Notatki z podróży Przełożonego Towarzystwa /c.d./

Transkrypt

Notatki z podróży Przełożonego Towarzystwa /c.d./
1
[Druk: „Biuletyn Towarzystwa Chrystusowego d. W.” 4(1963), s. 1-10,
Archiwum Towarzystwa Chrystusowego w Poznaniu, syg. KR II,7.]
Notatki z podróży Przełożonego Towarzystwa /c.d./
14.II. - Godz. 18.00.
Samolot „Caravelle” gotowy do odlotu. Żegnam się z Ks. Przybylskim
i Br. Władysławem. Za chwilę już unosimy się nad Paryżem. Wysokość 9.400 metrów.
Szybkość 800 km na godzinę. Obok mnie starszy pan, lekarz z Finlandii. W Paryżu
odwiedził swoją córkę, zamężną we Francji. Jego zięć jest dobrym katolikiem. Żona
poszła w jego ślady.
Mijamy Reims, Liége, Aachen, Kolonię. Po 50 minutach lotu lądujemy na lotnisku
w Dusseldorf. Lotnisko mocno zaśnieżone, pola startowe oblodowaciałe.
Na dworcu lotniczym podchodzi do mnie jakiś duchowny. Sądzę, że to chyba dobry
znajomy, bo wita się serdecznie. Okazuje się, że jest to Biskup Falster z Południowej
Korei. Przed chwilą przyleciał z Londynu. Opowiada o licznych nawróceniach w swojej
diecezji.
Zdala kiwa ręką Ks. Adamski, który wyjechał po mnie swoim samochodem.
Witamy się, a potem w drogę do Essen. Za godzinę jesteśmy w naszym domu na
Blücherstrasse 20. Wszyscy są obecni. Po wieczerzy opowiadam do późnego wieczora.
15.II.
Od rana wspólne rozmowy. Potem słówko duchowne. Jest sporo problemów, które
należy rozwiązać. Wszystkie sprawy składam w ręce Matki Najświętszej. Wszak Ona jest
opiekunką tego domu, który z dumą nosi Jej Imię: „Maria Hilf Kloster”. Spotykam się
z Polakami. Dziękuję im za tyle dowodów przywiązania do Kościoła i Polski.
16.II. Godz. 7.18.
Odjazd do Frankfurtu nad Menem. Jadę pociągiem „Donauschnellzug”.
Pasażerowie dobrze ubrani. Osobliwość - wszyscy milczą, zagłębieni w lekturę czasopism
i książek. Mijamy Kolonię, Bonn, Koblencję, Moguncję. Jedziemy wzdłuż Renu.
Na brzegach stare zamki, winnice i liczne fabryki, które coraz częściej osiedlają się
wzdłuż tego ważnego szlaku wodnego.
Godz. 11.10. Frankfurt. Za chwilę wita mnie Ks. Prałat Lubowiecki w Kurii przy
Altkönigstrasse. Serdeczne przyjęcie, rozmowy na temat sytuacji Polaków w Niemczech.
Po obiedzie Ks. Prałat odwozi imię na dworzec. Za 4 godziny jestem znowu w Essen.
Po wieczerzy opowiadam o Polsce, o Towarzystwie.
2
17.11.
Celebruję o godz. 7-ej. Do Mszy św. służy mi Brat Klemens. O godz. 11-ej suma
celebrowana przez Ks. Kubicę. Kazanie o odpowiedzialności wiernych za Kościół.
Po obiedzie dalszy ciąg słówka duchownego. O godz. 17-ej wyjazd do Dusseldorf na
imieniny Ks. Śliwy. Solenizant wzruszony naszym przybyciem. Wrócił przed chwilą
z placówki obdarzony kwiatami, darowanymi przez dzieci i starszych.
Dom pięknie położony, jakieś sto metrów od Renu. Dom kupiony od Sióstr
Szarytek za bajecznie niską cenę. Służy jako przytułek dla 40 starszych niewiast, które
nie miały dostatecznej opieki u swoich. Opiekę sprawuje 6 Sióstr Sercanek. Przemawiam
do nich. Dziękuję im za oddane usługi. [s. 1]
18.II.
Dzień skupienia w Essen. Konferencję wygłaszam na temat: „Osobowość kapłana
w dobie obecnej”. Drogę Krzyżową odprawia Ks. Feruga. Adorację Kapłańską prowadzi
Ks. Boryczka.
Po obiedzie wiadomości z życia Towarzystwa. Ogłaszam nominację
Ks. Przybylskiego na Przełożonego Domu w Essen. Następuje dyskusja na tematy
aktualne. - Dalszy ciąg słówka duchownego.
19.II.
42 rocznica moich święceń kapłańskich. Przed południem załatwianie sprawunków
w mieście. Po obiedzie pożegnanie. Jedziemy na lotnisko. Okazuje się, że samolot ma
godzinę spóźnienia. Gwarzymy w poczekalni dworcowej. Opowiadam, snując
wspomnienia z minionych lat. Zapowiadają odlot samolotu do Paryża. Żegnam
Ks. Adamskiego, Ks. Kubicę, Ks. Śliwę i Brata Klemensa.
