"Trzy Krzyże"- zachować wspomnienia i ocalić od zapomnienia

Transkrypt

"Trzy Krzyże"- zachować wspomnienia i ocalić od zapomnienia
Drohiczyński Przegląd Naukowy
Wielokulturowe Studia Drohiczyńskiego Towarzystwa Naukowego
Nr 6/2014
Daria Reczyńska
Kielce
„Trzy Krzyże” – zachować wspomnienia
i ocalić od zapomnienia...
“Three Crosses” – to keep memories
and save from oblivion...
Do przygotowania kolejnego trudnego, refleksyjnego wywiadu
a także do zebrania i przeanalizowania dokumentów oraz wspomnień Sybiraka Józefa Dzikowskiego zainspirował mnie artykuł Urszuli Tomasik pt.:
„Na Sybir. Wspomnienia z Katorgi” opublikowany w Drohiczyńskim Przeglądzie Naukowym – nr 4/2012 roku, dotyczący niezapomnianych, bolesnych kart historii osób będących na zesłaniu.
Tekst jest kontynuacją rozpoczętych wcześniej wspomnień, które
ukazały się na łamach czasopisma „Drohiczyński Przegląd Naukowy”
nr 5/2013. Podjęte wcześniej reminiscencje dotyczyły wigilijnego polowania w okowach syberyjskiej zimy. Niniejszy artykuł ma pomóc ocalić od
zapomnienia pamięć o trudnych i ciężkich czasach. „Trzy krzyże” dedykowany jest Pani Marii Krynickiej, Basi i Wojtusiowi.
Warto przypomnieć, że cała rodzina Józefa Dzikowskiego została
wywieziona na zsyłkę: mama Agnieszka, ojciec Edward, siostra Wanda,
brat Hubert.
Obecnie Józef Dzikowski aktywnie działa w Związku Sybiraków;
jest założycielem Oddziału Wojewódzkiego Związku Sybiraków Kielcach,
angażuje się również w działalność na całym obszarze Regionu Świętokrzyskiego m.in. jest inicjatorem: budowy pomnika Sybiraków na Starym
Cmentarzu w Kielcach (1994), wykonania tablicy pamiątkowej ofiarom sybiru na przestrzeni lat 1794 – 1956 wmurowanej w ścianę Bazyliki Katedralnej w Kielcach. Przez 20 lat pełnił funkcję Prezesa Zarządu Oddziału
Wojewódzkiego Związku Sybiraków. Aktualnie jest Honorowym Prezesem
488
Daria Reczyńska
Zarządu Oddziału Wojewódzkiego Związku Sybiraków. Napisał wiele wycinków wspomnień z życia, które nawiązują do lat spędzonych na Syberii,
ukazały się m.in. w czasopismach – „Łowiec Świętokrzyski”, „Łowiec Polski”.
„TRZY KRZYŻE”
Pani Marii Krynickiej,
Basi i Wojtusiowi.
Wieczny odpoczynek
racz im dać Panie.
Dnia 13 kwietnia 1940 r. wczesnym rankiem z matką i rodzeństwem
znalazłem się w wagonie towarowym, transportu drugiej masowej deportacji Polaków z Kresów Wschodnich II-giej Rzeczypospolitej na Syberię.
Transport stał na bocznym torze w pobliżu dworca kolejowego, naprzeciwko
parku i stadionu sportowego w Pińsku. Cały ranek żołnierze NKWD zwozili
do wagonów kobiety, dzieci i starców z miasta i pobliskich okolic. Przez
okratowane okienko wagonu widziałem jak przywieziono furmanką moją
nauczycielkę ze Szkoły Podstawowej Nr 1, Panią Marię Maliszewską. Wi-
„Trzy krzyże” – zachować wspomnienia i ocalić od zapomnienia…
489
działem koleżanki i kolegów szkolnych, ładowano ich podobnie jak nas do
wagonów naszego transportu. Cały transport otoczony był posterunkami
żołnierzy sowieckich, tworzących wokół określoną, zamkniętą strefę. W naszym wagonie, na którym napisany był kredą kolejny numer wagonu 38,
znalazło się około 40 osób, kobiet i dzieci. Były tam między innymi Panie:
Tylkowska z dwiema córkami, żona pracownika poczty z Pińska, Śliżewska
z synem Władkiem z Dawidgródka, żona oficera policji. Pani Sierkuczewska, żona kapitana Floty Pińskiej. Rodzina Sacharewiczów z dziadkiem
i Pani Maria Krynicka z córką Basią i synkiem Wojtkiem, którym to krótkie,
wyjątkowo smutne wspomnienie poświęcam.
