Rozdział drugi_tomu 3

Transkrypt

Rozdział drugi_tomu 3
Laura i proroctwo Srebrnego Sfinksa
Rozdział drugi * Pogromca Smoków
Laura uśmiechnęła się ukradkiem i otwarła starą księgę w miejscu zaznaczonym
tasiemką. Chrząknęła i zaczęła czytać: „Legenda o Zygbercie, Pogromcy Smoków,
spisana na podstawie prawdziwych wydarzeń.
Za dawnych czasów, Drachenthal, Dolinę Smoków, niepozorną plamę na
mapie niemieckiej krainy, zamieszkiwał straszliwy smok. Służył on potężnej czarownicy
i zwał się Niflin. Zamieszkiwał mroczną jamę u stóp Smoczych Głazów, skupiska
stromych skał leżących nieopodal miejscowości. Niflin ze względu na ostry róg na
nosie, należał do siejących postrach rogatych smoków, najgroźniejszej odmiany tego
gatunku, znanych z wrednego charakteru. Mówiło się o nich, że są niepokonane.
Potwór żądał od mieszkańców Drachenthal straszliwej daniny. W swoim
skrajnym okrucieństwie chciał nie tylko niezliczonej ilości złotych monet, ale i pięknej
dziewicy. W przeciwnym razie mieszkańcom groziły śmierć i zagłada. Dzielni
mieszkańcy nie chcieli ugiąć się pod jego żądaniami, jednak wszystkie ich próby, by
pozbyć się intruza, spalały na panewce. Młodzi śmiałkowie, decydujący się na walkę
z Niflinem, wszyscy co do jednego zostali przez niego pożarci. I tylko ich nagie kości
bielały przez wejściem do jaskini. A każdego roku jakiejś młodej pannie przypadał w
udziale okrutny los – składano ją w ofierze smokowi, co nieodwołalnie kończyło jej
żywot.
I tak Dolina Smoków od niepamiętnych czasów żyła w trwodze. Mieszkańcy
cierpieli okrutnie, a ojcom i matkom, opłakującym swoje córki, nie starczało łez, by
wylać cały żal za utraconymi pociechami.
Jednak któregoś dnia przed bramami miasta zjawił się młody rycerz Zygbert.
Wojownik ten, którego zbroja była jaśniejsza od światła, wałęsał się samotnie po
krainie, zaświadczając raz po raz o swoim męstwie. Pełna przygód droga przywiodła
go do zamku margrabiego Teofila von Drachenthal, gdzie poprosił o schronienie.
Margrabia znany był z dobrego serca i udzielił dzielnemu młodzieńcowi gościny pod
swoim dachem. Zaproponował rycerzowi nie tylko legowisko, jak kazał powszechny
wśród dobrych chrześcijan obyczaj, lecz również suto zastawiony stół, by gość mógł
się posilić i ugasić pragnienie.
Na wspólnej wieczerzy pojawiła się młoda margrabianka, Hilda, i stało się:
Zygbert zapłonął gorącym uczuciem do pięknej dziewczyny, a i jej serce nie
pozostało nieczułe na względy rycerza. Miłość dwojga młodych ludzi narodziła się
jednak pod wyjątkowo nieszczęśliwą gwiazdą, ponieważ w tym czasie to właśnie
Hilda miała zostać złożona w ofierze Niflinowi.
Gdy Zygbert dowiedział się o tym, przyrzekł uroczyście, że nie spocznie, dopóki
nie pokona smoka. Dzielne dziewczę chciało go powstrzymać, bojąc się o jego
życie. – Podziwiam waszą odwagę, panie, ale proszę, porzućcie ten zamiar! –
błagała go, załamując ręce. – Jeśli zginiecie w walce, to jak ja będę dalej żyć?
– A jak ja mam żyć, jeśli to wy pójdziecie na śmierć? – odparł tylko Zygbert z
łagodnym uśmiechem. – Nic nie jest dla mnie cenniejsze od waszego życia i dlatego
ocalę je, nawet gdyby miało to oznaczać moją śmierć.
Hilda nie wiedziała, co na to odrzec, tak bardzo poruszyły ją słowa rycerza.
