Czy chodzić ze sobą czy nie? - Adam Giska Jak nigdy dotąd młodzi

Transkrypt

Czy chodzić ze sobą czy nie? - Adam Giska Jak nigdy dotąd młodzi
Czy chodzić ze sobą czy nie? - Adam Giska
Jak nigdy dotąd młodzi ludzie na całej kuli ziemskiej (wliczając w to oczywiście również
Polskę) nie mieli tylu młodzieżowych czasopism, rozprawiających najczęściej na temat
przyjaźni, seksu, wyglądu zewnętrznego, moralności, itp.
Istnieje wielka rzesza naukowców zajmujących się sprawami młodzieży, ekspertów
niemal od wszystkiego. Ich tytuły naukowe przy nazwiskach przyprawiają o zawrót głowy
i nigdy (no, prawie nigdy) zwykłemu śmiertelnikowi nie przyszłoby do głowy podważać
ich opinie. W znacznej mierze to oni kreują myślenie dzisiejszej młodzieży.
Wydawcy robią wszystko, by przypodobać się „młodym gniewnym”, a w ślad za nimi,
może kilka kroków z tyłu, podążają nasi eksperci od myślenia. Wszystko to jest ubrane
w piękną szatę graficzną, poparte świetnymi zdjęciami, historyjkami, najnowszymi
przebojami, plakatami i innymi świecidełkami. Po prostu nowoczesność i profesjonalizm
w szerz i w wzdłuż!!!
A tu w opozycji stara, zakurzona, niemodna, zapomniana Święta ( cóż za słowo?) Biblia.
Świat już dawno uznał ją za nienaukową, niepostępową, zacofaną, no i trochę
fanatyczną! Jeśli to co pisze ta Księga miałoby sens już dawno byłoby głośno o niej.
Każdy kto mówi o niej za dużo jest niewygodny i staromodny, wręcz niepożądany!
Przypatrzmy się wszystkiemu nieco bliżej. Ci eksperci od myślenia jak się okazuje
często nie mają racji, a tezy, które głoszą są naprawdę tylko tezami (przypuszczeniami).
Jeśli nawet coś odkryją, to czy ich interpretacja musi być wiarygodna? Czy np. alkoholik,
jest nim tylko dlatego, że ma problemy z charakterem, no i potem z właściwym
funkcjonowaniem organizmu? Czy homoseksualista wybrał taki „styl życia”, bo miał
trudne dzieciństwo, aż w końcu- czy warto w ogóle z tej inności robić aferę, czy nie lepiej
podejść do tego bardziej cywilizacyjnie i sprawę zignorować, a może super
cywilizacyjnie i sprawę zalegalizować?! Inaczej mówiąc: grzech został zdefiniowany jako
choroba, a potem jako zdrowa choroba (legalizacja związków homoseksualnych)- cóż
za paradoks!!
Liberalna demokracja XX wieku zaprowadziła całe młode pokolenie w ślepy, bardzo
ciemny zaułek. Jeśli nie wierzysz przyjrzyj się statystykom! One mówią same za siebie!
- Sprzedaż książek, czasopism, filmów pornograficznych w Stanach Zjednoczonych jest
szacowana na 2 biliony dolarów rocznie.
- Kilka lat temu w Los Angeles było 9 sklepów porno, teraz jest ponad 90.
- Odkąd zalegalizowano w Danii pornografię jej sprzedaż znacznie wzrosła (a w myśl
opinii „ekspertów” miało być odwrotnie). Podobnie stało się z narkotykami w Holandii.
- Herbert W. Case, były inspektor policji w Detroit, mówiąc o cierpieniu, zboczeniach
seksualnych i morderstwach, powiedział: „Nie było jeszcze w historii naszego oddziału
morderstwa na tle seksualnym, którego sprawca nie byłby zagorzałym czytelnikiem
pornograficznych czasopism.”
- W Danii, gdzie sprawy seksu są traktowane bardzo swobodnie, procent nieślubnych
dzieci jest trzykrotnie większy, niż w USA.
- Dania ma jeden z największych wskaźników samobójstw w świecie.
- Gdzie łatwo o seks, wskaźnik rozwodów wyraźnie wzrasta. W USA już niemal
co trzecie małżeństwo jest rozwiedzione, a choroby weneryczne stają się tu plagą.
- Kilka lat temu 83% studentów ostatniego roku na Uniwersytecie Columbia
opowiedziało się za przedmałżeńskimi stosunkami seksualnymi.
