Jerzy Pietrzak, senator pierwszej kadencji Chciałam zapytać o Pana

Transkrypt

Jerzy Pietrzak, senator pierwszej kadencji Chciałam zapytać o Pana
1
Jerzy Pietrzak, senator pierwszej kadencji
Chciałam zapytać o Pana drogę do Senatu. Czym się Pan zajmował, zanim zajął się Pan
polityką?
Byłem senatorem pierwszej kadencji wybranym z województwa kaliskiego. Mieszkałem i do
dzisiaj mieszkam w Ostrowie Wielkopolskim. Natomiast od ukończenia studiów pracowałem
na Uniwersytecie Wrocławskim. W 1981 roku, o ile sobie przypominam, byłem już
docentem, więc kursowałem między Ostrowem a Wrocławiem. To, co potem miało jakiś
wpływ na wybór, to angażowanie się jednak na niwie lokalnej w różnych przedsięwzięciach
regionalnych, bo w czasach PRL-u o innych nie można było mówić. Byłem człowiekiem
bezpartyjnym. Po latach, kiedy dotarły do mnie materiały, okazało się, że dość
obserwowanym przez Służby Bezpieczeństwa. Ale ponieważ jako Wielkopolanin byłem
zwolennikiem legalnej pracy, więc ta moja działalność przebiegała w ramach prawa. A nadto
działałem na niwie kościelnej. Od 1981 do 1984 roku byłem członkiem Prymasowskiej Rady
Społecznej.
Nie utrudniało Panu życia uniwersyteckiego to, że był Pan bezpartyjny?
Były momenty, że mój dalszy byt był zagrożony. W stanie wojennym ówczesny sekretarz
propagandy Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Kaliszu
skarżył się naszemu byłemu rektorowi Marianowi Orzechowskiemu, który wówczas był
szefem PRON-u, późniejszy minister spraw zagranicznych, a przedtem był rektorem partyjnej
Akademii Nauk Społecznych, że jest taki Pietrzak, który jest najgroźniejszym człowiekiem w
województwie kaliskim i trzeba by z nim zrobić porządek. No, ale Orzechowski, który mnie
doskonale znał, odwrócił się do mojego szefa i powiedział mu: „Niech no się on tam trochę
uspokoi" i na tym się skończyło.
Uspokoił się Pan trochę?
Ja nigdy nie byłem zbyt bojowy, ale nawet takie drobne rzeczy były podnoszone do rangi
wielkiej działalności opozycyjnej. No, skoro mnie robiono najgroźniejszym człowiekiem w
województwie, no to przynajmniej powinienem strzelać, zakładać jakieś podziemie czy coś
takiego, a nigdy tego nie robiłem.
A na czym polegała Pana działalność?
Przede wszystkim na kultywowaniu tradycji narodowej, przypominaniu rocznic, jakieś
wydawnictwa, jakieś spotkania, koncerty. To był ten główny motyw.
Ten pomysł, żeby Pan był kandydatem do Senatu, wyszedł ze środowisk uniwersyteckich
czy kościelnych?
Ja po prostu założyłem pierwszy w południowej Polsce w Ostrowie Komitet Obywatelski.
Potem „Solidarność" Region próbował coś robić w Kaliszu i się nie mogli dogadać, rozsypali
się. Nas zaproszono na takie zebranie, był taki bałagan na tym zebraniu, że ja wreszcie
powiedziałem, że ja przejmuję tu rządy i poprowadzę to zebranie. I udało mi się opanować,
no i wszyscy okrzyknęli, że w takim razie ja mam być przewodniczącym tego wojewódzkiego
komitetu „Solidarności", co na pewno nie wywołało zachwytu działaczy regionalnych
„Solidarności", bo miałem prominencję taką bardziej, jak by to powiedzieć, bardziej
kościelną, nie zawodową. Od początku byłem członkiem „Solidarności" i byłem członkiem
założycielem na Uniwersytecie Wrocławskim tego związku.
2
Jakie Pana cechy zdecydowały, że jest to dobra rola dla Pana, że jest Pan w stanie wziąć
w garść organizację?
