Nie taki diabeł straszny - rozmyślania z Przystanku Woodstok 2002
Transkrypt
Nie taki diabeł straszny - rozmyślania z Przystanku Woodstok 2002
Anna Dodziuk Nie taki diabeł straszny Byłam na Przystanku Woodstock i chcę o tym opowiedzieć, ale zacznę od końca – od tego, co po przyjeździe zobaczyłam w TV. W głównych wiadomościach programu I pokazano stosy śmieci na terenie koncertu i zniszczone pociągi powrotne, a w chwilę później wojewódzki komendant zielonogórskiej policji z promiennym uśmiechem stwierdził, że na Przystanku Woodstock nie było potrzeby interweniowania, bo nie było żadnych incydentów. Dwa symboliczne obrazy koncertu i uczestniczącej w nim młodzieży – który jest prawdziwy? Ja sama byłam zachwycona nie mniej niż pan z policji. Pewnie nikt, kto tam nie był, nie zechce mi wierzyć, ale tym, co słyszałam najczęściej podczas koncertu Owsiaka, było słowo „sorry”. Nikt się nie bił, nie wykrzykiwał nic agresywnie, w każdy razie w zasięgu mojego wzroku. Zresztą gdyby zechciał, szybko miałby do czynienia z Pokojowym Patrolem – wewnętrzną służbą porządkową, złożoną ze starannie przeszkolonych wolontariuszy z identyfikatorami, w czerwonych koszulkach z odblaskowymi napisami i czerwonych bandankach. Byli wszędzie, doskonale rozpoznawalni, gotowi do pomocy, ale i szybkiej interwencji. Raz widziałam, jak podskoczyli do faceta, który chwiejnym krokiem poruszał się pod jedną z mniejszych scen, i bezszelestnie go wyprowadzili. Myślę, że sytuację jako bezpieczną oceniali również mieszkańcy Żar, skoro pomiędzy tłumem młodych ludzi odzianych w malownicze łachmany, wytatuowanych, o przedziwnych fryzurach przechadzali się starsi państwo, babcie z wnukami, mamy z dziećmi w wózkach i – co mnie przekonywało najbardziej – biegające luzem maluchy. To prawda, co parę kroków ktoś spał na ziemi, ale to chyba w większości nie byli pijani, tylko odsypiający tańce albo rozmowy, bo Przystanek Woodstock lubi nocne życie. Dlaczego myślę tak optymistycznie? Bo wśród czuwających (i tych, co chodzili, i tych, co siedzieli na trawie) prawie nie widać było pijanych. Spodziewałam się wielu nieprzytomnych, czy to pod wpływem alkoholu, czy narkotyków, bo po Polsce krążą najdziksze opowieści o Przystanku Woodstock. W rzeczywistości było bardzo dużo ekstrawagancji, ale stosunkowo mało pijaństwa. Myślę, że Jerzemu Owsiakowi udało się coś, o czym profilaktycy mogą tylko marzyć: przełamał się przez stereotyp utożsamiania dobrej zabawy z oszołomieniem alkoholowym. Słuchano go tak samo, kiedy do zachrypnięcia krzyczał ze sceny: „Ten koncert jest dla was”, ”Przyjaźń, miłość, muzyka”, jak i wtedy, kiedy hasła brzmiały: „Stop narkotykom, stop przemocy” i „Przeżyjcie ten koncert do końca na trzeźwo”. Owszem, na terenie koncertu sprzedaje się piwo, ale pod kontrolą, według określonych zasad, które są przestrzegane bardziej niż w większości miejsc w naszym kraju. Ochrona konfiskuje w ogródkach piwnych wódkę, jeżeli ją zobaczy, a sprzedawcy piwa nie tylko przeszli przeszkolenie, ale też z praktyki wiedzieli, że za udowodnioną sprzedaż alkoholu nieletniemu natychmiast wylatują z pracy. Byłam na szkoleniu (bez zaświadczenia umowa o pracę nie była podpisywana), towarzyszyłam zaprzyjaźnionej młodzieży w dokonywaniu zakupów kontrolnych, widziałam pełne współdziałanie ze strony firmy sprzedającej piwo, która dlatego mogła sprzedawać je na Przystanku Woodstosk, bo zgodziła się wstawić do umowy ze sprzedawcami punkt o natychmiastowym zwolnieniu w przypadku sprzedazy nieletniemu. Oczywiście, że pełnoletni kolega mógł kupić piwo komuś zbyt młodemu. Oczywiście, że widziałam zarzyganych i nieprzytomnych i w ogródku piwnym, i poza nim, ale zdumiewające było dla mnie to, że w dzień przed koncertem, kiedy zjechały już dziesiątki tysięcy młodzieży, w samych Żarach było dużo więcej pijanych niż na terenie koncertu. Niestety, ochrona przed dopływem mocniejszego alkoholu nie mogła być szczelna, bo – chociaż podczas samej imprezy w mieście obowiązywała prohibicja – tuż za ogrodzeniem Przystanku Woodstock po drugiej stronie bardzo ruchliwej drogi otwartay była hurtownia alkoholu piwny ogródek przy stacji benzynowej(i to chyba dla wszystkich, nie tylko pełnoletnich) Ale to był teren znajdująca się już na terenie gminy, której wójt nie zgodził się na jej zamkniecienie chciał słyszeć o cofnięciu pozwolenia wydanego wyłącznie na