Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl

Transkrypt

Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Ego nudus
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
Puchacz
29 września 1884
Słońce zachodziło już nad Londynem, gdy Alfred Walmarth postanowił umrzeć. Leniwym
ruchem dłoni dzierżącej pióro dokończył krótką notkę dla swojego szczęśliwego znalazcy.
Gdzieś za oknem usłyszał ludzkie zawodzenie, przywodzące na myśl pogańskie obrzędy
mieszkańców którejś z niezliczonych kolonii Imperium. Cóż, ze wszystkich dzielnic Londynu
chyba tylko East End oferował im schronienie… Jako takie. Alfred zamyślił się. Stare krzesło
zajęczało boleśnie pod jego ciężarem.
Wahanie. To było właśnie ono. To uczucie wśliznęło po cichu do umysłu mężczyzny, pytając:
na pewno? Tak szybko? Może coś zmienisz? Zaaranżujesz? Dlaczego? Alfred znał odpowiedź
na ostatnie pytanie, ale bał się ją sformułować choćby w myśli. Rzucił tylko trwożliwe
spojrzenie w stronę leżącego na biurku pudełka, z dużą podobizną szakala na bogato
rzeźbionym wieku. Nie ma już wyjścia. Walmarth przełknął ślinę i zamknął oczy. Po chwili
był gotów. Z pewnością siebie godną dżentelmena sięgnął do szuflady biurka, wyciągając
rewolwer. Alfred z lustra wiszącego nad biurkiem uśmiechnął się szeroko i przystawił sobie
pistolet do skroni. Okno uchyliło się z cichym szczęknięciem.
Rozległ się strzał i kolejny wrzask.
Słońce zaszło na dobre, pogrążając miasto mgieł w nieprzejednanym mroku. Tamiza
sączyła się leniwie, niczym olej o kolorze smoły, a wiatr szarpał suszące się ubrania.
Rzeka płynie na północ, wiatr dmie na południe.
Każdy człowiek ma swoją godzinę.
W tym samym czasie stary Karl Richard Lepisus otulił się ciaśniej kołdrą. Znów nadchodził
koszmar.
30 września, tegoż roku
Strona: 1/10
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
ŁUP!
Przeraźliwy hałas odbił się echem w głowie Thomasa Wilsona, obolałej jeszcze po uciechach
dnia wczorajszego. Młody człowiek otworzył oko i przyjrzał się jaskrawemu światu poza
granicą rogówki. Jeden obrót gałki ocznej pozwolił Wilsonowi ogarnąć spojrzeniem cały
pokój. Cała podłoga zarzucona była butelkami bez etykiety, kupkami popiołu i szmacianymi
chustkami do nosa. Ostateczną obrazą dla porządku był leżący w kącie melonik z
oberwanym rondem. Thomas otarł dłonią spocone czoło.
ŁUP!
Choć wymagało to pewnego wysiłku, a skołtuniona pościel aktywnie mu przeszkadzała,
Wilson wstał. Choć bałagan nie wyglądał z tej pozycji lepiej, wertykalna perspektywa
pozwoliła mu szybko namierzyć spodnie i jakąś w miarę czystą koszulę. ŁUP! Thomas
starannie dopiął mankiety i rozejrzał się za marynarką. ŁUP! Hałas nie był już aż tak bolesny,
marynarka znalazła się pod stolikiem zawalonym kartami. ŁUP! Jeszcze tylko trzeba
przemyć twarz i już można stanąć oko w oko z bestią.
Oczekując znajomego szurania przed drzwiami, Wilson zdążył jeszcze wcisnąć wszystkie
śmieci pod łóżko, pomagając im kopniakiem w znalezieniu sobie miejsca wśród innych
upchanych tam drobiazgów.
- Wchodzę! – warknęła kobieta za drzwiami. Thomas poprawił marynarkę. Po chwili owionął
go zapach tanich perfum, którymi pani Meg Blacksmith, nobliwa staruszka o twarzy
otoczonej wianuszkiem siwych włosów, oblewała się w ilościach niemal przemysłowych. Jak
zwykle rozejrzała się po pokoju, skrzywiła się i westchnęła.