50 minut lotu upływa niezwykle szybko. Ledwie zdążyłem się pomodlić, a potem
powtórzyć sobie kilka słówek portugalskich, a już lądujemy na lotnisku w Orly.
Tam 4 godziny czasu do odlotu do Rio de Janeiro. W poczekalni załatwiam
korespondencję. O godz. 20-ej zjawia się Brat Władysław. Przynosi mi listy. Gwarzymy
sobie serdecznie - a potem pożegnanie.
O godz. 21.15 pasażerowie do Południowej Ameryki zbierają się w osobnej sali.
Jest ponad sto osób. Słychać wyłącznie język hiszpański i portugalski. Pół godziny później
wchodzimy do samolotu Brazylijskiej linii „Panair do Brasil” DC-8. Jest to nowy
odrzutowiec produkcji amerykańskiej. Pojemność 121 pasażerów, 11 członków załogi.
Szybkość 941 km na godziną. W samolocie przyjemnie ciepło, a dworze szaleje śnieżyca temperatura -2 C.
Godz. 21.45. Odlot. Obok mnie Christian Kunst, student Wyższej Szkoły
Inżynieryjnej w Krefeld. Jedzie na wakacje do Rio. Jego ojoiec Brazylianin, matka
Norweżka. Próbuję z nim moich znajomości języka portugalskiego. Nie bardzo wychodzi.
Rozumiem wszystko. Z mówieniem trudniej.
3
Lecimy na wysokości 11.400 metrów. Podają wieczerzę. Wszyscy podnieceni
podróżą. Za dwie godziny Lizbona, stolica Portugalii. Wysiadamy, by się zachłysnąć
świeżym powietrzem. Temperatura +12. Jest przyjemnie. Pachnie wiosną. Na dworze
spotykamy Portugalczyków. Wysyłam kartki. Zabrakło mi pieniędzy portugalskich.
Dwunastoletni chłopiec, mieszkaniec stolicy, ofiarowuje się zapłacić znaczki. Chcę się
zrewanżować małemu dżentelmenowi. Niczego nie przyjmuje.
Z Lizbony lecimy bez przerwy nad Atlantykiem. Na niebie księżyc, gwiazdy.
Pod nami przerażające ciemności. Niektórzy zasypiają w najlepsze. Inni zbyt podnieceni
czynią wysiłki, by zdrzemnąć się na chwilę. Godzin nie ubywa, bo cofają czas
o 4 godziny. Godzina 4.00 rano. Na niebie lekki brzask. Pod nami jakieś wielkie miasto.
To Recife, jeden z wielkich ośrodków północnej Brazylii. Wysiadamy, by zaczerpnąć
świeżego powietrza. Mimo porannej godziny termometr wskazuje +30 C. Przeskok tak
nagły, że trudno oddychać swobodnie. Na lotnisku ludzie, urzędnicy w cienkich, krótkich
koszulkach, a ja w pełnym zimowym rynsztunku. Czuję się jak w piecu rozpalonym.
Z Recife do Rio dwie godziny lotu. Pod nami pas nadmorski pięknej Brazylii.
Pasma górskie, doliny, to znowu skrawki Atlantyku ukazują się naszym oczom. Z kabiny
pilota meldunek: „Za 10 minut lądujemy w Rio”. Widać Już Quanabarę, najpiękniejszą
zatokę świa-[s. 2]ta. Widać Corcovado z pomnikiem Chrystusa Odkupiciela, Pao
d’Assucar i inne wzgórza otaczające miasto.
„DC-8” ląduje miękko bez najmniejszego wstrząsu. Żegnamy się z załogą,
z towarzyszami podróży.
Dosyć długo trwa odprawa. Na salach gorąc. Zdjąłem płaszcz, swetry, lecz pot
nie ustaje. Jeszcze goręcej w taksówce, która zawozi mnie do miasta. Jedziemy brzegiem
zatoki. Na plażach pełno kąpielowiczów. Ludzie korzystają z wspaniałej pogody.
Zajeżdżam do Opactwa OO. Benedyktynów Sao Bento, położonego nad brzegiem
morza. Wita mnie O. Opat serdecznie. Wyzbywam się spoconej bielizny. Nakładam lekką
sutannę. Idę do kościoła klasztornego, by odprawić Mszę św. usługuje mi dobry brat
Mauro. W czasie Mszy św. ptaki wyśpiewują dobrze mi znane melodie. Szumią palmy,
szumi morze. Dziękuję Bogu za tę łaskę, że po raz trzeci pozwala mi oglądać miasto
wiekuistej wiosny i ten kraj, który już kiedyś podbił moje wrażliwe serce.
20.II.
Pierwszy dzień w Rio de Janeiro. Nie mogę ochłonąć z ilości wrażeń.
Ten przeogromny, szybki przeskok z zimy europejskiej w lato brazylijskie oszałamia.
