kibicom rzeczpospolitej - kresy

Transkrypt

kibicom rzeczpospolitej - kresy
Autor: Andrzej Kępiński
Zdjęcia: Jolanta Stopka
Tytuł: PO OBU STRONACH DNIESTRU
Ukrainę pamiętam z roku 1974 i u naszego wschodniego sąsiada bywam regularnie od stycznia 2001.
Owocem tych pobytów był film dokumentalny “Tron na Ukrainie” ukończony w połowie 2007 roku. Jego
bohaterem jest Michał Karaczewski Wołk. Obywatel Francji, jej żołnierz w Algierii i dyplomata w Moskwie o
ksywce ”tawariszcz kniaź”, bo Karaczewski to także, a może przede wszystkim: “Wielikij Kniaź Kyjiwa,
Czernihiwa ta Karaczewa”. Arystokrata, dzięki któremu mogłem spojrzeć na współczesne problemy - te
łączące i te dzielące nasze oba wielkie narody - w sposób nie skażony bolszewicką indoktrynacją. Książę
Michał wprowadził mnie bowiem w świat, którego miało nie być, w świat arystokracji jaka mimo wszystko
przetrwała, wbrew wyrokom śmierci wydanym przez bolszewików, Stalina i jego spadkobierców. Rozmowy z
nim, z litewskim księciem żyjącym w Charkowie Aleksandrem Giedrojciem, księciem Starodubem i hrabią
Igorem Mazepą (tak, tak, tak(!), pochodzi on z tej rodziny, której słynny Mazepa postawił się rosyjskiemu
carowi pod Połtawą w 1709 r. a którego imię m.in. uwiecznił Juliusz Słowacki tytułując jego nazwiskiem jeden
ze swych dramatów) i z wieloma innymi czynnymi zawodowo osobami na Ukrainie pozwoliły mi weryfikować
fakty z mitami tworzonymi i powielanymi nie tylko przez sowiecką propagandę. I dlaczego by o tym nie
napisać książki? Podzielić się z czytelnikiem moimi niepowtarzalnymi doświadczeniami, emocjami i wiedzą?
Usiadłem do laptopa i zacząłem pisać konspekt tej nowej książki. Nagle okazało się, że tego co mam i wiem
jest tyle, że wystarczy na kilka książek. Serial. Musiałem dokonać wyboru i tak powstała opowieść o tym co
działo się i dzieje po obu stronach Dniestru.
Rzeki do której sięgało królestwo Bolesława Chrobrego, a której brzegi już od panowania króla Kazimierza
Wielkiego stały się na wieki granicą polskiego królestwa i Hospodarstwa Mołdawskiego, by za czasów
Rzeczpospolitej Oboja i Trojga Narodów stać się niemym świadkiem osmańskiej, rosyjskiej i sowieckiej
ekspansji, konfrontacji ich kultur z naszą: Rzeczpospolitej Obojga i Trojga Narodów .
I w ten sposób powstała ta książka, której rozdziały wiją się niczym koryto tej wielkiej rzeki jakże ważnej w
dziejach Rusi i Rzeczypospolitej, a współcześnie Ukrainy i Polski.
Autor
KIBICOM RZECZPOSPOLITEJ
Wrocław, marzec 2011. Stadion klubu sportowego "Śląsk". Mecz piłki nożnej. Trybuny i korona stadionu
wypełnione zostały przez kibiców portretami polskich "żołnierzy wyklętych"- żołnierzy II Rzeczpospolitej
pomordowanych przez NKWD/SB/UB po 1944 roku. Wyklętych, bo o nich naród miał z woli stalinowskich
sługusów zapomnieć. Do dziś nie wiadomo gdzie spoczywają prochy wielu nich, bo mordowano ich
zacierając ślady zbrodni. W ten sposób realizowano stalinowską politykę kadrową. Zbrodniczo eliminowano
kadry II Rzeczpospolitej, którą okrojono do "Polszy". "Polsza"- fonetycznie- to po rosyjsku Polska.
W czołowych mediach "Polszy" tych młodych Polaków, którzy upomnieli się o pamięć o "żołnierzach
wyklętych" pogardliwie nazwano "kibolami" sugerując, że to huligani. O co chodzi?
Poznań, kwiecień 2011. Stadion klubu sportowego "Lech". Mecz piłki nożnej Legii Warszawa z Lechem
Poznań. Główną trybunę pokrył wielki portret redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" Adama Michnika z
napisem "Szechter, przeproś za ojca i brata". O co chodzi?
"Gazeta Wyborcza" ma najwyższy nakład w "Polszy". Wykorzystuje ona legendę "Solidarności", chociaż
"Solidarność" dawno zbankrutowała. Szechter to rodowe nazwisko Adama Michnika. Jego ojciec, Osjasz
Szechter był liderem Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, skazanym przez sąd II Rzeczpospolitej w
Łucku za działalność na szkodę polskiej racji stanu, bo działał na rzecz sowietów, na szkodę II
Rzeczpospolitej. Kiedy Stalin rozebrał II Rzeczpospolitą Osjasz został ważną figurą marionetkowego PRL. A
jego synowie robili kariery. Brat Adama po 1945 roku był sądowym mordercą - sędzią wydającym na śmierć
polskich patriotów, żołnierzy II RP, "żołnierzy wyklętych". Uciekł z "Polszy" przed odpowiedzialnością za te
czyny. Adam w "Polszy" został "opozycjonistą" i po "okrągłym stole" znany jest jako "demokrata" i redaktor
naczelny "Gazety wyborczej". Dlaczego w 2011 roku, młodzi ludzie, kibice Legii i Lecha, zamiast - jak to
kibice - brać się za łby, solidarnie Adamowi Michnikowi przypomnieli o ojcu i bracie?
"To co nazywano polskimi elitami intelektualnymi, jest wynarodowioną elitą posowiecką. To osoby, których
nic nie obchodzą losy Polski i Polaków, a tylko własne kariery. Dopóki nie zdegradujemy ich, brutalnie nie
upokorzymy ich, tak by poczuli, że są tu elementem obcym, produktem kolaboracji mniejszości narodu,
Polska nie będzie niepodległa. (...) Wszystkie największe ugrupowania polityczne, poza PiS, a więc PO,
PSL, SLD czy Ruch Palikota, realnie reprezentują interesy lobby postkomunistycznego, a więc kontynuatora
grupy politycznej, która za Piłsudskiego była zdelegalizowana jako obca agentura" - nie ma złudzeń Piotr
Lisiewicz, publikując te zdania w tekście zatytułowanym "Salon, przedpokój, ulica" w nr.1/2012 miesięcznika
"Nowe Państwo".
"Obecnie rządzący Rzeczpospolitą także nie doceniają słowa "Kresy", jednego z najpiękniejszych słów w
języku polskim. Nie chcą też usłyszeć o kresowych harcerzach, a to dlatego gdyż sternicy polskiej polityki
zagranicznej wcielając w życie idee fixe Zb. Brzezińskiego, upatrzyli sobie Ukrainę jako "strategicznego
partnera"- wbrew jej woli - przeciwko Rosji. I nie licząc się z ludnością ukraińską, zaczęli bezmyślnie
kokietować ukraińskich szowinistów i utożsamiać ich z narodem ukraińskim, a nie z marginesem
społecznym, przez naród potępionym. Założyli sobie też wsparcie dla "niepodległościowej legendy"
Ukraińców, w interesie owego zbrodniczego marginesu społecznego, uznać ludobójczą UPA za "armię
powstańczą", czyli za przedmiot tej legendy i naczynie "osobliwego nabożeństwa" narodu ukraińskiego.
Tym samym wszyscy ci, co z ludobójczą UPA walczyli, przed nią bronili cywilną ludność polską, nadal są
uważani za "żołnierzy wyklętych", których powinno się potępiać - a w najlepszym wypadku skazywać na
zapomnienie. Podły to zabieg!" - zdania te napisał "żołnierz wyklęty" o pseudonimie "Ziuk", ŚWIADEK, który
miał szczęście przeżyć lata II wojny światowej, profesor Edward Prus, w swej książce pt. "Legenda kresów"
wydanej w 2003 roku. "Obecnie rządzący" to ekipy władzy po 1944 roku, dysponujące po 1990 roku
zapleczem medialnym związanym ze środowiskiem lidera "Gazety Wyborczej". Profesor E.Prus nie miał też
wątpliwości pisząc na kartach swej książki: "Ziemia Kresowa zroszoną posoką pomordowanych Polaków, to
polskie sacrum, czym np. jest dla Żydów Ściana Płaczu".
Wrocławcy "kibole" to wnuki i prawnuki pokoleń wyrzuconych w bydlęcych wagonach ze wschodnich ziem II
Rzeczpospolitej i jej Kresów. Na wschód, Sybir lub na zachód, za San, za Odrę. To wnuki i prawnuki
świadków ukraińskiego ludobójstwa OUN/UPA i sowieckich morderstw i wywózek.
"Polska zbudowana na fundamencie porozumienia Okrągłego Stołu podobnie jak jej porzedniczka posługuje
się kłamstwem w sposób zmasowany oraz zorganizowany, i to na każdym poziomie. Zakłamywana jest
zarówno historia, jak i codziene "newsy". Na kłamstwie historycznym zbudowana jest legitymacja systemu,
na kłamstwach bieżących - pozycja władzy (...) Co do samej roli kłamstwa w publicznym dyskursie III RP
wyśniona, niepodległa Polska okazuje się dziś nie lepsza od marionetkowej, sowieckiej PRL. I to naprawdę
boli." - uważa Rafał A.Ziemkiewicz, czołowy publicysta (źródło: "Uważam Rze", nr. 26/2011, tekst
pt."Kłamstawa III RP).
Jeden z największych współczesnych pisarzy Waldemar Łysiak kłamcom poświęcił książkę, która pod
tytułem "Rzeczpospolita Kłamców. Salon" stała się czytelniczym przebojem.
Nie tylko "kibole" poirytowani są zmową milczenia wokół zbrodni II wojny światowej popełnionych przez
sowietów, hitlerowców i ukraińców z OUN/UPA.
Dnia 07 stycznia 2001 roku londyńska niezależna telewizja ITV wyemitowała dokument filmowy, pt."SS in
Brittain" czyli "SS w Wielkiej Brytanii". Ku swojemu zdumieniu Brytyjczycy dowiedzieli się, że od ponad pół
wieku z nimi żyją zbrodniarze wojenni i pospolici mordercy mający ręce zbroczone krwią żydowską, polską,
słowacką i ukraińską, którym schronienie dał rząd Jej Królewskiej Mości.
"Dowiedzieli sie wreszcie prawdy, że władze Zjednoczonego Królestwa nigdy nie ujawniły materiałów
dotyczących osiedlonych na Wyspach ukraińskich grenadierów SS. Teraz już wiedzą dlaczego: w dobie
zimnej wojny wojacy 14 Dywizji stanowii zbyt cenny materiał dla brytyjskich służb specjalnych; wielu
ukraińskich esesmanów było przez te służby zwerbowanych." - przypomniał w swojej książce pt. "SSGalizien. Patrioci czy zbrodniarze?" profesor E.Prus.
Tymczasem na Ukrainie liderom ludobójców z OUN/UPA buduje się pomniki, drukuje się poświęcone im
pełne wazeliny książki, ba, drukuje książki dla dzieci o UPA, w których oczywiście nie wspomina się o tym,
że aby zostać członkiem UPA trzeba było zabić, nawet własną żonę. Nie pisze się też o 300 (trzystu)
sposobach torturowania i mordowania. Nie znajdzie się tam też poniższych informacji.
"Ukraińska Republika Ludowa wysłała Borowcia na Wołyń w 1941 roku, tuż po niemieckiej inwazji na
Związek Radziecki, by zorganizował tam partyzantkę walczącą o niepodległość Ukrainy. Nie jest jasne, czy
organizatorzy tej ekspedycji współpracowali z Niemcami, choć z pewnością istnieje taka możliwość.
Ukraińska Republika Ludowa nadal uznawała Związek Radziecki, nie zaś Niemcy, za najważniejszego
wroga ukraińskiej niepodległości. Borowec utworzył partyzantkę i udało mu się skłonić Niemców do
respektowania jego rządów na niewielkim terenie wśród bagien Polesia" - napisał Timothy Snyder w "Tajna
wojna. Henryk Józewski i polsko sowiecka rozgrywka o Ukrainę".
Taras Borowec był podwładnym generała Wołodymyra Salskiego, ministra obrony działającej na emigracji,
w Paryżu, Ukraińskiej Republiki Ludowej i przed wrześniem 1939 roku brał udział w przygotowaniach
wywiadu II Rzeczypospolitej do prewencyjnego uderzenia na Związek Radziecki. Ściśle współpracował z
ukraińskimi oficerami wywiadu w służbie II RP działającymi pod przykryciem, w ramach tzw. prometejskiego
eksperymentu wołyńskiego kreowanego przez Henryka Józewskiego.
"Prowadzone w kwietniu i maju 1943 roku negocjacje pomiędzy partyzantami Ukraińskiej Republiki Ludowej
dowodzonymi przez Tarasa Borowcia a partyzantami OUN Stepana Bandery (którymi dowodził wówczas na
Wołyniu Mykoła Lebed') zaowocowały zasadniczo porozumieniem o połączeniu sił, pozostały jednak dwie
sporne kwestie. Borowec nadal traktował Ukraińską Republikę Ludową jako byt państwowy, któremu
lojalność byli winni wszyscy Ukraińscy niezależnie od przynależności partyjnej; OUN uznawał za jedną z
wielu partii. Ukraińscy nacjonaliści uważali zaś, że OUN jest rodzajem protopaństwa sprawującego władzę
nad wszystkimi Ukraińcami. Nie uznawali Ukraińskiej Republiki Ludowej za prawną kontynuację
wcześniejszego państwa ukraińskiego. Każde z ugrupowań usiłowało określić siebie jako stojące ponad
polityką, nazywając drugie zwykłą organizacją polityczną. Ponadto wydaje się, że Borowec sprzeciwiał się
czystkom etnicznym skierowanym przeciwko Polakom na Wołyniu, które jego partnerzy najwyraźniej
proponowali przeprowadzić wspólnie. W warunkach wojennych przeważyło stanowisko bardziej radykalne.
Nacjonaliści zachowali nazwę partyzantki Borowca - Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Zmusili też lub
skłonili wielu jego ludzi, by służyli w ich szeregach. W sierpniu 1943 roku aresztowali oficerów sztabowych
Borowcia oraz jego żonę (Czeszkę); torturowali ich i w końcu zabili. Do września część sił Borowcia została
rozbita, a resztę wchłonęła nowa, nacjonalistyczna Ukraińska Powstańcza Armia".- tak opisał te wydarzenia
Timothy Snyder w "Tajna wojna. Henryk Józewski i polsko sowiecka rozgrywka o Ukrainę".
B.P.Towstyj w swym "podręczniku" dla najmłodszych Ukraińców wydarzeń tych nie opisuje, choć jego
książka nosi tytuł "Ukraińska Powstańcza Armia". Czy dlatego, że banderowcy zawłaszczyli sobie tę nazwę
kradnąc ją Ukraińskiej Republice Ludowej, niszcząc przy okazji wojskowe struktury emigracyjnego rządu
Ukrainy, tejże Ukraińskiej Republiki Ludowej?
Na kartach książki B.P. Towstyja nie znalazłem informacji o tym, że w czasie II wojny światowej Armia
Krajowa miała obowiązek karać śmiercią morderców i ludobójców Polaków, Żydów i Ukraińców, etc obywateli II Rzeczpospolitej - czyli też tych, którzy takich czynów dopuszczali się pod osłoną OUN/UPA. To
surowe prawo obowiązywało żołnierzy Armii Krajowej, którym w odwecie, za ludobójstwo polskich wspólnot,
nie wolno było mordować i palić ukraińskich domów. Rząd II Rzeczypospolitej nigdy nie wydał rozkazu
strzelania do bab i dzieci, nie on też przeprowadził przesiedleńczą operację Wisła i zasiedlił członkami i
sympatykami OUN/UPA obóz w Jaworznie.
W książce B.P. Towstyja nie znalazłem też informacji ilu cywili, w tym dzieci i kobiet, wymordowali
nacjonaliści spod znaku OUN/UPA, a przecież mordowali i swoich! Ale w książce tej do czytelnika uśmiecha
się Jacek Kuroń! Polski Żyd, budowniczy stalinizmu w marionetkowym PRL, o którym Waldemar Łysiak, w
swej "Rzeczpospolitej kłamców. Salon", napisał tak:
"Pierwsza demokracja, którą obstawił J. Kuroń, to była 'demokracja ludowa', czyli antydemokracja stalinowski zamordyzm. Wyniósł tę skłonność z domu, gdyż jego ojciec był 'nałogowym bezbożnikiem' i
aktywnym komunistą. Jako młodzian nieletni, czytał Kuroń z zapałem stosy literatury komunistycznej, od
dzieł Marksa do dzieł Stalina, a jego ulubioną bajeczką była praca Lenina"Państwo i Rewolucja"("Ta ostatnia
wywarła na mnie szczególne wrażenie"). Kiedy tylko się upełnoletnił, wstąpił do partii (wtedy, gdy
dokonywała ona rzezi patriotów), a swoją dziewczynę zapewniał:"-Kocham Cię prawie tak samo jak partię!"
Dzięki tej miłości szybko awansował - został kierownikiem Wydziału Propagandy ZS ZMP. Propagandystą
był wybornym: Piłsudskiego prezentował jako 'faszystę', akowców jako 'bandytów' i morderców Żydów
(powtórzy te kalumnie później w jednej ze swych książek w latach 90-ych!), etc. Notabene patriociantykomuniści będą przezeń flekowani zawsze (...) marzenia towarzysza Jacka spełniały się jedno po
drugim. Partia widząc, że słowami włada jak cyrkowy żongler piłeczkami, zleciła mu wychowanie pokoleń
młodszych od zetempowców: przejął harcerstwo. Przejął i stworzył <walterowców> czyli 'czerwone
harcerstwo', najbardziej upadlającą ze wszystkich młodzieżowych organizacji, jakie kiedykolwiek powstały w
Polsce, istną komunistyczną Hitlerjugend. Zabronił dzieciakom śpiewania tradycyjnej <Roty> - jego 'czerwoni
harcerze' śpiewać musieli o chwale bolszewizmu. I to nie po polsku. Ówczesny 'czerwony harcerz' A.
Michnik (dzisiejszy redaktor naczelny "Gazety Wyborczej - przypis autora), wspominał później:"Bez
sentymentu nie umiem myśleć o gromadce chłopców i dziewcząt, która latem 1958 roku w czerwonych
hustach nawiedzała chłopskie zagrody, śpiewając piosenki po rosyjsku i po żydowsku". Michnik zapamiętał
też, że wśród harcerzy Kuronia panował "nastrój komsomolskich idealistów". Kuroń podsycał ów idealizm,
zalecając ścisłą współpracę z milicją i bezpieką (proszę przeczytać jego książkę o harcerstwie, drodzy
salonowcy!). Jeszcze w roku 1995 "Gazeta Polska" przypominała, że harcmistrz Kuroń wygłaszał szkolne
prelekcje, agitując dzieci, by donosiły na swych rodziców słuchających 'wrażych radiostacji imperializmu'."
Dlaczego ten agent wpływu sowietów popularyzowany jest przez apologetów OUN/UPA? Kiedy pytam
dlaczego tak się dzieje, dlaczego apologetycy UPA nie szanują prawdy? Niektórzy moi ukraińscy rozmówcy
nie podejmując merytorycznej rozmowy stanowczo reagują podkreślając, że to ich bohaterzy, ich państwo. I
by się w związku z tym od nich odczepić, przecież każdy ma prawo do swoich bohaterów. No właśnie, czy
każdy naród zasługuje na takich bohaterów jakich ma? Czy jacy bohaterzy taki naród?
- "Przekonałam się, że Ukraińcy nie mają żadnych wyrzutów sumienia związanych z rzeziami, z tym co
zrobili Polakom, Żydom, Ormianom czy swoim rodakom" - uważa Aleksandra Biniszewska, dyrektor
prywatnego Muzeum Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich (źródło: Uważam Rze, nr.28/2011, tekst pt.
"Dwór to Polska".
Od siebie dodam, iż spotkałem też takich Ukraińców, którzy ludobójstwo OUN/UPA usprawiedliwiają
surowością króli Kazimierza Wielkiego i Władysława Jagiełły.
A może to jest reakcja obronna? Nie podejmują tematu, bo nie mają wiedzy o tym jak faktycznie było?
Sowieci skutecznie zabili pamięć o Ukraińskiej Republice Ludowej i jej przywódcy, atamanie Symonie
Petlurze. Przyczepili mu łatę antysemity. Był to ich wróg realny. Z armią, własnym państwem i rządem, a po
zdradzie polskich elit już tylko z własnym rządem emigracyjnym, który nawet po śmierci Petlury aktywnie
przygotowywał z wywiadem II Rzeczpospolitej agenturę na sowieckiej Ukrainie, budował fundament
niepodległej Ukrainy. Dlaczego jednak rzekomo już wolna od dwudziestu lat Ukraina buduje pomniki
ludobójciom z UPA a zapomina o bohaterach Ukraińskiej Republiki Ludowej, o Ołeksandrze Szułhynie,
Andriju Liwyckim, czy o tych z placówki "Hetman"? Ba, kto wie czym się zajmowała placówka "Hetman"?
Kim był Mykoła Czybotariw?
Wojna Moskwy z II Rzeczpospolitą i jej sojusznikami trwa. Dlatego -nadal pamięć o Petlurze i jego
żołnierzach jest wymazywana, a budowa pomników "oun/upowcom" sprzyja pogorszeniu relacji polsko ukraińskich, a to przecież o to chodzi. By Lach nie dogadał się z Rusinem. I by nie przebiła się prawda o
milionach zamordowanych Ukraińcach, w czasie I wojny światowej i "Głodomoru", o ofiarach sowieckich
katów. I zwyrodnialców z OUN/UPA.
"II wojna światowa była dla Polski tym, czym dla Czechów bitwa pod Białą Górą - nie tyle końcem narodu, co
końcem jej elity. To nie "za króla Olbrachta wyginęła szlachta", lecz dopiero w latach wojny i w czasie
instalacji komunizmu w Polsce" - przypomina Zdzisław Krasnodębski (źródło: esej "Polskość. Nowa
odsłona") .
A czym były obie wojny dla Ukraińców? To wymordowanie polskich i ukraińskich elit - ich brak - pozwala
nami manipulować. I wmawiać nam, w rzekomej trosce o zgodną przyjaźń, iż nie wolno budzić uśpionych
demonów, bo to pogorszy polsko - ukraińskie relacje. Tacy troskliwi czy zapobiegliwi, strachem podszyci, iż
prawda o ich zbrodniach na naszych narodach w końcu ujrzy światło dzienne? Bo świetnie wiedzą, że
prawdy nie da się pochować z ofiarami zbrodni?
"Ja bym się tych "upiorów" nie bał - przeciwnie bym je obudził. Jestem zwolenikiem, jak Żeromski,
rozdrapywania ran, żeby się nie zabliźniły błoną podłości. Nie było upiorów jak rozdrapywano rany
Oświęcimia, nic nie stało się nadzwyczajnego, jak ujawniono prawdę o Katyniu, także nic się nie wydarzy
wyjątkowego (a tylko coś pięknego i wielkiego), gdy zostaną ujawnione zbrodnie SS-Galizien, a "przy okazji"
także siostrzanej UPA popełnione na Polakach, Żydach, Cyganach, Ukraińcach. Oczyszczona zostanie
atmosfera, zniknie nieufność między naszymi narodami, zatriumfuje Prawda, która jeszcze nikomu nie
zaszkodziła, kłamstwo zaś, które trwało ponad 50 lat, jest wciąż bardzo niebezpieczne. Czas najwyższy
przerwać tę męczącą oba narody zmowę milczenia!" - apelował profesor Edward Prus na łamach swej
książki "SS-Galizien. Patrioci czy zbrodniarze?".
"Pamiętamy D-Day, wyzwolenie niemieckich obozów koncentracyjnych, dzieci z radością witające na ulicach
amerykańskie czołgi. Nikt nie chce słyszeć o drugiej, mrocznej stronie zwycięstwa aliantów. O tym, że nie
wyzwolono łagrów naszego sprzymierzeńca Stalina, tak bardzo przypominających obozy hitlerowskie. Nikt
nie chce przyznać, że po wojnie w wyniku przymusowej repatriacji tysiące Rosjan poniosło śmierć, że
oddając w Jałcie miliony ludzi pod władzę Stalina, przyczyniono się do popełnienia zbrodni przeciwko
ludzkości.
To wszystko zniszczyłoby nieskazitelny moralnie obraz naszych wspomnień z tego okresu. Nikt nie chce
pamiętać, że pokonano jednego zbrodniarza z pomocą innego. Wszyscy zapomnieli jakimi względami
cieszył się ów morderca u zachodnich mężów stanu.
"Naprawdę lubię Stalina, nigdy nie złamał słowa" - przyznał w rozmowie z przyjacielem brytyjski minister
spraw zagranicznych Anthony Eden.
Zachowało się bardzo wiele zdjęć, przedstawiających uśmiechniętych Stalina z Churchillem i Rooseveltem" napisała w swym głośnym "Gułagu" Anne Applebaum (Świat Książki, Warszawa 2010 - przyp. autora).
Znów: istina. UKŁAD.
Ale wróćmy do "Gułagu" Anny Applebaum. Tam też znalazłem takie zdanie napisane przez Anne Applebaum:
"Przez ziemie te w latach trzydziestych przeszła fala terroru głodowego, Stalin był odpowiedzialny za
śmierć większej liczby Ukraińców niż Hitler Żydów."
O tym ludobójstwie świat nie chce pamiętać, jak i o tym, że w czasie II wojny światowej Hitler i Stalin
zamordowali ponad sześć milionów obywateli II Rzeczypospolitej, w tym trzy miliony polskich
Żydów. A ilu Ukraińców? Ten świat też nie chce pamiętać o zbrodniach ludobójstwa OUN/UPA.
Książki takie jak na przykład "Zapomniany holokaust. Polacy pod okupacją niemiecką 1939-1944"
autorstwa Richard C. Lukas jakoś nie mogą się medialnie przebić.
Obserwując codzienność nasuwa się następujący wniosek: tylko kibice Rzeczpospolitej, pogardliwie przez
środowisko gazety "Wyborczej" nazywani "kibolami", potrafią upomnieć się o historyczną prawdę, dlatego tę
książkę im dedykuję.
KORDON
Z dzisiejszej Polski nad Dniestr najszybciej dotrze się przez Lwów. Czym? Polecam pociąg. Pociąg bowiem
gwarantuje dotarcie zgodnie z rozkładem jazdy. Wyprawa samochodem, autobusem lub pieszo to wyzwanie
wymagające silnych nerwów i cierpliwości. Bywa więc, że aby pokonać dystans kilkudziesięciu kilometrów
traci się pół dnia lub noc. Ale po kolei...
Polskę z Ukrainą łączy ponad tysiącletnia historia, wojny i wielkie miłości, radości i dramaty, braterstwa broni,
zdrady i przelana krew. Jednym słowem: KULTURA. A tymczasem?
Póki wola w nas nie zgasła, los nie naznaczy,
warto znaleść hasło, które nas zjednoczy.
„Szcze ne wmerła Ukraina”,„Jeszcze Polska nie zginęła”,
To nie hasła, to ruiny, choć śpiewają je akapella.
Niemcy mają hasło grzmiące, jak zastrzyk dupę rwące,
Deutschland, Deutschland uber alles!
Po niemiecku, więc nie przejdzie, Hryc' nie „fryc".
O, Hiszpanie mają piękne hasło:„Venseremos”- zwyciężymy!
To i dla nas najpiękniejsze może będzie hasło:
Nie przesrajmy!
Satyryk, autor tych gorzkich słów, opowiedział mi tę fraszkę w Kijowie w 2001 roku, los pozbawił mnie
niestety jego wizytówki. A fraszka brzmi zdecydowanie lepiej i ostrzej w oryginale, który uwieczniłem w filmie
“Tron na Ukrainie”. Satyryk postawił bowiem trafną diagnozę. Dzieli nas KORDON. Granica zła i hańby, jak ją
nazwałem w swoim liście otwartym skierowanym do prezydentów i premierów Polski i Ukrainy w 2009 roku.
( Uwaga 1 - dajemy na całą stronę scan tego mojego pisma doręczonego premier Julii Tymoszenko, ze
stemplem oryginalnym ukraińskiej Rady Ministrów)
Kordon ten to relikt stalinowskiej przeszłości…Relikt? Oj, chyba się zagalopowałem, bo nie właściwe tu to
słowo. Gdyż kordon ten jest raczej gwarantem podziałów wyznaczonych przez Sowietów i Rosjan,
potwierdzonych zdradzieckimi umowami zawartymi przez Stalina z Wielką Brytanią i USA podczas II wojny
światowej w Teheranie i Jałcie a już po tej wojnie w Poczdamie. Dowód kolonizacyjnej agresji Moskwy.
Kordon jaki zbudowano między nami jest wszechobecny. Także w świadomości, chociaż jesteśmy
sąsiadami. W rezultacie mimo tego, że Lachów i Rusinów łączy ponad tysiącletnia kultura o sobie niewiele
wiemy. Poniża się nas ustawiając w kolejkach “na kordonie”. Szczuje się nas na siebie wspomnieniami o
sowieckiej akcji “Wisła” i ludobójcach UPA, straszy stereotypami:
- cwaniaka, czyli polskiego biznesmena,
- i bandyty, czyli bezlitosnego Ukraińca.
Dzieli. Nie rozliczając przeszłości, budując pomniki zdrajcy Rzeczpospolitej Obojga i Trojga Narodów
Bohdanowi Chmielnickiemu i ludobójcom z OUN/UPA.
Dzieli także za pomocą makroekonomicznych instrumentów i politycznych decyzji. Polska? Nadaje się na
członka Wspólnoty Europejskiej. Ukraina? Prawem (kaduka/ zdrajców/ bezprawia/ siły*- niepotrzebne
skreślić): NIE. Nie spełnia rzekomo europejskich standardów. Rozmowa telefoniczna obywatela Polski z
kimś z Ameryki czy Anglii kosztuje grosze. Dziesięciozłotowa karta “Telegrosika” od lat już kilku wystarcza
więc na prawie pół godzinną rozmowę krakowiaka z Johnem z Londynu. Tymczasem w czasie pierwszej
dekady XXI wieku z Igorem z Halicza krakowiak mógł pogadać za te same dziesięć złotych tylko siedem
minut- cztery razy krócej za sprawą “niewidzialnej ręki rynku”? Dlaczego? Czy dlatego, że prawie każda
polska rodzina ma związki z rodzinami ukraińskimi?
Czy dlatego “inna niewidzialna ręka” od lat dba o to, by nad Wisłą doskonale wiedziano jaka jest pogoda w
Australii, Afryce i w Amerykach, ale nie we Lwowie czy Kijowie? Dowód: wystarczy pooglądać telewizyjne
prognozy pogody. Ich prezenterzy posługują się mapami, na których od dziesiątek lat nie ma Kijowa,
wielomilionowej aglomeracji dwa razy większej od warszawskiej! No i oczywiście brak na tych mapach
Lwowa. Dlaczego?
Kordon sprzyja patologii. To dlatego, że istniała i istnieje ta granica, rodziły się i rodzą fortuny opiewane nad
Dniestrem w satyrycznych fraszkach. Z przemytu i z łapówek. Tu bowiem konsekwentnie tropi się ukraińskie
i polskie “mrówki”, żyjące z przenoszenia wódki i papierosów do Polski, a “nie widzi się” szmuglowanych
ciężarowymi tirami majątków. Cytowany przeze mnie już wcześniej ukraiński satyryk obchody święta celnika
uczcił takimi słowami:
„Kum pracuje na „tamożni",
czy jak mówią w urzędzie celnym.
Zauważyłem, że został zamożnym,
w ciągu jakichś dwóch miesięcy".
Pod koniec listopada 2010 roku Polska Agencja Prasowa podała komunikat o tym, że 55 ukraińskich
celników z przejść na granicy z Polską straci pracę w związku z zarzutami o korupcję – po porównaniu
deklaracji wypełnianych przy wyjeździe z polskiego obszaru celnego z deklaracjami ukraińskimi okazało się,
że część ciężarówek wyjechała z towarem z Polski, ale na Ukrainę wjechała pusta.
Kiedy kilka lat temu pierwszy raz wybrałem się samochodem na Ukrainę nie mogłem zrozumieć dlaczego
nasz samochód, pierwszy w kolejce, nie był odprawiany i przepuszczany. Po kilku godzinach
niezrozumiałego postoju (inne samochody w tym czasie przekraczały granicę) zaprotestowałem pokazując
wizytówkę wysokiego rangą ukraińskiego dyplomaty. W odpowiedzi oficer roześmiał mi się w twarz i
usłyszałem:
-A ten wasz znajomy ekologię za was opłaci?
Jeszcze lat kilka temu “normą” przy przekraczaniu granicy było opłacanie “ekologii”. Podróżny nim wjechał w
obszar graniczny po ukraińskiej stronie grzecznie był pytany czy opłacił w odległym kantorze “ekologię“,
opłatę na rzecz funduszu ochrony środowiska. Prawidłowa odpowiedź brzmiała: “-A czy nie mógłby Pan mi w
tym pomóc?”
To była odpowiedź na którą czekano. Natychmiast podróżnik dowiadywał się ile ma włożyć do paszportu i
komu ten paszport wręczyć. Obowiązkowo więc trzeba było włożyć tyle dolarów ilu “pograniczników” i
celników akurat było na służbie, przeważnie 8-10 “baksów”. Kasa bez podatków. Gotowizna płynąca
szerokim strumieniem – przecież ten kordon przekraczały codziennie tysiące osób!
Potem stawki wzrosły i “ekologiczną opłatę” brali już profesjonaliści. Taki "nabity" łysy (gangster?) składał
ofertę nie do odrzucenia. Chcesz tkwić po ukraińskiej stronie całą noc? Twój wybór. Wystarczy jednak, że on
dostanie kilkadziesiąt dolarów, usiądzie za kierownicą i przeprowadzi twój samochód przez kordon. A kwit za
opłatę “ekologii”? A któż by o tym pamiętał i przejmował się takim drobiazgiem? Przejmować się trzeba tym,
by system był sprawny. By szedł interes. Słowo przecież wiąże. A o tym, że mam do czynienia z poważną
firmą przekonałem się, kiedy pewnego razu złożyłem reklamację, głośno protestując- przeciwko temu, że
jakiś łysy wziął ode mnie osiemdziesiąt dolarów a ja tkwiłem w kolejce, zamiast już być po polskiej stronie.
Zbiegło się bodaj całe kierownictwo zmiany i chciało mnie namówić, abym wskazał tego łysego. Czy po to by
go uwięzić za łamanie prawa? Oczywiście, że nie! Oburzenie było wielkie, bo łysy wziął 80 a tego dnia
stawka wynosiła 40 dolarów, czyli druga połowa kwoty trafiła do jego kieszeni bez podziału ze zmianą! Oto
szło. Chociaż na współpracę nie poszedłem reklamację uwzględniono. Co firma to firma.
Dziś jest już trochę inaczej. Nie trzeba wkładać w paszport z “roztargnienia” lub “przez pomyłkę” banknotów.
Czasami po ukraińskiej stronie nawet odprawią cię szybko, ale za to postoisz sobie po polskiej stronie, gdyż
“nasi” wykonują swe obowiązki tak jakby nie pracowali lecz strajkowali (tzw. strajk włoski?). Albo:
MOŻNA TRAFIĆ PSA!
We wrześniu od strony ukraińskiej podjechaliśmy do granicy w powiecie Jaworów. Dorohusk. Pora
obiadowa. Kolejka. Natychmiast przy naszym samochodzie pojawił się “łysy”: - Będziecie tak stać do jutra!
Zapewnił i zaoferował szybszą przeprawę za 80 USD.
Nie przyjęliśmy tej propozycji. Po pół godzinie nie mieliśmy już odwrotu, za nami ustawiły się następne
samochody. Tkwiliśmy zakorkowani. Tymczasem ruch trwał przez znajdującą się po prawej stronie stację
benzynową. Stamtąd samochody omijając kolejkę kierowały się na granicę, ale i tam po następnej pół
godzinie utworzył się korek. Na pytanie co się dzieje pasażerowie samochodu z rzeszowską rejestracją
zgodnie, prawie chórem, odpowiedzieli: PIES!
Ukraiński milicjant też doskonale wiedział co się dzieje:
-”Pies.”
- “Co?”- chcąc się upewnić spytałem.
-”SOBAKA!” - już po rosyjsku usłyszałem od niego precyzyjną informację. Kiedy poinformowałem go, że
jestem obywatelem Unii Europejskiej i nic nie szmugluję, odparł:
- “No to niech Pan jedzie!”
-”Ale jak?” - nie podpowiedział. Po kilku minutach jednak coś drgnęło w naszym szeregu, ukraińscy żołnierze
wyprowadzili nas na granicę, gdzie bez problemu zostaliśmy sprawnie odprawieni. Ale ani przed nami ani też
za nami nikt nie podążył. Po polskiej stronie na tej zmianie był pies wyczulony na tytoń i inne psie przysmaki.
PIES. Już po polskiej stronie chciałem zrobić wywiad z tym PSEM, ale bez biurokratycznego podania “do
szefa” nie było to możliwe.
Dlatego decydując się na przekroczenie tej granicy samochodem trzeba pamiętać o tym, że na tym kordonie
hańby można utkwić nawet i na więcej niż osiem godzin.
Autobus rejsowy także nie daje gwarancji sprawnego przekroczenia granicy. Dlatego rekomenduję pociąg.
Tu przestrzegany jest kolejowy rozkład jazdy i nawet jak “coś” znajdą celnicy, bo może się zdarzyć
niespodzianie, że w Twoim przedziale Czytelniku w ścianach “ktoś wmontował” alkohol lub papierosy, to
“pogranicznicy” zabezpieczają kontrabandę, a nie pociąg z pasażerami....
Oczywiście najtaniej przekroczyć granicę można pieszo, by potem podróżować najtańszymi “marszrutkami”.
Ale najlepiej uczynić to między 6.00 a 7.00 rano, by nie utkwić w koszmarnej kolejce “mrówek”.
(Uwaga 1- zdjęcie z przejścia granicznego)
FONETYCZNY I NIE ALFABETYCZNY SŁOWNICZEK PODRÓŻNIKA
Kiedy wiemy już co oznacza “ekologia” warto też poznać znaczenie innych pojęć ważnych w poruszaniu się
po obu stronach Dniestru.
Wziatka - nie ma takiego terminu. Jest sztraf.
Kierowca na Ukrainie musi uważać na dwie rzeczy: dziury w drogach i na znaki drogowe, bo o milicjantach
nie muszę wspominać. Dziury to koszmar. Zwłaszcza w terenie zabudowanym. Na Ukrainie nie ma
autostrad. Droga szybkiego ruchu to faktycznie tylko trasa Kijów - Odessa. Ponad 400 kilometrów
czteropasmówki gładkiej jak w “Ewrosojuzie”(czyli w Unii Europejskiej- przyp. autora).
Wprawdzie nie tak doskonała jak “odieskoje szosse” jest trasa Użgorod- Lwów, ale jej też nie powstydziłby
się “Jewrosojuz”. Pod presją “Euro 2012”, czyli piłkarskich mistrzostw Europy zmodernizowano trasę Kijów Równe - Lwów, lecz to też nie jest autostrada.
A znaki drogowe? Świętą zasadą jest jazda z szybkością 50 km na godzinę w terenie zabudowanym, bo czy
nocą czy dniem, czy to miasto czy licha osada o patrol nie trudno. Jeszcze z “radianskich”, czyli sowieckich
czasów, istnieją trwałe pozostałości tamtej rzeczywistości - na ważniejszych skrzyżowaniach stoją szlabany
(dziś już raczej nie spuszczane) i budynki milicji. Za sowietów były to “gaje” od skrótu GAI (fonetycznie:
Gosudarstwiennaja Awtomobilnaja Inspekcyja - czyli Państwowa Samochodowa Inspekcja), posterunki te
pilnowały nie tylko porządku, ale i przemieszczania się ludności, przecież wiele miejscowości w Związku
Radzieckim było zamkniętych i bez właściwej przepustki nie można było do takiej miejscowości wjechać albo
z niej wyjechać, bo posterunki GAI w znakomity sposób uzupełniały sowiecki system Archipelagu Gułag.
Po ogłoszeniu niepodległości Ukrainy GAI przetłumaczono na nowy urzędowy język państwowy i po
ukraińsku zabrzmiało “Dierżawna Awtomobilna Inspekcyja”, w skrócie “DAI”. Czyli jak tu się mawia “DAJ”.
Nic ująć nic dodać. Istina.
( uwaga 1 – zdjęcie DAI)
Po „pomarańczowej rewolucji” ukraińska milicja już nie była tak nachalna w wyłudzaniu łapówek, jak
wcześniej, ale licho nie śpi. Nigdy nie zapomnę milicjanta grubego jak sierżant Garsija z nieśmiertelnego
serialu ”Zorro”, który gdzieś przed Czerniowcami uparł się, że przekroczyliśmy ciągłą linię na odległym o dwa
kilometry od niego szczycie pagórka, na przewyższeniu trasy. Taki miał sokoli wzrok. I nie odpuścił, aż dostał
50 hrywien. Życzliwie przestrzegał: zapłacisz SZTRAF, czyli mandat, a to oznacza przerwę w podróży, bo
musisz opłatę za mandat uiścić w sądzie, a sąd już nie pracuje, bo już jest 18.00. Na dodatek jutro
“wyhodnyje”- czyli dzień wolny od pracy...
Do łez też mnie wzrusza wspomnienie milicjanta koło Użgorodu, który bez litości ogłosił, że przekroczyliśmy
szybkość, oczywiście dwa kilometry wcześniej nim tego policjanta spotkaliśmy. Dowód?
-W starym Volkswagenie, dwa kilometry stąd, jest ukryty radar – zapewniał -można tam pojechać i
sprawdzić, ale to oznacza już pewny SZTRAF, a tak można się dogadać. - przekonywał.
-Ile?
-100 hrywien, przecież kolega z tego Volkswagena, ten który go powiadomił o naszym piractwie drogowym,
też z czegoś musi żyć. Zgoda?
Do repertuaru spragnionych świeżej gotówki milicjantów drogówki należą też “dyżurne suszarki” i ”graniczna
tablica”. Może się zdarzyć, że kierowcy będzie okazany na radarze zapis prędkości dotyczący innego
pojazdu, dlatego ważne jest pytanie o czas pomiaru i sposób identyfikacji samochodu za pomocą takiego
dowodu. A teren zabudowany jest nawet wtedy gdy wokół las i głusza. Bo liczy się tylko tablica informująca o
końcu terenu zabudowanego a nie stan faktyczny. Z czego doskonale żyją milicjanci nie tylko z Izmaiła.
Ale te metody rodem spod Użgorodu i Izmaiłu są wyjątkiem. Generalnie kierowca za szybkość, jeśli jej nie
przekracza, nie będzie karany. Zresztą po niedawnej zmianie przepisów biznesem przestało być liczenie na
drobne grosze za “skorost'”, czyli szybkość. Na Ukrainie kierowcy nie można wypić nawet grama alkoholu. I
to jest biznes! Przepis ten i związane z jego egzekucją bardzo wysokie kary stwarzają bowiem zupełnie
nowe możliwości, zwłaszcza w weekendy i w okresach przerw świątecznych, które tutaj czasem oznaczają
tydzień.
”- Ty piła!”- usłyszała moja przyjaciółka w wigilię Bożego Narodzenia. I zabuliła czterysta dolarów + koszt
parkingu („stojanki”) + koszt taksówek+ nerwy...
W “biznesie” był oczywiście lekarz, który oceniał trzeźwość, tak jak milicjant, na węch.
Kiedy szczęśliwie odebrała auto ze “stojanki”, okazało się że nie miała dowodu, iż wydała te 400 USD. Jak i
nie było dowodu, że “ty piła!”, ale i tak szczęście jej było wielkie.
Oczywiście można się postawić i zapewne wygra się jak nie zostały naruszone przepisy. Ale po pierwsze,
trzeba znać swoje prawa, po drugie nie wolno się dać sterroryzować i w trakcie spornej kontroli należy
obowiązkowo zatelefonować do konsulatu.
Konsulat
Obywatel polski ma zapewnioną opiekę przez polskie służby dyplomatyczne non-stop. Ambasada urzęduje
w Kijowie pod adresem: Jarosławiw Wał 12, 01034 Kijów, tel. (+ 380 44) 23 00 700, 23 00 703, 23 00 736.
Natomiast całodobowe dyżury pełnią konsulaty w:
– Kijowie,ul.Bohdana Chmielnickiego 60,tel.(+ 380 44) 23 45 184; 23 46 678,
– Lwowie, ul. Iwana Franki 110,tel.(+ 380 322) 729 301,e-mail:[email protected],
– Charkowie,ul.Artioma 16, tel.(+380 572) 757 88 01,e-mail:[email protected],
– Odessie, ul. Uspenskja 2/1, tel. (+380 48) 729 44 13.
Internauci za pomocą „gugli” szybko zweryfikują te dane.
Mobilnyj
To telefon komórkowy. Obowiązkowo po przekroczeniu granicy należy sobie zafundować pakiet startowy
dowolnego ukraińskiego operatora. Z takiego telefonu dodzwonisz się Czytelniku i do Polski wybierając
przed docelowym numerem cyfry ”00 48” i do konsulatu, poprzedzając numer miejski kierunkowymi:
-0 44 do Kijowa
-0 322 do Lwowa
-0 572 do Charkowa
-0 48 do Odessy
Kartoczka zapołniena?
Pytanie takie przez lata padało na kordonie. Cudzoziemiec musiał obowiązkowo wypełnić kartkę papieru,
gdzie nie musiał podawać prawdziwego celu i docelowego miejsca podróży(sic!), mógł zełgać, ale rubryki
musiał wypełnić! Ten biurokratyczny relikt trwał z sowieckiej epoki inwigilizacji życia bez komputerów i miał
się dobrze do sierpnia 2010r. Kartki tej z pieczątką straży granicznej strzec potem trzeba było jak paszportu
– należało ją zdać przy wyjeździe z Ukrainy. Teraz, choć takich „kartoczek” już nie ma pozostało
przyzwyczajenie, wypytywanie dokąd lub skąd się jedzie. Nie ma ustawowego obowiązku odpowiadania na
nie, ale nie zaszkodzą uprzejme odpowiedzi. Nadal jednak strzec trzeba karteczkę z notatkami ukraińskiego
wopisty. Wpisuje on nań numer rejestracyjny samochodu i ilość osób w tym samochodzie się znajdujących.
Później karteczkę tę wraz z paszportem muszą obowiązkowo obejrzeć wopista wbijający stempel w paszport
i celnik, a kierowca zostanie wypuszczony z granicznej strefy kontroli po odprawie dopiero wtedy gdy
żołnierz pilnujący szlabanu dostanie od niego ową karteczkę.
Póki co obywatelom Polski nie potrzebna jest wiza wjazdowa na Ukrainę.
Czynownik
Tak fonetycznie po rosyjsku brzmi termin urzędnik. Od czynownika wymaga się bezwzględnej posłuszności
od centrali, którą oczywiście kieruje car z Moskwy. Od prawie wieku wprawdzie car nie rządzi z Moskwy, ale
powstali nowi czynownicy, którzy nie moga się obyć bez moskiewskiego szefa.
Hrywna (UAH)
Ukraina posiada swoją walutę. Nazwa pochodzi od średniowiecznej miary srebra – grzywna.
“I tak np. za zabicie bojara, członka drużyny książęcej należało zapłacić księciu karę w wysokości 80
grzywien, tzn. 4-8 kg srebra, a oprócz tego wykupić się rodzinie zabitego; za zabicie niewolnika lub smerda
jego właściciel otrzymywał zaledwie 5 grzywien, a książę nie dostawał już żadnego dodatkowego
odszkodowania”- informuje historyk, profesor Władysław A. Serczyk za “Prawdą ruską” (zwaną też
“Najdawniejszą prawdą” lub “Prawdą Jarosława”)- zbiorem praw obowiązujących na feudalnej Rusi
Kijowskiej.
Uwaga: dajemy fotografię z podpisem: Profesor Władysław A.Serczyk w rozmowie z autorem
Ukraińska jedna hrywna to od kilku lat ok. 40 polskich groszy, chociaż w sierpniu 2009 jedna hrywna
kosztowała 32/33 grosze. Inflacja? “Kryza“? Czy świadoma gra spekulacyjna? Badaczom pozostawiam
odpowiedź na to pytanie jak i ustalenie dlaczego, na podstawie jakich praw rynkowych pod koniec 2011 roku
w Polsce za dolara trzeba było płacić coraz więcej złotówek, a w Ukrainie kurs tej waluty był constans –
niezmiennie płaciło się tam 8 hrywien za jednego „baksa”.
Waluty tej w zasadzie nie kupi się w Polsce w bankach i w kantorach wymiany walut, z wyjątkiem miast
położonych przy granicy z Ukrainą. Ukraińską walutę nabędzie się też na dworcu Centralnym PKP w
Warszawie, ale po bardzo niekorzystnym kursie. Po polskiej stronie najlepiej więc wymieniać 10-20 złotych,
aby mieć drobne, ot tak na wszelki wypadek – dzięki temu można na granicy coś zjeść, skorzystać z toalety
lub mieć na bilet do autobusu, by się dostać do najbliższego miasta, bo tam najkorzystniej wymienia się
swoją walutę na miejscowe pieniądze. Jaką? Jeśli jest się we Lwowie wystarczy w gotówce mieć złotówki.
Im dalej od Lwowa tym mniejsze prawdopodobieństwo, iż ktoś kupi polskie złote.
“-My rabotajem w dołarach” – tak oświadczył mi pewien milioner w Kijowie.
I to jest ”istina”. Świat ponoć odwraca się od tej “masońskiej” waluty. Ale kraje byłego Związku Radzieckiego
“rabotajut w dołarach”.
Czy walutę można przewieść przez granicę? Ile kto chce. Ale obowiązkowo trzeba wypełnić deklarację celną
jeśli ma się przy sobie więcej niż równowartość 10000(dziesięć tysięcy) EURO w gotówce. Na osobę.
Oczywiście Ukraina to europejski kraj. Możesz więc liczyć na bankomaty – plastikowy pieniądz tu działa, z
powszechnie znanymi jego plusami i minusami. Generalnie najlepsze kursy walut uzyska się w licznych
kantorach zwanych na Ukrainie (fonetycznie) “Obmin Waliut”. Punkty te tak jak u nas muszą wydać
pokwitowanie. W bankach jest przeważnie drożej.
Kopijka
Jedna hrywna to sto “kopijek”. Podkreślam:“kopijek”. Nazwa tych ukraińskich groszy brzmi tak z rosyjska.
Jakby to był kompromis i relikt niedawnej bezpośredniej zależności od Moskwy gdzie przecież panuje rubel
dzielony na kopiejki.
(Uwaga : dajemy foto z szyldem "Obmin waliut" z podpisem: Punkt wymiany walut )
Rubel
Rubel to rosyjska waluta dostępna na Ukrainie wszędzie, chociaż niezwykle słaba. Za jedną hrywnę kupi się
wiele rubli! Aż niepojęta jest ta relacja tych dwóch walut dla tych, którzy czterdzieści lat temu zarabiali po sto
rubli -”karbowańców”- miesięcznie i uważają dziś, że wtedy było stać ich na prawie wszystko!
O dominacji Rosji w świadomości potocznej Ukrainy świadczy też potoczny idiom:
-”A rubiel u was jest?”
Pytanie takie pada kiedy sprzedający ma kłopot z wydaniem reszty kupującemu. Wówczas sprzedawca prosi
o jedną hrywnę pytając kupującego czy ma rubla. Wprowadziłem w zakłopotanie nie tylko osobnika, którego
życzenie spełniłem dając mu oryginalnego rubla. Nie radzę próbować powtarzać za mną. Zresztą im bardziej
na wschód Ukrainy tym częściej na pytanie “ile coś kosztuje” uzyskamy odpowiedź składającą się z kwoty i
słowa ”rubli”, choć cena dotyczy hrywien.
Istina
Michał Karaczewski Wołk, Wielki Kniaź Kijowa i Czenichowa nie ma wątpliwości. Nie ma takiego słowa w
języku polskim. Bo “istina” to coś więcej niż “prawda”, to też coś więcej niż “istota”i „sedno”. Książę Michał
udzielił mi bardzo ciekawej wypowiedzi na ten temat w wywiadzie jaki poźniej opublikowałem na łamach
internetowego botutaj.pl (botutaj.com)
uwaga 1- dajemy fotę kniazia+ info o Tronie w podpisie)
Marszrutka
Najtańszym środkiem lokomocji na Ukrainie jest tramwaj. Tam gdzie go nie ma, metro, okazja lub
„marszrutka”.
Stopem podróżuje tu każdy. A im bardziej będziemy przemieszczać się na wschód tym więcej spotkamy
autostopowiczów. Oczywiście przed wejściem do samochodu gościnnego kierowcy trzeba obowiązkowo
ustalić cenę przysługi, by uniknąć nieprzyjemności nieporozumienia przy wysiadaniu. Przed pomarańczową
rewolucją za pięć hrywien (dolara) można było pokonać dystans kilku stacji metro, około 3-5 kilometrów. Dziś
w Kijowie “trzaśnięcie drzwiczek” to 20 hrywien (a dolar ok. 8 hrywien) i dystans ok. 2-3 kilometrów.
Metrem podróżuje się nabywając żetony w kasie. Po pomarańczowej rewolucji zdrożały one cztery razy i
przejazd metrem kosztuje dwie hrywny (25 centów USA). Ale to możliwe jest tylko w Kijowie i Charkowie.
Bilety w tramwaju sprzedaje motorniczy lub konduktor bez dodatkowej opłaty. Może się tylko zdarzyć, że
weźmie kasę, a nie wyda biletu lub wręczy bilet już skasowany. Cóż, każdy musi jakoś żyć...
Bardzo popularnym środkiem lokomocji jest “marszrutka”(“marszrutnoje taksi”), czyli po naszemu mikrobus.
W „marszrutce” płaci się gotówką u kierowcy("wodija"), przeważnie 1,75- 2,5 hrywny w mieście, a na trasie w
zależności od dystansu i firmy, przykładowo można przejechać 200 -300 kilometrów za 50- 100 hrywien.
Zawsze jest to oferta tańsza niż rejsowy autobus, ale z dwoma niedogodnościami – w „marszrutce” nie jest
za wygodnie, no i kierowca odjeżdża z punktu rozpoczynającego trasę dopiero wtedy gdy “marszrutka”
zapełni się pasażerami.
Lach
To oczywiście Ty Czytelniku, jeśli jesteś Polakiem. I z tej przyczyny nie grozi Ci nic szczególnego, zwłaszcza
niebezpiecznego. Raczej odwrotnie. Tu na Ukrainie, nawet na wschód od Kijowa trudno spotkać kogoś, kto
nie ma w rodzinie polskich koneksji, korzeni czy wspomnień związanych z Polską. A to babka była Polką, a
to wujek lub ten ktoś po prostu służył w sowieckiej armii, “gdzieś” pod Legnicą, a jeszcze dawniej dziadek
twego rozmówcy szedł na Berlin po polskiej ziemi.
Przez dwanaście lat przebywania w różnych miejscach Ukrainy z tego tytułu, że jestem Polakiem nie
spotkała mnie żadna przykra przygoda. Ten fakt natomiast był zawsze okazją do nie jednej ciekawej biesiady
lub zapowiedzi takiej, bo nie zawsze zgodę na biesiadowanie dawała ma wątroba. Dobrym pretekstem
ciekawej rozmowy była zawsze nasza tysiącletnia historia.
Historia
Jest jakaś inna. Dlaczego?
- Jako obywatela Związku Radzieckiego nie uczono mnie prawdziwej historii. Do dzisiaj w Charkowie czci się
zmyśloną legendę, w myśl której miasto to zbudował Kozak Charko. Tymczasem, gdy po śmierci mojego
ojca zacząłem się interesować genealogią, historią moich przodków, dowiedziałem się, że Charków
rozbudowano, a może nawet powstał, z rozkazu polskiego króla. Tu były dzikie pola, po których hulali
Tatarzy. Starosta krakowski otrzymał zadanie zbudowania kilku fortec, by zagospodarować te ziemie i by
twierdze te strzegły granic Rzeczypospolitej – zwraca uwagę Aleksander Giedrojć, litewski książę działający
w polskim Orderze Świętego Stanisława, a żyjący w Charkowie.
( Uwaga: dajemy foty Giedrojcia i pomnik kozaka Charko)
Walijski historyk Norman Davies w swej książce pt. "Zaginione królestwa" nie ma wątpliwości pisząc:
"Po 1793 r. ziemie i narody, które przez stulecia stanowily część MLD (Wielkiego Księstwa Litewskiego przyp. autora), przeszły w całości pod panowanie Imperium Rosyjskiego. Dano im nie tylko nową
administrację, nową klasę rządzącą i nowy system oświaty oparty na języku rosyjskim, ale także nową
historię. Oficjalnie - i całkiem fałszywie - głoszono, że zostały one ponownie zjednoczone ze swoją rosyjską
ojczyzną, od której rzekomo niegdyś je oderwano (...) przez następne trzy lub cztery pokolenia Polacy,
Litwini, Rusini i Żydzi byli poddawani nieustępliwej kampanii mającej na celu przekształcenie ich we
wzorowych poddanych".
Od siebie dodam, iż tę politykę przez następne pokolenia kontynuowali jeszcze więksi fałszerze dziejów bolszewicy i ich stalinowscy następcy. By zatrzeć pamięć historyczną podbitych narodów. By nikt nie mógł
napisać zdań jakie wyszły spod pióra Krzysztofa Bulzackiego:
"Ukraińcy wyrośli z Rusinów dopiero w XX wieku. Rusi było wiele, m. in. Ruś Biała, Ruś Czarna, Ruś
Kijowska, Ruś Czerwona itd. Rusie trafiły do Polski za pośrednictwem Litwy. Kancelaria książąt litewskich
była prowadzona w języku starobiałoruskim".
Rzeczpospolita Obojga i Trojga Narodów
Mało prawdopodobne by te dwie historyczne nazwy znalazły się w ukraińskich przewodnikach po dzisiejszej
Ukrainie. Kto pisze te przewodniki? Komu przeszkadza prawda o Unii Lubelskiej i ugodzie w Hadziaczu?
Prawda o tym, że powstańcy styczniowi w 1861 roku walczyli z rosyjskim zaborcą pod sztandarem
Rzeczpospolitej Trojga Narodów?
Lędzianie
Termin “Lędzianie” zupełnie też został wyparty z polskiej i ukraińskiej potocznej świadomości. Tymczasem
Lędzian wymieniali w swych kronikach: Geograf Bawarski (843 r.), Konstantyn VII Porfirogeneta (912- 952),
Josippon (kronika żydowska, ok.890-953), Al- Masudi (kronikarz arabski ok. 940). Bo to Lędzian napadł
książę kijowski Włodzimierz, co odnotował kronikarz ruski Nestor:
”poszedł Włodzimierz na Lachów i zajął im grody ich Przemyśl, Czerwień i inne grody mnogie, które i do dziś
są pod Rusią” .
Bo od “Lędzian” pochodzi ów słynny termin “LACH”.
“Nazwy określające Polaków: wschodniosłowiańska Lach, wołoska i południowosłowiańska Ljach,
bizantyjska Lechoi pochodzą od pierwotnej nazwy plemiennej Ljęchy (Lęchy) od której pochodzi również
litewskie określenie Polaków: Lenkas. Nazwy: węgierska Lendiel (Lengyel), oraz południowosłowiańska
Ledianin, pochodzą od nazwy Lędzianie”(źródło: Wikipedia, 07.11.2009 - przyp. autora).
Ten kto głębiej pogrzebie w historii Lędzian dowie się, że po podbiciu ich przez ruskiego księcia ulegli
rutenizacji, co było następstwem działalności Kościoła Wschodniego po 1054 roku pozostającego w
schizmie wobec Watykanu, Kościoła Łacińskiego. Rutenizacji sprzyjały też - uwaga!- deportacje.
Ziemie Lędzian i Wołynian nigdy nie były etnicznymi ziemiami ruskimi. Po wcieleniu ziem lędziańskich do
Rusi w 1031 roku Jarosław Mądry przesiedlił sporą część Lędzian nad rzekę Roś (Nadnieprze - nad nią leżą
m.in. Korsuń, Biała Cerkiew - przyp. autora). Do tego doszedł proces migracji ludności ruskiej, która na
ziemiach lędziańskich osiedlała się uciekając ze wschodu przed ekspansją Tatarów. To dlatego w Polsce są
ludzie, którzy uważają, iż Polacy nie powinni przyjmować od władz dzisiejszej Ukrainy najwyższego ich
orderu - orderu noszącego imię Jarosława Mądrego, który siłą i deportacjami prześladował Lędzian.
“Na obecnym terytorium Polski obszarem plemiennym Lędzian jest z pewnością ziemia chełmska, ziemia
sanocka, ziemia przemyska i Zamojszczyzna. Przemyśl był z ich grodów naczelnych. Jeśli chodzi o
Czerwień, od którego kronikarze ukuli sztuczny termin Grody Czerwieńskie, a następnie Ruś Czerwona to
identyfikuje się go z grodami odkrytymi w Czermnie, Guciowie albo z jednym z grodów w okolicach Sanoka
(np. w Trepczy). W okolicach Hrubieszowa odkryto gród w Gródku, który dawniej nosił nazwę Wołyń. Od
niego wywodzi się nazwa Wołynianie. Ponieważ był to gród lędziański powstaje problem relacji między
Lędzianami a Wołynianami. Poza granicami Polski leży Bełz, który również uznaje się za gród lędziański.
Dawna historiografia polska umieszczała gród Czerwień dalej na wschodzie w dorzeczu Dniestru (obecny
Czerwonogród) bądź w okolicach Halicza lub Zaleszczyków. W północnej części województwa lubelskiego
(powiat rycki) znajdują się miejscowości Lendo Wielkie i Lendo Ruskie. Zasięg wschodniej granicy terytorium
Lędzian pokrywa się w znacznym stopniu z wschodnią i południową granicą występowania kultury
przeworskiej i wielbarskiej” (źródło: Wikipedia, 07.11.2009- przyp. autora).
Kultura przeworska i wielbarska to kultury archeologiczne epoki żelaza rozwijające się między III wiekiem
przed naszą erą a V wiekiem naszej ery. Kultura przeworska obejmowała obszar: Wielkopolski, Śląska,
Mazowsza, Podlasia i części Małopolski. Kultura przeworska obejmowała tereny obecnej Polski i Zakarpacia.
O odzyskanych przez króla Kazimierza Wielkiego ziemiach Geograf Bawarski w połowie IX wieku zapisał, iż
zamieszkujący je Lędzianie posiadali 98 grodów. Prawdopodobnie granice ziem lędziańskich na zachodzie
wyznaczały rzeki Wiślica i Wieprz, na wschodzie biegły górnym Dniestrem, potem wzdłuż Wereszycy i Styru.
To na ziemiach Lędzian ukształtowało się księstwo “Ruś Halicko Włodzimierska”. Ale kiedy król Kazimierz
Wielki stał się prawnym spadkobiercą tej Rusi Halicko - Włodzimierskiej nie odwoływał się już do tradycji
Lędzian, choć w istocie był też ich spadkobiercą. Tego już nie pamiętano. I gdy w 1356 roku lokowane przez
siebie miasto nazwał Lwowem, nawiązywał już do tradycji książąt Rusi Halicko - Włodzimierskiej, jego
poprzedników, chociaż zakładane przez niego miasto nie miało tej samej lokalizacji co gród Lwa założony
przez księcia Daniłę(Daniela)
Ruś i Rusin
Na terytorium dzisiejszej Ukrainy jeszcze sto lat temu w spisach ludności dominował termin “Rusin”. Z
terminem “Ukrainiec” mało kto się identyfikował. Dlaczego?
„W przeciągu ostatnich stuleci przed Chrystusem wytworzył się, jak pamiętamy, podział na Słowiańszczyznę
Zachodnią i Wschodnią. Wielkie wędrówki pozostawiły po sobie trwały dorobek historyczny w postaci
Słowiańszczyzny Południowej.
Z tego wniosek, że właściwa ojczyzna Słowian - ziemie między Odrą a Dnieprem - już w pierwszych
stuleciach naszej ery musiała być nie gorzej zaludniona, skoro stać ją było na wylew poza dotychczasowe
granice. A jednak nie wystarczyło sił na zorganizowanie u siebie własnych państw już w okresie rzymskim.
Miało się to dokonać dopiero w epoce następnej, zwanej wczesnym średniowieczem”- przypomniał Paweł
Jasienica w „Polsce Piastów”.
Osobiście z dzieciństwa pamiętam legendę, o tym jak bracia Czech, Rus i Lech, po naradzie na polanie
rozstali się, by utworzyć własne państwa. Czech poszedł na południe gdzie stworzył Czechy, Rus
powędrował na wschód i zbudował Ruś (wtedy przekonywano mnie, że Rosję, gdyż stawiano znak równości
między Rosją a Rusią) a Lech został i zawitał pod Gniezno. A jak było?
Historycznie Ruś jest pojęciem ostrym – jednoznacznym. Oznacza on plemienne państwo kijowskie o którym
Władysław A. Serczyk tak napisał w swojej “Historii Ukrainy”:
“W tym czasie (882 r.n.e.- przypis autora) państwo kijowskie objęło już liczne, znane nam obszary
organizacji plemiennych: Słowian ilmeńskich, Krywiczów, Polan, Drewlan, Siewierzan i Radymiczów. W jego
granicach znalazły się poważne i rozbudowane ośrodki miejskie: prócz wspomnianych Kijowa i Nowogrodu –
również Czernichów, Perejasław, Połock, Smoleńsk i in., a kronikarz zanotował : “ I siadł Oleg, władając w
Kijowie, i rzekł Oleg: ”to będzie matka grodów ruskich””.
Richard Pipes zaś w swej „Rosji carów” napisał:
”Wszystkie cztery główne rejony osadnictwa normańskiego leżały na szlakach handlowych łączących Bałtyk
z Morzem Kaspijskim i Czarnym(...)ponieważ szlaki handlowe były niebezpieczne, Normanowie zbudowali
wzdłuż nich łańcuch warownych grodów. Proces ten rozpoczęty około 800 roku n.e., kiedy nad Jeziorem
Ładoga powstały pierwsze skandynawskie osiedla, został zakończony około 882 roku, gdy książę
Helgi(Oleg) zjednoczył pod swoim berłem dwa punkty węzłowe „szlaku greckiego”, Holmgard(Nowogród)i
Koenugard(Kijów). Ten ostatni stał się siedzibą centrali handlowej.(...)Suwerenną władzę nad warownymi
grodami i otaczającymi je ziemiami objęła dynastia chlubiąca się pochodzeniem od na wpół legendarnego
księcia skandynawskiego o imieniu Hroerekt, czyli Roderick (Riurik w kronikach ruskich). Głowa tej dynastii,
wielki książę, urzędował w Kijowie, podczas gdy jego synowie, krewni i najważniejsi wojowie zarządzali
prowincjonalnymi miastami. Państwo kijowskie było czymś zupełnie innym od organizacji terytorialnej
znanej w normańskiej historii Francji, Anglii czy Sycylii. Państwo normańskie na Rusi przypominało raczej
wielkie kupieckie przedsiębiorstwa z siedemnasto- i osiemnastowiecznej Europy, takie jak Kompania
Wschodnioindyjska czy Kompania Zatoki Hudsona. Zostały one utworzone w celach ekonomicznych, ale z
powodu braku administracji na obszarze swej działalności przyjęły na siebie zadania quasi-państwowe.
Wielki książę był par exellence kupcem, a jego księstwo miało charakter przedsiębiorstwa handlowego,
złożonego z luźno powiązanych ze sobą miast, których garnizony zbierały daninę i w dość bezwzględny
sposób utrzymywały porządek. Książęta byli całkiem niezależni od siebie. Wraz ze swymi drużynami
normańscy władcy Rusi tworzyli odrębną kastę.(...)Normanowie kijowscy zeslawizowali się w połowie XI
wieku, czyli mniej więcej wtedy, gdy Normanowie we Francji ulegli galicyzacji.(...)W traktacie zawartym
między książętami kijowskimi a Bizancjum w 911 roku wszyscy kijowscy sygnatariusze nosili imiona
skandynawskie (np. Ingjald, Farulf, Vermund, Gunnar). Imiona te uległy później slawizacji lub zostały
zastąpione słowiańskimi, przez co w kronikach ruskich (których pierwszy kompletny tekst pochodzi z 1116
roku) imiona normańskie występują już w postaci słowiańskiej; Helgi jest więc Olegiem, Helga Olgą, Ingwar
Igorem, a Waldemar Władimirem.
W wyniku podobnego procesu językowego nazwy etniczne, które Normanowie z Europy Wschodniej
stosowali pierwotnie do siebie, zostały przeniesione na wschodnich Słowian i ich kraj. W bizantyńskich,
zachodnich i arabskich źródłach z IX i X wieku słowo „Ruś” zawsze oznaczało ludzi pochodzenia
skandynawskiego. Konstantyn Porfirogeneta podaje więc w „De administrando imperio” dwa zbiory nazw dla
progów Dniepru, z których jeden, zwany „ruskim”, okazuje się skandynawskim, drugi zaś ma charakter
słowiański. Według Annales Beriniani posłom bizantyńskim, którzy w 839 roku przybyli na dwór cesarza
Ludwika Pobożnego w Ingelheim, towarzyszyli przedstawiciele ludu zwanego Rhos, którzy podali się za
Szwedów. „Quos alios nos nomine Nordmannos appellamus”(„których inaczej zwiemy Normanami”)- tak
historyk z X wieku, Liutprand z Cremony, określa ludzi zwanych Rusios(...) W miarę jednak jak Normanowie
się asymilowali, a w ich drużynach było coraz więcej Słowian, Ruś utraciła swą etniczną konotację i zaczęła
oznaczać wszystkich ludzi mieszkających w warownych grodach i wyprawiających się co roku do
Konstantynopola. Teraz wystarczyła już tylko drobna zmiana, aby nazwę Ruś rozciągnąć na kraj, w którym
żyli owi ludzie, a w końcu na wszystkich mieszkańców tego kraju, niezależnie od pochodzenia i zajęcia.
Zjawisko przechodzenia nazwy zdobywców na podbitych nie jest rzadkie, weźmy choćby Galię, którą
nazwano Francją od najeżdżających ją niemieckich Franków.”
Ruskie państwo weszło mocno w historię chrześcijaństwa na wiele setek lat przed zbudowaniem Moskwy i
powstaniem Rosji. Bo Ruś nie oznaczała Rosji.
-Tam gdzie dzisiaj jest Moskwa stały ze trzy izbuszki wtedy gdy chrzciła się księżna święta Olga I i rozwijał
się Kijów, stolica Rusi Kijowskiej – kiedy tylko może przypomina Wielki Książę Michał Karaczewski Wołk.
Księżna Olga, która sprawowała rządy w imieniu niepełnoletniego syna Światosława przyjęła chrzest w
Bizancjum (w 955 lub 957 r.). Pod koniec jej życia tenże Światosław podbił wołżańskich Chazarów i
Wiatyczów, pokonał naddunajskich Bułgarów i Pieczyngów.
Następca – książę Włodzimierz – ponownie chrzcił się koło dzisiejszego Sewastopola, w Chersonezie (988
lub 989 r.) i przeprowadził przymusową chrystianizację Rusi rozpoczynając procesy asymilacji i rugowania
pogańskich obyczajów i obrządków religijnych.
(dajemy foty księżnej Olgi i księcia Włodzimierza)
To ta Ruś Kijowska tysiąc lat temu zawierała sojusze lub toczyła wojny z polską Piastów. Historyk
W.A.Serczyk przypomina:”W 1016 r. doszło pod Lubeczem do rozstrzygającego starcia między
pretendentami do tronu. Bitwę wygrał Jarosław(1016/1017, 1018-1054), który wkroczył do Kijowa.
Światopełk zbiegł do Polski, do swego TEŚCIA ( podkreślenie Autora) Bolesława Chrobrego. W 1018 r.
ruszyła przeciw Rusi polska wyprawa mająca na celu restytuowanie Światopełka na tronie kijowskim. Jej cel
został osiągnięty, a Jarosław zmuszony do ucieczki do Nowogrodu. Bolesław Chrobry powrócił wkrótce do
kraju w drodze powrotnej odbierając Grody Czerwieńskie, zagarnięte przed laty przez Włodzimierza”. Ziemie
Lędziańskie.
O tym - jak o Ziemiach Lędziańskich - dzisiejsi skrajni nacjonaliści ukraińscy jakoś nie chcą pamiętać.
Przemilczają, że historycznie grody te i ziemie były “zagarnięte przed laty przez Włodzimierza”. Ta prawda
historyczna nie przystaje bowiem do słynnego hasła:
- "Lachy za San!" - Lansowanego przez działaczy OUN w latach trzydziestych minionego stulecia. Nie o
prawdę bowiem im chodziło.
( uwaga – jako ilustracje może wycinki z ówczesnych gazet?)
Nie o prawdę też chodzi tym, którzy dziś wspierają budowę pomników banderowcom i tworzą bohaterów z
tych, którym pomyliła się walka o niepodległość z ludobójstwem na Wołyniu i Podolu w czasie dramatu II
wojny światowej (1943-45). Należy do nich m.in. Rastysław Nowożeniec, który na początku 2011 roku, na
wiecu poświęconym Dniu Jedności Ukrainy nawoływał do powiększenia terytorium Ukrainy, przekonywał
bowiem, że Ukraina straciła Łemkowszczyznę, Nadsanie, Chełmszczyznę, Podlasie, Ziemię Brzeską,
Homelszczyznę, Wschodnią Słobożańszczyznę, Kubań, mołdawskie Naddniestrze i południową Bukowinę. A
wtórował mu Jurij Szuchewycz, syn komendanta UPA.
( dać fotę spalonego kościołu w Wiśniowcu, z podpisem:.
Ten kościół w Starym Wiśniowcu spalili zwyrodnialcy z OUN/UPA mordując w nim cywilną ludność –
obywateli II Rzeczypospolitej. Informacji o tym dramacie nie ma w reklamowych folderach i na murach tych
ruin.
Wróćmy jednak do odleglejszej przeszłości. Popularny w Polsce walijski historyk Norman Davies w swych
“Złotych ogniwach. Polska-Europa” przypomina: ”Poczynając od Kazimierza I, który poślubił Dobronegę
Marię, córkę Włodzimierza, wielkiego księcia kijowskiego, i Anny, siostry Bazylego II, cesarza
Konstantynopola, aż dziewięciu na szesnastu pretendentów do tytułu księcia senioralnego dynastii Piastów
ożenionych było z ruskimi księżniczkami”.
( a może tu dać fot. księcia Włodzimierza?)
Ziemie lędziańskie zagarnięte przez kijowskiego Księcia Włodzimierza, a na nich leżące tzw. Grody
Czerwieńskie później przez ponad trzy wieki będą przechodzić z rąk do rąk, by w czasach Kazimierza
Wielkiego, ten król Królestwa Polskiego, zakończył walki o nie swym ostatecznym zwycięstwem opartym na
tytule prawnym. Oto bowiem wywodzący się z Piastów książę halicki Jerzy – Bolesław, syn księcia
mazowieckiego Trojdena, w 1338 r. uznał Kazimierza Wielkiego za dziedzica Rusi!
Te związki były związkami rodzinnymi Lachów z Rusinami – a wszystko co potem tego konsekwencją. Gdyby
Władysław Łokietek nie przyczynił się do zawarcia przez księcia mazowieckiego Trojdena I małżeństwa z
Marią, siostrą Andrzeja II i Lwa II, władzy w księstwie halicko- włodzimierskim by nie posiadł syn Trojdena i
Marii – Bolesław, który gdy przyjął prawosławie zmienił imię na Jerzy II i został mężem Eufemii, córki
litewskiego księcia Giedymina. Siostra Eufemii, Aldona Anna z kolei została żoną Kazimierza – syna
Władysława Łokietka. Poźniej króla zwanego Kazimierzem Wielkim. On to, prawdopodobnie też w odwet za
śmierć szwagra, interweniował zbrojnie. Skutkiem tej interwencji było przyłączenie do Królestwa Polskiego
Rusi Halickiej, a część włodzimierską księstwa halicko-włodzimierskiego, z Włodzimierzem, Bełzem,
Łuckiem i Chełmem, opanowało Wielkie Księstwo Litewskie.
Nic więc dziwnego, że pod Grunwaldem, w 1410 r. u boku króla Jagiełły nie walczyli Ukraińcy. Z Krzyżakami
walczyli Rusini, będący wówczas po naszej stronie, zorganizowani w “chorągiew kijowską, brzeską,
krzemieniecką, a także trzy pułki smoleńskie”- jak zapisze historyk.
Losy Rusi Kijowskiej tak się potoczyły, iż jej elita – rycerstwo - nie dała sobie rady z plagą rozdrobnienia
dzielnicowego. Nie była w stanie przez wieki ochronić swego księstwa, a po jego utracie odzyskać je i
odbudować jako swoje wolne państwo.
“W połowie XII w. przyjął się zwyczaj, że Kijowianie zapraszali do sprawowania rządów dwóch książąt
jednocześnie, z reguły przedstawicieli rywalizujących ze sobą linii dynastycznych. Zabezpieczano się w ten
sposób przed walkami o tron, wyniszczającymi ludność i rujnującymi majątki bojarów”- przypomina
W.A.Serczyk.
Wiemy, że i to nie pomogło. Próbę zjednoczenia rozdrobnionych feudalnych księstw podjął Roman. Gdy
zdobył tron kijowski jego księstwo stało się jednym z największych państw ówczesnej Europy. Ten wybitny
przedstawiciel władców Rusi mógł być królem. Koronę ofiarował mu papież Innocenty III, w zamian za
przyjęcie obrządku łacińskiego. Oferty tej Roman nie przyjął. Zginął pod Zawichostem w 1205 r. w starciu z
Leszkiem Białym i Konradem Mazowieckim, występował bowiem po stronie Władysława Laskoniego w
sporze o polską koronę. Dzielnego rycerza pochowano w Sandomierzu, ale później wykupiono jego ciało i
złożono we Włodzimierzu Wołyńskim.
Dzieło Romana próbował kontynuować jego syn Daniel (Daniło). To on odebrał Krzyżakom Drohiczyn nad
Bugiem (w 1237 lub 1238 r.- historycy nie są jednomyślni co do daty tego wydarzenia).
Nie tylko we Lwowie stoją dziś jego pomniki informujące, że Daniło jakoby w roku 1253 koronował się na
króla halicko-wołyńskiego i był pierwszym i jedynym królem ruskim. Oto jak tę "rewelację" komentuje
urodzony we Lwowie i ze Lwowa przepędzony Krzysztof Bulzacki:
"Już w XII wieku wymyślono Wandę, córkę Kraka, która nie chciała Niemca i dopiero w XIX wieku utopiono
ją w Wiśle. W rzeczywistości Krak miał dwu synów zmarłych bezpotomnie i żadnej córki.
Wzorując się na Polakach Rusini utworzyli dwie niezależne legendy dotyczące koronacji książąt ruskich.
W Rosji profesor historii uniwersytetu petersburskiego, Rusin, Mikołaj Kostomarow w swoim dziele pt.
„Historia Rusi w kronikach jej największych dziejopisów” (tłumaczenie na ruski – ukraiński Aleksandra
Barwińskiego, Kijów, 1875) wymyślił koronację księcia Danyły. Znał warunki koronacji. Swoją legendę starał
się uprawdopodobnić. Dlatego napisał: „6 sierpnia 1254 roku legat papieski Opizo z Mazzano w obecności
księcia Siemowita I Mazowieckiego koronował Daniela Halickiego na jedynego króla w dziejach Rusi”.
Koronacja odbyła się w Drohiczynie!
Dlaczego w Drohiczynie? Nie ma z Drohiczyna żadnych dowodów pisanych. W tym czasie Drohiczyn
przechodził z rąk do rąk. W XII wieku w czasach Kazimierza Sprawiedliwego Drohiczyn był stolicą księstwa.
W 1230 roku Drohiczyn przejął Konrad Mazowiecki i już 8 marca 1237 roku nadał Drohiczyn mistrzowi
zakonu rycerskiego braci dobrzyńskich - Hermanowi. W 1241 roku Drohiczyn został najechany przez Daniela
Romanowicza. Idące na Lublin oddziały Batu-chana spaliły Drohiczyn, po czym został on zagarnięty przez
Erdwiłła – synowca Mendoga (litewskiego).
W 1248 roku Drohiczyn był atakowany przez Jaćwingów. Książę Daniel Halicki opanował gród w 1251 roku.
W 1254 roku z całą pewnością w Drohiczynie, w tak krótkim czasie po spaleniu, nie było katedry, nie było
miejsca na koronację. Pominięto zasadniczą trudność. Danyło nie był ochrzczony w kościele katolickim, jako
prawosławny należał do Konstantynopola. Papież z całą pewnością nie mógł tego przeoczyć. Daniel nie
spełniał warunków kandydata na króla z nadania Rzymu. Trzeba także pamiętać, że Daniel był lennikiem
chana tatarskiego, o czym na pewno papież wiedział."
Ale i książę Daniło nie dał rady. Nie zjednoczył Rusinów. A co się działo później?
(uwaga 1 – dajemy fotę pomnika króla Daniło ze Lwowa)
“Jeszcze jego syn Lew, pan na Lwowie i Przemyślu, a od 1269 r. władca Halicza, Bełza, Chełmu i
Drohiczyna próbował kontynuować ojcowskie dzieło, lecz bardziej się interesował walkami o dzielnicę
krakowską w Polsce niż przywróceniem jedności ziem ruskich”- napisał cytowany już wcześniej Władysław
A. Serczyk.
Działano nieskutecznie. Rozbita i skłócona Ruś Kijowska uległa plemionom mongolskim pod wodzą Dżyngischana. Z niewoli tej Rusinów wyrwali Litwini podporządkowując z kolei sobie ziemie prawie całej dawnej Rusi
Kijowskiej. Ziemia halicka i wołyńska- które były jedną z najbogatszych i najprężniej rozwijających się części
upadającej Rusi Kijowskiej – za czasów króla Jana Kazimierza – zostały opanowane przez Koronę i Wielkie
Księstwo Litewskie.
A kiedy Litwa porozumiała się z Koroną osadzając na krakowskim tronie Litwina Władysława Jagiełłę Ruś
stała się z czasem częścią wielkiej Rzeczypospolitej Obojga i Trojga Narodów.
-Powstająca Rosja zawłaszczyła sobie ruską słynną czapkę Monomacha – jednego z najwybitniejszych
władców Rusi Kijowskiej. W tej czapce koronowano wszystkich carów Rosji. A dwugłowy orzeł, symbol
rosyjskiego imperium, też nie był rosyjski. Dwugłowego orła dostał w prezencie do herbu Czernichowa syn
Monomacha. Symbol ten później zwyczajnie ukradła Rosja – przekonuje Wielki Książę Michał Karaczewski
Wołk.
Uwaga 2- zdobyć rysunek czapki Monomacha, portret Monomacha, dwugłowego Orła
Ukrainiec
Już wiesz drogi Czytelniku, że tu na Ukrainie, po obu stronach Dniestru, Ukrainiec to Rusin. Rzecz jednak w
tym, że ten dzisiejszy Ukrainiec rzadko utożsamia się z Rusinami.
Ba, w swej dzisiejszej historycznej i politycznej “poprawności” kiedy zadasz mu pytanie czy jest on Rusinem,
usłyszysz odpowiedź:
-„Ja nie Ruskij!”
I to bardzo serio! “Ruskij” bowiem znaczy we współczesnej potocznej mowie, tu i teraz, na Ukrainie:
“Rosjanin”, „rosyjski„. I w języku rosyjskim także „Russkij” to “Rosjanin”. A przecież Rosjanin to nie Ukrainiec.
Zdaje się logicznie myśleć zaprogramowany po rosyjsku i niedouczony Rusin. Do dziś bowiem w szkołach
nie uczy się na Ukrainie historii takiej jaka była. Mało kto pamięta, że na przykład “Statut Litewski” z 1566
roku nakazywał stosować normy “Prawdy ruskiej” i tego, by pisarze ziemscy umieli posługiwać się “językiem
ruskim”. I bynajmniej wówczas “ruski” nie oznaczał “rosyjski”. Nie oznaczał też “ukraiński”, choć dziś nie
mało pseudo uczonych podpisuje się pod tezą, iż język ruski był w istocie “staroukraińskim”(sic!) językiem.
Jakby za nic mając istniejące materialne dowody kultury ruskiej spisane w języku
starocerkiewnosłowiańskim, staroruskim, z których z czasem czyniono przekłady na język ruski,
starobiałoruski, rosyjski, polski i inne. Bo dopiero z czasem, po starocerkiewnym wykształcił się w piśmie
język ruski. I ten dzisiejszy ruski zwany już ukraińskim.
Lata propagandowej manipulacji dokonanej przez zaborców, w szczególności białą i czerwoną Rosję,
wspartą przez intrygujących między Lachami i Rusinami Prusaków, Niemców i Austriaków, dały efekt. Przede
wszystkim wymazano z pamięci prawdę o tym, iż Lachów i Rusinów, od wieków łączą więzy krwi. Cytowany
wcześniej Norman Davies podkreślił mariaże piastowskich i ruskich książąt, a przecież były też małżeństwa
szlacheckie i chłopskie. Folwarki budowała ruska i polska szlachta a pracował w nich polski i ruski chłop.
Kobiet nie było? Mieszanych etnicznie małżeństw nie zawierano?
A skąd się wzięli Polanie zamieszkujący okolice Kijowa i Polanie zamieszkujący okolice Gniezna ? I czy ich
istnienie nie upoważnia nas do przypuszczeń, że stanowimy jedną rodzinę?
Propagowana przez Moskwę “jedynie słuszna” wersja historii uparcie utożsamiająca Moskwę i Rosję z całą
Rusią wywołuje zwłaszcza na Zachodniej Ukrainie dezorientację i odruchy obronne typu “ja nie Ruskij”. Bo
termin “Rusin” został prawie wykorzeniony, chociaż Rusini żyją walcząc o poszerzenie granic swej
dzisiejszej rusińskiej...oj, przepraszam, ukraińskiej niepodległości.
Dzikie Pola u kraja
Ponad wszelką wątpliwość terminu “Ukraina” nie ma na mapach jakie powstały do siedemnastego wieku. A i
na tych mapach, gdzie termin “Ukraina” się pojawia, traktowany jest on zamiennie z terminem “Dzikie Pola” i
mapy te oddają stan faktyczny. ISTINĘ. Dowody? Słynny atlas “Topographia practica”, gdańszczanina
Fryderyka Getkanta z 1639 roku lub mapa Wilhelma le Vasseura de Beauplan zatytułowana ”Delineatio
Generalis Camporum Desertorum vulgo Ukraina”.
( uwaga – warto by dać tu reprodukcję tej mapy, scan)
“Dzikie Pola“ były terenem niczyim, obejmującym obszar między granicami ówczesnych islamskiej Turcji,
Krymu i szlacheckiej Rzeczypospolitej. Był to obszar, z grubsza między ujściami Donu, Dniepru i Dniestru,
na którym “hulali tatarzy” oraz działali i osiedlali się Kozacy - którzy przecież Ukraińcami nigdy nie byli, bo i
jak mogli być obywatelami czegoś czego jeszcze nie było?
Termin “u kraja” - jak mawiano w Rzeczypospolitej- czy “okraina” w języku rosyjskim oznaczał ziemie
kresowe, leżące na terenach przygranicznych (kresy, krańce, peryferie).
Zygmunt Gloger w swojej encyklopedii podaje:“każda ziemia na kraju czyli na krańcu, u granicy, u kraju
państwa położona.” W Encyklopedii Orgelbranda z 1903 roku zapisano:“Niegdyś więc było w Polsce takich
ukrain kilka”.
Ponoć w szesnastowiecznej pieśni o watażce kozackim Bajdzie wziętym do niewoli przez Turków, sułtan
zwracał się do niego w te słowa:
“Oj , ty, Bajdo, ty sławny,
Bądź mi rycerzem wiernym,
Weź u mnie carównę,
a będziesz panem na całą Ukrainę”
Znawca stosunków polsko-tureckich wie doskonale, że w tamtych czasach państwo tureckie nigdy nie
pozwoliłoby sobie na dawanie komukolwiek czegokolwiek co należało wtedy do Rzeczypospolitej. Ba,
państwo tureckie szanowało jurysdykcję Rzeczypospolitej na Rusi, lecz tak jak i Rzeczypospolita miało
kłopoty na ziemiach niczyich, “u kraja” swego, z żyjącymi tam Kozakami i ich bandyckimi wyprawami na
tereny Turcji. Tym łupieskim praktykom zapobiec chciał nie jeden sułtan. Cytowana szesnastowieczna pieśńjeśli autentyczna- jest przecież dowodem szukania politycznych sposobów rozwiązania problemów na
“kresach”, “krańcach”, “peryferiach”. Na pewno nie jest to dowód istnienia państwa Ukrainy. Bo takiego nie
było do XX wieku! Ale za taki podają tę pieśń niedouczeni skrajni nacjonaliści, wskazując na pisownię wielką
literą słowa Ukraina. Manipulacja?
W swych wędrówkach po terytorium dzisiejszej Ukrainy nie jeden raz przekonywano mnie do tego bym
uwierzył w mit tysiącletniej Ukrainy na przekór faktom, prawdzie o Rusi i Rusinach.
Młode państwo Ukraina ma bowiem problem ze swoją tożsamością, ze swoim wizerunkiem. Jakby wolało
dziedzictwo nieistniejącego kozaka Charko od materialnych dowodów wielkości stworzonej przez Jarosława
Mądrego. Jakby wstydzono się swoich ruskich korzeni. I tego, że dzięki Szlacheckiej Rzeczypospolitej
Obojga i Trojga Narodów rusińska szlachta rozwijała się jak przysłowiowy pączek w maśle, a niektórzy
Rusini zrobili oszałamiające kariery tworząc silne rody, jak Ostrogscy i Wiśniowieccy.
W moim przekonaniu skrajni nacjonaliści ukraińscy padli ofiarą nie tylko rosyjskich “jedynie słusznych wersji
historii”, bo i także własnych manipulacji, wyprowadzając korzenie dzisiejszej Ukrainy z Kozaczyzny. I wpadli
w pułapkę. Idąc bowiem za tokiem ich rozumowania rdzenne ziemie ukraińskie to ... tereny tak zwanych
Dzikich Pól (sic!), a nie Rusi Kijowskiej, a prapradziadami nie byli słowiańscy Rusini, lecz skośnoocy Azjaci!
Kozacy
Peter Trimbacher nie miał wątpliwości. W swej książce pt. “Austria i Polska” napisał:
“Kozacy byli z pochodzenia narodem mongolsko- tureckim osiedlonym w południowej Ukrainie. W dużej
mierze zmieszani byli ze zbiegłymi z niewoli ukraińskimi i polskimi chłopami, przyjęli prawosławną religię,
podczas gdy bracia Tatarzy używali turecko-mongolskiego języka i przyjęli islam”.
( uwaga - dajemy fotę Trimbachera jak wstępuje do Orderu Świętego Stanisława)
“Kazak”- “jest wyrazem tatarsko- dżagatajskim, oznaczającym żołnierza-ochotnika, lekko uzbrojonego,
bezżennego, nikomu nie poddanego, a za pieniądze służącego komu chce. W pierwszej kozaczyźnie żywioł
tatarski silnie przemagał dopiero z czasem ruskiemu ustąpił” - to słowa Gwagnina z XVI wieku. Kozacy
uchodzili za mahometan. W języku tureckim słowo to oznaczało najemników, żołnierzy, stepowych
rozbójników, a szerzej wygnańców, bezdomnych awanturników. Według kronikarza Jana Długosza w
najstarszych spisach większość Kozaków miała nazwiska tatarskie. Uważa się, że aż do końca XVI wieku
“kozactwo” oznaczało zajęcie, a nie status społeczny.
"Jeszcze w r. 1412 Wielki Książę Witold rozpoczął budowę na prawym brzegu Dniepru łańcucha twierdz, w
których osadzał oddziały tatarskich najemników zwanych "Kazakami" - "żołnierzy ochotników nikomu nie
poddanych". Te przygraniczne skupiska przyciągały do siebie coraz większą liczbę zbiegłych słowiańskich
chłopów i banitów, stając się zalążkami późniejszych osad kozackich. Ale kozacy wkrótce przejęli od Tatarów
styl życia wędrownych rabusiów(...)" - przypomina walijski historyk "Norman Davies" w swojej książce "Boże
igrzysko".
Kiedy w dostatek obrastali Wiśniowieccy i Ostrogscy, nie wszystkim się tak dobrze wiodło jak im. Feudalna
Rzeczypospolita miała też swoich nieudaczników, łotrów i złoczyńców. Byli też szlachcice, którzy żyli na
bakier z królewskim prawem lub chłopi, którym nie w smak była pańszczyzna i którzy woleli złamać
obowiązujące wówczas prawo niż robić na “pana” – pana Rusina, Lacha, Turka, Mołdawianina, Bułgara,
Rosjanina. Bo takich samych łotrów i złoczyńców i zbuntowanych chłopów miały równie feudalne Turcja,
Mołdawia, Wołoszczyzna, Rosja i Krym.
Łotry i złoczyńcy uciekali gdzieś tam “u kraja”, gdzie nie sięgała jurysdykcja ich państw, na ziemie niczyje, na
Dzikie Pola, przeważnie w rejony dolnego biegu Dniepru i dołączali do Kozaków. Z czasem zamazując
etniczną czystość “kozackiej rasy”, bowiem już w XVI wieku Kozak to czasami Polak, Rusin, Mołdawianin,
Turek, Tatarzyn, Rosjanin, Żyd też. I wytworzyła się dziwna społeczność – grupa uciekinierów zjednoczona
swymi grzechami i potrzebą przeżycia. Ludzie ci żyli z wojaczki i rabunku, za nic mając sobie jakąkolwiek
jurysdykcję. Poza własną.
W szesnastym wieku urzędnicy królewscy Rzeczypospolitej próbowali wykorzystać powstającą społeczność
kozacką do obrony kresów przed najazdami tatarskimi i Turcją oraz do służby wywiadowczej. Należeli do
nich m.in. starości czerkascy Krzysztof Kmitycz i Ostafi Daszkowicz, starosta barski Jakub Pretfic i wielki
magnat Ruski Dymitr Wiśniowiecki, zarazem starosta czerkaski i kaniowski. To tenże Dymitr w latach 15541555 zbudował na wyspie dnieprzańskiej Małej Chortycy niewielką fortecę. Zalążek legendarnej Siczy.
Kolejnym krokiem uczynionym przez Rzeczypospolitą ku zalegalizowaniu nielegalnych złoczyńców było
sporządzenie pierwszego rejestru - kozackiego wojska wiernego Rzeczypospolitej. W 1572 roku hetman
polny koronny Jerzy Jazłowiecki stworzył pierwszy oddział(poczet), którego dowódcą został szlachcic Jan
Badowski. Dowodzeni przezeń Kozacy otrzymali żołd i sukno na mundury i status żołnierzy koronnych.
Oddział ten prawdopodobnie liczył około trzystu osób, ale oznaczał początek kariery “Kozaków
rejestrowych”. Król Stefan Batory korzystał już z kozackiego pocztu liczącego 500-600 żołnierzy, ba
nakazywał wojewodom i starostom “ukrainnym” przestrzegania przywilejów należnych tym Kozakom
rejestrowym, a „chcąc przyjść z pomocą rannym na wojnie Kozakom król już z własnej inicjatywy ofiarował
im nowo powstałe miasteczko Trechtymirów, polecając równocześnie wybudowanie tam szpitala
wojskowego”- przypomina Romuald Romański w swej książce pt.”Kozaczyzna”.
Dopiero też na przełomie szesnastego i siedemnastego wieku pojawia się termin “Ukraina” zamiast “u kraja”
i kojarzony jest on jednoznacznie z obszarem “niczyim” znajdującym się poza granicami Rzeczypospolitej,
poza jej województwami: ruskim, wołyńskim, podolskim, bracławskim, czernichowskim i kijowskim. Bo był
obszarem niczyim znajdującym się u granic województw bracławskiego, czernichowskiego i kijowskiego, u
granic szlacheckiej Rzeczypospolitej. To z owego “niczyjego” obszaru kozacka społeczność poczynała sobie
coraz śmielej, atakując nie tylko Turcję, bo i podnosząc rękę na Rzeczypospolitą.
Urzędowo nazwa “Ukraina” została użyta po raz pierwszy w 1589 roku w tytule sejmowej ustawy “Porządek
ze strony Niżowców i Ukrainy” i miała charakter pospolity. Nie krył się za nią termin polityczny, nie była to też
nazwa prowincji. ”Niżowcy, tj. siedzący na Niżu, czyli w dole Dniepru” - przypomina Zygmunt Gloger w swej
Encyklopedii Staropolskiej.
W tejże ustawie Sejm Rzeczypospolitej poddawał Kozaków pod nadzór hetmana koronnego, który miał
wyznaczyć bezpośredniego przełożonego Kozaków rejestrowych, a którym oczywiście mógł zostać tylko
osobnik będący na służbie u króla Rzeczypospolitej i o szlacheckim pochodzeniu. Ze szlachty mieli się
rekrutować też wyżsi oficerowie. I tak też się stało z różnym dla Rzeczypospolitej skutkiem. Na tej podstawie
prawnej Kozacy mogli co najwyżej wybrać swego wodza – atamana. Hetmanem mógł on zostać tylko z woli
Rzeczypospolitej. Zygmunt Gloger tak tamte czasy opisuje w swej Encyklopedii Staropolskiej pod hasłem:
„Rejestrowi Kozacy. (pisownia oryginalna- przyp.autora) Dziejopis nasz Juljan Bartoszewicz w gruntownych
artykułach swoich: Kozacy – Kozaczyzna, Niż – Niżowcy (w Encykl. powsz. 28-tomowej) wykazał różnicę
Kozactwa od Niżowców. Niżowcy, t.j. siedzący na Niżu czyli w dole Dniepru, koczowali w stepach
czarnomorskich i rozbijali Tatarów lub po morzu. Kiedy się Turcja zaczynała uskarżać przed Rzplitą na te
Niżowców napady i rozboje, Batory się tłómaczył, że to ludzie, którzy jego rozkazom nie ulegają. Byli to
wprawdzie przeważnie wychodźcy z Polski i Rusi, którzy uorganizowali się sami i za pieniądze służyli, kiedy
ich zawołano, lecz obok tego posła Stefana Batorego zabili, gdy z polecenia króla, dogadzającego Turcyi,
przyjechał ich łagodzić i od napaści na wybrzeża czarnomorskie odmawiać. Lecz z czasem Polska,
kolonizując się, z krainy kijowskiej i bracławskiej na południe doszła do owych sławnych porohów
dnieprowych, za którymi kryli się Niżowcy. Wtedy niepodobna było zostawić Niżowców samym sobie i przed
Turcją wymawiać się dalej, że Niżowcy nie należą do Polski. Żadne państwo na świecie nie zniosłoby na
własnych granicach tłumu ludzi swawolnych i bitnych, których zgromadzały na porohy: wstręt do pracy
rolniczej, duch swobody i żądza łupów. Polska jednak – jak mówi Bartoszewicz – nie przyszła na Niż
niszczyć rycerstwo, lecz je urządzić, a tem samem zabezpieczyć Ruś i całą Rzplitą przed groźnemi wojnami
z Turcją. Polska nie mogła zresztą dopuścić urządzenia na swych granicach państwa z rządem wojennym, z
narodem, utrzymującym się nie z pracy ale z łupieży; aby zyskać pokój dla Rusi od strony potężnej wówczas
Turcyi, chciała zaprowadzić wśród niesfornej rzeszy europejski ład i prawo. Potrzeba było tylko pod rząd
hetmanów koronnych oddać to niżowe rycerstwo a Ruś zyskałaby od strony Tatarów świetną straż kresową.
Pierwsza konstytucja, która na sprawy Zaporoża zwraca uwagę, uchwalona na sejmie r. 1589, nosi tytuł:
„Porządek ze strony Niżowców i Ukrainy”. Hetman miał całe Zaporoże opatrzyć i ludzi swawolnych „pod
posłuszeństwo” ująć, aby granic koronnych wodą ani ziemią nie przechodzili, kupców nie łupili, majętności
nie napadali, nikogo do towarzystwa swego bez woli przełożonych nie przyjmowali a „rejestr” ich ma być
zawżdy u hetmana. Otóż mamy i pierwszy raz w dziejach wymieniony w sprawach niżowych Rejestr. Rzplita
brała rycerstwo kozackie na swój żołd, pod swoją opiekę i tworzyła siłę zbrojną na kresach, bo była do tego
obowiązana dla bezpieczeństwa Rusi przed łupieżą Niżowców i Tatarów i dla zasłonienia się przed Turcją.
Rejestr był poprostu spisem rycerzy niżowych dla kontroli, aby nie przyjmowali w swe szeregi, jak pierwej,
wszelkiego rodzaju zbiegów, próżniaków, włóczęgów, swawolników i ludzi poróżnionych z prawem. Rzplita
wszystkie łupieże i winy Niżowców puszczała w niepamięć, aby tylko znieść udzielność dzikich tłumów,
zagrażającą stosunkom międzynarodowym, ukrócić ich napady na Wołoszczyznę, Siedmiogród i Multany i
podnieść do godności wojska, polecając hetmanowi „używać ludzi niżowych i duńskich (t. j. dońskich) do
potrzeby Rzplitej”. Ale dla nawykłych do nieokiełznanej wolności wszelkie zakazy morskich wypraw, łupieży i
swawoli, a zwłaszcza już sam rejestr, wydawały się uciskiem jarzma i niewoli.”