Następnego dnia około godziny 13-tej transport nasz ruszył z Pińska
w nieznane nam strony na Wschód. Sznur około 80 wagonów szarpnęły dwie
lokomotywy. W czasie odjazdu za strefą strzeżoną transportu, na całej jego
długości stało setki mieszkańców miasta, żegnając bliskich, znajomych i sąsiadów. Wszyscy mężczyźni stojący w tym tłumie pozdejmowali jak na rozkaz
nakrycia z głów. Z zamkniętych wagonów uniósł się krzyk i płacz rozpaczy,
przytłumił on tępy łoskot szarpniętych wagonów i gwizd lokomotyw. W krzyku mieszały się słowa hymnu Jeszcze Polska..., Pod Twą Obronę... i głośne
zbiorowe modlitwy do Boga. W wagonach matki płacząc tuliły swe dzieci, które szlochając powtarzały za matkami słowa modlitwy. Pińsk pozostawał za
nami a słowa pieśni religijnych i modlitw unosiły się z wagonów do późnych
godzin w nocy, dopóki starczało sił. Rano w Baranowiczach przeładowano
nas do podobnych wagonów na szerokim torze. Po jednej i drugiej stronie
śmierdzącego bydłem wagonu, było po dwie drewniane prycze usytuowane
jedna nad drugą. Na samym dole wagonu, na podłodze, rozłożono tobołki,
kosze, kuferki i walizki, w których znajdowały się rzeczy, które NKWD łaskawie pozwoliło nam zabrać z naszych domów, było tego niewiele. Na pryczach rozłożono „legowiska”, podczas dnia wszyscy przechodzili na górną
pryczę cisnąc się na zmianę do zakratowanych okienek wagonu, gdzie śledzono kierunek naszego transportu. Komentowano i wyciągano wnioski
o naszym dalszym losie. Z jednej strony wagonu przy drzwiach wycięty był
mały kwadratowy otwór a w nim wmontowana była z dwóch desek rynienka.
Obniżona od poziomu, część rynienki wystawała poza wagon, część uniesiona ku górze sterczała w wagonie pełniąc rolę „toalety”. Osobę korzystającą
z tego przybytku osłaniano kocem lub prześcieradłem. Nocą i dniem transport
nieubłagalnie pędził na Wschód. Do wagonów kilkakrotnie podano nam po
parę bochenków chleba na wagon a na dłuższych postojach wodę przegotowaną, tzw. „kipiatok”. Mijaliśmy Wołgę i Ural, miasta: Homel, Orzeł, Kursk, Woroneż, Penzę, Kazań, Czelabińsk, Kurgan i Pietropawłowsk, aby po dwóch ty-
490
Daria Reczyńska
godniach dojechać do stacji Kokczetaw w Kazachstanie. Tam po krótkim postoju otworzono nam drzwi wagonów. Było późne popołudnie, przed transportem stały rzędy furmanek o zaprzęgu konnym i w woły, stały również samochody ZIS-5 i GAZ A-A, jedyne samochody, ciężarowe którymi dysponował wówczas wielki Związek Radziecki. Sprawnie w pośpiechu, przeładowywano ludzi
i ich skromny dobytek na te środki lokomocji i rozwożono w odległe od stacji
rozrzucone w stepach i lasach kołchozy, sowchozy i posiołki. Nieliczne tylko
rodziny z naszego wagonu trafiły do wsi Łobanowo w rejonie Aryk − Bałyk,
oddalony od Kokczetawu około 70 km na południowy-zachód. Dowieziono nas
tam późną nocą bezdrożami, samochodem ZIS-5, byliśmy brudni, od dwóch tygodni nie myci, skostniali długim bezruchem leżąc na twardych w wagonie pryczach – głodni. Przez kilka dni przetrzymywano nas w drewnianym budynku
miejscowej szkoły. Grupy miejscowej ludności przyglądały się nam „polskim
burżujom”. Potem rozlokowano nas w chatach mieszkańców Łobanowa.
