Środa, 8 grudnia 2010 r. - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej
Transkrypt
Środa, 8 grudnia 2010 r. - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej
20 PARTNER CYKLU Środa 8 grudnia 2010 Gazeta Wyborcza wyborcza.pl + + LECZYĆ PO LUDZKU Akcja społeczna „Gazety Wyborczej” oraz Instytutu Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej W pogoni za lekarzem MACIEJ ŚWIERCZYŃSKI Rodzice: Nigdy nie wiadomo, o której pediatra pojawi się na oddziale. A jak już jest, to się śpieszy. Lekarze: Rodzice są niesforni. Do jednego dziecka przychodzi tłum: babcie, dziadkowie i wujostwo. A ile oni mikrobów przynoszą... AGNIESZKA CZAJKOWSKA, WROCŁAW Korczaku, znanym dziecięcym szpitalu we Wrocławiu, właśnie zaczął się „sezon na przeziębienia, grypy i zapalenia płuc”. Wiadomo – zimą dzieci częściej chorują. Na oddziałach ogólnych – tłok. Z braku miejsc na oddziale immunologicznym dwoje dzieci z mamami położono w świetlicy. Na ścianie wisi telewizor plazmowy, w kącie upchnięte krzesła i stoliki. I dwa szpitalne łóżka wśród pluszowych zabawek. Leży tu dwuletni Maciek z mamą Dorotą i dwuipółletnia Ewa z mamą Edytą. Szpital zajmuje stary poniemiecki budynek z czerwonej cegły. Lekarze narzekają, że stara architektura nie może nadążyć za nowoczesnymi rozwiązaniami. Sami przyznają, że panujące tu warunki nie do końca spełniają europejskie standardy. W Parapet służy nam za lodówkę Dwuletni Maciek ma podejrzenie zapalenia płuc i nie może być leczony w domu. Po kilku dniach spędzonych na oddziale jego mama jest załamana: – Warunki tragiczne. Człowiek się martwi, nie dosypia, a do tego te uciążliwości. Na cały oddział jest jedna łazienka – jeden prysznic dla tych wszystkich dzieci i rodziców! W toaletach brud. Dobrze, że Maciuś nosi jeszcze pampersy. Obie mamy śpią każda ze swoim dzieckiem w jednym łóżku. Na oddziale jest jeden czajnik, jedna mikrofalówka i jedna lodówka. Korzystają z nich wszyscy, więc sprzęt często się psuje. DOROTA: Jemy to, co nam przyniosą z domu. Czasami dojadam szpitalną porcję Maćka, bo jemu nie smakuje. Albo suche kanapki. Parapet służy nam za lodówkę. Stoją tu jogurty i mleko w kartonie. Są też owoce i czekolada. EDYTA: Niektórzy lekarze zwracają nam uwagę, że to niehigieniczne. Córeczka Edyty ma zapalenie płuc. Bardzo kaszle i jeszcze jakiś czas na pewno będzie musiała zostać w szpitalu. Dziewczynka znosi to jednak lepiej niż jej mama. EDYTA: Dzisiaj padłam na łóżko i tak po prostu zasnęłam w środku dnia. Ewa miała pobieraną krew, pielęgniarka nie mogła się wbić w żyłę, nie mogłam na to patrzeć. Pielęgniarki demonstrują złe humory Dorota mówi o sobie, że jest „matką dociekliwą”, dlatego nie pozwala lekarzom, żeby ją zbywali, kiedy pyta o zdrowie Maćka. Drąży do skutku. Rodzice skarżą się, że obchody są nieregularne i nigdy nie wiadomo, o której pediatra pojawi się na oddziale. A jak już jest, to się śpieszy. Edytę serce bolało, ale nie wykrztusiła słowa, kiedy pielęgniarka nakrzyczała na małą Ewę: „Co to znaczy, że nie dasz mi ręki do zastrzyku? Nie mam czasu się tu z tobą bawić”. – Niektóre pielęgniarki demonstrują złe humory – opowiada Edyta. – Twierdzą, że są zmęczone. To przecież ich praca. Gdyby nas nie było na oddziale, to one musiałyby przewijać, karmić i uspokajać nasze dzieci. Byłyby jeszcze bardziej zmęczone. Przy każdym dziecku w Szpitalu im. Korczaka