Słońce, lazur nieba, Atlantyk o barwie szafiru, orgie kolorów i zieleni wprowadzają do
duszy nastrój bardzo świąteczny.
4
Po południu wizyta u Sióstr Felicjanek na Botafogo przy ulicy Viscondo das
Caravellas 48. Wszystkie Siostry z Ameryki Północnej. Prowadzą tu prywatną szkołę
podstawową i gimnazjum. Szkoła urządzona wyjątkowo nowocześnie. Sale wykładowe,
gabinety fizykalne wyposażone w najlepszy sprzęt, prawie wyłącznie zagraniczny.
W szkole cisza. Dzieci na wakacjach letnich. Także Siostry profesorki wyjechały do
pobliskiego Vetropolis, położonego uroczo wśród Gór Organowych.
Wracam wieczorem. Samochód mknie wzdłuż brzegów Atlantyku. Mijamy
Avenida Atlantica, Praia do Russel, Flamengo. Ludzie zażywają kąpieli, by ochłodzić się
nieco po upalnym dniu. Nad zatoką błyskają miliony świateł, wydłużają się na
powierzchni wód. Widok, który trudno wyrazić w słowach. Sympatyczny młody szofer
powtarza raz po raz: „Uma vista esplendida brillante”.
21.II.
O godz. 5-ej rano budzą mnie dzwony Opactwa. Razem z zakonnikami odmawiam
modlitwy brewiarzowe. Msza św. przy ołtarzu Św. Maura. I znowu wtóruje mi śpiew
ptaków z ogrodu klasztornego.
Odwiedzam panią Nodari na Avenida Atlantica. Jest ona fundatorką zakładu
polskiego w Nicteroy, obsługiwanego przez Siostry Felicjanki. Pragnę podziękować
p. Nodari za wszystko, co uczyniła dla Kościoła i sprawy polskiej.
W południe wizyta w biurach Conferencia dos Religiosos na Avenida Rio Branco
131. Tu mieści się centrala zakonów męskich w Brazylii. Rozmawiam długo
z przewodniczącym O. Thiago.
Od niego dowiaduję się dużo ciekawych rzeczy o stanie Kościoła w Brazylii.
Po obiedzie O. Thiago pokazuje mi obszerne biura Centrali. Pracuje tu 9 kapłanów
z różnych zgromadzeń zakonnych oraz kilkudziesięciu urzędników świeckich. Następnie
O. Thiago odwozi mnie samochodem do Sao Bento. Wieczorem wizyta u znajomych
na Pradia Flamengo. [s. 3]
22.II.
O godz. 18-ej wyjazd do Aeroporto Nacional. Stąd autobusem do Aeroportu
Galean. 0 gode. 20-ej wsiadam do samolotu „Caravelle” należącego do linii brazylijskiej
„Varig”. Po 50 minutach lotu Sao Paulo. Czteromilionowa stolica kawy i przemysłu
brazylijskiego wygląda z wysokości 8.000 m. jakby jedno wielkie, przeogromne morze
światła. Lądujemy. Krótka przechadzka po parku graniczącym z lotniskiem. Oddycha się
tu świeżym, chłodniejszym powietrzem. Miasto położone 800 m wysoko. Stąd nie ma
takich upałów Jak w Rio. Termometr wskazuje +22 C.
O północy jesteśmy już w Porto Alegre, stolicy Stanu Rio Grande do Sul. Daremnie
rozglądam się za Ks. Superiorem Nowakiem. Miał mię oczekiwać na lotnisku. Widocznie
telegram nadszedł za późno. Zatrzymuję się w hotelu Sao Luiz.
5
23.II.
Rano wyruszam na poszukiwanie polskiego kościoła. W 700-tysięcznym mieście
szofer nie bardzo wie, gdzie szukać naszej świątyni. Zawozi mnie najpierw do kościoła
metodystów. Żona pastora wyjaśnia, gdzie szukać kościoła. Zajeżdżamy nareszcie na
Avenoda Washington Louiz. Kościół Polski obsługują Misjonarze Św. Wincentego.
Wita mnie serdecznie Ks. Rektor. Zjawia się również Ks. Nowak, który znalazł się tu
przypadkowo. Konferujemy przez cały dzień.
Dziś od południa wszystkie sklepy i urzędy pozamykane. Rozpoczyna się
brazylijski karnawał. Stolica Stanu przybrała odświętną szatę. Wieczorem odbędą się
pochody, pokazy, tańce. Setki tysięcy fegetów, ogni sztucznych uleci w gorące niebo
brazylijskie. I tak będzie przez następne trzy noce.
24.II.
Niedziela. Rano słucham spowiedzi św. Spowiadają się Polacy, spowiadają się
Brazylianie. Muszę się dobrze wysilać, by zrozumieć język portugalski, którego uczyłem
się 33 lata temu. Po nabożeństwie rozmawiam z naszymi Rodakami. Jest ich ok. 3 tysięcy
w Porto Alegre. Zapraszają do siebie. Po południu odwiedzam p. Antoniego Żurawskiego,
sekretarza Towarzystwa „Polonia”. Wybieramy się wraz z jego kolegami na wycieczkę do
Belem Novo nad rzekę Guyabo. Znajduje się tam dom własny Towarzystwa „Polonia”.
