Momentum Strona 1 z 14 ussocean.gwflota.com 2001-12

Transkrypt

Momentum Strona 1 z 14 ussocean.gwflota.com 2001-12
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
Doktor Johansen z westchnieniem wypisał na plastykowej tablicy nazwiska nowych współpracowników. Zupełnie
jakby nie miał dość własnych kłopotów. Zmierzający ku końcowi projekt wymagał zastrzyku finansowego,
którego odmówił główny sponsor i udziałowiec tematu, ale który dostarczyła Unia Europejska. Pod jednym
warunkiem: przyjęcia na krótkotrwały staż dwójki młodych naukowców z krajów nowoprzyjętych - Polski
i Węgier. Przepisując literka po literce dziwnie wyglądające imiona i nazwiska Johansen zdał sobie nagle sprawę,
że już za kilka miesięcy ktoś jego będzie wprowadzał w mechanizmy działania zespołu i podjął męskie
postanowienie - cokolwiek wymyślą nowi, będzie... no, postara się być dla nich wyrozumiały. A tak swoją drogą,
to właściwie kto inny mógł zostać obarczony zadaniem wprowadzenia w projekt nowych pracowników? Szef,
latający w kółko pomiędzy Wiedniem, Monachium i Brukselą? Bo przecież nie Andreas, przyboczna sekretarka
szefa, mniejsza o płeć, choć nawiasem mówiąc, sam Johansen miał problemy z jednoznacznym
przyporządkowaniem Andreasa określonemu rodzajowi. "Ostatni raz" - pomyślał z ulgą i zdał sobie sprawę,
że oboje - i Polak, i Węgierka znają założenia tematu, napisali przyzwoite proposale i chyba nie trzeba będzie
więcej niż trzy tygodnie wytężonej pracy, by stali się samodzielni.
- Krzysiek! Krzysiek... Jak się czujesz?
Jak przez mgłę dotarło do niego pytanie.
- Co? Ja...
Oszołomienie z wolna mijało. Zdał sobie sprawę, że siedzi na ziemi a coś wbija mu się w kręgosłup. Klamka
od szafki... przesunął się nieco. O, tak jest znacznie lepiej. Co, do cholery?... Potrząsnął głową i nagle wszystko
zaskoczyło. Znowu technicy się pomylili, drobny błąd w obliczeniach i zamiast objąć ciało nosiciela głęboką
nocą, kiedy ten powinien być sam w domu, wpakowali go w obce ciało przy ludziach. Musi się pozbierać
i to szybko.
- Dobrze już, dobrze. Nic mi nie jest - przetarł dłonią twarz i przyjął wyciągniętą pomocną dłoń Joanny.
Już praktycznie przejął wszystkie funkcje motoryczne nosiciela. W szybie szafki zobaczył obcą - teraz swoją
twarz. Chyba tym razem trafił przyzwoicie. Ciemne, krótko ostrzyżone włosy były sympatycznie rozwichrzone,
wyraźny zarys szczęki świadczył o zdecydowaniu, a coś w wyrazie oczu o rozwiniętym poczuciu humoru.
- Przestraszyłeś mnie.
- Spokojnie. Za dużo pracy, za mało snu - usiadł na laboratoryjnym taborecie. Nawet kiedy siedział, był wyższy
od dziewczyny.
- Krzysiek, gdybyś zapomniał, to uprzejmie ci przypominam, że za dwa dni wyjeżdżasz na stypendium. Choroba
nie wydaje się leżeć w twoim interesie. Fatalnie wyglądasz.
- Joanna, nie truj. Dobrze wiesz, że gdyby nie mój wyjazd, nie siedzielibyśmy tu oboje o - rzucił okiem
na zegarek - dziewiątej wieczorem.
Kilka minut pozwoliło mu na integrację ze świadomością nosiciela, przejęcie od niego większości funkcji
biologicznych i jego psychiki. Teraz to on był Krzysztofem Wareckim, adiunktem Instytutu Biotechnologii
UJ. Swoją drogą, miły gość. Niemiłe było tylko uczucie rozdwojenia jaźni, połączone w irytującym wrażeniem
utraty siebie. Oczywiście, miał to przetrenowane, ale te pierwsze chwile...
- Krzysiek!
Niech to... Znowu odpłynął. Musi koniecznie zejść ludziom z oczu.
- Co mówiłaś? Zamyśliłem się.
- Słuchaj, puszczę ten test jako ostatni, i niech się szef powiesi. Zwijamy się zaraz do domu. Zawiozę cię.
- Też jestem samocho... - zaczął, ale pod wpływem jej spojrzenia protest ugrzązł mu w gardle.
- I tak to z grubsza wygląda - zakończył prezentację laboratorium dr Johansen.
Miał miły głos i przyzwoity akcent, nie utrudniający zrozumienia jego bezbłędnego gramatycznie angielskiego.
- Wygląda świetnie - potaknął Krzysztof swoim pozbawionym, nawet tego właściwego akcentu, angielskim. Jak rozumiem po sprawdzeniu linii już pod koniec przyszłego tygodnia możemy przystąpić do testowania
sekwencyjnego.
- To chyba zbyt optymistyczne. Ostatni pracował tu Chińczyk.
Dopiero teraz Krzysztof zauważył, że niektóre z przełączników mają naklejone etykietki z chińskimi
"krzaczkami".
- A, rozumiem - Warecki znał problem.
Stypendyści przyjeżdżali i odjeżdżali, korzystali z lokalnego sprzętu, nie przejmując się jego serwisowaniem.
Większość dużych zespołów, jak ten, nie miała "swojej Joanny", która na pamięć i przez telefon potrafiła
zdiagnozować każdy sekwensor czy spektrometr.
- Uruchomicie aparaturę razem z tą Węgierką, ale potem wolałbym, żebyś raczej zajął się obliczeniami
i symulacjami komputerowymi, a ona to będzie wprowadzać w życie. Dobrze, Ksz... Kzyz...
- Chris, OK?
- Super, ja mam analogiczną prośbę, do mnie mówi się Johansen. To, co powstaje z mojego imienia po zmianie
akcentu budzi we mnie niemiłe skojarzenia, więc jeśli byłbyś tak uprzejmy...
- Byłbym - roześmiał się Warecki. - Słuchaj, Johansen, po lunchu chciałbym z tobą podyskutować nad moją
metodą doboru partnera przeciwdziałającemu podziałowi podczas crossing-over...
Życie na stypendium - dla niego życie podwójnego wygnańca. Już wystarczająco stresujące było "lokowanie"
siebie w nowym ciele, nieuchronne poszukiwanie własnej, rozmytej osobowości wśród marzeń i wspomnień
nosiciela. Tu nawet jako Krzysztof czuł się obco - używając obcego sobie języka, w którym nie umiał myśleć,
otoczony obcymi sobie twarzami ludzi, którzy nie zdawali się dostrzegać w nim Krzysztofa, czy nawet Chrisa,
a tylko kolejnego stypendystę, z którym można zjeść lunch czy wypić szybkie piwo po pracy, ale którego
nie wprowadza się do swojego życia osobistego. Nawet Węgierka, która przyjechała tu z własnym chłopakiem,
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 1 z 14
2001-12-18 10:40
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
nie szukała jego towarzystwa. I tak spędzał dni i wieczory w pracowni czy przed ekranem komputera, samotne
weekendy w pracowni i przed ekranem komputera, z rzadka tylko wyrywając się na samotny seans kinowy
w mieście. Teoretycznie było mu to na rękę - jego pierwszym zadaniem było przyspieszenie pewnego odkrycia.
To musiał być jednak proces naturalny. Żadnego deus ex machina. Doskonale zdawał sobie sprawę, że odkrycie
jest na tyle istotne, że post factum ktoś zada sobie trud przeanalizowania drogi, na której powstało.
A jednak było mu trudno. Kolejne tygodnie wypełnione pracą, nie przynoszącą praktycznie żadnych rezultatów.
Żmudne zdobywanie zaufania Johansena, uwieńczone sukcesem przeniesienia do utajnionej części programu.
A tuż obok kroczyła obawa - wolna wola nosiciela zaczęła szukać dróg ucieczki. Pojawiły się sny, dalekie obrazy
na granicy percepcji. Budził się w środku nocy, wśród wilgotnej i porozrzucanej pościeli, całkiem zagubiony.
W tych chwilach nie był sobą - nadal nie pamiętał nawet swojego imienia, ale nie był też Krzysztofem, którego
prawdziwe "ja" tak rozpaczliwie starało się wywalczyć sobie wolność. W samotności nocy pozostawała jedna
stała - zadanie, które miał wykonać. I, paradoksalnie, nie dodawało mu to otuchy. Czuł się... odarty
z człowieczeństwa, zdegradowany. I bezsilny.
Już potężnie sfrustrowany, otrzymał wreszcie pożądane wyniki. Natychmiast pobiegł do gabinetu Johansena.
- Johansen, musimy porozmawiać.
- Co jest, Chris? - Johansen odruchowo przymknął laptopa. - To ważne?
- Raczej tak.
- No, to śmiało.
- Możesz sobie wyobrazić sytuację, w której przestają pracować mitochondria komórkowe?
- Teoretycznie - Johansen oparł się wygodniej, zastanawiając się gorączkowo do czego zmierza Chris.
W ciągu kilku ostatnich tygodni przekonał się, że rozmowy z tym konkretnym stypendystą wymagają od niego
odświeżenia wiedzy. Co tym razem?
- Podejrzewam, że brak energii spowoduje stosunkowo szybką śmierć komórkową. Nie ma możliwości
stworzenia alternatywnego źródła energii. Nie bardzo jednak wiem, jakie objawy makroskopowe mogłoby
to spowodować. Nie jestem też pewien, czy medycyna nie zna jakiegoś syndromu chorobowego, który byłby
spowodowany właśnie zaburzeniem cyklu kwasów trójkarboksylowych, czy, bo ja wiem, powstawania
monoaminooksydazy.
- Tego też nie wiem, ale właśnie udało mi się doprowadzić do sytuacji, w której wysokoenergetyczne cząsteczki
nie rozpadają się, co automatycznie zatrzymuje ich dalsze powstawanie.
- Jak to, "udało ci się doprowadzić do sytuacji"?...
- No, zrobiłem symulacje. Umawialiśmy się, że będę szukać nosiciela dla naszej sekwencji. Pamiętasz nasze
ostatnie spotkanie? Wydawało się, że znaleźliśmy właściwości, które powodują że dochodzi do trwałego
sprzężenia. Szukałem dalej zgodnie z tym schematem. No i dostałem to - wyciągnął plik wydruków. - Popatrz,
ten fragment powoduje organizowanie się wewnętrznej błony mitochondrialnej, tyle, że po związaniu z naszą
sekwencją struktura zmienia się tak, że niemożliwe jest zamknięcie cyklu oddechowego.
Johansen w milczeniu przetrawiał informację. Myślał szybko - nie na darmo Gene-Tech zainteresował się tym
człowiekiem.
- Czyli krótko i węzłowato - w tym konkretnym przypadku wprowadzenie naszej sekwencji zamiast
zoptymalizować procesy tworzenia i odnawiania organelli, powoduje ich natychmiastową śmierć?
- Trafiony, zatopiony.
- Robiłeś testy in vitro?
- Nie. Tylko symulacje, ale znasz prawdopodobieństwo. Pomyślałem też, że może niekoniecznie jest to efekt,
na osiągnięcie którego wykładają forsę ci z Gene-Techu.