-Chlał pan wczoraj.
Przez wyniesioną z domu szczerość Thomas Wilson nie oponował. Starsza kobieta w
fartuchu chodziła po pokoju, kręcąc głową.
- I to nie sam! – Wskazała parapet jedynego okna w pomieszczeniu – Błoto na parapecie!
Znowu wychodzili po dachu!
- Pani Blacksmith. - Wilson odchrząknął, po czym mówił dalej – Moi koledzy to dżentelmeni,
nie ośmieliliby się budzić pani i innych lokatorów odgłosami kroków… Wie pani, jak to się
niesie po kamienicy, jeszcze te schody niezwykle rezonują! – Rozejrzał się po pokoju i
ciężko westchnął. – Ma pani może szklankę wody? To suche powietrze…
- Koledzy… Takie same łobuzy jak pan! Przynajmniej pracują, ale jeśli tacy ludzie mają
pilnować porządku…!
-Proszę ciszej… Jacy? Jeśli to nie oni to kto? Może pani i któraś z pani sąsiadek? – mruknął
Thomas, wycierając błoto z parapetu. – Udowodniła już pani swój talent w dziedzinie
dedukcyjnego myślenia, więc czemu nie? Na pewno Yard, albo policja… - nie dokończył.
Staruszka patrzyła mu chwilę w oczy. Po raz kolejny zaczął zastanawiać się, czemu jeszcze
go nie wyrzuciła? Miała ku temu doskonałe powody.
- Zejdź do kuchni na śniadanie. –powiedziała kobieta z lekkim uśmiechem.- Przyszła poczta.
Strona: 2/10
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Niedługo potem wąsy były napomadowane, ubranie starannie wyszczotkowane a
czarne włosy skrzyły się od brylantyny. Thomas dopiął mankiety i zszedł po schodach do
kuchni, znajdującej się na parterze kamienicy. Pani Meg krzątała się przy palenisku i
ułożonej obok niego stolnicy, czyniąc to z energią zaskakująco kontrastującą z jej wyglądem.
Bez słowa wskazała mężczyźnie stojącą na stole owsiankę oraz kubek herbaty i mruknęła:
- Smacznego.
- A poczta? – zapytał Thomas, pocierając ćmiące skronie i siadając za stołem.
- Najpierw jedzenie – starsza kobieta pogroziła mu palcem. Młodzieniec westchnął i zakręcił
łyżką w talerzu. W kamienicy pani Blacksmith mieszkał już drugi rok. Choć cieszyło go
spokojne lokum poza East Endem, nie mógł doczekać się przeprowadzki do jakiegoś
bardziej prestiżowego apartamentu. Niestety, mamona odpływała od niego szybciej, niż by
tego pragnął, do czego przyczyniała się jego słabość do… w zasadzie wszelkich używek. Co
gorsza, nie miał pełnego etatu, a jedynie od czasu do czasu otrzymywał zlecenia, często
słabo płatne. Jeśli w ogóle.
Thomas przełykał owsiankę w głębokim zamyśleniu. Wczoraj, przed drugą butelką,
Brian wspomniał coś o wakacie w jego wydziale… Myśl została natychmiast odsunięta, choć
z mniejszym obrzydzeniem niż zwykle. Myśl o pracy w Scotland Yardzie mierziła Thomasa
Wilsona, ale kiedyś trzeba zarobić trochę pieniędzy… Poczucie moralnego upadku zepsuło
smak śniadania. Wmusił w siebie połowę owsianki i dał za wygraną. Pani Meg rzuciła przed
niego trzy koperty. Thomas zabrał się do otwierania i czytania. Jeden był właśnie od Briana i
zawierał urwany od thomasowej marynarki guzik i parę pensów rekompensaty. Jeden był od
matki, tego nawet nie otwierał. W końcu nadszedł czas na trzecią kopertę.
Thomas z namaszczeniem rozciął papier i wyciągnął list. Przeczytał go starannie i
znów zajrzał do koperty.
- Pani Meg, świat się kończy. – oznajmił.
- A cóż to? Kolejny Napoleon? – spytała podejrzliwe staruszka, pamiętające dobrze co
najmniej kilka koalicji.