To jest trochę doświadczenie historyczne, bo jak Polska zmartwychwstała w 1918 roku, to
inteligencja, ziemiaństwo też przejęło, że tak powiem, ster dusz, rządów. I miałem przykłady
właśnie tego i oni się po pewnym czasie z tego wycofali, bo uważali, że zrobili swoje i teraz
już jest Polska niepodległa, wolna, więc niech tworzą normalne struktury. Ja podobnie do
tego podchodziłem - że moim obowiązkiem jest tu rzucić, zainicjować. A jak doprowadzimy
do jakiegoś, prawda, zwycięstwa no to w drodze demokratycznych wyborów niech tam już
wybierają, kogo uważają, a ja wrócę do mojej działalności naukowej.
Jakie oczekiwania wiązał Pan z pierwszym Senatem.
One były dość skromne. Przypominam, że nikt wówczas za bardzo nie wierzył, że to się uda,
na przykład w tym sensie, że się odsunie od rządów ekipę komunistyczną.
A Pan wierzył?
No, nie za bardzo. Raczej chodziło o poszerzenie tej sfery wolności. Pamiętam, że gdy były
zdjęcia z Wałęsą w Stoczni Gdańskiej, chyba to wówczas było, Geremek tam przemawiał, no
i powiedział: „Owszem podpisaliśmy porozumienia okrągłego stołu, ale jeżeli sytuacja
dynamicznie pójdzie do przodu, no to idziemy dalej, będziemy budować wolną Polskę".
Powiem, że dla mnie było to szokiem, zwłaszcza że okresowo jak gdyby taktycznie
dotrzymujemy porozumień okrągłostołowych, a jak będzie możliwość, to ruszamy do
następnego etapu.
To wywoływało strach przed odpowiedzialnością czy raczej radość?
Nie, wówczas to jakoś przeszło bez echa. To ja zauważyłem, nawet nie pamiętam, żeby ktoś
to komentował. Co zresztą Geremek miał na myśli, to nie wiem. Nawet kiedyś z nim
rozmawiałem i potwierdził, że tak trzeba podchodzić. Choć dla mnie jako dla legalisty to było
trochę szokujące, że się podpisuje, ale z założeniem, że jak będzie sytuacja, to zmieniamy
układ. Ja nigdy nie byłem politykiem w przeciwieństwie do Geremka, który już miał tą kartę
polityczną i miał jakąś większą wyobraźnię polityczną. Oczywiście, w moich marzeniach jako
historyka byłem zafascynowany i pierwszą Rzeczpospolitą, i drugą i nawet pamiętam, że
chyba w liceum pisałem projekty konstytucji wolnej Polski. To taka dziecinada była. Nikt nie
wierzył, że to się skończy i to tak szybko.
A gdy przyszedł ten pierwszy dzień odrodzonego Senatu, miał Pan jakiś plan tego, co
można zmienić?
Przede wszystkim pierwszy zabrałem głos. Oczywiście, po przemówieniu, po otwarciu przez
profesora Stommę, który był marszałkiem seniorem, potem chyba senator Wielowiejski
rekomendował
w
imieniu
Obywatelskiego
Klubu
Parlamentarnego
profesora
Stelmachowskiego na marszałka i ja pozwoliłem sobie zabrać głos. Drżącym głosem, gdyż
nigdy nie występowałem na takim forum. Starałem się czy próbowałem uzmysłowić sali, bo
tego mi brakowało w przemówieniu Stommy, że to jest wiekopomna chwila wskrzeszenia
Senatu, że ten Senat jest przywracany. Wspomniałem marszałka pierwszego Senatu Polski
odrodzonej Wojciecha Trąbczyńskiego. Kojarzyłem go ze Stelmachowskim, obaj z rodzin
Wielkopolski. Ale w pewnym momencie Stomma mi przerwał i powiedział, że to nie jest głos
przewidziany w regulaminie i tak dalej i mam kończyć. Dwa zdania jeszcze powiedziałem i
przerwałem. Ale potem, po zakończeniu posiedzenia, wielu podchodziło i mi gratulowało,
podzielano moją opinię, co zresztą było widać i przy okrągłym stole i właśnie w
przemówieniu Stommy. Świadomość roli Senatu w kręgach solidarnościowych czy w ogóle
tradycji parlamentarnej była kiepska, bardzo kiepska.