czas trwania koncertu. Ale bądźmy realistami: na dużych koncertach zawsze są narkotyki i alkohol, a tutaj nie tylko udało się ograniczyć ich podaż, ale też jasno dać do zrozumienia uczestnikom, że na dragi i gorzałę nie ma zgody, a małolaty mają szlaban również na piwo. Motorem działań ograniczających picie nieletnich oraz całej akcji profilaktycznej, o której za chwilę, jest już od trzech lat Jerzy Rządzki, profilaktyk z Zielonej Góry. Wtedy organizatorzy nie bardzo chcieli z nim rozmawiać i chyba nie traktowali jego postulatów zbyt poważnie (pisaliśmy o pierwszych eksperymentach w Świecie Problemów, nr ), natomiast dzisiaj idea ochrony młodzieży przed alkoholem ma na Przystanku Woodstock pełne prawo obywatelstwa. Chyba najważniejsze jest to, że nie sprzedaje się alkoholu nieletnim, ale swój ciężar gatunkowy mają też działania diagnostyczno-poradniane. Koło „Słonecznego Namiotu” (poradni koncertowej), przy którym urzędowała ekipa zmontowana przez Jurka Rządzkiego, było cały czas tłoczno. Młodzi przychodzili po nalepki i ulotki „antyalkoholowe i antynikotynowe”, chętnie wypełniali ankiety diagnozujące uzależnienie, rozmawiali z dyżurującymi w poradni osobami. Jurek Rządzki ma talent do tworzenia zespołu. W „Słonecznym Namiocie” oprócz niego i zaprzyjaźnionej z nim młodzieży byli ludzie ze Stowarzyszenia Prom z Łodzi pod wodzą Witka Skrzypczyka oraz współpracująca z nim młodzież z Al-Ateenu, a także członkowie Klubu Abstynenta z Żar, Trzebiela i okolic oraz pracownicy miejscowej poradni odwykowej. Udało się włączyć też trójkę pracowników PARPA i mnie. Początkowo magnesem przyciągającym do „Słonecznego Namiotu” była możliwość zdobycia atrakcyjnych koszulek: czarne, z przodu logo koncertu, z tyłu entuzjastycznie (!) przyjmowany napis „Nie zalewam. 0% alk.”. I chociaż żeby dostać koszulkę trzeba było zdobyć 50 podpisów – z deklaracją niepicia podczas koncertu (to dla młodzieży) albo nie częstowania już nigdy nieletnich alkoholem (to od dorosłych) – chętnych było tak dużo, że już pierwszego dnia przestaliśmy wydawać deklaracje w obawie, że zabraknie koszulek. Nie mam pojęcia, jaka jest moc takiej deklaracji, ale wiem, że pomagają one szerzyć modę na niepicie. Przez większość czasu pod „Złotym Słonecznym Namiotem” było tłoczno, ludzie przychodzili po nalepki i ulotki, chętnie brali też przygotowane przez Witolda Skrzypczyka ankiety diagnozujące uzależnienie. Na oko 2/3 z blisko 600 takich ankiet uzyskało wynik pozytywny, czyli wysokie prawdopodobieństwo uzależnienia. Z każdym, kto w swojej ankiecie miał dużo krzyżyków, dyżurni terapeuci rozmawiali. Mnie przypadła w udziale rozmowa z 17-latkiem, który codziennie po kilka razy pali marihuanę i zażywa spidy, jego zdaniem nieuzależniające, ale ciągle nie wie, czy jest uzależniony. Co ja mogę? Wysłuchać, znaleźć w komputerowej bazie danych poradnię najbliższą jego miejscu zamieszkania, zająć się też motywowaniem do leczenia. Ciekawe swoją drogąę, czy już ma wystarczającą motywację inny chłopak, który zawisł na płotku obok „Słonecznego Namiotu” ze słowami: „Przyszedłem sprawdzić, czy jestem alkoholikiem”. Mam wrażenie, że nasze działania profilaktyczne pod wodzą Jurka Rządzkiego wpisywały się bardzo dobrze w atmosferę Przystanku Woodstok. Niedaleko od głównej sceny ustawiły się stoiska organizacji pozarządowych, m.in. Amnesty International czy Stowarzyszenia Ekologicznego Gaja. To skrzyżowanie dróżek między namiotami zostało nazwane Przystanek Obywatel. Na krańcu północnym królował ogromny namiot Przystanku Jezus (mój ulubiony widok: księża w bandankach na głowach), a całą zachodnią flankę zajmowała Pokojowa Wioska Kriszny z własną sceną, własną muzyką i własną wegetariańską kuchnią. Tu zresztą alkoholu nie było w ogóle. W sumie kiedy porównuję swoje wrażenia do telewizyjnych i prasowych komentarzy, nasuwa mi się wniosek, że Jerzy Owsiak ma zupełnie inne założenie dotyczące młodzieży niż media. On po prostu uważa, że młodzież jest dobra. Na konferencji prasowej mówił tak: „Tutaj ludzie sobie naprawdę pomagają. Niektórzy przyjeżdżają bez namiotów, z bardzo małą kasą i wiedzą, że przeżyją”. Wśród tej różnorodności i wzajemnej życzliwości Jerzemu Owsiakowi udaje się tworzyć nowy obyczaj – imprezy bez narkotyków, bez przemocy i bez nadużywania alkoholu. Dla mediów to obraz za mało sensacyjny. Trzeba więc sensacji szukać na siłę.