Johansen nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Jesteś niesamowity, Chris. Gene-Tech świetnie wychodzi na naszych badaniach, nie martw się o nich popatrzył na niego z namysłem. - Mam do ciebie prośbę, zrób sam testy in vitro, wolałbym, żeby nikt tego
nie oglądał.
- Jak każesz, szefie - skinął głową Chris i zostawił Johansena z grubym plikiem kartek i ciężkim orzechem
do zgryzienia.
Pierwsze zadanie i jedyne, w którym mógł się wykazać inicjatywą, wykonane. Teraz pozostało czekać. Znowu.
I po krótkiej przerwie powróciły sny. Tym razem jednak leżał w ciemności, starając się przywrócić obrazy,
wyśnione przed chwilą. Miejsce, który on, prawdziwy on, nazywał domem. Pełne emocji wspomnienia widoku
odległej Ziemi. Podwójne wschody i zachody - gdy pojawiała się Ziemia i gdy baza przekraczała linię
słonecznego terminatora. Słońce - tu bez trudu postrzegane jako najbliższa gwiazda. Zrozumiał dlaczego jego
"ja" zostało tak okrojone - tęsknota za domem była wszechogarniająca. Był jedynym przedstawicielem swojego
gatunku w tym wymiarze. Och, oczywiście, wiedział o tym od początku. Ale różnica między wiedzą a odczuciem
równała się samotności. Alienacji - ze wszystkimi podtekstami tego słowa.
Wstał i odsunął żaluzję. Sierp księżyca migotał na niebie pomiędzy gnanymi wichrem chmurami. Tu, w tym
wymiarze, był niezamieszkały. Martwa przyczyna powstania życia na Ziemi. Jedynego miejsca, gdzie powstało.
Wiedział, że nosiciel wierzył bezpodstawną, ale pełną nadziei wiarą, że ogromny Wszechświat, całe to migocące
nocą bogactwo powstało dla kogoś więcej, niż ludzi. Jaka gorzka była absolutna pewność, że niezmierzona
różnorodność form życia została upakowana na tej jednej, jedynej planecie. W każdym ze znanych fizyce
Tellmanowskiej Wszechświatów.
Wrócił do łóżka. Ten sen, taki wyrazisty, znaczył tylko jedno. Między nim a spętaną wolną wolą nosiciela,
powstaje połączenie. Jeżeli szybko nie wykona tu swojego zadania, staną się jedną osobowością - i Krzysztof
nie przeżyje procesu powrotu. Wiedział też, że nie dokona ponownego przejścia, jeżeli jego zadanie
tu nie zostanie wykonane. Zawsze dotąd udawało mu się pozostawić umysł nosiciela nietknięty. Oby i tym
razem.
Obudził się późno, pamiętając każdy szczegół swojego snu. Niespiesznie zebrał się do pracy, z melancholią
spoglądając na jesienne kałuże. I atmosfera nerwowości w zwykle spokojnej pracowni wdarła się w jego
odczucia niemiłym dysonansem.
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 2 z 14
2001-12-18 10:40
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
- Ty, co jest grane, Matt? - niemal przemocą oderwał od komputera jednego z lepiej mówiących po angielsku
chłopaków.
- Coś ty, z Księżyca spadł? - Matt przetarł okulary.
- Spóźniłem się, z Księżyca długa droga. No, co jest?
- Jakiś - tego słowa po niemiecku Krzysztof jeszcze nie słyszał - włamał się do Intranetu. Co miałeś na swoim
komputerze?
- No wszystko, od początku mojego przyjazdu, łącznie z ostatnim zadaniem, wczoraj ściągnąłem z Odyna.
A co, pokasowali dyski?
- Nie wszystkim i nie wszystko, ale praktycznie żaden komputer się nie uchował. Ty miałeś jakieś
zabezpieczenia?
- Te od Gene-Techu.
- To sprawdź, może wytrzymały. Ja miałem tylko standard. Scheisse, trzy miesiące pracy!
Zamieszanie, wywołane działalnością hakera-amatora okazało się bardziej brzemienne w skutki, niż początkowo
przypuszczano. Faktycznie, ocalały tylko komputery nielicznych członków zespołu pracujących nad zamkniętą
częścią projektu, sponsorowaną i nadzorowaną bezpośrednio przez Gene-Tech.
Krzysztof, co starannie ukrywał przed współpracownikami, był nawet zadowolony z zaistniałego stanu rzeczy.
Wreszcie przestał być jedynym, przesiadującym w pracowni głęboką nocą. Ożywiły się kontakty towarzyskie ludzie, oczekujący na wyniki testów, czy wykonujący długotrwałe pomiary błyskawicznie zorganizowali
"podręczny" pub. Tutaj nikomu nie przeszkadzało wypicie kilu piw, jak długo nie rzutowało to na jakość pracy.
Krzysztof, choć sam nie ucierpiał podczas włamania, z własnej woli pomagał bardziej poszkodowanym.
Nie z altruizmu - gdy wracał, zmęczony intensywną pracą, budził się rano, śniąc normalne sny. Czasem bywało
jednak gorąco. Ostatnią noc spędził w całości w pracowni, usiłując zmusić do pracy oporny spektrometr,
realizując po kolei wszystkie możliwości usunięcia awarii, które do późnych godzin nocnych przysyłała
mu mailem Joanna. Wreszcie po południu, aparat ruszył. Przeraźliwie spóźniony, prawie galopem popędził
do "kantyny" na lunch, z cichą nadzieją, że dostanie tam jeszcze cokolwiek zjadliwego. Wieszając przemokniętą
kurtkę rzucił okiem na "wystawę".
"O, do diabła, pusto. Co, nic już nie zostało do żarcia? Bez wygłupów, zostało jeszcze pół godziny" - był głodny,
o wyprawie do sklepu nie było co marzyć, po połowie pracowni poniewierały się narzędzia, o które wszyscy
się potykali, musiał to pochować, zanim ulegną ostatecznej destrukcji. Przeskakując po trzy stopnie wybiegł
na piętro, gdzie w charakterze ostatków stały - co za cud! - dwa jego ulubione dania. Śmieszna w smaku zupa
groszkowa i bawarski specjał, nazwy którego nie był w stanie przyswoić - kulka z mięsa i pieczywa, z kaszą
i pikantnym sosem. Uspokojony, zagarnął jedzenie na tacę i zawrócił w kierunku sztućców. No tak, brak dużej
łyżki. Sympatycznie uśmiechnięty Murzyn wydający jedzenie na jego uprzejmą anglojęzyczną prośbę błysnął
zębami.
- Nicht verstehen - i stracił nim zainteresowanie.
Usłyszał za sobą kilka niemieckich słów i Murzyn zniknął na zapleczu.
- Czasem opłaca się uczyć języka tubylców - dziewczyna władała biegle również angielskim.
Nigdy dotąd jej nie widział, bo takiego widoku się nie zapomina. Wysportowana blondynka wyglądała bardziej
na instruktorkę z fitness clubu, niż na pracownika naukowego. I sytuacji nie ratowały nawet modne, wąskie
okulary w czarnej oprawce.
- Co należało dowieść - zażartował, odbierając od Murzyna łyżkę. - Danke.
Usiedli razem przy stoliku. Dziewczyna była wyraźnie w typie Wareckiego. I trzeba przyznać, zgadzał się z nim.
Ostatnia konkluzja sprawiła, że niemal się udławił. Przeszło osiem tygodni w skórze Krzysztofa zaczęło
owocować coraz wyraźniejszą schizofrenią. Cokolwiek ma się wydarzyć, niech się to stanie wkrótce.
- Krzysztof Warecki - przedstawił się. - Chris.
- Pracujesz u prof. Lermana - stwierdziła.
-?
- Widziałam was razem na lunchu - powiedziała po prostu, a przyjemnie zaskoczony Krzysztof zdał sobie
sprawę z implikacji tego stwierdzenia. - A Lermana znam z wykładów.
- Ale biologiem nie jesteś?!
- A skąd! Chemikiem. Tak swoją drogą, nazywam się Brigitte Argento.
- Włoszka?
- A gdzie tam, obywatelstwo mam belgijskie. Ale mój dziadek był Włochem. Masz tu stałą posadę?
- Nie, półroczny staż.
- Zajmujesz się mapowaniem genomu? Lerman o tym wspominał.
- Ten projekt jest już zamknięty, teraz zostały tylko zadania uboczne. A ty?
- Lepiej nie mówić. Usuwanie podtlenku azotu ze spalin.
- Podtlenek azotu? Gaz rozweselający?
- Zależy kogo. Mnie już dawno nie bawi. Praktycznie stoję w miejscu. Znasz termin " trudności obiektywne"?
Zanim zdążył odpowiedzieć jedna z kobiet z obsługi kantyny wyszwargotała coś, z czego zrozumiał,
że już zamykają. Brigitte sięgnęła po serwetkę.
- Napisz do mnie mail, spotkamy się na mieście.
Rzucił okiem na adres.
- Nie masz adresu na Thorze?
- Tylko do spraw służbowych. Ciao!
Brigitte była niezmordowana. Właściwie powinien być jej wdzięczny, odkładał zwiedzanie, zarówno miasta,
jak i okolic, na bliżej nieokreśloną przyszłość. Powinien. Teraz jednak, czując w nogach kilometry
sal muzealnych i znużenie, wywołane nadmiarem wrażeń, nie umiał wykrzesać z siebie entuzjazmu, z którym
odpowiedział na jej e-mail.
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 3 z 14
2001-12-18 10:40
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
Temat: Re: Sugestie?
Cześć Chris,
jestem zdumiona Twoimi "postępami" w zwiedzaniu miasta.
>Właściwie nie widziałem jeszcze niczego. Wiesz, praca:(
>Byłem pod Ratuszem i widziałem jak jeden rycerz zrzuca drugiego z konia.
>Trochę długo to trwało, ale Japończykom się podobało:)
Ciekawe, czy doczekałeś do występów solowych sowy.
>Jutro sobota, ale już się umówiłem, że zrobię parę testów. A może w niedzielę?
Może w niedzielę. W takim razie chodźmy do Pinakoteki, w niedziele jest za darmo. Ładny zwyczaj, prawda?
Ja tam już byłam, ale chętnie pójdę z kimś, mam tam swoje ukochane obrazy. A zachwyt nie jest nic warty,
jeżeli nie można go podzielić.
Nie wiedząc, co czyni, uzgodnił godzinę i miejsce spotkania. Spóźniła się o trzy minuty, akurat tyle,
by przyjechawszy nieco wcześniej, zorientował się, że wybrane przez nią miejsce - niewiarygodnie głęboka
fontanna - to zwyczajowy punkt spotkań zakochanych.
- Długo czekasz? - pocałowała go w policzek.
Zaskoczony, nie zdążył się zrewanżować.
- Widzę, że rodzaj klimatu nie wpływa na włoski temperament.
Zachichotała i pociągnęła go za rękę.
- Chodź, mamy pięć minut do odjazdu metra.
Przy Brigitte czuł się, jakby znali się od lat. Stanowiła kwintesencję naturalności - cechę, którą u kobiet cenił
najwyżej.
- Daleko jedziemy? - posłusznie ruszył za nią ku ruchomym schodom. - Mogliśmy się spotkać na miejscu.
- Wiedząc, jaka jest twoja znajomość miasta, wolałam się umówić gdzieś, gdzie już kiedyś byłeś - odparła
z rozbrajającą szczerością.
- Umiem czytać mapy - nachmurzył się.