we Wrocławiu czuwa rodzic. W nocy śpią na krześle, w łóżku z dzieckiem lub na dostawce, za którą szpital pobiera opłatę w wysokości 25 zł za pierwszą noc i 15 zł za kolejne Na korytarzu na wypis czeka Marta. Jest blada i ma sińce pod oczami, ale mówi, że miała szczęście – spędziła w szpitalu ze swoją córeczką tylko dwie doby. Trzyletnia Oliwia miała biegunkę i wymiotowała. Tak się odwodniła, że trzeba było podać kroplówkę. Marta nie zmrużyła oka przez dwie noce, mimo że dostawiono dla niej składane łóżko. Trzeszczało przy każdym ruchu. Pościel przyniósł ktoś z rodziny, jedzenie też. Za dostawkę szpital pobiera opłatę – 25 zł za pierwszą noc, 15 zł za kolejne. Rodzice dzieci znoszą całe torby rzeczy: laptopy, telewizory, ładowarki etc. To się chyba nazywa w psychologii „wicie gniazda”. A szpital to nie jest filia domu MARTA: Noce to katorga – jedno dziecko zaczyna płakać, budzi drugie i tak w kółko. Ale najgorsze, że na jednej sali kładzie się dzieci z różnymi chorobami. Przychodzi się z grypą jelitową, a można wyjść z zapaleniem płuc. Mamy, które leżą z dziećmi w Korczaku, mają właściwie tylko dwa postulaty: jednoosobowe sale dla dzieci i ich opiekunów oraz osobna łazienka dla rodziców. Resztę zniosą. DOROTA: No i żeby personel traktował nas jak partnerów, a nie intruzów. Rodzice? Są niesforni i niezdyscyplinowani Dr Krystyna Kańska, kierownik oddziałów pediatrycznych Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. J. Gromkowskiego we Wrocławiu, wcale się nie dziwi, że chcę rozmawiać o sytuacji rodziców na oddziałach szpitalnych: – Oj, to temat rzeka. Trzeba o tym mówić, bo rodzice, proszę pani, są niesforni i niezdyscyplinowani. Chociaż przyznaję – w procesie leczenia dziecka są niezbędni. Dr Kańska próbuje mnie jednak przekonać, że rodzic jest mimo wszystko w szpitalu tylko gościem i to dobra wola szpitala, że go w ogóle wpuszcza. A mimo to rodzice oburzają się, że muszą płacić za łóżko. – No a kto ma płacić? – pyta. Dr Kańska żali się, że w Polsce do jednego dziecka przychodzą wszyscy: babcie, dziadkowie i wujostwo. Wokół chorego stoi cały tłum. – A ile oni mikrobów przynoszą – mówi pani doktor. – I potem się dziwią, że dziecko miało kaszel i katar, a teraz ma zapalenie płuc. Matki najpierw żądają bycia z dzieckiem w szpitalu, a potem piszą skargi. Że np. sprzątanie oddziału zaczyna się już o 7 rano, a ona chce się wyspać, albo że śniadanie jest za wcześnie, albo że pielęgniarka chciała podać dziecku lek, a mama nie pozwoliła, bo właśnie spało – wylicza dr Kańska. DR LESZEK KOTECKI, SZEF ODDZIAŁU NEFROLOGICZNO - PEDIATRYCZNEGO, ŚMIEJE SIĘ: Kiedyś dzieci leżały u nas same i płakały. Teraz leżą z matkami i też płaczą. I dodaje: – Globalnie popieram obecność rodziców, problem w tym, że nie przestrzegają regulaminu. Lekarze skarżą się, że w szpitalu brakuje miejsca dla chorych dzieci, podczas gdy rodzice usiłują stworzyć tu sobie drugi dom. – Znoszą całe torby rzeczy: laptopy, telewizory, ładowarki etc. To się chyba nazywa w psychologii „wicie gniazda”. A szpital to nie jest filia domu – mówi dr Kotecki. – A czy lekarze informują rodziców o stanie zdrowia dziecka? – zmieniam temat. – Oczywiście – zapewniają dr Kańska i dr Kotecki. – Tylko że niektórym trudno jest zrozumieć te informacje. Bywa więc, że chodzą od lekarza do lekarza i pytają o to samo. Nie daj Bóg, jeśli dopatrzą się