Tak zwana klasowa interpretacja dziejów, ów zniekształczacz dziejów na służbie sowieckiej ideologii i
polityki, tamte czasy definiuje prościej. Był zły pan, Lach i dobry chłop, Ukrainiec (nie Rusin!). I w tej teorii nie
było oczywiście miejsca na ruskiego szlachcica. A buntom kozackim i chłopskim nadawano niemalże rangę
powstań narodowych przemilczając, iż rebelie i bunty te bezwzględnie i krwawo tłumiła ruska szlachta, bo
były anty ustrojowe i tylko w tym sensie antypaństwowe.
(UWAGA: może dać mapę ze str 96 z Jasienicy?)
Łemkowie
Nacjonaliści ukraińscy będą w rozmowach przekonywać, że to Rusini. Oczywiście to nie prawda. Łemkowie
osiedlili się na lędziańskich ziemiach w XII-XV wieku i przybyli z Hospodarstwa Mołdawskiego.
Kresy
"Kresy to określenie przestrzenne. Po łacinie oddawały to pojęcie dwa słowa: "limes" i "fimbria" - granica i
krawędź. Jego sens mogło jednak wyrazić również słowo "finis"- koniec, kres właśnie oznaczające, także w
porządku czasowym. Zamieszkującym na krawędzi, na pograniczu, żyją jakby inaczej, może bardziej
intensywnie od tych, którzy są gdzieś w bezpiecznym środku. Żyją w cieniu kresu" - tak zdefiniował termin
"kresy" profesor Andrzej Nowak w przedmowie do książki zatytułowanej "Czarna księga kresów" pióra
Joanny Wieliczka-Szarkowej.
Lwów i Wilno nigdy nie były miastami kresowymi Rzeczpospolitej. Do jej miast kresowych natomiast należały
m.in. Smoleńsk, Hadziacz i Połtawa, bo jej wschodnie kresy wyznaczała wchodnie granice Wielkiego
Księstwa Litewskiego i Korony sięgające za Połtawę i Hadziacz.
Rosyjska a potem sowiecka propaganda zatarły tę prawdę redukując Rzeczpospolitą do "Polszy" między
Odrą i Bugiem. Świat miał zapomnieć o ziemiach utraconych Rzeczpospolitej. Dlatego wielce pouczająca
jest "Encyklopedia staropolska ilustrowana" Zygmunta Glogera, w której przeczytamy, iż "kresami zwano
stanowiska wojskowe, czyli wojskowe stójki i poczty rozstawione po pobrzeżach Podola i Ukrainy, jako
straże graniczne od napadu Tatarów i hajdamaków, a zarazem do przesyłania listów i znaków alarmu
służące. Ponieważ służbę taką odbywano kolejno, na zmianę, czyli jak komu wypadła kreska, kresa, więc i
nazwa stąd poszła".
Unia lubelska
Po Unii w Krewie pokój na granicy dzielącej Królestwo Polskie z Wielkim Księstwem Litewskim procentował
rozwojem gospodarczym nie tylko nad Wartą i Wisłą. Materialnym tego dowodem był rozwój miast - na
przykład Lwowa, który został stolicą województwa ruskiego.
W mieście rozwijały się biskupstwa: ormiańskie od 1361 roku, katolickie, przeniesione z Halicza, od 1412
roku i prawosławne od 1539 roku, przekształcone w unickie w 1700 roku.
Ten materialny rozwój zachęcał do skonkretyzowania i skodyfikowania unii.
Latem 1562 roku, pod Witebskiem szlachta litewska zwołała samorzutnie sejm obozowy, który domagał się
politycznych zmian ustrojowych – konkretyzacji unii z Królestwem Polskim, z zachowaniem odrębności Litwy.
Zmieniano prawo:
"W 1565 roku ustanowiono na Litwie Sejm wzorowany na polskim, sejmiki i sądy". (...)
Uchwalony “Statut Litewski” z 1566 roku nakazywał stosować normy “Prawdy ruskiej” i tego, by pisarze
ziemscy umieli posługiwać się “językiem ruskim”.
Wówczas “ruski” nie oznaczał “rosyjski”. Nie oznaczał też “ukraiński”. Statut Litewski potwierdzał olbrzymie
wpływy polityczne i kulturowe Rusinów w litewskim państwie wyrosłych na “Prawdzie Ruskiej” będącej
najstarszym zbiorem prawa Rusi Kijowskiej spisanym w całości w języku starosłowiańskim w XI(jedenastym)
wieku za panowania księcia Jarosława Mądrego.
Zmiany na Litwie działy się w atmosferze oczekiwania kolejnej próby sił z Moskwą. Wyprawa na Moskwę
wymagała wszystkich sił połączonych państw. Paweł Jasienica niczym sprawozdawca parlamentarny pisał:
"Kiedy król zarządził wspólne posiedzenie posłów obu krajów, zachęcony przez możnych sejm litewski
opuścił Lublin w nocy 1 marca 1569 roku. Pozostał w nim Zygmunt August wraz z koroniarzami i ani myślał
ustępować. W cztery dni po wyjeździe Litwinów ogłosił, że wciela do Korony Podlasie, od dawna już gęsto
zasiedlone przez drobną szlachtę i chłopów z Polski, zwłaszcza z Mazowsza. 27 maja przyłączył Wołyń. W
czerwcu, na wniosek szlachty wołyńskiej, oderwał od Wielkiego Księstwa i zjednoczył z Polską
Kijowszczyznę. Król uciekł się zatem do polityki stwarzania faktów dokonanych, zastosował presję, której cel
okazał się zgodny z wolą ogromnej większości szlachty trzech wymienionych ziem. Ich posłowie masowo
powracali do Lublina, składali przysięgę wierności i zasiadali na sali obrad. 1 lipca 1569 roku, w piątek,
zaprzysiężono akt unii lubelskiej.
(...) Przyłączenie Kijowszczyzny do Korony dowodzi naprawdę niezwykłych zdolności politycznych tego
człowieka. Przecież akt ten po raz pierwszy w dziejach stwarzał granicę państwową polsko-moskiewską!
Więcej jeszcze – od tej pory na Koronę spada obowiązek obrony miasta, o które carom najbardziej chodziło,
grodu będącego prastolicą Rusi". Kijów.
Rok 1569 nie przerobił Litwy na Polskę. Nastał wspólny polsko-litewski sejm i pieniądz. Korona i Wielkie
Księstwo Litewskie zachowały swe odrębne administracje, skarb i armie. Wspólny był król.
Dla porządku: Po Unii Lubelskiej(1569 r.) polski król był: Wielkim Księciem Litewskim, Ruskim,
Mazowieckim, Kijowskim, Wołyńskim, Podlaskim i Inflanckim. Województwo ruskie w Rzeczypospolitej
Szlacheckiej to obszar wyznaczany miejscowościami: Sanok, Przemyśl, Sądowa, Lwów, Halicz. Dopiero po
rebelii Chmielnickiego, na mocy Unii Hadziackiej zawartej w 1658 roku powstanie Księstwo Ruskie,
składające się z województw Bracławskiego, Czernichowskiego i Kijowskiego, trzeci składnik
Rzeczpospolitej Trojga Narodów: Polski, Litwy i Rusi. To pod sztandarem nawiązującym do idei
Rzeczpospolitej Trojga Narodów wybuchnie powstanie 1863 roku.
Polsza
Formalnie- prawnie nigdy nie było "Polszy", jak po rosyjsku fonetycznie brzmi słowo "Polska". Istniały
księstwa i królewstwo polskie - Korona - która z czasem stała się częścią Rzeczpospolitej. Dlatego Polski
nigdy nikt nie rozebrał. Prusacy, Austryjacy i Rosjanie rozebrali Rzeczpospolitą. Termin Polska zaczął robić
karierę dopiero w XIX i XX stuleciu naszej ery. Szczególnie aktywnie posługiwali się nim Sowieci, którzy
programowo zastąpili w swej propagandzie już w latach dwudziestych XX wieku termin II Rzeczpospolita
terminem Polska. I skutecznie zredukowali II Rzeczpospolitą do "Polszy" między Odrą a Bugiem.
Unia
Raczej nie używaj tego słowa na Ukrainie. Przynajmniej na początku nowej znajomości. Wzbudza ono
emocje i to raczej negatywne. Kojarzy się z unią lubelską i brzeską, a ta ostatnia wręcz z religijną agresją
Rzeczypospolitej. I nie dziwota. Przecież kościół unicki (unia brzeska) wypierał cerkiew. A że z czasem
cerkiew stała się narzędziem rusyfikacji?
- Moskiewska cerkiew to do dziś narzędzie wywiadu Rosji - przypomina przy każdej okazji Wielki Książę
Michał Karaczewski Wołk. Czy przekonał się o tym pracując jako francuski dyplomata w Moskwie? Nigdy mi
tego nie potwierdził ani też temu nie zaprzeczył. Dyplomatycznie?
I nic też z tego, że z czasem - o paradoksie! - w XX wieku kościół unicki stał się sojusznikiem, ostoją,
Rusinów w walce o wolną Ukrainę. Słowo “Unia” brzmi wrogo - bo to też zasługa prowadzonej od kilku
stuleci rosyjskiej i sowieckiej propagandy. Elita polityczna Petersburga i Moskwy nigdy nie była
zainteresowana przecież powrotem do czasów świetności Unii Lubelskiej.
- Rosja, biała czy czerwona, arystokratyczna czy bolszewicka, zawsze będzie dążyć do hegemonii podkreślał w rozmowach ze mną działający na emigracji Juliusz Nowina Sokolnicki, konstytucyjny prezydent
II Rzeczypospolitej uważający Unię Lubelską za największy dorobek naszych narodów a kozackie wojny za
początek naszej wspólnej zguby.
- Bo jak Polska i Ukraina są razem to nam nawet szatan nie da rady- tak sformułował ocenę bitwy
warszawskiej 1920 roku Michał Karaczewski Wołk, Wielki Książę Kijowa Czernichowa i Karaczewa w filmie
“Tron na Ukrainie“.
Przy okazji spostrzeżenie. Kościół unicki, który jest dzieckiem Unii Brzeskiej przez wielu komentatorów i
historyków uważany był za szkodnika Rzeczpospolitej Obojga i Trojga Narodów. Wtedy, cztery wieki temu,
Cerkiew prawosławna dla Rusinów nie godzących się na Unię Brzeską była ostoją wolności. Wykorzystywała
to Moskwa strojąc się propagandowo w obrońcę prawosławia i kokietując prawosławnych Rusinów.
Ale gdy nadeszły czasy carskiej a potem bolszewickiej Rosji role się odmieniły. Paradoksalnie kościół unicki
na dzisiejszej Ukrainie zachodniej traktowany jest jak balsam wolności a Cerkiew niczym placówka rosyjskiej
“razwiedki“(“razwiedka“, fonetycznie, po rosyjsku oznacza wywiad - przyp. autora). Ale czy słusznie w
kontekście postawy Arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego wobec Hitlera i Stalina? I w kontekście postawy jego
naśladowców?
Kurhan
Miejsce kultu. Pochówku. Mogiła. Usypana w kształcie okrągłej piramidy. Często pusta, ale jako symboliczna
mogiła podkreślająca solidarność i pamięć, z tymi i o tych, którzy oddali swoje życie za Ukrainę. Wcześniej
za Ruś. Chociaż na dzisiejszej Ukrainie spotkać można też kurhany usypane ku pamięci zdobyczy Rosji.
Takim jest na przykład pomnik odsłonięty w 1989 roku pod Chocimiem w Stawczanach w 250 rocznicę
zwycięstwa wojsk rosyjskich nad tureckimi w tym miejscu, dla upamiętnienia żołnierzy rosyjskich jacy wtedy
tam zginęli.
( dajemy foto – kurhan)
Ruski
To język. I nie brata lecz najeźdźcy. Kolonizatora. Zwłaszcza na zachodzie Ukrainy tak jest postrzegany
język rosyjski. Ściślej: na obszarze należącym do II Rzeczypospolitej między I a II wojną światową.
Tak się bowiem złożyło, że kiedy po bitwie warszawskiej 1920 roku “Ukrainę-Ruś” podzieliły między siebie II
Rzeczpospolita i Sowiecka Rosja, pod administracją II RP nie stworzono ukraińskiej autonomii, ale i nie
likwidowano biologicznie Rusinów. Dziś więc we Lwowie językiem ulicy jest ukraiński/ruski*(niepotrzebne
skreślić).
Inaczej potoczyły się losy narodu ukraińskiego na wschodzie, tam gdzie rządzili czerwoni komisarze. W
następstwie rusyfikacji w stolicy Rusi Kijowskiej, przepraszam, w stolicy dzisiejszej Ukrainy, obecnie króluje
“ruski” - czyli język rosyjski. Jest wszechwładny na ulicy. Wprawdzie obowiązuje ustawa o języku, na mocy
której dzieci w szkołach uczą się języka ukraińskiego, wydawane są gazety i książki po ukraińsku, oficjalne
kanały telewizyjne i programy radiowe też są nadawane po ukraińsku, ale praktyka życia jest rosyjsko
języczna. W domach, samochodach i restauracjach słucha się rosyjskich stacji radiowych, po “rusku”
oczywiście, a nie po rusińsku. Na wschód od Kijowa i na południu Ukrainy, od Reni po Krym, “ruski”
dominuje jeszcze mocniej niż w Kijowie.
W dziejach tych ziem podjęto stosunkowo niedawno po raz drugi próbę “ukrainizacji” ich mieszkańców. Za
pierwszym razem uczyniono tak w latach 1923-1929. Za sowieckiej Ukrainy, tej która była częścią ZSRR.
Arystokratyczny Kijów został upokorzony - bolszewicy stolicą robotniczej, socjalistycznej Ukrainy okrzyknęli
Charków. I się zaczęło. Po słynnych trzech dekretach Lenina (O pokoju, O ziemi, O rządzie) słowa
przerodziły się w czyny. Ukrainizację ustawowo ogłoszono w 1925 roku, chociaż już wcześniej w Ukraińskiej
Socjalistycznej Republice Radzieckiej językiem urzędowym był ukraiński.
Ocenia się, że dzięki tej polityce w latach dwudziestych minionego stulecia liczba osób czytających i
piszących po ukraińsku wzrosła w miastach z 40 do 70 procent, a na wsiach z 15 do 50 procent. Poszerzano
w ten sposób bazę społeczną systemu komunistycznego pozyskując ruską inteligencję. Konsekwencji
wystarczyło jednak na krótko, bo do 1929 r., kiedy to Stalin dopatrzył się w “ukrainizacji” niebezpieczeństwa
dla integralności sowieckiego kolosa. Znów z Kijowa zrobiono stolicę – tym razem już sowieckiej Ukrainy przy okazji “gubiąc” niewygodnych Stalinowi Ukraińców.
Komunistyczni liderzy, tacy jak Stanisław Kosior(sekretarz KPU) i Christian Rakowski(Przewodniczący Rady
Komisarzy Ludowych) zostali zamordowani. Nastąpiła rusyfikacja, poprzedzona makabrycznym
“gołodomorem” - sztucznym głodem wdrożonym przez czerwony reżim. Co najmniej siedem milionów
ukraińskich chłopów zginęło w niewyobrażalnych męczarniach. Były też ofiary kanibalizmu. Ta zbrodnia
ludobójstwa do dziś nie została oficjalnie przez Rosję potępiona.
- Kiedy człowiek zabije człowieka jest mordercą, kryminalistą, a tu na Ukrainie, bolszewicy zabili miliony,
bezkarnie, czy te miliony to tylko statystyka? - powtarza to pytanie z wyrzutem książę Michał Karaczewski
Wołk ilekroć wspominane są tamte czasy.
(uwaga: dajemy fotę pomnika głodomoru z Kijowa, a może Olesia Dzyndry dzieło i jego?)
Kiedy 24 sierpnia 1991 roku Ukraina ogłosiła swoją niepodległość sprawą podstawową stała się kwestia
języka. Znów przystąpiono do ukrainizacji.
O tym wszystkim wspominam skrótowo. Ciekawskiego odsyłam do opasłych tomów dzieł historyków, ale
moim zdaniem to minimum wiedzy powinno stanowić fundament każdego przewodnika po dzisiejszej
Ukrainie. A tak nie jest. Czy dlatego, że fundament ten pozwala też pojąć skalę manipulacji jakim poddawani
są obywatele współczesnej Ukrainy? Jak są programowani. I jej goście też.
Ukraina
Musiały minąć trzy wieki od Sejmu Rzeczypospolitej w 1589 r., tego na którym po raz pierwszy użyto słowa
“Ukraina” w tytule jego ustawy, by historyk Michał Gruszewski ogłosił drukiem swoją pracę pt. “Historia
Ukrainy-Rusi”.
Dnia 20 marca 1917 utworzono Ukraińską Centralną Radę, której przewodniczącym został wybrany
jednogłośnie autor “Historii Ukrainy-Rusi”. Rada ta 25 stycznia 1918 roku proklamowała Ukraińską Republikę
Ludową z jej prezydentem Michałem Gruszewskim (Mychajło Hruszewski). Państwo to nie obroniło się
jednak. Nie dało rady bolszewikom i II Rzeczypospolitej. Bolszewicy proklamowali swoją Ukraińską
Republikę, a II Rzeczpospolita po bitwie warszawskiej zdradziła Petlurę i traktatem ryskim w 1921 r. zawarła
pokój z Rosją Lenina i sowiecką Ukrainą, przekreślając krótki byt niepodległej Ukrainy. Petlura z
emigracyjnym rządem Ukraińskiej Republiki Ludowej osiadł w Paryżu.
Skutkiem II wojny światowej - na konferencjach w Teheranie, Jałcie i Poczdamie - ustanowiono nowy
porządek w Europie XX wieku. Wtedy zwyczajnie zdradzono emigracyjny rząd polski działający w Londynie i
dano przyzwolenie Stalinowi na zbrodnicze rozprawienie się z obywatelami II Rzeczpospolitej wiernymi
londyńskiemu rządowi.
Józef Stalin, Franklin Delano Roosevelt i Winston Churchill, czyli tak zwana "Wielka Trójka" - na
konferencjach tych przypięczetowali los Polaków, Estończyków, Litwinów, Łotyszy, Białorusinów, Żydów i
Ukraińców żyjących pod butem Stalina. Przecież w ramach Związku Radzieckiego istniały Socjalistyczne
Republiki Białorusi i Ukrainy, a że zniewolone przez tyrana i ludobójcę Józefa Stalina? Prezydenta Stanów
Zjednoczonych Roosevelta to nie interesowało. Powstałej Organizacji Narodów Zjednoczonych także.
Powstały więc po 1939 roku okupowane stalinowskie republiki: Estonia, Łotwa, Litwa i marionetkowa
"Polsza".
Musiało minąć 400 lat od pamiętnego Sejmu Rzeczypospolitej z 1589 r. i musiał zawalić się mur berliński, by
24 sierpnia 1991 r. proklamowano dzisiejszą Ukrainę. Polska była drugim państwem uznającym jej rząd.
Pierwsza Ukrainę uznała Federacja Rosyjska.
Małopolska wschodnia - Ukraina Zachodnia
Oba terminy mają silną polityczną konotację. I dotyczą obszarów Królestwa Polskiego na których głównie
znajdowały się województwa Wołyńskie i Ruskie. Austryjacki okupant i II Rzeczpospolita odeszły od tych
historycznych nazw. Nacjonaliści ukraińscy i sowieccy komuniści przy pomocy terminu Ukraina Zachodnia
odwracali uwagę od tego, iż geograficznie obszar tzw. Ukrainy właściwej zaczyna się dopiero na wschód od
Dniepru.
Patriotyzm
Na skutek propagandy OUN/UPA i jej naśladowców w Ukrainie coraz trudniej spotkać człowieka
używającego tego słowa. Karierę zrobił i robi obłędny nacjonalizm.
Złota trójca: benzin, dizel, gas
Benzyna, ropa i gaz są zdecydowanie tańsze niż u nas. Póki co. A paliwa te były jeszcze tańsze przed
“Pomarańczową Rewolucją” w 2004 r. A to był i to jest problem – oczywiście dla rosyjskiego biznesu. Ukraina
przecież to pięćdziesięcio milionowy rynek zbytu uzależniony od rosyjskiego gazu i rosyjskiej ropy,
tymczasem paliwa sprzedawano tam za bezcen w porównaniu z cenami jakie Rosjanie uzyskiwali na innych
europejskich rynkach. Cóż uczyniono?
Za jednym strzałem ustrzelono dwa byki.
Kiedy na zaproszenie księcia Michała Michała Karaczewskiego Wołk pojawiłem się w Kijowie w styczniu
2001 roku nie miałem wątpliwości, że się znalazłem w miejscu gdzie musi wybuchnąć rewolucja. Tak wrzało.
A jaka? Na pewno nie “biała”- jak by pewnie pragnął książę Michał. “Czerwona”? Nie możliwe. To już było z
wiadomymi skutkami, ale oczekiwania społeczne oparte na nieodległej “czerwonej” przeszłości
propagandowo akcentującej “równość” przekonywały mnie, że owa rewolucja bliska będzie egalitarnej
czerwieni. Pomarańczowa – pomyślałem. I szukając wówczas symbolicznych sposobów na filmowe
przekazanie moich myśli poprosiłem osiemnastoletnią wówczas studentkę dziennikarstwa Uniwersytetu im.
Tarasa Szewczenki w Kijowie Irenę Kuchar, by wręczyła Michałowi Karaczewskiemu Wołk, Wielkiemu
Księciu Kijowa, Czernichowa i Karaczewa, symbolicznie, niczym koronę, wianek spleciony z
pomarańczowych róż, co uwiecznił na zdjęciach Jura Dołgoruczko wykonując je w maju 2001 roku.
Wykorzystałem je w moim filmie “Tron na Ukrainie”.
( uwaga dajemy zdjęcie z Tronu -Kniaź i Irena + pomarańczowe róże)
Minęło kilka lat i oto zaistniała „Pomarańczowa Rewolucja”. Dosłownie. Kolor pomarańczowy był jej
symbolem. Ciut wcześniej, w 2004 roku, dobre pół roku przed “Pomarańczową Rewolucją” mój przyjaciel
Igor Pidperyhora, utalentowany kijowski kontrabasista i aranżer, wrócił z “chałtury” z dziwnym prezentem.
Grał na jakimś wiecu. A prezent? Od organizatorów koncertu dostał pomarańczowy kubek z logo
rozpoznawanym później jako logo obozu “Pomarańczowej Rewolucji”. Przypadek czy zaplanowana akcja?
( uwaga: może dać fotę kubka?)
Historykom proponuję zweryfikować następującą tezę. Przeprowadzono “Pomarańczową rewolucję”
zaprojektowaną w Moskwie. A może ściślej w “Gazpromie“. Bo kto zarobił na tej “Pomarańczowej rewolucji”?
Biznes rosyjski. Ukraiński obywatel po tej “zwycięskiej rewolucji” okrutnie dostał po kieszeni. Gdyby rząd
prezydenta Leonida Kuczmy z dnia na dzień podniósł ceny tych paliw o 100 procent byłaby rewolucja
krwawa. Tymczasem ceny wzrosły i to znacznie mocniej. Jakim cudem bez rozlewu krwi? Za cenę
poszerzenia granic wolności.
“- Przecież sami tego chcieliście”- przypominali i przypominają politycy. I komentatorzy.
„-A za niezależność trzeba płacić!”- dopowiadali i dopowiadają.
Tak to ustrzelono pierwszego byka. I tak to do dziś niczym gumę do żucia pomarańczowa większość żuje
ową rzekomą wolność (kordonów nie zniesiono!) płacąc za paliwa i inne dobra po dwakroć więcej niż przed
2004 rokiem. Ba, w sklepach mięso, wędliny, sery kosztują tyle samo lub więcej niż w Polsce, a
wynagrodzenia o wiele nie wzrosły. Nie o takiej Ukrainie marzyli ci, którzy poparli “Pomarańczową
Rewolucję” na Majdanie Niepodległości w Kijowie. Głosując przecież nogami na wiecach popierających
Wiktora Juszczenkę, upatrywali w nim “Amerykanina”, a nie służącego postsowieckiej nomenklatury, który
zdobytą władzę szybko odda obozowi niedawnego przeciwnika Wiktora Janukowicza.
No i ustrzelono drugiego byka – pomarańczowa rewolucja zadziałała niczym wentyl bezpieczeństwa.
Napięcie społeczne zeszło na co najmniej kilka lat - para poszła w gwizdek.
(uwaga – dajemy foty miasteczka namiotowego rozbitego w 2009 na Majdanie)
Kafe
“Kafe” nie oznacza kawiarni. To odmiana restauracji. Coś w rodzaju baru. Zje się tam w miarę szybko i
smacznie. I nie przepłaci tak jak w restauracji, chociaż w centrach turystycznych, zwłaszcza w Kijowie,
Odessie i na Krymie obowiązkowo należy się upewnić co do cen zamawianych potraw, aby uniknąć
cenowego szoku spowodowanego naiwnością turysty. Bo i w “kafe“ może zdarzyć się przykra przygoda
„cenowa”. Niech przykładem będzie kwestia herbaty. Klient ma do wyboru herbatę “pakietną”, czyli typowo
podany wrzątek z oddzielną torebką zawierającą wysuszony “czaj”- lub “czaj zawarienyj”, czyli parzoną
herbatę, sypaną do ceramicznego naczynia lub czajnika. Herbata “pakietna” jest zdecydowanie tańsza.
Różnica ceny może nawet dojść do dziesięciu razy, bo za “trawy”, czyli zioła, trzeba drożej płacić. W ten
sposób nie wiedzący o co chodzi turysta może napić się herbaty w cenie koniaku. „Kafe” często czynne są
całodobowo. A do niektórych przytulone są pokoje do wynajęcia. Kiedy gość zasłuży na poufność może
dowiedzieć się kim jest właściciel takiej „kafe”. Nie radzę się dziwić gdy okaże się nim ktoś z rodziny
pracującego w DAJ. Jest to bowiem dodatkowa gwarancja bezpieczeństwa.
Magazin
Całodobowo też otwarte są w niektórych miastach rejonowych (powiatowych) sklepy z częściami
samochodowymi. To ważna informacja dla zmotoryzowanych. Słowo “sklep” w tamtejszym rejonie Europy
oznacza piwnicę, a słowo “magazin” oznacza: sklep. Jest to przykład pułapki językowej w jaką może wpaść
Polak.
Kawior
Kawior też oznacza co innego. Wiele śmiechu wzbudza nasz rodak proszący w sklepie rybnym o kawior. Bo
słowo ”kawior” oznacza “dywan”, a dywanów nie sprzedaje się z rybami. “Kawior”, delikates nadal będący w
cenie, to po prostu “ikra”. Także słowo „rynek” kojarzy się z targiem, halą lub placem targowym, bo “rynok”
nie jest placem na którym stoi ratusz.
“Kwartira po sutoczno”
Ten rosyjski zwrot zadomowił się chyba już na stałe w ukraińskich realiach. Oznacza “mieszkanie na dobę”.
Na dobę też można wynająć pokój. Oferty takie proponują kobiety na stacjach kolejowych, tak jak u nas w
Polsce gaździny w Zakopanem. I są to najtańsze możliwości przenocowania. Przy samochodowych szlakach
nie drogo można zanocować w przydrożnych zajazdach (w niektórych” kafe” też). Decydując się na hotel
trzeba liczyć się z przystępnymi cenami tylko z dala od Kijowa, Odessy i Krymu. Wyjątkami są hotele
robotnicze.
Mużczina
“Jeszcze jedno dziecko w domu”- tak definiuje Ukrainka męża. Mężczyznę. Bo “mużczina” stworzony jest do
munduru, do władzy, a na pewno nie do ponoszenia odpowiedzialności za dom w rozumieniu tamtejszej
kobiety. Kobieta martwi się o dom, kobieta musi wyżywić i ubrać dzieci. A mężczyzna? Nie koniecznie go to
interesuje. Oczywiście to babska wersja postrzegania świata, ale coś w tym jest. Już trzydzieści procent
kobiet na Ukrainie wychowuje dzieci samotnie.
Mama diełała
Samogonka. Prawda, że swojsko brzmi?
Baba z krową
Czasami będzie to chłop z krową. Osoba wyprowadzająca rano na popas a wieczorem sprowadzająca do
domu krowę. Rzadko stado krów. Dzieje się tak w miastach i wsiach, które są wyludnione i przeważnie
zamieszkałe przez starszych ludzi. Krowa daje szansę przeżycia. Wygrania walki z gruźlicą.
Tuberkuloza
Ocenia się, że już milion obywateli Ukrainy choruje na gruźlicę nazywaną tutaj tuberkuloza. Milion. To
epidemia, której towarzyszą liczne zgony. Ponieważ naród jest niedożywiony ludzie mają obniżoną
odporność biologiczną. Choroba więc się rozprzestrzenia. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych bada też czy
Ukraina nie jest obiektem biologicznego ataku terrorystycznego. O tym publicznie dyskutuje się w rządowej
telewizji „Perszyj” (kanał pierwszy). Statystyczny obywatel Ukrainy żyje krócej o dwadzieścia lat od
statystycznego obywatela Unii Europejskiej. Czy sprawcą jest „Głodomór” XXI wieku?
Apteka
Aptek jest mnóstwo i wszystkie dobrze zaopatrzone z kompetentną obsługą. Generalnie. Po przekroczeniu
granicy lepiej mówić po polsku niż po rosyjsku, bo słowa jakie są niezrozumiałe w potocznej ukraińskiej
mowie są przeważnie rosyjskiego pochodzenia. Dowód? Apteka, hotel, wódka, koniak, kozak, tramwaj,
metro, bilet, ulica, brzmią i znaczą podobnie. Chociaż „skasuj” bilet to “zakompostuj“… Język rosyjski
wypiera polski i ukraiński dopiero, na wschód za Równe, a na południu za Chocimiem. A apteki są bardzo
popularne i dostępne.
KTO STER DNI?
W czasach antycznych rzekę tę nazywano Danastris, Danastrus lub Danaster. W starożytnej Grecji był to
Tyras lub Tyraa. Dla Turków: Turla. W dzisiejszych czasach także używane są różne nazwy tej rzeki, po
rumuńsku Nistrul, po niemiecku Dnjestr, po ukraińsku Dnister, a po polsku i rosyjsku Dniestr.
UWAGA 1: dajemy fot. H. Panakhyd z podpisem : Na zdjęciu Hałyna Panakhyd, geograf, kartograf,
menadżer.
Legenda którą mi opowiedziała Hałyna Panakhyd głosi, że po ukraińsku nazwa tej rzeki wywodzi się od
połączenia dwóch słów -tego kto “dni” “ster”. Bardzo dawno temu na brzegu małego strumyka mieszkali
ludzie, którzy prowadzili swój kalendarz rysując go na piaszczystym brzegu, tak że jedna kreska oznaczała
jeden dzień. Pewnego dnia woda w strumieniu podniosła się tak wysoko, że zatopiła nie tylko ów piaszczysty
brzeg, bo i pod wodę poszły okoliczne pola i łąki. Kiedy woda opadła, okazało się, że zniknął też kalendarz.
Na piasku nie było kresek. Ktoś zadał pytanie: “Kto dni ster? ”I usłyszał odpowiedź: “Jak to kto? To strumyk
dni ster.” Starł dnie, po naszemu, a po ukraińsku ”dni ster”. DNI STER. A po rusińsku? Nie wiem, pewnie tak
samo lub podobnie, bo przecież język ulega przemianom. Ale to i tak legenda. Według H.Panakhyd
naukowcy uważają, że tak naprawdę nazwa Dniestru pochodzi z języka irańskiego i jest powiązana ze
słowem "woda"(„don”), podobnie jak Don, Dniepr(Danapris) i Dunaj, a niektórzy uważają, iż nazwa Dniestr
pochodzi z języka Skifów.
Dniestr jest jedną z najdłuższych rzek Europy. Jej długość wynosi 1352 km, czyli jest ona o ponad 300 km
dłuższa od naszej Wisły. Zlewnia tej rzeki to ok. 72 tysiące kilometrów kwadratowych. Tworzy ją prawie 390
dopływów. Największe jej prawe dopływy to: Stryj z Oporem, Neżuchiwka, Bystrzyca, Bołochiwka, Limnycia,
Łukwa, Kołodnycia, Sywka, Swicza, Tłumacz, Reut, Byk, Botna. A dopływy lewe: Wereszczycia, Zubra,
Hnyła Łypa, Zołota Łypa, Rusawa, Murafa, Strypa, Koropeć, Seret, Niczława, Zbrucz, Żwańczyk, Smotrycz,
Uszycia, Ladwa, Jahorłyk, Strywihor, Studenycia, Kuczurhan.
- Górska i przedgórska część zlewni Dniestru stanowi tylko ok.10% obszaru całej zlewni, ale z tej części
zlewni rzeka zbiera największą liczbę swoich dopływów i największe masy wody. To potężny hydrosystem, w
który mocno ingerował człowiek- zapewnia Hałyna Panakhyd, z wykształcenia geograf, a w praktyce
dyrektor wydawnictwa kartograficznego "LIGA Lviv" - Tylko obwód Iwano-Frankowski pobiera na swoje
potrzeby z basenu Dniestru ok. 107 mln metrów sześciennych czystej wody- co ilustruje skalę możliwości tej
“przyrodniczej fabryki”.
Ważnymi częściami doliny Dniestru, jego systemu ekologicznego, są zbiorniki wody.
- Sztucznie zbudowano cztery wielkie zbiorniki, dwa na samym Dniestrze, koło Chocimia(Chotyna) i
Dubossarski zbiornik wodny na Mołdawii oraz dwa na dopływach, na rzekach Hnyła Łypa i Kuczurhan. W
epoce komunizmu każda z tych budów była równocześnie propagandowo pokazywana jako przykład siły i
potęgi sowieckiej gospodarki. Bo rzeczywiście były to wielkie inwestycje - informuje H. Panakhyd. I
kontynuuje:- Aby zapełnić wodą zbiornik zlokalizowany pomiędzy Starą Uszycą a Nowodnistrowskiem,
powstały w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia, wysiedlono dziesiątki tysięcy ludzi, zatopiono
wiele miejscowości, a tylko w powiecie kamienieckim dziesięć tysięcy hektarów najbardziej urodzajnej ziemi,
podtopiono też 40 miejscowości. Naruszono w ten sposób naturalny bilans środowiska tworząc zbiornik o
powierzchni 142 kilometrów kwadratowych i pojemności 3,2 kilometrów sześciennych. Długość samego
zbiornika wynosi 194 kilometry, a długość linii brzegowych ok. 750 kilometrów! Zbiornik głęboki jest
przeważnie na 20-30 metrów, chociaż maksymalna głębokość wynosi nawet 54 metry.
Kiedy stałem na tamie tego zbiornika pod Nowodnistrowskiem nie byłem w stanie ogarnąć jego potęgi i
mocy powstałej tam elektrowni, chociaż ujrzałem strome zbocza brzegów i bardzo wysoką tamę. Dla mnie turysty - najważniejszym było lustro wody nadające się do żeglowania. Bo Dniestr, od źródeł po Chocim jest
rzeką, po której trudno żeglować. Kręte koryto wręcz przeszkadza żeglarzom. Dlatego ludzie pływają po
Dniestrze przeważnie kajakami, łódkami, katamaranami, na nadmuchanych dętkach a nawet na
“płotach”(tratwa na Dniestrze to “płot” - tak ją nazywają miejscowi - przyp. autora). Od źródła do Sambora
Dniestr jest typową górską rzeką, o wartkim prądzie i niezwykle głębokim korycie, osiągającym nawet 80-90
metrów głębokości, przy szerokości do 40 metrów. Na Podkarpaciu tworzy on bagnistą dolinę. Szeroki staje
się Dniestr dopiero koło Halicza tocząc masy swej wody dalej, przez Chocim, aż do Morza Czarnego.
(UWAGA 2: dajemy fotografie Dniestru z wsi Wowcze z podpisem:
Dniestr bierze swój początek na północno-wschodnich stokach Karpat Ukraińskich, koło przełęczy Użocha
na wysokości ok. 750 metrów nad poziomem morza, na stoku góry Rozłucz, niedaleko od wsi Wowcze. Na
fotografii Dniestr we wsi Wowcze w pobliżu dzisiejszej granicy polsko-ukraińskiej.)
Bystry potok z początku wody swe kieruje na północ, do Lwowa. Ale doń nie dopływa. Nieopodal tego miasta
rzeka raptownie zmienia kierunek - skręca na wschód, by nieco dalej zdecydować się na południe, płynąc
przez Halicz, Zaleszczyki, Chocim, wyznaczając granicę między dzisiejszą Mołdawią i Ukrainą, by dalej stać
się naturalną osłoną dla niezatapialnego lotniskowca Rosji (obszar o długości 200 kilometrów a szerokości
15 kilometrów), jej garnizonu, nie uznawanego przez świat państwa Naddniestrze, ze stolicą w Tiraspolu i z
miastami Rybnica i Bendera. Następnie Dniestr leniwie przebija się przez akermańskie stepy wpadając do
Morza Czarnego. Liman Dniestru ma tam długość 42 kilometry a jego maksymalna szerokość wynosi 12
kilometrów.
- Drugi wielki zbiornik powstał pomiędzy wsią Kamianka a miastem Dubossary, ma on długość ok.120
kilometrów i mieści 465 milionów metrów sześciennych wody- uzupełnia swą wypowiedź H. Panakhyd.
Moja przewodniczka i informatorka, Hałyna Panakhyd, choć należy do młodego pokolenia i rozumie potrzeby
współczesnej cywilizacji, buntuje się przeciwko irracjonalnym działaniom człowieka, a do takich zalicza
inżynierską ingerencję w naturalny bieg rzeki Dniestr:
-Proszę sobie wyobrazić, że pół wieku temu na rzece Kuczurhan została zbudowana elektrownia i zbiornikchłodnia. By ta fabryka prądu mogła powstać rzekę ogrodzono tamami i sztucznie oddzielono od
największego rękawa Dniestru Turunczuka przekształcając reliktowy Kuczurharski Liman w zbiornik
elektrowni- podaje następny przykład jej zdaniem niezbyt fortunnej ingerencji człowieka w przyrodę. Uważa
bowiem podobnie jak spora grupa uczonych i ekologów, że racjonalniejsze byłoby budowanie małych
elektrowni wodnych na dopływach Dniestru, zwłaszcza w górach.
- Wykorzystując potencjał prawych - górskich- dopływów Dniestru można wybudować grupę elektrowni
wodnych, dzięki którym region stałby się niezależnym energetycznie- usłyszałem.
Człowiek w dolinie Dniestru naruszył środowisko naturalne nie tylko budując wielkie sztuczne zbiorniki
wodne i elektrownie. Przetrzebiono lasy w Karpatach i na wyżynie Kodry. Nie kontrolowane wydobywanie
kamienia z koryt rzek przyczynia się do lokalnych katastrof - powodzi w czasie których przybierające wody
obrywają brzegi. Zamula się woda. Pogarsza się też jej stan -jest zanieczyszczana biologicznie i chemicznie.
Tymczasem Dniestr jest źródłem wody dla milionów ludzi. Przykładowo, ponad połowa dzisiejszej Mołdawii
znajduje się w dolinie tej rzeki. Dostrzegając problemy ekologiczne i wynikające z nich zagrożenia utworzono
Radę Basenu Dniestru – instytucję, której celem jest pomoc w opracowaniu i wdrożeniu kompleksowego
programu ochrony zlewni tej wielkiej rzeki i ludzi tam żyjących.
(Uwaga 3: dajemy fote Tamy)
( Uwaga 4: na stronę lub dwie dajemy jako ilustrację mapę geograficzną pokazującą bieg tej rzeki z
zaznaczonymi miejscami opisanymi szczegółowiej w tej książce)
(Uwaga 5: Warto rozważyć czy do książki nie dołączyć mapy)
KSIĘGA STWORZENIA ŚWIATA
Kiedy Michał Sochacki, dyrektor muzeum regionalnego w Borszczowie dowiedział się o moim zamiarze
napisania tej książki natychmiast zwrócił mi uwagę, że za jeden z naturalnych cudów Europy uważany jest
Wielki Kanion Dniestru.
Kanion ten tak opisuje ekspert Hałyna Panakhyd: -Ciągnie się 250 kilometrów - pomiędzy ujściami rzek
Złotej Łypy i Zbrucza do Dniestru. I obfituje on w prehistoryczne formy flory, odsłony geologiczne o ważnym
znaczeniu naukowym. Odsłonięte przez naturę plastry dolnego karbonu, syluryjskie, dewońskie, tworzą,
używając obrazowego języka, placek-przekładaniec, w którym możemy przejrzeć 500 (pięćset) milionów lat
liczącą historię tworzenia się naszej planety Ziemi. Niczym w Księdze Stworzenia Świata. I dlatego
dniestrowska Księga Stworzenia Świata zdaniem ekologów zasługuje na nadanie temu obszarowi statusu
Parku Narodowego - póki co utworzono tu bowiem tylko Regionalny Park Krajobrazowy o nazwie
Dniestrowski Kanion.
Dniestr chroniony jest w różnych miejscach i na różne sposoby. Niedawno na pograniczu z Mołdawią
utworzono Dolnodniestrowski Park Narodowy. Także w pobliżu elektrowni wodnej powstał "Zapowidnyk
Jagorłyk" ("zapowidnyk" czyli rezerwat - wg prawa ukraińskiego najbardziej chroniony obszar). U źródeł rzeki
oraz w powiatach drohobyckim i skoliwskim utworzono rezerwaty buka, świerka, modrzewia, jodły, sosny.
Ciekawe są też geologiczne rezerwaty Busowyśke, Urycz, Korczyn. Utworzono Narodowy Historyczno Kulturalny Zapowidnyk Dawny Halicz - kompleks ten powstał kilkanaście lat temu i obejmuje on 143 zabytki
dziedzictwa narodowego, w tym 118 obiektów archeologicznych. A geologicznym hitem są Medobory najmasywniejsza część wzgórz Towtr Podolskich, twór geologiczny jaki powstał 15-20 milionów lat temu.
- Był to grzbiet podwodny ciepłego Morza Sarmackiego jakie znajdowało się u brzegu Karpat. Wzdłuż brzegu
wschodniego tego morza ciągnął się on przez 170 kilometrów, a utworzony był z muszli skorupiaków. Kiedy
morze ustąpiło, a grzbiet pozostał, powierzchnią ziemi stały się Towtry. I tam gdzie przecina je rzeka Zbrucz
na obszarze 10,5 tysiąca hektarów utworzono "Zapowidnyk Medobory”. Jego filią są “Góry Krzemienieckie”.
W ten sposób chronione są lasy i cały tamtejszy ekosystem -fachowo objaśnia H. Panakhyd.
„Zapowidnyk Medobory” prawdopodobnie miał być częścią gigantycznego Parku Narodowego ”Podolskie
Towtry”- największego na Ukrainie a drugiego pod względem obszaru w Europie. Miał obejmować 260
tysięcy hektarów na przestrzeni 140 kilometrów urozmaiconej piaskowymi i wapiennymi wzgórzami. W roku
1996 Prezydent Ukrainy wydał uchwałę na mocy której miał powstać park o powierzchni 261316 ha. Ale do
dzisiaj planowane tereny nie zostały przekazane pod jurysdykcję Parku Narodowego „Podolskie Towtry”. Na
oficjalnej stronie internetowej Parku www.tovtry.km.ua
podaje się, że zarządza on obszarem tylko ponad 3 tysiące hektarów-stwierdziła H. Panakhyd, z którą
konsultowałem wszystko co napisałem a co dotyczy geograficznych danych doliny Dniestru. Wyszło więc, że
przez kilkanaście lat góra urodziła mysz.
„Według klasyfikacji geobotanicznej, Park znajduje się w dwóch obszarach: europejskiej strefie lasów
liściastych i europejsko-syberyjskiej strefie leśno-stepowej.(…) Osobliwością regionu, a w szczególności
wzgórz Towtry jest obecność drzewostanów zdominowanych przez jesion wyniosły, które występują
przeważnie przy wierzchołku wzgórza, na kamienistym podłożu. Znaczne powierzchnie zajmują lasy z
przewagą buka(…) ważnym składnikiem roślinności parku są ciepłolubne lasy z dębem omszonym i dużym
udziałem derenia właściwego, które najczęściej spotykane są w Kanonie Dniestru.(…)Flora Parku jest
bogata i zróżnicowana pod względem systematycznym. Według ostatnich danych liczy ona 1543 gatunki
roślin naczyniowych(…) Krągłouste reprezentuje tylko jeden gatunek, którym jest bardzo rzadki w Europie
minóg ukraiński. W wodach omawianego terytorium zarejestrowano ogółem 56 gatunków ryb, z których
dzisiaj spotyka się 38 gatunków, a najliczniej występują: płoć, leszcz, okoń, sandacz i karaś złocisty. Dwa
gatunki (wyrozub i czop czarny wpisane zostały do Czerwonej Księgi Ukrainy). Płazy reprezentuje 11
gatunków z czego jeden objęty jest Konwencją Berneńską(…) Awifaunę Parku reprezentuje obecnie 128
gatunków ptaków lęgowych, z których 37 żyje tutaj na stałe(…) Trzy gatunki ptaków wpisane zostały na
Europejską Czerwoną Listę Zwierząt, gdyż należą do ginących w całej Europie. Są to: bielik, pustułeczka i
derkacz” - tak opisują ten teren Mikola D. Matwiejew i Ludmiła G. Lubinska na łamach czasopisma „Przyroda
Polska”.
( Uwaga 6 : dajemy fot. Skalistego brzegu rzeki)
Od dawna piękno przedkarpackiej części doliny Dniestru przyciąga turystów. Zachwycała i zachwyca natura.
Łagodny klimat zwany “dniestrowskim subtropikiem” oraz dzieła przyrody i człowieka przyciągają więc
turystów do dziś.
W XIX wieku okolice Brzeżan określane były mianem “Brzeżańskiej Szwajcarii”. W czasach cesarstwa
austrowęgierskiego zbudowano pierwsze kurorty, przykładowo austriacki baron Jan von Konopka w
Trembowli zbudował sanatorium balneologiczne. Kurort powstał także w Zaleszczykach słynących też na
całe ówczesne cesarstwo z upraw pomidorów. Modnym stał się spływ Dniestrem na odcinku Halicz-Chocim.
Płynąc podziwiać można bowiem wpadające do Dniestru rzeki i strumienie, wodospady, jaskinie oraz zamki
i twierdze jakie człowiek wzniósł tam na wysokim brzegu rzeki - bywa, że brzeg ów wznosi się i na 250
metrów!
Rozwojowi turystyki sprzyjało zbudowanie kolei żelaznej - na początku XX wieku nad Dniestr dotrzeć już
mogli ciekawscy nowych wrażeń z całej Europy, chociaż najwięcej turystów zjeżdżało z Warszawy, Wiednia,
Krakowa, Pragi, Berlina i Lwowa.
( uwaga 7 : dajemy fotografie z rybami )
Ludzie osiedlali się w Dolinie Dniestru od dawna. Mieszkali tu nawet w epoce lodowcowej. Kim byli?
Wątpliwe by byli Polakami, Rusinami, Żydami czy Mołdawianinami. Przez ziemie te przetoczyło się wiele
plemion i kultur. Sprzyjały im idealne warunki - czysta woda i ryba, las i zwierzyna. Gościły ich brzegi rzeki w
licznych jaskiniach. Jaskinie te dawały naturalne schronienie przed opadami atmosferycznymi, dzikimi
zwierzętami i wrogami, innymi ludźmi, których też kusiło bogactwo dniestrowskiej natury. Ponadto dolina
Dniestru ofiarowała niezwykle ważną rzecz prahistorycznemu człowiekowi - złoża krzemienia, surowca do
wyrobu narzędzi. Archeolodzy udokumentowali tu ślady człowieka z czasów paleolitu. Stanowiska
archeologiczne Starunia, Odajiw, Halicz, Jezupil są ważnym dowodem rozwoju cywilizacji człowieka.
- Jedna trzecia stanowisk paleologicznych na Zachodniej Ukrainie znajduje się na Przedkarpaciu, w dolinie
Dniestru. Ponadto są tu stanowiska mezolityczne, neolityczne i eneolityczne. Ślad po sobie pozostawiły
także młodsze cywilizacje, czego dowodzą dziesiątki przykładów odkryć kultury trypolskiej. Niestety,
stanowisko archeologiczne Łuka Wrubłewećka datowane na ponad 300 tysięcy lat zostało zatopione przez
wody spiętrzone tamą elektrowni Nowodnistrowsk. - informuje Hałyna Panakhyd, której pasją jest
archeologia.
Wody Dniestru stworzyły bowiem bardzo korzystne warunki dla życia - gwarantowały i gwarantują urodzajne
plony a przed wiekami dawały wsparcie w obronie przed obcym - najeźdźcą. Dlatego powstało tam wiele
osad, wsi, miasteczek i miast: Stary Sambor, Sambor, Mykołaiw, Nowyj Rozdił, Żurawno, Halicz, Zaleszczyki,
Chocim, Stara Uszyca, Mohylew Podolski, Jampol, Soroka, Kamianka, Rezina, Rybnica, Dubossary,
Bendery, Tyraspol, Biełgoród Dniestrowski znany w świecie bardziej jako Akerman.
Dlatego dolina Dniestru miała wielkie znaczenie ekonomiczne i strategiczne dla Rzeczypospolitej i Mołdawii
a później dla Austro - Węgier, Turcji i Rosji. Z tych powodów też rzeka ta jest ważną na dzisiejszej Ukrainie i
Mołdawii. Nadal dostarcza ona wody, ryby, drewna. Od Soroka do Morza Czarnego po rzece pływają statki.
Dysponuje potencjałem turystycznym i leczniczym, bowiem występują tam też źródła wód leczniczych i błota
o właściwościach leczniczych. No i w dolinie Dniestru występują bogactwa naturalne - sól, ozokeryt, siarka,
gips, dolomit, kalcyt, aragonit i ropa naftowa.
- Właśnie złoża ropy i ozokerytu przyczyniły się do bardzo dobrego zachowania szczątków wielkich ssaków
plejstoceńskich, odkrytych w Staruni na początku XX wieku- o archeologicznej ciekawostce opowiada
Hałyna Panakhyd.
Wieś Starunia położona jest około 130 kilometrów na południowy-wschód od Lwowa. Wydobywano tam
prymitywnymi metodami ropę oraz ozokeryt, potocznie zwany woskiem ziemnym. W okresie największego
zlodowacenia plejstoceńskiego czoło lądolodu było oddalone tylko o około 120 kilometrów od tej wsi.
Jesienią 1907 roku w jednym z szybów naftowych znaleziono szczątki mamuta z fragmentami skóry,
ścięgien i mięśni. Pięć metrów niżej - na głębokości 17,5 metra odkryto różne części ciała nosorożca. Wiek
mamuta określony został na 25000 lub 35000 lat, wiek nosorożca na ok. 14500 lat.
Zorganizowana w 1929 roku przez Polską Akademię Umiejętności ekspedycja naukowa zakończyła się
sensacyjnie. Znaleziono „w odległości 3.30 m od „szybu mamutowego”(nr 4), a na głębokości 12,5 niemal
całkowicie, wraz ze skórą i mięśniami, zachowany okaz nosorożca włochatego (tzw. drugi nosorożec
staruński). Jest to jedyny na świecie zachowany w całości przedstawiciel tego wymarłego około 12000 lat
temu gatunku nosorożca (…) Tkanki miękkie mogły zachować się jedynie dzięki naturalnej konserwacji
wskutek przesycenia pochodnymi ropy naftowej. Drugim czynnikiem konserwującym była z pewnością sól.
Obecność chlorku sodu stwierdzono w materiale otaczającym szczątki, a źródła solne występują w okolicy
Staruni do dziś”- przeczytałem w tekście pióra Henryka Kubiaka, emerytowanego profesora Polskiej
Akademii Nauk (PAN)opublikowanym na łamach
www.zwoje-scrolls.com/zwoje40/text18p.htm
W krakowskim Muzeum Przyrodniczym PAN każdy ciekawski może obejrzeć staruńskie eksponaty. A
naukowcy uważają, że budżet kilku milionów dolarów pozwoliłby zorganizować kolejną ekspedycję do
Starunia, która może odkryć jeszcze bardziej sensacyjne zwłoki, na przykład mamuta w całości a może
ówczesnego człowieka? Na razie tych milionów nie ma.
(Uwaga 8 – a/ dajemy fotografię z podpisem: Staruński nosorożec w krakowskim muzeum
b/ dajemy fotografie ruiny domu) z podpisem:
Napis na budynku głosi „Żywa ryba” i zachęcał przed laty do kupna ryby. Po rozpadzie ZSRR powstało wiele
takich ruin. Rzeka stwarza wielki potencjał ekonomiczny i daje bogactwo, choćby energię elektryczną i
czarnoziem, ale tego bogactwa nie widać, ani u ludzi ani w architekturze, ani w infrastrukturze dzisiejszej
wsi, miasteczek i miast naddniestrzańskiej Ukrainy i Mołdawii. Dlaczego?
Przez tysiąclecia Dniestr był główną arterią transportową łączącą Podkarpacie z Bałkanami i Bliskim
Wschodem. Kupcy z południa przywozili wyroby metalowe, tkaniny, naczynia. Z doliny Dniestru na południe
transportowali zboże, futra, skóry, miód, wyroby rzemieślnicze. Już w czasach królestwa polskiego
Bolesława Chrobrego i Rusi Kijowskiej spławiano też drewno, z którego budowano łodzie, statki i okręty.
Przyjazna dla człowieka rzeka Dniestr przyciągała do siebie osadników z różnych stron - głównie Rusinów,
Polaków, Mołdawian, Niemców, Ormian, Żydów, Turków, Rosjan, Karaimów - którzy pozostawili po sobie
ślady w architekturze budując zamki, twierdze, pałace, folwarki, kamienice, fabryki i kościoły, cerkwie,
synagogi, meczety, zakładając parki i cmentarze.
Państwo którym tysiąc lat temu rządził król Bolesław Chrobry sięgało na południu po rzeki Dunaj i Dniestr.
Brzeg Dniestru wyznaczał bardzo ważną część granicy Rzeczypospolitej Obojga i Trojga Narodów,
szlacheckiej demokracji Lachów, Litwinów i Rusinów. A dla Lachów i Rusinów rzeka ta stała się częścią ich
codzienności. Dlatego dla naszych narodów rzeka Dniestr nierozłącznie wiąże się ze wspólnymi korzeniami.
(Uwaga 9 - dajemy fotę rozlewiska Dniestru )
KRÓLEWSKI LWÓW
W połowie XIII wieku w kotlinie Pełtwi gród założył książę halicko-wołyński Daniło(Daniel). Gród ten nazwał
on na cześć swego syna Lwa I (1264-1301). Tak powstał Lwów, znany też pod nazwą Leopolis, Lemberg.
Gród ten z lwem z herbie, szybko zyskał rangę stolicy Księstwa Halicko Wołyńskiego(1272r). Książę Lew
przeniósł tutaj dwór z Przemyśla, sprowadził Niemców i Ormian.
Kiedy ponoć Daniło koronował się na króla niewiele wróżyło przyszłe klęski, po których gród podzielił los
księstwa. Gród poszedł w ruinę w czasach walki o te ziemie jakie toczyli między sobą Rusini, Węgrzy,
Polacy, Tatarzy i Litwini. Doszczętnie gród zniszczył litewski książę Lubart.
Książę Daniło współpracował z papieżem licząc na jego pomoc w obronie Rusi przed Tatarami. Rzym jednak
uchylił się od tej pomocy oceniając, iż nawała tatarska doń nie dotrze. Być może dlatego jego wnuk Jurij syn Lwa - wykorzystując swoje dyplomatyczne talenty związał się z Konstantynopolem i ponoć przyjął nawet
tytuł króla Rusi, ale już bez papieskiego namaszczenia. Dało to jemu i Rusi krótkotrwałe korzyści.
Na podstawie nie podważalnych praw wyegzekwowanych przez króla Kazimierza Wielkiego w 1340 roku
Lwów wraz z całym Księstwem Halickim stał się miastem Rzeczypospolitej Szlacheckiej. Tak o tamtych
czasach napisał historyk, profesor Władysław A. Serczyk:
“Ostatni z potomków Romana, nb. siostrzeńcy Władysława Łokietka, Lew (1315-1323- przyp. autora) i
Andrzej, zostali otruci przez bojarów. Na tron halicki wstąpił z kolei ich siostrzeniec Jerzy-Bolesław(13231340), syn księcia mazowieckiego Trojdena. Wywodził się z Piastów i ożenił się z Eufemią, siostrą Aldony,
żony Kazimierza Wielkiego. Były one córkami księcia litewskiego Giedymina.
W 1338 r. nie mający potomstwa i szukający pomocy przeciw bojarom książę halicki zawarł układ z
Kazimierzem Wielkim i uznał go za dziedzica Rusi. W roku następnym, w układzie wyszehradzkim, Polska i
Węgry porozumiały się co do przyszłego podziału ziemi halicko-wołyńskiej. W odpowiedzi na poczynania
swego władcy bojarzy zastosowali w 1340 r. wypróbowaną metodę działania - otruli Jerzego Trojdenowicza.
Po dwóch latach została zamordowana jego żona. Przypuszcza się, że Kazimierz Wielki spieszył już
Trojdenowiczowi z pomocą, zaledwie bowiem w 9 dni od śmierci księcia stanął z wojskiem we Lwowie.
Możnowładztwo małopolskie od dłuższego czasu starało się wpłynąć na politykę władców ponownie
zjednoczonego państwa polskiego i skierować ją na wschód. Tym razem skutecznie, w majestacie prawa i wydawało się - bezkrwawo. Wkrótce miało się jednak okazać, że rachuby, przynajmniej na to ostatnie,
zawiodły.(…) Po stronie Kazimierza Wielkiego opowiedział się papież, rezygnując nawet z dwuletniego
poboru świętopietrza na cele wojenne króla. W 1344 r. król przyłączył do Polski ziemię sanocką i przemyską,
a po dwóch latach w jego tytulaturze pojawił się nowy człon: ”pan i dziedzic Rusi". Wyprzedził tym stan
faktyczny, gdyż o Ruś musiał jeszcze stoczyć walkę nie tyle z samymi jej mieszkańcami, ile z Litwą.
Przywódca bojarów halickich Dymitr Detko uznał postanowienia wyszehradzkie i zwierzchnictwo polskowęgierskie.
W 1349 r. król osobiście stanął na czele następnej wyprawy. Zajął wówczas Lwów, całą Ruś Halicką, Chełm,
Bełz, Brześć i Włodzimierz Wołyński (…)”
W wydanej na Ukrainie przez wydawnictwo “OWS” książce W.J. Biłocerkiwskiego pt. “Historia Ukrainy” jej
autor na temat rodzinnych koligacji Trojdenowicza z królem Kazimierzem Wielkim nawet się nie zająknął. Nie
wspomniał też o jego układzie z polskim królem i uznaniu Kazimierza Wielkiego za dziedzica Rusi.
Oczywiście nie napisał też on o tym, że Bolesław Chrobry odebrał Grody Czerwieńskie zagarnięte przez
Włodzimierza. O losie Lędzian też tam nic nie ma.
Książkę W.J. Biłocerkiwskiego recenzowało dwóch profesorów “nauk historycznych“ - W. Kaleniczenko i P.
Ryszczenko- a studentom rekomenduje ją od 2005 roku ministerstwo oświaty i nauki Ukrainy. Jej drugie
wydanie z 2007 roku nabyłem na lwowskich targach książki w 2009 roku. W bibliografii nie ma książki W. A.
Serczyka. Tymczasem kiedy w 2003 roku poprosiłem dr Anatolija Momryka, pracownika Ukraińskiej
Akademii Nauk, o wskazanie mi najlepszej książki o historii Ukrainy ten bez wahania zarekomendował i
podarował mi wydaną po polsku “Historię Ukrainy” autorstwa W.A. Serczyka.
Za czasów Kazimierza Wielkiego podnosząc Lwów z ruiny zlokalizowano go nieopodal dawnego grodu.
Nowe prawa magdeburskie uzyskał w 1356 roku. W Krewie w 1385 roku Litwin Władysław Jagiełło w zamian
za rękę królowej Polski Jadwigi, zobowiązał się przyjąć wraz z braćmi i całą Litwą chrześcijaństwo w
obrządku łacińskim. Od tej pory ziemie Litwy i litewskiej Rusi swój los związały z Koroną Królestwa
Polskiego, tworząc fundament przyszłej Rzeczpospolitej Obojga i Trojga Narodów. Ten związek dynastyczny
dał siłę i spokój także miastu Lwów, który po unii w Krewie rozwijał się wraz z Koroną będąc stolicą
województwa Ruskiego. Do Rusinów, Polaków, Niemców i Ormian dołączyli Żydzi. Przez wieki działały tu
trzy metropolie: w 1412 roku powstało we Lwowie biskupstwo katolickie (przeniesione z Halicza),
prawosławne w 1539(przekształcone w unickie w 1700 r.) i ormiańskie (od 1361 r.)
W 1608 roku powstało kolegium jezuickie. Król Rzeczpospolitej Jan Kazimierz podniósł rangę tej uczelni i w
1661 roku została ona Akademią Jezuicką. Sejm i papież nie potwierdzili jednak woli króla - przyczyniła się
do tego opozycja Akademii Krakowskiej i Zamojskiej i być może niechęć prawosławnych Rusinów, tych
których ulubieńcami nie byli Jezuici. Przywilej Jana Kazimierza potwierdził jednak król August III w 1758 r. i
24 marca 1759 roku papież Klemens XIII wydał bullę zatwierdzającą Akademię Lwowską i podnoszącą ją do
godności Uniwersytetu. Pod zaborem austriackim Akademię przekształcono w szkołę średnią (1773 r.) i
dopiero w 1784 roku powołano świecki Uniwersytet Józefiński, który w latach 1805-1817 stał się Liceum
Lwowskim, by już jako Uniwersytet Franciszkański działać w latach 1817-1918. W latach II Rzeczypospolitej
Uniwersytet Lwowski nosił już imię Jana Kazimierza i rozpoczął swą działalność w gmachu dawnego Sejmu
Galicyjskiego ( od 1919 r.). W 1940 roku sowiecki okupant Lwowa nadał mu imię Iwana Franko. I tak zostało
do dziś. W latach 1941-44 działał podziemny Uniwersytet Jana Kazimierza .
Józef Maksymilian Ossoliński w roku 1827, z Wiednia do Lwowa, przeniósł Zakład Narodowy im.
Ossolińskich. Wydawnictwo i bibliotekę urządził w budynkach zlokalizowanych przy skrzyżowaniu
dzisiejszych ulic Kopernika i Stefanyka. W 1938 roku zbiory Ossolineum liczyły ponad pół miliona
egzemplarzy. Część tych zbiorów przeniesiono w latach 1946-47 do Wrocławia, gdzie są dostępne pod
szyldem ...Zakładu Narodowego im.Ossolińskich. W dawnym budynku Ossolineum działa dziś Biblioteka
im. Wasyla Stefanika, w której magazynach znajduje się spora część kolekcji Ossolińskiej. Stało się tak z
woli najeźdzcy: stalinowskiego Związku Radzieckiego.
Obie bilioteki teraz współpracują ze sobą.
Akademia Techniczna powstała w 1844 roku. Przekształcono ją w Szkołę Politechniczną w 1877 roku. Od
1920 uczelnia ta znana była jako Politechnika Lwowska. I tak jak Uniwersytet i Ossolineum wywarła wielki
wpływ na rozwój kadry II Rzeczypospolitej.
We Lwowie w 2011 roku wybito medal jubileuszowy poświęcony 350 leciu Uniwersytetu Lwowskiego, a
profesor doktor habilitowany Marek Bojarski, rektor Uniwersytetu Wrocławskiego otrzymał tytuł doktora
honoris causa Uniwersytetu Lwowskiego. Ojciec M.Bojarskiego był absolwentem Uniwersytetu Jana
Kazimierza. Jego syn studiował na wrocławkim uniwersytecie, utworzonym staraniem przepędzonej przez
sowietów kadry profesorskiej ze Lwowa. Tak utworzonemu Uniwersytetowi nadano imię Bolesława Bieruta,
agenta NKWD, nowego władcy i prezydenta marionetkowej sowieckiej "Polszy". Życie potoczyło się dalej...
Miasto oparło się Tatarom i w 1648 roku Kozakom Bohdana Chmielnickiego. I ich żądaniu wydania im
lwowskich Żydów. Zapłacono wówczas wysoki haracz. Miasto i Żydów obroniono. Król Rzeczypospolitej
Szlacheckiej Jan II Kazimierz Waza w dowód uznania m.in. tych zasług zrównał Lwów w prawach z
Krakowem i Wilnem a dzielnych mieszczan lwowskich nobilitował. Lwów najwięcej ucierpiał w 1704 roku,
kiedy to miasto pod pozorem kontrybucji ograbili Szwedzi Karola XII. Ale informacji tych nie podają
ukraińskie przewodniki, jak tej, iż tu we Lwowie hołd złożył Hospodar Piotr I królom Korony Królestwa
Polskiego Władysławowi Jagielle i Jadwidze, a co wydarzyło się 27 września 1387 roku.
PO ROZBIORACH RZECZPOSPOLITEJ
Po pierwszym rozbiorze Rzeczypospolitej Trojga Narodów Austria uczyniła ze Lwowa stolicę Królestwa
Galicji i Lodomerii z Wielkim Księstwem Krakowskim, Księstwem Oświęcimskim i Zatorskim. Habsburgowie
powoływali się przy tym na trzynastowieczne prawa Korony Węgierskiej i tytuł królów węgierskich “rex
Galiciae et Lodomeriae”. W ten sposób świadomie obniżono polityczną rangę Krakowa - mózgu polskości
państwa Piastów i Jagiellonów. I Rzeczypospolitej Trojga Narodów.
Nastąpiła nowa era w rozwoju Lwowa. Był to czas o którym Czesław Partacz w swojej książce “Od
Badeniego do Potockiego. Stosunki Polsko-Ukraińskie Galicji w latach 1888-1908“ napisał:
“Szlachta wschodnio galicyjska, podobnie jak i starorusini, negowała istnienie odrębnego narodu
ukraińskiego. Sama uważała się za Rusinów-Ukraińców, w takim znaczeniu terytorialnym, jak Adam
Mickiewicz uważał się za Litwina.”
Nastał wiek dziewiętnasty - czas budzenia się świadomości narodowej. Czesław Partacz cytuje Józefa
Szujskiego, który tak oddawał nastroje drugiej połowy XIX wieku:
”Wywodzić historycznie i gramatykalnie, że nie ma Rusinów i ruskiego języka? Na nic by się to przydało, bo
rzecz ta sprzeciwia się prawdzie(…).Istnieje Ruś jak istnieje Polska i Moskwa. Kwestia ruska dla Polski to
kwestia federacji. Stawiając idee federacji załatwiamy kwestię ruską w Galicji. Nazywajmy Rusinów
Rusinami, ruski język językiem ruskim, dajemy mu warunki rozwoju, ale żądamy to co słuszne, ale
uwzględniamy stan faktyczny. Uznajemy Ruś w Sejmie, w szkole i w gminie, ale żądamy, aby ona uznała
unię i nas. Aby przestała być moskiewską i socjalną konspiracją.”
Swoją drogą ciekawe jak niezwykle aktualna jest owa myśl zredagowana półtora wieku temu. I jak podążała
ona pod prąd ówczesnej działalności moskalofilów finansowanej przez ambasadę rosyjską w Wiedniu
wyrażonej programowo na łamach wychodzącego we Lwowie od 1861 roku “Słowa”. Tamże, trzy lata po
wybuchu powstania styczniowego pod zaborem rosyjskim, bo 27 lipca 1866 roku w artykule pt. “Pohliad w
buducznost” napisano wprost, iż nie ma Ukraińców - Rusinów, jest tylko jeden naród rosyjski od Karpat do
Kamczatki.
W 1867 roku narodowcy w swym programie odpowiedzą “Słowu”:
“Jesteśmy dumni, że należymy do 15 milionowego narodu, którego nazwa to Rusini albo Ukraińcy, a którego
ojczyzną jest nasza Matka - Ruś - Ukraina. (…), nasi nieprzyjaciele to polska szlachta i rząd moskiewski
(…), zawsze będziemy po stronie naszego biednego chłopskiego ludu.”
Obserwator ówczesnej sceny politycznej Stanisław Tarnowski na łamach “Przeglądu Polskiego” z 1866 roku
tak ujął ów problem:
”Gdyby sprawa ruska, była sprawą narodowości, gdyby raz dowiodła, że jest ruską, nie rosyjską, wtedy
wiedzielibyśmy, co robić: otworzyć jej ramiona i serce i dać jej wszystko, co sami mamy lub kiedykolwiek
mieć możemy. Taka Ruś byłaby kotwicą i tarczą wiary, cywilizacji i narodowości przeciwko Rosji, ale dziś nią
nie jest.”
I znów nie sposób tych słów sprzed półtora wieku zignorować analizując współczesność.
W tej części Europy wiek XIX był też czasem konfrontowania rodzących się różnych świadomości
narodowych, ich liderów, przeciw tym Polakom, Rusinom i Żydom, którzy nie pogodzili się z rozbiorami
Rzeczypospolitej Szlacheckiej - Rzeczypospolitej Trojga Narodów. Prusy i Rosja zaniepokojone wzrostem
znaczenia żywiołu polskiego w liberalnej Austrii finansowały tych, którzy gwarantowali osłabienie Austrii i nie
dopuszczenie do odrodzenia się polskiej monarchii. Doszło więc we Lwowie - z natury rzeczy, bo był on
stolicą austriackiej prowincji - do wojny na słowa doskonale udokumentowanej w tamtejszej prasie.
Języczkiem uwagi i zarazem pretekstem była batalia o język nauczania w szkołach i na uniwersytecie. Oto
kilkanaście kartek wybranych z kalendarza zdarzeń:
- w 1815 roku rząd austriacki nakazywał w Galicji nauczać w szkołach wiejskich tylko po polsku - język
“ruski” uznawał on bowiem za odmianę języka rosyjskiego;
- za odpowiedź takiej postawie można uznać działalność “Ruska Troica- Trójca Ruska” w której działali
Marian Szaszkewicz, Iwan Wahylewicz i Jakiw Hołowaćkyj i którzy wydali w 1836 roku książkę napisaną w
rusińskim języku ludowym pt.”Rusałka Dnistrowaja”- wydrukowano ją tzw. grażdanką;
- w rewolucyjnym roku 1848 dnia 2 maja powstaje Hołowna Rada Ruska:
”Na zebraniu tym, w obecności 300 Ukraińców reprezentujących różne środowiska społeczne oprócz
chłopów, przedstawiciel Polskiej Centralnej Rady Narodowej, adwokat Suski, sprzeciwił się organizacji
odrębnej Rady Ruskiej w myśl zasady:"jeden naród - jedna rada”. Jego oświadczenie, że Polacy pragną
wskrzesić Polskę w granicach z 1772 roku, wywołało wielkie oburzenie zebranych. Oświadczyli oni, że nigdy
nie zechcą należeć do państwa polskiego” - przypomina Czesław Partacz w “Od Badeniego do Potockiego”,
wskazując na masowość procesu wyrażającego się tym, iż: “W ślad za Hołowną Radą powstawały rady
terenowe“;
-dnia 23 maja 1848 roku przeciw Hołownej Radzie powstał we Lwowie Ruśkyj Sobor z Rusinami o
zapatrywaniach polonofilskich (korzenie Rusińskie, narodowość Polska), za jakiego na przykład uważał się
Iwan Wahyłewicz, oraz z Polakami o rusińskich korzeniach: Dzieduszyckimi, Jabłonowskimi, księciem
Puzyną i innymi;
- dnia 25 października 1858 roku zjazd rusińskiej inteligencji powołał Macierz galicyjsko ruską mającą dbać o
rozwój własnego języka;
- w grudniu 1859 roku Agenor Hr. Gołuchowski, minister spraw wewnętrznych Austrii wydał zarządzenie na
mocy którego “władze krajowe w Galicji porozumiewały się nie tylko po niemiecku“, ale również po polsku i
rusińsku;
- dnia 11 sierpnia 1869 roku uroczyście poświęcono kamień węgielny Kopca Unii Lubelskiej zlokalizowanego
na wzgórzu zwanym Wysokim Zamkiem we Lwowie;
- kiedy w maju 1876 roku w Rosji wydano tzw. akt emski zakazujący przywozu i druku prasy, książek,
utworów scenicznych, czegokolwiek po rusińsku, Lwów stał się wiodącym ośrodkiem inteligencji rusińskiej;
- w styczniu 1880 roku powstaje “Diło”- pismo narodowców wydawane przez Mychaiłło Kossaka,
stryjecznego brata, powszechnie znanego Polakom z patriotyzmu Wojciecha;
- Rusin Pantełejmon Kulisz wydaje po rusińsku książkę pt.”Kraszanka Rusynam i Polakom na Wełykdeń
1882” wzywając w niej Rusinów do zaniechania nienawiści do Polaków i protestując przeciwko negatywnym
tradycjom kozackim;
- rok 1898 galicyjscy Rusini uznali za jubileuszowy rok 50-cio lecia odrodzenia narodowego i zniesienia
pańszczyzny; w wysłanym do cesarza memoriale podziękowali oni za wyzwolenie z “żelaznych kajdan”
polskiej niewoli w jakiej trwali oni od 1340 do 1772 roku; kiedy polska prasa oprotestowała tę interpretację
dziejów “Diło” odpowiedziało, że “zasługi Kazimierza Wielkiego dla rozwoju Rusi Czerwonej były żadne,
wobec faktu, że sprowadził on na Ziemię Czerwieńską gnębicieli narodu ukraińskiego - Żydów“;
- w roku 1899 Iwan Franko opuścił polskie pismo socjalistów "Praca" po konflikcie z Polakami i przeszedł do
Ukraińskiego Stronnictwa Narodowo Demokratycznego(USND);
- dwudziesty wiek Rusińscy studenci przywitali protestem; 12 i 13 października 1901 roku klerycy uniccy
zorganizowali wiece, na których postanowiono wspólnie ze studentami świeckimi domagać się utworzenia
odrębnego uniwersytetu ukraińskiego;
- dnia 23 stycznia 1907 roku grupa około stu studentów Uniwersytetu Lwowskiego, Rusinów, została
aresztowana przez policję za zdemolowanie pomieszczeń Uniwersytetu i napaść na “sekretarza
uniwersytetu, docenta prywatnego Alojzego Winiarza“; studenci ci nie mogąc wymusić na władzach uczelni
zrównania języka polskiego z ukraińskim w życiu wewnętrznym uczelni nie chcieli dopuścić do
immatrykulacji w języku polskim; z Uniwersytetu zamieszki przeniosły się na ulice miasta a przeciwnicy
Rusinów używali argumentu, iż we Lwowie Rusini stanowią zdecydowaną mniejszość, bo tylko 7(siedem)
procent miejskiej społeczności,
- w grudniu 1907 roku rusińscy studenci wywołując ponowną bójkę na Uniwersytecie Lwowskim dostarczyli
pretekstu do akcji protestacyjnej w wykonaniu rusińskich posłów w parlamencie austriackim - posłowie
protestowali gwizdając na huculskich fujarkach; raniono słoweńskiego posła Benkovicia;
- w styczniu 1908 roku w czasie jednego z wieców zginął chłop z Koropca, Marek Kahaniec, który próbował
wyrwać cesarsko-austriackiemu żandarmowi karabin;
-12 kwietnia tegoż roku o godzinie 13.30 cesarski namiestnik Andrzej hr Potocki w “Pałacu pod Kawkami”
przyjął na rozmowę studenta Uniwersytetu Lwowskiego im. Franciszka Józefa. Cesarski namiestnik był
Polakiem. Student Rusinem. Nazywał się Myrosław Siczyński. Strzelił on do Potockiego czterokrotnie. Gdy
woźni wyprowadzali go na korytarz powiedział on do czekających na wizytę u Potockiego rusińskich chłopów
:“To za waszą krzywdę, za wybory, za Kahańca”; Czesław Partacz w swej książce pt.“ Od Badeniego do
Potockiego” przypomina, że wobec sądu aresztowany:
“Siczynśkyj w długim wywodzie wykazał ewolucję swoich poglądów opartych w dużej mierze na literaturze
polskiej i zacytował słowa Romana Dmowskiego: ”Zabić wroga narodu nie tylko nie jest grzechem, ale nawet
obowiązkiem”. Skoro, według oskarżonego namiestnik był odpowiedzialny za cały ucisk narodu
ukraińskiego, musiał więc zginąć. Ponieważ legalna praca narodowa przynosiła mierne wyniki - mówiłchwyciłem się nielegalnej.”
Czesław Partacz w tej samej książce podsumowuje:
”Namiestnik Królestwa Galicji i Lodomerii hrabia Andrzej Potocki nie zginął w wyniku napiętych stosunków
polsko-ukraińskich. Był ofiarą wewnętrznej walki dwóch największych partii ukraińskich: narodowodemokratycznej i moskalofilskiej. Moralnie i propagandowo zabili go narodowcy za to, że nie chciał
prześladować moskalofilów(…) Pod “polskimi rządami” wolno było przez długie lata nawoływać do gwałtów,
grozić warstwie rządzącej szubienicą i utopieniem w Sanie, a ogółowi polskiemu wyrzuceniem za San.
Dziwny był ten “polski ucisk” jeżeli można było bezkarnie głosić podobne hasła.”;
- W roku 1908 Józef Piłsudski skutecznie pokierował napadem na pociąg z pieniędzmi w Bezdanach (na
trasie Wilno- Petersburg). W akcji tej uczestniczyła też jego przyszła żona. Zdobywają fortunę, którą
zainwestowali w walkę niepodległościową, w stworzenie jej fundamentów - struktury organizacyjnej przyszłej
Polski. Ta terrorystyczna akcja będzie też przykładem dla niektórych nacjonalistów ukraińskich. Ale dopiero
za kilkanaście lat będą masowo napadać instytucje II Rzeczpospolitej;
- w roku 1910 we Lwowie odbył się pogrzeb wybitnej polskiej patriotki, poetki, Marii Konopnickiej; z inicjatywy
Ignacego Paderewskiego w Krakowie został osłonięty Pomnik Grunwaldzki, dokładnie w 500 lecie
zwycięstwa pod Grunwaldem nad Krzyżakami; na odsłonięciu tego pomnika zaśpiewano Rotę autorstwa
Marii Konopnickiej do muzyki, którą napisał Feliks Nowowiejski.
- we Lwowie organizowały się paramilitarne organizacje wojskowe, w jednej z nich Józefa Piłsudskiego
żołnierki uczył Władysław Sikorski, obaj przyszli mężowie stanu przyszłej II Rzeczypospolitej; Piłsudski
stworzył podstawy przyszłej armii polskiej Związek Walki Czynnej. W Krakowie powstało Towarzystwo
Strzeleckie. We Lwowie W. Sikorski założył Związek Strzelecki.
Równocześnie piętrzyły się trudności ekonomiczne. Rosła emigracja za chlebem. Poza ziemiami polskimi
żyło już 5-6 mln Polaków, głównie w Ameryce. Emigrowali też Rusini.
Tak to Austro - Węgry z ich prowincją Galicją trzeszczały w szwach, zbliżały się do swego kresu - I wojny
światowej. Bo w międzyczasie tylko Węgrzy powiększyli swoją autonomię w ramach cesarstwa. Inne narody
cesarstwa rozpychały się łokciami jakby czekając swej okazji.
W swych wędrówkach po Lwowie XXI wieku niejednokrotnie pytałem dzisiejszych lwowiaków o los
Siczyńskiego. Zamiast odpowiedzi uzyskiwałem wzruszenie ramion. Powszechna jest bowiem niewiedza na
ten temat. Siczyński otrzymał wyrok śmierci przez powieszenie, ale Cesarz Franciszek Józef skorzystał z
prawa łaski i wyrok ten zamieniono mu na 20-lat ciężkiego więzienia. Z więzienia w Stanisławowie udało mu
się uciec 10 listopada 1911 roku. Posługując się fałszywym paszportem przez Czerniowce, Berlin i Bergen
trafił do Szwecji. Później Siczyński zamieszkał w USA. Na zaproszenie władz radzieckich (sic!) w 1966 roku
odwiedził on Lwów i pałac namiestnika, w którym zastrzelił hrabiego Potockiego.
Dla Polaków Lwów dziewiętnastego wieku był polskim miastem na Galicji - miastem politycznej i kulturowej
tolerancji i ośrodkiem polskich instytucji- od 1811 roku wychodziła słynna “Gazeta Lwowska”, w 1817 roku
ufundowano Zakład Narodowy im. Ossolińskich. Tu schronienie znaleźli powstańcy 1830 i 1863 roku
uciekający z zaboru rosyjskiego. Obok siebie działało Towarzystwo Literackie im. Adama Mickiewicza i
Naukowe Towarzystwo im. Tarasa Szewczenki. Rozwijały się Uniwersytet, Politechnika Lwowska (od 1844),
Lwowska Galeria Sztuki i powstał Teatr Wielki. Jednocześnie tu kwitł język polski - miasto skupiało bowiem
takich przedstawicieli Młodej Polski jak Kasprowicz, Korab- Brzozowski, Staff.
Po zbudowaniu kolejowego połączenia Krakowa z Lwowem(1861 r.) rozwijała się gospodarka. Tramwaj
wyjechał na ulice miasta podczas Powszechnej Wystawy Krajowej w 1894 roku. Spadła śmiertelność wśród
miejskiej ludności po zbudowaniu wodociągów. Boom inwestycyjny spowodował, że Lwów był
zelektryfikowanym miastem o rozwiniętej sieci telefonicznej już przed I wojną światową. Miasto uważano za
nowocześniejsze nawet od Moskwy i Warszawy. I w konfrontacji z dzisiejszym Lwowem jak ironia brzmi
zachwyt Anny Prószyńskiej z 1919 r.: ”Co za wrażenie - europejskie miasto. Asfalty, chodniki, nie kocie
łby(…)”. Bo zmorą Lwowa po 1945 roku stały się kilometry dziur, po których z trudem wlecze się tramwaj i
strach jeździć samochodem.
Nawet I wojna światowa nie powstrzymała rozwoju miasta. Chociaż weszła doń armia rosyjska, potem o
Lwów walczyli Polacy z Ukraińcami a w 1920 roku przetoczyła się przezeń sowiecka konnica Budionnego.
Kiedy w październiku 1918 roku Rada Regencyjna ogłosiła powstanie niepodległej Rzeczpospolitej zarząd
miasta Lwowa 11 października wysłał do niej list deklarujący pełne poparcie mieszkańców dla budowy
niepodległej Rzeczypospolitej. Pułkownik Władysław Sikorski przystąpił do organizacji Polskiego Korpusu
Posiłkowego we Lwowie. Tymczasem 19 października, także we Lwowie, Rusini zamieszkujący Galicję
Wschodnią, Bukowinę i Ruś Zakarpacką utworzyli Ukraińska Radę Narodową, która obwieściła utworzenie
państwa ukraińskiego z ziem Galicji Wschodniej, po San. Państwa nie samodzielnego, bo działającego w
ramach cesarstwa austriackiego - jako część federacyjna monarchii austriackiej. Od tej pory
wydarzenia nastąpiły błyskawicznie:
- 20 października Rada Miejska Lwowa uchwaliła rezolucję o przyłączeniu tego miasta do Polski - rezolucję
tę jednak ukraińscy radni uznali za bezprawną;
- 30 października na odprawie komendantów grup lwowskiego okręgu POW poinformowano zebranych o
planie zbrojnego zajęcia Lwowa w imieniu Rzeczypospolitej, aby uprzedzić podobną akcję planowaną przez
Ukraińców i ogłoszono mobilizację, którą z entuzjazmem poparła polska młodzież;
- żołnierzom podlegającym Ukraińskiemu Komitetowi Wojskowemu udało się jednak uprzedzić polską akcję i
rankiem 1 listopada opanowali oni większość gmachów publicznych Lwowa- w mieście tym proklamowano
powstanie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej(ZRL) a przewodniczącym Ukraińskiej Rady Narodowej
został Jewhen Petruszewycz; państwo to przyjęło nazwę Zachidno-Ukrajinska Derżawa
(Zachodnioukraińskie Państwo), którą zmieniono po abdykacji Habsburgów na Zachodnioukraińską
Republikę Ludową (ZURL); w obronie polskości Lwowa stanęły "Orlęta";
- na rozkaz J. Piłsudskiego dowództwo Armii Wschód (Wojska Polskie w Galicji Wschodniej) objął dnia 17
listopada generał Tadeusz Rozwadowski;
- dnia 22 listopada wojska ukraińskie opuściły Lwów, polski Lwów Polacy obronili, ale miasto zostało
oblężone;
- po przerzuceniu na front polsko-ukraiński oddziałów armii Hallera (35 000 żołnierzy) w połowie maja 1919
roku nastąpiła polska ofensywa na Wołyniu i w Galicji - Ukraińska Armia Halicka(UHA) została zmuszona do
wycofania się za Dniestr i Zbrucz, na teren Ukraińskiej Republiki Ludowej(URL).
Walkom towarzyszyły dyplomatyczne negocjacje. Rząd ZURL uważał się w nich za najważniejszego
reprezentanta ukraińskich interesów. Być może wynikało to też z faktu uznania go za niepodległy byt przez
państwa ENTENTY w czasie pokojowej konferencji paryskiej. Nie doceniał on jednak bolszewickiej polityki
faktów dokonanych na wschodzie Ukrainy, gdzie powstała Ukraina Radziecka ze stolicą w Charkowie - już
na obradach Zjazdu Rad (11-12(24-25)12.1917 r.) sformułowano uchwałę “O organizacji władzy na
Ukrainie”, w której ogłoszono:
”Od chwili obecnej władza na terytorium Republiki Ukraińskiej należy wyłącznie do Rad Delegatów
Robotniczych, Żołnierskich i Chłopskich”.
Rząd Jewhena Petruszewycza nie chciał też negocjować z Polakami nie godzącymi się na granicę na Sanie
- był on nieugięty - odmówił zawarcia kompromisu terytorialnego z Rzeczpospolitą, a nie chcąc też
współpracować z Ukraińską Republiką Ludową Semena Petlury chyba wyczerpał mandat zaufania jakim
obdarzono go w Paryżu. I zbankrutował. ENTENTA poparła Ukraińską Republikę Ludową.
Dramatyczne tamte dni tak opisuje Władysław A. Serczyk:
“Powstanie wybuchło w Kijowie w połowie stycznia 1918 roku. Uderzenie nastąpiło z dwóch stron: z jednej
nacierali robotnicy “Arsenału”, z drugiej - czerwonogwardziści skoncentrowani w robotniczej dzielnicy Podoł.
Na pomoc przybył też oddział marynarzy floty czarnomorskiej.(…) Wówczas Petlura ściągnął posiłki z frontu
i krwawo rozprawił się z jego obrońcami. Dopiero 22 stycznia (4 lutego) do Kijowa weszły posiłki
czerwonogwardyjskie(…) a rząd Ukrainy Radzieckiej przeniósł się do Kijowa 30.01.(12.02) 1918 r.(…)
Niemcy pospieszyli z pomocą Centralnej Radzie i wprowadzili na Ukrainę armię liczącą blisko pół miliona
żołnierzy. Już w ostatnich dniach lutego rząd Ukrainy radzieckiej musiał się ewakuować do Połtawy, a 1
marca wojska niemieckie wkroczyły do Kijowa(…) powróciła Centralna Rada wraz z członkami
agenturalnego Związku Wyzwolenia Ukrainy, całkowicie zależnego od Niemiec i Austro-Węgier (…)28.
04.1918 r. na posiedzenie Rady wdarł się oddziałek niemiecki aresztują kilku działaczy ukraińskiego ruchu
narodowego. Nazajutrz, jakby nic się nie stało, Centralna Rada uchwaliła konstytucję URL oraz formalnie
wybrała Hruszewskiego prezydentem Republiki. W tym samym dniu, 29 kwietnia, na zjeździe partii
chłopskiej, ochranianym przez oddziały niemieckie Paweł Skoropadski został okrzyknięty “hetmanem
Ukrainy“. Wkrótce ogłosił on uroczyście utworzenie państwa ukraińskiego (Ukrajinśka Dzierżawa) i
proklamował się jego jedynowładcą(…) Wykorzystując powszechne oburzenie, wywołane wydaniem przez
Skoropadskiego deklaracji o przyszłej Ukrainie, która miała być związana więzami federacji z Rosją,
ukraińscy liberałowie zgrupowani w Ukraińskim Związku Narodowo Państwowym utworzyli 14.XI.1918 r.
pięcioosobowy Dyrektoriat, na którego czele stanął W. Wynnyczenko.”
Zapanował terror i chaos. Rząd Stanów Zjednoczonych poparł Dyrektoriat. Przekazał mu sprzęt wojskowy, a
w marcu 1919 w Brodach, Petlurze, który reprezentował Dyrektoriat i Strzelców Siczowych, obiecano dalszą
pomoc. Bolszewicy z kolei oskarżyli Dyrektoriat o szerzenie propagandy nacjonalistycznej i organizowanie
pogromów Żydów oraz przystąpili do kontrofensywy opanowując wschodnią Ukrainę, Krym i Kijów. Pierwszy
Dyrektoriat przestał istnieć. Władzę powierzono Petlurze.
W rezultacie w politycznej i militarnej grze pozostały dwa ośrodki walczące o ukraińskie ziemie - “czerwony”,
bolszewicki, z siedzibą w Charkowie, gdzie Ukrainę ogłoszono “Republiką Rad” i “republikański” z Petlurą,
pierwotnie z siedzibą w Kijowie, a później w Kamieńcu Podolskim.
Wówczas podpisano wynegocjonowaną w Winnicy umowę z dnia 21 kwietnia 1920 roku, w której napisano
wprost:
“Uznając prawo Ukrainy do niezależnego bytu państwowego na terytorium w granicach, jak będą one na
północ, wschód i południe określone na zasadzie umów Ukraińskiej Republiki Ludowej z graniczącymi z nią
z tych stron sąsiadami, Rzeczpospolita Polska uznaje Dyrektoriat niepodległej Ukraińskiej Republiki Ludowej
z głównym atamanem, panem Simonem Petlurą na czele za zwierzchnią władzę Ukraińskiej Republiki
Ludowej.”
A dalej:
“Rząd Polski przyznaje Ukrainie terytoria na wschód od linii granicznej, wymienionej w art. II niniejszej
umowy - do granic Polski z roku 1772 (przedrozbiorowej), które Polska już posiada lub odzyska od Rosji
drogą orężną lub dyplomatyczną”.
W 1920 roku żołnierze Semena Petlury nie zawiedli. Wprawdzie społeczne poparcie nie wystarczało na
obronienie Kijowa, ale wzięli oni udział w bitwie warszawskiej - pomogli odradzającej się Polsce nie
szczędząc życia i swojej krwi w obronie przed agresywnymi bolszewikami Lenina, ale w zamian nic nie
otrzymali. Polska w Rydze (18.03.1021 r.) podpisała hańbiący pokój z sowiecką Rosją Lenina, sankcjonujący
w istocie władzę na Ukrainie i Białorusi czerwonej Moskwy i Warszawy.
Po pierwsze, za partnera uznano Ukraińską Socjalistyczną Republikę Rad - do negocjacyjnego stołu nawet
nie zaproszono przedstawicieli rządu S.Petlury- URL.
Po drugie, zgodzono się na utrzymanie Kijowa przez bolszewików Lenina. Argumentem przetargowym
zapewne była kasa - do wyobraźni musiało wirtualnie przemawiać 25 milionów rubli w złocie jakie komuniści
Lenina zobowiązali się wypłacić II Rzeczpospolitej (niektóre źródła podają 30 milionów), jako rekompensatę
za wkład ziem polskich w budowanie gospodarki rosyjskiej w czasie zaborów. Pieniędzy tych jednak nigdy
nie obejrzeliśmy - była to tylko obietnica, jak się okazało bez pokrycia. Aby nieco zrozumieć atmosferę
tamtych dni warto wspomnieć jakich argumentów używali w II Rzeczpospolitej, na łamach ówczesnych gazet
i w Sejmie, przeciwnicy Petlury. Ich zdaniem niepodległa Ukraina (nie mieli oni wątpliwości, że sowiecka
Ukraina nie będzie niepodległa(sic!)) oznaczać będzie w przyszłości jej sojusz z Niemcami w celu odebrania
II Rzeczpospolitej Galicji Wschodniej z Lwowem i zachodniego Wołynia.
Zawarty traktat ratyfikował jako naczelnik państwa Jozef Piłsudski(16.04.1921). Nic więc dziwnego, że 25
września 1921 młody Ukrainiec Stepan Fedak strzelał we Lwowie do J. Piłsudskiego. Oddał trzy strzały.
Zranił tylko wojewodę Kazimierza Grabowskiego.
Zapisy polsko - ukraińskiej umowy z 1920 roku dobrze są pamiętane po dziś dzień po obu stronach Dniestru.
Jeszcze bardziej pamięta się nadzieje jakie wiązano ze zwycięską bitwą warszawską. Niestety - zwycięska
armia polska nie poszła za ciosem, nie doszło do ofensywy. Rząd polski pozwolił bolszewikom otrząsnąć z
klęski. A szkoda, bo dziś wiemy, że był to unikalny moment. Nie tylko strajkujący robotnicy Kronsztadu i
Astrachania mieli dość bolszewików. To był ten moment, by uderzyć, a nie pertraktować.
Gdyby w 1920 roku zwycięska polska armia “poszła za ciosem” może ocaleli by zbuntowani marynarze,
chłopi i robotnicy, nie tylko z Kronsztadu, Tambowa, Astrachania, Piotrogrodu i Tuły.
Z tysiącami strajkujących rozprawił się Lenin, wysługując się m.in. Tuchaczewskim, któremu udało się w
sierpniu 1920 roku wydostać z warszawskiego kotła. Rozstrzelano tysiące ludzi lub zwyczajnie utopiono –
oszczędzano kul.
Rosja nie chce pamiętać o zbrodniach sowietów. Spadkobiercy Stalina promują w świecie sielskie obrazy
Rosji kojarzące się z tulskimi samowarami, egzotycznością cerkwi i rzeką - matką Wołgą, która kusi nie
zapomnianymi przeżyciami, na przykład w Świętym Uspieńskim Bożonarodzeniowym Monastyrze w
malowniczej Staricy. Świat też nie pamięta się o tysiącach Rosjan utopionych przez Lenina w Dwinie i
Wołdze.
Jestem pewien, że takiej samej oceny tamtych zdarzeń dokona każdy uważny czytelnik “Czarnej księgi
komunizmu. Zbrodnie, terror, prześladowania”, rewelacyjnej pracy historyków, wydanej w "Polszy" przez
Wydawnictwo Prószyński i S-ka w 1999 roku.
Ale w polityce liczą się fakty dokonane. Osamotniony Petlura przegrał wszystko. Zmuszono go do wyjazdu z
Warszawy. Osiadł w Paryżu, gdzie został zamordowany.
"Najważniejszym współpracownikiem Hołówki w Paryżu był przywódca Ukraińskiej Republiki Ludowej
Symon Petlura. Hołówko uznał powrót Piłsudskiego do władzy za sposobność do spełnienia dawnych
obietnic. Przewrót majowy przyniósł wielki wzlot, a potem równie wielki upadek. Przez dziesięć majowych dni
1926 roku wydawało się, że dawne porozumienie między Piłsudskim i Petlurą się odrodzi, ten ostatni
powróci być może z Paryża do Warszawy, a stamtąd nawet do Kijowa i do władzy; 25 maja Petlura leżał
jednak we krwi w Dzielnicy Łacińskiej, śmiertelnie raniony kulami zamachowca. Choć nie wykazano, by
Samuel Schwartzbard, który pociągnął za spust, miał związki z Moskwą, Polacy (i patrioci ukraińscy) uznali
za pewnik, że Petlura został zabity, gdyż stał się niebezpieczny dla Związku Radzieckiego. Sam
Schwartzbard, który walczył niegdyś we francuskiej Legii Cudzoziemskiej i w szeregach bolszewików,
twierdził że zabił atamana w zemście za falę pogromów, która przetoczyła się przez Ukrainę siedem lat
wcześniej. Mimo, że brak dowodów na to, by Petlura nakazał organizację pogromów lub był antysemitą, jego
osobę kojarzono ze zbrodniami armii, którymi dowodził. W latach 1919 - 1920 na Ukrainie wymordowano
dziesiątki tysięcy Żydów. Większość padła ofiarą wojsk znajdujących się formalnie pod zwierzchnictwem
Petlury lub związanych z państwem ukraińskim. Rozdzierające serce opowieści ocalałych Żydów wzbudziły
słuszny gniew skierowany przeciwko człowiekowi, który nie mógł się już bronić. Francuska ława przysięgłych
uniewinniła Schwartzbarda, uznając, że zabójstwo, którego sie dopuścił było uprawiedliwione. Żona Petlury
Olha musiała pokryć koszty sądowe, a odszkodowanie przyznane jej za śmierć męża wyniosło jednego
franka. Żałoba wielu Ukraińców mieszała się z gniewem: zabito ich przywódcę narodowego, a sąd w
europejskiej republice orzekł, że zasłużył on na śmierć."- napisał amerykański profesor Timothy Snyder na
łamach książki "Tajna wojna. Henryk Józewski i polsko- sowiecka rozgrywka o Ukrainę".
"Przyglądający się procesowi Jerzy Stempowski, wówczas korespondent polskiej prasy, pisał po latach do
Jerzego Giedroycia, że obrońcy zamachowca dokonali manipulacji, pisząc historię Ukrainy i lat 1917-19 na
użytek procesu. Linia obrony, jak się okazało skuteczna, zmierzała do przedstawienia zamordowanego jako
potwora pławiającego się w żydowskiej krwi. Tymczasem zdaniem Stempowskiego Petlura był filosemitą.
Tak samo uważa Włodzimierz Żabotyński, jeden z głównych ideologów syjonizmu. Swoje przekonanie na ten
temat wyraził na łamach The Jewish Morning Journal 4 lipca 1926 roku. W paryskim procesie też zeznawali
Żydzi, którzy bronili pamięci Petlury (...) - przypomina Bohdan Koroluk nałamach Frondy (źródło:
http:irekw.internetdsl.pl/fronda_petlura.html ). Tam też B. Korolak podaje, że S. Petlura w sierpniu 1919 roku
wydał rozkaz potępiający pogromy i ostrzegający ich sprawców przed surowymi karami. Nie można też
zapomnieć o tym na co zwraca uwagę Timothy Snyder:
" W 1919 roku ukraińscy żołnierze uznawali komunizm za ruch żydowski, a niektórzy oficerowie
przedstawiali to jako usprawiedliwienie dla pogromów."
W propagandzie bolszewickiej Petlura zostanie antysemitą. A kiedy Niemcy zorganizują i przeprowadzą
pogrom Żydów we Lwowie (25-27.07.1941) lwowiacy nazwą go "Dniami Petlury", gdyż w rabunkach i
mordach polskich Żydów wzięły udział przygotowane do tego przez Niemców grupy Ukraińców.
Nie pomogło nawet zbliżenie do jakiego doszło między polskim rządem a emigracyjnym rządem Ukraińskiej
Republiki Ludowej już po śmierci Petlury, po 1926 roku. Zacieśniła się wprawdzie współpraca wywiadów
wojskowych tych obu rządów i powstał w Warszawie Ukraiński Instytut Naukowy(1930r.), w którym działał
Roman Smal-Stocki, wiceminister spraw zagranicznych w rządzie emigracyjnym A. Łewickiego, czynny
profesor Uniwersytetu Warszawskiego, ale napięcia rosły skrzętnie podsycane przez komunistów i
nacjonalistów ukraińskich.
Trzydziestu pięciu Ukraińców weszło w skład armii II Rzeczpospolitej i objęli oni stanowiska oficerów
kontaktowych. "W ścisłej tajemnicy 28 lutego 1927 roku odtworzono na terytorium Polski armię Ukraińskiej
Republiki Ludowej. Najważniejszymi celami ukraińskiego Sztabu Generalnego była rekrutacja i szkolenie sił
zbrojnych oraz stworzenie na sowieckiej Ukrainie warunków sprzyjających interwencji z zewnątrz" - podaje
Timothy Snyder.
Wdrożana zostanie "Operacja Hetman" - powstanie tajna placówka wywiadowcza na sowieckiej Ukrainie,
którą kierował Mykoła Czebotariw.
Od 1927 - na wypadek wzrostu napięć wewnętrznych w ZSRR i konfliktu zbrojnego przygotowywano nawet
tajne plany powołania stutysięcznej armii ukraińskiej, ale ich nie wdrożono. Czy dlatego, że powstał OUN? I
wzmógł się terror?
*
*
*
Polskość miastu Lwów nie zaszkodziła w latach 1918-1939. Miasto nadal się rozwijało. W II Rzeczypospolitej
stało się drugim ośrodkiem polskiej nauki i kultury, będąc po Warszawie i Łodzi trzecim miastem pod
względem liczby ludności. Nie rozwiązano jednak problemów mniejszości narodowych.
W 1922 roku nacjonaliści ukraińscy zbojkotowali wybory do Sejmu i Senatu, przejęli też oni kierownictwo
ukraińskiej organizacji skautowskiej ”Płast”. Dokonali zamachów na polskich ziemian a nawet chłopów. Rząd
Rzeczypospolitej zareagował aresztowaniami sprawców.