Młodzieniec podszedł do niej i spojrzał jej w oczy, bardziej przejrzyste od
najprzejrzystszego jeziora. – Bądź zdrowa, szlachetna Hildo – rzekł. – Nic mi nie będzie.
Zaufaj sile, która mnie prowadzi – to mówiąc, wskazał miecz u swego boku,
jaśniejący jak słońce – tak jak ja ufam sile blasku mego miecza, który jeszcze nigdy
mnie nie zawiódł. Uwierz tak jak ja wierzę: pokonam smoka!
Następnego ranka, ledwie na horyzoncie zamajaczyło słońce, Zygbert
osiodłał białego konia Granira, pożegnał się z margrabią i z jego córką, po czym
udał się ku Smoczym Głazom.
Potwór już czekał przy wejściu do jaskini. Wpatrywał się ponuro w piętrzące się
przed pieczarą kości. Gdy zorientował się, że młodzieniec w lśniącej białej zbroi nie
zamierza przekazać mu sakiewki ze złotymi monetami i pięknej dziewicy, ruszył ku
niemu co sił. Ryk potwora dotarł nawet do uliczek Drachenthal, a płomienie zionące
z ogromnej paszczy były tak gorące, że okoliczne skały zaczęły topić się jak masło.
I choć Zygbert jeszcze nigdy w życiu nie stał oko w oko z tak przeraźliwą
bestią, nie dał się zastraszyć. Niezłomny rycerz ruszył do walki z potworem. Chwycił
włócznię, by cisnąć ją smokowi w paszczę, gdy wtem spostrzegł mnóstwo
rozrzuconych na ziemi i połamanych lanc swoich nieszczęsnych poprzedników.
Zaprawiony w bojach Zygbert natychmiast postanowił wykorzystać inną metodę
walki: chroniąc się za tarczą, wykutą przed wiekami przez wielkoludy, wymykał się
palącym językom ognia, którymi smok próbował go pokonać. Zwinnie skakał z
jednej strony na drugą, tak że Niflinowi niemal zakręciło się od tego w głowie.
Wykorzystując schronienie za rozsianymi na ziemi odłamkami skalnymi, rycerz coraz
bliżej podchodził do potwora.
Jednak smok zdawał się domyślać, co knuje Zygbert. A może to czarownica,
jego pani, podsunęła mu tę myśl? Tak czy owak, Niflin przestał ziać ogniem, a
zamiast tego z jego nozdrzy zaczął się wydobywać siarkowy dym, cuchnący zarazą i
śmiercią. I nim kłęby dymu dotarły do Zygberta, już padł on bez życia na ziemię”.
– Co? – pełen niedowierzania głos Franceski Turini przerwał głuchą ciszę. –
Nie, no w to to nie uwierzę.
– Właśnie – przytaknęła Magda. Laura dostrzegła oburzenie na twarzy
wyrośniętej blondyny. – I niby czemu ten gość nazywa się Pogromcą Smoków?
Laura z uśmiechem spojrzała na rozczarowane twarze koleżanek i kolegów. –
Poczekajcie, to jeszcze nie koniec! – oświadczyła i znów zaczęła czytać:
„Gdy Niflin spojrzał na leżące w piachu ciało wojownika, z jego gardzieli
wydobył się pełen zadowolenia pomruk. Wykrzywił paszczę, jakby się uśmiechał.
„Co za żałosna kreatura! - przemknęło mu przez zrodzoną w ciasnym smoczym
rozumku myśl. Jakiż był głupi, rzucając mi wyzwanie! Czy naprawdę sądził, że może
mnie pokonać?”. Potem wielki gad potrząsnął wściekle głową. Nikt nie mógł go
pokonać, nawet najpotężniejszym mieczem. I nikt nie mógł nic zrobić jego pani,
która go chroniła.
Niflin ociężale poczłapał do rycerza leżącego przed nim jak nieżywy.
Wydawało się, że z młodzieńca uszło wszelkie życie. Smok, jak wszyscy
przedstawiciele tego gatunku, przed pożarciem ofiary zawsze dokładnie ją
obwąchiwał. Zapach podochocił bestię. Podniosła wysoko głowę i wydała z siebie
triumfalny ryk, podobny do odgłosów burzy.