- Chodź, nasz pociąg - pociągnęła go w stronę wagonu.- No dobrze, i tak musiałam się tutaj przesiąść,
a przyjemniej mi jechać z tobą - popatrzyła mu prosto w oczy.
- Kpij sobie, kpij - mruknął, ale wbrew sobie poczuł się rozbrojony.
A potem zetknął się z czymś, co dla nosiciela było znanym od dzieciństwa nośnikiem wyobraźni - malarstwem.
I choć oglądał świat oczami i umysłem Krzysztofa, odbiór emocji, którymi przesiąknięte były płótna były
całkowicie nowym doświadczeniem - jego macierzysty świat najwyraźniej nie znał tej sztuki. Jak to możliwe?
To zdawało się tak oczywiste... Ale nie znajdował w sobie żadnego odpowiednika apokaliptycznych wizji Boscha,
ascezy i dostojeństwa portretów hiszpańskich, niezwykłej urody, malowanych kilkoma zaledwie barwami
pejzaży holenderskich, czy ogromnych, przesiąkniętych nieprawdopodobnymi odcieniami płócien Gauguina.
Brigitte zatrzymała się przed niewielkim obrazkiem, przedstawiającym leżącą nagą kobietę, czytającą książkę,
opartą na ludzkiej czaszce.
- Popatrz, Chris. Nie wydaje ci się to kwintesencją tego, co robimy?
- Nauki?
- Mhm. Odzieramy się ze złudzeń, z naszej niewinności. Wiedza odbiera nam wiarę, że możemy cokolwiek
naprawić.
- Czy ja wiem? Ona - wskazał na czytającą Marię Magdalenę - jest raczej przykładem, że wiara zawsze
zwycięży.
- Była prostytutką, jak my. Pracujemy dla tego, kto da więcej. Popatrz choćby na twoją dziedzinę - genetykę.
Najtęższe głowy pracują dla tych, którzy mają forsę. A ich interesuje jedno - chcą tworzyć własne substytuty.
Hodują ludzkie klony. To hodowla ludzi po to, by zrobić z nich banki tkanek. To już nie jest prostytucja,
to zabójstwo.
- Ta prostytutka - popatrzył na pogodną twarz, spoglądającą w zadumie - zachowała czyste serce, Brigitte.
Jak długo są tacy, jak Maria Magdalena, możemy nadal uprawiać swoje poletko. Wiesz, wystarczyłby jeden
sprawiedliwy, by uratować Sodomę.
Ale Brigitte nie wydawała się być przekonana.
Mordercze słońce starało się przepalić cienki materiał burnusa, dotrzeć do skóry, wyssać z niej każdą kropelkę
wilgoci. Popatrzył za siebie - na samotny ślad swoich stóp, już zasypywany pustynnym wiatrem. Za godzinę
nie zostanie po nim śladu. Westchnął i ruszył przed siebie, miał misję do spełnienia. Kontynuując swoją
wędrówkę sięgnął po bukłak z wodą, ale ten zniknął. Czyżby wypił już wszystko i odrzucił balast? A może
wyruszył bez wody? Nie, pamiętał, że przytraczał skórzane naczynie. To pustynia, ta okrutna czarodziejka
plącze mu myśli. Słyszysz jej głos w przesypujących się wzdłuż krawędzi diuny ziarenkach piasku? Potrząsnął
głową. Miał. Misję. Do. Spełnienia.
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 4 z 14
2001-12-18 10:40
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
Nie pamiętał jak dotarł do oazy. Obudził się w łagodnym półmroku znanego namiotu. Jego wysuszona
i poraniona piaskiem skóra była namaszczona, a wargi zachowały wilgoć wody. Obok zakwiliło i umilkło
niemowlę. W wejściu pojawiła się otoczona blaskiem, boleśnie kłującym w oczy, postać. Zawołał ją i znalazła się
w jego ramionach. Smakowała jak woda z najgłębszego źródła w sercu oazy. Była najlepszą i jedyną nagrodą,
której pragnął. Tylko dla niej przeszedł przez pustynię.
- Udało się - wyszeptał.
Popatrzyła na niego płonącym oczyma.
- Zawsze będę na ciebie czekała - powiedziała po prostu. - Zawsze będziemy na ciebie czekały - poprawiła
się, patrząc na dziecko.
Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i poczuł, jak w jego piersi rodzi się dziwny ból. Zamrugał, pozwalając łzom
spłynąć...
...słońce oślepiało, choć namaścił oczodoły. Podniósł się i znów ruszył przed siebie. Miał misję do spełnienia.
I kiedy szedł twardym brzegiem barchanu, potknął się i spadł po ostro opadającym stoku. Spadał, wciąż spadał,
aż upadek zamienił się w lot, zapierający dech w piersiach szybkością. Pod nim migały szmaragdowe łąki
i turkusowe wody, błyszczały nieskalaną bielą szczyty gór. Nagle zorientował się, że wznosi się wysoko, tak
wysoko, aż Ziemia zamienia się w opalizującą zielenią i błękitem kulę. I gdy przeraził się swoją samotnością krzyknął. Wtedy zatrzymał się. Zawisł w miejscu. A wokół niego krążyły Ziemie - setki, tysiące. I w blasku,
zrodzonym z ciemności usłyszał głos "Czy znajdzie się choć jeden sprawiedliwy?"
Pochwycił go wir i spadał tak szybko, że jego głos pozostawał za nim, niesłyszalny dla jego uszu.
Leżał u podnóża wydmy, mając piasek w oczach i piasek w ustach.
- Allach akbar - wychrypiał.
Wstał. Miał misję do spełnienia.
Obudził się, kaszląc. Biegiem ruszył do kuchni, pijąc łapczywie ze zwiniętych dłoni, spłukując smak piasku,
prawie czując zgrzytanie jego drobinek między zębami. A potem, niezdolny do żadnego wysiłku, opadł
na kuchenne krzesło. W uszach nadal dźwięczał mu głos "Czy znajdzie się choć jeden sprawiedliwy?"
a w ciemnościach widniał szereg na pozór identycznych światów.
Niezwykły sen pozbawił go energii na kilka dni. Przyłapywał się, że nawet siedząc na piwie z ludźmi z pracowni
rozmyślał o nieskończonym łańcuchu światów. Wreszcie nie wytrzymał.
- Słuchaj, słyszałeś kiedyś o rzeczywistości alternatywnej? - zagadnął najbliżej siedzącego, którym okazał
się być Matt.
- Nie myślałem, że lubisz fantastykę - ucieszył się chłopak.
- Lubię, ale wydaje mi się, że to akurat niekoniecznie jest aż tak fantastyczne.
- Jak dla kogo.
- Jak dla mnie. Spotkałeś się z teorią strun?
- Jak chyba każdy, była dosyć modna tak ze dwa lata temu, ale to za skomplikowane jak dla mnie. Jestem
w stanie zrozumieć tyle, że idea drgających mini-strun i mini-membran może modelować na gruncie tej samej
fizyki zachowania cząstek elementarnych i dużych obiektów astronomicznych. Samej fizyki nie rozumiem.
- Ja też, nie przejmuj się - roześmiał się Krzysztof, nie zdając sobie sprawy, że towarzystwo zgromadzone przy
stoliku przerwało swoje rozmowy i przysłuchuje się im.- Davies postuluje w jednym z podejść jedenaście
wymiarów, w tym jeden czasowy, który niekoniecznie jest jednokierunkowy. Rozumiesz, można sobie wyobrazić
sytuację, w której przy niezmienionej wartości zmiennej "czas", wszystkie pozostałe są inne.
- Hej, Chris, do tego nie potrzebujesz jedenastu wymiarów! - zaprotestował któryś z " kibiców".
- Ale potrzebuję wielokierunkowości zmiennej czasowej. Nawet mechanika kwantowa nie może ingerować
w kierunek przebiegu czasu, zmienia tylko szybkość jego upływu.
- No dobrze, pomysł światów alternatywnych to żadna nowość - wtrąciła Węgierka. - Pełno jest spekulacji
na temat: co stałoby się ze światem, gdyby Einstein nie uciekł w odpowiedniej chwili z hitlerowskich Niemiec.
- No, albo jakby Niemcy wygrali wojnę, czytałaś Dicka "Człowieka z Wysokiego Zamku"?
- To są spekulacje - Krzysztof usiłował wrócić do tematu. - Wyobrazić sobie możesz co chcesz, nawet świat
opętany przez księgę ji-cin. Moim zdaniem teoria strun umożliwia racjonalne podejście do istnienia
rzeczywistości alternatywnych.
- No dobrze, a na co ci te rzeczywistości alternatywne?
- Zastanawiam się, jakie wydarzenia mogą powodować rozszczepienie rzeczywistości i powstanie światów
alternatywnych. Rozumiesz, czy do tego trzeba wydarzenia typu śmierci ważnego człowieka, czy prowadzi
do tego łańcuszek drobnych wydarzeń, czy ja wiem, decyzji o kolorze koszuli, którą wkładasz.
W pokoju nagle zrobiło się gwarno - nagle każdy miał swoją teorię. Niestety, szef jak zwykle miał zwyczaj
pojawiać się w najbardziej niewłaściwych chwilach. Wystarczyło, że zajrzał na chwilę, i choć natychmiast
wyszedł, dyskusja zakończyła się. Krzysztof przeszedł do komputera. W rogu ekranu migała ikonka poczty
elektronicznej. Brigitte zaproponowała wycieczkę do bawarskich zamków u podnóża Alp.
- Hej, ty, rzeczywistości alternatywna, co się tak cieszysz? - klepnął go w ramię Matt.
- Dziewczyna zaproponowała mi wycieczkę po tutejszych zamkach - przyznał się.
- Ta blondynka, z którą codziennie jadasz lunch?
- A co, wszyscy już wiedzą?
- A jak myślisz, Andreas was widział parę razy.
- Cholerna plotkara - zdenerwował się Krzysztof.- Jak z nią teraz pojadę gotów nas pożenić.
- Byłbyś niespełna rozumu, gdybyś nie pojechał. Takim dziewczynom się nie odmawia.
I pojechał. W wielobarwnej oprawie jesiennych lasów zamki prezentowały się bajkowo. Podobnie jak Brigitte.
Dziewczyna, za co był wdzięczny, ustaliła jasno i jak zawsze naturalnie granice ich znajomości, przynajmniej
na tym etapie. Mógł zatem, bez zbędnych dywagacji i rozterek "na ile może sobie pozwolić" i "czego oczekuje
Brigitte" poświęcić się zwiedzaniu w jej towarzystwie. Z absolutną pewnością, że dokonał świetnego wyboru.
Pod koniec dnia Brigitte zawiozła ich bezsprzecznie malowniczą drogą o nachyleniu przeszło dwunastu procent
do maleńkiego hoteliku, który z zewnątrz wyglądał mocno siermiężnie. Od wewnątrz był jednak komfortowy.
I niedrogi.
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 5 z 14
2001-12-18 10:40
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
Alpejski riesling, z taką starannością wybrany przez Brigitte, smakował wyśmienicie. Każdy łyk na początku
wydawał się być słodki, ale wrażenie szybko mijało i chłodne wino pozostawiało po sobie leciutką goryczkę.
Brigitte odsunęła się od niewielkiego kominka i wróciła na swoje miejsce, tuż obok niego.
- Teraz rozumiesz, dlaczego chciałam nocować akurat w tym hotelu - przyjęła od niego kieliszek i odstawiła
z powrotem na mały stoliczek.
- Nie rozumiem natomiast jakim sposobem ja się tu znalazłem.