Ma on służyć jako miejsce wypoczynkowe dla członków Towarzystwa i ich rodzin.
Ks. Nowak wyjeżdża autobusem do Rio de Janeiro, by tam powitać
Ks. Gąsiorowskiego, przybywającego na pokładzie „Giulio Cesare”. Pojedzie on przeszło
30 godzin, bo do Rio 2 tysiące kilometrów drogi.
25.II.
Rano odlatuję samolotem linii „Varig” do Santo Angelo. Samolot nieduży, więc
lecimy nisko. Pod nami typowy krajobraz rio-gradeński. Wzgórza, doliny, kępy lasów,
pola uprawne, rozlegle pastwiska, a na nich wielkie stada pasącego się bydła. Przestrzeń
700 km przebywamy w 2 godzinach. Pociągiem trzebaby jechać 24 godz.
W Santo Angelo czeka na mnie Ks. Szczypek. „Volkswagenem” p. Bojdackiego
dojeżdżamy po 40 minutach do Guarani. Droga „asfaltowana” czerwoną gliną jest dobrze
wyjeżdżona. Gorzej, gdy deszcz spadnie. Wówczas wyjechać, to nie łatwy problem.
Serdeczne powitanie na plebanii. Pierwsze kroki kierujemy do świątyni. Okazała,
piękna w stylu, dominująca nad miasteczkiem. U stóp Obrazu Matki Boskiej
Częstochowskiej, przywiezionego z Kraju, polecam gorąco Królowej naszej - najstarszą
i największą parafię [s. 4] polską w Rio Grandę. Polecam Jej wiernych Rodaków oraz
naszych dzielnych duszpasterzy.
6
26.II.
Rano wizyta u prefekta municipium p. Sołtysa. Dowiaduję się tu dużo szczegółów
od gospodarza tego okręgu. Teren municipium zamieszkały w 90% przez obywateli
polskiego pochodzenia. Stan zamożności średni. Brak inteligencji polskiej w miasteczku.
Pan prefekt czyni dużo dobrego dla swego okręgu. Buduje nowe szkoły, przychodnie
lekarskie, stara się o poprawę dróg.
Wyjazd na filię Bom Jardin. Takich filii jest w parafii osiemnaście, ludzi stawiło się
dużo. Przed Mszą św. spowiedź. W czasie Mszy św. kazanie. Ludzie słuchają pilnie.
Rozrzewniają się na wspomnienie Częstochowy.
Po Mszy św. witam się ze wszystkimi. Rozmawiamy serdecznie. Opowiadam
o Polsce, o mej podróży. Zaczynają śpiewać. Śpiewają nawet młodzi. Idziemy potem na
cmentarz, by się pomodlić za dusze zmarłych pionierów tej kolonii. Kolonia ta wydała
pięciu kapłanów, w tym Ks. Prałata Wastowskiego, który przed trzema laty bawił
w Polsce.
27.II. Popielec.
Po Mszy św. przemawiam do wszystkich Polaków w Guarani. Następnie
odwiedziny u Sióstr Rodziny Marii, które prowadzą szkołę.
Odwiedzamy również szpital miejscowy obsługiwany także przez Siostry Rodziny
Maryli. Wielkie zasługi położył tu Ks. Czartoryski, pierwszy proboszcz i superior
z ramienia Towarzystwa.
Po południu wizyta u Ks. Biskupa Lorscheidera w Santo Angelo. Ks. Biskup,
niedawno konsekrowany dla nowo tu powstałej diecezji jest kapucynem i zarazem
wielkim przyjacielem Polaków. Uczy się nawet po polsku, by móc przemówić do nich
w czasie kanonicznych wizytacji. Diecezja liczy 400 tysięcy wiernych i 50 kapłanów.
28.II.
Ostatni dzień pobytu w Guarani. Słówko duchowne, konferencje. Serdeczne
rozmowy ze współbraćmi. Jutro rano wyjazd do Getulio Vargas i Carlos Gomes, gdzie
duszpasterzują Ks. Pagacz i Ks. Wojda. W perspektywie 12 godzin jazdy w rozgrzanym
autobusie. Nie przerażają mnie upały, ani niewygody podróży. Słodko jest służyć Bogu,
Ojczyźnie i Towarzystwu pod modrym niebem brazylijskim w Krainie Krzyża Południa.
1.III.
Po Mszy św. w Kolegium Sióstr Rodziny Marii. Wyjazd z Guarani. Towarzyszy mi
Ks. Czartoryski, zastępca Ks. Superiora Nowaka. Ks. Rudnicki odwozi nas do autobusu.
Przed nami 500 km drogi autobusem i to wśród piekącego słońca brazylijskiego. Mijamy
Santo Angelo, Cruz Alta, Ijui.