jakichś nieścisłości. Zamęczą człowieka. – Może po prostu boją się o swoje dziecko? DR KOTECKI: Ale dlaczego podważają nasze kompetencje? Pobudka! To nie wczasy Na forum internetowym rodzice nie zostawiają na Korczaku suchej nitki. BART pisze: „Byliśmy tam z naszym dziesięciomiesięcznym synkiem. Najgorszy szpital, w którym się znalazłem z dzieckiem. Inhalator nie działa, kiedy chcą inhalować mojego synka – ledwo oddycha. Na izbie przyjęć badają dziecko, jest źle, ale oni oczywiście nic nam nie mówią. Na izbie pełno ludzi z dziećmi w złym stanie, a na wszystko czeka się godzinami. Nasz chory synek przez całą noc nie schodzi z rąk żony, jest wykończona. Rano wchodzi na salę pielęgniarka i krzyczy: – Pobudka, to nie wczasy!”. MAGDA: „Znieczulica i rutyna. Pielęgniarki traktują matki z dziećmi jak zło konieczne. Chcę stąd uciec”. JA: „Ciągle słyszymy od pielęgniarek w tym szpitalu »kiedy wy, matki, w końcu nauczycie się podstawowych rzeczy?«. Narzekają, że dziewięciomiesięczne dziecko nie umie wypić syropu, i pytają, dlaczego nie siedzi grzecznie podczas inhalacji”. Dr Kańska wie, że rodzice skarżą się na Korczaka. Ale przekonuje, że dobrych głosów też jest sporo, tylko ich po prostu nie słychać: – Tutaj potrzeba zrozumienia z obu stron. W przyszłym roku przenosimy się do nowego budynku, tam zaplanowaliśmy dodatkowe łóżka dla matek, które chcą być z dziećmi. Myślę, że uda się stworzyć lepsze warunki. Za to jednak będą musieli zapłacić rodzice, bo NFZ nie pokrywa kosztów ich pobytu w szpitalu. Noc na krześle Siedmioletni syn Magdaleny przeszedł w Klinice Chirurgii i Urologii Dziecięcej Akademii Medycznej operację wyrostka. Diagnoza nie była oczywista i zoperowano go w ostatniej chwili. Poleży trochę dłużej. MAGDALENA: Ja to mogę książkę pisać o wrocławskich szpitalach. Łukasz był wcześniakiem, trochę mi chorował. Ostatnie noce Magdalena spędza na krześle przy łóżku syna. Położy co jakiś czas głowę w nogach Mateusza, ale nie ma mowy, by rozprostować kości. Nie można tu rozłożyć karimaty. A Łukasz nie pozwala mamie odejść na krok. Magdalenie pomaga cała rodzina. Przy łóżku Łukasza dyżurują na zmia- nę tato, babcia, dziadek. Wtedy ona może skoczyć do domu. Magdalena: – Trochę się prześpię, zjem obiad, biorę prysznic i wracam do Łukasza. Na tej samej sali leży Julka, też po operacji wyrostka. Ma gorączkę. Łóżko obok córki zajmuje Elżbieta, jej mama. Podobnie jak w Korczaku, za dobę płaci się tu około 20 zł. ELŻBIETA: Myślałam, że moja nastoletnia Julka jest już samodzielna, ale ta choroba ją powaliła. Nie wyobrażam sobie, żebym ją tu zostawiła samą. Jest kłopot ze zwolnieniami dla rodziców. Teoretycznie szpital nie może ich wystawić, bo przecież dziecko ma tu całodobową opiekę. Mama Julki dostanie zwolnienie od innego lekarza. O jednoosobowych salach dla dzieci rodzice nawet nie marzą: – Przecież to stary budynek – mówią. Kamila, mama półtorarocznego Marcela, też płaci za „wynajęcie” szpitalnego łóżka: – Przed operacją synka nikt mi nie powiedział, co dalej. Musiałam chodzić i dopytywać się pielęgniarek, co zrobić rano. Człowiek paznokcie gryzie z nerwów, a wszyscy go olewają. Musimy ganiać za lekarzami po całym oddziale, żeby zechcieli coś powiedzieć. Ze mną rozmawiał tylko anestezjolog, lekarza prowadzącego musiałam sama odnaleźć i prosić o informację. Na oddziale wprawdzie jest lodówka i czajnik