- Czemu? - zdziwiła się niewinnie.- Pasujesz do otoczenia.
- Aha. Chyba położę się obok tego gościa - wskazał na "autentycznego" niedźwiedzia na podłodze, - wyszczerzę
zęby i będzie mi jeszcze bardziej do twarzy.
Brigitte roześmiała się.
- Rozumiem, że muszę ci powtórzyć, że stanowisz miłe towarzystwo. Pod tym względem jesteś klasyczny dodała.
- Chyba nie nadążam - poskarżył się.
- Klasyczny mężczyzna - wyjaśniła uprzejmie, acz z błyskiem w oku.- Bez względu na sytuację szuka
potwierdzenia własnej wartości. Werbalnie.
- Pani psycholog - wpadł w jej ton. - Taka sytuacja wymaga zgoła niewerbalnego odwetu. Sięgnął za siebie
i rzucił w dziewczynę poduszką.. W toku walki, a walczyła zacięcie i miała dobre oko, Brigitte schroniła
się wreszcie za kanapą, zyskując doskonałe schronienie. Z bojowym okrzykiem przeskoczył za mebel,
przewracając piszczącą dziewczynę na podłogę.
- Poddaj się!
- Poddaję się - roześmiała się. - Złaź ze mnie, ciężki jesteś!
Krzysztof potrząsnął głową, kiedy przed oczami pojawiła mu się zwiewna mgiełka a obraz stał się nieco
nieostry. Brigitte popchnęła go lekko, aż przewrócił się na plecy. Chciał się podnieść, ale nagle ręce i nogi
odmówiły mu współpracy. Dziewczyna pochyliła się nad nim tak nisko, aż poczuł jak kosmyki jej włosów
łaskotają go w szyję. Poruszała ustami, ale nie słyszał jej przez coraz silniejszy szum w uszach.
... błysk...
- Czy jesteś aż tak głupi, czy aż tak zakłamany, żeby twierdzić, że jesteśmy tu tylko po to, żeby pracować
naukowo?
Regularne rysy twarzy mężczyzny wykrzywiła gorycz.
- Baza w kraterze Księżyca zapchana zapasami na setki lat, opancerzona tak, że wyjdzie nietknięta nawet
gdyby ten glob przestał istnieć!
- Jesteśmy tu, bo bezwymiarowe pole powstające podczas przejścia Tellmanowskiego jest niestabilne! Nikt
nie wie, co się stanie, gdyby się rozprzestrzeniło! - wyrzucił z siebie, choć od sekundy już w to nie wierzył.
- Głupcze - w głosie jego oponenta zabrzmiało znużenie. - Naiwny głupcze. Przecież to tylko wykręt. Naprawdę
sądzisz, że panna Lucy Su jest zdolna zrozumieć, czym jest fizyka Tellmanowska?
... błysk...
Kolejna godzina rutynowych badań, czynności, aż za dobrze znane, uwagi, którym od dawna brakło już wigoru.
Na sąsiednich stanowiskach Jen i Anil, skupieni i metodyczni, jak zawsze. I wtedy... W jego duszy, w duszach
wszystkich zamieszkujących księżycowy habitat krzyknął głos miliardów. Ktoś przestał grozić, przestał
wymachiwać szabelką i choć od dawna mówiono, że to niemożliwe, że do tego nie dojdzie nawet w obliczu
zaostrzającego się coraz wyraźniej konfliktu - ktoś nacisnął guzik. Błękitnozielona kula Ziemi rozjarzyła
się blaskiem supernowej. Miliardy ludzkich istnień zakończyły swoje życie. I wszystkie przedwcześnie przerwane
myśli i uczucia pomknęły, wyprzedzając błysk Armageddonu, ku jedynym ocalałym przedstawicielom gatunku.
Ich dusze, zanurzone w lodowatej nienawiści, żarliwej miłości, zdumieniu, goryczy, radości, cierpieniu...
wyrwały się, podążyły za innymi w szybkiej jak myśl podróży ku przeznaczeniu. A tam zabroniono im wstępu,
zawrócono do niedoskonałych i ułomnych ciał, by odrodzili swój gatunek, choć nie istniała już Ziemia a Księżyc
rozpoczął samotną wędrówkę po Wszechświecie.
... błysk...
Pamiętał, pamiętał wszystko, całego siebie, nie tylko alegoryczne obrazy powracające w snach. I nie mógł
zrobić nic, by prawdziwej jaźni swego gospodarza oszczędzić obrazów zagłady cywilizacji. By uchronić jego
duszę przed ostatecznym smutkiem, powstałym gdy umarł miliardem śmierci.
... błysk...
Znów stał się świadomy własnego ciała. Własnego? Tak, obecnie był jedynym, który mógł podejmować decyzje,
jaźń jego gospodarza przeżywała teraz swoje prywatne piekło. I choć wiedział, że sprawi, by we wspomnieniach
Krzysztofa pozostało tylko to, co powinno, jego dusza nigdy nie zapomni przeżytego bólu. Bo duszy nie można
zwieść żadnymi sztuczkami, którym tak łatwo poddaje się umysł.
- Odzyskuje przytomność - usłyszał nad sobą głos Brigitte.
W polu jego widzenia pojawiła się inna, obca twarz.
- Jak się nazywasz?
- Krzysztof Warecki - odpowiedział posłusznie, choć nie taka była jego intencja.
- Pracujesz nad projektem genomu z doktorem Johansenem?
- Tak - był ociężały, miał wrażenie, że musi sobie powtarzać, że cały czas trzeba oddychać, bo inaczej gotów
był o tym zapomnieć.
- Pracujesz nad projektem dla Gene-Techu?
- Tak.
- Powiedz, co odkryłeś?
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, milczał. Czymkolwiek był podany mu przez Brigitte narkotyk, całkowicie znosił
świadome bariery. Nie był w stanie mu się przeciwstawić, nawet on, teraz świadomy całego siebie, wszystkich
swoich umiejętności, choć okrojony do zmysłów człowieka, w którego ciele się znajdował.
- Musisz zadać bardziej szczegółowe pytanie, Jens - włączyła się Brigitte.
- Rozmawiałeś z Johansenem na temat oboczności w kopiowaniu sekwencji, na czym ona polega?
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 6 z 14
2001-12-18 10:40
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
- Powstała sekwencja zatrzymująca produkcję energii w mitochondriach.
Zapadła cisza, nieznajomy przetrawiał informację. A znał się na rzeczy.
- Zrobiliście testy in vitro?
- Zaczęliśmy.
- A badania na sekwensorze?
- Tak.
- Gdzie trzymasz wyniki?
- Na moim komputerze.
- Tylko?
- Tylko - zaczynał być zmęczony. Nie mógł uciec od tego natrętnego głosu.
- Możesz połączyć się przez sieć?
- Nie zabrałem tokena.
- Używacie kalkulatorów kryptograficznych? Dlaczego?
- Po ostatnim włamaniu do Intranetu Gene-Tech tego zażądał.
- No to masz babo, placek - pokręcił głową nieznajomy. - Podaj hasło do komputera. - Nie wolno go nikomu
podawać.
Nieznajomy skinął ręką i Brigitte przyłożyła Krzysztofowi pneumatyczną strzykawkę do szyi.
- Chris, słyszysz mnie?
- Tak - udało mu się odpowiedzieć, chociaż z całych sił starał się nie dopuścić do połączenia swojej świadomości
z jaźnią gospodarza. Wiedział, co się wtedy stanie, stracili tak kilku agentów i nosicieli.
- Podaj hasło, Chris. Musisz podać hasło.
I wtedy nastąpiło coś, co teoretycznie nie miało prawa się zdarzyć. Świadomość Krzysztofa, którą chronił przed
samym sobą, okazała się być też ekranowana przed wpływem narkotyku. I zdolna do kłamstwa.
- Kolejne pieprzone hasło - usłyszał samego siebie, mówiącego w ojczystym języku gospodarza, po czym
tamten wycofał się.
- To twoje hasło? To po polsku?
- Tak - odpowiedział na drugie pytanie. Teraz nie był już zdolny do kłamstwa.
- Brigitte, nagrałaś to? Trzeba to dać Hansowi, niech to napisze, przecież tego się nie da wypowiedzieć!
- Masz drugi poziom zabezpieczeń na plikach?
- Tak.
- Podaj hasło, Chris - zażądał nieznajomy.
- PASS-2483.
- Co ile dni zmieniacie hasła?
- Każdego dziesiątego dnia miesiąca.
- To pojutrze. Brigitte - odwrócił się do dziewczyny - upewnij się, że on tego nie zapamięta. I zatrzymaj go tu
przez dwa dni, ja jadę do Monachium.
Obudził się z niejasnym wspomnieniem koszmaru. I koszmarnym bólem głowy. Brigitte, z filiżanką kawy co za zapach! - na oparciu fotela, oglądała w telewizji wiadomości.
- Cześć, dostanę trochę? - ciężko usiadł obok niej na kanapie.
- Wino ci nie służy?
Westchnął i przymknął oczy.
- Jeżeli zrobiłem wczoraj coś, co zamierzasz mi opowiedzieć, to proszę, po kawie. Spełnij, proszę, ostatnie
życzenie skazańca.
- Nie pamiętasz? - delikatnie odgarnęła mu włosy z czoła, po czym zniknęła w kuchni. Nie był w stanie zmusić
się do myślenia. Miewał już "niewyraźne poranki", ale takiego kaca w swojej karierze nie pamiętał. I to tylko
po winie? Ile on tego wypił?
- Chris?
- Hmm... - nie chciało mu się otwierać oczu.
- Kawa i aspiryna.
- Zepsułem ci wieczór - połknął proszek. Kawa była rewelacyjna.
- To zależy, co masz na myśli - popatrzyła na niego z półuśmiechem.
Chwilę trwało, zanim zrozumiał, co może mieć na myśli. Powoli odstawił filiżankę.
- Czy ja... czy my... - nigdy nie myślał, że znajdzie się w takiej sytuacji. No cóż, nigdy nie mów nigdy.
- Nie można powiedzieć, żebyś nie próbował - roześmiała się krótko.
- Aż tak fatalnie?
- Tak bym sprawy nie ujęła - spoważniała.
Delikatnie położyła mu dłoń na policzku i przybliżyła swoją twarz do jego. Był zbyt zażenowany, zarówno tym,
czego mógł próbować poprzedniej nocy, jak i niepamięcią o zaszłych wydarzeniach, by przejąć inicjatywę.
Ale Brigitte, jak zwykle, zdawała sobie z tego sprawę.
- Teraz przynajmniej będziesz pamiętał - jej włosy opadły mu na policzek. Odsunęła się odrobinę i popatrzyła
na niego z góry.
Odczucie deja vu niosło ze sobą jakieś nieprzyjemne skojarzenia. Potrząsnął głową i wrażenie minęło.
- Jakieś plany na dzisiaj?
- Wyprawy na lodowiec wolałabym nie ryzykować. Myślę, że popłyniemy sobie na Koenigsee i zobaczymy starą
kaplicę pośrodku jeziora. Naprawdę warto.
- Ale to oznacza, że będę musiał wstać.
- Mhm... - nie wykonała najmniejszego gestu.
- I twierdzisz, że warto - owinął blond kosmyk wokół palca.
- Myślę, że odrobina aktywności fizycznej i świeżego powietrza pozytywnie wpłynie na twoje samopoczucie.
I formę.
- Rozumiem aluzję - wymruczał.
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 7 z 14
2001-12-18 10:40
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
- Mam nadzieję...