3
A jednocześnie udało się naprawdę dużo osiągnąć.
Tak, tak. Ja stawiam tezę, że nowelizacja konstytucji w 1989 roku trochę wypaczyła nawet
porozumienia okrągłego stołu, gdzie rola Senatu była nakreślona o wiele jakby szerzej, potem
jakby zawęziła. Były oczekiwania, że Senat jednak przejmie kierownictwo tej całej
transformacji, ale po powstaniu rządu Mazowieckiego „Solidarność" dogadała się ze
Zjednoczonym Stronnictwem Ludowym i SD i Sejm jakby okrzepł trochę, zwarł szeregi.
Więc z naszej strony, nawet ze strony naszych kolegów z OKP, posłów, nie było woli, żeby
tolerować tę decydującą rolę Senatu. Przeciwnie, starano się na każdym kroku tonować i
zachowywać ten model z czasów komunistycznych, że to Sejm jest omnipotentny, choć jak
wiadomo w czasach komunistycznych Sejm omnipotentny wcale nie był, tylko partia była
omnipotentna. To takie było myślenie, że to Sejm jest najważniejszą władzą. Słynny był spór
o głosowanie tych poprawek Senatu. Oczywiście, Sejm interpretował to tak, jak on uważał i
siłą rzeczy ta rola Senatu stała się drugoplanową, mimo że był wybrany w wolnych wyborach,
a Sejm tylko częściowo.
Myśli Pan, że większa świadomość historyczna zmieniłaby świadomość polityczną
senatorów?
Na pewno. Ja się specjalizowałem w historii parlamentaryzmu także staropolskiego, więc
jakieś tam przygotowanie miałem. Ale to zgodnie z tą zasadą, że często wyważano drzwi, nie
wiedząc, że one już zostały wyważone. Chodziło zwłaszcza o odwołanie się do pewnych
tradycji regulaminowych na przykład czy upominania się o uprawnienia, których Senat nie
miał, a dawniej miał. Pamiętam, były wielkie dyskusje, czy Senat może uczestniczyć w
ratyfikacji umów międzynarodowych, bo tego wyraźnie w Konstytucji nie było. Sejm,
oczywiście, uważał, że nie. Profesor Stelmachowski jednak przeparł, że tak. Ale w tych
rozgrywkach argument historyczny jest jednak bardzo pomocny, a jak się go nie zna, no to nie
ma argumentu.
Ma Pan wrażenie, że ta pierwsza kadencja Senatu była popychana przez kilka wielkich
osobowości, które były do tej roli przygotowane?
No na pewno. Sama ekipa wynikała czy powstała jakby z pospolitego ruszenia. Oczywiście,
decydujący wpływ miało gremium warszawskie, skupione w Komitecie przy Lechu Wałęsie,
Komitecie Obywatelskim. Na pewno było to lobby związkowe, też „Solidarności", ludzie
zaprawieni tam, doradcy, nie doradcy przez lata stanu wojennego i tak dalej. Oni się trzymali.
Potem ta grupa KOR-owców. Po pewnym czasie to się uwidoczniło. Na przykład bardzo
szybko się zmobilizowali prawnicy. Oni tam mieli jakieś nieformalne spotkania, częściowo
się znali, ale oni pewne rzeczy narzucali. Ja próbowałem zrobić taki nieformalny klub z
profesorem Ziółkowskim, no taki jakiś klub regionalny, nawiązujący do tradycji
przedwojennych, takie kluby regionalne istniały. Chodziło o związanie ludzi z Wielkopolski
czy pochodzących z Wielkopolski, z myślą o koordynacji działań, jakiegoś lobbingu.