- Studenci Uniwersytetu Oxfordzkiego rozprowadzają broszurę zatytułowaną „Seks bez
obaw” dając porady jak współżyć bez konsekwencji.
- Szacuje się, że od kiedy w roku 1973 Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych udzielił
konstytucyjnej swobody dokonywania aborcji, rocznie dokonuje się 3.000.000 zabiegów.
- Wyniki badań opublikowanych na łamach „New York Times’a” pokazują, że jeszcze 20
lat temu dzieci ze szkół podstawowych najbardziej bały się głośnych hałasów, ciemnych
pokoi, wysokości. Dziś dzieci z tej grupy wiekowej boją się najczęściej straty któregoś z
rodziców na skutek rozwodu, boją się choroby, gwałtu, czy pobicia.
- Pewien amerykański pisarz przeprowadził sondaż, z którego wynika, że 43%
wierzących nastolatków nawiązało kontakty seksualne jeszcze przed ukończeniem 18go roku życia, 65% uprawiało zaawansowaną grę miłosną.
- Badania, które przeprowadził w Stanach Josh Mcdowell i Norm Wakefield wykazały,
że przeciętny nastolatek rozmawia z ojcem poważnie przez mniej niż dwie minuty
dziennie, a z matką trochę ponad cztery minuty dziennie. Swobodne kontakty seksualne
były o wiele rzadsze wśród tych, którzy określili swój kontakt z rodzicami jako bliski i
serdeczny.
- I na pocieszenie: badania prowadzone przez Tima i Beverly LaHaye jednoznacznie
dowodzą, że głęboko wierzący chrześcijanie, są o wiele, wiele bardziej szczęśliwymi
w małżeństwie (wyniki badań umieszczone są w ich książce pt. „Akt małżeński”).
Doskonale pamiętam czasy (wcale nie tak odległe), kiedy to sam zaczytywałem się
w różnego rodzaju czasopismach młodzieżowych, szukając odpowiedzi na różne
pytania. Dzisiaj z perspektywy czasu, doświadczeń i mojego nawrócenia widzę jasno jak
straszną strawą karmi się młodych ludzi.
Nowoczesna edukacja próbuje wychodzić naprzeciw potrzebom młodzieży serwując im
w szkołach wiedzę na temat życia rodzinnego, z uwzględnieniem najbardziej intymnych
jego aspektów. Problem w tym, że szkoła jako placówka publiczna (niekościelna) prawie
pomija aspekt moralny koncentrując się na stronie fizycznej.
Człowiek doświadcza najsilniejszego popędu płciowego między szesnastym a
dwudziestym pierwszym rokiem życia. Ostatnią rzeczą, której potrzebuje on w tym
okresie, to otrzymywanie seksualnie pobudzających informacji, których nie będzie (nie
powinien) stosował przez najbliższych kilka lat. Potrzebuje on silnego moralnego
uzasadnienia dla kontrolowania swojego popędu. Wystarczy, że swoją edukację
seksualną rozpocznie na krótki czas przed zawarciem małżeństwa. Na pewno się nie
spóźni!
Młodzi ludzie powinni wiedzieć, że seks jest rzeczą świętą i bynajmniej nie obcą Biblii.
Bóg nie czerwieni się na tematy związane z seksualnością- sam ją stworzył!
Wracając ściśle do tematu, chciałbym zastanowić się dlaczego młodzi ludzie chodzą ze
sobą?
Można wskazać tu mnóstwo powodów. Ja chcę zwrócić uwagę na kilka.
Istnieje (zresztą od wieków) moda na „chodzenie ze sobą”. Jest to pewien standard
wśród młodych, że każdy powinien mieć dziewczynę, chłopaka. Sprzyjają temu jak
najbardziej media, prasa, czy reklamy. Człowiek, który np. w wieku 17 lat nie ma
partnera uchodzi w oczach rówieśników za odmieńca, smutasa, sztywniaka, niedorajdę
czy może nawet za odmieńca seksualnego.
Samo zainteresowanie się płcią przeciwną nie jest przecież czymś nienormalnym. Nie
mniej jednak powinny towarzyszyć temu pewne normy biblijne (o czym za chwilę).
Dowartościowanie się jest niewątpliwie powodem łączenia się w pary. Dziewczyna w
ramionach młodego chłopaka jest jakby zdobytym trofeum.
Wielu młodych ludzi „jest ze sobą”, by w ten sposób zaspakajać swoje potrzeby
seksualne. Przykłady można mnożyć i mnożyć.