elektryczny dla rodziców, ale wszyscy mówią zgodnie, że przydałby się bufet z ciepłymi daniami. KAMILA: Tu nic nie ma, nawet sklepiku z pampersami. A przecież mamy malutkich dzieci nie wyjdą po zakupy, bo są z dziećmi cały czas. ELŻBIETA: Cały dzień jesteśmy na suchym prowiancie. Lekarze bez fartuchów Prof. Dariusz Patkowski, szef wrocławskiej Kliniki Chirurgii i Urologii Dziecięcej AM, od lat stara się uczynić ją przyjaznym miejscem dla małych pacjentów. Szuka sponsorów, bierze udział w akcji „Fabryka św. Mikołaja”, by zrobić konieczne remonty. Przyznaje, że warunki w klinice są trudne. – Dziecko ma prawo być w szpitalu z rodzicem 24 godziny na dobę. To wynika z europejskiej karty praw dziecka. Tylko na litość boską, niech to będzie jedna osoba, a nie cała rodzina. Prof. Patkowski nie chce narzekać na rodziców, ale ma też swoje spostrzeżenia. Na przykład taki wcale nierzadki obrazek: 7.30 rano, lekarz wchodzi na obchód, a tu w łóżku śpi sobie matka dziecka. A zdarza się nawet, że w łóżku leżą oboje – matka i ojciec. Krępujące. Albo inny obrazek: na sali są rodzice, obok leży obce dziecko i płacze. Nikt nie podejdzie do łóżeczka, żeby je pogłaskać, uspokoić. Zupełny brak empatii. PROF. PATKOWSKI: Zawsze po zabiegu staram się rodziców o wszystkim poinformować, ale są tacy, którzy od razu narzekają. Samotny pobyt dziecka w szpitalu był typowy dla PRL-u. Personel szpitalny musiał zmienić swoje myślenie. Obecność bliskich osób jest pozytywna. Działa rodzicielski system kontroli: jak coś się dzieje, postawią na głowie oddział. I dobrze. Wszystko będzie szło ku lepszemu, zobaczy pani. Już chodzimy bez fartuchów, żeby nie straszyć dzieci. 1 Leczyć po ludzku 21 wyborcza.pl/leczyc Poznaj prawa pacjenta (broszura PDF) wyborcza.pl Gazeta Wyborcza Środa 8 grudnia 2010 + Czytaj jutro: Prawa małego pacjenta w praktyce Nasza strona w internecie: Wyborcza.pl/leczyc Dr n. prawnych Dorota Karkowska: – Jako prawnik pouczam rodziców chorych dzieci, jakie mają prawa. Mówię: trzeba być stanowczym, wręcz żądać ich respektowania. Pewnego dnia jako matka stanęłam z córeczką w progach szpitala... Nasz e-mail: [email protected]. Pisz też na: „Leczyć po ludzku”, „Gazeta Wyborcza”, ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa W czasie choroby dzieci się nudzą KOMENTARZ KIEDY NFZ ZAUWAŻY RODZICÓW? ELŻBIETA CICHOCKA W mieście był zlot fanów „Gwiezdnych wojen”. Rycerze Imperium odwiedzili też klinikę. Dla najmłodszych pacjentów to była gratka KRZYSZTOF SZATKOWSKI „GAZETA WYBORCZA” ROZMOWA Z prof. Mariuszem Wysockim kierownikiem Kliniki Pediatrii, Hematologii i Onkologii w Szpitalu Uniwersyteckim nr 1 w Bydgoszczy ANNA TWARDOWSKA: Jak poprawić nastrój dziecka w szpitalu? Dla niego pobyt to i trauma, i monotonia: dzień podobny do dnia. Nie można pobiegać, pograć w piłkę... MARIUSZ WYSOCKI: Można. Nie do- słownie w klinice, ale organizujemy dzieciom m.in. takie atrakcje. Nasi pacjenci są szczególni. Choroba nowotworowa wiąże ich z nami na długo. Szpital staje się dla nich drugim domem. Dlatego staramy się, by to miejsce było przyjazne. Trzeba jednak pamiętać, że leżą tutaj dzieci w różnym wieku. Każde z nich ma inne oczekiwania. W USA wprowadzono nawet przedziały wiekowe na oddziałach, aby pacjent był w swoim gronie rówieśniczym, bo przecież nastolatek chce się spotykać ze swoją dziewczyną, a maluch pobawić