Pamiętam, że to w pierwszym Senacie bardzo tępiono, twierdząc, że senatorowie powinni
jednak koncentrować na pracy parlamentarnej, a nie tam załatwiać interesy regionalne. No to
jednak były oczekiwania wyborców regionów „Solidarności", że ten senator coś tam załatwi.
No więc pod tym kątem też żeśmy myśleli, co by zrobić. Ale potem profesor Ziółkowski
odszedł do Kancelarii Prezydenta Wałęsy, no i zaczęły się rysować podziały polityczne i nic
tam z tego nie wyszło.
Z punktu widzenia oczekiwań wyborców uważa Pan, że reforma administracyjna była
ważna i cenna?
4
Na pewno. Ale o jednej rzeczy chciałem powiedzieć. Dla mnie jako człowieka patrzącego
trochę z boku pewnym zaskoczeniem było to, że wśród senatorów byli ludzie o naprawdę
wielkich nazwiskach, aktorzy, prawda, działacze związkowi i tak dalej, oni właściwie na
forum Senatu nie istnieli. Nie wiem, czy ich to nie interesowało, głosu nie zabierali, więc tu
było pewne rozczarowanie.
Ale wracając do tej reformy samorządowej. Wiadomo, że to była dziedzina, którą
kilkakrotnie po 1956 roku próbowano ruszyć, w 1980 roku. Związek „Solidarność" raczej
myślał o samorządzie zawodowym, nie terytorialnym. To potem ta grupa ekspercka na czele z
profesorem Regulskim ruszyła. Wiadomo, że przy okrągłym stole nie udało się osiągnąć w
pełni jakiś ustaleń dotyczących rządu terytorialnego i siłą rzeczy Senat się zajął tym. Było
bardzo potrzebne, żeby wreszcie zerwać z tą wizją władz terenowych, które były tylko
transmisją komitetów miejskich czy wojewódzkich partii i odgrywały tylko rolę fasadową.
Potrzebne było autentyczne przedstawicielstwo i żeby przede wszystkim na odcinku
regionalnym dokonywać transformacji. Ale po pierwsze, ja osobiście widziałem, że za bardzo
wiedzy o tym samorządzie terytorialnym to nie ma, na palcach można było policzyć takie
osoby. Po drugie, profesor Regulski był zachwycony samorządem francuskim. Oni wszystko
modelowali, próbowali. A ja byłem synem samorządowca, urzędnika samorządowego sprzed
wojny, pochodzącym z Wielkopolski, gdzie w okresie międzywojennym było to dziedzictwo
samorządu pruskiego. Bo trzeba pamiętać, że samorząd, przynajmniej na ziemiach polskich,
najsilniejszy był w byłym zaborze austriackim i pruskim, tam najbardziej ten ustrój
samorządowy był rozwinięty. Mnie tego brakowało tam, kłóciłem się o pewne sprawy.
Pamiętam, że miałem jakieś starcie z marszałkiem Wielowiejskim, gdzie mówiłem, że
zarządy nie powinny się składać z radnych, bo musi być podział, kompetencje. Mają
kontrolować prezydentów, burmistrzów i tych członków zarządu, a nie żeby w tych zarządach
byli radni. No ale to nie przeszło. Także nie bardzo słuchano^
A które z prac Senatu uważa Pan za najważniejsze?
Na pewno trzeba pamiętać o tym, że według ustaleń okrągłego stołu Senat miał odgrywać
decydującą rolę na odcinku praw człowieka. Były próby w kierunku rozliczenia tych
wszystkich tam zbrodni stalinowskich, wynagrodzenia tych prześladowanych etc. Ale w
pewnym momencie Senat tę problematykę porzucił, ponieważ uległ jakby presji, którą
wywierały media i po części chyba społeczeństwo, że najważniejsze jest jednak
wyprowadzenie Polski z tej zapaści ekonomicznej, w której się znalazła i te sprawy
gospodarcze, a to wszystko może poczekać na lepsze czasy. I ja znowu jako historyk pewne
rzeczy tam próbowałem przeforsować, skoro już była zgoda na zmianę czy nowelizację
Konstytucji, przywrócenie nazwy Rzeczpospolita, godła państwowego. Pamiętam, że profesor
Geremek był zdecydowanie przeciwny przywróceniu już wówczas naszemu godłu korony.
