznicy powstania 27 WDP AK. Uzupełnieniem em projekcji były wspomnienia o 27 WDP AK. Głos zabierali: Andrzej Żupański, Prezes OW Kazimierz Danilewicz a o ciekawych i bardzo osobistych przeżyciach opowiadał Honorowy Prezes OW Stanisław Maślanka. V-ce Prezes OW Anna Lewak, która jednocześnie jest Prezesem Funda- okres. Po spotkaniu, jego uczestnicy zgodnie podkreślali, że było to wyjątkowe spotkanie i że nie pamiętają takiego i w doskonałych nastrojach rozeszli się do swoich codziennych obowiązków. __ / Jako uczestnik spotkania zostałem mile zaskoczony jego przebiegiem. Miałem wrażenie, że nagle znalazłem się w gronie starych dobrych znajomych, że siedzę obok "cioć i wujków" na rodzinnej uroczystości, że zabierający głos wiedzą o czym mówią i wiedzą czego chcą. Brakowało mi tego w ostatnich latach moich spotkań i "spotkań" z Okręgiem Wołyńskim i chyba nie przesadzę, że samym żołnierzom też. Bardzo dziękuję żołnierzom 27 WDP AK za zaproszenie członka redakcji na to przesympatyczne spotkanie. dowie dobrych relacji między naszymi narodami. Dziękujemy i liczymy na wię- cej- dyrekcja, nauczyciele i młodzież III LO w Świdnicy. Spotkanie z historią Małgorzata Klęsk- Guźlińska. 12 kwietnia 2012 r. w III LO w Świdnicy odbyło się spotkanie młodzieży z Prezesem Towarzystwa Miłośników Kultury Kresowej panem Ryszardem Zarembą. Tematem spotkania była historia i współczesność Kresów oraz działalność towarzystwa kresowego. Wykład poparty prezentacją i fragmentami filmów spotkał się z szerokim zainteresowaniem młodzieży, której przybliżono m.in. zabytki oraz postaci historyczne wywodzące się z Kresów. Największe wrażenie zrobiła jednak na młodzieży historia XX w., pomimo że w znacznej mierze znana, to dzięki innemu punkto- wi odniesienia, odkryta na nowo. Ciekawy wymiar zyskały dzieje dotyczące walk o przyłączenie ziem wschodnich do odbudowującego się państwa polskiego w 1918 r., przez okres międzywojenny, okupację, zbrodnie wołyńskie 1942-1943 po dzisiejsze życie Polaków, którzy nadal walczą- tym razem o zachowanie polskości. Młodzież podkreślała fakt, że mimo 2 godzinnego spotkania zabrakło czasu na głębsze refleksje- trudno wyczerpać tak bogaty temat. Dlatego następnego dnia, dzięki zbiorom multimedialnym członkini TMKK pani Marii Chmurzyńskiej, uzupełniono wykład o filmy nagrane przez Towarzystwo dotyczące Niemili i Lwowa. Uczniów poruszyły również problemy, z jakimi borykała się i boryka się polska społeczność na Wschodzie, a także olbrzymie zaangażowanie osób, które w dzisiejszym skomercjalizowanym świecie są w stanie poświęcić tyle wolnego czasu i często własne środki, aby działać dla zachowania pamięci oraz dobra innych. Natomiast nam nauczycielom spodobało się wyważenie, z jakim Pan Prezes mówił o trudnej historii stosunków polsko- ukraińskich i fakt, że wielokrotnie podkreślał znaczenie pamięci o bolesnych wydarzeniach w bu- Strona 40 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 www.ksi.kresy.info.pl AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE Spotkanie w Żernikach Wrocławskich Ryszard Zaremba W dniu 21 kwietnia 2012 o godz. 18.00 w Domu Kultury „Kuźnia Żernicka” w Żernikach Wrocławskich odbyło się uroczyste spotkanie kresowian zrzeszonych w Towarzystwie Miłośników Kultury Kresowej. Patronatem Honorowym objął to wydarzenie Pan Starosta Powiatu Wrocławskiego Andrzej Szawan. Nasze zebranie się składało z dwóch części. W pierwszej, która była otwartym zebraniem Towarzystwa przedstawiono bieżące zadania: - wyjazd w maju grupy do porządkowania wołyńskich cmentarzy(Lewacze, Potasznia, Moczulanka, przygotowanie i rozpoznanie warunków do postawienia płyty pamiątkowej w Niewirkowie). Zakres prac przy kolejnym wyjeździe na te cmentarze w październiku, - stan przygotowań do II Ogólnopolskiego Spotkania Wołynian w Świątnikach 15 i 16 września br, - zakończenie modernizacji strony internetowej www.kresowianie.info; - kalendarium prac związanych z budową lapidarium na cmentarzu w Bereznem, - prace nad powstaniem koła TMKK w Stargardzie Szczecińskim, - wystąpienie do MSW o wydanie zgody na krajową zbiórkę publiczną środków finansowych przeznaczonych na Wołyńskie Mogiły oraz odrestaurowanie i pełną konserwację ołtarza głównego z centralnym wizerunkiem Matki Bożej Bolesnej z Niewirkowa w Świątnikach, - wystąpienie do ZAiKS w sprawie prawnego uregulowania publikacji na stronie internetowej. Następnie Pan Starosta Powiatu Wrocławskiego Andrzej Szawan wręczył pamiątkowe dyplomy i upominki dla aktywnych kresowian z naszego Towarzystwa. Wyróżnienia otrzymali: - Pan prof. Henryk Słowiński żołnierz - kombatant Oddziału Partyzanckiego AK „Wujka – Bomby” i 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, Przewodniczący Koła „Zasłuczan” przy TMKK, za wieloletnią pracę na rzecz krzewienia pamięci o Kresach Wschodnich oraz tragicznych wydarzeniach na Ziemi Wołyńskiej w latach II wojny światowej, Pani Maria Chmurzyńska za krzewienie pamięci o polskiej historii Kresów Wschodnich oraz podjęcie pracy na rzecz odnalezienia polskiego cmentarza w Potaszni i prowadzenie na nim prac mających na celu przywrócenie godności temu miejscu i mogiłom pochowanych tam osób. Pan Ryszard Marcinkowski za krzewienie pamięci o polskiej historii Kresów Wschodnich oraz podjęcie pracy na rzecz uporządkowania Zbiorowej Mogiły mieszkańców Niemili i prowadzenie na niej prac mających na celu przywrócenie godności temu miejscu i pochowanym tam ofiarom nacjonalistycznego mordu. Gazeta „Kurier Gmin” z siedzibą we Wrocławiu za wieloletnią pracę na rzecz przekazywania informacji o losach polaków na Kresach Wschodnich, organizacji dla nich zbiórek pomocy charytatywnej, prac związanych z organizacją konferencji historycznych na temat Kresów oraz patronatowi nad wieloma akcjami Kresowymi. Pani Janina Wolsztyniak Skarbnik TMKK za profesjonalne prowadzenie polityki finansowej stowarzyszenia, za wiele cierpliwości i serca wkładanych w prowadzenie księgowości. Panu Staroście towarzyszył przy wręczaniu nagród Radny Powiatu Wrocławskiego Pan Edward Skiba. Otrzymane nagrody – aparaty fotograficzne posłużą do doku- mentowania prac na cmentarzach i prowadzonych akcji przez Koło Zasłuczan TMKK. W swoim wystąpieniu Pan Starosta Andrzej Szawan pogratulował TMKK prowadzonych prac na rzecz upowszechniania informacji o Kresach Wschodnich, porządkowania Cmentarzy Wołyńskich oraz działalności charytatywnej. Złożył też obietnicę wsparcia prac Towarzystwa. Celem omówienia zasad i możliwości dalszej współpracy zaprosił Zarząd do spotkania roboczego w siedzibie Starostwa Powiatu Wro- cławskiego. Ostatnim elementem części oficjalnej było uroczyste otwarcie Kresowego Studia Filmowego. Zaprezentowano pierwszy film z 68 rocznicy powołania 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, która odbyła się w Otwocku (film można oglądnąć na stronie www.kresowianie.info). Kresowe Studio Filmowe TMKK powstało by nagrywać różne uroczystości związane z kresami, ale przede wszystkim po to, by „spisywać na kamerę” wspomnienia żyjących kresowian. Te z tułaczki syberyjskiej, transportów i świadków Ludobójstwa na Wołyniu. Ponadto, dzięki współpracy z największą elektroniczną gazetą kresową – Kresowym Serwisem Informacyjnym będziemy otrzymywali różne amatorskie nagrania filmowe, które po odpowiednim technicznym przygotowaniu, będziemy publikować w Internecie. Miłym akcentem dla piszącego te słowa było otrzymanie od zebranych wiązanki kwiatów i wielu serdecznych słów za prowadzoną działalność i współpracę ze środowiskiem 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK i Wołyniakami . Klubu Seniora w Żernikach oraz Żernickiego zespołu „Arour”. Atmosfera byłą wspaniałą. Przysmaki kuchenne znikały błyskawicznie a tańczyliśmy tak, że parkiet trzeszczał. Nic więcej nie napiszę. Niech żałują Ci, co nie przyjechali. Zakończę te wspomnienia nietypowo. Panie Starosto Dla nas jako wolontariuszy, z których wielu mieszka na terenie Powiatu Wrocławskiego, jest ważne, że docenił Pan naszą prace na rzecz krzewienia pamięci o przodkach, historii, zabytkach. Istotne jest dla nas wsparcie Starostwa w porządkowanie kresowych cmentarzy, szczególnie tych na Wołyniu, budowaniu prawdy o Ludobójstwie Wołyńskim. Ale ważne jest też to, że poszerza się krąg osób, które mogą wzajemnie na siebie liczyć w krzewieniu Pamięci o Kresach. Jeszcze raz dziękujemy. Ryszard Zaremba A potem… Potem w części drugiej spotkania był Wieczór z Kresowym Śpiewnikiem i akordeonem. Pan Ryszard Marcinkowski jak zwykle świetnie wszystko zorganizował. Był występ zespołu z www.ksi.kresy.info.pl Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 - strona 41 AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE Kresowiacy i Pokolenia Kresowe w Programie Pomost Radio Wnet. Zafia Wojciechowska Jesteśmy partnerami na antenie radia, o którym mówi się Radio Wolnych Ludzi. Wśród nas jest wielu twórców i animatorów społecznych dążących do przywrócenia honoru rzetelnego dziennikarstwa i godności polskim mediom, wartościom słowa mówionego oraz pisanego. Wolna Antena Radia Wnet jest szczególnym miejscem, gdzie zgromadził się potencjał wielu ludzi związanych z polską publicystyką. Na świecie, a szczególnie w Polsce od zawsze przywiązuje się duże znaczenie do wolności słowa. Zapraszam do wspólnych rozważań o jakości myśli. Radio Wnet to nowoczesne media. Radio Wnet to interaktywny multimedialny portal społecznościowy i radio internetowe… ale przede wszystkim to idea to miejsce i szansa! Pragniemy zaprosić Kresowiaków, czytelników Kresowego Serwisu Informacyjnego do słuchania naszych audycji o Was i tworzonych dla Was. Radio Wnet powstało z myślą o stworzeniu mediów prawdziwie publicznych. Radio Wnet to inicjatywa Krzysztofa Skowrońskiego i ludzi od lat związanych z mediami Grzegorza Wasowskiego, Moniki Wasowskiej, Jerzego Jachowicza, Katarzyna Adamiak - Sroczyńskiej i Wojciecha Cejrowskiego, osób których ścieżki spotkały się w radiowej Trójce. Z tego spotkania wyrósł pomysł na całkiem nową jakość. Dziś w Radio Wnet tworzymy wszyscy wspólnie. Ponad pięćdziesięciu dziennikarzy Wolnej Anteny dzieli się tym co ma w sobie i swoim świecie najlepsze. Radio Wnet to idea, to pomysł na to co z pozoru jest sprzecznością! To idea połączenia prawdziwego doświadczenia z młodzieńczą pomysłowością, bo Radio Wnet to profesjonalne medium, które jest otwarte na początkujących! W Radio Wnet to dobre miejsce by móc wypowiedzieć samego siebie. Oddając to co polskie innym pokoleniom. Tu patriotyzm nie jest pustym słowem. Program Pomost otwiera swoje drzwi na tematy bliskie wiążące pojecie kresów z Polakami w kraju, za granicą, naszą Polonią. To miejsce, gdzie publikować może każdy! Wirtualne bo dostępne za pomocą , ale i realne, prawdziwe – radiowo - studyjne . Radio Wnet łączy ulotność słowa żywego z trwaniem tego co wypowiedziane - Wnet to radio, którego głos nie milknie. Trwa w portalu i zapisuje swoją historię na stałe. To wyjątkowe radio i prawdziwie wyjątkowy portal. To szansa dla myślących bo każda myśl, głęboka, oryginalna, ciekawa czy po prostu zabawna znajdzie tu swoje miejsce i zyska uznanie! Warto być w Portalu, warto być w radiu, warto być – Wnet! Radio Wnet powstało w 2009 roku. Obecnie z Radiem Wnet związanych jest kilkudziesięciu autorów i kilka tysięcy republikanów. Jestem w Radio Wnet od początku jego powstania. Przez te wszystkie lata trwam przy swojej wizji tego miejsca. Jest ono dla mnie ważne na tyle, że podejmuje trud przekazania Państwu swojej historii związanej z refleksjąjak to jest być dziennikarzem społecznościowym. Ukończyłam Akademię Radia Wnet. Radio Wnet jest po to, aby dać szansę zostać dziennikarzem z prawdziwego zdarzenia. Jest jak uczelnia, ale taka na której nie stawia się stopni, nie zbiera indeksów i nie żąda opłat. Były tu wykłady o tym, czym jest dziennikarstwo i kim jest profesjonalny dziennikarz – tu w Akademii najlepsi z nich dzielili się ze mną swoją bezcenną wiedzą i zawodowym doświadczeniem – publicznie i indywidualnie. Absolwentów Akademii czeka nagroda – dyplom, ale nie tylko taki, który po prostu będzie wisieć na ścianie w pokoju. Dyplom i legitymacja to przepustka do prowadzenia własnych – najprawdziwszych autorskich audycji na falach Radia Wnet. Moja pierwsza audycja w Studio Radio Wnet była to wyjątkowa chwila. Wolna Antena w której powstaje mój Program POMOST to najprawdziwsze studio radiowe Radia Wnet i najprawdziwsze audycje. Wiele to dla mnie znaczy móc czerpać wzory i uczyć się od autorytetów. Dziś tak bardzo brakuje nam wiarygodności idei. Serdecznie i z przyjaźnią zapraszam na moje audycjie w środowe przedpołudnia o godzinie 13.00 Audycji można posłuchać w systemie on- Line oraz po audycji w zapisie archiwalnym Program Pomost na stronie internetowej www.radiownet.pl Na antenie Radia Wnet spotykamy się z prawdziwymi bohaterami kresowych opowieści. Mam zaszczyt gościć przyjaciół KRESOWEGO SERWISU INFORMACYJNEGO. Program Pomost ściśle współpracuje z KSI, w ten sposób wspólnie realizujemy naszą misję. Jest nią jak najszersze poinformowania społeczeństwa o tym, że Kresy są wiecznie żywe. Tętnią życiem współczesnym pamiętając o historii. Spotykamy się przy mikrofonie by trwać wspólnie w obronie polskości. W audycji zamieszczamy relacje z pracy wydawniczej redakcji KSI, promujemy tytuł w naszym radio zachęcając do czytania tego co kresowiacy piszą o sobie. Redaktor i wydawca KSI Andrzej Łukawski jest częstym Gościem Programu Pomost. To wspaniały i oddany Kresom działacz. W Radio Wnet publikuje swoje felietony znany czytelnikom KSI redaktor Aleksander Szumański. Obecnie Radia Wnet można słuchać w tradycyjnym eterze ; Warszawa, Częstochowa, Wieluń, Łomża. W jednym z wydań tygodnika Uważam Rze ukazał się wywiad z Krzysztofem Skowrońskim, który przeprowadził Ryszard Makowski. Redaktor Skowroński mówi o kryzysie mediów publicznych; Andrzeju Woyciechowskim, którego uważa za swojego radiowego mistrza; o największych wpadkach dziennikarskich; o tym, czy napisałby dziś książkę wspólnie z Tomaszem Lisem. Wywiad rozpoczyna się jednak od pytań dotyczących Spółdzielczych MEDIÓW WNET, spółdzielni medialnej, która powstała "z duszy Radia Wnet". Czytelnik wywiadu dowiaduje się, że "spółdzielnia Media Wnet jest ideą mającą na celu rozwój mediów w Polsce – zarówno internetowych, jak i konwencjonalnych. Konwencjonalnych to znaczy małych gazet lokalnych, małych rozgłośni lokalnych, filmów dokumentalnych, przedstawień, koncertów." Skowroński podkreśla media-twórczy charakter tego spółdzielczego przedsiębiorstwa: spółdzielni, ale już teraz trwają prace nad kolejnymi projektami. "Zarząd spółdzielni będzie oceniał projekty i postawi na te najlepiej rokujące." - stwierdził Skowroński w wywiadzie dla Uważam Rze. Radio Wnet Mielec to jeden z konkretnych przykładów, który zostaje przytoczony w wywiadzie: "W Mielcu proces koncesyjny umożliwia powstanie rozgłośni. Lokalna społeczność wyraża chęć jej posiadania. By mogła wystartować, potrzeba 70 tys. zł na początek i 20 tys. każdego miesiąca. Szukamy miejscowych partnerów, by to radio stworzyć. Nasza oferta powołania do życia Radia Wnet tworzeniu miejsc pracy i łagodzeniu skutków kryzysu." Skowroński podkreśla, że oprócz sposobu na pozyskanie kapitału na rozwój niezależnych i profesjonalnych mediów, model spółdzielczego przedsiębiorstwa oferuje jego członkom możliwość wzięcia udziału w czymś, "co kiedyś może przynieść efekt finansowy". W pierwszej kolejności kładzie jednak nacisk na tworzenie powszechnych mediów, które uzupełnią ofertę na rynku medialnym, "na którym dominują media tzw. mainstreamowe, reprezentujące pewien nurt światopoglądowy". Skowroński uważa, że "spółdzielca ma szanse stworzyć takie media, jakie odpowiadają jego zapotrzebowaniu". Ideowymi fundamentami Spółdzielczych MEDIÓW WNET są wolność, odpowiedzialność i solidarność, zakorzenione w republikańskich i chrześcijańskich tradycjach Rzeczypospolitej oraz ruchu społecznego skupionego wokół pierwszej Solidarności. "Chcemy być inkubatorem pomysłów medialnych. Hasłem Spółdzielni jest „My pomagamy”. Każdy jej członek ma takie same prawa." Założyciel Radia Wnet już na początku wywiadu stwierdza, że Spółdzielcze MEDIA WNET to największy i najważniejszy projekt w jego życiu. Do tej pory nie udało się znaleźć podobnego projektu (spółdzielni medialnej, której właścicielem są odbiorcy i twórcy informacji) w Polsce i za granicą. "W ciągu najbliższych miesięcy okaże się, czy ta roślinka się przyjęła." - mówi Skowroński i widać, że jest świadomy, że powodzenie tego projektu zależy przede wszystkim od zaangażowania ludzi - słuchaczy, czytelników i widzów - którzy zostaną właścicielami swoich mediów i staną się współodpowiedzialni za ich rozwój. Krzysztof Skowroński uważa, że biznesowy model spółdzielni to dobry pomysł na zebranie funduszy, które umożliwią start wielu niezależnym mediom. Podaje przykład lokalnej rozgłośni radiowej: "Założenie choćby rozgłośni radiowej jest gonieniem zera od strony minusa, czyli zawsze na początku jest więcej rachunków do zapłacenia niż przychodów." ." W pierwszej fazie rozwoju spółdzielni główny wysiłek pójdzie przede wszystkim na przekształcenie Radia Wnet w projekt medialny funkcjonujący w ramach Strona 42 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 Mielec spotkała się z przychylnym przyjęciem." Podobne przedsięwzięcia są planowane również w innych miastach, np. w Sanoku, Legnicy, Nowym Sączu, Kluczborku i pięciu innych miejscowościach. Krzysztof Skowroński nie zgadza się z autorem wywiadu, gdy ten stawia tezę, że Radio Wnet to sukces, ale elitarny. "Docieramy do ok. 150 tys. odbiorców miesięcznie. To nie jest rekord świata, ale to spore miasto. Gdy dodamy do tego słuchaczy Radia Warszawa i Radia Nadzieja z Łomży, zbierze się ok. 180 tys. osób. Zrzeszamy blisko 10 tys. republikanów, współpracujemy z Radiem znad Willi, z radiem ze Stanisławowa (Ukraina), w planach są Dublin i Nowy Jork." Prezes Zarządu MEDIÓW WNET wie, że idea mediów spółdzielczych, których właścicielem są słuchacze, czytelnicy, widzowie, dziennikarze i twórcy może się spotkać z częściowym niezrozumieniem, bo bo "słowo 'spółdzielnia' kojarzy się u nas choćby z prezesem spółdzielni mieszkaniowej, terroryzującym mieszkańców." Właśnie dlatego uważa, że "warto pokazać, czym jest prawdziwy ruch spółdzielczy, i przywrócić wartość tego pojęcia." Przypomina, że "ONZ proklamował rok 2012 Międzynarodowym Rokiem Spółdzielczości, a popiera ten ruch dlatego, że pełni on istotną rolę w eliminowaniu ubóstwa, w Pozostaje pytanie czy idea spółdzielczych mediów znajdzie zwolenników w liczbie wystarczającej do stworzenia organizacji zdolnej do konkurowania z głównym nurtem. Mamy wszyscy nadzieję, że tak, ponieważ to miejsce jest nasze. Moim pragnieniem jest byśmy nie utracili tych wszystkich wartości jakie dostrzegłam w Radio Wnet. Jesteśmy dla Państwa dlatego też proszę nas wszystkich słuchać , czytać i weryfikować podpowiadając. Pozdrawiam ! Zapraszam do kontaktu z nami, dzieleniem się swoją myślą i sprawami. Red. Zofia Wojciechowska Program Pomost w Radio Wnet Tutaj można wyrazić chęć objęcia udziałów w Spółdzielczych MEDIACH WNET Red. Lech Rustecki w imieniu Zarządu Spółdzielni Media Wnet www.ksi.kresy.info.pl AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE Madonna z Niewirkowa Ryszard Zaremba Na wschód od Równego (dawne woj. wołyńskie) położona jest wieś Niewirków. Kiedyś należała do majątku rodziny książąt Ostrowskich. Potem wioska trafiła do Zamojskich i Rokszyckich. To właśnie rodzina Rokszyckich w 1698 r. funduje drewniany kościół. Na ołtarz wynoszą swój stary, rodowy obraz Matki Boskiej. Od tej chwili czczonej, jako Matki Boskiej Niewirkowskiej. Obraz zasłynął wśród okolicznych mieszkańców z wielu cudów. Powstała też o nim legenda. przyszło wybawienie. W oddali ukazała się polska chorągiew rycerska. Na jej widok Tatarzy uciekli. Szczęśliwy z ocalenia Hieronim Lubomirski obiecał, że ufunduje cudownemu obrazowi muzyczną asystę trąb. Tyle legenda. Legenda, gdyż wówczas nie istniał kościół w Niewirkowie i oczywiście nie było cudownego obrazu. Jednak jeszcze w II połowie XIX w. obraz odsłaniano przy sygnale z trąbek. Przez Niewirków przechodził szlak handlowy na Polesie. Przewożono nim głównie pszenicę i sól. W XVIII wieku Lubomirscy sprzeda- W 1830r miejscowość trafia ponownie w ręce rodziny Lubomirskich. W tym też roku przebudowany jest dwór i powstaje wspaniały park. Dzieło to stworzył architekt Dionizy Mikler. Do chwili obecnej zachowały się fragmenty wspaniałego niegdyś parku rozciągniętego pomiędzy dworem i kościołem. Majętność w 1850r. przechodzi na własność rodziny Matyńskich (wówczas byli też właścicielami Bereznego). W 1926r. ksiądz Stanisław Jadczyk dokonuje remontu kościoła. Pomiędzy 1926 a 1939 w Niewirkowie stacjonuje jednostka Korpusu Obrony Pogranicza (właściciele nie mieszkają już w dworze niewirkowskim). W 1943r zbrodnicza działalność UPA dociera do Niewirkowa. Wówczas też zmuszony jest do wyjazdu ksiądz proboszcz Dyakowski oraz wiele polskich rodzin. Otóż Hieronim Lubomirski czekał na informacje o przebiegu bitwy pod Beresteczkiem (1651r.). Postanawia nie siedzieć bezczynnie i wraz ze swoim towarzyszem szlachcicem Pawłowskim, ruszają w nocy w kierunku pola bitewnego. W pewnej chwili zauważyli duży oddział jazdy tatarskiej. O ucieczce nie było mowy. Mogli próbować tylko się schować. Wybrali na kryjówkę koronę wielkiego dębu. Jednak manewr ten nie uszedł skośnym, tatarskim oczom. Zaczęli zbliżać się w kierunku drzewa. Los obu rycerzy wydawał się być przesądzony. W krytycznej chwili, Pawłowski powiedział Lubomirskiemu: ”Oddaj się szybko pod opiekę Matki Boskiej Niewirkowskiej”. Po wypowiedzeniu modlitwy do niej, www.ksi.kresy.info.pl ją majętność niewirkowską Wylężyńskim. Kajetan Wylężyński odsprzedaje miejscowość Janowi Steckiemu (był właścicielem Międzyrzecza Koryckiego). W 1807r. powstaje w miejsce drewnianego – kościół murowany. Prawdopodobnie architektem był Bogumił Zuga. Znawcy określi styl kościoła jako klasycystyczny. Fundator umieścił w kościele pamiątkową płytę z napisem: „Z darów Bożych, Tobie Boże ofiarowany. Jan Stecki”. Po zakończeniu II wojny światowej mieszkańcy wsi wyjeżdżają na Ziemie Odzyskane . Wielu z nich osiadło na ziemi dolnośląskiej. Podczas opuszczania Niewirkowa dwóch wspaniałych braci Marian i Antoni Filończuk wywożą w specjalnie przygotowanych drewnianych skrzyniach dwa obrazy z kościoła, w tym Cudowny Obraz Matki Boskiej Niewirkowskiej. Obrazy w skrzyniach są ukryte pod warstwą różnej odzieży, pościeli, narzędzi. Już podczas kolejowego transportu na skrzyniach zrobiono posłanie dla dzieci. Szczęśliwie udało się przejść wszystkie kontrole i w ten sposób obraz przyjechał do wolnej Polski. Obaj bracia ryzykowali życie swoje i swoich rodzin. W najlepszym wypadku mogło to skończyć się dla nich wywózką na Sybir. Cudowny obraz trafił do Świątnik koło Sobótki. Bracia nadal się nim opiekowali. Jest do chwili obecnej obrazem ołtarzowym. Zmieniono mu tylko ramę (stara była już bardzo zniszczona). Na cmentarzu koło kościółka z cudownym obrazem pochowani zostali obaj bracia-strażnicy obrazu. Apel o pomoc w ratowaniu Kresowej Madonny W imieniu wszystkich dawnych mieszkańców Niewirkowa, tych, którzy już na zawsze odeszli jak i tych nielicznych, którzy są wśród nas serdecznie prosimy o wsparcie odrestaurowania i pełnej konserwacji ołtarza głównego z centralnym wizerunkiem Matki Boskiej Bolesnej z Niewirkowa. Obraz znajduje się w Świątnikach. Jego renowacji podjęła się parafia w Nasławicach z ks. proboszczem Zbigniewem Słobodeckim na czele ([email protected]) Towarzystwo Miłośników Kultury Kresowej już drugi raz w obliczu tego Cudownego Obrazu, z jakże piękną historią kresowa organizuje ogólnopolskie spotkania miłośników Wołynia. Parafia zbiera fundusze na koncie; 34947410152003020738170001 Do cudownego obrazu odbywały się trzy duże pielgrzymki z okazji: -7 boleści Najświętszej Marii Panny, - Święta Matki Boskiej Różańcowej, - Dnia św. Dominika. Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 - strona 43 AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE Pilnie poszukiwani żołnierze generała Maczka Ministerstwo Obrony Narodowej chce odnaleźć i uhonorować żołnierzy, którzy we wrześniu 1939 roku walczyli w 10. Brygadzie Kawalerii Zmotoryzowanej, a potem w 1. Dywizji Pancernej dowodzonej przez generała Stanisława Maczka - poinformowała Kronika Telewizji Kraków. Poszukiwania prowadzi na zlecenie MON Wojskowa Komenda Uzupełnień w Oświęcimiu. W Kasinie Wielkiej, w której 10. Brygada przeszła swój chrzest bojowy, znajduje się pomnik 24. Pułku Ułanów, postawiony przed laty przez miejscowego artystę Stanisława Dobrowolskiego - przypomnieli dziennikarze Kroniki. Wysoka, Jordanowów, Nowy Wiśnicz - to inne miejsca związane z bohaterskimi działaniami opóźniającymi, skutecznie prowadzonymi przez oddziały gen. Maczka w Beskidach na rzecz Armii Kraków i Karpaty. Nie przerywając walk z niemieckimi jednostkami pancernymi, 10. Brygada doszła aż pod Lwów. Po agresji sowieckiej przekroczyła granicę węgierską we wzorowym porządku jako jedyna dużą jednostką Wojska Polskiego, która nie został rozbita. Na jej bazie powstała w 1942 roku w Wielkiej Brytanii 1. Dywizja Pancerna, wsławiona bojami we Francji (Falaise), w Belgii (Gandawa), w Holandii (Breda) i w Niemczech (Wilhemshaven). Po 1945 roku do ojczyzny wrócili nieliczni podwładni gen. Maczka. On sam został przez komunistyczny reżim PRL pozbawiony obywatelstwa polskiego. Przwrócono mu je dopiero w III Rzeczypospolitej, honorując go Orderem Orła Białego. Teraz o "Maczkowcach", którzy - jak mówił ich dowódca - "bili się o wolność wszystkich narodów, ale umierali tylko dla Polski" przypomniało sobie MON. Czy nie za późno? Jerzy Bukowski Za: blogiem ks. Isakowicza-Zaleskiego Strona 44 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 www.ksi.kresy.info.pl AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE SPRAWY POLONIJNE W NASZEJ DEBACIE. Zofia Wojciechowska Senat głosami Platformy Obywatelskiej odrzucił projekt uchwały sprzeciwiającej się przeniesieniu środków na Polonię z budżetu izby wyższej do budżetu MSZ. Politycy PiS mówią o skandalu i "braku politycznych jaj" wyższej izby parlamentu. Za odrzuceniem, przygotowanego przez PiS, projektu uchwały głosowało 51 senatorów (50 z PO i niezrzeszony Włodzimierz Cimoszewicz), 28 było przeciw (26 z PiS, 1 z Solidarnej Polski i niezrzeszony Jarosław Obremski) a 4 wstrzymało się od głosu (2 z PO - Alicja Chybicka i Jan Rulewski, Andżelika Możdżanowska z PSL i niezrzeszony Marek Borowski). Obecny na sali obrad marszałek Senatu Bogdan Borusewicz nie wziął udziału w głosowaniu. Szef senackiego klubu PO Marek Rocki powiedział po głosowaniu, że przekazanie MSZ środków na wspieranie Polonii to "racjonalny ruch", bo - jak podkreślił - to rząd odpowiada za stosunki z Polakami za granicą. Senat stracił 65,5 miliona złotych W tegorocznej ustawie budżetowej 65,6 mln zł na współpracę z Polonią i Polakami za granicą zostało przeniesione z kancelarii senatu do MSZ. Projekt uchwały wyrażającej dezaprobatę wobec tego kroku złożył w senacie wicemarszałek izby Stanisław Karczewski (PiS). Senackie komisje wnosiły o odrzucenie projektu. Podczas debaty senackiej w tej sprawie doszło do sporu między senatorami PO a PiS. Wiceszef senackiej komisji emigracji i łączności z Polakami za granicą Łukasz Abgarowicz (PO) argumentował, że projekt uchwały ma niewiele wspólnego ze wspieraniem Polaków żyjących na obczyźnie, a jego jedynym celem jest krytyka obecnego rządu. winny zostać w Senacie - wyjaśniała senator Andżelika Możdżanowska. MSZ potrafi to lepiej Sejm, przyjmując ustawę budżetową na 2012 rok, zdecydował o przeniesieniu pieniędzy przeznaczonych na opiekę nad Polonią (ponad 65 milionów złotych) z Kancelarii Senatu do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, argumentując, że ministerstwo będzie w stanie lepiej te pieniądze rozdzielać, ponieważ lepiej niż Senat wie czego potrzeba Polakom na emigracji. Wicemarszałek Senatu, Stanisław Karczewski (PiS) zgłosił poprawki do ustawy w nadziei, ze senatorowie PO jednak za nimi zagłosują. Tym bardziej - jak twierdzi Karczewski - w kuluarach senatorowie rządzącej partii deklarowali chęć poparcia jego uchwały. Tegoroczny budżet MSZ bez pieniędzy na Polonię ma wynieść 1,7 miliarda złotych z czego 40 milionów to pieniądze na działalność konsularną, najczęściej pomoc w nagłych wypadkach. Środki na Polonię, którymi obecnie dysponuje Senat są przeznaczone na bieżącą działalność polskich organizacji i środowisk za granicą. Wyższa Izba parlamentu opiekuje się Polonią od 1929 roku. Program Pomost w Radio Wnet przygotował Debatę Polonijną. Zapraszamy czytelników KSI do dyskusji. Chcemy porozmawiać o zawiłościach nowego systemu finansowania projektów dotyczących współpracy polskich organizacji NGO z Polakami pozostającymi poza granicami kraju. W dniu 25 kwietnia przy mikrofonie i na łączach internetowych spotkaliśmy się by zacząć rozmawiać o polonijnych sprawach z wszystkimi Polakami w kraju i za granicą. Prace nad sprawą prowadzimy z Magazynem Polonia Chicago, Radiem Chicago, Nowym Dziennikiem NY, Polskim Radiem w USA, Kresowym Serwisem Informacyjnym oraz innymi mediami polonijnymi. Debata Polonijna w Radiowym Domu Polonii. W dniu 25.04 w debacie na temat nowego systemu finansowania organizacji polonijnych według „Planu współpracy z Polonią na 2012 rok” Ministerstwa Spraw Zagranicznych wzięli udział: Marszałek Zbigniew Romaszewski, Dyrektor Biura Polonijnego Artur Kozłowski, Joanna Fabisiak, posłanka PO , Senator Janina Sagatowska, red. Tadeusz Urbański (telefonicznie ze Szwecji) , Janusz Piechociński- poseł PSL, pracownicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Tatiana Kotasińska i Wojciech Łada oraz Sławek Sobczak - redaktorzy Polskiego Radia Chicago. Wspierali nas na łączach internetowych redaktor Janusz Szlechta z Nowego Jorku, red. Sylwester Skóra z Chicago, stowarzyszenie dziennikarzy polonijnych we Francji APAJTE, działacze portalu "Polacy Berlinie" i wielu innych dziennikarzy oraz działaczy polonijnych m.in. Fundacja Chicago Chopin. Debata przy drzwiach otwartych zapraszamy do komentowania. STUDIO RADIA WNET RADIOWY DOM POLONII Debata została przygotowana w oparciu o współpracę z: Magazynem Polonia Chicago, Radio Chicago, Nowym Dziennikiem NY, Polskim Radiem w USA oraz z Małopolskim Forum Współpracy z Polonią i Stowarzyszeniem Media Polanie, Kresowym Serwisem Informacyjnym. Prowadzenie: red. Zofia Wojciechowska, Program Pomost Radia Wnet kontakt: com programpomost@gmail. Debatę całą można odsłuchać na stronie http://www.radiownet.pl/publikacje/debata-o-przyszlosci-polonii / fot: Studio Radio Wnet- Artur Kozłowski Biuro Polonijne Kancelarii Senatu RP Według Bogdana Pęka (PiS) PO decydując się na odrzucenie tego projektu uchwały, rezygnuje de facto z walki o podmiotowość senatu, co jest - jak ocenił - "niebywałym skandalem" i otwiera drogę do likwidacji izby w przyszłości. - Myślałem, że w tej sprawie choćby przez przyzwoitość pokażecie polityczne jaja, a politycznych jaj mi tu brakuje po prostu - mówił Pęk. Spór między MSZ a Senatem w sprawie środków na opiekę nad Polonią trwał od kilku miesięcy. Zwolennicy przekazania tych pieniędzy do MSZ podkreślali m.in., że parlament zachowa kontrolę nad ich wydatkowaniem, bo resort ma składać sprawozdanie w tej sprawie zarówno w Sejmie, jak i w Senacie. Przeciwko przeniesieniu pieniędzy na Polonię do MSZ-tu protestowali niektórzy senatorowie PO, w tym marszałek Bogdan Borusewicz. Przeciwko przeniesieniu 65,5 miliona złotych z Senatu do MSZ byli także senatorowie koalicyjnego PSL. - Stanowisko senatorów PSL jest jednoznaczne: te pieniądze po- www.ksi.kresy.info.pl / fot: Studio Radio Wnet- Marszałek Zbigniew Romaszewski Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 - strona 45 BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA KRAKIDAŁY CZ. IV - ostatnia ALEKSANDER SZUMAŃSKI DLA BARW KRESÓW Część III „Krakidałów” zakończyłem wspomnieniem Adama i Andrzeja Chciuków: Bo i Kazimierz Schleyen w swych „Lwowskich gawędach” wydanych w Londynie i Adam Kozłowski w Nowym Jorku zwłaszcza zaś Andrzej Chciuk aż w Australii załamują ręce w rozpaczy nad spodziewaną agonią bałaku. Chciukowie… Bo dwóch ich było – Andrzej i Tadeusz. poetycki”. Ten ostatni tytuł wydany w Melbourne w 1961 roku już na samym wstępie włącza się w nasze rozważania o mowie lwowskiej pięknym inwokacyjnym dziewięciozgłoskowym wierszem o takim właśnie tytule: „O lwowskim bałaku”. W następnej części Krakidałów (IV) przytoczę ten piękny utwór. Do zobaczenia z bałakiem! A cajerączki? A chawira? Lub kwargle, gnyp, chmiel, groń, nakastlik Spaźniać się, chachar, kimać, maścić? Listę tu przerwę. Każdy wyraz Trzeba by ubrać w odsyłacze… I dalej Jerzy Janicki: Nie ulega wątpliwości, ze od dłuższego już czasu czytelnik tego wiersza rozgląda się za jakimś słownikiem. Zauważcie proszę, jak w tym naszym bałaku przegląda się cała wielowiekowa i burzliwa historia miasta. Austriacy, którzy je na jakiś czas posiedli, zostawili tu te wszystkie swoje nakastliki, harnadle i halby piwa. Węgrzy obdarzyli nas batiarem, Włosi których miasto sprowadziło sobie, chcąc dogodzić miejskiej architekturze zafundowali szewcom lwowskim pikulety, a piekarzom sumer, bo ten sumer, czyli po lwowsku chleb, wiedzie się wszak od łacińskiego sumere – jeść. Turcy nam surdut przekabacili na kireję, Żydzi dali chebrę, a kto wie, czy i nie chawirę, która jest domem. Wyjaśnijmy też sobie od razu, że bałak jednak nie jest synoniem gwary, slangu, narzecza, dialektu, ani żargonu. Każde z tych określeń już z samej definicji obraża nasz bałak, bo gwarą, dialektem posługują się określone grupy społeczne, osobowością zaś bałaku, jak słusznie zauważa Kazimierz Schleyen, jest jego „… powszechność, bo nawet profesor uniwersytetu wolał jeść jajecznicę z trymbulką, niż ze szczypiorkiem”. Podkreśla to również tekst piosenki śpiewanej prze Szczepka i Tońka, że „tam bogacz i dziad, to są za pan brat” co oznacza, że we Lwowie zacierały się różnice klasowe i społeczne. Wyrazem tego był między innymi właśnie bałak, który jest po prostu mową, jaką na co dzień posługiwał się każdy rodowity lwowianin. Do takich zalicza się na przykład Adam Kozłowski, autor wydanej w Nowym Jorku książki „Lwów – wizja utraconego miasta”. Ten drugi wił się w światowej przewiózł do Anglii broni V1. (foto poniżej) wsłaczasie drugiej wojny jako kurier AK który z okupowanej Polski elementy niemieckiej Obaj z Andrzejem drohobyczanie z urodzenia lata studenckie spędzili pod Wysokim Zamkiem, a bezbrzeżna nostalgia Andrzeja za Lwowem zaowocowała takimi pięknymi książkami, jak „W krainie lwowskiego bałaku”, „Ziemia księżycowa” i „Pamiętnik Oto wiersz „O lwowskim bałaku” Andrzeja Chciuka: Lwowski bałakuI liczna mowo! Z polskich akcentów najpiękniejszy! Tu każde poszczególne słowo Ma swą melodię, dowcipniejsze Znaczenie, zasięg i koloryt A przepojone jest humorem Niezwykłym, wprost zaskakującym. Słuchać batiara – taż to koncert! I w serce spływa mniód i balsam. Gdy słyszysz kiedy ktoś bałaka O mesztach, szóstkach i miglancach, Że ten Pitolku szac chłopaka Że się telepie trambal w szynach Że ktoś w tremudce ręcznik trzyma Że ów trymbulkę zjadł i ćmagi Potem wysączył. Że mu magiel Ktoś spuścił letki z innej siczy Że piany chabal si przeliczył I szpargę znalaz, skad sztemp glidu I sam przed sobą gorzki z wstydu Ujmie to zdaniem pełnym czaru. Ta po coś zalazł tu, batiaru, Tutaj na Gródku insza chewra jo, stąd gelejzig, masz trzy żebra. Chiby, nasmytrać, wewogóle, Szymon, krzyż, bajc, świrk, niuch, zazule, Z prawdziwa frajdą Jerzy Janicki obficie cytuje rozważania Adama Kozłowskiego, ponieważ właśnie rodowodowi bałaku poświęca on wiele uwagi. I tak np. wyjaśnia dlaczego to lwowiak nie cierpi po prostu zgłoski „ą” i stąd woli powiedzieć zamiast „siądź” „siendnij”, a zaś nosówka „ę” w środku słowa przyjmuje u niego formę „eń”. W ten sposób „będzie” brzmi „bendzi”, a „ręka” bardzo często staje się „reńką”. Drugą cechą charakterystyczną fonetyki gwary lwowskiej jest dźwięk „e” pochylone. Chleb to chlib, lepszy to lipszy… Lwowskie „o” także jest przeważnie pochylone, jak na przykład w imionach męskich, do dziś posiadających końcówkę „ko”, Tońko, Szczepko, czy Staszko brzmią „ Tońku, Szczypku, Jóźku, Adaśku, Milku itd. Klasyczny bałak lwowski obok bogactwa słownictwa posiada cały skarb przenośni i porównań. Zamiast dużego piwa lwowianin prosi o „putnię chmielu” lub „peńcherz wody jeńczmiennej”. Wódka zmienia się w „mliko od wściekłej krowy”. Naśmiewać się z kogoś to „ciągnońć łach”. Poza tym raz na zawsze należy wiedzieć, że lwowiak nie jada, tylko wcina, albo wbija w krzyżbanty, nie idzie ulicą, tylko faluji, a jeśli z płcią piękną, to Strona 46 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 z dziunią, a do tego trzyma ją popud kolki, chyba że jest brzydka, w takim razie idzie z rymundą. Kiedy będzie się żenił, to się okołtuni i wtedy wypije moc ćmagi albo bajury, poczem gdy tak da sobi do nosa, to będzie hirny, albo zaćmakany. A kiedy już będziemy odpowiednio wyedukowani, wtedy dopiero będziemy mogli spokojnie oddać się lekturze jaką jest poemat pochodzącego ze Stryja Mieczysława Magiery– trzynastozgłoskowiec „Z krainy stryjskiego bałaku”: Siad ja sy – tak o – przy drodzy, muszym skidać meszty bo mi pieczy w nadgniotki ta chulera szyfrowa, myślim – nima co, trzeba troszeczku folgi bym dylikatny zdrowi haniebni ni sfrustował Właściwi człowiek tak sam si katula, czasami zdyba jakiś klawy mety zahaczy wikt frajerski, bez prynuki wciśni potym łachy pod pachy i chodu na wyrtepy. Ta pewni ży si zmacham, zacyhykam, ledwi zipim, ali na włos ni pupuszczam, chwilki ni żałuji, pokimam, odpocznym i szpurtym zapylam het na moi drogi co do Stryja pruji… Ta braci! Ili razy ja sobi tak powiedział, Szkodyn-godyn cieniu, po kulach dostanym, Zakucam, zaszwicuji, zichir klapnym plackim Si ni wyprostuji i nigdy już ni wstanym, Ali wo! Jak konisko – ma si to zdrowi, Dalibóg - żadna ni czypia si cholera Tak szargać sobu jakby ktoś go najuł I szczybał na lotu mientkiego frajera Ciekawy!? Jak tylko uderzym w kimono, Słodku śni si mi i na żywca zobaczy Te same chałupy i te same pyski… Staszku i Guma, Milu i Kolczaty, Dzyń – Czymryński, Murga, Bronyk si chuleta, Cycuś Picijańcu i Nowsilcow żylasty. Hulamy razym grandu falowac na korzi. Bez pucu drzeć łacha i wampirów doobkoła, Czasym da si podczesać cimonka klawego I zaraz si szarga na szmir do Sokoła. Albu si pokrencić w Czytelni Kulijowyj popłynąć w kupi, w tangu podrajcować, namientni si przylepić do klatki z pirsiami ali jednym lipkim za szmulim szpanować. Wzionć oku do reńki i dziobać na boki, To sy człowik zamiszał, potrzymał, pohecował, Był cynk aż namotał i jak czajnik z fasonym uczciwi na chawiry kawałyk windował. Ali syrdeczni szpetni gdy ciałku pudprowadzić Trza ci było poza humeni abu na Pomiarki, Pomyśleć – ta włosy staju demba nawyt pod pachami, W szyji si robi dusznu, w kryzbantach chodzi ciarki. Bożysz Ty Mój Słodki! Tu fafuli zoliła Pumiarecka hebra, wywabiaczy kampy Jak dorwali gnysa nie zy swoji branży Co dźwigał dryzdy poza drohobycki rampy. Ten Ćmoku rizuła w zasmytranej bekieszy I szczyrbaty Dziurdziu, nicowany paw dumny balikał: cimraku – sirotku jak ci hrymnym w kłapacz, niech mi ściśni ży ni bendzisz pasować jak do trumny Albo putiu myzojdyk, szpecyfindyr cechu co jak ciuchrał w ferbla to sztorki układał i jak niemy szpilał w ajginesy – jemu zawsze niewinny ktoś na kułak wpadał… A moja Ferajna Najlepszych Kompanów Co razym żeśmy niejeden stadion zamiszali I rozbembnili imię Stryja i taksamo Lwowa Nas stryjskich Tajojków w Polsce dobrze znali… Joj Bogu ty Mój Bogu - ja bym tak do rana gadał i spominał naszy stryjski dzieji, czasym coś pod dziobrym ściśni a w gardle zakłuji… Ta niech to nagła z buraczkami troista krew zaleji… Gdziekolwiek jesteście Wy moi koledzy Muszkietery sportu polskiego Stryja Epigoni Pozdrawiam Was naszym Daj nam Boży zdrowi!!! Jeszcze się zobaczymy Na Stryjskim Stadioni!!!! Kolegom ze stadionu poświęca Monik No i co z tego, że pan Magiera ze Stryja? A czy tak właśnie nie wyglądała i u nas we Lwowie niedziela, kiedy po dwunastówce w katedrze obowiązkowo całą famułą sunęło się Akademicką, czyli corso, a my – ciamkacze – na przodzie, i ten zapach pączków, który długo snuł się za nami jak zwiewny welon gdy się mijało kawiarnię Zalewskiego / Władysław Zalewski mąż Wandy Macedońskiej, szwagier Adama Macedońskiego/. A już pamiętam, że za tego Schichta, Erdala i puder Haja chciałem pana Magierę w rękę pocałować, gdybym go miał wtedy pod ręką. Ten człowiek opanowany ma bałak w najwyższym stopniu, jest po prosu w bałaku genialny. A jeśli jakiś cud się zdarzy, że się kiedyś spotkamy, to pan Magiera ma to jak w banku, że słowa dotrzymam i pocałuję go w grabę. Proszę przeczytajcie poemat, a też dojdziecie do wniosku, że jak się to u nas we Lwowie mawiało – takich już dzisiaj nie robią – wyznaje Jerzy Janicki. Hej, hej, Panie Jerzy, łza się w oku kręci…. Aleksander Szumanski Batiary z Łyczakowa. Drugi z prawej (biała koszula) Michał Matias (Myszka) , olimpijczyk z roku 1936, piłkarz "Pogoni lwowskiej. www.ksi.kresy.info.pl BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA Opowieści babci Część II Napisała Ewa Fulińska-Nadachowska Zebrał i ułożył Piotr Strzetelski Wprowadzenie Poniżej prezentuję drugą część historii opowiedzianej przez Ewę Fulińską Nadachowską, którą rozpoczęliśmy drukować w poprzednim 11 numerze KSI (z kwietnia 2012 roku). „Opowieści babci”, to bardzo ciepło opowiedziana rodzinna historia Pani Ewy, która przeżyła swoje lata dzieciństwa i młodości we Lwowie. Wspólnie z Panią Ewą przenosimy się do Lwowa okresu przełomu lat 20 i 30-tych ubiegłego wieku. Razem z autorką przechadzamy się w zadumie dnia Wszystkich Świętych pomiędzy grobami obrońców Lwowa na Cmentarzu Łyczakowskim, śledzimy rodzinne przygotowania do nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia i cieszymy się z prezentów od Świętego Mikołaja. Beztroska zabawa na śniegu czy zwiedzanie wystawy Panoramy Racławickiej, pozwala nam przenieść się w pełne radości i beztroski lata 30-te widziane oczami małej dziewczynki. Rodzinny spływ kajakiem ukazuje nam piękno naddniestrzańskich miejscowości i pozwala wsłuchać się w melodyjne pieśni ukraińskich dumek. Na zakończenie kolejnego odcinka wspomnień, Pani Ewa przenosi nas w miejsce dla niej szczególne – do Kniażyny, położonej w gminie Kołodno powiatu Krzemienieckiego województwa wołyńskiego. Tam to właśnie, jej ojciec Benedykt Fuliński, jako obrońca Lwowa 1918 roku, otrzymał od Państwa Polskiego 13-to hektarową działkę ziemi. Ewa, wspólnie ze swoimi rodzicami i braćmi, spędzała tam często wakacje. Opowiadanie to ilustrowane jest pięknymi rysunkami autorstwa brata Pani Ewy – Jacka Fulińskiego. Zapraszam Państwa do lektury tych wspomnień i życzę miłego odbioru. DOM NA GÓRCE JACKA Zabawa w skarb. Ulubioną zabawą Ewy i Danusi było szukanie skarbu. Skarb, pudełeczko z różnokolorowymi guziczkami i kamyczkami, dziewczynki chowały na zmianę w różnych zakamarkach mieszkania. Zimno, zimno, ciepło, gorąco rozlegało się wtedy po domu. Właśnie Ewusia „mrużyła” przy drzwiach do klatki schodowej, prowadzącej w górę z dolnej części mieszkania do bramy. Krasnoludek wystawił wielkie uszy z kieszonki fartuszka chcąc usłyszeć, w którą stronę Danusia zanosi skarb. Głośne „już” rozpoczęło szukanie. Najpierw kwadratowy hol z kręconymi schodkami łączącymi dół i górę mieszkania. Było tu tyle drzwi / Cmentarz Orląt Lwowskich (źródło - http://www.lwowiak.republika.pl/cmentarz.html ) pierw Grób Nieznanego Żołnierza, gdzie Wojtek zapalił świeczkę i postawił swój lampion obok ogromnej ilości innych, równie pięknie wykonanych przez harcerzy. Jak podobał się Ewie orzeł na lampionie podświetlony świeczką! Jędrek przyciszonym głosem przeczytał napis na płycie: dobrze jeździli na nartach, spędzając w zimie prawie każdą wolną chwilę na śniegu. Aniela i Ewa powróciły do domu ze wspaniałej sanny dopiero wieczorem, gdy przestał padać śnieg, a granatowe niebo roziskrzyło się gwiazdami. List do św. Mikołaja Zwłoki zabrano dnia 29 października 1925 roku i uroczyście przewieziono w dniach 30-31 października i 1 listopada do Warszawy gdzie pochowano w mogile na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego dawniej Saskim jako zwłoki nieznanego żołnierza Zima rozpoczęła się już na dobre. W mroźny dzień przyszła po Ewę z górnego mieszkania młoda lokatorka, pani Pietruska. Dziewczynka lubiła baraszkować z jej maleńkim synkiem Mieciem. Zabawnie też było biegać po czterech pokojach i kuchni w innym mieszkaniu. Z największego pokoju wychodziło się na równie wielki taras z kolumnami jak z salonu na dole. Widok stąd był jeszcze piękniejszy i rozleglejszy na wzgórza, małe jeziorko pod nimi, park Jordana, park Kilińskiego zwany też Stryjskim i dużą część miasta. ...”Czy wiesz Ewusiu – zagadnęła młoda pani - że niedługo zjawi się święty Mikołaj i grzecznym dzieciom przyniesie różne podarki? - Chodź! Napiszemy razem list do św. Mikołaja. Może podaruje ci coś pięknego...”