- Nie! – Thomas odwrócił się na krześle i pokazał jej plik banknotów – Nadszedł dzień
zapłaty!
Zaliczka była spora i wystarczyła na zaległe komorne. Ale na dorożkę już nie.
Młody mężczyzna dopiął płaszcz i ruszył wzdłuż Whitechapel Road. Deszcz zacinał
drobinkami wilgoci a wszechobecna mgła zmniejszała widoczność. Cała ulica była pełna
przechodniów, raz po raz uskakujących przed wyłaniającymi się z mlecznej chmury
dorożkami i omnibusami. Thomas wyciągnął zegarek z kieszeni i sprawdził godzinę.
Dochodziła dwunasta. Wilson zaklął i przyspieszył kroku. Jeśli szybko nie dojdzie do celu,
będzie musiał przebijać się przez zmierzających na posiłek robotników.
Thomas nie lubił ich. Nie wiedział, czy to chodziło o wynędzniałe, szare twarze czy może
głodne spojrzenia na wpół oślepłych oczu łypiących spod wymemłanych i brudnych
kaszkietów. Mimowolnie przypomniał sobie broszurkę, którą jeden z jego znajomych
Strona: 3/10
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
przyniósł kiedyś do pubu. Co prawda nie miał okazji jej przeczytać, ponieważ jej właściciel
wyleciał razem z nią przez okno, ale zaintrygowała go właśnie ryciną takiego człowieka na
pierwszej stronie. Z tej ciekawości wyleczyła go późniejsza sprawa seryjnego gwałciciela
działającego wśród fabrycznych robotników. Mają, na co zasłużyli… Pogrążony w takich
rozmyślaniach doszedł w końcu do komisariatu policji.
Zdjął mokry płaszcz i kapelusz, powiesił je na kołku i przedstawił się konstablowi
zasiadającemu w portierni. Po chwili został wprowadzony do gabinetu inspektora Levitoux.
- Thomas! Siadaj, synu. – Korpulentny policjant w eleganckim, galowym mundurze wskazał
mu krzesło. Usiadł. Kiedy drzwi się zamknęły, inspektor wytarł spoconą łysinę i
skoncentrował na gościu spojrzenie swoich butelkowo zielonych oczu.
- Mam dla ciebie zadanie, chłopcze. – wydyszał, chowając chustkę do kieszeni. Na pewno
trawiła go jakaś choroba. Thomas milczał. – Chodzi o morderstwo, na East Endzie.
Normalnie nie zajmowalibyśmy się tym tak szczegółowo… Otwórz okno, dobrze? O, tak
lepiej… Ale Yard podejrzewa, że ma to jakiś związek z ostatnią głośnią kradzieżą z British
Museum. Mocno prestiżowa sprawa. Przy okazji, prowadzi ją jakiś twój znajomek, bodajże…
Malby,Malloby…
- Mallory? – poprawił go Thomas – Brian Mallory?
-Chyba tak. - Levitoux milczał chwilę, zbierając myśli. Młodzieniec postanowił wykorzystać
okazję.
- Kto zginął? Gdzie? Kiedy? I jaki to ma związek z Yardem? – spytał Wilson. Inspektor patrzył
na niego chwilę, po czym zaczął grzebać w szufladzie biurka. Thomas rozejrzał się po
gabinecie. Duże okna z lewej oświetlały regał z książkami i rzeźbą, wyglądającą na kopię
Doryforosa. Poza tym w pomieszczeniu znajdował się tylko stojak na parasole oraz wielki
obraz przedstawiający bitwę pod Trafalgarem, wiszący za inspektorem. Z kontemplacji
wyrwało go chrząknięcie inspektora.
- Zaczniesz od zaraz. - mruknął, podając rozmówcy szarą teczkę – To dotychczas zebrane
przez nas materiały. Yard po prostu szuka punktu zaczepienia, teraz każda sprawa będzie
dla nich podejrzana. Możesz odejść.
- Dziękuję, panie inspektorze. - Thomas wstał i wsadził teczkę pod pachę – A gdyby trafił
się…
- Wiem. – Mężczyzna otarł czoło kraciastą chusteczką – Pierwszy wolny etat ląduje u ciebie –
Thomas ukłonił się, a inspektor dodał – jeśli się sprawisz. Idź z Bogiem ,synu.