Jak ja z nim dyskutowałem, to on powiada, że to dopiero musi Polska dojrzeć do tego. Ja
mówię: „No dobrze, ale jak my tego nie zrobimy w tym momencie, to z tym wnioskiem
wystąpi Stronnictwo Demokratyczne i na fali przegłosują i będzie chwała dla Stronnictwa
Demokratycznego, wówczas jeszcze kontrahenta Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Wyjdzie na to, że Obywatelski Klub Parlamentarny nie chce korony i polskiego godła
tradycyjnego przywracać". Podobna była sprawa z moją inicjatywą przywrócenia święta 3
Maja, gdzie, owszem, najpierw był entuzjazm, prezydium Senatu nie bardzo chciało tę sprawę
ruszyć, znowu profesor Stelmachowski mi powiedział, że zaszczują nas, zakrzyczą: „Czym
wy się zajmujecie? Najważniejsze są sprawy gospodarcze!". No to muszę oddać marszałkowi
Wielowieyskiemu, że on mnie poparł i przekonał Stelmachowskiego, że to ruszyło. Sprawa
niby oczywista i wśród senatorów większość się podpisała, ale byli i tacy, między innymi
ówczesna senator i chyba wiceminister oświaty Anna Radziwiłł, którzy uważali, że 3 Maja
możemy przywrócić, ale zachowajmy święto 22 Lipca. A część uważała, że trzeba przy okazji
5
przywrócenia święta 3 Maja zlikwidować święto 22 Lipca. Ja za tym byłem, inni się jeszcze
rozsierdzili i chcieli jeszcze likwidacji 1 Maja. Pamiętam, że kiedyś z Sejmu ktoś do mnie
przyleciał i mówi, żebym przyszedł na komisję sejmową, która już inicjatywę senacką
rozpatrywała, żebym ratował, bo tam ojciec obecnego posła Ulatowskiego, chyba był posłem
z SD, postawił wniosek, że trzeba zlikwidować święto 1 Maja przy okazji i przerażenie było,
co to będzie dalej. Nie pamiętam, czy interweniowałem w tej sprawie, ale ostatecznie tego 1
Maja nie zlikwidowano, został. 22 Lipca przeszedł, ale sprawa 3 Maja też mi pokazywała, że
z tym patriotyzmem jest różnie i ze świadomością historyczną jest bardzo różnie.
Mówiono mi też, między innymi Konopka, ówczesny minister stanu u prezydenta
Jaruzelskiego ze strony „Solidarności", mówił mi: „A odłóżmy to przywrócenie święta 3
Maja na rocznicę dwustulecia Konstytucji 3 Maja w 1991 roku". Ja mówię: „Słuchajcie, jak
nie zrobimy tego w 1990 roku, to znowu Stronnictwo Demokratyczne z tym wystąpi". Bo SD
na fali tych przeobrażeń już w 1980 roku takie hasła wysuwało: przywrócenie instytucji
prezydenta, przywrócenie korony na głowie orła białego, świąt narodowych. Była też, ale to
akurat niezwiązana ze Stronnictwem Demokratycznym, inicjatywa posła Bendera, który
grzmiał i powiedział, że trzeba przywrócić święto 11 Listopada. W moim przekonaniu ze
względów politycznych tą inicjatywę powinien wykazywać Obywatelski Klub Parlamentarny,
a nie stronnictwa, które były powiązane z reżimem.
A jak Pan wspomina swoje relacje z senatorami, wspominał Pan sprzeczki, a miał Pan
jakiś przyjaciół z Senatu?