Rozpoczął się okres najtrudniejszy w naszej niedoli zesłańców, okres
zbiorowej psychicznej depresji naszych biednych matek. Stan wynikający
z faktu znalezienia się w warunkach absolutnie odmiennych od normalnych,
w beznadziejności czy ktoś kiedykolwiek upomni się o nas, wobec których
bezprawnie zastosowano na tak wielką skalę represje i zbrodnie w stosunku
bezbronnej ludności, kobiet i dzieci. Po upalnym lecie i krótkiej jesieni nastąpiła pierwsza okrutna syberyjska zima. Silne mrozy, zamiecie śnieżne,
brak podstawowej żywności, brak odpowiedniej odzieży dostosowanej do
tamtejszych warunków klimatu, kontrolowany zakaz opuszczania miejsca
zesłania, brak jakichkolwiek wiadomości od wcześniej przed deportacją
aresztowanych lub znajdującej się w niewoli sowieckiej, mężach i ojcach
nas zesłańców, pogłębiał załamanie psychiczne. We wsi było dwa sklepy,
w zasadzie puste, ale od czasu do czasu do jednego z nich w początkowym
okresie przywożono: cukier w bryłach, sól kopalnianą – szarą, landrynki,
wódkę na rozlew w beczkach, zapałki luzem na wagę, do których dodawano
deszczułeczki tzw. „draski”. Wtedy przed sklepem ustawiały się długie kolejki,
w późniejszych latach wojny sklepy były w ogóle nieczynne. We wsi nie było
prądu, nie było telefonu ani jednego radia a poczta w czasie zimy do nas nie
docierała.
Pani Maria Krynicka była inteligentną, wysoką brunetką, cechował
ją zawsze wyjątkowo smutny nastrój. Wtedy, kiedy matki nasze pocieszały
się wzajemnie, Maria mawiała: „Nadzieja jest w naszej sytuacji matką głupich”. Córka jej, Basia miała lat 9, była w przeciwieństwie blondyneczką,
Wojtek miał lat 7. Wojtka spotkałem któregoś dnia, już późną jesienią
w środku wioski bawiącego się na rumowisku po starej chacie. W ręku
„Trzy krzyże” – zachować wspomnienia i ocalić od zapomnienia…
491
trzymał patyk, na mój widok przybliżył się do mnie i powiedział „bawię się
w polskiego żołnierza”, patyk, który trzymał był jego karabinem. Wojtka widziałem wtedy po raz ostatni, był on chłopcem szczupłym, wątłym, nadzwyczaj miłym, rozmownym i pogodnym. Gdy chwyciły pierwsze mrozy, Wojtek
zachorował i wkrótce zmarł. Pochowaliśmy go z wielkim smutkiem na miejscowym cmentarzu, w trumience bitej z ciosanych deszczułek. Nad mogiłką
postawiliśmy brzozowy krzyżyk. Wojtek był jedną z pierwszych ofiar w gronie kilkunastu rodzin polskich w miejscowości naszego zesłania.
Pani Maria mieszkała w małej izdebce wspólnie z samotną, starszą
Panią, Marią Noiszewską, z którą łączyły ją znajomości z Pińska. W końcu
tej okrutnej zimy, któregoś dnia, bardzo późnym wieczorem Pani Maria
Krynicka powróciła do domu, była cała zbroczona krwią, pokaleczone miała obydwie dłonie obmarzłe lodem krwi. Przerażonej tym upiornym widokiem współlokatorce powiedziała od progu: „Basię zostawiłam u Gutkowskich, chciałam popełnić samobójstwo, opatrz mi dłonie, Basię jutro przyprowadzą”. U obydwóch rąk Maria podcięte miała żyły, sądzić należało, że
silny mróz przyczynił się do tego, że krew obmarzła w ranach i nie nastąpił
jej upływ. Po umyciu ran i założeniu opatrunków Pani Noiszewską czuwała
przy tlącym się kaganku nad nieszczęśliwą Marią, Późną nocą zdrzemnęła
się, kiedy ocknęła się, Marii w izbie nie było. W przedsionku izby w pozycji
klęczącej powiesiła się na pasku podwieszonym do haka sterczącego
w ścianie. Rano okazało się, że Basi nie ma w rodzinie Gutkowskich, nie było
jej wśród innych rodzin.
Zawrzało we wsi, wstrząsnęło w rodzinach polskich, rozpoczęto poszukiwania Basi. Ktoś z miejscowych Rosjan widział jak Maria wiozła na
saneczkach Basię przez zamarznięte jezioro, nad którym leżało Łobanowo.
Śladów na jeziorze nie było widać, bo w nocy przyprószył śnieg. Po przeciwnej stronie jeziora było pasmo skalistych gór porośniętych ciągnącym się
w bezkresną dal, sosnowym lasem. Wzdłuż brzegu jeziora, u podnóża gór
rosły krzaki i szuwary, które sterczały ponad śniegiem. Tam odnaleziono
saneczki a dalej stratowane szuwary i olbrzymią plamę krwi przebijającą
z pod cienkiej warstwy świeżego śniegu. Tam odnaleziono zakopaną w śniegu Basię. Wydobyto ją, była skurczona, na czole miała dużą siną plamę, na
piersi miała rozwarty płaszczyk, w okolicy serca olbrzymią ranę zadaną nożem. Znaleziono przy niej duży tępy nóż, którym prawdopodobnie Maria po
zabójstwie Basi próbowała dokonać samobójstwa, podcinając sobie żyły.