zabawkami. Dzieci potrzebują różnorodnej infrastruktury: jedno – spokojnego miejsca do rozmowy, drugie – kolorowego kącika. Natomiast w polskich szpitalach są świetlice. To za mało, by wyciągnąć dziecko z łóżka. – Trzeba szukać sposobów, aby samo chciało wyjść. Nie zawsze może. Po ciężkiej chemii jest zbyt zmęczone. Nawet telewizji nie chce oglądać. Leży zwinięte w kłębuszek, oszczędzając siły. Wtedy nie ma sensu na siłę go aktywizować. Nasze dzieci wiedzą, że ich życie jest zagrożone. Dlatego nie możemy zostawiać ich ze swoimi myślami. Jeśli nie są osłabione terapią, zmuszamy je do czynnego udziału w życiu kliniki. Pacjenci w wieku szkolnym mają lekcje. Uczą się wspólnie: duzi i mali? – Nauczyciele dobierają grupy zbieżne wiekowo. Oczywiście trudno zebrać klasę taką jak w typowej szkole, to raczej kilkuosobowe zespoły. Organizujemy naukę, by pomóc dzieciom wrócić po chorobie do ich środowisk, klas, kolegów. W szpitalu, niestety, nie przerobią całego materiału, więc po jego opuszczeniu i tak mają jeszcze wiele pracy. Ale są dzielni. Wielu byłych podR 1 + E Prof. Mariusz Wysocki: Nasi pacjenci są szczególni. Choroba nowotworowa wiąże ich z nami na długo. Staramy się, by szpital był dla nich przyjazny opiecznych kliniki pokończyło już studia. Co można robić po lekcjach? – Nie codziennie udaje się nam zorganizować ten czas, ale mamy kilka patentów. Zapraszamy gości, którzy wspólnie z dziećmi czytają książki. Lokalni politycy lub inne osoby znane w Bydgoszczy. Przychodzą też studenci, ale to ma swoje minusy. Gdy są przed sesją, nie mają czasu, a dzieci przyzwyczajają się do konkretnych buzi i potem im smutno, kiedy nie ma ich ulubionego animatora. Klinikę odwiedzają też psy – robimy zajęcia z dogoterapii. A od nowego roku wspólnie z katedrą muzykoterapii Collegium Medicum UMK chcemy organizować koncerty. Kilka tygodni temu w klinice było filmowo... – W mieście był zlot fanów „Gwiezdnych wojen”. Rycerze Imperium odwiedzili też klinikę. To była gratka dla najmłodszych. Starszych zachwyciła wizyta Janka Meli. To nie był przypadkowy gość. Dzięki niemu pacjenci zrozumieli, że dla wytrwałych nie ma rzeczy niemożliwych. Nie każdy musi zdobyć biegun. – Oczywiście, chodzi tylko o przedstawienie osób, które potrafią pokonać swoje słabości iograniczenia. Nasze dzieci zresztą też to umieją. Organizujemy im wycieczki w każde wakacje. Skąd macie pieniądze? K – Organizujemy aukcje, na których sprzedawane są prace plastyczne naszych dzieci. Pomagają też stowarzyszenia, Koło Pomocy Dzieciom z Chorobą Nowotworową, salezjanie, byli pacjenci i ich rodzice... Sądziłam, że rodzice zrywają kontakt ze szpitalem, gdy ich dziecko stąd wyjdzie. W końcu to nie jest miłe wspomnienie. – Jest różnie. Jedni zrywają, inni zostają. Doświadczenia osób, które przeszły przez chorobę swojego dziecka, są bezcenne dla tych, którzy właśnie ten dramat przeżywają. Bywa, że w Kole Pomocy zostają osoby, które dziecko straciły. Pamiętam taką sytuację: ojciec dziewczynki, która zmarła na białaczkę, pomagał innemu dziecku – remontował dla niego pokój, aby po wyjściu ze szpitala powrót do domu był ładny i kolorowy. Cierpienie ludzi zbliża. Inna historia: mieliśmy dziecko, które po opuszczeniu szpitala nigdy nie przyjeżdżało w terminie na wizyty. Okazało się, że rodzina nie ma pieniędzy. Poprosiliśmy o pomoc księdza. Kłopoty z dojazdami się