Kiedy wrócił do pokoju po przedłużającej się wizycie pod prysznicem, Brigitte stała przy oknie, gotowa
do wyjścia. Podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu. Odczucie deja vu przyprawiło go o nagły zawrót
głowy.
... błysk...
Odwróciła się, podnosząc na niego oczy. Patrzyła na niego z uśmiechem, ale na policzek wymknęła
się nieposłuszna łza. Jego żona - Nann. Opanowana niemal do perfekcji.
- Już wiesz - po prostu stał przed nią.
- Jeżeli chciałeś mi to sam powiedzieć, to trochę cię ubiegli - jej głos, jak zawsze, był stonowany. - Wiem,
że przejście jest planowane na jutro, powrót za kilka tygodni. Nie rozumiem tylko dlaczego tak długo,
to niebezpieczne...
- Sam nie wiem dlaczego. Są tylko dwa punkty oparcia. Przechodzę, żeby nie dopuścić do utajnienia pewnych
danych jakiegoś genetycznego projektu. Wiem, że muszę przyspieszyć odkrycie czegoś, co można nazwać
genetyczną trucizną. Wszystko inne jest tak poplątane, że znajduje się w granicy błędu obliczeniowego - mówił
spokojnie, chociaż wzrastał w nim gniew.
- Sam robiłem te obliczenia. Nie przewidziałem tylko jednego: znasz ten ich "optymalny wkład energetyczny.
Musimy minimalizować straty." Tylko, że dla mnie nie jest to optymalny wkład personalny!
- Proszę, nic nie zmienisz. Nie zatruwaj sobie ostatnich godzin.
- Nie będzie mnie przy tobie, kiedy mała się urodzi - położył dłoń na miękko zaokrąglonym brzuchu. - Nie mają
prawa odebrać mi...
- Cicho - delikatnie zamknęła mu usta. - My nie mamy żadnych praw - powiedziała śmiertelnie poważnie.
Tak, każdy z nich inaczej odczuł śmierć wszystkich współziomków. Nann, zawsze obowiązkowa, poczuwała
sobie za kolejny obowiązek wyprawy, które miały pomóc ziemiom równoległym uniknąć piekła Armageddonu.
I tak samo, jak radosny obowiązek, traktowała swoją ciążę, podporządkowując się bezwzględnie dobru
nienarodzonej córki.
... błysk...
- Pracujesz nad projektem dla Gene-Techu?
... błysk...
- Hasło, Chris, musisz podać hasło.
... błysk...
- Upewnij się, że on tego nie zapamięta.
... błysk...
- Chris, dobrze się czujesz?
Odetchnął głęboko. I niewiadomym sposobem zachował zimną krew.
- Wiesz, świeże powietrze na pewno dobrze mi zrobi, ale nie wiem, czy powinienem ryzykować podróż łódką.
Brigitte roześmiała się.
- Spakuj się szybko, o dziesiątej kończy się doba hotelowa. A poza tym, mam dla ciebie niespodziankę.
Cały czas zastanawiał się, co ma teraz zrobić. Powiadomienie Johansena wydawało się jedyną opcją. Niech
siedzi i pilnuje domu, niech zawiadomi Gene-Tech o próbie infiltracji projektu, chyba opracowali jakieś
szczegóły działania w takiej sytuacji. Fakt, że ostatnim włamaniem do Intranetu nikt się nie przejął, poza tymi,
którzy stracili dane. Zatrzymał się wpół ruchu, ciągle miał luki we wspomnieniach z wczorajszego wieczoru,
ale coś mu mówiło, że to Jens i jego koledzy upozorowali próbę włamania na amatorską, niepewni,
czy nie pozostawili w systemach Gene-Techu informacji, które mogłyby ich zdemaskować. W świetle
wczorajszych wydarzeń zrozumiał, dlaczego jego zadanie tutaj trwało tak niebezpiecznie długo. Ani on sam, ani
tym bardziej jego gospodarz, nie byliby w stanie oprzeć się podanemu narkotykowi. To schizofreniczna
wspólnota, która się wytworzyła, była podstawą skuteczności. To akurat pamiętał - Krzysztof podał niewłaściwe
hasło.
Spakowany, zbiegał z Brigitte po schodach. W hallu stały automaty telefoniczne.
- Brigitte - wręczył jej pieniądze. - Proszę, zapłać za pokój. Ten ich angielski jest trochę... dziwny. Ja zadzwonię
do Polski, przekażę rodzince ucałowania z wycieczki. Ucieszą się, że wreszcie coś zwiedzam. Dobrze?
- Żaden problem - skierowała się do recepcji.
Nie podejrzewał, że jest tak zdenerwowany, ale trzęsły mu się palce kiedy szukał w notesie a potem wystukiwał
numer komórki Johansena. Po chwili, która trwała nieskończoność, usłyszał głos Johansena. A niech to szlag,
poczta głosowa! Nagle zorientował się, że nie jest sam. Brigitte stała za jego plecami, przerywając połączenie.
- Do kogo dzwonisz?
- Co ty wyprawiasz? - przestraszył się. Nie bardzo wiedział, jak zareagować, tego nie miał w planach.
Tymczasem Brigitte nacisnęła "redial".
- Od kiedy Johansen awansował na twoją mamuśkę? - wysyczała.
- No, co ty? - usiłował udawać - Zazdrosna jesteś?
- Chris, może i jestem blondynką, ale myśleć umiem. Nikt nie szuka w notesie własnego numeru telefonu.
Co pamiętasz z wczorajszego wieczoru?
Usiłował wyminąć Brigitte i wyjść z budki, ale powstrzymał go nieładny grymas na jej twarzy i ucisk na żebrach.
- Uhmm. Nie próbowałabym. To paralizator, nie zdążysz nawet pisnąć. Chodź, muszę ci zadać kilka pytań.
Zapłaciła za pokój i przeszli na parking.
- Gdzie jedziemy?
- Mówiłam ci, mam dla ciebie niespodziankę.
No tak, Brigitte nadal nie wiedziała, że podał Jensowi niewłaściwe hasło. Jej podstawowym zadaniem było
utrzymanie go z dala od laboratorium. Cóż, może po drodze pojawi się jakaś okazja? Posłusznie przypiął
się pasami na siedzeniu pasażera.
Szyja piekła go, jak po użądleniu osy, lewe ramię mrowiło. Zdezorientowany zerwał się gwałtownie.
Ku swojemu zdumieniu znajdował się nie w samochodzie, ale w stylowo umeblowanym pomieszczeniu,
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 8 z 14
2001-12-18 10:40
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
na kanapie. Brigitte nie uznawała półśrodków. I niczego nie zostawiała przypadkowi. Zesztywniał, kiedy usłyszał
jej głos. Mówiła po niemiecku, rozumiał z tego piąte przez dziesiąte. Trzeba się jednak było uczyć... Może
usłyszałby coś interesującego.
- Masz zadatki na wampira, Brigitte? - delikatnie dotknął obolałej szyi.
- A tobie pasuje rola bohatera? - odcięła się.
- Nie do końca, przebudzenia są zbyt bolesne. Przedstawisz nas? - kiwnął w kierunku mężczyzny, stojącego
za Brigitte.
Stanowił jej uzupełnienie. Oboje pasowali do fitness clubu. Gość na pewno nie przedźwigał się, przenosząc
go na tę kanapę.
- Bruno nie zna angielskiego. I jego rolą nie jest zabawianie cię błyskotliwą konwersacją.
- Od tego mam ciebie.
- Skoro już doszedłeś do siebie, może powiedziałbyś mi...
Urwała, gdy zadzwonił jej telefon komórkowy.
- Brigitte - zgłosiła się.
Chwilę słuchała, po czym nagle zmieniła się na twarzy i wyszła z pokoju. Krzysztof rzucił okiem na zegarek.
Bez przesady! Duży, staroświecki zegar w kącie pokoju, majestatycznie poruszający wahadłem potwierdził
godzinę. Dziesięć po trzeciej. No, to "zabaweczka" Brigitte miała niezłego kopa. Z życiorysu wypadło
mu przeszło pięć godzin. Zatem Jens zdążył już wejść do laboratorium i przekonać się, że hasło nie gwarantuje
mu dostępu do danych.
Brigitte skończyła rozmowę.
- Kim jesteś? - warknęła od progu.
- Strażnikiem przyszłości waszej ziemi. Przybyłem z innego wymiaru, żeby zapobiec wykradzeniu przez twoich
szefów genetycznej trucizny doskonałej - powiedział po prostu, wiedząc, że mu nie uwierzy.
- Aha. A Bruno to Terminator. Zaraz powie "Hasta la vista, baby" i zamieni się w człowieka z metalu.
- Pomyliłaś kwestię. "Hasta la vista, baby" to mówi ten dobry Terminator, no wiesz, Schwarzenegger.
- To bez znaczenia - wzruszyła ramionami, jej poczucie humoru ulotniło się bez śladu.- Widzę jednak,
że doskonale wiesz, o co nam chodzi.
Oderwała się wreszcie od framugi i usiadła obok niego na kanapie. Z trudem opanował odruch ucieczki.
- Tak - z zadowoleniem nie usłyszał w swoim głosie strachu. - Sekwencja, na którą trafiłem, to idealna trucizna.
Niewykrywalna, jeżeli nie wiadomo, czego się szuka. Gdyby twoim szefom udało się ją wykraść, mogliby bez
śladu usunąć wiele niewygodnych osób. Gene-Tech nie stanowi tego zagrożenia, jest związany prostym faktem
- mapowanie genomu i projekty uboczne są ogólnodostępne. Można opatentować technologię, ale nie można
jej utajnić. A opublikowanie sekwencji automatycznie przekreśla jej użycie jako narzędzia zbrodni doskonałej.
- Widzę, że świetnie orientujesz się, co stworzyłeś. Jeżeli tak dbasz o dobro świata, to dlaczego po prostu
nie zataiłeś tych wyników, czy nawet ich nie zafałszowałeś?
- Każde kłamstwo ma krótkie nogi. To jest potencjalnie najlepszy czas na moje odkrycie, właśnie dlatego,
że Gene-Tech nie może utajnić wyników.
- Chris, jesteś chyba bezgranicznie naiwny.
- Wiem, że na ogół użycie rzeczownika "konsorcjum" wyklucza użycie przymiotnika " uczciwy", ale Gene-Tech
jest na tyle potężny, że już może sobie pozwolić na uczciwość.
- A ty, Chris?
- Czy jestem uczciwy?
- Tak. Pamiętasz? Wystarczy jeden sprawiedliwy, żeby zbawić Sodomę. To niekoniecznie musisz być ty.
Wstał gwałtownie i podszedł do okna. To zdanie Starego Testamentu znowu powróciło. Pomyślał o scenie
ze snu, gdy zawieszony w czerni widział alternatywne Ziemie, z których żadna nie była sprawiedliwa, ale każda
mogła nią zostać... gdy czuł całym sobą, że może być tym, kto choć odrobinę przechyli szalę. Efekt bifurkacyjny
czy megalomania szaleńca? Duszę przepalał mu krzyk miliardów, ginących wraz z jego Ziemią. Tak, był równie
szalony, co i daleki od megalomanii.
- Nie jestem Marią Magdaleną - smutno pokręcił głową.
Twarz Brigitte na ułamek sekundy rozjaśniła się w uśmiechu.
- Nie tak szybko, Brigitte - Krzysztof uniósł rękę. - Postawiłaś mnie w nowej sytuacji. Sądzę, że powinienem
to sobie przemyśleć. To nie jest decyzja na pięć minut.