Na to tylko czekał Zygbert. Dobrze wiedział o niebezpieczeństwie, jakie niósł
ze sobą trupi oddech potwora. To dlatego natychmiast wstrzymał oddech i rzucił się
na ziemię. Jednak gdy tylko Niflin odwrócił od niego wzrok, rycerz otworzył oczy i
zwinnie jak ryś poturlał się pod potężne cielsko smoka, po czym z całej siły wbił swój
miecz w jego pierś. Natychmiast trysnęły strugi gorącej smoczej krwi i Zygbert mógł
być pewien, że trafił w samo serce.
Niflin ryknął tak, że aż zatrzęsły się Smocze Głazy. A w krzyku ukrywało się
przeczucie bliskiego końca. Lecz potwór jeszcze nie chciał dać za wygraną.
Sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar pociągnąć przeciwnika ze sobą do grobu.
Obrócił się, chcąc kłapnąć ostrymi zębiskami dzielnego rycerza.
Ale ten był przygotowany również i na to. Szybciej niż sokół przemierza
przestworza, wyciągnął miecz z piersi smoka i potężnym uderzeniem odparł jego
atak. Rozpoczęła się mordercza walka. Szala zwycięstwa przechylała się to na
jedną, to na drugą stronę, aż w końcu Zygbert odrąbał róg na nosie bestii i trafił tym
samym w jej czuły punkt. Rogi smoków były bowiem siedzibą złych mocy.
Pozbawiony sił żywotnych Niflin zwalił się na ziemię u wejścia do jaskini. Jeszcze raz
spróbował poruszyć skrzydłami, lecz stać go było jedynie na lekki trzepot. A potem
rzężąc skonał. Dokładnie o północy jego potężne cielsko przeobraziło się w kamień.
Do dziś można ujrzeć jego resztki, choć czas i niepogoda zrobiły swoje i prawdziwych
kształtów można się tylko domyślać. Natomiast pogromca smoków obmył się oraz
swój miecz w pobliskim źródełku, które od tego czasu nosi nazwę Krwawej Studni.
Przed udaniem się po kosztowności ukryte w smoczej jamie młodzieniec sięgnął
jeszcze po odcięty róg. I ledwie schował go za pazuchę, poczuł, że wstępuje w
niego niezwykła siła. Gdy jednym palcem udało mu się poruszyć głaz ważący tyle,
co dwudziestu mężczyzn, przerażony odsunął się szybko. Potem spróbował wyrwać
drzewo i chociaż pień był tak szeroki, że nawet pięciu wojowników nie dałoby rady
go objąć, udało mu się bez trudu. Zygbert uśmiechnął się, przeczuwał, bowiem, że
dzięki rogowi od tej chwili będzie niepokonany.
Uzbrojony w klejnoty i cudowny róg, wrócił na zamek margrabiego. Teofil von
Drachenthal oddał mu swoją córkę, Hildę za żonę. Na wesele zaproszono
wiwatujących poddanych. Małżeństwo Hildy i Zygberta było szczęśliwe, Bóg
nieustannie im błogosławił. Dali początek dzielnemu rodowi, żyjąc długo i
szczęśliwie.
Jednak dalsze losy legendarnego miecza i cudownego rogu okrywa mgła
tajemnicy”.
Laura odetchnęła. – I już po wszystkim!
Zamknęła księgę i spojrzała wyczekująco na klasę. Większość uczniów była
pod wrażeniem. Oczy im błyszczały, a na policzki wstąpiły rumieńce. Już chciała
wstać, gdy nagle stało się coś nieoczekiwanego.
– Colo! – zawołał Filip Boddin i zaczął klaskać. Akurat on, sam coolasty Mister
Cool! A inni poszli za jego przykładem. Nawet Maks Śmierdzipurt kilka razy zaklaskał w
grube dłonie. – Serio, Laura, rzezła niecz! – chrząknął, uśmiechając się przy tym
szeroko.
– Pięknie, Lauro! – pochwalił ją Węszygłów i wstał z krzesła.
– Dziękuję – szepnęła dziewczyna, potrząsnęła grzywką zakłopotana i
pospiesznie wróciła na miejsce. Mijając Filipa, dostrzegła w jego oczach szczery
podziw. Chłopak uśmiechał się do niej przyjaźnie.