Myśmy, jak pani wie, początkowo obradowali w sali kolumnowej. Tam nie było ustalone,
gdzie kto ma siadać. Zresztą potem nawet gdy sala nawet ta plenarna została adaptowana w
Senacie, to też każdy siadał, gdzie chciał i siłą rzeczy te więzi się zawiązywały między tymi
grupami, które tam razem siedziały. Ja siedziałem naprzeciwko późniejszego marszałka
Chełkowskiego. On też pochodził z rodziny ziemiańskiej, wielkopolskiej, wiec mieliśmy
wspólny język. Choć on był senatorem z województwa katowickiego. No kto tam siedział
o b o k _ Leszek Piotrowski ze Śląska. Ja bardzo Ślązaków lubię, więc zawsze żartowałem,
żeby mówił gwarą śląską.
A z kim Pan dzielił pokój na początku, kiedy pokoje były dwuosobowe?
Ano przypadł mi pokój z późniejszym rektorem słynnej szkoły prywatnej w Nowym Sączu
Pawłowskim. Ale tak się złożyło, że on uległ wypadkowi. Jechał maluchem i nadział się na
drzewa, które transportował jakiś traktor. Bal koło niego uderzył. Leżał w szpitalu dłuższy
czas, także sam byłem w tym pokoju. A potem zostałem wiceprzewodniczącym komisji
konstytucyjnej. Była uchwała, że przewodniczący i wiceprzewodniczący, zważywszy na rolę,
jaką muszą odgrywać, mają przywilej „jedynki i już mi nikogo nie dokwaterowano do pokoju.
Czy to był czas tak intensywnej pracy, że nie było czasu na odpoczynek w tym pokoju?
Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że warunki były straszne, prymitywne, że tak powiem,
spartańskie. Dzielenie małego pokoju w dwójkę przy różnych nawykach, obyczajach było
czasem kłopotliwe. Mój kolega poseł dzielił pokój z drugim posłem, rolnikiem, który wstawał
o 5 rano, a kładł się spać o godzinie 18. A ten mój kolega dopiero zaczynał wtedy
imprezować. Więc to było dość kłopotliwe. Myśmy się wszyscy uczyli, więc każdą uchwałę,
projekt, przynajmniej ja starałem się jakoś przeczytać, żebym wiedział, nad czym głosuję. O
wielu sprawach, oczywiście, nie wiedziałem, więc pytałem. No w sprawach ekonomicznych
mieliśmy dwóch wspaniałych znakomitych ekonomistów: profesora Cezarego Jóźwiaka i
profesora Dietla. To oni byli takimi konsultantami. W sprawach prawnych też było tam. W
gronie, gdzie siedziałem, była ówczesna docent, potem profesor i marszałek Senatu
Grześkowiak. Dużą rolę w tym środowisku prawniczym odgrywał senator Rozmarynowicz,
6
znany adwokat krakowski. Ja wspólnie z senatorem z województwa kaliskiego byłem ze
senatorem Wende. On był niezwykle błyskotliwy, ale uzyskał przydomek ad vocem, bo
zawsze się zgłaszał do wypowiedzi i jakieś kruczki prawne, jakieś kropki, przecinki
poprawiał, no więc Edzio ad vocem.
Potem, kiedy zapadła decyzja o powołaniu Komisji Konstytucyjnej, gdy ja zostałem
wybrany do jej składu, potem wybrany na wiceprzewodniczącego, siłą rzeczy musiałem
dokonywać studiów ustrojowych, porównawczych i to bardzo dużo mi czasu zajmowało.
Zwłaszcza że szefowa, pani profesor Grześkowiak, bardzo nas popędzała, „bo my musimy
zdążyć ten projekt konstytucji zrobić". No a inni przychodzili i się za bardzo nie przejmowali.
A mnie dano działkę ustroju politycznego najobszerniejszą i pewnie najtrudniejszą w tym
projekcie. Jest też rozdział o samorządzie, który przygotował pan senator Stępień. Byłem
zaszokowany, że tak skromnie i mówię: „Słuchaj, no tyle tylko o samorządzie?". Zresztą mój
pogląd i inni podzielali. A on powiada: „Tyle wystarczy". No tam były tylko ogólne zasady i
nie chciano budować następnych konstrukcji, zatrzymano się na konstrukcji tego gminnego
samorządu. Ja się spierałem, mówiłem: „Trzeba szczebel powiatowy, wojewódzki opracować.