Ukraiński badacz Wiktor Poliszczuk przypomina, iż latem i jesienią 1922 roku na wschodzie II
Rzeczypospolitej doszło do podpaleń 2300 folwarków, stert zboża i budynków polskich dziedziców. I jego
zdaniem z tego powodu Ukraińcy wtedy stracili szansę na jakąkolwiek terytorialną i polityczną utonomię. W
swojej "Gorzkiej Prawdzie. Zbrodniczość OUN/UPA" W. Poliszczuk napisał:
"(...) opisane tutaj wydarzenia miały miejsce w 1922 roku, w czasie, gdy zwycięscy w I wojnie światowej Wielka Brytania, Francja, w szczególności wysłuchiwali argumentów rządu ZURL, po wygnaniu, co do
uznania niepodległości Ukrainy Zachodniej, w czasie gdy Polska nadała jej autonomię. W tym czasie UWO
się awanturuje(...) Kto, jaki rząd tolerowałby taki stan w państwie?"
W. Poliszczuk też przypomniał, iż zgodnie z decyzją Rady Ambasadorów z 1923 roku II Rzeczpospolita nie
miała obowiązku wprowadzenia autonomii terytorialnej i politycznej dla Ukraińców.
W 1923 roku przeciwko decyzji Konferencji Ambasadorów uznającej prawa II Rzeczpospolitej do wschodnich
ziem zaprotestowali rusińscy mieszkańcy Lwowa. W roku następnym Sejm uchwalił ustawę o tworzeniu
szkół dwujęzycznych polsko-białoruskich i polsko-ukraińskich przekazując decyzje w ręce lokalnych
kuratorów.
Kiedy uchwalano tę ustawę na terenie II Rzeczypospolitej działało 2151 szkół z ukraińskim językiem
nauczania. Po pięciu latach liczba ich zmniejszyła się do 716. Malała też ilość gimnazjów z językiem
ukraińskim. Ale przede wszystkim pamiętano zdradę jakiej dopuściła się Rzeczypospolita wobec Semena
Petlury, jego armii i rządu. Żołnierze Petlury walczyli bowiem u boku wojska II Rzeczypospolitej ze wspólnym
wrogiem: Sowietami. I nic za to nie dostali.
“DAJMY MORZE KRWI”
W 1929 roku Ukraińska Wojskowa Organizacja, Związek Ukraińskiej Młodzieży Nacjonalistycznej i Legia
Ukraińskich Nacjonalistów utworzyły nielegalną Organizację Ukraińskich Nacjonalistów(OUN) kierowaną
przez Konowalca, Melnyka i Banderę. W. A. Serczyk w swej “Historii Ukrainy” tak o niej napisał:
“Panowała w niej żelazna dyscyplina służąca wykształceniu bojowników o “wielką, niepodległą Ukrainę”.
OUN propagowała nienawiść do wszystkich tych, którzy byli lub mogli się stać przeciwnikami tego hasła;
obwiniała inne ugrupowania ukraińskie o zdradę interesów narodowych; nie kryła swych ideowych związków
z faszyzmem i - po kilku latach - hitleryzmem. W pierwszej połowie lat trzydziestych OUN liczyła już około 30
tysięcy członków, z których znaczna liczba przeszła specjalne wyszkolenie bojowe i dywersyjne.
Propagowanie nienawiści do innych stało się metodą propagandową, mającą przyciągnąć do organizacji
młodzież szukającą swojego miejsca w życiu. W broszurze wydanej we Lwowie w 1929 roku pod auspicjami
OUN pisano: “Trzeba krwi- dajmy morze krwi! Trzeba terroru- uczyńmy go piekielnym. Trzeba poświęcić
dobra materialne- nie zostawmy sobie niczego. Nie wstydźmy się mordów, grabieży i podpaleń. W walce nie
ma etyki!… Każda droga, która prowadzi do naszego najwyższego celu, bez względu na to, czy nazywa się
ona u innych bohaterstwem czy podłością, jest naszą drogą”.
OUN na deklarację Piłsudskiego o polityce toleracji odpowiedział terrorem. "W lipcu 1930 roku ukraińscy
nacjonaliści zaczęli w Galicji akcję sabotażową - polegała ona na setkach aktów terrorystycznych
skierowanych przeciwko polskiemu majątkowi i gospodarstwom w całym regionie. We wrześniu Piłsudski
nakazał pacyfikację Galicji, wysyłając do czterystu pięćdziesięciu wiosek tysiąc policjantów, którzy mieli
szukać nacjonalistycznych agitatorów. Znaleźli oni broń(tysiąc dwieście osiemdziesiąt siedem karabinów,
pięćset sześćdziesiąt sześć rewolwerów i trzydzieści jeden granatów) oraz niemal sto kilogramów materiałów
wybuchowych, lecz galicyjscy Ukraińcy uznali uciążliwe przeszukiwania za akt polityczny. W wielu
przypadkach pacyfikacje zdecydowały o ich stosunku do polskiej władzy państwowej. Prowokując te
działania, OUN skuteczie sparaliżował polityke Piłsudskiego wobec mniejszości w Galicji. Nagłaśniając je za
granicą, ukraińscy nacjonaliści zawęzili natomiast pole manewru tych polityków polskich, którzy opowiadali
się za ustępstwami. Spór o pacyfikacje skłonił polski rząd do ujawnienia dokumentów dowodzących, że
ukraińskie partie polityczne w Polsce otrzymywały wsparcie finansowe z Niemiec". - napisał o tamtych
dniach Timothy Snyder.
I jak podaje dalej cytowany W.A. Serczyk:
“Terrorystyczne zamachy nacjonalistów objęły cały niemal teren b. Galicji Wschodniej. Od lipca do listopada
1930 roku dokonano przeszło 2000 akcji sabotażu i zamachów na życie polskich ziemian i przedstawicieli
polskich władz. Ze szczególną zaciekłością niszczono majątki osadników. W akcji uczestniczyli chłopi
ukraińscy. Główną rolę grały tu uczucia krzywdy, podsycane przez nieodpowiedzialnych polityków
nacjonalistycznych”.
Przyczyną była kolonizacja wschodnich województw II Rzeczypospolitej - osiedlano tu głównie wiernych jej
żołnierzy nadając im majątki ziemskie, większe terytorialnie od rozdrobnionej ziemi chłopskiej. Koloniści byli
więc silniejsi ekonomicznie, budzili zawiść i lęk miejscowej ludności wobec niepewności jutra. Twarde realia
ekonomiczne rugowały chłopów z małych gospodarstw - do wyboru mieli emigrację za chlebem do miast lub
za Ocean, do Ameryki albo pracę u “kolonisty“. Już nie na swoim, z gospodarza stając się robotnikiem w
fabryce lub u “kolonisty”.
W odwecie na terrorystyczne ataki ukraińskich nacjonalistów władze II Rzeczypospolitej zareagowały
pacyfikacjami:
”Do wsi, w których dokonano aktów sabotażu, przybywał oddział wojska lub policji, niszczył biura, kluby i
sklepy ukraińskich spółdzielni i organizacji kulturalno-oświatowych, demolował chaty chłopskie, bił
mieszkańców, dokonywał aresztowań, przeprowadzał rewizje oraz nakładał kontrybucje w pieniądzach i w
naturze. Niejednokrotnie zmuszano też rady gminne do podejmowania zobowiązań, że wszyscy mieszkańcy
wsi będą głosować na listy “rządowe”. Aresztowano prawie 2000 osób, z czego jedną trzecią skazano na
kary więzienia. W czasie rewizji znaleziono przeszło 1200 karabinów i ponad 500 rewolwerów wraz z
amunicją”- przypomina W. A. Serczyk.
Od siebie dodam - w pacyfikacjach tych nikt nie zginął. Żaden też przedstawiciel władz II Rzeczypospolitej
nie wydał rozkazu mordowania ukraińskiej ludności cywilnej. Od 2001 roku moich znajomych Ukraińców
proszę o dowody na okoliczność, iż w czasie tych pacyfikacji kogoś umyślnie zabito z rozkazu władz II
Rzeczypospolitej - nie dostarczono mi takich dowodów do dziś.
Dnia 29.11.1930 zamordowano polskiego dziedzica w Bohatkowie - Józefa Wojciechowskiego, 28 stycznia
1931 roku zastrzelono Hr. Baworskiego, w Towstołuhu zastrzelono Franciszka Bralkę, w Kowalówce
Kuźmińskiego, 12.02.1931 zabito komendanta policji w Hajach.
Wszystko to działo się w czasie zaostrzającego się kryzysu ekonomicznego. A apogeum miało dopiero
nastąpić. Ale najpierw 29.08.1931 roku w Truskawcu członkowie OUN zamordowali prezesa BBWR
Tadeusza Hołówkę, zwolennika …porozumienia z Ukraińcami. W 1924 roku T. Hołówka w odpowiedzi na
ankietę miesięcznika “Droga” m.in. napisał:
”Poziom kulturalny, uświadomienie narodowe, wyrobienie polityczne ludności ukraińskiej we wschodniej
Małopolsce jest dostatecznie wysokie, by autonomia mogła i powinna być tam niezwłocznie wprowadzona w
życie, jeśli chcemy istotnej, a nie pozornej pacyfikacji stosunków we wschodniej Małopolsce, to musimy jak
najszybciej odrodzić tam życie samorządowe. Druga sprawa, która walnie przyczyni się do pacyfikacji
umysłów tamtejszej ludności ukraińskiej, to uniwersytet ukraiński. Tym bardziej, że Ukraińcom całkowicie i
słusznie uniwersytet ten się należy. Sekretem poliszynela jest tajny uniwersytet ukraiński we Lwowie.
Uniwersytet ukraiński musi szybko powstać i to we Lwowie. Lwów ze swym wspaniałym, pięknym
patriotyzmem polskim, ze swoją starą kulturą polską będzie tym słońcem, które szybko wysuszy i rozwieje
miazmaty trującego nacjonalizmu ukraińskiego, gdy bez wątpienia będzie on usiłował zaszczepić się na
gruncie uniwersytetu. Nie wierzę zaś, że kilka tysięcy młodzieży ukraińskiej może osłabić polskość Lwowa;
przeciwnie, wierzę że młodzież ukraińska studiująca we własnym uniwersytecie będzie bliższa duchowo i
kulturalnie Polsce aniżeli ta, która dziś studiuje w Pradze.”
Autor tych słów był bliskim współpracownikiem Józefa Piłsudskiego, współtwórcą i ideologiem Bezpartyjnego
Bloku Współpracy z Rządem(BBWR), posłem na sejm z ramienia tej partii. Zamordowano go wieczorem, w
pokoju, na terenie pensjonatu, pod osłoną burzy.
"Hołówko był formalnie naczelnikiem Wydziału Wschodniego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Po
przewrocie majowym narodowości nierosyjskie słały apele do polskiego rządu. Piłsudski wysłał w odpowiedzi
do nich Hołówkę. Pomógł on przestawicielom nierosyjskich ruchów secesjonistycznych zorganizować się w
Paryżu i sfinansował ich francuskojęzyczną publikację "Promethee". Przy pomocy zaufanych pracowników
polskiego korpusu dyplomatycznego Hołówko utrzymywał także bliskie stosunki z Ankarą i Teheranem, gdzie
utworzono stałe przyczółki dla programu prometejskiego. Na bliskim wschodzie planował uzyskać poparcie
Turków dla ogólnotureckiej rebelii na południowych terytoriach Związku Radzieckiego oraz poparcie Iranu
dla federacji kaukaskiej, która oderwałaby od niego Azerbejdżan, Gruzję i górskie obszary Kaukazu (między
innymi Czeczenię). Dwaj ambasadorzy - Polski w Turcji- byli starymi socjalistami i towarzyszami
Piłsudskiego. - przypomina amerykański profesor Timothy Snyder na łamach książki "Tajna wojna. Henryk
Józewski i polsko- sowiecka rozgrywka o Ukrainę".
Wywiad II Rzeczypospolitej nie miał wątpliwości - mordercy Hołówki oddawali przysługę ZSRR. A czy nie
działali pod przykryciem OUN na zlecenie sowietów?
W końcu listopada 1932 bojówkarze z OUN napadli na urząd skarbowy i pocztę w Gródku Jagiellońskim.
Ujęli ich ukraińscy chłopi(!). W śledztwie dwóch z nich - Wasyl Biłas i Dmytro Daniłyszyn- przyznało się do
zabójstwa T. Hołówki. Sąd II Rzeczypospolitej skazał ich na śmierć i zostali straceni. Dnia 15 kwietnia 1934
roku w Warszawie zamordowano Bronisława Pierackiego, ministra spraw wewnętrznych. O zamach na B.
Pierackiego oskarżono OUN. Skutkiem były liczne aresztowania działaczy OUN i protesty przeciwko akcjom
terrorystycznym, które potępił też w swym liście pasterskim metropolita Szeptycki. I umowa zawarta z
oficjalnie uznawanymi przez rząd II Rzeczypospolitej ukraińskimi organizacjami w maju 1935 roku - tak
zwana umowa normalizacyjna.
Cisza trwała jednak krótko. Ukraińskich komunistów finansowała stalinowska Rosja. Ukraińskich skrajnych
nacjonalistów hitlerowska III Rzesza - śmiertelni wrogowie II Rzeczypospolitej. Ich celem nie była wolna
Ukraina. Ich celem była likwidacja II Rzeczypospolitej, a Ukraińcy sowieckiej Moskwie i hitlerowskiemu
Berlinowi potrzebni byli tylko jako "mięso armatnie", jako narzędzie przydatne i pomocne w realizacji ich
planu walki z II RP.
W lipcu 1937 roku powstał zalążek przyszłej armii nacjonalistów ukraińskich, oddział “Wilki” i “Poliska Sicz”.
Wróciło hasło “Polacy za San”. OUN jawnie zaczęło współpracować z hitlerowskimi Niemcami. I odniosło
pierwszy sukces. Rząd czechosłowacki podpisując Układ Monachijski musiał zgodzić się na utworzenie
ukraińskiego autonomicznego rządu na Ukrainie Zakarpackiej, w Użgorodzie. Premierem tego rządu został
Andrzej Brodyj, którego jednak aresztowano za chęć przyłączenia tego kraju do Węgier. Jego następcą
został prałat Augustyn Wołoszyn w nowej stolicy Ukrainy Zakarpackiej, w mieście Chust. W listopadzie 1938
roku utworzono tam tzw. Sicz Karpacką, organizację policyjną wzorowaną na SS i szkoloną przez Niemców
Sudeckich. Ale kiedy 15 marca 1939 roku miejscowy parlament proklamował niepodległość kraju
natychmiastowo zareagował rząd Węgier. Za zgodą hitlerowskich Niemiec po trzech dniach Węgrzy
opanowali Ukrainę Zakarpacką i rząd Wołoszyna emigrował do …Niemiec.
*
*
*
Decyzja Rady Ambasadorów z 1923 roku przypięczętowała porażkę Ukraińców walczących o swoje państwo
– Ukraina nie uzyskała niepodległości. Ale II Rzeczpospolita została zobowiązana do zapewnienia tzw.
Galicji Wschodniej autonomii terytorialnej i religijnych swobód. Ci Ukraińcy, którzy najmocniej demonstrowali
swoje niezadowolenie z podpisania pokoju Ryskiego zostali internowani. II Rzeczpospolita autonomii nie
stworzyła.
W 1931 roku Polacy stanowili 69% ludności II Rzeczypospolitej, Żydzi 8,5%, Białorusini 3%, Niemcy 2,5 % ,
inne nacje ok. 3 %. Rusini – tak byli nazywani wtedy Ukraińcy- stanowili prawie 15 % ludności II
Rzeczypospolitej (34% ludności województwa lwowskiego, 45,5 % województwa tarnopolskiego, 68%
wołyńskiego, 72% stanisławowskiego).
Pod przykryciem prometeizmu - Wołyń areną tajnej walki
Henryk Józewski był agentem Piłsudskiego. W utworzonym w 1920 roku rządzie S. Petlury pełnił funkcję
wiceministra spraw wewnętrznych. Był też najbliższym współpracownikiem Hołówki. Po powrocie do władzy
Piłsudskiego, jako łucki wojewoda wdrożył ekperyment prometejski, którego celem było przekonanie
miejscowej ludności, że administracja II Rzeczpospolitej dba o lojalnych jej Rusinów. Tak to, Ukraińcom,
zamieszkującym na terenie wschodnich ziem II Rzeczpospolitej, w jednym tylko ze wschodnich województw,
miało się żyć bardziej po ukraińsku i lojalnie wobec II RP.
Pod przykryciem tej oficjalnej prometejskiej działalności krył się cel wojskowy i spiskowy. Z woli Piłsudskiego
H. Józewski ściśle współpracował z działaczami i wojskowymi emigracyjnego rządu Ukraińkiej Republiki
Ludowej. Dał im oficjalną pracę w cywilu, by pod takim przykryciem w sposób skryty prowadzili działalność
propagandową na sowieckiej Ukrainie i tworzyli tam sieć agentów, agenturę przygotowującą warunki do
przyszłej zbrojnej interwencji II Rzeczypospolitej i armii Ukraińskiej Republiki Ludowej. Wojna o Ukraińską
Republikę Ludową z bolszewikami nie zakończyła się w 1920 roku pod Warszawą.
Oto kilka cytatów z książki profesora Timothy Snydera "Tajna Wojna. Henryk Józewski i polsko-sowiecka
rozgrywka o Ukrainę" o jej bohaterze H. Józewskim (wytłuszczenia tekstu pochodzą od autora tej książki):
"W budynkach publicznych obok wizerunku Piłsudskiego wieszał portrety Petlury, obchodził ukraińskie
święta i śpiewał ukraińskie pieśni narodowe.W czasie polowań i wizyt oficjalnych posługiwał sie ukraińskim,
odpowiadał też na napisane po ukraińsku listy obywateli i miejscowych urzędników. Państwo dotowało
lokalne ukraińskie kółka czytelnicze, których w 1937 roku było już około pięciu tysięcy. Zapewniało także
kapitał dla ukraińskiego ruchu spółdzielczego. Finansowany przez władze i będący w nieustannym objeździe
Teatr Ukraiński wystawiał ukraińską klasykę oraz sztuki oparte na motywach narodowych. Józewski wraz ze
współpracownikami działał na rzecz ukrainizacji Kościoła prawosławnego, chcąc skłonić popów do
posługiwania się podczas kazań, przy prowadzeniu ksiąg i w nieformalnych kontaktach z wiernymi językiem
ukraińskim, a nie rosyjskim. Był ojcem chrzestnym ukraińskiej partii politycznej (Wołyńskiego Zjednoczenia
Ukraińskiego) i dopilnował, by z jej list do parlamentu zostali wybrani lojalni antykomuniści ukraińscy. Założył
też prawosławne stowarzyszenie oświatowe, które rozrosło się do ośmiuset osiemdziesięciu filii."
"Jako wojewoda prowadził politykę, która dawała wyraźne pierwszeństwo językowi polskiemu, nie usuwając
wszakże ukraińskiego poza nawias. Zbudował ukraińską szkołę średnią i polsko-ukraińską szkołę
techniczną. Większość dzieci na Wołyniu, niezależnie od narodowości, uczyła się w pewnym zakresie w
szkole języka ukraińskiego. W 1933 roku funkcjonowało tam pięćset czterdzieści sześć polskich szkół, gdzie
wykładano też język ukraiński, i pięćset trzydzieści szkół dwujęzycznych. W 1936 roku ukraiński był obecny
w ponad dwóch trzecich wołyńskich szkół podstawowych."
"Żydzi odgrywali też ważną rolę w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, choć nie była to rzecz jasna
partia żydowska. Na wsi komunizm zyskał poparcie Ukraińców, w miastach zaś Żydów."
"Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy, określająca Polskę jako państwo faszystowskie i
opowiadająca się za jej ponownym rozbiorem, miała zostać zniszczona".
"OUN z kolei wzorowała swoją oświatę polityczną na modelu komunistycznym. Spenetrowała
Komunistyczną Partię Zachodniej Ukrainy, sama zaś została zinfiltrowana przez komunistów. Przez całe lata
trzydzieste OUN wykorzystywała manifestacje partyjne jako sposobność do własnych działań, przyłączając
się na przykład do pochodów pierwszomajowych. Na Wołyniu obydwie grupy obiecywały rewolucję
społeczną i narodową. To właśnie komuniści mówili o "ostatecznym rozwiązaniu" problemów
narodowościowych w regionie, co oznaczała unicestwienie Polaków".
Ponieważ niektórzy działacze ukraińskiego towarzystwa oświatowego Proswity byli radykalnymi
nacjonalistami, a część komunistami, Józewski zawiesił w 1932 roku jego działalność. Nie usunął jednak
przyczyn socjalnego niezadowolenia, w szczególności na wsiach. Tego mogła dokonać reforma ustrojowa II
Rzeczpospolitej, do której przeprowadzenia jej elita nie była zdolna. Na dodatek lata 1928-1932 to okres
światowego kryzysu ekonomicznego jaki ogarnął swymi skutkami także II RP.
W 1932 roku ok. 25 000 polskich i ukraińskich, chłopów i robotników, zbuntowało się w powiecie leskim. Bunt
rozszerzył się na sąsiednie powiaty – stłumiono go siłą przy pomocy 4000 policjantów i żołnierzy
wspomaganych przez artylerię i obserwacyjne lotnictwo. Bunt ten wspierała Komunistyczna Partia
Zachodniej Ukrainy. Zginęło kilkadziesiąt chłopów, kilkuset było rannych.
W 1936 roku Lwów ogarnęły wielkie niepokoje – komunistyczną manifestację, w której wzięli udział
solidarnie Polacy, Żydzi i Ukraińcy, stłumiła krwawo policja. Zginęli ludzie. Timothy Snyder przypomina:
"Oficjalne polskie dane mówią o 228 karach więzienia za działalność komunistyczną na Wołyniu w 1933
roku, 334 w 1934 roku, 453 w 1935 roku, 669 w 1936 roku i 989 w 1937 roku. Liczba osób trafiających do
więzień była w rzeczywistości wyższa. Dane zebrane na podstawie niepełnych raportów z województwa
mówią o 282 przypadkach w 1935 roku, 895 w 1936 roku,1753 w 1937 roku, 3043 w 1938 roku i 428 w 1939
roku (...) W lecie 1939 roku w polskich więzieniach było co najmniej pięć tysięcy wołyńskich komunistów."
Wśród nich za zdradę II Rzeczpospolitej karę odsiadywał Osjasz Szechter, ojciec Adama Michnika,
redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej". Za zdradę stanu i nielegalne działanie polityczne związane z
działalnością w OUN na Wołyniu postawiono przed sądem kilka razy mniej osób.
Henryk Józewski przegrał. W 1938 roku nie był już wołyńskim wojewodą. Został przeniesiony do Łodzi.
Spirala wydarzeń, ich logika, zmierzała ku wojnie. Z sowieckiej Ukrainy sowieci deportowali Polaków na
wschód. Burzyli kościoły. W II Rzeczpospolitej zapłonęły cerkwie, postrzegane jako symbole władzy
rosyjskiej i ośrodki wywiadu sowieckiego. Kościołowi prawosławnemu na terytorium II Rzeczypospolitej
przewodzili Rosjanie. Ale co temu winna cerkiew i jej wierni, że pop szpieguje? - nie tylko wierni nie
rozumieli, dlaczego w latach 1938-1939 armia II Rzeczpospolitej, zniszczyła dziewięćdziesiąt jeden cerkwi w
rejonie Chełma. Cerkiew otoczyła aureola męczeństwa.
"Świadomość możliwości wybuchu wojny była w Polsce w 1937 roku dość powszechna. Sejm 5 lutego
zaaprobował sprawę umocnienia bezpieczeństwa naszego kraju, przez budowę ważnych zakładów
zbrojeniowych między innymi w Mielcu, Starachowicach, Ostrowcu i Stalowej Woli. Natomiast potrzebną
energię elektryczną do realizacji inwestycji i planowanej produkcji planowano z elektrowni w Rożnowie. Za
wyborem tych rejonów, na których wznoszono inwestycje, przemawiała sprawa rozładowania wzrastających
buntów społecznych, aby w tym ubogim rejonie, będącym dawniej pod zaborami, dać ludziom pracę. W tym
Centralnym Ośrodku Przemysłowym (COP) do 1939 roku powstało 45 większych i średnich nowych
zakładów pracy oraz 60 małych" – zapisał Mieczysław Dobrzański na łamach swej książki "Gehenna
Polaków na Rzeszowszczyźnie w latach 1939-1948".
Było już za późno. Radykalizm nie opadał. Niepokoje nie ustawały. II Rzeczypospolitej nadal nie było stać na
systemową reformę wsi – chłopska bieda pod Warszawą, Krakowem i Łuckiem była powszechna. M.
Dobrzański przypomina:
"15 sierpnia 1937 roku rozpoczął się strajk chłopski inspirowany nieoficjalnie przez Stronnictwo Ludowe.
Strajkiem zostały objęte tereny Małopolski i częściowo tereny w kieleckiem, łódzkiem, poznańskiem,
warszawskim i lubelskiem. Strajkujący chłopi domagali się między innymi poprawy warunków życia,
jednakże władze nie reagowały na zgłaszane petycje (...) W Muninie w starciach z policją zginęło 7 chłopów,
a kilkunastu odniosło rany, w Kasince Małej zginęło 9 chłopów, w Majdanie Sieniawskim- 8".
Idea świata bez biednych i bogatych była wielką siłą. Bolszewicy, a potem sowieci potrafili tę ideę
wykorzystywać do swoich celów. W kwietniu 1919 roku w Drohobyczu rząd Zachodnio Ukraińskiej Republiki
(Zachodnio Ukraińskie Państwo) był zmuszony zdławić powstanie jakie wybuchło pod hasłem ustanowienia
władzy Rad, również buntowało się chłopstwo. Te bunty przyczyniły się do upadku Zachodnio Ukraińskiej
Republiki. Również S. Petlura i jego Ukraińska Republika Ludowa przegrała z bolszewikami. I jej armii nie
pomogła armia polska – obie nie dały rady obronić Kijowa.
Pod jurysdykcją II Rzeczpospolitej w 1923 roku, wybuchło powstanie krakowskie, a w Borysławiu doszło do
walk z policją i wojskiem. Zginęło kilka osób. Przez cały okres II Rzeczpospolitej z biedą, która
radykalizowała chłopstwo nie potrafiono sobie dać rady. Politycznie wykorzystywali to komuniści i nacjonalici
ukraińscy. Pod Warszawą wprawdzie w 1920 roku pokonano armię sowiecką, ale nie pokonano marzeń o
lepszym świecie dla biednych, świecie bez bogatych i biednych.
Druga Rzeczpospolita przegrywała. Przegrywała też Ukraińska Republika Ludowa. Analizując wydarzenia z
przełomu lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego stulecia na obszarze zamieszkałym przez Rusinów w
granicach II Rzeczypospolitej nie sposób nie zapytać o związek przyczynowo-skutkowy między staraniami
ukraińskiej politycznej emigracji,"petlurowców", o utworzenie ukraińskiej stutysięcznej armii w Polsce, a
terrorystycznymi działaniami inspirowanymi przez działaczy OUN. Jak potoczyłaby się nasza wspólna
historia, gdyby przed II wojną światową sto tysięcy Ukraińców II Rzeczpospolita uzbroiła w karabiny? Bo
może młodzi i niedoświadczeni politycznie działacze OUN sądząc, że służąc swemu narodowi w istocie
służyli komu innemu?
KOSZMAR LWOWA
Przed wybuchem II wojny światowej w II Rzeczpospolitej mieszkało 15 % Ukraińców.
We Lwowie mieszkało 50 % Polaków, 33 % Żydów i tylko 16 procent Ukraińców. Koszmar zaczął się 22
września 1939 roku. Polacy oddali miasto sowietom bez walki. W zamian sowieci mieli pozwolić polskim
żołnierzom emigrować lub pozostać w spokoju w kraju. Sowieci nie uszanowali swojego słowa. Rozpoczęły
się represje. Z terenów zajętych przez sowietów, ze wschodu II Rzeczypospolitej, masowo wywożono “na
Sybir” Polaków, Rusinów i Żydów. Jak masowo? Setki tysięcy ludzi, ale do dziś nikt nie zrobił szczegółowego
końcowego rachunku. Milion? Póki co szacuje się szczątkowo. Przykładowo, dzięki takim “szczątkowym
informacjom” wiemy, że po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej NKWD rozstrzelało we Lwowie, m.in. w
słynnych “Brygidkach” ponad 8 (osiem) tysięcy osób – obywateli II Rzeczypospolitej.
I BEZKARNOŚĆ. Nigdy nie osądzono sprawców sowieckich zbrodni z 1939-1941.
Po wkroczeniu do Lwowa hitlerowców Niemcy zamordowali 45 lwowskich profesorów, zacnych obywateli II
Rzeczypospolitej - zginęli między innymi Kazimierz Bartel, wielokrotny premier przedwojennej II
Rzeczypospolitej i publicysta dr Tadeusz Boy Żeleński. Do dziś w Polsce trwa pewność, iż zbrodniarzom
dopomogli skrajni nacjonaliści ukraińscy współpracujący z III Rzeszą. Podstawą do takiego twierdzenia są
relacje świadków, których nikt do dziś nie zakwestionował. Niemcy aresztując profesorów mieli ukraińskich
przewodników i tłumaczy. Na łamach emigracyjnego “Orła Białego” w 1948 roku w numerach 45-47
opublikowano tekst Karoliny hr. Lanckorońskiej pt.“Niemcy we Lwowie“. Autorka, przedwojenna docent
Uniwersytetu Lwowskiego, zrelacjonowała w nim swoje rozmowy z oficerami “Feldgestapo”. Oficerowie ci
twierdzili, iż aresztowań profesorów dokonano według spisów przygotowanych im przez ukraińskich
studentów z Krakowa. Także profesor Edward Prus w swej książce “Herosi spod znaku tryzuba” nie ma co
do tego wątpliwości. Ciekawskim szczegółów polecam książkę Włodzimierza Bonusiaka pt. ”Kto zabił
profesorów Lwowskich?”
Przerażające było też to co miało dopiero nastąpić. ZNÓW BEZKARNOŚĆ. Wykonawcami zbrodniczej wizji
III Rzeszy we Lwowie byli Eberhard Schongarth, Heiz Heim, Hans Kruger, Walter Kutschmann, Kurt
Stawizki, Felix Landau i ich holenderski współpracownik Pieter Nikolas Mentel, który wykorzystując swoją
wiedzę zdobytą na służbie dyplomatycznej odbytej we Lwowie przed II wojną światową pomagał Niemcom
ograbić rodziny zamordowanych.
Zbrodniarze ci nigdy nie zostali osądzeni za zbrodnię na lwowskich profesorach. W okupowanej po 1944
roku II Rzeczpospolitej długo nie wolno było pamiętać o tej zbrodni. W 1954 r. we Wrocławiu powstał
Międzyuczelniany Komitet Uczczenia Pamięci Lwowskich Pracowników Nauki. Komitet ten potrzebował
następnych dziesięciu lat, by przy Placu Grunwaldzkim we Wrocławiu b. rektor Uniwersytetu Lwowskiego
prof. Stanisław Kulczyński odsłonił pomnik, na którym działające w imieniu po jałtańskiego sowieckiego
okupanta władze PRL wymusiły umieszczenie napisu, że został on wystawiony ku czci wszystkich polskich
naukowców zabitych i zmarłych w czasie okupacji hitlerowskiej. Nie pozwolono wymienić z imienia i
nazwiska kogo zamordowano we Lwowie.
Dopiero 29 czerwca 1981 roku odsłonięto dwie tablice z nazwiskami ofiar: w holu oddziału Polskiej Akademii
Nauk we Wrocławiu i w korytarzu głównego gmachu Uniwersytetu Wrocławskiego. Kilka miesięcy później
nazwiska zamordowanych pojawiły się na pomniku wzniesionym w 1964 roku. A we Lwowie? Tamtejsze
sowieckie władze okupacyjne rozpoczęły budować pomnik w 1956 roku, ale prac zaniechano. Na miejscu
egzekucji “Kadeckim Wzgórzu” stanął pomnik dopiero w latach dziewięćdziesiątych. W maju 2009 został on
sprofanowany - “nieznany sprawca/ nieznani sprawcy” opatrzyli go swastykami i napisem ”Śmierć Lachom”.
W centrum Lwowa, w tamtejszej katedrze łacińskiej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii, przy wejściu, po
lewej stronie, znajduje się brązowa tablica upamiętniająca tę kaźń inteligencji II Rzeczpospolitej. Życie
zbrodniarzy jednak zaskoczyło - nie wszystkich udało im się wymordować. Dnia 23.06.2001 powstał Związek
Potomków Pomordowanych Profesorów. W lipcu 2011, w sześćdziesiąta rocznicę niemieckiego mordu,
poniżej starego pomnika-krzyża odsłonięto nowy pomnik. Uczynili to prezydent Wrocławia Rafał Dudkiewicz i
mer Lwowa Andrij Sadowyj.
W czasie uroczystości nie dopuszczono do głosu członków rodzin pomordowanych przedstawicieli
inteligencji II Rzeczpospolitej. Przygotowanego przemówienia nie mógł też wygłosić Dieter Shenk, który
napisał m.in.:
"Gdy myślę o niemieckich zbrodniach we Lwowie w latach 1941-44, nie mogę spać. Kiedy badałem, dla
mojej książki, szczegóły zamordowania polskich profesorów, ich rodzin i przyjaciół, miałem również
bezsenne noce. Pisałem głównie dla niemieckiego czytelnika, ponieważ ta brutalna zbrodnia nazistów była w
Niemczech prawie nie znana. Chciałem przyczynić się do tego, aby los co najmniej 525 tysięcy
pomordowanych w Galicji Wschodniej nie został zapomniany. Zdobyłem dokumentację, ale słowa... to za
mało aby zrozumieć tę zbrodnię, która była częścią programu wyniszczenia polskiej inteligencji".
Czy dlatego? Czy dlatego też nowy pomnik nie ma tablicy informującej kogo upamiętnia? Skandal? Jak to
zrozumieć i jak zrozumieć pasywność przedstawicieli władz III Rzeczpospolitej obecnych na uroczystości
odsłonięcia tego pomnika, którzy na ten skandal nie zareagowali? Ta prawda, że bezkarnie zamordowano
obywateli II Rzeczpospolitej też jest im nie w smak? Ciekawe, kiedy i na tym pomniku ktoś napisze "Śmierć
Polakom!"
*
*
*
Za okupacji niemieckiej Lwów wcielono do Generalnej Guberni (od 1. 08.1941) i mordowano w majestacie
nowego "prawa". Zwłaszcza polskich Żydów. Nastąpił czas, o którym Andrzej Żbikowski napisał:”Także część
miejscowej ludności, której pod okupacją sowiecką wiodło się źle, szczególnie Ukraińcy i Litwini, skorzystała
z szansy, by odpłacić Żydom za rzeczywiste bądź urojonone krzywdy. Przez całą polską ścianę wschodnią
przetoczyła się fala pogromów.” (źródło: Andrzej Żbikowski „Żydzi”, Wydawnictwo Dolnośląskie 2005). „Tę
szansę” - jak w Jedwabne- reżyserowali niemieccy okupanci.
W internetowej “Wikipedii” pod hasłem “Pogromy lwowskie(1941)“ dnia 24.10.2009 przeczytałem:
“Pogrom rozpoczął się 30 czerwca, po wkroczeniu do Lwowa wojsk niemieckich. Żydzi obwiniani za
kolaborację z okupantem sowieckim i zbrodnie NKWD stali się celem zemsty ludności miasta Lwowa,
podburzonej przez Niemców. W mieście działała Einsatzgruppe SS-Brigadefuhrera Otto Rascha i grupa
Schoengartha, które z pomocą ludności miejscowej, obwiniającej Żydów lwowskich o kolaborację z
władzami sowieckimi i NKWD zamordowały do 16 lipca ok.7000 Żydów(…) Drugi pogrom we Lwowie 25-29
lipca 1941 był zaplanowaną akcją niemieckich władz okupacyjnych. Akcja, tzw. dni Petlury (od Petlury)
oznaczała przyzwolenie władz na mordowanie Żydów przez Ukraińców. Część Żydów, przedstawicieli
inteligencji, została zamordowana na podstawie przygotowanych list proskrypcyjnych. Zamordowano ok. 2
tys. osób.”
Jerzy Zieliński w tekście pt.”Zagłada Żydów lwowskich podczas hitlerowskiej okupacji Lwowa (1941-1944)”
(Copyright 1998 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich. Wrocław - przyp.
autora) opisuje tamte dramaty m.in. tak:
“Bezpośrednio po wkroczeniu do Lwowa błyskawicznie utworzona “policja ukraińska” wraz z żołnierzami
Wermachtu (to nie prawda, że tylko SS i Gestapo mordowało Żydów) urządziła w Brygidkach kilkuset Żydom
makabryczną krwawą łaźnię. To wydarzenie miało swą prehistorię. Wkrótce po 22 czerwca 1941 r., wśród
lwowskich bolszewików wybuchła panika i wielu z nich w popłochu uciekło na wschód. Po kilku dniach
opamiętali się i niektóre władze, zwłaszcza część wojska, milicja i NKWD wróciły. W międzyczasie części
więźniów Brygidek, przede wszystkim kryminalistów, udało się wyłamać drzwi cel i uciec. Niektórzy, jakby nie
wierząc w klęskę Armii Czerwonej, uczynili to z pewnym ociąganiem się, może nawet podejrzewając jakiś
bolszewicki podstęp. Wśród tych ostatnich przeważali więźniowie polityczni i inteligenci. Tych wszystkich
wymordowano bestialsko seriami z karabinów maszynowych. Do pochowania tych zwłok zapędzono kilkuset
Żydów, których następnie na miejscu powystrzelano. Bolszewicy zaś już dawno definitywnie uciekli. Ta
masakra stała się groźną zapowiedzią, jaki los czeka Żydów.(…) Wkraczając do Lwowa Niemcy zastali w
nim około 160 000 Żydów, to znaczy o około jedną trzecią więcej niż ich było przed 1 września 1939 roku.
Ten wzrost ich liczby był spowodowany ucieczką wielu Żydów z tzw. Gubernatorstwa. Kiedy hitlerowcy
opuszczali Lwów w r. 1944 we Lwowie pozostało ok.700 Żydów.(…) Pierwszą wielką rzeź Żydów, która
pozbawiła życie około 80 tys. osób urządzili Niemcy w sierpniu 1942 r.(…) Wracając do Żydów lwowskich
warto wspomnieć, że drobna ich część wybrała dla ratowania siebie współpracę z Gestapo. Było kilkuset
milicjantów żydowskich, którzy ściśle współpracowali z niemiecką i ukraińską policją. Ich szef, Goliger,
szczególny drań i pijak, został zamordowany we własnym łóżku przez Żydów wracających z władzą
sowiecką. Był kahał, który dokładnie ściągał z Żydów kontrybucję, konfiskował im futra, biżuterię, dzieła
sztuki, meble i wszystko to dostarczał Niemcom, co wcale nie uchroniło urzędników kahału od zagłady, a
nawet od wieszania jego prezesów Parnasa i Rothfelda na balkonach budynku kahału przy ulicy Bernsteina
we Lwowie.(…) Żydzi lwowscy byli przeważnie polskojęzyczni, niektórzy posługiwali wyłącznie żydowskim
(tzw. żargonem), ukraińskiego w ogóle nie używali.”
I ponownie BEZKARNOŚĆ. Osądzono nielicznych.
Jak przystało na okupowane przez wroga miasto II Rzeczpospolitej we Lwowie działała Komenda Obszaru
nr 3 ZWZ AK. Lwowskim Okręgiem Armii Krajowej dowodził płk Władysław Filipkowski. Jego żołnierze w
ramach “Akcji Burza” czynnie dopomogli sowietom zdobyć Lwów. W ”nagrodę” w większości zostali
rozbrojeni lub wcieleni w proradziecką armię generała Berlinga. Dowódczą kadrę Lwowskiego Okręgu Armii
Krajowej podstępnie aresztowano. Pułkownika W. Filipkowskiego po spotkaniu i rozmowie z gen.
Żymierskim, do której doszło 31 lipca 1944 roku w Żytomierzu, w nocy z 1 na 2 sierpnia. Więziono go w
Kijowie, Charkowie, Riazaniu, Diagilewie, Griazowcu i Brześciu. W listopadzie 1947 r. został zwolniony i
pozwolono mu pracować w Pieńsku koło Zgorzelca. Zmarły w 1950 r. został pochowany na warszawskich
Powązkach. Prezydent PRL-Bis* Lech Wałęsa awansował go pośmiertnie w 1994 roku do stopnia generała
brygady.
(*Lech Wałęsa mógł być prezydentem II Rzeczypospolitej. W tym celu konstytucyjny prezydent II
Rzeczypospolitej Juliusz Nowina Sokolnicki sporządził 11 listopada 1990 roku Akt Przekazania Suwerennej
Władzy, który przekazał Trybunałowi Konstytucyjnemu w kraju, a ten marszałkowi Senatu. Wałęsa jednak
22 grudnia 1990 roku nie złożył przysięgi na Konstytucję z 1935 roku - przysięgał na Konstytucję PRL i
przedstawił polskiej opinii publicznej nie konstytucyjnego prezydenta R. Kaczorowskiego, od którego przejął
tylko insygnia władzy, a nie władzę. Z tego powodu rację mają Ci, którzy państwo polskie funkcjonujące po
1990 roku nazywają PRL-Bis. Szerzej na temat dlaczego L. Wałęsa nie chciał być prezydentem II
Rzeczypospolitej napisałem w moich książkach “Wielki Mistrz Polski Juliusz Nowina Sokolnicki. Rozmowy
2000-2008. Przyczynek do biografii” i “Zdrada prezydenta Wałęsy & Co. Przyczynek do historii Polski”. Ten
najważniejszy problem dla narodu polskiego udokumentowałem też w filmie pt."Zdrada prezydenta Wałęsy &
Co." - przyp. autora)
Pozostałych członków kierownictwa Lwowskiego Okręgu Armii Krajowej aresztowano …już 31 lipca. Około
trzydziestu oficerów sztabu podstępnie zaproszono na naradę z generałem Iwanowem. Zamiast Iwanowa
spotkało ich aresztowanie. Następnego dnia wybuchło powstanie Warszawskie. A we Lwowie trwały
aresztowania kolejnych oficerów i żołnierzy AK. Lwowskie oddziały Zgrupowania Zachodniego pod
dowództwem kpt. Witolda Szredzkiego ”Sulimy” ruszyły na pomoc walczącej Warszawie, ale część tych
oddziałów została otoczona przez wojska sowieckie, rozbrojona a oficerowie aresztowani. Tak realnie
wyglądała “sojusznicza” pomoc Związku Radzieckiego, współpraca z emigracyjnym rządem II
Rzeczypospolitej urzędującym w Londynie. Za tę zdradę nigdy sowieci nie zostali osądzeni. Porażająca
BEZKARNOŚĆ.
Po 1944 roku siłą wyrzucono z miasta 80% jego przedwojennych mieszkańców. Ludzi traktowano jak
chwasty, tych którzy nie godzili się na sowiecką władzę, bez względu na narodowość, mordowano. Innych w
drodze “łaski” zesłano w głąb ZSRR a “szczęśliwców” wygnano w bydlęcych wagonach - na tak zwane
Ziemie Odzyskane. Z jakiś, dla mnie irracjonalnych powodów, przesadzano też pomniki. We Wrocławiu do
dziś stoi lwowski pomnik wzniesiony ku pamięci poety Aleksandra Fredry. W Gdańsku lwowski pomnik
wzniesiony w hołdzie królowi Polski Janowi Sobieskiemu. Na obu do dziś brak informacji kto i dlaczego je
“przesadził” z polskiego Lwowa. Winnych tych czynów nigdy nie osądzono. Ponownie zwyciężyła
BEZKARNOŚĆ.
Sowieci robili swoje. Lwów zasiedlili sterroryzowanymi Rusinami, z głębi ZSRR sprowadzono tam też
Rosjan, radzieckich Żydów i innych obywateli usłużnych Imperium Zła. 25 sierpnia 1971 roku sowieckie
czołgi zrównały z ziemią groby Obrońców Lwowa - cmentarz Orląt. Pochowano tam tych, którzy w 1918 roku
chwycili za broń i obronili polskość tego miasta. W 1921 roku rozpisano konkurs na kompleks cmentarny
Obrońców Lwowa. Rada Miasta Lwowa zdecydowała, że stanie on przy cmentarzu Łyczakowskim. Do II
wojny światowej pochowano tam prawie trzy tysiące żołnierzy, w tym co piąty był kilkunastoletnim chłopcem.
“Dzieci, owe Orlęta Lwowskie”. Wśród nich spoczywa także generał Wacław Iwaszkiewicz, współorganizator
polskiej armii w Rosji, zwycięzca znad Zbrucza.
Dopiero w 1989 roku pracownicy Bazy Energopolu półlegalnie przystąpili do porządkowania tego cmentarza.
I chociaż prezydenci Wiktor Juszczenko(Ukraina) i Aleksander Kwaśniewski(PRL-Bis) uroczyście na
odrestaurowanym prawie w całości Cmentarzu Obrońców Lwowa w 2005 roku złożyli wieńce wokół niego
konflikt trwa. Władze miasta nie godzą się na powtórzenie oryginalnej treści napisu na tablicy przeszkadzają im słowa “poległym za niepodległą Polskę” i korony cierniowe z Krzyżem Wirtuti Militari
trzymane przez anioły na katakumbach. Sporną kwestią stało się też odrestaurowanie pomników
amerykańskich lotników, francuskich piechurów i postawienie rzeźb …lwów.
Od 1998 roku obok Cmentarza Orląt budowany jest Memoriał Wyzwoleńczy Zmagań Narodu Ukraińskiego.
W swoim filmie “Tron na Ukrainie” pokazałem to miejsce z komentarzem, którego sens był taki, by przerwać
w końcu biurokratyczne spory urągające godności Ukraińców i Polaków i zapalić wspólnie na obu
cmentarzach-pomnikach świeczki i tworzyć fundament pod wspólną przyszłość. Okazało się jednak, iż mimo
gestu prezydentów W. Juszczenki i A. Kwaśniewskiego absurdalne spory trwają wokół polskiego Lwowa,
którego już nie ma.
W 1974 roku wybrałem się na studencki obóz do Bułgarii. Pojechaliśmy pociągiem, przez Ukrainę, Rumunię.
Radość była ogromna, bo trasa biegła przez Lwów. Mogłem zaspokoić, choćby z pociągu, czy na kolejowym
dworcu, ciekawość tego miejsca. Rozczarowanie było wielkie. Na terenie ZSRR nie wolno było nam otwierać
okien, wychodzić na perony. A we Lwowie? Pociąg przejechał przez jakieś blokowiska zwane ponoć Lwów.
W takim przyjacielskim “socjalistycznym obozie” żyliśmy. Tak „po przyjacielsku” ograniczano Lachom dostęp
do najważniejszych narodowych pamiątek, cmentarzy i Kopca Unii Lubelskiej. No właśnie, kto dziś we
Lwowie wie, że taki kopiec usypano aby uczcić trzechsetną rocznicę zawarcia Unii Lubelskiej? I uczyniono
tak zgodnie z uchwałą rady miasta podjętą 28 czerwca 1869 roku? Inicjatorem i głównym sponsorem był
Franciszek Smolka. Kamień węgielny poświęcono 11 sierpnia 1869 roku, a sypano tam ziemię ze wszystkich
stron nieistniejącej wtedy już Rzeczpospolitej, także z grobów, m.in. generała Kniaziewicza, poetów
Mickiewicza i Słowackiego. Jakie ukraińskie przewodniki o tym piszą? W książce zatytułowanej „Lwów.
Przewodnik”, wydanej w 2006 roku przez Wydawnictwo Ladeks, jej autor Taras Pałkow milczy na ten temat.
Czyżby Unia Lubelska nic nie znaczyła w historii Lwowa?
Kopiec Unii Lubelskiej we Lwowie zarasta dziś chwastami i służy za punkt widokowy na wzgórzu zwanym
Wysoki Zamek. Nie ma tam tablicy informacyjnej o jego historii. O historii zamku też.
(Uwaga dajemy fote Kopca Unii Lubelskiej – stan aktualny)
A może sowietom w 1974 roku chodziło o to by nam nie robić przykrości z powodu zdewastowanego
Cmentarza Orląt? Nie wiem. Wiem, że na innym cmentarzu założonym w 1883 roku we Lwowie, tzw.
cmentarzu janowskim, kwatery polskich żołnierzy walczących w latach 1918 – 1920 z Ukraińcami o Polskę
znajdują się w bardzo złym stanie. Dlaczego? O pobliskie kwatery Strzelców Siczowych poległych w walkach
z „polskimi orlętami” miał kto zadbać.
(Uwaga: dajemy fotę z cmentarza janowskiego)
Krzysztof Szymański napisał: "Polskie groby na Cmentarzu Janowskim , we Lwowie miały o wiele mniej
szczęścia niż te na Cmentarzu Łyczakowskim. Dotyczy to nie tylko kwatery Obrońców Lwowa, która została
zdewastowana zaraz po wojnie, gdy żeliwne, ażurowe krzyże zostały ścięte i wywiezione na złom, ale i
innych grobów, w tym prywatnych. Taki los spotkał również kwaterę wojskową zlokalizowaną obok kwatery
Orląt. Kwatera ta była też nazywana Kwaterą Lotników, od wielu grobów polskich lotników z 6 Pułku
Lotniczego, który stacjonował we Lwowie (...) Obecnie pozostało po dewastacji około 30 grobów
rozrzuconych po całej kwaterze. Ale co rok pojawiają się nowe pochówki i jest obawa, że i te
zanikną"( źródło: Kurier Galicyjski, nr 21(145))
Pawła Należniaka poznałem w autobusie do Lwowa. Jego pasją jest historia. Z mozołem odtwarza historię
polskich grobów na Cmentarzu Janowskim.
UWAGA: dajemy foto Cmentarza Janowskiego, zrujnowane kwatery i kwatery siczowych strzelców i foto
pani Ireny Wołoszyn z podpisem:
Drogę do kwater polskich żołnierzy wskazała nam Irena Wołoszyn, która opowiedziała o swym koledze został wyrzucony ze studiów, bo przyszedł pomodlić się za siczowych strzelców na Cmentarz Janowski. Na
zdjęciu Irena Wołoszyn.
POWROTU DO UNII NIE MA?
Tworzący w drugiej połowie XIX wieku wielcy poeci, Polka, Maria Konopnicka i Taras Szewczenko, Rusin,
uważający się już za Ukraińca, pisząc o nieszczęściach swoich narodów wolną Ojczyznę wyobrażali sobie
odmiennie. Maria Konopnicka stała się autorem nieformalnego hymnu okupowanej Polski. Roty. Śpiewano ją
nie tylko w kościołach:
"Nie rzucim ziemi skąd nasz ród,
Nie damy pogrześć mowy!
Polski my naród, polski lud,
Królewski Szczep Piastowy”
A swój poemat zatytułowany “O, Polsko!“ M.Konopnicka” zaczęła tak:
“O Ty Polsko, Ojczyzno ty miła,
W katakumbach, w podziemiach żyjąca
Wieszże skąd ci to światło, ta siła
Co przestrachem pierś panów twych trąca?
O nie z twojej królewskiej purpury
Rozerwanej na troje dziś w strzępy
O nie z klątwy rzuconej pod chmury
Na kraczące u piersi twej sępy!
Całość Twoja - to całość jest ducha
Niepodzielna w wieczystej swej jedni
Siła twoja - to świt co wybucha
Z twego krzyża, nim świt się rozedni!
O ty Orle, ty Orle nasz biały,
Na dalekie leć niwy i pola,
Mów tym sercom, co we łzach omdlały
Że się kończy wiekowa niedola”
Pisała o Polsce. Nie pisała o Rzeczpospolitej. A wiek XIX i XX to już czas, w którym nie wszyscy Rusini
popierali polskie przywództwo w walce o niepodległość. I polskie dążenie do odbudowania monarchii w
kształcie sprzed 1772 roku. Nie poparli więc oni masowo powstania 1830 roku. Także w powstaniu 1863
roku nie uczestniczyli w znaczącej liczbie, choć było ono prowadzone pod sztandarem nawiązującym do idei
Rzeczypospolitej Trojga Narodów, na którym obok siebie umieszczono orła - godło Korony Królestwa
Polskiego, litewską pogoń - godło Wielkiego Księstwa Litewskiego i Archanioła Michała - patrona Rusi. Taras
Szewczenko nie przypadkiem napisał:
“Kiedy umrę, na wysokiej
Schowajcie mogile
Mnie wśród stepu szerokiego,
W Ukrainie miłej.
Żeby łany płaskoskrzydłe,
I Dniepr, i urwiska
Widać było, słychać było,
Jak się rączy ciska.”(tłum. J.Iwaszkiewicz- przyp. Autora)
Zgodnie z tak wyrażoną wolą pochowano go w 1861 roku pod Kaniewem, na wysokim brzegu Dniepru, na
granicy rozebranej Rzeczpospolitej - z widokiem na Dniepr i Ruś Kijowską.
Pogrzeb był wielką manifestacją. Klasową - “Kobzar” jak T. Szewczenkę nazywano - był chłopem, który
jeszcze nim zniesiono pańszczyznę zrobił oszałamiającą karierę. Żył 48 lat - połowę w poddaństwie.
Dziesięć lat na zesłaniu, trzy i pół roku pod nadzorem policji, tylko dziewięć lat na wolności. Tworzył po
rosyjsku i rusińsku. Jako, że chłop pańszczyźniany nie mógł studiować w Akademii Sztuk Pięknych w
Petersburgu pomogli mu znakomici artyści. Malarz Karol Briułłow namalował portret poety Wasilija
Żukowskiego i portret ten spieniężono na licytacji. Uzyskane tak pieniądze uczyniły Tarasa Szewczenkę
wolnym człowiekiem - wystarczyły na wykup z pańszczyzny.
Trumnę ze zwłokami wieszcza transportowano z Petersburga. Pociąg w drodze do Kijowa zatrzymywał się
na stacjach, gdzie zmarłego żegnały tłumy. Pogrzeb Tarasa Szewczenki stał się bowiem też narodową
manifestacją. Już na Rusi. Bo “Kobzar” popularyzował rusińską kulturę. W dawnych czasach kobzarami
nazywano przeważnie niewidomych pieśniarzy, którzy tak jak średniowieczni trubadurzy, podróżowali z
miejsca na miejsce grając na bandurze - tradycyjnym instrumencie rusińskim i śpiewali ballady o
wspaniałych i wolnych kozackich czasach. Czytelnicy sienkiewiczowskiej „Trylogii” zapewne pamiętają
epizod, w którym Zagłoba ratuje sobie życie w przebraniu za kobzara.
- Kobzarów przedstawiano nam jako złodziei, żebraków. Generał gubernator powiedział „nielzia„. Nie wolno
było jeździć po wsiach i zbierać śpiewane przez nich kozackie dumy - wspomina Mykola Kolesa, wybitny
kompozytor, uczeń Dworzaka, nie wiedzieć czemu w Polsce prawie nie znany. Świadek dwudziestego wieku.
Przeżył 103 lata. W domu odwiedziłem go gdy miał 101 lat. Umysł sprawny, ale już nie mógł chodzić.
Wywrócił się na rowerze gdy miał setkę. Złamał nogę i się zaczęło. Problemy ze zrostem kości. Nie pomógł
but ortopedyczny. Mieszkał w centrum Lwowa. Doskonale władał językiem polskim.
- Ojciec, znany etnograf, zebrał pieśni tych kozackich kobzarów. I nagrał je na fonograf. Mam je tu w domu
wszystkie. Pomogła mu w tym Łesia Ukrainka, ona - co wyszło na jaw dopiero po latach- finansowała te
prace ojca - kontynuował opowieść M. Kolesa.
Po śmierci T. Szewczenki Rusini uważający już siebie za Ukraińców będą się jednoczyć w różnych
organizacjach noszących imię tego wieszcza.
Uwaga dajemy foto z cmentarza poetów ukraińskich i grób Konopnickiej i pomnik Tarasa Szewczenki z
podpisem:
Na Ukrainie tam gdzie stoi dziś pomnik Tarasa Szewczynki zapewne stał wcześniej pomnik Lenina. To
niemalże prawidłowość. Po 1991 roku, zwłaszcza na zachodniej Ukrainie w okolicach Lwowa, masowo
podobiznę bolszewickiego wodza zastępowano podobizną tego wieszcza.
Łesia Ukrainka, po Tarasie Szewczenko stała się jedną z bardzo ważnych postaci, przyszłą ikoną Ukrainy.
- Nasi pisarze - Taras Szewczenko, Łesia Ukrainka, Iwan Franko - stworzyli fundament naszej kultury. W te
czasy kiedy była ona praktycznie represjonowana, kiedy nie miała ona swojego państwa. To jest właściwie
najcenniejsze i najważniejsze w ich twórczości, owo własne pragnienie do niezależności ukraińskiego
narodu, do tego żeby mieć możliwość mówienia w swoim języku o takich sprawach, które tylko dla naszej
nacji są zrozumiałe - nie ma wątpliwości Mirosław Skorik, twórca szlagieru „Melodia”, przewodniczący
Związku Kompozytorów Ukrainy. Tak jak Mykola Kolesa doskonale włada językiem polskim. Uważa, że to co
najgorsze w historii naszych narodów mamy już za sobą. Jest przekonany, że z przeszłości potrafimy
wyciągnąć właściwe wnioski.
- Myślę, że nasze narody stały się mądrzejsze, trzeba tylko wspólnie pracować i rozumieć jeden drugiego, a
nie wróci to zło co było - przekonuje M. Skorik.
W rodzinie ma polskie związki. Jego pradziad - Dankowski- walczył po naszej stronie w powstaniu
styczniowym, za co car zesłał go na Syberię. I wspomina:
- Brat dziadka miał żonę Polkę. I wszystkie dziewczęta zostały Ukrainkami, a wszyscy chłopcy Polakami. Bo
był u nas taki zwyczaj, że chłopców chrzczono w kościele a dziewczęta w cerkwi.
W czasie I wojny światowej Polacy i Ukraińcy zostali umundurowani i uzbrojeni przez swoich wrogów. Polacy
w trzech zaborach -pruskim, austriackim i rosyjskim. Ukraińcy przez cara Rosji i cesarza Austro- Węgier.
Kiedy te trzy potęgi dziewiętnastowiecznej Europy upadały Polacy i Ukraińcy mieli broń, którą niektórzy,
zamiast obrócić przeciwko naszym odwiecznym wspólnym wrogom, obrócili przeciwko sobie.
- Widziałem to wszystko na własne oczy. Widziałem jak przyszli Polacy i nas z miasta wyparli. Daleko na
wschód- wspominał z wyraźnym wzruszeniem świadek walk o Lwów z 1918 roku Mykoła Kolesa.
Tak to w życie nie tylko dwóch wielkich ukraińskich rodzin- Kolesy i Skorika- wdarła się polityka.
Na gruzach Austro- Węgier, carskiej Rosji i Prus w 1918 r. odrodziła się II Rzeczpospolita - ale z jagiellońską
ideą i praktyką Unii Lulelskiej nie wiele miała wspólnego. A może i powstałaby wolna Ukraina, gdyby nie to,
że zanim żołnierze Józefa Piłsudskiego i Semena Petlury stanęli wspólnie przeciwko bolszewikom w bitwie
warszawskiej w 1920 r. najpierw walczyli przeciwko sobie. Ukraińcy o ukraiński Lwów. Polacy o Lwów polski.
Przeciwko sobie pchnęli nas Rosjanie, Austriacy i Niemcy kreując pokój brzeski.
- Zdradzili też Anglicy. W 1920 roku dostali oni od rządów polskiego i ukraińskiego, tj. od Józefa Piłsudskiego
i Semena Petlury pieniądze na zakup uzbrojenia wojskowego dla dziesięciu dywizji. Narody Polski i Ukrainy
zbierały pierścienie, to, co ludzie mogli dać, żeby kupić u Anglików amunicję, pistolety, karabiny. Niestety
Anglicy nie dotrzymali umowy, dali amunicję, która nie strzelała.- tę wiedzę przekazuje książę Michał
Karaczewski Wołk. Wie o tym od swego ojca, świadka tamtych wydarzeń związanego z emigracyjnym
rządem Petlury.
uwaga- dajemy fotę z cmentarza na Woli z podpisem:
Na wolskim cmentarzu pochowani są żołnierze Semena Petlury, którzy walczyli po naszej stronie w bitwie
warszawskiej 1920 r. Dla księcia Michała „Cud nad Wisłą” jest dowodem, iż kiedy Polak z Rusinem są
razem, to i szatan nam nie da rady.
W czasie pierwszej wojny światowej przeciwnikami nowoczesnego sojuszu, federacji polsko-ukraińskiej byli
też Żydzi związani z ideologami Judeopolonii. Dogadali się oni z Niemcami i działali na rzecz utworzenia
żydowskiego państwa rozpościerającego się od Talina na Północy Europy, poprzez Warszawę i Pińsk, aż po
Odessę na południu Europy. Judeopolonia wykluczała istnienie wolnej Polski i wolnej Ukrainy.
Udowodnił to Andrzej Leszek Szcześniak w swoich książkach pt."Judeopolonia. Żydowskie państwo w
państwie polskim” i “Judeopolonia II. Anatomia Zniewolenia Polski”. Autor opublikował w nich dokumenty i
m.in. mapę państwa jakie miało powstać od Bałtyku do Morza Czarnego pod nie polskim zarządem.
Swoją drogą ciekawe czy znajdą się badacze skorzy do zweryfikowania hipotezy, czy pół miliona żołnierzy
których skierowały na Ukrainę upadające Prusy, nie miało pomóc powstaniu Judeopolonii? Bo celem
wydających rozkazy nie była wolna Ukraina? Lecz sojusz z ideologami Judeopolonii, których Prusacy później
zdradzili na rzecz Żydów związanych z Leninem?
( uwaga dajemy scan okładki ksążki z mapa Judeopolonii)
Są tacy, którzy twierdzą że to co się działo na tych ziemiach na początku XX wieku miało ścisły związek z
wydarzenia sprzed tysiąca lat, kiedy to pod koniec życia świętej Olgi jej syn Światosław podbijając
wołżańskich Chazarów położył kres pierwszej Chazarii, żyjącej między innymi z handlu niewolnikami, którymi
byli Słowianie.
Według Żyda, barona Edwarda Chodosa po pierwszej wojnie światowej istnienie wolnej Polski i wolnej
Ukrainy wykluczali także twórcy Związku Radzieckiego, w większości Żydzi, którzy działali z inspiracji
Chabadu, czyli żydowskiej organizacji zainteresowanej budową na gruzach carskiej Rosji własnego państwa,
tak zwanej Drugiej Chazarii.
- Chabad jest sektą religijną w judaizmie - tłumaczy baron E. Chodos. - Ta sekta powstała w XVIII wieku, w
Lubawiczu, u zbiegu granic Polski, Białorusi i Ukrainy, jest ortodoksyjną, dość ekstremistyczną w naszych
czasach. Właśnie ta sekta trafiła do Nowego Jorku po tym, jak Stalin wypędził ją w 30-ch latach z byłego
Związku Radzieckiego i do początku upadku Związku Radzieckiego oni przez cały ten czas byli w Nowym
Jorku, do 90-ch lat. Po rozpadzie ZSRR oni aktywnie zakorzenili się na terenach byłego Związku
Radzieckiego i teraz budują swoją trzecią Chazarię.- przekonuje E.Chodos także w swoich książkach.
W tym kontekście wielce przemawia do wyobraźni informacja opublikowana w "Polszy" w 2008 roku o
porozumieniu jakie zawarła Rosja Putina z Izraelem, a w myśl którego ludność Izraela ma być ewakuowana
na terytorium nowego państwa, jakie ma powstać na obszarze historycznej Chazarii, kosztem integralności
terytorialnej dzisiejszej Ukrainy. Informacji na ten temat nie zdemontowały ambasady Rosji i Izraela. A mnie
intryguje skąd baron E.Chodos wiedział o tych planach już w 2004 roku? Kiedy w rozmowie ze mną odbytej
w Charkowie z naciskiem podkreślał:
”- Chodzi o rozryw Ukrainy.” “Rozryw” po rosyjsku oznacza rozerwanie.
(uwaga: dajemy zdjęcie Chodosa ze mną z podpisem: Baron Edward Chodos szuka na mapie Lubawicza)
GOŚĆ W DOM
“Lwów 2001. Nie ma miejsca, w którym nie mówiłoby się o papieżu. Lviv-Lwów znów przeżywał swoje
najpiękniejsze chwile. Świat znów przyjechał do Lwowa. Tutaj mówi się o papieżu "Iwan Pawło wtaroj", mówi
się "Światlisznyj Otiec" lub po prostu "papa rymski". I choć na kilka tygodni przed papieską pielgrzymką w
świat poszła wiadomość, że pochodzi on rzekomo z Ukrainy - nikt nigdy nie ośmielił się powiedzieć o nim
"nasz papa", zawsze był to "papa rymski".
Na przekór Moskwie
Wielkie i małe bilbordy z Ojcem Świętym były wszędzie. Malutkie żółto-niebieskie chorągiewki w kolorach
Ukrainy lub z wizerunkiem papieża można było kupić za kilka kopijek wprost na ulicy. Największy ponad 50
metrowy bilbord umieszczono w samym centrum Lwowa – naprzeciwko pomnika Mickiewicza. Tutaj skąd
zaczyna się Prospekt Swobody zawsze jest największy ruch, teraz w ostatnich dniach czerwca sięgnął
zenitu – liczy się, że do Lwowa przyjechało grubo ponad milion ludzi. Czyli lekko licząc jeszcze raz tyle ile
mieszka tu na stałe.
Nie trzeba było wcale pytać, ludzie sami, chętnie i głośno komentowali wszystko co wiązało się z wizytą
papieża. Z dumą pokazywali we Lwowie dom, w którym mieszkała siostra kardynała Lubomira Huzara,
zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, na którego zaproszenie papież przyjechał na
Ukrainę. We Lwowie wiadomo powszechnie, że papież i kardynał Huzar znają się ponad 10 lat, w dodatku
kardynał Huzar był i jest częstym gościem w Watykanie.
(…) Największe oburzenia wywołało oczywiście stanowisko Moskiewskiej Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej,
która traktując Ukrainę jako podległe sobie terytorium, od początku sprzeciwiała się wizycie Jana Pawła II.
Lwowiaków bardzo to obeszło. Sama byłam świadkiem, jak w tramwaju grupka kobiet śmiała się szyderczo z
"moskiewskich zakazów".
- Przecież my jesteśmy u siebie i nie będziemy pytać Moskwy kogo możemy do siebie zaprosić –
rozprawiano na cały tramwaj.
Nie uszło też uwadze, że przed samym przyjazdem papieża do Lwowa moskiewska telewizja pokazała
reportaż a w nim milicjanta, który wprost do kamery opowiadał, że nikt we Lwowie nie czeka na „papu
rymskowo”. Reportaż podgrzał nastroje.
- Jak można było tak kłamać – wołano – i skąd oni w ogóle wzięli tego człowieka?
Czuły barometr
Przez całe trzy dni wizyty papieża Lwów był komunikacyjnie sparaliżowany a ludzie praktycznie nie
pracowali. Jak malowniczo mi to wyjaśniła Orysia, moja przewodniczka – raz jedna raz druga połowa miasta
była na mszy, więc nie było po co zaczynać pracy. Czwartek też był dniem wolnym - rocznica uchwalenia
konstytucji ukraińskiej.
(...) Najszybciej na przyjazd papieża i najazd pielgrzymów zareagował rynek. Dolar – spadł. Lwów dostał taki
zastrzyk dewiz, że w kantorach w pewnym momencie zaczęto wybrzydzać i ... nie skupowano banknotów
jednodolarowych. Na czas pielgrzymki dolar kosztował 5,00 hrywien. W dzień wyjazdu podskoczył znowu o
50 kopijek. Najbardziej po uszach dostała złotówka. W kantorach wymieniano ją 1:1, w dodatku w całym
wielkim Lwowie tylko dwa kantory (w tym jeden na dworcu kolejowym) skupowały nasze pieniądze.
Ponoć podczas wizyty papieża miano nie sprzedawać alkoholu. Faktycznie jednak sprzedawano. I co? I nic.
Jednego jedynego człowieka widziałam pijanego we Lwowie i ... był to Polak. Głośno i namiętnie oświadczał
się nastoletniej Ukraince, obiecując, że zabierze ją do Polski i uczyni "panią".
Na spotkanie z papieżem
Ukraińcy witali papieża godnie. Już od południa wzdłuż całej trasy przejazdu(od lotniska po Cerkiew Św.
Jura) ustawiały się tłumy. Każdy chciał być jak najbliżej drogi. Dla nas jest to nie do pomyślenia – ale tutaj we
Lwowie przyjęto to normalnie – ponieważ władza zakazała wychodzenia na balkony i oglądania papieża z
okien – zakazu bezwzględnie przestrzegano i na całej trasie przejazdu balkony i okna były puste. Wszyscy
gromadzili się wzdłuż ulicy. Przychodzili najczęściej z małymi proporczykami w barwach ukraińskich.
Transparentów nie było. Dla nich było to wielkie przeżycie. Mężczyźni pod krawatem, najczęściej w czarnych
garniturach. Kobiety ubrane jak na wielkie wyjście – staranny makijaż, odświętna sukienka lub spódnica,
buty na wysokich obcasach. W dżinsach i z plecakami były jednostki i przypuszczam, że byli to nasi.
Ukraiński odcień
W ciągu całego pobytu we Lwowie papież rezydował w katedrze Św. Jura. Z tej okazji w ciągu ostatnich 3
miesięcy i katedra i przyległy do niej pałac biskupi były remontowane. Jak trafnie określiła to miejscowa
gazeta "Wysokij Zamok" oba zabytki przeszły gruntowny lifting. Liczy się, że całkowity koszt remontu
przekroczy 36 mln hrywien. 4,5 mln hrywien dało ministerstwo tylko na zabezpieczenie najpilniejszych prac.
Za umeblowanie i wyposażenie wnętrz cerkiew zapłaciła sama. Co ciekawe, urządzając wnętrza całkowicie
zrezygnowano z czerwonych i złoto-żółtych kolorów. Sama katedra otrzymała przyjemną dla oka żółtą, ale
nie jaskrawą elewację. Bez wątpienia żółty i niebieski dominują. I jest to zrozumiałe.
Jest to najwyżej położona archikatedra we Lwowie, ufundowana przez Szeptyckich z polsko-ukraińskiej
rodziny, która wydała kilku biskupów unickich a także polskiego generała spokrewnionego z Fredrami. Jej
budowę ukończono w 1772 roku. Mieścił się tutaj kościół unicki. W latach 1941 – 90 gdy władze ZSRR
zdelegalizowały i prześladowały unitów katedrę Św. Jura przejęła Cerkiew Prawosławna. Teraz na powrót
wróciła ona do Kościoła Unickiego i jest to właściwie archikatedra Kościoła Bizantyjsko-Ukraińskiego.
Można było oglądać komnaty przeznaczone dla papieża. Rezydował na piętrze. Na spotkanie papieża z
prezydentem Kuczmą przygotowano specjalny okrągły stół, podłużny i znacznie większy przygotowany był
na spotkanie Jana Pawła II z hierarchami kościoła. Gospodarze zadbali o najdrobniejsze detale. By po
remoncie spuścić z rur zardzewiałą wodę – przez ostatni dzień krany były non stop otwarte.
( UWAGA: dać fotę katedry Św. Jura)
Dla papieża i jego otoczenia gotowały zakonnice ze zgromadzenia Św. Anny. Dania nie były wyszukane –
ukraińskie i europejskie, których podstawą są mięso, ryż, kartofle, ryby, jarzyny. Zakupiono też wodę
mineralną – tutejszy "Kryształ Lwa" i wytrawne czerwone wino. Czy był też ukraiński "Kahor" tego nie wiem.
W dzień przyjazdu papieża Orysia, moja przewodniczka po Lwowie i ukraińskich zawiłościach zapytała mnie
czy idę na mszę. Jeśli tak, to trzeba się przygotować. Zaproszenie to pestka– dają za darmo. Gorzej z
dojazdem, bo część miasta jest wyłączona z ruchu. Do samego hipodromu, gdzie będzie msza nie ma
dojazdu, więc od przystanku trzeba będzie iść na piechotę kilka kilometrów. Najlepiej być na miejscu ok. 4
rano. Niektórzy czekali całą noc. Po ostatniej ulewie błoto na hipodromie jest powszechne. Sektory, nie te
oczywiście dla VIP-ów, nie są nawet wysypane trocinami. Jak podała telewizja na mszy było ponad milion
ludzi.
W zwierciadle sąsiedztwa
Miał być Malczewski, Chełmoński, Wyspiański, kurtyna Siemiradzkiego, Cmentarz Orląt Lwowskich i ... i
niestety tak niewiele z tych planów zostało. Tylko polski Lwów już dzisiaj nie istnieje.
Lviv 2001 nie jest sentymentalny. Najpełniej widać to właśnie na Cmentarzu Łyczakowskim. Podział na
Polaków i Ukraińców od razu rzuca się w oczy. Od swoich na cmentarzu nie bierze się ani kopijki - od
Polaków 3 hrywny.
Dalej podział jest jeszcze bardziej widoczny. Prawie wszystkie polskie wycieczki podążają z góry utartym
szlakiem i w dodatku - rzadko z niego zbaczają. Trasa prowadzi zwykle do grobowca Seweryna
Goszczyńskiego, Marii Konopnickiej, Gabrieli Zapolskiej, Juliana Ordona, Stefana Banacha i Artura
Grottgera, następnie zwiedza się kwatery powstańców z 1863 roku i Cmentarz Orląt. Już z daleka widać jak
piękna i monumentalna to budowla, bez wątpienia jedna z najpiękniejszych wojskowych nekropolii na
świecie. Wszystko jest tu nowe, zrekonstruowane z pietyzmem i powagą. Na tle starego i biednego
lwowskiego cmentarza - ten nowością i splendorem aż kuje w oczy. Za ładny, za bogaty, za polski, by można
było przejść obok niego obojętnie. Mira, moja druga lwowska i ukraińska przewodniczka szeptem mówi do
mnie, że nigdy tu nie była i wcale nie dlatego, że ówczesnej władzy mogłoby się to nie spodobać. Uprzejmie,
ale z obojętnością słucha opowiadania przewodnika o bohaterskich obrońcach polskiego Lwowa z 1918
roku. Widać, że nie zna tej historii i wcale nie zamierza jej poznać.
Mira prowadzi mnie na zupełnie inny Łyczaków. Idziemy do "mohyły" biskupa Mikołaja Czarneckiego,
jednego z 28 męczenników za wiarę, beatyfikowanych przez Jana Pawła II podczas pielgrzymki na Ukrainę.
W czasie wojny biskup Czarnecki został oskarżony przez komunistów o "kolaborację z hitlerowcami" a
potem za wierne trwanie przy Kościele Greckokatolickim uznany za "agenta Watykanu". W łagrach Syberii
spędził 10 lat. Powrócił do Lwowa w 1956r., trzy lata później zmarł. Nie wspomina o nim żaden polski
przewodnik - choć jego grób znajduje się tuż obok Cmentarza Orląt, wiedzie do niego ta sama główna
cmentarna aleja. Do "mohyły" przychodzi się prosić o zdrowie, szczęście, miłość. Zawsze są tu świeże
kwiaty i ludzie proszący na kolanach o ten dar największy. W tym dniu było akurat bardzo dużo mężczyzn.
Wszystkich nie pamiętam, ale ten jeden, młody w eleganckim garniturze, przykuł uwagę. Mówi się, że
pomaga modlitwa, pomóc może również ziemia z mohyły, którą znakiem krzyża sypie się na bolące i chore
miejsca. Mira radzi, by zabrać trochę do Polski.
W cieniu bohaterów
Lwowiacy mają swoje ścieżki, swoich świętych i swoich bohaterów. Bułgarską piosenkarkę Sofię Rotarow
jeszcze się u nas pamięta, ale kto pisał śpiewane przez nią przeboje, zupełnie nie wiadomo. Dla Ukraińców
Władymir Iwasiuk to bohater. Zginął młodo mając niespełna 30 lat. Mimo, iż władza sowiecka przez wiele lat
utrzymywała, iż popełnił samobójstwo - nikt w to nie wierzy. Zginął nie tak dawno, na progu lat 80-tych, kilka
lat później Michaił Gorbaczow, sekretarz generalny KPZR, ogłosił pieriestrojkę. Mit poety przetrwał.
Podobnie jak na paryskim cmentarzu Pere - Lachaise przy grobie Jima Morissona, tak i na Łyczakowskim
spotkać można ludzi, którzy w zaciszu cmentarnej alei śpiewają jego największy przebój "Czerwoną rutę".
Przy głównej bramie kolejna mogiła - Ihor Biełozir - ukraiński pieśniarz zamordowany w ubiegłym roku w
niewyjaśnionych okolicznościach. Do dzisiaj jego grób przypomina stos nieustająco świeżych kwiatów.
Pogrzeb był polityczną i narodową manifestacją. Kondukt żałobny przeszedł głównymi ulicami Lwowa.
Podaje się, że podobne tłumy były tylko na spotkaniu z ojcem świętym i podczas pogrzebu kardynała Josipa
Slipego, głowy Kościoła greko katolickiego, zmarłego w ubiegłym roku i pochowanego w Katedrze św. Jura.
Kardynał był rówieśnikiem papieża. Po wyborze Karola Wojtyły na Stolice Piotrową, podczas uroczystej
inauguracji pontyfikatu, Jan Paweł II - podobnie jak uczynił to wobec prymasa Wyszyńskiego - okazał
kardynałowi Slipemu szczególny szacunek wstając na jego powitanie.
Chwalono dosłownie wszystko
Pamiętam, gdy w styczniu tego roku do Jeleniej Góry przyjechał ukraiński Książę Michał Karaczewski Wołk i
w jednym z wywiadów ubolewał, że Polacy i Ukraińcy tak mało o sobie wiedzą. Nie przywiązując do tego
większej wagi puściłam te słowa mimo uszu. Teraz miałam okazję przekonać się naocznie, jak to wygląda.
Polskie przewodniki po Lwowie najeżone są polonikami. Nie ma w nich współczesnego Lwowa.
Współczesność jest milczeniem. Rzeczywiście Polacy i Ukraińcy mało o sobie wiedzą i chyba nie chcą
wiedzieć więcej.
Na iluś tam naszych dziennikarzy relacjonujących wizytę Ojca Świętego - tylko jeden wspomniał, że we
Lwowskim Teatrze Opery i Baletu im. Iwana Franki w dniach papieskiej pielgrzymki odbyła się prapremiera
pierwszej współczesnej ukraińskiej opery "Mojżesz" do muzyki miejscowego kompozytora Mirosława
Skorika. Z twórcami opery Jan Paweł II spotkał się osobiście w drugim dniu pobytu. Krytyka lwowską
premierę okrzyknęła wydarzeniem sezonu. Recenzje pełne były zachwytów - chwalono dosłownie wszystko i
wszystkich. Polskie media nie zauważyły niczego.
Podobnie niezauważenie przeszedł koncert zorganizowany po spotkaniu papieża z młodzieżą na osiedlu w
Sichowie. Z Kijowa na koncert przyjechała czołówka ukraińskich zespołów młodzieżowych. Grali całą noc.
Oczywiście nie był to ciężki rock, raczej repertuar o podłożu religijnym - ale ... konia z rzędem temu, kto
potrafi wymienić chociaż jednego, współczesnego ukraińskiego wykonawcę! A przecież to nie jest krajminiaturka. Mieszka tam prawie 50 milionów ludzi, w samym Lwowie jest 800 tysięcy mieszkańców, w
Kijowie trzy razy tyle.
Jak w Polsce
Ukraińcy lubią porównywać się do Polski. Mówią nawet, że tryzub - ich godło narodowe, podobnie jak polski
orzeł, też będzie mieć koronę! Licytacja przebiega na wielu poziomach. Wcześniej czy później, gdy
rozmawia się z Ukraińcami, rozmowa zejdzie na sprawy bezpieczeństwa i wzajemnych między sąsiedzkich
kontaktów. Z bliskiego sąsiedztwa niewiele jednak wynika. Polacy mają swoje racje - Ukraińcy swoje. Te
drogi, tak jak na Cmentarzu Łyczakowskim, na razie nie mają szans się spotkać. Dla nas Polaków jest to już
stara sprawa, ale Ukraińcy ciągle tym żyją. Pamiętają. Sprawa rzeczywiście była bardzo głośna i
bulwersująca. Latem ubiegłego roku polski policjant zastrzelił na drodze ukraińskiego kierowcę. Nie
spotkałam we Lwowie osoby, która nie słyszałaby o tym wydarzeniu, sami o tym przypominają. U nas
tłumaczono, że uciekał, że bił się, że był to przypadkowy strzał. Ukraińcy mają swoją wersję - w biały dzień
na oczach ciężarnej żony polski policjant zastrzelił jej męża! Aż wierzyć się nie chce, jak mocno zostało to na
Ukrainie nagłośnione. W rezultacie żadne wyjaśnienia nie uspokoiły opinii publicznej.”
Tekst ten redaktor Jolanta Stopka opublikowała na łamach Tygodnika Jeleniogórskiego (Nr 25 i 26, 2001 r.).
Żyjącym w "Polszy"„Lwowiakom” nie przypadła do gustu diagnoza: polskiego Lwowa już nie ma.
Z wizytą Jana Pawła II na Ukrainie wiązał wielkie nadzieje Wielki Książę Kijowa, Czernichowa i Karaczewa
Michał Karaczewski Wołk. W styczniu 2001 roku stanął on na czele społecznego komitetu organizującego
wizytę papieża. Jeszcze w maju 2001 roku, miesiąc przed przybyciem papieża do Kijowa, książę Michał
uzgadniał listę osób jakie miały mu towarzyszyć na spotkaniu z papieżem. Przygotowano prezent dla Jana
Pawła II, który od autokefalnej cerkwii Ukrainy miał Janowi Pawłowi II wręczyć kniaź Michał - egzemplarz
zabytkowej tzw. Ewangelii Ostrogskiej, a autor tej książki miał dokumentować owo wydarzenie. Nagle coś się
wydarzyło i kniazia Michała Karaczewskiego Wołk w czerwcu 2001 roku przed oblicze papieża nie
dopuszczono. Wizytę „papu rimskowo” zdyskontował znakomicie propagandowo tylko Leonid Kuczma,
ówczesny prezydent Ukrainy, przewodniczący oficjalnego państwowego komitetu organizującego wizytę
Jana Pawła II na Ukrainie.
WARIANTY NIE PRZEZ LWÓW
Jeśli do źródeł Dniestru chce się dotrzeć samochodem nie trzeba dojeżdżać do Lwowa. Przejście graniczne
położone nad Przemyślem - Krakowiec- kieruje wprost na Jaworów (Jaworiw). Miasto to do 17 września
1939 roku było siedzibą powiatu w województwie lwowskim. Z wiedzy jaka o nim przetrwała wiemy, że było
własnością księcia opawskiego i raciborskiego Wacława. Prawa Magdeburskie nadał mu król Zygmunt II.
Tam też swego czasu zbudował sobie rezydencję król Jan III Sobieski, w której przyjmował gratulacje od
posłów papieża Innocentego XI po zwycięskiej bitwie pod Wiedniem z 12 września 1783 roku. Tam także,
osiem lat wcześniej, bo "(...) 11 czerwca 1675 roku Jan III zawarł w swym prywatnym Jaworowie tajny układ
z Francją. Zapewnił sobie jej pomoc pieniężną na wypadek naszego wystąpienia przeciwko elektorowi,
zobowiązał się nie zawierać z nim pokoju bez wiedzy i zgody Ludwika XIV i otrzymał odeń taką samą
obietnicę. Cel porozumienia został niezmieniony. Francja miała zyskać pomoc od wschodu, Rzeczpospolita Prusy." - zapisał Paweł Jasienica w swojej "Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Calamitatis regnum". Sobieski
będąc wielkim wodzem doskonale zdawał sobie sprawę, iż walcząc na południu z Turkiem musi mieć na
północy bezpieczne tyły. To tu w Jaworowie krystalizowały się plany utworzenia polsko-francusko-szwedzkiej
koalicji dającej Polsce Prusy i pokój z Turcją. Prawdopodobnie też tu w Jaworowie szpiegowali Sobieskiego
nie tylko słudzy Moskwy i Wiednia, gdyż tu w Jaworowie działa się historia nie byle jaka!
Czyż trzeba o lepsze reklamowe hity na turystycznym rynku? O tych wydarzeniach piszą internauci, wiedzą
naukowcy, ale z obecności króla Jana Sobieskiego w Jaworowie nie czyni się reklamy - kiedy tam
przebywałem nie widziałem banerów: “Jaworów- rezydencja króla Jana Sobieskiego”. Dlaczego?
Miasto dziś jest znane ze specjalnej strefy ekonomicznej. Państwo Ukraina zezwoliło na istnienie takich stref
bez liku. Każda strefa ma inne prawa. W tej w Jaworowie pracowało ok. półtora tysiąca ludzi i ulokowało się
kilka polskich firm, a wśród nich najbardziej znana jest “Śnieżka”. Logo tej firmy zresztą stanowi dość stały
element plastyczny współczesnej Ukrainy. Kilka lat temu pracując nad filmem “Tron na Ukrainie” próbowałem
nawiązać kontakt z tą i innymi polskimi firmami działającymi na Ukrainie. Zwyczajnie chciałem pogadać o
warunkach działania w tamtejszych realiach. Szukałem też kapitału, aby szybciej dokończyć film. Do dziś nie
uzyskałem odpowiedzi na wiele pism jakie wtedy rozesłałem. A może nie odpowiedziano, bo o czym tu
gadać? “Tisze budiesz dalszie jediesz?”
Faktem jest, że tylko niektórzy robią interesy na Ukrainie. Innym nie wychodzą. Dlaczego? Czy sukces mają
ci, którzy wiedzą “komu i jak”? Nie wiem tego do końca. Wiem natomiast, że biznesem na Ukrainie na pewno
rządzi polityka. Kiedy wraz z księciem Michałem Karaczewskim Wołkiem w 2001 roku działaliśmy na
Ukrainie na zlecenie jeleniogórskiej firmy PMPoland obaj byliśmy świadkami tego jak firmę tę do
zainwestowania na Ukrainie zniechęcono prostą intrygą, która służyła rosyjskim interesom. PMPoland
specjalizowała się w remontach maszyn papierniczych. Posiadała też potencjał - nazwę go “intelektualny
związany z potęgą byłego koncernu Beloit“ - pozwalający zorganizować konsorcjum, które mogłoby
zbudować nowoczesną celulozownię i fabrykę papieru. Dzięki temu ukraińska prasa i książka przestałyby
być zależne od rosyjskiego papieru. NIEZALEŻNE. Nie ma takiej możliwości. Efekt? PMPoland zamiast na
Ukrainie zainwestowało w Chinach. Na Ukrainie biznes przede wszystkim robią ci, dzięki którym zarabia
Moskwa.
Spacerując po Jaworowie nie znalazłem informacji o tym, że był on kiedyś własnością księcia opawskiego i
raciborskiego Wacława, który w 1454 roku ufundował tu kościół, a po nim słynnego rodu Górków; że w 1588
roku zbudowano tu skład soli wydobywanej w Drohobyczu i Starej Soli; i gdzie były zlokalizowane słynne
budowle: drewniany zamek króla Sobieskiego i jego dworek myśliwski. Ponoć stały tam gdzie stacjonowały
wojska radzieckie, a teraz ten teren zajmuje armia ukraińska, ponoć... wiedzę z brakujących folderów i
książek wypełniają przypadkowe "ponoć" wypowiadane przez przypadkowo spotkanych ludzi, wśród których
byli i tacy, którzy twierdzili, że zamek stał na wzgórzu i był oblany wodami rzeki Szkło, ponoć, bo nie byli tego
pewni...
Nie pytałem czy wiedzą o tym, iż w Jaworowie w 1703 roku obradował Senat Rzeczypospolitej - tematem
było zaproponowane przez króla Augusta III Mocnego przymierze z carem Piotrem Wielkim.
W Muzeum Narodowym we Wrocławiu wisi obraz przedstawiający biesiadających pod gołym niebem, za
królewskim stołem 26 biesiadników. Prawdopodobnie namalował go artysta z Flandrii, Frans Geffels, a
przedstawił na swoim płótnie biesiadę, wydaną przez króla Jana III Sobieskiego, dnia 06.07.1684 roku. W
altanie ogrodowej siedzą: Królewska para z synem Jakubem Ludwikiem goszcząca m.in. marszałka
wielkiego koronnego Stanisława Herakliusza Lubomirskiego, hetmana wielkiego koronnego Stanisława Jana
Jabłonowskiego, biskupa warmińskiego Michała Radziejowskiego, posła weneckiego, senatora Niccolo
Gaveni (Gavani) i ambasadora cesarskiego Karla Ferdinanda hr. Waldstein. Może jego kopia ozdobi kiedyś
jakiś jaworowski lokal?
Po Sobieskich jaworoskie starostwo znalazło się w rękach rodziny Mniszchów, Branickich, Dębickich. Do
pierwszej wojny światowej w Jaworowie oprócz Rusinów mieszkali Żydzi, Polacy i Czesi. Za udział w
splądrowaniu kościoła katolickiego, w czasie rebeli Chmielnickiego, w 1648 roku, kilku Rusinów ukarano
śmiercią. W czasach Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej Ukraińcy zamordowali w Jaworowie
siedemnastu Polaków. W czasie II wojny światowej Żydom Niemcy zbudowali getto. W 2011 roku Rada
Miejska Jaworowa uczyniła honorowymi obywatelami tego miasta Stepana Banderę i Romana
Szuchewycza. R. Szuchewycz był bezpośrednio odpowiedzialny za ludobójstwo obywateli II
Rzeczypospolitej w czasie II wojny światowej. S.Bandera był jego szefem.
Do 1611 wieś Zalesie, poźniej Janów Lwowski, nazywa się teraz Iwano Frankowe. Miasto położone jest
pomiędzy Jaworowem i Lwowem. Po jego warownych umocnieniach nic nie zostało. Tutaj w kościele p.w.
Świętej Trójcy została pochowana matka ostatniego króla Rzeczpospolitej, Stanisława Augusta: Konstancja z
Czartoryskich Poniatowska.
( Uwaga: dajemy foto kościoła)
W pobliskim Stradczu, w pieczarach, na uwagę zasługuje klasztor z XI-XII wieku i warowna cerkiew
Zaśnięcia Bogurodzicy (Uspeńska), prawdopodobnie z XV wieku. Z Iwano Frankowe przez Krechów-Glińsk
można dojechać do Żółkwi. Droga fragmentami koszmarnie dziurawa, ale pozwala ominąć Lwów. I obejrzeć
malowniczy klasztor bazylianów. Był on hojnie obdarowany przez cara Piotra I - w tej okolicy spotkał się on z
królem Rzeczpopolitej Augustem II. W 1721 krechowscy mnisi przyjęli unię. W czasach ZSRR była tu szkoła
rolnicza i zamknięty zakład wychowawczy. Teraz działa w nim Wyższe Bazyliańskie Seminarium Duchowe.
( uwaga: kilka foto klasztoru)
Glińsk czeka na archeologów. Znajdujące się tu grodzisko o nazwie Szczekocin (a może Żydiatyn lub
Tyśmienica) wzmiankowe było w kronikach pod rokiem 1243 - w grodzisku tym zamknął się książę
Rościsław przed księciem Danielem Halickim. Jednak nie prowadzono tu wykopalisk archeologicznych. W
Glińsku zapuszczony pomnik przypomina o zwycięstwie Rzeczposolitej w wojnie z Turkami toczonej w latach
1672-1676. O pierwszej wojnie światowej z kolei pamiętają zaniedbane mogiły na cmentarzu, przy drodze do
Żółkwi. Pośrodku wojskowej kwatery znajduje się słupowa kapliczka wotywna, z 1917 roku, z napisem w
czterech językach: niemieckim, polskim, ukraińskim i węgierskim:
"I będą świadczyć o kurhannym dole
Spoczywające polskich synów kości
że przez ofiary, trud i życia bóle,
szli ku zwycięstwu, szli ku Wolności"
(uwaga: zdjęcia z Glińska)
Za Glińskiem kusi powolnie podnoszona(?) ze zniszczeń królewska Żółkiew. Miasto zaprojektował Paweł
Szczęśliwy, ale wymyślił je sobie hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski, herbu Lubicz. Ten który już w
młodości swej zasłynął z męstwa w wojnach moskiewskich króla Batorego. Zasługiwał na uznanie i
wyróżnienia pod Połockiem, Wieliżem, Pskowem.”Za zasługi i przelaną krew w obronie nowo koronowanego
władcy otrzymał buławę polną koronną i bogate starostwo hrubieszowskie(7 XI 1588)”- napisano w poczcie
“Hetmanów Rzeczypospolitej. Hetmani koronni” wydanym przez Dom Wydawniczy Bellona pod redakcją
Mirosława Nagielskiego.
Później hetman pomagał powrócić na tron Jeremiaszowi Mohyle, hospodarowi mołdawskiemu, był twórcą
genialnego pomysłu osadzenia na moskiewskim tronie królewicza Władysława i zwycięzcą w bitwie pod
Kłuszynem, dzięki czemu plan wykonał: zajął Moskwę a na moskiewskim tronie osadził królewicza. Niestety,
zawiódł król, ojciec Władysława, który sam zamarzył o moskiewskiej koronie dla siebie i surrealistycznie
uparł się by bojarzy przeszli na katolicyzm - z wiadomym skutkiem. Rosjanie do dziś świątecznie obchodzą
rocznicę dnia wypędzenia Lachów z Moskwy, a mogła powstać Unia sięgająca aż po Alaskę. I jak tamto
wydarzenie skomentował wybitny współczesny polski pisarz Waldemar Łysiak, dziś nie Moskwa, lecz my
moglibyśmy z USA rozmawiać jak równy z równym. Moglibyśmy, gdyby nie nawiedzony tatuś król.
UWAGA 1: dajemy portrety Stanisława Żółkiewskiego i Jana Sobieskiego
UWAGA 2: dajemy zdjęcie zamku Sobieskich w Żółkwi
W Żółkwi przyszli na świat Żółkiewscy. Po Żółkiewskich osiedlili się tam Sobiescy, a król Jan III Sobieski
rozbudował zamek po to, by go kompletnie, do końca zdewastowali sowieci.
- Zawsze patrzyłem na to miejsce z pewną obawą i szacunkiem, gdyż było ono dla mnie niezrozumiałe. W
dzieciństwie - miałem wtedy 4-5 lat - jeździłem z matką z Lwowa do Niemirowa przez Niestierów, gdzie
zawsze było dużo wojskowych, przeważnie nie kulturalnych, brudnych i podpitych. Dziś wiem, że to była
Żółkiew, którą sowieci nazwali Niestierów. A wtedy dla mnie dziwne było to, że wojsko stacjonuje w starym
mieście, że ma tyle starych murów w swoim miasteczku, ba, później jeszcze przez wiele lat mego
dzieciństwa myślałem, że wojsko stacjonuje tylko w starych murach. Dopiero z czasem miejsce to się
odkryło, wyłoniło spod komunistycznej propagandy a mury Niestierowa z mojego dzieciństwa zaczęły
opowiadać historię Żółkwi i wtedy historia okazała się znacznie głębszą, dlatego że zacząłem rozumieć, że
to miejsce to historia, świadek historii wielu pokoleń- nic dodać. Trafienie w dziesiątkę, bo to magiczne
miejsce dla europejskiej kultury. A zdania te powiedział mi do kamery jeden z bohaterów mojego filmu pt.
“Tron na Ukrainie“ Zenobij Pidperyhora, autor zdjęć do ukraińskiego albumu o Żółkwi, zatytułowanego
"Żółkiew", wydanego po polsku i ukraińsku.
Z opisu albumu nie wynika kto jest autorem tekstu zamieszczonego w tym albumie. Czy dlatego, że z tego
tekstu czytelnik nie dowie się czyim królem był Zygmunt III? A słowa Rzeczpospolita w nim brak? Za to o
Bohdanie Chmielnickim napisano: “ Właśnie tutaj ukształtował się światopogląd wybitnego działacza Ukrainy
Bohdana Chmielnickiego i Żółkiew jest jednym z miast, które mogą pretendować na miano jego ojczyzny”.
Wniosek? Kiedy Żółkiew powstała nie było Rzeczpospolitej – była Ukraina. Z wybitnym działaczem
Chmielnickim. Że to kłamsto? Cóż, nie jedyne...autor tekstu nie wspomni też o tym jaki los spotkał po 1939
roku mieszkających tam Polaków, Żydów i innych obywateli II Rzeczpospolitej.
UWAGA 3: dajemy fot Z. PIDPERYCHORY + scan jego Abumu
W Żółkwi widać kłopoty z codziennością. Królewski zamek zaczęto remontować, ale potrzeby są ogromne, a
kasa miejscowego muzeum jakie działa na terenie odrestaurowanej części zamku Jana III Sobieskiego
prawie pusta. Zdewastowane miejskie drogi i budynki zwyczajnie straszą - a może dlatego, że z tego
królewskiego miasta zniknęli Żydzi, o których istnieniu przypomina stara zapuszczona synagoga, w której już
nikt się nie modli?
UWAGA 4: dajemy fot synagogi z Żółkwi
W żółkiewskiej farze zbudowanej z fundacji hetmana Stanisława Żółkiewskiego znajdują się grobowce
Żółkiewskich i Sobieskich. Tam też do 1939 roku eksponowane były wyjątkowe dzieła sztuki: ogromne
malowidła batalistyczne uwieczniające zwycięskie bitwy Stanisława Żółkiewskiego i Jana III Sobieskiego.
Tworzyły one unikatowy dowód epoki. Były to:
- płótno Andreasa Stecha i Ferdinanda van Kessela pt. “Bitwa pod Chocimiem”,
- płótno Szymona Boguszowicza pt. “Bitwa pod Kłuszynem”,
- oraz “Bitwa pod Wiedniem” i “Bitwa pod Parkanami” - oba płótna pędzla Marcina Altomontego.
Obrazy te jakimś cudem przetrwały rozbiory Rzeczypospolitej Trojga Narodów, Hitlera i Stalina. Trafiły do
Lwowskiej Galerii Sztuki w Olesku, ale nie były i nie są właściwie eksponowane. Ich miejscem jest
żółkiewska fara. Kiedy tam wrócą? Że przeszkadzały sowietom - potrafię to zrozumieć, a nawet uznaję za
cud, iż przetrwały te dowody militarnej wielkości Rzeczypospolitej. Ale co przeszkadza “wolnej Ukrainie” w
ekspozycji tych dzieł sztuki? Dlaczego nie mogą powrócić do żółkiewskiej fary?
UWAGA 5: Dajemy obrazy : Bitwa pod Kłuszynem i Bitwa pod Wiedniem
W Żółkwi warto obejrzeć też wnętrze cerkwi Najświętszego Serca Jezusowego. Zbudowano ją sto lat temu –
a na uwagę zasługują w niej malowidła profesora Juliana Bucmaniuka w których uwiecznił on obok świętych
i męczenników za wiarę postaci ważne dla ukraińskiej historii: m.in. Symona Petlurę i Mychajło
Hruszewskiego. Warto też zatrzymać się przy drewnianej cerkwi Świętej Trójcy, odbudowanej dzięki pomocy
królewicza Konstantego Sobieskiego w 1720 roku. Słynie ona z czteropoziomowego barokowego
ikonostasu, ikon uczniów Iwana Rutkowicza.
Po drodze do Żółkwi i w samej Żółkwi nie znalazłem reklamowych banerów: “Królewska Żółkiew zaprasza!”
“Żółkiew - miasto wielkich hetmanów Żółkiewskich i Sobieskich!” Dlaczego? Przecież to sedno tego miejsca.
ISTINA. Na tamtej ziemi wyrośli najwięksi wodzowie ówczesnego świata! Dlaczego nie jest to dyskontowane
propagandowo i turystycznie?
Choć Żółkiew wymyślił i zbudował zwycięzca spod Kłuszyna, Hetman i Kanclerz Wielki Koronny Stanisław
Żółkiewski, pomnik Żółkiewskiego nie stoi na centralnym placu Żółkwi. Dlaczego? Czy dlatego, że Żółkiewski
zdobył Moskwę i upokorzył cara Rosji?
Po drodze z Żółkwi do Lwowa znajduje się Kulików (kiedyś w XV wieku Boszcz) - gniazdo rodowe
Kulikowskich herbu Drogomir. Po twierdzy pozostały ziemne bastiony zamku na których mieszczą się dziś
trybuny stadionu piłkarskiego i kościół obronny pw. św. Mikołaja.
( dajemy foto stadionu i kościołą)
*
*
*
DO LWOWA PZEZ MOŚCISKA, SĄDOWĄ WISZNIĘ I GRÓDEK JAGIELLOŃSKI
Mościska to pierwsze miasto do jakiego wjedzie turysta w Ukrainie po przekroczeniu granicy w Przemyślu.
Mościśka - jak i okoliczne wsie i miasta- leżą na ziemiach, które kiedyś należały do Lędzian. Ale tego kim byli
Lędzianie w Mościskach się nie dowiedziałem.
W pobliżu Mościsk w 1244 roku wojska kniazia Daniły Halickiego walczyły z wojskami Rościsława
Michajłowicza. Założył je na prawie magdeburskim w 1404 roku król Władysław Jagiełlo, na miejscu ruskiej
wsi Mostycz. W XVII wieku zostały silnym ośrodkiem rzemieślniczym specjalizującym się w tkactwie.