Przesuwając swój punkt patrzenia w stronę bardziej moralnej młodzieży (powiedzmy tej
religijnej), również możemy zauważyć wiele, powiedzmy sobie szczerze, niewłaściwych
zachowań i poglądów co do tej sprawy. Czasem bywa tak, że młodzież chrześcijańska
bezkrytycznie przejmuje standardy zachowań ludzi, którzy sprawy religii mają daleko
w nosie.
Moim zdaniem najczęstszym powodem „chodzenia ze sobą” jest zakochanie- choć jako
uczucie jest czymś pięknym i właściwym, jest niewystarczającym motywem do tego by
zacząć chodzić ze sobą. Zakochanie, czyli tak zwane zauroczenie jest nad wyraz
rozkosznym stanem serduszka. Niektórzy popadli w dziwny nałóg zakochiwania się.
Im człowiek młodszy tym częściej je przeżywa. Kiedy pytam o to swoich młodych
dziesięcio- jedenastoletnich uczniów, prawie każdy z nich jest w kimś zakochany.
Zakochanie zazwyczaj mija, choćby tylko ze względu na przemijający czas (nuda),
nie mówiąc już o różnych problemach, które mogą się przydarzyć zabijając nasz stan
zauroczenia!
Musimy poważnie zastanowić się, czym tak naprawdę jest miłość, która w końcu jest
największym spoiwem normalnego, dojrzałego związku.
Prawdziwa miłość jest czymś więcej niż zakochaniem, które jest pewnym „przejawem”
miłości. Jest najmocniejszą, uczuciową więzią na ziemi! Miłość jest dojrzałym uczuciem:
zawsze narasta, dostrzega wady i zalety, jest realistyczna, nie przerwie jej rozłąka, daje
drugiej osobie poczucie zadowolenia, bezpieczeństwa i pewności. Prawdziwa miłość
wiąże się z prawdziwą przyjaźnią, z radością przebywania ze sobą, z opieką i
pomaganiem. Zakochanie, natomiast jest czasową, często lekkomyślną namiętnością,
która widzi drugiego człowieka jako doskonałego idola bez wad. Osobiście nie wierzę w
dojrzałą miłość w wieku czternastu czy szesnastu lat.
Jak przekonać się czy nasza miłość względem drugiej osoby jest dojrzała czy może jest
jakimś przemijającym zauroczeniem?
Zastanów się, co pociąga cię w osobie, którą kochasz? Uroda? Ciuchy? Temperament?
Popularność? Poczucie humoru? Kasa? To wszystko za mało!
Miałem okazję rozmawiać z ludźmi, którzy „żyli ze sobą” myśląc, że są wzorowymi
chrześcijanami! Cóż za pomieszanie pojęć! Ludzie ci ulegli swojej własnej pożądliwości,
która jest po prostu grzechem i tak naprawdę ich postawa nie ma nic wspólnego
z dojrzałą miłością.
Chcemy brać nie dając nic w zamian, korzystać bez odpowiedzialności.
Tak zwana nowoczesna moralność nie sprawiła, że Boże postanowienia uległy zmianie.
Patrząc na owoce, wyraźnie zauważymy jak wielka przepaść dzieli życie według
Bożych zasad, od życia według własnych, ludzkich norm! Na tym polu musi zaiskrzyć.
Jak bardzo niektórzy byli zdziwieni dowiadując się, że ja nie współżyję ze swoją
dziewczyną??!! Kompletnie nie mieściło się to niektórym w głowie!
Teraz już zostawmy to wzburzone morze strasznych przypadków i przejdźmy tam gdzie
chrześcijańska myśl króluje. Te słowa skieruję do gorliwych, młodych chrześcijan,
którym nawet do głowy nie przyjdzie odstępować od Pana, którzy pragną podobać się
Bogu.
Sam nawróciłem się w wieku 21 lat, czyli w okresie „intensywnych poszukiwań” żony.
Słowo Boże zrewolucjonizowało moje pojęcie w tej kwestii. Zrozumiałem, że nie mam
czego szukać poza świętym Kościołem Jezusa Chrystusa. Szatan próbował odwieść
mnie od takiego kierunku patrzenia. Na straży moich myśli i czynów zawsze stało Słowo
Boże. Kategorycznie odrzuciłem ewentualność związania się z dziewczyną
nienawróconą! 2 Kor. 6:14 „Nie chodźcie w obcym jarzmie z niewiernymi; bo co ma
wspólnego sprawiedliwość z nieprawością albo jakaż społeczność między światłością
a ciemnością?”
