Dyktando

Transkrypt

Dyktando
Jesienna zaduma Błażeja
–Zatemby na nicnierobieniu miałbym spędzić cały weekend? Niepodobna tak mitrężyć czas! Ale cóżeż tu robić, gdy na dworze późnojesienna plucha, a niebo zasnute jest szarogranatowoczarnymi chmurzyskami? Może by tak schronić się w bibliotece? Nie za długo tam zabawić, w sam raz tyle, by przeczekać największą nawałnicę. Dla niepoznaki przekartkować jakąś powieść czy opowiadanie. Błażej żwawo wszedł do budynku biblioteki. Stanął w pośrodku holu, rozejrzał się i z lekka skonfundowany ruszył do wypożyczalni. W pół drogi zatrzymał się jednak i jak urzeczony zaczął się wpatrywać w regały. Cóż, był czterdziestosiedmioipółletnim mężczyzną, który, o zgrozo!, od ćwierćwiecza nie wziął do ręki żadnej książki. Nasamprzód więc krztynę trwożliwie podszedł bliżej półek, potem drżącą ręką dotknął zszarzałych grzbietów tomów i powoli zanurzył się w świat dawnych lekturowych fascynacji. Tu klechdy, baśnie i mity, dalej herbarze, hagiografie i życiorysy sławnych Polaków. Tuż­tuż obok nich opowieści fantasy i literatura science fiction. Tam Mickiewiczowskie poematy, ballady. Blisko nich dzieła Aleksandra Dumasa ojca, powieści Henryka Sienkiewicza naprzeciwko wierszy poetów Młodej Polski. Co nieco z boku literatura współczesna: thrillery, harlekiny (a. harlequiny), reportaże, a nawet hiperopasłe poradniki savoir­vivre’u. Błażejowi zaszkliły się oczy. Już się uśmiechał do mieszkającej nieopodal krzaczka Kaczki Dziwaczki, wzruszony przypominał sobie, jak to krasnal Hałabała z sójkami, a może jednak z pustułkami?, za morze się wybierał. Z rozrzewnieniem wspominał, jak nie najbłahszej wielkości dżin (a. dżinn) pomagał chwackiemu Aladynowi naprawić szubrawstwa i plugastwa jego wuja, jak niesforni uczniowie Pana Kleksa na wyprzódki wymyślali różne hocki­klocki i figle­migle. Wrócił pamięcią do międzygalaktycznych żeglug pilota Pirxa (a. Pirksa), pierwszego poznanego przez siebie literackiego outsidera (a. autsajdera), do niezwykłej przyjaźni Sokolego Oka z Mohikanami. Niemalże czuł rześki powiew wiatru, słyszał tętent półdzikich pierzchliwych mustangów. Widział też watażkę Bohuna z chojrackim półuśmiechem na ogorzałej twarzy, nieco zrzędliwą hardą baba­jagę Horpynę, zakochaną w Skrzetuskim czarnobrewą kniaziównę, istną cud­dziewczynę. Raz w raz stawali mu przed oczyma inni, zdawać by się mogło, przyprószeni kurzem, jakby niedzisiejsi bohaterowie. Po tym spotkaniu Błażej, w humorze nadzwyczaj hurraoptymistycznym (a. huraoptymistycznym), powziął nielichy plan. Niezadługo zacznie go realizować. Niepochopnie i niespiesznie (a. nieśpiesznie) przeczyta bestsellery (a. bestselery) wszech czasów. Najpierw odnowi przyjaźń ze znanymi, lecz wpółzapomnianymi bohaterami, a później z radością pozna nowych literackich superdruhów. 

Podobne dokumenty