Na przełomie XV/XVI wieku na Mościska najeżdżali Wołosi, Turcy i Tatarzy, ale najgorsze nastąpiło w XX
wieku. Kiedy we wrześniu 1939 roku sowieci zajęli te ziemie rozpoczęły się czystki ludności - przymusowo
obywateli II Rzeczpospolitej, głównie Polaków, wywożono na Syberię, czekał na nich "dobrobyt" Archipelagu
GUŁAG. Kiedy w 1941 roku sowietów wyparli Niemcy nieszczęścia skoncentrowały się na miejscowych
Żydach, oprawcy wywieźli ich do obozów w Bełżcu i Jaworowie. W 1944 roku wrócili sowieci i zostali, w
zasadzie do dziś, choć tu już po 1990 roku jurysdykcja państwa Ukraina. Zabrano ludziom ziemię wprowadzono przymusowo kolektywizację. Większość Polaków wywieziono na zachód, za San, lub na
Syberię, gdy ktoś się postawił. Taki los spotkał pięciu ojców zakonnych i dwóch braci z Klasztoru
Redemptorystów. Kościół zamieniono w magazym a klasztor w szpital.
Ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy powróciła do Mościsk dopiero w 1996 roku. Przebywający we
Lwowie papież Jan Paweł II pobłogosławił dnia 26 czerwca 2001 roku korony mościckiego obrazu.
Metropolita lwowski ksiądz Kardynał Marian Jaworski wyniósł w 2002 roku świątynię klasztorną do godności
sanktuarium.
Mościska są znanym granicznym węzłem kolejowym. W 1966 roku w Irlandii, w Bandon, na wygnaniu zmarł
polski dziennikarz, pisarz, członek Stronnictwa Narodowego - Józef Kisielewski, który urodził się w
Mościskach, w 1905 roku.
Po drodze z Mościsk do Lwowa jest Sądowa Wisznia, która powstała z fundacji króla Kazimierza Wielkiego.
Ale niektórzy kronikarze wiążą z tą miejscowością bojaryna Pyłypa, który miał się zbuntować kniaziowi
Danielowi Halickiemu spiskując z księciem Bełzkim Aleksandrem. W bliższych nam czasach była własnością
m.in. Stadnickich, Komorowskich. Kasztelan lwowski Jan Siemiński i łowczy kijowski Franciszek Zawadzki
ufundowali w 1730 roku kościół z klasztorem Reformatów. Sowieci urządzili w nim szpital psychiatryczny. W
1979 roku odsłonięto pomnik urodzonego w Sądowej Wiszni Iwana Wyszeńskiego (ok.1550-1620),
rusińskiego pisarza, obrońcy prawosławia.
Towarzystwo Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej Sądowej Wiszni poświęca wiele miejsca w Internecie (źródło:
www.tkpzl.wizyt.net.sad.htlm) . Wspomina o archeologicznych zabytkach, o osiedlu z czasów kultury
przeworskiej, grodzisku Zamczysko-Wały z IX-X wieku, osiedlach Deberki i Czworakach oraz o mogile
zwanej "Kopcem Tatarskim", z murami i zwaliskami lochów. Niestety "Kopiec Tatarski" został zniszczony w
czasach ZSRR. Przetrwała natomiast trzecia część poematu Wincentego Pola "Pamiętnik J.M. Benedykta
Winnickiego", zatytułowana "Sejmik jenerał województwa Ruskiego. Odprawiony 1766 r. w Sądowej Wiszni".
Poeta m.in. w nim napisał:
(...)Podług odwiecznych czasów przyjętej praktyki
Województwa Ruskiego bywały sejmiki,
Zawsze w Sądowej Wiszni - na Górze w Kościele
U Ojców Reformatów. Tak jak na wesele,
Z sześciu ziem przybywała na sejmik drużyna,
I wszystkich pomieszczała niewielka mieścina.
Panowie mieli karczmy i własne gospody
Raz na zawsze tez same - w dworkach wojewody.
Stawali Sanoczanie - partyi PodkomorskiejPan Mniszech stał we dworze w oficynie dworskiej,
Przyjmował zwykle szlachte Zydaczowskiej ZiemiKsiążę Jenerał znowu miał własny dom w mieście
I cały Rynek trzymał z partyzanty swymiA pan sędzia Chojnacki z drobną szlachtą wreszcie
Stawał u Reformatów na górze w klasztorze,
I mial tam i spiżarnie i piwnice w porze,
A i cele niewielką tuż przy kanafarzu,
I przyjaciół swych gościł zawsze w refektarzu,
To choć zjazd był największy, nie było kłopotem,
Bo w korytarzach szlachta sypiała pokotem;
A gdy czasem zabrakło miejsca w refektarzu,
To ksiądz gwardyan zastawiał stoły w korytarzu,
I kiedy do Mszy Świętej zjadł człowiek śniadanie
To bez jadła do doby był wytrzymać w stanie.
I chyba na podkurek znow troche przetrącił,
Ztad tez partyi Sędziego nikt zdradą nie zmącił"
W klasztorze Reformatów w Sądowej Wiszni znajduje się ufundowany przez Dorotę Siemieńską, żonę
kasztelana, ołtarz Św. Antoniego z Padwy, a w nim słynący z cudów obraz, szczególnie licznie odwiedzany
przez wiernych co roku w czas odpustu - 13 czerwca.
Sądowa Wisznia słynna jest jednak przede wszystkim z Generalnych Sejmików Województwa Ruskiego. To
jest też ta Sądowa Wisznia, pod którą w nocy z 15 na 16 września 1939 generał Kazimierz Sosnkowski
przeżywał gorycz zwycięstwa; dowodząc polskimi wojskami rozbił elitarny pułk zmotoryzowany SS Standarte Germania; zwyciężył, ale Polska już dogorywała, następnego dnia na mocy paktu RibbentropMołotow II Rzeczypospolitą napadł drugi agresor - sowieci.
Generał Sosnkowski, jeden ze współtwórców II Rzeczypospolitej, od swych najmłodszych lat wierny
współpracownik marszałka Józefa Piłsudskiego z Sądowej Wiszni rozpoczął swój szlak emigranta wygnańca. Stanął u boku premiera i generała Władysława Sikorskiego. W 1954 roku nie poparł
antypaństwowego puczu niesławnej “Rady Trzech”, na czele której zdradziecko stanął generał Władysław
Anders łamiąc wojskową przysięgę, wypowiadając posłuszeństwo konstytucyjnemu prezydentowi II
Rzeczypospolitej Augustowi Zaleskiemu i rozbijając konstytucyjną jedność emigracyjnej II Rzeczypospolitej.
Generał Kazimierz Sosnkowski opowiedział się za przestrzeganiem Konstytucji z 1935 roku i wierny
państwu, które tworzył i współstworzył, umarł w zapomnieniu na obczyźnie.
W "Polszy" komunistyczni propagandziści i ich następcy ze zdrajcy II Rzeczypospolitej - Andersa - zrobili
narodowego bohatera. Chociaż bezspornym faktem jest wypowiedzenie w 1954 roku przez Andersa
posłuszeństwa konstytucyjnemu prezydentowi Augustowi Zaleskiemu - czym złamał on żołnierską przysięgę
i umożliwił polityczne przekręty wrogom II Rzeczypospolitej tworząc nie konstytucyjną Radę Trzech i
kradnąc Skarb Narodowy, którego był powiernikiem. Anders odpowiada też za aferę Bergu i rozwiązanie
wbrew rządowi i prezydentowi II RP polskiej armii na zachodzie. (Szerzej na ten temat napisałem w moich
książkach “Zdrada prezydenta Wałęsy & Co.” i “Wielki Mistrz Polski Juliusz Nowina Sokolnicki”- przyp.
autora)
O narodowym bohaterze Kazimierzu Sosnkowskim i o jego poglądach cicho. Dlaczego?
Pod Gródkiem Solnym starły się wojska Leszka Białego, księcia Krakowskiego i Sandomierskiego z
poddanymi księcia Mścisława - w 1213 roku. Wielki Liwtin, król Władysław Jagiełło, pierwszy raz do Gródka
przybył 18 listopada 1387 roku. Franciszek Jaworski, autor monografii o Gródku Solnym, wydanej we
Lwowie w 1910 roku pt."Władysław Jagiełło jako opiekun miasteczka. Wspomnienia z przeszłości Gródka
Jagiellońskiego" opublikował kronikę pobytów Jagiełły w tym mieście. Zamek w Gródku uległ całkowitemu
zniszczeniu podczas kozackich rebelii 1648-1655. Na terenie byłych ogrodów zamkowych starosta gródecki
Jan Gniński założył dzielnicę, miasto w mieście, o nazwie Gnin, zamieszkałe przez miejscowych Żydów. Król
Sobieski potwierdził te prawa, pod warunkiem że Żydzi będą uczestniczyć w obronie miasta. W Gninie
wyrosły cztery synagogi. Dnia 23 września 1903 roku królowi Władysławowi Jagielle postawiono pomnik za
składki zbierane przez sześć lat. Jego autorem był rzeźbiarz Julian Bełtowski. Wojna nie oszczędziła tego
pomnika, a jego szczątki zakopano za miastem. Niestety przewodniki milczą kto zniszczył ten pomnik.
Kościół i klasztor franiszkanów prawdopodobnie istniał już w czasach księstwa Halickiego. Po kasacie
zakonu władze austriackie uczyniły z kościoła magazyn a z klasztoru koszary. Czy dlatego, że w Gródku
złożone było serce Władysława Jagiełły?
Szkoda, że nawet takiej pracy jak album ze zdjęciami Zenobija Pidperyhory o Żółkwi nie doczekał się Gródek
Jagieloński, przepraszam, Gorodok, bo tak się dziś nazywa ta miejscowość położona na południe od
Jaworowa. I znów coś dziwnego. Nie przeprowadzałem profesjonalnych badań socjologicznych, ale każdy
“tubylec” zapytany o to miasto natychmiast informował mnie - i to z dumą!- że jest to Gródek Jagieloński “Gorodok Jagielonskij”.
Do 1906 roku miasto nazywało się Gródkiem Słonym - mieścił się w nim bowiem skład soli z żup ruskich.
Mieszkańcy jego myśląc “marketingowo” zapragnęli uatrakcyjnić swój byt poprzez zmianę nazwy na Gródek
Jagieloński, na co władze cesarstwa austrowęgierskiego przystały. A którą to nazwę później skrócił sowiecki
okupant. I tak pozostało do dziś. Dlaczego?
(UWAGA 6 : dajemy zdjęcia Gródka)
Kiedy już wiemy, że miejsce to upodobał sobie jeden z największych mężów stanu w historii Europy, król
Władysław Jagiełło, bo za jego panowania miasto otrzymało prawo magdeburskie i przeżyło wielki awans,
zrozumiemy po co mieszkańcy sto lat temu zmieniali jego nazwę. A jak do tych informacji dodamy, że
legendarny zwycięzca spod Grunwaldu (1410 r.) na zamku w Gródku miał swą rezydencję, w której umarł 1
czerwca 1434, a jego serce - “mieszkanie duszy“- wmurowano w ścianę kościoła franciszkańskiego w
Gródku (sic!) mamy turystyczny hit wsparty wspomnieniami o czasach kiedy kniaź Daniło nadał “miastu z
soli”(“Soljanyj Gorodok”- jak był gród nazywany w kronikach Nestora z 1213 roku- przyp. Autora) ruskie
prawa miejskie. Tymczasem “Gorodok” jest ponurym miasteczkiem, wieczorem nie oświetlonym przez neony
krzyczące: “Witaj w książęcym mieście Daniły! Witaj w królewskim mieście Jagiełły!” Dlaczego? Nie ma też
neonu “U nas bywał Iwan Frank!” Nie bywał?
Wszystkie te miejscowości - w szczególności Jaworów, Żółkiew i Gorodok - historycznie związane z Rusią
oraz Rzeczpospolitą Obojga i Trojga Narodów pozwolą turyście zasymilizować się. Przygotować się do tego
co nieuniknione - poznawania kraju takim jaki jest. Do powolnego odsłaniania ruin epok po których zaginąć
miał ślad. Mogą być one dogodną bazą do rozejrzenia się wokół nim ruszymy dalej.
MARSZRUTKĄ DO ŹRÓDEŁ DNIESTRU I ROPY
“Wyglądamy dziwnie, plecaki, Polacy, turyści, a przecież to pociąg chyba nie dla takich. Każdy w ręku
trzyma śrubokręt, odkręca wszystko co się da, siedzenia, ramy okien, lampy, szyby wentylacyjne i Bóg z
przemytnikiem, aby nie z celnikiem, raczy wiedzieć co jeszcze. Fajki trzeba dobrze ukryć. Pociąg rusza,
napięcie wzrasta.(...) Najgorszy to ten celnik Hitler jak na niego mówią, tak zawsze szuka w toaletach tych
fajek, że jak już kończy to śmierdzi jakby się tam ukrywał przed celnikami. Granica. Jak mówią towarzysze
podróży dziś nie jest najgorsza zmiana. ”Ten młody to nawet w jednej naszej się kocha, dobry człowiek”.
Stoimy, każdy musi poddać się surowej kontroli, siatki celników zapełniają się towarem. Ludzie trochę
narzekają, ale i tak są radośni. Po 3-4 godzinach pociąg rusza i zaczyna się wyścig z czasem. Do
Krościenka, następnej stacji trzeba wszystko wyciągnąć z zakamarków, w których może coś zostało. Z
jednej strony to niesamowite, ile można ukryć przed celnikami, z drugiej zaskakuje to jak doskonale Ci ludzie
pamiętają gdzie co ukryli, jak każdy wie co jest jego, a co nie. Granica - Krościenko, wagony trzymają się w
całości chyba tylko siłą woli, bądź przyzwyczajenia, bo na pewno nie za pomocą śrubek, gdyż te są przecież
wykręcone. Ktoś telefonuje do kogoś w Ustrzykach i mówi surżytkiem ukraińsko- polskim ”Przynieś mięso i
tą resztę, ja mam papierosy i spirytus. Tylko bądź, bo czasu nie za wiele do powrotnego pociągu“.
Pogranicze jak się okazuje to nie tylko miejsce gdzie obok kościoła stoi cerkiew, a w jednej rodzinie można
mówić zarówno po polsku jak i ukraińsku, bo to także miejsce gdzie pomysłowość ludzka potrzebuje tylko
śrubokrętu po to aby zarobić na życie. Krościenko, a po nich Ustrzyki Dolne, a potem już tylko pusty pociąg i
my(…)”
Ten barwny fragment napisał Tomasz Kosiek, autor tekstu pt. “Ukraina poświąteczna” (źródło z 05.11.2009:
www.pk.org.pl/artykul.php?id=272
Przytoczyłem go z dwóch powodów. Powód pierwszy. Od 2001 roku wielokrotnie byłem świadkiem
podobnych scen - za każdym razem gdy przekraczałem KORDON w pociągach. W autobusach też. T.
Kosiek potwierdza moje obserwacje, choć nie godzę się z jego stwierdzeniem “pomysłowość ludzka
potrzebuje tylko śrubokrętu” - uważam bowiem, że pomysłowość ludzka musi sięgać, aż po śrubokręt, aby
człowiek, któremu władza tworzy byle jaki byt po obu stronach tego kordonu przeżył. “Mrówki” przecież
ledwie wiążą koniec z końcem.
Powód drugi. Także tą trasą, przez Krościenko i Chyrów można rozpocząć wędrówkę ku źródłom Dniestru.
Stąd jest najbliżej do Sambora, który leży nad Dniestrem. A dojechać można choćby marszrutką. A przy
okazji wspomnienie - to po tym kolejowym szlaku toczył się polski pociąg pancerny o swojskiej nazwie
“Kozak” od 4 listopada 1918 roku walcząc tam z Ukraińcami o polskość Chyrowa. Skutecznie. Drzewiej
Chyrów był własnością rycerzy z Moraw - Herbutów, na mocy przywileju jaki otrzymali od księcia Władysława
Opolczyka. Swą obecność Herbutowie zaznaczyli wzniesieniem zamku, po którym pozostały ruiny.
Po Herbutach władali tam Ossolińscy i Mniszchowie. W czasach II Rzeczypospolitej w pobliżu Chyrowa, we
wsi Bąkowice, niebywale rozwinęło się powstałe w 1883 roku prestiżowe gimnazjum jezuickie, w którego
Collegium mieściła się sala teatralna na tysiąc widzów(!), a muzeum przyrodnicze zasiliła fundacja hrabiów
Dzieduszyckich. W tym Gimnazjum nauki pobierali m.in. Eugeniusz Kwiatkowski- wybitny ekonomista II
Rzeczypospolitej i Jan Brzechwa. W 1939 roku sowieci z gimnazjum uczynili garnizon wojskowy. Bibliotekę
tego gimnazjum zniszczyli Niemcy w 1941 roku i garnizon przekształcili w więzienie, które po powrocie tu
sowietów znów stało się koszarami. Gdy rozpadł się ZSRR koszary stały się …ukraińskie.
Pod dzisiejszą granicą Ukrainy z Polską, kilka kilometrów od Chyrowa, w pobliżu Dobromila, we wsi Tarnawa
w 1566 r. powstał jeden z zamków Herbutów. Do dziś zachowała się wieża- dowód wielkości tej twierdzy i
legenda, według której w ruinach mieszka półdiabeł wybierający sobie pana by wiernie mu służyć,
nazywający się “sługa z Dobromila”.
Stanisław Herbut rozpoczął a Jan Szczęsny Herbut zakończył w 1566 roku budowę zamku nazwanego
"Wysokim" lub "Herbutem" w Dobromilu. Jan Szczęsny Herbut (1567-1616) był też założycielem w
Dobromilu szkoły i drukarni, w której m.in. wydał kroniki Wincentego Kadłubka i Jana Długosza. Sam był
autorem "Zdania o narodzie ruskim", publikacji w której skrytykował Unię Brzeską i jezuitów.
W Dobromilu ciekawy jest ratusz i pomnik Adama Mickiewicza, a w kościele parafialnym na uwagę zasługują
kasetonowe sklepienia kolebkowe i późnobarokowe wyposażenie wnętrza, bowiem kościół ten jako jeden z
nielicznych w okolicy, nie został przez sowietów odebrany wiernym.
Dnia 22 czerwca 1941 roku w Dobromilu sowieci pomordowali polskich i ukraińskich więźniów. Ilu- dokładnie
nie wiadomo. W więzieniu znaleziono ponad pięćdziesiąt zwłok, w szybie nieczynnej kopalni soli w pobliskim
Lacku znaleziono około 500 -600 trupów. W 1942 roku, Niemcy, nowi władcy Dobromila, wywieźli
miejscowych Żydów do Obozu Zagładu w Bełżcu.
*
*
*
Dnia 7 sierpnia 1944 roku Sambor spod niemieckiej okupacji wyzwoliła 11 Dywizja Karpacka Piechoty Armii
Krajowej - w ramach Akcji Burza. Tego samego dnia do Samboru weszły wojska radzieckie 1 Frontu
Ukraińskiego. Był siódmy dzień powstania warszawskiego. Dla Samboru zaczęła się sowiecka okupacja. Co
oznaczała wiedzieli ci co pamiętali o tym jak w Samborze 22 czerwca 1941 roku NKWD wieczorem
wymordowało ok. 300 więźniów. Więcej sowieci nie zdążyli - Niemcy i Słowacy za szybko do tego miasta
weszli. Sowieci uciekli.
Pasjonatom starszych historii Sambor kojarzy się z 1604 rokiem, kiedy to w pałacu wojewody Jerzego
Mnicha bywał gość niezwykły: car Dymitr Samozwaniec, mąż córki Maryny Mniszech. Postać tragiczna i
pierwowzór na bohatera nie jednego filmu przygodowego lub psychologicznych studiów. A Dniestr? Oplata
Sambor. Zdaje się być atrakcją podsamborskiej wsi, w której ludzie pobudowali nowe domy. Robimy
pierwsze zdjęcia wiszącego mostu nad Dniestrem - solidnej kładki łączącej brzegi krnąbrnej górskiej rzeki.
Rewelacja to nie jest, ale dokument tak.
Uwaga : Dajemy fot mostu nad Dniestrem k/ Samboru
Do Sambora ze Lwowa najszybciej i najtaniej można dostać się marszrutką – sprzed głównego dworca
kolejowego odjeżdżają praktycznie co godzinę. Po drodze warto jednak wysiąść w Obroszynie gdzie w 1730
roku zbudowano rezydencję rzymskokatolickiego arcybiskupa lwowskiego w której – jak podaje Orest
Maciuk w swej książce “Zamki i twierdze Ukrainy Zachodniej”- mieści się dyrekcja Naukowo Badawczego
Instytutu Rolnictwa I Hodowli Bydła Zachodniego regionu Ukrainy. Dalej, w stronę Sambora mijać będziemy:
- Lubień Wielki, gdzie można obejrzeć poźnobarokowy pałac, niegdyś rezydencję Humienieckich,
Jabłonowskich i Brunickich; miejscowość była znana ze źródeł siarkowych i sanatoriów;
- Hoszany (teraz: Gradiwka) z dobrze zachowanym zamkiem i grobem upamiętniającym polskich żołnierzy,
którzy zginęli tu w czasach wojny polsko-tureckiej w latach 1672-1676;
- Rudki z kościołem obronnym, obok którego w kaplicy - rodzinnym mauzoleum - pochowano dramatopisarza
Aleksandra Hr. Fredro; sowieci z kościoła zrobili magazyn; w odrestaurowanym kościele sanktuarium Matki
Boskiej Rudeckiej w 1990 roku odbyły się uroczystości ponownego pochówku Aleksandra Hr. Fredry i jego
najbliższych.
Temu wielkiemu twórcy, honorowemu obywatelowi miasta Lwów, postawiono pomnik we Lwowie. Po 1945
roku sowieci pomnik ten wywieźli na zachód i na wrocławskim rynku stoi on do dziś, oczywiście bez
informacji kto i dlaczego ten pomnik jak chwast wyrwał ze Lwowa. A może sowieci realizowali w ten sposób
słynne OUN-owskie hasło "Lachy za San!"?
Pamięci o Aleksandrze Fredy nie zabili. Jego słynne komedie "Zemsta" i "Śluby panieńskie" mocno tkwią w
polskiej kulturze, ba, film fabularny będący adaptacją "Ślubów Panieńskich" stał się absolutnym hitem 2010
roku - sprzedano nań ponad milion biletów w Polsce. Natomiast fani Aleksandra Hr. Fredo zapraszają na
szlak turystyczny jego śladami szczegółowo opisany w pamiętniku "Trzy po trzy". Ta turystyczna trasa " liczy
prawie 450 kilometrów. Prowadzi ona z ruin zamku "Kamieniec" na pograniczu Korczyny i Odrzykonia, przez
Korczynę, Krościenko Wyżne, Hoczew, Cisną, Lesko, przejście graniczne Krościenko -Smolnica, Sambor,
Rudki, Beńkową Wisznię, Jatwięgi, Lubień Wielki, Lwów, Przyłbice, przejście graniczne Szeginie- Medyka,
Przemyśl, Surochów k/Jarosławia, Nienadową, do zamku "Kamieniec"."- zapisano pod hasłem szlak "
Śladami Aleksandra Fredro" na www.wrota.podkarpacie.pl/pl/turystyka/szlaki/szlak_sladami_fredry
* * *
Tuż za Samborem, po drodze do Nowego Sambora znajdują się Strzałkowice – warownia państwa jakie
budował król Kazimierz Wielki. Ale turysta posiadający więcej czasu może do Nowego Sambora udać się
przez:
- Czaple - gdzie nic nie pozostało po zamku, kościele i klasztorze karmelitów;
- Sąsiadowice - jedną z dziewięciu wsi Herbutów nadanych temu rodowi przez księcia Władysława
Opolczyka w 1374 r.; od około 1585 r.miejsce kultu płaskorzeźby św. Anny (można ją oglądać w kościele
Karmelitów na Piasku w Krakowie); przetrwał tu zespół architektoniczny kościoła i klasztoru Karmelitów;
-Felsztyn (Skeliwka) - kiedyś ufortyfikowane miasteczko należące do rodu Herbutów, z obronnym kościołem
z początku XVI w; po drugiej wojnie światowej znajdujący się tu wspaniały zespół nagrobków
renesansowych został przeniesony do Lwowskiej Galerii Obrazów;
-Laszki Murowane - miasto Mikołaja Tarło, dziś wieś Murowane.
- Starą Sól - dziś wieś, choć było to miasteczko znane z wydobycia soli, założone przez króla Kazimierza
Wielkiego- ponoć na miejscu starego posterunku wartowniczego;
-Strzelbice, w których kiedyś ponoć był warowny zamek.
Po rodzinie Tarło Laszkami Murowanymi władała rodzina Mniszchów, która zbudowała tu sobie wspaniałą
siedzibę, o czym dziś zaświadcza park, zabytek przyrody i architektury. Pałac nie przetrwał I wojny
światowej, ponoć zniszczyła go rosyjska artyleria, kiedy Rosjanie dowiedzieli się, że drzewiej przebywał w
nim Dymitr I Samozwaniec. Zdaniem Oresta Maciuka, autora książki "Zamki i twierdze Ukrainy Zachodniej.
Wędrówki historyczne" w Laszkach Murowanych, Dymitr I Samozwaniec, już drugiego dnia swego pobytu
padł na kolana przed ojcem Maryny Mniszchówny z prośbą o jej rękę. Czy jednak tak było naprawdę?
"Wykorzystano w tym celu niejasne okoliczności śmierci brata ostatniego cara z dynastii Rurykowiczów Fiodora. W związku z tym podejrzany mnich, niejaki Grigorij Otrieprjew, zaczął się podawać za owego
zamordowanego brata carskiego i tak został Dymitrem Samozwańcem. Zgromadził on licznych zwoleników,
po czym uzyskał, właśnie dzięki Jerzemu Mniszchowi, nieoficjalne poparcie króla Zygmunta III Wazy oraz
niektórych wielkich rodów magnackich z Rusi. Kiedy udało mu się opanować Moskwę, zawarł uroczyście
ślub z Maryną, która w ten sposób została carycą. Prokatolicka poityka samozwańca doprowadziła do
powstania ludowego, rzezi Polaków przebywających na jego dworze i zamordowania samego cara. Maryna
z ojcem ocaleli, po czym zbiegli z niewoli i już w 1608 r. caryca odzyskała męża, rzekomo cudem ocalałego z
rzezi. Kim był drugi samozwaniec, zwany Łżedymitrem - dokładnie nie wiadomo. W każdym razie wkrótce,
po oficjalnym wybuchu wojny polsko-moskiewskiej, przestał być potrzebny królowi polskiemu. Zginął
podstępnie zamordowany w 1610 r., Maryna zaś, ujęta przez Rosjan, zmarła kilka lat później w więzieniu.
Jeszcze przed nią umarł w niesławie, w kraju, Jerzy Mniszech. " - tak opisał te wydarzenia Aleksander
Strojny, współautor "Przewodnika. Ukraina Zachodnia. Tam szum Prutu, Czeremoszu..."
* *
*
W okolicy Starego Sambora warto też odwiedzić:
- Terszów ze śladami grodziska;
- Spas- z zachowanymi umocnieniami grodziska z IX-XIII w na górze "Zamczyszcze"; prawdopodobie w tej
miejscowości klasztor ufundował książę Lew Daniłowicz i spędził w nim ostanie dwa lata swego życia;
- Ławrów - gdzie klasztor z cerkwią i wieżą obronną ulokowano u podnóża góry; są autorzy którzy twierdzą,
że cerkiew i klasztor przebudował książę Lew i tam gdzieś go pochowano.
( Uwaga: dajemy fot Księdza Pankowskiego)
Księdza Leszka Pankowskiego poznałem w pobliskim Starym Samborze. Jest na Ukrainie od czerwca 1994
r. Przyjechał z parafii Zmartwystania Pańskiego w Mirczu, dekanat Hrubieszów. Na Ukrainie był wikariuszem
parafii katedralnej, proboszczem Matki Bożej Różańcowej w Nemiryczowie, w rejonie Buskim, w parafii
Wniebowzięcia Matki Bożej w Złoczowie, Strzałkowicach, Barbarce, w Starym Samborze.
- Coraz częściej można spotkać na Ukrainie deklarację "jestem rzymskim katolikiem“, ale nie Polakiem informuje ksiądz L. Pankowski. To bardzo ważna informacja. Wcześniej uznawano, że katolik to Polak. Nie
było innej opcji.
- Co ksiądz myśli o pomniku Stefana Bandery niedawno postawionym na przeciw kościoła w Starym
Samborze? Z dekalogiem nacjonalisty?- zapytałem.
Zapadło długie milczenie, po którym usłyszałem:
- Pomniki powinno się stawiać ludziom, którzy na nie zasłużyli. Wydaje mi się, że z perspektywy czasu,
zwłaszcza młodzież pyta o to jakie wzory proponowaliście, ponieważ prawdy nie da się zafałszować. Ona
jest niezmienna, nieśmiertelna. I zawsze zwycięża nawet po trzech dniach, nawet po latach
zmartwychwstaje.
Dla mnie wzorem są ci, którzy z miłości do ludzi potrafią życie oddać, natomiast inspirowanie do zabijania i
zabijanie kogoś oceniam jednoznacznie. Nie jest to według ewangelii.
(Uwaga : Dajemy fot pomnika Stefana Bandery z dekalogiem nacjonalisty)
Rozmowa odbyła się jesienią 2009 roku pod kościołem Świętego Mikołaja w Starym Samborze. W stulecie
uchwalenia Konstytucji 3 Maja wmurowano tam tablicę pamiątkową upamiętniającą jej uchwalenie.
Przetrwała do dziś. Sowieci w kościele urządzili fabrykę żarówek. Ponad dwadzieścia lat temu parafianie
upomnieli się o swoją świątynię. I wróciło do niej życie religijne. Do dziś trwa nieustający remont, ale ksiądz
Leszek Pankowski jest optymistą.
-Zapraszam na odpust na 6 grudnia. Rzymsko katolicka parafia pod wezwaniem wszystkich świętych
Strzałkowice ul. Samborska nr 115 powiat Sambor, województwo lwowskie - usłyszałem na koniec naszej
rozmowy.
Kiedy w Starym Samborze rozstawiłem kamerę przed pomnikiem Stefana Bandery rozmawiający w jego
pobliżu ludzie odeszli. Chciałem porozmawiać - nie było z kim. Próbę rozmowy podjąłem także w nie
bezpośrednim sąsiedztwie pomnika. Życzliwi nieznajomi, kiedy usłyszeli, że chcę się dowiedzieć co sądzą o
pomniku stojącym w ich mieście i sławiącym imię S. Bandery, zwyczajnie wzruszyli ramionami i przestali być
zainteresowani moją osobą. Szybciej niż się poznaliśmy życzliwie odeszli. Dlaczego?
Zmierzając ze Starego Sambora ku źródłom Dniestru trzeba minąć po prawej stronie drogi cmentarz - stary
kirkut, odrestaurowany pod koniec XX wieku. Przed II wojną światową Żydzi stanowili jedną trzecią
mieszkańców Starego Sambora. Pozostało po nich tylko wspomnienie i ten cmentarz położony nad
Dniestrem. Przepędzili ich stąd posługując się zbrodniczymi ideologiami towarzysz Stalin i Hitler. Żniwem II
wojny światowej jest co najmniej sześć milionów obywateli II Rzeczypospolitej zamordowanych w imię
nacjonalizmu tak samo pojmowanego jak go pojmowali banderowcy, melnikowcy i "ounowcy", w tym trzy
miliony Żydów - obywateli II Rzeczypospolitej. To skutkiem zbrodniczego nacjonalizmu do dziś ludzkość
szuka swej tożsamości a internauta z nadzieją napisał:
“Witam. Szukam wiadomości o rodzinie mieszkającej w latach 1940-1945 w pow. Lwów, miejscowość Stary
Sambor, o nazwisku Kuczwara, Perucki oraz Seniów, Martynowicz“ (źródło: www.krewni.fora.pl/z dnia
05.11.2009 )
( Uwaga: Dajemy fot. Kościoła i fotografie, kilka cmentarza żydowskiego)
Wowcze
Od Sambora do Striłki droga prowadziła wzdłuż Dniestru zaskakując czasami panoramami. Podróż ku
źródłom Dniestru urozmaicało radio. Doskonale słyszalne były polskie radiostacje. Inne - poza zasięgiem.
Nawet w mieście Turka.
- Źródło Dniestru tuż tuż, a drogowskazu nie ma - irytowałem się, gdyż w swej naiwności przez chwilę
myślałem, że do źródeł Dniestru poprowadzą drogowskazy, bo to przecież turystyczna atrakcja.
Drogowskazów do źródła Dniestru nie było też we wsi Wowcze, w której bezpośrednim sąsiedztwie Dniestr
bierze swój początek. Już w dzieciństwie karkonoski przewodnik pokazywał całej naszej grupie uczniów
źródła Łaby…
A źródło Dniestru? Jest. Gdzie? Trzeba dokładnie wypytać mieszkańców wsi, którzy na pytającego patrzyli
dziwnie. No bo co komu ze źródła? Strumień jak strumień. Dojechać się tam nie da.
- Terenówką trochę się podjedzie, a dalej piechotą trzeba, wyprawa na kilka godzin- tłumaczył mi kandydat
na przewodnika z niedowierzaniem patrzący na auto, którym dojechaliśmy do Wowcze. Niezwykle to długa
wieś. Nie wygląda na bogatą, ale nowa cerkiew stoi. W oczy też rzuca się wielki budynek, delikatnie pisząc
zapuszczony.
- A jak się Pan nazywa? - pytam chcąc podtrzymać rozmowę.- A po co to Panu? I skończyła się znajomość
w lokalnym sklepiku. Sprzedawczyni radzi dogadać się z kimś innym i pojechać ciężarówką: - Sam Pan tam
nie trafi- dobrotliwie ostrzega.
Po naradzie zarządzamy wspólnie z Jolą odwrót. Tym razem źródeł Dniestru nie zdobędziemy. Wracamy do
Turka, bo innej dogi nie ma i z Turka kierujemy się na Truskawiec. Drogą T 14 02. Szybko zniknął asfalt.
Trakt ciągnął się wzdłuż niezwykle malowniczej doliny rzeki Stryj - jednego z dopływów Dniestru. Około
pięćdziesiąt kilometrów, do Borysławia, jechaliśmy prawie dwie godziny mając przedsmak tego co nas
czeka. Przedsmak - bo droga była szeroka i bez dziur. Rekompensatą były niezapomniane pejzaże.
Uwaga dajemy fot. Jak jedziemy nad Stryjem
PERŁA KARPAT TRUSKAWIEC
“W Drohobyczu i Borysławiu - stolicach polskiego zagłębia naftowego ludzie ciężko harowali. Wyniszczali się
w walce konkurencyjnej, atmosferze tamtejszej gorączki bogacenia się. Szczęśliwcy - galicyjscy szejkowie,
milionerzy, bardziej przebiegli i pomysłowi - zbijali tam niewyobrażalne fortuny, budowali pyszne wille i
kamienice, jeździli najdroższymi samochodami, a odpoczywali oraz leczyli skołatane serca i nerwy; sącząc
życiodajną słynną wodę mineralną o nie zachęcającej specjalnie nazwie ”Naftusia” - w Truskawcu, leżącym
dokładnie w połowie drogi między Borysławiem i Drohobyczem
(…)Właściwym odkrywcą Truskawca był ojciec polskiej balneologii Teodot Torosiewicz. Dowiódł on
bowiem,że “Naftusia” - woda o lekkim posmaku naftowym, która w Truskawcu występuje obficie - ma
zbawienne działanie dla cierpiących na kamienicę nerkową, bóle wątroby, nieżyty przewodów oddechowych,
sklerozę i cukrzycę. Po tym odkryciu wybitni politycy galicyjscy, hrabia Agenor Gołuchowski i książę Leon
Sapieha, wsparli swym kapitałem inwestycje w Truskawcu. Zaczęły powstawać tam wówczas pierwsze
lecznice, sanatoria, pensjonaty” - tak napisał o tym kurorcie Stanisław Sławomir Nicieja swoim reportażu pt.
“Truskawiec - kurort marzeń”. I przypomniał, kto przed II wojną światową bywał w tym miejscu:
Hanka Ordonka- piosenkarka, Jan Kiepura - wielki tenor, ze swoją narzeczoną, aktorką i Miss Polonia Zofią
Batycką; Marian Hemar - kabareciarz, Włada Majewska ze słynnymi Szczepkiem i Tońkiem z “Lwowskiej
Wesołej Fali”, komicy Adam Dymsza i Eugeniusz Bodo, pisarze: Zofia Nałkowska, Kornel Makuszyński,
Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy), Antoni Słonimski, Julian Tuwim, Stanisław Wasylewski, Kazimierz
Wierzyński, Andrzej Chciuk, Bruno Szulc.
Rysował tam Włodzimierz Tetmajer, malował Artur Grottger. W “złotodajnej Kolchidzie” - jak nazwał
Truskawiec Iwan Franko bywali też politycy: Józef Piłsudski - naczelnik państwa, Ignacy Daszyńskimarszałek Sejmu, Bogusław Miedziński - marszałek Senatu, Wincenty Witos - chłopski lider, generałowie
Stanisław Maczek i Kazimierz Sosnkowski. A może prościej byłoby wyliczyć kto należąc do elity II
Rzeczypospolitej tam nie bywał?
W dzisiejszym Truskawcu nie sposób odnaleźć atmosferę tamtejszych dni. Zjeżdża tam na potęgę elita
byłego Związku Radzieckiego. To jest ich kurort. Bolszewia swoje zrobiła. S.S. Nicieja w cytowanym
wcześniej reportażu napisał tak:
“Miałem nadzieję, że uda się zrealizować film dokumentalny o starym Truskawcu, o pięknych willach i ich
właścicielach, o eleganckim, historycznym kurorcie. Nic z tego. Trafiłem na betonową, hałaśliwą dżunglę.
Sławny deptak zalano betonem i asfaltem, a właściwie smołówką. Wzniesiono przy nim koszmarną pijalnię
“Naftusi” z dziesiątkami stanowisk do pobierania wody(…) W ostatnich latach istnienia Związku
Radzieckiego w Truskawcu leczyło się rocznie około 400 tysięcy kuracjuszy. Jednocześnie mogło tam
przebywać 36 tysięcy pacjentów. Był czas, kiedy kursował specjalny pociąg Leningrad - Moskwa Truskawiec. Wzniesiono tam gigantyczne, 20- piętrowe sanatorium dla ofiar Czarnobyla. Potężne żurawie
budowlane świadczą, że proces rozbudowy Truskawca trwa. Wznoszone są nowe osiedla, a w okolicy
kolonie domków jednorodzinnych”.
Od siebie dodam. Truskawiec jest wysepką. Oazą. Innym światem. Tutaj nie rzuca się w oczy powszechna
na Ukrainie bieda. Tutaj nie rozlatują się domy a nawet drogi nie mają dziur. W czasie “kryzy 2009
roku”(kryzysu - przyp. autora) w Truskawcu maszyny budowlane nie pauzowały. Rosły kolejne luksusowe
hotele. Stare domy poddawało się gruntownemu liftingowi. Dla Ukraińca i Polaka w Truskawcu najtaniej na
kwaterze prywatnej. Jak w Zakopanem przy stacji kolejowej przybysz ma stałą ofertę kwater do wynajęcia.
Truskawiec skupia wielki biznes. I jest reliktem bolszewii. Jak cała Ukraina. Przekonałem się o tym już kilka
lat temu, kiedy w Truskawcu odwiedziłem rodziców Ireny Kuchar - bohaterki mojego filmu “Tron na Ukrainie”,
w którym wykonała ona jakże ważne piosenki. I w którym wypowiedziała - wówczas osiemnastoletnia
studentka - fundamentalną kwestię, o tym jak chciałaby tego by na Majdanie i na Kreszczatiku, w sercu
Kijowa rozbrzmiewała ukraińska mowa. Takie miała marzenie w 2001 roku w rosyjsko języcznej stolicy
Ukrainy.
W Truskawcu matka Ireny pokazała mi miejsce w którym stał dom - spory przedwojenny pensjonat, z czasów
II Rzeczypospolitej należący do rodziny jej męża. Milionowy majątek. Po II wojnie światowej dom przejęli
sowieci. Kiedy niepodległa już Ukraina wydała przepisy prawne o rehabilitacji represjonowanych przez
sowietów osób, ojciec Ireny zebrał niezbędne dokumenty i sądownie upomniał się o swoje. Był pewien, że
sprawiedliwości w końcu stanie się zadość. Nastała przecież wolna Ukraina.
Dyrektor sanatorium - “esbe“ jak tu mawiano w skrócie, a polskie skojarzenie słuszne - nie czekał na wyrok
sądu. Być może nie miał tej pewności? Na jego polecenie żołnierze dom rozebrali i przestał istnieć na terenie
sanatorium należącym do siłowego resortu Ukrainy, ministerstwa mającego konstytucyjnie strzec ładu i
porządku, bezpieczeństwa obywatela. Rodzice Ireny wygrali sprawę w sądzie pierwszej instancji, ale
przegrali wyżej: - Tak to mój mąż został z papierami na dom, którego już nie ma. I to wszystko stało się w
wolnej Ukrainie! - z goryczą akcentowała mama Ireny.
W opublikowanej na łamach internetowego “botutaj.com” rozmowie Michał Karaczewski Wołk, Wielki Kniaź
Kijowa, Karaczewa i Czernichowa powiedział mi tak:
”Dziesiąte przykazanie Boże brzmi: Nie będziesz pożądał żony bliźniego swego, ani jego niewolnika, ani
jego niewolnicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do bliźniego swego” (Księga
Wyjścia 20:17). Jak Moskwa może mieć swoje diecezje na Ukrainie, jeśli ziemia ukraińska jest niepodległa i
nie należy do Federacji Rosyjskiej? To co jest na tej ziemi, należy do niepodległej Ukrainy, w tym i diecezje.
Oni koniecznie powinni oddać wszystko co ukradli bolszewicy.”(patrz też “Powrót do Istiny!" - na łamach
mojej książki “Zdrada prezydenta Wałęsy & Co. Przyczynek do historii Polski"- przyp. autora).
Jak utrzymuje obywatel Francji Michał Karaczewski Wołk w Kijowie słynny Pałac Maryński, w którym
podejmuje swych gości prezydent Ukrainy, do rewolucji październikowej 1917 roku należał do rodziny księcia
Michała. Na gruntach jego rodziny w Kijowie stoi dziś hotel Kijów i gmach parlamentu Ukrainy. Książę Michał
z wielką nadzieją czekał na zwycięstwo Pomarańczowej Rewolucji w 2005 roku. Nie dlatego, żeby się do
budowli tych wprowadzić, liczył jeno, iż nadejdą zmiany, które wyrównają rachunki krzywd. Nadzieja dawno
prysła.
Ukraina nie zamierza nikomu niczego oddać - ani tym, którym majątki ukradli bolszewicy, ani tym których
napadł i okradł Stalin. Ukraina nie zamierza też poszkodowanym przez bolszewików i Stalina
zrekompensować ich szkód. Póki co ta Ukraina nie zamierza wyrównywać rachunki krzywd.
Tuż po “pomarańczowej rewolucji” pod gmachem parlamentu, w Kijowie, w biały dzień spalił się człowiek na znak protestu. Okradziony ze swej własności wybrał śmierć!
Ukraina nie wyciągnęła wniosków z tego gestu rozpaczy - jej elita polityczna ma się nieźle. Ba, w
świadomości dwudziestoletnich studentów a nawet ich nauczycieli przeważało zdziwienie, gdy w rozmowach
z nimi pytałem “-Kiedy oddacie to co ukradli bolszewicy i Stalin?”. W tym znaczeniu Truskawiec, jak i cała
dzisiejsza Ukraina, jest reliktem bolszewii.
*
*
*
Okolice Truskawca to kraina twierdz mało nam znanych. We wsi Medenicy był zamek znany tylko ze starych
opisów. We wsi Słońsko Staroruskie grodziska były we wsi Słońsko, koło Dereżyc, w Stebniku, a w
Korczyniu ciekawskich zaprasza uroczysko "Zamczysko" czy też w Kruszelnicy resztki nie zbadanych
fortyfikacji.
Badacz historii zadumać się też może w Nahujowicach (dawniej Baszewo lub Daszewo lub Solne) gdzie
urodził się pisarz Iwan Frank i gdzie stała twierdza. We wsi Jasienica Solna znajduje się klasztor obronny a
w Schodnicy był zamek, który ponoć w 1648 roku zniszczyli chłopi. Ciekawą fortecę wzniósł w 1620 roku na
wyspie pośród wód Dniestru Jan Ostroróg - przeszła do historii pod nazwą Tabor, koło wsi Rozwadów, na
prawym brzegu Dniestru, w uroczysku o takiej samej nazwie: Tabor.
Najwięcej jednak pobudza wyobraźnię Tustań. Tak nazywa się miejsce leżące na północny wschód od wsi
Urycz. Wkomponowana w skały była tu twierdza o wysokości murów obronnych 15 metrów z
pięciokondygnacyjnym pomieszczeniem mieszkalnym. To co się wydarzyło w 1340 roku, wyprawę króla Jana
Kazimierza, Jan Długosz tak opisał: " W dzień Narodzenia św. Jana Chrzciciela prowadzi wojsko zebrane ze
wszystkich ziem na Ruś i zdobywa zagarnia pod swoje panowanie, szczególnie, że niektórzy dobrowolnie
się poddali - zamki i miasta zarówno w Przemyślu, jak Haliczu, Łucku, Włodzimierzu, Sanoku, Lubaczowie,
Trembowli i Tustaniu i pozostałe warownie". Jest to pierwsza znana historykom wzmianka o tym zamku. Z
"Kroniki kadedralnej krakowskiej" dowiadujemy się, iż król Kazimierz Wielki "(...) murował miasta, zamki,(...)a
mianowicie:(...) zamki Lubaczów, Trembowlę, Halicz, Tustań (...) na ozdobę narodowi, na schronienie i
opiekę Królestwa Polskiego" (źródło: Z Wikipedii, wolnej encyklopedi, z 12.01.2012)
BORYSŁAW STANISŁAWA DŁUGOSZA
W szkołach uczono mnie, że Ignacy Łukasiewicz był odkrywcą ropy naftowej. Tymczasem Anna Tryszczyło
Mróz w tekście pt. “Początki kopalnictwa ropy naftowej na ziemi bieckiej i lwowskiej“ ma odmienne zdanie na
ten temat:
“Przywykło się przypisywać jej odkrycie Ignacemu Łukasiewiczowi, całkiem błędne mniemanie z wielu
powodów” - napisała. I dalej przypomniała następujące fakty:
- “pierwsze poszukiwania oleju skalnego czyli ropy, zwanej później naftową rozpoczęła właścicielka wsi
Lipinki - Józefa Straszewska, córka Jadwigi z Łętowskich, a wnuczka Teofila Łętowskiego, właściciela wsi
Lipinki koło Biecza”;
- “w styczniu 1852 roku książę Stanisław Jabłonowski (1799-1878) założył w Pustynnym Lesie w Siarach
koło Gorlic, pierwszą na świecie kopalnię ropy naftowej”;
- pierwszym eksperymentatorem prowadzącym we Lwowie w aptece Piotra Mikolascha doświadczenia z
destylacją ropy naftowej był Jan Zeh (1817-1897);
- do Zeha dołączył Łukasiewicz, który zatrudnił się w tej samej aptece,
- ”Lampę skonstruował zdolny rzemieślnik lwowski - blacharz Adam Bratkowski (…) Po tym epokowym
odkryciu Zeh i Łukasiewicz zgłosili swój wynalazek w austriackim urzędzie patentowym w Wiedniu. Uzyskali
wspólny patent, “na oczyszczoną ropę” (…) otrzymali również wspólny patent na wyrób świec parafinowych”;
stało się to 2 grudnia 1853 roku;
”Zeh prowadził doświadczenia nad uzyskaniem nafty, jako produktu nadającego się do oświetlenia i poniósł
przy tym największą ofiarę na ołtarzu nauki polskiej (…) Niósł do końca swego życia, poczucie winy, że jego
wynalazek stał się przyczyną śmierci najbliższych mu osób (…) A ofiarami, które poniosły śmierć męczeńską
w płomieniach palącej się nafty w sklepie, były sprzedające gotowy produkt, żona i szwagierka wynalazcy.
Był to rok 1858. Zrozpaczony wynalazca nie potrafił odnaleźć, po tym wypadku, przebojowej siły do
nagłośnienia swego naukowego osiągnięcia i walkowerem oddał niejako, palmę pierwszeństwa wynalazku,
młodszemu adeptowi Ignacemu Łukasiewiczowi, który pracował z Zehem w tej samej aptece.”
Anna Tryszczyło Mróz uważa, że prawdy o genezie polskiego przemysłu naftowego nie mogliśmy poznać ze
względów ideologicznych - “klasowych”. Okupowana “socjalistyczna Polsza" karmiona była legendami o
dziejowej misji proletariatu, o wielkości “klasy robotniczej” a tu przemysł naftowy powstał dzięki arystokracji.
Do księcia Stanisława Jabłonowskiego dołączyli bowiem inni. Wielkim “nafciarzem” był Adam hr.
Skrzyński(1853-1905).
Oszałamiająca karierę zrobił Władysław Długosz(1864-1937)- ten absolwent studiów technicznych odbytych
w Pradze dorosłe życie zaczął od bankructwa. Stracił cały majątek. Zatrudnił się więc “w firmie Bergheim i
Mac Garvey i wyruszył do Borysławia z kompletnym rygiem wiertniczym”. I odkrył tam stosując własne
wynalazki techniczne głębokie źródła ropy. W Borysławiu został dyrektorem kilku kopalń ”i cały przemysł
naftowy się tam skoncentrował, przeniesiony z regionu gorlickiego, na wschód.”
Powstało zagłębie borysławsko- drohobyckie. A Długosz jako “odkrywca Borysławia“, został posłem na sejm
i do Rady Państwa, ministrem ds. Galicji. Rozwijał biznes - powstały “Galicyjska Spółka Naftowa“, spółka
“Długosz - Łaszcz“, “Dąbrowa”. Już w niepodległej II Rzeczypospolitej w 1921 roku został prezesem
Państwowej Rady Naftowej, senatorem, prezesem Krajowego Towarzystwa Naftowego(do 1937 roku).
Anna Tryszczyło Mróz wspominając Władysława Długosza napisała m.in.:
“W czasie I wojny światowej był współautorem słynnej rezolucji posła Tetmajera z 28 maja 1917 roku o
wolnej, niepodległej i zjednoczonej Polsce, z dostępem do morza. Spotkawszy się z zarzutami władz Austrii,
odrzucił je i przedstawił ogrom pretensji narodu polskiego do władzy zaborczej, która nie wywiązywała się z
żadnych danych wcześniej Polakom obietnic, a wręcz przeciwnie zadręczała ludność masowymi
egzekucjami, konfiskatami mienia, internowaniem, w nieludzkich warunkach niewinnych wysiedlonych
obywateli guberni galicyjskiej. W grudniu 1917 roku w komisji wojskowej Delegacji austriackiej wygłosił
słynną mowę, wyliczając wszystkie krzywdy doznane przez ludność polską, którą Austria traktowała jak
nieprzyjacielską. Wtedy został poseł poddany tajnemu dozorowi policyjnemu.”(źródło:
www.ornatowski.com/lib/kopalnictwo.htm
UWAGA: dajemy fot. Długosza i Pompę z Borysławia
W Borysławiu po dziś dzień pracują pompy czerpiące naftowe bogactwo spod ziemi. Może źle szukałem, ale
pomnika Władysława Długosza, jakże ważnego człowieka dla tego miasta, nie znalazłem. Czy dlatego, że
był Polakiem? Zagajeni we wrześniu 2009 roku - przypadkowo- mieszkańcy nie potrafili objaśnić mi jak z tą
ropą naftową w Borysławiu było. Ale chętnie podawali przykłady jak są eksploatowani ponad siły. Oto, choć
ropę się wydobywa, miasto sprawia wrażenie zapuszczonego, upadającego.
Zamknięto tam wiele zakładów. A co się dzieje ilustrowali na przykładzie….ceramiki. Lokalny producent
ceramiki upadł. Mimo tego na bazarze i w sklepie ceramikę można kupić, ale “doniecką”, z “tutejszymi”
wzorami, nie tu jednak wyprodukowaną, bo na dalekim wschodzie Ukrainy. Moi rozmówcy - powtarzam:
przypadkowi - uważali, że po rozpadzie ZSRR nastąpiło “nieoficjalne” przyzwolenie na zrujnowanie Ukrainy,
zwłaszcza tej zachodniej, ukraińsko języcznej. Skutkiem takowego przyzwolenia był upadek miejscowego
przemysłu. Nie wierzą oni w siłę niewidzialnej ręki rynku. Borysław praktycznie graniczy z Truskawcem. A
tam innym świat.
- My bezwarunkowo, całą tą prywatyzację przeglądniemy, bo ona nigdy prywatyzacją nie była. To było
rozdawnictwo państwowych obiektów w pewne ręce - te słowa Julii Tymoszenko usłyszałem po raz pierwszy
w sztabie wyborczym Wiktora Juszczenki, jesienią 2004 roku. Tam też usłyszałem jej wspomnienie, o tym że
kiedy pracowała razem z Juszczenką w rządzie, spowodowali oni, że “cała ukraińska nafta, trzy miliony ton”
przestała być sprzedawana za pośrednictwem otoczenia prezydenta napełniając mu kieszenie, a trafiła na
państwową giełdę i “gdy to zrobiliśmy w dwa tygodnie do budżetu trafiły cztery miliardy grzywien.”
W 2009 roku Julia Tymoszenko była premierem. W 2010 roku przegrała walkę z Wiktorem Janukowiczem o
urząd prezydenta Ukrainy. Czy dlatego, że wyborcy pamiętali co mówiła w 2004?
JERZY KOTERMAK Z DROHOBYCZA
(Uwaga : dajemy fot Michałów Wojtasa i Górka na rowerach z podpisem:
Michał( wyższy) Wojtas i Michał Górka, studenci medycyny.)
- Chcemy poznać nie tylko wielkie miasta, takie jak Lwów. Interesują nas miasteczka i wsie, pragniemy
zobaczyć jak one wyglądają. Z Polski wyjechaliśmy z Sanoka, przez Ustrzyki Dolne, Chyrów, Sambor,
Drohobycz, Truskawiec, a dalej pojedziemy do Chocimia i Kamieńca Podolskiego, przez Stryj, Stanisławów,
Kołomyję, Czerniowce. W Kamieńcu Podolskim wsiądziemy do pociągu do Odessy- na rynku w Drohobyczu,
pod miejskim ratuszem, zaspokoili moją ciekawość dwa Michały - Wojtas i Górka - obaj studiowali
medycynę w Warszawie. Na Ukrainę wybrali się na rowerach.
Na moją uwagę, że nie ma takiego miasta jak Stanisławów zareagowali śmiechem i usłyszałem od Michała
Wojtasa, któremu potakiwał drugi Michał:
-A ja bym się kłócił, że jest, tylko się inaczej nazywa.
Trasa w jaką się wybrali jest niezwykle typowa dla turystów z Polski. Sentymentalna. Śladami bohaterów
książek Henryka Sienkiewicza i tropami rodzinnych wspomnień po II Rzeczypospolitej.
- W naszym przypadku nie mamy nikogo w rodzinie związanego z tymi ziemiami- zaprzeczyli. I poradzili mi:Tutaj w żadnym wypadku nie wolno odzywać się po rosyjsku.
( Uwaga dajemy na fot. pomnik Jurija Drohobycza)
Na dużym placu, komunikacyjnie łączącym rynek z kościołem Wniebowzięcia Najświętszej Panny Marii,
Krzyża Świętego i św. Bartłomieja zbudowanym w latach 1392-1445, na tle tej właśnie świątyni stoi
imponujący pomnik z napisem Jurij Drohobycz. Kim był?
Zdumienie moje było wielkie, kiedy odkryłem, że nigdy nie wiadomo kim zostaniesz po śmierci!
Ale po kolei. Jurij Drohobycz nigdy nie istniał. Istniał Jerzy Kotermak urodzony w 1450 roku. Rusin. Znany
też jako “Jerzy z Drohobycza” , “Jerzy ze Lwowa”. Pochodził z Drohobycza, z mieszczańskiej rodziny i zrobił
oszałamiającą jak na swoje czasy karierę. Studiował w Krakowie i Bolonii, tam też został wybrany na rektora.
Wykładał astronomię, zajmował się astrologią.
Gdy wrócił do Krakowa(w 1487 r.) wykładał medycynę i był lekarzem - medykiem jak się wtedy określało - na
dworze króla Kazimierza Jagiellończyka. Pochowano go w Krakowie(1494). Czy kiedykolwiek przypuszczał,
że po śmierci nada się mu nową tożsamość i zmieni nazwisko? Współcześni mu znali jego twórczość jako
dzieła Jerzego Kotermaka, Jerzego z Drohobycza. I taki powinien być podpis na pomniku: Jerzy Kotermak,
znany też jako Jerzy z Drohobycza, Jerzy ze Lwowa. Dlaczego władze miasta Drohobycz zmieniły mu
tożsamość?
Anonimowy informator uważa, że to zemsta Rusinów rządzących ukraińskim Drohobyczem na Jerzym
Kotermaku - uwaga - za przejście Rusina na katolicyzm, do czego ponoć doszło. Dlatego w Drohobyczu nie
używa się jego prawdziwego nazwiska. Ba, dlatego też z typowego przed wiekami określenia “Jerzy z
Drohobycza” wyjęto literę “z”. I tak to powstał Jerzy Drohobycz. A po tym fakcie teksty, których autorzy
wyjaśniają, że nie było nigdy Jerzego Drohobycza. Tłumaczenie to przyjąłem za absurdalne, ale …sam fakt
jego rozpowszechniania już absurdem nie jest. Swoją drogą, ciekawe jak by się czuli ci, którzy wytarli i
wycierają literę “z” z nazwiska tego wielkiego Europejczyka, gdy by jakiś administrator ich miasta zmienił
rozpoznawalną na całym świecie nazwę Drohobycza na “Kotermak”. Miasto Kotermak nad Tyśmienicą w
Beskidzie Brzeźnym. To by było coś!
Legenda głosi, że tam gdzie między Drohobyczem a Borysławem jest góra Teptiuż, była osada Bycz, która
kusiła swym bogactwem jakie dawała jej sól. Sól wydobywano, karczowano lasy, za chlebem trafiali tu
Rusini, Polacy, Ormianie, Żydzi. Swym bogactwem Bycz skusiła też Tatarów. Chan oblegając Bycz obiecał
jej mieszkańcom pokój w zamian za daninę - po jednym gołębiu i wróblu od każdego domu. Dziwny ten
warunek Byczanie przyjęli - na swoją i Bycza zgubę. W nocy ptaki te z żażącymi się gąbkami u nóg wróciły.
Do gniazd. Podpalając je. Bycz spłonął. Po pożarze założono - już w innym miejscu - Drugi Bycz.
DROHOBYCZ.
Do rozwoju miasta przyczynił się król Kazimierz Wielki. Miastu nadał herb w 1340 roku - dziewięć stopek
solnych oznaczających miarę soli umieszczono na granatowej tarczy, nad którą znalazła się królewska
korona. Żupy solne stały się własnością króla. Miasto spalił Bohdan Chmielnicki. Rozwijało się ono tak jak
Rzeczypospolita. Rzeczypospolita upadała. Upadało i miasto. Rzeczpospolita się odradzała - odradzało się
miasto. Przed wybuchem II wojny światowej konkurowało tam ze sobą pięć rafinerii ropy naftowych.
(Uwaga dajemy fot z podpisem: Stanisław Winiarz)
Stanisław Winiarz od lat oprowadza gości po kościele. Przypomina, że w tym miejscu wcześniej stała
pogańska świątynia. Kiedy powstawały fundamenty pod kościół świętego Bartłomieja znaleziono fragmenty
pogańskiego bożka: stopę, głowę i dłoń. Zostały one zamontowane z zewnątrz na murze świątyni - ręka,
noga, mózg na ścianie.
-Poganie widząc swojego bożka nie niszczyli miejsca, w którym był on eksponowany. W ten sposób
chrześcijanie chronili swoje świątynie- przekonywał S. Wichniarz.
Od razu przypomniałem sobie jak w dzieciństwie, prawie tysiąc kilometrów na zachód od Drohobycza,
wielokroć krzyczeliśmy w podwórkowych zabawach: “Ręka, noga, mózg na ścianie!” Na pewno nie mieliśmy
na myśli ochrony katolickiej świątyni…
( UWAGA : dajemy fot : Ręki, nogi, mózg na ścianie)
( UWAGA : dajemy fot. Kościoła św. Bartłomieja)
-Już przed 1939 rokiem Polak był wrogiem numer jeden dla sowietów. Aby przeżyć trzeba było nie
przyznawać się do polskości - tak o tamtych czasach opowiadał mi Borys Dragin, zastępca redaktora
naczelnego “Dziennika Kijowskiego”.
Dopiero po śmierci Stalina Polak mógł studiować, ale wcześniej musiał zostać członkiem komunistycznej
partii, choć i to nie gwarantowało późniejszego sukcesu.
Uwaga: dajemy fot. Przekupki szukającej męża “Palaka” z podpisem:
W 2009 roku Olga Malcewa sprzedawała arbuzy w Drohobyczu i szukała męża Polaka. Można do niej
zatelefonować na numer 00 380963576736.
W Drohobyczu przed ostatnią wojną żyło 15 000 Polaków, 8 000 Rusinów i 7 tysięcy Żydów. Po tej wojnie
Polaków zostało tam tysiąc osób.
- Wychaditie, wychaditie, wychaditie! - tak brzmiały słowa NKWD-zistów, którzy w 1949 roku wypędzili z
kościoła wiernych.
Kościół zamknięto na 45 lat. Sowieci zrobili z niego magazyn papieru. Zniszczono wnętrze, witraże uczniów
Matejki i Wyspiańskiego. I w Drohobyczu nastały czasy, w których języka polskiego nie można było używać
publicznie.
W Drohobyczu spotkałem Polaka, który tam mieszka od urodzin, z dziada pradziada, ale który od 1939 roku
boi się. Teraz o przyszłość swych wnuków. O siebie mniej, ale rozmawia szeptem - bo “ściany mają uszy“.
Po rozpadzie ZSRR myślał, że przestanie się bać. Nie przestał. Z powstaniem Ukrainy pojawiły się ulotki
które rozklejano i kolportowano w marszrutkach. “Bijcie Żydów, Rosjan i Polaków!” - głosiły w największym
skrócie. Taki program jego zdaniem propagował Wiaczesław Maksymowicz Czarnowił związany z Ludowym
Ruchem Ukrainy.
- A może tak z nim walczono robiąc z niego faszystę?- spytałem. W odpowiedzi usłyszałem:
- Wtedy z Drohobycza wielu uciekło. Zwłaszcza Żydzi wyjechali.
Potem ucichło. Nic się dramatycznego nie wydarzyło, poza tym, że Czarnowił zginął w niejasnych do dziś
okolicznościach. Ale teraz znów emocje wzrosły. Wokół zaczęli pomniki Bandery stawiać. W Drohobyczu już
stoi.
( Uwaga : dajemy fot godła miasta oraz fot. Zniszczonej Synagogi) z podpisem:
W drohobyckiej synagodze nikt się nie modlił od lat, choć to miasto słynnego Bruna Szulca. Holocaust
milionów polskich Żydów jest powszechnie znany a holocaust Polaków?
Oto relacja Polaka, świadka tamtych lat:
-Ojciec przeżył wojnę przez przypadek. Akurat miał dzień wolny od pracy. Koledzy na wezwanie sowietów
stawili się do roboty i ich wywieźli. Zginęli w Miednoje, Starobielsku, Katyniu. A ojcu udało się ukryć w
ziemiance. Tylko matka wiedziała gdzie. Pod ziemią przeżył osiemnaście miesięcy. Gdy Niemcy przyszli
wyszedł. Wrócili sowieci i w 1944 roku go aresztowali. Majątek rozkradli Ukraińcy. Dom nacjonalizowali.
Potem zrujnowali. Już go nie ma. Zbudowano tam kamienicę. Aby nas na Syberię nie wywieziono matka z
trójką dzieci uciekła do lasu. A papiery? Matka wszystkie zniszczyła, aby nie świadczyły przeciwko nam. A
archiwa? Ludzie boją się z nich korzystać - zapewnia świadek lat 1939- 2009. Jego nazwisko? ANONIM.
Dopiero kilka lat temu moja matka wyjęła z szafy pożółkłe papiery. Nic nadzwyczajnego - metryki urodzenia
jej babci, czyli mojej prababci. Z okolicy Brzeżan. Odważyła się dopiero, kiedy obejrzała pierwszą wersję
mojego “Tronu na Ukrainie”.
Po 1939 roku nie wiedza o tych papierach miała chronić rodzinę przed deportacją na wschód, gdzie zgodnie
z paktem Ribbentrop - Mołotow powinna trafić. Bo o tym gdzie powinni mieszkać obywatele podbitej II
Rzeczypospolitej decydowało miejsce urodzenia. Po 1944 roku te pożółkłe papiery mogły być pretekstem do
"zainteresowania się" rodziną przez NKWD-UB-SB. Dlatego niewiedza o tych papierach miała mnie chronić
przed koszmarem politycznej policji i kto wie czego jeszcze. Kiedy zapytałem dlaczego wcześniej mi ich nie
okazała, odpowiedziała szczerze:
-A po co Ci to było wiedzieć? Byś tylko miał kłopoty? - A rozmowa odbyła się w Kamiennej Górze, pod
Wałbrzychem, prawie tysiąc kilometrów na zachód od Drohobycza.
KRÓLEWSKIE MIASTO STRYJ i STEFAN BANDERA
Aby z naftowego zagłębia borysławsko - drohobyckiego dostać się do Halicza trzeba kierować się na Stryj.
Do Stryja dobra droga. A dalej? Rowerzyści i turyści nie zmotoryzowani nie mają problemu. Rowerzyści
dziury ominą, podróżującym marszrutką dziury nie takie straszne, ale zmotoryzowani, nim podejmą decyzję
o wyborze trasy powinni porozmawiać z miejscowymi, na przykład na “zaprawce”, czyli stacji benzynowej.
Z tych konsultacji wiadomo było, że ze Stryja nie wolno było nam jechać na Halicz przez Żydaczew - chociaż
to trasa E-50 - dziury! Smak tej trasy ze Stryja poznaliśmy zimą, jadąc do Brzeżan. Koszmar - to delikatne
określenie. Nie mieliśmy więc ochoty wracać do przykrych wspomnień i gdy usłyszeliśmy, że po zimie dziur
tam przybyło bez wahania pojechaliśmy przez Dolinę. I nie żałowaliśmy. Rada była świetna, choć oznaczała
zmianę planu.
Cóż, kiedy indziej wybierzemy się do Żydaczewa i nad Dniestr do Żurawna. W Żurawnie urodził się słynny
Mikołaj Rej, a w Europie rozsławił je król Jan III Sobieski. Stojąc na czele dwudziesto tysięcznej armii nie
uległ połączonym turecko - tatarskim siłom: stu tysięcznej armii sułtana i czterdziesto tysięcznej armii chana.
Bitwa trwała od 22.09. do 14.10.1676 roku i zakończyła się traktatem pokojowym zawartym w tymże
Żurawnie. A Stryj?
Królewskie wolne miasto. Taki miało status a i królom Rzeczypospolitej szlacheckiej wiele zawdzięczało.
Kazimierz Jagielończyk nadał mu prawa magdeburskie. Uzyskane przywileje rozszerzył Zygmunt I Stary, a
po nim Zygmunt II August i Zygmunt III Waza. Tutaj starostami byli m.in. hetmani: Jan Sobieski, Jan
Tarnowski, Stanisław Koniecpolski, czy też Mikołaj Sieniawski, syn hetmana Stanisława Koniecpolskiego.
Starostą Stryja był też Stanisław Ciołek Poniatowski - ojciec ostatniego króla Rzeczypospolitej Trojga
Narodów.
W okresie międzywojennym XX wieku mieszkali tam głównie Żydzi(35,6%), Polacy(34,5) i Ukraińcy(28 %).
Ludność przerabiała tu ten sam scenariusz co inni wokół:
- 1939-1941 napad sowietów, aresztowania, deportacje ludności polskiej do Kazachstanu , rozstrzeliwanie
przez sowietów więźniów poprzedzające ich ucieczkę przed Niemcami,
- 1941-1944 - Niemcy utworzyli getto i je zlikwidowali, czyli mordowali, głównie polskich Żydów,
- 1944 - wyzwolono miasto w ramach akcji Burza przez Armię Krajową, współpracującą z armią radziecką: w
“nagrodę za dobrą współpracę” sowiecki “sojusznik” rozbroił AK, nieposłusznych oficerów i żołnierzy
aresztował, mordował, deportował; ci co przeżyli i zostali musieli pogodzić się z sowiecką okupacją.
Na szczęście nie żyłem w tamtych okrutnych czasach i Stryj zapamiętam jako czyste, spore miasto, z
utrzymanymi kościołami i ze świetnym młodym kucharzem w kafe “Bereginia”- Jurijem Bogdanowiczem
Feduniwem, który zna swój fach, tylko czy w Stryju będzie miał dla kogo gotować? Po rozpadzie ZSRR z
miasta tego ubywa ludzi. Proces nieodwracalny?
UWAGA: dajemy fote z podpisem : Jurij Bogdanowicz Fedunim - kucharz znający swój fach.
Tutaj w Stryju, w 1919 roku, w wieku dziesięciu lat, w gimnazjum naukę rozpoczął obywatel II
Rzeczypospolitej Stefan (Stepan) Bandera. W Stryju bowiem mieszkali jego dziadkowie. I ze Stryjem rodzice
Stefana związali przyszłość swego syna.
Kim był Stefan?
Synem Andrija, proboszcza greckokatolickiego i Mirosławy (z domu Głodzinśkiej), córki kapłana
greckokatolickiego. Status rodziny pozwolił Stefanowi uzyskać podstawy wykształcenia choć nie uczęszczał
on do szkoły podstawowej. W progi rodzinne zastukała bowiem I wojna światowa i szkoły pozamykano.
Nauczycieli powołano do armii.
Działalnością społeczną i polityką zajmowała się rodzina ze strony jego matki, wujek Jarosław Wesołowśkyj
był nawet posłem do parlamentu wiedeńskiego, a ojciec posłem do parlamentu ZURL. Stefan chciał należeć
do Płastu. Nie od razu było to jednak możliwe. W 1919 roku przeszkodą był jego reumatyzm - kiepski stan
zdrowia dziesięciolatka. Do Płastu przyjęto go dopiero w 1922 roku.
Rok 1927 był w życiu osiemnastolatka Stefana Bandery ważny z dwóch powodów:
- ukończył naukę w gimnazjum,
- wstąpił do działającej nielegalnie (od 1920 roku) Ukraińskiej Wojskowej Organizacji (UWO).
Stefan wyróżniał się w swoim otoczeniu aktywnością i umiejętnościami. Grał na kilku instrumentach, śpiewał,
pływał, biegał. Grał też w szachy, koszykówkę, uprawiał zapasy i turystykę. Działał w “Silśkim Hospodarze”,
Sokole Batku, Ukraińskim Studenckim Klubie Sportowym, Związku Ukraińskiej Młodzieży Nacjonalistycznej.
Po raz pierwszy był aresztowany przez władze II Rzeczypospolitej w 1928 roku, w Kałuszu, z ojcem, za
kolportaż ulotek UWO.
Swoją przyszłość Stefan wiązał z planowanymi studiami w Ukraińskiej Akademii Gospodarczej w
Podebradach. Jednak władze II Rzeczypospolitej nie wydały mu paszportu co zaowocowało roczną przerwą
w jego edukacji. Czas ten spędził on w rodzinnym Uhrynowie, gdzie prowadził świetlicę Proswity i amatorski
teatr. W 1928 roku rozpoczął on studia na Wydziale Rolniczo- Lasowym Politechniki Lwowskiej. Po dwóch
latach studiów przeniósł się ze Lwowa do Dublan gdzie była siedziba Wydziału. Uzyskał absolutorium, ale
nie obronił dyplomu. Biografowie podają, iż w obronie dyplomu przeszkadzała mu jego działalność
polityczna, ale nie podają przykładów represji jakie go dosięgły ze strony uczelni. A działalność polityczna?
Stefan Bandera w wieku dwudziestu lat (1929 r.) był już członkiem Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów
(OUN). W 1930 roku został szefem kolportażu Egzekutywy Krajowej OUN, w lipcu 1932 roku wziął udział w
konferencji OUN w Pradze, a w 1933 r. został szefem Egzekutywy Krajowej OUN. Funkcję te sprawował
przez rok czasu - do aresztowania pod zarzutem udziału w organizacji zamachu na Bronisława Pierackiego,
ministra spraw wewnętrznych II Rzeczypospolitej. Kiedy go aresztowano pod tym zarzutem Stefan miał 25
lat. Dwadzieścia pięć.
W internetowej Wikipedii pod hasłem “Stefan Bandera” dnia 10 maja 2010 przeczytałem :
“Za jego sprawą na początku lat 30. OUN wzmogło działalność terrorystyczną, a zwłaszcza terror
indywidualny. Charakterystyczne dla doboru celów zamachów było to, że ofiarami padali w dużej mierze
Ukraińcy i Polacy szukający porozumienia polsko-ukraińskiego, między innymi Tadeusz Hołówko, Iwan Babij,
Sydir Twerdochlib”.
No właśnie, mordowano zwolenników polsko-ukraińskiej unii. Dlaczego? Dlaczego terrorystyczne akcje
utrudniające polsko-ukraińskie porozumienie rozpętano z największą siłą wtedy gdy w Niemczech do władzy
doszedł Hitler a Stalin na sowieckiej Ukrainie zacierał ślady ludobójstwa milionów Ukraińców: “głodomoru”?
Dlaczego Ukraińcy związani ideologicznie i organizacyjnie ze Stefanem Banderą zamordowali przyjaciół
Józefa Piłsudskiego wtedy kiedy ważyły się losy utworzenia stutysięcznej armii ukraińskiej? Na terytorium II
Rzeczypospolitej Ukraińcy mieli dostać karabiny. Takie były plany: sto tysięcy karabinów dla stu tysięcy
Ukraińców od rządu II Rzeczypospolitej.
Z dzisiejszej perspektywy widać wyraźnie, że terroryści Stefana Bandery w istocie sabotowali plany
ukraińskiej emigracji politycznej związanej ze środowiskiem petlurowców. Dlaczego? Z powodu braku
doświadczenia? Czy na czyjeś zamówienie? Czyje? Czy terroryści Bandery kreowali politykę czy byli tylko
marionetkami? Bo kto wtedy naprawdę pociągał za sznurki na scenie na której Bandera zagrał rolę
przywódcy terrorystów?
Kiedy Stefan Bandera usłyszał wyrok śmierci wydany przez sąd II Rzeczypospolitej miał 27 lat. Dwadzieścia
siedem.
Jakie miał faktycznie doświadczenie polityczne?
Gdy wybuchła II wojna światowa Stefan miał 30 lat. Kiedy “banderowcy”, którym wojna wyzwoleńcza
pomyliła się z ludobójstwem, masowo zaczęli mordować cywili w 1943 roku Bandera miał 34 lata.
Trzydzieści cztery. Aż tyle czy tylko tyle?
W apologetycznych książkach poświęconych biografii Stefana Bandery brak tych pytań. Tak jak i brak
zdjęć Bandery i jego kumpli w mundurach hitlerowskiej Abwehry. Skoro je przywdziali dlaczego o tym milczą
ich apologeci?
Na podstawie amnestii karę śmierci wydaną za udział w morderstwie ministra Pierackiego władze II
Rzeczypospolitej zamieniły S. Banderze na dożywocie. Z więzienia we Wronkach planowali go odbić Zenon
Kossak, Iwan Rawłyk i Roman Szuchewycz, ale nie uzyskali zgody szefa Zarządu Krajowego (Krajowy
Prowyd) OUN Lwa Rebeta. Wolność na chwilę Banderze przyniosła wojna. A polityczną dojrzałość?
Stefan Bandera politykiem nigdy nie był. Był młodym ideowcem, który nigdy nie wyrósł z krótkich spodenek
organizacji do której pragnął należeć mając lat dziesięć. Po prostu przerosła go sytuacja. I dał się nieść
wydarzeniom. Ale czy sytuacja przerosła tylko jego? Oto pokolenia jego dziadów, ojców i rówieśników nagle
stanęły twarzą w twarz ze zbiorową bestią - zdemoralizowanymi socjalistami z Niemiec i Rosji.
Psychopatycznymi mordercami milionów. I też nie zdały egzaminu dojrzałości. Tak jak i miliony
Europejczyków, którzy pozwolili socjalistom Hitlera i Stalina wywołać wojenną rzeź.
Niemcy Hitlera żądali od Ukraińców dywersji wymierzonej w II Rzeczypospolitą. We wrześniu 1939 roku
Zarząd Krajowy (Krajowy Provid) OUN pod kierownictwem Lwa Rebeta odmówił wszczęcia antypolskiego
powstania, a trzeba wiedzieć że było to polecenie zarządu zagranicznego OUN, któremu wówczas
przewodził Andryj Melnyk. Stefan Bandera nie uczestniczył w procesie decyzyjnym w tej kwestii - siedział w
więzieniu w Siedlcach i był on uwolniony przez współwięźniów dopiero 13 września 1939 r. Ale później
opowiedział się po stronie Lwa Rebeta w sporze z Andryjem Melnykiem. Spór ten stał się w istocie
przyczyną rozłamu w OUN. A i czy postawa spółki Rebet - Bandera mogła zachęcić hitlerowskie Niemcy do
działań na rzecz powstania niezależnej Ukrainy?
Dr Lucyna Kulińska poleca wydany w Ukrainie "w 2005 roku zbiór dokumentów dotyczących współpracy
nacjonalistów ukraińskich z hitlerowskimi Niemcami pod znamiennym tytułem "Dokumenty izobliczajut".
Zaleca pochylenie się nad tym źródłem jakże ważnej wiedzy i wspomina:
"W 1939 roku mimo oficjalnych deklaracji ludność ukraińska dopuściła się tysięcy mordów na walczących na
dwa fronty żołnierzach polskich i witała Niemców bramami triumfalnymi (...)
Ukraińcy za swoją postawę zostali przez Niemców nagrodzeni - dostali faktyczny zarząd nad tymi powiatami
Generalnego Gubernatorstwa, do których rościli sobie pretensje. Położenie Polaków pogorszył dodatkowo
fakt, że w powiatach tych, i aż po Kraków, osiedliły się dziesiątki tysięcy zaprawionych w bojach z Polakami
nacjonalistów ukraińskich zbiegłych pod niemieckie skrzydła z zajętych przez sowiety województw
wschodnich.
Tu, w naszym dumnym Krakowie, grasował bezkarnie zwolniony z więzienia (po wyroku za zamach na
ministra Pierackiego) zbrodniarz Bandera - i urządzał sobie weseliska. Tu, w politycznych - intelektualnych
ukraińskich gremiach opracowano szczegółowe plany pozbycia się Polaków z Kresów. Najwygodniejszą i
najmniej kłopotliwą metodą miało być załatwienie "polskiego problemu" rękoma okupantów. Udało się, choć
nie do końca, na przykład na ukraińskie prośby o wsadzenie Polaków do gett Niemcy powiedzieli - nie.
Dlatego w 1943 roku, kiedy losy wojny zaczęły kręcić się w przeciwnym kierunku i akcje niemieckie zaczęły
topnieć - "wzięli sprawy w swoje ręce. Przypominam sobie słowa zagrzewających ich do boju piosenek:
"Lachiw rizaty UPA jde,
Bandery duch UPA wede,
na wrazyj Krakiw i Warszawu"
czy:
"Zdobywaj, zdobywajmy sławę!
Wykosimy wszystkich Lachów po Warszawę...
Ukraiński narodzie.
Zdobywaj, zdobywajmy siłę!
Zarżniemy wszystkich Lachów do mogiły...
Ukraiński narodzie"
W miarę upływu wojennych lat, stosunki narodowościowe we wspomnianych powiatach południowowschodnich ulegały dalszemu pogorszeniu. Władzę lokalną oddano Ukraińcom i ukraińskiej policji, do której
w pierwszej kolejności trafili skrajni nacjonaliści z OUN. Na efekty nie trzeba było czekać: największe
kontygenty dawać musieli Polacy, ich w pierwszej kolejności wywożono na roboty do Rzeszy (a w strefie
sowieckiej zsyłki - deportacje), oni narażeni byli na stałe denuncjacje ukraińskich sąsiadów i karne
pacyfikacje. Były to bardzo skuteczne metody wyniszczania żywiołu polskiego.
Etap drugi, trwający od 1943 roku, to okres klasycznego ludobójstwa - według zasady:" jeden zabity Polak to
jeden metr wolnej Ukrainy". Nie wszystkich można było jednak zabić - więc resztę wypędzał strach przed
nieludzkim okrucieństwem sąsiadów. Wypędzenie Polaków z Kresów usankcjonowano w końcu traktatami
międzynarodowymi - używając oficjalnie skandalicznej nazwy "repatriacja" dla wyrzucenia ludzi ze swojej
własnej ojczyzny." (źródło: Na rubieży, tekst dr Lucyny Kulińskiej pt. Pawłokoma)
Piosenki zacytowane przez dr Lucynę Kulińską są popularyzowane w Ukrainie po 1991 roku. Ale wróćmy do
Stefana Bandery.
Przypomnijmy.10 lutego 1940 roku w Krakowie grono czołowych działaczy OUN zadecydowało o utworzeniu
OUN -R, frakcji rewolucyjnej zwanej od nazwiska jej przywódcy Stefana Bandery OUN- B, potocznie
“banderowcami". Rok 1940 był też ważny w życiu prywatnym Stefana - w Krakowie poznał Jarosławę
Opariwśką, z którą rychło się ożenił i pod nazwiskiem Hucuł zamieszkał w Warszawie.
W lutym 1941 roku w porozumieniu z hitlerowską Abwehrą i pod niemiecką komendą Stefan Bandera i
Roman Szuchewycz utworzyli złożony z Ukraińców batalion “Nachtigall”. Razem z batalionem “Roland”
złożonym z ukraińskich członków OUN-M (Melnyka) bataliony te tworzyły tzw. Drużyny Ukraińskich
Nacjonalistów w Wehrmachcie. O tym jakie zbrodnie popełniły te bataliony apologeci Stefana Bandery nie
piszą. Koncentrują się na tym, że ku zaskoczeniu hitlerowców Stefan Bandera 30 czerwca 1941 r. ogłosił Akt
Odnowienia Państwa Ukraińskiego. Oczywiście apologeci ci nie analizują czy był to samobójczy czyn czy
wytrawny ruch wybitnego gracza politycznego, który bez zgody Hitlera i bez poparcia społecznego i
zagranicznego ogłosił polski Lwów stolicą nowej Ukrainy a Jarosława Stećko premierem powołanego rządu
ukraińskiego(sic!).
Proklamowane przez Stefana Banderę państwo przetrwało dwanaście dni. Jego rząd hitlerowcy aresztowali,
a wobec Bandery zastosowali areszt domowy w Krakowie, później w Berlinie. Kiedy Bandera odmówił
odwołania swej deklaracji niepodległościowej trafił do więzienia w Spandau a w styczniu 1942 roku
przewieziono go do obozu koncentracyjnego w Sachsenchausen.
W lipcu 1942 braci Stefana, Wasyla i Ołeksandra, zamordowali hitlerowcy w obozie w Auschwitz. Rok
wcześniej, w Kijowie sowieci zamordowali ojca Stefana - Andrija. Siostry Stefana Marię-Marte i Oksanę
deportowano do Kraju Krasnojarskiego, Wołodymyrę zesłano do łagru, matkę wywieziono na Syberię.
Rodzinie Stefana Bandery przyszło płacić życiem za polityczne pomyłki: Stefana, swoje i trzech pokoleń
Europejczyków otumanionych przez hitlerowskich i stalinowskich socjalistów. Degeneratów, którzy na śmierć
skazali dziesiątki milionów ludzi. W 1959 roku w Monachium agent KGB Bohdan Staszynski, działając na
rozkaz Kremla, zabił Stefana Popiela. Pod takim nazwiskiem Stefan Bandera zakończył swoje życie. Przeżył
50 lat. Pięćdziesiąt. W tym ile lat jako wybitny polityk?
Powtórzę, moim zdaniem Stefan Bandera politykiem nie był. Był zakładnikiem swego braku geopolitycznego
myślenia, narzędziem hitlerowskich lub sowieckich degeneratów i cynicznego wywiadu USA. A może był jak
Stalin i Hitler psychopatą? Bo był on na pewno zdrajcą ideałów, którym służyli jego uduchowieni rodzice, dla
których przykazanie “Nie zabijaj” stanowiło bardzo ważną część fundamentu ich wiary. I był on zwyczajnym
tchórzem - nigdy bowiem nie przeprosił Ukraińców za swoje ideologiczne i polityczne błędy, za beznadziejny
i jakże kosztowny mariaż z hitlerowcami. Nigdy też nie przeprosił za zbrodnie ludobójstwa jakich dopuścili się
“banderowcy” na cywilnej ludności mordując Polaków, Ukraińców, Żydów, Ormian, Czechów. Ba, nigdy też
nie potępił tego ludobójstwa i ludobójców. Czy dlatego, że nie rozumiał dlaczego większość Ukraińców go
nie poparła? Bo nie popierała terroru?
Apologeci Stefana Bandery wskazują na to, iż od momentu aresztowania przez Niemców, czyli od lipca
1941 roku nie miał on wpływu na działalność OUN-B, a więc - szybko pointują - nie może ponosić on
odpowiedzialności za ludobójstwa jakie popełnili ukraińscy zwyrodnialcy, zwłaszcza od marca 1943 roku.
Jeszcze kilkanaście lat temu też byłem skłonny tak myśleć, ale kiedy dokładniej poznałem drogę życiową
jaką przeszedł Stefan Bandera nie mam wątpliwości, że ponosił on moralną i polityczną odpowiedzialność za
zbrodnie swej politycznej formacji i destrukcyjne wybory jakich dokonywał.
* *
*
W 1969, a może w 1970 roku, w Argentynie, “(…) gdy zmarł Mieczysław Różański, ksiądz z pobliskiej parafii
w Salsipuedes przed pogrzebem zgromadził zamieszkałych w okolicy La Granja Polaków, by spełnić ostatnią
wolę zmarłego i poinformować ich, że życzeniem Różańskiego było, by wszyscy dowiedzieli się, że to nie
Ukraińcy, ale on przed 35 laty zabił w Warszawie ministra Pierackiego. “ - napisał Dariusz Baliszewski w swej
znakomitej książce “Trzecia Strona Medalu“. Motywem zbrodni miała być zemsta spowodowana zawodem
miłosnym, żona Różańskiego bowiem została kochanką ministra Pierackiego. Prawda czy fałsz?
W swej “Trzeciej stronie medalu” tropiciel prawdy D. Baliszewski w 2010 roku przypomniał:
"Ukraińcy podnosili jeden argument trudny do pominięcia. Oto, pytali, jeśli już przyjąć, że za zamachem na
Pierackiego ukrywała się UON, to jak to zrozumieć, że na wykonawcę zamachu wyznaczono Maciejkę,
półanalfabetę, nierozgarniętego, który gdyby został schwytany, skompromitowałby na sali sądowej Ukrainę i
jej niepodległe marzenia przed całym światem. To nie możliwe, twierdzili. Nie my zabiliśmy waszego
ministra.
Przyznali się do zamachu Stefana Fedaka w 1921 roku we Lwowie, na marszałka Piłsudskiego i wojewodę
Grabowskiego. Przyznali się do zamachu w 1924 roku na placu Mariackim we Lwowie na prezydenta
Wojciechowskiego. Przyznali się do zamachu w 1931 roku w Truskawcu na posła Tadeusza Hołówkę.
Przyznawali się do ponad 2 tysięcy aktów sabotażowych, jakich ukraińscy nacjonaliści dokonali od roku
1930. Lecz do tej jednej, chyba najgłośniejszej sprawy nigdy się nie przyznali. Ściśle biorąc nikt nie
kwestionował, że mieli takie zamiary.”
HALICZ
Halicza byłem niezwykle ciekaw. Stolica księstwa. A trochę rozczarował. Aż wierzyć się nie chce, że to małe
dziś miasteczko odgrywało kiedyś tak ważną rolę. W czasach gdy ziemia ta przechodziła z rąk do rąk Lachów i Rusinów - Węgrzy po sąsiedzku też po nią sięgali. Fakt ten jako pierwszy udokumentował
kronikarz króla węgierskiego Beli.
W szczególności Węgrzy aktywni byli w XIII wieku. Halicz opanowali dzięki układowi jaki zawarł król Węgier
Andrzej II z Leszkiem Białym. W drugiej połowie XIV wieku z kolei Ludwik Wielki nadał Ruś Halicko Włodzimierską uzależnionemu od Budy piastowi śląskiemu Władysławowi Opolczykowi, by w ten sposób
osłabić rolę Krakowa, przeciwstawić go królowi Polski. Bez owocnie. Unii zawartej w Krewie nie udało się
rozbić.
UWAGA: Dajemy fot. Pomnika Daniły z Halicza, zamku królewskiego
Węgrzy bowiem - tak jak Rusini - nie potrafili władzy nad Haliczem utrzymać, ale w ich historii Gejza II, jest
uważany za pierwszego króla halicko-włodzimierskiego (rex Galiciae et Lodomeriae). I kiedy rozlatywała się
Rzeczypospolita Trojga Narodów propagandziści Cesarstwa Austriackiego tworząc na wyrwanym przez
siebie strzępie Rzeczypospolitej szlacheckiej Galicję sięgnęli po argumenty historyczne związane z losami
węgierskich - nie austriackich(sic!) - królów Andrzeja II i Gejzy II, a zawarte w tym tytule: “rex Galiciae et
Lodomeriae”. Tak powstał kraj koronny Austrii - Królestwo Galicji i Lodomerii z Wielkim Księstwem
Krakowskim, Księstwem Oświęcimskim i Zatorskim. Do 1918 roku.
Dziś jednak na rynku Halicza niepodzielnie króluje pomnik księcia Daniło(Daniel), na którego z zamkowej
góry spozierają ruiny królewskiego zamku Kazimierza Wielkiego, wujka księcia halicko - włodzimierskiego
Jerzego II Trojdenowicza. To on, syn księcia mazowieckiego Trojdenowicza, wuja swego, czyli króla
Kazimierza zwanego Wielkim zrobił spadkobiercą Halicza.
Zamek w remoncie. W dole wije się Dniestr. Tu już płynie szerokim korytem.
UWAGA: dajemy zdjęcia miniatur cerkiew i tego faceta od tych cerkiew z podpisem:
Wasyl Zawiracz, “świaszczennik“, dumny jest z tego, że w centrum Halicza powstaje makieta z
czterdziestoma murowanymi cerkwiami jakie przed wiekami wierni wybudowali w Haliczu i wokół niego. Bo
Halicz jednak potęgą był. A te cerkwie były materialnym dowodem bogactwa tych ziem. Każda opisana jest w
kolportowanym folderze zatytułowanym: "Kościoły(chramy) książęcego Halicza. Ilustrowany przewodnik”.
Aby jednak się o tym przekonać, aby poznać ową bogatą przeszłość tego miejsca, osobiście wybrać się
trzeba pod Halicz. Przedsmak spotkania z wiekowymi świadkami historii dadzą odwiedziny XI wiecznej
cerkwi (chram-u) świętego Pantelejmona. Ale prawdziwa uczta dla oka będzie dopiero w Kryłosie,
nazywanym tutaj galicyjskim Akropolem. Dlaczego? Archeolodzy w XIX wieku dowiedli, że Kryłos był
Haliczem w czasach gdy o niego walczyli Lachy, Rusini i Madziarzy. Tutaj grzebano zmarłych książąt.
Zbudowano świątynie. Później dopiero miasto przeniosło się pod zamek Kazimierza Wielkiego.
Uwaga dajemy fot: cerkwi Pantalejmona i Kryłosu
W RZECZY SAMEJ STANISŁAWÓW
(UWAGA: dajemy fotę ratusza przez “jajco Janukowicza” z podpisem:
W czasie pomarańczowej rewolucji w Stanisławowie, przepraszam, w Iwano Frankowsku, ktoś trafił premiera
Ukrainy Wiktora Janukowicza jajkiem. Premier Ukrainy upadł, do auta odnieśli go ochroniarze. Wydarzenie
to próbowano zdyskontować na różne sposoby, ośmieszając W. Janukowicza. Do dziś dowcipnisie uważają,
że pomnik pod stanisławowskim ratuszem upamiętnia tamten “jajeczny” upadek W. Janukowicza.
Nie ma miasta o nazwie: Stamisławów. Jest Iwano Frankowsk. Sowiecki okupant II Rzeczypospolitej w 1962
roku zmienił nazwę tego miasta na Iwano Frankowsk, od nazwiska wybitnego chłopskiego inteligenta Iwana
Franko. Oczywiście nie pytając się go o zgodę. Osobiście nic nie mam przeciwko Iwanowi Franko, ale po co
ta zmiana nazwy miasta?
(UWAGA: dajemy portret Iwana Franko)
Iwan wpisał się godnie w kulturę europejską. Był chłopem - tak jak wielki Taras Szewczenko. I synem
Niemca, dlatego na imię miał Johannes. Johannes Frank (1856-1916) dał się poznać jako aktywny socjalista
i publicysta, był dziennikarzem m.in. polskiego dziennika Kurier Lwowski. Ale miał jeden feler - był za mądry.
A co to znaczy bardzo dobrze wiedzą zwłaszcza kobiety mające do czynienia z głupszymi od siebie mężami,
nie koniecznie własnymi. Zafascynowany polskością (czy dlatego, że jego matką była Polka?) naraził się
nacjonalistom ukraińskim. Z kolei Polacy nie mogli mu wybaczyć postawienia Adamowi Mickiewiczowi
zarzutu głoszenia ideologii zdrady. Zarzut ten sformułował I. Frank w afekcie, w ferworze publicystycznej
polemiki, ale urażeni Polacy Iwanowi nie wybaczyli. Umarł w osamotnieniu zostawiając jednak po sobie
ogromną spuściznę - liczne przekłady i swoje: wiersze, poematy, opowiadania, publicystykę, nowele,
powieści oraz dramat. Tworzył po ukraińsku, ale pisał też po polsku. I w innych językach. Ale przede
wszystkim był Rusinem z wyboru zafascynowanym kulturą polską. Człowiekiem niezwykle wrażliwym, który
już na łożu śmierci podyktował wiersz “Nie milcz” będący jego protestem przeciwko rzeziom i
szowinistycznym nastrojom. Był to bowiem rok 1916. Europa krwawiła już drugi rok, a krwotok ten politycy i
historycy nazwali “I wojną światową”.
Kiedy nastał czas sowieckiej okupacji podbitej II Rzeczypospolitej pośmiertnie Iwan Franko awansował na
ikonę bolszewii. Nie sądzę by był z tego dumny. I tego pragnął. Ale okupantom pewnie pasowały przede
wszystkim jego chłopskie korzenie i socjalistyczne przeszłość - dowód, że chłop jak będzie socjalistą to coś
w życiu osiągnie.
Do 1939 roku Stanisławów etnicznie był jednym z najbardziej polskich miast. Polaków mieszkało tam 60 %,
Ukraińców 24%, Żydów 13%. Po II wojnie światowej Polaków ze Stanisławowa siłą wypędzono. I aby zatrzeć
pamięć o polskim Stanisławowie sowieci zmienili nazwę nadając mu imię człowieka, który - o ironio - zawsze
był zafascynowany polską kulturą! Ba, był jednym z największych promotorów polskiej kultury przełomu
XIX/XX wieku. W ten sposób człowiek, któremu Polacy powinni pomniki stawiać, stał się symbolem
niewolenia Polaków. Bez swojej wiedzy. I bez swojej winy.
(Uwaga możemy dać fote Stanisławowa współczesnego , np. fontanna + kościoły)
Stanisławów przemieniono w Iwano Frankowsk dokładnie w 300- setną rocznicę utworzenia tego miasta
przez Andrzeja Potockiego. Rycerz ten cieszył się wielkim zaufaniem króla Jana III Sobieskiego - czego
dowodem był m.in. fakt, że podczas jego słynnej wiedeńskiej wyprawy Andrzej Potocki rządził tymczasowo
Rzeczypospolitą. Stanisławów założył z powodów militarnych. Zbudowano tam bardzo ważną twierdzę
obronną. A miasto nazwał ku czci ojca Stanisława Rewera Potockiego, hetmana polnego koronnego, który
zasłynął z tego, że króla Kazimierza uratował pod Zborowem i Zbarażem “z najwyższego
niebezpieczeństwa”. Tadeusz Wasilewski napisał:
“Jako naczelny dowódca armii wykazał się Jan Kazimierz wielką odwagą w czasie wyprawy pod
Zborów(1649) na odsiecz oblężonym zbarażczykom, podjętej po przyniesieniu listów ze Zbaraża przez
Mikołaja Skrzetuskiego, towarzysza chorągwi kozackiej. Według “Opisania Zborowskiej bitwy” pióra
Młockiego, stolnika wyszogrodzkiego, gdy orda tatarska zmusiła do odwrotu jazdę polską, król przypadł z
dobytym rapierem wołając: “Panowie nie odstępujcie mnie i Ojczyzny wszystkiej, a kiedy już w pół obozu
naszych wspierano, król uchodzących za chorągwie i wodza chwytał, animował, drugich zabijać chciał, aby
nie uciekali”.(źródło: Poczet królów i książąt Polskich, Czytelnik, Warszawa 1998- przyp. autora)
Spotkałem też popularyzowaną przez “Przewodnik Ukraina zachodnia” wydany przez “Bezdroża” w 2007
roku tezę, iż w miejscu dawnej wsi Zabłotowo Andrzej Potocki wybudowane miasto nazwał Stanisławów ku
czci swego syna - Stanisława, który poległ pod Wiedniem w 1683 roku. Komu wierzyć?
Miasto przeżyło wielki pożar w 1868 roku. Likwidacja skutków tego żywiołu zadecydowała o jego
współczesnym wyglądzie z konstruktywistycznym ratuszem wzniesionym w latach 1929-32 - wtedy gdy
Stanisławów był stolicą województwa II Rzeczypospolitej, w okresie najcięższego kryzysu ekonomicznego
ówczesnego kapitalistycznego świata.
W 1939 roku w życie Stanisławowa wtargnęli sowieci. Nastąpiły wywózki, głównie ludności polskiej. Od 1941
do 1944 miasto okupowali Niemcy. Swoje rządy rozpoczęli od masowych egzekucji inteligencji II
Rzeczpospolitej i Żydów. Przetrwała przede wszystkim pamięć o ofiarach zamordowanych 3.08.1941 w
Czarnym Lesie i dwudziestu tysiącach polskich Żydów zgładzonych 12.10.1941r.
W polsko języcznym dwutygodniku „Kurierze Galicyjskim” z 29.07-11.08.2011 wydawanym we Lwowie i
Iwano Frankowsku w tekście Sabiny Różyckiej pt. „70.rocznica Mordu Inteligencji Polskiej Stanisławowa” o
mordach w Czarnym Lesie czytamy: „- Była to kolejna „typowa” dla tego okresu tragedia. W sierpniu 1941
roku hauptsturmfurer SS Hans Kruger, który wcześniej rozstrzeliwał polskich profesorów we Lwowie,
zorganizował podobną akcję u nas – mówi Witalij Czaszczyn(...) - Na początek rozstrzelano inteligencję
żydowską, zaraz potem przystąpiono do rozprawy z inteligencją polską.” Prawdopodobnie zamordowano w
Czarnym Lesie ok. 700 osób ze Stanisławowa, Tyśmienicy i innych miasteczek. Tuż obok rozstrzelano też
2840 Żydów.
Ogółem hitlerowcy zamordowali ok.127 tysięcy mieszkańców Stanisławowa i okolic, a 176 tysięcy wywieźli
na przymusowe roboty do hitlerowskiej Rzeszy. W 1944 r. ciąg dalszy dramatu miejscowej ludności trwał tych Polaków co ocaleli sowieci wywieźli jak bydło na tak zwane Ziemie Odzyskane. A ilu zesłali na Sybir lub
zamordowali?
Nadal w centrum tego miasta imponują: dziewiętnastowieczne planty i plac Adama Mickiewicza z pomnikiem
wieszcza dłuta T. Błotnickiego wzniesionym w 1898 r.; barokowy kościół Jezuitów i sanktuarium rodowe
Potockich, czyli kościół Najświętszej Marii Panny, wzniesiony na przełomie XVII i XVIII.
W pomieszczeniach cerkwi urządzono dworzec:
kasy, oliwne lampki, ikony, kabiny.
Przeludnione chóry huczą niczym morze,
kasjerki o ustach jak sztuczne rubiny.
Toalety i freski. Niegdysiejsza gwiazda
zbladła jak Maryja pod czarnym welonem.
Otwierasz carskie wrota tak jak drzwi i jazda –
wychodzisz i chodzisz po pierwszym peronie.
A tu parowozy i elektrowozy. Sucha
jasność świeczek blednie jak pieśń na bankiecie.
Oblegamy wagon. I już w gwizdek dmucha
proletariusz – prorok w czerwonym kaszkiecie.
W pomieszczeniach szkoły urządzono hotel:
tam bez przerwy ktoś z kimś układa się do snu.
Na wilgotnej ścianie stalaktyt jak motyl,
starsze uczennice snują myśl miłosną
o cukrowej wacie, ręce załamując,
wnet zrąb przyrodniczych nauk opanują.
W pomieszczeniach zamku urządzono szpital:
człapie tam rycerstwo w prastarych pidżamach,
armia zdjęta z pali i w bitwach pobita,
diagnozę szykują już dla nich jak zamach.
Toż w każdej z tych nocnych, podświetlonych wież
leczą ich ze wstydu. Tak, gwoździami też.