. Wkrótce niebieska koperta została położona na ośnieżonym parapecie okna. Na odchodnym pani Pietruska powiedziała: Przyjdź jutro, sprawdzimy czy święty Mikołaj zabrał nasz list. Następny lampion Wojtka położony został przy pięknym pomniku lotników amerykańskich poległych w obronie Lwowa. Przedstawiał on lotnika ze skrzydłami orła. Dalej tłumy ludzi przechodziły przed rzędami krzyży na grobach Orląt Lwowskich – młodocianych obrońców miasta. Wszędzie mnóstwo kwiatów, lampionów i świateł. Późnym wieczorem powrót do domu. Było to niezapomniane przeżycie dla małej Ewy. Pierwszy śnieg Piotr Strzetelski / Ilustracja domu rodziny Fulińskich autorstawa brata Ewy – Jacka Fulińskiego. www.ksi.kresy.info.pl i tyle możliwości schowania skarbu. Krasnal trząsł się ze strachu, że przy okazji szukania pod schodami jego łóżeczko z pudełka od zapałek może zostać nadwerężone. „Zimno” uspokoiło go natychmiast. Drzwi do spiżarni i piwnicy były zamknięte. Do kuchni zabroniono dziewczynkom wchodzić. Pozostała jadalnia. Był to obszerny pokój z dwoma oknami, z których jedno służyło dzieciom do wyskakiwania na ogród. Na środku duży prostokątny stół i wiele krzeseł. Tu cała rodzina jadała obiady. Na ścianach wisiały obrazki i wielkie fotografie dziadka Fulińskiego i pradziadka Widajewicza, do którego Tato był podobny. Ewa lubiła bardzo portret małej dziewczynki o mądrych oczach. To Mama, gdy miała dziewięć lat. Gdzie ten skarb? Zagląda pod kanapkę, na której sypiał Wojtek. Ciepło, ciepło, ale pudełka jeszcze nie było. Podeszła do wielkiego pieca centralnego ogrzewania stojącego w kącie pokoju, otworzyła pusty o tej porze roku popielnik. Gorąco! Znalazł się skarb. Teraz szukać będzie Danusia. I tak to trwało, aż dziewczynkom przyszła do głowy inna zabawa. Zaduszki Od kilku dni Wojtek po powrocie ze szkoły wycinał i kleił lampiony, które / / Mama Ewy – Stefania Fulińska jako mała dziewczynka. przygotowywał na Święto Zmarłych. Na czterech częściach czerwonego kartonu wycinał kształt orła, podklejał wycięcia białą bibułką, zginał cztery części lampionu i sklejał tak, że stał pewnie na stole. W Dzień Zaduszny cała rodzina zaopatrzona w świeczki i Wojtkowe lampiony wyruszyła pod wieczór na Cmentarz Łyczakowski i przylegający doń Cmentarz Obrońców Lwowa. Była to daleka droga. Najpierw trzeba było zejść z Górki Jacka całkiem w dół, a potem wspinać się do góry na cmentarz. Przez szeroko otwartą bramę cmentarną przewalały się tłumy ludzi. Pierwsze kroki prowadziły do pomników sławnych ludzi, których groby mieściły się w alei przy bramie. Ewę zaprowadzono pod pomnik Marii Konopnickiej, której piękną bajkę „O sierotce Marysi i krasnoludkach” właśnie Mama jej czytała. Szeroka aleja wysadzana starymi, olbrzymimi drzewami prowadziła do grobu dziadzia Hausera. Usunięto opadłe na płytę kamienną liście i zapalono świeczki. Mama stała w zadumie nad grobem swego Ojca. Ewusi dech zaparło z wrażenia, gdy rozejrzała się wokoło. Nad całym cmentarzem rozpościerała się czerwona łuna od lampionów i palących się świec. Szeroką aleją razem z tłumem ludzi cała rodzina przeszła na Cmentarz Obrońców Lwowa. Naj- Pewnego dnia rano po wstaniu z łóżka Ewa swoim zwyczajem podeszła do okna. Olśnił ją cudowny widok. Cały ogród pokryty był bielusieńkim puchem, a z nieba leciały puszyste płatki śniegu. Skacząc z wielkiej radości zbiegła po schodach do kuchni i uprosiła Mamę żeby po śniadaniu Aniela poszła z nią do ogrodu. Na boisku, na wielkiej, białej płaszczyźnie wyrósł wtedy duży bałwan w czerwonym cylindrze z dziurawego garnka, z marchewką zamiast nosa i węgielkowymi oczami. Tego dnia po obiedzie Aniela wzięła długie sanki, na których można było się swobodnie położyć i wyruszyły z Ewusią na sannę. Niedaleko domu było wiele miejsc do zjazdów na sankach i nartach. Z dużego ogrodu wychodziło się wprost na wzgórza, latem zielone, a zimą pokryte śniegiem. Tu amatorzy jazdy na nartach i sankach mieli prawdziwy raj. Były małe pagórki dla dzieci, ale także dość wysokie i strome wzgórza, z których zjeżdżanie na nartach wymagało odwagi i umiejętności. Wszyscy bracia Ewy Św. Mikołaj Ewusia nie mogła doczekać się chwili, kiedy okaże się, czy list został zabrany. Wcześnie rano pobiegła do pani Pietruskiej. Razem podeszły do okna. Dziewczynce biło mocno serduszko. Obawiała się, że św. Mikołaj może uznać ją za niezbyt grzeczną. Na szczęście listu nie było. Pozostawało tylko czekać, co też przyniesie św. Mikołaj. Tego dnia po południu Mama zabrała Ewę do miasta na ulicę Akademicką. Neonowe szyldy sklepów migotały kolorowo, a wystawy pełne były choinek z lampkami i przeróżnych towarów przyozdobionych w papierowe Mikołajki, główki aniołków, wstążeczki, gwiazdki. Ewa nie mogła oderwać się od wystawy cukierni Zalewskiego, tego, którego samochód firmowy z ozdobnym napisem „Zalewski” zajeżdżał do garażu w domu. Na wystawie, w białych Fot. 4. Ewa z Anielą na sankach , obok Jędrek na nartach. Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 - strona 47 BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA saniach zaprzężonych w dwa renifery siedział św. Mikołaj wielkości dorosłego człowieka ubrany w czerwony płaszcz oblamowany białym futrem, w czerwonej czapie, mrugający wesoło oczami, przyjaźnie kiwający dzieciom ręką. Całe sanie pełne były prześlicznych zabawek i wspaniałych przysmaków. Kolorowe laleczki, białe kotki, śmieszne różowe świnki, gruszki, jabłka, orzechy, nawet kiełbaski zrobione były z marcepana i czekolady. Tego wieczoru Ewusia wcześnie poszła spać, bo św. Mikołaj przychodzi tylko do grzecznych dzieci, a we śnie nie ma okazji do zbytków. Jeszcze było całkiem ciemno, gdy dziewczynka wyczuła, że pod poduszką jest coś twardego. Sięgnęła ręką i wyciągnęła kawałek czekolady i torebkę cukierków, które dobry staruszek wsunął delikatnie w nocy nie obudziwszy jej. Po śniadaniu pobiegła do pani Pietruskiej. Obie z wielką ciekawością podeszły do kuchennego okna. Na parapecie stało duże pudło. Okazało się, że była w nim piękna, porcelanowa lalka z zamykanymi oczami i prawdziwymi włosami. Boże Narodzenie Od kilku dni ślicznie pachniało w całym domu. To Mama z Anielą piekły makowniki, przekładańce i słodkie bułki. Ewa od rana kręciła się w kuchni i tu skubnęła kawałek orzecha, tam kilka rodzynek. Pomagała także Anieli ucierać żółtka i masło w ogromnej makutrze. Przygotowywało się olbrzymi czekoladowy tort Pischingera. Dla dużej rodziny wszystko musiało być wielkie. Były ferie i chłopcy nie chodzili do szkoły. Wojtek wpadał ciągle do kuchni po „wydmuszki”. Mama nie wybijała więc jajek normalnie, tylko robiła dwie dziurki u góry i u dołu skorupki, a potem zawartość wydmuchiwała do ciasta. Na biureczku Wojtka pod oknem w jadalni leżały już śmieszne pajacyki, koguciki i malutkie koszyczki. Stefan w piwnicy mocował wysoką jodełkę w drewnianym krzyżu. Za chwilę drzewko zostało postawione w salonie. Chłopcy zawiesili barwne ozdoby, cukierki, orzechy pozłacane, malutkie czerwone jabłuszka i przyczepili kolorowe świeczki. Ze szczytu jodełki / Wieża Korniaktowska – rysunek Jacka Fulińskiego patrzył z góry rozmodlony aniołek. Cały salon pachniał ślicznie lasem. Wigilia Ewusia biegała od okna do okna wyglądając pierwszej gwiazdki na niebie, bo dopiero wtedy cała rodzina mogła zasiąść do stołu wigilijnego. Najpierw Mama i Tato dzielili się z każdym opłatkiem. Potem Aniela przyniosła na stół w jadalni wazę z barszczem i uszkami. Następnym daniem były ulubione przez dzieci pierogi. Pierogi zwykłe, pierogi z kapustą i pierogi z powidłem. Na koniec ciasta, tort i tradycyjna kutia. Kutia zrobiona była z gotowanych ziaren pszenicy z makiem, miodem, rodzynkami i orzechami. Po wigilii śpiewano kolędy, które małej Ewie tak bardzo się podobały. Tymczasem Mama poszła na górę, a za chwilę odezwał się gong. Dziewczynce powiedziano, że Mama poszła otworzyć okno aniołkowi, który przyniósł prezenty pod choinkę. Wtedy wszyscy udali się z jadalni po schodach do salonu. Jedyne światło w pokoju pochodziło od palących się świeczek na choince. Dla Ewy leżały pod drzewkiem narty na śniegowce, rękawiczki, czapeczka i szaliczek. Mama podeszła do fortepianu i zaczęła grać kolędy. Dzieci usiadły wokół rozświetlonej choinki i znowu wszyscy śpiewali do późnego wieczoru. Jasełka Trwały ferie zimowe i chłopcy nie chodzili do szkoły. Stefan i Wojtek postanowili urządzić Jasełka. Zaczęły się przygotowania. Najpierw trzeba było wykonać stroje dla wszystkich aktorów i każdemu przydzielić rolę. Powyciągano stare ubrania i kapelusze z szaf. Z kolorowych papierów, pozłotek i sreberek po czekoladzie powstały korony i berła dla trzech króli. Kapy z łóżek posłużyły jako wspaniałe płaszcze z trenami. Pastuszkowie mieli kolorowe łatki na ubraniach i kapeluszach, a dwa aniołki - Ewa i Danusia - opaski z gwiazdkami na głowę, długie suknie z prześcieradeł, a nawet skrzydełka. Wojtek zrobił sobie siwą brodę i wąsy z waty, bo miał być św. Józefem. Aniela starannie wyprasowała najbielszy ręcznik w kuchni, aby włożyć go na głowę, gdy jako Matka Boska pochylać się będzie nad lalką Ewusi, małym Jezuskiem. Podłoga w części jadalni przy oknach podwyższona była o stopień, dzięki czemu nadawała się na scenę. Chłopcy zawiesili kurtynę z czerwonej kapy na łóżko. Zrobili też kolorowe reflektory do oświetlania sceny owijając abażury stojących lamp kolorowymi bibułkami. Po wielu dniach przygotowań przyszedł wreszcie dzień Jasełek. Po obiedzie przesunięto duży prostokątny stół w jadalni pod ścianę, a krzesełka ustawiono w cztery rzędy. Po zapadnięciu zmroku zaczęli schodzić się widzowie, to znaczy mamy, rodzeństwo i koledzy biorących udział w Jasełkach dzieci. Gdy wszyscy usadowili się, zgasło światło i odezwał się gong z moździerza. Na widowni zapanowała cisza i rozsunęła się kurtyna. W blasku kolorowych świateł ukazała się Matka Boska klęcząca nad Jezuskiem w sianku. Oparty o długi pastorał czuwał nad nimi św. Józef z długą siwą brodą, w kapocie aż do ziemi. Za Matką Boską dwa małe aniołki z błyszczącymi gwiazdkami na czołach złożyły rączki jak do modlitwy. Nagle, od strony schodów prowadzących z dolnego holu na górny, odezwał się głos Taty. ...”Anielu, kawy!...” Matka Boska natychmiast zerwała się i pobiegła do kuchni. Na widowni odezwał się śmiech, a na scenie płacz ciemnowłosego aniołka. Na szczęście przerwa trwała krótko i jak tylko Aniela zaniosła kawę na górę wróciła na scenę. Po raz drugi zgaszono światło, odsłonięto kurtynę i znowu Matka Boska klęczała nad Maleństwem, a za nią spokojnie stały aniołki ze złożonymi rączkami. Odezwała się cichutko kolęda „Stajenka cicha, stajenka licha”, a potem „Lulajże Jezuniu" i „Jezus malusieńki”. Przy słowach „rąbek z głowy zdjęła” Aniela zsunęła z włosów wykrochmalony ręcznik kuchenny i położyła go na Dzieciątku. Tak przykazał reżyser przedstawienia - Stefan. Przy śpiewie kolędy „Przybieżeli do Betlejem pasterze” na scenę weszli pastuszkowie w kolorowych ubrankach przynosząc różne dary. Gdy wkroczyli wspaniale ubrani trzej królowie, dzieci śpiewały kolędę „Trzej królowie monarchowie”. Do aktorów przyłączyła się widownia. Na zakończenie cała jadalnia rozbrzmiewała potężną kolędą „Gdy się Chrystus rodzi”. Po hucznych oklaskach widzowie rozeszli się do domów, a dzieci posprzątały jadalnię. Był to niezapomniany ostatni dzień 1929 roku. WE LWOWIE I GDZIE INDZIEJ Na narty! Na sanki! Trwała śnieżna zima 1930 roku. W niedzielny poranek ruch w domu niebywały. Wszyscy wybierali się na narty. Z okna sypialni krasnoludek i Ewa obserwowali przysypany białym puchem ogród, a także widoczne w niewielkiej oddali wzgórza, na których już uwijały się kolorowe postaci narciarzy i saneczkarzy. Wtem, śnieżną, gładką biel ogrodu przecięły ślady czterech par nart. To Jędrek, Jacek, Stefan i Wojtek wyruszyli na pagórki. Już po chwili Ewusia widziała jak małe z tej odległości postacie wspinały się pod górę, a potem śmigały w dół kończąc zjazd pięknym „telemarkiem”, czyli zakrętem. Bracia dziewczynki bardzo dobrze jeździli na nartach. Ona także chciała popróbować swoich sił, więc zbiegła po schodkach na dół i uprosiła Mamę o pozwolenie włożenia nowych nart otrzymanych na gwiazdkę. Wkrótce wszyscy troje, Mama, Tato i Ewa ubrali narty i wyruszyli ku wzgórzom. Rodzice spacerowali na dole obserwując zjazdy swoich synów i nieśmiałe próby córki. Dziewczynka wspinała się na małe górki, zjeżdżała i prawie zawsze na końcu był wielki „buch” w puszysty śnieg. Cały ranek trwała zabawa, a w południe wszyscy powrócili do domu na obiad. Po obiedzie Aniela miała wolne i obiecała Ewie wziąć ją jeszcze na sanki. Dziewczynka często śpiewała piosenkę: „Hu, hu, ha nasza zima zła", ale ta zima nie była wcale taka zła. do Ewy Danusia i dziewczynki zastanawiały się, jaką wymyślić zabawę. Ściągnęły z komody lisa i dalejże jeździć na nim jak na koniu. W pewnym momencie, gdy zabawa trwała w najlepsze, głowa lisa oderwała się i potoczyła na podłogę. Ewusi serce zamarło z przerażenia. Z płaczem pobiegła do Mamy. Ta przyrzekła zaradzić zmartwieniu. Lisa i głowę schowała w szafie i obiecała nic nie mówić Tacie. Następnego dnia rano przyszedł do domu pedel, czyli woźny Instytutu, pan Teodor i lisa zabrał. Jeszcze tego samego dnia po obiedzie Tato wziął dziewczynkę ze sobą do Instytutu. Było to bardzo daleko i część drogi jechało się tramwajem. Na zacisznej ulicy Nabielaka mieścił się Instytut Zoologii i Botaniki Politechniki Lwowskiej. Przywitał ich ten sam pedel Teodor, który przyszedł po lisa. ...”Moje uszanowanie, panie profesorze. Zajmę się panienką. Pokażę jej wszystko, bo właśnie odkurzam gabloty...”. Ewa weszła do dużej sali i stanęła jak wryta. Wzdłuż ścian i w środku stały olbrzymie szafy oszklone, a w nich mnóstwo wypchanych zwierząt. Jeleń i sarna jak żywe patrzyły wielkimi oczyma. Kuna, tchórz, łasiczka – objaśniał Teodor przecierając ścierką szyby gabloty. Wilki szczerzyły zęby, a obok dwa lisy. Jeden z nich wydał się Ewie znajomy. ...”Widzi panienka jak ślicznie przyszyta głowa? Ani śladu nie ma...” – powiedział Teodor. Dziewczynce kamień spadł z serca. Oglądając dalej różne zwierzęta, z których prześliczne, kolorowe ptaki najbardziej jej się podobały, nie spostrzegła nawet jak szybko minął czas i trzeba było wracać do domu. Panorama Racławicka Była wiosna. Pewnej słonecznej niedzieli Mama powiedziała: ...”Pokażę ci Ewusiu z balkonu, dokąd dzisiaj wybierzemy się. Widzisz tam daleko, przeświecające między drzewami dachy i ściany budynków? To są pawilony Placu Powystawowego, gdzie odbywają się coroczne Targi Wschodnie. Tam pójdziemy obejrzeć Panoramę Racławicką...”. Trzeba było jak zwykle zejść z Górki Jacka na plac św. Zofii, aby wspiąć się ulicą Stryjską do parku. Blisko głównego wejścia na drewnianym podium tańczyło kilka par przy dźwiękach harmonii. Ktoś grał i śpiewał "Łyczakowskie tango": ...”Kochaj braci fajno lwowskich kobit rój – Lepszych nima w świci! Więc Lwów kochaj swój!...” Park Stryjski urzekł dziewczynkę swoim pięknem. W dolnej części lśnił w słońcu staw otoczony na brzegach kosaćcami i wodnymi roślinami. Starannie żwirowane ścieżki, obsadzone tulipanami, bratkami i innymi kwiatami, prowadziły na wyższe części parku, bardziej już dzikie. Rosły tu drzewa nie tylko te znane, ale także inne - o kolorowych liściach i dziwnych kształtach. Roznosiła się woń bzów, a przekwitające czeremchy obsypywały białymi płatkami jak śniegiem. Ewie przypomniała się zasłyszana gdzieś piosenka: ...”Gdy wiosny jest czas, wśród parków swych kras, W girlandach czeremchy i bzów, wśród dolin i wzgórz, Spowity w mgieł róż, jak wizja, wyłania się Lwów"... Z górnej części parku można było przejść na Plac Powystawowy. Mama z córką weszły do okrągłego niewysokiego budynku. W środku prowadziły bardzo kręte schody na górę. Ewa szybko wbiegła schodkami i stanęła zdumiona i przerażona. Tuż koło niej na zaoranej ziemi stała wielka armata, a dalej toczyła się bitwa. Ludzie na spienionych koniach, armaty, podniesione ręce trzymające szable, kosy, karabiny. Prędko odwróciła się i zbiegła szukając ratunku w ramionach Mamy. ...”Nie bój się, to tylko obraz”... – uspokoiła ją Mama. Jeszcze raz, postępując za Mamą weszła dziewczynka na górę. Dopiero po chwili zauważyła miejsce, gdzie kończyła się ziemia prawdziwa, a zaczynała ta na obrazie. Posuwały się powoli wzdłuż barierki oddzielającej przestrzeń przed obrazem od oglądających. Mama objaśniła dziewczynkę, że obraz namalowany przez Jana Stykę i Wojciecha Kossaka jest wysoki na 15 metrów, długi na 120 metrów i przedstawia bitwę pod Racławicami. Ciągnął się on wzdłuż ścian okrągłego budynku. ...”Ta postać na koniu w stroju krakowskim i z szablą w podniesionej ręce to Tadeusz Kościuszko. Za nim idą kosynierzy, chłopi krakowscy walczący kosami. A tam Bartosz Głowacki, bohaterski chłop, zatyka czapką krakuską otwór lufy armatniej”... Ewa nie chciała wyjść z budynku, przechodząc od jednego fragmentu obrazu do drugiego. W końcu Mama kazała wracać do domu mówiąc: ...”Jak pójdziesz do szkoły pani przyprowadzi cię razem z twoją klasą na pewno jeszcze raz, a teraz musimy wracać, bo do domu daleko”... Wielka przygoda Było to jeszcze z końcem zimy, gdy Tato powróciwszy jak zwykle z Politechniki na obiad, powiedział do Mamy: ...”Jak myślisz Stefaneczko, czy moglibyśmy w czasie wakacji Lis Pewnego dnia ktoś przyniósł w prezencie dla Taty wypchanego lisa, który miał być zabrany do Instytutu Zoologii. Postawiono go na komodzie w gabinecie. Właśnie przyszła Strona 48 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 / Rotunda w której do wybuchu wojny mieściła się Panorama Racławicka (źródło - http://pl.wikipedia.org/wiki/Panorama_Rac%C5%82awicka ) www.ksi.kresy.info.pl BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA popłynąć wszyscy dwoma kajakami Dniestrem z Mikołajowa do Zaleszczyk? Muszę się tylko postarać o dwa kajaki składaki, a ty uszyjesz namiot na siedem osób...”. Chłopcy zaczęli zaraz wykrzykiwać jeden przez drugiego: ...”Tak, tak, koniecznie, my pomożemy wszystko przygotować...”. Ewusia miała wtedy dopiero 5 lat i nie wiedziała, co to kajaki, Dniestr, namiot i bardzo była ciekawa, co też to będzie za przygoda. Zaczęły się przygotowania. Mama przez wiele dni szyła na maszynie zielony brezentowy namiot. Pewnego dnia Jędrek i Jacek przynieśli do domu dwa wielkie plecaki. Położyli je na podłodze w salonie. Zaczęli z nich wyciągać jakieś rurki, drewniane deseczki i duże gumowe pokrowce. Najpierw złożyli dwa szkielety łódek, a potem wciągnęli na nie gumowe pokrowce. Dziewczynka uznała to za prawdziwy cud. Oto dwa plecaki przemieniły się w dwie długie łódki, kajaki. Po wielu tygodniach przygotowań, nadszedł wreszcie dzień odjazdu. Starsi chłopcy, Jędrek i Jacek, zarzucili na ramiona plecaki, w których złożone były kajaki. Tato dźwigał zwinięty namiot i sienniki, które przed spaniem napełniało się sianem lub słomą. Mama, Stefan i Wojtek nieśli w plecakach prymus do gotowania, garnki, żywność i ubrania. Nawet mała Ewa miała maleńki plecaczek, a w nim piżamkę, dwa sweterki i sukienkę. Potem jechało się pociągiem do Mikołajowa. Aż wreszcie po dotarciu do wielkiej rzeki, spuściło się łodzie na głęboką wodę Dniestru. W pierwszym kajaku siedzieli Tato, Jędrek i Stefan. W / Dniestr - Podczas spływu Dniestrem www.ksi.kresy.info.pl drugim Mama, Jacek, Wojtek i Ewa. Wojtuś w specjalnie zrobionym krzesełku, umieszczonym na tylnej burcie z dumą kierował sterem. Dziewczynka siedziała przed Mamą, podpierając się łokciami o przednią burtę łódki. Woda szybko poniosła podróżników w dół rzeki. Spoglądali z ciekawością na mijane miasteczka i wsie ze ślicznymi, drewnianymi cerkiewkami, łąki, pola. Rzeka wiła się, dając okazję do zgadywanek, co pojawi się za zakrętem. Wysoki niedostępny brzeg, czy może szeroka zielona łąka. Na takich łąkach rozbijali namiot. Ale nim to nastąpiło strudzeni wioślarze chcieli wykąpać się w rzece. Pogoda była piękna, upał, a woda ciepła, czyściutka i przeźroczysta. Mama, Tato, Jędrek, Jacek i Stefan pływali dobrze, a Wojtek i Ewa zakładali na piersi korkowe pasy, które unosiły ich na powierzchni. Oboje z każdym dniem robili duże postępy w nauce pływania. Po kąpieli Mama gotowała na prymusie pyszną zupę, która wydawała się wszystkim najwspanialsza na świecie. Pod wieczór zapalało się ognisko, aby wysuszyć przemoczone ubrania. Siedząc cichutko wokół ogniska, wszyscy łowili uchem dobiegające z niedalekiej wioski tęskne melodie dumek ukraińskich. Szeroko roznosiło się po okolicy: ...”U susida żinka myła, u susida chatka biła..." a za chwilę ...”Oj ne chody Hryciu na weczernyciu...". Po kilku dniach kajakarze dotarli do Zaleszczyk, czyli końca wyprawy. Przy moście wyciągnięto łodzie na plażę, aby rozłożyć je i spakować do plecaków. Tato wskazując na drugi brzeg rzeki powiedział: ...”Tam jest już inny kraj, Rumunia. Stoimy na granicy Polski najbardziej wysuniętej na południowy wschód...”