Laura poczuła, że się czerwieni. Szybko spuściła głowę. A ni ech to ! Miejmy
nadzieję, że nikt nie zauważył rumieńców. Tak jakby podziw Filipa mógł mieć jakieś
znaczenie! To po prostu śmieszne! Gdy siadała na krześle, kolana trzęsły jej się
trochę.
Kaja nachyliła się do niej i uśmiechnęła szeroko. – Widziałaś?
– Widziałam? – spytała Laura, choć doskonale wiedziała, o co chodzi
przyjaciółce. – A co niby miałam widzieć?
– No, jak się w ciebie wpatrywał?
– Wpatrywał się? Ale kto?
– Nie, no Laura! – Kaja z niesmakiem wydęła policzki. – Nie udawaj Greka. No
przecież Filip. Mister Cool. A niby kto?
Zrobiło jej się gorąco.
Na pom oc!
Była teraz czerwona jak burak.
– Jak czytałaś, to przez cały czas się na ciebie gapił, jakbyś przyleciała z
Marsa. Takim rozmarzonym wzrokiem. Po prostu miodzio!
– Bzdury gadasz! – Laura spojrzała ponuro na przyjaciółkę.
– Mówię ci! A jak wracałaś na miejsce to… – grubaska przerwała wpół słowa i
z otwartą buzią spoglądała na przyjaciółkę. – Rany, Laura, ale jesteś czerwona! No
nie mogę! Ej, ty się zabu…
– Bzdury opowiadasz! – Laura z wściekłością wpadła jej w słowo. – Jest mi po
prostu gorąco i już!
– Aaa, gorąco? – Kaja zmarszczyła czoło. – To ciekawe.
– A co w tym dziwnego? – Laura nie bardzo wiedziała, o co jej chodzi.
– Noo – zaczęła niespiesznie Kaja – bo jeszcze przed śniadaniem narzekałaś,
jaką to chłodną porę roku właśnie mamy. I nagle zrobiło ci się gorąco. To nieco
dziwne, nie sądzisz?
– Nie – zdenerwowana Laura zamrugała oczami i nagle zauważyła, że Filip
przygląda jej się zamyślony. Natychmiast odwróciła wzrok, jak przyłapana na
gorącym uczynku, i w tej samej chwili poczuła, że znów oblewa się rumieńcem.
Wpadła w panikę. Rozejrzała się ukradkiem. Na szczęście nikt nie zwracał na nią
najmniejszej uwagi. Nawet Filip już się odwrócił. Tylko piegowata buzia Kai rozciągała
się w szerokim uśmiechu. Ale Laura udała, że tego nie widzi i wbiła wzrok w tablicę,
przed którą stał nauczyciel historii.
– Cieszę się, że legenda wam się spodobała – oznajmił Węszygłów i sięgnął
po kredę. – Jednak, jako temat waszej pracy pisemnej wybrałem coś innego. I żeby
nikt potem nie mówił, że nie zrozumiał pytania, to może na wszelki wypadek je
zapiszę. – Odwrócił się, kreda zapiszczała na tablicy, a on głośno wypowiadał każde
zapisywane słowo: – „Rola sfinksa w mitologii egipskiej i greckiej oraz jego znaczenie
w naszych czasach”. Macie na to aż dwa tygodnie, więc liczę na obszerne prace.
– O, nie! – jęknęła cicho Kaja i wywróciła oczami, zaś z ogólnego pomruku
niezadowolenia bez trudu można było wyłowić pełen oburzenia komentarz Magdy
Schneider: – A to co znowu za jeden?
Za to Laura zamarła w bezruchu. Gdy Węszygłów podał temat, w głowie
zaczęły jej rozbrzmiewać te dwa słowa: „Srebrny Sfinks”. Nie miała pojęcia,
dlaczego.
I nagle przeszył ją dreszcz.
Nad salą tronową twierdzy Graala zapadła pełna napięcia cisza. Tylko z
kominka dochodziły odgłosy strzelającego ognia. Na tronie zasiadał Piastun Światła,
najwyraźniej zatopiony w niewesołych myślach. Siedząca obok na krześle Morwena,
przyglądała mu się strapiona.