W pomieszczeniach cyrku mieści się fabryka:
nad obrabiarkami dumny naród bryka
zdobny makijażem – od ucha do ucha.
W pomieszczeniach nieba mieści się więzienie.
W pomieszczeniach ciała umieszczono ziemię.
Chaos ma mieszkanie w pomieszczeniach ducha.
Ten wiersz pt. „Zmiana dekoracji” napisał Jurij Andruchowycz (tłumaczenie: Jacek Podsiadło),
pięćdziesięcioletni, wzięty ukraiński pisarz i poeta, mieszkaniec Iwano Frankowska. O Stanisławowie
powiedział mi tak: “Urodziłem się w mieście, którego już nie ma, uczyłem się w szkole, której też już nie ma,
służyłem w armii, której również już nie ma”.
W Stanisławowie przetrwał zbudowany w latach 1622-1682 dawny pałac Potockich. Do niedawna znajdował
się w nim szpital. Wojskowy szpital przy ulicy szpitalnej. Teraz zabudowania stoją opuszczone...Zmiana
dekoracji trwa. A może w ramach nie kończącej się zmiany dekoracji warto rozważyć teraz jak Iwano
Frankowsk przemienić na "Johannes Frank Stadt" by nazwa miasta dźwięczniej brzmiała?
Stanisławowi Potockiemu nadano przydomek “Rewera” ponieważ używał często łacińskiego zwrotu “re
vera”- co po polsku oznacza “w rzeczy samej”. Kiedy w 1990 roku rozpadł się ZSRR wydawało się, że na
wolnej Ukrainie padną sowieckie pomniki i inne symbole sowieckiego gwałtu. Jak ten związany z losem
miasta Stanisławów i dobrym imieniem Iwana Franko. W RZECZY SAMEJ - wydaje się do dzisiaj. RE VERA.
JAK POTOCCY TO I BUCZACZ
( dajemy fot. Zamku w Buchaczu z podpisem :
Michał Adwaniec z Buczacza, herbu Abdank wybudował zamek i uzyskał zgodę króla na lokację Buczacza
na prawie magdeburskim. Jego syn Michał Mużyło Buczacki dostał zgodę króla Jagiełły na przeniesienie
swego rodowego Buczacza na prawo polskie. Dziś jest to ruina.
UWAGA: Dajemy fot. Ratusza w Buczaczu i kościoła z podpisem:
Rokokowy ratusz i kościół bazylianów ufundował Mikołaj Bazyli Potocki herbu Pilawa (1712-1782), starosta
kaniowski.
- Mikołaj Bazyli Potocki za pokutę miał postawić 10, a zbudował 87 kościołów, także w Poczajewie, gdzie
ufundował cerkiew pw. Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny - przypomniał ksiądz L.Rutyna. Sowieci z krypty
tego kościoła wyrzucili kości Potockich. W Buczaczu M. Potocki zbudował też rokokowy ratusz i klasztor
bazylianów. Kościół i ratusz projektowali Bernard Meretyna i rzeźbiarz Jan Jerzy Pinsla. Fundator miał opinię
hulaki i awanturnika. Wstąpił do monasteru w Poczajowie i umarł jako skromny zakonnik. Kolejne życie
zasługujące na scenariusz filmowy? I psychologiczne analizy?
UWAGA: dajemy fotografię księdza z podpisem: Ksiądz Ludwik Rutyna. 16.09.2009 Buczacz.
Mówił o sobie: najstarszy ksiądz na Ukrainie i w diecezji opolskiej, bo już jako emeryt wrócił na Ukrainę z
Opola. Ksiądz Ludwik Rutyna, infułat. Rocznik 1917. Istniał jeszcze ZSRR, ale wrócił na Ukrainę, bo tutaj
spędził młodość. W Tarnopolu. Był wtedy świadkiem okrutnych zdarzeń, ale nie chciał ze mną tego dnia o
tym rozmawiać. Kiedy sobie zażartowałem, że ksiądz wyjechał z Ukrainy za młodu, bo miał taki kaprys,
zapanowało milczenie i zostałem zrugany:
- To Pan się zupełnie nie orientuje czym była repatriacja. Repatriacja to było wysiedlenie. To była po prostu
ucieczka przed śmiercią. I to śmiercią tragiczną! - pouczył dyletanta podnosząc głos z piano do forte
fortissimo. I kontynuował:
- Ludzie koczowali, czekali nieraz tygodniami, żeby stąd wyjechać, bo nawet na peronach byli napadani. My
dostaliśmy od Ukraińców ultimatum - mieliśmy siedem dni na wyjazd.
Gdy chciałem usłyszeć więcej szczegółów o dramacie "repatriacji" ksiądz uciekł od odpowiedzi filozoficzną
dyrektywą:
-Trzeba karać rękę a nie miecz. Ręka była niemiecka i sowiecka - co do tego nie miał wątpliwości.
Tę myśl w rozmowie powtarzał kilka razy. Przypomniał mi, że sowieci kościoły unickie pozamykali, księża
mieli do wyboru: prawosławie lub zsyłka. Wielu organizowało msze po lasach. Na dziko. Byli prześladowani.
Pozamykano też kościoły rzymskokatolickie. Pod sowiecką okupacją katolicy mogli się modlić tylko we
lwowskiej katedrze, w Złoczowie i Borszczowie, dokąd, jak do Mekki, zjeżdżali wierni z całego ZSRR.
Podkreślił:
- Religia prawosławna zawsze była bardziej wyemancypowana przez władzę niż kościół katolicki. Za cara
car był głową tej cerkwi, za Stalina Stalin, a za Putina Putin. - I wróciła ta uwaga:
- Ukraińcy myśleli o wolnej Ukrainie od dziesiątków lat i w czasie II wojny światowej zostali wyemancypowani
przez sowietów i Niemców, bo Niemcom i sowietom nie zależało na wolnej Ukrainie. Ukraińcy zostali
wykorzystani. Oszukani przez jednych i drugich.
Ale dlaczego za oszustwo Niemców i sowietów - idąc tokiem takiego rozumowania - przyszło płacić cywilom,
obywatelom II Rzeczypospolitej? Dlaczego odbyły się rzezie ludności cywilnej?
Znów padła odpowiedź:
- Trzeba karać rękę a nie miecz. - i przypominał: - W latach 1918- 1920 była wojna Ukraińców z Polakami. O
Ukrainę. I padło pytanie adresowane do mnie: -Jazłowiec, 14 pułk, nic to Panu nie mówi? Sprawę Rusinów
rząd II Rzeczypospolitej nie właściwie rozwiązał. Wykształcony Rusin nie mógł wysoko awansować w
wojsku, szkolnictwo prawie całe było w polskich rękach, podobnie leśnictwo, koloniści dostawali ziemię,
Rusini nie. Dywersja zaczęła się już w 1935 roku, podpalano stogi… to przecież koloniści w pierwszej
kolejności poszli pod nóż.
Ale czy międzywojenna polityka II Rzeczypospolitej może usprawiedliwiać ludobójstwo? Przecież rząd Polski
nigdy nie wydał rozkazu mordowania cywilnej ludności ukraińskiej. Gospodarz nie przekonał mnie, iż liderzy i
dowódcy OUN/UPA nie ponoszą odpowiedzialności za to co się wydarzyło. To liderzy OUN obiecali Rusinom
ziemię, którą wcześniej trzeba było Lachom odebrać.
Ukraiński profesor Bohdan Hud' jest autorem książki "Współczesne ukraińsko-polskie konflikty: aspekt
folklorystyczno-socjalny". Praca jest rozwinięciem tematu wywołanego przez Francuza Daniela Beauvois. W
wypowiedzi opublikowanej 13.10.2011 przez "Kurier Galicyjski" B. Hud' przypomina, iż na prawobrzeżnej
Ukrainie:
"Polscy właściciele majątków ziemskich zajmowali pierwszą pozycję w gospodarce rolnej. Gdy zaś mówimy
o politycznej sferze, to miejscowa władza administracyjna właściwie nie działała bez wzięcia pod uwagę
interesów polskich właścicieli ziemskich. Jednak w latach 1917-1918 majątki polskich ziemian zostały
zniszczone. Miała na to wpływ agitacja bolszewicka. Było to strasznym uderzeniem dla tych terenów. W
poprzednim opracowaniu nazwałem to zagładą Arkadii.
Podczas pogromów polskich majątków zniszczono cenne przedmioty kultury i sztuki, również i same
budynki. Nawet fundamenty zniszczono by ślad nie pozostał po "okupantach". Tak wielki wpływ miała
bolszewicka agitacja na chłopów!
(...)W latach II wojny światowej UPA, która nie zawsze potrafiła być w dobrych relacjach z miejscową
ludnością, musiała zastosować socjalną politykę. Czyli powiedzieć, że ziemie, należące do polskich
kolonistów i większych właścicieli ziemskich, zostaną przekazane ukraińskim chłopom. Co zresztą
zrealizowano. W ten sposób UPA wydała tysiące mandatów chłopom, którzy byli posiadaczami ziemi lub nie,
na grunty, należące do Polaków. To sprzyjało zarówno wstępowaniu chłopów w szeregi UPA, jak i udzielaniu
się ich w trakcie pogromów Polaków w 1943-44 latach. W ten sposób główną ideą mojej książki jest
ukazanie mechanizmu, w jaki sposób konflikt socjalny zmienia się w konflikt stricte polityczny. Ten
mechanizm odegrał ogromną rolę w przeprowadzeniu etnicznych czystek na Wołyniu w latach 40. ubiegłego
stulecia. Ukraiński chłop wyprawiający się z siekierą na swojego polskiego sąsiada, nie czytał przecież prac
ideologów ukraińskiego nacjonalizmu. Zresztą, mieszkańcy wiosek byli dalecy od idei wolnej Ukrainy, którą,
powiedzmy głosiło OUN. O wiele ważniejszą była sprawa zdobycia kawałka ziemi dla siebie i swoich
potomków. Nawet jeśli trzeba było zniszczyć sąsiadów innej narodowości, w tym wypadku polskiej, z którymi
przeżyło się wspólnie wiele lat."
Zresztą, gdyby ludobójcy byli tylko mieczem, czyż nie mogli powiedzieć: WYBACZCIE - PRZEPRASZAMY. A
tu żadnej skruchy nie było i nie ma, jest tylko kłamstwo: mordercami byli sowieci, którzy za nas się
przebierali… Posługujący się tym kłamstwem wykorzystują fakty przenikania do UPA sowietów, jakie miały
miejsce zwłaszcza po 1944 roku. Tymczasem cywili, obywateli II Rzeczpospolitej, sąsiedzi z OUN/UPA
mordowali masowo od 1942 roku, najwięcej w 1943 roku, w sposób zorganizowany, bo jak wytłumaczyć
jednoczesne rzezie przeprowadzone na Wołyniu tej samej niedzieli: 11 lipca 1943 roku?
To najsłynniejsze w tej kwestii, najpowszechniejsze i bezczelne kłamstwo obnażone zostało przez Grzegorza
Motykę, naukowca Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie, autora książki pt."Od rzezi wołyńskiej do akcji
Wisła. Konflikt polsko-ukraiński 1943-47", wydanej w 2011 roku przez krakowskie Wydawnictwo Literackie sp
z oo. Czytamy tam:
"Trzeba w tym miejscu podjąć problem sowieckiej prowokacji, która jakoby doprowadziła do rzezi
ludności polskiej na ziemiach wschodnich II Rzeczpospolitej. Według tej teorii konflikt polskoukraiński mieli wywołać sowieccy partyzanci, którzy podszywając się pod UPA dopuścili się
pierwszych mordów na polskiej ludności. Te rzekome sowieckie poczynania miały wywołać polski
odwet, co z kolei zmusiło do reakcji UPA. Hipoteza ta, swego czasu często przywoływana przez
ukraińskich autorów, nie znajduje żadnego potwierdzenia w źródłach i dlatego należy ją
zdecydowanie odrzucić. Wśród setek napadów na polskie miejscowości nie znaleziono ani jednego
takiego, który można by przypisać sowietom. Za to w każdym przypadku (vide mord w Parośli), gdzie
udało się ustalić tożsamość sprawców, okazali się nimi banderowcy."
Ten naukowiec udowodnił, iż to UPA przebierało się za sowieckich partyzantów, by podstępnie napadać
polskie skupiska. Potwierdził relacje spisane przez świadków, a znane już wcześniej za sprawą publikacji
profesora Edwarda Prusa, Siemaszków i wielu innych, w tym świadków, którzy cudem przeżyli.
To najważniejsze bezczelne kłamstwo obnażone przez Grzegorza Motykę, ma dodatkową wartość – obalił je
naukowiec i człowiek oskarżany przez tych co przeżyli na Kresach okropności OUN/UPA o stronniczość i
fałszowanie przeszłości na korzyść bestii z OUN/UPA. Ba, niektórzy uważali go za agenta wpływów
OUN/UPA, a swego czasu londyńskie pisma "Głos emigracji" i "Kwartalik Kresowy" przyznały G. Motyce
"Ośle Uszy".
Polacy bali się OUN/UPA, bo wiedzieli co im grozi - Ukraińców nie wpuszczali do swoich osiedli i kościołów.
Dlatego członkowie OUN/UPA podstępnie przebierali się za sowietów! By zmylić czujność Lachów czasami
udawali Polaków. W tej samej książce Grzegorz Motyka o tym co wydarzyło się Wiśniowcu tak napisał:
"W klasztorze schroniło się od trzystu do czterystu ludzi. Polacy liczyli, że zaraz po odejściu Niemców wejdą
sowieci, jednak najpierw pojawiła się ukraińska partyzantka. W lutym 1944 roku pod klasztor podeszła grupa
SB OUN podająca się za sowieckich partyzantów (według innych wersji banderowcy udawali polskich
uciekinierów). Po wdarciu się za mury Ukraińcy przystąpili do rzezi(...)zabito być może nawet trzysta
osób(...) Równocześnie w Wiśniowcu Starym zamordowano sto trzydzieści osiem osób".
We wspomnianej już książce G.Motyka ujawnił też: "W rówieńskim podrejonie OUN wydano 9 października
1943 r. polecenie, w którym czytamy:
"W terenie, gdzie znajdują się polskie pomniki, kościoły,itp. polskie figury, wszystko rozbijać,
roznosić w proch(...) Akcję tę wykonać w nocy z 10 na 11.X.1943 r."
W innym rozkazie polecono: "Likwidować ślady polskości:
a/ zniszczyć wszystkie ściany kościołów i innych domów modlitewnych,
b/ zniszczyć drzewa rosnące przy domach tak, żeby nie pozostały znaki, że kiedyś tam mógł ktoś żyć
(nie niszczyć drzew owocowych przy drogach),
c/(...)zniszczyć wszelkie polskie domy, w których żyli wcześniej Polacy (jeśli w tych budynkach
mieszkają Ukraińcy - należy je koniecznie rozebrać i zrobić z nich ziemianki)".
Koniec cytatu.
Nasz Dziennik z 02.01.2012 pod tytułem „Panteon Bandery” piórem Mariusza Kamienieckiego
poinformował:
„We Lwowie odsłonięto wczoraj „panteon chwały” poświęcony Stefanowi Banderze, którego pomnik zajmuje
centralne miejsce budowli. Łuk Triumfalny ku czci Bandery podtrzymują cztery kolumny. Każda ma
symbolizować inny okres ukraińskiej historii – książęcy, kozacki, Ukraińskiej Republiki Ludowej oraz
współczesny. Odsłonięcie samego pomnika Bandery odbyło się 13 października 2007 roku. Monument, który
znajduje się nieopodal dawnego kościoła św. Elżbiety, jest największą na Ukrainie budowlą poświęconą
temu zbrodniarzowi, który na Zachodniej Ukrainie traktowany jest jak bohater i bojownik o niepodległość
państwa (...)Legenda o tym zbrodniarzu, który ma na sumieniu co najmniej sto tysięcy niewinnych i w
większości bezbronnych istnień ludzkich, przeżywa prawdziwy renesans, a zbrodnicza OUN/UPA, której
przewodził, wciąż pozostaje wzorem ideowym tzw. patriotycznego wychowania”.
Kiedy rozmawiałem z księdzem Ludwikiem Rutyną nie znałem cytowanej książki G. Motyki. Wówczas dla
mnie było ważne, że udało mi się posłuchać człowieka, który cudem przeżył tamto piekło, który na szczęście
dla mnie nie wyrzucił mnie na początku naszej rozmowy z powodu mego nietaktu, bo ja zbyt późno pojąłem,
że temat "repatriacji" nie nadaje się do żartów w rozmowie z "repatriantem". Nawet ponad 60 lat od tego
wydarzenia. Czy bał się tu wrócić?
- Cały czas myślałem co zrobić, żeby tutaj pracować - usłyszałem.
Po powrocie na Ukrainę modlił się w Krzemieńcu i dojeżdżał do Tarnopola, wtedy kiedy tam jeszcze nawet
kaplicy nie było.
- Rozpoczęliśmy od remontu kapliczki na tarnopolskim cmentarzu. Od tego się zaczęło- wspomina.
Miejscowi Polacy opowiadali mi o nim, że odbudował wiele kościołów na Ukrainie. Gdy go o to zapytałem
zaprotestował:
- To inni odbudowywali, ja tylko im pomagałem, czasami kierowałem pracami.
Tak kierował, że uratowane zostały kościoły w Buczaczu, Trybuchowcach, Złotym Potoku, Porhowej,
Koropcu, Zielonym Ujściu, Starych Pytlikowcach. Świątynie te były mocno zdewastowane, a drogę przeszły
podobną do kościoła w Buczaczu. Najpierw sowieci zrobili w nim skład ziarna. Kiedy dach zaczął przeciekać,
a ziarno przecież nie lubi wody, kościół stał się magazynem przemysłowym. Kiedy nawet artykułów
przemysłowych nie dało się już przechowywać …
- Oddali nam, to i wyremontowaliśmy- usłyszałem.
Jan Bazanow podszedł do nas z ciekawości. Zwyczajnie chciał porozmawiać, dowiedzieć się co dzieje się w
"Polszy". Jan Bazanow w Buczaczu pracuje w urzędzie skarbowym. Jego ojciec nazywał się Jan Postemski:
- Przyjąłem nazwisko po matce, Rosjance, bo łatwiej było żyć - wytłumaczył J. Bazanow.
* * *
W 2011 roku chciałem ponownie odwiedzić księdza infułata Ludwika Rutynę. I zapytać go czy to jego
ucieczkę przed ukraińskimi oprawcami opisał ksiądz Wacław Szetelnicki w książce pt. "Trembowla - kresowy
bastion wiary i polskości". Niestety nie było już nam dane na tym świecie porozmawiać. Ksiądz infułat
przeszedł na drugą stronę.
DNA NIKITINA
( Uwaga dajemy zdjęcie Koczkina z podpisem : Dr Aleksiej G.Nikitin
Aleksieja G. Nikitina poznałem zimą 2009 roku w Borszczowie. Przy jaskini Werteba. On przyjechał z USA.
Ja z Polski. Obu nas połączyła ciekawość - co i jak drzewiej bywało. Aleksiej, Ukrainiec, który wyjechał do
USA, robi tam karierę naukową. Specjalizuje się w DNA. I ma taki talent: spojrzy wokół, pogrzebie w ziemi i
na pewno wygrzebie fragment jakiegoś ceramicznego naczynia lub ludzką kosteczkę sprzed tysięcy lat.
Byłem świadkiem!
DNA oznacza kwas deokryrybonukleinowy, dawniej, kiedy wagarowałem, nazywano go kwasem
dezoksyrybonukleinowym. Jak zwał tak zwał, najważniejsze sprowadza się do tego, że ten wielocząstkowy
organiczny związek chemiczny należy do kwasów nekleidowych. W chromosomach pełni rolę “nośnika
informacji genetycznej organizmów żywych”. To dzięki tym informacjom można ustalić - okropieństwo!- np.
ojcostwo. Po włosie - na szczęście łysieję! - sprawcę przestępstwa.
( UWAGA Dajemy fot. Werteby jaskinii z podpisem:
Gipsową Jaskinię Werteba odkryto przypadkowo w 1822 roku, koło Bilcze Złote, na ziemiach należących
wtedy do księcia Adama Sapiehy. Pierwszym archeologiem, który ją badał był Adam Honory Kirkor.
W Jaskinii Werteba odkryto ponad tysiąc świetnie zachowanych naczyń ceramicznych, fragmenty narzędzi i
figurki ludzkie, materialne dowody obecności człowieka w tym miejscu cztery tysiące lat przed naszą erą.
Według opinii Aleksieja wątpliwe jest by w tej jaskini mieszkał człowiek - za zimno tam było. Jaskinię jego
zdaniem wykorzystywano jako miejsce kultu.
Kto wyprodukował te znalezione rzeczy? Do kogo należały? Nie wiadomo. Ludzi, którzy takie dobra
wytwarzali fachowcy zaliczyli do kultury archeologicznej określanej terminem trypolska. Występuje ona na
obszarze ciągnącym się od Bułgarii, przez Rumunię, Mołdawię i zachodnią Ukrainę po Kijów.
Niektórzy naukowcy kulturę trypolską nazywają też kulturą Cucuteni - Trypole. Obie nazwy pochodzą od
miejsc odkryć - Cucuteni leży w Rumunii i tam kilka lat wcześniej, bo w 1884 roku, dokonano odkryć
bliźniaczo podobnej kultury do tej jaką polsko-ukraińska ekspedycja ujawniła w 1897 roku we wsi Trypole
pod Kijowem.
( UWAGA dajemy fot z naczyniami trypolskimi)
Jakim językiem posługiwali się trypolcy-cycuteni? Nie wiemy. Aleksiej twierdzi, że język zmienia się
kompletnie co dwa tysiące lat. Szybko przeliczyłem - w czasie jaki minął od wyprodukowania trypolskich
naczyń język wymienił się już trzy razy. Dla niego najważniejsze jest DNA. Bo Aleksiej pragnie sprawdzić
badając DNA, czy nieznani nam z języka trypolcy byli praprapradziadami Rusinów. Trzymam kciuki Aleksieju,
ale co będzie jak to DNA okaże się Lachów? Lub jakiegoś Jewreja? Irokeza? Pożyjemy zobaczymy, badania
trwają. W okolicach Borszczowa ludzie żyli już 65 tysięcy lat temu. A ich język zmienił się 32 (trzydzieści
dwa) razy?
( UWAGA : dajemy fot Michała Sochackiego)
- Przybył Pan do unikalnej krainy jaskiń - powitał mnie Michał Sochacki. Jest on dyrektorem
Borszczowskiego Muzeum Krajoznawczego. I nie żartował. W rejonie jest około stu jaskiń. Do
najciekawszych należy Atlantyda o długości “tylko” 3 kilometrów. Znana już mi jaskinia Werteba ma też
“tylko” 8 kilometrów długości. “Tylko”, bo w 1965 roku grupa speleologów ”Optymiści ze Lwowa” odkryła
pieczarę o długości 237 kilometrów, którą oczywiście nazwano “Optymistyczna“. I jest najdłuższą gipsową
jaskinią świata. W pobliżu, w wiosce Striłkowce, znajduje się pieczara “Ozerna”, która ciągnie się 128
kilometrów, a nazwa związana jest z jej podwodnymi jeziorami. Książkę o niej napisał Józef Zimielc. Twierdzi
w niej, iż w latach 1946-48 członkowie UPA w tej jaskini znajdowali schronienie.
- To jest Eldorado dla przyszłych odkrywców. Na powierzchni kuli ziemskiej już wszystko jest odkryte. Tutaj
nie - zapewnia dyrektor M. Sochacki. I informuje:
- Między “Optymistyczną” a “Ozerną” jest niezbadany pas o szerokości 300-400 metrów - obszar dzielący te
jaskinie. Speleolodzy przypuszczają, że te pieczary są ze sobą naturalnie połączone, ale póki co połączenia
tego nie odkryto.
(UWAGA: dajemy fot. Strojów ludowych z podpisem:
W muzeum właśnie trwała wystawa strojów regionalnych. Bogactwo wielkie.
( UWAGA: Dajemy tez fot ze skarbem z podpisem:
W muzeum, któremu dyrektoruje M. Sochacki znajduje się kopia skarbu. W oryginale był to złoty skarb jaki
we wsi Michałkowo znaleźli jej mieszkańcy w 1878 roku - 7,5 kilogramów złota! Prawie w całości został on
od nich wykupiony przez muzeum Dzieduszyckich we Lwowie. Dzieduszycki dowiedział się o nim od swego
krewnego, Dunina hr Borkowskiego, który mieszkał w Melnicy Podolskiej. Oryginał skarbu złożono we
lwowskim banku, kopię udostępniono publiczności w muzeum. Oryginał zrabowali sowieci w 1940 roku i
michałkowski skarb znajduje się dziś u Rosjan, w Moskwie. Oddadzą?
Borszczów jest nie wielkim miastem, za II Rzeczypospolitej był stolicą powiatu, w którym żyło ponad sto trzy
tysiące ludzi - prawie 51 procent Ukraińców, 45 procent Polaków, 4 procent Żydów. O tym miejscu pisano już
w 1456 roku. Na początku siedemnastego wieku Marcin i Jerzy Dydyńscy byli jego właścicielami. Czy
wznieśli tam zamek, który rozbudował Konstanty Złotnicki, czy też zamek wzniósł tylko sam Konstanty
Złotnicki nie udało mi się ustalić. Zamku dawno nie ma. Był w rękach armii rosyjsko - kozackiej(1655)
dowodzonej przez kniazia Romodanowskiego, po podpisaniu traktatu buczackiego zarządzali nim Turcy, był
też świadkiem morderstwa pułkownika wojsk koronnych Złotnickiego(1744) dokonanego przez bandę
Oleksego Dowbusza. W XVIII wieku najpierw przebudowano go na rezydencję pałacową, a następnie
postawiono w tym miejscu kościół katolicki(1763), ocalały do dziś. Przetrwały też legendy o rozległych
lochach jakie gdzieś tam się znajdują. Wiadomo też, że Borszczów uzyskał prawa miejskie w 1629 roku i
herb Wazów - Snopek.
Po Rzeczypospolitej Trojga Narodów nastąpiły Czasy Królewstwa Galicji i Lodomerii w Cesarstwie
Austriackim, a po nich II Rzeczypospolitej, ZSRR i Ukrainy. Jak podaje na swej stronie internetowej
Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich (www. stowarzyszenieuozun.wroclaw.pl) w
powiecie borszczowskim w czasie II wojny światowej ludobójcy z OUN/UPA zamordowali prawie trzy tysiące
obywateli II Rzeczypospolitej. W Barszczowie nie wskazano mi pomnika upamiętniającego to ludobójstwo.
(UWAGA: dajemy fot. Gabloty z Banderą)
Dziś życie w Borszczowie koncentruje się między Cerkwią a pocztą - obie te instytucje łączy kilometrowy
deptak. Przy nim nie zbudowano jeszcze pomnika Stefana Bandery, ale na przechodniów najruchliwszego
deptaka portret Bandery zerka z gabloty. Przyzwyczaja ich do swej obecności.
SZLAKAMI MICHAŁA SOCHACKIEGO
Borszczów ma przyjemne hotele i wspaniałe położenie. Wokół aż roi się od materialnych dowodów potęgi
Rzeczypospolitej Trojga Narodów. W Borszczowie więc zrobiliśmy sobie kilkudniowy postój, a trasy
przemierzaliśmy z podpowiedzi dyrektora Michała Sochackiego, dlatego też jemu ten rozdział dedykuję. Bez
niego zapewne też dalibyśmy sobie radę, wszak wszystkie drogi prowadzą tam do Kamieńca Podolskiego,
ale jego profesjonalne podpowiedzi zaoszczędziły nam sporo czasu.
Dzień pierwszy: Bilcze Złote, Monastyrek, Wysuczka, Skała Podolska
Bilcze Złote zasłynęło dzięki archeologii. Ze swym klejnotem gipsową Jaskinią Werteba. Drugim
stanowiskiem archeologicznym był Ogród. Tak nazwano wieś zamieszkałą 4000-3500 lat p.n.e. z doskonale
zachowanymi narzędziami z kości, miedzi i krzemienia, wyrobami ceramicznymi ozdabianymi farbą.
Znaleziono też figury ludzi i zwierząt.
- Jest taka legenda. Żył tu sobie srogi pan. Znęcał się nad ludźmi. Córka w przeciwieństwie do ojca miała
złote serce i była dobrym człowiekiem. Aby pomóc biednym ludziom wzięła ojcowskie złoto i rozdała je
mieszkańcom wsi. Ojciec srogo ją ukarał - zamurował w skale, z której wyciekają do dziś jej łzy. A że córka
srogiego pana nazywała się Biała, a dziewczyna była taka szczodra, wieś nazwano Bilcze Złote.- usłyszałem
od Ołeksandra Wołodymirowicza Dydara, który merytorycznie opiekuje się muzeum trypolskiej kultury
Werteba.
Od niego się dowiedziałem, że książę Sapieha ten majątek kupił od Potockich. Zbudował pałac, którego już
nie ma - w czasach sowieckich miejscowi wykorzystali kamień, z którego był zbudowany, na swoje potrzeby.
I usłyszałem tę opowieść: -Syn Sapiehy Paweł zawdzięcza swoje życie mieszkańcom wsi. Jak przyszła
czerwona armia w 1939 roku chciano go rozstrzelać. Sowietom przeciwstawiła się miejscowa ludność
opowiadając im o dobroci Pawła. Egzekucji nie wykonano. Paweł został przebrany w chłopską odzież, w
której uciekł za granicę. Po Sapiehach zostały zapuszczony park i budynek rodowego grobowca - szczątki
Sapiehów w 1939 roku sowieci stamtąd wyrzucili i pochowano je na wiejskim cmentarzu.
UWAGA: dajemy fot obelisku ku czci UPA
Przetrwały też resztki granicznego muru oddzielającego kiedyś arystokratyczny majątek od reszty wsi. W
zdewastowanym parku straszy budynek byłego domu kultury - nie używany pójdzie w ruinę? I stoi tam
obelisk z tablicą ku czci UPA.
UWAGA- dajemy fot Bilcze Złote
W sąsiedztwie znajduje się wioska Monastyrek malowniczo położona nad Seretem.
(UWAGA: dajemy fot z kamieniem ofiarnym i podpisem:
- Już słowianie oddawali tutaj cześć swojemu bogu. Istniała tam ich starosłowiańska świątynia (chram)
urządzona w pieczarze, a obok świątyni znajdował się kamień ofiarny - poinformował mnie Ołeksand
Wołodymirowicz Dydar.
UWAGA: dajemy płaczący obraz z podpisem:
- Okoliczni mieszkańcy zauważyli, iż obraz płacze wtedy kiedy ma się zdarzyć coś okrutnego na świecie, bo
z namalowanych oczu ciekną łzy- twierdził O.W.Dydar.
Wysiczka - tak nazywają tę wieś po polsku autorzy bardzo ciekawego przewodnika zatytułowanego “Stróże
pamięci- twierdze”(Wydawca Walentyna Tomczuk, autor tekstu Helena Haśkiewicz - przyp. autora) położona jest tuż pod Borszczowem. Boisko sportowe do piłki nożnej gości dziś miejscowych piłkarzy
pomiędzy resztkami jakie pozostały po twierdzy. O twierdzę tę walczyli Turcy, zdobywając ją w 1672 roku.
Przebywał tam król Jan III Sobieski oblegając ją w 1673 roku. Kiedy forteca straciła swe wojskowe znaczenie
do jej południowo-zachodniej wieży dobudowano pałac. Mieszkała w nim m.in. Maria Golejowska Czarkowska, właścicielka Wysiczki. Pałac popadł w ruinę, tak jak i twierdza i kościół. I druga
Rzeczypospolita. W Rozporządzeniu Ministra Spraw Wewnętrznych II Rzeczypospolitej z 14 lipca 1934 roku
“o podziale powiatu borszczowskiego w województwie tarnopolskiem na gminy wiejskie” nie ma nazwy
“Wysiczka” - jest “Wysuczka”, zapewne więc chodzi o tę “Wysuczkę“ w gminie Korolówka.
(UWAGA : dajemy fot ruinki Wysiczka i kościoła)
Nad rzeką Zbrucz leży Skała Podolska - dokładnie po drugiej stronie Borszczowa, nad nim, na północy. Tak
jak Wysuczka, niedaleko. O militarnej przydatności decydowała skała, na której najpierw stała drewniana
warownia, być może wzniesiona przez rycerzy Rusi Kijowskiej, spalona przez Tatarów. Murowaną warownię
postawili na jej miejscu Koriatowicze(1331). Zdobył ją Witold Jagiełło w 1430 roku. Kroniki odnotowały też jej
zdobycie przez Wołochów(1538), Kozaków(1648), księcia siedmiogrodzkiego Jerzego Rakoczego(1657).
Z historią tego miejsca wiążą się historie rodzin Gołuchowskich i Lanckorońskich. Na uwagę zasługuje próba
przebudowy przez Adama Tarło herbu Topór, jego osiemnastowiecznego właściciela. Powstał nowy pałac,
niestety wkrótce strawił go ogień - wybuchnął pożar, po którym zamek już się nie podniósł do dziś. Ponieważ
leży tuż przy drodze oraz nieopodal Kamieńca Podolskiego zajeżdżają pod jego ruiny licznie autobusy z
polskimi rejestracjami. Skała Podolska drzewiej znana była pod nazwami Jagielnica i Skała nad Zbruczem.
(UWAGA: dajemy fot Skały Podolskiej)
Dzień drugi: Krzywcze, Ustia - słowiańskie grodziszcze, Dźwinogród, Trubczyn, Melnica Podolska, Kudrińcy,
Wał Trojana, Okopy św. Trójcy, Żwaniec
Zamek- warownię w Krzywcze w 1639 roku wzniosła rodzina Kątskich. W 1648 roku na krótko zdobyli go
Kozacy. Jan Sobieski odzyskał ten zamek utracony na rzecz Turcji w 1672 roku. Z rodziny Kątskich
najsłynniejszy został Marcin Kazimierz (1636-1710) - generał artylerii konnej, kasztelan krakowski. Walczył
ze Szwedami i Turkami, był także z królem Janem III Sobieskim, pod Chocimiem i Wiedniem.
“W połowie XIX wieku ówczesny właściciel zamku hrabia Golejowski dostosował twierdzę pod rezydencję.
Potem panami na zamku została żydowska rodzina Zajdmanów. Nowi właściciele rozebrali fortalicje na
budulec dla gorzelni i budynków prywatnych” - przeczytałem w przewodniku pt. “Stróże pamięci- twierdze“.
Zamek poddano rekonstrukcji w czasach II Rzeczypospolitej, ale sowieci po 1944 roku część jego zniszczyli.
Miłośnicy jaskiń będą tutaj usatysfakcjonowani - mogą odwiedzić Jaskinię Kryształową, jedną z największych
na świecie “jaskiń krasowych utworzonych w tworach gipsowych”.
( UWAGA : Dajemy fot. Krzywcze )
Nie dojeżdżając do Melnicy Podolskiej warto skręcić w prawo do Ustia. Znajdują się tam ślady tzw. kultury
czernichowskiej, z drugiego - piątego wieku naszej ery, z dużymi wpływami rzymskimi. Znajdowano tam
skarby - monety rzymskie. Wcześni słowianie zbudowali tam grodzisko. Ruś Kijowska zaś miała swój gród.
Ustia leży między Dniestrem. Dniestr w tym miejscu zdaje się wić leniwie. W Ustia można wejść na tratwę,
popłynąć z nurtem rzeki kilka godzin i wyjść na ląd w…Ustia. Rzeka bowiem zatacza tutaj wielki łuk.
Na mapie II Rzeczypospolitej wydanej w 1939 roku we Lwowie Ustia oznaczona była nazwą Uście Biskupie.
W pobliżu znajduje się Dźwinogród, także z pięknym miejscem widokowym na Dniestr, tuż obok pałacu, w
którym działa dziś szkoła. W sąsiedztwie w Trubczynie raj znajdą przyrodnicy.
(UWAGA: dajemy fot grodziszcza i pałacu w Dźwinogrodzie
Melnica Podolska (Mielnica nad Dniestrem) przygnębiła swym wyglądem pod każdym względem.
Zapuszczona duża i nędzna wieś, choć z mapy wynikało, że miasto. Z przekazów historycznych wynika też,
że żyli tam obok Ukraińców Polacy i Żydzi. Kto by to pamiętał? Dawno Polaków i Żydów się pozbyto.
Świadkowie tamtych dni prawie wszyscy już powymierali.
Długo szukaliśmy miejsca gdzie można było coś zjeść. “Kafe Melniczanka” też nie wzbudzała zaufania.
Dwóch miejscowych panów opróżniało szklaneczki z wódką, za barem gospodarz. Zaryzykowaliśmy. Pyszne
kotlety przygotowała Marija Romaniwna. Według jej przepisu marynowana kapusta okrasi nie jeden stół i
podbije nie jedno podniebienie, a oto przepis:
- składniki: kapusta na dziewięć litrów wody, 4 szklanki octu, 250 gram soli, 250 gram cukru, 200 gram oleju,
do tego pieprz i liść laurowy (w całości),
- wszystko trzeba zagotować i na ogniu potrzymać 15 minut; tym wywarem należy zalać kapustę w glinianym
garnku dodając czosnek, buraki, marchewkę, cebule, pietruszkę, koper; a po 3-4 dniach mamy kapustę, że
palce lizać!
UWAGA : dajemy fot Melnicy i pani z restauracji
Jadąc z Borszczowa na Kudryńce w Melnicy Podolskiej należy skręcić w lewo. I nie przejmować się, że
zniknął asfalt. Wieś przywitała nas stadami gęsi. I widokiem twierdzy wzniesionej nad Zbruczem przez
wojewodę ruskiego Mikołaja Herburta. Twierdza ta przeszła podobną do sąsiednich historię. Trzeba było ją
odzyskiwać od Kozaków B. Chmielnickiego. Z rąk tureckich wydarł ją w 1683 roku hetman Andrzej Potocki,
przepoczwarzyła się w uroczą rezydencję w XVIII wieku dzięki inwestycji rodziny Humienickich. Za
Bartfeldów zaczęła popadać w ruinę. Ale i tak to co przetrwało imponuje.
Szperając w historii tego miejsca dowiemy się, że Kudryńce były miastem lokowanym przez Herbutów na
prawie magdeburskim w roku 1518. I jako miasto przetrwało do 1939 roku. Znów kolejne miejsce upadłe
wraz z upadkiem drugiej Rzeczypospolitej. Przypadkiem?
(UWAGA : dajemy zdjęcia Kudryńców, w tym moje trzy dzwony
Wał Trajana przerywa droga prowadząca z Melnicy do Okopów Świętej Trójcy. Z prawej i z lewej strony
ciągnie się porośnięty drzewami. Ten wał ziemny miał 27 km długości, usypano go równolegle do rzeki
Zbrucz i prawdopodobnie wyznaczał on część granicy imperium rzymskiego za czasów Marka Ulpiusza
Trajana(53-117). W porośniętym zielenią wale trudno dopatrzyć się świetności Rzymu, ba gdyby nie
instrukcja dyrektora Michała Sochackiego i adnotacja w turystycznym przewodniku, nie sądzę byśmy się w
tym miejscu zatrzymali.
( Uwaga : dajemy wały Trajana)
Niespełna dwa kilometry dalej witają nas Okopy Świętej Trójcy(Okop Góry Świętej Trójcy). Twierdza
powstała z rozkazu króla Jana III Sobieskiego - kiedy Rzeczypospolita straciła Kamieniec Podolski oddając
go we władanie Turkom na mocy haniebnego traktatu buczackiego, wówczas rzeczą pilną stało się
postawienie fortecy zdolnej wypełnić powstały wyłom w logicznie ułożonym ciągu warowni strzegących
granicy Rzeczypospolitej Trojga Narodów. Z Okopów do Chocimia jest ledwie 8 kilometrów, a po drodze był
tylko Żwaniec.
Zbudował ją w 1692 roku hetman wielki koronny Stanisław Jan Jabłonowski (niektóre źródła podają, że
generał M.Kątski - przyp. autora) wykorzystując naturalne walory obronne - strome zbocza rzek Zbrucz i
Dniestr. Swą nazwę twierdza zawdzięcza wzniesionemu w twierdzy kościołowi pod wezwaniem św.Trójcy.
Okopy zasłynęły w 1769 roku, kiedy konfederaci barscy pod dowództwem Kazimierza Pułaskiego bronili się
tam zaciekle przed żołnierzami carskiej Rosji.
Był to już bowiem czas, kiedy Rosja rozpoczęła jawnie swe rządy w Warszawie. Jej ambasador Repnin
sterroryzował posłów porywając przywódców konfederacji radomskiej. W ten sposób sterroryzowana
Rzeczypospolita Szlachecka podpisała z Rosją “Traktat wieczystej przyjaźni”. Stając się rosyjskim
protektoratem i uchwalając tak zwane prawa kardynalne - na mocy których innowiercy otrzymali
równouprawnienie.
"(...) w nocy z 13 na 14 października 1767 roku, Repnin kazał zaaresztować i wywieść na wschód biskupów
Kajetana Sołtyka i Józefa Andrzeja Załuskiego, hetmana Wacława Rzewuskiego oraz jego syna, imieniem
Seweryn." - przypomina Paweł Jasienica w "Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Dzieje agonii".
W odpowiedzi na jawny gwałt 29.02.1768 roku w Barze zawiązano Konfederację, w obronie
Rzeczypospolitej Trojga Narodów, przeciw Rosji, innowiercom i uległemu Rosji królowi Stanisławowi
Augustowi Poniatowskiemu. Było to w istocie pierwsze powstanie narodowe - zwiastujące początek
tworzenia się narodu polskiego, w dzisiejszym rozumieniu terminu naród.
Konfederację barską zawiązali m.in. Adam Stanisław Krasiński, Jerzy August Mniszech, Michał Hieronim
Krasiński, Joachim Potocki, Michał Jan Pac, Józef Sapieha, Józef Pułaski i jego syn Kazimierz. Próbowali
zawrzeć sojusz z Turcją i Chanatem Krymskim - przeciw Rosji. Nie udało się.
W mej ocenie było już za późno na unię z Turcją - taką mógł stworzyć tylko Jan Sobieski, no, może przed
Sobieskim Kazimierz Jagiellończyk lub Henryk Walezy, gdyby dłużej był królem Rzeczpospolitej. Filip
Erlanger, francuski historyk tak wyjaśnia obranie go królem Rzeczypospolitej, cytuję:
„Olśnieni Polacy już sobie wyobrażali wędrówkę swych zbóż, mięs solonych, skór poprzez imperium
otomańskie aż na rynki królowej Adriatyku, gdzie wszelki towar znajdował nabywcę”.
Wówczas atutem francuskiego kandydata był sojusz Francji z Turcją dający możliwość pokojowej z nią
współpracy, tworzący perspektywę otworzenia dla handlu Dniestru, a więc gospodarczego rozwoju
południowego wschodu Rzeczpospolitej. Sojusz z Francją też oskrzydlał cesarza, który nie uznawał, że
Gdańsk, Malbork, Toruń i Elbląg należą do Polski. W Rzeszy Niemieckiej przecież nadal… istniał Zakon
Krzyżacki.
Warto zapamiętać tę prawdę - przedsiębiorcy, głównie producenci żywności, czyli szlachta Rzeczpospolitej,
chciała pokoju z Turcją, bo dobre z nią stosunki gwarantowały rozwój jej interesów. Warto tę uwagę pamiętać
analizując kto dążył do skłócenia nas z Turcją, kto sabotował z nią pokój.
Konfederacja barska została zdławiona i Rzeczpospolitą Trojga Narodów po raz pierwszy “rozebrano” w
1772 roku. Zginęło ok.60 000 konfederatów. Car Rosji ponad 14 000 patriotów Rzeczypospolitej Trojga
Narodów zesłał na Syberię. Od tamtej pory zsyłki będą częstsze. I prowokacje też.
Warto zastanowić się komu tak naprawdę przysłużyli się barscy konfederaci. Dziwnym bowiem zbiegiem
okoliczności posługując się patriotycznymi hasłami uwikłali Rzeczpospolitą w wojnę i ją okrutnie osłabili,
wtedy kiedy król postanowił wdrożyć i ogłosił reformy wzmacniające państwo i osłabiające wpływy Rosji.
Skutkiem tych reform bowiem do kasy państwa zaczęły płynąć środki z ceł generalnych a chłopi z krajów
ościennych uciekali do Rzeczpospolitej, która ogłosiła, że chłop, który dziesięć lat odbędzie służbę w jej armii
będzie wolnym! Król zapowiedział też zniesienie przeklętego liberum veto. A na to nie mogli pozwolić
wrogowie Rzeczpospolitej, w tym Rosja i Prusy... Ale to już temat na oddzielną książkę.
Dziś Okopy sprawiają przygnębiające wrażenie, aż dziw że ktoś tam jeszcze w pozostałych chałupach
mieszka. O minionej Rzeczypospolitej przypominają szczątki kościoła, fortyfikacji i dwie bramy: kamieniecka
i lwowska. W Okopach Świętej Trójcy urodził się Baal Szem Tow (1700-1760). Uważany jest on za ojca
chasydyzmu. W pobliskiej Karolówce na świat przyszedł Juda Lejb Frank(1726-1791), który stworzył
frankizm. Obaj odegrali ważne role w historii polskich Żydów. I Polski też.
Zbigniew Szczepanek w swej przepięknej książce "Zamki na Kresach" ( Wydawnictwo "Bernardinum" Sp. z
o.o., Pelplin 2008) o Okopach Świętej Trójcy napisał:
"Pod koniec II wojny światowej tę zamieszkałą w większości przez Polaków miejscowość zaatakował
oddział UPA dokonując rzezi jej mieszkańców. Także wtedy część ludzi uratowała się uciekając do rzeki a
pewna ich ilość schroniła się do kościoła. Powtórzyła się wówczas tragedia z 1769 r ( 320 konfederatow
Kazimierza Pułaskiego - przyp. Autora), gdyż znów w kościelnych murach wymordowano wszystkich którzy
się tam znaleźli.'
Czy muszę dodawać, iż informacji o tych dwóch wydarzeniach nie znalazłem w Okopach?
( Uwaga : Dajemy Okopy Świętej Trójcy.)
Żwaniec nadał król Władysław Jagiełło w 1431 roku rycerzowi Swyczy z Łęczyna. W 1469 roku miasto u
zbiegu Żwańczyka i Dniepru od króla dzierżawił Michał Buczacki. Rządzili na nim Jazłowieccy, Sroczyccy,
Kalinowscy. Na początku XVII wieku zamek wzniósł tam Walenty Kalinowski. Po Kalinowskich Żwaniec był w
rękach Lanckorońskich.
W Żwańcu, w 1653 roku, król Jan Kazimierz znalazł schronienie przed Kozakami Bohdana Chmielnickiego.
O czym wtedy myślał?
“Jak się wspomniało, jesienią i w grudniu król skompromitował się dotkliwie pod Żwańcem, w miejscu z
którego widać Chocim. Jan Kazimierz działał wtedy po własnej myśli, a wbrew słusznym tym razem
perswazjom Jerzego Lubomirskiego i Janusza Radziwiłła. (…) Jan Kazimierz stanął w obozie pod Żwańcem,
aby nie puścić Chmielnickiego i ordy do oblężonej Suczawy, gdzie bronił się - i zginął od polskiej kuli
działowej - młodszy Chmiel, Tymoteusz. Jaki był sens akcji królewskiej? Co wadziło Rzeczypospolitej, że
przeciwnik zaplątał się w karkołomne przedsięwzięcia i zaczął ponosić poważne niepowodzenia z rąk
trzecich? Na te pytania najtężsi historycy nie znajdują odpowiedzi” - napisał Paweł Jasienica w swej
“Rzeczypospolitej Obojga Narodów.”
No właśnie: o czym myślał król? Wprawdzie odsiecz Chmielnickiego pod Suczawę nie poszła, ale:
“Tatarzy okrążyli obóz króla i wymogli na Polakach układ, którego treści nie znamy, zawarty bowiem został
ustnie. Były to zapewne warunki zborowskie. Przy okazji orda spustoszyła kraj w promieniu tak długim, że
poszczególne czambuły dotarły w pobliże Lublina (…) Drugi raz w przeciągu czterech lat Jan Kazimierz dał
się otoczyć, naraził wojsko, senat Rzeczypospolitej i osobę własną na łyka tatarskie. Wydostawszy się z
obierzy za cenę haniebną nadal nie chciał oddać buławy hetmańskiej, pozwolił własnemu zwolennikowi
zerwać sejm.” - napisał dalej P. Jasienica.
Czy król Jan Kazimierz myślał, że może go spotkać los wojsk hetmana Kalinowskiego spod Batohu w 1652
roku? W boju i odwrocie poległo tam około pięć tysięcy żołnierzy. Tysiące trafiły do niewoli.
“Według relacji świadka tych tragicznych wydarzeń, Krzysztofa Koryckiego, Chmielnicki dał zaraz Nuradyn
sułtanowi 50 000 talarów, Kamieniec mu obiecał był poddać, żeby niewolnika wszystkiego ścinać pozwolił.
Po rozgromieniu wojska w poniedziałek(3 czerwca) i wtorek(4 czerwca) wszystkich niewolników ścinano.
Liczbę ofiar tej masakry szacuje się na blisko trzy i pół tysiąca, głównie szlachty posesjonatów, zdolnych do
opłacenia okupu, jak to powszechnie praktykowano w poprzednich wyprawach.”-napisał Piotr Galik w tekście
pt. “Sarmacki Katyń. Bitwa i rzeź na uroczysku Batoh w 1652 roku”.
Zdrajca Rzeczpospolitej Chmielnicki okupu nie chciał, ba, zapłacił, by bezbronnych jeńców wymordować!
Nadszedł rok 1654. O czym myślał król w Żwańcu? Rychło Chmielnicki złoży Rosji przysięgę w Perejasławiu,
a gdyby zdrajca Chmielnicki poszedł pod Suczawę?
UWAGA: dajemy fot grobu Stefana w Putnie
Bohdan Chmielnicki marzył o księstwie dla siebie i dla syna swego Tymoteusza. Próbował go osadzić na
mołdawskim tronie. W sierpniu 1652 roku Tymoteusz Chmielnicki został mężem Rozandy, córki Lupula.
Urzędował w Suczawie. I Mołdawii dał się poznać jako łupieżca grobu największego hospodara tego kraju Stefana III Wielkiego. W Putnie, gdzie Stefana III pochowano, do dziś pamiętają, kto ukradł złoto z tego
miejsca i kto to święte miejsce niszcząc oszpecił. Nie dziwota więc, że Mołdawianie zbuntowali się, bo nie
chcieli żyć “pod młodszym Chmielem”. Postępek w Putnie dowodzi też “wybitnych” zdolności politycznych
syna Chmielnickiego.
Jasienica nie miał wątpliwości pisząc:
„ (…) myśleli raczej o własnych pożytkach i awansach niż o sprawiedliwości socjalnej. Ciężki błąd popełniła
Rzeczpospolita, nie uczyniwszy całej starszyzny kozackiej po prostu szlachtą. Herby, folwarki i prawo do
pańszczyzny odegrałyby role potężnego pacyfikatora”.
A o czym myślał król w Żwańcu? Człowiek, który nigdy nikomu się nie odkłonił, król państwa w którym wolał
patrzeć na psa niż na Polaka. Czy już wtedy dopadła go myśl o abdykacji?
Czy wspominał miesiące spędzone we francuskim areszcie, gdzie trafił na rozkaz kardynała Richelieu
podejrzewającego Jana Kazimierza o szpiegostwo na rzecz Hiszpanii - areszt ten uniemożliwił Janowi
Kazimierzowi objęcie stanowiska wicekróla Portugalii i admirała floty hiszpańskiej.
A może tęsknił za miesiącami spędzonymi w zakonie jezuitów i za splendorem jaki dawał mu kardynalski
kapelusz jaki papież Urban VIII mu sprezentował? Czy przyjmując kardynalski kapelusz wiedział, że papież i
cesarz będą współdziałać na rzecz sprowokowania Turcji przeciw Rzeczpospolitej, gdy on, Jan Kazimierz,
będzie jej królem?
A może przeklinał w duchu ten dzień, w którym przejął masę spadkową po Władysławie IV, który piwa
nawarzył a on jako jego następca musiał je pić?
Czy jako król Rzeczpospolitej rozważał jak potencjał Trojga Narodów zmarnotrawili jego poprzednicy
Wazowie? Bo czy docierała do niego mizeria królewskich inwestycji obronnych? Konieczność modernizacji
twierdz wzniesionych za Kazimierza Wielkiego? Trzy wieki temu?
Paweł Jasienica przypomniał:
„Mistyka, czyli rozważania o charakterach narodowych, nie wyjaśni nam czemu nieduże, z części Polski i z
Rusi Czerwonej złożone, państwo Kazimierza Wielkiego mogło się zabezpieczyć mnóstwem twierdz, a
przerozległej, o Litwę, Pomorze, Białoruś i Kijowszczyznę pomnożonej Rzeczypospolitej nie stać już na to
było. Odpowiedź trzeba poszukać w konkrecie historycznym, nie w formułkach”.
No właśnie. Czy król Jan Kazimierz mając konkret w swoim ręku, wsparcie jakie uzyskał od Tatarów pod
Zborowem, nie pluł sobie w brodę, że nie potrafił wykorzystać ofiary jaką ponieśli obrońcy Zbaraża i tej
szansy jaką dostał od chana Islam Gireja, by zakończyć rebelię Chmielnickiego? Dlaczego nie skorzystał z
oferty Islam Gereza i nie poszli wspólnie zbrojnie na Moskwę? Tatarzy, Chanat Krymski i Rzeczpospolita?
Czy król Rzeczpospolitej Jan Kazimierz choć przez chwilę pomyślał, że porządek z Kozakami i kooperacja z
Turkami da rozwój gospodarczy Rzeczpospolitej na jaki liczyli jej biznesmeni? Czy też miał to w nosie, bo
marzył o tym samym co jego poprzednik Władysław IV, dla którego:
„szczytem marzeń było odzyskać utraconą koronę szwedzką, a tron polski odstąpić jednemu ze swych
braci”?
Król Jan Kazimierz 1 kwietnia 1656 roku we Lwowie złożył słynne śluby, które kończył tak:
“(...) Skoro zaś z wielką serca mego żałością wyraźnie widzę, że za jęki i ucisk kmieci spadły w tym
siedmioleciu na Królestwo moje z rąk Syna Twojego, sprawiedliwego sędziego, plagi: powietrza, wojny i
innych nieszczęść, przyrzekam ponadto i ślubuję, że po nastaniu pokoju wraz ze wszystkimi stanami
wszelkich będę używał środków, aby lud Królestwa mego od niesprawiedliwych ciężarów i ucisków
wyzwolić(...)”.
Żwaniec w latach 1672-1699 posiadali Turcy. Dotkliwie został zniszczony podczas konfederacji barskiej.
( Uwaga : dajemy fot Żwańca)
Dzień trzeci : Chocim, Kamieniec Podolski, Zaleszczyki
Chocim. Twierdza trwale zapisana w świadomości pokoleń Polaków. Tu wspaniałe zwycięstwa odnosili
hetmani Rzeczypospolitej. Tymczasem przed wejściem na teren tej twierdzy turystę wita monument
przedstawiający... Sahajdacznego. A któż to taki? Wychowany na tradycji sienkiewiczowskiej trylogii
spodziewałem się pomnika hetmana Jana Sobieskiego, siedemnastowiecznego pogromcy Turków; przez
chwilę, gdy była już pewność, że pomnik nie przedstawia króla Rzeczpospolitej, pomyślałem:
- A może będzie to hetman Jan Karol Chodkiewicz? Wsławił się on przecież także wielką odwagą i
rozumnym dowodzeniem podczas oblężenia przez Turków Chocimia w 1621 roku. W Chocimiu hetman ten
umarł.
Gospodarze nie jemu jednak postawili monument, lecz jego podwładnemu. Dlaczego?
( uwaga- dajemy fotę Chodkiewicza pomnika i scan, foto pomnika Sahajdacznego)
Piotr Konaszewicz Sahajdaczny (“mały szlachcic czy też nawet mieszczanin z Sambora”- jak o nim napisał
Paweł Jasienica w swej “Rzeczpospolitej Obojga Narodów”- przyp. autora) był nie tylko żołnierzem
Rzeczypospolitej. Był on również członkiem bractwa jakie powstało w 1615 roku w Kijowie, a do którego
należeli: szlachta, mieszczanie i starszyzna kozacka, której liderem był Sahajdaczny. Bractwo to założyło
szkołę, której pierwszym rektorem był Hiob Borecki i uczestniczyło w życiu społeczno-politycznym
organizując się przeciwko polityce kościoła katolickiego realizowanej na terytorium Rzeczypospolitej Obojga
Narodów.
Kiedy w październiku 1596 w Brześciu Litewskim synod biskupi powołał do życia kościół unicki elicie
politycznej Rzeczypospolitej wydawało się, że ta Unia Brzeska przyspieszy proces zespolenia ziem
kresowych z katolicką Koroną. Unię popierał majestat papieża Klemensa VIII, który rok wcześniej
zaakceptował jej treść merytoryczną i przyjął przysięgę od władyki włodzimierskiego Hipacego Pocieja i
władyki łuckiego Cyryla Terleckiego.
Unia brzeska oznaczała jednak podporządkowanie się prawosławia zwierzchnictwu papieża. I nie zawsze
wdrażano ją rozumnie. Często sięgano po miecz i ogień, by przekonać do niej opornych lub zwyczajnie ich
złupić.
Następował odwrót od tolerancji. Oznaczało to tylko rychłe kłopoty militarne i gospodarcze. Wszak szlachta
chciała spokoju i pokoju z Turcją by zdobywać przy jej pomocy nowe rynki zbytu. Ale ta szlachta była w
znakomitej swej większości prawosławna a władzę brali katolicy. Paweł Jasienica przypominał:
„Od Międzyrzecza po Zaporoże było najwyżej 40 procent Polaków. Rozprawiając o różnowierstwie, mamy
na myśli niemal zawsze nowinki zachodnie. Ale dla ówczesnego państwa sprawą w tej mierze najważniejszą
było prawosławie. Nie dawało ono znać o sobie bo nikt go nie krzywdził. Trwało zresztą w bezwładzie i
zastoju. Fanatyzm katolicki je obudził. W XVII stuleciu prawosławni poruszyli się. I to tak, że ściany
Rzeczypospolitej pękły.”
Pół wieku wcześniej, w 1548 r. w Kijowie rozpoczęła działalność metropolia prawosławna niezależna od
Moskwy, podległa bezpośrednio Konstantynopolowi, budująca odmiennie swoją przyszłość. Musiało dojść do
kolizji. Wprawdzie ruska szlachta, zwłaszcza rodziny magnackie przechodziły nawet na katolicyzm, widząc w
tej wierze większe szanse na realizację swych karier państwowych, zdobywanie godności i powiększanie
majątków, ale przykład Ostrogskich, Sapiehów czy Wiśniowieckich nie wszystkim odpowiadał. Ruskie
chłopstwo w znakomitej większości było prawosławne.
W rozgrywkę włączyła się Moskwa, bowiem zwolennicy prawosławia tam zaczęli szukać poparcia. I szybko
się okazało, że Rzeczpospolita decydując się na Unię Brzeską strzeliła sobie “samobója“.
“Skasowaną w roku 1596 hierarchię prawosławną wznowiono dopiero w dwadzieścia cztery lata później, w
tajemnicy i nielegalnie. Dokonał tego powracający z Kremla patriarcha jerozolimski Teofanes. Akt odbył się
nocą, w cerkwi o zasłoniętych oknach, przy umyślnie stłumionym śpiewie kantora. Wyjeżdżającego z
Rzeczypospolitej patriarchę odprowadzili Niżowcy do samych granic Mołdawii. Na rynku w Buszy Teofanes
pobłogosławił klęczący tłum Zaporożców, odpuścił im grzech udziału w niedawnej wojnie króla polskiego z
Moskwą, lecz pod warunkiem, że nigdy już oręża przeciwko niej nie podniosą.”- przypomina P. Jasienica.
Chodziło o wyprawę królewicza Władysława – w 1618 roku Sahajdaczny zjawił się u jego boku z 20 000
ludzi. Wprawdzie tym razem nie udało się zdobyć Moskwy, ale łupy były znaczne a i Rzeczpospolita
uzyskała korzyści. Umocniła się na ziemi smoleńskiej, czernichowskiej i nowogrodzko-siewierskiej.
Tymczasem w 1620 roku tenże sam Sahajdaczny wsparł patriarchę Teofanesa, który działając dywersyjnie
nielegalnie wskrzesił prawosławną metropolię kijowską a na jej metropolitę wyznaczył Hioba Boreckiego,
archimandryta monasteru peczerskiego, byłego rektora szkoły bractwa lwowskiego, lidera tego samego
bractwa do którego od pięciu lat należał Sahajdaczny.
Co motywowało postawę Sahajdacznego? Dlaczego Sahajdaczny po wyznaczeniu metropolitą kijowskim
Hioba Boreckiego wysłał do Moskwy poselstwo pod wodzą Piotra Odyńca, które tam oświadczyło, że Kozacy
będą gotowi bić się z każdym wrogiem cara?
Tych Kozaków zabrakło w 1620 roku u boku hetmana Żółkiewskiego w bitwie z Turkami pod Cecorą.
Dlaczego? Sahajdaczny targował? Bo ze szlachcica zaczął się przepoczwarzać w Kozaka, a ”Kazak” za
pieniądze służy komu chce?
Rzeczpospolita – tak jak Kozactwo wobec niej tak ona wobec Kozactwa - prowadziła politykę nieumiejętną i
nieszczerą. W przypadku Rzeczypospolitej politykę tę charakteryzowały: kunktatorstwo i sknerstwo. Kiedy
król był w potrzebie sypał groszem i przywilejami, kiedy król już osiągnął swój doraźny cel zwyczajnie
Niżowców zwodził krótkowzrocznie zmieniając swoje słowo. Jak komuś takiemu ufać?
Z kolei Niżowcy jak tylko wyczuwali słabość Rzeczypospolitej zwyczajnie ją łupili niszcząc ziemie ruskie. Jak
się z kimś takim układać?
A może ówczesna klasa polityczna w Warszawie, Wilnie i Krakowie nie zdawała sobie sprawy z wagi
pojawiającego się problemu, z tego że Niżowców zaczęli dostrzegać inni władcy ówczesnej Europy próbując
ich wykorzystać do swoich interesów w znakomitej większości nie tożsamych z interesami Rzeczypospolitej,
bo oto wyrosła na Niżu siła nie mała - zdolna do dywersji na zlecenie. Społeczność złożona z ludzi
bezwzględnych, a takich żołnierzy nie tylko Rzeczypospolita potrzebowała.
Być może też Rzeczpospolita była za słaba wewnętrznie by skutecznie zaprząc Niżowców w swe interesy i
potrzeby. Wszak ruska i polska szlachta na kresach wykorzystywała Niżowców do swoich potrzeb, czyniąc z
nich członków swych prywatnych milicji czy armii lub zwyczajnie korzystając z nich w nielegalnym łupieniu
ościennych krain.
Dla tej ruskiej i polskiej szlachty Niżowiec miał być użytecznym poddanym a nie partnerem. Dla Jaremy
Wiśniowieckiego przecież nie pojęte było, by mogli być Niżowcy zrównani z prawami szlachty. Była w tym i
logika, przecież na Niż uciekali nieposłuszni chłopi i szlachta mająca na bakier z prawem, jakie stanowili
szlachetni wielmoże. Jak się bratać z takimi? Jak się równać prawami? Z przestępcami?
Elita niżowych Kozaków rosła w siłę. Uważała się za żołnierzy królewskich – wojsko zaporoskie - i zaczęła
angażować się w religijne spory dając prawosławiu poparcie (taktyczne?).
A może to tylko propagandowe hasło dzisiejszych apologetów rzekomej kozackiej Ukrainy? Bo może i
Sahajdaczny był "małym szlachcicem czy nawet mieszczaninem z Sambora", ale wyrósł na wodza i polityka.
Jako wódz przewodził potędze kozackiej Siczy, a jako polityk tę militarną siłę wykorzystywał do wywarcia
nacisków na Rzeczpospolitą, by osiągnąć cele polityczne Rusinów, obywateli Rzeczpospolitej nie
akceptujących Unii Brzeskiej, a cele te nie były tożsame z dąrzeniami Kozaków, społeczności zaporoskiej
Siczy zorientowanej na wojny a nie na pokój.
Kiedy przed nieuniknioną wojną turecko-polską, w lipcu 1621 roku Sahajdaczny przybył z biskupem
prawosławnym Ezechielem Kurcewiczem do Warszawy, rozmawiał już z królem nie tylko o wielkości rejestru.
Konaszewicz domagał się uznania przez króla Zygmunta III nielegalnie odnowionej hierarchii prawosławnej
w Kijowie. Król pozyskał sobie Konaszewicza nadaniem mu tytułu hetmańskiego i ustalając nowy rejestr,
zwodząc go co do zatwierdzenia nowych biskupów. To jednak wystarczyło by już hetman Sahajdaczny
opanował buntującą się starszyznę Kozacką i z początkiem września 1621 r. przyprowadził do chocimskiego
obozu Chodkiewicza około 35 000 Niżowców (niektórzy Ukraińcy twierdzą, że było ich 40 000 - przyp.
autora). Rzeczpospolita w ten sposób wystawiła wspólnie z Niżowcami 70 000 żołnierzy. Przeciwko nim
Turcy zmobilizowali 150 tysięcy własnych wojowników, kilkadziesiąt tysięcy Tatarów i masy służby obozowej
zdolnej także do chwycenia za broń.
Bitwa pod Chocimiem trwała sześć tygodni.
“Wygrały ją polsko - kozackie siły sojusznicze. Sprzymierzeńcy z uznaniem patrzyli wzajemnie na swoje
poczynania, ścierając się po bohatersku i – co ważniejsze - skutecznie z wielokrotnie przeważającymi siłami
nieprzyjaciela. Sława zwycięstwa przetrwała wiele lat: w pieśniach ludowych, literaturze i dziełach
malarskich.” - napisał W.A. Serczyk.
Bardziej ostrożny w ferowaniu optymistycznych ocen był P. Jasienica:
“24 września 1621 roku zmarł w zamku chocimskim Jan Karol Chodkiewicz, wyczerpany ciągle się
powtarzającymi atakami epilepsji, które mu jednak nie przeszkodziły dowodzić i walczyć osobiście. Na kilka
dni przed zgonem stał się jednak nie zdolny do żadnego działania – oprócz myśli. W przededniu śmierci, nie
mogąc już nawet mówić, milcząco podał Stanisławowi Lubomirskiemu swą buławę (Uwaga! Nie
Sahajdacznemu!!!- przyp. autora), co oznaczało przekazanie dowództwa. Przydała się teraz obecność w
obozie dwudziestopięcioletniego królewicza Władysława. Litwinom nie uśmiechała się służba pod rozkazami
koroniarza, nie mającego w dodatku szarży hetmańskiej. Niezadowolonych skłoniła jednak do
posłuszeństwa powaga syna królewskiego. Objaw godny zastanowienia. Władysław nie był przecież
następcą tronu, bo Rzeczpospolita nie znała takiej godności. Nie przysługiwały mu żadne uprawnienia... z
wyjątkiem moralnych. U Kozaków cieszył się on mirem powszechnym. Znali go dobrze z czasów wyprawy
moskiewskiej i lubili.
O zgonie Chodkiewicza wojsko dowiedziało się od Turków, którzy przez szpiegów przeniknęli i zaraz
rozgłosili tajoną nowinę. Lubomirski odparł jeszcze dwa szturmy, podczas których działa nieprzyjacielskie
biły z obu stron Dniestru, i 9 października stanął traktat, zawierający beznadziejne warunki: sułtan przyrzekał
powstrzymać od najazdów na Polskę ordę, Polska zaś Kozaków. Rzeczpospolita milcząco wyrzekła się
zwierzchnictwa nad Mołdawią, przyrzekała nadal płacić “żołd” Tatarom, stanowczo za to odrzuciła
domagania się określonych z góry “upominków” dla Sułtana, czyli grzecznej formy haraczu. Na zakończenie
posłowie jej poszli przywitać padyszacha, ale odmówili odkrycia głów przed nim. Ocalały zarówno granice,
jak honor. Armie rozeszły się każda w swoją stronę. Brnące przez wczesny śnieg wojsko Lubomirskiego
przedstawiało widok żałosny. Głodowało w Chocimiu już od dawna. A jeśli chodzi o zapasy bojowe – w chwili
przerwania ognia rozporządzało jedną beczką prochu”.
JEDNĄ. Wielkiego Litwina hetmana polnego Jana Karola Chodkiewicza pochowano w Chocimiu. Obronę
twierdzy przeżył hetman kozacki Piotr Konaszewicz Sahajdaczny, ale odniósł paskudną ranę. Nie goiła się. Z
pomocą pośpieszył mu nawet królewicz Władysław, który ofiarował Sahajdacznemu usługi francuskiego
lekarza. I Francuz nie dał rady – hetman kozacki zmarł wiosną 1622 roku. I dziś jego pomnik wita turystę
przed murami chocimskiej twierdzy.
Grób Chodkiewicza znajduje się w twierdzy i w 2005 roku leżały na nim kwiaty. Latem 2009 roku turysta nie
miał dostępu do miejsca pochówku wielkiego syna Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Remont? Czy też
remont był tylko pretekstem do wzmocnienia kultu Sahajdacznego? Kiedy studentowi pilnującemu porządku
na chocimskim zamku zwróciłem uwagę, że to Chodkiewicz dowodził i wydawał rozkazy Sahajdacznemu,
popatrzył na mnie z uśmiechem, a uwagę zbył milczeniem.
Tak to odeszli dwaj hetmani, słudzy Rzeczypospolitej, ale problemy zostały. Chocim wydano Turkom. Z ich
rąk odbił go hetman wielki koronny Jan Sobieski w 1673 roku. Sobieski też nie ma swego pomnika w
Chocimiu.
“Zakorzenił się u nas niefortunny nawyk uważania sprawy kozackiej za odruchy ciemnej, zaściankowej
czerni. Nic podobnego! Ta kwestia żywo interesowała dyplomację cesarską, holenderską, angielską,
francuską, szwedzką, siedmiogrodzką, turecką i moskiewską. Była poważnym problemem europejskim”przypomina P. Jasienica.
A tymczasem elita polityczna Rzeczypospolitej zachowywała się tak jakby była wieczna i niezmienna. Kiedy
w 1632 roku na sejm konwokacyjny przybyła delegacja Kozaków, która oświadczyła że Kozacy chcą
uczestniczyć w wyborze króla, gdyż mają do tego prawo jako rycerze i członkowie Rzeczypospolitej, Kozacy
ci usłyszeli w odpowiedzi, że i owszem są członkami wspólnego organizmu, ale niczym paznokcie, które od
czasu do czasu się przycina. Czyż po takiej odpowiedzi nie można było się spodziewać jeszcze większych
problemów z Niżowcami?
Dr Anatolij Petrowicz Momryk, kijowski historyk młodego pokolenia, w 2004 roku pracownik Instytutu
Kulturoznawstwa, Folklorystyki i Etnologii Narodowej Akademii Nauk Ukrainy tak wówczas tłumaczył mi
przyczyny jakie musiały doprowadzić do wielkiej konfrontacji z Rzeczypospolitą:
-Chłop był niezadowolony ze swego życia, bo dobrze wiedział, że jego dziad pracował na szlachtę tylko 14
dni w roku, a on po Unii Lubelskiej musiał odbywać pańszczyznę i pracował na folwarku 4 dni w tygodniu. Na
pana. On rozumował, że to niesprawiedliwość. Chłop ten też nigdy wcześniej nie widział i nie znał Żyda. A tu
po Unii Lubelskiej szlachta zaczęła wysługiwać się Żydami. Obcymi. Żyd gonił chłopa na pańszczyznę,
zdzierał z niego pieniądze w karczmie za wódkę i pożyczał na procent. Pojawiło się przekonanie, bo nie ma
na to dowodu, że Żyd miał nawet klucze do cerkwi prawosławnej. Ponadto Żyd był kimś obcym, posługiwał
się innym językiem, inaczej się ubierał, inaczej wyglądał i do innego Boga się modlił, niż ludność miejscowa,
która musiała mu służyć, bo Żyd nie mający prawa do kupna ziemi dzierżawił ją od szlachcica.
Niezadowolny był też chłop kolonizujący stepy. Chłop słobodzki. Skończyły mu się podatkowe ulgi,
zwolnienia, na których mocy nie płacił podatków przez 20 lat. Przed powstaniem Chmielnickiego powinien
był już te podatki płacić. Był on więc niezadowolony i też sądził, że to niesprawiedliwość.
Bogaty Kozak rejestrowy marzył o tym, że będzie posiadać prawa szlachty w państwie, bo on przecież jak
szlachcic bronił swoją krwią własny kraj, ale nie posiadał żadnych praw w tym kraju. On nie uczestniczył w
sejmiku, w sejmie, nie wybierał króla. On nie był zadowolony z tego.
Kozak nierejestrowy, który chciał otrzymywać od króla zapłatę i być zalegalizowanym, w rzeczywistości był
człowiekiem, nie posiadającym statusu socjalnego. Był on traktowany przez państwo jak kryminalista, a
takich kryminalistów były dziesiątki tysięcy.
Kozacy zaporoscy, ci którzy zaludniali Sicz, przyzwyczajeni byli walczyć z muzułmaninami, Krymem i Turcją,
tymczasem otrzymali od władzy polskiej zakaz wojny z muzułmaninami. Z czego ci ludzie mieli żyć? Pensji
na służbie państwowej nie otrzymywali, bo rejestr został skrócony. Zarabiać sobie na życie własną szablą oni
też nie mogli. Wtedy w Rosji skończyła się wojna domowa, a na Turcję nie wolno było iść. Byli oni
rozdrażnieni i niezadowoleni.
Cerkiew uświadamiała ludność, że w okresie „postlubelskim”, po zawarciu Unii Lubelskiej, główni książęta i
szlachta ruska powoli, bo nie było w rzeczywistości to dokonywane przy pomocy gwałtu, zmieniła wiarę. W
ciągu dwóch pokoleń zamożni Rusini zmienili religię, przeszli albo do unitów, albo na katolicyzm. Przyjęcie
katolicyzmu wtedy automatycznie oznaczyło przyjęcie języka polskiego i kultury polskiej. Wynikało stąd, że
ruska szlachta nie broniła interesów ruskich. Wynikało też stąd, że cerkiew ruska, Kościół prawosławny,
traciła swoich mecenasów. Jarema Wiśniowiecki, którego matka była siostrą Piotra Mohyły, kijowskiego
metropolity prawosławnego, przyjął katolicyzm! To znaczyło, że on nie finansował klasztorów
prawosławnych, a rozwijał klasztory katolickie. Co to znaczyło dla Kościoła prawosławnego? Marginalizację,
degradację.
Mieszczanie ruscy, których nie brano do cechów katolickich walczyli z okrutną konkurencją: z rzemieślnikami
żydowskimi. Mieli też wielkie problemy związane z konkurencyjnymi towarami importowymi z zachodniej
Europy. Miasta ukraińskie zmniejszały się. Też więc byli oni niezadowoleni.”
Tak wyglądała baza społeczna, gospodarcza i prawna, realia, przyczyny tego co nastąpiło w sposób
nieunikniony.
Z jednej strony, Unia Lubelska oznaczała dla ruskiej szlachty wielki awans ekonomiczny – dawała podstawę
prawną do eksploatacji chłopa o jakiej wcześniej nawet nie można było na Rusi zamarzyć.
Z drugiej, chłop zamiast 14 dni w roku, musiał pracować 4 dni w tygodniu – nie dla siebie. To tłumaczy
determinację z jaką Rusin Jarema Wiśniowiecki będzie bronił swego stanu posiadania w konfrontacji z
Kozakami wspieranymi przez zbuntowanych chłopów. Tłumaczy też genezę licznych chłopskich buntów,
jakże krwawo likwidowanych, tu na Rusi przez ruską szlachtę.
Wprawdzie król Władysław IV zalegalizował(1632 r.) nielegalną hierarchię prawosławną reaktywowaną w
Kijowie, ale nie usunął ekonomicznych i prawnych przyczyn powszechnego wręcz niezadowolenia na Rusi.
Tam wystarczyła iskra, by zapalił się kraj.
Bohdan Chmielnicki był szlachcicem, ziemianinem mającym opinię dobrego gospodarza i wiernym
Rzeczpospolitej żołnierzem. Do czasu. Ten posiadający wykształcenie jezuickie pan był „mizernej rangi”
setnikiem pułku czehryńskiego. Awansował go na pisarza Wojska Zaporoskiego hetman Stanisław
Koniecpolski. Z rozkazu króla Władysława IV znalazł się w kwietniu 1646 roku, obok Iwana Barabasza,
Iwana Eliaszeńki i Nestoreńki, w składzie tajnej delegacji kozackiej, która z królem, panem swoim, radziła o
przyszłej wyprawie na Krym. Nic nie wróżyło, iż króla zdradzi – że zdradzi Rzeczypospolitą. I Rusinów.
Poszło o kobietę. Litwin Daniel Czapliński siłą porwał owdowiałemu Chmielnickiemu kobietę, z domu
Komorowską i ożenił się z nią. Ponoć Chmielnicki prosił o pomoc króla, ale ten nie chciał angażować swego
autorytetu w spór o tę kobietę i zasugerował Bohdanowi by wziął sprawy w swoje ręce, co ten i uczynił.
Kobietę krwawo odbił i ożenił się z nią, by wydać później na łaskę swego pierworodnego syna Tymoteusza,
któremu zazdrosny Chmielnicki nakazał przeprowadzić śledztwo dotyczące wierności żony. Tymoteusz żonę
ojca nakrył na małżeńskiej zdradzie i z kochankiem zabił, wykonując wyrok „w bramie rodzinnego Subotowa,
związawszy cudzołożną parę powrozami, aby umierała tak, jak grzeszyła”.
Oczywiście trudno uznać ten spór o kobietę za przyczynę wybuchu rebelii (zwanej przez rosyjkich i
sowieckich propagandzistów powstaniem- przyp. autora), ale czy nie była to ta iskra? Krzywda, której
instytucje państwowe nie chciały albo i nie mogły naprawić?
Chmielnicki upokorzony był przez Czaplińskiego, który nie dość że porwał mu ukochaną wtedy kobietę, to i
jeszcze uśmiercił syna, dziesięcioletniego Ostapa, każąc nahajkami bić, za to że Bohdan poskarżył się na
niego Aleksandrowi Koniecpolskiemu. A może rację mają ci, którzy uważają, że spór o kobietę był legendą,
swoistą „zasłoną dymną” chroniącą rozbój, bo w istocie poszło o majątek Chmielnickiego, który swym
bogactwem kuł w oczy, a do którego Bohdan nie miał tytułu własności na piśmie? Postanowiono go więc
wyrugować - okraść, pozbawić kasy, co też uczyniono. Powstała też wątpliwość czy był szlachcicem.
Chmielnicki skrzywdzony był na pewno, ba Czapliński oskarżył go o zdradę! Cóż było czynić?
Bohdan uciekł na Sicz. Ale czy to powód by wierny królowi, do niedawna jeden z najbardziej zaufanych
żołnierzy króla Rzeczpospolitej, teraz układał się z jej wrogami? A później pozwalał na bezlitosne rzezie
rusińskich wsi i miast?
UWAGA: dajemy fot dr Momryka z podpisem: dr A.P.Momryk
-Z dzisiejszego punktu widzenia ja, osobiście, traktuję to powstanie negatywnie.- twierdzi dr A.P.MomrykByło ono destruktywnym, spowodowało śmierć ponad połowy narodu ukraińskiego. Powstanie
Chmielnickiego przypadło na lata 1648-1657. Realnie jednak wojna trwała do czasów hetmana Iwana
Mazepy – do 1686 roku. Faktycznie 40 lat trwała wojna domowa. Jak w Afganistanie! Wyrosły dwa pokolenia
ludzi, nie wiedzących co to znaczy pokój. To była tragedia, wielka tragedia. Z tego punktu widzenia, nie
jestem zadowolony z tego, że wybuchła ta wojna Bohdana Chmielnickiego. Ale to jest opinia człowieka z XXI
wieku.
Nawet dr Anatol Momryk w swej wypowiedzi rebelię Chmielinickiego nazywa powstaniem i mówi o narodzie
ukraińskim jaki rzekomo istniał w drugiej połowie siedemnastego wieku. Chmielnicki i jego następcy nie
“riezali” Lachów i Żydów? Rusinów też?
(uwaga: sprawdzić jak szacuje się ofiary śmiertelne wśród ludności miejscowej, czy można ustalić ilu zginęło
Rusinów, Kozaków, Litwinów, Polaków i Żydów?)
Walijski historyk Norman Davies przypomina, że za królowania Jana Kazimierza Rzeczpospolita straciła
jedną czwartą swej ludności na skutek "ognia, miecza, głodu i chorób" (źródło: Zaginione królestwa).
"Rozproszone i bezbronne osady żydowskie ściągały na siebie wściekłość nie tylko Kozaków Chmielnickiego
i chłopskich band, ale także armii cara. Wejściu moskiewskich żołdaków do Wilna 28 lipca 1655 r.
towarzyszyła powszechna rzeź pozostałych w mieście mieszkańców. Wśród około 20 000 zabitych
większość stanowili Żydzi. Ogólną liczbę Żydów wymordowanych w okresie 1648-1656 r. obliczono na 56
000"- przypomina N.Davies w "Bożym igrzysku".
Powróćmy jednak do Bohdana Chmielnickiego. Jak wytłumaczyć zmienność z jaką Bohdan traktował
sojusze? Kiedy źle mu szło z Rzeczpospolitą o pomoc błagał rosyjskiego cara, gdy ten go nie poparł przyjął
tytuł księcia od Turka a syna Tymoteusza swatał z księżniczką hospodara mołdawskiego, bo zamarzył dla
niego hospodarski tron. Zwariował czy sytuacja go przerosła?
Wojewoda kijowski Adam Kisiel w liście do króla napisał:
”Chmielnicki, choćby i chciał, czerni powściągnąć nie może i której godziny chciałby się odkryć z tym, tejże
godziny zginie”.
Może rzeczywiście niesiony na fali rozlanej pożogi nigdy nie przestał być wiernym Jego Królewskiej Mości
oficerem i starał się tylko łagodzić zło jakie się wylało a stając na czele niezadowolonych rzesz kozackich i
chłopskich dbał jednak o przyszłość ustroju Rzeczypospolitej? Bo i jak wytłumaczyć, iż był on na początku
rebelii zwolennikiem wskrzeszenia Księstwa Ruskiego w granicach byłej Rusi Kijowskiej i pod koroną
polskiego króla? Czy dlatego nieoficjalnie zaczął się mianować księciem ruskim? Bo Ruś i ziemie „u kraja”
miały się stać wyodrębnioną i autonomiczną częścią składową Rzeczypospolitej Trojga Narodów?
Wyodrębnienie, autonomia, nie oznaczała oderwania się od Rzeczypospolitej.
Tej prawdy bardzo nie lubią ci, którzy powielają mit o rzekomej wolnej Ukrainie jaką miał tworzyć Chmielnicki.
Nie o wolną Ukrainę szło wtedy pułkownikom wojska Jego Królewskiej Mości Zaporoskiego. I nie o
zniesienie pańszczyzny walczył Chmielnicki, o czym przekonali się na własnej skórze zbuntowani chłopi
kiedy ich zadnieprzańskich przywódców wydał księciu Jaremie Wiśniowieckiemu. Wprost przeciwnie –
„pańszczyzna miała być dalej odrabiana, lecz na rzecz szlachetnie urodzonych własnego chowu, a nie
Lachów, Litwinów, Żydów oraz „wyzuwitów””. P. Jasienica nie ma wątpliwości, że wtedy: „Chmielnicki żądał
rzeczy pożytecznych zarówno dla swej ojczyzny, jak i dla całego państwa."
Dlaczego więc bezlitośnie niszczył i grabił ziemie ruskie? Mając za nic życie mieszkańca Rzeczypospolitej
Szlacheckiej - rusińskich szlachciców i chłopów też?
To prawda, że rola wodza buntu była doskonałą do inwigilacji planów wrogów Rzeczypospolitej. Toż do
Chmielnickiego posłowali wszyscy przeciwnicy tejże. Jak mało kto znał więc Chmielnicki plany nie tylko
ościennych dworów. Ale czy aby osłaniać swoją szpiegowską działalność musiał wymordować "blisko trzy i
pół tysiąca, głównie szlachty posesjonatów, zdolnych do płacenia okupu, jak to powszechnie praktykowano"?
Dlaczego nie chciał okupu? Ba, hojnie zapłacił sułtanowi Nuradynowi, by dokonać tej rzezi nad Batohem!
Dlaczego więc zdradził i poszedł z Moskwą? Dlaczego podpisał Unię Perejasławską, na mocy której zezwolił
armii rosyjskiej na zajęcie Kijowa?
W interesie wolnej Ukrainy, że spytam apologetów koszmaru kozaczyzny Chmielnickiego? W interesie
Rzeczypospolitej, że zapytam zwolenników poglądów Jasienicy? A potem układał się ze Szwedami? Może
po prostu się targował, bo przeistoczył się ze szlachcica w Kozaka, który „za pieniądze służy komu chce”?
Co zwiastowała i oznaczała dla Rusi Unia Perejasławska wiedział doskonale prawosławny metropolita
Kijowa Sylwester Kossów, który odmówił złożenia przysięgi poddańczej carowi.
Kozacy rujnowali – nie budowali. Wykorzystując słabość Rzeczypospolitej grabili i palili podporządkowując
sobie jej ziemie. Ponieważ nie byli budowniczymi i nie mieli koncepcji reform ustrojowych szybko przeciwko
sobie mieli majestat Rzeczypospolitej i tych, którzy ich na początku poparli – ruskich chłopów oraz część
szlachty i kleru. Zrazili sobie masy oczekujące ustrojowych zmian. Tych chłopów co przeżyli rzezie
przymuszali bowiem do pańszczyzny na rzecz takich jak Wiśniowiecki lub...Kozaków. Ich wrogiem stawała
się więc także ta ruska szlachta, której źródło dochodu z pańszczyzny odbierali Kozacy.
„Położenie Chmielnickiego znacznie się skomplikowało. Przeciwko sobie miał(w roku 1656 – przyp. autora)
Polskę, Tatarów i Turków, a także prawdopodobnie w najbliższej przyszłości – państwo moskiewskie. Układ
w Niemieży zaniepokoił hetmana. Starał się o rozszerzenie zawartych sojuszów i posłał posiłki księciu
siedmiogrodzkiemu Jerzemu Rakoczemu, który ruszył przeciw Polsce. Jednocześnie jednak obiecał carowi
odstąpienie Wołynia i Rusi Czerwonej, a do Jana Kazimierza wysłał nie tylko zapewnienia o swej wierności,
ale również obietnicę wsparcia królewskich starań o przywrócenie tronu. Nie przeszkodziło mu to
uczestniczyć w nie dokonanym rozbiorze Rzeczypospolitej ułożonym w Radnot na Węgrzech(12.12.1656 r.)
przez przedstawicieli Szwecji, Branderburgii, Siedmiogrodu, Bogusława Radziwiłła i właśnie Chmielnickiego.
Państwem, które natychmiast złożyło oficjalny protest przeciwko traktatowi radnockiemu była...Rosja.”–
napisał W.A. Serczyk.
Powtórzę. Chmielnicki „Carowi obiecał odstąpienie Wołynia i Rusi Czerwonej”. Czyż może dziwić, że na
Ukrainie Chmielnickiemu apologeci wielkiej Rosji zbudowali i budują pomniki? Po cichu szyderczo
chichocząc z "prawdziwych ukraińskich nacjonalistów", którzy z Bohdana uczynili ikonę ukraińskiej wolności.
"Mikołaj Kostomarow napisał również dzieło pt. „Bohdan Chmielnicki” tworząc postać bohatera
„wielikoruskawo naroda”. (1857). W XIX wieku w domach Rusinów pojawiły się portrety Bohdana
Chmielnickiego. W 1885 roku car Aleksander III postawił w Kijowie pomnik Chmielnickiego. Na pomniku była
tablica z napisem: „Wolim pod caria moskowskoho prawosławnoho – ukraińskie wijśko Siczowniki”. Stalin
tablicę kazał usunąć, (wszak za sowietów, którym przewodził Stalin, monarchii nie było - przyp. autora) nie
było cara, ani prawosławia, ale była rocznica 300-lecia zjednoczenia Ukrainy z Rosją.
W domach ukraińskich nadal widnieje portret Bohdana Chmielnickiego, wątpliwego bohatera, który oddał
carowi połowę Ukrainy. Tak to bywa, gdy narodowi brak prawdziwych bohaterów narodowych"- przypomina
Krzysztof Bulzacki.
( dajemy fotę pomnika Bohdana w Kijowie)
Po śmierci Bohdana Chmielnickiego (27.07.1657 r.) – zdrajcy Rzeczypospolitej, zawarta została Unia
Hadziacka (16.09.1658 rok). Tekst jej jest dostępny wśród prawomocnych ustaw Sejmu Rzeczypospolitej.
Zawarto ją w mieście, które Chmielnicki dostał w prezencie od cara po zawarciu ugody Perejasławskiej. W
Hadziaczu.
(Rozważyć przedruk ugody Hadziackiej. Uwaga fota z pomnikiem dla żołnierzy poległych w Afganistanie z
podpisem:
Na początku XXI wieku w Hadziaczu czciło się pamięć o “afgańcach”- żołnierzach ZSRR, którzy zginęli w
Afganistanie. Nie pamiętało się tam o Unii Hadziackiej.)
Ugoda hadziacka była praktycznie fundamentem konstytucji Rzeczypospolitej Trojga Narodów. To czego
Chmielnicki domagał się w Zborowie a czego wówczas klasa polityczna Rzeczypospolitej Obojga Narodów
nie w pełni akceptowała stało się obowiązującym prawem. ”Gdzie tylko język narodu ruskiego zasięga” miał
panować Kościół prawosławny. Władycy mścisławski, łucki, chełmski, przemyski i lwowski oraz metropolita
kijowski zostawali senatorami. Województwa bracławskie, czernichowskie i kijowskie stały się terytorium
Księstwa Ruskiego, gdzie prawosławni byli dopuszczani do pełnienia państwowych urzędów. I gdzie miał
rządzić hetman, dożywotnio mianowany przez króla. Na wzór polskich i litewskich powołano urzędy „narodu
ruskiego” i postanowiono, że wojska polskie i litewskie tam nie będą stacjonować, gdyż Księstwo Ruskie
będzie mieć własną armię. Ze społecznego pejzażu Księstwa Ruskiego mieli zniknąć Żydzi. Król godził się
też na założenie dwóch akademii na wzór krakowskiego uniwersytetu. Obiecał nobilitacje - najzacniejsi
kozacy rejestrowi zostali szlachcicami.
W obronie tej ugody 28 czerwca 1659 hetman Iwan Wyhowski wraz z Polakami i Tatarami rozbili pod
Konotopem wojska carskie. Broniąc Rzeczpospolitej Trojga Narodów!
Od niedawna dnia 28 czerwca na Ukrainie świętuje się Dzień Konstytucji, a niektórzy ukraińscy nacjonaliści
zwycięstwo pod Konotopem podają jako przykład zwycięstwa ukraińskiego narodu nad Rosją(sic!), a
przykład tej bitwy ma zagrzewać do ostatecznej rozprawy z Moskwą (sic,sic,sic!!!), bo taka ich zdaniem jest
nieunikniona jeśli Ukraina ma być prawdziwie wolną. Kiedy 28 czerwca 2009 przyglądałem się wiecowi
nacjonalistów we Lwowie i kiedy po raz kolejny usłyszałem z ich trybuny słowa o fenomenalnym zwycięstwie
narodu ukraińskiego pod Konotopem zrozumiałem, iż niektórzy dzisiejsi ukraińscy propagandziści mają
problem nie tylko ze swoją tożsamością, zdefiniowaniem swoich korzeni, ale i z przekleństwem braku
własnego militarnego sukcesu na miarę Grunwaldu i Wiednia.
Niestety, tak jak w Perejasławiu Bohdan, tak jego późniejsi następcy wrócą do zgubnej koncepcji współpracy
z Moskwą. I pogrzebią ostatecznie Księstwo Ruskie. Iwana Wyhowskiego w trzy miesiące po zwycięstwie
pod Konotopem zmuszono do rezygnacji i oddania hetmańskiej buławy Jerzemu Chmielnickiemu, który tak
jak jego ojciec oddał się pod protekcję cara. Car jednak nie miał miejsca w swej polityce na ruską autonomię.
Ale czy naprawdę o Księstwo Ruskie walczyli Kozacy? Może rzeczywistość była bardziej prozaiczna i o
książęce zaszczyty walczyli kozaccy atamani a reszta o kasę? Bo kto dał temu Kozak służył? A jak nie dał to
go Kozak rujnował? I czy w pogoni za takim szybkim zyskiem elitę kozacką zgubił brak umiaru?
Zaczął się proces politycznego dzielenia ziem ruskich między Polskę i Rosję, bo Rzeczpospolita Trojga
Narodów, bez karnej i silnej armii nie była w stanie Rusi obronić.
Nie bez znaczenia był też fakt, iż były to czasy w których magnat ruski ciągnął na zachód, a chłop polski na
wschód – tam się osiedlając, a czasami przyjmując prawosławie. Magnaci ruscy stali się potęgą
ekonomiczną potrafiąca wymuszać nawet brutalnie pożytki rodowe, jak na przykład kniaź Adam
Wiśniowiecki, który wznosił prywatne grody, na ziemiach które uważał za swoje car Rosji. A jednocześnie
ludzie ci okazali się - jak to określa Jasienica - „niezdolni do myślenia politycznego„. Dali się
konformistycznie sterroryzować jezuitom i zapomnieli o własnych korzeniach. Nie poparli idei
Rzeczpospolitej Trojga Narodów upatrując w niej wroga swego stanu posiadania.
Podzieliła się też kozacka elita. Cześć opowiedziała się za Moskwą, część za Rzeczypospolitą. Znów
Kozacy stanęli przeciwko sobie, jak pod Kłuszynem w 1610 r. Czy było im obojętne kto żołd płaci, byle
płacił?
Błąd kozackiej elity będzie jeszcze próbował naprawić hetman Mazepa stając w 1709 roku pod Połtawą
przeciw carskim wojskom, ale nie zjednoczył Kozaków.
Uwaga: dajemy fotę Igora Mazepy z podpisem:
-Ja bym postąpił tak samo jak hetman Mazepa, Polska była tym państwem, od którego ziemia ukraińska
mniej ucierpiała, mniej niż od Rosji – nie ma wątpliwości żyjący dziś w Kijowie Igor Mazepa, hrabia, kawaler
Orderu Świętego Stanisława.
Było już za późno, by zapobiec uruchomionemu w Perejasławiu procesowi likwidacji zaporoskiej Kozaczyzny
zakończonego przez carycę Katarzynę II likwidacją Siczy. Idea Rzeczypospolitej Trojga Narodów powróciła
jeszcze echem na barykadach powstańców 1863 r., ale nie przebiła się przez siłę okupantów.
Kozacy mieli wielką szansę stać się elitą autonomicznego księstwa Rusi, trzeciego składnika
Rzeczypospolitej Trojga Narodu. Mogli tę autonomię zbudować jako armia wierna tejże Rzeczypospolitej –
zachowując wierność kijowskiemu patriarsze. Jednak zamiast tworzyć takie państwo Kozacy niszczyli Ruś.
Zdradzili króla Rzeczpospolitej i prawosławnego metropolitę Kijowa Sylwestra Kossowa.
Dziś wbrew oczywistym faktom na Ukrainie powiela się mit „Hetmańszczyzny” – rzekomo pierwszego
wolnego państwa ukraińskiego trwającego w latach 1649-1764. Za atrybuty tego rzekomego państwa
uznając organizację kozackiej armii w pułki, których nazwy odpowiadały administracyjnym ośrodkom
miejskim zjednoczonym pod wodzą hetmana. Mógł to być niewątpliwie ważny krok ku stworzeniu
państwowości– zorganizowanie armii mogło być fundamentem, ale nie było. Ukraińskiego państwa bowiem
Kozacy nigdy nie zbudowali. Storzyli Sicz. Ruchomy obóz wojskowy. Dyspozycyjny i agresywny. Szukali
łupów. I bogatego zamawiającego ich usługi – sponsora jak to się dziś mówi- miotając się między królem
Rzeczypospolitej, tureckim sułtanem, tatarskim chanem i rosyjskim carem.
Apologeci „Hetmańszczyzny” zapominają bowiem, że elicie Wojska Zaporoskiego nie zależało na własnym
kozackim państwie. Hetman chciał być z nadania króla Rzeczypospolitej władcą Rusi! A elita kozacka toczyła
ze sobą wewnętrzne krwawe spory o to czy się przepoczwarzyć w szlachtę Rzeczypospolitej czy
"dworiaństwo" rosyjskiego cara.
Apologeci „Hetmańszczyzny” zapominają też o tym, że Kozacy przekreślili swoje i Rusi szanse na
autonomiczny rozwój podpisując zdradziecką Unię Perejasławską(18.01.1654 r.) – skutkiem tej Unii było
wydanie przez Kozaków – bez boju! - wschodnich ziem ruskich, z Kijowem włącznie, Rosjanom, którzy
skrzętnie zainstalowali na nich swoją armię, bo umowa perejasławska była zgodą na podporządkowanie tych
ziem jurysdykcji cara! Car od tej pory rządził realnie Kijowem i „hetmanami”. Jakie więc to było wolne
państwo ukraińskie? Jaka wolna „Hetmańszczyzna”?
W istocie przecież "Unia perejasławska" propagandowo "sankcjonowała" najazdy kozackiej Siczy na ziemie
Rzeczypospolitej, a także na ziemie historycznej kijowskiej Rusi, dokonane w imieniu rosyjskiego cara.
Mariaż z Rosją zaowocował tym, że elita kozacka stała się „dworiaństwem” a Kozacy chłopami. Kijowską
Rusią podzieliła się Rosja z Rzeczypospolitą, a idea Rzeczpospolitej Trojga Narodów skarłowaciała choć
pod jej sztandarem wybuchło jeszcze powstanie 1863 r.
Wybitny ukraiński poeta Taras Szewczenko nie miał wątpliwości, iż Bohdan Chmielnicki sprowadził zło na
ziemie ukrainne. Dał temu wyraz w swej poezji i nie w jednym wierszu. Przykładowo w 1845 roku napisał:
"Stoi we wsi Subotowie
Na górze wysokiej
Ukrainy grób ogromny,
szeroki, głębokiCerkiew. Bohdan błagał Boga
w niej o dobra wolę
By z kozakiem dzielił Moskal
Dolę i niedolę.
Spokój duszy twej, Bohdanie!
Stało się inaczej:
Twoja Moskwa grabi wszystko,
Co jeno zabaczy.
Nie znalazłszy, urągają
Złośliwie twej nędzy,
Że na trud ich naraziłeś...
Tak to na skazanie
Ty sierotę - Ukrainę
Wydałeś Bohdanie."
(źródło: Z cyklu "Trzy lata", 1845 rok,Marjinske, tłumaczył Czesław Jastrzębiec- Kozłowski)
*
*
*
(dajemy foty Chocimia, nawet na dwie strony rozkładówkę)
Ilekroć przechadzałem się po chocimskiej twierdzy wyobrażałem sobie tamte czasy.
I pojawiała się pretensja, być może nie uzasadniona, oto że w tamtejszych przewodnikach nie znalazłem
odpowiedzi na pytania dlaczego hetman Sahajdaczny bronił Rzeczpospolitej Chocimia? Dlaczego wojska
Chmielnickiego tu w Chocimiu(1650 r.) stały? I w jaki sposób hetman Jan Sobieski odebrał Chocim Turkom
w 1673 roku?
Siergiej Komarnickij w nabytej przeze mnie w Chocimiu swej książce pt. „Cytadela nad Dniestrem” wspomina
wprawdzie o tym, iż „Jan z Chocimia" w 1433 roku należał do elity polskiego królewskiego dworu, ale
dlaczego i kim on był – już o tym milczy, jak i o ISTINIE, o politycznych związkach Rzeczypospolitej z
Mołdawskim Hospodarstwem. Ale nie on jeden na ten temat milczy. Bo ile wiemy o mołdawskich hołdach?
Że przypomnę choćby hołd Hospodara Piotra I z 1387 roku?
Prawdą jest, że obecność polskiej jurysdykcji w Chocimiu nie była długa, bo los Chocimia wyznacza dramat
Kijowskiej Rusi, nadzieje księstwa Halicko - Włodzimierskiego i Wołyńskiego, siła mołdawskiego Hospodara
Stefana III Wielkiego, wojny polsko-tureckie a później turecko- rosyjskie, rumuńskie doń pretensje w XX
wieku i radziecka epoka. Ale...
“Wódz całej armii tureckiej, Hussein-Basza, ocalił się na szybkim natolskim koniu ucieczką, lecz po to tylko
by w Stambule sznurek jedwabny z rąk sułtana otrzymać. Ze świetnej armii tureckiej małe tylko watahy
zdołały wynieść zdrowe głowy z pogromu.(…)cały ogromny obóz spłynął krwią pomieszaną z deszczem i
śniegiem, trupa zaś tyle leżało, że tylko mrozy, krucy i wilcy zapobiegali zarazie, jaka z ciał gnijących
wstawać zwykła. Polskie wojska wpadły w tak wielki szał zapał bojowy, że jeszcze nie odsapnąwszy dobrze
po bitwie, Chocim zdobyły. W samym obozie łupy wzięto niezmierne. Sto dwadzieścia dział, a z nimi trzysta
chorągwi i znaków przesłał hetman wielki z owego pola, na którym po raz już drugi w ciągu wieku szabla
polska święciła tryumf znamienity.