. Na moście widać było żołnierzy polskich i rumuńskich przy swoich granicznych budkach. Zaleszczyki pozostały w pamięci Ewusi jako miasto ogrodów. Przechodząc uli- pola, od których w palącym słońcu bił złoty blask od dojrzewających zbóż. Wkrótce, w widocznej z daleka zielonej plamie drzew, dostrzec można było czerwone i czarne dachy domów Kniażyny. Wreszcie kawalkada wozów zajechała na duży dziedziniec przed szerokim niskim domem obrośniętym częściowo dzikim winem. Wzdłuż żółtawych ścian stały sztywno różowe malwy. Przez ganek dzieci wpadły do kuchni z pobliskiej łące krowy: Kalinę, Malinę i Łaciatą ze ślicznym małym cielątkiem. Jędrek, Jacek, Stefan i Wojtek pomagali z zapałem przy żniwach. Nawet Ewa jechała raz wozem na wysokiej stercie snopków do stodoły. Wielki upał dawał się we znaki. Tylko w sadzie panował przyjemny chłód. Wszyscy żałowali, że nie było w pobliżu rzeki, nawet mniej pięknej niż Dniestr, który pozostał już tylko we wspomnieniach. Jeszcze o Kniażynie – wspomnienie Ewy Kniażyna jawi się w moich wspomnieniach jako miejsce jasne, rozświetlone słońcem, złociste od dojrzewających zbóż, zielone i kolorowe od kwiatów. Miejsce wakacji z wczesnego dzieciństwa. Ostatni raz byłam na Kniażynie mając jedenaście lat. Mimo to pamiętam ją doskonale. Stają mi przed oczyma: nasz dom, obejścia sąsiadów, z których dziećmi bawiłam się i pasłam krowy, wąska szpara w żywopłocie ogrodu, przez którą przeciskałam się wracając do domu z wędrówek po łąkach i rozkwieconych miedzach. Trzeba jednak zacząć od początku. Skąd wzięła się Kniażyna? Było to wiele lat przed moim urodzeniem. / Kąpuiel w Dniestrze. Ewa i Wojtek cami dorośli głowami trącali zwisające zza płotów gałęzie obwieszone złotymi kulami moreli i brzoskwiń. Nadszedł kres wędrówki. W pociągu Mama położyła koc na drewnianej ławce i powiedziała: ...”Śpij Ewusiu, rano będziemy z powrotem we Lwowie...”. Kniażyna czy Wola Wilsona ? Jak miło po trudach wycieczki być w domu. Krasnoludek znowu zamieszkał pod różą pnącą się przy oknie z jadalni. Wieczorem zasypiał przykryty kołderką z różowych płatków, wielkim nosem wciągając zapach maciejki roznoszący się po całej okolicy. Kilka dni minęło a tu znowu trzeba zbierać się do wyjazdu. ...”Mamo!...” – spytała Ewa – ...”gdzie my właściwie jedziemy? Stefan powiedział, że na Wolę Wilsona, a Wojtek że na Kniażynę...”. ...”Nazwa Kniażyna...” – odpowiedziała Mama – ...”jest bardzo stara. Znaczy ona, że wieś o tej nazwie należała przed wiekami do kniazia, czyli księcia Wiśniowieckiego, pana zamku w pobliskim Wiśniowcu. W sąsiedztwie Kniażyny założona została nowa osada nazwana Wolą Wilsona na cześć prezydenta Stanów Zjednoczonych Wilsona, wielkiego przyjaciela Polaków. My jedziemy właśnie do tej nowej osady, którą potocznie wszyscy zwykli nazywać Kniażyną. Osada należy do byłych żołnierzy, walczących o wolność Polski. Wasz Tato otrzymał tam także od Państwa Polskiego ziemię jako obrońca Lwowa. Wybudowany przed kilku laty dom czeka teraz na nasze przybycie...”. Większość podróży pociągiem w okolicę Wiśniowca na Wołyniu Ewusia przespała, gdyż jechało się nocą. Na malutkiej stacyjce kolejowej czekały trzy drabiniaste wozy zaprzężone w dorodne konie. Pakunki załadowano na jedną furę, a rodzina rozsiadła się w dwu pozostałych. Potem jazda wyboistą, zakurzoną drogą przez las i / Dom w Kniżynie – rysunek Jacka Fulińskiego prawdziwym wiejskim piecem do pieczenia chleba, a dalej do jadalni i kilku następnych pokoi. Mebli prawie nie było. Duży drewniany stół, parę krzeseł, a pod ścianami łóżka z siennikami. Z największego pokoju wszyscy wyszli na duży zacieniony ganek z daszkiem wspartym na drewnianych słupach owiniętych dzikim winem. Stąd zaś wprost do sadu pełnego drzew, obwieszonych ciemno czerwonymi wiśniami. Owoce zaczęły już spadać i sporo leżało na trawie. Łatwo było je podnieść i utopić zęby w soczystym, winnym miąższu. A tymczasem przyszedł z sąsiedztwa pan Dubiel z żoną i dwoma synkami, rówieśnikiem Ewy, Heniem i młodszym nieco Mieciem. Pani Dubielowa przyniosła kosz, a w nim bochen świeżego, wiejskiego chleba, masło i dzban kwaśnego mleka, które można było krajać nożem. Pan Dubiel położył na stole talerz z plastrem miodu. Ewusia nie przypominała sobie, żeby jadła kiedykolwiek coś równie smacznego, jak ten pachnący chleb z masłem i miodem hreczanym. Pan Dubiel był dzierżawcą i doglądał gospodarstwa przez cały rok. Reszta wakacji zeszła dziewczynce na zabawach z Heniem, Mieciem i innymi dziećmi z sąsiedztwa. Czasami pasło się na Kresowy Serwis Informacyjny - Trwał piąty rok wojny światowej. 1 listopada 1918 roku mieszkańcy Lwowa wyszedłszy rano z domu nie poznali swego miasta. Doznali szoku widząc ukraińską flagę wiszącą na ratuszu i uzbrojone oddziały żołnierzy ukraińskich pieszo i na ciężarówkach krążące po ulicach. Okazało się, że władze austriackie ustępując z miasta oddały zarząd nad nim Ukraińcom. Lwowianie zareagowali natychmiast. Utworzono Polski Narodowy Komitet, który wezwał Polaków, aby zgłaszali się do polskiego wojska. Tu trzeba podkreślić, że ochotników stanowili młodzi i starzy, mężczyźni oraz kobiety (wśród nich nasza ciocia Olga z Hauserów Kuczyńska, odznaczona potem za bohaterską i skuteczną służbę wysokim odznaczeniem wojskowym), chłopcy i dziewczęta. Formacje ruskie jeszcze wcześniej zakwaterowane zostały w naszej dzielnicy przy ulicy Jabłonowskich i Zyblikiewicza. Ukraińcy ostrzeliwali miasto głównie z Cytadeli, ale też z Górki Jacka. Kamienicę, w której mieszkali moi rodzice, zajęli częściowo na swoją placówkę bojową. Pilnowali, żeby nikt nie opuszczał domu. Ojcu udało się w końcu, pewnie przy użyciu jakiegoś fortelu (mówił świetnie po ukraińsku) wydostać się z domu i zgłosić na ochotnika 1 maja 2012 - strona 49 BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA żywności. Za służbę tę został odznaczony Krzyżem Walecznych, a za udział w kursie szkoleniowym kierowników oświatowych frontu – odznaką ,,Orląt Lwowskich". / Akt nadania ziemi w Kniażynie do polskiego wojska. Odtąd jako szeregowiec pełnił służbę wartow- niczą ochraniając przed Ukraińcami magazyny broni, amunicji i / Ewa w Kniażynie przed domem (wyżej) oraz (nieżej) Ewa z mamą i braćmi w domu w Kniażynie Pamiętam z dzieciństwa opowiadanie Mamy, która miała w tym czasie nie lada przeżycie. W pewnym momencie żołnierze ukraińscy zaczęli wypytywać służącą rodziców o ojca, jego żonę i rodzinę. Gienka (Ukrainka zresztą), niezmiernie przywiązana do Mamy, powiedziała jej o tym i umożliwiła ucieczkę z Jędrkiem i Jackiem z mieszkania do piwnicy. Sama wyniosła żołnierzom jakieś jedzenie i świeżo upieczony piernik. Tu trzeba zaznaczyć, że w owym czasie we Lwowie był głód, ale dom Fulińskich został doskonale zaopatrzony przez wuja Ojca – Bolesława Widajewicza. Jeszcze przed walkami w mieście przysłał on furę z różnymi produktami jak: kartofle, kapusta, słonina, miód itp. Stąd możliwość poczęstunku dla żołnierzy. Z opowiadania Mamy wynika, że sytuacja była dramatyczna. W piwnicy schowała się z dziećmi za wielką stertą kapusty. Wspominała, że musiała trzymać dłoń na buzi malutkiego Jacka, żeby krzykiem lub płaczem nie zasygnalizował miejsca pobytu uciekinierów. Na szczęście sytuacja w mieście ulegała ciągłej zmianie i żołnierze zostali wycofani lub uciekli. 22 listopada na ratuszu , ku radości mieszkańców miasta, załopotała polska flaga. Lwów był wolny. Bohaterski gród zapłacił jednak za zwycięstwo ciężką daninę krwi. Wśród bohaterów walk znalazły się też dzieci nazwane potem ,,Lwowskimi Orlętami". W kwietniu 1922 roku Ojciec, jako obrońca Lwowa, otrzymał od Państwa Polskiego 13-to hektarową działkę ziemi na Wołyniu. (Pamiętam, że mówiło się o 25 hektarach, może resztę dokupił). Podobną działkę, ale umiejscowioną na Polesiu, za zasługi w wojnie polsko-ukraińskiej i polsko-bolszewickiej przyznano cioci Oli Kuczyńskiej, siostrze Mamy. Zapłaciła ona niestety za to życiem. 17 września 1939 roku razem z mężem Władysławem została zamordowana w Kosowie Poleskim. Tato od razu zaczął zagospodarowywać posiadłość. Jak tylko pozwalał mu czas, jeździł na Kniażynę; najpierw założył sad wiśniowy, potem posadził żywopłot grabowy dookoła sadu, ogrodu i placu przeznaczonego na dom, a w końcu zaczął jego budowę. Na pierwsze wakacje rodzina wyjechała na Kniażynę w 1926 roku. Z tego okresu zachowało się kilka zdjęć, między innymi moje w ulubionych przez Tatę kwiatach, adonisach, które posiał na wiosnę pod oknami. Kniażyna nie była zwykłą wsią, tylko osadą, której mieszkańcy stanowili bardzo zróżnicowaną grupę ludzi. Wywodzili się z różnych regionów Polski: z Mazowsza, spod Krakowa, z Wileńszczyzny, ze Lwowa i z innych terenów kraju. Łączyło ich jedno – walka o wolność i niepodległość Polski. Niektórzy osadnicy mieli wysokie odznaczenia wojskowe, z Virtuti Militari włącznie. W czasie wojny służyli jako szeregowcy, podoficerowie lub oficerowie. Niektórzy Strona 50 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 byli bardziej wykształceni, inni mniej, ale wszystkich charakteryzował wysoki poziom etyczny. Osadnicy nadzwyczaj szybko zagospodarowali Kniażynę. Wybudowali piękną szkołę, a w niej dużą salę gimnastyczną, którą łatwo było przekształcić w mały teatr, bo miała scenę. Pamiętam doskonale, jak bywaliśmy na różnych przedstawieniach – szczególnie jedno ogromnie mi się podobało. Występował jakiś zespól Sybiraków z tańcami i pieśniami w ślicznych strojach z różnych regionów Polski. Dla małego dziecka było to duże przeżycie. Sąsiadem naszym z jednej strony był dyrektor szkoły Kurylcio. Wybudował razem z żoną, też nauczycielką, ładny dom i założył pasiekę na 50 uli. Kurylciowa była kobietą inteligentną, Kniażyna była wsią-ulicówką. Po drugiej stronie drogi miał gospodarstwo Władysław Kowalski, któremu ojciec powierzył dzierżawę po Dubielu. Był to bardzo sympatyczny człowiek, inteligent, który wskutek różnych przeżyć został w końcu rolnikiem. Jego brat, inżynier architekt, zaprojektował nasz dom we Lwowie. Kowalski był Sybirakiem. W czasie pierwszej wojny światowej przebywał w niewoli na Syberii w krainie Jakutów. Będąc tam usiłował nawiązać kontakt z miejscową ludnością. Jedna z mieszkanek, 16-letnia dziewczyna, przynosiła mu żywność i w końcu udało jej się znaleźć moment, w którym przecięła druty ogrodzenia. Wtedy Kowalski uciekł. Potem oboje przewędrowali Syberią aż do Władywostoku. / Dyplom dla Benedykta Fulińskiego za dzielność i wierną służbę ojczyźnie w obronie Lwowa. pracowitą i gospodarną, choć, jak mówiono, skąpą. U niej stołował się wuj Kuźniewicz, gdy był na Kniażynie i chwaląc smak potraw narzekał na szczupłość porcji. Dawał z tym sobie jednak świetnie radę. Gospodyni miała zwyczaj polewania jadła tłuszczem z łyżki (pewnie żeby nie za wiele). Dowcipny stołownik potrząsał jej ręką mówiąc: ,,żeby ta ręka zdrowa była". Wtedy cała zawartość łyżki spływała do talerza. Jako mała dziewczynka bywałam czasem u Kurylciowej. Miała właśnie niemowlę w kołysce i pozwalała mi je kołysać. Patrzyłam na zasypiające dziecko i myślałam, że chętnie znalazłabym się na jego miejscu i żeby mnie chciał ktoś pokołysać. Z drugiej strony domu sąsiadowaliśmy z Dubielem. To jemu ojciec wydzierżawił ziemię, którą ten pochodzący spod Krakowa rolnik uprawiał bardzo dobrze. Dwa lata przed wojną przyjechał do nas oznajmiając, że nosi się z zamiarem sprzedaży swojej posiadłości na Wołyniu i przeniesienia się pod Kraków. Namawiał Ojca, aby uczynił to samo. Obiecywał, że sam zajmie się sprzedażą i późniejszą uprawą ziemi. Tato jednak nie zgodził się, zwłaszcza, że miał zamiar ofiarować dom i ogród na przedszkole dla dzieci osadników. Dubiel osiedlił się w Krzeszowicach pod Krakowem. Obaj jego synowie poszli po wojnie na studia. Henio, ukończywszy rolnictwo, gospodarował dalej w majątku ojca, a Miecio został lekarzem. Henryk raz odwiedził mnie w Krakowie. Nie pamiętam, do kogo należał potem dom Dubiela. Z tyłu naszego domu nie dostrzegało się żadnych zabudowań. Rozciągały się tam tylko łąki i pola. Przez Japonię dotarli w końcu do Polski. Było to udane małżeństwo, choć bezdzietne. Kowalska miała skośne oczy, była niskiego wzrostu, krępej budowy ciała, nieładna, ale z dużą dozą inteligencji. W czasie pobytu na Kniażynie stołowaliśmy się u niej. Dotąd pamiętam serwowane przez nią pyszne smażone kurczaki i znakomite desery. W czasie obiadu gospodarz domu nastawiał nam starą, zabytkową pozytywkę ze znaną melodią poloneza Ogińskiego ,,Pożegnanie Ojczyzny". Kowalski jeździł czasem do Wiśniowca na zakupy. Raz rodzice i ja zabraliśmy się z nim, aby zwiedzić to historyczne miasteczko, nad którym na wzgórzu wznosił się zamek Wiśniowieckich. Nie była to jazda powozem czy bryczką (jak w Demence Podniestrzańskiej), lecz wozem drabiniastym. Kowalski położył na nim poprzecznie dwie deski i przykrył je kocami żeby było względnie miękko. Z tyłu usiedli rodzice, a ja obok pana Władysława, który powoził końmi. Pozwolił mi nawet na chwilę trzymać lejce i trzasnąć z bata, co bardzo mi się spodobało. Z początku jechało się spokojnie polnymi drogami przecinającymi łany zbóż, łąki i zagajniki. W pewnym momencie znaleźliśmy się nad brzegiem głębokiego jaru. Droga była pochylona w jego stronę, wóz mocno się przechylił i wtedy trochę strach mnie obleciał. Koła toczyły się blisko krawędzi, a spod nich i spod kopyt końskich pryskały kamienie, grudki gliny i spadały w tę, jak mi się wydawało, otchłań. Widok na jar był niesamowity i zrobił na mnie wielkie wrażenie. Po chwili znowu znaleźliśmy się na równej drodze. Za powrotem historia się powtórzyła, www.ksi.kresy.info.pl BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA z tym, że wóz przechylał się w przeciwną stronę. Tym razem nie baliśmy się już, a Kowalski zupełnie nie zwracał na to uwagi. W czasie okupacji sowieckiej udało się Kowalskim uniknąć wywozu na wschód, gdyż wyjechali wcześniej z Wołynia. Po wojnie zamieszkali w Gliwicach. Kowalski wkrótce zmarł, a jego żona mieszkała obok Zofii Nadachowskiej, mamy mojego męża Franciszka Nadachowskiego. Obie panie były ze sobą zaprzyjaźnione. Tu nasuwa się banalna refleksja, jaki świat jest mały. We wczesnym dzieciństwie towarzyszami moich zabaw byli synowie Dubielów: Henio, mój rówieśnik i nieco młodszy Miecio. Kiedy wolno mi było już opuszczać ogród, przeciskałam się przez małą przerwę w żywopłocie i wychodziłam na drogę. Docierałam do zagrody za domem Dubielów. Należała ona do małżeństwa Brodowiczów i wyglądała inaczej niż większość gospodarstw w Kniażynie. Miejsce to uważałam za szczególnie ciekawe. Było to prawdziwie chłopskie gospodarstwo: ubogi dom z pomalowanymi na niebiesko ścianami i słomianą strzechą. Przed tą chałupą nie było ogrodu, sadu, ani uli. Na dużym klepisku grzebały kury, często z żółtymi pisklętami, chybotały się kaczki, kroczyły z godnością gęsi. Córka gospodarzy Czesia, starsza o dwa lata ode mnie, była najczęstszą towarzyszką moich zabaw. Czasem chodziłam z nią na łąkę za domem paść krowy. Jedna z nich miała zawsze cielątko, które stawało się moim ulubieńcem. Najmilsze wspomnienia łączą się jednak z wielką stodołą. Miała ona ogromne drzwi, by fura załadowana wysoko zbożem mogła wjechać z przodu, a już pusta wyjechać z tyłu. Jedną stronę tej szopy zajmowało pachnące siano, a drugą złocista słoma. Między nimi była szeroka i długa przestrzeń, na której nawet w deszcz urządzało się wspaniałe zabawy. Przy zamkniętych wrotach panował tam półmrok. Przez liczne szpary między deskami ścian wpadały często promienie słońca tworząc smugi, w których wirowała niezliczona ilość złotych, srebrnych, a nawet kolorowych punkcików kurzu unoszącego się w powietrzu. Nie było to zapewne zbyt zdrowe miejsce do zabawy, ale mnie dawało jakiś tajemniczy i intymny nastrój. Szczególną atrakcję stanowiła huśtawka zawieszona przez starszego brata Czesi na belkach dachowych. Na niej spędzałyśmy z moją towarzyszką wiele czasu. Raz w tygodniu Brodowiczowa piekła chleb. Nie pozwalała wtedy wchodzić do kuchni. Nie mogłam się jednak oprzeć pokusie, żeby nie podglądać, jak to robiła. Uformowane na stole bochenki za pomocą drewnianej kociuby wkładała do wielkiego pieca. Pod ścianami, na długich ławach, leżały gotowe chleby. Wspaniały zapach rozprzestrzeniał się po okolicy. Przez cały okres pobytu na Kniażynie ten chleb był naszym największym przysmakiem. Brodowiczowie stanowili niezwykłą parę. Dla mnie, dziecka przyzwyczajonego do obcowania z ludźmi wykształconymi, byli niemal egzotyczni, jakby z innego świata. Ona odznaczała się wręcz dewocyjną pobożnością; on, pracowity Mazur, zachowywał się jak ateista. Ku zgorsze- www.ksi.kresy.info.pl niu sąsiadów, trosce żony oraz jej wstydowi, właśnie w niedzielę wykonywał najcięższe prace w polu i gospodarstwie. Nie było to zalegalizowane małżeństwo, lecz żyli ze sobą, jak to się mówi ,,na wiarę". Ślubny mąż kobiety pozostawił ją z dwoma małymi synami na gospodarstwie i wyjechał do Ameryki obiecując, że wkrótce sprowadzi ją z dziećmi do lepszego świata. Ślad po nim jednak zaginął. Potrzebny był mężczyzna w gospodarstwie, więc Rozalia Zychowa (takie było jej prawdziwe nazwisko) zatrudniła parobka, który w końcu został jej towarzyszem życia do końca swoich dni. Dla chłopców okazał się wzorowym opiekunem. Kochali go i szanowali jak ojca. Tak go też nazywali. Z Rozalią miał Brodowicz jeszcze dwoje dzieci: Czesię, moją wakacyjną towarzyszkę zabaw i młodszego od niej o kilka lat syna. W czasie wojny Brodowiczowie uniknęli wywozu na Syberię. Stanisław Brodowicz ukrył się w leśnej ziemiance, w której przebywał przez dziesięć dni, a Rozalia Zychowa nie znajdowała się na liście przeznaczonych do deportacji, bo miała inne nazwisko. I tak, w pewnym sensie, być może wiarołomny mąż uratował kobietę przed okrutnym losem. Rodzina Brodowiczów bojąc się powtórnych wywozów, opuściła Kniażynę i wyjechała do swoich krewnych pod Jaworów. W czasie wojny, podczas okupacji sowieckiej, Brodowiczowa przyjechała do nas na kilka dni zasięgnąć we Lwowie porady lekarskiej. Towarzyszyła jej jako opiekunka pewna chłopka spod Jaworowa, która była pod niezwykłym wpływem Brodowiczowej. Pierwszy raz w życiu i ostatni byłam wtedy świadkiem hipnozy. Nasza poczciwa i prosta Rozalia wprowadzała swoją towarzyszkę w trans hipnotyczny bez najmniejszego wysiłku. Kobieta na jej życzenie wpadała w głęboki sen, bladła i twarz jej pokrywała się potem. Brodowiczowa zadawała jej przeróżne pytania, między innymi o przyszłość. Coś tam odpowiadała, ale my, to znaczy chłopcy i ja, nie staraliśmy się tego zapamiętać, nie wierząc we wróżby. Często swoją wypowiedź ubierała w formę rymowaną, co nas bardzo dziwiło. Raz zaczęła mówić jakimś dziwnym obcym językiem. Pobiegliśmy do Ojca spytać o jedno zapamiętane słowo. Powiedział nam, że pochodzi ono z języka hebrajskiego. To zdumiewające zjawisko, jakiego byłam świadkiem, zaliczam do niezwykłych wydarzeń, jakie przytrafiły mi się w życiu. Kniażyna – piękna osada tonąca w lecie w zieleni drzew owocowych, pełna miłych zapachów kwiatów z ogródków przydomowych i brzęczenia uwijających się przy nich pszczół z licznych uli w każdym prawie gospodarstwie – została zrównana z ziemią. Po wywiezieniu osadników, lub ich ucieczce z własnych domów, Sowieci buldożerami wyrównali teren i zamienili go na kołchozowe pola. Pierwsze wiadomości o deportacjach osadników pochodziły od kolejarzy. Potem ci, którym udało się uciec z transportu, lub uniknąć go przez nieobecność w domu, zjawili się u nas we Lwowie. Na jakiś czas znaleźli schronienie w domu na Tarnowskiego 82. Władysław Fugowski z najstarszym synem pracował w czasie wy- wózki w lesie. Po powrocie zastał dom pusty. Żona z resztą drobnych dzieci została wywieziona na Sybir. Tylko ona przeżyła. Dziewiętnastoletni Staszek Węglarz uciekł z transportu i zamieszkał u nas. Obaj mieli później duże zasługi w pracy konspiracyjnej. Staszek przypłacił to niestety życiem. Był w komórce kontrwywiadu do spraw ukraińskich i pod koniec okupacji niemieckiej został zamordowany na wsi pod Lwowem. Po pewnym czasie zaczęły przychodzić listy od wywiezionych. Wysyłaliśmy na ich adresy paczki z żywnością, ubraniem, książkami i pieniędzmi. Mamie udawało się wysupłać ich trochę z niesłychanie skromnego budżetu domowego. By je zdobyć, chłopcy sprzedawali Sowietom na placu targowym także jakieś rzeczy z domu. Książki pochodziły z naszego księgozbioru (ja pożegnałam się wtedy z moją ukochaną Trylogią Sienkiewicza), a także z Biblioteki Baworowskich. Sowieci niszczyli polskie książki. Jacek nawiązał kontakt z biblioteką i książki przeznaczone na spalenie wysyłaliśmy zesłańcom. Przechowały się listy od wywiezionych. W latach dziewięćdziesiątych moi bracia, Jacek i Wojtek Fulińscy, oddali je prawdopodobnie do Muzeum Historycznego we Wrocławiu. Odpisy ich bez zmian Jacek przysłał do mnie. Może miał przeczucie, że po latach napiszę opowieść o Kniażynie. Fragmenty tych listów przepisuję teraz w oryginalnym brzmieniu, bez jakichkolwiek poprawek. Kochany Panie profesorze! Zapewne Pan słyszał, że nas nie ma na osadzie. Od 28 lutego jesteśmy na Uralu ja, żona i brat. Od 8 maja zacząłem pracować w lesie, 18 kilometrów od posiołka, potem cięcie drzewa na metry, a że mam 62 lata siły moje słabe, więc nie mogę wiele zarobić, nawet na chleb trudno. Kochany Panie profesorze, znam Kochanego Pana i jego dobre serce, więc ośmielam się prosić, jeżeli jest to możliwe o łaskawe pożyczenie pieniędzy, za co będę bardzo wdzięczny. Dla szanownej Pani załączam ucałowania rączek, a dla młodzieży ukłony. Całuję Kochanego Pana Profesora. Przyjazny i życzliwy B. Lipski. Posiołek Stepanówka 3 lipca 1940r. Mój brat Stefan otrzymał od razu polecenie od Rodziców wysłania pieniędzy. Szły długo, ale w końcu adresat je otrzymał i przysłał potwierdzenie. Kochany Panie Stefanie! Serdecznie i bardzo dziękuję za przysłanie 50 rubli. Przydały się bardzo i zaraz pojechałem leczyć oczy. Do tej pory trzymamy się jako tako. Jak zdrowie Kochanych Rodziców i rodzeństwa? Dzisiaj wracam na posiołek. Dla Rodziców i Rodzeństwa załączam moje uszanowanie, proszę uprzejmie do mnie napisać co takiego we Lwowie słychać. Jakby szanowny i kochany pan Stefan do mnie pisał to bardzo gorąco proszę o łaskawe przysłanie papieru, bo tu go brak. Od żony i brata załączam ukłony. Bolesław Lipski. Pisałem Stepanówka 10/8 1940r. List ucznia piątej klasy Leszka Urbańca. Ural – Stepanówka 1/1 1941 Szanowny Panie! Bardzo dziękuję za przysłanie książek, których brak bardzo tu odczuwamy, gdyż zmuszeni jesteśmy korzystać ze śmiecia. Przechodziły one również przez kontrolę, zostały mi jednak zwrócone w całości. Przy odbiorze pytał się mnie komendant dlaczego czytam książki polskie mając na miejscu dużą bibliotekę rosyjską. Odpowiedziałem mu, że jestem Polakiem, dlatego wolę czytać książki polskie. Książki, które przyszły na adres pani Kurylciowej zostały jej zwrócone. W jednej z książek, w której znajdowała się podobizna naszego I Marszałka wypalono oczy papierosem. Chodzę tu do klasy piątej, nauczyłem się już czytać i pisać po rosyjsku. Obecnie mamy wakacje, które trwać będą 13 dni. Skorzystam więc z tych wolnych chwil i będę dużo czytał. Zima tu sroga i bardzo dokuczliwa, śniegu dużo, tak że bez nart trudno z domu się ruszyć. Mróz był dzisiaj 48 stopni., trzeba siedzieć w domu, gdyż ciepłej odzieży brak. Prujemy kilimy na wełnę, aby zrobić coś ciepłego. Kłopot tylko z wełną, gdyż są to bardzo krótkie kawałki, które Tatuś zszywa. W szkole czym dzień ostrzej. Zaczęli od medalików, a teraz włażą do dusz. My jednak nie dajemy się i da Bóg wytrwamy. Pozdrawiam serdecznie –Leszek. I jeszcze fragment listu Mieczysława Janiszewskiego, pracownika naukowego Politechniki Lwowskiej, związanego rodzinnie z osadą. 