Paravain, pierwszy spośród trzynastu Białych Rycerzy, niespokojnie przemierzał
obszerną salę; przez jej wielkie okna wpadały promienie popołudniowego słońca. Z
dziedzińca dobiegały stłumione odgłosy: rżenie koni i szczęk mieczy, którymi rycerze
uczyli giermków fechtunku, nawoływania służby i uderzenia młotów kowalskich. Ale
Biały Rycerz nie wsłuchiwał się w nie, tylko z poważną miną podszedł do kobiety w
białej szacie.
– Nie chcę podawać twoich słów w wątpliwość, ale czy nie udałaś się do
Jaskini Proroctw, by dowiedzieć się czegoś o losie Alienory?
– Owszem.
– I nie tłumaczyłaś nam zawsze, że proroctwa Oparów Mądrości są bardzo
zawiłe i dlatego można je rozumieć na wiele sposobów?
– Również i w tym masz rację.
Zmartwiony rycerz skinął głową. – To dlaczego teraz jesteś pewna, że to
proroctwo odnosiło się nie do Alienory, lecz tej dziewczyny z Ludzkiej Gwiazdy? Skąd
pewność, że Laurze grozi niebezpieczeństwo?
– Bo…
– Bo Morwena jest znakomitą uzdrowicielką – odparł Elision stanowczo – i jak
żadna inna potrafi zrozumieć przesłanie Oparów Mądrości. O czym już nieraz
zaświadczyła. Czyż nie mam racji, Paravainie? – Piastun Światła wstał z tronu i
powolnym krokiem zbliżył do rycerza.
Paravain umilkł i spuścił wzrok.
Elision położył mu rękę na ramieniu. – Nie mamy powodu, by powątpiewać w
jej słowa. Tym bardziej, że znak, który ujrzeliśmy, też może o tym świadczyć.
– Znak? – Paravain zdziwiony spojrzał na starca. – Macie na myśli smoka,
Panie?
– Właśnie!
– A więc jednak się nie myliłam? – spytała Morwena.
Zdziwienie zagościło na pomarszczonej twarzy Elisiona.– Co do czego? –
zapytał.
– Wówczas, w noc Ostary, gdy dwugłowy skrzydlaty smok przeleciał nad
Doliną Czasów, miałam wrażenie, że ogarnął Was lęk.
Zadumany Elision pokiwał głową. – Owszem. Bo przypomniałem sobie, co od
zarania dziejów oznacza pojawienie smoka o dwóch głowach.
– Ach! – Paravain lekceważąco machnął ręką. – To tylko niemądry przesąd!
– Mylisz się, młody przyjacielu – Piastun Światła powoli pokręcił głową. –
Dwugłowe smoki są rzadkością. Dlatego od niepamiętnych czasów były pewnym
znakiem tego, że kogoś z naszych szeregów spotka śmierć. I o wiele częściej, niżbym
tego chciał, mogłem się przekonać, że straszliwe proroctwo okazywało się prawdą.
Morwena spojrzała na rycerza. – Myślę, że Elision ma rację – rzekła łagodnie. –
Według starych przekazów takie smoki pojawiają się tylko wtedy, gdy jakiemuś
ważnemu zwolennikowi Światła grozi śmierć, co pokrywałoby się z przepowiednią
Oparów Mądrości.
Paravain zamilkł. Myśl, że Laura znajdowała się w śmiertelnym
niebezpieczeństwie, tak go trwożyła, że bał się jej do siebie dopuścić. Lecz teraz
trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy.
– Laura jest bardzo dojrzała jak na swój wiek – rzekł Piastun Światła. – Nie tylko
odebrała Czarnym Kielich Jasności, ale jeszcze nie wpadła w żadną z diabelskich
pułapek, zastawionych przez naszych wrogów.
Rycerz mierzył swego pana niespokojnym wzrokiem.
– Jednak wciąż jeszcze się uczy – ciągnął Elision. – Nadzwyczajne
umiejętności, które w niej drzemią, jeszcze się w pełni nie rozwinęły.