Sam pan Sobieski stanął w kapiącym od złota i bisiorów namiocie Husseina-baszy i z niego wieści o
szczęśliwym zwycięstwie na wszystkie strony przez lotnych gońców rozsyłał. Za czym zebrały się jazda i
piechota, wszystkie chorągwie polskie, litewskie i kozackie, całe wojsko stanęło w bojowej sprawie.
Odprawiano dziękczynne nabożeństwo - i na tym samym majdanie, na którym dnia wczorajszego muezinowi
wykrzykiwali: "Lacha il Allach!”- brzmiała pieśń ”Te Deum laudamus”.
Hetman słuchał mszy i pieśni krzyżem leżąc, a gdy powstał, łzy radości ciekły mu po dostojnym obliczu. Na
ów widok zastępy rycerstwa, nie otarte jeszcze z krwi, drżące jeszcze z wysilenia po bitwie, wydały po
trzykroć gromki okrzyk:
- Vivat Joannes Victor!!!
A w dziesięć lat później, gdy majestat króla Jana III obalił w proch potęgę turecką pod Wiedniem, okrzyk ów
powtarzano od mórz do mórz, od gór do gór, wszędzie po świecie, gdzie tylko dzwony wołały wiernych na
modlitwę…”
Tymi słowami Henryk Sienkiewicz zakończył swą trylogię napisaną “dla pokrzepienia serc”.
( uwaga: dajemy fotę obrazu Sobieski pod Chocimiem z podpisem :
Chocim był krótko twierdzą Rzeczypospolitej, ale stoczono tutaj dwie bardzo ważne bitwy w jej historii, lecz
nawet bitwa stoczona w 1673 r. przez hetmana wielkiego koronnego Jana Sobieskiego, nie jest
upamiętniona w Chocimiu. A przecież to chocimskie zwycięstwo otworzyło mu drogę do korony
Rzeczypospolitej i stworzyło fundament legendy tureckiego pogromcy. Bez tej wiktorii nie byłoby Sobieskiego
na tronie Rzeczypospolitej w Warszawie i pod Wiedniem.
Islam w dzisiejszym Chocimiu nie panuje za sprawą hetmana Sobieskiego, który zwycięstwem pod
Chocimiem rozpoczął turecki odwrót z Europy.
W ukraińskim muzeum, w Olesku wisi płótno pędzla Andreasa Stecha i Ferdinanda van Kesela zatytułowane
"Bitwa pod Chocimiem". Może ktoś kiedyś powiesi w chocimskim zamku choćby jego kopię?
(Dajemy zdjęcie pokazujące Dniestr przez twierdzę, lub przez rzekę twierdzę, by pokazać ogrom rzeki. I tu
dajemy podpis pod zdjęcie o cieśli i moście:
“Przeprawę ogromnie ułatwił jakiś nieznany z nazwiska Rusin, człek “na postać prosty i lichy”, który ofiarował
się w przeciągu kilku dni wznieść most stały i dotrzymał słowa.
Nogi ciężkie dosyć na ukos parami w wodę stawiał, u dołu je przecie trzecią jakoby też nogą spajając dosyć
cienką”, na tym usłał pomost. Za pracę swą domorosły inżynier otrzymał sto złotych. Towarzysz husarski brał
wówczas trzydzieści złotych żołdu miesięcznego, rajtar piętnaście, szeregowym Kozakom dano w Fastowie
po złotówce na dwóch. Ale dla nich najważniejszy był łup.” (fragment z “Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Srebrny wiek” pióra Pawła Jasienicy).
Trzeba wiedzieć, że Dniestr w tym miejscu ma szerokość ponad dwieście metrów .
Kamieniec Podolski.
“Zdumieli się słuchacze. Ksiądz Kamiński zaś bił w bęben, jakby na trwogę; nagle urwał i nastała cisza
śmiertelna. Po czym warczenie ozwało się po raz drugi, trzeci; nagle ksiądz Kamiński cisnął pałeczki na
podłogę kościelną, podniósł obie ręce w górę i zawołał:
- Panie pułkowniku Wołodyjowski!
Odpowiedział mu krzyk spazmatyczny Basi. W kościele uczyniło się po prostu straszno. Pan Zagłoba
podniósł się i na współkę z panem Muszalskim wynieśli omdlałą niewiastę z kościoła. Tymczasem ksiądz
wołał dalej:
- Dlaboga, panie Wołodyjowski! Larum grają! Wojna! Nieprzyjaciel w granicach a ty się nie zrywasz? Szabli
nie chwytasz? Na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu? Zaliś swej dawnej przepomniał cnoty, że
nas samych w żalu jeno i trwodze zostawiasz? (…) Kościoły, o Panie, zmieniać na meczety i Koran śpiewać
będą tam gdzieśmy dotychczas Ewangelię śpiewali. Pogrążyłeś nas, Panie, odwróciłeś od nas oblicze Twoje
i w moc sprosnemu Turczynowi nas podałeś. Niezbadane Twoje wyroki, lecz kto, o Panie, teraz opór mu
stawi?”
Tak opisywał pożegnanie legendarnego małego rycerza Henryk Sienkiewicz kończąc powieść pt.“Pan
Wołodyjowski”.
Zdumiałem ja się wielce kiedy wrześniowego wieczoru na dziedzińcu kamienieckiego zamku, usłyszałem
Basię Wołodyjowską. Zajechała na koniu, pięknie odziana w strój z epoki wojen polsko-tureckich, atrakcyjna
kobieta. I na powitanie odezwała się pięknym, literackim językiem…ukraińskim. Basia Ukrainką! Co dzielny
mały rycerz na to? A pan Zagłoba? I Sienkiewicz? Ale na serio. Był to miły podarek. Niespodzianka.
Oto dzisiejsi Ukraińcy podtrzymują pamięć o naszych narodowych bohaterach i o literackich gwiazdach
Henryka Sienkiewicza. Byłem bowiem świadkiem wieczornego pokazu zorganizowanego przez lokalną firmę
dla rządnych przygód pracowników ukraińskiej firmy ubezpieczeniowej, która w Kamieńcu Podolskim
zorganizowała sobie “szkolenie”.
UWAGA: dajemy fot. Twierdzy kamienieckiej i Basi na koniu
Prawdziwa - nie sienkiewiczowska - Basia Wołodyjowska nazywała się Jeziorkowska. Wołodyjowski był jej
czwartym mężem. Po jego tragicznej śmierci wyszła za mąż za pisarza Franciszka Dziewanowskiego. Baśka
kiedy Jurka posiadła niewinną dziewczynką nie była.
“Jeżdżąc wiele razy w okolice Kamieńca Podolskiego, udało mi się kiedyś dojechać do Makowa, niezbyt
oddalonego od miasta - twierdzy nad Smotryczem. (…) Wieś w XVII wieku należała do Wołodyjowskich, a
nazwa pochodzi od nazwiska Stanisława Makowieckiego herbu Poraj ożenionego z Anną Wołodyjowską
herbu Korczak, która wniosła mężowi Maków w posagu. Wcześniej miejscowość nazywała się Stupińce.
W 1751 r. tutejsze dobra nabył Józef Raciborski, a za czasów jego wnuków, Jana Nepomucena i Adama
Raciborskich, Maków przeżywał lata swojej świetności. W ręku tej rodziny pozostał do 1908 r., kiedy to Jerzy
Raciborski sprzedał bardzo zadłużony majątek Alfredowi Żurowskiemu, który mieszkał tutaj do czasów
rewolucji bolszewickiej.
Zabytków tutaj nie ma, po okazałym niegdyś zespole pałacowym, wzniesionym przez wspólnie
zarządzających majątkiem braci Jana Nepomucena i Adama Raciborskich, pozostała jedynie oficyna, bardzo
zaniedbana, odrapana. Park ze słynną niegdyś aleją lipową i kasztanową zmiotła z powierzchni ziemi I wojna
światowa, a czego nie zniszczyła wojna, w perzynę obróciła rewolucja bolszewicka”. Tak o owym rodzinnym
niegdyś gnieździe Wołodyjowskich napisała Katarzyna Węglicka w tekście pt. “Szlakiem pana Michała i
Baśki” (www.kresy.pl/turystyka?zobacz/szlakiem-pana-michala-i-baski
Pierwowzór bohatera powieści “dla pokrzepienia serc” nazywał się Jerzy Wołodyjowski- herbu Korczak.
Urodził się w 1620 roku na Podolu, w Makowie. Był stolnikiem przemyskim, rotmistrzem - z nominacji
hetmana Jana Sobieskiego- w twierdzy w Kamieńcu Podolskim, a od 1669 roku pułkownikiem. Od 1671 roku
był komendantem rycerskiej stanicy w Chreptiowie.
Chreptiów leży na cyplu nad lewym brzegiem Dniestru, u ujścia rzeczki Danilówka. Aby obejrzeć to co
zostało z tej ziemno-drewnianej stanicy można się tam dostać tylko przez Nową Uszycę i Pylypy
Chrieptowskie. A co pozostało? Dwa kilometry na południe od wsi Chrieptów (Khrebtiv), nad urwistym
brzegiem rzeki znajdują dwa równoległe wały jednometrowej wysokości.
Cytowana wcześniej Katarzyna Węglicka o Chreptiowie napisała tak (źródło:
zobacz/szlakiem-pana-michala-i-baski)
www.kresy.pl/turystyka?
“Dzisiaj Chreptiów jest małą wioską, nieledwie przysiółkiem położonym “na końcu świata”. W wiosce nie ma
niczego ciekawego, a miejscowi bardzo się zdziwili zobaczywszy u siebie obcych. Najpierw myśleli, że
zgubiliśmy drogę lub szukamy kogoś. Nie wyprowadzając ich z błędu, stwierdziliśmy, że jedziemy nad
niedaleką rzekę Kałusik, a do nich wstąpiliśmy jedynie, aby odpocząć. Nie do końca nam uwierzyli, mając
nas za niedołęgów, którzy nie potrafią odnaleźć właściwej drogi, przecież nad Kułasik, jadąc od Uszycy,
prowadzi prosta droga, po co było wlec się takimi bezdrożami tu do nich?
Rzeczywiście, mieli rację, do Chreptiowa nie ma dobrej drogi, nie ma w ogóle żadnego przejazdu, prowadzi
tutaj bezdroże, które pokonają jedynie traktory lub konie, prawie jak paręset lat temu. A poza tym, kto łapie
ryby w jakimś Kałusiku, mając pod ręką, czytaj pod wędką, potężny Dniestr, w którym oni sami łapią wielkie
okazy. Nie wdając się w szczegóły dotyczące naszej wędrówki, obserwowaliśmy bacznie okolicę, biedne,
prawie zmurszałe domki, bardziej niż skromnie ubranych ludzi, jakieś głodne, włóczące się bez celu psy i
jeden kulawy kotek chromał powolutku w stronę starego, rozpadającego się kurnika.
Powędrowaliśmy nad Dniestr, mijając po drodze studnię, chyba starą. Na wysokim urwisku wznoszącym się
nad lustrem wody widoczne było płaskie miejsce. Może tu stała niegdyś stanica? Na tym miejscu stoi dziś
krzyż. Obok na skarpie, na jednym ze skalnych bloków zachowały się stare arabskie napisy. Tajemniczy
Chreptiów. Dookoła pachniał step, może jak niegdyś. Słychać było świerszcze koncertujące w burzanach,
brzęczały pszczoły zbierające nektar z ukwieconego stepu. Zapach i cisza wyróżniały to szczególne miejsce.
Warto było tu przyjechać. Kawałek przeszłości zatrzymanej nad brzegiem potężnej rzeki.”
Od siebie dodam: potężnej rzeki, której koryto w tym miejscu zmienił “radziecki człowiek”. Czy Wołodyjowscy
poznaliby to miejsce?
Jerzy Wołodyjowski zginął 26 sierpnia 1672 roku w Kamieńcu Podolskim. Przypadkowo. Hejking(Hayking?)
nie chciał się pogodzić z poddaniem twierdzy Turkom i podpalił magazyn z prochem. Wybuch zniszczył
Zamek Górny zabijając setki ludzi. Wołodyjowskiego kartacz ugodził w głowę. Jego grób w Kamieńcu
Podolskim przypomina o pułkowniku do dziś. Z kronikarskiego obowiązku dodam, iż jest też inna wersja
tamtych tragicznych zdarzeń. Według niej źródłem nieszczęścia był nieszczęśliwy wypadek.
(UWAGA: dajemy fot nagrobku płk J. Wołodyjowskiego)
Autorzy turystycznych przewodników zwracają uwagę, iż Kamieniec Podolski być może leży tam gdzie na
swej mapie Ptolomeusz zaznaczył miasto Petridava (lub Klepidava). Na pewno gród był ważną częścią Rusi
Kijowskiej, po niej Rusi Halicko -Włodzimierskiej. I tej Rusi podzielił los. Spustoszyli go Tatarzy, walczyli o
niego Litwini, Polacy i Węgrzy. Król Polski Kazimierz Wielki zdobył go w 1352 roku. W 1394 roku zasiadł na
nim Wielki Książę Litewski Witold.
Od 1434 roku miasto nad rzeką Smotrycz stało się bardzo ważnym elementem systemu obronnego
Rzeczpospolitej Szlacheckiej. Jego znaczenie doceniali królowie Polscy, w szczególności Władysław
Jagiełło, Kazimierz Jagiellończyk, Zygmunt Stary, Stefan Batory i Władysław IV.
( Uwaga dajemy foto mera Kamieńca Podolskiego i motocyklistów XII Rajdu Katyńskiego w Kamieńcu
Podolskim)
Kamieniec Podolski tworzyły trzy dzielnice, każda zasiedlona przez inną wspólnotę: ruską, ormiańską i
polską. Każda posiadała swoje świątynie, wójta, przywileje i centrum handlowe z rynkiem. Przez wieki
Polacy mieszkali głównie w zachodniej cześci miasta, Ormianie na południu, a Rusini w północnej i
wschodniej jego części.
Zamek padł dopiero w 1672, ale wrócił do Rzeczpospolitej Trojga Narodów w 1699 roku na mocy pokoju
karłowickiego. W 1793 roku twierdza i miasto znalazło się w granicach carskiej Rosji. Stało się stolicą
podolskiej guberni a zamek więzieniem. Na przełomie lat 1919/1920 miasto było siedzibą rządu Ukraińskiej
Republiki Ludowej, tej z którą związany był los Semena Petlury. Mocą haniebnego pokoju ryskiego
Kamieniec Podolski trafił pod zarząd bolszewików - sowieci wysadzili w powietrze katedrę ormiańską,
przestał istnieć klasztor Karmelitów Bosych i kilkanaście innych świątyń różnych obrządków
chrześcijańskich. Ale nie wszystko zburzyli.
Oto w Kamieńcu Podolskim stoi przytulony do kościoła minaret. Turcy po zdobyciu Kamieńca Podolskiego
zrobili z kościoła tego meczet i dobudowali doń minaret. Polacy nie zburzyli go po odzyskaniu kontroli nad
Kamieńcem Podolskim, wbudowali tylko w islamski półksiężyc Matkę Boską. Ten minaret z Matką Boską
przetrwał nawet sowiecką okupację.
( UWAGA : dajemy fot . Półksiężyca z Matką Boską i opowieść o tym bikupa kamienieckiego)
I jak nie zapytać czy król Sobieski musiał bić się z Turkiem?
Od zawsze uważam, że musiał, ale też dzięki temu że bił Turka miał jak nikt unikatową szansę stworzyć
wielką Unię Polsko -Turecką, by zamiast bronić Europy obronić dom. Kiedy pobił Turków pod Chocimiem i
został królem mógł się dogadać z tatarskim chanem w Bakczysaraju i tureckim sułtanem - wtedy z
Bakczysaraju do Warszawy było bliżej niż dziś. Obroniłby dom. Rosja połączonym polsko - tureckim siłom
nie dałaby rady. Europa za krew żołnierza Rzeczpospolitej przelaną pod Wiedniem podziękowała
Rzeczypospolitej Trojga Narodów rozbiorami. Niestety, nie ostatni to raz Europa za naszą krew
podziękowała zdradą obywatelom Rzeczpospolitej.
*
*
*
Na wschód od Kamieńca Podolskiego, w stronę Starej Uszycy, sowieci budując elektrownię wodną na
Dniestrze zatopili wieś Bakota. Przetrwał jednak unikalny klasztor.
"Podstawowe budowle klasztoru to trzy wysokie jaskinie o długości do dziesięciu metrów oraz o wysokości
dwa i pół metra. Największa z trzech jaskiń służyła za cerkiew. W innych jaskiniach są liczne pochówki w
grobowcach, nyże wykute w ścianach i podłodze. Obecnie jest ich ponad trzydzieści, w dziewiętnastu
odkryte zostały szczątki ludzkie. Historycy są zdania, że klasztor powstał wtedy, gdy Bakota była centrum
administracyjnym Podola (Niż pod rządami książąt halickich), czyli w XII-XIII w. W tamtych czasach Bakota
posiadała mocny zamek warowny (...)Zainteresowanie klasztorem skalnym w Bakocie wzrosło po
wykopkach archeologicznych, przeprowadzonych na zlecenie Rosyjskiej Imperatorskiej Komisji
Archeologicznej w latach 1891-1892 przez profesora Włodzimierza Antanowicza. On odkrył ruiny cel
jaskiniowych i cerkwi klasztornej."( żródło: Taras Pałkow " Kamieniec Podolski, Chocim, Zamki Dolina
Zbrucza, Towtry Podolskie.Przewodnik.2010 )
Zaleszczyki
Zaleszczyki długo kojarzyły się w polskiej potocznej świadomości, po 1939 roku, z miejscem w którym
zakończyła się historia polskiego rządu II Rzeczypospolitej. “Przez Zaleszczyki, przez graniczny most nad
Dniestrem, do Rumunii uciekł rząd i wódz naczelny”- tak mawiano. Była to nieprawda - rząd i wódz naczelny
ewakuowali się w Kutach, przez most na Czeremoszu. Wywieźli ze sobą złoto, by prowadzić dalej wojnę.
(UWAGA: dajemy fot mostu
W Zaleszczykach pozostał pałac Poniatowskich, dworek Kasprowicza, budynek “Sokoła”, budynek celny i
dom nazywany “willą Piłsudskiego” - bo marszałek mieszkał tam w 1933 roku. Sowieci z pałacu zrobili
szpital, kościół zamknęli. Barokowy ratusz zburzyli i na jego miejscu postawiono pomnik Lenina. W
zapomnienie poszły plaże, oj, przepraszam, zagalopowałem się, nie poszły w zapomnienie. Pierwszą
informację jaką uzyskałem od pierwszej tam napotkanej mieszkanki była właśnie ta o tej plaży, na której pod
palmami opalali się “pany” z Warszawy. Niektórzy dojeżdżali “slipingiem” kursującym na trasie WarszawaZaleszczyki, bo Zaleszczyki były kurortem. KURORTEM.
Brzmi to bardzo surrealistycznie na tle zapuszczonego niestety miasta Zaleszczyki. Miejscowości o darze
wielkim - mikroklimacie. To jedyna miejscowość Podola o klimacie śródziemnomorskim. Dlatego pięła się
tam winorośl, uprawiano melony i urządzano ogólnopolskie święto winobrania. Dziś okolice Zaleszczyk słyną
z plantacji pomidorów, ale po architekturze i dziurach w drogach nie było tam widać, by jego mieszkańcom
się powodziło.
( uwaga: warto rozważyć i dać widokówkę Zaleszczyk z Palmami)
Po drodze z Zaleszczyk do Borszczowa można zatrzymać się we wsi Nowosiłka. Pisano już o niej w 1530
roku. Tutaj także powstał zamek w siedemnastym stuleciu. Działa mauzoleum Szelińskich z 1817 roku. Mnie
poruszyła symboliczna mogiła postawiona walczącym o wolną Ukrainę.
UWAGA: dajemy fot kurhanu z postaciami z Nowosiłki.
Dzień czwarty: Czerwonogród, Czortków, Podzameczek, Buczacz, Jazłowiec, Złoty Potok, Rakowiec,
Czernelica
Poniżej Tłustego, nad Dżurynem, rzeką z malowniczym wodospadem, położony jest Czerwonogród. Na
mapie nie ma takiej nazwy. Są Nagoriany. I Nyrkiw.
Mieszkańców Czerwonogrodu w czasie II wojny światowej wymordowano, kto? “Babskie wojsko” OUN/UPA
wymordowało całą polską ludność, tych co przeżyli rozpędzono. A może to i sposób - mordujemy sobie
mieszkańców miejscowości “X”, rabujemy ich i jak by nic zmieniamy nazwę, na “Y”. I rżniemy “głupa“. Jakie
morderstwa? Jakie kradzieże? W “Y” przecież nic takiego się nie zdarzyło…
Rozumiem, że taką linię “obrony” i metodę zacierania śladów swych zbrodni przyjęli sowieci. Tacy byli. Ale
przecież już ponad dwadzieścia lat istnieje wolna Ukraina? Dlaczego wolnej Ukrainie też “pasuje” ta
sowiecka linia “obrony” i sowiecka „metoda” zacierania śladów zbrodni?
Jeszcze jak byłem studentem, w 1977 roku w Iywaskyla, w Finlandii, mój fiński przyjaciel Hanu pokazał mi
folder. Prezentował on wieś Chatyń - ściślej mauzoleum w stylu sowieckim upamiętniające pomordowanych
w tej wiosce przez hitlerowców kilkuset Białorusinów.
(Uwaga dajemy fotografie z Katynia i Khatynia)
Kiedy opowiedziałem Hanu o innym Katyniu- tym spod Smoleńska, gdzie sowieci zamordowali tysiące
polskich oficerów- Hanu się zamyślił. I po kilku miesiącach od tej naszej rozmowy o Katyń zapytał on w
Budapeszcie rosyjskich studentów, członków Komsomołu, bo tak się złożyło, że i on był na tej konferencji
jako kandydat na przyszłego socjaldemokratę. Stracił przyjaciół. Spotkał go polityczny ostracyzm. Lecz mimo
takich metod prawda o Katyniu się przebiła. Ofiary zbrodni potrafią upominać się o pamięć.
W białoruskim Chatyniu, w stodole, Niemcy oblali benzyną i podpalili 149 osób. Zginęli wszyscy – w tym 75
dzieci.
Chatyński pomnik upamiętnia Białorusinów – tych wszystkich, którzy zginęli w czasie drugiej wojny światowej
– a zginął co czwarty: w sumie dwa miliony trzysta tysięcy Białurusinów. Upamiętniając każdą spaloną
miejscowość zbudowano w Chatyniu symboliczną mogiłę.
Monumentalny kompleks w Chatyniu zbudowali sowieci, bo nazwa Chatyń brzmi podobnie do “Katyń” - w
angielskiej transkrypcji z cyrylicy nazwy te różnią się jedynie literą “H” po literze “K” i brzmią: Katyń - Khatyń.
Władzom Związku Radzieckiego chodziło o dezinformację na temat ludobójstwa w Katyniu i powiązanie
zbrodni katyńskiej z Niemcami, których sowieci oskarżyli o jej dokonanie.
Jedna z hipotez głosi, iż nazwa Rusi Czerwonej wzięła się z tego właśnie miejsca - od czerwonego
piaskowca jaki tam występuje. Zamek wznieśli tam ruscy książęta Koriatowicze po 1313 roku. Zdobył go - bo
i jakże mogło być na tej ziemi inaczej - król Kazimierz Wielki w 1340 roku. Był własnością króla Władysława
Jagiełły - władali nim Spytko z Mielsztyna, Świdrygiełło, Witold. W siedemnastym wieku plądrowali go
Tatarzy, Kozacy, Węgrzy. I co brzmi niewiarygodnie - było tam miasteczko, które wyludniło się po porażkach
Rzeczypospolitej z Turkami.
Karol Poniński nabył ten zamek w 1778 roku i przekształcił go w klasycystyczny pałac, którego ruinę jeszcze
dziś można podziwiać. I jego dwie rozsypujące się wieże.
Jak już wspomniałem, byli tacy, którzy dowodzili, iż prawdopodobnie od tego Czerwonogrodu wywodzi się
historyczna nazwa: Ruś Czerwona. Być może, bo na ten temat nie ma pewności wśród historyków, a i stan
dzisiejszej wiedzy o Czermnie przekreśla tą hipotezę.
Ale czy ta zgodność historyków potrzebna jest dla marketingowej strategii? Czy owa zgodność potrzebna
jest do prowadzenia kampanii reklamowej “Serce Rusi Czerwonej- Czerwonogród!”? Banerów o takiej treści
nie widziałem. Nie widziałem też zachęty do odwiedzenia pobliskiego malowniczego wodospadu.
UWAGA : dajemy fot Czerwonogrodu
Czortków. Kiedy stanąłem pod tym co zostało po czortowskim zamku trudno było uwierzyć, że był on
rezydencją tureckiego subpaszy w latach 1672-1683, skutkiem pokoju buczackiego. Z rąk „niewiernych”
zamek odbił Andrzej Potocki. W osiemnastym wieku zamek przebudowano - stał się pałacową rezydencją.
Po Potockich mieszkali tam Wróblewscy i Sadowscy. Internowano w nim powstańców 1863 roku. Sowieci
teren zamku zagospodarowali po swojemu. I tak zostało.
(UWAGA: dajemy fot zamku)
W szkole nie uczono mnie, że tutaj w Czortkowie, w czasie II wojny światowej, doszło do pierwszego
powstania ludności polskiej przeciw sowietom. Wybuchło ono w 1940 roku. Wszczęli je w noc z 21 na 22
stycznia gimnazjaliści - niczym lwowskie Orlęta. Byli oni członkami tajnych organizacji: Orzeł Biały i Polska
Organizacja Wojskowa. Sowieci szybko poradzili sobie z grupą śmiałków liczącą 120-150 osób. Skutkiem
były masowe wywózki w głąb Rosji. W Czortkowie działał też hufiec Szarych Szeregów, którym dowodził J.
Opacki. Co o nim dziś wiemy?
W polskich źródłach podaje się, że miasto otrzymało prawa magdeburskie z inicjatywy Jerzego
Czarkowskiego herbu Korab. W ukraińskich przeczytałem, ze miasto założyli Czortkowscy. Zgoda panuje co
do dzisiejszej nazwy - Czortków. W Czortkowie mieszkał cadyk Dawid Mosze Friedman(1828-1903)
pozostawiając po sobie “nową dynastię” cadyków. Czy dlatego polskim Żydom w Czortkowie urządzili
Niemcy getto?
(UWAGA dajemy kościół i szkołę w Czortkowie)
Podzameczek. Na przełomie XVI/XVII wieku Zbożny Buczacki zbudował z czerwonego piaskowca, nad
brzegiem rzeki Strypy Podzameczek. Twierdzę tę złupili Turcy. W osiemnastym wieku Potoccy dostosowali ją
do wymogów epoki i przemienili w rezydencję. Dziś jest to sad z ruinkami.
(UWAGA: dajemy fot. Podzameczka)
Podzameczek sąsiaduje z Buczaczem, o którym pisałem już wcześniej, ale nie wszystko. Rodzina
Buczackich wzniosła zamek w XIV wieku, w następnych stuleciach był on własnością rodziny Tworowskich,
Golskich i Potockich.
Sułtan Mehmed IV nie potrafił go wyrwać z rąk jego obrończyni Teresy Potockiej. Był to rok 1672.
Rzeczpospolita Trojga Narodów zawarła wtedy z Turcją tzw. pokój buczacki, na mocy którego Turcy przejęli
nasze ziemie wschodnie - województwa podolskie, bracławskie i południową część Kijowszczyzny. Do tego
król Michał Korybut Wiśniowiecki zgodził się płacić co roku haracz wynoszący 22000 talarów za pokój.
Powszechnie traktat ten okrzyczano haniebnym. Sejm niezwłocznie uchwalił podatki na wojnę i hetman Jan
Sobieski już w następnym roku odbił Chocim, haracz przestał obowiązywać, nie odzyskano tylko Kamieńca
Podolskiego.
Może dlatego, że Mehmed IV nie poradził sobie z kobietą buczacki zamek zniszczył Ibrahim Szejtan w
1676r. Jan Potocki zamek odbudował, lecz począł on już tracić swoje militarne znaczenie i po rozbiorach
Rzeczypospolitej popadł w ruinę. W XIX wieku Kajetan i Paweł Potoccy sprzedali zamek Żydom, którzy
rozebrali go, bo potrzebowali surowca budowlanego, kamienia z jakiego powstał. Jako że nie wszystko
rozebrali ruina trwa po dziś. Młodzież przychodzi tam “zapalić”, a nawet “coś” wypić. Przypadkowo zagajone
przeze mnie osoby nie odpowiedziały mi na pytanie kto wzniósł ten zamek…
(UWAGA: dajemy Fot zamku w Buczaczu)
Jazłowiec.
“W kościele pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP, należącym do tegoż klasztoru, w marcu 1609 roku został
pochowany polski muzyk Michał Gomółka - syn znanego kompozytora Mikołaja Gomółki. Michał Gomółka
był dyrygentem nadwornej kapeli u Hieronima Jazłowieckiego, ostatniego właściciela zamku, która często
grywała melodie skomponowane przez jego ojca do “Psałterza Dawidowego”- fakty te przypominał folder
zatytułowany “W świat wysokich harmonii” kolportowany przez siostry Niepokalanki w Jazłowcu.
Zgromadzenie Sióstr Niepokolanego Poczęcia NMP współzałożyła błogosławiona Marcelina z Kotowiczów
Darowska w 1854 roku. Pochodziła spod Humania, w wieku 25 lat owdowiała i wyjechała do Rzymu, gdzie
spotkała ojca Hieronima Kajsiewicza, zmartwychwstańca i poznała Józefę Karską, z którą Zgromadzenie
założyła, a po jej śmierci, jako jej następczyni została przełożoną tej wspólnoty zakonnej.
“Papież Pius IX pobłogosławił jej dziełu” - podkreśla cytowany już folder. Pełna energii przeniosła
zgromadzenie do Jazłowca w 1862 roku. -“Błażowscy przekazali jej na siedzibę dwa budynki, jeden
całkowicie zrujnowany(zamek), drugi do połowy(pałac) oraz park. Po wstępnych remontach pałacu już w
listopadzie 1863 roku odbyło się poświęcenie klasztoru i szkoły. Aby okoliczne dzieci mogły się uczyć
Zgromadzenie otworzyło bezpłatną szkołę elementarną i podjęło się wychowania kobiet na prawdziwie
chrześcijańską żonę, matkę, panią domu, obywatelkę kraju (…) Jaka jest kobieta - taka będzie rodzinatakim społeczeństwo”.
Oskar Sosnowski wykonał na zamówienie siostry Marceliny posąg, który ona nazwała Matką Bożą
Jazłowiecką. Figurę poświęcił Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński w 1883 roku. Gdy zasłynęła ona
licznymi cudami papież Pius XI wyraził zgodę na jej koronowanie - koronacji dokonał ówczesny prymas II
Rzeczpospolitej ks. Kardynał August Hlond. Sowieci w 1946 roku nakazali opuścić klasztor - siostry wraz z
cudowną figurą Matki Bożej Jazłowieckiej przeniosły się do Szymanowa. W 1996 roku papież Jan Paweł II
beatyfikował matkę Marcelinę Darowską. Siostry do Jazłowca wróciły w 1997 roku.
Dzisiejszy Jazłowiec zamieszkuje około sześciuset osób. Mocno kontrastują ruiny zamku z pałacem
zagospodarowanym przez Zgromadzenie. W szczycie jednej ze ścian zachowała się płaskorzeźba z herbami
Czartoryskich i Poniatowskich, nad którymi jest korona. Ostatni król Polski Stanisław August Poniatowski tu
spędził dzieciństwo i często już w swym dojrzałym życiu miejsce to odwiedzał. W 1746 roku jego ojciec, też
Stanisław, został właścicielem Jazłowca. Po pierwszym rozbiorze Rzeczpospolitej pałac posiadali Potoccy.
Z przekazów wynika, że Jazłowiec(Jaś Łowiec?) powstał prawdopodobnie w XIII/XIV wieku. Był własnością
rodziny Buczackich, którzy ponoć po osiedleniu się w nim zmienili nazwisko na Jazłowieccy - pierwszym był
Teodoryk Buczacki nazwany Jazłowieckim.
Żyli tam Radziwiłłowie, Koniecpolscy, Błażowscy, Czuryłowie, Wolscy, Bełżeccy, Odrzywolscy. Zamek
przebudowywali Teodoryk Buczacki w połowie XV wieku i hetman wielki koronny Jerzy Jazłowiecki w XVI
wieku. Zamek nie dał się kozakom Chmielnickiego. Turcy mieli go w swoim posiadaniu dwukrotnie. Po
rozbiorach Rzeczypospolitej Trojga Narodów Jazłowiec znalazł się w granicach Cesarstwa Austrii.
W XX wieku zasłynął z dwóch krwawych zdarzeń. W 1919 roku trzy dni trwała w pobliskich wąwozach bitwa.
Wojska ukraińskie walczyły z 14 Pułkiem Ułanów utworzonym z żołnierzy polskich służących w Rosji, w
carskiej armii. Pułk ten zwyciężył i od dnia zwycięstwa, od 11 lipca 1919, pułk znany był pod nazwą Ułanów
Jazłowieckich. Jego żołnierze walczyli dzielnie w czasie II wojny światowej.
W grudniu 1943 roku banderowcy napadli na Jazłowiec. Torturowali księdza dr Andrzeja Krasickiego, chcąc
wymusić zdradzenie nazwisk osób ukrywających Żydów. Ksiądz nie zdradził im tajemnicy spowiedzi, więc go
porwali i zamordowali. Miejsce pochówku księdza nie jest znane.
(Uwaga: dajemy fot Jazłowca - zamek, kłódka, herb Poniatowskich i Czartoryskich, kopia świętej figury)
Złoty Potok. Dojazd z Jazłowca do Złotego Potoku byłby mile wspominany, gdyby nie droga, w zasadzie
leśny dukt. I brak drogowskazów.
O Złotym Potoku mało wiadomo. Miejscowość znana była w czternastym wieku jako Zahajpole. Trafiła do rąk
Jakuba z Potoka, który będąc marszałkiem dworu królewicza Zygmunta Augusta dostał ją w prezencie.
Zamek zbudował w Złotym Potoku wojewoda bracławski Stefan Potocki, bowiem Potoccy zmienili nazwę
miejscowości i lokowali na prawie magdeburskim miasto(1601). Poszedł w ruinę ok.1840 roku za sprawą
swego właściciela Olszewskiego, który potrzebował budulec na pałac. Pod koniec XIX wieku był własnością
rabina Israela Sadogury.
UWAGA: dajemy fot Złotego Potoku
Rakowiec leży już na drugim brzegu Dniestru. Najkrócej ze Złotego Potoku jedzie się doń drogą, o której
dawno zapomnieli drogowcy. Nagrodą za udrękę spowodowaną niedogodnościami drogi jest drewniany most
na Dniestrze. Wąski i zadbany. Jeżdżą po nim też autobusy.
Uwaga dajemy fot. Drewnianego mostu.
Po zamku w Rakowcu została tylko jedna baszta. Zamek zbudował tam w 1660 roku podczaszy halicki
Dominik Wojciech Bieniewski. Hetman Jan Sobieski uczynił w nim sobie bazę w czasie wypadów na
Mołdawię. Kres zamku nadszedł z czasami Konfederacji Barskiej - został wtedy spalony. Przewodniki milczą
kto go spalił. Konfederaci? Rosjanie?
UWAGA Fot: baszty Rakowca
Do Czernelicy od strony Rakowca turysta może mieć kłopot z trafieniem bez przewodnika. Najkrócej jedzie
się polnymi drogami. Mieliśmy szczęście. Naszym przewodnikiem była nastolatka, która akurat stała na
autostopie. W połowie drogi dołączył się do nas jej chłopak i dziewczyna przesiadła się na tylnie siodło jego
motocykla. Znacznie dłuższy, ale najprostszy dojazd do Czernelicy jest od Horodenki.
Jak podaje Jacek Gilewicz zamek zbudował wojewoda bracławski Michał Czartoryski w 1659 roku (
www.ruinyzamki.pl)
Po Czartoryskich zamkiem władali Galescy, Potoccy, Cieńscy. Po śmierci Maurycego Cieńskiego jego syn
opuścił Czernelicę w 1817 roku i zamek popadł w ruinę.
Czernelica była połączona ponoć z Rakowcem podziemnym tunelem. Ponoć, bo współczesnym udało się
tylko potwierdzić istnienie podziemnych przejść na brzeg Dniestru i do kościoła Dominikanów. Oba zamki
stanowiły ważną część systemu obronnego Rzeczypospolitej szlacheckiej na prawym brzegu Dniestru. Po
zniszczeniach jakim zamek uległ w wojnach z Turkami został on odbudowany z woli króla Jana III
Sobieskiego. Po jego świetności pozostała tylko brama i resztki murów pod którymi pasą się krowy. Bramę
zdobi tarcza herbowa z godłem Pogoń nakryta mitrą. Zachował się również herb drugiej żony księcia Michała
Czartoryskiego - Eufrozynii Stanisławskiej.
(UWAGA_ dajemy fot Czernelicy)
Dzień V
Jagielnica, Husiatyń, Sidorów, Liczkowce, Medobory (Wzgórza Miedobory), Satanów, Czarnokozińce
Ten dzień zaplanowaliśmy sami, bez rad Michała Sochackiego.
W Jagielnicy, na trudno dostępnym wzgórzu, Stanisław Lanckoroński, wojewoda ruski i hetman wielki
koronny, wzniósł zamek w 1581 roku. Odparto w nim ataki kozackich rebeliantów Bohdana Chmielnickiego,
ale w 1655 roku, na skutek zdrady, wpadł on w ręce Kozaków dowodzonych przez Baturlina. W XIX wieku
stał się własnością rządu Austrii, który urządził w nim fabrykę tytoniu. Imponującą i dziś bryłę zamku najlepiej
podziwiać wjeżdżając do Jagielnicy od strony Czortkowa.
(uwaga: dajemy foto zamku i kościoła)
Husiatyń. W Husiatyniu mieściło się przejście graniczne z II Rzeczpospolitej do ZSRR. Niewiele wiemy o
historii tego miasta. Z trzech stron otacza je rzeka Zbrucz. Królowa Bona była jego właścicielką, ale pozbyła
się go w zamian za wieś Manikowce w powiecie lityńskim w województwie bracławskim - w ten sposób
Husiatyń posiadł Jan Świercz z Olchowiec. A było to w 1559 roku - w tym samym roku król Zygmunt August
nadał Husiatyniowi lokację na prawie magdeburskim i prawo organizowania trzech jarmarków w roku. Z
Husiatynia pochodził Semen Nalewajko, wódz kozackiej rebelii z 1594 r.
Nalewajko spalił miasto -i zdobył zamek mszcząc się za śmierć jego ojca, którego śmiertelnie pobiła służba
Kalinowskiego. Kalinowcy bowiem stali się właścicielami Husiatynia. Dwa lata trwał pościg za Nalewajką,
który zamęczony został w Warszawie w 1597 roku. Pomnik rebeliantowi Nalewajce postawili w Husiatyniu
Sowieci. Stoi do dziś w centralnym miejscu miasta.
Z przewodników i od przypadkowo spotkanych mieszkańców Husiatynia nic nie dowiedziałem się o tym, że
rebelię Szymona Nalewajki sfinansowali Habsburgowie w odwet za udaną interwencję Zamoyskiego na
Mołdawii w 1595 roku, że Nalewajko w istocie za pieniądze i na zlecenie wroga Rzeczpospolitej
zorganizował na jej terytorium dywersję.
Zamek będący jeszcze w XVIII wieku rezydencją Kalinowskich kupił miejscowy rabin i przebudował na
własną siedzibę i bożnicę.
W 1880 roku w Husiatyniu mieszkało 70 % Żydów, 15 % Rusinów i 15 % Polaków. O udziale społeczności
żydowskiej w życiu Husiatynia zaświadcza renesansowa murowana obronna synagoga wzniesiona na
początku XVII wieku w miejsce poprzedniej drewnianej. Sowieci urządzili w niej muzeum krajoznawcze polskich Żydów w marcu 1942 roku Niemcy wywieźli do obozów zagłady. O tamtych czasach przypomina
wielki pomnik sowieckich "wyzwolicieli" wzniesiony oczywiście przez sowietów. Nie sposób go nie zauważyć.
Natomiast najstarsza, bo z XVI wieku murowana cerkiew Świętego Onufrego jest nie oznaczona dla
turystów.
Husiatyń słynął z wody o podobnym smaku i właściwościach jak truskawiecka "naftusia". Wody te poleca
miejscowe sanatorium "Zbrucz".
(uwaga: foto Nalewajka, synagoga, kościół bernardynów)
Sidorów. O Sidorowie polskie przewodniki po Ukrainie milczą. Prawdopodobnie w XVI wieku, nad rzeczką
Suchodół, wzniesiono twierdzę Sidorów. Maciej Kalinowski, wojewoda czernichowski i hetman koronny
twierdzę tę przebudował. Posiadała ona osiem wież, a słynie z tego, iż jedna z wież, zakończona jest w swej
dolnej części ostro, tworząc w zamkach rzadko spotykany anguł. Zamek wyremontował w 1718 roku Marcin
Kalinowski, który w Sidorowie wzniósł też barokowy kościół. Od XIX wieku zamek był własnością rodziny
Paygertów.
(uwaga dajemy foto: zamek, ruiny kościoła i cmentarz, grobowiec Paygertów)
Liczkowce (Łyczkowcy).Stepan Duda kiedy nas zobaczył podszedł i zaprosił do swego biura. Jest on
sołtysem w Liczkowcach. Poczęstował herbatą i w prezencie dostaliśmy od niego kolorowy folder o tej
gminie. Poznaliśmy też jego wielkie marzenie. Otóż chciałby powstrzymać proces degradacji idącego w ruinę
kościoła. Ale na to potrzebne są pieniądze, których gmina nie ma. Może ktoś pomoże?
Sołtys urzęduje sto metrów od tego co pozostało po tym kościele wzniesionym w 1708 roku, a którego bryła
do dziś imponuje. Kiedy redaktor Jolanata Stopka fotografowała kościół z oddali przyglądała się jej starsza
kobieta. Zagadnięta przeze mnie o los tego kościoła rozpłakała się. Kościół ten wzieśli Andrzej Franciszek i
Alojza Katarzyna z rodziny Drużbacki-Krawecki. W jego krypcie pochowano Jana Szeptyckiego, generała
adiutanta armii Napoleona, uczestnika jego wyprawy na Moskwę w 1812 roku. Za kościołem znajduje się
wzniesiony w empirycznym stylu obelisk upamiętniający Michała Zaborowskiego (1784-1812), kapitana
polskiej armii, który zginął w bitwie pod Borodino.
Jest tam też inny pomnik - ku pamięci tych dwustu mieszkańców Liczkowce, którzy umarli podczas epidemii
tyfusu w latach 1830-1831. Pomnik ten wzniósł Konstanty Zaborowski.
W Liczkowcach przetrwał dziewiętnastowieczny neogotycki pałac z elementami baroku. Może dlatego, że był
w nim szpital? Jest prywatną własnością.
(Uwaga dajemy foto: Stepan Duda, Kosciół i płaskorzeźby, obeliska za kościołem)
Z Liczkowcy do Satanowa można jechać przez rezerwat Medobory (Wzgórza Miodobory). W pobliżu w 1848
roku na brzegu rzeki Zbrucz nieoczekiwanie znaleziono rzeźbę - posąg, który nazwano Światowidem ze
Zbrucza. Oryginał znajduje się w Muzeum Archeologicznym w Krakowie a jego replika stoi koło Wawelu, u
zbiegu ulic św. Idziego i Drogi do Zamku. Posąg znany jest też jako "Idol ze Zbrucza" i "Bałwan ze Zbrucza".
Pierwotny pogląd, iż ten wapienny posąg przedstawia czterogłowego boga Słowian Światowida (poprawnie
połabskiego Świętowita), będąc pozostałością po starosławiańskich czasach i pogańskim sanktuarium jakie
tam było, chyba trudny do obrony. Mógł on znajdować się niedaleko Zbrucza na górze Bohod (Bogit) gdzie
odkryto kamienny krąg z ośmioma ogniskami i miejscem na czworokątny posąg, ale nie ma pewności co do
etnicznej atrybucji posągu - niektórzy badacze uważają, iż nie jest to słowiański posąg i spierając się o jego
rodowód budują hipotezy, że jest on dziełem ludów trackich, irańskich, tureckich, ba, Waregów lub Celtów.
O odległych czasach przypominają też dwa inne grodziszcza: Hovda i Zvenyhorod. A jakie jeszcze inne
tajemnice kryją Wzgórza Miodobory?
( uwaga: dajemy foto tablicy "Medobory")
Satanów wita wielką ruiną. Ruiną górującą nad Satanowem. To pozostałości cukrowni. I przez te ruiny
dostajemy się do ruin satanowskiego zamku. W 1404 roku król Władysław Jagiełlo podarował Satanów
Piotrowi (Pawłowi?) Szafrańcowi. W roku 1431 Satanów stał się własnością Piotra Odrowąża z woli
Wielkiego Księcia Litwy Witolda. Rycerz Piotr Odrowąż, wojewoda lwowski, miał postawić zamek i wystawić
załogę rycerską do obrony przed Tatarami. Zginął w 1450 roku w lasach pod Crasną, niedaleko Vaslui, w
walce z Mołdawianami. Zamek zrujnowali w 1651 roku Kozacy. W 1676 roku Turcy wymordowali wziętą do
niewoli cztero tysięczną załogę satanowskiego zamku. Właścicielami zamku byli Sieniawcy, Czartoryscy,
Lubomirscy, Potoccy.
Ponoć w 1711 roku na Satanowskim zamku hetman wielki koronny Adam Sieniawski gościł cara Piotra I.
Dnia 19 sierpnia 2011 roku na murze średniowiecznej bramy wjazdowej do miasta odsłonięto uroczyście
tablicę pamiątkową na której po ukraińsku, polsku i hebrajsku napisano:
" Pamięci wszystkich obrońców Satanowa".
"- Jest to pierwsze takie miejsce pamięci w skali całej Ukrainy, gdzie oddajemy Hołd Ukraińcom, Polakom i
Żydom, stojącym niegdyś ramię w ramię w obliczu wspólnego wroga (...) chcemy pokazać, że w historii tych
trzech narodów były nie tylko konflikty, lecz i wiele wspólnych szlachetnych kart" - dziennikarzowi Polskiej
Agencji Prasowej Jarosławowi Junko powiedział tak Dmytro Panajir, jeden z inicjatorów powstania tej tablicy.
Jak sił wystarczy do Borszczowa można wrócić przez Czarnokozińce. Czarnokozińce były własnością
Kamienieckiego Biskupstwa Katolickiego. Stały na Tatarskim Wołoskim szlaku. Na początku XVI wieku
najazdy tatarskie nękały je prawie co roku. Kronikarze zapisali też klęskę wołoskiego hospodara Piotra, który
nie zdobył twierdzy. Zemścił się niszcząc miasto. Fortecę przebudował w 1640 roku biskup Paweł Piasecki.
W 1672 załoga tej twierdzy jako jedyna nie przyjęła do wiadomości przejęcia przez Turcję Podola. Turcy
zdobyli ten zamek dopiero po dwóch latach i to na skutek zdrady. Wymordowali całą załogę i zniszczyli
zamek.
W 1740 roku biskupi kamienieccy opuścili zamek i przenieśli się do pałacu wzniesionego poniżej zamku. Po
drugim rozbiorze Rzeczpospolitej caryca Rosji Katarzyna II podarowała zamek i pałac córce księcia
Potiomkina. Dziś ruina.
*
*
*
W czasie podróży “Szlakami Michała Sochackiego” uderzała prawidłowość - zamki, a ściślej to co po nich
pozostało, są turystycznie nie oznaczone, nie ma na nich żadnych informacji poza ewentualną lakoniczną
“zabytek architektury z wieku…”. Tak jakby świat się kończył w Chocimiu i Kamieńcu Podolskim, w których
tylko w tej okolicy widać próby rekonstrukcji i konserwacji. Tak jakby turysta świetnie znał historię albo
szczegóły nie były mu potrzebne.
Trzeba mieć dużo szczęścia, aby nabyć jakiś folder, widokówkę, książkę. Na pewno turysta nie znajdzie ich
w Czernelicy, Rakowcu, Złotym Potoku…etc, etc.
W wydawnictwa i mapy trzeba się zaopatrywać w Kamieńcu Podolskim i Chocimiu, pytać o nie w wielkich
centrach miejskich. A i tak w wydawnictwach tych teksty będą zredagowane bez słów „Rzeczpospolita
Szlachecka”, „Rzeczpospolita Obojga Narodów”, “Rzeczpospolita Trojga Narodów“, “Unia Lubelska“, “Unia
Brzeska", “II Rzeczpospolita”, ba, po słowie król nie podaje się w nich jakiego państwa był królem. Tak jakby
budowniczowie owych zamków, twierdz i pałaców byli kosmitami lub kumplami powszechnie znanymi
turyście.
I nie znajdzie się w nich informacji o tym co tak naprawdę wydarzyło się w tych miejscowościach w latach
1939-1947 z polskimi Żydami, Polakami i Ukraińcami, którym nie po drodze było z OUN/UPA, hitlerowcami i
sowietami. A którym piekło na tej ziemi zgotowali zwyrodniali Sowieci, Niemcy i Ukraińcy. Ludobójcy spod
znaku OUN/UPA byli w mniejszości, nie akceptowała ich większość Ukraińców, dlatego sięgnęli po terror i
mordowali też swoich, a mimo tego na ten temat do dziś na Ukrainie jest cicho. Terror trwa?
( UWAGA: dajemy scan griwny z maską od Zenobija)
Kiedy pisałem te słowa na Ukrainie panowała grypa. To groźna choroba. Jednak od 1991 roku Ukrainę - tak
jak "Polszu" - toczą jeszcze groźniejsze zarazy - amnezja i zakłamanie. Polsko- rusińska historia powinna
być fundamentem silnej Ukrainy, a nie jest, tak jakby materialne dowody naszej wspólnej świetności nie
istniały. Owe zamki, twierdze, pałace budowali przecie Lachy i Rusini. I są one wielkim dziedzictwem!
Wspólnym. Że nie dziełem robotników i chłopów pod wodzą Lenina? Takie były czasy. Bez bolszewików.
Te zarazy jakie toczą oba nasze państwa rozwijają oba rządy, obu rzekomo wolnych państw, od ponad
dwudziestu lat nie potrafiące - nie chcące?- zbudować wspólnej polityki opartej na prawdzie. Tak jakby
pracowały “na szcziot” - zlecenie, w interesie - Moskwy i Berlina i ich pachołków, a nie na rzecz naszych
narodów.
Ba, tak jak by pracowały na "szcziot" spadkobierców i kontynuatorów polityki katów naszych narodów.
Ukrainiec Wiktor Poliszczuk nie miał złudzeń pisząc już pod koniec XX wieku o tym, że OUN-owski
nacjonalizm odrodził się w Kijowie.
“Szlak Michała Sochackiego” brutalnie dowodzi braku polityki gospodarczej współczesnej Ukrainy na
prowincji. Dźwiga się tylko Kamieniec Podolski. Reszta straszy.
Taki Borszczów powinien rozwijać się jak pączek w maśle i trzeszczeć w szwach przez okrągły rok od
najazdu turystów. Tymczasem ludzie - jak u nas - uciekają stamtąd za chlebem gdzie się da. I tak jest
wszędzie na obu brzegach Dniestru. Przed głodem chroni ich uprawiany przez starszych ludzi wokół domu
ogródek, obsiany kawałek pola - przeważnie “kartoszką”- i hodowane kurki, indyki, gęsi, świnie, krowy. Przy
czym w tym swym nieszczęściu Ukraińcy mają wielką szansę – te kurki, gęsi, świnie, krowy hodują bez
używania chemii. Może dadzą radę zrobić z tego ukraińską specjalność ratującą zdegenerowaną Europę?
Jest też i taka refleksja. Gdy się na to patrzy przychodzi myśl “u nas jeszcze nie jest najgorzej”, chociaż i u
nas już połowę ludności nie stać na pełnowartościowy posiłek! A to co jemy przeważnie skażone jest chemią.
Kiedy tą oficjalną rządową informacją dzieliłem się z napotkanymi Ukraińcami słuchali mnie z
niedowierzaniem, oni przecież “chcą żyć jak w Polsce”, bo Polskę pokazuje się im w telewizji rzadko i
fałszywie jako wzór pozytywnych przemian po rozpadzie ZSRR. Nie mają więc oni pojęcia o istnieniu w
Polsce “postpegeerowskiej” nędzy, o tym że i u nas pod nóż “niewidzialnej ręki rynku” poszły fabryki,
stocznie i kopalnie, że węgla wydobywamy mniej niż dziewięćdziesiąt milionów ton rocznie, a trzydzieści lat
temu wydobywaliśmy go ponad 200 mln ton; że rocznie trzy-cztery razy mniej budujemy mieszkań, niż 30 lat
temu, że dzisiejsza Polska zadłużona jest już na ponad 250 mld dolarów USA, podczas gdy trzydzieści lat
temu dług zagraniczny ledwie przekraczał 10 mld USD!
Andrzej Gwiazda, lider słynnej polskiej "Solidarności" w roku 1980, w 2012 roku przypominał gdzie mógł, że
wtedy, pod koniec dekady towarzysza Edwarda Gierka, według amerykańskich źródeł PRL była dziesiątą
gospodarką świata, dziś gospodarka "Polszy" zajmuje, według też amerykańskich notowań, 54-55 pozycję w
świecie.
Żyjemy tak blisko siebie a prawie nic o sobie nie wiemy.
Zamki, twierdze i pałace jakie przez wieki pobudowali wspólnie Rusini i Polacy są dowodem potęgi
ekonomicznej i militarnej ówczesnego państwa - szlacheckiej Rzeczypospolitej. Na miarę ówczesnych
potrzeb i możliwości. Polacy żyją dziś w państwie rozbrojonym i rozszarpanym skutkiem teherańskojałtańskiej zmowy. Polska przecież do dziś nie wróciła do konstytucji z 1935 roku z prawnymi tego skutkami.
Do dziś II Rzeczpospolita jest w stanie wojny z Rosją i Niemcami.
Ukraina po rozpadzie ZSRR odziedziczyła wielki potencjał militarny i naukowy, z kosmicznym i jądrowym
włącznie. Tymczasem polsko języczne media w "Polszy" nie informują o sporze jaki toczy się na Ukrainie
wokół kwestii: być czy nie być mocarstwem jądrowym. Bo Ukraina takim mocarstwem jest potencjalnie, a
może być realnie, dlatego też jest celem politycznej i ekonomicznej agresji, a na skutek tej agresji
niestabilnym państwem. Dlatego też moim zdaniem Ukraina, spragniona dziś bardziej niż "Polsza" wolności,
może być liderem w przyszłej naszej polsko-ukraińskiej Unii. Ale najpierw, tak jak i "Polsza", musi się
oczyścić z chwastów, otrząsnąć z terroru spadkobierców Hitlera i Stalina i usłużnych im zwyrodnialców, w
tym zwyrodniałych Ukraińców, Polaków, Rosjan i Żydów.
„EWROSOJUZ”
Zamyślając się nad tym co było nie sposób zasmucić się nad tym co jest. Jest KORDON. Z dzisiejszej
perspektywy nie sposób nie zgodzić się z Juliuszem Nowina Sokolnickim, konstytucyjnym prezydentem II
Rzeczypospolitej, iż kozackie rebelie były zgubą dla Rzeczypospolitej naszych narodów.
( Uwaga : dajemy fotografię JNS)
Rozpoczęły one proces dzielenia, który trwa nadal.
-Unia z Ukrainą?- Czemu nie! - odpowiadają zgodnie dyplomata i przypadkowo napotkany “tubylec”
zamieszkujący ziemie po obu stronach Dniestru. Na myśli mając “EWROSOJUZ“ czyli Unię Europejską“. Tę
unię a nie unię z Polską!
I aby tak myślał zniszczono nawet pomnik Unii Lubelskiej na Górze Zamkowej we Lwowie.
Ani temu dyplomacie, ani temu “tubylcowi” nawet na chwilę przez myśl nie przejdzie, że “kiedy Polacy i
Rusini razem, to nawet szatan nam nie da rady”- że przypomnę co twierdzi Michał Karaczewski Wołk, Wielki
Książę Kijowa, Czernichowa i Karaczewa.
W kwietniu 2009 roku skierowałem list otwarty do prezydentów i premierów Ukrainy i Polski pisząc w nim
m.in:“(...)jako dziennikarz i pilny obserwator naszego życia politycznego i kulturalnego zwracam się do Was z
apelem. Miejcie wyobraźnię i odwagę i póki czas utwórzcie teraz Unię Polsko- Ukraińską, Unię KijowskoWarszawską. Ten nowy twór państwowy, Nowoczesna Federacja Niepodległych Państw Polski i Ukrainy,
będzie miał gwarancje bezpieczeństwa NATO (bo Polska już jest w NATO a Ukraina będzie) i przyspieszy
proces wejścia Ukrainy do Wspólnoty Europejskiej, automatycznie bowiem zlikwiduje upadlający oba nasze
narody kordon jaki zbudowano pomiędzy nami.“
Kiedy upubliczniłem ten list na konferencji prasowej w kijowskim centrum prasowym, UNIAN-ie, spotkał się
on z dużym zainteresowaniem i wywołał ożywioną dyskusję, o tym jak to uczynić, bo nikt z obecnych
dziennikarzy pomysłu nie oprotestował!
Cóż z tego kiedy nawet kijowskie prasowe centrum zwyczajnie ocenzurowało na swojej stronie internetowej
informację o treści tego listu, chociaż wzięło ode mnie pieniądze za zorganizowanie konferencji prasowej i
towarzyszące jej usługi (www.unian.ua)
(Uwaga: dajemy fotę z mojej Konferencji prasowej w UNIANIE)
Długa ręka Moskwy czy KORDON w świadomości personelu uruchamiający jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki pro moskiewskie działanie?
Póki co nie wiadomo mi by na Ukrainie ktoś na ten temat napisał. Polscy korespondenci z Kijowa też o tym
liście nie wspomnieli. Bo i o czym? A prezydenci i premierzy? Zwyczajnie mnie olali, mają przecież
poważniejsze sprawy na głowie od odpowiedzi na list otwarty dziennikarza doręczony im 21 kwietnia 2009
roku za pośrednictwem Jarosława Rybaka, sekretarza prasowego polskiej ambasady w Kijowie i kancelarii
prezydenta Wiktora Juszczenki i pani premier Julii Tymoszenko.
W POSZUKIWANIU KORZENI
UWAGA dajemy fot: Ratusza Śniatynia i podpisujemy : Ratusz w Śniatyniu.
Wiktora poznałem w pociągu Wrocław - Lwów. Los przydzielił nam miejsca w jednym przedziale. A może
komputer?
Wiktor rozumiał po polsku. Z trudem mówił. Urodził się i wychował w Anglii. Wcześniej do Anglii przybył jego
ojciec. Tak jak on: Wiktor Łukaniuk. Teraz z angielska: Lukaniuk. Nie z własnej woli. W obronie życia.
Ojczyzny. Był żołnierzem II Rzeczypospolitej i podzielił też los tej Rzeczypospolitej. Umarł na wygnaniu. W
Anglii. Pozostało kilka rodzinnych fotografii.
Wiktor z dużym zainteresowaniem obejrzał mój film “Zdrada Prezydenta Wałęsy & Co.” Ojciec mu
opowiadał, że generał Anders złamał konstytucję, że Ostrowski nie był konstytucyjnym następcą prezydenta
Augusta Zaleskiego. Znał temat. Tragedię II Rzeczypospolitej. Latem 2009 roku wybrał się do Śniatynia.
Szukał tego co zostało po jego przodkach. Śladów korzeni.
UWAGA: dajemy fotografie z archiwum Wiktora i podpisujemy
1/ Maria i Michał Łukaniuk , dziadkowie Wiktora ze Śniatynia
2/ ojciec Wiktor Łukaniuk
3/ rodzinny młyn
4/kościół w Śniatyniu
5/ cmentarz w Śniatyniu
We Lwowie Wiktorowi i jego przyjacielowi spod Częstochowy pomagałem wymienić pieniądze, ustalić
najdogodniejsze połączenia do Śniatynia. Widziałem jak reagował na egzotyczną dla niego ulicę, kantory
wymiany walut, tramwaje, ruch uliczny. Z lękiem i ciekawością zarazem.
W Śniatyniu Wiktor nikogo z rodziny nie znalazł - ani wśród żywych ani na cmentarzu. Odnalazł tylko stary
młyn - należał do rodziny.
- Wkrótce znów pojadę do Śniatynia - zadeklarował mi nie czekając na pytanie. Bo nie zamierza się poddać.
Wiktor Lukaniuk nie jest odosobniony w wędrówce w przeszłość. Większość jeździ jednak samochodami lub
wybiera wyprawy autokarowe - w kupie raźniej, przynajmniej za pierwszym razem, kiedy najmocniej straszą
upiory przeszłości.
UWAGA: dajemy fot i podpisujemy:
Wiktor Lukaniuk z Andrzejem Kępińskim, na tle lwowskiego dworca kolejowego.
Los ojca Wiktora w 1939 roku wiązał się z w wydarzeniami w Kutach, leżących nad rzeką Czeremosz.
Niedaleko od Śniatynia. Mikołaj Falkowski w tekście “Kuty, na końcu Polski” tak opisuje tamte wydarzenia:
“Już 17 września do Kut przybył prezydent Ignacy Mościcki (…) Na wieść o sowieckiej agresji zdecydowano
o ewakuacji najwyższych przedstawicieli państwowych na stronę rumuńską. Premier Felicjan Sławoj
Składkowski, prezydent Ignacy Mościcki i minister spraw zagranicznych Józef Beck podjęli wówczas decyzję
najtrudniejszą w trakcie kampanii wrześniowej, uzasadnioną jednak racją stanu i logiką polityczną. Pozwoliło
to, mimo internowania w Rumunii, na zachowanie ciągłości władz państwowych i utworzenie armii polskiej i
rządu na emigracji we Francji i później w Anglii.(…)
Nad ranem 18 września na stronę rumuńską przejechał sztab główny na czele z marszałkiem Edwardem
Rydzem - Śmigłym oraz marszałkowie Sejmu i Senatu. Przez cały dzień drewnianym mostem w Kutach
przejeżdżali i przechodzili przedstawiciele administracji i najwyższych władz państwowych. Przewieziono
skarbiec wawelski i wozy ze złotem przeznaczonym na prowadzenie wojny.(…)
Między 18 a 21 września drogą przez most w Kutach wycofywali się żołnierze, wśród nich generał
Władysław Sikorski. Odwrót osłaniały resztki polskiego lotnictwa i oddziały KOP - “Podole”, dowodzone
przez pułkownika Marcelego Kotarbę, które przez kilka dni odpierały ataki sowieckich jednostek pancernych.
W walkach z sowietami pod Kutami zginął podchorąży Tadeusz Dołęga - Mostowicz, autor “Kariery
Nikodema Dyzmy””.
Kuty jako wioska należały do Jana Odrowąża (1469). I do pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej Trojga
Narodów, czyli do 1772 r., Kuty były częścią ziemi halickiej województwa ruskiego, wchodząc w skład
starostwa niegrodowego, które na przykład w roku 1771 dzierżawiła Ludwika z Mniszków Potocka. Ważną
rolę w historii Kut odegrał Józef Potocki, kasztelan krakowski i wojewoda kijowski. Z jego inicjatywy Kuty
otrzymały w 1715 roku od króla Augusta II Sasa prawa miejskie. Józef Potocki, oprócz tego, że wystawił
przywilej erekcyjny, ustanowił prawa umożliwiające Żydom swobodnie osiedlać się w Kutach znanych już
wtedy z warzelni soli. Także Józef Potocki ufundował tam cerkiew unicką i ormiański kościół.
Za czasów II Rzeczypospolitej Kuty liczyły ok. siedem tysięcy mieszkańców - żyli tam zgodnie Polacy, Żydzi,
Rusini, Huculi i polscy Ormianie. Ormianie przybyli tu w XVI wieku z Mołdawii i trudnili się głównie produkcją
safianu i handlem. A z powodu ich licznej obecności Kuty nazywano wtedy “małą stolicą polskich Ormian”.
Każdego 13 czerwca odbywały się tam odpusty ormiańskie - była to okazja do zjazdu Ormian mieszkających
w Polsce, Mołdawii i na Bukowinie.
Kuty dziś są zapuszczonym upadłym miasteczkiem. W tym graniczącym przed wrześniem 1939 roku z
Królestwem Rumunii mieście:
”W dniach 19-21 kwietnia 1944 r. w Kutach (zwanych mała stolicą Ormian Polskich), bandy UPA
wymordowały ok.500 polskich Ormian i Polaków” - informuje Wikipedia,
(źródło:http://pl.wikipedia.org/Wiki/Kuty_(miasto-na Ukrainie) z 10.11.2009- przyp. autora).
(Uwaga: dajemy scan książki księdza Tadeusza Sakowicza-Zaleskiego)
Ksiądz Tadeusz Isakowicz - Zaleski w książce pt. “Przemilczane ludobójstwo na kresach”, historyk i syn
świadka tamtych czasów zamieścił m.in. takie relacje:
Hanny Wolff z Kut:
”Banderowcy nie oszczędzili nawet polsko-ukraińskiego małżeństwa. Ożeniony z Polką Włodzimierz Drebet
(lat 34) został zabity ok.40 ukłuciami bagnetem za odmowę własnoręcznego zabicia swojej żony i swojego
dziecka. Jego żona, Helena z domu Łucka, została zamordowana przez poćwiartowanie. Ich 4-letni syn,
Henryk został zarżnięty nożem”.
Alicji Grażyny Gantner:
“Z naszego domu wszyscy zdążyli uciec, ale pozostała prababcia, która ze względu na wiek nie chciała się
nigdzie ruszać. Poza tym postanowiła udawać rusińską służącą. Gdy do domu wpadli banderowcy od razu
rozpoznała ich szefa, choć był on zamaskowany. Był nim pop Zakrzewski. On też ją rozpoznał i dlatego
walnął ją kolbą karabinu w głowę, aby go nie wydała. Myślał, że ją zabił, ale ona przeżyła i wszystko to nam
opowiedziała. Od uderzenia ogłuchła jednak całkowicie.”
Stanisława Ciołka:
"Poniżej podaję znane mi nazwiska członków UPA - banderowców, którzy brali czynny udział w mordach,
grabieżach oraz paleniu domów polskich i ormiańskich:
- Matwiejew i Kamat - byli policjanci ukraińscy,
- Tarnowiecki, mieszkający koło tartaku, jeden z przywódców rezunów,
- Starożytnik, mieszkający nad Młynówką,
- Usyk i Kachnikiewicz,
- sąsiedzi z ulicy Zacisznej, synowie Jana Tarnowieckiego,
- Dorko, Mirko i Stefan Tarnowieccy; ten ostatni był żołnierzem formacji SS ”Galizien”,
-Matkowscy, ojciec i syn, były student Uniwersytetu Lwowskiego,
- oraz przywódca duchowy bandytów, ksiądz greckokatolicki z Kut, Zakrzewski, święcił noże, którymi później
mordowano Polaków.”
I znów BEZKARNOŚĆ. Porażająca bezkarność. Kim byli? Sowieckimi przebierańcami? Mieczem? Czy
zwyrodnialcami i ludobójcami?
“Ks. Zakrzewski uciekł do Kanady, gdzie występował w radiu “Swoboda” oraz wydawał po rusku książeczki
do nabożeństwa”- informuje w swej książce ksiądz T. Isakowicz – Zaleski. Książkę tę autor kończy tak:
“(…)to, co Ormian z Kresów Wschodnich boli najbardziej, to niepamięć Trzeciej Rzeczypospolitej o ich
męczeństwie i wierności Polsce. Najlepiej oddaje to wypowiedź Grażyny Drobnickiej, byłej mieszkanki Kut niech jej słowa będą końcowym podsumowaniem:
Ukraińcy byli i są poddani pod wpływy nazistów z OUN-UPA. Nadal dyszą nienawiścią do wszystkiego co
polskie. Reprezentują ich nadal w Polsce Ukraińcy ze Związku Ukraińców w Warszawie. “Piorą” historię,
dokumenty i książki. Najgorsze jest jednak to, że mimo faktu pomordowania w okrutny sposób ponad 200
tys. Polaków na Kresach przez Ukraińców z UPA, dotychczas żaden ze zmieniających się rządów w Polsce
nie zajął w tej sprawie stanowiska i zbrodni tych nie potępił mimo upływu czasu. W tej sytuacji trudno jest
wybaczyć, a tym bardziej zapomnieć”.
Dlaczego tak się dzieje?
W Katyniu nie strzelano w potylice żołnierzom Ludowego Wojska Polskiego. A i w Kutach w ludobójczy
sposób nie skrócono życia obywatelom PRL. W Katyniu i Kutach i w setkach innych miejsc kaźni,
mordowano obywateli II Rzeczypospolitej, najwierniejszych z wiernych jej Konstytucji. Niestety naród - za
sprawą zdrajców II Rzeczypospolitej - nie wrócił do dziś pod rządy Konstytucji sprzed 1939 roku. Gdyby
naród wrócił do tej Konstytucji stanowisko wyłonionych pod jej rządami władz musiałoby być jednoznaczne w
kwestiach dotyczących polskiej racji stanu. I byłoby zajęte natychmiast. Byłyby podstawy prawne do
wystawienia rachunków katom.
*
*
*
Kołomyja - słynie dziś z jedynego na świecie muzeum pisanek. Kilka wieków wcześniej pod tą stolicą
Pokucia Mołdawianin Stefan III Wielki złożył hołd królowi Kazimierzowi Jagielończykowi. Wydarzenie to
moim zdaniem było i jest niedoceniane przez historyków.
UWAGA: Dajemy fot z Kołomyji - ratusz lub pisankę, ze wskazaniem na pisankę przed Muzeum
Najczęściej powtarzana jest tylko informacja o tym, że gdy Stefan III Wielki, mołdawski hospodar klęczał w
roku 1459 u stóp króla Kazimierza Jagiellończyka, w tym właśnie momencie składania przez niego hołdu
lennego rozwarły się ściany namiotu, by wojska polskie i mołdawskie zobaczyły tę scenę, co zdaniem
niektórych upokorzyło mołdawskiego księcia. Brak natomiast w powszechnie dostępnych źródłach informacji
dlaczego ten sam Stefan III złożył ponownie hołd Kazimierzowi Jagiellończykowi w tej samej Kołomyi w 1485
roku. Generalnie zresztą brak nam wiedzy o więzach Rzeczypospolitej z Hospodarami Mołdawskimi. Gdzieś
się ona rozmyła a może została zrujnowana, jak pomnik upamiętniający ów hołd z 1485 roku, który kiedyś
wzniesiono pod Kołomyją?
Po Kołomyi dziś nie kursują parowe tramwaje, tak tu popularne aż do 1945 roku. Mało kto wiąże tu
współczesność z Franciszkiem Karpińskim (1741-1825), poetą z Kołomyi znanym pokoleniom milionów
Polaków z pieśni “Kiedy ranne wstają zorze” i “Bóg się rodzi” oraz sielanki “Laura i Filon”.
Mało kto wiąże też współczesność z wydobywaniem tam dawniej soli i eksploatacją ropy naftowej, którą pod
Kołomyją pozyskiwał inżynier Stefan Szczepkowski. Polacy zniknęli stąd po 1945 roku jak owe parowe
tramwaje. Nie ma tu też już licznej społeczności chasydzkich Żydów. Miejscowych Żydów - obywateli II
Rzeczpospolitej - Niemcy zamordowali jesienią 1941 roku w lesie w Szeperowce. Polaków Sowieci w
większości wywieźli siłą na Syberię, a tych którym chwilowo zaoszczędzono “wycieczki na Sybir” wygnano
na “Ziemie Odzyskane”. Czy dlatego, że w 1915 roku w Kołomyji powołano słynną polską II Brygadę
Legionów, nazywaną też Żelazną lub Karpacką?
Niektórzy węgierscy historycy podają, że nazwa Kołomyi ma związek z rzekomym założycielem tego miasta
węgierskim królem Kolomanem. Z innych źródeł wynika, że prawa miejskie Kołomyja uzyskała pod koniec
panowania króla Kazimierza Wielkiego, o którym lud przez wieki powtarza: “zastał Polskę drewnianą
pozostawił murowaną”, gdyż był tym królem, który:
“wzniósł w swym niewielkim królestwie pięćdziesiąt pięć ceglanych i kamiennych fortec oraz zaopatrzył
dwadzieścia osiem miast w mury obronne (o ich jakości możemy się dziś jeszcze przekonać w Będzinie,
Kazimierzu, Szydłowcu i w wielu innych miejscach) - jak przypomniał Paweł Jasienica w “Polsce
Jagiellonów”.
(uwaga: dajemy fot Międzyrzecza z podpisem: Także w dzisiejszym Międzyrzeczu nieopodal granicy
"Polszy" z Niemcami zachował się zamek zbudowany przez Kazimierza Wielkiego).
Jeszcze inni twierdzą, że król Władysław Jagiełło w roku 1405 nadał Kołomyi prawa miejskie i przywilej
targowy. Po części o przemijaniu przypomina byłe gimnazjum polskie im. Kazimierza Jagiellończyka,
wzniesione w miejsce dawnego zamku w 1875 roku. I los Kościoła Wniebowzięcia NMP z lat 1762-72
zamienionego w cerkiew. Jak wiele innych świątyń po obu stronach Dniestru. O ich przeznaczeniu
zadecydował agresor, który napadł tu na ludzi we wrześniu 1939 roku:
“Wiadomość o przekroczeniu wschodniej granicy Rzeczypospolitej przez wojska radzieckie zastała władze
polskie w Kołomyi, w pobliżu granicy rumuńskiej. 17 września 1939 r. podczas narady z udziałem premiera
Felicjana Sławoja - Składkowskiego, ministra spraw zagranicznych Józefa Becka i Naczelnego Wodza
marszałka Edwarda Rydza - Śmigłego postanowiono domagać się od rządu rumuńskiego prawa tranzytu
(tzw. dront de passage) dla władz Rzeczypospolitej i żołnierzy polskich, w celu dalszego prowadzenia wojny
we Francji. Także ambasador francuski zapewniał o lojalnym stosunku swojego rządu do władz polskich
(miały one zgodnie z prawem międzynarodowym i precedensem belgijskim z wojny poprzedniej zapewnione
we Francji tzw. dront de residense, czyli prawo pobytu i funkcjonowania).
Tego samego dnia zapadła decyzja o przejściu władz i wojska do Rumunii, a dalej do Francji. Wydano
orędzie do obywateli polskich, informujące o przeniesieniu władz państwowych do jednego z państw
sojuszniczych i zapowiadano dalsze prowadzenie wojny. Naczelny Wódz, marszałek Rydz -Śmigły wydał
“dyrektywę ogólną” do wojska nakazującą wycofanie wojska i sprzętu do Rumunii i na Węgry oraz unikanie
walki z Armią Czerwoną poza obroną konieczną” (źródło: www. sciaga.pl/tekst/83765-84rzady_polskie_na_emigracji z 10.05.2010).
Lansowany przez środowisko “Gazety Wyborczej” na “wybitnego Ukraińca”, urodzony w 1920 roku w
Kołomyi obywatel II Rzeczypospolitej, żyjący od 1941 roku w Niemczech Bohdan Osadczuk, o mieście tym
powiedział: ”dla Polaków Kołomyja nic nie znaczyła” (sic!). (źródło: Basil Kerski i Andrzej S. Kowalczyk
“Wiek ukraińsko-polski. Rozmowy z Bohdanem Osadczukiem, Lublin 2001). Ba, ten “wybitny Ukrainiec”
otrzymał Order Orła Białego za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego.
OLGI KOBYLAŃSKEJ CZERNIOWCE i RARAŃCZA
Po Ukrainie podróżowałem w czasie pierwszej dekady XXI wieku - z przerwami na pobyt w Polsce.
Przywykłem więc do pewnego stereotypu ukraińskiego miasta: prawie wszędzie socrealistyczny gmach
władz, na wschodzie i południu pomnik Lenina, na zachodzie Tarasa Szewczenki. Czasami pomnik Iwana
Franko, częściej Łesi Ukrainki. Betonowe, szare i brudne blokowiska. A tu nagle Olga Kobylańska króluje w
Czerniowcach bezkonkurencyjnie!
Teatr nosi imię Olgi Kobylańskiej i jej podobizna dumnie gmachu tego pilnuje z postumentu pomnika jaki jej
postawiono. W domu, w którym mieszkała urządzono muzeum Olgi Kobylańskiej. Ba, najgłówniejszy deptak
w Czerniowcach - oczywiście, że tak! - nosi imię Olgi Kobylańskiej.
UWAGA: dajemy fotografię teatru i pomnika, dajemy też obrazek z ulicy Olgi Kobylańskiej
W publikacjach o Czerniowcach spotykałem sugestie graniczące z pewnością, że najbardziej znaną postacią
z Czerniowiec był Paul Celan(1920-1970), z pochodzenia Żyd (prawdziwe nazwisko Paul Anczel),
porównywany z innym Żydem Franzem Kafką, poeta który “przesiąkł w młodości chasydzką mistyką
rozwijaną wokół dworu cadyka w Sadogórze”. Tymczasem w Czerniowcach uwielbiają Olgę Kobylańską!
Dlaczego? Dlaczego korzystając z Wikipedii nie dowiemy się kim była, ba, pod hasłem “Czerniowce” jej
nazwiska nie ma w rubryce “Osoby związane z miastem”. Dlaczego?
O. Kobylańska była szlachcianką z Bukowiny. W jej domu mówiono po polsku, niemiecku i ukraińsku.
Pierwsze swoje wiersze napisała po polsku(sic!). Jak Johannes Frank Ukrainka z wyboru?
W "Polszy" po polsku wydano jej książkę pt.“W niedzielę rano ziele zbierała“, przetłumaczoną z
ukraińskiego, co trochę dziwi, bo książki jej autorstwa były zabronione w ZSRR. Na Ukrainie twórczość Olgi
Kobylańskiej wspierała słynna Łesia Ukrainka.
(UWAGA DAJEMY Fot. Uniwersytetu, czyli pałacu metropolitalnego)
Czerniowce wręcz prowokują swą odmiennością. Gród Czerń - bo tak prawdopodobnie drzewiej nazywało
się to słowiańskie miasto - bardziej ciążył do Mołdawii niż do Rusi. Związany z Mołdawią, już jako
Czerniowce(ludzie z Czerni= Czerniowcy?) został historyczną stolicą Bukowiny. Nie przypadkowo więc
powstał tam Pałac Metropolitów Bukowińskich - dziś mieszczący uniwersytet.
Po pierwszym rozbiorze Rzeczypospolitej miasto przyłączono do Austrii - w 1849 roku zostało stolicą
Księstwa Bukowiny, po rozpadzie Austro-Węgier miastem Królestwa Rumunii.
Skutkiem II wojny światowej Czerniowce zagarnął Związek Radziecki włączając w obszar tzw. Ukraińskiej
SRR. Po rozpadzie ZSRR Czerniowce zostały w granicach Ukrainy. Tutaj organizowany jest głośmy - w
przenośni i dosłownie - festiwal “Czerwona Ruta”. Śpiewa się tylko po ukraińsku. “Czerwona Ruta” to tytuł
piosenki - przeboju Iwasiuka, w którego samobójstwo na Ukrainie nikt nie wierzy.
Rarańcza
"Każdy, kto odwiedza ojczyste nekropolie poza wschodnią granicą, zastaje najczęściej poprzewracane i
połamane nagrobki, o które naogół nikt już nie dba. Niejeden nie kryje wzruszenia, gdy kilkaset kilometrów
od granic kraju spotyka polski napis czy grób, przeważnie ukryty w chaszczach lub w zrujnowanym kościele.
Nie zawsze tak jest. We wsi Ridkiwci, na ukraińskiej Bukowinie, pośród prawosławnych i greckokatolickich
mogił zabłąkany podróżny ze zdumieniem odkryje pięknie utrzymany obelisk wsparty na cokole i odczyta
polską inskrypcję:
LEGIONISTOM POLSKIM POLEGŁYM ZA NIEPODLEGŁOŚĆ OJCZYZNY
WIERNI TOWARZYSZE BRONI
WDZIĘCZNI RODACY Z BUKOWINY I GDAŃSKA
12 VI 1932
Po drugiej stronie cokołu widnieje napis w języku rumuńskim: EROLIROR POLONI 1914 - 1918(Bohaterom
Polskim 1914 - 1918). Na czworokątnym obelisku wykuto jeszcze datę symbolizującą I wojnę światową oraz
umieszczono dwa krzyże legionowe. U podstaw monumentu uwiecznił swe nazwisko pochodzący z
Czerniowiec wykonawca pomnika: Karol Moskaliuk - Cernauti" - zapisał Aleksander Strojny pod tytułem
"Legionowy pomnik" w "Ukraina praktyczny przewodnik" Pascala.
Leżące kilkanaście kilometrów na zachód od Czerniowiec Ridkiwci (Redkovtsy - przyp. autora) nazywały się:
Rarańcza. Tu po dwakroć w czasie I wojny światowej polski żołnierz złożył ofiarę krwi i dowiódł swej
waleczności.
Po raz pierwszy w 1915 roku, 13 czerwca, kiedy szarża ułanów z 2 szwadronu 2 pułku umożliwiła zdobycie
rosyjskich okopów. Walka potrwała trzy miesiące.
Po raz drugi w zupełnie innych okolicznościach. Do żołnierzy dotarła wieść o pokoju brzeskim jaki Niemcy i
Austro-Węgry zawarły 9 lutego 1918 roku z Rosją Lenina. Na mocy tego paktu Ziemia Chełmska miała być
częścią sowieckiej Ukrainy (sic!). Nic dziwnego, że do tej pory lojalni austriackiemu cesarzowi żołnierze II
Brygady uznali ten “pokój” za akt kolejnego rozbioru Rzeczpospolitej. Ponieważ II Brygada stacjonowała
wówczas pod Czerniowcami jej dowódcy postanowili przebić się na stronę rosyjską i na Ukrainie połączyć
się z korpusem formułowanym przez gen. Dowbór-Muśnickiego. Austriakom wypowiedziano posłuszeństwo
na piśmie. W nocy z 13 na 14 lutego pod Rarańczą doszło do walki tylko częściowo zakończonej
powodzeniem, bowiem tabory i artyleria wpadły w ręce Austriaków. Przebiło się tylko stu oficerów, w tym
słynny później Józef Haller i półtora tysiąca szeregowych. Reszta została wzięta do niewoli.
Ledwie minęło dwadzieścia jeden lat od tych wydarzeń, a polski żołnierz znów znalazł się w Czerniowcach i
okolicach. Generał Józef Haller też przez Rumunię przedostawał się do Francji.
“W nocy z 17 na 18 września 1939 r. rząd polski przekroczył granicę rumuńską (z najwyższych władz
polskich jedna osoba nie miała prawa opuścić własnego terytorium: był nią Naczelny Wódz, który jako
wojskowy podlegał w każdym przypadku internowaniu, jeśli nie przechodził na terytorium kraju również
związanego walką. Rumunia zaś już 6 września ogłosiła neutralność. Marszałek Śmigły, niestety nie zwrócił
na to uwagi).
Polskie najwyższe kierownictwo państwowe zachowywało się ze zdumiewającą lekkomyślnością. Droit de
passage, obiecywane przez Rumunów prawo tranzytu, mogło zagrać tylko w wypadku zachowania przez
ekipę polską jak największej powściągliwości. Rumunia nie była przecież mocarstwem, zdolnym do
lekceważenia nacisków ze strony potężnych partnerów. Tymczasem prezydent Mościcki już z terytorium
Rumunii wystosował orędzie do narodu polskiego, Beck przyjmował oficjalnie w Czerniowcach
akredytowanych przy rządzie polskim ambasadorów a marszałek Śmigły usiłował z rumuńskiego pogranicza
wpływać na bieg bitew toczonych jeszcze w Polsce.
Władze polskie zachowywały się tak, jak gdyby Rumunia była państwem zespolonym z Polską w wojnie z
Niemcami. Ale Rumunia była państwem neutralnym, które niefrasobliwość polskiej ekipy rządowej mogła
wpędzić w sytuację beznadziejną. Berlin wystąpił od razu z gniewnymi ostrzeżeniami. I trudno było się
spodziewać dotrzymania obietnic udzielanych przez Rumunię w warunkach zupełnie innych. Rząd Rumunii
wbrew uprzednim deklaracjom usiłując odwrócić od siebie niebezpieczeństwo niemieckie internował
prezydenta, rząd i wodza naczelnego (internowanie miało miejsce w rumuńskich miejscowościach: Bicaz,
Stanic i Craiova). Również Francja chciała zatrzymać władze RP w Rumunii i doprowadzić do powstania
nowych. ” ( źródło: www. sciaga.pl/tekst/83765-84-rzady_polskie_na_emigracji z 10.05.2010)
Wcześniej do Rumunii wjechało polskie złoto o wartości 463,6 miliona przedwojennych złotych.
“W nocy z 13 na 14 września załadowano na stacji w Śniatyniu całość złota do dziewięciu wagonów
towarowych. Każdy wagon opatrzono trzema rodzajami plomb i zamknięto na kłódki. Pół godziny po północy
pociąg przekroczył granicę i ruszył w kierunku Konstancy. Przez cały czas był eskortowany przez
rumuńskich policjantów i polski personel Banku Polskiego. 15 września, krótko po północy, „złoty” pociąg był
już w Konstancy. Na miejscu okazało się jednak, że nie ma statku, który mógłby natychmiast zabrać ładunek.
Przewlekanie sprawy było bardzo niebezpieczne, gdyż Niemcy wpadli już na trop polskiego złota i zaczęli
energiczne starania, aby je zatrzymać. 14 września poseł niemiecki w Bukareszcie Wilhelm Fabricius na
spotkaniu z ministrem spraw zagranicznych Rumunii Grigore Gafencu złożył protest przeciwko łamaniu
przez ten kraj neutralności. Niemiecki dyplomata domagał się, aby Rumuni złoto traktowali jak materiał
wojenny. Rumuński minister udał, że o sprawie przewozu złota nic konkretnego nie wie, ale obiecał
przeprowadzić odpowiednie dochodzenie. Przyjęta przez niego taktyka była korzystna dla Polski, dawała
bowiem czas na wywiezienie złota z Konstancy. „ - tak opisał to wydarzenie Janusz Wróbel w tekście pt.
„Wojenne losy polskiego złota” opublikowanym przez Instytut Pamięci Narodowej ( źródło z 18.05.2010:
"http://www.ipn.gov.pl/portal.php?serwis=pl&dzial=345&id=5518&poz= 2
NADDNIESTRZE
Ignacy Józef Kraszewski w 1843 roku tak pisał o tym mieście:
"Odessa, ogromne, nad samém morzem zbudowane miasto, ma wszystko, co za granicą mają: teatr włoski,
francuzki, niemiecki, asfaltowe i trotuary, oświetlenie gazem, i.t.d. Jeden tylko kościół katolicki, mały, choć
katolików mnóztwo; magazyny, składy przepyszne, ale nade wszystko piękny port i bardzo mądrze
urządzona kwarantanna, która jest prawie drugiém miastem w mieście. Tego roku zjazd do kąpieli był
niezmierny; najwięcej z naszych prowincyi, do 300 rodzin; ale chłód i deszcze kąpać się nie dawały. Ja
jednak, uparłszy się, wziąłem pięćdziesiąt kilka kąpieli, które, jak dotąd, posłużyły mi trochę. Trudno się nie
zahartować, kąpiąc się dwa razy na dzień w takiéj zimnéj i tak bałwanami bijącéj wodzie".
Był kwiecień 2009. Tego dnia byliśmy w świetnych nastrojach. W Odessie, przy słynnych schodach
Potiomkinowskich, prawie u stóp pomnika księcia “Richelieu”, rozbrzmiewała muzyka ludowa i częstowano
bigosem, kiełbasą i wódeczką. Polskimi produktami. Za darmo! Nic dziwnego, że ustawiła się długa kolejka
po te smakołyki, ale warto było stać. Częstowali: państwo polskie i lokalna wspólnota Polaków. Smakowało!
( dajemy zdjęcie, zdjęcia z dni polskich)
Niestety w Odessie nie mogliśmy zostać na kolację - na wieczór zaproszono nas do Mołdawii. Mieliśmy być
gośćmi Walentyna Isaka. Architekta. Biznesmena. Mołdawianina, który zrobił karierę w Kijowie. Chciał nam
pokazać swój rodzinny kraj, przedstawić rodzinę i przyjaciół ze studenckich czasów.
uwaga : dajemy Isaka w stroju Orderu Świętego Stanisława z podpisem:
Architekt Walentyn hr Isak ma po części polskie korzenie. Po rozbiorze Rzeczypospolitej jego pra pra pra
babka Wiktoria Mizumski znalazła schronienie na mołdawskiej ziemi. W swoim otoczeniu nie wywyższa się
on jednak z powodu swego arystokratycznego pochodzenia, chociaż w kijowskiej dzielnicy Obołoń
zaprojektował, zbudował i ufundował Cerkiew Szlachetnie Urodzonych pod wezwaniem Bożego Narodzenia,
która działa od stycznia 2008 roku. (Życie i twórczość Walentyna Isaka udokumentowałem w 2010 r. w moim
filmie (107 min.) i książce - albumie pod tytułem „Po prostu Isak”, wydanej po rosyjsku pod tytułem
(fonetycznie): „ Zodczyj Walentyn Isak”; w 2011 roku powstał film pt. "Mołdawianin w Kijowie" - przyp.
autora).
Umówiliśmy się, że spotkamy się w połowie “odesskiego szosse”, na skrzyżowaniu z trasą M-13(E-577)
Kirowograd - Kiszyniów. I tak się stało. Stamtąd przejazd do granicy zajął nam półtorej godziny z uwagi na
dziury w drodze. Nasz przewodnik doskonale poradził sobie z pokonaniem ukraińskiego posterunku
granicznego. Zostało kilkadziesiąt kilometrów do Kiszyniowa.
- Co tam macie? - usłyszeliśmy rutynowe pytanie zadane przez funkcjonariusza Naddniestrzańskiej
Republiki Mołdawskiej. I pytanie to nie wróżyło niczego złego. Nasz przewodnik już był odprawiony przez
funkcjonariuszy tego nie uznawanego na świecie państwa i przyjaźnie dawał nam znaki, iż czeka na nas.
Naddniestrzańska Republika powstała po rozpadzie ZSRR w 1990 r. Rozpościera się wzdłuż Dniestru i
rozdziela Mołdawię od Ukrainy. I oto staliśmy pod słupem z godłem tego państwa przypominającym czasy
Związku Radzieckiego, z sierpem i młotem i czerwoną gwiazdą. Formalnie jest to autonomiczny teren
Mołdawii, ale faktycznie jurysdykcja Mołdawii tam nie sięga.
(uwaga: dajemy godło tego kraju i fotę z granicy)
Wypytujący nas funkcjonariusz otrzymał konkretne odpowiedzi - pokazaliśmy mu sprzęt, statywy, kamery.
- Wy żurnalisty- upewnił się i zniknął. Kilka minut po naszych wyjaśnieniach pojawił się cywil (a może oficer
po cywilnemu?). Nie przedstawił się.
- Akredytację naszego ministra informacji macie? Nie? To wracajcie tam skąd jedziecie! - wydał polecenie.
Zaskoczenie. Konsternacja. Jaka akredytacja? Przecież nas nie interesuje pobyt w tym kraju, chcemy tylko
przejechać tranzytem kilkanaście kilometrów...
- Bez akredytacji się nie uda- zapewnił nas inny już cywil (a może oficer po cywilnemu?). Nie pomogła też
interwencja naszego przewodnika.- W Kiszyniowie goście czekają- tłumaczył bez skutku. Na nic się zdało
też pytanie wprost za ile nas przepuszczą?
Co robić? Nasz przewodnik pojechał do Kiszyniowa - nie mógł zawieść rodziny i przyjaciół.
My wróciliśmy do Odessy, by spróbować wjechać do Mołdawii inną drogą. Od południa. Zaskoczony tak
samo jak my nasz przewodnik Walentyn Isak prosił:
- Tylko nie przyznawajcie się, że jesteście dziennikarzami.
Dobry nastrój prysł. Po drodze do Odessy zastanawialiśmy się - może mieli rację ci, którzy nas ostrzegali
przed tą wyprawą do Kiszyniowa, życzliwie informując, iż po zamieszkach, po podpaleniu siedziby
prezydenta i parlamentu, co wydarzyło się parę tygodni wcześniej, trwają tam represje wymierzone w
przeciwników prezydenta Mołdawii i lepiej w tak niepewny czas tam się nie wybierać?
( uwaga dajemy foty remontowanych siedzib prezydenta i parlamentu w Kiszyniowie)
W Odessie zajechaliśmy pod pierwszy hotel przy drodze. Były wolne miejsca. Ale przy zameldowaniu zrobił
się problem. Okazało się, że mam uszkodzony paszport. Strona z moim zdjęciem została zwyczajnie
wyrwana. W taki sposób naddniestrzańscy pogranicznicy potraktowali mój paszport. Wyprawę na Mołdawię
trzeba było przełożyć - musiałem zająć się wyrabianiem nowego paszportu.
( Uwaga dajemy na dwie strony, rozkładówkę w fotach z Odessy - giełda, opera, etc)
W odeskim polskim konsulacie niedzielnym popołudniem sporządziłem notatkę i po kilku godzinach za 39
euro miałem nowy paszport – konsularny. Najdłużej trwało zrobienie zdjęć i poszukiwanie euro, w konsulacie
nie chciano dokonać wymiany hrywien na euro. Nieoficjalnie dowiedziałem się, że nawet dyplomaci nie
jeżdżą przez tę samozwańczą naddniestrzańską republikę. Dlaczego? Jej prezydent Igor Smirnow w 2008
roku został uznany za person non grata przez kraje europejskiej wspólnoty. Rewanżował się więc on
obywatelom tych państw nie puszczając ich na terytorium swego państwa. “Naddniestrze” to zamieszkały
przez pół miliona pas długości dwustu kilometrów ciągnący się wzdłuż Dniestru, o szerokości 12- 15
kilometrów. Ze stolicą w Tyraspolu i z miastami Bendery (przemysł zbrojeniowy) i Rybnicą (stalownia).
Kiedy Mołdawia ogłosiła w 1990 r. niepodległość “Naddniestrze” ogłosiło separację. I proklamowało swoją
niepodległą republikę. A kiedy nastąpiła taka konieczność zbrojnie ją obroniło - wojnę o “Naddniestrze”
Mołdawia przegrała. Stacjonująca tam elitarna 14 armia rosyjska miała zlikwidować swoje garnizony do 2003
roku.
Siergiej Iwanow, rosyjski minister obrony narodowej obwieścił jednak kilka lat temu, że “póki nie zapanuje
spokój” w tamtym regionie, armia pozostanie. I stoi. Rosjanie wprawdzie twierdzą, iż jest już ich tam tylko
1800, ale w Mołdawii i na Ukrainie nikt w to nie wierzy. Powszechne jest tam przekonanie, że w
“Naddniestrzu” znajduje się najnowocześniejsze rosyjskie uzbrojenie. W świecie kraj ten uznają tylko:
Abchazja i Osetia Południowa. Ja też musiałem z przyjaciółmi uznać jego byt. I pogodzić się z nierozwiązaną
zagadką: - Dlaczego szpetnie uszkodzono mi paszport?
Już w Kijowie zainteresowałem tamtejszą telewizję “1+1” moją naddniestrzańska przygodą. Przybyły na
spotkanie ze mną w jej ekipie operator opowiedział przy okazji o swojej przygodzie na “Naddniestrzu”. Jego
przepuszczono przez granicę, ale ledwie opuścił strefę przygraniczną zatrzymała go tamtejsza milicja i
ukarała mandatem. Kiedy się okazało, że nie ma tamtejszej waluty, czyli naddniestrzańskich rubli, by w
pieniądzu tego kraju opłacić mandat, zwyczajnie go wydalono na Ukrainę nie wyrażając zgody na wymianę
pieniędzy.
( uwaga dajemy fotę : ja + ekipa 1+1)
MAMAŁYGA lub MOHYLEW
Po przeżyciach związanych z niemożnością przekroczenia granicy tak zwanego Naddniestrza zacząłem
diagnozować kwestię jak obywatel Unii Europejskiej może dostać się na Mołdawię. Wyszło, że samochodem
najprościej przez Rumunię. Z południa, z terytorium Ukrainy, ale przejściami oddalonymi na zachód od
Majak. I z północy. Na przykład przez Mamałygę. Można też pociągiem ze Lwowa, Kijowa, a z Odessy
autobusem lub marszrutką.
Przejście graniczne w Mamałydze ma duży walor - znajduje się niedaleko, na południe od Czerniowców. I
mało kto tamtędy jeździ. A po drugiej stronie granicy już niedaleko są Bielce - miasto z silnym ośrodkiem
polonijnym. Wychodzi tam polskie pismo “Jutrzenka” kierowane przez Ewelinę Maszarową. Działa Dom
Polski. Polacy tutaj osiedlali się nawet po rozbiorach. Ziemia była tańsza, ciężka ręka cara jeszcze wtedy
tam nie sięgała. Jeszcze.
UWAGA: dajemy fot. szefowej restauracji Mołdawskiej w Kijowie jak przyrządza mamałygę z podpisem:
Mamałyga to też popularna potrawa mołdawska. Jak ją przyrządzić pokazała mi Felicja Zalewska, która tak
jak Walentyn Isak, wyjechała z Mołdawii za chlebem do Kijowa. Zaczynała od handlu na bazarze. Tak poznał
ją W. Isak, który zaproponował jej pracę kucharki u siebie w domu. Dziś prowadzi mu ona mołdawską
restaurację w rejonie stacji metra „Mińska” w Kijowie.
Można też pojechać bardziej na wschód, za Chocim i Kamieniec Podolski, do Mohylowa Podolskiego.
Miasta, położonego na terenach zamieszkałych już 150-140 tysięcy lat przed naszą erą. W czasach
Rzeczypospolitej Szlacheckiej związanego z fortuną Potockich. Miasto posiada wspaniałe walory wynikające
z malowniczego położenia nad Dniestrem - potencjał zupełnie nie wykorzystany.
Miasto założył Jaremi Mohyła, Mołdawianin, i podarował je zięciowi Stefanowi Potockiemu. Kilka kilometrów
po drugiej stronie Dniestru znajduje się pole bitwy pod Cecorą. Być może gdzieś tam po drugiej stronie
Dniestru pochowano marszałka konfederacji barskiej -Józefa Pułaskiego. Tak niektórzy utrzymują. Kozacy
po dwakroć opanowali miasto. Po bitwie nad Batohem ( 1652r.) i w 1673 r. W reportażu pt.”W Mohylewie nad
Dnieprem” Marek A.Koprowski napisał:
„Miasto zajęli tzw. Kozacy przeddnieprowi, którzy przekształcili je w główny punkt wypraw na Mołdawię. W
początkach XVIII w miasto zostało obrócone w perzynę. Polski gubernator, przysłany aby je wskrzesić,
zastał straszną pustkę. Jak napisał Rolle:”ani kościoła,ani cerkwi nawet bożnicy żydowskiej nie
było”.Wszystkich mieszkańców gubernator doliczył się 122.”
W 1776 roku jedenaście tysięcy zamieszkiwało już 1167 domów. Upadek Rzeczpospolitej oznaczał jednak
upadek Mohylewa. Nie pomogli licznie osiedleni tu Ormianie. Ani też – może sentymentalne – odwiedziny
Mohylewa przez Juliusza Słowackiego, który ponoć szukał tam śladów umocnień fortecy jaka strzegła
drzewiej Rzeczpospolitą. Parafia rzymsko katolicka liczyła ledwie 1448 wiernych przed I wojną światową. Ale
to i tak było za dużo. Kiedy w Mohylewie nastały czasy sowieckiej Ukrainy księdza proboszcza Karovec
Makary Michajłowicza wydalono za granicę. I jak to zapisał w swym reportażu M.A. Koprowski: „Pozbawiona
kapłana parafia przetrwała do połowy lat trzydziestych. Najprawdopodobniej w ramach antypolskiej operacji
w 1937 roku została zniszczona. Jej cały aktyw został aresztowany i wymordowany, a duży murowany
kościół wysadzony w powietrze.”
Dzisiejszy Mohylew walczy o przetrwanie dzięki przejściu granicznemu z Mołdawią. „Mrówki” przynoszą
alkohol z Mołdawii, a samochody ciężarowe z Rosji i Ukrainy czekają na odprawę celną w drodze nie tylko
ku Mołdawii.
UWAGA: Dajemy fot mostu w Mohylowie Podolskim z podpisem: Most graniczny w Mohylowie Podolskim
Po przekroczeniu mostu granicznego w Mołdawii wita nas Otaci. Z socrealistycznym gmachem władz i
pomnikiem Lenina spoglądającym przez plac na ten gmach i sąsiadującą z nim po lewej stronie cerkiew. Ki
czort? Niepodległa Mołdawia?
UWAGA: dajemy pomnik Lenina z podpisem:
W Otaci pomnik Lenina z tego miejsca ”ubrali”- czyli usunięto - rok temu. Ale nie zniszczono go. I przydał się.
W tym roku wybory wygrali ci, którzy podobiznę wodza rewolucji październikowej postawili znów na cokole.