Panią Marię i Basię pochowano, w mogile gdzie spoczywał Wojtek.
Tragedia ta nie tylko wstrząsnęła nas Polaków ale i ludność Łobanowa, rozeszła się przekazywana z ust do ust w inne wioski tego rejonu. Ma-
492
Daria Reczyńska
ria była żoną oficera Wojska Polskiego, który prawdopodobnie został zabity
we wrześniu, kiedy wojska sowieckie zajmowały Pińsk, był w grupie stawiającej opór najeźdźcy sowieckiemu.
Maria nie wytrzymała doznanych okrucieństw, jakie zgotował jej los,
nie widziała przed sobą szans przeżycia represji sowieckich, dopuściła się
w tej beznadziejności tak okrutnej zbrodni. Był to okres, około pół roku
przed wybuchem wojny Niemiecko-Sowieckiej. Wybuch tej wojny zmienił
natychmiast nastroje serc polskich i otworzył przed nami wrota nadziei. Maria tego nie doczekała.
Po sześciu latach, w końcu marca 1946 roku opuszczaliśmy z rodakami wieś Łobanowo, wracaliśmy do Ojczyzny. Był mroźny, pochmurny
dzień, kilka sań w zaprzęgach konnych wiozło nas na zborny punkt Polaków
z całego rejonu do wsi Imontaw.
We wsi pozostała mogiła nie tylko Marii, Basi i Wojtka, ale pozostały
mogiły tych, którym nie sądzone było powrócić do Ojczyzny, zmarli tam
w trudnych warunkach głodu, chorób i wycieńczenia.
***
W 1989 roku losy Sybiraków po latach przymusowego milczenia
w PRL ożyły w świadomości polskiego społeczeństwa – zaczęto o nich
jawnie mówić i pisać. W czasopiśmie „Kobieta i życie” ukazał się artykuł
mojej siostry Wandy Dzikowskiej. W nim między epizodami naszych przeżyć, opisała tragedię Marii. Do redakcji napłynęło kilka listów, w jednym
z nich napisanym przez Panią Barbarę Andrzejewską zamieszkałą w Siedlcach, między innymi dowiadujemy się:
„Czytając Pani Wspomnienia odżywa to wszystko co przed wielu laty przeżyłyśmy z Mamą w Kazachstanie. Mieszkałyśmy we wsi Konstantinowka, kołchoz Krasnyj Poliwod, Arykbałyckij rejon. Pracowałyśmy
w kołchozie bardzo ciężko. Cierpiałyśmy jak wszyscy zesłani, z powodu
głodu, zimna, szkorbutu i ogromnej tęsknoty za Krajem. Czytając 4 odcinek
Pani wspomnień doznałam wstrząsu, bowiem wieść o tragedii Pani Krynickiej dotarła do naszej wsi. Po tej wieści zaczęłam bać się mojej Mamy. Kiedy wychodziliśmy na spacer w wolnych chwilach, aby pomodlić się i porozmawiać w spokoju, ja bałam się iść blisko Mamy. Moja bardzo kochana
i mądra Matka domyśliła się, co się ze mną dzieje. Przytuliła mnie czule
i powiedziała – dziecko drogie nie bój się, ja tego nigdy nie zrobię. Tamta
mama musiała być bardzo załamana i nieszczęśliwa.”
Pani Barbara Andrzejewska, pochodziła z Pińska. Podobnie jak my
pochodziła z rodziny urzędnika państwowego. Na Syberię jechaliśmy w tym
„Trzy krzyże” – zachować wspomnienia i ocalić od zapomnienia…
493
samym transporcie, po 6-ciu latach jednym transportem wracaliśmy do Kraju, nie znaliśmy się. Wieś Konstantinówka, w której mieszkała oddalona była około 40 km, jeszcze dalej na południowy-zachód od Łobanowa.
Daria Reczyńska zd. Dzikowska − studentka I roku studiów II stopnia studiów stacjonarnych kierunek biologia − specjalność biologia środowiskowa Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach. Postać, z którą
przeprowadzała wywiad to jej dziadek od strony ojca Sławomira Dzikowskiego.