3 lipca 1940 r. Wielce szanowny i kochany Panie Profesorze! Całkiem niespodziewanie wspólnie z osadnikami mego powiatu wraz z rodziną znalazłem się na Syberii. Wzięto nas w nocy prawie tak jak staliśmy. W domu zostało wszystko. Podróż trwała około czterech tygodni w towarowych wagonach, w warunkach, o których trudno pisać. Obecnie mieszkamy w okolicy Krasnojarska i pracujemy przy eksploatacji lasu-tajgi. Transport drewna odbywa się przy pomocy traktorów po drogach lodowych. Zima wciąż tu jeszcze trwa. Mnie zrobiono majstrem drogowym i dzięki znajomości języka daję sobie nienajgorzej radę. Zdrowie jakoś dopisuje i pomimo niskiego uposażenia i niedostatku najważniejszych produktów oraz wysokich cen, choć całkiem prymitywnie, ale się żyje. Mieszkamy w pięknej górzystej okolicy nad rzeką Maną o pięć kroków od wody. Krajobraz przypomina doliny naszych górskich rzek z tym, że Mana (dopływ Jenisieja) ma szerokość mniej więcej Dniestru koło Jampola. Mrozy w zimie przekraczają tu 50 stopni C., to też rzeka okryta jest grubym lodem. Z rozmów z tutejszymi ludźmi można wnioskować, że jest nader rybna i dla ichtiologa bardzo interesująca.. Jest tu dużo lipienia, poza tym sądząc z opisów pstrąga oraz łosoś ,,tajmień". W jesieni już biją ościami na światło. W ostatnich latach jednak rybostan się zmniejszył w związku z wolnym spławem drewna na rzece. Gdyby nie stan moralny można by przeprowadzić dużo ciekawych obserwacji.. Jak już pisałem poprzednio, w zakresie mojej specjalności zajęcia tu nie mam. Zajmuję się konserwacją i budową dróg. Czy Politechnika nie mogłaby się o mnie upomnieć i reklamować jako trudnego do zastąpienia fachowca. Byłbym wdzięczny do śmierci Panu Profesorowi, gdyby udało się wydostać mnie stąd do swoich. Za wykłady moje w zimowym semestrze 1939 roku nie otrzy- Kresowy Serwis Informacyjny - małem wynagrodzenia. Gdyby ktoś z kolegów w zakładzie był tak dobry i zajął się tą sprawą byłbym bardzo wdzięczny, gdyż gotówki stale mi brak. Odpowiednie poświadczenia dziekanatów zarówno Rolniczo-Lasowego, jak i Inżynierii zostały złożone u prorektora. Chodzi jedynie o to by się dowiedzieć czy można tę należność podjąć. W tym wypadku przysłałbym upoważnienie (na czyje nazwisko i imię?) względnie czy Politechnika nie mogłaby mi przesłać pieniędzy pocztą. Bardzo będę wdzięczny również o poinformowanie obydwu dziekanatów o moim losie. A może trzeba zawiadomić o tym specjalnie. Pisałem do Nowickiego, ale nie wiem czy karta doszła względnie czy jego zastała. Proszę pozdrowić ode mnie Ernesta by nie zapomniał o mnie. W Rybtreście (Kopernika 3) pracuje prawdopodobnie jeszcze Lec, albo Bory, lub Wyrzykowski – proszę ich również pozdrowić ode mnie. My tu siedzimy z dala od świata i nie mamy żadnych wiadomości. Co słychać w całym zakładzie?. Na razie kończę i zasyłam najserdeczniejsze pozdrowienia oraz jeszcze raz ponawiam gorąco prośbę poprzednio wymienioną. Łączę wyrazy Szczerego Szacunku i przywiązania M. Janiszewski. Pamiętam, że Ojciec od razu zajął się sprawami Janiszewskiego, ale nie wiem, jakie były skutki jego interwencji. Już wtedy bowiem NKWD zainteresowało się prawdopodobnie działalnością rodziny Fulińskich na rzecz wywiezionych osadników z Wołynia i innych deportowanych ze Lwowa. Nagle od lutego 1941 roku przestały przychodzić listy od wywiezionych. Pewnie były przechwytywane przez NKWD. Straciliśmy całkowicie kontakt z tymi ludźmi. Koniec części II cdn w kolejnym numerze KSI / Wieża ratuszowa 1 maja 2012 - strona 51 BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA Moja podróż na Wołyń (część druga) Sławomir Chromiński Po rocznej przerwie powracam do dalszej, już trzeciej części, relacji z mojej podróży po Wołyniu. W międzyczasie odbyliśmy razem z Marią i synem Radkiem oraz moją najstarszą siostra Jolantą i jej mężem Andrzejem ponowną podróż „śladami ojców naszych”. Dla nich byliśmy organizatorami i przewodnikami po tych ziemiach. Jechali tam pierwszy raz. Odwiedziliśmy oczywiście wspólnie miejsca opisane w poprzednich dwóch odcinkach (Mytelno i Jaruń). W tym numerze opiszę nasz pobyt i wrażenia z Krzemieńca. Jak zawsze, zatrzymaliśmy się i bazę pobytową mieliśmy u kuzynki Marii – Krysi. Krysia zapewniła całej naszej piątce noclegi i żywienie. Ale – jakie żywienie! Wydaje się proste, takie „ludowe”, a smakuje jak na najlepszych przyjęciach! Co ja piszę – znacznie lepiej! Żadne wymyślne dania o bardzo egzotycznych nieraz nazwach nie smakowały nam tak jak te „swojskie”, przyrządzane przez Krysię! I do tego (na każde życzenie) oryginalny, miejscowy bimber! łowę XX wieku odgrywało olbrzymią rolę w kulturze, kształceniu i wychowaniu młodych Polaków. Miasto nazywane „Atenami Wołyńskimi”. Dla naszych rodziców – Marii i moich – było to miasto ciągłych wspomnień i opowieści. To spowodowało nasze pierwsze nim fascynacje, jeszcze w latach dziecięcych. To spowodowało „głód spotkania się z nim”, pojechania tam. I od pierwszej naszej w nim wizyty, w 1972 r., stało się ono także „naszym miastem”. Również „naszej tęsknoty”. A że odwiedzając je odwiedzamy miejsca związane z przodkami i rodzicami i Marii i moimi, tym bardziej emocje nasze „grają na tej samej strunie”. Krzemieniec, – gdy o nim myślimy, gdy o nim rozmawiamy, gdy spotykamy się z ludźmi z nim związanymi kiedyś, to zawsze obecne są w nich dwie dominanty: Juliusz Słowacki, który się w nim urodził i słynne na całą Polskę Liceum Krzemienieckie. Nic więc dziwnego, że pierwszego dnia po przyjeździe zaproponowaliśmy Joli i Andrzejowi oraz naszemu synowi Radkowi spacer zapoznawczy po mieście, którego celem głównym było dotarcie do gmachów Liceum. / foto. Krysia Obiadokolacje i kolacje jadaliśmy zazwyczaj na dworze, często-gęsto urozmaicając je wspólnym śpiewem. Tam to normalne i nikogo z sąsiadów ani to nie gorszy, ani nie dziwi, ani nie wywołuje protestów. Śpiewamy „ile pary w płucach”, co poza wspaniałym nastrojem ułatwia trawienie i przyspiesza spalanie (alkoholu). Słowem – przyjemne z pożytecznym! / Zabudowania Liceum Krzemienieckiego Liceum to założone zostało w 1805 r. przez dwóch znamienitych Polaków: Tadeusza Czackiego i Hugona Kołłątaja (http://pl.wikipedia.org/ wiki/Liceum_Krzemienieckie). Zlikwidowane w ramach represji po upadku Powstania Listopadowego, reaktywowane zostało w 1920 roku osobistym dekretem marszałka Józefa Piłsudskiego. Instytut Pedagogiczny) gdzie na ścianach znajduje się galeria portretów twórców i profesorów Liceum, a wśród nich - portret mojego ojca! W tej aptece rozpoczęła (po skończeniu studiów farmaceutycznych w Wilnie) swoją pierwszą pracę moja matka Aleksandra Zarzycka. / Pomnik Juliusza Słowackiego / Środkowy rząd, trzeci z lewej – ojciec, Roman Chromiński Łzy wzruszenia w oczach siostry i moich zastąpiły słowa, które więzły w gardłach. Po zwiedzeniu kompleksu budynków Liceum przeszliśmy za mury otaczające je i zwiedziliśmy „dom Juliusza Słowackiego”. Pisze w cudzysłowie, bo był to dom dziadków naszego wielkiego poety. Dom rodziców znajdował się po przeciwnej stronie uliczki i niestety nie zachował się do dzisiejszych czasów. Ale Julek, jako dziecko, mieszkał u dziadków przez parę lat, stąd ta nazwa przylgnęła do tego domu i po części jest uzasadniona. W domu tym, za władzy sowieckiej mieściła się biblioteka publiczna Po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości urządzono w nim, staraniem finansowym i wykonawczym polskiej firmy budowlanej realizującej kontrakty na Ukrainie, muzeum Juliusza Słowackiego. Muzeum jest naprawdę piękne, a oprowadzające po nim dwie kustoszki – Ukrainki biegle władają językiem polskim i są rozkochane w poezji Słowackiego, często i gęsto cytując ją z pamięci. W tych okolicznościach nie dziwi, że ojciec z matką poznali się na jednej z patriotycznych uroczystości organizowanych właśnie w Liceum. Pokazuję siostrze budynek, w który mieściła się ta apteka, robimy sobie pamiątkowe zdjęcia i ruszamy dalej, do polskiego kościoła parafialnego W kościele tym wielokrotnie musieli bywać nasi rodzice jak też mieszkający opodal, u stóp Góry Bony, rodzice Marii. Wchodzimy do kościoła i od razu kierujemy się w lewo, gdzie w bocznej nawie znajduje się pomnik Juliusza Słowackiego, wybitne w skali europejskiej dzieło W. Szymanowskiego. Pomnik ten w czasach sowieckich ocalił polski kościół przed zamknięciem i urządzeniem w nim składu materiałów budowlanych! Jak to się stało? Ano władze sowieckie, w ramach walki z zacofaniem „ludu pracującego miast i wsi” zamykały kościoły i cerkwie, a później przeznaczały je, w zależności od warunków i miejscowych potrzeb, a to na magazyny zbożowe, a to na składy węglowe, składy materiałów budowlanych czy też w przypadku dużych obiektów na hale fabryczne lub „muzea ateizmu”. Podobnie chciały też zamknąć kościół parafialny w Krzemieńcu. Ale wcześniej chciały zdemontować i przewieźć do Moskwy (ze względu na jego wartość artystyczną), pomnik Juliusza Słowackiego. Niestety (a jak okazało się – na szczęście), pomnika nie można było ruszyć bez ryzyka jego zniszczenia, gdyż wyrzeźbiony był w jednolitej bryle czarnego marmuru. Przysłane dwukrotnie specjalne komisje z Moskwy potwierdziły ten stan. W tej sytuacji, nie mogąc go wywieźć i nie mogąc go zostawić w budynku przeznaczonym na jakiś skład bez ryzyka jego zniszczenia, nolens volens pozostawiły go w kościele pod opieką proboszcza i wiernych. I tak kościół parafialny w Krzemieńcu ostał się jedynym kościołem katolickim na Zachodniej, „wyzwolonej” przez sowietów Ukrainie, który nie zaprzestał swojej religijnej działalności ani na jeden dzień przez cały czas sowieckiej władzy! „Nasz Julek” obronił nasz kościół – mówią miejscowi Polacy. Oczywiście w następnych dniach wdrapujemy się na szczyt Góry Bony, skąd rozciąga się wspaniały widok na Krzemieniec i wąską bramę wśród dwóch równoległych pasów wzgórz, wiodącą na równinę Wołyńską. W tym miejscu kończy się Podole, a zaczyna Wołyń. / Muzeum Juliusza Słowackiego / Siostra z mężem i ja z Marią przy stole Ale wróćmy do Krzemieńca. Krzemieniec – miasto wielkiej tęsknoty! Tak o nim mówią i piszą rodowici krzemieńczanie, których „wyzwolenie miasta przez siły miłujące pokój” zmusiło do emigracji kłamliwie nazwanej przez komunistyczne władze - i ich i nasze - „repatryjacją”. Tak jakby oni wtedy, w 1945 r. i latach późniejszych wracali do Ojczyzny, a nie ją opuszczali! Krzemieniec to miasto magiczne, miasto, które przez cały XIX i I po- Nauka w tym Liceum nobilitowała jego uczniów, praca w nim nobilitowała jego profesorów. Dla mnie jest wyjątkowym powodem do dumy, że mój ojciec, Roman, był profesorem – polonistą w tym Liceum przed II wojną światową. Z wielkim wzruszeniem więc oprowadzałem siostrę po jego korytarzach, a największe towarzyszyło i mi i jej (podobnie jak Ojciec - polonistce!), kiedy weszliśmy do sali biblioteki głównej dawnego Liceum (obecnie jest to Liceum leży przy głównej, reprezentacyjnej ulicy Krzemieńca. Po drugiej stronie tej ulicy, dosłownie naprzeciwko Liceum, znajdowała się przed wojną apteka Tkaczyń Strona 52 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 Nasza grupa oraz nasi gospodarze (Krysia, Julka i Irena) przed kościołem parafialnym Góra ta dominuje nad Krzemieńcem i wywarła olbrzymie wrażenie na małym Julku. Stąd tak często jest obecna w jego poezji, w jego listach do matki. Matka Juliusza pochowana została na miejscowym cmentarzu i kiedy by nie zajść na jej grób – zawsze są na nim jakieś znicze, kwiaty. Nieraz przywiędłe, ale świadczące o tym, że miejsce to jest jednym z obowiązkowych do odwiedzenia dla przyjeżdżających tu Polaków. Czas szybko biegnie, a do zwiedzania jeszcze mnóstwo miejsc. Jedziemy więc do pobliskiego Poczajowa, takiej „ukraiń- www.ksi.kresy.info.pl BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA BEATA OBERTYŃSKA CZ. IV ALEKSANDER SZUMAŃSKI DLA BARW KRESÓW Nie wywieziono nas jeszcze tej samej nocy, przeniesiono tylko do innego bloku, bliżej cerkwi. W dwu okropnych, ciasnych celach, w brudzie i smrodzie przemęczyłyśmy się do brzasku. Cały następny dzień trwa mi w pamięci obrazem oślepiającej, duszącej od upału patelni, na której smażymy się od godziny 5 rano do 7 wieczorem. Spędzono nas w ciasną przestrzeń bocznego dziedzińca i stałyśmy tam stłoczone, znajdując ledwie obok własnych nóg miejsce na własny tobołek, oślepione blaskiem, osłabłe z upału i głodu. O trzeciej rano dostałyśmy chochlę lury – to wszystko na cały dzień. Nigdzie ani skrawka cienia, nigdzie niczego na czym by przysiąść można. To ostatnie mniej mnie osobiście dotyka, bo siedzieć nie mogę i tak. Mój świerzb zupełnie szaleje w tym upale. Stoję cały dzień, trzymając nad wyprężonych nad głową rękach ciągle zwilżone prześcieradło. Wydaje mi się, że mi lżej oddychać w takiej wilgotnej budzie. Jak okiem sięgnąć – wszystkie podwórza, drogi, trawniki, ganki i schody zawalone są już więźniami. Trochę dalej pod cerkwią tłoczą się mężczyźni. Widocznie ich też wywożą. Szare mrowie tych nędzarzy okrajano na oddziałki, z których każdy pilnowany jest przez kilku żołnierzy. U nich zawsze ostrzejsza dyscyplina. Bo nas nie pilnuje pozornie nikt. Chyba upał i słońce. Około południa na jednym z ganeczków pojawia się niespodziewanie ktoś, kogo w myślach nazywałam odtąd zawsze „ten starobielski szatan”. Był to mężczyzna wysoki lat najwyżej trzydzieści, smagły, o kruczych, bujnych, w tył odrzuconych włosach. Rubaszka na nim czarna, lśniąca i czarne, wysokie buty. Gdyby siedem grzechów głównych mogło mieć jedną twarz, twarz ta nie byłaby inna od tej, która zawisła tam, wysoko nad nami, w rażącej , nieruchomej ciszy południa. Głęboko osadzone oczy – oczy jaskiniowca i pomyleńca – w połączeniu z bruzdami wyrafinowanego okrucieństwem uśmiechu, robiły z tej martwej maski jakiś złowrogi symbol tych sił, których bestialskiej przemocy doświadczyliśmy niestety wszyscy. Nerwowy tik przemycający lewym jego policzkiem, narzucał wrażenie, że sama materia otrząsa się w nim konwulsyjnie pod naporem nagromadzonego w tym człowieku zła… W asyście kilku dygnitarzy, sam przez nich traktowany jak dygnitarz, zszedł z ganku i zbliżał się ku nam powoli, wgniatając w piasek koniec czarnej laski. Paraliżem widocznie tkniętą nogę wyrzucał przed drugą z trudem i złością, jak cos obcego nienawistnego, z czego się jednak otrzepać niepodobna. Ogromny, zgarbiony, robił wrażenie kogoś w kim wyjątkowe siły żywotne walczą z jakąś podgryzającą je, nieuleczalną chorobą. Nade wszystko jednak górowało w nim zło. Uczułam to niezbicie kiedy zobaczyłam z bliska jego oczy, oczy maniaka i zboczeńca. Spojrzenie ich zmroziło nas zresztą wszystkie mimo upału. Wrzawa ucichła, a on kulał między nami jak doświadczony gospodarz, oceniający „na oko” snopy przed młóceniem. Ile potu, ile krwi, ile męki da wydusić z tej stłoczonej czeredy pojmanych niewolników? Miało się wrażenie, że ten jego sadystyczny uśmiech czuje już na wargach słodki posmak śmiertelnego cierpieniem miodu, po jaki wyprawiał oto nas – roboczy, ludzki owad, wyrojony dziś tak licznie z więziennych uli starobielskiej pasieki. Pierwsi spod cerkwi ruszyli mężczyźni. Szli czwórkami, w oddziałach po kilkudziesięciu. Idąc ku bramie musieli nas mijać z bliska. Słońce było już nisko, kurz spod nóg wstawał tumanami. Szli w mętnym blasku, wprost pod słońce. Starzy i młodzi, chorzy i kaleki. Cywile w miejskich, wymiętych płaszczach, żołnierze w wystrzępionych, rozchełstanych odartych z guzików mundurach. Dźwigając na ramieniu toboły z powiązanych sznurkami kilimów – szli rumuńscy chłopi, ci z Zakarpacia, w krótkich serdakach, haftowanych koszulach i rzemykami pookręcanych nogach, „ruscy” w dziurawych fufajkach, w rurach watowych spodni, w wyleniałych futrzanych pilotkach, nasi chłopi w kożuchach, półgołe dziady, studenci, księża. W niektórych czwórkach wleczono kogoś pod ręce. W innych po dwóch spoconych więźniów taszczyło jeden ciężki tobół biegnąc zdyszanym truchtem, nieporęcznie, bokiem. Tu i tam przekuśtykał ktoś o kulach, indziej ktoś macał laską piasek przed sobą, ekstatycznie zapatrzony w niewidziane słońce… A wszystko w pośpiechu, w lęku, nadążające zdyszanym kłusem za innymi, gnane, popędzane, dławione kurzem i gorącem. A potem ruszyły kobiety. Powietrze było już tak mętne od wzbitego tysiącem tamtych stóp kurzu, że szło się jak w gorącej, niskim słońcem prześwietlonej mgle. I teraz dopiero kiedy mi przyszło po całym dniu stania w upale bez chwili odpoczynku i bez jedzenia, gnać naprzód w tym kurzu po kostki, zdałam sobie sprawę, jak bardzo mnie pobyt w Starobielsku wyczerpał i osłabił. Worek ugniata mi świerzbowaty grzbiet, w płytkie trzewiki nasypany piasek żre stopy i ociera pięty, a wyschnięte usta łykają tumany ksztuszącego pyłu. Oczywiście gnają nas, jakby się paliło. Po pewnym czasie zaczynam ustawać. Nie mogę. No już nie mogę. Konwojent z psem i bagnetem idzie tuż za mną, złości się, przygaduje coś o „paniach w kurorcie”, o spacerach w Warszawie i o tym, że w łagrze nabiorę sił. Poczciwa pani Stefania, ta ze Speca i mała Władzia pozostają umyślnie ze mną w tyle, abym nie ja sama była narażona na jego krzyki i uważki. Jestem już jednak tak zmęczona, że mi naprawdę wszystko jedno. Po prostu czarno mi w oczach. To zawsze tak. Kiedy jest już tak ciężko, że chyba nie może być gorzej, kiedy człowiekowi się zdaje, że padnie z wyczerpania, przychodzi nagle ulga. Po godzinnym może gnaniu nas gościńcem wpędzili nagle nas – pewnie dla skrócenia drogi – na łąki. Wreszcie – a mógł to być jakiś ósmy, czy dziewiąty dzień naszej jazdy – nagle – w szczerym polu, wywołują kilka nas z wagonu. Z Polek idzie tylko szykowna pani Ada, Kazia z Kulikowa i ja. Reszta – Żydówki i Marzenka z krzywą twarzą, mała Władzia, ku mojej i jej żałości, zostaje. Nie wiemy, i jak zwykle, zdumiewa nas potem bez- www.ksi.kresy.info.pl STAROBIELSK c.d. sens ich poczynań. Z niedocieczonych do dziś powodów przenoszą nas tylko o kilkadziesiąt kroków dalej, z bydlęcego wagonu na ową reszotkę. Jest to, jak wiadomo, zwykły wagon trzeciej klasy, tyle że okratowany i mający trzy piętra półek do leżenia. Po co to robią? Dlaczego? Nie wiem. Oni sami pewnie też. Pcham się więc korytarzem, mijając poszczególne, pełne kobiet klatki. Niczyjej twarzy nie mogę rozeznać, bo za skośna, grubą kratą mrok prawie zupełny, jako że szyby w przedziałach zabite są deskami. Nagle – w jednym z nich zakotłowało się niespodziewanie, ktoś woła mnie po imieniu i widzę – Helenę! Roześmiana, ucieszona, zdążyła krzyknąć – nim mnie kolba pchnęła dalej – że ona i Marysia jadą w tym samym transporcie. Cóż to za pomyślność radosna! Nie miałam przecie pojęcia, w którą stronę ruszyły ze Starobielska. A tu raptem – znów razem! Cudownie! Ku wielkiej uciesze pakują mnie w przedział tuż obok tego w którym jedzie Helena, tak że możemy do siebie krzyczeć. Okazuje się, że jest tam także „długa Krystyna” i ta miła papadia z warkoczami i kilka innych jeszcze, tak że cały korytarz ku furii striełków aż szumi od rozmów. Dowiaduję się, że wiele wagonów z naszego eszelonu zostało po drodze odczepionych i poszło gdzie indziej, bardziej na wschód. Moc jednak z pierwszej kamery zostało i jedzie razem. Helena opowiada mi także ze śmiechem, że ją z bydlęcego wagonu przenieśli tu, niby jako do karceru. Wycięła taką awanturę którejś z Żydówek za obrazę Polski, że ją postanowiono ukarać. I ukarali ją tym, że ją z potwornych warunków przenieśli w o tyle znośniejsze! Idioty! To przykre tylko, Kresowy Serwis Informacyjny - że Marysia została teraz sama. Ale to chyba na krótko. Już pewnie niedługo będziemy u celu. Mam miejsce na półce, pod samym sufitem. Zamiast przeklętej tuby – lampa bez palnika i klosza jest moim najbliższym sąsiadem. Mam wybłaganą na którejś ze stacji gałąź obcego krzaka i opędzam się od komarów, aż mi ręce więdną. Okna na korytarzu są pootwierane i widzę z wyżyn mojej półki pocięty w kratę świat. Zmora, nie świat. Kilometrami, milami tajga – i nic. Przestrzeń opuszczona przez Boga i ludzi. Młaki, bajora, oparzeliska, torfy, karłowate laski, a wszystko utopione w bagnach i w białych, nijakich nocach i w białych, nijakich dniach. Czasem jakiś potępieńczy obóz przcujących skazańców. Komary muszą ich tu jeść żywcem. Wszędzie widać owe ratownicze, kudlące się dymem ogniska i wszyscy maja głowy omotane czarna siatką. Czasem na dnie płytkiego lasku migną, z brzozowych pniaków poukładane sągi, lub na świeżych jeszcze trzaskach bielejące baraki. A potem znowu godzinami nic, tylko bagna i mokradła. Naprawdę zmora – nie kraj! Już lepiej zamknąć oczy, albo patrzeć na mętny odblask zieleni, sunący do góry nogami tuż nade mną po brunatnym lakierze sufitu. Po dwóch dniach, od ciągłego leżenia na deskach – usiąść u mnie na górze nie sposób! – Zaczynają mnie bardzo boleć kości. Tym sobie przynajmniej tłumaczę zmęczenie i uczucie coraz większego rozklejenia. O i nie było rady! Trzeba sobie było uciąć na tej półce pod sufitem grypę jak się patrzy z oślepiającym bólem głowy i łamaniem wszyst- 1 maja 2012 - strona 53 BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA kich stawów. Długa Krystyna w przedziale obok ma zresztą grypę też. Już taka jakaś passa przyszła na nasz wagon. Wreszcie, w dwa pełne tygodnie po wyjeździe ze Starobielska każą się nam wyładowywać. Jest mi tak słabo, że ledwie z półki się zwlekam. Jesteśmy w lesie. Buda zamiast stacji, parę szałasów, jakaś szopa. Wszystko razem nazywa się Kożwa. Pod lasem czeka lora na nasze wieszczi. My same mamy iść kilkanaście kilometrów piechotą. Wagony wyrzucają kolejno swoją żywą, zaśpieszoną nadziankę. Ruch, gwar, zamieszanie. Jedne się już znalazły, inne się jeszcze szukają. Helena poleciała po Marysię. Krystyna leży jak długa na tobołkach, ja kulę się na swoim – jak półtora nieszczęścia i ani ręką, ani nogą. Jedna tylko pani Ada – która chronicznie nie domaga – domaga się za to energicznie u jednego z konwojentów, aby nam, chorym pozwolił wleźć na lorę. Po długich