Jadąc z Otaci do Soroka, po 3-4 kilometrach, można skręcić w prawo, do Bierezowki(drzewiej swojskie
“Laszki”- przyp. autora). Stoi tam pomnik hetmana Wielkiego Koronnego Stanisława Żółkiewskiego.
Największego z największych rycerzy Polski.
“Pierwszy pomnik Żółkiewskiemu ufundowała jego żona, a bezpośrednim wykonawcą jej woli był syn
hetmana Jan, który wystawił go pod osłoną własnej chorągwi pancernej. Miał on na to cichą zgodę
hospodara mołdawskiego oraz dowódców tureckich garnizonów, stacjonujących wzdłuż linii Dniestru.
Pomnik zbudowali kamieniarze z Mohylowa. Stanął on na niewielkim kurhanie, kryjącym prochy poległych.
Przytwierdzono do niego tablicę na której wymieniono zasługi hetmana w służbie ojczyzny z cytatem ”Quam
dulce et decorum est pro patria mori”- “Jakże słodko i zaszczytnie jest umrzeć za Ojczyznę”. Przetrwał on w
tym miejscu prawie 240 lat. Był szanowany przez Turków i Mołdawian, a także przez Rosjan.”- napisał
Marek A. Koprowski w swym tekście pt. “Tu złożył głowę Żółkiewski”. I przypomniał tam:
”(...)nikt nie przedstawił relacji z ostatnich chwil Żółkiewskiego. Jego ciało znaleziono 5 km od Mohylewa.
Miał głęboką ranę ciętą na skroni i odrąbaną prawicę. Tatarzy po odnalezieniu jego zwłok odcięli głowę, wbili
na dzidę i postawili przed namiotem Iskander paszy. Ten odesłał ją do Konstantynopola. Jego zwłoki a
następnie głowę wykupiła żona, a w miejscu śmierci postawiła pomnik”.
Żółkiewski zginął 5 kilometrów od bezpiecznego miejsca. Był w odwrocie po przegranej bitwie pod Cecorą.
W tej nieudanej wyprawie zginął też podstarości czehryński Michał Chmielnicki, ojciec Bohdana, który także
był pod Cecorą. Bohdan pod Cecorą życie ocalił- w niewoli tureckiej- w której przyszły wódz kozackiej rebelii
spędził 2,5 roku.
Zniszczony przez wandala pomnik zrekonstruowano i prawdopodobnie w 1912 roku postawiono za sprawą
Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Hetmana Żółkiewskiego, powstałego w 1903 r. W 2003 go
odrestaurowano na koszt państwa polskiego. Od kilku lat pod nim spotykają się Polacy mieszkający na
Mołdawii na “Zlocie Młodzieży Polskiej im. Stanisława Żółkiewskiego.
UWAGA: Dajemy fot. ze zlotu z podpisem:
W 2009 roku pogoda nie dopisała, ale nie zniechęciła uczestników Zlotu pod pomnikiem hetmana
Stanisława Żółkiewskiego. Z ambasady polskiej na Zlocie nikogo nie było.
„Pozostała legenda, jedna z najpiękniejszych, o Cecorze i hetmanie, co oddał życie. Kto nie zna tej historii,
ma z pewnością problemy ze swoją polską tożsamością. Jest takich wielu, skoro stary bohater, hetman
Żółkiewski, nieczęsto jest patronem choćby małej uliczki w naszych miastach. Mieszkańcy Cecory pojęcia
nie mają, że o ich wiosce mówią wszystkie podręczniki polskiej historii XVII wieku. Żyją tu przyklejeni do
granicznej rzeki Prut i ani im w głowie historia sprzed blisko czterystu lat.” - zapisał Michał Kruszona w swojej
„Rumunii. Podróże w poszukiwaniu Diabła”.
SOROKA
Uwaga dajemy fot twierdzy w Soroka z podpisem: Twierdza w Soroka była krótko w zarządzie
Rzeczypospolitej Trojga Narodów.
U podnóża twierdzy w Soroka czekaliśmy na prom. Za chwilę z ukraińskiego brzegu miał ruszyć on przez
Dniestr do Soroka, ku mołdawskiemu wybrzeżu. Załadowane były już dwa samochody. Zapowiadały się
ciekawe zdjęcia. Nagle pojawił się człowiek w mundurze i usłyszeliśmy po rosyjsku:
- Nielzia!
Obruszyłem się, bo i co tu tajnego, bomba atomowa czy co? W dobie zdjęć satelitarnych:
“-Nielzia“?- w Mołdawii? Po rosyjsku?
Nie wolno fotografować rzeki? Po obejrzeniu legitymacji prasowej mężczyzna w mołdawskim mundurze
odszedł. Prom ruszył. A tu pojawił się tajniak, machał legitymacją i rękami. Znów okazałem zdenerwowanie.
Znów w ruch poszła legitymacja. Tajniak odstąpił, ale na odchodne poprosił: “- Mundurowych nie
fotografujcie, to granica."
(UWAGA: dajemy zdjęcia z imprezy urodzinowej w Soroka)
W nagrodę spotkała nas niespodzianka. Poszliśmy się napić czegoś w pobliskiej kafe. A tam była impreza Wowk Nona obchodziła sześćdziesiąte urodziny. Przyjęliśmy zaproszenie. Poczęstowano nas doskonałymi
domowymi wyrobami garmażeryjnymi, swojskim alkoholem. Czy tak dobrze odżywiają się wszyscy
Mołdawianie? Nasi gospodarze tak - prowadzą swoje firmy: sklep, bar, etc.
Smaczku dodało położenie budynku - restauracyjny taras zlokalizowany był dokładnie nad punktem odpraw
celnych - z tego tarasu można było doskonale obserwować pasażerów promu i pograniczników. I robić
zdjęcia.
AZJA NA PAL
“Konie ruszyły: wyprężone sznury pociągnęły za nogi Azji. Ciało jego sunęło się przez mgnienie oka po ziemi
i trafiło na zadzierzyste ostrze. Wówczas ostrze zaczęło się w nim pogrążać i jęło się dziać coś strasznego,
coś przeciwnego naturze i człowieczym uczuciom! Kości nieszczęśnika rozstępowały się, ciało darło się na
dwie strony; ból niewypowiedziany, tak straszny, że graniczący niemal z potworną rozkoszą, przeniknął jego
jestestwo. Pal pogrążał się głębiej i głębiej.
Tuhaj- bejowicz zwarł szczęki, wreszcie jednak nie wytrzymał - zęby jego wyszczerzyły się okropnie, a z
gardzieli wydobył się krzyk: A!a!a!- do krakania kruka podobny.
- Wolno!- Skomentował wachmistrz.
Azja powtarzał swój straszny krzyk coraz szybciej.
- Kraczesz?- spytał wachmistrz.
- Równo! stój! Ot, i już! - dodał zwracając się do Azji, który umilkł nagle i tylko rzęził głucho.”
(Żródło: H. Sienkiewicz “Pan Wołodyjowski”, wyd. PIW z 1970 r.- przyp. autora)
Któż nie pamięta tej kultowej wręcz sceny wykonania wyroku na Azji, który śmiał porwać Basię
Wołodyjowską? Wielki nasz Henryk Sienkiewicz umieścił akcję tej sceny w Raszkowie.
(Uwaga: dajemy fot. Rybnicy, przez rzeke i most)
Aby się tam dostać poniżej Soroka trzeba przekroczyć Dniestr. Najdogodniej w Rybnicy. Raszków założony
był w 1402 roku. Dziś jest małym miasteczkiem leżącym w Naddniestrzu - właśnie koło Rybnicy, która
rozrosła się znacznie. Pod Raszkowem znajduje się też ów jar, w którym Horpyna więziła wybrankę
Skrzetuskiego. Ale aby to wszystko obejrzeć najpierw trzeba pokonać naddniestrzański kordon. Należy
dostać się do Naddniestrza.
Polska ambasada w Kiszyniowie stanowczo nam to odradziła. Z wizji lokalnej wynikało, że mamy szanse
tylko marszrutką. Wyjazd o 7.00 z Kiszyniowa. Powrót tym samym autobusem po czterech godzinach pobytu
w Naddniestrzu. Turyści jeszcze w ten sposób mogą tam się dostać. A profesjonalny sprzęt filmowy? Mając
w pamięci jak nas potraktowano kilka miesięcy temu i surową radę ambasady odpuszczamy. Fotografie
Raszkowa udostępniła szefowa „Jutrzenki”.
Uwaga dajemy fot red. Nacz Jutrzenki i kościoła z podpisami:
Ewelina Maszarowa, Redaktor Naczelna Pisma Polaków w Mołdawi ”Jutrzenka”
W tym kościele brał ślub realny - nie literacki - płk Jerzy Wołodyjowski.
Kiedy czytałem reportaż “Dniestr Mołdawia 1999” pióra Celiny Mróz, też zamarzył mi się spływ Dniestrem.
W 2009 roku było to jednak zbyt ryzykowne. Działa tu wprawdzie kontrabanda, nie kontrolowany ruch
graniczny istnieje, ale tak żyją “sami swoi”, a nie obywatele Unii Europejskiej, więc na razie z nurtu Dniestru
jego brzegów swobodnie nie mogłem podziwiać i pozostało mi wierzyć, iż niedaleko Cypowej (Tipova)
jeszcze stoi:
"(...)wykuty w skałach monastyr, obecnie opuszczony, lecz przez wieki zamieszkiwany. Ufundował go
oczywiście hospodar Stefan III Wielki. Ze skalnym monastyrem związana jest legenda, którą opowiedział mi
napotkany turysta. Hospodarzy mieli prawo do trzech oficjalnych żon. Stefan był bardzo kochliwy, miał trzy
dozwolone żony i wiele kochanek. O wszystkie swoje kobiety i dzieci dbał bardzo czule. Pewnego razu
spodobała mu się kolejna dziewczyna i zapragnął, żeby i ona została jego oficjalną żoną, lecz religia na to
nie zezwalała. Wówczas ufundował monastyr w skałach w Cypowej, za co mnisi udzielili mu czwartego
ślubu.”- a co przypomniała Celina Mróz w swoim reportażu.
“ PRAZDNIK WINA”
UWAGA: dajemy foty z plantacji winogron i Wiery z podpisem: Wiera Jabanży.
Wiera Jabanży jest Gagauską. Jej przodkowie, Turcy, z islamu przeszli na chrześcijaństwo. Za chlebem
wyjechała na Ukrainę. We Lwowie wydawało jej się, że los chwyciła za rogi - mąż okazał się jednak jej
niegodnym. Od tamtej pory samodzielnie wychowywała syna. Dała radę pracując na rynku nieruchomości i
rozwijając kontakty z polskimi przedsiębiorcami. Po latach pracy zdobyła stabilną pozycję, ba otrzymała od
polskich partnerów ofertę: - Uruchom plantację winogron i produkcję wina- usłyszała. Długo się z nią
obnosiła. Ale zaryzykowała. Wróciła do Gagauzji. Kupiła ziemię, trzy setki hektarów i pracownicy pod jej
nadzorem zaczęli karczować stare krzewy i sadzić nową winorośl. Spółce w którą weszła Wiera inwestycja
da plon dopiero po kilku latach.
Z jej relacji wynika, że Wieś Czałyk założyli w 1810 roku potomkowie niemieckich kolonistów, którzy
wyemigrowali z zachodnich Prus do Mołdawii. Car Rosji zezwolił im zakładać kolonie w okolicach Akermanu,
Izmaiła, Biłgradu i Kagulu. Ocenia się, że 26 tysięcy Niemców stało się właścicielami 150 tysięcy hektarów
ziemi, na których założyli 25 kolonii. Na początku XX wieku Czałyk posiadał Alfred Szlengier, który w
podeszłym wieku podzielił majątek. Czałyk przypadł Francuzowi Konstantinowi Furtuna, który wydzierżawił
156 ha Władimirowi Zaporoszczenko. Był to strzał w dziesiątkę. Dzierżawca stworzył winnice i wyprodukował
wyśmienite wina. Powstała fabryka win z piwnicami słynnymi nie tylko w Mołdawii. Sowieci w 1948 roku
znacjonalizowali winnice i utworzyli w 1954 roku sowchoz „Czałyk”. Zaporoszczenko represjonowali. Ale
produkcji wina nie zaprzestano, winogronem obsiano 80 procent ziemi, ba, wina z Czałyku stały się jednymi
z najlepszych win Mołdawii!
( Uwaga dajemy fot ruiny piwnicy win z podpisem:
- Wielki cios winiarstwu zadał “suchoj zakon” wydany przez władze ZSRR za czasów sekretarza
generalnego KC KPZR Michaiła Gorbaczowa - przypomniała Wiera. Socjalistyczny naród miał być
szczęśliwie trzeźwy. Walcząc z plagą alkoholizmu wydano akt prawny przy pomocy którego chciano
ograniczyć produkcję i spożywanie alkoholu. Pod nóż poszły wtedy dorodne krzewy winogron w Gruzji,
Armenii, na Krymie i w Mołdawii.
( Uwaga: dajemy fot. Plantacji winogron )
Osobiście pamiętam czasy “suchego zakonu” z Moskwy. Przebywałem tam chcąc uzyskać wywiad od
Michaiła Gorbaczowa do planowanej wtedy książki “Kto jest kim w pierestrojce”. “Suchyj zakon” alkoholizmu
nie zlikwidował. Kelnerzy podawali wódkę w czajniczkach od herbaty, produkcja samogonki miała się nieźle.
Tak pragmatycznie na niego zareagowali obywatele ZSRR. A może twórcom “suchego zakonu” nie chodziło
o szczęście w trzeźwości narodów “radzieckich”, lecz po prostu byli agentami wpływu obcych i dla nich
niszczyli rodzimy przemysł winiarski oczyszczając im przedpole? Ale to temat na oddzielną książkę.
(Uwaga dajemy fot . z kobietami pracującymi przy tytoniu, z podpisem :
Liście tytoniu trzeba przygotować do suszenia. Gagauzja 2009.
.
(Uwaga: dajemy fot. Lenina pod siedziba prezydenta Gagauzji.
Kiedy rozpadał się ZSRR powstała niepodległa Mołdawia, która w 1990 roku Gagauzji przyznała status
autonomicznej republiki - bez prawa do własnej armii. W Komrat, stolicy Gagauzji, pod siedzibą prezydenta
tej republiki w 2009 roku stał pomnik Lenina wzniesiony za czasów sowieckiej okupacji tych ziem. Lenin był
najwybitniejszym Gagauzem?
( uwaga fot: dajemy zdjęcia ze ślubu w cerkwii w Gagauzji z podpisem)
Czy młodzi ludzie sprostają wyzwaniu i postawią gospodarczo swój dom na nogi?
Na Mołdawii jest jeszcze bardzo dużo ziemi do kupienia, ale obcokrajowiec jej kupić nie może.
Uwaga: dajemy fot. jak ręcznie obrabiana jest kukurydza z podpisem:
Zbiory kukurydzy. Mołdawia 2009.
W Kiszyniowie - jak w Kijowie - językiem ulicy jest rosyjski. Kolonizacja. Trwa czy obumiera? Byłem za
krótko by dać jednoznaczną odpowiedź. Ale Rosja zdaje się nie odpuszczać. Tuż przed Świętem Wina
Kiszyniów gościł szefów państw Wspólnoty Niepodległych Państw. A i Naddniestrze tkwi jak zadra.
( UWAGA: dajemy fot. Dionizosa z podpisem:
Wiktor Celan, aktor, reżyser. Na tegorocznym Święcie Wina w Kiszyniowie wystąpił w roli Dionizosa.
Święto Wina w 2009 roku po raz pierwszy odbyło się na terenach targowych Kiszyniowa. Dekoracje
przykryły stojący tam pomnik Lenina. Lenin na Święcie Wina nie był widoczny, co natychmiast wykryli
telewizyjni dziennikarze. Czy dlatego, że nie kuł w oczy?
(Uwaga dajemy fot tańczących )
Podczas święta wytwórnie win i koniaków prezentowały swoje wyroby, ich produkty można było nabyć taniej
niż w sklepach, dziesiątki tysięcy osób zrobiło więc zakupy i świetnie się bawiło.
Wspomnienie wspaniałego festynu zabija koszmar jednej informacji. Kilka dni po tym święcie ktoś rzucił
granat w tłum świętujących Dzień Kiszyniowa. Szczęście w nieszczęściu, jeśli wierzyć oficjalnym
informacjom, nikt nie zginął, rannych było kilkadziesiąt osób. Granat nie był w pełni sprawny. ”Nie zarabotał”
- jak fachowo skomentował jeden z moich informatorów.
Komuś marzy się destabilizacja? Komu? Acha, zapomniałem wyjaśnić, ”prazdnik wina” (pisownia fonetyczna
- przyp. autora) po rosyjsku oznacza święto wina.
STARY ORCHEJ
W drodze z Kiszyniowa na północ, nic nie zapowiadało uczty dla oka. Wokół równo, czasami pofałdowana
ziemia, nie zalesiona. Gdzie nie gdzie, tam gdzie osada jaka, drzew kilka. Aż tu po pół godzinnej jeździe, z
kilometr od głównej szosy pokonując polną drogę, nagle znaleźliśmy się nad urwiskiem. W dole rzeka
wyrzeźbiła cud przyrody, a rzeźba ta przez stulecia dawała ludziom życie. Wodę i naturalne schronienie.
Także w trudno dostępnych pieczarach.
( uwaga dajemy foty tej miejscowości, z góry, jaskinie, etc)
- Tutaj Tatar na koniu nie wjechał! Nie łatwo mu było zdobyć takie miejsce- przekonuje Wiktor Borszczewicz.
Profesor cybernetyki, antropolog, historyk.
- Mój ojciec jest zawodowym historykiem, zainteresowanie historią jest u nas rodzinne- objaśnia. I
kontynuuje:
- Po mołdawsku nazwa tego miejsca brzmi “Orgieju wiet”. ”Orgiej”jest zniekształconym mongolskim słowem
“orche”- “urga”, czyli stolica. Osobliwość tego miejsca polega na tym, że w czternastym wieku znajdowała się
tu zachodnia stolica Złotej Ordy. Tutaj rzeka Reut płynąca z północy na południe tworzy przepiękny jar w
kształcie litery "C", by po kilku kilometrach wpaść do Dniestru. Położone tu miasto nazywano Stary Orchej,
obecnie zakole to nosi nazwę “Piesztiera”- jaskinia. Dlatego, że tam było dużo jaskiń. W miejscu tym
lokowano klasztory na skałach.
Profesor Wiktor jest przekonany, że tylko dzięki silnym związkom Mołdawii z Rzeczpospolitą Mołdawia
przetrwała w wierze chrześcijańskiej.
- Turcja musiała liczyć się z wpływami Polski i Litwy. Moje nazwisko jest też dowodem więzi z Polakami. Moi
współpracownicy dotarli do słynnego polsko -litewskiego aktu z 1528 roku, spisu polskiej i litewskiej szlachty
i okazało się, że dziedzic z Mohylewa nazywał się Bohdan Borszczewicz. Kiedy zainteresowałem się mocniej
Mohylewem okazało się, że mieszkali tam Połowcy, ściślej Kumanowie. Tymczasem najlepszymi
wojownikami Bohdana i Stefana Wielkiego byli Rezesi, pochodzący od kumanowskich i połowieckich
jeźdźców, tych którzy uczestniczyli w bitwie pod Grunwaldem w 1410 r.
( uwaga dajemy foty z jego domu-muzeum)
Kim są Mołdawianie?
-Wołochami, którzy, zeszli z gór. Zaświadcza o tym los naszych stolic. Im mocniej schodziliśmy w dół, tym
bliżej morza powstawały centra władzy administracyjnej. Baia została zastąpiona Suczawą, Suczawa
Jassami.
- A skąd się wzięła nazwa Mołdawia?
- Od rzeki przepływającej w Pradze o nazwie Wełtawa. Wełtawa płynie po Saksonii i nazywa się tam
“Mulda”. Węgrzy zapraszali saksońskich mistrzów, do pomocy w budowie zamków, warowni. I Sasi ci
nazwali jedną z rzek na podobieństwo swojej - Moldau. Z czasem zabrzmiało: Mołdawia. Po zwycięstwie
Olgierda, wielkiego księcia Litwy, w 1362 roku odniesionym nad Mongołami nad rzeką Siniuchą, ziemia na
zachód od Dniestru stała się nasza, a Litwa sięgająca do Dniestru zjednoczyła się z Królestwem Polskim i
zostaliśmy sąsiadami. Prawy brzeg był mołdawski - lewy litewski.
I zaczął się wykład o tym kim są Połowcy i ich przodkowie, których spotkać można koło Połtawy, a nawet w
północnej części Uzbekistanu. Ci, którzy stąd nie wywędrowali “zmołdowiawili się”, zasymilowali i stracili
swój bojowy charakter, tego ducha wojownika. Inni dotarli do Egiptu, gdzie służyli jako gwardia faraonom,
która z czasem przejęła władzę nad Egiptem, do czasu, kiedy Turcy ich pokonali. Byli to wojownicy znani
nam pod nazwą Mamelucy. Ostatnia bitwa w której wzięli udział Mamelucy stoczona została z wojskami
Napoleona podbijającego Egipt.
- Jest to bardzo ciekawa historia, właśnie ci Mamelucy bijący się z Napoleonem Bonaparte, byli przodkami
Kozaków, bo Kozacy to Połowcy - uważa profesor Wiktor Borszczewicz.
I tłumaczy:
- W języku połowieckim słowo Kozak znaczy ”wolny człowiek gminy wiejskiej”.
I masz tu babo placek! Tak to nad Dniestrem kwestia kim byli Kozacy jeszcze bardziej mi się skomplikowała.
Czyżby tak jak drzewiej każda kraina miała wiele “u kraja” krain i ukrain, tak każda etniczna społeczność w
tej części Europy miała swoich Kozaków?
( uwaga dajemy foty z przedmiotami kultury trypolskiej i z podpisem:
Po powrocie z Chin, gdzie profesor był ambasadorem Mołdawii(2002-2006), kupił on sobie we wsi dom, a na
urwisku, naprzeciw domu, kawałek ziemi.
-Na działce tej mieszkali Goci, Dakowie, później Słowianie. Ale najwcześniej żyli tu przedstawiciele kultury
trypolskiej- poinformował profesor i na dowód czego pokazał narzędzia wyrabiane w tej kulturze.
-Izotop promieniotwórczy węgla dowodzi, iż Trypolcy(po zachodniemu Cucuteni) żyli tu około siedem tysięcy
lat temu - od Karpat do Dniestru, a później poszli na wschód, przekroczyli Dniestr i dotarli po Dniepr, po
Kijów.
-Jakim językiem się posługiwali? Kim byli?
- Są oni bardzo podobni do Chamitów - Semitów. Typ śródziemnomorski. Kiedy byłem w Izraelu oglądałem
figurki kanaańskie, bardzo podobne do figurek z późnego Trypola. Najbardziej zadziwia mnie jednak to, że w
Chinach istnieją kultury “Yangshao” i “Majiayao”, których ceramika jest niezwykle podobna do malowanej
słynnej ceramiki trypolskiej, że tak powiem dumy kultury trypolskiej, nierozerwalnie związanej z jej obliczem.
Na pewno trypolcy nie byli Mołdawianami, nie byli też Ukraińcami- zapewnił prof. W. Borszczewicz.
MICKIEWICZA STEPY AKERMANU
Stepy Akermańskie
Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi;
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,
Omijam koralowe ostrowy burzanu.
Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurhanu;
Patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi;
Tam z dala błyszczy obłok? tam jutrzenka wschodzi?
To błyszczy Dniestr, to weszła lampa Akermanu.
Stójmy!- jak cicho! -słyszę ciągnące żurawie,
których by nie dościgły źrenice sokoła;
Słyszę, kędy się motyl kołysa na trawie,
Kędy wąż śliską piersią dotyka zioła.
W takiej ciszy!- tak ucho natężam ciekawie,
Że słyszałbym głos z Litwy.- Jedźmy nikt nie woła.
Adam Mickiewicz, autor tych słów w te strony nie trafił po dobroci, ale jak już tu był to i opisał je po swojemu.
Sonetem. Od tamtych czasów trochę wody w Dniestrze upłynęło, ale może uda się co nieco porównać?
Przerywam czytanie, nie mogę też myśli pozbierać.
Byłem wyraźnie podniecony. I zły. Wieczorem mieliśmy być w Akermanie. A tu już po północy i Akermanu nie
było widać. Na dodatek bezludzie. W dzień ta droga inaczej wyglądała, przecież jechaliśmy nią, z
miejscowości Majaki do Odessy, pełno wokół było straganów. A może pobłądziliśmy? Nareszcie po prawej
pojawiła się kafe.
-Nocleg? Tu w Majakach nie ma hoteli...- słyszę informację. Jesteśmy w Majakach? Czyli nie pobłądziliśmy i
mamy już stąd niedaleko do Akermanu?
-Będzie z 50 kilometrów, ale nie wiadomo czy tam nocleg znajdziecie, lepiej jedźcie do rejonu. -poradziła
nam życzliwie tłusta barmanka.
Kilkanaście kilometrów od Majak znajduje się Biełajewka, centrum rejonu, czyli po naszemu miasto
powiatowe. Bez większego trudu odnaleźliśmy czynny całodobowo sklep, a w jego pobliżu hotel. Czy jest
wolny pokój?
- Za sto hrywien, ale ubikacja i prysznic na piętrze – brzmiała oferta, za którą krył się jeszcze w czasach
sowieckich umeblowany lokal. Czysty. Świeża pościel. Ciepła woda. Czyż trzeba było nam więcej po
całodniowej podróży?
Uwaga 2: Dajemy fote z podpisem :
Widok Dniestru z mostu w Majakach, jego wody za kilka kilometrów rozleją się w olbrzymi Liman
Dniestrowski- deltę Dniestru o szerokości 12 km i długości 42 km)
Rankiem ruszyliśmy dalej. W Majakach przekroczyliśmy Dniestr. Pogranicznicy na karteczce spisali naszą
rejestrację samochodową, dodali do niej ”+ 2”, co oznaczało prawdopodobnie dwie osoby w samochodzie i
wręczyli nam tę karteczkę każąc jechać dalej. Dalej, czyli kilka kilometrów na zachód. Z prawej strony
minęliśmy przejście graniczne – na “Naddniestrze”. Wywołało przykre wspomnienia. Dalej było drugie –
przez nie można wjechać na Mołdawię omijając ukochane przez nas "Naddniestrze”. A jeszcze dalej prosto
na zachód skończył się tranzyt, co trudno było nie zauważyć.
( dać fotę karteczki)
Czekał na nas posterunek, ściślej na wręczoną nam kilka kilometrów wcześniej karteczkę. Bez zbędnych
słów ją oddaliśmy i znów byliśmy na Ukrainie!
Bagna i wody Dniestru ograniczają tu możliwości komunikacyjne na lądzie i od lat ta droga z Odessy do
Izmaiłu prowadzi te kilka kilometrów przez terytorium Mołdawii. Na szczęście był to tranzyt bez zbędnych
formalności związanych z przekraczaniem granicy. Nie tracimy więc czasu.
Tania czekała na nas na skrzyżowaniu dróg Odessa – Izmaił, Udobnoje - Biełgorod Dniestrowskij(Białogród
Dniestrowski), bo tak dziś nazywa się Akerman. Stała z kilkuletnią córeczką. I doczekała się okazji. Musiały
dojechać do Akermanu, by złożyć podanie o zapomogę.
-Jadamy trzy razy dziennie, rano czaj, na obiad czaj i na kolację czaj- żartowała ze swego położenia.- Dzieci
mawiają “Przepłukaliśmy żołądek i możemy iść spać”.
Jak przed laty w telewizji oglądała z dziećmi wojenne filmy, na których ludzie dzielili kromkę chleba między
siebie, krojąc ją w kostkę, dzieci się śmiały z tego, ona też, a teraz przyszło im tak żyć.
-Wystarcza na czaj i baton- wyjaśniła. Czaj to herbata. Baton oznacza bochenek chleba, niespełna kilogram.
Kosztuje 3 hrywny 30 kopijek.
- Kiedyś jedliśmy trzy batony dziennie, teraz jeden- wspomniała.
Wprawdzie mają z mężem trzydzieści setek ziemi(setka to jeden ar - przypis autora), którą obsadzają
“kartoszką” i grochem, cebulą, czosnkiem, rzodkiewką, ogórkami, bobem, ale zbiory zależą od pogody, a ta
ostatnio nie pomaga.
-Sucho. Deszczy mało, znowu nie będzie dobrych zbiorów - prognozowała Tania.
Trzydziesto sześcioletnia Tania ma czterech synów, córkę i męża.
- Córkę urodziłam w domu sama – pochwaliła się.
Najstarszy Nikita ma czternaście lat, Mikołaj dwanaście, Anatolij dziesięć, Tania osiem i Nazar sześć. Ona
zarabia miesięcznie 300(trzysta) hrywien – jest nauczycielką, w młodszych klasach uczy muzyki i tańca, w
starszych historii prawa. Dokształca się na uniwersytecie w Izmaile. Mąż ma 200(dwieście) hrywien
miesięcznie za pracę w sowchozie. Ale to teoria. Przez ostatnie trzy miesiące ni grosza nie wypłacili. W
sowchozie posiali pszenicę, okazało się że pastewną a nie taką z której może być mąka i nijak jej nie mogą
zbyć.
- Dali nam ją, ale nie umiemy z niej mąki zrobić - opowiadała Tania. I nie ma wątpliwości. Tak na gorsze
zaczęło iść po “Pomarańczowej Rewolucji”. Pewna jest też, że świat tak jakoś jest urządzony, iż wszystko
już było i wraca.
-Ot, wszyscy wkoło mówią, że wszystko jest. Zgoda. Ale dla kogo? Dawniej też wszystko było, a nie każdego
było na to stać. Na przykład, przed rewolucją kułacy mogli sobie na wszystko pozwolić. Mieli oni pszenicę,
ale jej nikomu nie dawali. Dzisiaj podobnie, są ludzie którzy wszystko mają i tacy jak my, których nie stać
nawet na pójście do sklepu- objaśniła. I dalej filozofowała.
-O, na przykład kobiece ozdoby, też już były wcześniej. Na ozdobach jakie noszą współczesne Mołdawianki i
Ukrainki znajdują się przecież wzory z czasów tak zwanej kultury “trypola”. Albo weźmy gliniane naczynia,
jakże podobne do tych “trypolskich”, z tą różnicą, że “trypolska” rodzina wytwarzała gliniane naczynia na
swoje potrzeby, a teraz rodzina kupuje naczynia wytwarzane przez fabrykę.- zauważyła.
Tania jest Mołdawianką. Ukończyła szkołę zawodową o specjalności kelnerki. I pracowała w “Inturiście”, w
hotelu “Drużba” w Tiraspolu.
- Aż tu wybuchła wojna o “Naddniestrze”, którego wcześniej nie było. A i Bendery nazywały się dawniej
Tygana- wspominała.
-I jak będziecie na Mołdawi obowiązkowo musicie odwiedzić twierdzę w Soroka. To malownicze cygańskie
miasteczko - życzliwie podpowiadała.
Wojna wygnała ją z Tyraspolu i “za mężem” trafiła na Ukrainę. Zamieszkali tuż przy granicy z Mołdawią, w
pobliżu “tamożni”(urzędu celnego- przyp.autora) we wsi.
-Chan-kiszłak. Kiedy Turcy zdobyli pobliską twierdzę Chan zamieszkał na wsi. Po turecku wieś to ”kiszłak”,
została więc nazwana “Chan-kiszłak”- wytłumaczyła Tania nazwę wsi w której mieszka.
Najgorzej było, kiedy ze szpitala prawie nie wychodziła.
-Synowi operowali nerkę. Usunęli moczowód, zastąpili czymś sztucznym - wspominała.
Musiała być przy nim w szpitalu, córkę więc na ten czas powierzyła rodzicom. A tu nieszczęście. Butla z
gazem wybuchła w kuchni. Budynek zniszczony. Szczęśliwie nikt nie zginął.
-Ucierpieli ojciec, szwagier, siostra i moja córeczka została bardzo mocno poparzona. Przyczyną wybuchu
była wadliwa butla z gazem. Człowiek, który sprzedał tę butlę rodzicom natychmiast się u nich pojawił i ich
sterroryzował strasząc, że zniszczy całą rodzinę, jeśli powiedzą milicji prawdę o tej jego butli!- czuć było
emocje kiedy o tym opowiadała. Ale najgorsze miało dopiero nastąpić.
-Córki nie przyjęli do szpitala, położyli w ambulatorium i wyciągali ręce po pieniądze. Setki hrywien wzięli, ale
poparzonej nie pomagali. Za to zaczęli się domagać tysięcy.
( dajemy zdjęcie Tani z córką z podpisem: Tania i jej córka, też Tania)
-Mieli nas za nic, po prostu drwili z naszej biedy. Zdenerwowałam się i napisałam list do prezydenta Leonida
Kuczmy. Napisałam mu z tej złości, że jeśli nie odpowie, jeśli nie pomoże, pójdę do internetu i cała Ameryka
będzie wiedziała co się tu na Ukrainie dzieje.- usłyszałem.
I poskutkowało. Interweniował.
-Lekarzy powyrzucali. Cała Ukraina wiedziała, że ja taki list napisałam – podkreśliła z dumą.
Z nieszczęściem córki wiąże się jeszcze jedna historia. Tania należała do wspólnoty baptystów. Jej znajoma
z tej wspólnoty, młoda dziewczyna, wzięła kserokopie korespondencji Tanii z prezydentem Kuczmą ze sobą
do Niemiec. Jak wróciła wręczyła Tani 200 dolarów. Po jakimś czasie jednak z Niemiec dotarło do niej
zapytanie co zrobiła z czterema tysiącami euro przekazanymi jej na operację córki i na dom. Szok. Jakie
cztery tysiące euro?
-Znajoma darczyńcom oświadczyła, że nam te pieniądze dała i połowę mój mąż przepił a drugą ja
rozpuściłam nie wiadomo z kim i nie wiadomo na co. Darczyńców list, w którym oni napisali do mnie po
rosyjsku ile pieniędzy dla mnie przekazali, publicznie odczytałam w kościele baptystów i przestałam do nich
chodzić.- Tania jest ambitna i dumna. Tak dumna, że nie przyjęła zaproszenia na obiad.
( uwaga: dajemy na stronę lub dwie foty twierdzy Akerman)
Zmorą dzisiejszego Akermanu są dziury w ulicach. Atrakcją twierdza. Akerman był grecką kolonią Tyras(VI w
p.n.e), rzymską kolonią Alba Julia, bizańtyjskim Leukopolis, rusińskim Białogrodem, wołoską i mołdawską
Cetatea Alba, tureckim Akermanem (biały kamień). Turkom Akerman zabrała Rosja, Rosji królewska
Rumunia(znów został Cetatea Alba), Rumunii Stalin, a po rozpadzie ZSRR jest teraz ukraińskim miastem
rejonowym o nazwie Białogród Dniestrowski(Biłhorod Dnistrovskyi). Zmiany nazwy tej miejscowości najlepiej
dokumentują żywioł pogranicza kilku kultur. Tutaj też zapuszczali się ze swymi łupieskimi wyprawami
Kozacy.
Twierdzę zbudowali Genueńczycy. Udoskonalali ją Mołdawianie i Turcy. Powstała z miejscowego kamienia
na skalistym wybrzeżu. Leży bezpośrednio nad Limanem Dniestru, od lądu dzieli ją głęboka na 22 metry
fosa, a zachowane mury mają półtora kilometra długości.
Miejscowi przewodnicy barwnie opisują oblężenie z 1484 r., kiedy to Turcy pod murami twierdzy zgromadzili
300 tysięczną armię pod dowództwem sułtana Bajazeta II wspartą 50 tysięczną armią krymskiego chana
Mengli Gireja a sto wojennych statków nękało obrońców twierdzy od strony limanu. Wydarzenie to
rozpoczęło trwający 328 lat okres tureckiego panowania w Akermanie. Ciężko jednak od nich wydobyć
informację, iż tak wielką potęgę sułtan zgromadził do walki z Hospodarstwem Mołdawskim do którego wtedy
należała Cetatea Alba, a którego hospodarem był słynny Stefan III.
W 1770 roku pod dowództwem generała Osipa Andriejewicza Igelstreoma rosyjskie wojska po raz pierwszy
zdobyły Akerman. Drugi raz uczynił to w 1789 roku Grigorij Aleksandrowicz Potiomkin, a po raz trzeci książę
Armand-Emanuel Richelie (1766-1822- nie mylić z francuskim kardynałem - przyp. autora) i dzięki temu
rosyjskie imperium mogło tutaj później zesłać Puszkina (1821 r.) i Mickiewicza (1825 r.). Cytowany na
początku tego rozdziału sonet pochodzi właśnie ze zbioru gdzieś tutaj napisanego przez tego naszego
wielkiego wieszcza. W mieście nie udało się znaleźć pamiątek po nim. Ałła Aleksandrowna, turystyczny
przewodnik w akermańskiej twierdzy jest pewna, tego że Adama Mickiewicza nigdy w Akermanie nie było.
- Był on w Odessie, gdzie spotykał się z Puszkinem. Mickiewicz bywał też w pobliskim Owidiopolu, ale u nie
nas - twierdziła A. Aleksandrowna.
Józef Ignacy Kraszewski w liście do babci w 1843 r. tak napisał o Akermanie:
“(...)Odbyłem maleńką przejażdżkę, bo tego podróżą nazwać nie można, do Odessy i dalej w stepy
Bessarabskie, po nad Dniestr, do Akermanu, Benderu i Kiszyniewa. Miła mi się została pamiątka w
notatkach i rysunkach, zebranych na tej przejażdżce.
Kraj ten, a nadewszystko widok zachwycający morza, był dla mnie zupełną nowością. Do tego brzegi morza
Czarnego, w tych miejscach, gdzie step, jak koło Odessy, jest zamieszkany i zasadzony drzewami, cudnie
piękne. Po nad morzem zwieszają się urwiska wzgórz i skał kształtów najdziwaczniejszych; sam widok
stepu, choć smutny, bo w wielu jego częściach ani drzewka nié ma, (tylko to, co sadzone i mozolnie
utrzymane), ale nowy i w swoim rodzaju wspaniały.
Czasem dokoła na ogromną przestrzeń nic nie widać na płaszczyźnie, prócz kilku daleko rozsypanych
starych mogił. Brzegi Dniestrowe za to, z oryginalną zupełnie i nieznaną nam wegetacyą, całe poubierane w
skompije, które wyglądają jak drzewa z piór, albo z puchu, w laski drobne, w góry i garby różne, prześliczne.
Dniestr płynie doliną głęboką, środkiem łąk, lasów i zarośli trzcinowych, kręcąc się na wszystkie strony. U
ujścia do morza w Akermanie rozlewa się w ogromny Liman, czyli jezioro, szerokie i długie na wiorst,
kilkanaście. Tu dwa brzegi Dniestrowe łączy chodzący między niemi parowy statek.
Akerman, starożytny zamek, nad limanem, ogromny, a tak cały, mimo swą starość, że jednego mu kamienia
nie braknie. Leży na skale i literalnie kąpie się w limanie. Tu, dla nas nowe, ogromne winnice, które,
rozrzucone po całym tym kawałka kraju, zupełnie podobne do naszych pól, kartoflami zasianych."
ODWRÓT
Z południa Ukrainy do Polski można wracać przez Rumunię. Drogą na Izmaił, a stamtąd wzdłuż rozlewiska
Dunaju, przez Reni.
( dajemy fot Izmaił)
Izmaił jest miastem przytulonym do delty Dunaju. Był znany z genueńskiej warowni. Za czasów świetności
hospodarstwa mołdawskiego - tak jak i Biłhorod (Akerman) - był miastem mołdawskim, dopóki Turcy
zbudowali tam jedną ze swoich najsilniejszych twierdz.
Chociaż w tamtych czasach wojny nie o Izmaił toczono, lecz o port Kilia, położony kilkanaście kilometrów na
południe od Izmaiła, nad Dunajem, bo kto władał Białogrodem (Akermanem) i Kilią kontrolował spław
towarów Dniestrem i Dunajem.
“W 1493 roku zniszczyli Tatarzy Czerkasy, Kaniów i Winnicę, w następnym doszli do Wołynia i rozbili pod
Wiśniowcem wojska litewskie, wspierane przez zaciężne i nadworne roty koronne(zachęciło to wojewodę
mołdawskiego Stefana, który napadł i spalił Bracław na Podolu).
W roku 1495 orda doszła kolejno do Kijowa i aż do Korca na Wołyniu, w 1496 - do Równego oraz Trembowli,
w 1497 - do Krzemieńca i nad Prypeć, gdzie 1 maja zginął z rąk tatarskich metropolita kijowski Makary,
zaskoczony przez najazd w głuchej wiosce. Kresy ukrainne Wielkiego Księstwa Litewskiego ogarnął
prawdziwy pożar, tłumy jasyru zapełniły rynki Białogrodu i Kaffy, ataki Tatarów z roku na rok sięgały coraz
dalej, już niemal dotykając ruskich granic Korony. Mengli Girej nie działał na własna rękę, gdyż łączący go z
Moskwą sojusz ani na chwilę nie osłabł.
Wkrótce po klęsce pod Wiśniowcem Kallimach wybrał się do Wilna jako poseł królewski, najprawdopodobniej
wioząc propozycję wspólnego uderzenia na sam Krym. Rada litewska była jednak innego zdania: “dopóki
Kilia i Białogród są w ręku Pohańców, nie może być spokoju u granic obojga państw”- dowodziła.
Jej zdanie przemogło, postanowiono uderzyć w kierunku ujść Dniestru i Dunaju, na Turków, rozerwać ich
połączenie lądowe z Krymem i odzyskać dostęp do Morza Czarnego. Zdobycie dwóch ważnych portów,
stanowiących punkty wyjściowe dwu szlaków handlowych, przecinających jeden Litwę, drugi Polskę,
przyniosłoby pokaźne zyski gospodarcze” - przypomniał Paweł Jasienica w “Polsce Jagiellonów”.
Dziś Kilia jest miasteczkiem nie zasługującym nawet na wzmiankę w turystycznych przewodnikach.
W siedemnastym wieku aż tutaj zapuszczali się Kozacy najeżdżając Turków. Aleksanser Suworow położył
kres tureckiej dominacji w 1790 roku i Rosja przejęła kontrolę nad tym miastem.
Ja zapamiętam Izmaił z tego, że w sąsiedztwie Rumunii nie można było legalnie w banku nabyć rumuńskiej
waluty. Biegałem kilka godzin od banku do banku by się o tym przekonać.
Aby się dostać do Rumunii trzeba pokonać drogę wzdłuż bagnistej delty Dunaju. Żeruje tam liczne ptactwo,
bo delta jest unikatowym przyrodniczo miejscem. Tam gdzie się da miejscowi łowią ryby. Zapewne czynili tak
też ci, którzy w wiekach średnich zamieszkiwali ten nadmorski pas ciągnący się wzdłuż brzegu Morza
Czarnego, od ujścia Dniestru do ujścia Dunaju, znany wówczas pod nazwą Budziak.
Uwaga : dajemy fot z brzegu delty Dunaju
Reni powitało nas napisem “Specjalna Strefa Ekonomiczna“. I rzędem skorodowanych, w bezruchu, żurawi
portowych. Wielość tych dźwigów zaświadczała, iż kiedyś w tym porcie po coś warto je było stawiać.
Kiedyś…
W centrum miasta, w rynku, działała placówka Raifaisenbank, ale otoczenie zrobiło przygnębiające
wrażenie. Specjalna Strefa Ekonomiczna? Żart?
( dajemy fotografie z Reni)
Tymczasem raptem kilkanaście kilometrów dalej znajduje się rumuński port Gałacz(Galati). I rumuńskie - w
przeszłości mołdawskie - miasto o tej samej nazwie, jakże jednak odmienne od Reni. To nawet nie była
kwestia lepszych dróg, choć gładki asfalt też przyniósł wielką ulgę.
Gałacz jest naddunajskim portem, miastem z hutą żelaza i stocznią. Tę lokalizację wykorzystywano już w
czasach Trajana budując - używając współczesnego języka - morską bazę dla rzymskich okrętów. Dzisiejszy
Gałacz rozwinął się na fundamentach istniejącej w XV wieku osady Schela Galatilor. Szczególny rozwój tego
miasta nastąpił po zniesieniu monopolu nad handlem utrzymywanym przez Imperium Otomańskie
kontrolującym Mołdawię i Wołoszczyznę. Bardzo ważne bowiem dla miasta były traktaty pokojowe w Kuciuk
- Kairnargi (1774) i Adrianopolu (1829).
Kiedy spocząłem w jednej z wielu restauracji, które na naddunajskim bulwarze w Galati tętnią swoim
plotkarskim życiem, ujrzałem w pełnej okazałości przepaść jaka wyrosła między Ukrainą i Mołdawią a
Europą. Port Reni koroduje. Gałacz się rozwija. Dlatego w portowym Reni nikt nie inwestuje w luksusowe
hotele, a w Gałaczu o miejsce było trudno nawet w ekskluzywnych hotelach. A przecież w Polsce funkcjonuje
stereotyp, iż Rumunia to “pasterski“ kraj. A Ukraina ?
Spacerując po naddunajskim bulwarze w Galati odczułem też ulgę z tego powodu, iż opuściłem krainę w
której ludzi pozbawiono dostępu do ich rzek – okradziono ich - z ich od wieków naturalnego skarbu! A rozbój
ten usankcjonowano zasiekami drutów kolczastych nad Prutem i niezatapialnym garnizonem Rosji o nazwie
Naddniestrze. W imię jakiej wolności podobne zasieki zniesiono na Odrze i Nysie a na Bugu rozbudowane
zostały one z rozmachem godnym Pridniestrowia?
W Gałaczu bodajże najwyraźniej widać jak wzniesiony kordon między państwami Unii Europejskiej a Ukrainą
i Mołdawią, oba te państwa powoli zabija. Na raty. Z premedytacją? Sadystycznie?
( dajemy fot. Gałacza i zasieki nad Prutem)
Powrót przez Rumunię ma też tę dodatkową zaletę, że można wrócić do Polski przez owe dwie trzecie
Mołdawii, jakie pozostały poza współczesnym państwem o nazwie Mołdawia. Można po drodze rozejrzeć się
po byłych stolicach dawnego Hospodarstwa Mołdawskiego: Baia, Radoviec, Siret, Suczawa i Jassy, które
umożliwiają poobcowanie z wielką kulturą materialną jaką Mołdawianie stworzyli.
Kierując się na północ z Gałacza do Jass samochodem można dotrzeć w dwie - trzy godziny. Turystę
przywita nowoczesne miasto. To tutaj w 1779 roku piękna Zofia z Glavanich (1760-1822 - nigdy nie ustalono
jakie było prawdziwe nazwisko tej Greczynki - przyp. autora) poznała w drodze do Warszawy syna Witta,
komendanta twierdzy Kamieńca Podolskiego. Na imię miał on Józef. Pod wpływem tego Józefa porzuciła
swego opiekuna, ambasadora Polski ze Stambułu, który ponoć nawet chciał się z nią ożenić i do Warszawy
dalej z nim nie pojechała.
Takim sposobem też z kobiety, która w wieku siedemnastu lat „stanęła u progu kariery kurtyzany”
przepoczwarzyła się w mężatkę.
Zofia została panią Wittową podbijającą europejskie dwory swą urodą, kobietą którą zauroczony Szczęsny
Potocki później „odkupił” od Witta. To jej imię w Humaniu do dziś nosi wzniesiony przez Szczęsnego w
prezencie dla niej park - słynna „Zofiówka”, park jakiego wcześniej nie widziała Europa, przepych
dedykowany Zofii Potockiej, żonie najbogatszego wówczas magnata Europy.
Jassy są ważnym ośrodkiem dzisiejszej Rumunii - ba, nawet były stolicą Rumunii, w latach 1859-1862, czyli
wtedy gdy Rumunia ledwie co powstała. Jednak przede wszystkim miasto Jassy jest materialnym dowodem
kilkuset lat mołdawskiej kultury i tradycji, o czym informuje imponujący pomnik Stefana III Wielkiego, bodaj
najpotężniejszego mołdawskiego władcy. Pomnik stoi przed najbardziej reprezentacyjną budowlą miasta,
dawnym rządowym pałacem, teraz Pałacem Kultury.
Ten eklektyczny gmach budowano dwadzieścia lat(1906-1926) i stanął on dokładnie na miejscu dawnego
hospodarskiego pałacu, który nie doczekał XXI wieku. Przetrwała wieki pobliska cerkiew Trzech Hierarchów,
część systemu obronnego Jass, który tworzyła budowana od połowy szesnastego wieku sieć
ufortyfikowanych monasterów.
Turystyczni przewodnicy w Jassach polecają dziewięć takich pomników architektury do obejrzenia w mieście
i jego okolicach. Kiedy hospodarowi groziło niebezpieczeństwo wraz ze swoim dworem zamieszkiwał on
któryś z tych obronnych monasterów.
(Uwaga : dajemy fot. Pomnika Stefana na tle Pałacu z Jass)
O Jassach wzmiankowano już w VII wieku naszej ery. Dzięki strategicznemu położeniu na trasie między
Lwowem i Siedmiogrodem, Kilią i Białogrodem (Akermanem) w 1408 roku miasto otrzymało przywilej
handlowy wydany przez wojewodę Aleksandra Dobrego. Na życzenie Turków ich protegowany hospodar
przeniósł w roku 1564 z Suczawy do Jass stolicę Hospodarstwa Mołdawskiego. Porta uważała, że w razie
konfliktu Jassy przyjdzie jej łatwiej zdobywać niż pobliską Suczawę.
Jeszcze w 1686 król Jan III Sobieski w Jassach przyjął od mołdawskich bojarów hołd ponawiając walkę
polskiej Korony o wpływy w tej części Europy. Wszak pokonał Turków pod Wiedniem, ale życie polityczne nie
znosi próżni. Carska Rosja wkrótce zajmie miejsce Porty w tej części kontynentu. Carska armia po raz
pierwszy wejdzie do Jass w 1711 r. i Rosja przez następne trzy wieki będzie wpływać na los Mołdawii.
Historycy uważają, że największy rozkwit Jass nastąpił za hospodara Vasile Lupu (1634-54), który dbając o
dobre stosunki z Rzeczpospolitą jedną ze swoich córek wydał za mąż za księcia Janusza Radziwiłła,
Hetmana Wielkiego Litewskiego, a było to w roku 1645. Ale nie on jeden wiązał przyszłość swojego rodu z
Rzeczpospolitą.
Wcześniej był plan Hetmana Wielkiego Koronnego Jana Zamoyskiego dotyczący Mołdawii. To on odbudował
i umocnił znany nam z sienkiewiczowskiej „Trylogii” „Raszków pana Wołodyjowskiego”. Założył miasto
Szarogród. I po dwakroć interweniował Zamoyski na Mołdawii - w 1595 i 1600 roku. Bowiem Rzeczpospolita
Obojga Narodów ze zmiennym szczęściem rywalizowała o Mołdawię z Portą. Chodziło o zabezpieczenie
Rzeczpospolitej od Austrii i Turcji. Zamoyskiemu - niedaleko od Jass - pod Cecorą, powiodło się - pokonał
wsparte przez Turków oddziały tatarskie Gazi Gireja, dzięki czemu hospodarem Mołdawii mógł zostać
sprzyjający Koronie Jarema Mohyła.
Habsburgowie na akcję Zamoyskiego z 1595 roku odpowiedzieli dywersją - sfinansowali nieudany bunt
Kozaka Szymona Nalewajki. To dwadzieścia lat później pod tą samą Cecorą Turkom nie dał rady Hetman
Wielki Koronny Stanisław Żółkiewski. A politykę dopełniało życie prywatne.
Przykładowo, hospodar Jaremi (z rodu Mohyłów, ten któremu objąć mołdawski tron pomagał Zamoyski)
wydał wszystkie swoje córki za szlachciców Rzeczpospolitej i to nie byle jakich: najmłodszą Katarzynę za
Samuela Koreckiego, Marię za Stefana Potockiego, natomiast najstarszą Reginę, za księcia Michała
Wiśniowieckiego, któremu urodziła syna Jaremę.
Kiedy o tym się wie łatwiej pojąć dlaczego ten Jarema tak zaciekle zwalczał Kozaków Bohdana
Chmielnickiego. Przecież pomysł B. Chmielnickiego, by osadzić na mołdawskim tronie swojego syna,
młodego „Chmiela”, musiał trafić na opór szlachty Rzeczpospolitej mającej swoje interesy na Mołdawii.
Hospodar Lupu założył też akademię posiłkując się sprowadzonymi w tym celu profesorami kijowskiej
Akademii Mohylańskiej. Przy okazji uwaga, mało kto dziś kojarzy twórcę kijowskiej Akademii Mohylańskiej z
mołdawskim rodem Mohyłów. Tymczasem jednym z synów Szymona Mohyły był Piotr - prawosławny
metropolita Kijowa(od 1633 r.), twórca tejże Akademii. Mołdawianin. Nie Lach. Nie Rusin.
(uwaga dajemy scan portretu Józefa Pułaskiego z podpisem:
W Jassach, w tureckim więzieniu, w 1769 roku zmarł Józef Pułaski, marszałek Konfederacji Barskiej, ojciec
Kazimierza i Franciszka.
Powyżej Jass leży Suczawa.
„Idąc na Suczawę, uderzył Olbracht w ogniwo łańcucha wrogich przymierzy, dobrze zakotwiczonego w
Moskwie, na Krymie, w Budzie, w Wiedniu i w Królewcu. Łańcucha rozerwać się nie udało. Teraz obręcz
zaczęła się dośrodkowo zacieśniać.” Dlaczego zdania te napisał Paweł Jasienica w „Polsce Jagiellonów”?
Kiedy Rada litewska orzekła, iż „dopóki Kilia i Białogród są w ręku pohańców, nie może być spokoju u granic
obojga państw” kwestią czasu była wojna o Kilię i Białogród. Król Olbracht ciesząc się poparciem Aleksandra
Jagiellończyka, szlachty litewskiej koronnej, Mołdawian i Krzyżaków (król Olbracht zamierzał przesiedlić
Zakon z Prus na Podole, a nawet może nad Morze Czarne) zorganizował niezwykle silną koalicję.
„Z Polski poszło na tę wyprawę czterdzieści tysięcy pospolitego ruszenia i żołnierza zaciężnego, dobra
artyleria. Silna armia pod samym Aleksandrem rozbiła namioty koło Winnicy, gotowa do strategicznego
współdziałania. 24 września Jan Olbracht, przy którym znajdował się królewicz Zygmunt, obległ stolicę
Mołdawii, Suczawę. Po stronie Stefana stanęli Tatarzy, przyszły mu z pomocą oddziały tureckie, a Węgry jedno z państw domu Jagiellońskiego!- wypowiedziały Polsce wojnę. Nie miało większego znaczenia, że
królował tam Władysław Jagiellończyk. Rządził nie on, lecz magnaci, którym wcale się nie uśmiechało
wpuszczenie Polski na Bałkany. Bardzo czynny udział w grze wziął także Iwan Srogi. Wojska wprawdzie nie
wysłał, za to posłów do Aleksandra ze stanowczym protestem przeciwko jakiejkolwiek akcji na niekorzyść
Stefana. Tego wystarczyło do unieruchomienia sił Wielkiego Księstwa, które w danych warunkach naprawdę
nie mogło zaryzykować wojny z Moskwą”.- tak opisał powstałą sytuację Paweł Jasienica.
Co więc się wydarzyło, że Olbracht zajął się oblężeniem Suczawy i walką z hospodarem Mołdawii Stefanem
III? Dlaczego Olbracht i Stefan III nie poszli wspólnie zdobywać Kilię i Białogród?
Paweł Jasienica w cytowanym przeze mnie fragmencie swej „Polski Jagiellonów” przychyla się ku tym,
którzy przyczyny tego zdarzenia upatrują w przewrotnej naturze Stefana III. Zwolennicy tej tezy
przypominają, że Stefan III kilkakrotnie zmieniał sojusze, raz ślubował wierność Lachom, ale gdy tylko wiatr
inaczej zawiał, służył Turkom lub Węgrom. Taki niedojrzały i przewrotny? Czy po prostu był realistą? Bo czy
nie pragmatyzm utrzymał go na mołdawskim tronie prawie pół wieku?
Stefan po dwakroć składał hołd ojcu Jana Olbrachta, królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi, albowiem
jakiekolwiek próby działania przeciwko Porcie bez osłony Rzeczypospolitej spalały na panewce. Ale
ponieważ Kazimierz Jagiellończyk bardziej bywał zajęty obroną własnego tronu, walką z własną rodziną o
wpływy na Litwie i trzynastoletnią wojną z Krzyżakami, niż realizacją wspólnych planów z hospodarem
mołdawskim, Stefan musiał sobie radzić z Portą w pojedynkę. Z różnymi efektami i kosztami. A za koszt
najcięższy uznać należy uginanie karku przed innowiercami, wtedy kiedy Porcie nie mógł dać militarnie rady.
Koszt ten był znaczniejszy niż lenny stosunek z Rzeczpospolitą. Ba, dominacja Porty oznaczała ingerencję w
chrześcijańską kulturę Mołdawii. Tak zręczny i wytrawny polityk jak Stefan musiał wiedzieć co taka zależność
może w przyszłości oznaczać dla jego mołdawskiej wspólnoty religijnej. Jestem przekonany, że z tego
przede wszystkim powodu także po śmierci Kazimierza Jagiellończyka Stefan III parł ku wspólnej z Janem
Olbrachtem wyprawie na „Kilię i Białogród”.
Dlaczego więc nagle, kiedy wyprawa ruszyła, sojusznicy stanęli przeciwko sobie?
Być może za sprawą intrygi idącej z Moskwy i Budy. Ponoć „życzliwi” ostrzegli Stefana, iż wyprawa na Kilię i
Białogród jest tylko propagandową zasłoną faktycznych intencji Jana Olbrachta, które zdaniem tych
„życzliwych” miały sprowadzać się do osadzenia na mołdawskim tronie królewicza Zygmunta. Nagle więc w
armii Olbrachta Stefan spostrzegł zagrożenie dla siebie i własnej dynastii. I w odruchu obronnym uderzył na
wojska Olbrachta.
Taka mogła być logika tamtych czasów, w których nawet brat nie gwarantował bratu lojalności, o czym
Olbracht przekonał się osobiście wybierając się pod Suczawę.
W „Wikipedii” pod hasłem Stefan III Wielki przeczytałem:
„W niewyjaśnionych okolicznościach Stefan otrzymał jednak od Węgrów informację o tym, iż faktycznym
celem polskiej wyprawy będzie nie tylko pokonanie Turków i odbicie portów czarnomorskich z ich rąk, ale
także osadzenie na tronie mołdawskim polskiego księcia Zygmunta (przyszłego Zygmunta Starego).
Z tego powodu, gdy w czerwcu 1497 roku Jan I Olbracht ruszył na Mołdawię, by odbić Kilię i Białogród,
Stefan zerwał związek lenny z Polską uznając się za lennika tureckiego. Otrzymał on posiłki tureckie, a także
węgierskie.
Wojska Olbrachta bez powodzenia oblegały od 24 września do18 października Suczawę - wobec odcięcia
ich przez Stefana od zaopatrzenia i widma głodu, zawarty został rozejm i Polacy rozpoczęli odwrót. Wskutek
jednak powstałego nieporozumienia Stefan uderzył na wycofujących się przez Bukowinę ku Śniatyniowi
Polaków i rozbił ich 26 października pod Koźminem”.
Jak więc było faktycznie?
Dzisiejsza Suczawa (Suceava) jest mniej stołeczna od Jass, choć jest stolicą rumuńskiej Bukowiny. I będąc
tam trudno sobie wyobrazić, że pod koniec XVII wieku działało w Suczawie około 40 kościołów. Stolicą
mołdawskiego księstwa była ona prawie dwa stulecia - od panowania Piotra I Musata(1375-1391) do 1566
roku, bo to Piotr I przeniósł stolicę Mołdawii tutaj z pobliskiego Seretu.
Mimo późniejszego obniżenia rangi miasta wielu hospodarów, zwłaszcza wszyscy z rodziny Mohyłów, wolało
rezydować w Suczawie niż w Jassach. Czy dlatego, że Suczawa swoje lata świetności miała związane z
pomyślnością Stefana III? Czy też ze względów na walory obronne Suczawy, jej wkomponowanie w górzysty
pejzaż?
Do dziś w centrum miasta zachowały się ruiny twierdzy tronowej hospodarów mołdawskich (Cetatea de
Scaun). Los tej twierdzy jak zwierciadło odbija los Mołdawii: Stefan III Wielki znacznie rozbudował twierdzę,
którą zdobył dopiero w 1538 roku sułtan turecki Sulejman Wspaniały. Hospodar Vasile Lupu ją
zmodernizował, ale w 1653 roku wojska polsko-siedmiogrodzko-wołoskie bardzo zniszczyły ten zamek.
Wtedy to, ponoć od polskiej kuli zginął, tam syn Chmielnickiego Tymoteusz, nie doszły książę Mołdawii.
Wybuch prochu w 1675 roku obrócił zamek w ruinę. Prace restauracyjne zamku - twierdzy rozpoczęto w
latach 1895-1904, ale turystom obiekt udostępniono dopiero po 1970 roku.
(Uwaga dajemy fot. Twierdzy w Suczawie)
Na wielki odpust przybywają do Suczawy wierni z całej Rumunii. Dzieje się tak ze względu na kult świętego
Jana Nowego z Suczawy(Suczawskiego), patrona Bukowiny, który tragicznie zginął w 1303 roku w
Białogrodzie. W 1402 roku zmumifikowane ciało Jana Nowego za cenę wozu złota wróciło do Suczawy. Wóz
złota ufundował wojewoda Aleksander Dobry.
Cuda jakie miały miejsce przy suczawskim grobie Jana Nowego sprawiły, iż do Suczawy pielgrzymowano nie
tylko z Mołdawii. Król Jan III Sobieski w 1691 roku zabrał ciało tego świętego do Żółkwi i umieścił je w
tamtejszym klasztorze Bazylianów. W 1785 roku jednak Jan Nowy powrócił do Suczawy - cesarz Austrii
Józef II, po 1772 roku, po pierwszym rozbiorze Rzeczypospolitej Trojga Narodów stał się gospodarzem
Żółkwi i oddał relikwie św. Jana Nowego suczawskiemu monasterowi.
„Nastał dzień dwudziesty trzeci czerwca, wigilia świętego Jana. Jest to bodaj jeden z czterech najbardziej
tajemniczych dni w roku. Zwłaszcza postępująca po nim noc poraża wyobraźnię… W Suczawie corocznie
odbywa się tego dnia, w prawosławnej parafii pod wezwaniem świętego Jana Nowego, wielki odpust. Byłem
tam od rana.(…)
Kilkaset osób chodziło dookoła cerkwi, której wnętrze wypełniało co najmniej drugie tyle pielgrzymów.
Duchowni udzielali błogosławieństw, zbierając kartki z prośbami o modlitwę. Każda taka kartka wsparta była
datkiem na cerkiew i jej hierarchów.
W specjalnej przeszklonej altanie, tuż obok świątyni, wystawiona była relikwia. Aby znaleźć się w jej
bezpośredniej bliskości, należało stanąć w kilkudziesięciometrowej kolejce. Odstawszy swoje, wierny lub
ciekawski mógł spojrzeć na postać świętego Jana Nowego, lokalnego świętego, którego imię przywoływało
na myśl, mimo woli, patriarchę chrześcijaństwa, Chrzciciela znad Jordanu. Doczesne szczątki świętego
wystawiono na widok publiczny pod szklanym wiekiem trumny. Szyba miała wycięty otwór idealnie w tym
miejscu, gdzie znajdowała się czaszka świętego męża. Półokrągły, siwoszary czerep niewielkich rozmiarów,
wygładzony przez ludzkie usta, czekał na kolejny pocałunek. W ciągu dnia kilka tysięcy wiernych różnych
stanów i w różnym wieku ucałowało relikwię”. Tak opisał swój dzień pielgrzymki do św. Jana Nowego
Suczawskiego Michał Kruszona w „Rumunii. Podróże w poszukiwaniu diabła”.
Suczawa dla polskich turystów dziś stanowić może wygodną bazę wypadową po okolicy, w jakiej na uwagę
zasługują polskie wsie Plesza, Pojana, Mikula, Paltinos, Kaczyka i Nowy Sołoniec - uważane są one za
polskie, bo można w nich porozmawiać z miejscowymi po polsku. I usłyszeć wspomnienia, na przykład o
Józefie Kaczce, który w Kaczyka rzekomo odnalazł sól kamienną. Rzekomo, bo ponoć prawdziwa w tej
opowieści jest tylko sól. Za jej to sprawą bowiem z Bochni i Kałusza cesarz Austro-Węgier sprowadził
polskich warzelników. I ich górnicze rodziny pozostały tutaj na Mołdawii do dzisiaj. W Kaczyka działa nawet
Dom Polski, chociaż kopalnia soli stała się …turystyczną atrakcją. Dom Polski działa także w Nowym
Sołońcu, w którym dzieci mogą się uczyć polskiego w szkole im. Henryka Sienkiewicza.
W pobliżu jest też „miasto muzeów” Falticeni i Baia- pierwsza stolica Mołdawii. Leży nad rzeką Mołdawia i
jak ta rzeka znajduje się poza granicami dzisiejszego państwa Mołdawia. Przypomina o korzeniach bytu
hospodarstwa także dlatego, że w XIV wieku ta dzisiejsza wieś była miastem, które nazywało się Mołdawia. I
to tutaj Drogosza z Bedeu - używając dzisiejszej terminologii - proklamował księstwo Mołdawskie. Później
stolicami księstwa były Radowiec, Siret, Suczawa, Jassy. O dawnym znaczeniu Baia przypominają dziś:
- wzniesiona w 1532 roku cerkiew pw. Zaśnięcia Matki Bożej;
- ruiny katedry rzymsko katolickiej, bowiem biskupstwo w Baia erygowane było w 1414 roku;
- i Biała Cerkiew pw. Św. Jerzego zbudowana około 1468 roku przez Stefana III Wielkiego dla upamiętnienia
wygranej bitwy z Maciejem Korwinem.
Niestety nie dowiedziałem się kto i dlaczego zmienił nazwę miejscowości z Mołdawia na Baia.
(uwaga dajemy fot cerkwi w Baia)
Na północny - zachód od Jass rozciąga się wielka kraina monastyrów. Wśród nich zachwyca
piętnastowieczny Voronets. Ze swymi niepowtarzalnymi malowidłami z 1547 roku, spośród których za
najcenniejszy uznawany jest fresk przedstawiający sceny Sądu Ostatecznego. Autora tych malowideł
współcześni nie znają, choć może był nim niejaki Marcu. Sam monastyr obronny pod wezwaniem św.
Jerzego jest starszy od malowideł, bowiem powstał on „w trzy miesiące i trzy tygodnie” w 1488 roku z
fundacji hospodara … tak, tak! Stefana III Wielkiego.
Dziś monastyr ten wpisany jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO. A Stefanowi III Wielkiemu
wznoszone są pomniki w Rumunii i Mołdawii, bo dla Mołdawian jest on bohaterem narodowym uosabiającym
w sobie dokonania dwóch polskich króli: Kazimierza Wielkiego i Władysława Jagiełło.
Stefan III Wielkim został, bo budował i skutecznie wojował, przykładowo zwycięstwo jakie odniósł 10 stycznia
1475 roku nad Turkami w bitwie pod Vaslui dało mu sławę i rozgłos w ówczesnej Europie, a papież Sykstus
IV nadał mu przydomek „Athleta Christi”.
Dzielny Stefan III Wielki zwyciężył w 34 na 36 bitew jakie stoczył, pokonał m.in. króla Węgier Macieja
Korwina i króla Królewstwa Polskiego Jana Olbrachta. Wedle tradycji ufundował tyle monastyrów ile stoczył
bitew.
( uwaga dajemy fot. Voronets)
Sądzę, że z tego właśnie powodu, iż Stefan budował i skutecznie wojował, dla Mołdawian najważniejszy jest
inny niż Voronets monastyr. Króluje on wśród obronnych monastyrów Bukowiny: Święty Monastyr Putna.
Świątynię tę Stefan zbudował sobie by spocząć tam po śmierci, ba marzyło mu się że będą tam chowani
wszyscy jego następcy. Przyszli hospodarowie niezależnej Mołdawii. Z tego też powodu przez niektórych
Putna określana jest mianem „bukowińskiego Wawelu„.
Jak głosi legenda Stefan strzelając z łuku z jednego z pobliskich wzgórz wyznaczył miejsce budowy tego
monastyru. Miejsce z którego ponoć strzelał Stefan upamiętniono krzyżem. Monaster powstał w latach 146669, fortyfikacje w 1481 r.
Sława tego miejsca przyciąga do dzisiaj, niestety cerkiew Zaśnięcia Matki Boskiej nie zachowała się w takiej
świetności jak ją stworzył jej fundator. Zrujnował ją i ograbił w 1653 roku młodszy „Chmiel” - Tymofiej
Chmielnicki, którego wódz kozackiej rebelii chciał uczynić mołdawskim księciem.
Do Putny Mołdawianie ciągną jak Polacy do Częstochowy. Składają w ten sposób hołd legendarnemu
hospodarowi Mołdawii, pochowanemu tam w marmurowym grobowcu obok dwóch żon, hospodara Bohdana
III Ślepego i wnuka Stefanity. Hołd oddają też relikwiom świętego - Synod Cerkwi Prawosławnej Rumunii
kanonizował go w 1992 roku. A może po prostu tęsknią za zjednoczoną Mołdawią? Nie koniecznie w
granicach Rumunii? Przecież kiedy Stefan stworzył swoje wielkie państwo nie było Rumunii, a mołdawskie
rycerstwo brało czynny udział w życiu ówczesnej Europy na jej polach bitew i w kulturze, ba:
- Nawet słów „Rumun„, „rumuński” nie było - dźwięczy mi w pamięci natrętnie ta uwaga wypowiedziana koło
Starego Orchej przez prof. Wiktora Borszczewicza.
(Uwaga dajemy fot z Putny )
Dlatego kiedy spaceruje się po Jassach, Suczawie, Putnie, Baia czy wokół Voronetskiego monastyru nie
sposób nie zapytać: dlaczego uparto się lansować tezę, iż dzisiejsza Mołdawia to Mołdowa? Komu tak
naprawdę na tym zależy? By "Mołdowa" nie była Mołdawią?
I nie sposób nie zamyśleć się nad różnicami między tą krainą a “Besarabią”, bo tak w 1812 roku Rosjanie
nazwali okupowaną przez siebie wówczas wschodnią część Mołdawii, aby zatrzeć pamięć o jej mołdawskich
korzeniach. Wówczas dwie trzecie Mołdawii znalazło się na zachód od rzeki Prut.
- Rosjanie postąpili chytrze. Kiedy podbili ziemię między Dniestrem a Prutem wiedzieli, że głos podniosą
zaraz pobici Turcy a i w Europie Paryż i Londyn upomną się o pokrzywdzonych Turków. Ogłosili więc, że oni
nie Mołdawię wzięli, lecz Besarabię - przypomniał W. Borszczewicz w moim filmie “Po prostu Isak”.
W XIV wieku Besarabią nazywano wąski nadmorski pas ziemi między Dniestrem a Dunajem od nazwiska
hospodara Besaraba. Popularniejszy był jednak wtedy termin Budziak dla określenia tego skrawka ziemi. Za
sprawą propagandy rosyjskiej i imperialnej ekspansji Rosji termin Besarabia zrobił międzynarodową,
polityczną, prawną i terytorialną karierę w XIX wieku. Powstała nawet rosyjska gubernia besarabska z
siedzibą w Kiszyniowie. Do dziś nie tylko Mołdawianie mieszkający między Dniestrem i Prutem w potocznym
języku często mówią, że mieszkają “w Besarabii” a i są tacy co piszą o ukraińskiej Besarabii.
*
*
*
Do Polski znad ujścia Dniestru do Morza Czarnego można też wracać przez Ukrainę. Polecam drogę
prowadzącą przez nadmorską Zatokę, w której być może kiedyś “oddychał” wieszcz Adam Mickiewicz. “Być
może” bierze się stąd, iż - przypominam - w pobliskim Akermanie - przepraszam, Biłgorodzie Dniestrowskim
- przewodniczka zapewniła mnie, iż nie ma dowodów na to, że wieszcz w tej twierdzy był. Bywał na pewno
bliżej Odessy. Być może zażywał kąpieli w Zatoce? A może w pobliżu przyglądał się wodom Dniestru
wpadającym do Morza Czarnego? Nie wiem. Jak i nie wiem czy Adam Mickiewicz brodził w wodach Morza
Czarnego, dokładnie tam gdzie:
"Swojego czasu, a mianowicie w roku 1415, Witold wjechał konno w wody Morza Czarnego koło Odessy,
obejmując je w posiadanie. O tym patetycznym i często później przy rozmaitych okazjach naśladowanym
geście wiedzą wszyscy. Lecz tylko specjalistom wiadomo, że kolosalne obszary ukrainne, którymi
zawładnęła Litwa były całkowicie bezbronne. Tam w ogóle brakło murowanych twierdz. Inne, rzadkie i
mizerne fortyfikacje posiadały zaopatrzenie wręcz śmieszne. Broń palną liczono tam na pojedyncze sztuki.
Starcie Litwy z armią sułtana, która w 1453 roku wzięła szturmem Konstantynopol i rozporządzała znakomitą
artylerią ... starcie takie mogłoby się łatwo przemienić w wojnę noża z masłem."- jak to plastycznie opisał
Paweł Jasienica w "Polsce Jagiellonów".
W 1410 roku Władysław Jagiełło wraz z Witoldem pobił Krzyżaków niedaleko od wybrzeża Morza
Bałtyckiego. W 1415 roku Witold "wjechał konno w wody Morza Czarnego". Dlaczego tak mało wiemy o tej
wyprawie Witolda? A tak wiele o bitwie pod Grunwaldem?
(Uwaga dajemy fot z Zatoki)
Z Zatoki do Odessy niedaleko, a dalej już bardzo szybko można pojechać odeską “szosse”- do Kijowa, skąd
do "Polszy" przez Żytomierz, Równe, Dubno na Łuck, Kowel, Rawę Ruską lub na Lwów i Krakowiec. Ale
znacznie ciekawsza jest droga południowa, przez Karpaty, z przystankami w Rachowie, Chuście,
Mukaczewie i Użgorodzie. Jest ona mozolniejsza, ale poznawczo wielce intrygująca. A czasowo?
Jeśli policzy się czas jaki przyjdzie spędzić na granicy polsko - ukraińskiej, wyjdzie na to, że ten czas jaki
zarobimy na niezłej drodze oddamy w granicznej kolejce. Takich kolejek bowiem w Użgorodzie nie ma - a
tam jadąc przez Karpaty przekracza się granicę ze Słowacją - zmierzając dalej ku Polsce już bez dalszych
kordonów. Czasowo więc chyba nie stracimy.
POWRÓT PRZEZ RAFAJŁOWĄ
Szlak wzdłuż Karpat daje możliwość przyjrzenia się Huculszczyźnie. Jak będzie się miało szczęście będzie
można popróbować tamtejszej bryndzy - sera tradycyjnie wyrabianego przez Huculi. W 2009 roku na
“Święto bryndzy” do Rachowa zawitał nawet prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko.
Rachów jest miastem (od 1957) położonym na trasie Stanisławów - Mukaczewo. I nie da się go ominąć. Z
początku X wieku pochodzą pierwsze wzmianki o stronach, w których powstał Rachów. Niektórzy miejscowi
dziś sobie żartują, że kiedyś w tym miejscu gdzie powstało ich miasto huculscy rozbójnicy „rachowali” swe
zdobycze. Ale szybko dodają, że jest też inna legenda, według której kupcy podróżujący z Galicji na Węgry i
Transylwanię spotykali się tu by porachować swe zyski.
Miejscowość prawdopodobnie założyli Huculi. Kiedy w latach 1885-87 budowano tu kolei inżynierowie
wyznaczyli w okolicy Rachowa geograficzny środek Europy - 47 St. 56’3’’ N, 24 St.11’30’’ E- i ustawiono tam
obelisk z napisem „Locus Perennis Dilicentissime cum libella librationis quae est in Austria et Hungaria
confectacum mensura gradum meridionalium et paralleloumierum Europeum. MD CCC LXXXVII.” Kto to
dzisiaj rozumie?
Stefan Kłoczurak nazwał Rachów „huculskim Paryżem” i moim zdaniem uczynił to bardzo na wyrost,
chociaż to najwyżej położone miasto dzisiejszej Ukrainy ma swój lokalny urok i może być doskonałą bazą
wypadową na piesze wyprawy w góry.
(Uwaga: dajemy fot ze święta Bryndzy)
U Polaków najwięcej emocji wzbudza region położony jakby pośrodku trasy Stanisławów- Rachów. Jego
obszar wyznaczają nazwy takich miejscowości jak Żabie, Worochta, Jaremcze i Rafaiłowa.
Jaremcze założono w 1787 roku a swą sławę zawdzięcza dwudziestoleciu II Rzeczypospolitej. Było one
wówczas górskim kurortem równie popularnym jak Zakopane i Krynica - Jaremcze w powiecie
nadwórniańskim województwa stanisławowskiego. Wówczas też Jaremcze określano mianem perły Karpat
słynącej z mostu nad Prutem wysokiego na 30 metrów. Dnia 14 grudnia 2006 parlament Ukrainy zmienił
nazwę miasta z Jaremcza na Jaremcze. Czyżby była to jaskółka zwiastująca na Ukrainie powrót do
historycznych nazw też innych miejscowości?
“Oto Żabie huculska stolica” - pisał Iwan Franko. Nie ma dziś miejscowości o nazwie Żabie choć istniała już
w 1424 roku. Nazwę tę sowieci zastąpili mianem Wierchowiny. I stało się to w tym samym 1962 roku, w
którym Stanisławów nazwano Iwano Frankowskiem. Jest więc Wierchowina, chociaż miejscowi mówią
“Żabie”.
W „Żabie” przypomniał mi się Poznań z 1972 roku. Do stolicy Wielkopolski przybyłem wtedy jako kandydat
na studenta. Najgłówniejsza ulica nazywała się "Armii Czerwonej” a miejscowi i tak nazywali tę ulicę „Święty
Marcin”. Tak jak do 1939 roku. I tak jak teraz...
Ponoć owo “Żabie” wywodzi się od huculskiego bóstwa ognia. I owo Żabie, nie Wierchowinę, odwiedzali
Olga Kobylańska, Iwan Franko, Łesia Ukrainka, Mychajło Kociubiński. Owo Żabie półtora wieku temu
rysował, malował i opisał Maciej Stęczyński w poemacie „Karpaty„. Kto czytał ten poemat?
Okolice te mocno zroszone są krwią polskiego żołnierza, który w mundurze zafundowanym mu przez
Austriaków i z karabinem kupionym również za cesarskie fundusze, bronił tych ziem przed rosyjską armią w
czasie I wojny światowej. Polscy żołnierze powstrzymali tu Rosjan. Kilka lat po tej krwawej walce ziemia ta
stała się częścią II Rzeczypospolitej. O czym doskonale pamiętają miejscowi Huculi wskazując gdzie II
Rzeczpospolita przed II wojną światową zbudowała obserwatorium astronomiczne. Żabie było uważane za
największą gminę II Rzeczypospolitej.
( Uwaga: dajemy fot Cerkwi z napisem Żabie i popa z Żabie z podpisem:
Po 1944 roku sowieci zniszczyli w Żabie cerkiew, a na jej miejscu wznieśli budynek Komitetu Rejonowego
Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Nowa cerkiew powstała stosunkowo niedawno, w zupełnie
innym miejscu niż ta, którą zburzyli słudzy imperium zła. Zarządzający nią pop Władymir wie doskonale co
się wokół dawniej działo. Znane są mu też zbrodnie UPA, ale szczerze nie chce na ten temat rozmawiać. Nie
podpowie on też, że na pobliskim cmentarzu znajdują się pomniki polskich strażników granicznych poległych
w walce z bojówkami Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i przemytnikami.
Grzbietami gór pasma Czarna Hora biegła granica między Czechosłowacją i II Rzeczpospolitą. Oznaczona
była kamiennymi słupami, każdy o wysokości ok. metra i wadze ok. 100 kilogramów. Na słupach tych były
wyryte znaki graniczne, z przyporządkowanymi im danymi topograficznymi i geodezyjnymi. Pełniły one
jednocześnie funkcję drogowskazów przydatnych turystom, zwłaszcza w trudnych warunkach pogodowych.
Niedawno Stanisław Kańczukowski i Henryk Mitraszewski opowiedzieli mi o tym co im się tam przytrafiło w
2006 roku. Nocowali w namiotach nad "Niesamowitym Jeziorem". Rankiem spostrzegli grupę ukraińskich
żołnierzy z saperkami i kilofami. Akurat poszli w stronę w którą i oni zmierzali. Na szlaku ze zdziwieniem
zauważyli bardzo świeże ślady - oto te stare polsko-czechosłowackie słupy graniczne koś powywracał, a tam
gdzie to było możliwe pospychał w przepaść. Przy okazji tych prawdopodobnie "politycznych porządków"
wandale ci zwyczajnie szkodzili gospodarce regionu. Każdy kraj zakłada osnowę geodezyjną w celu
sporządzenia map - gospodarczych, turystycznych, etc. Bez tej osnowy jest to nie możliwe i trzeba ją
wznowić, a w takim górzystym terenie jest to przedsięwzięcie bardzo kosztowne.
Nie zastanawiając się grupa polskich turystów, w której byli panowie S. Kańczukowski i H. Mitraszewski,
słupy te ponownie podniosła i osadziła na ich historycznym miejscu...
Położona nad Prutem pobliska Worochta też była w czasach II Rzeczypospolitej modnym miejscem - jedną z
baz wypadowych na górskie szlaki. I tak też chyba jest do dziś, już za ukraińskiego państwa. Miejscowi
bowiem zarobiony przeważnie za granicą Ukrainy grosz lokują w swoje domostwa, przemieniając je w
pensjonaty i wynajmując turystom pokoje, niektóre świetnie wyposażone i na atrakcyjnych dla europejskiego
turysty warunkach. By znaleźć nocleg wystarczy zapytać sprzedawcę w jakimkolwiek sklepie.
Przy głównej drodze w Worochcie stoi duża cerkiew. A pod nią znajduje się symboliczna mogiła - pomnik
ufundowany w 2005 roku przez Jerzego Wydrę z Warszawy. Mogiła ta upamiętnia Polaków zamordowanych
przez ukraińskich nacjonalistów. Zginęli w sylwestra, kończył się rok 1944. Z napisu jaki widnieje na pomniku
nie wynika, że miał tu miejsce mord. Ludobójstwo. Brak też informacji kto popełnił tę makabryczną zbrodnię.
To typowe na Ukrainie. Jeżeli już miejscowi zgodzą się na oddanie hołdu pomordowanym Polakom, to
można w ramach “koncesji” pomieścić tylko informację “tragicznie zmarli”. W wypadku samochodowym?
Wypadli z okna, z dziewiątego piętra? Tysiącami? I to przeważnie tego samego dnia? W niedzielę? 11 lipca
1943 roku?
( Uwaga: dajemy fot. Tego symbolicznego grobu)
Po drodze ku Polsce kusić będzie Bukowel - nowy, od podstaw zbudowany ośrodek sportów zimowych (na
Przełęczy Legionów?). Ci którzy zainwestowali weń ogromne pieniądze woleli tu budować niż w Jaremczy,
Worochcie czy Wierchowinie.
-Czy dlatego, że stąd blisko do „Rzeczypospolitej Rafaiłowskiej„? I marketingowo chcą wykorzystać legendę
tej Rzeczypospolitej i Przełęczy Legionów? - przez chwilę pomyślałem...
Kawałek dalej turystę wita Jabłonicka przełęcz (931 m npm). W dzień handluje się tu lokalnymi wyrobami i
pamiątkami. Miejscowa ”cepeliada” jak by powiedział cepr w Zakopanym. Przełęcz ta była granicą między
Rzeczpospolitą a Węgrami. I zawsze nazywano ją tatarską. Od najdawniejszych czasów wykorzystywana
była jako szlak handlowy znad Morza Czarnego na Węgry. Kiedy sowieci zdradziecko uderzyli na II
Rzeczpospolitą w 1939 roku 19 września tegoż roku półtora tysiąca żołnierzy z płk. dypl. Stanisławem
Maczkiem przekroczyło Przełęcz Tatarską wycofując się na Węgry, gdzie zostali internowani. Dalej już
Rachów, a gdzie Rafajłowa?
Nie ma takiej miejscowości na mapie. Na przykład, aby dojechać do Rafajłowej ze Stanisławowa, przed
Jaremcze, w Nadwornej, trzeba skręcić na Zieloną, a z Zielonej należy jechać przed siebie do Bystrzycy.
Tak teraz nazywa się Rafaiłowa: Bystrzyca.
To tutaj wzniesiono obelisk upamiętniający śmierć czterdziestu polskich żołnierzy. Zginęli w 1915 roku.
Dlaczego?
O Rafaiłowej nie uczono mnie w szkołach. Czy dlatego, że nie wystarczyło Henrykowi Sienkiewiczowi życia,
by o tej żołnierskiej placówce splamionej polską krwią napisać kolejne tomy nowych powieści ku
pokrzepieniu serc z Józefem Hallerem von Hallenburg w głównej roli? Po Sienkiewiczu też nikt z „wielkich
polskich noblistów” - czyli Czesław Miłosz, Lech Wałęsa, Wisława Szymborska- o Rafaiłowej nie pisał.
Rafaiłowa (jak i Rarańcza(sic!)) nie doczekała się również filmu na miarę „Krzyżaków„, „Potopu”, ”Katynia”
czy serialu, choćby na miarę „Czterech pancernych i psa„, że o asie sowieckiego wywiadu, czyli „Klosie„ nie
wspomnę. Dlaczego?
O polskich żołnierzach walczących pod Rafaiłową dowiedziałem się nie dawno. Po pokazie mojego filmu
„Tron na Ukrainie” w jeleniogórskim Regionalnym Centrum Kultury podszedł do mnie jeden z widzów.
Adwokat. To on użyczył mi książkę - reprint - pt. „Szlakiem II Brygady Legionów Polskich w Karpatach
Wschodnich. Książka ta nosi nadtytuł: ”Przewodnik historyczno-turystyczny po Gorganach i Czarnohorze”.
Wydał ją w Warszawie w 1937 roku Wojskowy Instytut Naukowo Oświatowy, czyli instytucja II
Rzeczypospolitej.
We wstępie do tej książki napisano:
”Przewodnik niniejszy powstał na rozkaz Pana Ministra Spraw Wojskowych jako dalsze rozwinięcie
przewodników historycznych, wydanych przez M.S. Wojsk. Dla użytku kursów i raidów wojskowych (wydanie
litograficzne).
W lecie roku 1936 na obszar walk II brygady Legionów został wysłany zespół pracowników dla
przepracowania w terenie materiałów historycznych i turystycznych. Rezultatem prac tego zespołu jest ten
przewodnik.”
Czy dlatego, że prawdę i pamięć o ofierze poniesionej przez polskiego żołnierza kultywowała II
Rzeczpospolita ktoś taki jak ja, uczeń socjalistycznej PRL, nie miał prawa wiedzieć o Rafaiłowej? Czy
dlatego ta nazwa zniknęła z map po 1944 roku? Jak i cytowany przewodnik? I pisownia słowa „raid” przez
krótkie „i”?
W rozdziale pt. „Kampania Huculska” tego przewodnika można przeczytać:
„Epizodem krótkim wprawdzie, ale pozostawiającym szereg miłych wspomnień i budzących żywy oddźwięk
w tradycji miejscowej, jest krótkotrwała kampania grupy gen. Durskiego pod Żabiem i w okolicy. Kampania ta
była wstępem do walk toczonych przez tę grupę później na Węgrzech i Bukowinie, walk, które ze względu na
ostrą zimę, a przede wszystkim na obcy zupełnie teren, stanowiły jedną z najcięższych prób ogniowych,
przez które przechodziła II brygada Legionów Polskich”.
W Wikipedii pod hasłem „Bitwa pod Rafaiłową” napisano „bitwa stoczona w nocy z 23 na 24 stycznia 1915
pod wsią Rafaiłową przez II Brygadę Legionów Polskich z Rosjanami”.
Przeczytamy tam też, że:
„Rafajłową zdobyły 12 października 2 bataliony osłonowe pod dowództwem kpt. Józef Haller von Hallenburg.
Dalszy cel był jasny: "wybudować jak najrychlej przez bezdroża pantyrskie drogę kołową i rozpocząć
natychmiast energiczną ofenzywę na Nadwórnę, celem odciągnięcia jak najzacniejszych sił
nieprzyjacielskich od Doliny-Stryja, gdzie powstrzymana została ofenzywa własnej dywizji generała
Hoffmana".
Legioniści 3 pułku stanęli przed ogromnym wyzwaniem. Logistycznym i inżynieryjnym. Mieli w
błyskawicznym tempie doprowadzić z Tereszwy po stronie zakarpackiej do Rafajłowej wzmocnioną,
utwardzoną drogę, która miała umożliwić przemarsz i operowanie po drugiej stronie karpackiego grzbietu
zasadniczym siłom wojsk, a także zapewnienie im zaopatrzenia i wsparcia. Przedzieranie się wojska wąskim
płajem byłoby trudne, a zaopatrzenie i wsparcie nie mogło być obarczone ryzykiem ugrzęźnięcia w jarach
doliny potoku Rafajłowiec. Decyzja zapadła szybko.
Prace rozpoczęto 16 października, a dowodził nimi por. Słuszkiewicz. Trasa - ogromne przedsięwzięcie
inżynieryjne - została zbudowana w rekordowym tempie, bo w ciągu około 50 godzin. Droga była wyłożona
czterometrowymi drewnianymi belkami. Wybudowano 28 mostów i mostków. Rozpiętość niektórych sięgała
50m. Trasa wiodąca pod górę liczyła ponad 7 km długości. Zużyto około 5.000m 3 drewna. Trasa otrzymała
nazwę „Drogi Legionów” zaś przełęczy przez którą wiodła nadano urzędową nazwę „Przełęcz Legionów".
Przeprawa przez góry rozpoczęła się 19 października, a 22 października, wieczorem sztab legionów, dwa
pułki, artyleria i kawaleria przekroczyły tą trasą pasmo Karpat i dotarły do Rafajłowej po stronie galicyjskiej.
Sznur wojska który kolejnymi batalionami przechodził do Rafajłowej zamykał oddział trenu 3 pułku pod
komendą ppor.Starka. Przeszedł on przez przełęcz 28 października. Legiony szybko opanowały Rafajłową, a
23-go posunęły się pod Pasieczną oraz Pniów i skoncentrowały siły pod Zieloną. Rafajłowa otrzymała
szczególny status. Legionistom udało się utrzymać okoliczne tereny i przywrócić funkcjonowanie cywilnych
instytucji, a więc kolei, poczty i telefonu. Z tego tytułu miejscowość zyskała miano "Rzeczypospolitej
Rafajłowskiej". ( źródło:http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Rafaj%C5%82ow%C4%85)
Józef Haller von Hallenburg urodził 13.08.1873 roku pod Krakowem w Jurczycach. Nie było wtedy
Rzeczpospolitej. Jego dziadek był kapitanem Wojska Polskiego i kawalerem krzyża Virtuti Militari w czasach
powstania Listopadowego, ojciec uczestnikiem powstania styczniowego. Józef w latach 1895-1910 służył w
armii austriackiej, od instruktora do komendanta jednorocznej szkoły oficerskiej artylerii, w której wprowadził
język polski. A nie było wtedy Polski. Gdy wystąpił z wojska związał się z ruchem skautowym i
Towarzystwem Gimnastycznym Sokół.
Kiedy wybuchła I wojna światowa zdecydował się dowodzić żołnierzami chcącymi prowadzić walkę z
Rosjanami pod sztandarami Austro-Węgier. Z nimi był pod Rafaiłową w 1914 r. Wtedy jeszcze nie była to II
Brygada Legionów, ponieważ formalnie powstała ona dopiero w Kołomyi w maju 1915 roku.
Był też J. Haller z tymi żołnierzami wierny cesarzowi Austrii po 5 listopada 1916 roku, kiedy to cesarze
Niemiec i Austro- Węgier powołali Królestwo Polskie. Ale po zawarciu przez cesarza Austro-Węgier traktatu
brzeskiego wypowiedział mu posłuszeństwo, bo walcząc pod austriackim berłem był wcześniej przekonany,
że walczył o wolną Rzeczpospolitą. Tymczasem traktat brzeski wolność Polakom nadal ograniczał i J. Haller
poprowadził tak samo jak on myślących żołnierzy wzdłuż Dniestru ku Sorokom, ku oddziałom II Korpusu
Polskiego, którego został dowódcą (07.04.1918 został generałem). Niestety poniósł porażkę pod Kaniewem Niemcy aktywność II Korpusu uważali za niezgodną z postanowieniami traktatu brzeskiego i zaatakowali
oddziały J.Hallera. W bitwie zginęło półtora tysiąca niemieckich żołnierzy i tysiąc polskich, ale II Korpus
Polski został rozbity.
J. Haller używając fałszywego nazwiska „Mazowiecki” uniknął niewoli. Przez Kijów dotarł do Moskwy a
stamtąd przez Murmańsk do Francji. Dnia 4 października 1918 roku Komitet Narodowy Polski powierzył mu
dowództwo Błękitnej Armii, zorganizowanej z ochotniczego zaciągu Polaków znajdujących się na żołdzie
armii francuskiej, byłych polskich jeńców wojennych z armii austro-węgierskiej i niemieckiej. Dołączyli do
nich Polacy z USA i Brazylii. I dnia 28.09.1918 państwa Ententy uznały ową Błękitna Armię za jedyną
współwalczącą po jej stronie armię polską. Jeszcze Rzeczpospolitej nie było a już ta armia była! I walczyła z
Niemcami na froncie zachodnim.
W połowie 1919 roku dziesiątki tysięcy „hallerczyków”, z samolotami i czołgami Renault FT-17 przez Gdańsk
wróciło do już wolnej Rzeczpospolitej. W Warszawie Józef Haller von Hallenburg, Polak, generał, powitany
został jak bohater. I rozpoczął służbę w kraju - uczestniczył w walkach z Ukraińcami, obejmował Pomorze
pod polską administrację, bo to on dokonał w Pucku symbolicznych zaślubin Polski z Bałtykiem, był
członkiem Rady Obrony Państwa w krytycznych chwilach 1920 roku, a w samej bitwie warszawskiej
dowodził Frontem Północno-Wschodnim. I nie poparł marszałka Józefa Piłsudskiego w 1926 roku. Trafił więc
do „cywila”.
W opozycji J. Haller współorganizował Front Morges i został prezesem Rady Naczelnej Stronnictwa Pracy.
Kiedy wybuchła II Wojna Światowa przez Rumunię dostał się do Francji i poparł generała Władysława
Sikorskiego. Znowu walczył o wolną Rzeczpospolitą. Polska armia przecież istniała, ba II Rzeczypospolita
była czwartym pod względem liczebności żołnierza członkiem antyhitlerowskiej koalicji! Koalicji, która
niestety II Rzeczpospolitą zdradziła. Józef Haller von Hallenburg umarł 4 czerwca 1960 roku w Londynie. Na
wygnaniu. Jak miliony Polaków po raz drugi wolnej II Rzeczypospolitej nie doczekał.
* *
*
Nadwórna swoją nazwę wywodzi prawdopodobnie od osiadłej w niej służby zamku w Pniowie, który wzniósł
w drugiej połowie XVI w Paweł Kuropatwa.
"Był silną, uważaną za niemożliwą do zdobycia, warownią. Jednak w 1621 roku stało się coś dziwnego:
zamek zdobyli i wyrabowali...rozbójnicy! Dowodził nimi niejaki Stiepan Bukłaszko, którego szwagier wskazał
miejsce, gdzie podkopem pod wałem obronnym można dostać się do zamku. Bukłaszko wezwał na pomoc
rozbójników z pobliskiej Bukowiny dowodzonych przez Hrynia Kardasza i zamek zdobył wynosząc wielkie
łupy. Jednak wysłana wkrótce pogoń z 48 rozbójników schwytała połowę, i tych, po torturach, straciła." zapisał Zbigniew Szczepanek, w ilustrowanym przez siebie wykonanymi akwarelami, przepięknie wydanym
albumie "Zamki na kresach"(Wydawnictwo Bernardinum sp z oo,Pelplin 2008).
Po tym "nadwątleniu" zamka przez zbójników został on przebudowany i wzmocniony i nie dali mu rady
Kozacy Chmielnickiego (rebeliantów dowodzonych przez Semena Wysoczana było około piętnastu tysięcy) i
Turcy w 1676 r., ale opuszczony w osiemnastym wieku popadł w ruinę. W 2010 roku woda podmyła
fundamenty i zawaliła się jego północna część.
Jak realizowano pakt Ribbentrop- Mołotow z 1939 roku zaświadcza los katolików z Zadwórnej. Gestapo
zamordowało proboszcza, a Sowieci wysiedlili parafian. A jaki los spotkał miejscowych polskich Żydów?
Ciekawe czy czytelnik odgadnie...
W okolicy Zadwórnej polskim żołnierzom postawiono pomniki. W Sołotwicy sowieci rozebrali do
fundamentów pomnik z napisem "Twierdzą nam będzie każdy grób", w Piasecznej pomnik niszczeje w
zaroślach (obok nowego monumentu kobiety- żołnierza Strzelców Siczowych), w Zielonej przetrwał obelisk,
a na Przełęczy Legionów wykuty napis:
"Młodzieży Polska
patrz na ten Krzyż
Legiony Polskie dźwignęły go wzwyż
przechodząc góry, doliny i wały
do Ciebie, Polsko, i dla twej chwały"
Przetrwała też pamięć o tym, że miejscowi Huculi walczyli wtedy przeciwko Rosjanom ramię w ramię z
polskimi żołnierzami w oddziale kapitana Edwarda Szerauca, a oddział ten był zalążkiem poźniejszego 49
Huculskiego Pułku Strzelców.
Dziś Nadwórna jest dwudziesto tysięcznym miastem. Ignacy Hr. Cetner założył pod Nadwórną plantację
tytoniu i wydobywał sól.
Z Zadwórnej można wybrać się do wsi Starunia - osławionej znaleziskiem unikatowego nosorożca
włochatego, którego możemy podziwiać dziś w Krakowie. Z Zadwórnej można też dojechać do:
- Bohorodczan - by zwiedzić XVIII wieczny klasztor dominikanów;
- Obertyna - historycznej siedziby rodziny Obertyńskich, gdzie 22 sierpnia 1531 r. wojska królewstwa
polskiego, pod wodzą hetmana Jana Amora Tarnowskiego, pokonały armię hospodara mołdawskiego Piotra
Raresza; w bitwie tej zdobyto działa utracone jeszcze przez króla Jana Olbrachta; w czasie II wojny
światowej został zniszczony wielki krzyż wzniesiony w 1931 roku, by o tym wydarzeniu przypominał; dzięki
staraniom Towarzystwa Kultury Polskiej im. Franciszka Karpińskiego w Obertynie i jej prezesa Julii
Mieńszczykowej, krzyż, z tablicą pamiątkową, znów stoi na symbolicznym kurhanie; mecenasem nowego
pomnika został prof. Ryszard Brykowski, członek PAN;
- Maniawy -znanej z klasztoru-pustelni;
- Rożniatowa - gdzie zamek Koniecpolskich napadli chłopi w 1649 roku;
- i Sołotwina - w średniowieczu znanego z zamku, którego już nie ma.
*
*
*
Przy trasie z Rachowa ku Użgorodowi, dalej na zachód, pod Hustem, niedaleko od unikatowej Doliny
Narcyzów, rośnie kurort Szajany. Szajany nie są znane tak jak Truskwiec, chociaż szajańska woda
popularna jest od dawna.
- Wody nasze uzdrawiają, leczą bardzo dużo schorzeń, np. układu pokarmowego - twierdzi Oster Swietłana
Jurjiwna, lekarz medycyny z szajańskiego Sanatorium Visak. Sanatorium w jakim pracuje pani Swietłana
zbudował jeden z moich przewodników po Mołdawii i Ukrainie,Mołdawianin Walentyn Isak. Walentego Isaka
bowiem zainteresowały walory tej szajańskiej wody oraz potencjał i mikroklimat Szajan, tego uzdrowiska
położonego pod rumuńską granicą.
- Nawet istnieje legenda. Był sobie Węgier, który wziął na wychowanie swoją siostrzenicę. Żyli oni biednie,
ale po upływie pewnego czasu zaczął on lepiej zarabiać i pozwolił sobie na wyjazd do Szajan. W Szajanach
pił wodę mineralną, stosował kurację pitną, pewnie była to „czwóreczka”, ponieważ sprzyja ona poprawie
krążenia mózgowego w połączeniu z nr „242” stosowaną w leczeniu prostaty (jeżeli był on w podeszłym
wieku), czyli poprawił funkcjonowanie swego układu moczopłciowego i wrócił do niej. Nie poznała go.
Zapytała: „Kim jesteś?” W taki sposób zakochali się w sobie. Żyli długo i szczęśliwie. - usłyszałem od pani
Swietłany kiedy oprowadzała mnie po sanatorium Visak, w którym legendę tę potwierdza niedawne
wydarzenie.
- Po pięciu latach kuracji w sanatorium „Visak”, do którego przyjeżdżała pacjentka, by odbyć pełną 24dniową kurację jeden raz w roku, poza tym przyjeżdżała jeszcze raz w roku, aby nabrać wody dla pitnej
kuracji w warunkach domowych; tak więc po pięciu latach kuracji urodziła Maryczkę - z satysfakcją
opowiadała lekarka Swietłana.