Pojawiło się pytanie- czy mogę chodzić z jakąś chrześcijanką, czy nie? Jeśli tak,
to z którą? Jeśli nie, to co mi pozostaje?
Powiem, że dzisiaj mam wspaniałą żonę, którą bardzo kocham, a ona mnie.
Możemy wspólnie iść przez życie z Jezusem!
Bóg przez te lata wiele mnie nauczył. Mogłem przejść przez różne, często bardzo trudne
doświadczenia, które ostatecznie były dla mnie największą i najlepszą lekcją z nieba.
Zacznijmy od przyjaźni. Każdy normalny chrześcijanin nawiązuje bliższe czy dalsze
przyjaźnie z ludźmi, wśród których się obraca. Przyjaźń może być drogą do małżeństwa,
pamiętajmy jednak, że moment przełomu (moment, w którym stajemy się parą) musi być
jasno określony przez dwie strony!!!
Jesteś młody, spotykasz się z różnymi chrześcijankami, pamiętaj- przyjaźń nie jest
miejscem na flirtowanie czy „podryw”. Nigdy nie możemy grać na dwie strony.
Nie możemy dopuścić, by nasza przyjaźń była jakimś nadmiernym, cielesnym
spoufalaniem się ze sobą. Albo jesteśmy przyjaciółmi albo parą, która wkrótce zawrze
związek małżeński! Inaczej mówiąc: jeśli chcesz chodzić z dziewczyną, musi to być ta,
z którą zdecydowałeś się pobrać- zapomnij o chodzeniu z dziewczynami, tylko po to,
by w końcu znaleźć tę właściwą, najlepszą!
Pojawia się pytanie: skąd mam wiedzieć, że właśnie ta, a nie inna osoba, będzie moją
przyszłą żoną, moim przyszłym mężem???
Pięć lat temu, popełniłem poważny błąd. Otóż, związałem się z chrześcijanką nie mając
stuprocentowej pewności, że właśnie ona ma być moją żoną. Zarówno ja, jak i ona
spełnialiśmy wszystkie biblijne warunki ku temu, by zawrzeć związek małżeński. W
swym
młodzieńczym zapale, zaczęliśmy „chodzić ze sobą” tak trochę na kredyt, nie mając tej
ostatecznej pewności czy aby na pewno Bóg chce nas dla siebie? Przez kolejnych kilka
lat przeżywaliśmy bolesne zawody miłosne. Nie byliśmy w stanie podjąć ostatecznej
decyzji, która powinna była poprzedzać taki związek (jak się dzisiaj okazuje), a nie
wyrosnąć na jego chwiejnym gruncie. Przyszedł dzień, w którym zdobyliśmy się na
odwagę powiedzieć sobie- koniec! Nie życzę nikomu tego typu doświadczeń.
Dzisiaj wiem, że można ich uniknąć.
Rodzi się kolejne pytanie: czy to właśnie nie „chodzenie” ma nam ułatwić wybór?
Powiem - NIE.
Domyślam się, że spora część chrześcijańskiej młodzieży nie zgadza się ze mną.
Zapytam cię: czy chciałabyś, chciałbyś „chodzić z kimś”, kto potem powie ci- „sorry, ale
nie jesteśmy dla siebie, żegnaj!”? Osoba, która w swoim chrześcijańskim życiu związana
była z kilkoma sympatiami najprawdopodobniej zraniła już samego siebie i te osoby.
To skakanie z kwiatka na kwiatek nikomu na dobre nie wyszło.
Co tu robić?
Na szczęście mamy Kościoły, które dają nam wiele okazji ku temu, by poznać drugą
osobę, przekonać się jakim jest naprawdę chrześcijaninem, jak traktuje ludzi, służbę,
jakie ma zdolności i czy prawdziwie kocha Jezusa. Jeśli już zapali się lampka miłości
możesz modlić się sam, z przyjaciółmi, pastorem, starszymi, poradzić się ludzi
zaufanych, bogobojnych. Masz wszelkie możliwości, by dojrzeć do tej bardzo ważnej
decyzji.
Na tym miejscu chciałbym zastanowić się szerzej co do Bożego działania w sferze
matrymonialnej. Powyższy scenariusz na pewno jest słusznym, ale nie jedynym.
Są w Biblii dwa kluczowe wersety, które będą dla nas drogowskazem co do wyboru
żony (świadomie wspominam tu tylko o stronie męskiej!)
Przyp. 18:22 „Kto znalazł żonę, znalazł coś dobrego i zyskał upodobanie u Pana.”