Prawdopodobnie Laura jest zdolna uczynić znacznie więcej, niż moglibyśmy
przypuszczać, i kiedyś wyrośnie na znakomitą Strażniczkę Światła, o ile nie zboczy z
właściwej drogi.
– Zatem Morwena właściwie odczytała proroctwo Oparów Mądrości? – W
głosie Paravaina czaiła się niepewność.
– Nie mam co do tego cienia wątpliwości – odparł z niezwykłą powagą
Elision. – Już wówczas, gdy smok pojawił się akurat w chwili krótkiego pobytu Laury w
świecie Aventerry, miałem złe przeczucia, które potwierdziły się po wizycie Morweny
w Jaskini Proroctw.
Paravain odwrócił się ze zbolałą miną, podszedł do okna i wyjrzał przez nie,
zanim znów zwrócił się do Piastuna Światła: – Lecz mimo to: skąd Opary Mądrości w
ogóle wiedzą o jej istnieniu? Przecież mieszka na Ludzkiej Gwieździe, a nie na naszej
planecie.
Piastun Światła wyraźnie tracił cierpliwość. Ze złości zarumieniły mu się policzki.
– Każdy mieszkaniec Aventerry wie, że losy Ludzkiej Gwiazdy są nierozerwalnie
splecione z naszymi. Podobnie proroctwa Oparów Mądrości w równym stopniu
odnoszą się do naszego i tamtego świata. Poza tym wiadomo ci wszak, że w Noc
Sobótki Laura powróci na Aventerrę, by uwolnić swego ojca z rąk Borborona.
Obiecaliśmy jej pomagać ze wszystkich sił, chyba że już o tym zapomniałeś,
Paravainie?
– Nie – odparł niepewnie rycerz. – Oczywiście, że nie.
– No to mnie uspokoiłeś! – I choć Elision niemal nigdy nie pozwalał sobie na
sarkazm, tym razem wyraźnie można go było usłyszeć w jego głosie. Władcę
wyraźnie trapił fakt, że to właśnie przywódca Białej Gwardii wątpi w jego słowa.
Morwena podeszła do Paravaina, chwyciła go za rękę i delikatnie uścisnęła,
uśmiechając się przy tym czule. Po czym zwróciła się do Piastuna Światła: – Czy
domyślacie się, Panie, jak miałaby wyglądać próba, na którą ma być wystawiona
Laura?
– W najmniejszym stopniu. – Elision przez chwilę spoglądał w milczeniu przez
okno na płaskowyż Calderan, ciągnący się od południowej ściany zamku, aż po
horyzont, gdzie majaczyły strzeliste szczyty Smoczych Gór.
Wszyscy zatopili się ponurych myślach, aż w końcu Piastun Światła z poważną
miną zwrócił się do swoich młodszych towarzyszy: – Pozostaje nam tylko mieć
nadzieję, że nie będzie to akurat rozwiązanie zagadki Srebrnego Sfinksa. Ponieważ to
w istocie nie udało się jeszcze nikomu.
Paravain i Morwena spoglądali na niego z przerażeniem w oczach.
– Oboje wiecie, jak bardzo ufam sile Światła – uroczyście dodał Elision. – Ale
głęboko wierzę w to, że akurat ta próba zostanie jej oszczędzona. Bo w takim
wypadku tę dzielną dziewczynę już należałoby uznać za umarłą.
– Tak? – Zniecierpliwiony Kwintus Schwartz podniósł wzrok znad biurka,
spoglądając na drzwi, które otwarły się po nieśmiałym pukaniu.
Przez szparę wyjrzała sekretarka, zwana przez uczniów Pańcią Stein. – Przyszła
pani Taxus, panie dyrektorze – zapiszczała bojaźliwie starsza pani o mysiej
twarzyczce. – Mówi, że…
– Ależ proszę! – niecierpliwie przerwał jej czarnowłosy mężczyzna. – Niech
wejdzie.
Ledwie wymówił te słowa, a Rebeka Taxus już przeciskała się koło sekretarki,
próbując wejść do gabinetu. Zmierzyła ją przy tym od stóp do głów. – No i co?
Przecież pani mówiłam, że Kwintuss yyy… to jesst pan doktor Schwartz chce ze mną
mówić!