7
Krajobraz przypomina nasze Podkarpacie. Tylko że ziemia czerwona, tłusta,
urodzajna. Tumany czerwonego pyłu wzbijają się za każdym przejeżdżającym
samochodem. Tego pyłu wszędzie pełno - na twarzy, na sutannach. Ścieram pot z czoła
i na chustce pozostają czerwone ślady.
Na polach dojrzewają kukurydza i soja największe bogactwo tutejszych rolników.
Wszędzie uwijają się ludzie z motykami w ręku. Boć obróbka mechaniczna Jeszcze mało
stosowana.
Na całej trasie ani jednego kilometra bruku czy szosy. Nawierzchnię stanowi
zwykła ziemia, ubita oponami ciężkich Kaminionów - samochodów. Dobrze, gdy jest
sucho. Gdy jednak zacznie padać, to [s. 5] trudno wyjechać.
O godz. 17-ej dojeżdżamy do Passo Fundo. Miasto fliczy 70 tys. mieszkańców.
Mamy już trzecią przesiadkę i godzinną przerwę.
Idę do miejscowego Biskupa. Niestety Ks. Biskup Colling, Ordynariusz diecezji
Passo Fundo jeszcze nie wrócił z Soboru. Rozmawiam i więc z Ks. Prałatem Magrim’em,
wikariuszem generalnym. Chwali Ks. Wojdę za jego sprężystość i pracowitość. Wyraża
się z uznaniem o Ks. Pagaczu.
O godz. 21-ej dojeżdżamy do Getulio Vargas. Przy autobusie Ks. Kan. Olejnik,
proboszcz miejscowy i Ks. Pagacz. Jedziemy na plebanię. Potem podziwiamy pięknie
wymalowany kościół, który stanowi dumę Ks.Proboszcza.
2. III.
Po Mszy św. zapoznaję się ze stanem parafii. 20 tys. wiernych, 21 kaplic do
obsługi. W ub. roku było 600 chrztów i 135 tys. Komunii świętych, polaków ok. 5.000.
Ks. Pagacz głosi także kazania w języku portugalskim.
Ks. Proboszcz obwozi mnie po mieście, przedstawia znajomym. Jest bardzo
ceniony i szanowany. Jesteśmy u Sióstr w szpitalu i w Kolegium.
Po obiedzie wyjazd. Jedzie z nami Ks. Pagacz. Po drodze odwiedzamy parafię
Aurea. Proboszczem jest tu Ks. Koźmiński. Wybudował on wielką świątynię pod
wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej. Ks. Biskup ceni go za gorliwość
duszpasterską i piękną postawę kapłańską.
Pod wieczór dojeżdżamy do Carlos Gomes, położonego malowniczo wśród gór.
Serdeczne powitanie. Na wieczornym nabożeństwie przemawiam do ludzi.
3.III.
Niedziela. Celebruję o godz. 8.30. Potem słucham spowiedzi św. po polsku
i portugalsku. Przemawiam w czasie sumy. Ludzie chętnie i słuchają. Po sumie
rozmawiam z gospodarzami. Fotografuję, filmuję.
8
Na obiedzie jesteśmy u p. Stawińskiego, brata O. Stawińskiego, - kapucyna,
znanego tu powszechnie. Potrawy przyprawiane na sposób brazylijski.
Po obiedzie zebranie Komitetu Budowy Kościoła. Dziękuję Komitetowi za jego
zapał i wytrwałość. Zdołano Już sprowadzić część materiałów. Po Wielkanocy ma się
odbyć poświęcenie kamienia węgielnego. Do końca roku mają stanąć mury. Budowa ma
kosztować 30 milionów Cruzeiros.
Odwiedzamy Kolegium Sióstr Rodziny Marii. Siostry prowadzą szkołę i Kolegium.
Mają 140 uczniów i uczennic. Otrzymują pensje państwowe.
Wieczorem jedziemy do domu gospodarza Kazimierza Felisiaka. Przebywa u niego
wędrujący po parafii Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Obraz pozostaje w każdej
rodzinie jedną dobę. Potem go przenoszą w procesji do sąsiedniego domu.
Wkoło domu Felisiaka dużo ludzi. Przybywają coraz to nowe grupki.
Uczestniczymy w uroczystości. Przewodniczy jeden z gospodarzy. Odmawiamy różaniec
na klęczkach. Pot leje się ciurkiem, bo w izbie duszno i gorąco. Przemawiam do ludzi.
Dziękuję im za ich gorącą miłość do Matki Boskiej. Po Litanii formuje się procesja
z Obrazem. Zatrzymuje się przed domem Józefa Kłosińskiego. Gospodarz z żoną
przyjmują Obraz na klęczkach i zanoszą go do przystrojonej izby. [s. 6]
4.III.
Z Ks. Wojdą omawiamy sprawy parafii i budowy kościoła. Parafia liczy 6.000
dusz. Jest 10 kaplic. W r. 1962 było 200 chrztów i 40 ślubów. Do I-ej Komunii Św.
przystąpiło 150 dzieci. Szkół 30. Dzieci 1.000.