Przyp. 19:14 „Dom i mienie dziedziczy się po rodzicach, lecz roztropna żona jest darem
Pana.”
Nasze szukanie musi się spotkać z darem. Zarówno my jak i Bóg ma tu pole działania.
Nie możemy siedzieć z założonymi rękami, czekając, aż przyszła żona sama wpadnie
nam w ramiona, ani nie możemy wykluczyć nadprzyrodzonej ingerencji Boga.
Słowo dar (żona) sugeruje suwerenny podarunek Boga nieba i ziemi. Wierzę, że u
niektórych Bóg oczekuje bardziej inicjatywy „ludzkiej”. Innym razem Bóg, z różnych
względów, jakby sam prowadzi nas ku sobie. Jakkolwiek się dzieje czy to „zwyczajnie”
czy to w sposób nadprzyrodzony (np. runo, słowo od Boga), do nas należy ostateczna
decyzja - Bóg daje ci tu całkowitą wolność.
Kiedy zwróciłem uwagę na Słowo Boże przekonałem się, że postawa kobiety powinna
być tą odpowiadającą na męskie wezwanie- nie odwrotnie. Stawia to kobietę w pozycji
oczekującej: Izaj. 30:15 „ ..., w ciszy i zaufaniu będzie wasza moc.”
Śmiejemy się ze starego, dobrego zwyczaju żydowskiego, kiedy to rodzice swatali swoje
dzieci. Muszę przyznać, że nie do końca jest to takie śmieszne. Oczywiście nie chcę
powiedzieć, by powrócić do takiego obyczaju, aczkolwiek jest czymś mądrym posłuchać
dobrych rad starszych, doświadczonych, znających życie i ludzi rodziców- szczególnie
tych znających Pana, rozważających sprawy matrymonialne według Bożych norm, które
są im znane.
Powoli kształtuje się pewna prawidłowość postępowania. Po pierwsze: w poszukiwaniu
partnera musisz bezwzględnie kierować się Bożymi zasadami. Kiedy już poznasz kogoś,
kto cię „zaintryguje” musisz mieć bezwzględną pewność, że dana osoba jest dla ciebie
(Bóg działa przez Słowo, Ducha Świętego, okoliczności) zanim zaczniecie „chodzić ze
sobą”. Nie spiesz się, zaufaj Bogu, miej oczy i uszy szeroko otwarte.
Ważne jest tutaj właściwe ustawienie priorytetów:
- duchowość (czy dana osoba jest prawdziwie blisko Boga)
- duszewność (temperament, charakter, zdolności, zainteresowania,.... .)
- ciało (akceptacja wyglądu).
Kolejność nie może ulec zmianie. Przy czym duchowość zdecydowanie rzutuje
na wszystko inne. Od niej zależy powodzenie (lub jego brak) waszego przyszłego
małżeństwa, wasze zwycięstwo (na co dzień), bądź nie. Jeśli nawet wyniknie jakaś
niezgodność charakteru czy jakakolwiek inna trudna sprawa, mając bliską społeczność z
Jezusem rozwiążecie każdy problem. Nawet sfera intymna związku jest ściśle związana
ze stanem emocjonalnym, a ten bezpośrednio ze stanem duchowym! Tak więc seks
sam w sobie nie jest czysto fizyczny (jak się niektórym wydaje), ale przede wszystkim
zależny od emocji. To szczęśliwa codzienność decyduje o powodzeniu intymnej więzi.
Nie zbudujesz dobrej codzienności bez Jezusa.
Pierwsza próba, która cię dopadnie może stać się górą nie do przejścia. W Chrystusie
natomiast masz pewną obietnicę zwycięstwa!
Kolejny krok to zaręczyny (gr. zapewnić kogoś, oświadczyć komuś)- a cóż to za dziwne
słowo???
Tak, tak- znajdziesz je w wielu miejscach na kartach Biblii. Inaczej mówiąc, jest to
publiczne wyznanie waszej decyzji zawarcia związku małżeńskiego. Od tego momentu
przygotowujecie się do małżeństwa.
Chrześcijanie mają bardzo różne podejście do kwestii zaręczyn. Jedno jest pewne
- są jak najbardziej biblijne.
Teraz wszyscy wiedzą, że jesteście sobie przeznaczeni. Tym samym twoi rówieśnicy
nie będą myśleć już o tobie zalotnie, gdyż sprawa jest już „przesądzona”.