Adresatka tych słów, wyraźnie dotknięta, wycofała się do sekretariatu. Fakt, że
drzwi zamknęły się nieco głośniej niż zwykle, mężczyzna skwitował rozbawionym
uśmiechem.
– Ach te baby! – mruknął pod nosem, po czym zwrócił się do odzianej na
różowo kobiety, która nieproszona rozsiadła się na krześle przed biurkiem. – Nie
wyglądacie mi na serdeczne przyjaciółki.
– Żebyśś wiedział! – Rebeka w złości sepleniła jeszcze bardziej. – To, że od lat
jesst ssekretarką Morgenssterna, nie upoważnia jej jeszcze do tego, by tu warować
jak jakiśś cerber!
– Uważaj! – W oczach Kwintusa przez ułamek sekundy pojawił się czerwony
błysk. – Nigdy nie wiadomo, do czego może nam się jeszcze przydać.
– Tak, tak, wiem – opryskliwe rzuciła Pinky i wyczekująco spojrzała na kolegę. –
Dlaczego mnie wezwałeś?
– Ponieważ Wielka Mistrzyni ma dla nas nowe zadania! – Wicedyrektor wstał
zza solidnego dębowego biurka. Na przystojnej twarzy, której opalenizna prosto z
solarium przybrała nieco zbyt intensywny odcień, zaigrał uśmiech.
– Czyżby? – Taxus zmarszczyła czoło i zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem. –
Miejmy nadzieję, że w końcu znajdziesz sspossób na tego bachora. Zdaje mi się, że
panna Leander z każdym dniem coraz bardziej dosskonali sswoje umiejętności! Jeśśli
tak dalej pójdzie, to niedługo nie będziemy w sstanie nic jej zrobić!
– Ależ moja droga, skąd ten pesymizm? – Kwitnus Schwartz uśmiechał się
wąskimi ustami, jakby naigrawając się ze swojej wspólniczki. – Fakt, że udało jej się
dostarczyć Kielich Jasności na Aventerrę, nie czyni z niej jeszcze niepokonanej.
– Obyśś się nie mylił, Kwintussie! W końcu, mimo wszelkich wyssiłków, nie udało
nam się jej ssprzątnąć. Wszysstko, co do tej pory przedssięwzięliśmy, okazywało się
niesskuteczne!
– Tak jakbym o tym nie wiedział – westchnął mężczyzna, siadając naprzeciw
Rebeki. – Po prostu jej nie doceniliśmy!
– To był niewybaczalny błąd! W końcu już od pojawienia się jej na świecie
wiemy, że urodziła się pod znakiem Trzynastki i z tego powodu possiada
nadzwyczajne umiejętnośści. A to, że opanowała je szybciej, niż myśśleliśmy, też nie
powinno nass zasskoczyć.
– Masz rację. – Doktor Schwartz próbował udobruchać koleżankę. – Ale tym
razem Laura na pewno nie wejdzie nam w paradę!
– Ach tak? – Rebeka nie wyglądała na przekonaną. – Sskąd ta pewnośść?
– Działania, które zapoczątkowaliśmy już jakiś czas temu, zaczynają nabierać
tempa. Krok po kroku, we właściwym kierunku. Żaden z naszych wrogów nawet nie
podejrzewa, co knujemy. Poza tym mamy ogromne wsparcie. Wielka Mistrzyni
pomoże nam znaleźć ten bezcenny miecz, a to w końcu wykluczy Laurę z gry.
– No i co wymyśśliła ta demoniczna baba?– Nauczycielka matematyki
zaczęła ciężko oddychać. – No mów wreszcie, Kwintussie! Co mamy do zrobienia?
Schwartz przedstawił Pinky cały plan, uśmiechnął się szeroko i położył jej rękę
na ramieniu. – Rozumiesz już, dlaczego nie boję się tego bachora?
– Oczywiśście, Kwintussie! – W oczach Rebeki pojawił się obłędny błysk i
można było odnieść wrażenie, że warkoczyki na jej głowie zaczynają się wić jak
żmije. – Masz rację. Nikt nie pokona Wielkiej Misstrzyni. Laura Leander nie uniknie
swego lossu!

Podobne dokumenty