Odnośnie budowy kościoła Ks. Wojda jest dobrej myśli. Zbudował własną
cegielnię, która wypala wspaniałą cegłę. Kupił samochód ciężarowy. Zyski ze sprzedanej
cegły idą na kościół. Ludzie są bardzo ofiarni. Sami się opodatkowali na rzecz budowy.
Myśl o budowie kościoła zawładnęła nimi całkowicie. Chcą i muszą postawić kościół,
jeszcze piękniejszy niż w sąsiedniej parafii Aurea.
5.III.
O godz. 4.30 wyjazd do Erechim. Ks. Wojda kieruje Jeep’em wspaniale. Mimo złej
drogi, szybkość znaczna. Reflektory muskają zieleń pól uprawnych i przydrożnych
krzewów. W Erechim pijemy kawę w sklepiku przy stacji autobusowej. Właściciel
p. Grzybowski gości nas bezpłatnie. Autem na lotnisko.
7.30 odlot. Lecimy z Ks. Czartoryskim i Ks. Wojdą do Porto Alegre. Przystanek
w Passo Fundo i Carazinho. Na lotnisku w Porto Alegre kompania honorowa oczekuje
przyjazdu prezydentów Parany i St. Catharina.
9
Z Porto Alegre autobusem do Dom Feliciano.
Do Camaqua świetny asfalt, pierwszy, który spotkałem w Rio Grande. Po 100 km
drogi asfalt się kończy. Za Camaqua wjeżdżamy już na teren parafii Ks. Supiety. Góry,
kampy. Ziemia gorsza, aniżeli w Guarani. Po przebyciu żelaznego mostu na rzece
wjeżdżamy do parafii Dom Feliciano. Zdala widać kościół parafialny. Na plebanii nie ma
żywej duszy. Ks. Jasionowski pojechał na konferencję Księży do Santa Cruz do Sul.
Ks. Superior Nowak jeszcze nie wrócił z Rio.
Celebrujemy u Sióstr Bernardynek w kaplicy niedużego szpitalika. Siostry
prowadzą tu szpital i kolegium. Wieczorem wraca Ks. Jasionowski. Jest zmęczony. Odbył
Jeep’em blisko 400 km drogi i to na niebrukowanym szlaku.
6.III.
Msza św. w kościele parafialnym. Jest ładny, ale nie dorównuje kościołowi
w Guarani. Autobusem przyjeżdżają Ks. Nowak i Ks. Gąsiorowski. Jechali 3 dni z Rio,
bo nie było połączeń. Przyjeżdżają również Ks. Supieta i Ks. Piotrowski z parafii Triunfo.
Gwarzymy do późnego wieczoru,
7.III.
Dzień skupienia. Drogę Krzyżową prowadzi Ks. Jasionowski. Wygłaszam
konferencję na temat: „Odpowiedzialność kapłana w dobie obecnej”. Ks. Czartoryski
przewodniczy godzinie kapłańskiej.
Po części ascetycznej, sprawy bieżące. Wybieramy delegatów na III Kapitułę
Generalną. Wybrani zostali Ks. Czartoryski i Ks. Wojda. Pojedzie tylko Ks. Czartoryski.
Ks. Wojda nie pojedzie ze względu na brak funduszy na podróż /600 dolarów w obie
strony/. Ogłaszam nominację Ks. Czartoryskiego i Ks. Wojdy na członków Rady
Regionalnej. Omawiamy następnie sprawy bieżące Towarzystwa na terenie Brazylii.
Po nieznośnych upałach pada deszcz. Jest on bardzo pożyteczny. Równocześnie
rozmiękcza gliniaste drogi i czyni je niemożliwymi do przebycia. Autobus z Dom
Feliciano nie może wyjechać. Goście nie mogą wyjechać. Muszą pozostać przez dzień
następny. [s. 7]
8.III.
Muszę odłożyć wyjazd do Graxaim. Mały potoczek zamienił się w rwącą rzekę.
Nawet Jeep’em nie przejedzie. Czasu dużo na rozmowy, na plany i możliwości pracy
duszpasterskiej w Brazylii.
9.III.
Autobus znowu czynny. Księża się rozjeżdżają. Ks. Nowak wyjeżdża w teren.
Wraca późno. Dwukrotnie Jeep wpadł w błoto tak, że woły musiały go wyciągać.
Wieczorem nabożeństwo różańcowe. Jeden dziesiątek różańca po polsku, drugi po
portugalsku. I tak na przemianę.
10
10.III.
Niedziela. Celebruję o godz. 6.30 w kaplicy szpitalnej. Kazanie wygłaszam na
sumie. Ludzi dużo. Po nabożeństwie spotkanie z parafianami. Deklamuję wspólnie
śpiewy.
Zjawia się Komitet zajmujący się sprawą utworzenia municipium z Dom Feliciano.