Jeżeli to ma być, to przynajmniej trzeba by chociaż zarys nakreślić". „Nie, nie, wystarczy to,
na razie przynajmniej".
Kiedy Pan podsumowuje tę pierwszą kadencję, to ona była dobra? To był duży krok
naprzód?
No, porównawczo była na pewno bardzo owocna - to jest ogólne zdanie, porównując z tymi
wszystkimi kadencjami. Może to był przywilej pionierstwa, pewnego zespołu wspólnego,
który potem zaczął pękać. Na początku Obywatelski Klub Parlamentarny był takim
monolitem. Ale potem się okazało, że jest ta grupa kierownicza, potem się uwidoczniły
podziały światopoglądowe, na przykład polityczne. Więc to już tak po roku zaczęło pękać.
Ale mimo wszystko, może nie zrobiono wszystkiego, co można było, ale wiele zrobiono.
Osobiście dzisiaj z perspektywy uważam, że największym mankamentem ze strony naszego
kierownictwa OKP było to, że ono nie próbowało ustalić, no ja przynajmniej nie wiem o tym,
aby był taki plan systematyczny przeobrażeń, tego, co my chcemy dokonać. Bo nawet w
odniesieniu do zmian w konstytucji czy uchwalenia nowej konstytucji to też była bardzo
płynna polityka. Sejm się wlókł z tymi sprawami, Senat wyprzedził, bo myśmy przygotowali
projekt. Skończyło się na nowelizacji starej Konstytucji, zresztą wokół tej też były projekty.
Nie chciano w ogóle ruszać pewnych kwestii, tych, które jako Komisja Konstytucyjna
chcieliśmy ruszyć, zwłaszcza wszystkie sformułowania ustrojowo-fasadowe z dawnej epoki.
Ale generalnie to jednak ta kadencja była owocna. Zważywszy także, że znakomita
część nie miała żadnego przygotowania parlamentarnego. Tam dwóch czy trzech byłych
posłów. Nawet wśród kierownictwa prezydium: na wicemarszałek Senatu wybrano profesor
Kuratowską, skądinąd zasłużoną, ale ona pojęcia o przewodniczeniu obradom nie miała, więc
jak ona przewodniczyła obradom, to w pierwszej ławce siedział Stelmachowski i jej
podpowiadał. A w pewnych momentach to wstał z ławki i jej podpowiadał, jak obrady mają
przebiegać. Na pewno przygotowanie do przewodniczenia miał Wielowieyski, który działał w
wielu gremiach i tak dalej. No mniejsze na pewno miał Ślisz, ale najbardziej pamiętam, jak
Stelmachowski w zastępstwie prezydiującej Kuratowskiej rządził, nawet są zdjęcia
pokazujące ten moment.
Śledzi Pan obrady Senatu? Jest Pan na bieżąco?
O tyle, o ile, jako historyk parlamentarny. Zwłaszcza że napisałem książkę, syntezę dziejów
Senatu, której drugie wydanie wymaga ode mnie uaktualnienia pewnych rzeczy. Choć wizja
Senatu, jaka dzisiaj jest realizowana, nie bardzo mi odpowiada. Zresztą całego Parlamentu, bo
posłowie są maszynką do głosowania według dyrektyw ośrodków politycznych. To nie o to
7
chodziło. Senator Rozmarynowicz w pierwszym regulaminie wprowadził nawet taką zasadę,
że senator w głosowaniu kieruje się tylko własnym sumieniem i nie podlega dyrektywom
klubowym czy partyjnym. No ale to wkrótce usunięto i dzisiaj jest dyscyplina partyjna i kto
nie głosuje, to albo wylatuje, albo drugi raz już nie jest wybierany na kandydata do Senatu. To
nie o taki parlament chodziło, bo to on zaczyna przypominać Sejm PRL-u.

Podobne dokumenty