Po chwili Tom znalazł się poza zasięgiem wzroku admirała Nelsona, odebrał płaszcz i
kapelusz, by utonąć w mleku londyńskiej mgły.
Deszcz wygonił przechodniów z ulic. Samotne dorożki i nieliczni ulicznicy byli jedynymi
ruchliwymi punktami pośród wysokich, wiktoriańskich kamienic. Choć Thomas lubił
architekturę bogatszej części Londynu, nie mógł się na niej skupić podczas przeskakiwania
kałuż i potoków brudnej wody. A tych przybywało, w miarę jak i zbliżał się do East Endu.
Włodarze miasta uparli się zlikwidować biedniejsze dzielnice za pomocą
Strona: 4/10
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
wybudowanych niedawno pięknych ulic i bulwarów nad Tamizą. W ten sposób zwabieni
bogacze mieli podnosić status dzielnic, w których mieszkają. Te starania sprawiły, że
owszem, klasa wyższa zaczęła osiedlać się wzdłuż ulic i bulwarów - tworząc własne enklawy.
Z których tylko krok dzielił niedzielnego spacerowicza od obleśnego slumsu. Tą sytuację
postanowił wykorzystać Adam West, właściciel lombardu o szemranej reputacji. Tego dnia
czyścił srebra z wystawy, gdy do kantorka wpadł, niczym kula z armaty, Thomas Wilson,
jego dawny klient.
- Dzień dobry, panie West! – wykrzyknął z progu, rzucając kapelusz na kołek i zdejmując
ociekający wodą płaszcz. Sprzedawca zmierzył go wzrokiem.
- Lejesz mi na podłogę…
- Wyschnie!
- Klepki się wypaczą…
- To tylko doda temu miejscu klimatu! – Młodzieniec powiesił płaszcz i podszedł do lady. –
Chcę wykupić lupę. – Widząc konsternację na szczurzej facjacie chudego jak szczapa Westa,
dodał – Nie mów, że już ją sprzedałeś…
- Niestety – z widocznym niesmakiem odburknął sprzedawca – Nie udało mi się. – Już
wyciągał przyrząd optyczny z szuflady, gdy nagle zatrzymał się w pół ruchu – Masz
pieniądze?
- Mam! – z uśmiechem odpowiedział Thomas, wyciągając parę banknotów z kieszeni –
specjalnie szedłem na piechotę, żeby wystarczyło.
Sprzedawca westchnął ciężko i położył lupę na ladzie. Stuknięcie rozległo się głośno w
niemal pustym pomieszczeniu. West nie lubił trzymać fantów na widoku, oprócz wystawy,
oczywiście.
- Jeszcze jedno… - Thomas wyciągnął kartkę z szarej teczki. – Mówi panu coś nazwisko…
Walmarth?
Sprzedawca zamyślił się.
- Mieszkał niedaleko.
- Zastawiał coś? – spytał Thomas, przypatrując się uważnie rozmówcy.
- Raz czy dwa… - mruknął sprzedawca odwracając się do Wilsona plecami.
Kamienica, w której mieszkała ofiara sprawiała wrażenie ciasnej i nieprzyjemnej.
Powybijane okna na pierwszym piętrze, brakujące cegły w elewacji, trzymające się na słowo
honoru przybudówki, pewnie na węgiel… East End w pigułce. Jeszcze ten dziad z ulicy,
zarośnięty, w łachmanach, uśmiechający się bezzębnymi usty i wyciągający dłonie z
przeraźliwie długimi pazurami po parę pensów. Obrzydliwe.
Konstabl przy drzwiach spał smacznie, mierzwiąc sobie wąsy miarowym
oddechem. Tom postanowił go nie budzić. Wszedł na klatkę schodową i, zgodnie z
Strona: 5/10
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
dokumentami, udał się na drugie piętro. Schody były drewniane i dziurawe, więc ostrożna
wspinaczka zajęła mu trochę czasu. W końcu detektyw stanął pod drzwiami, wyciągnął
znaleziony w teczce klucz i wszedł do mieszkania.