targach wdrapujemy się wszystkie trzy na stos rozlatujących się tobołków – i jazda! Zdrowe mają nadążyć piechotą. Dzień jest wyjątkowo pogodny i ciepły. A może to noc? Nie można wiedzieć. Nie czuje się jednak czerwca w powietrzu. Nachylenie światła też jakieś jesienne. Tylko obłoki podobne do naszych. Białe, twardo ubite, ciągnące leniwie. Bóg wie dokąd. Lora gramoli się najpierw leśną drogą, burczy, furczy, ale jakoś lezie. Potem wydostajemy się na coś co by się u nas nazywało haniebnym zrębem. Mizerne, rzadko rozrzucone świerczki o paru wypierzonych, wyrywających się w jedną stronę gałęziach , krzaki jałowca czy czegoś bardzo do jałowca podobnego, koślawe, rachityczne brzózki – a dołem wrzos i wysokie, łykowate kępy borówek. Gdzieniegdzie dygocze liśćmi jaskrawa zieleń „wilków” wokół srebrzącego się w słońcu starego kikuta po wyłamanej osice. To wszystko. Brzeg jest obstawiony strażą i nikomu nie wolno wysiadać. Z każdej barży wyznacza się tylko kilku mężczyzn i ci pod strażą idą do najbliższego żywnościowego punktu po prowiant. Ów najbliższy punkt jest czasem tak daleko, że czekając ich powrotu stoimy przy brzegu wiekami. Wracając ledwie się wloką, biedacy. Mam w oczach taki sunący po wysokim brzegu pochód zgarbionych sylwetek, gnących się pod ciężarem olbrzymich worów. Drobny kłus zgiętych w kolanach nóg i napięcie grzbietu świadczą wyraźnie, że gonią resztkami sił. Za nimi ciężkie postacie w długich po kostki szynelach i cienkie żądła bagnetów na tle żelazistego nieba. Życie towarzyskie kwitnie i tu, jak w Starobielsku. Chodzi się „po chałupach” z wizytami. Marysia z Heleną mieszkają wysoko, na najwyższym piętrze. Są tam i obie „długie” Krystyny i Danusia. Tyle, że karkołomne wdrapanie się na górę jest połączone z nieodzownym upapraniem się w żywicy zalepiającej słupy nar. Prócz tego gwoździe i kanty nieheblowanych desek czychają tam podstępnie na resztki mojej spódnicy. O niewiadomej godzinie – bo dzień jest ciągle – pognali nas ku wąskotorowej kolejce i załadowali na otwarte wagoniki. Mała jak samowar, niepoważna lokomotywa fuczy i pluje parą przed długim szeregiem lor, wyładowanych kobietami, węglem i deskami. Co parę wagonów jedna błękitna czapka i bagnet. I tak ruszyliśmy w tundrę. Kołatały pod nami wagoniki, sapał blaszany samowarek i pociąg sunął po kolana w twardej, nieznajomej gęstwie północnej roślinności. Dziwna jest ta tutejsza roślinność. Jakby w niej wcale nie było pędu ku górze i światłu. Dochodzi do pewnej, bardzo przyziemnej wysokości – i staje. Jakaś taka milcząca, nie gwałcona przez żadną roślinną konwencja ograniczająca wzrost i może dlatego tundra robi wrażenie z daleka wrażenie futra. Jest gęsta, zbita, jednolita. Boża forteca Stanisław Wodyński Są na Ukrainie miejsca szczególne, które wędrujących po dawnych Kresach Najjaśniejszej Rzeczpospolitej - przyciągają baśniową legendą, pełną dramatycznych momentów historią, wspaniałymi zabytkami architektury, magnetyczną siłą płynącą z zadziwiających zdarzeń dnia współczesnego. przedstawiającym wizerunek Najświętszej Maryi Panny z Dzieciątkiem. Badający współcześnie obraz specjaliści ustalili, że pochodzi on z pracowni dawnych mistrzów niemieckich, że spoglądający w oczy patrzącemu nań, mały Jezus - jest bardzo charakterystyczny dla jednego z najwybitniejszych malarzy Renesansu Łukasza Cranacha Starszego. Dzień jest ponury, zawleczony niskimi chmurami. Na torach pochłodniało. Dotąd był tylko pęd pociągu, teraz wziął się nie wiadomo skąd przenikliwy, nagły wiatr. Nasz samowarek zaczyna kurzyć drobnym, zjadliwym miałem, tak że już patrzeć trudno. Zbijamy się więc w jeden kat jak owce, naciągamy koce na głowy i jedziemy na oślep, zmęczone, śpiące i głodne – ze trzy opętane godziny. Wreszcie Czuma. Dwa drewniane baraki, mały tętniący telefonem stacyjny budyneczek, stosy na drogę i w rowy zwalonych desek, tundra i my, 350, czterotygodniową podróżą do upadłego zmęczonych kobiet. Na małym jak ren koniku uwija się wokół nas jakiś człowiek w fufajce i czarnej siatce od komarów. Jest też kilku konwojentów w szynelach, którzy wyszli naprzeciw nas z Loch-Workuty. I nagle, ku obezwładniającemu przerażeniu dowiadujemy się, że nas popędzą dalej piechotą! Ludzie na świecie! Przecie to najodleglejszy łagier „Workut-Stroju”! W dodatku nie dają żadnej podwody na rzeczy, choć niektóre z nas są chore naprawdę, a inne mają tobołki tak ciężkie, że je ledwie z miejsca na miejsce mogą przetaszczyć! Na zrozpaczone perswazje i błagania Cesi władze znajdują jedną tylko, złośliwie uśmiechniętą odpowiedź: - A kto wam każe nieść? Jak za ciężko można rzucić. I pognali nas tak tundrą na przełaj, w ostrej, pętającej nogi gęstwie borówczanych krzaków, przez moczary, bagna, wertepy i wrzosowiska, gdzie – miejscami tylko przetarte koleiny świadczyły, że nie my przedzieramy się tędy pierwsze. To wszystko znaleźć można w Bołszowcach! Małej, położonej z boku traktu wiodącego z Bursztynu do Halicza a potem dalej do Stanisławowa miejscowości. Tradycja głosi, że wielce zasłużonemu w wojnach z Tatarami kasztelanowi halickiemu Marcinowi Kazanowskiemu, który wtedy jeszcze jako pułkownik, przeprawiał się, idąc na bój z pohańcami, promem przez Dniestr - aportujący z wody pies - przyniósł w pysku zawiniątko. Po rozpakowaniu okazało się zwojem Późniejszy hetman i wojewoda podolski Marcin Kazanowski, przed samą bitwą, która rozegrać się miała z Tatarami tuż nad brzegiem Dniestru okazał obraz swojemu wojsku wskazując, iż jest to znak dany z nieba, żeby dać z siebie wszystko w walce z poganami. Pokrzepieni przesłaniem obrońcy Kresów - odnieśli zwycięstwo nad przeważającymi liczebnie siłami wroga. W podzięce pułkownik w akcie fundacyjnym napisał: "Na wieczną rzeczy pamiątkę, ja Marcin Kazanowski kasztelan i starosta halicki, bogusławski ect., pan i dziedzic dóbr miasta Bołszowiec i przyległych wsi. Dla dobra mej duszy i mojej zony, szlachetnie urodzonej Heleny Staczyckiej postanawiamy: aby OO Karmelitom kościół pod tytułem Zwiastowania Matki Bożej i św. Marcina wymurować wraz z klasztorem." I tak od 1624 roku - wyłowiony z Dniestru wizerunek NMP z Dzieciątkiem znalazł swoje miejsce w Bołszowcach, gdzie przez następne stulecia był czczony a nawet koronowany papieskimi insygniami, otoczony powszech Drogi tej nie zapomnę póki tchu. Dwa razy w życiu sądzone mi ją było odbywać tam i z powrotem – dwa razy – i sama nie wiem kiedy była straszniejsza? Nie mam pojęcia, ile to dokładnie kilometrów. Nie więcej chyba niż piętnaście, ale jakość tych piętnastu starczy za pięćdziesiąt innych! Osłabłe z głodu, gnące się pod ciężarem worków, które z każdym krokiem stawały się coraz cięższe, podarte do krwi na krzakach, upaprane po kolana w bagnach i strumieniach wleczemy się tak, jak gromada potępieńców ostatkiem sił i tchu. cdn. Łagier pod biegunem Strona 54 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 www.ksi.kresy.info.pl BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA nym kultem wyznawców dwóch obrządków: katolickiego i grekokatolickiego. Sanktuarium rozlokowało się na wzgórzu nad potokiem wpadającym do Gniłej Lipy rzeki uchodzącej do Dniestru. Przez wieki budowane, rozbudowane w stylu rozwiniętego baroku, zachwycało wybujałą plastyką frontonu z charakterystycznymi wazonami na głównej elewacji. Późniejsze losy wizerunku dobrze oddają, pełne tragizmu doświadczenia mieszkańców tych ziem. Poczynając od rebelii Chmielnickiego, wzniecająca pożogę na Kresach, kiedy schronił się we Lwowie, potem został świętokradczo pozbawiony papieskich koron które jednak się odnalazły aż w Dubowcach. Uchodził wraz z opiekującymi się nim karmelitami przez Pilzno, Wiedeń żeby znowu do Bolszowców powrócić, następnie pod obstrzałem rosyjskiej artylerii, wraz z zakonnikami ukrywał się w podziemiach klasztoru, ewakuowany znowu do Lwowa, powrócił w chwale ,niestety na bardzo krótko do Bołszowców w 1930 roku. Potem to już była wojenna i powojenna wędrówka obrazu - zakończona w trwałej przystani w Gdańsku w kościele św. Katarzyny. Za komuny- klasztor i kościół, zniszczony podczas działań wojennych popadał w dalszą rujnację, stanowiąc swoją smutną bryłą, niemy wyrzut sumienia dla potomnych. W 2002 roku metropolita lwowski ks. kard. Marian Jaworski powierzył OO Franciszkanom Konwentualnym, którzy dotąd prowadzili pracę misyjną w pobliskim Haliczu – zadanie odremontowania obiektu. Przedsięwzięcia tyleż trudnego, co niesłychanie kosztownego! I tu ocieramy się o wręcz dotykamy w naszym życiu zjawisko niezwykłe, nieomal nadprzyrodzone. Z roku na rok bowiem odwiedzając Bołszowce odnotowujemy, z niekłamanym podziwem - niesłychany postęp w pracach remontowych, rekonstrukcyjnych, konserwatorskich klasztoru i kościoła. Wielokrotnie spotykałem pracujących na budowie fizycznie młodych mężczyzn, którzy później okazywali się osobami konsekrowanymi, księdzem i braciszkiem Zgromadzenia. Największy jednak zapał nie przyspieszył by tak bardzo postępu prac, jeśliby nie było pieniędzy na materiały budowlane, opłacenie majstrów i robotników rekrutujących się z olbrzymiej rzeszy pozostających bez pracy w swojej ojczyźnie Ukraińców. Doprowadzenie do stanu używalności kościoła było możliwe dzięki funduszom przeznaczonych przez Ministerstwo Kultury Rzeczpospolitej Polskiej na ratowanie dziedzictwa narodowego. Środki pochodzące z programów finansowanych Senat było podczas powodzi, która kilka lat temu nawiedziła okolice Zakarpacia, czy podczas zeszłorocznej epidemii grypy. Jest również ona organizatorką „sentymentalnych” wypraw ,które wykorzystując bazę noclegową hotelowej części mieszczącego się w kompleksie klasztoru Młodzieżowego Międzynarodowego Centrum Pokoju i Pojednania - pozwalają poznawać Kresy. Podczas ostatniego naszego pobytu w marcu na Ukrainie, zapukaliśmy już dobrze po zmierzchu do furty klasztornej. Mimo, że nie byliśmy zapowiedziani - Ojciec Grzegorz przyjął nas z otwartymi ramionami. Znużeni całodziennym podróżowaniem od Lwowa, przez Złoczów, Brzeżany, Monasterzyska, Uście Zielone, Mariampol, Halicz, zasiedliśmy do kolacji, która jakby na nas czekała. Strawą naszą nie było tylko jadło, przygotowane w większości z produktów pochodzących z hodowli, czy też ogrodu uprawianego przez zakonników ile rozmowa, ciągnąca się do późnej nocy. Ojciec Grzegorz okazał się bowiem wielkim erudytą, wybitnym znawcą, a zarazem animatorem procesów pojednania pomiędzy Polakami a Ukraińcami. Słuchaliśmy go zafascynowani. Byliśmy bowiem w miejscu tak szczególnie dla historii ważnym. jednocześnie okraszonym urodą klasztornych wnętrz ,emanujących dostojeństwem i spokojem. Do Polski stąd jest daleko, ale cały czas była ona obecna w naszych rozmowach. Co ciekawe – ojciec Grzegorz, bardzo pozytywnie ocenia zmianę stosunku administracji obecnego prezydenta Ukrainy w przeciwieństwie do trudności czynionych przez administrację jego poprzednika. Stojący na straży sanktuarium kapłan, jest zarazem dyrektorem centrum – miejsca w którym spotykają się młodzi ludzie, aby wyzbyć się wzajemnych uprzedzeń ,poznać lepiej historie sąsiadujących ze sobą narodów, odnaleźć wspólne, łączące a nie dzielące postacie bohaterów. Gdzie odbywają się ważne konferencje poświęcone procesowi pojednania. Jest to zarazem ważny ośrodek maryjnego kultu, aktualny cel licznych pielgrzymek, nawiedzany przez tysiące w roku pątników i dziesiątki dostojników kościoła. Prawdziwa forteca boża, skąd płyną wskazania „ abyście się wzajemnie miłowali”. Jest też, klasztor ufundowany przez pobożnego pułkownika – placówką dyplomatyczną R.P. Tutaj bowiem, dwa razy w miesiącu - przybyły ze Lwowa konsul odbiera wnioski składane w celu uzyskania Karty Polaka. R.P. z godną podziwu skutecznością ojcowie franciszkanie pozyskują, dzięki niesłychanemu zaangażowaniu się w tę sprawę pani profesor Wiesławy Holik. Mieszkająca w Gliwicach emerytowana historyczka, od lat spędza na Ukrainie wiele tygodni w ciągu roku. Poza sprawami pisania programów, rozliczania projektów pani Wiesława działa przychodząc z pomocą Polakom zamieszkałym poza granicami ojczystego kraju. Tak www.ksi.kresy.info.pl Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 - strona 55 BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA Utracone bagna diabelskie, przepastne lasy i moczary.... Bożena Abratowska Nie wszyscy umierają tam, gdzie się urodzili. Ludzie migrują z różnych przyczyn, często nigdy nie wracają, czasem nawet nie odwiedzają ukochanych miejsc, choć mogliby. Kresowiacy nie mogli. Ilekroć wspominali swoje rodzinne strony (a wspominali przy każdej okazji i nawet bez niej) - zawsze wydawali się nieutuleni w żalu! Szczególnie ci, którzy połowę lub choćby małą część dorosłego życia spędzili na swoich ukochanych terenach. Niestety, oni przeważnie już odeszli. Pozostali pamiętają dziecięce lata na kresach. I też tęsknią. A już najbardziej Poleszucy. Nic dziwnego, gdy jedni płakali za swoim wesołym, artystycznym Lwowem. Nie dziwił żal za studenckim intelektualnym Wilnem, pozostawionym jedynie na łasce Matki Boskiej Ostrobramskiej! Ale płakać za krainą komarów? Za pełną diabelskich bagien, moczarów i rozlewisk, egzotyką „polskiej Amazonii”? - A jak zapomnieć te zachody słońca nad bezkresnym rozlewiskiem? Jak nie pamiętać krzyków tego wod- nego ptactwa? Przepastnych pełnych zwierza lasów? A tych miasteczek, jarmarków, tych „Didów” nawiedzonych i ludzi żyjących w świecie realnym pomieszanym z baśniowym, zaludnionym różnymi Świteziankami i cudotwórcami co ptakiem latają? Jest jeszcze jedna, racjonalna przyczyna tęsknoty Poleszuków, tych od pokoleń tubylców i tych, którzy osiedlali się tam z własnej nieprzymuszonej woli (chyba że patriotyzm nazwiemy przymu- sem). Ci młodzi ludzie włożyli ogrom pracy, wielkie serca i zapał, w ucywilizowanie Polesia. I cały ich wysiłek jak się po latach okazało – poszedł na marne. To była duża grupa pionierów z lat dwudziestych ubiegłego wieku, gdy po wojnie polsko-bolszewickiej w 1920r. odzyskaliśmy ogromne tereny po obu stronach Prypeci aż po ujście Dniepru i dalej. Obszar porównywany do wielkości Belgii. Ci młodzi wykształceni ludzie, walczyli tam z zacofaniem, analfabetyzmem, brakiem życia kulturalnego, prądu, komunikacji i wszystkimi trudnościami egzystencji na bardzo zaniedbanych pod rozbiorami terenach. Polesie wielokrotnie przechodziło z rąk do rąk. Wpływ na ludzi i ich warunki życia miała nie tylko przyroda, ale też fakt, że raz było polskie, potem litewskie, moskiewskie, szwedzkie itd.! Polesie najeżdżały hordy mongolskie, tatarskie, ruskie i kozackie. I wszyscy eksploatowali tę krainę nie inwestując w nią. A nasi młodzi inteligenci, swoją pracę dla Polesia traktowali jak misję! Należał do nich Stanisław Adrjański o którym miałam przyjemność wspomnieć w poprzednich numerach Kresów, pisząc o jego synu – Zbyszku Adrjańskim, człowieku o równie niezwykłej osobowości. Inżynier Stanisław Adrjański był specjalistą od wytyczania i konserwacji dróg wodnych. Zakochany w Polesiu, swoją misję inspektora tamtejszych dróg wodnych sprawował z wiedzą i oddaniem. Ten ogromny obszar wodny, poznał w najdrobniejszych szczegółach, czego dowodem jest jego niezwykłe dzieło „Wykaz śródlądowych dróg wodnych na kresach wschodnich” Ten „poemat techniczny”, pełen dokładnych map, umożliwił nareszcie bezpieczną Strona 56 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 turystykę. W diabelskich trójkątach poleskich bagien poprzecinanych nurtami rzek i rzeczek można było wpaść w labirynt, z którego nie było wyjścia. A helikopterów wtedy też nie było, ani telefonów komórkowych. I tak powstawały opowieści o wiónach, rusałkach i innych wodnych porywaczach nieostrożnych wędrowców! Oczywiście dzieło inżyniera Adrjańskiego przede wszystkim ułatwiło transport i zwykłą komunikację – bo tam, głównie drogą wodną najsprawniej można było się przemieszczać. W tej niezwykłej książce, Polesie zostało dokładnie opisane i zinwentary- zowane a co równie ważne – autor pokazał wzrost gospodarczy, ekonomiczny i rozwój możliwości turystycznych, czyli sukcesy pracy na tym trudnym terenie pod koniec okresu międzywojennego. W celu zilustrowania postępu, Stanisław Adrjański fotografował pracę pogłębiarek, statki na rzekach, tratwy, barki i powstające kanały. Autor propagował budowę dróg i magistrali wodnych towarowych i pasażerskich w zgodzie z naturą. Teraz nazywamy to ekologią. Doceniano to już wtedy. Wiele map, plansz i projektów urządzeń wodnych wykonanych przez Stanisława Adrjańskiego powędrowało na www.ksi.kresy.info.pl BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA Madonny Lwowskie Piotr Strzetelski Oprócz wielkiej, wręcz szalonej miłości do Lwowa, jego mieszkańcy silnie byli związani z kultem maryjnym, który gorliwie był uprawiany nie tylko przez katolików ale i przez Unitów. Polska religijność kresowa szczególne ujście znajdowała w czci, którą otoczone były liczne na Kresach cudowne i łaskami słynące obrazy Matki Bożej. Jan Kazimierz w swoich ślubach lwowskich powierzył Polskę opiece Matki Bożej. Od tego czasu Lwów był zwany miastem „zawsze wiernym” i był przykładem nadzwyczajnego umiłowania Maryi. W poszczególnych kościołach lwowskich możemy znaleźć liczne tego przykłady. Katedra rzymsko-katolicka pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny posiadała w głównym ołtarzu cudowny obraz Matki Bożej Łaskawej, zaś w Katedrze ormiańskiej znajdował się słynący cudami obraz Matki Boskiej z zamku w Bełzie. Jednym z najstarszych kościołów Lwowa jest kościół Najświętszej Maryi Panny Śnieżnej, przed którym usytuowana była rokokowa rzeźba przedstawiająca Niepokalane Poczęcie Najświętszej Maryi Panny. Je autorem był znany lwowski rzeźbiarz Pinsel. Kościół Sióstr Klarysek, czyli kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, pochodzący z XVI wieku posiadał cudowny obraz Matki Boskiej Bolesnej, dar św. Jana z Dukli, który miał go otrzymać od św. Jana Kapistrana. Kościół Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny Ojców Karmelitów Trzewiczkowych posiadał bizantyjski, słynący cudami obraz Matki Boskiej Częstochowskiej z XVI wieku, zaś w kościele Matki Boskiej Gromnicznej znajdowało się dzieło malarza lwowskiego Alojzego Reichana przedstawiające właśnie Matkę Boską Gromniczną. Kościół Ojców Franciszkanów, w którym późniejszy święty, Maksymilian Maria Kolbe, rozpoczynał swój franciszkański żywot, był pod wezwaniem Niepokalanego Po- www.ksi.kresy.info.pl częcia Najświętszej Maryi Panny. Kolejny lwowski kościół, zbudowany w XVIII wieku kościół był pod wezwaniem Zaślubin Najświętszej Maryi Panny i św. Józefa. Do nowszych kościołów maryjnych Lwowa można zaliczyć kościół Sióstr Karmelitek Bosych pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy z cudownym obrazem Matki Bożej koronowanym tuż przed wybuchem wojny w 1939 roku. Innym kościołem wybudowany w okresie międzywojennym jest kościół Matki Bożej Królowej Polski wybudowany na Zniesieniu oraz kościół Matki Bożej Ostrobramskiej na Łyczakowie wybudowany w 1934 roku. Oprócz kościołów katolickich poświęconych Maryi, we Lwowie są jeszcze świątynie unickie, w których kult maryjny jest równie silny. Wśród nich najważniejsza to unicka katedra św. Jura z cudownym obrazem Matki Bożej Trembowelskiej oraz Unicka Cerkiew Wołoska pod wezwaniem Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny z obrazem Matki Boskiej z Dzieciątkiem z 1635 roku. Na koniec należy powiedzieć, że do wybuchu II wojny światowej, Lwów szczycił się aż 18 obrazami Matki Boskiej słynącymi z łask i cudów. Lwowskie maryjne kościoły to najlepsze świadectwo kultu Matki Bożej w tym mieście. Targi Wodne do Bazylei, Paryża i Sztokholmu. W Genewskiej Lidze Narodów doceniono wyróżnieniem plany wodnego zagospodarowania Polesia, regulacji rzek oraz melioracji wodnej w zgodzie z naturą i bez uszczerbku dla przyrody. A przy okazji zmieniającej bagna i moczary w żyzne łąki i pastwiska! A potem przejął wszystko Stalin i w swojej prymitywnej i obłąkanej wizji nowoczesności i postępu, nie tylko zawracać kazał syberyjskie rzeki - ale zmeliorować osuszyć i zabetonować - Nasze Polesie! I jak tu nie płakać? Zostały tylko fotografie. A miało być tak pięknie... nie wszyscy wiedzą że w dalekosiężnych planach było uruchomienie przewozów wodnych na trasie Gdańsk – Morze Czarne! Stanisław Adrjański będąc wielkim admiratorem tego projektu - w wielu swoich publikacjach udowadniał, że transport wodny może być sprawny, szybki i bezpieczniejszy niż kolejowy, czy samochodowy, który de- wastować będzie cały kraj i przyrodę, chociażby dlatego, że trzeba budować autostrady!.I to za dużo większe pieniądze niż usprawnienie szlaków wodnych. Argumentował, że transport wodny łączy ludzi i miasta a można jeszcze na nim zarabiać i dać zatrudnienie tysiącom ludzi! Niektóre osoby nie powinny odchodzić. Stanisław Adrjański zmarł w Warszawie w 1968 r. Zostawił nam fotografie. W ubiegłym roku, jego syn Zbyszek eksponował je w Muzeum Niepodległości. Wystawa cieszyła się wielkim powodzeniem, przyciągnęła do Muzeum wielu zwiedzających. Część z tych fotografii właśnie przedstawiam z nadzieją, że zostaną wydane w wersji albumowej. Zasługują na to. Rodzina Adrjańskich przeszła znane wszystkim kresowiakom piekło wysiedlenia, nie ratowali rodzinnych sreber... uratowali fotografie! W maju, miesiącu szczególnie poświęconym Maryi, przechadzając się po dawnych, przedwojennych ulicach Lwowa, przystańmy na chwilę w zadumie przed jednym z najbardziej znanych i widocznych symboli Kultu Maryjnego – przed figurą przedstawiającą Matkę Boską Błogosławiącą z Placu Mariackiego. Niech ta postać ustawiona na wysokim rzeźbionym postumencie, z tryskającą z własnego, głębinowego źródła fontanną, błogosławi wszystkim tym, których korzenie splotły się z tą ziemią. I chociaż przez wiele lat figura ta znajdowała się w kościele Ojców Bernardynów, (przejętym niestety przez cerkiew prawosławną) obecnie znowu można ją podziwiać w tym samym co dawniej miejscu. Więc zatrzymajmy się na chwilę przed naszą Matką i wspólnie z autorem poniższego wiersza – Witoldem Szolginią - zanieśmy do Niej błagalną modlitwę: Na skraju Parku Głowackiego? Czy znów orkiestrę z niej usłyszę Ułanów Pułku Czternastego? A niechby tylko ową ciszę, Co o wieczornej spływa porze Na nasz Łyczaków... Daj to Boże... MADONNY LWOWSKIE Madonny Lwowskie- przybywajcie Nam ku pomocy, tak jak kiedyś... Od wszelkich nieszczęść osłaniajcie Oddalcie od nas wszystkie biedy. Miejcie w opiece swoje dzieci, Wciąż tułające się po świecie... Przybądź Madonno Łyczakowska (Choć rodem jesteś z Ostrej Bramy – Nie tylkoś z Wilna, takżeś Lwowska) I usłysz Pani jak wołamy: Matko bezdomnych Twych lwowiaków – Powróć nas znowu na Łyczaków, Na Głowińskiego i Pijarów, Piotra i Pawła, Antoniego, Przywiedź raz jeszcze Twych batiarów Na Ubocz, Mączną, Dobrzańskiego; I na Heninga, na Paulinów Doprowadź Matko Twoich synów... Twa białościenna bazylika, Z czerwoną strzałą smukłej wieży Trwa ciągle w sercu i nie znika Mimo spustoszeń, które szerzy Czas – dziad okrutny i żarłoczny... Czyż kiedyś znów w jej cieniu spocznę Kresowy Serwis Informacyjny - I Ty Madonno rokokowa Co spod Świętego Antoniego Strzeżesz dolnego Łyczakowa Ustrzeż nas wszystkich ode złego, Niech nam też łaska będzie dana, By wrócić znowu na Hoffmana, Na Franciszkańską i Grottgera, Na Żulińskiego i Skrzyńskiego, I na Hołówki, na Hausnera, I na Świętego Antoniego... Pomóż w tym tamtej naszej Matce Pani ułanów na rogatce... Przybądź Im obu ku pomocy Madonno Ormian z ich Świątyni, Wielkiej niebiańskiej pełna mocy, Co z lwa u stóp Twych jagnię czyni... Daj powrót tutaj Espenhanom, Antoniewiczom, Romaszkanom, Stefanowiczom, Żychiewiczom... Niech tym i innym Twym Ormianom, Co do powrotu dni wciąż liczą – Twa łaska będzie okazana, Że dni tych będzie wciąż ubywać – Spraw to, o Pani litościwa... I Ty, o Matko Boska Śnieżna, Bliźniaczko Marii z Łyczakowa – Spraw to, błagamy, niechaj sczezną Moce piekielne stąd ze Lwowa, Niech po zadymie i zamieci Znów słońce jasno nam zaświeci... O Matko Boska co w Katedrze Od wieków rządzisz nam łaskawie Uczyń niech słońce to się przedrze Nie we snach naszych lecz na jawie – Bo sprawiedliwa nasza sprawa Wstaw się za nami o Łaskawa... Madonny lwowskie, Matki nasze Któreście miasto wszystkie miały W opiece zawsze czułej Waszej Dla większej przez to Jego chwały – Raczcie Je nadal w niej zachować, O śliczne Gwiazdy Miasta Lwowa... Piotr Strzetelski - Kraków 1 maja 2012 - strona 57 BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA ANNA MAŁGORZATA BUDZIŃSKA - WYSTAWA IKON. IKONY- EWOLUCJA KANONU PISANIA IKON Redakcja Wrocław: Na Nowym Dworze, w bibliotece przy Centrum Kultury Wrocław Zachód można obejrzeć wystawę ikon, zapoznać się z tradycyjnymi i nowoczesnymi formami tej sztuki, przeczytać jak ewoluowała.