- Wy naukowcy - Brigitte nie potrafiła, czy też nie chciała powstrzymać się od złośliwości - zawsze szukacie
alternatywy. Chris, nie sądzę, żebyś miał zbyt wiele opcji.
- Zamierzasz mnie przekonać? - przysiadł na parapecie. Jakoś wolał odsunąć się z bezpośredniego zasięgu
Brigitte. Tudzież Bruno.
- Stanowisz dla nas problem, Chris - jakby wbrew tym słowom rozsiadła się wygodniej. - Nie jest to jednak
problem, z którym nie potrafimy sobie poradzić.
- Nawet, gdybym nie zgodził się na współpracę?
- Nawet. Owszem, nie powinieneś zapamiętać Jensa, ja też powinnam zostać miłą blondyneczką, ale nie jest
to problem nie do naprawienia.
- Naprawdę wierzysz, że o wszystkim zapomnę?
- Jens pracuje w tym fachu nie od wczoraj - wzruszyła ramionami.
Krzysztof podejrzewał, że jej pewność siebie nie jest bezpodstawna.
- Ty również.
Popatrzyła na niego z półuśmiechem, przeciągając milczenie, aż zdał sobie sprawę, że na takie pytania
nie uzyska odpowiedzi.
- Nie spotkałem się dotąd ze szpiegostwem przemysłowym, ale podoba mi się, jak działacie. Mimo, że wiem,
co jest waszym celem, nie mam żadnych dowodów. Jensa nie poznałbym na ulicy, ty bez trudu zamienisz
się w krótkowłosą brunetkę i po ptakach.
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 9 z 14
2001-12-18 10:40
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
- Widzę, że tę opcję masz przemyślaną. Tak, byłoby to niefortunne, że tym razem nie udało się nam zdobyć
potrzebnych informacji. Ale nawet, gdybyś odmówił współpracy, znajdziemy sobie innego, mniej opornego
kandydata.
- Wydaje mi się, że opcja współpracy ze mną jest jednak korzystniejsza. Dla obu stron.
- O, teraz ty chcesz przekonać mnie? - roześmiała się Brigitte. - Słucham pana.
Krzysztof nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Pod wpływem waszych środków farmakologicznego przymusu można jedynie udzielać odpowiedzi na bardzo
konkretne pytania. A żeby zadać właściwe pytanie, trzeba znać choć fragment odpowiedzi. Tak było tym razem.
Wydedukowałem, że macie szpiega w postaci kogoś z personelu pomocniczego. Podejrzewam, że ktoś
podsłuchał moją rozmowę z Johansenem, stąd wiadomo było o sekwencji. Ale, żeby dowiedzieć się więcej,
potrzebowaliście informacji od kogoś bezpośrednio związanego z projektem, oczywiście już po nieudanej próbie
włamania do systemu. Stałem się idealnym kandydatem. Odkrycie było moje, byłem samotny, nie prowadziłem
życia towarzyskiego, nie mam szans na zatrudnienie w Gene-Techu...
- Dedukujesz prawidłowo - Brigitte wydawała się znudzona. - A wnioski?
- Krótko. Dzięki współpracy uzyskacie nie tylko sekwencję, ale wyniki symulacji i testów in vitro.
- Za cenę?
- Nie zamierzam być pazerny. Za jedną czwartą rzeczywistych kosztów, które musielibyście ponieść - szybko
przekalkulował i podał sumę.
- To teraz wiem, gdzie idą pieniądze z moich podatków - prychnęła Brigitte.
- Jeżeli musisz się skonsultować z Jensem, zadzwoń do niego.
- Nie muszę. Podana przez ciebie kwota leży w moich granicach decyzyjnych.
- Rozumiem, że nie będziesz się długo namyślać?
- I słusznie. Nie będę. Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie. Dlaczego tak nagle zmieniłeś zdanie?
- Brigitte, źle zinterpretowałaś to, co do tej pory mówiłem. Ja tylko nie lubię być wykorzystywany. Uznaj
to za coś w rodzaju honorarium autorskiego.
- A to wszystko, co mówiłeś o uczciwości Gene-Techu?
- Bo Gene-Tech jest uczciwy. Mnie jednak nie obchodzi, że jedna skorumpowana grupa ludzi chce usunąć
innych skorumpowanych ludzi. Zrobicie to i tak, może używając nieco innych środków. Moja genetyczna
trucizna działa przynajmniej wybiórczo, nie ma mowy o przypadkowych ofiarach, bo nośnikiem może być tylko
fragment rodzimego DNA.
Pomyślał o prawdziwym celu swojego zadania, pozornie tak odległym od wydarzeń, które teraz miały miejsce.
Ośrodek przysłał go, by zapobiegł śmierci jednego człowieka - Rona Wymanta. Obliczenia wykazały, że Ron
Wymant, człowiek do którego należał decydujący głos w sprawie przyznania funduszy na badania nad fizyką
przestrzeni pozornie bezwymiarowych - lokalnej wersji fizyki Tellmanowskiej - miał zginąć od trucizny
genetycznej. Jak dalekie ogniwo łańcucha przyczynowo-skutkowego powodowało wybór między jego życiem
i śmiercią? Między istnieniem i zagładą tej planety?
Nagle z zakamarków pamięci wypłynęła dyskusja, przeprowadzona kiedyś z Anilem.
- To jest banalne - zrekapitulował Anil. - Punkt osobliwy krzywej dynamiki rozwoju to jej złożenie z funkcją
delta. Jeden - to poznanie teorii przejścia, zero - stworzenie globalnej sztucznej inteligencji. Co jest ciekawe,
to brak innych opcji.
- Aż tak banalnie nie jest - zaprotestował wtedy. - Nasz świat unicestwił się nawet prowadząc bardzo
zaawansowane badania nad fizyką Przejścia.
- Nareszcie się przyznałeś, też jesteś mistykiem!
- Nigdy mnie o to nie pytałeś. A ja nie mogę negować świadectwa własnych zmysłów. I nie tylko własnych.
Choćbym był świadomy, że nie zawsze mówia nam one całą prawdę. Pokazano nam drogę - tylko dzięki
poznaniu własności przestrzeni Tellmana wkraczamy na bezpieczną drogę rozwoju. Wszystkie znane nam
światy, które stworzyły sztuczną inteligencję bardzo szybko uległy zagładzie. Niekoniecznie z przyczyn
zależnych od tejże sztucznej inteligencji.
- Przypominam ci, że i krzywa rozwoju post-tellmanowskiego ma swoją, niemożliwą do przekroczenia
obliczeniowo "wielką osobliwość". Co z tego, że wiemy, że poprzednia jest kwantowana przez odkrycie praw
Tellmana, nie wiemy, co kwantuje kolejną. Przyszłość pozostaje nieznana - skwitował ironicznie.
- My nie mamy przyszłości, Anil - mruknął.- Utknęliśmy na Księżycu, skazanym na wieczną tułaczkę. Co gorsze,
wiemy, że unicestwiliśmy jedyną Ziemię w tym Wszechświecie.
- Myślałem, że mistycy wierzą, że mamy odnowić ludzką rasę.
- Idźcie i rozmnażajcie się? A co innego robimy? Moja córka urodzi się za trzy miesiące. Tyle, że i ona
i jej potomstwo spędzą życie w tej bazie - zakończył z goryczą.
Wrócił do rzeczywistości.
- Tyle ci wystarczy? - zapytał Brigitte. - Przekonana?
- Chyba musi. Ani ja tobie, ani ty mnie nie możemy dać gwarancji. To układ, oparty na obopólnej nieuczciwości
- roześmiała się i sięgnęła po piszczącą komórkę. - Brigitte. Przez chwilę słuchała w milczeniu, po czym
uśmiechając się przepraszająco wyszła. Kątem oka Krzysztof zobaczył niemal niedostrzegalny gest, który
uczyniła w kierunku Bruna. Właściwie mógł się tego spodziewać. Brigitte, podobnie jak i on, nie zamierzała
dotrzymać układu. Pozostawało jedno - ucieczka. Jeżeli tu zostanie, Jens zrobi mu pranie mózgu, które
być może nie zaszkodziłoby samemu Krzysztofowi, ale dla ich schizofrenicznej wspólnoty może być
katastrofalne w skutkach. Zatem - przeciętnie wysportowane ciało Krzysztofa kontra muskulatura Bruna?
Ze zdenerwowania nagle zaschło mu w gardle. Bezmyślnie przeszedł do stojącego w rogu pokoju barku, kiedy
Opatrzność litościwie zesłała mu rozwiązanie. Tuż obok niego leżała otwarta torebka Brigitte. A w niej
paralizator. Powoli odstawił szklankę na stolik i odwrócił się do Bruna.
- Hej, Bruno, naprawdę nie mówisz po angielsku? - zwrócił się do mężczyzny.
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 10 z 14
2001-12-18 10:40
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
- Nie rozumiem - twardym akcentem zaprzeczył mężczyzna i odwrócił wzrok, dając znak, że niniejszym
konwersację uważa za zamkniętą.
I na to Krzysztof liczył. Nieznacznym gestem sięgnął po paralizator. Powtarzając w duchu cichą mantrę, że ma
poruszać się naturalnie, przesunął się w kierunku uprzednio zajmowanego parapetu. Tyle, że wybrał drogę
za plecami Bruna. Mężczyzna nawet nie zdążył się odwrócić. I w dokładnie tej samej chwili, choć o ułamek
sekundy za późno dla Bruna, mocne uderzenie wytrąciło Krzysztofowi paralizator z ręki, pozostawiając
mrowiący ból nadgarstka. Odskoczył, chroniąc się w łudzącym bezpieczeństwem oddaleniu za kanapą.
- Więc tak rozumiesz współpracę? - wysyczała Brigitte.
- Nie wydaje mi się, żeby moja interpretacja tego słowa była odmienna od twojej - nie spuszczał z niej
spojrzenia, gdy poruszała się miękkim krokiem wokół dzielącego ich mebla.
- Słowa, słowa... - prychnęła. - Twoje słowa to teraz za mało, by mnie przekonać do czegokolwiek, Chris.
A ja nie pozwolę ci tak po prostu odejść.
- Wiem, Brigitte - nie wiedział, do czego dziewczyna zmierza, ale zdał sobie sprawę, że nie może pozwolić
jej na przejęcie inicjatywy.
Ale nie zdążył. Z nieprawdopodobną prędkością skoczyła ku niemu, gwałtownym wyrzutem ręki starając
się uderzyć w tchawicę. Choć nie mógł przewidzieć tego ruchu, zdołał się uchylić. Jego ciało zareagowało
na ostry ból rozrywanej paznokciami skóry falą adrenaliny tak silną, że niemal odebrało mu oddech. Przestał
myśleć, pozwolił by atawistyczne instynkty przejęły kontrolę. Idąc za ruchem dziewczyny, która praktycznie nie
straciła równowagi, obrócił się na pięcie, chwycił za cokolwiek, co znalazło się w zasięgu ręki i pociągnął ich
oboje na ziemię. Racjonalnie rzecz ujmując nie miał szans - Brigitte nie była obca sztuka samoobrony - on zaś
spędzał dni nie w siłowni a przed ekranem komputera. Miał tylko jedną przewagę - on walczył o życie.
