Władysław Piekara
Transkrypt
Władysław Piekara
Urodziłem się 15 czerwca 1932 r. w podkrakowskiej wsi Sułkowice jako 8 dziecko Antoniego i Marianny. Wczesne dzieciństwo wspominam jako okres wesołej zabawy z rówieśnikami i biegania po rozległych polach i kwitnących łąkach. Ale już w wieku 8 lat musiałem rozpocząć ciężką pracę u innych gospodarzy by rodzice mogli nas wyżywić. Mając 18 lat pomimo sprzeciwu rodziców wyruszyłem do Krakowa w poszukiwaniu innej pracy. Znalazłem ją w Zakładzie Odlewniczym im. Szatkowskiego przy ul. Grzegórzeckiej. Od dyrektora otrzymałem jednoizbowe mieszkanie w baraku przeznaczonym do własnego remontu, a od pewnego kolejarza koksiak i worek węgla. Żeby osuszyć wilgotne wnętrze paliłem książki i gazety pilnując żeby nie zapaliła się drewniana podłoga. Pewnego ranka wróciłem zmęczony po pracy na nocnej zmianie i zapadłem w głęboki sen również pod wpływem czadu wydobywającego się z piecyka. Powracająca z pracy żona /ożeniłem się 27 kwietnia 1957 r./ nie mogła mnie dobudzić. Pomimo zaawansowanej ciąży udało jej się wyciągnąć mnie na świeże powietrze. Zaczęła mnie polewać zimną wodą. Dzięki tym zabiegom odzyskałem przytomność, czując silny ból głowy. Występujące torsje uratowały mi życie. Dodam, że obok baraku przechodzili ludzie ale nikt nie przystanął i nie udzielił pomocy leżącemu na ziemi człowiekowi. W tych warunkach, w baraku przebywaliśmy 14 lat. W roku 1970 władze Krakowa wydały zarządzenie o zburzeniu baraków, w których mieszkaliśmy. Otrzymaliśmy więc mieszkanie w nowo wybudowanym bloku na osiedlu Na Stoku. Początkowo tęskniliśmy za dobrymi sąsiadami, odległy stał się ogród botaniczny z kwitnącymi roślinami i rozłożystymi drzewami, już nie chodziliśmy pieszo na krakowskie planty lub brzegiem królowej naszych rzek Wisły, nie wstępowaliśmy podczas spaceru do Bazyliki Najświętszego Serca Pana Jezusa lub do Matki Boskiej u Karmelitów. Po pewnym czasie polubiliśmy jednak nasze nowe okolice w pobliżu dawnego Fortu Austriackiego. Na msze święte chodziliśmy do Grębałowa. Były one odprawiane w dużej izbie pewnego gospodarza. Większość ludzi stała na podwórzu pośród drzew, kwiatów i śpiewu ptaków, czułem się jakbym przebywał w rajskim ogrodzie. Ale bywały również deszczowe i mroźne niedziele. W czerwcu 1974 r. przyjechał Ksiądz Kardynał Karol Wojtyła na wizytację parafii. Sam poszedłem na mszę świętą, bo moja zona leżała od kwietnia w szpitalu w ciężkim stanie po operacji zrostów zastawkowych serca. Lekarze nie potrafili powiedzieć czy będzie żyła. Dwie inne pacjentki z tej samej Sali mówiły mi, że żona jest umierająca, że serce nie podejmie pracy i nie pomoże nawet aparatura pod którą leżała. Zrozpaczony modliłem się by dobry Bóg nie odbierał mi żony, a dzieciom matki. Podczas mszy świętej Komunii Świętej udzielał Karol Wojtyła. Gdy podszedł do mnie z Hostią, Ciałem i Krwią Pana Jezusa chwyciłem jego ręce trzymające kielich w swoje dłonie i wyszeptałem ze łzami w oczach: „RATUJ”. Ksiądz Kardynał zapytał: :Żona?”. Odpowiedziałem: „Tak, leży umierająca w szpitalu”. Wojtyła dodał: „Zaufaj Chrystusowi, On ci pomoże, a ja wieczorem będę się modlił i prosił o jej uzdrowienie”. Z nadzieją wróciłem do domu. Następnego dnia lekarze oznajmili mi, że żona musi mieć przeprowadzony zabieg na lewym płucu bo tam jest duży ropień. Po operacji żona poczuła się lepiej, zaczęła jeść i chodzić, a pod koniec września została wypisana ze szpitala. Wierzę głęboko w to, że pan Bóg wysłuchał modlitwy wstawiennicze Karola Wojtyły, bo żona zmarła 29 czerwca 2006 r., a pacjentki z którymi leżała po kilku dniach. Niezbadane są wyroki boskie. Czyżby cud miłosierdzia? Mieszkańcy osiedli Na Stoku i Wzgórzach Krzesławickich odczuwali coraz bardziej brak kościoła. Rozpoczęli więc starania o budowę świątyni zbierając podpisy i wysyłając je do Urzędu do Spraw Wyznań w Warszawie. Był rok 1974. Probostwo objął ksiądz Jakub Gil i to właśnie on po usilnych staraniach otrzymał zezwolenie na rozpoczęcie budowy kaplicy ale dopiero w 1978 r. Oddany pod budowę teren był bardzo nawodniony. Już w pierwszych dniach po rozpoczęciu prac w czerwcu 1979 r. dwa spychacze ugrzęzły w bagnistej ziemi i trzeba był sprowadzić wyciągarkę z Katowic. Ale żadne trudności nie zniechęcały mieszkańców, którzy garnęli się chętnie i dobrowolnie do pracy. Panowała radość duchowa, zapał i mobilizacja wszystkich sił. Najpierw kopano doły pod fundamenty stojąc w wodzie i błocie, czasami w strugach deszczu. Wbito 256 betonowych filarów długości 14 metrów, szerokości 50 cm. Ja pracowałem od początku jako cieśla. Bywały dni, gdy do pracy przychodziło 200 ochotników. O potrzebne materiały oraz specjalistyczny sprzęt budowlany starał się proboszcz, który nieustannie prosił Boga o pomoc w ukończeniu rozpoczętego dzieła. Udawało mu się też zdobyć pieniądze ze składek ludzi dobrej woli w kraju i zagranicą. Prace przebiegały w szybkim tempie, bo nad wszystkim czuwała łaska Jezusa Miłosiernego. Tego patrona dla parafii podpowiedział ksiądz Stanisław Dziwisz pod wpływem Ojca Świętego Jana Pawła II. W moim ukochanym Krakowie przeżyłem już 65 lat. Chwile radości przeplatały się z chwilami smutku. Tu przeżyłem najważniejsze i najcenniejsze wydarzenia w moim życiu. Dziękuję ci za piękny i wspaniały Krakowie. Władysław Piekara