Owionął go zapach trupa. Delikatny, to prawda, ale nie dający szans na pomyłkę
grobowy zaduch. Ciało znaleziono w gabinecie. Stojąc nad miejscem, w którym leżało ciało
Thomas zamknął oczy. Skoncentrował się. Już.
Krzesło odsunięte, okno otwarte. Pistolet leży na podłodze, ciało leżało obok
krzesła – według koronera śmierć nastąpiła w wyniku postrzału w skroń. Detektyw obszukał
szafki: pieniądze są, biżuteria też. Podszedł do okna. Podwórko przed kamienicą, w małym
prześwicie fale sączącej się Tamizy… i ten paskudny dziad. Oparł się ciężko o parapet. Coś
zaczęło uwierać go w dłoń.
Błoto.
Schowawszy pistolet, wyciągnął lupę i zaczął uważnie lustrować podłogę, szafki, biurko…
Większość mebli była odrobinę zakurzona. W jednym miejscu biurka kurz zdawał się być
odrobinę przyduszony… Mniej więcej prostokąt… Ale dlaczego nie zniknęły pieniądze i złote
spinki do mankietów?
- To pan, panie Wilson? – spytał zaspany konstabl, wchodząc do pokoju. – Nie słyszałem jak
pan wchodził.
- Nie dziwie się – odparł Thomas. Mijając policjanta poklepał go po ramieniu. – Niech ktoś
pana zmieni.
Wyszedł na ulicę.
Pub wypełnił się już całkowicie. Miłośnicy śmierdzących cygar, rozcieńczonej whisky i tanich
marynarek wypełnili go szczelnie dymem, gwarem i zapachem alkoholu. Brian Mallory
spojrzał na zegarek.
- Już szósta, Thomas powinien tu niedługo być…
- Spóźni się… - mruknął półleżący na stoliku Steve McDonald – on się zawsze spóźnia…
- Słyszałem, że złapał jakąś robótkę – rzucił, jak zwykle elegancki, Ewan Sandler wpatrując
się w brudny sufit.
- Przyda mu się. Może w końcu znajdzie coś na stałe. – Brian zajrzał do swojej szklanki.
W tym momencie drzwi otworzyły się i do środka wszedł Thomas Wilson. Błyskawicznie
namierzył swoich kompanów przy stojącym na podwyższeniu w kącie stoliku i począł
przebijać się przez tłok tutejszych bywalców.
- Czołem! – wykrzyknął, uderzając McDonalda w plecy. Ten mruknął coś tylko. – Jak się
macie?
- Nieźle. Stawiasz? – spytał Ewan, rozglądając się za barmanem.
- Nie mam z czego. – przyznał Tom, siadając przy stoliku.- Mam sprawę. Stary płaci.
Strona: 6/10
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Brawo! – Brian uśmiechnął się szeroko, klasnął, pokazał cztery palce i spojrzał na Wilsona.
– O co chodzi?
- Standard. A co u was? – Tom uśmiechnął się szeroko.
- Jakiś cwaniak chce szukać podejrzanych po palcach… - mruknął w stół Steve - cały Yard
kłóci się o sens tych sztuczek…
- Jeszcze to się uda, zobaczysz! – ożywił się Ewan.- Będziemy ich wyszukiwać, o! – pstryknął
palcami – z taką łatwością!
Przyszło piwo, a wraz z piwem pokój. Chęć do dyskusji odpływała w rytmie
podskakujących grdyk pijących. Wypili, otarli pianę z twarzy.
- Chcą u nas zatrudnić jakiegoś świeżaka. – mruknął Brian.- Bogaty tatuś, te sprawy…
- Jak się nazywa? – spytał stołu Steve, który zdążył już wrócić do poprzedniej pozycji.
- Holmes.
-Nie znam.
Kolejny łyk, kolejny stuk kufli.
-Czytałem w The Times, że zmarł Karl Lepisus. – powiedział Ewan, malując coś piwną pianą
na stole. – Zawołany egiptolog, tłumacz...
-Mhm - mruknął Steve. – I co z tego?