( http://cojestgrane.pl/wydarzenie/88904/) Autorka wystawy zdradziła nam, że to druga wystawa w tym roku a szósta w ogóle. Każdego roku opracowuje inny temat i inny rodzaj ikon. Najpierw były „Greckie inspiracje”, potem „Skąd przychodzimy, dokąd zmierzamy”, a teraz „Ewolucja kanonu pisania ikon”. Zadaliśmy pytanie dlaczego ikony się pisze? Odpowiedzi w tej sprawie i temacie samej wystawy udzieli nam wszystkim autorka w niżej zaprezentowanych artykułach .Kto nie miał możliwości obejrzenia wystawy we Wrocławiu ma tą możliwość na łamach Kresowego Serwisu Informacyjnego.Zapraszamy. IKONA MATKI BOŻEJ NIEUSTAJACEJ POMOCY- poczitanije. Anna Małgorzata Budzińska Piszę ikonę... Ikona napisana została... Ikonopis, ikonograf… Pisać ikonę, czy malować? Jak to właściwie jest? Ikona, tak samo jak Ewangelia przekazuje Boską prawdę. Ikona czyni to obrazem, Ewangelia zaś słowem. Przez wiele wieków ikony pełniły funkcję edukacyjną dla ludzi nie umiejących czytać. Sobór Nicejski II postawił na równi Ikonę i Ewangelię. Stąd ikona była określana jako biblia ubogich. To, co uczony mógł przeczytać w Ewangelii, analfabeta mógł zobaczyć na ikonach. . Język grecki, podobnie jak rosyjski nie zna słowa „malarstwo” w rozumieniu zachodnioeuropejskim. Jest jedynie zografia oraz ruski żywopis. Słowo pisat’ znaczy tyle co malować Tradycja nakazuje używać sformułowania „pisanie ikony”, ale określenie „malowanie ikony” też nie jest błędem. / Ikona MBNP- ikonopis Anna M.Budzińska Tak samo jak pisze się ikony tak też można je czytać. Ikona to bogactwo treści, mistycyzmu i wiary zaklętych w obrazie, przekazanych przez barwy, symbole, gesty, ale i przez to „coś” nieuchwytne i nieokreślone, coś co sprawia, że opowieść prze- kazywana przez ikonę jest przejmująca i trafia do serca człowieka. Czytać ikonę to umieć zrozumieć co znaczy każdy kolor, gest, wyraz twarzy, symbole. Czuć ikonę można tylko wtedy kiedy wierzymy. Ikona wymaga wiary i do wiary prowadzi. Nasz kościół parafialny jest pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Na ołtarzu umieszczono obraz przedstawiający Matkę z Dzieciątkiem. / Z kościoła Codziennie rzesze ludzi klękają przed tym obrazem, składają prośby, podziękowania , modlitwy. Gdybyśmy jednak spytali tych ludzi co przedstawia ten obraz, o czym opowiada to większość z nich byłaby zdziwiona takim pytaniem. Usłyszelibyśmy odpowiedź: No, Matka Boska i mały Jezusek, a u góry aniołowie. Prawie nikt nie zastanawia się nad szczegółami. Trawersując znane stwierdzenie: „ Matka Boska jaka jest każdy widzi”. Spróbujmy więc opowiedzieć tę ikonę. Ikonopis napisał, a my przeczytajmy. Mały Jezus jest człowiekiem i Bogiem. W ramionach matki cieszy się z tego człowieczeństwa, z bliskości ukochanej mamy, jest zwykłym, małym dzieckiem. Ale co to? - nadlatują anioły. Nie jest to anioł stróż, nie są to słodkie, beztroskie aniołki z obrazów Rafaela . To anioły prorokujące śmierć. Niosą narzędzia Męki Pańskiej- krzyż, włócznię, trzcinę z gąbką nasączoną octem. Mały Jezus -człowiek przestraszył się i odruchowo, gwałtownie tuli się do mamy szukając obrony. Oj, zgubił nawet jeden sandał- zwisa mu na rzemieniu! Jednak Jezus- Bóg zdaje sobie sprawę z tego co go czeka. Proroctwo śmierci zawisło nad Nim od narodzenia, czai się w sercu Jezusa i w sercu Jego Matki. Matka przygarnia Go, lecz zarazem wie, że od tego przeznaczenia nie może Go ochronić. Maria ma zamyślone i zatroskane oblicze, patrzy w dal, jakby na tajemnice bezkresnych Boskich dróg. Ikona ukazuje jednak ostateczny tryumf Chrystusa nad cierpieniem śmiercią i grzechem. Tłem jest bowiem kolor złoty - symbol zwycięstwa, które objawiło się w czasie Zmartwychwstania. Zmienia to wymowę krzyża niesionego przez anioła na znak zwycięstwa i życia, a nie śmierci. Matka Boża dłonią wskazuje nam najpewniejszą Drogę do szczęścia - swojego Syna. On jest bowiem naszą Drogą Prawdą i Życiem. W geometrycznym środku ikony znajdują się właśnie ręce Maryi i Jezusa - głównym przesłaniem ikony jest bowiem fakt, iż Jezus wkłada w ręce Maryi wszelkie łaski aby Ona je nam rozdzielała. To tyle o języku symboli w tej ikonie - o tym języku „zewnętrznym”, bo „wewnętrzny” język ikony każdy musi zgłębić sam- przez wiarę. Dopiero gdy rozum przez modlitwę zostaje sprowadzony do serca powstaje u człowieka duchowa jedność – i to jest pełne czytanie ikony. Kult i kontemplacja ikony jest jej czytaniem (ros.poczitanije). Pierwowzór tego obrazu powstał jako ikona w epoce późnobizantyjskiej, w szkole italo- kreteńskiej. W XV wieku ikona trafiła do Rzymu i otoczona została żarliwym kultem. Natomiast do Rosji została przywieziona przez cara Aleksandra i umieszczona w monasterze Strastnym Dziewiczym w Moskwie. Do dzisiaj liczne przedstawienia tej ikony znane i czczone są zarówno w kościołach katolickich jak i wschodnich. W cerkwi czczona jest pod nazwą Matki Boskiej Pasji ( Strastanaja), a w kościele katolickim jako Matka Boża Nieustajacej Pomocy ( Maria Perpetuo Succursu). Ikona ta łączy kościół wschodu i zachodu. IKONY - EWOLUCJA KANONU „Kanon jest pojęciem otwartym – zaznacza ks. Henryk Paprocki prawosławny teolog– bo dotyczy czegoś, co ciągle jest żywe, bo wciąż powstają nowe ikony. Umiejętność pisania ikon jest charyzmatem, podobnie jak sztuka, a trudno charyzmat ujmować w kanon.” / ikona napisana przez Pawła Budzińskiego Spójrzmy na tę ikonę przedstawiającą świętego Jerzego walczącego ze smokiem. Szokująca, prawda? Co nas w niej szokuje? - ano tak, ten motor zamiast konia. Dlaczego jednak nas to dziwi? Przecież ikona ma przez modlitwę z rozumu trafić do serca. Ma zjednoczyć duchowy i rozumowy ogląd sprawy przez kontemplację, modlitwę. Głównym celem ikony jest więc zachęta człowieka do modlitwy, do zastanowienia, do momentu przystanięcia w biegu życia i refleksji . Jeżeli współczesny człowiek kontempluje tę ikonę, gdy jest mu ona bliska, gdy czuje jej oddziaływanie to cóż więc nam może szkodzić, że konia zastąpiono motorem? Może dzisiejszy Jerzy woli mieć patrona na motorze Strona 58 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 niż na koniu? Kanon w ikonografii to zbiór zasad, reguł, wskazówek dotyczących pisania ikon. Na początku przekazywany był ustnie, a ikonografami byli zakonnicy. Jest to schematyczny opis ikon, omawia między innymi symbolikę koloru, gestu, głębi płaskości, odwróconej perspektywy. W osiemnastym wieku powstał najsłynniejszy bizantyjski podręcznik dla malarzy ikon, ale źródeł kanonu szukać należy dużo wcześniej- jego twórcami są Ojcowie Kościoła. Ten podręcznik to Hermeneia ze Świętej Góry Atos w Grecji utworzona z tekstów mnicha i ikonografa Dionizego z Furny w oparciu o szesnastowieczne manuskrypty. .Jest to księga z regułami dotyczącymi zarówno sfery duchowej jak i technicznej strony pracy ikonopisa. Jednak kto by myślał, że kanon stanowi sztywne, niezmienne zasady – ten jest w błędzie. Kanon to zjawisko żywe, które wciąż ewoluuje i będzie ewoluować dopóki będą ludzie, którzy zechcą poświęcić się tej pracy, a także ci, którzy będą się modlić przed ikoną. Kanon jest czymś w rodzaju ramy, która nie ogranicza obrazu, lecz tylko wyznacza mu granice. Nieraz jednak te granice są płynne i trudno uchwytne. Wiem, że mogę wywołać oburzenie takim myśleniem, znam zaciekłych obrońców kanonu, a też takich, którzy specjalnie postarzają nowe ikony, bawiąc się w „pobożną archeologię.” Nie mam im tego za złe. Powinniśmy tworzyć takie ikony, które spełniają swój cel- zachęcają do modlitwy. Jeżeli więc ktoś chce się modlić do pociemnionej ikony, ze sztucznie popękana farbą, na postarzonej desce – ma do tego prawo. Jednak również ten, którego zachwyca współczesny Jerzy na motorze i chce się przed nim modlić też powinien być zrozumiany. Wróćmy jednak do kanonu. Jakie to są zasady, którymi kierowali się ikonografowie? Jest ich wiele i to bardzo szczegółowych. Podręcznik zawiera ścisłe instrukcje dotyczące całego procesu powstawania ikony: poczynając od sporządzania rysunku konturów, poprzez przygotowanie węgla, kleju i gipsu, samo gipsowanie ikon, pogrubianie nimbów na ikonach, gipsowanie ikonostasu, przygotowanie sankiru, ochrowanie, technikę podmalówek, wykańczanie szat. Ponadto zawiera opis przygotowania różnych farb, wytyczania proporcji ludzkiego ciała, wykonywania fresków, odnawiania ikon itp. Wymienię tu główne zasady: 1. Ujęcie płaszczyznowo - linearne 2. Perspektywa odwrócona 3. Hierarchia ideowa- powiększanie postaci ważniejszych, pomniejszanie tych mniej ważnych 4. Frontalność przedstawiania postaci i graficzne ujęcie. 5. Planimetryczny system proporcji 6. Światło „wewnętrzne”- mistyczne, uzyskane techniką laserunkową, temperową. 7. Typizacja postaci, a szczególnie oblicza- pozwalała jednoznacznie identyfikować postać 8. Format prostokątny ikony 9. Symboliczny kanon kolorystyczny 10. Napisy- słowo dopełnieniem obrazu, nadanie imienia ikonie, zwieńczenie procesu malowania. Jednak te zasady ulegały przemianom. Już Teofan Grek wiele zmienił. Ikony, freski Teofana Greka nie mieściły się w ówczesnym kanonie. Ciemne brązy, ochra, śmiałe linie czerni i rozjaśnienia pociągnięciami pędzla z biała farbą, a do tego przymknięte oczy, jakby pozbawione źrenic. / Kopia fresku Teofana Greka wizerunek świętego wg. starego kanonu Nie tak nakazywał kanon. Oczy miały być szeroko otwarte, wielkie, patrzące na modlącego się. Postać nie miała być tak malarsko potraktowana, powinna być przedstawiona graficznie. W dodatku u Greka tak mało barw- malarstwo prawie monochromatyczne! Wbrew kanonowi, a genialnie… To jest przykład ikonograficznych poszukiwań zmierzających do wyrażenia boskiego światła- jakże piękny przykład wyrażenia wizji teologicznej. Postacie zalane białym, boskim światłem, które je jakby przeszywa. Oczy czasami sprowadzone jedynie do linii brwi mówią o niewidzialnym świetle, którego doświadczyły i które je oślepiło. Twórczość Teofana świadczy o tym, że ikona niekoniecznie musi być wyzbyta cech osobistych kopią innej kopii. Kolejny przykład – twórczość Andrieja Rublowa. Cóż on zrobił z dawną, kanoniczną ikoną trójcy starotestamentowej „Gościna u Abrahama”? Ano, przede wszystkim uprościł scenę. www.ksi.kresy.info.pl BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA Pominął postacie Sary i Abrahama, zredukował do jednego kielicha wszystkie potrawy, a krajobraz ograniczył do 3 symbolicznych elementów: drzewa, góry i domu. Wydobył to co najważniejsze. No i jeszcze malarskość trzech postaci Trójcy- to już nie są graficzne przedstawienia, to kunszt przemyślanych póz, ułożenia rak, wyrazu twarzy, a także genialność kolorów szat, miękkie operowanie kolorem, prześwitywanie koloru spodniej szaty przez wierzchnią. Mówi się , że ikony Rublowa są „dymem malowane”- lekkie pociągnięcia pędzla, kontur nieraz rozmyty, prześwitywanie barw. Żadna z postaci na tej ikonie nie siedzi prosto jak nakazywał kanon, żadna nie patrzy wprost na widza, każda się pochyla,. Syn w stronę Ojca, Ojciec w stronę Syna i Ducha Świętego, a Duch w kierunku Ojca i Syna. W ten sposób postacie tworzą pewien krąg. Krąg to doskonałość, pełnia. W centrum tego kręgu jest dłoń Chrystusa wskazująca na kielich. / Św. Trójca wg. Rublowa - Wnętrze kościoła San Vitae w Rawennie / dzenie olejnych farb dało światło „zewnętrzne”- naturalne, mniej mistyczne, bardziej malarskie 7. Zindywidualizowanie postaci, ujęcia portretowe 8. Różne formaty ikon: okrągłe, ośmiokątne, a nawet trójlistne 9. Zamiast symbolicznego złotego tła- sfery boskiej, duchowej pojawiło się naturalistyczne błękitne niebo, czasem z chmurkami 10. W XVII wieku napisy zaczęły zanikać. Najdłużej zachowały się greckie inicjały Jezusa Chrystusa i Matki Bożej. Pojawiają się za to inskrypcje w postaci cytatów biblijnych lub liturgicznych, a nawet nazwiska fundatorów ikon Przemianom od XVII wieku ulega w ikonach również wizerunek przyrody- zamiast schematycznych schodkowych górek typowych dla kanonu pojawiają się góry i pejzaż przedstawione realistycznie. Podobnie w architekturze- abstrakcyjno- linearne formy przejawiają tendencję do oddania trójwymiarowości. Owalna mandrola Chrystusa symbolicznie wyrażająca w kanonie Jego boskość i niebo zmienia się w okrąg malowany światłocieniem lub w wieniec z chmurek. Ba!- nawet szaty postaci na ikonach zmieniają się zgodnie z ówczesną modą- zamiast bizantyjskich strojów z epoki u królów i dostojników pojawiają się szaty z ówczesnych realiów- na przykład płaszcze podbite gronostajowym futrem, szlacheckie żupany i kontusze. Zamiast wschodnich diademów królowie mają korony. Czyż więc i święty Jerzy nie może przesiąść się z konia na motor? Mozaika „ Gościna u Abrahama”- Św. Trójca Rublow potrafił wcielić na ikonie podstawowy dogmat chrześcijaństwa: Bóg- Ojciec, Bóg- Syn, BógDuch Święty – współistota Trójcy została po mistrzowsku przedstawiona symbolicznie. Nie dziw więc, że ikona Rublowa została uznana za kanoniczną, on sam został świętym i wielu ikonopisów uczyło się na jego przykładzie i jest wiele kopii jego ikony. Spójrzmy więc znów na te dziesięć głównych zasad techniki ikonopisania – jak one zmieniały się przez lata? 1. Ujęcie staje się powoli bardziej przestrzenne, zmiękczenie rysunku, malarskość form 2. Pod wpływem malarstwa zachodniego perspektywa odwrócona ewoluuje w kierunku linearnej perspektywy optycznej, lub nastepuje przemieszanie obu typów perspektywy 3. Już nie hierarchia ideowa a ujednolicona skala postaci 4. Obok frontalności pojawia się też profil 5. Antropometryczny system proporcji 6. Zmiany warsztatowe, wprowa- www.ksi.kresy.info.pl W XIX wieku, na fali historyzmu ikony były szalenie modne i produkowane- tak, produkowane!- w tysiącach warsztatów i pracowni. Były wytwarzane masowo i zatraciły swój wyjątkowy, boski charakter mówiący o tajemnicy Wcielenia, przygasło w nich światło Taboru. Potem, po okresie zapomnienia i nawet kolejnego ikonoklazmu – już współczesnego, ikona zaczęła się odradzać w XX wieku, znów w formie pełnej duchowości, malowana przez ikonopisów , dla których ta sztuka jest znów modlitwą i wypływa z serca. Nie znaczy to jednak, że trzeba rygorystycznie wracać do starych kanonów. Kanon jest zjawiskiem żywym, ciągle ewoluuje. Na przykład nasz Jerzy Nowosielski- najbardziej znany ikonopis czasów współczesnych w Polsce. Spójrzmy na jego ikony: tematy kanoniczne, a jednak w nowej formie, nowymi technikami- czy mniej wartościowe?, czy mniej uduchowione?, czy mniej piękne?na pewno nie! Ich przekaz dociera zaznaczone słoje- nawet pod farbą tworzą dodatkowy element krajobrazu, wzbogacają fakturę ikony w naturalny sposób. Kanon w ikonografii – to wielowiekowe doświadczenie, tradycja kultury, drogocenne profesjonalne dziedzictwo, wyzwalające twórcze siły w artyście, to temat do rozmyślań, wewnątrz których malarz pozostaje sobą, one nie zniewalają go. Ksiązki, z których korzystałam przy opracowaniu tego tematu: „Blask ikon”- Maciej Bielawski „Oblicza ikony”- Maciej Bielawski „Les icones Russes” – red. Alla Rodina „Ikony w Polsce”- Michał Janocha „Nowosielski”- Krystyna Czerni Oraz: http://nadbuhom.pl/art_1868.html http://www.orthodoxworld.ru/ http://www.tygodnik.com.pl/numer/275820/potkaj.html do widza, pobudza do modlitwy i zadumy. Jaskrawe kolory farb akrylowych dają nowe możliwości pokazania światła i świętości. Nowosielski podobnie jak Rublow jest minimalistą- ogranicza formę do niezbędnego minimum, a pomimo to uzyskuje głębię przekazu i przeszywający mistycyzm. Jego ikony są piękne i pobudzają do modlitwy, zbliżają do Boga. Moja własna niewierność kanonowi związana jest głównie z fascynacją drewnem, jego słojami, fakturą, nieraz kształtem kawałków pni. Nie lubię pokrywać drewna podkładem kredowym. Przy zastosowaniu farb akrylowych nie jest to konieczne. Piękno surowego drewna dostrzegłam pierwszy raz odwiedzając Kórnik. Tam właśnie, za pałacem, w parku zwiedzałam małe muzeum dendrologiczne. Prezentowane były przekroje różnych gatunków drzew, oznaczany ich wiek. Jakie tam można dostrzec bogactwo odcieni i kolorów słojów, jakie piękne są ślady po sękach! Pomyślałam wtedy: Dlaczego nie wykorzystać tego w ikonopisaniu? Złociste brązy i czerwienie ikon tak pasują do kolorów drewna, a Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 - strona 59 Wolna Trybuna Czytelników Najazd Hunów Czuję, że Hunowie nas zaatakowali obserwując kolejne poczynania parlamentarzystów wybranych przez część narodu. I zwracam się do tej części, popatrzcie na ich czyny! Ktoś pisze z Niemcami wspólny podręcznik szkolny, ktoś określa zakres materiału w podręcznikach szkolnych, ktoś je pisze, jest ekspertem w komisji, która to zatwierdza, ktoś drukuje te podręczniki i zarabia na nich, ktoś dokonuje analizy (mam nadzieję) i decyduje o restrukturyzacji, czyli z jakiegoś klucza ktoś wybiera szkoły, przedszkola, instytucje pożytku publicznego, przedsiębiorstwa, które należy zamknąć, zburzyć, sprzedać, (ale na pewno nie oddać okradzionym kiedyś właścicielom lub choćby dać im prawo pierwokupu), zamienić na hotel, bank, parking czy „Holistyczne Centrum Urody & Zdrowia „ (zainteresowanych tym ostatnim niezwykle istotnym dla współczesnego Polaka obiektem kieruję do pasażu imielińskiego). Skąd się wziął ten "ktoś", czy ma odpowiednie kwalifikacje? Nie mam co liczyć na referendum jak w Szwajcarii, gdzie w taki sposób podejmuje się mniej ważne decyzje, gdzie zanim coś się zburzy czy zbuduje robi się makietę aby mieszkańcy mogli zobaczyć co się planuje i w referendum podjąć słuszną decyzję. Szanuje się każdy bal i kamień, którego przodkowie używali. I każdego obywatela traktuje się poważnie. Ale przecież mamy europejską ustawę o zamówieniach publicznych, dlaczego nie jest stosowana, w końcu Sejm, Senat i samorządy to urzędy publiczne! Domagam się jawnych przetargów na pomysłodawców, autorów podręczników, ekspertów i przedstawienia społeczeństwu ofert. W instytucji publicznej każda pusta kartka papieru nabywana jest w ramach zamówienia publicznego przy czym sprawdzane są kwalifikacje oferentów, bo inaczej jest oskarżenie o nieuczciwą konkurencję ! A mnie zależy na tym, aby te puste kartki nie były zapisywane przez barbarzyńców! Bożena Ratter __________ Pamięć o Sprawiedliwych Aby zrozumieć europejski nacjonalizm trzeba pamiętać o kontekście historycznym - Prof. Colin Tatz Na wschodnim krańcu Europy na przełomie IX i XX wieku rozpada się imperium otomańskie. W Turcji władzę przejmują młodoturcy, którzy pragną stworzyć nowoczesne państwo. W tym społeczeństwie znaleźli się chrześcijańscy Ormianie, stają się obywatelami drugiej kategorii, psują wizję nowoczesnego państwa i młodoturcy wykorzystują wybuch wojny, aby dokonać aktu ludobójstwa na 1, 5 milionie Ormian. Mężczyźni mordowani na miejscu, kobiety i dzieci deportowane, w bezlitosnym słońcu, umierają z wycieńczenia i pragnienia. Brutalne morderstwa dokonywane nożem, toporem, siekierą, wbijanie na pal, palenie żywcem. Turcja nigdy nie przyznała się do ludobójstwa. Ćwierć wieku później znów doszło do mordowania ludzi na nie wyobrażalną skalę. Niepotępione ludobójstwo Ormian ośmieliło nacjonalistów niemieckich, sowieckich i ukraińskich do użycia tych samych LISTY - OPINIE - POLEMIKI metod do eksterminacji kolejnych milionów. Hitler jawnie uzasadniał eksterminację słowami, „kto w końcu pamięta o Ormianach?”