skończyły. A gdybyśmy ograniczyli się tylko do wypełniania swojej powinności medycznej, uznalibyśmy, że rodzina dziecka jest niepoważna i koniec: nie – to nie. ROZMAWIAŁA ANNA TWARDOWSKA L Spędziłam kiedyś dwie noce w szpitalu przy łóżeczku chorej wnuczki i nie narzekam. Sala przeznaczona na cztery dziecięce łóżka musiała pomieścić dodatkowo cztery krzesła z drzemiącymi dorosłymi. O trzeciej nad ranem nie było już czym oddychać, a pielęgniarka zaglądająca do sali zatrzymywała się w drzwiach, bo krok dalej mogłaby potknąć się o czyjeś nogi. Nie narzekam, bo mam mocne przekonanie, że opieka bliskiej osoby jest choremu dziecku niezbędna. Nikt z personelu już zresztą tego nie podważa. Matki są różne. Jedne znoszą z pokorą wszelkie ograniczenia, inne są roszczeniowe. Jedne są doświadczone, inne zielone, a szpital jest dla nich szokiem. Bywa, że matka anioł po paru dniach w nieludzkich warunkach zamienia się w jędzę. Personel też jest różny i miewa humory. Doświadczyłam na sobie, jak lekarz potrafi potraktować anonimową babcię. W ekstremalnych warunkach człowiek nie zachowuje się z większą kulturą, wręcz przeciwnie. A w szpitalach pediatrycznych panują warunki ekstremalne. Dlaczego? Dlatego że prawo dziecka do całodobowej opieki kogoś bliskiego jest ignorowane przez tych, którzy tę opiekę organizują i finansują. Obecności rodziców nie uwzględnia się ani w przepisach sanitarnych, ani w stawkach za leczenie. Jeśli sala dla czwórki dzieci musi pomieścić osiem osób, to wiadomo, że nie spełnia warunków sanitarnych. I co? Wszyscy udają, że tych rodziców tam nie ma? Rodzic będzie się musiał choćby napić herbaty czy umyć. A skoro tak, to zużyje więcej wody i prądu. To kosztuje. Dlaczego nie wliczono tego do stawki za leczenie małego pacjenta? Nie uda się przebudować od ręki wszystkich szpitali, ale można zmienić przepisy tak, by leczenie było dla dzieci i ich opiekunów mniejszą katorgą. Jeden z profesorów pediatrii ma u siebie nadzwyczajne „obłożenie” – przypada u niego prawie dwoje dzieci na jedno łóżko. Nie, pacjenci nie le- Rodzic czuwający przy dziecku będzie się musiał choćby herbaty napić czy umyć. Zużyje zatem wodę i prąd. To kosztuje. Dlaczego NFZ nie wlicza tego do stawki? żą na podłodze – ordynator stosuje przepustki. Dziecko przychodzi do szpitala, jest diagnozowane, zapisuje mu się określoną terapię i jeśli nie wymaga szpitalnych procedur, jest leczone w domu, choć w pełnym kontakcie z personelem szpitala. W razie pogorszenia wraca na oddział. Nie zdradzę adresu szpitala, bo mogłoby to być wzięte za donos do NFZ, że szpital stosuje niedozwolone praktyki. A przecież profesor działa racjonalnie i w interesie małego pacjenta. Szpital to dla dziecka ostateczność i jeśli tylko można wybrać mniejsze zło, trzeba je wybierać. Dzięki temu może więcej miejsca znajdzie się dla tych rodziców, którzy przyjechali z dziećmi z daleka. Nie wystarczy, że z istnieniem rodziców na oddziale godzi się już personel szpitala. Musi ich też zaakceptować NFZ. JUŻ JUTRO Z „GAZETĄ” PORADNIK „Kiedy zachoruje dziecko” Prawa pacjenta dotyczą chorych w każdym wieku, także tych najmłodszych. Jakie prawa w przychodni i szpitalu ma leczone dziecko, a jakie jego rodzice? Jakie zwolnienia i zasiłki na chore dziecko przewidują przepisy? Gdzie szukać pomocy? Poradnik do kupienia wraz z „Gazetą Wyborczą” już 9 grudnia A M A 30181724