Honorowym prezesem Komitetu jest Ks. Nowak. Komitetowi zależy na tym, by nie było
zmian personalnych w parafii. Ucierpieć by mogła sprawa utworzenia municipium. Ma to
mieć wielkie znaczenie dla przyszłości osiedla.
O godz. 15-ej wyjeżdżamy z Ks. Czartoryskim z Dom Feliciano. Wiezie nas
Ks. Nowak. Samochód przebywa swobodnie potoki, w których woda już znacznie opadła.
Dojeżdżamy do Graxaim. Zebrali się parafianie i Komitet kościelny. Kościół nowy,
już prawie wykończony. Brak jeszcze wieży. Plebania również nowa. Dwa tygodnie temu
odbyła się tu wizytacja Ks. Arcybiskupa Scherera z Porto Alegre. W czasie wizytacji
padała deszcz. Ks. Supieta obwoził Arcypasterza pożyczonym Jeep’em. Raz samochód
ugrzązł w błocie. Ks. Arcybiskup musiał pchać samochód. Potem pojechali dalej.
I w Graxaim ludzie proszą, by Ks. Supieta został. Trudno im sobie wyobrazić
lepszego duszpasterza. Parafia liczy 8.000 dusz, chrztów 500 rocznie. Największa
odległość do kaplic 60 km. W Camaqua wsiadamy do autobusu i wieczorem dojeżdżamy
do Porto Alegre.
11.III.
Wizyta w Kurii Arcybiskupiej. Ks. Arcybiskupa nie ma. Nie ukończył jeszcze
wizytacji. Również Ks. Biskup Sufragan w terenie. Załatwiam w Kurii bieżące sprawy.
Przyjeżdża Ks. Superior Nowak. Pragnie mi towarzyszyć aż do odjazdu. Jutro rano
odlot do Kurytyby. Za 4 dni opuszczę Brazylię, kraj palących potrzeb religijnych,
a zarazem kraj wielkich nadziei.
12.III.
Godzina 4.45. Msza św. w kościele polskim w Porto Alegre. Ks. Superior Nowak
i Ks. Czartoryski odwożą mnie na lotnisko. Lecę samolotem linii brazylijskiej „VARIG”.
Lecimy wzdłuż brzegów Brazylii na północ. Widać to pasma górskie Serra do Mar,
to znowu bezkresny ocean.
O godz. 8.30 lądujemy w Florianopolis - stolicy stanu St. Catharina. Pamiętam to
miasto nieduże sprzed 33 laty. Dziś drapacze chmur, fabryki, ruch.
Godz. 11.00. Curitiba. Z lotniska 20 km do miasta. Zdala wita nas półmilionowa
stolica Parany nowymi gmachami, uczelniami, największą 25-piętrową kliniką
w Południowej Ameryce. [s. 8]
11
Zajeżdżam do Domu Głównego Sióstr Wincentek przy Avenida Manoel Ribas 2.
Wizytatorka M. Perz, będąc w ubiegłym roku w Polsce, zaprosiła mię do głównej siedziby
prowincji w Brazylii. Zastaję ją niestety śmiertelnie chorą. Prowincja ich liczy obecnie
500 Sióstr. Kończy się budowę największego szpitala prywatnego w Brazylii,
przeznaczonego na 1000 chorych.
Odwiedzam Księży Misjonarzy na Avenida Jaime Reis 583. Spotykam się
z Ks. Biskupem Krauze oraz z członkami Zarządu Prowincji. Zwiedzam drukarnię
„LUDU” prowadzonego przez Księży Misjonarzy.
Składam wizytę w domu prowincjonalnym Sióstr Rodziny Marii. Dziękuję Matce
Tekli za gorliwą pracę Sióstr na placówkach Towarzystwa w Guarani, Bom Jardin i Carlos
Gomes.
Wieczorem odwiedza mnie Ks. Biskup Filipak, Ordynariusz diecezji Jacarzinho.
Prosi o Księży Towarzystwa dla swej diecezji w Paranie.
13.III.
Msza św. w intencji chorej S. Wizytatorki. Wizyta pożegnalna u Księży
Misjonarzy. Godz. 10.30 odlot do Sao Paulo. Tu zmiana samolotu i dalej do Rio
de Janeiro. Niezapomniany widok z lotu ptaka na góry, na zatokę i malowniczo położone
wyspeki okalające stolicę.
I znowu w klasztorze benedyktyńskim. Tu kawałek Królestwa Bożego na ziemi.
Tu nie dochodzi hałas miasta. W klasztornym ogrodzie ścieżki zasłane kobiercem
fioletowym. To kwiecie spadające z drzew „żapo”. Czterokrotnie w roku ściele się ten
kobierzec fioletowy, bo cztery razy do roku kwitną drzewa „żapo”.
14.III.
Odwiedzam kościółek polski na Botafogo. Miejsce wspaniałe. W bocznym ołtarzu
obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Przed ołtarzem spotykam kilka Brazylianek.
Nie zastaję Ks. Prof. Żbika, duszpasterza polskiego w Rio.