- Tak mi się skojarzyło… Bo Brian prowadzi w Yardzie coś z Egiptem w tle, mam rację? –
Ewan dokończył rysunek i uśmiechnął się, zadowolony z siebie.
- Taaa… - mruknął w odpowiedzi Brian, wpatrując się w lisi łeb wiszący nad barem.
Tom zamknął za sobą drzwi pubu. Zmył się stylowo, po angielsku. Dopiął płaszcz i wszedł w
pierzynę zimnego deszczu okrywającą Londyn. W nocy miasto wyglądało upiornie. Krzywe
zęby kamienic wbijały się w podniebienie nieba ziejąc czarnymi dziurami okien. Wiatr niósł
od Tamizy zapach wilgoci i zdechłej ryby. Klucząc bocznymi alejkami mijał pijanych lub
martwych uliczników. Wielu nie miało szesnastu lat. Nieliczne lampy dawały rozmyte i słabe
światło, co pod zachmurzonym, nocnym niebem oznaczało niemal całkowitą ciemność. W
końcu jednak z ćmy wyłonił się kształt zamykającego lombard Adama Westa.
- West! – krzyknął Tom, dopadając handlarza.
- Czego? – syknął West, rozglądając się trwożliwie na boki.
- Był tu ktoś ostatnio? – szepnął detektyw zbliżając twarz do twarzy rozmówcy.- Z jakimś…
gorącym towarem?
- Gówno cię to obchodzi! – wysyczał żmijowato West.
- Dobrze wiem, że skupujesz różne fanty. Z pierwszej ręki – Tom skrzywił się. Tego był
Strona: 7/10
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
pewien. – Wiesz, że lord Haugland dalej szuka tych sreber? Wiesz, kto je odkupił?- wyrzucił z
siebie Tom, chwytając handlarza za poły marynarki. Deszcz wsiąkał w ubrania, oziębiał ciało.
- Wiem doskonale… Kto je przyniósł… - West uśmiechnął się złowieszczo spod cienkiego
wąsa.
- Zepsujesz sobie interes. Nie opłaca Ci się.- Tom nie dał się zastraszyć. Patrzyli sobie przez
chwilę w oczy. W końcu West odepchnął dłonie detektywa.
- Dobra. Gość nazywa się Sam, ma melinę w starym magazynie, na wschód od Tower,
naprzeciwko fryzjera.
-Kupiłeś?
-Nie wziąłem, to był jakiś szmelc. Z resztą, zachowywał się jak schlany. - powiedział
skromny właściciel lombardu, poprawiając marynarkę i dopinając płaszcz. – Zadowolony?
- Zadowolony. Do zobaczenia. – Tom odwrócił się i ruszył w stronę ciemnej uliczki.
- Tak! Spieprzaj! –krzyknął za nim West. – Hipokryta.
Znalezienie konkretnego magazynu po ciemku nie było najprostsze, ale w końcu
Thomas Wilson stanął pod wskazanym budynkiem. Bez okien, z kruszącymi się cegłami i
drzwiami, z których płatami odłaziła farba wyglądał naprawdę smętnie. Po cichu Tom
wysunął się z cienia i delikatnie otworzył drzwi. Przeszedł przez duszące milczenie hali,
kierując się w stronę pomieszczeń biurowych. Nagle usłyszał potworny łoskot spadających
drewnianych pudeł i głos:
-rrrrRRRWAA MAĆ! – Okrzyk brzmiał raczej rozpaczliwie. Detektyw stanął przed drzwiami,
wyciągnął broń, odetchnął głęboko i wyważył drzwi potężnym kopnięciem.
- Zostaw mnie! – krzyknął klęczący na podłodze mężczyzna w łachmanach, ze sznurem na
szyj, którego zakończenie trzymał w dłoni. – Zostaw mnie! ODEEEJDŹ! – wrzasnął.
- O nie, chłopie, ręce do góry i ani drgnij. – krzyknął Tom, celując w niego z rewolweru.
- Rozwal mnie!
-Co? – Taki przebieg rozmowy był dla detektywa odrobinę zaskakujący, ale nie zbił go z
tropu.
-Rozwal mnie, błagam! - Mężczyzna wyciągnął ręce w stronę Toma – strzelaj!