Brigitte wierzgnęła, całkiem przypadkiem trafiając go kolanem w ucho. Nie puścił jej jednak, wiedząc, że ma
przewagę tylko wtedy, gdy może wykorzystać swoją masę. Praktycznie bez rozmachu, otwartą dłonią uderzył
ją w podbródek, ale uderzenie straciło siłę, Brigitte zdołała bowiem wplątać palce w jego włosy - miał wrażenie,
że za chwilę straci skalp. Szarpnął się ku górze, rozrywając jej uchwyt, aż jęknęła. Gdy przygwoździł ją do
ziemi, natychmiast usiłowała podrapać mu twarz. Uchylił się, próbując pochwycić jej obie ręce, obezwładnić.
Brigitte, wiedząc, że nie zdoła go z siebie zrzucić, gwałtownym podrzutem kolana starała się trafić go w czuły
punkt. Uchylił się, jednocześnie wreszcie pochwyciwszy jej obie ręce, myśląc, że noszenie takich paznokci
powinno się mieć pozwolenie, jak na broń palną. Ich twarze znalazły się na tej samej wysokości, Brigitte
natychmiast postarała się to wykorzystać, gryząc go w policzek. Wściekle odrzucił głowę do tyłu i opuścił
ją, z całej siły uderzając w twarz Brigitte. Zabolało. Ale Brigitte przestała się poruszać. Z westchnieniem, które
nawet dla niego zabrzmiało jak jęk, zsunął się z dziewczyny, czekając, aż przestanie mu szumieć w uszach.
A on, idiota, myślał o walce z Bruno...
Pozbierał się z podłogi, z niesmakiem odwracając wzrok od swojego, napotkanego przypadkiem, odbicia
w lustrze. Bez żadnego szacunku dla być może zabytkowej lampy, skrępował dziewczynę przewodem
elektrycznym. Mocno, upewniając się, że nie wyplącze się zbyt szybko. Tę samą procedurę powtórzył z Bruno.
Zbiegł do garażu. Dwa samochody - Polo, którym przyjechał tu z Brigitte i terenowy Opel Frontera z napędem
na cztery koła. Ładna rzecz, tyle, że on ostatnio prowadził malucha, rocznik 1984. Rzucił okiem na tablicę
rozdzielczą Opla.
- Bez vodki nie rozbieriosz - powtórzył jedno z ulubionych powiedzonek ojca.
W Polo, w przeciwieństwie do opla, kluczyki tkwiły w stacyjce.
- Tu diabeł mówi dobranoc - skomentował i ruszył, pokontemplować mechanizm drzwi do garażu.
W chwilę później z piskiem opon wyprysnął na podjazd. "Delikatnie z gazem, spokojnie ze sprzęgłem" - pouczył
się i nadepnął na hamulec, ty razem uderzając o kierownicę. - "Ci cholerni niedzielni kierowcy" - pomyślał
z niesmakiem pod własnym adresem i wrócił do garażu, dokończyć akcję dywersyjną. Chwilę później opel stał
na czterech kapciach. Uszkodził też mechanizm otwierający drzwi do garażu, tak na wszelki wypadek.
Wsiadł do volkswagena Brigitte, starając się pamiętać, że jest to samochód, a nie przeterminowana puszka
po sardynkach, którą dotąd prowadził i płynnie ruszył z miejsca. Zapadał już wczesny, typowy dla górskich
okolic zmrok. Okolica była odludna, ale niemiecki porządek obowiązywał. Szybko odkrył gdzie się znajduje,
a Brigitte woziła ze sobą atlas samochodowy. Wyjechał z widokowej zapewne trasy typu "baranie kiszki" na coś,
co bardziej przypominało drogę dla pojazdów mechanicznych. Zatrzymał się na moment na poboczu, chcąc
ustalić dokąd ma jechać i wystukał na komórce Brigitte numer Johansena. Natychmiast potem ruszył przed
siebie. Jakoś dziwnie wolał utrzymać maksymalnie dużą odległość między sobą a Brigitte. Nawet jeśli
ta chwilowo, za to dosłownie, miała związane ręce.
- Johansen, słucham - zgłosił się po niemiecku.
- Cześć Johansen, tu Chris. Gdzie jesteś?
- W domu. Zabieram się do obiadu, a co jest? Myślałem, że zwiedzasz zamki z tą twoją blondyneczką.
- Słuchaj, Johansen. Gene-Tech dał jakieś wskazówki dotyczące szpiegostwa przemysłowego?
- Mamy wezwać, jak się wyrazili, ich ludzi.
- To ich wezwij. I jedź do domu, to jest, no, do laboratorium pilnować gospodarstwa. Tak na wszelki wypadek.
- Chris, ty jesteś trzeźwy?
- Jak niemowlę.
- Bo dziwnie mówisz.
- Chrzań to, jak mówię, słuchaj co mówię - warknął Krzysztof, usiłując zredukować bieg przed ostrym
zakrętem. Brak trzeciej ręki wyraźnie dawał się we znaki.
- Chris, jesteś tam?
- Jestem, cholera! Nie umiem prowadzić i rozmawiać przez telefon, te drogi są zbyt kręte.
- Gdzie ty jesteś?
- Na drodze pomiędzy Koenigsee a Monachium.
- Gdzie?!
- Zamknij się wreszcie Johansen i słuchaj. Pewna grupa ludzi z powiązaniami na wysokiej górze interesuje
się nielegalnym wykorzystaniem mojej oboczności w kopiowaniu naszej sekwencji. Rozumiesz, co mówię?
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 11 z 14
2001-12-18 10:40
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
- Rozumiem. Mów.
- Próbowali wejść do mojego komputera, ale podałem im złe hasło. Ty sprawdź, kto dziś do południa logował
się na bramce.
- Dlaczego nie ja?
- Dlaczego ciebie nie podejrzewam? Bo nie potrzebowaliby nasyłać na mnie tej laski z kantyny.
- Chris, powiadomię kogo trzeba, ale oświadczam ci, że jeżeli to dowcip, jutro osobiście wpakuję
cię do autobusu, nie, lepiej do samolotu do Polski.
- Naprawdę myślisz, że mam tak zwyrodniałe poczucie humoru?
- Potrzebujesz teraz jakiejś pomocy? - Johansen dyplomatycznie zmienił temat.
- Nie, spotkamy się w laboratorium. Jakbym miał problemy, to zadzwonię pod ten numer.
- Będzie cały czas wolny. Skonfiskuję komórkę żonie. Czekam na ciebie.
- Dzięki.
Z westchnieniem ulgi schował telefon do kieszeni bluzy. I ten moment samozadowolenia i rozluźnienia uwagi
wystarczył. Kątem oka zobaczył przed sobą, zbyt blisko, błysk i instynktownie wdusił hamulec. W ułamek
sekundy później, gdy zorientował się, że to nie inny pojazd, tylko sarenka, biegnąca skrajem drogi i błyskająca
lusterkiem, było zbyt późno. Prawe tylne koło zgrzytnęło na żwirku pobocza i samochodem zarzuciło w lewo.
Zdjął nogę z hamulca, co nawet przy wduszonym sprzęgle wystarczyło, żeby samochód odzyskał przyczepność,
ale właśnie pojawił się łagodny skręt w lewo i Polo, nie zmieściwszy się na wirażu, gruchnęło kuprem w drzewo.
Volkswagen znieruchomiał na poboczu, a w jego wnętrzu znieruchomiał Krzysztof, nadal kurczowo trzymając
kierownicę i wciskając sprzęgło.
- Niemożliwe - wyszeptał, chwilowo nie precyzując przyczyny swojego zdumienia.
Przekręcił kluczyk i silnik umilkł. Ciągle pełen niedowierzania odpiął pas, otworzył drzwiczki i wysiadł.
Załomotało mu w głowie, poczuł ciepło na policzku. Sięgnął ręką i zobaczył, że palce ma całe we krwi. Jako
latarnia uprzejmie służył księżyc w pełni. " Do dupy z takim bohaterem! - roześmiał się - Sarenka!". Nie mógł
się powstrzymać, oczy zaszły mu łzami, za chwilę popłacze się ze śmiechu. Racjonalnie doskonale wiedział,
co się dzieje - śmiech był histeryczną reakcją organizmu na nawarstwiający się stres ubiegłych godzin, jego
ciało musiało odreagować. Wreszcie zabrakło mu tchu i zdołał się opanować. Obszedł samochód i dokonał
przeglądu strat. Polo miało wgniecione prawe tylne nadkole, jakaś gałązka wytłukła małą, trójkątną szybkę,
otwarte tylne drzwi udało się zamknąć po zablokowaniu od środka.
- A mówią, że już nie robi się solidnych samochodów.
Przejrzał się w lusterku i zużywszy pół paczki chusteczek na poprawę swojego wyglądu, odpalił bez problemu
i pobłogosławiwszy napęd na przednie koła wyjechał na drogę. Trzy kilometry dalej wyjechał na autostradę,
na której pomimo niedzielnego wieczoru, ruch panował nader umiarkowany i włączył proces myślenia.
W efekcie przemyśleń, godzinę później zatrzymał się na wielkim, rzęsiście oświetlonym i świecącym pustkami
parkingu. Wyciągnął telefon, starannie odsuwając od siebie myśl, że ktoś może podsłuchiwać jego rozmowę.
- Nie ma mnie albo jestem zajęty. Uszanuj i zadzwoń później. Wiadomość możesz ewentualnie zostawić
po sygnale - usłyszał znajomy głos.
- Wojtek, tu Krzysiek. Jeżeli nie odbierzesz, będziesz pluł w lustro, ile razy wejdziesz do łazienki. Potrzebuję
twoich talentów. Jeżeli natychmiast nie podniesiesz słuchawki, dzwonię do Agnieszki.
- Dobra, kończ z tym szantażem. Czego?
- Jak zwykle uprzejmy.
- Od tego jest Agnieszka. Nawijaj.
- Przyjmijmy na chwilę, że uwierzyłem w twoją spiskową teorię dziejów...
- Trzeźwy jesteś?
- Jak świnia - zgrzytnął zębami Krzysztof. - Słuchaj mnie, do cholery! Jestem na stypendium w Niemczech,
zrobiłem tu odkrycie, mniejsza o to jakie, ale nie chcę, żeby grube ryby na górze ciągnęły z tego korzyści.
Prześlę ci trochę danych i chcę, żeby to dotarło do ludzi, którzy zapobiegną ich utajnieniu. Znasz takich?
Nie w Polsce - zastrzegł się.
- Krzysiek, jeżeli to ma być dowcip...
- Wojtek, bo dzwonię do konkurencji. Znasz czy nie?
- Paru by się znalazło. Ale czy oni to zrozumieją?
- Tam jest raport, który pisałem dla tych, którzy wydają na to ciężką forsę. Zrozumieją.
- Jak to chcesz przesłać? Transfer...
- A wyobraź sobie, że zwykłą pocztą - przerwał mu i roześmiał się - dostaniesz CD.
- Co się szczerzysz?
- Bo ja to nagrałem nielegalnie. Mieliśmy włamanie do systemu i pokasowali nam część dysków. Od tego czasu
robiłem sobie backupy z danych, choć formalnie to było zabronione. Nikt nie wie o tym krążku.
- Krzysiu, pozwolisz, że zapytam, dla kogo ty teraz pracujesz?
- Dla Unii Europejskiej - uciął niezbyt uprzejmie. - Słuchaj, zadzwonię do ciebie za parę dni. Przygotuj wszystko
do wysyłki we właściwe miejsca albo na mój sygnał, albo na wiadomość, że coś mi się stało. Nie wiem,
na przykład wyjechałem na wakacje i jestem niedostępny. Rodziciele dadzą ci namiary, tylko ich nie zdenerwuj,
bo nie są wtajemniczeni. Ucałowania dla Agnieszki - rozłączył się.