Kolejką wyjeżdżam na Corcovado. Odświeżam wspomnienia. Kiedyś figura
Chrystusa Odkupiciela nie była jeszcze wykończona. Dziś wszystko ukończone
i ozdobione. Wrażenie imponujące. A widok z góry? Szkoda pisać, lepiej osobiście
zobaczyć. „Ani oko nie widziało, ani do serca ludzkiego nie wstąpiło...”.
Wracam. Słońce pali niemiłosiernie, powietrze nasycone wilgocią. Trudno
oddychać! W cieniu 37 C.
Godzina 17.00. Wizyta u p.Nodari.
15.III.
Odwiedzam rodziców konsula Brazylii w Polsce. Konsul prosił mię o to,
kiedy starałem się o wizę brazylijską w Gdyni.
12
Oglądam własność p. Nodari na Rúa Cosme Velho. Dom pięknie położony u stóp
skalistej góry. Ogród pełen bogatej flory podzwrotnikowej. Wizyta w Centrali
„Conferencia dos Religiosos do Brasil” na Avenida Rio Branco 131. Wieczorem
odwiedza mnie Ks. Prof. Zbik, duszpasterz polski.
16.III.
Żegnam O. Opata, zakonników. Jestem na wielkim lotnisku w Galean. Ruch
oszałamiający. Odlot samolotów do Ameryki Północnej, do Afryki, do Australii.
Godzina 12.20. Odlot „DC-8” linii „Panamericain”. Lecimy na wysokości 11.000
metrów. [s. 9]
Godzina 14.00 - pod nami nowa stolica państwa - Brasilia. Godzina 16.00. Mijamy
wielkie rozlewiska ujścia rzeki Amazaonki.
Godzina 18.00. lądujemy w Caracas, stolicy Wenezueli. Na lotnisku spotykam
Opata z Opactwa OO. Benedyktynów w St. Ottilien, który odbywa wizytację podległych,
klasztorów w Ameryce Południowej. Właśnie przyleciał samolotem z Bogoty, stolicy
Kolumbii. Samochodem klasztornym jedziemy do miasta.
Caracas, stolica 7-milionowej Wenezueli, liczy 1.300.000 mieszkańców.
Jest miastem kontrastów. Obok fantastycznego bogactwa, pałaców - nędza, przeraźliwa
nędza. Zatrzymuję się krótko w klasztorze OO. Benedyktynów. Potem jakiś dobry
Wenezuelańczyk podwozi mię bezpłatnie do Kolegium OO. Jezuitów San Ignacio. Jest to
największe Kolegium w stolicy. Uczęszcza do niego ponad 2.000 uczniów. Ojcem
Duchownym jest tu O. Czesław Pabisiak, pochodzący spod Koźmina. Serdeczne przyjęcie
przez O. Rektora i księży.
17.III.
Niedziela. Msza Św. o godzinie 6.30 dla braci koadiutorów. Przed południem
konferencja długo z O. Czesławem. Polaków Caracas około 300. Ich sytuacja materialna
dobra. Nie ma tu robotników. Ci, którzy byli, wyjechali. Nie mogli w tym klimacie
wytrzymać konkurencji z robotnikami miejscowymi.
Po obiedzie przejażdżka po mieście i okolicy. Położenie wspaniałe. Z jednej strony
Morze Karaibskie. Z drugiej strony góry, dochodzące do 2.400 metrów wysokości. Klimat
raczej gorący.
13
Za miastem powstaje drugie, złożone z domków, szałasów. Coraz więcej ludzi
z interioru napływa do stolicy. Dudzie w jednym dniu budują sobie szałas i już są
mieszkańcami stolicy. Stwarza to dla państwa poważny problem. Gromadzą się elementy,
które z prawem nie zawsze żyją w zgodzie. Wieczorem spotkanie z Polakami. Jestem
w mieszkaniu architekta Jana Góreckiego, prezesa klubu polskiego w Caracas. Rozmowy
toczą się do późnej aeey godziny. Z dziewiątego piętra wspaniałego mieszkania naszego
gospodarza Roztacza się przepiękny widok na wyiskrzoną neonami stolicę.
18.III.
Przed południem zwiedzamy w dalszym ciągu miasto. Dalsze spotkania
z Polakami. Pożegnanie w Kolegium. Wyjazd na lotnisko. Pocę się, bo upał nieznośny.
Na domiar złego ciąży mi płaszcz zimowy zarzucony na ramiona. Teraz on mi ciąży.
Za parę godzin będę go jednak błogosławił, gdy dostanę się w strefę zimna.
Godzina 16.00. Za 30 minut wsiądę do samolotu. Za cztery godziny będę już
w Nowym Jorku. Żegnajcie, Wenezuelo, Brazylio, kraje słońca i wiekuistej wiosny. Same
nie wiecie, jak bardzo was uprzywilejowała dobroć Boża.
X. Ignacy Posadzy T.Chr. [s. 10]

Podobne dokumenty