. To stwierdzenie wywodzi się z przekonania, że historia wymienia tylko zwycięzców a nie wspomina o ofiarach-prof. Richard G .Hovannisian Kancelaria Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego prowadziła akcję pod hasłem „Przywracanie Pamięci”, w ramach której odznaczani byli Polacy ratujący Żydów w okresie II wojny światowej. W sobotę, w siedzibie Centrum Edukacji Historycznej w budynku PAST-y obejrzałam film „Życie za życie” Macieja Pawlickiego. Film o Polakach, którzy stracili życie za udzielanie pomocy Żydom skazanym na śmierć w kolejnym ludobójstwie XX wieku. To opowieść o bezimiennych bohaterach, którzy nie otrzymali Medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Polaków niosących pomoc ludności żydowskiej w okresie II wojny światowej były tysiące. Zainteresowanie tymi cichymi bohaterami pojawiło się zbyt późno. Na ogół pomagający i represjonowani za pomoc żyli i umierali nie będąc nikomu znani – cytat z portalu http:// www.zyciezazycie.pl/, o którym pisała Rzeczpospolita w 2011 roku http://www.rp.pl/artykul/634789. html. Film jest osnuty na relacjach rodzin, sąsiadów, siostra Eleonora Kiljan opowiada o śmierci ośmiu sióstr Miłosierdzia z Nowogrodzkiej, które dobrowolnie towarzyszyły podopiecznym z domu opieki prowadzonym na śmierć. Wśród dzieci zawsze ukrywano kilkoro dzieci z getta żydowskiego. Maciej Pawlicki powiedział na spotkaniu coś bardzo ważnego. Pamięć o Sprawiedliwych Polakach i mówienie o nich ma bardzo mocne przełożenie na pozycję Polaków we współczesnym świecie. I do młodych: obecni w tym świecie albo będziemy uznani za reprezentantów narodu morderców, tchórzy i zdrajców albo bohaterów. To zupełnie inny status człowieka. Pamiętajmy bo brak pamięci o oprawcach i brak ich potępienia grozi powtarzaniem okrutnych kart historii. Pamiętajmy bo historia z jej bohaterami wzbogaca nas. Patrzmy na Niemców, Anglików, Skandynawów.. oni znają historię swego narodu! Nie dajmy sobie wmówić, że to nie nowoczesne! Zbliża się dzień 25 maja, dzień Europejskiego Dnia Bohaterów Walki z Totalitaryzmem. Bożena Ratter __________ Do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Uczestniczyłam w DSH w kolejnej lekcji historii, były dokumenty, zdjęcia i relacje świadków. Lekcja tym razem o Zbruczu, granicznej rzece na Podolu. To z niej wydobyty posąg Światowida został przekazany przez hrabiego Potockiego do Muzeum Architektury w Krakowie. Podole to kraina wspaniałej, wielkiej kultury, ale Zbrucz w XX wieku to rzeka przeznaczenia dla Polaków z Podola i Wołynia. Tak nazwał ją świadek historii, który po zakończeniu wspaniałej prezentacji Tomasza Kozłowskiego wspominał swoje dzieciństwo. Pamiętał pierwszą wywózkę Polaków ze wsi nad Zbruczem w 1928 roku na Syberię, ojca policjanta, aresztowanego z tysiącami innych policjantów i pędzonego przez rzekę Zbrucz do pociągu wiozącego ich na śmierć do Miednoje. On sam, żołnierz września 1939 po rozbiciu wrócił do domu a w 1940 roku został wraz ze wszystkimi rodzinami polskimi ze wsi wywieziony na Syberię przez rzekę Zbrucz. Ta niewielka rzeczka była rzeką przeznaczenia a nawet śmierci, niewielu mieszkańców tej wsi przeżyło, a ci co przeżyli już nad rzekę Zbrucz nie wrócili. Panie Ministrze, upominam się o Muzeum Historii Kresów Polskich. To Muzeum jest niezbędne do pokazania wspaniałego dziedzictwa narodowego, dzięki któremu jesteśmy w Europie. Muzeum Historii Kresów Polskich ma pokazać nie tylko eksterminację Polaków na Kresach (rozstrzelani profesorowie we Lwowie, ofiary z Katynia, ludobójstwo na Wołyniu, zsyłki na Syberię i do Kazachstanu, deportację i śmierć w polskich katowniach po drugiej wojnie światowej i wiele innych zbrodni) ale historię Polaków na Kresach, ich wkład w rozwój nauki i kultury świata, nie tylko Europy. Ile działów tematycznych znajdzie się w tym Muzeum!Historia młodych, którzy w wieku kilku czy kilkunastu lat dokonywać musieli odważnych i okrutnych wyborów zarówno podczas działań obronnych (choćby orlęta lwowskie, harcerze, żołnierze Armii Krajowej i ludność cywilna), gdy niejednokrotnie do końca życia pozostawała trauma z niemożności wyrwania z objęć śmierci przyjaciela, też dziecka, zsyłki na Syberię, gdzie od okruchu chleba oddawanego dziecku zależało jego przeżycie i śmierć rodzica, samotność w domach dziecka w Rosji czy w Polsce, umiejętność samodzielnego przetrwania w wieku kilkunastu lat. Zamiast kupować książki z serii „sztuka przetrwania” rozejrzyjmy się wokół, usiądźmy obok dziadka czy babci, którzy mieli szczęście stamtąd wrócić i zapytajmy jak oni przetrwali! Zróbmy z nimi wywiady i umieśćmy je w Muzeum! Zgromadźmy tam zebrane już materiały z wydawnictw „Na Rubieży”, „Głos Podola” i wielu innych, w tym wspomnień pisanych przez świadków historii i samodzielnie przez nich wydawanych, bo nie nastąpiła dekomunizacja i nadal nie ma woli ich wydawania. Przepraszam Wielkich Polaków, którzy utrwalają tę historię a ja ich nie wymieniam! Jeśli władze państwa nie potrafią potępić sprawców i przeprosić ofiary podziękujmy, choć w ten sposób Polakom z Kresów. A absolwenci psychologii mogą zorganizować w Muzeum Historii Kresów punkt terapeutyczny dla Kresowian i ich potomków obarczonych garbem traumy. Historia młodych na Kresach to także towarzystwa sportowe (Sokół), drużyny piłkarskie, trasy narciarskie, wędrówki piesze, spływy kajakowe, wycieczki rowerowe po niezwykle urokliwych terenach, które znajdują się teraz poza granicami Polski. Może warto powtórzyć te wycieczki organizując rajdy, obozy integracyjne, utrwalić na zdjęciach, filmach, w wierszach, wspomnieniach i zgromadzić w Muzeum. A architektura i sztuka na Kresach! Niezliczone warownie, pałace, kościoły, synagogi, cerkwie, pomniki na cmentarzach różnych wyznań, zabudowania miejskie i wiejskie, przemysłowe. One niszczeją, ale jeszcze są! I kolejne zadanie dla młodych, zinwentaryzować i powstrzymać od niszczenia a przynajmniej utrwalić na zdjęciu! Na cmentarzu we Lwowie niszczeje nagrobek hrabiego Potockiego, który posąg Światowida przekazał do Kra- Strona 60 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 kowa. Ginie to co świadczy o naszej cywilizacji. http://pl.wikipedia.org/wiki /%C5%9Awiatowid_ze_Zbrucza Może uda się zainteresować młodych na Ukrainie, tłumacząc, że to nasze dziedzictwo przyniesie i im splendor! Nie warto likwidować Szkockiej we Lwowie, słynny marmurowy stolik, na którym profesor Stefan Banach, jeden z polskich profesorów rozstrzelanych we Lwowie rozwiązywał zadania byłby magnesem dla świata! http://www.irekw.internetdsl.pl/ prof_lviv.html http://pl.wikipedia.org/wiki/Kawiarnia_Szkocka I kolejna kategoria muzealna, nauka i wielki wkład Polaków z Kresów w przeróżne jej dziedziny. A w ramach prac licencjackich, magisterskich, doktorskich warto dokonywać analiz, ekspertyz, eksploracji terenów, gdzie żyli, pracowali i prowadzili badania. A jeszcze literatura, muzyka, sztuka, działalność opiekuńcza, społeczna, edukacyjna, wojsko, lotnictwo, służby społeczne, to wszystko jest godne poznania, upamiętnienia i naśladowania. Jakie Oni mieli pomysły na atrakcyjne życie, jaką przedsiębiorczość, ile wynalazków, wyrobów słynnych na całym świecie. To Muzeum będzie Wielkie! http://www.baczewski-vodka.pl/ http://www.lwow.com.pl/lwowianie4.html http://pl.wikipedia.org/w/index. php?title=Kategoria:Ludzie_zwi%C4%85zani_ze_Lwowem&from=D I pamiętajmy, Ci Polacy z Kresów, którzy przeżyli eksterminację byli i są również po II wojnie światowej luminarzami nauki, kultury, sztuki. Jeśli byli skazani na banicję przez władze PRL ich talenty doceniał i wykorzystywał świat. A Ci wspaniali Polacy, którzy w PRL odsuwani byli przez młodych komunistów jak wspaniały filozof profesor Władysław Tatarkiewicz niech też zostaną upamiętnieni. W Muzeum Historii Kresów znaleźć się musi miejsce na historię różnych grup etnicznych z polskich Kresów, Ormian, Tatarów, Kozaków, Romów, Ukraińców, Rusinów, historie bogatych rodów cadyków z Czortkowa, biednych Żydów ze sztetli Galicji, twórców chasydyzmu na Podolu czy ruchu Bejtar. Na Kresach dokonała się też eksterminacja Żydów i nie rozumiem, czemu nie mówimy o historii Żydów na Kresach. http: //niszczsyjonizm. blogspot.com/2012/04/betar-zydzi-wykleci.html Zajrzyjmy do książki Martina Polaka „Po Galicji. O chasydach, Hucułach, Polakach i Rusinach”. Odszukajmy też tych, którzy zostali pozbawieni wielkich majątków i jeśli przeżyli wyjechali z jedną walizką. Posłuchajmy jak sobie poradzili i jak teraz żyją, zbierzmy, spiszmy i umieśćmy te relacje w Muzeum. To również wspaniały materiał dla socjologów, psychologów, antropologów. Polskie Radio, Program II nagrało stosowną audycję o potomkach słynnych rodów, bogatych budowniczych potęgi Polski. I nie zapomnijmy o dziale „humoru”, „Czkawka” Jerzego Janickiego czy „Ziemia Księżycowa „ Andrzeja Chciuka to wspaniałe, dowcipne opowieści o Polakach z Kresów. Z przyjemnością patrzę na tych, co z Kresów ocaleli, niezwykłe ciepło, serdeczność i życzliwość na pokrytych bruzdami tragicznych przecież przeżyć twarzach, żadnej nienawiści, pychy i drwiny. Jak różnią się od nich obecni celebryci, może ich postawa wynika ze strachu jak w opowieści innego świadka historii ze spotkania w DSH. Pan Rozwadowski, syn właścicielki majątku we wsi nad Zbruczem odwiedził rodzinną wieś 15 lat temu, czym wzbudził wielkie poruszenie wśród Ukraińców przekonanych, że syn byłej właścicielki wrócił aby odebrać im kołchoz. Pamiętam, iż w historii świata pojawiali się barbarzyńcy, na szczęście po nich był okres oświecenia i cywilizacji. Stwórzmy Muzeum Historii Kresów jako Muzeum Dziedzictwa Narodowego, zadbajmy o to aby po nas zostało coś więcej niż stosy paznokci i włosów ze studiów paznokcia i włosa. Na uroczystość otwarcia Muzeum Historii Kresów należy zaprosić Prezydentów naszych wschodnich sąsiadów oraz wielu innych krajów świata, w których Polacy z Kresów wielkość swą pokazali. Dziękuję niezależnym mediom , które nie boją się o bogatej tradycji Polski mówić a do pozostałych mediów apeluję aby przestały się bać i wymiotły spod dywanu tematykę Kresów. A propozycja władz, aby postawić pomnik zbrodni komunizmu podoba mi się, proponuję postawić pomniki we wszystkich miejscach zbrodni i wypisać na nich nazwiska oprawców skoro nie można w inny sposób ich ukarać. Bożena Ratter __________ Piknik Naukowy Myślę, że moglibyśmy walczyć o pamięć o Kresach uczestnicząc w takich wydarzeniach. http://www. pikniknaukowy.pl/2012/warunkiudzialu/artykul199445.html Różnorodność bogactwa Kresów pozwala na udział w wielu tematach, iluż z Kresów mamy naukowców, inżynierów, wynalazców, artystów i na dodatek patriotów :-)! Potrzebni są młodzi pomysłowi by w odpowiedni sposób prezentować. Jak dotrzeć do nich? Może uda się przygotować do przyszłego roku? Bożena Ratter __________ Resocjalizacja w teatrze W areszcie śledczym Zakładu Karnego Mokotów przy ul.Rakowieckiej Teatr z Tarnowa "Nie Teraz" zaprezentował przedstawienie "Wyklęci". PREMIERA: WARSZAWA, 21 I 22 KWIETNIA, GODZ. 16,00. ARESZT ŚLEDCZY WARSZAWA-MOKOTÓW, UL. RAKOWIECKA 37 Teatralna alternatywa w kolejnej odsłonie – Teatru Nie Teraz otwiera najnowsze rozdziały historii naszej Ojczyzny. Spektakl - opowieść o Armii Wyklętej. „Powiedz - kiedy będzie tutaj prawdziwa Polska? Co? To nie może być tak, żeby Polski nie było! To jakaś intryga, nieporozumienie, zdrada! Mamy broń oddać, a później co? Koniec?” Powracają bohaterowie zbrojnego oporu przeciw sowietyzacji Polski, setki nazwisk i pseudonimów. Wśród nich ci, o których pamięć już udało się przywrócić (Pilecki, Szendzie- www.ksi.kresy.info.pl LISTY - OPINIE - POLEMIKI lorz, Kuraś, Siedzikówna) oraz ci, którzy o tę pamięć wciąż wołają. Choćby Józef Franczak, pseudonim „Lalek”, zamordowany w czasie esbeckiej obławy w roku 1963… Historia żołnierzy zdradzonych i wyklętych trwa. Pokazy premierowe odbędą się w jednym z najbardziej znanych miejsc kaźni okupacji niemieckiej, następnie okresu stalinowskiego i późniejszego – w więzieniu mokotowskim. To tu także trafiali żołnierze Armii Wyklętej, męczeni i mordowani z rozkazu budowniczych nowego, komunistycznego świata, w którym nie było miejsca dla „zaplutych karłów reakcji”. Autorem scenografii, scenariusza i reżyserem spektaklu jest Tomasz A. Żak , twórca m.in. znanej już w Polsce „Ballady o Wołyniu”. Aktorzy: AGNIESZKA RODZIK (Lilka); EWA TOMASIK (Helena); MAGDALENA ZBYLUT; (Danusia); ŁUKASZ KRZEMIŃSKI (Konrad); PRZEMYSŁAW SEJMICKI (Janek). W spektaklu usłyszymy m.in. dawne polskie pieśni patriotyczne i religijne; fragmenty „Wyzwolenia” St. Wyspiańskiego, III części „Dziadów” A. Mickiewicza, a także zapomniany „Dekalogu Polaka” autorstwa Z. Kossak-Szczuckiej. Zapraszają: Teatr Nie Teraz, Fundacja Polskiego Państwa Podziemnego w Warszawie, Muzeum Niepodległości w Warszawie, Areszt Śledczy Warszawa - Mokotów. www.nieteraz.pl Wśród zaproszonych gości było kilku świadków historii, którzy przeżyli katownię mokotowską oraz organizatorzy tego wydarzenia, którzy pragną przypomnieć Niezłomnych Polaków. Po zakończeniu przedstawienia dyrektor Zakładu Karnego podziękował reżyserowi i aktorom za wspaniały spektakl, który sam oglądał już drugi raz z wielkim wzruszeniem i świadomością, że kilkanaście metrów dalej w czasie PRL byli mordowani rzeczywiście Niezłomni Polacy. Przywołał postać generała Augusta Emila Fieldorfa. Zastanawiał się czemu nazywamy ich Wyklętymi a nie Niezłomnymi gdy nawet wśród bezpośrednich świadków wykonywanych wyroków taką posiadali opinię. Przedstawienie to obejrzeli również tego dnia więźniowie zakładu, zdaniem Dyrektora Zakładu Karnego pokazywanie postaw Polaków Niezłomnych jest doskonałą formą resocjalizacji. Wydaje mi się , iż ten spektakl może być lekcją historii i wrażliwości dla młodzieży szkolnej. Bożena Ratter __________ Od redakcji Szanowni czytelnicy oddajemy w wasze ręce 12 numer KSI, można powiedzieć że mamy za sobą rocznik. Nie tak dawno zaczynaliśmy a ty już minął rok od pierwszego wydania. Nie będzie tu bankietu i fanfar ale gorące podziękowania dla wszystkich autorów współpracujących w tworzeniu naszego miesięcznika kresowego. Wszyscy pracujemy za pozytywny odbiór ze strony naszych czytelników. Za wspaniałe listy i telefony. Za fakt, że powoli odzyskujemy nasze Kresy, oczywiście nie jako terytorium ale pamięć minionych czasów. Odzyskujemy wszystko to o czym przez dziesięciolecia nie pisano i nie mówiono, bo nie wolno było albo przeszkadzało w tworzeniu dobrego wizerunku naszych pseudo przyjaciół. A skarbnica wiedzy kresowej jest olbrzymia i ciągle nie wykorzystana. Gdzie by nie ruszyć, jakiego życiorysu nie dotknąć wszędzie trafiamy na przymiotnik kresowy. Kultura , nauka, gospodarka, postęp cywilizacyjny wszystko wiązało się z Kresami. Dlatego sądzimy ,że nie zabraknie nam tematów w zbliżającej się przyszłości. Mamy jednak przed sobą okres letni, wakacje, urlopy i generalnie wypoczynek. W tym okresie zamierzamy zmniejszyć objętość naszego pisma w znaczący sposób. Postaramy się jednak dostarczać najważniejsze informacje i nie zapominać o najważniejszych rocznicach. Najważniejszym numerem będzie oczywiście wydanie lipcowe. 11 lipca, bez względu na sytuację jaka będzie temu towarzyszyła w polityce naszego państwa, potraktujemy jako narodowe święto upamiętnienia ofiar „Ludobójstwa na Kresach”. Dlatego wydanie lipcowe KSI będzie wydaniem specjalnym. Już w wydaniu czerwcowym rozpoczniemy informować o lokalnych inicjatywach obchodów tego święta w naszym Kraju. Zapraszamy wszystkich organizatorów ze środowisk kresowych do nadsyłania zaproszeń do udziału w uroczystościach na ich własnym terenie. Musimy pokazać gdzie i jak będziemy czcili pamięć naszych przodków. Nie ma mniejszych czy większych inicjatyw w tej sprawie, wszystkie są bardzo ważne i cenne. Każdy odruch serca i ognik pamięci będą wspólnie tworzyć atmosferę kresowej integralności. Ogłoszenia Ruszają poszukiwania pancerniaków Maczka O przekazywanie wojskowym komendom uzupełnień informacji o żyjących jeszcze żołnierzach generała Stanisława Maczka apeluje Federacja Organizacji Polskich Pancerniaków. „Nasz Dziennik” tłumaczy, że chodzi o to, by jak największa liczba weteranów 1.Polskiej Dywizji Pancernej spotkała się w Żaganiu, by wspólnie świętować 70. rocznicę powstania. Uroczystość ma się odbyć w dniach 5-6 października w 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej w Żaganiu, która podtrzymuje tradycje utworzonej przez gen. Maczka 1. PDP. ( Newsweek.pl po. Pap : 07 kwietnia 2012 ) __________ DO POKOLEŃ KRESOWYCH Szanowni Kresowianie, potomkowie Kresowian, przyjaciele i miłośnicy Kresów. Zbliża się 69 rocznica Krwawej Niedzieli na Wołyniu, niedzieli podczas której, w tym samym czasie grupy Ukraińskich nacjonalistów spod znaku OUN-UPA zaatakowały, zrównały z ziemią i bestialsko zamordowały mieszkańców blisko 150 polskich wsi, osad łącznie z kościołami i kaplicami, w których odbywały się właśnie nabożeństwa. cji..... członków 3 Od 17 września 1939 roku, nad 1/3 historii Polski zawisła zasłona i zmowa milczenia, zapomnienia a najgorsze jest to, że nic nie zwiastuje zmiany tej Narodowej tragedii. Rdzenni mieszkańcy Kresów, w wyniku kupczenia Europą w Jałcie opuściła ojcowiznę a wielu z nich, nigdy nie było pisane zobaczyć za życia swojej małej ojczyzny - ojcowizny. Wielowiekowy dorobek intelektualny i kulturalny składający się na historie Polski dzisiaj niszczeje stając się tylko stertą rozgrabianych gruzów. Budowle stanowiące wielowiekowy dokument polskości, kultury, potęgi Polski... na Kresach stają się dzisiaj ruiną a "jutro" nieodwracalnie znikną ze słowników i encyklopedii. Do tego to wszystko zmierza. To wszystko byłoby opublikowane na: http://pokoleniakresowe.pl/ Myślę że to ma sens, bo każdy kto zechciałby się włączyć w sprawy kresowe wiedziałby do kogo się zwrócić. Jeżeli będziemy wiedzieli, że jest nas co najmniej kilka setek, zorganizujemy dwudniowe spotkanie i wyłonimy grupę inicjatywną która "przegada" sprawy organizacyjne w tym Statut oraz ustali termin pierwszego Walnego Zebrania i wyłoni władze. Dobrze byłoby, gdyby z tą częścią uporać się jak najszybciej a to dlatego, że osobowość prawną jaką uzyska grupa inicjatywna można będzie wykorzystać instrumentalnie naciskając posłów co w konsekwencji będzie skutkować (oby) uchwaleniem przez nich 11 lipca jako Dnia Pamięci Męczeństwa Kresowian. Pokolenia Kresowe nie będą ingerować w istniejące już stowarzyszenia których działania skupiają się raczej w regionach. To znaczy, że członkostwo w Pokoleniach nie wyklucza członkostwa w lokalnych stowarzyszeniach. Prawników lub specjalistów od statutu prosimy rzucić okiem na: http://pokoleniakresowe.pl/index. php?option=com_content&view=art icle&id=3:projekt-satatutu-spk&cati d=7:dokumenty&Itemid=105 Od kilku miesięcy, grupa potomków Kresowian, przyjaciół i miłośników Kresów czyni starania scalenia wszystkich tych, którym pamięć Kresów nie jest obojętna. Zebraliśmy Was w "nieformalnym tworze" jakim jest Porozumieniu Pokoleń Kresowych, śledzimy Wasze przedsięwzięcia na rzecz ocalenia Kresów od zapomnienia ale to wszystko ciągle za mało. Kresy czekają na więcej ale czy wystarczy nam determinacji z jaką próbujemy tą część historii Polski ocalić od zapomnienia? Mimo że szacunki wskazują na to, że pokolenia Kresowian to nadal wielomilionowa populacja Polaków, to ciągle jest nas zbyt mało by zdecydowanie ruszyć z ruchem mającym na celu ocalenie tej części historii Polski od zapomnienia. Po rozmowach telefonicznych z wieloma z Was ustaliliśmy, że chyba najlepszym rozwiązaniem będzie gdy tworzenie tego "ruchu" zaczniemy od regionów a więc od Was samych, bo "samo się przecież nie zrobi". Otwocka próba ukonstytuowania się ruchu jakim mają być "Pokolenia Kresowe" ze względu na frekwencję nie powiodła się. Zacznijmy więc odwrotnie. Stwórzmy mapę Polski na której będziemy nanosić miejscowości stanowiące zalążki pokoleń z opublikowaniem danych kontaktowych osoby tworzącej przyszła terenową strukturę. Przykład: Woj. małopolskie, Mszana Dolna, koordynator Jan Nowak ...tel. ...e-mail....... adres do koresponden- i pomoc w wykreowaniu projektu Statutu tak, aby nie dokonywać ciągłych zmian i poprawek. Mamy się skupić na Kresach a nie na papierkowej robocie dlatego "dopieszczenie" tego projektu jest takie ważne. Dobrze byłoby, gdyby zgłosił się ktoś do pomocy w prowadzeniu ww. serwisu. Prowadzimy już "Wołyń", "Kresy", "27WDP AK" .... no i oczywiście gazetę - Kresowy Serwis Informacyjny a to praca niemal od rana do nocy więc każda klawiatura jest na wagę złota. Na zakończenie przypomnę, że na łamach KSI będziemy publikować Wasze plany na obchody Dnia Pamięci Męczeństwa Kresowian. To ważne, bo bez względu na uchwałę Sejmu ten dzień powinniśmy obchodzić godnie i zgodnie z naszym sumieniem. Czekamy na stosowne informacje do publikacji. Andrzej Łukawski [email protected] __________ FORUM KSI Weź udział w dyskusji o Kresach! Wystarczy się zalogować do Internetowego Serwisu o Kresach, wejść na nasze FORUM i swobodnie wypowiedzieć na wybrany temat dotyczący Kresów. Działy FORUM odpowiadają działom Kresowego Serwisu Informacyjnego a więc nie powinno być problemu z wyborem odpowiedniej tematyki. http://ksi.kresy.info.pl/ index.php?option=com_kunena&view=entrypage&defaultmenu=9&Itemid=7 www.ksi.kresy.info.pl Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 - strona 61 LISTY - OPINIE - POLEMIKI Nasze serwisy Partnerzy medialni www.kresy.info.pl TOWARZYSTWO MIŁOŚNIKÓW LWOWA i KRESÓW POŁUDNIOWO - WSCHODNICH www.radiownet.pl www.wolyn.org www.isakowicz.pl www.27wdpak.pl www.milno.pl www.pokoleniakresowe.pl Do prowadzenia tego serwisu poszukujemy wolontariuszy-operatorów systemu CMS Joomla v. 1.7.x www.olejow.pl www.forumpokolenia.27wdpak.pl Jesteś pasjonatem Kresów? Koniecznie skontaktuj się z Kresowym Serwisem Informacyjnym www.kresowianie.info/ [email protected] Redakcja - Kontakt: Bogusław Szarwiło [email protected] 607144741 Aleksander Szumański [email protected] 607 345 832; 664 773 118 Andrzej Łukawski [email protected] 22-853 43 97; 501 153 340 Zofia Wojciechowska [email protected] 608 475 240 Ryszard Zaremba [email protected] 667 001 775 www.polskiekresy.pl Dołącz do grupy PARTNERÓW MEDIALNYCH Nie może Ciebie tutaj zabraknąć Wydawca: Bartexpo Agencja Reklamowa; 02-670 Warszawa ul. Puławska 240 / 60 tel. 22 853 43 97; 22 853 43 93; 602 397 844 faks: 22 843 99 14 ISSN 2083-9448; wpis do EDG: UD-IV-WDG-A-5415-PLE-2644-2-10 NR 352888 ; Dział „HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE„ red. nacz. Bogusław Szarwiło [email protected] , tel: 607144741; Dział „BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA„ Aleksander Szumański [email protected] 607 345 832 ; 664 773 118 Rubryka "Mazurskie Barwy Kresów-Program Pomost" Zofia Wojciechowska [email protected] , tel: 608 475 240 Członkowie redakcji: Ryszard Zaremba tel: 667 001 775 , [email protected] ; Andrzej Łukawski 501 153 340 , [email protected] Strona 62 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012 www.ksi.kresy.info.pl