Szajany, tak jak i Bukowel - są dowodem, że ktoś tu inwestuje, ale są też dowodem mizerii inwestycji na tle
potrzeb widocznych na całym szlaku wiodącym przez Rachów, Chust, Mukaczewo i Użgorod.
Pobliski Chust jest znany dzięki zamkowi jaki w 1090 roku wzniósł król węgierski Władysław I Święty. O ten
zamek walczyli Mongołowie(1241), Ferdynand I (1546), Tatarzy (1594), Jerzy I Rakoczy (1644), armia
Rzeczpospolitej (1657), Turcy (1661). W 1703 roku proklamowano w nim niepodległość Siedmiogrodu.
Wojska Habsburgów wygoniły z niego siedmiogrodzkich powstańców w 1711 roku. Od osiemnastego wieku
zamek popadał w ruinę.
Dnia 21 stycznia 1919 roku odbył się kongres Rusinów węgierskich, którzy uchwalili przyłączenie Zakarpacia
do Ukrainy. Ukraina jednak wtedy nie powstała i Chust - jak i okolica- stał się miastem Czechosłowackim.
Kolejną próbę „ukrainizacji” Chustu podjęto po wejściu Hitlera do Czechosłowacji w 1938. Chust został wtedy
siedzibą rządu autonomicznej Ukrainy Karpackiej (od 08.08.1938 do 14.03.1939) działającej w ramach
konstytucyjnych Czechosłowacji.
Rząd tej autonomicznej Ukrainy Karpackiej współpracując z OUN natychmiast powołał zbrojną Organizację
Obrony Narodowej Sicz Karpacką, którą szkolili instruktorzy hitlerowskiej Abwehry rekrutujący się głównie
spośród Niemców Sudeckich. Wyszkoleni przez wywiad Hitlera Ukraińcy stali się później znaczącą częścią
kierowniczej kadry UPA. Dalsza ekspansja Hitlera, a w jej następstwie osłabienie Czechosłowacji, dała
impuls do powołania 15 marca 1939 roku Karpato-Ukrainy, niepodległego państwa. Jednak miasto szybko
zajęły wojska węgierskie i do 18 marca Karpato-Ukrainę zlikwidowano. Chust stał się węgierskim miastem.
Dopiero Stalin dokonał "ukrainizacji" tych ziem i "wyzwolił" Chust dla dobra socjalistycznej Ukrainy.
Dla Polaków Chust wiąże się ze wspomnieniami o Legionach Polskich. Kiedy wojska rosyjskie zajęły
wschodnią część Zakarpacia właśnie w tym mieście stacjonowały dwa pułki Legionów Polskich, które 7
października 1914 wyparły Kozaków z Sygietu Marmoroskiego i Jasini.
Tu też w 1918 roku był obóz internowanych polskich legionistów z Polskiego Korpusu Posiłkowego.
W 2009 roku to miasto położone u zbiegu rzek Riki i Cisy kusiło swoją odmiennością, bogatym targowym
życiem i odstraszało nieskończoną ilością dziur w czymś co chyba omyłkowo nazywane tu było ulicami.
(dajemy foty z Chustu targu i dziury w drodze oznaczonej gałęzią)
Mukaczewo też tak jak Chust, Kraków i Legnicę zaatakowali Mongołowie w 1241 roku. A istnieje ono od IX
wieku. Ponoć słowiańskie plemię Białych Chorwatów wzniosło tu swą warownię, która później krótko
należała do Rusi Kijowskiej, bo już od X wieku Mukaczewo na wieki opanowali Węgrzy. Najazd Mongołów
poprzedziło spustoszenie tych okolic przez Połowców (1086). A później nastąpiła epoka zamku Palanka.
Zlokalizowany na wzgórzu dumnie przyciąga uwagę turystów z daleka. Powstał on w XIII wieku z rozkazu
króla Węgier Beli IV gdyż miał strzec wschodnich granic Królestwa Węgier. Rusinów w okolicach Mukaczewa
osiedlił ruski książę Teodor Koriatowicz, który na obczyźnie z nadania króla Zygmunta Luksemburskiego miał
swoją siedzibę na mukaczewskim zamku w latach 1396 -1414. Książę Teodor Koriatowicz znalazł tam
schronienie z wiernymi mu rycerzami po przegranej walce z litewskim księciem Witoldem Jagiełło. Na tym
zamku mieszkała też Elżbieta Bośniaczka, żona Ludwika Węgierskiego, króla Polski.
Po upadku Węgier Mukaczewo należało do Księstwa Siedmiogrodzkiego (od 1526 r.) i było siedzibą jego
władców. Tutaj przeciw Rzeczypospolitej Obojga Narodów spiskował Jerzy II Rakoczy, wtedy lennik Turcji w
Mołdawii, który z Bohdanem Chmielnickim, Bogusławem Radziwiłłem, Karolem X Gustawem i Fryderykiem
Wilhelmem planował rozbiór Rzeczypospolitej, co ci potwierdzili traktatem w Radnot (06.12.1656). Dlatego
Rakoczy w 1657 roku napadł na Rzeczpospolitą. Najazd ten odparli hetman Jan Czarnecki i książę Jerzy II
Lubomirski, ba, Lubomirski tak „pogonił kota” Rakoczemu, iż w tymże 1657 roku zdobył Hust i spalił
Mukaczewo. Zdrajca Rzeczpospolitej Obojga i Trojga Narodów Bohdan Chmielnicki dostał wylewu do mózgu
i umarł gdy dowiedział się o klęsce Rakoczego.
Dla Węgrów Mukaczewo jest świadkiem walki o wolność spod habsburskiego panowania. Ikoną ich
tożsamości narodowej. Tutaj bowiem dwukrotnie wybuchało powstanie. Pierwszym dowodził Emeryk
Thokolya (w latach 1685-1688), drugim jego syn, Franciszek Rakoczy (w latach 1703-1711). Wtedy to
Mukaczewo uważano za stolicę wolnych Węgier. Te węgierskie zrywy zaś przeszły do historii jako powstania
kuruców.
Habsburscy cesarze przejęli kontrolę nad Mukaczewem dopiero w 1711 roku i urządzili tam jedną z
najważniejszych twierdz Austro-Węgier, z czasem przekształconą w więzienie, w którym siedzieli m.in.
anarchista Michaił Bakunin i węgierski poeta Sandor Petofi.
Traktatem w Trianon Mukaczewo w 1920 roku weszło w skład Czechosłowacji, tak jak Chust i Użgorod. I tak
jak te miasta krótko po 1939 roku było miastem węgierskim. W 1944 roku żydowskich mieszkańców
Mukaczewa wywieziono do obozów koncentracyjnych. Niemcy represjonowali Żydów, Sowieci Sasów jacy
tam zamieszkiwali od wieków. I przyszły czasy kiedy w Palance rezydowały NKWD i KGB. Sowieci w okolicy
zbudowali ważne strategicznie lotnisko wojskowe. Może Ukrainie uda się je zaadoptować do cywilnych
potrzeb z korzyścią dla gospodarczego rozwoju tego zaniedbanego skrawka ziemi?
Użgorod ma podobną jak Mukaczewo historię, chociaż jego zamek ginie w dzisiejszej miejskiej zabudowie i
nie jest tak wizualnie atrakcyjny jak mukaczewska Palanka. Sąsiaduje za to z wielką atrakcją: skansenem,
mieszczącym pod otwartym niebem materialne dowody kultury tego regionu. Stoją tam licznie zgromadzone
chaty typowe m.in. dla Bojków, Łemków, Huculi. Są też zabudowania gospodarcze, dzwonnica, młyn, kuźnia,
szkoła i karczma, a ozdobę skansenu stanowi barokowa cerkiew.
Miasto leży na obu brzegach rzeki Uż. Archeolodzy odkryli tu ślady działalności człowieka sprzed stu tysięcy
lat (paleolit). A dzisiejszy Użgorod rozbrzmiewa językami węgierskim, słowackim i rosyjskim. Piękna aleja
lipowa ciągnąca się wzdłuż rzeki pozwoliła na chwilę zapomnieć o historycznych sporach. Ale o przeszłości
natychmiast przypomniała synagoga. Ściślej budynek po synagodze, w którym dziś ma siedzibę filharmonia.
Sowiecka Ukraina trwa?
Użgorod na Ukrainie słynie ze wspaniałego koniaku, niestety słynny „zakarpacki” coś obniżył ostatnio loty, a
może pod tę użgorodzką markę podszywają się oszuści? Czy też zmieniono technologię?
O dzisiejszym charakterze Użgorodu być może zadecydował wpływ włoskiej kultury. Przez ponad trzysta lat
miasto było własnością grafów z rodziny Drugetho (od 1322 do 1685). Silnie działali tu jezuici, a w budynku
kolegium jezuickiego w 1644 r. zrobiono rezydencję biskupa. Katedra Podwyższenia Krzyża Świętego i
Kościół św. Jerzego nadal robią wrażenie na turyście. W historii miasto zapisało się tzw. unią użhorodzką,
porozumieniem podobnym do naszej unii brzeskiej, zawartym w 1646 roku między katolikami i
prawosławnymi Królestwa Węgier.
(Uwaga: Dajemy fot zamków w Mukaczewie i Użgorodzie)
Jeżeli czas pozwoli warto w tej okolicy pozostać na dłużej. W pobliżu trasy Chust - Mukaczewo - Użgorod
znajduje się bowiem kilka ciekawych świadków przeszłości:
-Winohradów z ruiną zamku Ugosza; Batu-chan spalił ten gród w 1241 roku. Ród Perynei te ziemie posiadał
przez cztery wieki, by w XV wieku przekazać murowany zamek oo.franciszkanom, którym w dobie reformacji
zamek ten siłą odebrał...F.Perynei, zwolennik reformacji; z kolei karząc za zdradę, za wsparcie jakiego
udzielił Perynei księciu Żygmontowi Austriacy zdobyli i zrujnowali zamek, ale do dziś oprócz ruin tego zamku
przetrwał pałac barona Pereni;
- Korolewo z zamkiem Niolab jaki powstał na życzenie króla Istvana V; w 1405 r. zamek podarowano rodowi
Perynei i spotkał go taki sam los jak zamku w Winohradowie; cesarz Leopold I zrujnował go za udział
Perynei w buncie przeciw Habsburgom - Perynei byli Węgrami;
-Kwasowe nad rzeczką Borżawą z resztkami romańskiego zamku rycerskiego z XII-XIII stulecia; złą sławę
zawdzięcza on Pal Matuznajowi, który w latach 1549-1564 uczynił zeń zbójecką kwaterę; sąsiedzi i
węgierscy magnaci na sejmie postanowili twierdzę tę spalić a majątek zbója skonfiskować; plan
zrealizowano częściowo – właściciel zamku zdążył uciec;
-Długie z pałacem-fortecą hrabiów Tekeli;
-Czynadijewo, które nazywało się kiedyś Święty Mikołaj (Sent Miklosz), w którym twierdzę zdobył książę
Lubomirski rozprawiający się z wojskami Rakoczego;
-Karpaty z letnim pałacem Schoenbornów posiadającym 365 okien, 52 komnaty i 12 wejść do pałacu;
-Serednie - z ruinami zamku wzniesionego w stylu romańskim przez Templariuszy zaproszonych w te strony
przez króla Węgier; po kasacie zakonu zamek ten był własnością oo. paulinów a następnie rodu Drugettów;
-Niewickie - z zamkiem kontrolującym szlaki handlowe na przełęczy Użgorodzkiej.
ROZBITY NOS LENINA
Już siedem lat temu w rozmowach z Ukraińcami zadawałem im pytanie kto zorganizował Pomarańczową
Rewolucję? I dawałem odpowiedź: Moskwa. Patrzono na mnie jak na prowokatora, ale dziś jeszcze
wyraźniej widać, że “pomarańczowy” zryw ludności został po mistrzowsku zdyskontowany przez Moskwę. Bo
kto zarobił na Pomarańczowej Rewolucji oprócz syna prezydenta Juszczenki? PO CZYNACH POZNACIE
ICH!
Moskwa, Moskwa i jeszcze raz Moskwa. I to krocie.
Kiedy na zaproszenie Michała Karaczewskiego Wołk, Wielkiego Księcia Kijowa, Czernichowa i Karaczewa
pojawiłem się w Kijowie w 2001 roku nie miałem żadnych wątpliwości, iż przybyłem do kraju w którym wrze.
Tylko kwestią czasu był moment wybuchu. Równolegle ze wzrostem napięć społecznych wynikających z
bardzo niskiego poziomu życia, pod każdym aspektem, biologicznym i kulturowym, narastał inny problem.
Świat oszalał na rynku ropy. Ceny tego surowca - i jego pochodnych - niewiarygodnie poszły w górę. Rosja
była wiodącym sprzedawcą ropy i gazu. A tymczasem pod jej bokiem był prawie 50 milionowy rynek Ukraina – na którym ceny były constans. Stałe. Kilka razy niższe od tych obowiązujących na paliwowym
globalnym rynku. Podobnie było z gazem, który za prezydentury L. Kuczmy Ukraina kupowała w cenie 50
USD za 1000 m sześciennych, a za który premier J.Tymoszenko płaciła już 450 USD. Gdyby administracja
prezydenta Kuczmy podwyższyła radykalnie ceny byłaby rewolta krwawa.
Po Pomarańczowej Rewolucji licencja na wolność została co nie co rozszerzona - prezydentem został
ulubieniec większości, który ku zdumieniu i przerażeniu swoich wyborców władzę natychmiast oddał
swojemu przeciwnikowi Wiktorowi Janukowiczowi czyniąc go premierem. Zmieniło się trochę w mediach (jak
w Polsce po 1989 roku)- można było więcej publicznie ponarzekać. I tylko tyle.
Dzisiaj obywateli Ukrainy dyscyplinuje nie tylko aparat państwa kontrolowany przez SB. Jak w Polsce
dyscyplinuje ich kapitał - agresywny i zabójczy. Kapitał przeważnie znajdujący się w rękach postsowieckiej
nomenklatury i ich instytucji. Dyscyplinuje i organizuje.
Kordonów nie zniesiono. Za to radykalnie podniesiono ceny na ropę, gaz, etc. chociaż na Ukrainie surowce
energetyczne i ich pochodne i tak są jeszcze tańsze niż w Unii Europejskiej. Mięso już droższe niż w Polsce.
Rosja zaczęła zarabiać i zarabia krocie, nie inwestując już nawet w siedziby partii. Oj, przepraszam,
powstały nowe placówki kolonizatora: sieć stacji paliwowych koncernu Łukoil.
Gdy ktoś nieśmiało protestował słyszał:
- To cena wolności!
I żuł tę licencjonowaną wolność niczym gumę do żucia, szczęśliwy że jeszcze żyje, przecierając oczy ze
zdumienia, gdy pojął na kogo głosował. Wynagrodzenia wzrosły nieznacznie, ale uwolniono ceny i zapełniły
się sklepy wszelkim dobrem.
- To efekt wolności!- słyszał - gdy tylko włączał radio lub telewizor.
( uwaga dajemy fot. Stacji paliw Łukoil)
Moi przyjaciele Ukraińcy, ci których dwadzieścia lat temu poznałem przy okazji kontaktów z NPO Energia, w
czasach gdy próbowałem wdrożyć projekt Globalnego Systemu Telekomunikacji Satelitarnej (szerzej na ten
temat napisałem w książce “Zdrada prezydenta Wałęsy & Co. Przyczynek do historii Polski” - przypis
autora), kiedy powstawała wolna Ukraina namówili mnie do poszukiwania partnera strategicznego inwestora, wspólnika, aby wybudować polskie (lub polsko-ukraińskie) stacje paliw przy trasie Kowel- Kijów.
Tłumaczyli mi: jak nie damy rady staną tam rosyjskie “zaprawki”. A oni woleli polskie. Informacje o
pierwszych planowanych lokalizacjach tych obiektów dostarczyłem do Płocka. W swej naiwności sądziłem,
że polski koncern naftowy podejmie wyzwanie. Zapomniałem, iż do Płocka ropa płynie z Rosji, i że to nie
polski koncern lecz "Polszy". Dokładnie na tych miejscach, gdzie mogły powstać polsko-ukraińskie
”zaprawki” mocno stoi dziś Łukoil.
( Uwaga : dajemy fot zdewastowanego domu kultury)
Sowieci kolonizując Ukrainę w miasteczkach i wsiach burzyli pałace i kościoły i budowali na ich miejscu
siedziby władz, szkoły i domy kultury. Po rozpadzie ZSRR sowiecka Ukraina, tak jak i pozostałe republiki,
dostała od Moskwy licencję na wolność. Prezydentem, tak jak i w innych nowych niepodległych już
państwach, musiał zostać były I sekretarz republiki sowieckiej (tak jak i w Polsce Wojciech Jaruzelski(sic!)). A
post sowiecka nomenklatura zamieniała mundury spec służb na garniturki biznesmenów lub działaczy
nowych “demokratycznych“ partii. Ruszyła budowa cerkwi. Na budynkach siedzib władz lokalnych
pozmieniano tablice informacyjne i flagi. Ale dlaczego zrujnowano domy kultury? Kolonizatorzy w podbitych
krainach rzadko dbają o rozwój kultury tubylców. Ale dlaczego zdrowych budynków nie można było
zagospodarować, dać ludziom, choćby na mieszkania podzielić?
““Ukraina i Rosja nigdy nie żyły obok siebie jako dwa niepodległe państwa. Ukraina w ogóle nigdy nie była
niepodległym państwem. Teraz musimy się nauczyć traktować ją jako taką”. To klasyka myśli kolonialnej
biurokracji. Autorem tych słów jest Wiktor Czernomyrdin, ambasador Rosji w Kijowie. Kolonizatorzy z reguły
ignorują historię - nie jest na co dzień przydatna. To nie gaz. Biurokracja, którą odziedziczyła Ukraina,
wyrzekła się mitu imperium, tak przynajmniej deklarowała podczas referendum w sprawie niepodległości.
Pozostała jednak wierna mitowi sowieckiej władzy”.- napisał Wiesław Romanowski, wieloletni korespondent
TVP w Kijowie, w wydanej kilka lat temu swej świetnej książce pt.”Ukraina przystanek wolność”.
Od siebie dodam. Ukraina i Polska także nigdy nie żyły obok siebie jako dwa niepodległe państwa, ze
wszystkimi tego konsekwencjami dzisiaj. Wiktor Czernomyrdin był byłym premierem Rosji. Byłym szefem
rosyjskiego koncernu handlującego gazem “Gazpromu“, “dyplomatą”, który swoje urzędowanie w Kijowie w
charakterze ambasadora Federacji Rosyjskiej rozpoczął od pytania:
”- A na kakogo czorta wam nużen Papa Rimskij w Kijewie?”W delikatnym tłumaczeniu na język polski brzmi
to ”A po kiego diabła potrzebny wam tu w Kijowie będzie papież?” Według relacji Michała Karaczewskiego
Wołk, Wielkiego Księcia Kijowa, Czernichowa i Karaczewa, pytanie to padło przed wizytą Jana Pawła II na
Ukrainie.
Kilka lat temu we Lwowie mój przyjaciel Zenobij opowiedział mi po raz pierwszy tę anegdotę:
”Do rozpijających flaszkę kumpli podszedł trzeci znajomy. Podali więc i mu kielicha i wznieśli toast:
“- Za Zenka!”
Wypił z nimi. Polali drugi raz i znów wznieśli toast:
“- Za Zenka!”
Wypił także. Ale kiedy po raz trzeci usłyszał:
"- Za Zenka!”- nie wyrobił i zapytał:
"- Kim jest Zenek?"
Kumple wzięli go pod pachy i zaprowadzili do sąsiedniej bramy, a tam na murze przeczytał: ”Bij Moskala!
Zenek”."
Ukraińcy doskonale wiedzą kto ich eksploatuje. Ale nie potrafią obrócić tej eksploatacji w korzystny dla siebie
biznes. W swych wędrówkach „Po obu stronach Dniestru” ostatnimi laty spotykałem jednomyślność wyrażającą się tym, że ludzie czując się oszukanymi po “Pomarańczowej Rewolucji” najchętniej własnymi,
gołymi rękami, wydusiliby całą klasę polityczną! Całą!!!
Ba, na początku 2010 roku, na słynnym Majdanie Niepodległości w Kijowie nawet ktoś usiłował zbudować
ruch społeczny i polityczny pod tym właśnie hasłem “Wszyscy precz!” - stawiając miasteczko namiotowe
propagujące ową wolę przepędzenia wszystkich. Coraz popularniejsze też stało się hasło „O lepsze życie
bez Ju i Ja”. Bilbordy z takimi napisami nie mają autora. Ich czytelnicy mają pewność, że „Ju” oznacza „Julię”
Tymoszenko i Wiktora Juszczenko, liderów Pomarańczowej Rewolucji, a „Ja” ich przeciwnika Wiktora
Janukowicza, lidera Partii Regionów.
( UWAGA- dajemy moją fot. Z miasteczkiem “Wszyscy precz)
A “Zenek“? Czuwa. A ja w tym miejscu muszę złożyć ważną deklarację. Przywołałem przykład „Zenka” nie po
to, by budować antyrosyjskie nastroje. Zawsze byłem zwolennikiem partnerskich stosunków polskorosyjskich, zwłaszcza gospodarczych, tak samo jak i Ukraińcy, których poznałem, a którzy wznoszą toast „Za
Zenka”. Gdyby Rosja nie była postrzegana na Ukrainie jako kolonizator „Zenek” nie miałby prawa
egzystencji.
( UWAGA: dajemy fot z “Zenkiem”)
We Lwowie natychmiast anonimowo - nie wiadomo bowiem kto jest autorem - ukazał się na banerach
“Zenek” z komentarzem: “Ona pracuje, On odpoczywa a Zenek posprząta“. Ona to pani premier, on to
prezydent Juszczenko, a “Zenek“?
“Wszędzie obowiązuje korupcyjna zasada podziału, w sądzie można kupić każdy wyrok. W czasach Leonida
Kuczmy Julia Tymoszenko i jej rodzina byli oskarżeni o popełnienie całej serii przestępstw gospodarczych;
wymiar sprawiedliwości wspólnie z telewizją zrealizował nawet reportaż o ekstradycji z Turcji męża i teścia
zdymisjonowanej premier - widzowie mogli ich zobaczyć skutych kajdankami, prowadzonych po pasie
startowym z samolotu do więziennych karetek. Niedługo po tym, zupełnie nieoczekiwanie, sąd apelacyjny w
Kijowie stwierdził, że zarzuty wobec Julii Tymoszenko i jej rodziny są bezpodstawne.
Prokurator generalny Światosław Piskun sugerował, że stoją za tym duże pieniądze. Zaskoczył mnie
zupełnie, kiedy nie pytany, z własnej inicjatywy, po zakończeniu wywiadu dla TVP w sprawie Gongadze, gdy
kamera już nie pracowała, a ekipa zbierała sprzęt, rzucił myśl, że gdyby miał dwa miliardy dolarów, to też
zająłby się polityką i żaden sąd nie byłby w stanie mu przeszkodzić. Dodał jeszcze, też mimochodem i
najzupełniej z własnej inicjatywy, iż Juszczenko to perspektywiczny polityk i zapewne nigdy nie połączy się z
tą “lady Ju”- słychać było prawie na końcu języka soczysty rzeczownik. Nie chciał tego wszystkiego
powtórzyć przed kamerą,”to tylko dla pana wiadomości”.
Podobne zdanie o Julii miał jego przełożony, prezydent Leonid Kuczma. W odpowiedzi na pytanie:
”Dlaczego na Ukrainie tak ładna kobieta siedzi w więzieniu?” gwarant konstytucji odpowiedział: ”Niech pan
pojedzie do Stanów Zjednoczonych i zapozna się z aktami sprawy Łazarenki; ona tam jest wymieniona
prawie na każdej stronie, ona dawno już przestała być kobietą“. To zdanie, szokujące w ustach głowy
państwa, można łatwiej zrozumieć w kontekście cytowanej tu już definicji postkomunizmu, autorstwa Leonida
Kuczmy: “W socjalizmie żyliśmy jak zwierzęta w ogrodzie zoologicznym, państwo zapewniało jedzenie, wodę
i prąd. Któregoś dnia otworzyli klatki i rozbiegliśmy się po lesie, wyżyje ten, kto jest silniejszy.”- tak
scharakteryzował Ukrainę i jej liderów Wiesław Romanowski w swej książce “Ukraina przystanek wolność”.
Z myślą o przyszłym fotelu prezydenckim, we wrześniu 2009 premier Ukrainy Julia Tymoszenko uruchomiła
gigantyczną kampanię wyborczą pod przewodnim hasłem - fonetycznie brzmiącym “Wona pracuje” co
oznacza po polsku, że “Ona pracowała!”.
Ukrainą – na razie - nie rządzi jej “Zenek“. Tak jak Polska nie ma też gospodarza. Chociaż “Ona pracuje“.
W Kijowie we wrześniu 2009 roku pani premier zorganizowała wspaniały koncert na słynnym Majdanie
Niepodległości. Było ponad sto tysięcy słuchaczy. Koncert ten transmitowała też telewizja na cały kraj. Dla
Julii Tymoszenko śpiewali najpopularniejsi z najpopularniejszych piosenkarzy Ukrainy. Największe gwiazdy.
Wzruszona premier Julia rozpuściła nawet swój legendarny “kłasny” warkocz i zaśpiewała! Czy wyobrażacie
sobie Państwo śpiewającego Donalda Tuska z Dodą, Wiśniewskim, Górniak, Piaskiem i całą resztą polskich
gwiazd na jednej scenie? “Wona” pracowała. I się starała. Wybory przegrała. Wygrał Wiktor Janukowicz
wskazany przez prezydenta L. Kuczmę na swego następcę już w 2004 roku. Rządzi pewnie i stanowczo,
choć nie tylko ulicę ma przeciw sobie. A Julia trafiła do więzienia z wyrokiem siedem lat do odsiatki. I
prokurator przygotowuje następne zarzuty i następne sprawy karne...
Co się wydarzyło?
Julia Tymoszenko swą wyborczą kampanię prowadziła pod hasłem konieczności walki z gazową mafią. No i
siedzi, w pierdlu, za kontrakt gazowy, podpisany z Rosją niezgodnie z obowiązującym wtedy na Ukrainie
prawem. Jej polityczny przeciwnik robi teraz oko do wyborców - obiecuje tańszy gaz z Moskwy! Przemilcza,
iż przy okazji Rosja chce przejąć całą ukraińską infrastrukturę. Ba, Janukowicz, także przy tej okazji, kreuje
się na obrońcę ukraińskiego honoru - przecież obcy nie będzie nam dyktował co my będziemy robić w domu!
Taka była reakcja na dyplomatyczną propozycję: Jeśli Julia Tymoszenko będzie uwolniona rozpoczęte
zostaną procedury umożliwiające wstąpienie Ukrainy do Unii Europejskiej.
Ten spór o Julię w istocie daje doskonały pretekst do powiedzenia wyborcom: przecież na kolanach do takiej
Europy wy też nie chcecie! Europy w której nie szanują ukraińskiego prawa. Jak oświadczył Wiktor
Janukowicz, on by osobiście uwolnił Julię, gdyby mógł, ale nie może, bo musi jak wszyscy obywatele
Ukrainy przestrzegać prawa Ukrainy. I tak wszystko może być po staremu, Kijów pod kontrolą Moskwy a nie
Brukseli, chociaż już prawie wszyscy Ukraińcy opowiadają się w sondażach za członkowstwem w Unii
Europejskiej.
( UWAGA: Dajemy fot. Banerów propagandowych Julii z gazem, mafią gazową i pałatki na Kreszczatiku)
Dr Anatol Momryk, historyk, zwrócił mi kilka lat temu uwagę na następującą prawidłowość: Pomarańczowa
Rewolucja zwyciężyła dokładnie w granicach Rzeczypospolitej Trojga Narodów, na obszarze dawniejszych
województw kijowskiego, bracławskiego, czernichowskiego, ruskiego, etc, etc. Uznałem to za dobry
prognostyk na przyszłość.
Tymczasem prezydentura Wiktora Juszczenki przejdzie do historii jako okres pogorszenia relacji polsko ukraińskich. Za jego to prezydentury postawiono pomnik Stefanowi Banderze we Lwowie, przy ulicy
nazwanej jego imieniem. Imieniem lidera ludobójców Polaków i Ukraińców, Żydów, Czechów i Słowaków też.
Pod koniec jego prezydentury na zachodniej Ukrainie nastąpił „wysyp” pomników Stefana Bandery. Lidera
katów Ukraińców!
W styczniu 2010, kiedy w wyborach na następną kadencję prezydencką obywatele Ukrainy zdecydowanie
powiedzieli Wiktorowi Juszczeko „NIE!” „wysyp” ten przypieczętował polityczny bankrut W. Juszczenko
nadając z rażącym naruszeniem ukraińskiego prawa pośmiertnie tytuł „Bohatera Ukrainy” obywatelowi II
Rzeczypospolitej Stefanowi Banderze.
Formalnie „Bohaterem Ukrainy" może być tylko obywatel Ukrainy – z tego też powodu skutecznie
oprotestowano decyzję W. Juszczenki. Na jak długo? A co będzie z pomnikami lidera ludobójców i ulicami
jego imienia? Dlaczego tych ostentacyjnie prowokacyjnych pomników nie zburzono a nazw ulic nie
zmieniono? Dlaczego po dziś lider zwyrodnialców jest honorowym obywatelem wielu miast Ukrainy?
Wiktor Poliszczuk, autor książki "Gorzka prawda. Zbrodniczość OUN/UPA", ukraiński historyk, publicysta,
kiedy i gdzie tylko mógł przypominał, że banderowska OUN/UPA wymordowała na wschodnich obszarach II
Rzeczpospolitej ponad 200 tysięcy cywilnej ludności, głównie Polaków. Szacował on, że z rąk ludobójców
spod znaku OUN, Melnika, Bandery zginęły też tysiące Ukraińców, obywateli II Rzeczpospolitej. Mordowano
ich w imię zbrodniczej ideologii. Ideologii potępionej w Poczdamie. Mordowali także swoich rodaków, bo nie
mieli poparcia społecznego - terrorem więc chcieli narzucić swą wolę.
Do dziś nikt w Niemczech Hitlerowi pomników nie buduje. A przypomnę: Wolna Ukraina Bandery miała
przecież być FASZYSTOWSKIM PAŃSTWEM i jako takie sojusznikiem Hitlera. Tymczasem tym, którzy byli
na żołdzie Hitlera, na garnuszku faszystów i nigdy nie wyrzekli się faszystowskiej ideologii, którą głosili Banderze i innym z OUN/UPA - na Ukrainie wznosi się pomniki. Po co?
Dlaczego Wiktor Juszczenko, którego w 2004 roku poparli Polacy, jawnie polski naród prowokował?
Dlaczego też prowokował swój naród?
Bo musiał. I musi. Działa tu psychologia zdrajcy i otoczenie. UKŁAD.
“Perspektywiczny” polityk Wiktor Juszczenko zdradził masy go wspierające oddając władzę Wiktorowi
Janukowiczowi. Aby zatrzeć złe wrażenie jakie tym postępkiem wywarł wystroił się on w piórka fałszywego
patrioty wyjmując z szafy banderowskie nacjonalistyczne upiory. A UKŁAD?
Sowieci zawarli go z USA i Anglią w Teheranie i w Jałcie, w czasie II wojny światowej. I pilnują go ich
spadkobiercy wysługując się posłusznymi im urzędnikami - “czynownikami” w rodzaju W. Juszczenki.
Taka jest logika po jałtańskiej rzeczywistości. Postanowienia z Jałty obowiązują! Tymczasem licencja na
wolność trzeszczy w szwach. I Polakom i Ukraińcom kordon zbudowany między nimi nie pasuje. Znów
trzeba będzie użyć terroru by ich ujarzmić. Na razie więc w ruch idą upiory przeszłości. A nuż uda się ich
napuścić na siebie. Skoczą sobie do gardeł, krwi się spuści i UKŁAD będzie zachowany. Po ukraińsku:
BEZKOSZKOWNO? Po polsku: ZA DARMO!
W Jałcie nikt się nawet nie zająknął na temat wolnej Ukrainy. W Jałcie potwierdzono rozbiór II
Rzeczypospolitej umówiony w Teheranie. W Poczdamie tylko ustalenia jałtańskie klepnięto. A na Malcie
Bush i Gorbaczow ciut, ciut je zmodyfikowali. I postanowienia te do dziś „po maltańska” klasa polityczna
Europy i post sowiecka nomenklatura konsekwentnie realizują. Dowód?
Kiedy padł mur berliński Polska nie wróciła do Konstytucji z 1935 roku. Polską z mocy Jałty musi rządzić
UKŁAD. A Ukrainą - tak jak i Polską - ten sam po jałtański UKŁAD, tyle że w trochę inaczej skrojonych
garniturach.
W tym miejscu bardzo ważne zastrzeżenie - powrót do Konstytucji z 1935 roku nie jest Polakom potrzebny
by wracać do granic sprzed 1939 roku. O polski Lwów nikt o zdrowych zmysłach nie będzie dziś walczył.
Powrót pod rządy Konstytucji II Rzeczypospolitej potrzebny jest nam Polakom nie po to by ogłosić polskość
Lwowa i Wilna czy też oddać Niemcom Szczecin i Wrocław. Ten powrót potrzebny jest nam po to, by w tej
części Europy w końcu zapanowała pewność pokoju. Z tego bowiem powodu powrót ten potrzebny jest też
naszym sąsiadom - Białorusinom, Czechom, Słowakom, Niemcom, Rosjanom i Ukraińcom. Druga
Rzeczypospolita przecież do dzisiaj nie ma podpisanych traktatów pokojowych z Niemcami i Rosją. A tylko
ona ma podstawy prawne do tego, jak i do tego, by wystawić rachunki spadkobiercom katów: Niemcom,
Rosjanom i ich po jałtańskim sojusznikom. I tylko II Rzeczpospolita ma prawo usankcjonować zmianę swoich
granic.
We wrześniu 1939 roku nie napadnięto PRL-u, a i w Katyniu nie strzelano w potylice żołnierzom Wojska
Ludowego i postperelowskiej Polski.
Do dziś przecież nie osądzono katów niszczących narody – polski, ukraiński i żydowski - kolaborantów
stalinowskiego imperium zła. Ba, nadal takie rodziny jak Ireny Kuchar z Truskawca się upokarza, tak jakby
akt własności wydany przez II Rzeczpospolitą nie istniał. Dlaczego? Bo Polska i zachodnia Ukraina są pod
UKŁADEM a nie pod Konstytucją II Rzeczypospolitej. Upokarza się również takie rodziny jak księcia Michała
Karaczewskiego Wołk, bo licencja na wolność obowiązująca na Ukrainie nie przewiduje wyrównania krzywd
wyrządzonych przez Bolszewików i Stalina.
Spadkobiercom obywateli II Rzeczypospolitej tylko powrót pod rządy Konstytucji z 1935 roku gwarantuje
sprawiedliwość dziejową w wymiarze materialnym, prawnym i moralnym. Tylko od Niemiec obywatelom II
Rzeczypospolitej należą się nigdy nie przedawniające się odszkodowania cywilno prawne i kontrybucje
wojenne o łącznej wartości ponad tysiąc miliardów dolarów. Bo odszkodowania te, jak psu buda, należne są
obywatelom II Rzeczypospolitej i ich spadkobiercom. Wysokość odszkodowań od Rosji jest jeszcze nie
policzona, ale to też setki miliardów dolarów!!! A obiecana w Rydze w 1921 roku rekompensata za carskie
rozbiory to też dziś nie mała kwota!
Tymczasem w Polsce po 1990 roku stworzono III Rzeczpospolitą, pojawiły się koncepcje budowy IV a nawet
V RP, bo klasa polityczna panująca w PRL-Bis powrotu do Konstytucji II RP nie chciała i nie chce. Także na
Ukrainie gdy o tym mówiłem przeważnie słyszałem: „To nie możliwe”. Dlaczego? UKŁAD JEST WIECZNY?
Dnia 10 kwietnia 2010 roku pod Katyniem, w Smoleńsku, w dziwnych okolicznościach przestał istnieć
prezydencki samolot. Zginęło 96 osób, przeważnie należących do elity PRL-Bis, tak zwanej III RP. Zginął też
Lech Kaczyński prezydent tejże. Może jednak i ta ofiara nie pójdzie na marne i w końcu wystawimy rachunki
Moskwie i Berlinowi?
Na łamach „interia. pl - fakty” tak skomentowałem to przerażające wydarzenie:
“Łącząc się w bólu z rodzinami tragicznie zmarłych i chcąc zrozumieć sens TEJ OFIARY trzeba pamiętać o
tym, iż katastrofa w Katyniu powinna obudzić sumienia tych członków naszego Narodu, którzy posuwając się
do zdrady i kłamstwa zrobili i robią wszystko, by Ojczyzna nie wróciła pod rządy Konstytucji z kwietnia 1935
roku – KONSTYTUCJI JEDYNIE WOLNEJ RZECZYPOSPOLITEJ.
Ci zdrajcy II Rzeczypospolitej, jak np. nie konstytucyjny, podający się za "ostatniego prezydenta II
Rzeczypospolitej", Ryszard Kaczorowski, ubrani w fałszywe szaty patriotów lecieli do Katynia, aby oddać
hołd żołnierzom zamordowanym za wierną służbę II Rzeczypospolitej, lecieli tam, by na kłamstwie budować
swoje kapitały (nie tylko polityczne). Tymczasem tragicznie zginęli. Z wyroku Boga – powie chrześcijanin czy też za sprawą losu, jak to ujmie ateista. Dlaczego tam i tak? Dlaczego nie było im dane dożyć i
"skonsumować" kolejnego aktu oszustwa?
Obok R. Kaczorowskiego zginęli współtwórcy tzw. III Rzeczypospolitej, post PRL-owskiej konstytucji
sankcjonującej po jałtańskie krzywdy wyrządzone Polakom i II Rzeczypospolitej, w tym biskup Płoski, który z
Katedry Polowej Wojska Polskiego przepędził Ósmego Wielkiego Mistrza Orderu Świętego Stanisława
Juliusza Nowina Sokolnickiego, konstytucyjnego prezydenta II Rzeczypospolitej na emigracji (sprawującego
ten urząd od 1972 roku z woli konstytucyjnego prezydenta Augusta Zaleskiego). Ba, biskup Płoski przyjął
fałszywy Order Świętego Stanisława od rozłamowca profesora Kwiatkowskiego dając wyraźny znak z kim
trzyma. Trzymał on bowiem z tymi, którzy 22 grudnia 1990 roku oszukali NARÓD i przyjmując „insygnia
władzy” od R. Kaczorowskiego jednocześnie ukryli przed Nami istnienie Aktu Przekazania Suwerennej
Władzy sporządzonego i przekazanego do kraju 11 listopada 1990 roku przez konstytucyjnego prezydenta II
Rzeczypospolitej Juliusza Nowina Sokolnickiego i jego rząd. (Szczegóły tego wielkiego przekrętu opisałem,
udokumentowałem i pokazałem w swoich książkach i filmach pod tytułami "Zdrada prezydenta Wałęsy & Co"
i "Wielki Mistrz Polski Juliusz Nowina Sokolnicki. Rozmowy 2000-2008. Przyczynek do biografii".)
To polityczne oszustwo posłużyło temu by Lech Wałęsa złożył wierność Stalinowi. Ślubował on bowiem
wierność konstytucji PRL!
Lech Wałęsa nie chciał być prezydentem JEDYNIE WOLNEJ II RZECZYPOSPOLITEJ. Ba, oszukał Naród
wmawiając nam, że odzyskaliśmy wolność, a aby uwiarygodnić to oszustwo przejął „insygnia władzy”
przywiezione przez R. Kaczorowskiego z Londynu – bo Lech Wałęsa nie przyjął władzy od R.
Kaczorowskiego! Ba, choć władzę z mocy Konstytucji II Rzeczypospolitej przekazać chciał L. Wałęsie jej
konstytucyjny prezydent Juliusz Nowina Sokolnicki L. Wałęsa nie chciał być prezydentem TEJ JEDYNIE
NIEPODLEGŁEJ II RZECZYPOSPOLITEJ.
L. Wałęsa tak postąpił, chociaż Juliusz Nowina Sokolnicki był mu znany i przyjmował od niego ordery, m.in.
Order Orła Białego, a bliski wówczas L.Wałęsie ksiądz prałat Henryk Jankowski był jednocześnie ministrem
w rządzie prezydenta Juliusza Nowina Sokolnickiego.
Mając tę wiedzę nie sposób zapytać czy lotnicza katastrofa spod Katynia, która wstrząsnęła opinią publiczną
10 kwietnia 2010 roku nie była aktem dziejowej sprawiedliwości wymierzonej tym, którzy na łgarstwie
budowali swoje kariery, bo w istocie to także ONI okłamywali światową opinię publiczną i swój naród
pozbawiając go podstaw prawnych umożliwiających zadość uczynienie za napaść w 1939 roku i rozbiór II
Rzeczypospolitej. Powtórzę: na łgarstwie budowali swoje kariery. A czy na kłamstwie można budować
przyszłość NARODU i JEDYNIE NIEPODLEGŁEJ II RZECZYPOSPOLITEJ?"
Komentarz ten zakończyłem taką myślą:
"Chodzi też o nie przekreślanie sensu TAMTEJ ofiary- ofiary jaką złożyli w 1940 roku w Katyniu Polacy,
obywatele II Rzeczypospolitej (nie trzeciej, czwartej, piątej, etc). Oni oddali życie za Konstytucję 1935 roku.
Świat jest już gotowy na zrozumienie i przyjęcie prawdy. Tak postrzegam sens dramatu jaki się zaczął 10
kwietnia 2010 roku.”
A Ukraina? Czy jest już gotowa na zrozumienie i przyjęcie prawdy?
Polakom i Ukraińcom powrót do Konstytucji z 1935 roku jest potrzebny, by wystawić wspólnie rachunki
katom naszych narodów. Podkreślam: WPÓLNIE. Katom. Niemcom i Sowietom i tym Polakom, Ukraińcom i
Żydom, którzy będąc na ich służbie mordowali synów i córki obu naszych narodów. Mordercom spod znaków
UB, SB, NKWD i ludobójcom z OUN/UPA. I sprawcom „gołodomoru”. I sprawcom żydowskich tragedii.
Ludobójcom Żydów, Ukraińców i Polaków.
Jeszcze raz przypomnę. Niemcy są winne Polsce i Polakom za II wojnę światową grubo ponad tysiąc
miliardów dolarów. Rosja - spadkobierczyni sowietów - jest winna Polsce i Polakom równie wielkie pieniądze.
Ukrainie i Ukraińcom też się takie odszkodowania należą - od Rosji dochodzi jeszcze rachunek za głodomór.
Powrót Polski pod jurysdykcję Konstytucji z 1935 roku to też koniec kłopotów tych Ukraińców którym sowieci
zabrali majątki, jak rodzinie Ireny Kuchar z Truskawca. Na to spadkobiercy Hitlera i Stalina pozwolić nie
chcą.
Dlatego środowisko “Gazety Wyborczej” robi oko do środowiska UPA i zawiera z nimi sojusz powielając
nieprawdę o rzekomo polskim autorstwie akcji “Wisła”.
Kiedy we wrześniu 2009, we Lwowie, na targach książki, publicznie zaprotestowałem przeciwko
kolportowaniu tej bzdury przez dziennikarza “Gazety Wyborczej”- nic mi bowiem nie wiadomo by rząd II
Rzeczypospolitej był pomysłodawcą i realizatorem akcji Wisła - uciszony zostałem przez obecną na tym
spotkaniu wysoką rangą urzędniczkę „polskiej” ambasady w Kijowie. Gdyby była ona pracownikiem
ambasady II Rzeczypospolitej mówiłaby to samo co ja.
"Spadkobiercami" Hitlera na Ukrainie na pewno są dzisiejsi ideolodzy OUN/UPA. Swoją drogą ciekawe kiedy
się dowiemy ilu z nich było i jest zwykłymi prowokatorami, na przykład na moskiewskim żołdzie? Odpowiedzi
na tak postawione pytanie winni poszukać obiektywni historycy i dziennikarze. Bo bez odpowiedzi na to
fundamentalne pytanie nie można dokonać obiektywnej oceny tego co się wydarzyło w połowie ubiegłego
roku w stosunkach polsko-ukraińsko-niemiecko-rosyjskich.
W Polsce, w PRL-Bis, "spadkobiercami" Stalina jest na pewno część środowiska „Gazety Wyborczej“. I
grona związane z agentami "Bolkiem" i "Wolskim" opisane wnikliwie przez profesora Cenckiewicza w
książce pt."Długie ręce Moskwy.Wywiad wojskowy Polski Ludowej".
Co ich jednoczy?
Zbrodnie ich dziadów i ojców popełnione na obu naszych narodach i polskich Żydach - na obywatelach II
Rzeczpospolitej. Ludzie Stalina, przeważnie żydowskiego pochodzenia ubrani w „ubeckie” i „esbeckie”
uniformy, do dzisiaj za nie nie odpowiedzieli. Ludobójcy z UPA - też są bezkarni.
"Nienawiść do Polaków mogłaby zapewne pojednać weterana UPA i kombatanta NKWD, gdyby choć raz w
życiu przyszło im na myśl porozmawiać ze sobą na ten temat."- nie miał wątpliwości pisząc to zdanie
ukraiński pisarz Juryj Andruchowycz ( Źródło: tekst "Kraina marzeń", autor Jurrij Anduchowycz, tłumaczyła
Ola Hnatiuk, Kurier Galicyjski, 1(125)). A może jednak się dogadali?
W Polsce "spadkobiercy" ludzi Stalina, katów narodów polskiego, ukraińskiego i żydowskiego wystroili się w
szaty “demokratów” i schronili za swoją propagandową tubę “Gazetę Wyborczą” dzielnie „walcząc„ o to by
Polska do konstytucji II Rzeczypospolitej nie powróciła. To za tę przysługę, za bezwzględne służenie
UKŁADOWI kupują sobie bezkarność, a że przy okazji fałszują prawdę? Właśnie oto chodzi. Prawda jest
wrogiem po jałtańskiego UKŁADU. Trzeba ją niszczyć.
Widać to jak na dłoni gdy się przeanalizuje co wydarzyło się w Europie po 1989 roku i zada pytanie dlaczego
nie mogła przetrwać Rada Środkowo Europejska powołana do życia przez siedem emigracyjnych rządów
okupowanych po II wojnie światowej państw? Ta Rada, do której utworzenia przyczynił się Juliusz Nowina
Sokolnicki, konstytucyjny prezydent II Rzeczypospolitej!
Widać to też jak na dłoni gdy dokumentować będzie się odpowiedź na pytanie:
-A kim jest w istocie Wiktor Juszczenko?
Bardzo wysokim „czynownikiem” postsowieckiej nomenklatury. Na dodatek ożenionym z amerykańską
Ukrainką wychowaną w fałszywym przekonaniu o rzekomym bohaterskim wojsku spod znaku OUN - UPA.
W tym miejscu muszę zrobić kolejne ważne zastrzeżenie. Może i niektórzy członkowie UPA nie byli
ludobójcami, lecz żołnierzami bohatersko walczącymi z hitlerowkim i sowieckim okupantem czy też z Armią
Krajową, tak jak żołnierze ukraińscy z żołnierzami II Rzeczypospolitej w latach 1918-1920. Sam takim zapalę
świeczkę, bo należy im się hołd za ofiarę krwi. I wzniosę za nich toast.
Problem w tym, że takich chyba nie było. Świadkowie potwierdzili ponad wszelką wątpliwość, że "(...) polska
krew spajała tylko ukraińskich faszystów spod znaku OUN-UPA, stapiała ich jak stygmatem z tą rozbójniczą
formacją. Nie mógł bowiem żaden "rekrut" UPA, ochotnik lub ( i najczęściej) z zaciągu przymusowego,
złożyć przysięgi na narzędzie zbrodni przez popa poświęcone, jeżeli sam lub wespół z innymi "rekrutami" nie
zamordował człowieka: Polaka, Żyda, jeńca sowieckiego lub Ukraińca wyrażającego głośno swą
dezaprobatę wobec poczynań OUN-UPA" - gdzie mógł przypominał o tym profesor Edward Prus, którego w
tym miejscu cytuję.
Problem też w tym, że jak udowodnił w swej pracy naukowej, Ukrainiec, dr Wiktor Poliszczuk ani OUN ani
też UPA armią nie były. W swej książce "Gorzka Prawda. Zbrodniczość OUN-UPA" W. Poliszczuk pyta: "Czy
w ogóle to była armia? Każda armia doznaje strat w bitwach, każda armia bierze do niewoli jeńców
wojennych. Gdzie są ci jeńcy, których wzięła do niewoli UPA? Jeżeli była to armia. Gdzie ona ich trzymała?
W ogóle nie trzymała ich, bowiem to nie była armia. Wziętych do niewoli zabijali.(...) Przykro mnie,
Ukraińcowi, pisać o metodach mordowania Polaków, też Ukraińców, stosowanych przez OUN-UPA. Jednak
przemilczeć tej sprawy nie można. Ku przestrodze następnych pokoleń."
Rzecz bowiem w tym, że terroryści OUN/UPA pomylili patriotyzm w nacjonalizmem. W czasie II wojny
światowej nie walczyli z hitlerowcami i sowietami ani też z podziemną armią II Rzeczypospolitej. "Walczyli" z
babami, dziećmi i starcami. Wojnę wyzwoleńczą bowiem pomylili z ludobójstwem.
"Po dokonaniu rzezi mordery urządzili libację w domu sołtysa. Po odejściu oprawców, wśród resztek
jedzenia i butelek po samogonie znaleziono dziecko około 12- miesięczne, przybite bagnetem do stołu, a w
usta dziecka włożony był niedojedzony kawałek kiszonego ogórka" - ten dramatyczny opis bestialstwa
pochodzi z książki Józefa Turowskiego i Władysława Siemaszki pt. "Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich
dokonane na ludności polskiej na Wołyniu 1939-1945". I dotyczy dramatu do jakiego doszło we wsi Parośle
(gmina Antonówka, powiat Sarny), gdzie 09.02.1943 roku ukraińscy nacjonaliści podszyli się pod radziecką
partyzantkę i dokonali ludobójstwa 173 osób. A to tylko jeden przykład, gdyż bestialskie ludobójstwo w
wykonaniu OUN/UPA to ponad 200 000 (dwieście tysięcy) ofiar - Polaków, Ukraińców, Żydów, Czechów,
Słowaków, Romów, Ormian.
Leonid Kuczma, prezydent Ukrainy nie miał wątpliwości, kiedy w roku 1999 przypomniał, że OUN/UPA
ponosi odpowiedzialność za pozbawienie życia setek tysięcy Polaków, Ukraińców i Żydów. Tę wypowiedź L.
Kuczmy przypomina Krzysztof Bulzacki na łamach swej książki "Polacy i Ukraińcy. Trudny rozwód", gdzie też
napisał tak:
"Ukraińska Armia Powstańcza nie była żadną armią, nie stoczyła żadnej bitwy, nie brała udziału na żadnym
froncie, była jedynie organizacją terrorystyczną skierowaną przeciwko narodowi polskiemu, mordującą
ludność cywilną bez względu na wiek i płeć, poczynając od niemowląt, kończąc na niedołężnych starcach.
Zbrodnicza działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów trwała od 1939 roku do 1947 roku i
obejmowała rozległy teren od Wołynia, Małopolski Wschodniej (województw tarnopolskiego,
stanisławowskiego i lwowskiego), aż po Bieszczady i część województwa lubelskiego, łącznie obszar co
najmniej 83 powiatów południowo-wschodniej Polski."
Dlatego dopóki na Ukrainie będzie się stawiać znak równości między żołnierzami i ludobójcami dopóty będą
tylko prowokować takie restauracje jak “Kryjówka”, zlokalizowana na Rynku Lwowa, prawie pod ratuszem
lwowskiego mera, wystrojona w symbole UPA.
( UWAGA: dajemy fot. Z kryjówki - jak strzelam do Stalina z podpisem: Autor we lwowskiej “Kryjówce” mógł
sobie postrzelać do Stalina - trafił go zresztą za pierwszym razem w nos.
Bo czy bohaterami byli ci, którzy mordowali kobiety i dzieci, cywilną ludność, obywateli napadniętej II
Rzeczypospolitej? Dlaczego Polacy mogą potępić egzekutorów z oddziałów samoobrony z Pawłakomy, choć
tam, w 1945 roku, nie zginęły dzieci i kobiety, bo była to odwetowa egzekucja 65 mężczyzn nie chcących
ujawnić miejsca zamordowania Polaków? A Ukraińcy udają świętoszków?
Pytanie to powtarzam za Julią Tymoszenko, która w 2005 roku, jako ówczesny premier Ukrainy, zabrała głos
w dyskusji o tym czy przyznać weteranom UPA uprawnienia kombatanckie. Powiedziała ona wtedy:
„Niech najpierw każdy weteran UPA udowodni, że nie brał udziału w zbrodniach”(źródło: Anna
Strońska,”Dopóki milczy Ukraina”- przyp. autora).
Przy okazji informacja. W piśmie "Na rubieży"(nr 84/2006) opublikowano apel skierowny do władz dzisiejszej
Polski podpisany przez Szczepana Siekierkę, prezesa Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni
Ukraińskich Nacjonalistów, w którym napisano "Dla udowodnienia prawdy domagamy się ekshumacji zwłok
w Pawłakomie w celu ustalenia liczby ofiar, płci i wieku, bowiem nie było tam kobiet i dzieci. Żyją jeszcze
świadkowie, którzy pamiętają to wydarzenie i liczbę rozstrzelanych." Pamięta o tym nie tylko dr Lucyna
Kulińska autorka bardzo ciekawych publikacji o ludobójstwie OUN/UPA. Ekshumacji w Pawłakomie nie
wykonano do dziś. Dlaczego?
Polacy i Ukraińcy powinni usiąść do stołu i sporządzić wspólnie, publicznie, remanent wzajemnych pretensji i
krzywd. Tylko tak zbudujemy fundament pod przyszłość. Do takiego stwierdzenia upoważniają mnie setki
rozmów z przedstawicielami różnych pokoleń - w Polsce i na Ukrainie.
Szczególnie oczekują tego młodzi ludzie na Ukrainie - znają angielski, rozumieją sporo po polsku, posługują
się Internetem, dzięki czemu czytają prawdę, jak choćby tę głoszoną przez Stowarzyszenie Upamiętnienia
Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu na internetowej stronie:
“www.stowarzyszenieuozun.wroclaw.pl
Tymczasem po obu stronach Dniestru politycy nie chcą by kolejne pokolenia znały prawdę, tego by prawda
łączyła nasze narody, z uporem godnym lepszej sprawy w swych oświadczeniach jak ognia unikają tego
tematu, a jak już muszą zająć jakieś stanowisko przez gardła nie przechodzi im słowo „ludobójstwo”.
Po II wojnie światowej ci liderzy UPA, którzy uciekli na zachód, zamiast być osądzonymi za zbrodnie, zostali
przejęci przez wywiad amerykański. Ot, tak na wszelki wypadek, np. na wypadek ewentualnego konfliktu z
“czerwoną” Rosją. W Ameryce “krysze” (słowo “krysze” dosłownie oznacza dachy nad głową, ale w żargonie
przestępców i agentów termin ten oznacza w języku rosyjskim “pod przykryciem, osłoną“- przyp. autora)
mieli w tamtejszych organizacjach ukraińskich. Pracowali też jako dziennikarze Radia Wolna Europa. Żyli
ukrywając prawdę o sobie i o zbrodniach UPA. Stworzyli oni fałszywą legendę, w którą wpisane kłamstwo
propagowali zamiast prawdy. Ich liderem był Mykoła Lebied'- szef Służby Bezpieczeństwa UPA, który po II
wojnie światowej na pół wieku znalazł schronienie w USA!
Mykoła Lebied' był współpracownikiem hitlerowskiej Abwehry, agentem CIA i oczywiście "zacnym"
działaczem ukraińskiej diaspory, w środowisku której wykorzystując „legendę” przyjaciela Stefana Bandery i
uczestnika zamachu na ministra II Rzeczypospolitej Bronisława Pierackiego i osłonę rządu USA, fałszował
prawdę o swojej i UPA ludobójczej działalności w czasie II wojny światowej.
Świadectwo komu byli i są potrzebni bezkarni ludobójcy spod znaku OUN/ UPA dał Ukrainiec Wiktor
Poliszczuk, w swych licznych dziełach książkowych i dziennikarze brytyjscy. Z jakim skutkiem?
Zastanawia mnie dlaczego nigdy władający PRL-em i PRL-Bis nie zażądali ekstradycji Mykoła Lebiedia i
innych zbrodniarzy spod znaku OUN/UPA. Dlaczego wobec tych ludobójców tak łaskawi byli prezydenci
Ukrainy i Polski, Leonid Krawczuk, Leonid Kuczma, Wojciech Jaruzelski, Aleksander Kwaśniewski i Lech
Wałęsa? Co ich wszystkich łączy?
(Uwaga dajemy fot Lebiedia i z listopadowego spotkania Księdza Isakowicza -Zaleskiego w Jeleniej Górze data spotkania)
Ksiądz Tadeusz Isakowicz -Zaleski(www.isakowicz.pl), autor “Przemilczanego ludobójstwa”, na spotkaniu
autorskim w Jeleniej Górze przed bardzo liczną publicznością przypomniał, iż ludobójczy mord był
zaplanowany - na cywilną ludność “uderzono” w niedzielę 11 lipca 1943 r.
Rodziny niemieckich Żydów bardzo dobrze pamiętają “Krwawą Niedzielę” jaką urządzili im naziści w 1938
roku w Niemczech, chociaż tamta krwawa niedziela była tylko przygrywką, wstępem do tego co miało
nastąpić. Tymczasem rodziny Polaków i Ukraińców, tych którym Ukraińcy z UPA urządzili krwawą niedzielę
11 lipca w 1943 roku mają o niej zapomnieć?
To ludobójstwo było tak samo zaplanowane jak mord katyński. I jak rozprawa z II Rzeczpospolitą i AK. Jak
holocaust Żydów.
“Zasadnicze pytanie dotyczy postawy Arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego. Wywodził się on ze starej
arystokratycznej rodziny pochodzenia rusińskiego, która swego czasu spolonizowała się, przechodząc z
obrządku wschodniego na rzymski. Jego dziadkiem był pisarz Aleksander Fredro, a bratem polski generał
Stanisław Szeptycki(…)
Jego tragedią były jednak fatalne wybory polityczne. Można go zrozumieć, że w 1918 r. wraz z księciem
Wilhelmem Habsburgiem, zwanym “Wasylem Wyszywanym”, próbował na kresach stworzyć “Samostijną
Ukrainę”. Jednak popieranie nacjonalistów ukraińskich szkolonych za niemieckie pieniądze, a także moralne
poparcie udzielone Adolfowi Hitlerowi było ogromnym błędem. Jego poczynania w tym zakresie najlepiej
ilustruje następujący zapis w Dariuszu Jana Zaleskiego:
”Metropolita lwowski obrządku greckokatolickiego, Andrzej Szeptycki, zarządził modły dziękczynne we
wszystkich cerkwiach archidiecezji w niedzielę 6 lipca 1941 r. za wyzwolenie Ukrainy i w intencji zwycięskiej
hitlerowskiej armii. Sam takie nabożeństwo odprawił w katedrze świętego Jura we Lwowie o godz. 10.00.(…)
Z kolei, gdy Niemcy zdobyli Kijów, wysłał nawet gratulacje do Hitlera”.
Błędem było też udzielenie poparcia dla zbrodniczej Dywizji SS ”Galizien”, która 23 kwietnia 1943 r.
świętowała swoje powstanie we lwowskiej katedrze greckokatolickiej. Mszę św. celebrował wówczas biskup
Józef Ślipyj(…)A działo się to w chwili, gdy Niemcy z SS, wspierani przez policję ukraińską, dokonywali
masowych mordów na Żydach(…)
Z kolei zachowane zdjęcia Mszy św. polowych, na których krzyż otoczony jest swastykami ze znakami SS,
szokują do dziś. Błędem było także oddelegowanie jako kapelana do niemniej zbrodniczego batalionu
Abwehry “Nachtigall” ks. Dr Iwana Hryniocha, proboszcza katedralnego i duszpasterza akademickiego,
znanego ze swych nacjonalistycznych poglądów. Przede wszystkim jednak prawdziwą tragedią było
“kapelaństwo” w oddziałach UPA niektórych księży greckokatolickich, którzy nie tylko święcili narzędzia
zbrodni i do mordów zachęcali, ale i mordami tymi wręcz kierowali (takie drastyczne przypadki opisuję w
częściach poświęconych zbrodniom w Korościatynie i Kutach”- wskazując ISTINĘ tak przypomniał tamte dni
ksiądz T. Isakowicz -Zaleski na kartach swej książki ”Przemilczane zbrodnie”.
Dzisiejsi kapłani unickiego kościoła na Ukrainie milczą na ten temat. Jak i milczą o innym liście Andrzeja
Szeptyckiego - hołdowniczym liście do Józefa Stalina, w którym dziękował mu za przyłączenie Lwowa i
kresów wschodnich do ZSRR.
A jak już mowa o Stalinie, to czy nie jemu dzisiejsza Ukraina powinna stawiać pomniki? Przecież to z gruzów
zbrodniczego imperium zła wyłoniła się dzisiejsza Ukraina, z Donieckiem i Lwowem, z Krymem i
Czerniowcami, z Użgorodem, Odessą i Izmaiłem. Był on skuteczniejszy od Bandery. Wymordował więcej
Lachów i Rusinów niż banderowcy. I dzięki niemu dzisiejsza Ukraina tak wielka jest, a nie dzięki Stefanowi
Banderze.
Dzięki Stalinowi uruchomiony został również wielki proces społeczny, dzięki któremu na obszarze zwanym
dziś państwo Ukraina, z Rusinów i Rosjan, a także Polaków i Żydów powstaje współczesny naród ukraiński.
Dziś bowiem nawet rosyjsko języczni obywatele Ukrainy, przeważnie o korzeniach rosyjskich, uważają się w
większości za Ukraińców.
Ale moim zdaniem dzisiejsza Ukraina ma poważne kłopoty ze swoją tożsamością. Oto dostała licencję na
wolność. I co dalej?
Funkcjonariusze tych co tę licencję wydali uważnie pilnują, by tej wolności Ukraińcy nie wzięli na serio.
Funkcjonariusze ci też bezceremonialnie ingerują w prawdę uzasadniając - ściślej maskując - swe
cenzorskie motywy dążeniem do budowania dobrych kontaktów między Polakami i Ukraińcami(sic!).
W marcu 2009 w Kijowie rozbito nos Leninowi. Ściślej marmurowemu pomnikowi wodza rewolucji
usadowionemu vis a vis słynnej hali targowej Besarabka w Kijowie. Ci co dokonali tego czynu zaprosili
dziennikarzy, by im wytłumaczyć motywy swego postępowania oparte na ukraińskiej konstytucji, według
której wódz rewolucji październikowej jest ciałem obcym na wolnej Ukrainie i w związku z tym nie powinien
stać na terytorium wolnego przecież państwa. Efekt? Pomniki Lenina dalej stoją nie tylko na wschód od
Dniestru i mają się nieźle. W Kijowie miesiącami trwała renowacja jego nosa a spadkobiercy sowieckiej Rosji
pilnowali i pilnują go tam dzień i noc. W istocie bowiem dziś na Ukrainie nie jest on symbolem rewolucji z
1917 roku - bo dziś bój o pomniki Lenina to bój o granice wpływów współczesnego moskiewskiego imperium.
“Bierz Leninie rower, buty i spierdalaj z Nowej Huty” - tak napisano kilkadziesiąt lat temu, w czasach
głębokiego PRL pod Krakowem, w Nowej Hucie, pod tamtejszym pomnikiem Lenina składając w darze rower
i buty. Ukraina ma Konstytucję i co z tego? Wielkiej Ukrainy nie stać na rower i buty?
Ponieważ bój o granice współczesnego imperium moskiewskiego trwa do dziś po obu stronach Dniestru
szkolne i akademickie podręczniki oparte są na “sowieckiej” prawdzie. Nadal jak za "sowietów" kłamliwie
upraszcza się historię, by usprawiedliwić imperialną i terytorialną agresję bolszewickiej i stalinowskiej Rosji,
jej odpowiedzialność za ludobójstwa - GłODOMÓR! KATYŃ! - by patologię uznać za normę!
Problem z tożsamością widać na zabytkach i w przewodnikach. Na tablicach informacyjnych widnieją napisy
“Zabytek architektury”, ale kto go stworzył, imiennie, takiej informacji brak.
W przewodnikach też przeważa wiedza wybiórcza, bo ujawnienie szczegółów oznaczałoby
udokumentowanie wspólnej, bogatej i twórczej rusińsko - polskiej przeszłości?
Walijczyk Norman Davies, historyk, w swym reportażu zatytułowanym "Galicja. Królestwo nagich i
głodujących" opublikowanym w książce "Zaginione królestwa" po przeczytaniu zakupionego na Ukrainie
przewodnika turystycznego zapisał:"najwyraźniej w ciągu 400 lat przed 1772 rokiem i w latach 1941-1944
nie zdarzyło się nic godnego uwagi". Był zaskoczony czy zniesmaczony takim stanem rzeczy? Bo to norma:
przemilczanie na Ukrainie 400 lat przed 1772, tak jakby po 1340, do rozbiorów Rzeczpospolitej, nic się nie
wydarzyło.
Drukuje się na potęgę poczty hetmanów Ukrainy, a pocztów książąt Rusi Kijowskiej brak. I dzieje się tak,
choć prawdziwymi hetmanami mogli być tylko rycerze Rzeczypospolitej z królewskiego nadania, a królowie
“Rzeczypospolitej” nawet choćby chcieli to nie mogli nadać tytułu hetmańskiego rycerzom Ukrainy, bo takiej
UKRAINY przecież wówczas nie było.
Do tego na dzisiejszej Ukrainie dochodzi przeklęty brak militarnego sukcesu. Własnego. Ukraińskiego.
Samodzielnego. Na miarę Grunwaldu. Na miarę Kłuszyna i Wiednia. Na miarę bitwy warszawskiej 1920
roku!
Tak jakby nie były naszymi wspólnymi sukcesami. Tak jakby materialne dowody potęgi kultury Rusinów i
Lachów, gęstą sieć zamków, twierdz, pałaców i fortec zbudowały ufoludki, a nie Zbarascy, Ostrogscy,
Potoccy, etc, etc. Tak jakby cztery wieki potęgi wspólnego państwa nie istniały.
Myślę, że to właśnie m.in. z tego powodu na dzisiejszej Ukrainie drukuje się opasłe książki o ukraińskich
hetmanach, których nigdy nie było, czy też o Ukraińcach którzy ponoć zbudowali stolicę polskiego Królestwa
Kraków(sic!). A może to tylko przejaw kompleksów?
Ale gdy powszechne staje się stawianie znaku równości między Wołyniem, Księstwem Halickim i Rusią
Kijowską a Ukrainą, czy nie jest to fałszerstwo? I to na zamówienie polityczne rodem związane ze
środowiskiem "spadkobierców" OUN/UPA? Bo kiedy wydawca, który wydaje apologetyczne i nie prawdziwe
książki o Stefanie Banderze, wydaje też Światosławowi Siemieniukowi jego prowokacyjny“Ukraiński
przewodnik po Polsce. Ukraińskie historyczne ziemie” (Apriori, Lwów 2007 - przyp. autora), to czy jest w tym
czysty przypadek?
W centrum Lublina obok pomnika upamiętniającego zawarcie Unii Lubelskiej stoi monument poświęcony
marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu. Opatrzono go cytatem z wypowiedzi J. Piłsudskiego:
"Kto nie szanuje i nie ceni swej przeszłości nie jest godzien szacunku teraźniejszości ani prawa do
przyszłości."
Istina.
Po obu stronach Dniestru fałszuje się nam przeszłość, by kontrolować teraźniejszość i przyszłość. Ponieważ
jednak przyszłość jest zawsze znakiem zapytania dzisiejszą Ukrainę łupi się bez skrupułów, ot tak na
wszelki wypadek, a poza tym, co w kieszeni to moje. Agresywny “kapitalizm” w wykonaniu ludzi m.in.
określanych mianem „nowy ruski” to współczesna bolszewicka jaczejka. Ich karabinem jest kapitał. A
internet, mass media i “demokratyczny parlament” zasłoną dymną." Używa się też starych, sprawdzonych
metod i technik.
"Różyczka" to tytuł filmu Jana Kidawy - Błońskiego, który zdobył w polskiej filmowej Gdyni "Złote Lwy".
Został uznany za najlepszy film polski 2010 roku również przez publiczność. Scenariusz tego filmu niektórym
przypomina o tym co przytrafiło się pod koniec życia cytowanego przeze mnie w tej książce Pawła Jasienicy
(Leon Lech Beynar 1909 - 1970), ściślej o tym o czym Jasienica nie wiedział, a o czym od niedawna polska
opinia publiczna wie dzięki pracy Instytutu Pamięci Narodowej (IPN).
Otóż, druga żona Jasienicy, Zofia O'Bretenny, ostatni meldunek, ściślej ostatni donos na swego męża,
napisała dla policji politycznej z jego pogrzebu. Taka była. Dyspozycyjna. Taki był system w którym przyszło
żyć temu patriocie, oficerowi AK, po 1945 roku. A wszystko to działo się gdy miałem 17 lat i naiwnie
wierzyłem, że uczę się w nie zmanipulowanej rzeczywistości, chociaż wielce mnie zastanawiało dlaczego
nauczycielka historii koniecznie chciała porozmawiać z moimi rodzicami, kiedy na lekcji powiedziałem, iż
według mnie Stalin był takim samym mordercą jak Hitler. Dlaczego nauczycielce nie podobała się ta
oczywista prawda?
Kiedy Zdzisław Ciesiołkiewicz, jeden z moich wielkich nauczycieli, po raz pierwszy, ze dwadzieścia lat temu,
zwracał mi uwagę na to, że Żydówki związane z aparatem stalinowskiego reżimu miały zadanie zostawać
żonami propolsko myślących obywateli, wzruszyłem ramionami. Wydawało mi się to surrealistyczne.
Tymczasem IPN potwierdził nauki Zdzisława, ale trzeba było po upadku muru berlińskiego doczekać
"Różyczki", by polska opinia publiczna poznała szerzej tę jedną z wielu, ale jakże wyrafinowaną technikę
kontroli i zniewalania.
Polacy byli tym technikom inwigilacji i prania mózgu poddawani znacznie krócej niż Ukraińcy, a mimo tego
spustoszenie jakiego dokonano w polskiej świadomości narodowej jest przeogromne. Ba, fałszowanie i
pranie mózgu trwa. W tejże samej „Różyczce” twórcy tego filmu powielają stereotyp o antysemickiej Polsce
Ludowej roku 1968, za nic mając prawdę o tym, iż Stalinowi w podbiciu II Rzeczypospolitej i Ukrainy
pomagali usłużni mu kaci także żydowskiego pochodzenia, którym Władysław Gomułka, I sekretarz KC
PZPR, pozwolił z Polski bezkarnie wyjechać, choć podnieśli rękę na tego I sekretarza KC PZPR organizując
nieudany pucz w marcu 1968 roku. Ot, tak zwyczajnie, dostali paszporty i mogli opuścić Polskę Ludową. Czy
po to by w świecie kłamliwie głosić, iż uciekli przed polskimi antysemitami? A przy okazji szpiegować dla
ZSRR? Dlaczego takich paszportów nie mogły wtedy, ot tak zwyczajnie, dostać, miliony obywateli PRL?
Czy uda się nam dźwignąć? Czy uda się też podnieść Ukraińcom? Swoją drogą ciekawe kiedy nawet tę
zmanipulowaną "Różyczkę" obejrzy ukraiński widz? Kiedy pojmie po co wokół tak wielu zadaje sobie nie
mało trudu fałszując mu i nam przeszłość? I dlaczego tak dzieje się nie tylko po obu stronach Dniestru?
*
* *
"Po 1991 roku było różnie, ale mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że tak źle jeszcze nie było, jak
jest.Ta faza zostanie w historii oceniona, jako prawdziwe zagrożenie ukraińskości jako takiej (...) Chcą
stworzyć system, w którym wolno byłoby jeździć do Europy i kupować zachodnie samochody, a w tym
samym momencie rządzić jak rządził Stalin czy rządzi obecnie Łukaszenko na Białorusi. To jest chyba nie
możliwe. Z czegoś jednak trzeba będzie zrezygnować. Całe zagrożenie polega na tym, że jak dojdzie do
dramatycznego "albo... albo", to oni raczej zrezygnują z perspektywy europejskiej.(...) Geopolityka
współczesnej Ukrainy jest podyktowana w Moskwie. Bolesny punkt Rosjan w tych stosunkach, i to nie
zostało wynalezione wczoraj, ale trwa od wieków, istnieje swoista zazdrość wobec stosunków UkrainaPolska. O tym niejodnokrotnie pisałem, że dla powieściopisarza byłby to trójkąt miłosny. Polska, jako część
Unii w tym sensie już reprezentuje cały system zachodni i robi się w takiej sytuacji bardzo poważnym
graczem. Ponieważ formułowane to jest nie w Kijowie, ale w Moskwie – zaczynają funkcjonować
rekomendacje niezręczne, chamskie. To czego nie było nawet za Leonida Kuczmy. Nie wykluczam, że patrzy
się na to z Moskwy. Zawsze są dwa warianty co robić z zachodnią Ukrainą. W najlepszym przypadku, jednak
zasymilować, ale oni pamiętają, że to była chyba najgorza transakcja Stalina, który odmówił w Jałcie
Anglikom, którzy obstawali za polskim Lwowem. Rosja później bardzo żałowała tego błędu swojego wodza.
Może druga próba będzie skuteczna?- tak mogą myśleć. W najgorszym razie - jakoś tam odkroić, dokonać
amputacji, żeby za jakieś 20-30 lat znów nie mącili. Na razie działają w kierunku pozytywnego wariantu –
czyli asymilacji. W tej sprawie, Polska oczywiście występuje jako czynnik niepożądany, który jest obok i
wtrąca się."- ten fragment wypowiedzi ukraińskiego pisarza Jurija Anduchowycza, ze stycznia 2011, z
wywiadu udzielonego Marcinowi Romerowi ( Kurier Galicyjski, nr 1(125)), pozwala lepiej pojąć co się dzieje
w Ukrainie.
W moim przekonaniu nie zdezaktualizowały się też napisane przez niego w 2004 roku następujące zdania:
"W rzeczywistości wojna między tym co rosyjskie, a tym co polskie, o którą mi chodzi, toczy się wewnątrz, w
świadomości przeciętnego Ukraińca. To wojna stereotypów, funkcjonujących w świadomości(...) dzielę kartkę
papieru pionową kreską na dwie połowy (...) po jednej stronie mam Polaków, po drugiej Rosjan. I wychodzi
mi, że:
Rosjanie są bezpośredni i szczerzy – Polacy chytrzy i obłudni;
Rosjanie są wielcy i wspaniali nawet w swoich zbrodniach – Polacy zapobiegliwi i małostkowi nawet w swych
wielkich czynach;
Rosjanie, zdolni do współczucia, oddadzą ostatnią koszulę- Polacy prędzej ją zedrą;
Rosjanie są "swoi", prawosławni – Polacy to katolicy,"jezuici";
Rosjanie to dobrotliwi pijacy – Polacy wyrachowane skąpiradła;
Rosjanie są "ludzcy"- Polacy "pańscy";
Rosjanie klną, za to szczerze – Polacy udają, że przepraszają;
Rosjanie nie mają zakusów wobec Ukrainy, chcą z nią żyć razem w jednym państwie –
Polacy mają zakusy wobec Ukrainy, bo chcą mieć Lwów;
Polska jest za granicą – Rosja jest tam, gdzie i my, "w Związku".
Dość, kończę tę nieco masochistyczną rozrywkę, nie zapisawszy nawet jednej kartki. Gołym okiem widać, że
stereotypy dotyczące Rosjan są dużo bardziej pozytywne. Ciekawe, na ile prawdziwa socjologia
potwierdziłaby tę moją własną, wewnętrzną? Jak okrutnie przygniatający byłby wynik. Na ile porównywalny
ze stosunkiem liczby rosyjskich i polskich filmów w ukraińskiej telewizji, rosyjskiej i polskiej muzyki w
ukraińskim radiu? Nie mówiąc już o stosunku rosyjskich i polskich gazet w ukraińskich kioskach(...)" ( Źródło:
Kurier Galicyjski, tekt pt. Kraina Marzeń, tłumaczenie Oli Hnatiuk)
( dajemy fot. Ilienki i scan jego książki, z podpisem:
Michajło Ilienko jest wybitnym reżyserem ukraińskim. Po festiwalu „KINOLEW 2009” długo rozmawialiśmy o
kondycji ukraińskiej kultury i kina. Nie miał on wątpliwości – trwa bezpardowa walka o serca i dusze
Ukraińców, którą za pośrednictwem mediów prowadzi wróg wolnej Ukrainy.
- Moskwa? - zapytałem. Nie uzyskałem jednoznacznej odpowiedzi, ale w pełni potwierdził mi on, że na
Ukrainie fałszuje się prawdę w celach politycznych związanych z ograniczeniem niepodległości Ukrainy.
Niestety do tych fałszerzy politycznych dołączył opiniotwórczy polski Żyd, reżyser Jerzy Hoffman, (źródło:
Żydzi polscy. Historie niezwykłe, wydawnictwo DEMART SA, Warszawa 2010), ze swoimi filmami:
powielającym stereotypy „Ogniem i Mieczem” i cztero odcinkowym serialem dokumentalnym (każdy odcinek
po 50 minut) zatytułowanym „Ukraina- narodziny narodu”, apologetycznym obrazem epoki prezydenta
Leonida Kuczmy na tle po stalinowskiej interpretacji dziejów.
A aby Polacy jak najmniej o Ukrainie wiedzieli TVP w 2004 roku zlikwidowała etat korespondenta
zagranicznego w Kijowie, wcześniej ograniczając relacje, czego dobitnie dowodzą różnice między wiedzą
wynikająca z cytowanej przeze mnie książki Wiesława Romanowskiego a informacjami autorstwa
korespondenta TVP w Kijowie - tego samego Wiesława Romanowskiego - emitowanymi przez TVP. A może
dla TVP redaktor sam się cenzurował?
Inne media też traktują Ukrainę po macoszemu, a aby mieć ukraiński program radiowy lub telewizyjny w
domu Polak musi dokonać specjalnych wydatków. „Niewidzialna ręka rynku” zadbała o to by w cyfrowych
pakietach były programy telewizji rosyjskich i niemieckich, bo przecież bez nich Polak żyć nie może, a
programy telewizji ukraińskich? A po cóż one Lachom!
Według mnie fałszuje się przeszłość, także dlatego by przypadkiem młodzi Ukraińcy nie pojęli dlaczego
wielcy ich rodacy, ci którzy przeszli już niestety na drugą stronę, jak Iwan Franko, Olga Kobylańska, Mykoła
Kolesa - drzewiej - oraz dziś tworzący ich następcy, tacy jak Mirosław Skorik, Jurij Andruchowycz, Halina
Kruk, Siergiej Żadan - i “ZENEK“!- z łatwością posługiwali się i posługują językiem rusińskim i polskim i
bliższy im był i jest Kraków niż Moskwa. A najbliższa Ukraina.
Fałszuje się przeszłość, by przeciwstawiać nas sobie - Polaków i Ukraińców. By zatrzymać proces
jednoczenia się naszych narodów jaki postępuje mimo kordonu. Przypominam, przez ponad dziesięć lat
moich wędrówek po Ukrainie nigdy nie spotkała mnie przykrość z tego tytułu, że jestem Polakiem. Ba, choć
w rozmowach z Ukraińcami prezentowałem fakty i poglądy zamieszczone na łamach tej książki, a więc
odległe od oficjalnie propagowanych, dzięki temu właśnie zyskiwałem większą przychylność! Dlaczego?
Ołeś Dzyndra we Lwowie stworzył Muzeum Idei, które prowadzi w centrum grodu „Lwa”. Można tam
obejrzeć wystawy artystów i podyskutować. Ba, nawet zjeść wyborne żebra i popróbować rewelacyjnej
nalewki sporządzonej według receptury Ołesia.
Biznes Ołesia i jego zainteresowania zmuszały go do wielu podróży po Europie. Ma świetne kontakty z
Polakami i tak jak ja też nie ma wątpliwości - Polacy i Ukraińcy muszą usiąść razem do stołu, by zrobić
remanent przeszłości, którego celem będzie zbudowanie mocnego fundamentu pod wspólną przyszłość, bez
obłudy i kłamstwa.
Cóż więc nam pozostaje? Uczynić to i wznieść wspólnie toast nie tylko za „Zenka”, lecz i za unię rozsądku
ukraińsko-polskiego!
Wszak Paweł Jasienica w swej „Polsce Piastów” „niewypadkowo” napisał:
„To nie przypadek wcale, że Gniezno i Kijów - stolice dwóch największych i najmocniejszych państw
słowiańskich: Polski i Rusi - leżą na ziemiach plemion bardzo od siebie oddalonych, ale noszących jedną i tę
samą nazwę P o l a n”.
„Niewypadkowo” w dzisiejszym języku ukraińskim oznacza „nieprzypadkowo”. Ignacy Kraszewski w swej
bardzo pouczającej książce pt. „Żyd” w języku polskim używał słowa „niewypadkowo”. Oznaczało ono w
języku polskim połowy XIX wieku „nieprzypadkowo„. Niewypadkowo?
Ale póki co Rzeczpospolita i polskość, ba, "polsza" także, są wypierane ze świadomości Ukraińców, a
Ukraina, Ruś, Ziemie Utracone i Kresy ze świadomości Polaków. W "promocji" czasami są im przyszywane
negatywne łaty.
Post scriptum
Ołeś Dzyndra jest też producentem festiwalu filmowego "KINOLEW" i działa we Lwowie. Będąc gościem
jego festiwalu w 2009 roku poznałem Michaiło Illienkę, ukraińskiego reżysera. W kuluarowych rozmowach
obaj uświadomiliśmy sobie, że ukraińskich filmów nie ma w polskich kinach i telewizjach. I odwrotnie, dzieła
polskich filmowców są nieobecne w ukraińskich mediach i kinach. Z protestu przeciwko takiemu stanowi
rzeczy, by chociaż wywołać publiczną dyskusję o tym dlaczego tak się dzieje, wymyśliliśmy Polsko Ukrański
Wędrujący Festiwal Filmowy BO! By z polskimi filmami odwiedzać Ukrainę, a z ukraińskimi Polskę. Pod
koniec 2011 roku wystartowaliśmy w Łucku, co mogliśmy uczynić dzięki pomocy Polskiego Instytutu Sztuki
Filmowej i Instytutu Polskiego w Kijowie i to pod patronatem mera miasta Łuck Mykoły Romaniuka a także
dzięki merytorycznemu wsparciu Switłany Mironczuk, dyrektora Centrum informacji i kultury Ambasady
Ukrainy w Warszawie. Z Łucka przez Tarnopol i Lwów powędrowaliśmy do Kijowa. W 2012 roku dotarliśmy
też do Mościsk i Żytomierza (więcej na www.festivalbo.com) i nawiązaliśmy współpracę z pięcioma wyższymi
uczelniami, w tym czteroma uniwersytetami.
(dajemy foto z wystawy "Lekcja patriotyzmu" z podpisem: Lekcja patriotyzmu - pod takim tytułem na
"Festiwalu BO!" pokazała redaktor Jolata Stopka wystawę fotograficzną, fragment dokumentacji
planowanego przez Andrzeja Kępińskiego pełnometrażowego filmu dokumentalnego, w którym pretekstem
do dziennikarskiej refleksji jest XII Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński.)
Na Ukrainę pojechaliśmy z osiemnastoma filmami fabularnymi, dwudziestoma dwoma filmami
dokumentalnymi i dwudziestoma bajkami. Okazało się, iż tylko cztery filmy fabularne i kilka filmów
dokumentalnych z naszego repertuaru były wcześniej na Ukrainie okazjonalnie pokazywane (sic!)
I stało się tak tylko dzięki nam i pomocy Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.
( dajemy foty: Illienko z mną + JS i ja w telewizji w Tarnopolu z podpisem:
Z wielkim zainteresowaniem przyjęto wystawę fotograficzną autorstwa red. Jolanty Stopki pt. "Tropami
Pawła Jasienicy Rzeczpospolitej Trojga Narodów", będącej fragmentem dokumentacji do projektów Andrzeja
Kepińskiego, filmu dokumentalnego "Tropami Pawła Jasienicy Rzeczpospolitej Dwojga Narodów. Srebrny
wiek" i książki " Po obu stronach Dniestru". Od lewej Jana Jaremczak, Andrzej Kępiński i redaktor Jolanta
Stopka w prowadzonym na żywo telewizyjnym "Show Jany Jaremczak")
Sumując. Festiwal BO! zaprezentował czterdzieści ukraińskich premier polskich dzieł, w tym dwie światowe:
w kijowskim kinie Zhovten filmu "Towarzysz generał idzie na wojnę" reżyserów Grzegorza Brauna i Roberta
Kaczmarka; a na Uniwersytecie im. Iwana Franki we Lwowie mego filmu "Nikt".
Nasz Festiwal BO! ma także poważny dorobek materialny. Dwadzieścia siedem filmów dostosowaliśmy do
pokazów na terytorium państwa Ukrainy - zostały one przetłumaczone na język ukraiński, wytłoczyliśmy
napisy po ukraińsku, by widz mógł smakować w brzmieniach wersji oryginalnej oglądanego filmu i śledzić
akcję przy pomocy "subtytrów". Dzięki temu prowadzimy rozmowy z kilkoma ukraińskimi telewizjami na
temat warunków emisji filmów przez nas pokazywanych, dotarli do nas też z pytaniami ofertowymi pierwsi
dystrybutorzy, kończony jest już montaż filmu dokumentalnego o naszym festiwalu na wyemitowanie którego
czekają już ukraińskie telewizje i może dzięki nam powstanie pierwszy polsko-ukraiński film dokumentalny o
Wołyniu. Cieszy nas też, iż dostaliśmy zaproszenie do udziału w jednym z ukraińskich festiwali.
BO! przede wszystkim nasza obecność w Ukrainie potwierdziła i udowodniła zapotrzebowanie na dobry
polski film. Naszą obecność śledzili ukraińscy dziennikarze, co zaowocowało ponad setką- znanych nampublikacji w mediach lokalnych i ogólnokrajowych, w prasie i internecie, kilkunastoma audycjami radiowymi i
telewizyjnymi. A dwie ukraińskie stacje radiowe przeprowadziły na swej antenie konkurs opracowany przez
redaktora Dmytro Iwanowa o tematyce dotyczącej polskiej kinematografii. Medialnie nad naszym Festiwalem
BO! patronat objęli: Polskie Radio, Telewizja Wołyń, Monitor Wołyński, Kurier Galicyjski i Dziennik Kijowski.
Ale wszystko musieliśmy robić za pieniądze naszych partnerów i własne, kwotą – aż lub tylko- 70 000 zł ( 40
000 w 2011 i 30 000 w 2012) wsparł nasz festiwal Polski Instytut Sztuki Filmowej. A inni?
Polskie instytucje i firmy działające w Ukrainie mają inne priorytety. Nie wiem czy uda się nam pozyskać
środki by kontynuować Festiwal BO! By z nowym repertuarem wybrać się znów w tym roku w Ukrainę, a do
Polski zaprosić ukraińskich reżyserów z ich filmami. Nasi ukraińscy partnerzy też nie mogą zdobyć środków.
Instytut Polski w Kijowie wspomógł ich kwotą kilkuset złotych i szukał biurokratycznych pretekstów by nie
wypłacić dwustu dolarów. Jednak warto było podjąć trud – gdyż to o czym pisał J.Andruchowycz, o
przemożnej dominacji rosyjskiej kultury w ukraińskich mediach, można było naocznie zweryfikować.
Rosjanie wydają krocie na promocję swej kultury. A my?
(dajemy fot. Ołesia ze mną we Lwowie na Kinolewie)
KONIEC
Podpisał : Andrzej Kępiński
Bibliografia
Anne Applebaum „Gułag”,Świat Książki, Warszawa 2010
Jurij Andruchowycz "Egzotyczne ptaki i rośliny. Wiersze z lat 1980 - 90", przekład Jacek Podsiadło, Biuro
Literackie 2007
Dariusz Baliszewski "Trzecia strona medalu", Wydawnictwo Bukowy Las sp. z oo, Wrocław 2010
“Stefan Bandera rodzina i jego współpracownicy. Turystyczny przewodnik”, Nowa Gwiazda, Iwano
Frankowsk 2008
Jerzy Besala "Warchoł polski ... i inne historie. Barwny świat dawnej Rzeczypospolitej", Bellona SA,
Warszawa, 2012
W.J. Biłocerkowskyi “Istoria Ukrainy”, OBS, Charków 2007, wyd. II
W.Ł. Brosławskij "Agralna historia prowobrzeżnej Ukrainy: 1793-1861" . Podręcznik naukowy dla studentów
historycznych fakultetów, Tarnopol 2010
Bukowina Archipelag Monastyrów (tytuł oryginału “Bukovina the monastery archipelago”), TIPO DEC’ 95,
Rumunia 2007
Krzysztof Bulzacki “Ludobójstwo Lwowskich Żydów”, wydał Krzysztof Bulzacki, Jelenia Góra 2009, wyd. I
Krzysztof Bulzacki "Polacy i Ukraińcy. Trudny rozwód", Wydawca Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar
Zbrodni Ukraińskich i Nacjonalistów, Na rubieży, 1997
Eduard Chodos “Żydowska ruletka", Charków, 2002
Eduard Chodos “Żydowski syndrom”, Charków 2002
Igor Car “ Dlaczego my kochamy Banderę?", Wydawnictwo “Papuga”, Lwów 2009
Sławomir Cenckiewicz "Długie ramię Moskwy. Wywiad wojskowy Polski Ludowej",Zysk i S-ka Wydawnictwo,
Poznań 2011
Zdzisław Ciesiołkiewicz “Inwazja upiorów 1944-1970. Kim byli? Czego chcieli? Na co liczą? Co boli
Polaków? O wkładzie szowinistów żydowskich do historii współczesnej Polski", Warszawa 1980, wyd. II
“Czarna księga komunizmu. Zbrodnie, terror, prześladowania”(praca zbiorowa), Wydawnictwo Prószyński i
S-ka SA, Warszawa 1999, wyd. I
“Czerniowce. Foto album”, redaktor Alisa Grigoruk, WD ”ADEF-Ukraina”, Czerniowce 2009, wyd. I
Norman Davies " Boże igrzysko, Znak, Kraków 2011
Norman Davies "Zaginione królestwa", Znak, Kraków 2011
Norman Davies “Złote ogniwa”, Rosikon Press, Warszawa 2004, wyd. I
Adam Dylewski “Praktyczny przewodnik Ukraina”, Onet.pl SA, Oddział Wydawnictwo Pascal, Bielsko Biała
2003, Wyd. II
Adam Dylewski, Oleg Aleksiejczuk, Piotr Kardaś, Artur Kochman, Aleksander Strojny, Jacek Tokarski
”Praktyczny przewodnik Ukraina", Wydawnictwo Pascal sp z oo, Bielsko Biała 2007, wyd. I
Mieczysław Dobrzański "Gehenna Polaków na Rzeszowszczyźnie w latach 1939-1948", Wydawnictwo
Nortom, Wrocław 2002
“Dzieje Polski” pod redakcją Jerzego Topolskiego, PWN, Warszawa, 1978 rok, wyd. I
Helena Haśkiewicz “Kamienni świadkowie dawnych dziejów”, Wydawca Walentyna Tomczuk, Krzemieniec
2004, wyd. I
Historia. Atlas Polski, pod redakcją Elżbiety Olczak, Wydawnictwo Demart SA, Warszawa 2010
Tadeusz Isakowicz- Zaleski “Przemilczane Zabójstwo”, Małe Wydawnictwo, Kraków, 2008, wyd. I
Paweł Jasienica “Dwie Drogi”, Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o., Warszawa 2009, wyd. I
Paweł Jasienica “Polska Jagiellonów”, Wydawca Prószyński Media i S-ka SA, Warszawa 2007, wyd. I
Paweł Jasienica, “Polska Piastów”, Prószyński i S-ka S.A., Warszawa 2007, wyd. I
Paweł Jasienica “Rzeczpospolita Obojga Narodów”, t. I i II, Wydawca Prószyński Media i S-ka SA,
Warszawa 2007, wyd. I
Konstanty Z. Hanff “Rewizja historii. Wybór publicystyki z Wolnej Polski”, t. I i II, Poznań 1995 i 1997 , wyd. I
"Historycy Polscy i ukraińscy wobec problemów XX wieku", pod redakcją Piotra Kosiewskiego i Grzegorza
Motyki, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2000
“Hetmani Ukrainy”, Wydawnictwo “Promiń”, Charków 2006, wyd. I
Andrzej Kępiński "Wielki Mistrz Polski Juliusz Nowina Sokolnicki. Roznowy 2000-2008. Przyczynek do
biografii", PAS Orbita SA, Jelenia Góra 2009, Wyd. I
Andrzej Kępiński "Zdrada prezydenta Wałęsy & Co. Przyczynek do Historii Polski", PAS Orbita SA, Jelenia
Góra 2009, Wyd. I
Andrzej Kępiński "Zodczyj Walentyn Isak", PWP Zadruga, Kijów, 2010
Iwona Kienzler "Miłości polskich królowych i księżniczek. Czas Piastów i Jagiellonów", Bellona SA,
Warszawa 2012
Sergiej Komarnickyj “Cydatela nad Dniestrem”, Wydawnictwo “ Zołoty Litawry”, Czerniowce 2001, wyd. I
Ryszard T. Komorowski “Kawalerowie i damy Orderu Świętego Stanisława”, P.W. Interfund sp z oo, Poznań
2004, wyd. I
Feliks Koneczny, "Dzieje Polski", Wydawnictwo Dziennika "Rozwój", w Łodzi, wyd. 1902 r, Reprint wyd. z
1902 roku, Wydanie III, Fundacja Pomocy Antyk "Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski"
Sławomir Koper, "Wielcy zdrajcy od Piastów do PRL", Bellona SA, 2012
Ignacy Kraszewski "Żyd", Poznań 1864 (warto porównać z wydaniem po 1939 roku)
Michał Kruszona “Rumunia, podróże w poszukiwaniu diabła”, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2007, wyd.
I
Richard C.Lukas "Zapomniany Holokaust. Polacy pod okupacja niemiecką 1939-1944, Wydanie II
poprawione, Poznań, 2012, Dom Wydawniczy Rebis sp zoo
Orest Maciuk "Zamki i twierdze Ukrainy Zachodniej. Wędrówki historyczne", Wydawnictwo Centrum Europy,
Lwów 2008
Waldemar Łysiak "Rzeczpospolita kłamców. Salon", Wydawnictwo Nobilis, Warszawa 2004
Halina Mordasiewicz “ Stefan Bandera: człowiek i mit”, Apriori, Lwów 2008
Grzegorz Motyka "Od rzezi wołyńskiej do akcji Wisła. Konflikt polsko-ukraiński 1943-47, Wydawnictwo
Literackie sp z oo, 2011
Richard Pipes , “Rosja Carów”, Wydawnictwo Magnum, Warszawa 2009, wyd. I
Henryk Pająk “Rosja we krwi i nafcie 1905-2005”, Wydawnictwo Retro, Lublin, 2007,wyd. I
Taras Pałkow, “Lwów Przewodnik”, Wydawnictwo “Ladeks”, 2006
Taras Pałkow "Kamieniec Podolski, Chocim, Zamki Doliny Zbrucza, Towtry Podolskie. Przewodnik,"
Wydawnictwo "Ladeks", 2010
Czesław Partacz “Od Badeniego do Potockiego. Stosunki Polsko - Ukraińskie w Galicji w latach 1888-1908",
Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 1977, wyd. I
Mikola Posownicz “Życie, poświęcenie wolności”, LITOPYS U.P.A., Toronto- Lwów 2009
“Poczet hetmanów Rzeczypospolitej. Hetmani Koronni”, pod redakcją Mirosława Nagielskiego, Dom
Wydawniczy Bellona, Warszawa 2005, wyd. II
“Poczet królów i książąt polskich“, redakcja naukowa Andrzej Garlicki, Spółdzielnia Wydawnicza “Czytelnik”,
Warszawa 1978, wyd. VIII
Wiktor Poliszczuk "Gorzka prawda. Zbrodniczość OUN/UPA", rozprawa doktorska, Wydawnictwo: Światowy
Związek Żołnierzy AK, Toronto,1994
Edward Prus "Holocaust po banderowsku", wyd. II, Wydawnictwo "Nortom", Wrocław 2001
Edward Prus "Legenda Kresów. Szare szeregi w walce z UPA", Wydawnictwo "Nortom", wyd II, Wrocław
2003
Edward Prus "SS-Galizien. Patrioci czy zbrodniarze", Wydawnictwo Nortom, wyd.II, Wrocław 2008
“Przewodnik Rumunia Mozaika w żywych kolorach…oraz Mołdowa(praca zbiorowa), Wydawnictwo
Bezdroża, Kraków 2007, wyd. I
“Przewodnik Ukraina zachodnia”(praca zbiorowa), Wydawnictwo Bezdroża, Kraków 2007, wyd. III
Antoni Przybysz "Wspomnienia z umęczonego Wołynia 1939-1943", Wydawnictwo Nortom, Wrocław 2000
Wiesław Romanowski “Ukraina przystanek wolność”, Wydawnictwo Literackie Sp. z oo, Kraków 2007, wyd. I
Romuald Romański “Kozaczyzna”, Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 1999, wyd. I
Rzeczpospolita Obojga Narodów, w 400 lat od zdobycia Smoleńska(...) Pomocnik Historyczny, "Polityka",
"Wydanie specjalne 4/2011"
Władysław A. Serczyk “Historia Ukrainy”, Ossolineum, Wrocław 1990, wyd. II
Władysław A. Serczyk “Na dalekiej Ukrainie. Dzieje Kozaczyzny do 1648 roku”, Wydawnictwo Avalon T.
Janowski Sp.j., Kraków 2008,
Władysław A. Serczyk “Na płonącej Ukrainie. Dzieje Kozaczyzny 1648-1651”, Wydawnictwo Avalon
T.Janowski Sp.j., Kraków 2009,
Światosław Semieniuk , “Ukraiński przewodnik po Polsce. Ukraińskie historyczne ziemie”, Apriori, Lwów
2007
Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności
polskiej Wołynia 1939-1945", wydana przy finansowej pomocy Kancelarii Prezydenta Rzeczpospolitej
Polskiej, Wydawnictwo "von Borowiecky", Warszawa, 2000
Ewa Siemaszko " Wołyń naszych przodków. Śladami życia - czas zagłady", album, Wydawnictwo "von
Borowiecky, Warszawa, 2008
Henryk Sienkiewicz “Pan Wołodyjowski”, wyd. PIW z 1970 r
Anna Strońska “Dopóki milczy Ukraina”, Wydawnictwo “TRIO”, Warszawa 2006
Tymothy Snyder “Tajna wojna i polsko sowiecka rozgrywka o Ukrainę”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008
Zbigniew Szczepanek "Zamki na kresach", Wydawnictwo "Bernardinum sp. z oo", Pelplin 2008
Andrzej Leszek Szcześniak “Judeopolonia. Żydowskie państwo w państwie polskim”, Polskie Wydawnictwo
Encyklopedyczne s.c. POLWEN, Radom 2002, wyd. I
Andrzej Leszek Szcześniak “Judeopolonia II. Anatomia zniewolenia Polski”, Polskie Wydawnictwo
Enyklopedyczne s.c. POLWEN, Radom 2002, wyd. I
Peter Trimbacher “Polska i Austria”. Plankenstein, Austria, 2002, wyd. I
W.P.Towstyj "Ukraińska Powstańcza Armia", wydawnictwo "Promiń", Lwów 2007
Józef Turowski i Władysław Siemaszko "Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich dokonane na ludności polskiej
na Wołyniu 1939-1945".
“Ukraina-Polska - wspólne zwycięstwa przez wieki”, praca zbiorowa, Wydawnictwo “Grani-T”, Kijów 2007,
wyd. I
“Ukraina. Przewodnik dla Przedsiębiorców”, UNIDO ITPO, Warszawa 203, wyd. III
“Ukraina. Przewodnik po rynku”, Wydział Promocji Handlu i Inwestycji Ambasady RP w Kijowie, Kijów,
grudzień 2008
Richard M. Watt “Gorzka Chwała. Polska i jej los 1918-1939” A.M. F. Plus Group Sp. z oo, Warszawa, 2005,
wyd. I
Joanna Wieliczka - Szarkowa "Czarna księga kresów", Wydawnictwo AA s.c., Kraków 2011
Rozporządzeniu Ministra Spraw Wewnętrznych II Rzeczypospolitej z 14 lipca 1934 roku “o podziale powiatu
borszczowskiego w województwie tarnopolskiem na gminy wiejskie”
“Wojny a pokój” pod redakcją ogólną Łarysy Iwszynej, Wydawnictwo SAZ “ Ukraińska Grupa Prasowa”
Kijów-2004, wyd. I
Serhij Żadan “ANARCHY IN THE UKR”, Wydawnictwo Czarne s.c., Wołowiec 2007, wyd. I
"Żydzi polscy.Historie niezwykłe", pod redakcją Magdaleny Prokopowicz, wydawnictwo Demart SA,
Warszawa 2010
www.botutaj.com (wcześniej: botutaj.pl)
www.isakowicz.pl
www.nawolyniu.pl
www.ruinyzamki.pl
www.stowarzyszenieuozun.wroclaw.pl

Podobne dokumenty