Podjeżdżając pod laboratorium minął parterowy baraczek hotelu uniwersyteckiego. Wydawało mu się, że w jego
oknie paliło się światło.
- Pewnie znów źle policzyłem - zachichotał wspominając, jak to chcąc przyłapać złodzieja na gorącym uczynku,
wpadł przez wielkie okno do pokoju dziewczyny, zajmującej sąsiedni pokój, wybrawszy w tym celu możliwie
najgorszy moment. Wtedy nie wydawało mu się to zabawne.
Zaparkował tuż koło nowiutkiego, granatowego Audi A8, które nawet tutaj wyglądało jak wzięte z całkiem innej
bajki. Na przedniej szybie naklejka parkingowa nosiła logo rozwijającej się podwójnej helisy - czyżby
wiadomość dotarła już do jakiejś grubej ryby?
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 12 z 14
2001-12-18 10:40
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
- Poloneza czas zacząć - mruknął, wpisując swój numer do bramki na wejściu. Wewnątrz, sztywny
za zdenerwowania Johansen konferował z dwoma młodymi, smutnymi w nienagannych garniturach. Na jego
widok wszyscy trzej zerwali się z miejsc z dziwnym wyrazem twarzy. Johansen zdołał się opanować.
- Chris, to są panowie Werner i Hitzig z Gene-Tech - smutni panowie symultanicznie skinęli głowami. Co u diabła się stało?
- Myślę, że spotkałem się z przypadkiem szpiegostwa przemysłowego - Krzysztof zwrócił się bezpośrednio
do obu mężczyzn. Jak najkrócej opisał, co zaszło.
- Ma pan na to jakiekolwiek dowody?
- Przykro mi, ale nie - Krzysztof usiadł na podsuniętym mu przez Johansena krześle. - Wydaje mi się jednak,
że bez względu na to, czy mogę to udowodnić, czy nie, istotniejsze jest uchronienie danych.
- Chris - powoli i z naciskiem zaczął Johansen - sprawdziliśmy i nikt nie logował się dziś do twojego komputera.
- Co!?
- Co dziwniejsze, jedynym pracownikiem, który dziś wchodził na teren laboratorium był pan, panie Warecki zmęczonym głosem wtrącił pierwszy z smutnych gości.
Drugi milczał. Krzysztof milczał również. To, o czym myślał nie poddawało się żadnym prawidłom logiki. Mimo
wszystko doszedł jednak do pewnych wniosków.
- O której godzinie?
- Dwunasta trzydzieści - Werner popatrzył na leżący przed nim wydruk.
- W takim razie nie jestem w stanie udowodnić, że to nie ja - Krzysztof schował twarz w dłoniach.
- Chris, nikt cię o nic nie oskarża - Johansen położył mu dłoń na ramieniu.
- Nie rozumiem...
- Sprawdziliśmy cały system - wtrącił wreszcie Hitzig. - Nie ma najmniejszego śladu nieautoryzowanego
wejścia, od wczoraj nikt nic w pana komputerze nie zapisywał ani nie kasował.
- Jest pan tego pewien? - dosyć rozpaczliwie wyrwało się Krzysztofowi. Cała sytuacja stawała się groteskowa.
Mężczyzna popatrzył na niego bez słowa.
- No, tak... - bąknął Warecki. - No, to co teraz?
- Sprawdzimy oczywiście miejsce, gdzie pan przebywał, rozumie pan jednak, że nie posiadamy uprawnień
policji...
- Rozumiem, zrobiłem z siebie idiotę. Teraz jeszcze oskarżą mnie o kradzież samochodu i parę innych
przyjemności i żegnaj kariero naukowa - skwitował beznadziejnie Krzysztof. Sięgnął do kieszeni bluzy i rzucił
na stół dokumenty, zabrane z torebki Brigitte.
- Niech mi choć odpadnie kradzież dokumentów. Pożyczyłem tylko. Samochód też - z brzękiem upuścił kluczyki.
W skroniach pulsował coraz silniejszy ból, obrzydzenie wobec zaistniałej sytuacji przebijał wstyd i najzwyklejsza
obawa o własną przyszłość.
- Chris, dobrze się czujesz?
- A jak myślisz?
- Usiądź, proszę - nalegał Johansen.
- To fałszywe dokumenty - powiedział jednocześnie Werner.
- Co proszę? - Krzysztof przytrzymał się stołu.
- Całkiem przyzwoicie zrobione, ale fałszywe - potwierdził smutno mężczyzna, patrząc porozumiewawczo
na kolegę.
- Panowie nam wybaczą - podniósł się z miejsca Hitzig.- Proszę o adres miejsca, gdzie pana zawieziono.
Krzysztof wyszarpnął z kieszeni karteczkę. Smutni panowie poprawili krawaty i energicznie opuścili pracownię.
- Co to było? - Krzysztof wreszcie opadł na krzesło.
- Pojechali sprawdzić, co zastaną na miejscu - łagodnie powiedział Johansen. Widział, że błyskotliwy zwykle
Warecki ma spore problemy z logicznym myśleniem. Ale nie winił go za to. - Na razie nie można potwierdzić
twoich słów, prawdopodobnie na miejscu nie zastaną nikogo. Myślę, że dzięki tym dokumentom Gene-Tech
nie będzie miał powodu, żeby się ciebie czepiać. Innymi słowy nie było afery.
- I co ja mam teraz robić?
- Iść spać - Johansen wziął go pod ramię. - Jeżeli stanie się cokolwiek, lepiej, żebyś był wyspany. Przecież
ledwo się trzymasz na nogach.
Johansen praktycznie wyprowadził go z pracowni, pozamykał drzwi i włączył alarm. Na parkingu stały już tylko
dwa samochody - Polo Brigitte i Saab Johansena.
- Dziękuję, Johansen - Krzysztof popatrzył na baraczek hotelu, wszystkie okna były już ciemne.
- Nie ma za co, Chris - skinął głową Johansen. - Nie spiesz się jutro do pracy. Dygocząc w nocnym, wilgotnym
i rześkim powietrzu Krzysztof, powłócząc nogami, ruszył do hoteliku. Był śmiertelnie zmęczony. Właściwie
powinien być zadowolony, pokrzyżował Brigitte plany... Potrzebował obu rąk, żeby otworzyć drzwi wejściowe,
tak trzęsły mu się ręce.
- Przez tydzień nie wyjdę spod prysznica - obiecywał sobie wlokąc się długim korytarzem. Z nieco mniejszym
trudem otworzył drzwi pokoju, wszedł i oparł się o nie od środka. Cały czas nie dawała mu spokoju
groteskowość sytuacji, którą zastał na miejscu. Co tu było nie tak? Johansen, który starał się bagatelizować
sytuację? Smutni panowie Werner i Hitzig, którzy nie bardzo wierzyli, że Warecki mówił prawdę? Wszystko jak
najbardziej naturalne... Co zatem?Z
Z westchnieniem oderwał się od drzwi, bezmyślnie podszedł do biurka. Wojtek... niezależnie od wszystkiego
trzeba mu przygotować płytkę do wysłania. Sięgnął po równo poukładane kompakty. Nie siadał, bał się, że gdy
usiądzie nie znajdzie w sobie dość siły, żeby wstać. Otworzył opakowanie i jednak usiadł, kiedy intensywniej
załupało go w skroniach. Jeszcze w Polsce, po wielu awanturach, Joanna wyrobiła w nim odruch opisywania
każdej płyty z danymi. Doszedł do takiego stanu, że starannie opisywał nawet nielegalnie kopiowane płyty
audio. Otworzył kolejne opakowanie. Kolejna nieopisana płytka. Popatrzył na odwrotna stronę - krążek
był pusty. Zatem nie pomylił się, kiedy widział u siebie zapalone światło. Kto mógł? Johansen!
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 13 z 14
2001-12-18 10:40
Momentum
Autor: Barbara Gil-Knap
Nawet nie wiedział kiedy znalazł się przy swoim biurku w laboratorium. Zalogował się. Wiedział, czego może
się spodziewać, ale potwierdzenie własnych podejrzeń wprowadziło go w stan zimnej furii. Zniknął cały katalog
dotyczący sekwencji. Bez śladu.
- Johansen, jak ty to zrobiłeś? - mruknął do siebie.
Głos Johansena totalnie go zaskoczył.
- Bardzo prosto - Johansen stał oparty o framugę, radosny jak prosiątko w deszcz. - Wy, komputerowcy,
szukacie skomplikowanych sposobów. Ja się na tym nie znam. Po prostu cofnąłem zegar, zalogowałem się jako
ty, usunąłem twoje dane i przywróciłem właściwą datę. Już dawno się zorientowałem, że nasz system
nie rejestruje zmian dokonanych przy pomocy zewnętrznych programów.
- Ale te zmiany też można monitorować!
- Tak, tyle, że nie jesteś w stanie udowodnić, że to nie ty ich dokonałeś, Chris. Gene- Tech przeprowadził
już dochodzenie. Na razie jesteś czysty. Gdybyś próbował zrzucać na mnie winę, postaram się naprowadzić ich
na twój ślad. W każdej sytuacji jesteś przegrany, Christopher.
- Po co ci ta sekwencja, Johansen? - zapytał cicho.
- Nie twoja sprawa - mężczyzna nawet nie uniósł głosu. - Wiedz jedno - jeżeli spróbujesz cokolwiek powiedzieć,
postaram się, żebyś nigdy nie znalazł pracy w żadnym laboratorium poza twoim zaściankiem.
- A jeżeli mi na tym nie zależy?
- Jesteś beznadziejny, Chris - mruknął Johansen głosem bez wyrazu. - Naprawdę myślisz, że możesz jeszcze
cokolwiek zmienić? Sekwencja dotarła już do odpowiednich ludzi. Nie masz żadnych materiałów dotyczących tej
sprawy, odtworzenie sekwencji jest możliwe tylko na naszym sprzęcie, a ja właśnie odsuwam cię od zamkniętej
części projektu.
- Wygrałeś, Johansen - poddał się wreszcie Krzysztof. - Chcę wrócić do domu.
- Wypełnisz jutro papiery i jesteś wolny - mężczyzna wzruszył ramionami. - Podchodzisz do tego zbyt
emocjonalnie, doktorku. Nie twoja strata.
- Nie moja - potaknął.
Nawet nie usiłował tłumaczyć czegokolwiek. Po co? Teraz mógł wrócić do domu. Które z wydarzeń uniemożliwiło
mu wypełnienie zadania? Czy głupi brak łyżki w stołówce byłby wystarczający, żeby pchnąć tę Ziemię prosto
w piekło Armageddonu? Bez słowa wrócił do hotelu.
Czekała na niego, kiedy tylko wynurzył się z komory transferowej, utrzymującej jego ciało w formie, pod
nieobecność ducha. Była blada, cecha, którą dostrzegał jedynie po powrocie. Tu w bazie nie mieli sztucznego
promieniowania UV. Nie była sama. Nagle brakło mu słów powitania, gdy podniosła ku niemu wielkookie
niemowlę. Przytulił je obie, całując żonę z żarem, który zdumiał nawet jego samego. Drżał, czekając na jej
słowa, jak na wyrok. Przegrał, przegrał, przegrał...
- Zawsze będę na ciebie czekała - wyszeptała mu prosto w usta.
Komputer | Opowiadania | Sci-fi | Momentum
ussocean.gwflota.com
Strona 14 z 14
2001-12-18 10:40

Podobne dokumenty