-Zabiłeś? Zabiłeś Walmartha podczas włamania?
- Nie rozwalisz mnie? – Głos złodzieja załamywał się, jak u zawiedzionego dziecka.
- Nie, masz mi odpowiedzieć na pytania! – Tom przesunął się odrobinę bliżej sterty pudeł
obok której klęczał ten strzęp człowieka.
To był błąd.
Strona: 8/10
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Sam wrzasnął i rzucił się na Wilsona. Szybki unik i już detektyw walnął głową
napastnika o ceglaną ścianę i odepchnął na środek pomieszczenia. Zanim zdążył cokolwiek
powiedzieć, ten rzucił się w stronę okna i wyskoczył z wrzaskiem.
Thomas biegł. Na przekór siekącemu deszczowi, krętym uliczkom, kałużom i
zdradliwym chodnikom. Sam pędził jakby gonił go sam diabeł. Po chwili zniknął z widoku.
- Psiakrew! – zaklął Tom, starając się uspokoić oddech. Dał mu uciec! Ze złości kopnął
latarnię. Zgasła. Detektyw zamyślił się. Stał chwilę w deszczu, gdy nagle go olśniło. Zaufa
podręcznikom.
Drzwi od kamienicy Walmartha były zamknięte. Tom musiał wejść po
przybudówce, przez otwarte okno. Wdrapał się bez trudu i ostrożnie zajrzał do pokoju. Tym
razem Samowi się udało. Wywalony język i wytrzeszczone, martwe oczy świadczyły o
niedawnym i tragicznym zgonie. Wilson wszedł do pokoju. Biurko było przewrócone, złodziej
wisiał na skromnym żyrandolu. Tom ostrożnie okrążył wisielca – sufit wokół żyrandola był
już trochę popękany – i podniósł leżące na ziemi pudełko i mały list. Przyjrzał się listowi.
Drogi Znalazco!
Wybacz, że naraziłem Cię na tak niesmaczny widok moich zwłok. Niestety muszę
jeszcze nadużyć Twojej dobrej woli. Chciałbym, by pochowano mnie po cichu, gdzieś pod
płotem naszego cmentarza. Nie mam krewnych, więc proszę, by moje ruchomości i
nieruchomości przekazać Bankowi Anglii, oni zrobią z niego dobry użytek. Proszę też, drogi
Znalazco, byś leżące na biurku pudełko oraz list spalił.
Alfred Walmarth
P.S. Nie otwieraj tego, to zabija.
Thomas przyjrzał się pudełku. Drewniane, zdobione misternymi płaskorzeźbami, z
podobizną jakiegoś psowatego zwierzęcia. Hm. Takie pudełeczko? Ciekawe, co jest w
środku? Nie no, nie będę przy tym grzebał, to materiał dowodowy. Ale… O co mu chodziło?
Co tam może być? Detektyw położył pudełko na stole. Do jego umysłu wśliznęło się
wahanie. Spojrzał w oczy psowatej płaskorzeźbie. Otworzył pudełko.
Pożółkła kartka papieru? Tyle? Rozczarowany Thomas przyjrzał się bliżej.
Pojawiła się litera.
Strona: 9/10
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Potem kolejna.
I jeszcze jedna.
ZŁODZIEJ
Tom odsunął się. Patrzył. Patrzył, jak na papierze pojawiają się jego wszystkie występki, te,
które złamały kiedyś jego karierę i do tej pory zalegają na sumieniu. Poczuł chłód. Teraz
słowa się zmieniły, nie mówiły o jego przestępstwach, ale o nim samym, jego własnym ja,
bez kłamstw, obiektywnie, z bezlitosną precyzją paraszyty nacinającego jeszcze żywego
klienta, bo to ja, ja, ja, obleśny, obrzydliwy, PASKUDNY JA!
Thomas Wilson usiadł na krześle, przeładował pistolet. Nie zniesie się dłużej.
Rozległ się strzał.
Rzeka płynie na północ, wiatr dmie na południe.
Każdy człowiek ma swoją godzinę.
Obrzydliwy starzec wrzeszczał opętańczo.
Strona: 10/10
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl

Podobne dokumenty