5 Moj. 22:25,28-29 „Lecz jeżeli mężczyzna napotka zaręczoną z kim innym dziewczynę
na polu, zniewolił ją i złączył się z nią, to ten mężczyzna, który się z nią złączył, sam
poniesie śmierć”
„Jeżeli mężczyzna napotka dziewczynę, dziewicę nie zaręczoną, pochwyci ją i złączy się
z nią, i tak się ich zastanie, to mężczyzna, który się z nią złączył, da ojcu dziewczyny
pięćdziesiąt srebrników, a ona zostanie jego żoną. Za to, że ją znieważył, nie będzie
mógł jej oddalić przez całe swoje życie.
Porównajcie te dwie sytuacje. Czy widzicie jak wielkie znaczenie miały zaręczyny?
Kobieta zaręczona była traktowana już jako „własność” narzeczonego i jeśli ktoś inny ją
dotknął musiał ponieść ŚMIERĆ! Natomiast jeśli mężczyzna napastował nie zaręczoną,
miał darowane życie, ale musiał poślubić osobę przez niego skrzywdzoną- był
„ułaskawiony”.
Zaręczyny, to jeszcze nie małżeństwo, dlatego w myśl słów Jezusa (Mat.5,28) nie
możesz patrzeć i myśleć pożądliwie o swojej narzeczonej- bo to jest grzechem. Pewnie,
że wybranka twego serca zasługuje na szczególne względy, nie upoważnia cię to jednak
do tego, by być względem niej pożądliwym.
Z pewnością przyjdą pokusy, ale od ciebie zależy czy dasz im odpór czy nie. Nie chcę
teraz zastanawiać się co można, czego nie można w narzeczeństwie. Pozostawiam tę
sprawę twojemu, jak wierzę, czystemu sumieniu. 1 Piotr. 1:15 „Lecz za przykładem
świętego, który was powołał, sami też bądźcie świętymi we wszelkim postępowaniu
waszym”.
Twoja powściągliwość będzie dla was wielkim błogosławieństwem i inwestycją
w szczęśliwe małżeństwo.
Wszystko to co tutaj napisałem nie mogłoby powstać jeszcze jakiś czas temu. Nie
dawno stałem się szczęśliwym mężem i z perspektywy przeżytych wydarzeń mogę
z całą odpowiedzialnością i przeświadczeniem napisać to co czytasz.
Będąc od kilku lat członkiem olsztyńskiego zboru moją uwagę zwróciła osoba, którą
znałem od dłuższego czasu. Nigdy wcześniej do głowy mi nie przyszło, by myśleć o niej
jako o potencjalnej przyszłej żonie. Mogłem obserwować jej gorliwość, zaangażowanie,
głęboką wiarę, szczerość, no i skromność. Tak się stało, że angażowaliśmy się w te
same przedsięwzięcia (nie celowo!). Któregoś razu uświadomiłem sobie, że ja przecież
o taką żonę zabiegałem przez cały czas w modlitwie! Teraz pojawiło się pytanie: Boże!
Czy to ta???
Minęło kilka tygodni, kiedy zrodziła się we mnie całkowita pewność co do niej. Tak jak
wcześniej byłem miotany niepewnością (o czym wspominałem), tak teraz nie miałem
żadnych wątpliwości! Zaraz jak tylko wyznaliśmy sobie nasze uczucie, zaręczyliśmy się.
Kilka miesięcy potem zawarliśmy związek małżeński.
Wiem, że nie jest łatwo zdobyć się na cierpliwość oczekując wyraźnego prowadzenia
Bożego co do małżeństwa. Łatwiejszym jest jakieś działanie w tym kierunku. Wielu
młodych całą swoją energię zużywa na szukanie partnera, a działanie ceni sobie nad
modlitwę, dając tym samym wyraz braku zaufania Bogu. Naszą największą miłością
życia musi być Bóg. Musimy zacząć prawdziwie doświadczać jego przyjaźni, opieki,
wielkiej miłości, w nim musimy znaleźć swoje największe spełnienie. To Jego osoba
musi porwać nas do reszty. Nie marnuj lat swojej „samotności”- ona też jest darem
Pana.
Świat odrzucił Biblię, ale na szczęście Biblia nie odrzuciła świata. Jezus puka dzisiaj do
milionów serc, by przynieść tam trwałą miłość, wyrwać z nieszczęść, oszustw i sideł
diabelskich. Ps. 37:5 „Powierz Panu drogę swoją, zaufaj mu, a On wszystko dobrze
uczyni- BW (On sam będzie działał- BT).”

Podobne dokumenty